Aż sama nie wierzę, że tutaj wracam. Niezliczoną ilość razy myślałam o całkowitym zamknięciu bloga. Może nie o usunięciu (tak na wszelki wypadek), ale o porzuceniu go. Prawdą jest, że nie mam już pasji do pisania. Ten rok zupełnie pozbawił mnie chęci do czegokolwiek. Z pewnością nie był najgorszym rokiem w moim życiu, ale najbardziej irytującym i męczącym psychicznie - a i owszem. Ciągłe siedzenie w domu, zamknięta w czterech ścianach z własnymi myślami, często autodestrukcyjnymi, dosłownie mnie masakruje. To nawet zabawne, bo gdyby kilka lat temu, kiedy autentycznie bałam się wychodzić do ludzi, ktoś powiedział mi, że nie będę cieszyć się z siedzenia w domu, to kazałabym mu walnąć się w łeb. A jednak...
Ten rok był do dupy. Po prostu. Nie ma co się rozpisywać. Gdybym miała wskazać chociaż jeden pozytyw tego roku, to bym przemilczała temat. Serio, nawet zrobienie licencjatu mnie nie cieszy, bo najzwyczajniej w świecie nie poczułam, że go zrobiłam. Gadanie z profesorkiem przez kamerkę to marna obrona.
Nie będę nikomu życzyć lepszego, a przynajmniej nie gorszego roku niż ten. 2021 po prostu MUSI być lepszy. Pod każdym względem. Nie ma innej opcji.
Droga (nie) do miłości: Rozdział 69
„Ostatecznie życie sprowadza się do
wzięcia na siebie odpowiedzialności za znalezienie właściwego rozwiązania
problemów i zadań, jakie stale stawia ono przed każdym z nas.”
~V. E. Frankl
Budzik
zadzwonił punktualnie o szóstej rano. Wyłączyłam go, ale gdy tylko otworzyłam
oczy, zrozumiałam, że nie wstanę z łóżka. Niespełna cztery godziny snu to
stanowczo zbyt mało. Ustawiłam drzemkę na kwadrans. Postanowiłam zrezygnować z
uczesania włosów oraz zjedzenia śniadania. Może wtedy zdążę na autobus do
szkoły.
Zamiast
irytującego krzyku mężczyzny, który rozpoczynał Territorial Pissings Nirvany, obudziło mnie trzaśnięcie drzwiami i
szarpnięcie kołdrą.
- Holly,
wstawaj! – Usłyszałam głos mamy tuż nad uchem. Szturchnęła mnie kilka razy.
Mruknęłam
zdenerwowana pod nosem. Przekręciłam się na drugi bok i podkuliłam nogi, bo
robiło mi się coraz zimniej. Nie powinnam zostawiać otwartego okna.
- Jeszcze
pięć minut – burknęłam, próbując odgonić od siebie mamę. Była nieznośna.
- Jest
już siódma. Jeśli zaraz nie zobaczę cię przy stole, dostaniesz szlaban –
zagroziła.
Od razu
otworzyłam oczy zdziwiona. Moja rodzicielka musiała kłamać. Przecież ustawiłam
piętnastominutową drzemkę.
Kiedy spojrzałam na telefon, zrozumiałam, że
nie potwierdziłam decyzji i w ostateczności jedynie wyłączyłam budzik. Nic
dziwnego – za krótko spałam, by wymagać od siebie czegokolwiek. Mój mózg nie
pracował. Może powinnam zasymulować chorobę? Poproszenie o nadprogramową wizytę
u doktora Connolley’a z pewnością wzbudzi u Sarah matczyną troskę i pozwoli mi
zostać dzisiaj w domu.
- No,
pospiesz się – ponaglała mnie, wciąż stojąc przy łóżku. Zamierzałam zrobić
zbolałą minę oraz kilka razy pociągnąć nosem z nadzieją, że wypadnę przekonująco.
Z zaczerwienionymi oczami to mogło się udać.
- Mamo –
wychrypiałam, powoli przewracając się na drugi bok. Sama byłam pod wrażeniem
mojego głosu. Brzmiał, jakbym naprawdę przepłakała pół nocy.
- Nie
zgodzę się, abyś nie poszła na pierwszą lekcję. Dosyć tej pobłażliwości.
Pospiesz się, bo muszę jeszcze obudzić twojego brata.
Cały
misterny plan diabli wzięli. Kevin też zaspał. Mama połączyła kropki i
zorientowała się, że przegięliśmy z graniem, dlatego nie mogliśmy wstać z
łóżek. Nici z udawania przygnębionej nastolatki z nawrotem depresji.
- Już
wstaję, dobrze?
Kobieta
posłała mi promienny uśmiech, po czym wyszła z pokoju. Nie domknęła drzwi,
dlatego mogłam usłyszeć, jak w głośny sposób próbowała budzić Kevina.
Przetarłam twarz dłońmi, wzdychając przy tym zrezygnowana. Czułam złość,
bo zarwałam noc na graniu w głupią Fifę.
Co innego, gdybym poszła na szaloną imprezę. Albo chociaż na maraton filmowy do
Raven. Wspólny wieczór z Duncanem brzmiał jeszcze lepiej.
Wyjęłam z
szafy świeżo uprany szkolny mundurek. Przy tym próbowałam nie patrzeć na swoje
odbicie w lustrze. Jeżeli wyglądałam tak, jak się czułam, to z powodzeniem
mogłam zagrać zombie.
Kiedy
wyszłam na korytarz, usłyszałam podniesiony głos mamy. Najwidoczniej z Kevinem
miała większy problem. Nie zdziwiłabym się, gdyby dzieciak grał na konsoli
znacznie dłużej ode mnie. Zignorowałam hałas, nawet ciesząc się, że zdążyłam do
łazienki przed bratem.
Wzięłam
szybki prysznic. Przy myciu zębów doznałam lekkiego szoku. Nie wyglądałam
najgorzej. Co prawda oczy miałam przekrwione, ale to jedyny defekt, którego nie
zdołam zakryć. Zasinienia wokół nich spokojnie zakryję korektorem.
W kuchni
zastałam tatę. Zajmował swoje stałe miejsce przy stole. Czytał gazetę,
popijając przy tym kawę. Na jego talerzu leżały resztki jajecznicy oraz
nadgryziona grzanka.
- Cześć –
przywitałam ojca.
- Dzień
dobry, córciu – odpowiedział łagodnym tonem. Uśmiechnął się promiennie, gdy
uniósł na mnie wzrok. – Nieprzyjemny poranek?
- Zbyt
szybko nadszedł.
Sięgnęłam
po przypieczony chleb tostowy, który zaraz posmarowałam masłem orzechowym.
Spojrzałam na swój naręczny zegarek. Do autobusu miałam pięć minut, więc nie
powinnam nawet łudzić się, że zdążę.
-
Odwieziesz nas, prawda? – zapytałam.
- A jak
myślisz? – Tata spojrzał na mnie znad gazety. – Nagrabiliście sobie.
- Bez
przesady. Przecież rzadko spędzam czas z Kevinem. Powinniście to docenić.
-
Doceniamy – przyznał mężczyzna, po czym upił łyk kawy. – Ale moglibyście grać
po południu, a nie w środku nocy. Wiecie, że mama jest ostatnio nerwowa.
- Ona
jest ciągle nerwowa.
Ojciec
posłał mi wymowne spojrzenie. W pełni zgadzał się ze mną, aczkolwiek nie
chciał, abym mówiła to przy nim. Czuł się wtedy rozdarty między żoną a córką. Nikt
nie lubił stawać przed takimi wyborami, bo każdy z nich był błędny.
Za
dwadzieścia ósma do stołu zasiedli pozostali członkowie rodziny. Mama wyglądała
na wściekłą. Bez słowa nałożyła na talerz jajecznicę oraz nalała do szklanki
sok pomarańczowy. Z kolei Kevin był ostoją spokoju. Zachowywał się zupełnie
naturalnie. W ogóle nie wyglądał na niewyspanego, zapewne dlatego, że w
tygodniu zawsze funkcjonował na oparach energii. Związał sięgające łopatek
włosy w kucyk i sięgnął po grzankę z masłem orzechowym, którą położyłam na jego
talerzu zanim przyszedł. Jadł bardzo powoli, ponieważ więcej uwagi poświęcał
telefonowi. Czyli wszystko było w najlepszym porządku.
- W
ramach kary oboje pojedziecie ze mną do sklepu z tkaninami. Postanowiłam
zmienić trochę kolorystykę w domu.
- Co? –
rzuciliśmy jednocześnie z Kevinem.
- To
tortury – jęknął dzieciak.
Nie
lubiłam przyznawać mu racji, ale teraz wyjątkowo ją miał. Wolałabym dostać
szlaban i przez tydzień nie wychodzić z domu. Moja matka dostawała szału
zakupowego, przy którym nawet ekscytacja Rosaline na widok nowego butiku
wypadała blado. Bałam się reakcji kobiety, gdy wejdzie do ulubionego sklepu
pełnego tkanin wszelkiej maści. Potrafiła spędzić kilka godzin na szukaniu
materiału o odpowiednim wzorze.
-
Pomożecie mi z wyborem. Nie mam jeszcze pomysłu, ale chciałabym coś żywszego.
Te szarości są przytłaczające. Zwłaszcza w salonie.
- Dzisiaj
nie mogę. Mam trening do wpół do szóstej – oświadczyłam z nieukrywaną radością.
W duchu skakałam ze szczęścia, że znalazłam świetną wymówkę.
- W
porządku, możemy jechać jutro. Nie widzę problemu.
Szczęka
delikatnie mi opadła. Tego nie przewidziałam.
Mama nie
zwracała uwagi na protesty moje oraz Kevina. Bezczelnie uśmiechnęła się do
każdego z nas z osobna, po czym zainicjowała rozmowę z mężem na temat
zwiększenia ilości kompozycji ze sztucznych kwiatów. Nie dało się ukryć, że
bardzo jej zależało na zmienieniu wnętrza domu. Chyba współpraca z firmą
meblarską, dla której projektowała katalogi, tak ją zainspirowała. Cieszyłam
się, że znalazła absorbujące zajęcie, tylko nie rozumiałam, dlaczego wciągała w
to nas.
-
Kończcie śniadanie, bo przez was nie zdążę do pracy. Na dziewiątą jestem
umówiony z klientem – pospieszał nas tata. Złożył gazetę, dopił kawę, a brudne
naczynia wyniósł do zlewu. – Czekam w samochodzie.
Na
pożegnanie pocałował żonę w policzek i wyszedł na korytarz. Nie potrzebowaliśmy
z Kevinem drugiego zaproszenia. Poza tym straciliśmy apetyt, gdy mama
poinformowała nas o nieuniknionej karze. Posprzątaliśmy po sobie i również
wyszliśmy z pomieszczenia.
Szybko
założyłam botki, narzuciłam na ramiona płaszcz, a szal oraz torbę z książkami
trzymałam w ręce. Kiedy wsiadłam do samochodu, mój telefon zawibrował.
Od: Raven
Treść: Co z tobą? Nie mów, że umarłaś, bo
nie uwierzę. ☜(`o´)
Raven
chyba też nie była jeszcze całkowicie przytomna, a mimo to zdołała stworzyć
całkiem skomplikowaną emotikonę. Jej wiadomość nie miała sensu logicznego, ale
nie poprawiłam koleżanki. Odpisałam jedynie, że zaspałam i niemal na pewno
spóźnię się na pierwszą lekcję. Do dzwonka zostało dziesięć minut.
Na
ulicach Crystal Hills panował spory ruch, jakże charakterystyczny dla poranków.
Miasteczko stanowiło swoiste przedmieścia, co prawda oddalone od Bostonu o
prawie godzinę drogi samochodem, ale mieszkało tutaj mnóstwo osób, które na co
dzień pracowały w stolicy stanu. Moi rodzice byli wyjątkowymi szczęściarzami w
tej kwestii, bo wszystko mieli na miejscu.
-
Pierwszy punk wycieczki zaliczony – rzucił tata, gdy zatrzymaliśmy się przed
liceum.
- Dzięki
– odparłam i wyszłam z samochodu. Na dziedzińcu nie widziałam żywej duszy, więc
lekcje musiały już trwać.
- Powiedz
nauczycielowi, że doniesiesz usprawiedliwienie przy okazji.
- Jasne.
Miłego dnia. – Machnęłam na odczepnego ręką, idąc w stronę bramy.
Odetchnęłam z ulgą, bo zrzędliwy dozorca nie zdążył jej zamknąć.
Czekanie, aż mężczyzna łaskawie zareagowałby na domofon jedynie zmarnowałoby
mój czas. A nie miałam go nadto.
Przebiegłam przez dziedziniec, szybko przebrałam się w szatni i
pomknęłam do strefy sportowej. Pierwszy raz cieszyło mnie wychowanie fizyczne
na pierwszej lekcji. Spóźnienie nie będzie aż tak wyraźne. Lepiej przyjść jako
ostatnia na zbiórkę, niż przerwać sprawdzanie zadania domowego na matmie.
Kilka
minut później siedziałam na trybunach i wiązałam adidasy. Stała nade mną Raven,
olewając rozgrzewkę. Tak samo jak trenerka Williams, która poszła zaparzyć
kawę.
- Jak
ciotka będzie mi truła, że jestem nieodpowiedzialna i nie przykładam się do
szkolnych zajęć, to mogę cię zaprosić? Poopowiadasz, ile razy zaspałaś i
przyszłaś na lekcje nieprzygotowana.
- Mówisz
poważnie? – burknęłam. Nawet nie spojrzałam na koleżankę. Nie wyspałam się i
naprawdę nie chciałam wysłuchiwać niewybrednych docinek.
- Na moją
ciotkę to działa. Nina ciągle maskuje swoje wybryki moimi. Co z tego, że
zapomniała powiedzieć o nocowaniu u koleżanki? Mnie przytrafia się to
notorycznie, a na dodatek wracam do domu z kacem.
- Tylko
pozazdrościć.
- Czekaj,
czekaj.
Zgarnęła
włosy związane w kucyk z mojego ramienia, odsłaniając szyję. Od razu
wiedziałam, co było na rzeczy.
- Skąd,
do cholery, masz malinki? – krzyknęła zaskoczona oraz zdenerwowana.
- Ciszej
– skarciłam Raven. – Nie wszyscy muszą wiedzieć.
- Ale ja
powinnam. – Skrzyżowała ręce pod biustem. Miała zaciętą minę, która wróżyła
jedynie kłopoty. – Od jak dawna?
- Od
czwartku – odparłam po dłuższej chwili.
- Kurwa,
jaja sobie robisz? Nie uspokajaj mnie – warknęła, gdy tylko otworzyłam usta. –
Dlaczego nie powiedziałaś od razu? Ewentualnie w piątek, wtedy też byłoby w
porządku.
- Wcale
nie i obie o tym wiemy.
- No
dobra, pewnie masz rację. Ale cztery dni temu? Holly, kurna, to zdrada.
Wygodniej
rozsiadłam się na ławce, żeby dodać sobie animuszu. W rzeczywistości wcale nie
miałam dobrego humoru. Zataiłam przed najlepszą koleżanką nie tylko zgodę z
Duncanem, ale także rozmowę z Debrah, która – mimo że brzmiało to kuriozalnie i
bardzo niewiarygodnie – przyspieszyła obrót spraw. Byłam jej za to ogromnie
wdzięczna, jednakże nie zamierzałam mówić tego głośno. Zresztą, Rota na pewno o
tym wiedziała. Tylko nie miałam pomysłu, jak wytłumaczyć wszystko Raven.
Zdenerwuje się, to oczywiste. Pytanie brzmiało, ile czasu potrwa jej złość.
Wzięłam
głęboki wdech. W głowie układałam przemowę, aczkolwiek zdawałam sobie sprawę,
że nic z tego nie wyjdzie. Zderzenie z rozgniewaną koleżanką zweryfikuje, które
informacje przekażę teraz, a które za jakiś czas. Gdy Black nieco ochłonie.
- Siadaj.
Poklepałam
ławkę. Przesunęłam się w zapraszającym geście. Raven dłuższą chwilę stała z
założonymi na piersi rękoma i patrzyła na mnie wzrokiem bazyliszka. Domyśliła
się, że oprócz tematu Duncana zamierzałam powiedzieć o czymś jeszcze.
Prawdopodobnie to denerwowało ją jeszcze bardziej.
- No nie
wiem, Wood. Zaczynam się niepokoić. Chyba nie jesteś w ciąży, co? Chociaż wiele
by to wyjaśniło.
- Na
przykład? – zapytałam szczerze zaskoczona. Spodziewałam się wrzasków oraz
wyrzutów, a nie podejrzeń o zbyt wczesne macierzyństwo.
- Jeśli
mam być szczera, wszyscy zakładali rozstanie.
Usiadła
obok, jednak z zachowaniem bezpiecznego dystansu. Na wypadek, gdyby właśnie
wypowiedziane słowa sprowokowały mnie do ataku.
Nie
odpowiedziałam, jedynie spojrzałam na Raven z wyrzutem. Nie była subtelna, ani
odrobinę. Nawet nie próbowała.
- Daj
spokój – burknęła, kiedy zorientowała się, że jednak przegięła i powinna
trzymać język za zębami. – Przyznaj, że ty też o tym myślałaś.
Miała
rację, ale nie musiałam tego usłyszeć. Pewnych rzeczy nie należało mówić.
Zwłaszcza na trzeźwo.
- Dobra,
nieważne. – Machnęła olewająco ręką. – To jak było z tym Holdenem?
♥
Raven
zareagowała znacznie gorzej, niż przypuszczałam. Gdy tylko powiedziałam o
tajemniczym liściku od Debrah, zrobiła szerokie ze zdziwienia oczy. Wysłuchała
historii do końca, po czym bez słowa wstała i dołączyła do dziewczyn z naszej
klasy, które były nieco ambitniejsze i ćwiczyły pomimo nieobecności
nauczycielki. Od tamtej pory nie zamieniłyśmy między sobą zdania, a każdą moją
próbę rozpoczęcia rozmowy mordowała zdegustowanym prychnięciem. Początkowo
trochę mnie to bawiło. Zawsze rozgadana Raven wreszcie postanowiła zamilknąć.
Jednak na czwartej lekcji jej głupawe i dziecinne zachowanie stało się naprawdę
irytujące. Drogą eliminacji zostałam wytypowana jako partnerka Black w
projekcie na zajęciach z historii ogólnej. Naturalnie była osobą odpychającą
oraz wzbudzającą strach, a dzisiaj wydzielała wyjątkowo złowieszczą aurę. Nikt
oprócz mnie – nawet Dake – nie odważył się do niej dołączyć.
Z trudem
dokończyłyśmy referat o Cesarstwie Bizantyńskim i zapewne obie cieszyłyśmy się,
że był on tylko formą zaliczenia lekcji, a nie pracą na ocenę. Raven nie
zaczekała na mnie przy drzwiach sali, aby wspólnie pójść na stołówkę zjeść
lunch. Szła kilkanaście kroków przede mną, ale niezbyt szybko, żebym mogła mieć
ją na oku. Kiedy dołączymy do koleżanek przy naszym ulubionym stole, z pewnością
na powitanie rzuci: Wiecie, co ta idiotka
przed nami ukrywała? Trochę obawiałam się ich reakcji. Najbardziej
Rosaline, bo zacznie wyrzucać mi, że nie powiedziałam o takiej sensacji.
Na
stołówce panował zwyczajowy tłok. Tylko raz świeciła pustkami podczas pory
lunchu – gdy w liceum odbywał się mecz koszykówki i prawie wszyscy woleli zająć
dobre miejsca na trybunach, niż coś zjeść. Ja i Raven byłyśmy w mniejszości.
Od razu
podeszłyśmy do naszego stolika, przy którym jeszcze nikt nie siedział.
Gustownej torebki oraz skórzanego plecako-worka też nie zastałyśmy.
Najwidoczniej Rosaline i Sucrette miały zajęcia dalej od nas.
Kolejka
przy bufecie nie zdążyła się utworzyć, dlatego szybko zamówiłyśmy jedzenie. Gdy
wróciłyśmy, rzeczy naszych koleżanek już leżały na krzesełkach. Korzystając z
ostatnich chwil spokoju, zabrałam się za spaghetti. Nie zjadłam nawet połowy,
kiedy dołączyły dziewczyny. Obie roześmiane mówiły o czymś z przejęciem.
- Wiecie,
co ta idiotka przed nami ukrywała?
Skąd
wiedziałam? Powinnam rzucić liceum i zatrudnić się jako wróżbitka.
- Cześć,
Kruczku, ciebie też miło widzieć. – Rosaline powitała nas nieco kulturalniej.
Wciąż z promiennym uśmiechem odwiesiła markową torebkę na oparcie krzesła i
usiadła.
- Pogodziła
się z Holdenem – oświadczyła Raven, krzyżując ręce pod biustem.
-
Naprawdę? – Ros posłała mi zdziwione spojrzenie, które szybko zastąpiła radość.
– To cudownie! Ostatnio ciągle chodziłaś przybita i nie było na ciebie sposobu.
No ale powiedz, jak to było? Zabrał cię na romantyczną kolację, a później
zaprosił do siebie?
-
Wyglądasz na niewyspaną – stwierdziła Sucrette, delikatnie rumieniąc się przy
tym. W przeciwieństwie do Rosaline nie była przesadni bezpośrednia, ale za to
ją ceniłam. Miła odskocznia od pozostałej dwójki z naszej paczki.
- A jak
ma wyglądać? – zapytała oburzona Meyer. – Nie rozmawiali dwa tygodnie, przecież
nie mogli skończyć na zwykłych całuskach.
- To było
w czwartek.
Stwierdzenie Raven spadło na dziewczyny jak grom z jasnego nieba. Obie
zaniemówiły, a uśmiechy zeszły z ich pięknych, nastoletnich twarzyczek.
Patrzyły na mnie nieco otępiałym wzrokiem, jakby nie zrozumiały, co właśnie
powiedziała Black.
-
Naprawdę? – Pierwsza oprzytomniała Sucrette. Zamrugała kilka razy, po czym
wzięła kęs lasagne. – Cóż, to dobrze.
- J-jakie
dobrze? – zawyła Rosaline. – Powinnaś powiedzieć następnego dnia.
- Nie
wiecie jeszcze wszystkiego – kontynuowała Raven. – Może zdradzisz, z kim
konsultowałaś plany?
Spiorunowałam
koleżankę wzrokiem. Poczuła się zraniona i pominięta – rozumiałam to i
uważałam, że miała do tego pełne prawo. Mimo to była zbyt bezczelna. Powinna
zachować głupawe docinki dla siebie.
Z drugiej
strony, przecież wiedziałam, że wścieknie się, gdy tylko usłyszy prawdę. A
jednak denerwowało mnie jej dziwne przeświadczenie, że nie mogłam mieć przed
nią żadnych tajemnic. Ona na pewno nie mówiła mi wszystkiego. Przykład pierwszy
z brzegu – o jej związku z Tobym wiedziałyśmy tylko tyle, że istniał. Nigdy nie
wchodziła w szczegóły, a próby wyciągnięcia z niej jakichś szczegółów zwykle
kończyły się sprzeczką.
- W
dzień, gdy zorganizowano szkolne walentynki tak naprawdę dostałam list –
zaczęłam, nie patrząc na koleżanki. Gmerałam widelcem w spaghetti. – Nie
miłosny. To była informacja o spotkaniu, na które poszłam. Nie mówiłam o tym,
bo sama nie byłam pewna, czy ktoś po prostu nie robił sobie jaj. Zwłaszcza, że
wiadomość podpisano D.
- Tylko D? – dopytała Rosaline. W pełni
pochłonęła ją moja opowieść i słuchała z autentycznym przejęciem. – Pomyślałaś,
że to Duncan?
-
Szczerze mówiąc, miałam taką nadzieję – przytaknęłam. – Ale bądźmy realistkami,
on nie mógł napisać listu. Nie bawiłby się w takie pierdoły, poza tym ma mój
numer, a nawet wie, gdzie mieszkam. Bez sensu. Ostatecznie okazało się, że
przyszłam na spotkanie z Rotą.
-
Żartujesz, prawda? – rzuciła Meyer. – Z tą Rotą? Z Debrah Rotą?
- A znasz
jakąś inną? – warknęła Raven.
- Cicho,
nie przerywaj.
Black
przeklęła pod nosem, ale nie wtrąciła się, dopóki nie skończyłam mówić.
- Też
byłam zdziwiona. Przez myśl mi nie przeszło, że mogłaby chcieć ze mną
porozmawiać. Nawet Dake był bardziej prawdopodobny, a jego w ogóle nie brałam
pod uwagę. Ale nie rozczulała się nade mną, oj nie. Mówiła bardzo dosadnie, ale
tego właśnie potrzebowałam w tamtej chwili. Świeżego spojrzenia na sprawę.
- I nie
mogłaś przyjść z tym do nas? – zapytała Sucrette z wyraźną troską w głosie.
- Właśnie
to mam na myśli. Jesteśmy sobie bliskie, wspierałyście mnie od samego początku,
dlatego nie potrafiłyście być obiektywne. Nawet, jeżeli myślałyście
racjonalnie, bałyście się o tym mówić, żeby nie sprawić mi przykrości. Naprawdę
to doceniam, ale potrzebowałam porządnego kopa na zachętę. Rozumiecie? Osoby,
która patrzyła na wszystko z bezpiecznej odległości i nie angażowała się
emocjonalnie.
- Och,
Holly, jesteś taka urocza – westchnęła Rosaline. Podeszła do mnie i mocno
przytuliła. Kilka razy pociągnęła głośno nosem.
- Ej, Ros,
no weź nie płacz – poprosiłam błagalnie, bo naprawdę nie chciałam łez
wzruszenia. Nigdy nie wiedziałam, jak powinnam zachować się w takiej sytuacji.
- Twoja
przemowa była taka wspaniała – stwierdziła, po czym roześmiała się głośno, ale
słyszałam, że ciągle beczała.
Spojrzałam na Sucrette z nadzieją, że zrozumie mój niemy przekaz.
Naprawdę potrzebowałam pomocy, a nie wypadało po prostu odepchnąć Ros i kazać
jej spadać.
- Grupowy
przytulas! – zawołała wesoło Durand. Podeszła do nas, dołączając się do
czułości. Nie tego oczekiwałam, ale przynajmniej płacząca Rosaline nie ciążyła
mi tak bardzo na sercu. Su zmieniła krępującą sytuację w dziwną zabawę, której
ludzie nie zwykli praktykować po ukończeniu przedszkola. Może niesłusznie.
- A ty? –
zagaiłam do Raven. – Nadal naburmuszona?
Dziewczyna pokazała mi środkowy palec, ale nie zdołała powstrzymać
delikatnego uśmiechu. Za maską bezdusznej istoty kryła się przyjazna dusza, do
której potrzeba odpowiedniego podejścia oraz dużo cierpliwości.
- No
chodź – zachęcałam.
-
Spieprzaj, głuuupku – warknęła, ale zaraz dodała – może jutro.
Zaśmiałam
się i zaczęłam powoli odpychać od siebie Rosaline. Robiło mi się gorąco. Poza
tym przestała już chlipać i smarkać na moją marynarkę, a niepotrzebnie
przyciągałyśmy uwagę. Odetchnęłam z ulgą, gdy Black określiła nasze przytulanie
jako coś obrzydliwego. Sprowokowała Ros do ataku. Dziewczyna od razu wróciła na
swoje miejsce, jakby stamtąd czerpała lepsze argumenty. Sucrette również
odsunęła się ode mnie. Rozpoczęła temat nowego horroru, który niebawem miał
wejść do kin. Z przejęciem streszczała zapowiedź filmu, a ja udawałam bardzo
zaciekawioną, chociaż bardziej interesowało mnie spaghetti, które trochę za
bardzo wystygło.
Czyli
wszystko było na właściwym miejscu. Naprawdę ulżyło mi, gdy dziewczyny
dowiedziały się o sytuacji z Debrah oraz jej skutkach. W duchu dziękowałam im
za wyrozumiałość. Dowiodły, że nasza znajomość była głębsza i mogłyśmy sobie
nawzajem ufać. No a Raven… Do końca dnia będę znosić jej podły humor i udawaną
złość. Zapewne jeszcze kilkaset razy wypomni mi to przy okazji nawet
najdrobniejszej sprzeczki. Jednak wiedziałam, że rozumiała moje intencje,
chociaż nie popierała kolaboracji z Debrah.
Kilka
minut później z głośników powieszonych w każdym kącie stołówki dobiegł
nieprzyjemne dla ucha dudnienie, a po chwili przeciągły pisk.
- Co
jest? – warknęła Raven. Jak wszyscy zasłaniała uszy przed hałasem.
Skowyt
przerwały dwa dudnięcia, jakby ktoś uderzył palcem w mikrofon po drugiej
stronie. Lepsze to niż upiorne zawodzenie.
- Czy
wszyscy dobrze mnie słyszą? – Rozległ się głos dyrektorki Shermansky. Z pewnością
nie skierowała pytania do uczniów.
- Tak! –
krzyknął jakiś chłopak, mimo że kobieta nie mogła go usłyszeć. Niektóre osoby
wybuchły śmiechem
- Pani
dyrektor, może już pani mówić. – Usłyszeliśmy nieco przytłumione słowa
wypowiedziane przez Delanay. W tym szalonym duecie, to ona lepiej rozumiała
elektronikę.
- Uwaga!
Proszę o skupienie – zaczęła Shermansky. – Witam was, drodzy uczniowie. Luty
zbliża się ku końcowi, niedługo powitamy wiosnę…
- Co ona
bredzi? – burknęłam, patrząc zniesmaczona na jeden z kilku głośników.
- Nie
wiem, ale donikąd to nie prowadzi – odparła Ros.
- Będzie
zapowiadała szkolne wycieczki – wyjaśniła nam Sucrette, która – choć często o
tym zapominałam – była o klasę wyżej.
-
Poważnie?
Rozweseliłam się, bo do tej pory wyjeżdżałam wyłącznie na mecze. W
naszej szkole nie organizowano wypadów do muzeum i tym podobnych, bo, cytując
Shermansky, Zabierały cenny czas, który
młodzież powinna poświęcić nauce.
- Na
głównym holu została rozstawiona wystawa dotycząca tegorocznych propozycji na
wycieczki szkolne. Liczba miejsc na każdą jest ograniczona, dlatego szybko
zapoznajcie się z ofertami i do końca tygodnia dostarczcie opiekunom wycieczki
pisemną zgodę rodziców oraz wpisowe. Mam nadzieję, że propozycje przypadną wam…
Słowa
dyrektorki zagłuszył nagły harmider. Większość uczniów zabrała swoje rzeczy, po
czym szybko ruszyła w stronę wyjścia. Zostawili talerze z niedojedzonym
posiłkiem. Dwóch nauczycieli dyżurujących na stołówce próbowało nieco ugasić
zapędy licealistów, ale z marnym skutkiem. Biedną panią Hathaway, wiekową
nauczycielkę twórczego pisania, prawie stratowali futboliści.
- Nie
ciekawią was wycieczki? – zapytała Sucrette. W pierwszej chwili ona również
poderwała się do biegu, ale widząc nasz brak reakcji, usiadła.
-
Ciekawią, ale jedzenie jest ważniejsze – odparła Raven. Na potwierdzenie swoich
słów otworzyła plastikowe pudełko z sałatką owocową. – Hołota rzuciła się,
jakby za darmo coś rozdawali. Przecież im wystawy nie zabiorą, będzie stała do
końca tygodnia. A dzisiaj i tak nikt się nie zapisze, bo potrzeba zgody. Możemy
spokojnie skończyć posiłek i pójść, jak już tłum trochę się przerzedzi.
Zrobiłyśmy dokładnie tak, jak powiedziała Raven. Bez pośpiechu zjadłyśmy,
po czym odstawiłyśmy tacki oraz brudne naczynia do bufetu. W planie dziewczyny
był tylko jeden błąd. Ludzi cisnących się na holu nie brakowało. Zza rzędów
postawnych sylwetek nic nie widziałam. Mogłam jedynie domyślać się, że wycieczki
były niezwykle interesujące, bo uczniowie, którzy zdobyli ulotki, a raczej wyrwali
je z pyska wygłodniałego lwa, sądząc po zgniecionym papierze, wyglądali na
zadowolonych.
- Jak po
wyniki egzaminów – westchnęłam. – Powinni zainwestować w jakieś bilbordy.
- Przeciskamy
się – zadecydowała Raven.
Ciężko
było przedrzeć się przez tłum uczniów. Nie liczyłam, ile razy ktoś mnie
potrącił albo uderzył. Za każdym razem krzywiłam się z bólu. W niejednym
miejscu powstanie siniak.
Dyrektorka naprawdę postarała się przy organizacji wycieczek. W
zupełności zrekompensowała brak wyjazdów edukacyjnych. Propozycji było wiele,
ale na każdą mogło jechać tylko dwudziestu pięciu uczniów. Shermansky
wspominała o limitach, ale nie myślałam, że tak małych. Musieliśmy szybko podjąć
decyzję.
- O
cholera, są wycieczki zagraniczne.
Raven
wskazała plakat, na którym widniały wyłącznie tygodniowe wyjazdy poza granice
Stanów. Nie miałam wątpliwości, że właśnie one będą cieszyć się największą
popularnością.
Niespodziewanie
poczułam na biodrach duże dłonie. Drgnęłam przestraszona, nie będąc
przygotowaną na dotyk. W pierwszej chili przez myśl przeszło mi, że padłam
ofiarą jakiegoś zboczeńca. Nie krzyknęłam, ani nie próbowałam wyswobodzić się,
bo sparaliżował mnie strach. Jednakże szybko do nosa doleciała znajoma woń
papierosów oraz waniliowego zapachu samochodowego. Wzięłam głęboki wdech, aby
napawać się tą cudowną mieszanką. Nie czułam jej tak długo… Teraz zachowywałam
się jak narkoman wypuszczony z odwyku.
- Czytać nie umiesz? To wycieczki dla
czwartych klas. – Zaśmiał się Duncan. – Pierwszaki mogą co najwyżej przed
Białym Domem postać.
- Czy
ktoś pytał cię o zdanie? – warknęła Raven.
- Tylko
pomagam młodszym koleżankom.
Nie
widziałam twarzy Duncana, ale byłam pewna, że uśmiechnął się cynicznie. Drażnił
Black i miał z tego chorą uciechę.
- Więc
przestań. – Dziewczyna groźnie zmrużyła oczy i wycelowała palcem w swojego
rozmówcę. – Mam na ciebie oko, Holden.
- To
zabawne. Będziesz ciągle biegać z podniesioną głową? – zakpił.
-
Przestańcie – wtrąciłam się, bo czułam wirującą w powietrzu rządzę krwi. Po tej
dwójce należało oczekiwać wszystkiego.
Odwróciłam
się, aby stanąć do Duncana twarzą. Nie myliłam się, patrzył na Raven z cwaniackim
uśmieszkiem, chcąc jeszcze bardziej ją zdenerwować. Nawet nie zwrócił na mnie
uwagi. Musiałam odchrząknąć, by spojrzał w moją stronę.
-
Zachowujecie się jak rozwydrzone bachory – skwitowałam. Miałam nadzieję, że
chociaż trochę ugodziłam w męskie ego Holdena albo zarozumiałość Raven.
- On
zaczął.
Westchnęłam przeciągle. Byłam pod wrażeniem, jak szybko dziewczyna
potwierdziła moje słowa.
- Po
prostu weźmy te ulotki i chodźmy w jakieś ustronne miejsce – zaproponowałam,
sięgając po kilka broszurek leżących pod gablotą z plakatem zaadresowanym dla
pierwszorocznych. Trochę zasmucił mnie fakt, że wyjazdy za granicę w naszym
przypadku odpadały i musiałyśmy czekać aż trzy lata. Mimo to każda wycieczka
będzie lepsza niż siedzenie w szkole.
Pożegnałam Duncana, który wrócił do swoich kolegów. Wśród nich
dostrzegłam wysokiego rudzielca. Nie przywykłam do jego widoku, bo dopiero od
niedawna zaczęłam widywać go w towarzystwie Holdena. Zastanawiała mnie ta
dziwna znajomość. Duncan trzymał się wyłącznie z chłopakami z drużyny, a
rudzielec do niej nie należał. Mimo wszystko nie drążyłam tematu. Po prostu nie
wydawał się wyjątkowo ciekawy.
- Jak ja
go nie cierpię – warknęła nagle Raven, gdy weszłyśmy na piętro. Tutaj było
znacznie spokojniej. – Nie rozumiem, dlaczego z nim jesteś.
Zachichotałam
pod nosem, bo wiedziałam, że złość dziewczyny była chwilowa. Naprawdę lubiła
Holdena. Traktowała go trochę jak starszego brata, z którym można pożartować na
głupie tematy i pokłócić, jeżeli naszła taka ochota. Aczkolwiek przez jakiś
czas wyjątkowo często będzie afiszować się ze swoją udawaną nienawiścią.
Wpłynął na nią mój konflikt z Duncanem, a także dzisiejsze poranne rewelacje,
które ode mnie usłyszała. Lepiej nie wchodzić z Raven na ścieżkę wojenną.
Przynajmniej do końca tygodnia.
- Pierwsze
i drugie klasy mają wspólne wycieczki – oznajmiła Sucrette, bardzo dokładnie
studiując broszury.
- Idę po
kawę – rzuciłam. – Ktoś? Coś?
Nie
otrzymałam odpowiedzi, więc sama ruszyłam do automatu z gorącymi napojami.
- Duncan
miał rację. Najbardziej interesujący wydaje się Waszyngton. Chyba, że kogoś
zachęcą latarnie w Maine albo tydzień w śmierdzącym Nowym Jorku.
Raven
była sceptyczna, ale ja chętnie przejechałabym się nowojorską taksówką. Miasto
rzeczywiście tętniło życiem i na próżno szukać w nim spokoju, jednak tego chyba
powinnyśmy pragnąć jako nastolatki niewystawiające nosa poza małą mieścinę.
Crystal Hills było amerykańskim snem dla większości. Celem, dla którego
codziennie wstawali z łóżek i szli do pracy, by w pocie czoła zarabiać
pieniądze z nadzieją, że chociaż małą część zdołają odłożyć na książeczce
oszczędnościowej. Jednakże, gdy już utkniesz w tym sennym miasteczku, masz
ogromną ochotę wyrwać się z letargu i wbiec w wiecznie żywą chmurę spalin oraz
dymu z frytkownicy. Przynajmniej ja miewałam dni, kiedy otępienie tego
wielkiego luksusowego osiedla dla zamożnych obywateli Stanów Zjednoczonych po
prostu mi ciążyło. Może dlatego, że urodziłam się i wychowałam w Bostonie.
Czułam się jak tygrys, którego nagle porwano z dżungli, by zamknąć w złotej
klatce wyłożonej aksamitami i jedwabiem. Nudziło mnie wszechobecne
rozleniwienie. Potrzebowałam wyrwać się z rutyny, a szczerze mówiąc, bardzo
brakowało mi szklanych kilkudziesięciopiętrowych biurowców oraz kilometrów
betonowych serpentyn, które dziennie pokonywały tysiące samochodów.
- Nowy
Jork brzmi świetnie. Chętnie odwiedziłabym Bergdorf Goodman na Piątej Alei.
Rosaline
od razu spojrzała na sprawę przez pryzmat okularów od Gucciego.
- Nie sądzę,
żeby zabrali nas na zakupy do Calvina Kleina – powiedziałam, gdy wróciłam do
koleżanek siedzących na ławce pod oknem.
- Calvin
Klein ma sklep na Madison Avenue – poprawiła mnie Ros.
- Tam też
raczej nie pójdziemy – wtrąciła Raven.
- Uwzględnili
dzielnicę SoHo – zauważyła Meyer. – No i powinni dać nam trochę czasu wolnego.
Przecież nie będziemy wszędzie chodzić grupą.
- Czas
wolny w Nowym Jorku? – prychnęła Black. – Nie wydaje mi się, by tak ryzykowali.
To nie Crystal Hills, tam można się zgubić.
Dziewczyny
jeszcze chwilę sprzeczały się, podczas gdy z Sucrette omawiałyśmy inne
wycieczki. Nie wszystkie dotyczyły dużych metropolii. Niektóre obejmowały
wyjazdy krajobrazowe po mniejszych stanach. Na przykład do Vermont, gdzie przewidziano
głównie zwiedzanie parków. Wybór był duży i różnorodny, aby każdy znalazł coś w
sam raz dla siebie. Czułam, że ciężko będzie zdecydować się na wyjazd, który
przypadnie do gustu każdej z nas. Prawdopodobne, że okaże się to niemożliwe.
♥ ♥ ♥ ♥