Spis lektur obowiązkowych

czwartek, 31 grudnia 2020

 

Aż sama nie wierzę, że tutaj wracam. Niezliczoną ilość razy myślałam o całkowitym zamknięciu bloga. Może nie o usunięciu (tak na wszelki wypadek), ale o porzuceniu go. Prawdą jest, że nie mam już pasji do pisania. Ten rok zupełnie pozbawił mnie chęci do czegokolwiek. Z pewnością nie był najgorszym rokiem w moim życiu, ale najbardziej irytującym i męczącym psychicznie - a i owszem. Ciągłe siedzenie w domu, zamknięta w czterech ścianach z własnymi myślami, często autodestrukcyjnymi, dosłownie mnie masakruje. To nawet zabawne, bo gdyby kilka lat temu, kiedy autentycznie bałam się wychodzić do ludzi, ktoś powiedział mi, że nie będę cieszyć się z siedzenia w domu, to kazałabym mu walnąć się w łeb. A jednak...

Ten rok był do dupy. Po prostu. Nie ma co się rozpisywać. Gdybym miała wskazać chociaż jeden pozytyw tego roku, to bym przemilczała temat. Serio, nawet zrobienie licencjatu mnie nie cieszy, bo najzwyczajniej w świecie nie poczułam, że go zrobiłam. Gadanie z profesorkiem przez kamerkę to marna obrona.

Nie będę nikomu życzyć lepszego, a przynajmniej nie gorszego roku niż ten. 2021 po prostu MUSI być lepszy. Pod każdym względem. Nie ma innej opcji.


Droga (nie) do miłości: Rozdział 69

„Ostatecznie życie sprowadza się do wzięcia na siebie odpowiedzialności za znalezienie właściwego rozwiązania problemów i zadań, jakie stale stawia ono przed każdym z nas.”

~V. E. Frankl

 

     Budzik zadzwonił punktualnie o szóstej rano. Wyłączyłam go, ale gdy tylko otworzyłam oczy, zrozumiałam, że nie wstanę z łóżka. Niespełna cztery godziny snu to stanowczo zbyt mało. Ustawiłam drzemkę na kwadrans. Postanowiłam zrezygnować z uczesania włosów oraz zjedzenia śniadania. Może wtedy zdążę na autobus do szkoły.

     Zamiast irytującego krzyku mężczyzny, który rozpoczynał Territorial Pissings Nirvany, obudziło mnie trzaśnięcie drzwiami i szarpnięcie kołdrą.

     - Holly, wstawaj! – Usłyszałam głos mamy tuż nad uchem. Szturchnęła mnie kilka razy.

     Mruknęłam zdenerwowana pod nosem. Przekręciłam się na drugi bok i podkuliłam nogi, bo robiło mi się coraz zimniej. Nie powinnam zostawiać otwartego okna.

     - Jeszcze pięć minut – burknęłam, próbując odgonić od siebie mamę. Była nieznośna.

     - Jest już siódma. Jeśli zaraz nie zobaczę cię przy stole, dostaniesz szlaban – zagroziła.

     Od razu otworzyłam oczy zdziwiona. Moja rodzicielka musiała kłamać. Przecież ustawiłam piętnastominutową drzemkę.

     Kiedy spojrzałam na telefon, zrozumiałam, że nie potwierdziłam decyzji i w ostateczności jedynie wyłączyłam budzik. Nic dziwnego – za krótko spałam, by wymagać od siebie czegokolwiek. Mój mózg nie pracował. Może powinnam zasymulować chorobę? Poproszenie o nadprogramową wizytę u doktora Connolley’a z pewnością wzbudzi u Sarah matczyną troskę i pozwoli mi zostać dzisiaj w domu.

     - No, pospiesz się – ponaglała mnie, wciąż stojąc przy łóżku. Zamierzałam zrobić zbolałą minę oraz kilka razy pociągnąć nosem z nadzieją, że wypadnę przekonująco. Z zaczerwienionymi oczami to mogło się udać.

     - Mamo – wychrypiałam, powoli przewracając się na drugi bok. Sama byłam pod wrażeniem mojego głosu. Brzmiał, jakbym naprawdę przepłakała pół nocy.

     - Nie zgodzę się, abyś nie poszła na pierwszą lekcję. Dosyć tej pobłażliwości. Pospiesz się, bo muszę jeszcze obudzić twojego brata.

     Cały misterny plan diabli wzięli. Kevin też zaspał. Mama połączyła kropki i zorientowała się, że przegięliśmy z graniem, dlatego nie mogliśmy wstać z łóżek. Nici z udawania przygnębionej nastolatki z nawrotem depresji.

     - Już wstaję, dobrze?

     Kobieta posłała mi promienny uśmiech, po czym wyszła z pokoju. Nie domknęła drzwi, dlatego mogłam usłyszeć, jak w głośny sposób próbowała budzić Kevina.

     Przetarłam twarz dłońmi, wzdychając przy tym zrezygnowana. Czułam złość, bo zarwałam noc na graniu w głupią Fifę. Co innego, gdybym poszła na szaloną imprezę. Albo chociaż na maraton filmowy do Raven. Wspólny wieczór z Duncanem brzmiał jeszcze lepiej.

     Wyjęłam z szafy świeżo uprany szkolny mundurek. Przy tym próbowałam nie patrzeć na swoje odbicie w lustrze. Jeżeli wyglądałam tak, jak się czułam, to z powodzeniem mogłam zagrać zombie.

     Kiedy wyszłam na korytarz, usłyszałam podniesiony głos mamy. Najwidoczniej z Kevinem miała większy problem. Nie zdziwiłabym się, gdyby dzieciak grał na konsoli znacznie dłużej ode mnie. Zignorowałam hałas, nawet ciesząc się, że zdążyłam do łazienki przed bratem.

     Wzięłam szybki prysznic. Przy myciu zębów doznałam lekkiego szoku. Nie wyglądałam najgorzej. Co prawda oczy miałam przekrwione, ale to jedyny defekt, którego nie zdołam zakryć. Zasinienia wokół nich spokojnie zakryję korektorem.

     W kuchni zastałam tatę. Zajmował swoje stałe miejsce przy stole. Czytał gazetę, popijając przy tym kawę. Na jego talerzu leżały resztki jajecznicy oraz nadgryziona grzanka.

     - Cześć – przywitałam ojca.

     - Dzień dobry, córciu – odpowiedział łagodnym tonem. Uśmiechnął się promiennie, gdy uniósł na mnie wzrok. – Nieprzyjemny poranek?

     - Zbyt szybko nadszedł.

     Sięgnęłam po przypieczony chleb tostowy, który zaraz posmarowałam masłem orzechowym. Spojrzałam na swój naręczny zegarek. Do autobusu miałam pięć minut, więc nie powinnam nawet łudzić się, że zdążę.

     - Odwieziesz nas, prawda? – zapytałam.

     - A jak myślisz? – Tata spojrzał na mnie znad gazety. – Nagrabiliście sobie.

     - Bez przesady. Przecież rzadko spędzam czas z Kevinem. Powinniście to docenić.

     - Doceniamy – przyznał mężczyzna, po czym upił łyk kawy. – Ale moglibyście grać po południu, a nie w środku nocy. Wiecie, że mama jest ostatnio nerwowa.

     - Ona jest ciągle nerwowa.

     Ojciec posłał mi wymowne spojrzenie. W pełni zgadzał się ze mną, aczkolwiek nie chciał, abym mówiła to przy nim. Czuł się wtedy rozdarty między żoną a córką. Nikt nie lubił stawać przed takimi wyborami, bo każdy z nich był błędny.

     Za dwadzieścia ósma do stołu zasiedli pozostali członkowie rodziny. Mama wyglądała na wściekłą. Bez słowa nałożyła na talerz jajecznicę oraz nalała do szklanki sok pomarańczowy. Z kolei Kevin był ostoją spokoju. Zachowywał się zupełnie naturalnie. W ogóle nie wyglądał na niewyspanego, zapewne dlatego, że w tygodniu zawsze funkcjonował na oparach energii. Związał sięgające łopatek włosy w kucyk i sięgnął po grzankę z masłem orzechowym, którą położyłam na jego talerzu zanim przyszedł. Jadł bardzo powoli, ponieważ więcej uwagi poświęcał telefonowi. Czyli wszystko było w najlepszym porządku.

     - W ramach kary oboje pojedziecie ze mną do sklepu z tkaninami. Postanowiłam zmienić trochę kolorystykę w domu.

     - Co? – rzuciliśmy jednocześnie z Kevinem.

     - To tortury – jęknął dzieciak.

     Nie lubiłam przyznawać mu racji, ale teraz wyjątkowo ją miał. Wolałabym dostać szlaban i przez tydzień nie wychodzić z domu. Moja matka dostawała szału zakupowego, przy którym nawet ekscytacja Rosaline na widok nowego butiku wypadała blado. Bałam się reakcji kobiety, gdy wejdzie do ulubionego sklepu pełnego tkanin wszelkiej maści. Potrafiła spędzić kilka godzin na szukaniu materiału o odpowiednim wzorze.

     - Pomożecie mi z wyborem. Nie mam jeszcze pomysłu, ale chciałabym coś żywszego. Te szarości są przytłaczające. Zwłaszcza w salonie.

     - Dzisiaj nie mogę. Mam trening do wpół do szóstej – oświadczyłam z nieukrywaną radością. W duchu skakałam ze szczęścia, że znalazłam świetną wymówkę.

     - W porządku, możemy jechać jutro. Nie widzę problemu.

     Szczęka delikatnie mi opadła. Tego nie przewidziałam.

     Mama nie zwracała uwagi na protesty moje oraz Kevina. Bezczelnie uśmiechnęła się do każdego z nas z osobna, po czym zainicjowała rozmowę z mężem na temat zwiększenia ilości kompozycji ze sztucznych kwiatów. Nie dało się ukryć, że bardzo jej zależało na zmienieniu wnętrza domu. Chyba współpraca z firmą meblarską, dla której projektowała katalogi, tak ją zainspirowała. Cieszyłam się, że znalazła absorbujące zajęcie, tylko nie rozumiałam, dlaczego wciągała w to nas.

     - Kończcie śniadanie, bo przez was nie zdążę do pracy. Na dziewiątą jestem umówiony z klientem – pospieszał nas tata. Złożył gazetę, dopił kawę, a brudne naczynia wyniósł do zlewu. – Czekam w samochodzie.

     Na pożegnanie pocałował żonę w policzek i wyszedł na korytarz. Nie potrzebowaliśmy z Kevinem drugiego zaproszenia. Poza tym straciliśmy apetyt, gdy mama poinformowała nas o nieuniknionej karze. Posprzątaliśmy po sobie i również wyszliśmy z pomieszczenia.

     Szybko założyłam botki, narzuciłam na ramiona płaszcz, a szal oraz torbę z książkami trzymałam w ręce. Kiedy wsiadłam do samochodu, mój telefon zawibrował.

     Od: Raven

     Treść: Co z tobą? Nie mów, że umarłaś, bo nie uwierzę. (`o´)

     Raven chyba też nie była jeszcze całkowicie przytomna, a mimo to zdołała stworzyć całkiem skomplikowaną emotikonę. Jej wiadomość nie miała sensu logicznego, ale nie poprawiłam koleżanki. Odpisałam jedynie, że zaspałam i niemal na pewno spóźnię się na pierwszą lekcję. Do dzwonka zostało dziesięć minut.

     Na ulicach Crystal Hills panował spory ruch, jakże charakterystyczny dla poranków. Miasteczko stanowiło swoiste przedmieścia, co prawda oddalone od Bostonu o prawie godzinę drogi samochodem, ale mieszkało tutaj mnóstwo osób, które na co dzień pracowały w stolicy stanu. Moi rodzice byli wyjątkowymi szczęściarzami w tej kwestii, bo wszystko mieli na miejscu.

     - Pierwszy punk wycieczki zaliczony – rzucił tata, gdy zatrzymaliśmy się przed liceum.

     - Dzięki – odparłam i wyszłam z samochodu. Na dziedzińcu nie widziałam żywej duszy, więc lekcje musiały już trwać.

     - Powiedz nauczycielowi, że doniesiesz usprawiedliwienie przy okazji.

     - Jasne. Miłego dnia. – Machnęłam na odczepnego ręką, idąc w stronę bramy.

     Odetchnęłam z ulgą, bo zrzędliwy dozorca nie zdążył jej zamknąć. Czekanie, aż mężczyzna łaskawie zareagowałby na domofon jedynie zmarnowałoby mój czas. A nie miałam go nadto.

     Przebiegłam przez dziedziniec, szybko przebrałam się w szatni i pomknęłam do strefy sportowej. Pierwszy raz cieszyło mnie wychowanie fizyczne na pierwszej lekcji. Spóźnienie nie będzie aż tak wyraźne. Lepiej przyjść jako ostatnia na zbiórkę, niż przerwać sprawdzanie zadania domowego na matmie.

     Kilka minut później siedziałam na trybunach i wiązałam adidasy. Stała nade mną Raven, olewając rozgrzewkę. Tak samo jak trenerka Williams, która poszła zaparzyć kawę.

     - Jak ciotka będzie mi truła, że jestem nieodpowiedzialna i nie przykładam się do szkolnych zajęć, to mogę cię zaprosić? Poopowiadasz, ile razy zaspałaś i przyszłaś na lekcje nieprzygotowana.

     - Mówisz poważnie? – burknęłam. Nawet nie spojrzałam na koleżankę. Nie wyspałam się i naprawdę nie chciałam wysłuchiwać niewybrednych docinek.

     - Na moją ciotkę to działa. Nina ciągle maskuje swoje wybryki moimi. Co z tego, że zapomniała powiedzieć o nocowaniu u koleżanki? Mnie przytrafia się to notorycznie, a na dodatek wracam do domu z kacem.

     - Tylko pozazdrościć.

     - Czekaj, czekaj.

     Zgarnęła włosy związane w kucyk z mojego ramienia, odsłaniając szyję. Od razu wiedziałam, co było na rzeczy.

     - Skąd, do cholery, masz malinki? – krzyknęła zaskoczona oraz zdenerwowana.

     - Ciszej – skarciłam Raven. – Nie wszyscy muszą wiedzieć.

     - Ale ja powinnam. – Skrzyżowała ręce pod biustem. Miała zaciętą minę, która wróżyła jedynie kłopoty. – Od jak dawna?

     - Od czwartku – odparłam po dłuższej chwili.

     - Kurwa, jaja sobie robisz? Nie uspokajaj mnie – warknęła, gdy tylko otworzyłam usta. – Dlaczego nie powiedziałaś od razu? Ewentualnie w piątek, wtedy też byłoby w porządku.

     - Wcale nie i obie o tym wiemy.

     - No dobra, pewnie masz rację. Ale cztery dni temu? Holly, kurna, to zdrada.

     Wygodniej rozsiadłam się na ławce, żeby dodać sobie animuszu. W rzeczywistości wcale nie miałam dobrego humoru. Zataiłam przed najlepszą koleżanką nie tylko zgodę z Duncanem, ale także rozmowę z Debrah, która – mimo że brzmiało to kuriozalnie i bardzo niewiarygodnie – przyspieszyła obrót spraw. Byłam jej za to ogromnie wdzięczna, jednakże nie zamierzałam mówić tego głośno. Zresztą, Rota na pewno o tym wiedziała. Tylko nie miałam pomysłu, jak wytłumaczyć wszystko Raven. Zdenerwuje się, to oczywiste. Pytanie brzmiało, ile czasu potrwa jej złość.

     Wzięłam głęboki wdech. W głowie układałam przemowę, aczkolwiek zdawałam sobie sprawę, że nic z tego nie wyjdzie. Zderzenie z rozgniewaną koleżanką zweryfikuje, które informacje przekażę teraz, a które za jakiś czas. Gdy Black nieco ochłonie.

     - Siadaj.

     Poklepałam ławkę. Przesunęłam się w zapraszającym geście. Raven dłuższą chwilę stała z założonymi na piersi rękoma i patrzyła na mnie wzrokiem bazyliszka. Domyśliła się, że oprócz tematu Duncana zamierzałam powiedzieć o czymś jeszcze. Prawdopodobnie to denerwowało ją jeszcze bardziej.

     - No nie wiem, Wood. Zaczynam się niepokoić. Chyba nie jesteś w ciąży, co? Chociaż wiele by to wyjaśniło.

     - Na przykład? – zapytałam szczerze zaskoczona. Spodziewałam się wrzasków oraz wyrzutów, a nie podejrzeń o zbyt wczesne macierzyństwo.

     - Jeśli mam być szczera, wszyscy zakładali rozstanie.

     Usiadła obok, jednak z zachowaniem bezpiecznego dystansu. Na wypadek, gdyby właśnie wypowiedziane słowa sprowokowały mnie do ataku.

     Nie odpowiedziałam, jedynie spojrzałam na Raven z wyrzutem. Nie była subtelna, ani odrobinę. Nawet nie próbowała.

     - Daj spokój – burknęła, kiedy zorientowała się, że jednak przegięła i powinna trzymać język za zębami. – Przyznaj, że ty też o tym myślałaś.

     Miała rację, ale nie musiałam tego usłyszeć. Pewnych rzeczy nie należało mówić. Zwłaszcza na trzeźwo.

     - Dobra, nieważne. – Machnęła olewająco ręką. – To jak było z tym Holdenem?

 

 

     Raven zareagowała znacznie gorzej, niż przypuszczałam. Gdy tylko powiedziałam o tajemniczym liściku od Debrah, zrobiła szerokie ze zdziwienia oczy. Wysłuchała historii do końca, po czym bez słowa wstała i dołączyła do dziewczyn z naszej klasy, które były nieco ambitniejsze i ćwiczyły pomimo nieobecności nauczycielki. Od tamtej pory nie zamieniłyśmy między sobą zdania, a każdą moją próbę rozpoczęcia rozmowy mordowała zdegustowanym prychnięciem. Początkowo trochę mnie to bawiło. Zawsze rozgadana Raven wreszcie postanowiła zamilknąć. Jednak na czwartej lekcji jej głupawe i dziecinne zachowanie stało się naprawdę irytujące. Drogą eliminacji zostałam wytypowana jako partnerka Black w projekcie na zajęciach z historii ogólnej. Naturalnie była osobą odpychającą oraz wzbudzającą strach, a dzisiaj wydzielała wyjątkowo złowieszczą aurę. Nikt oprócz mnie – nawet Dake – nie odważył się do niej dołączyć.

     Z trudem dokończyłyśmy referat o Cesarstwie Bizantyńskim i zapewne obie cieszyłyśmy się, że był on tylko formą zaliczenia lekcji, a nie pracą na ocenę. Raven nie zaczekała na mnie przy drzwiach sali, aby wspólnie pójść na stołówkę zjeść lunch. Szła kilkanaście kroków przede mną, ale niezbyt szybko, żebym mogła mieć ją na oku. Kiedy dołączymy do koleżanek przy naszym ulubionym stole, z pewnością na powitanie rzuci: Wiecie, co ta idiotka przed nami ukrywała? Trochę obawiałam się ich reakcji. Najbardziej Rosaline, bo zacznie wyrzucać mi, że nie powiedziałam o takiej sensacji.

     Na stołówce panował zwyczajowy tłok. Tylko raz świeciła pustkami podczas pory lunchu – gdy w liceum odbywał się mecz koszykówki i prawie wszyscy woleli zająć dobre miejsca na trybunach, niż coś zjeść. Ja i Raven byłyśmy w mniejszości.

     Od razu podeszłyśmy do naszego stolika, przy którym jeszcze nikt nie siedział. Gustownej torebki oraz skórzanego plecako-worka też nie zastałyśmy. Najwidoczniej Rosaline i Sucrette miały zajęcia dalej od nas.

     Kolejka przy bufecie nie zdążyła się utworzyć, dlatego szybko zamówiłyśmy jedzenie. Gdy wróciłyśmy, rzeczy naszych koleżanek już leżały na krzesełkach. Korzystając z ostatnich chwil spokoju, zabrałam się za spaghetti. Nie zjadłam nawet połowy, kiedy dołączyły dziewczyny. Obie roześmiane mówiły o czymś z przejęciem.

     - Wiecie, co ta idiotka przed nami ukrywała?

     Skąd wiedziałam? Powinnam rzucić liceum i zatrudnić się jako wróżbitka.

     - Cześć, Kruczku, ciebie też miło widzieć. – Rosaline powitała nas nieco kulturalniej. Wciąż z promiennym uśmiechem odwiesiła markową torebkę na oparcie krzesła i usiadła.

     - Pogodziła się z Holdenem – oświadczyła Raven, krzyżując ręce pod biustem.

     - Naprawdę? – Ros posłała mi zdziwione spojrzenie, które szybko zastąpiła radość. – To cudownie! Ostatnio ciągle chodziłaś przybita i nie było na ciebie sposobu. No ale powiedz, jak to było? Zabrał cię na romantyczną kolację, a później zaprosił do siebie?

     - Wyglądasz na niewyspaną – stwierdziła Sucrette, delikatnie rumieniąc się przy tym. W przeciwieństwie do Rosaline nie była przesadni bezpośrednia, ale za to ją ceniłam. Miła odskocznia od pozostałej dwójki z naszej paczki.

     - A jak ma wyglądać? – zapytała oburzona Meyer. – Nie rozmawiali dwa tygodnie, przecież nie mogli skończyć na zwykłych całuskach.

     - To było w czwartek.

     Stwierdzenie Raven spadło na dziewczyny jak grom z jasnego nieba. Obie zaniemówiły, a uśmiechy zeszły z ich pięknych, nastoletnich twarzyczek. Patrzyły na mnie nieco otępiałym wzrokiem, jakby nie zrozumiały, co właśnie powiedziała Black.

     - Naprawdę? – Pierwsza oprzytomniała Sucrette. Zamrugała kilka razy, po czym wzięła kęs lasagne. – Cóż, to dobrze.

     - J-jakie dobrze? – zawyła Rosaline. – Powinnaś powiedzieć następnego dnia.

     - Nie wiecie jeszcze wszystkiego – kontynuowała Raven. – Może zdradzisz, z kim konsultowałaś plany?

     Spiorunowałam koleżankę wzrokiem. Poczuła się zraniona i pominięta – rozumiałam to i uważałam, że miała do tego pełne prawo. Mimo to była zbyt bezczelna. Powinna zachować głupawe docinki dla siebie.

     Z drugiej strony, przecież wiedziałam, że wścieknie się, gdy tylko usłyszy prawdę. A jednak denerwowało mnie jej dziwne przeświadczenie, że nie mogłam mieć przed nią żadnych tajemnic. Ona na pewno nie mówiła mi wszystkiego. Przykład pierwszy z brzegu – o jej związku z Tobym wiedziałyśmy tylko tyle, że istniał. Nigdy nie wchodziła w szczegóły, a próby wyciągnięcia z niej jakichś szczegółów zwykle kończyły się sprzeczką.

     - W dzień, gdy zorganizowano szkolne walentynki tak naprawdę dostałam list – zaczęłam, nie patrząc na koleżanki. Gmerałam widelcem w spaghetti. – Nie miłosny. To była informacja o spotkaniu, na które poszłam. Nie mówiłam o tym, bo sama nie byłam pewna, czy ktoś po prostu nie robił sobie jaj. Zwłaszcza, że wiadomość podpisano D.

     - Tylko D? – dopytała Rosaline. W pełni pochłonęła ją moja opowieść i słuchała z autentycznym przejęciem. – Pomyślałaś, że to Duncan?

     - Szczerze mówiąc, miałam taką nadzieję – przytaknęłam. – Ale bądźmy realistkami, on nie mógł napisać listu. Nie bawiłby się w takie pierdoły, poza tym ma mój numer, a nawet wie, gdzie mieszkam. Bez sensu. Ostatecznie okazało się, że przyszłam na spotkanie z Rotą.

     - Żartujesz, prawda? – rzuciła Meyer. – Z tą Rotą? Z Debrah Rotą?

     - A znasz jakąś inną? – warknęła Raven.

     - Cicho, nie przerywaj.

     Black przeklęła pod nosem, ale nie wtrąciła się, dopóki nie skończyłam mówić.

     - Też byłam zdziwiona. Przez myśl mi nie przeszło, że mogłaby chcieć ze mną porozmawiać. Nawet Dake był bardziej prawdopodobny, a jego w ogóle nie brałam pod uwagę. Ale nie rozczulała się nade mną, oj nie. Mówiła bardzo dosadnie, ale tego właśnie potrzebowałam w tamtej chwili. Świeżego spojrzenia na sprawę.

     - I nie mogłaś przyjść z tym do nas? – zapytała Sucrette z wyraźną troską w głosie.

     - Właśnie to mam na myśli. Jesteśmy sobie bliskie, wspierałyście mnie od samego początku, dlatego nie potrafiłyście być obiektywne. Nawet, jeżeli myślałyście racjonalnie, bałyście się o tym mówić, żeby nie sprawić mi przykrości. Naprawdę to doceniam, ale potrzebowałam porządnego kopa na zachętę. Rozumiecie? Osoby, która patrzyła na wszystko z bezpiecznej odległości i nie angażowała się emocjonalnie.

     - Och, Holly, jesteś taka urocza – westchnęła Rosaline. Podeszła do mnie i mocno przytuliła. Kilka razy pociągnęła głośno nosem.

     - Ej, Ros, no weź nie płacz – poprosiłam błagalnie, bo naprawdę nie chciałam łez wzruszenia. Nigdy nie wiedziałam, jak powinnam zachować się w takiej sytuacji.

     - Twoja przemowa była taka wspaniała – stwierdziła, po czym roześmiała się głośno, ale słyszałam, że ciągle beczała.

     Spojrzałam na Sucrette z nadzieją, że zrozumie mój niemy przekaz. Naprawdę potrzebowałam pomocy, a nie wypadało po prostu odepchnąć Ros i kazać jej spadać.

     - Grupowy przytulas! – zawołała wesoło Durand. Podeszła do nas, dołączając się do czułości. Nie tego oczekiwałam, ale przynajmniej płacząca Rosaline nie ciążyła mi tak bardzo na sercu. Su zmieniła krępującą sytuację w dziwną zabawę, której ludzie nie zwykli praktykować po ukończeniu przedszkola. Może niesłusznie.

     - A ty? – zagaiłam do Raven. – Nadal naburmuszona?

     Dziewczyna pokazała mi środkowy palec, ale nie zdołała powstrzymać delikatnego uśmiechu. Za maską bezdusznej istoty kryła się przyjazna dusza, do której potrzeba odpowiedniego podejścia oraz dużo cierpliwości.

     - No chodź – zachęcałam.

     - Spieprzaj, głuuupku – warknęła, ale zaraz dodała – może jutro.

     Zaśmiałam się i zaczęłam powoli odpychać od siebie Rosaline. Robiło mi się gorąco. Poza tym przestała już chlipać i smarkać na moją marynarkę, a niepotrzebnie przyciągałyśmy uwagę. Odetchnęłam z ulgą, gdy Black określiła nasze przytulanie jako coś obrzydliwego. Sprowokowała Ros do ataku. Dziewczyna od razu wróciła na swoje miejsce, jakby stamtąd czerpała lepsze argumenty. Sucrette również odsunęła się ode mnie. Rozpoczęła temat nowego horroru, który niebawem miał wejść do kin. Z przejęciem streszczała zapowiedź filmu, a ja udawałam bardzo zaciekawioną, chociaż bardziej interesowało mnie spaghetti, które trochę za bardzo wystygło.

     Czyli wszystko było na właściwym miejscu. Naprawdę ulżyło mi, gdy dziewczyny dowiedziały się o sytuacji z Debrah oraz jej skutkach. W duchu dziękowałam im za wyrozumiałość. Dowiodły, że nasza znajomość była głębsza i mogłyśmy sobie nawzajem ufać. No a Raven… Do końca dnia będę znosić jej podły humor i udawaną złość. Zapewne jeszcze kilkaset razy wypomni mi to przy okazji nawet najdrobniejszej sprzeczki. Jednak wiedziałam, że rozumiała moje intencje, chociaż nie popierała kolaboracji z Debrah.

     Kilka minut później z głośników powieszonych w każdym kącie stołówki dobiegł nieprzyjemne dla ucha dudnienie, a po chwili przeciągły pisk.

     - Co jest? – warknęła Raven. Jak wszyscy zasłaniała uszy przed hałasem.

     Skowyt przerwały dwa dudnięcia, jakby ktoś uderzył palcem w mikrofon po drugiej stronie. Lepsze to niż upiorne zawodzenie.

     - Czy wszyscy dobrze mnie słyszą? – Rozległ się głos dyrektorki Shermansky. Z pewnością nie skierowała pytania do uczniów.

     - Tak! – krzyknął jakiś chłopak, mimo że kobieta nie mogła go usłyszeć. Niektóre osoby wybuchły śmiechem

     - Pani dyrektor, może już pani mówić. – Usłyszeliśmy nieco przytłumione słowa wypowiedziane przez Delanay. W tym szalonym duecie, to ona lepiej rozumiała elektronikę.

     - Uwaga! Proszę o skupienie – zaczęła Shermansky. – Witam was, drodzy uczniowie. Luty zbliża się ku końcowi, niedługo powitamy wiosnę…

     - Co ona bredzi? – burknęłam, patrząc zniesmaczona na jeden z kilku głośników.

     - Nie wiem, ale donikąd to nie prowadzi – odparła Ros.

     - Będzie zapowiadała szkolne wycieczki – wyjaśniła nam Sucrette, która – choć często o tym zapominałam – była o klasę wyżej.

     - Poważnie?

     Rozweseliłam się, bo do tej pory wyjeżdżałam wyłącznie na mecze. W naszej szkole nie organizowano wypadów do muzeum i tym podobnych, bo, cytując Shermansky, Zabierały cenny czas, który młodzież powinna poświęcić nauce.

     - Na głównym holu została rozstawiona wystawa dotycząca tegorocznych propozycji na wycieczki szkolne. Liczba miejsc na każdą jest ograniczona, dlatego szybko zapoznajcie się z ofertami i do końca tygodnia dostarczcie opiekunom wycieczki pisemną zgodę rodziców oraz wpisowe. Mam nadzieję, że propozycje przypadną wam…

     Słowa dyrektorki zagłuszył nagły harmider. Większość uczniów zabrała swoje rzeczy, po czym szybko ruszyła w stronę wyjścia. Zostawili talerze z niedojedzonym posiłkiem. Dwóch nauczycieli dyżurujących na stołówce próbowało nieco ugasić zapędy licealistów, ale z marnym skutkiem. Biedną panią Hathaway, wiekową nauczycielkę twórczego pisania, prawie stratowali futboliści.

     - Nie ciekawią was wycieczki? – zapytała Sucrette. W pierwszej chwili ona również poderwała się do biegu, ale widząc nasz brak reakcji, usiadła.

     - Ciekawią, ale jedzenie jest ważniejsze – odparła Raven. Na potwierdzenie swoich słów otworzyła plastikowe pudełko z sałatką owocową. – Hołota rzuciła się, jakby za darmo coś rozdawali. Przecież im wystawy nie zabiorą, będzie stała do końca tygodnia. A dzisiaj i tak nikt się nie zapisze, bo potrzeba zgody. Możemy spokojnie skończyć posiłek i pójść, jak już tłum trochę się przerzedzi.

     Zrobiłyśmy dokładnie tak, jak powiedziała Raven. Bez pośpiechu zjadłyśmy, po czym odstawiłyśmy tacki oraz brudne naczynia do bufetu. W planie dziewczyny był tylko jeden błąd. Ludzi cisnących się na holu nie brakowało. Zza rzędów postawnych sylwetek nic nie widziałam. Mogłam jedynie domyślać się, że wycieczki były niezwykle interesujące, bo uczniowie, którzy zdobyli ulotki, a raczej wyrwali je z pyska wygłodniałego lwa, sądząc po zgniecionym papierze, wyglądali na zadowolonych.

     - Jak po wyniki egzaminów – westchnęłam. – Powinni zainwestować w jakieś bilbordy.

     - Przeciskamy się – zadecydowała Raven.

     Ciężko było przedrzeć się przez tłum uczniów. Nie liczyłam, ile razy ktoś mnie potrącił albo uderzył. Za każdym razem krzywiłam się z bólu. W niejednym miejscu powstanie siniak.

     Dyrektorka naprawdę postarała się przy organizacji wycieczek. W zupełności zrekompensowała brak wyjazdów edukacyjnych. Propozycji było wiele, ale na każdą mogło jechać tylko dwudziestu pięciu uczniów. Shermansky wspominała o limitach, ale nie myślałam, że tak małych. Musieliśmy szybko podjąć decyzję.

     - O cholera, są wycieczki zagraniczne.

     Raven wskazała plakat, na którym widniały wyłącznie tygodniowe wyjazdy poza granice Stanów. Nie miałam wątpliwości, że właśnie one będą cieszyć się największą popularnością.

     Niespodziewanie poczułam na biodrach duże dłonie. Drgnęłam przestraszona, nie będąc przygotowaną na dotyk. W pierwszej chili przez myśl przeszło mi, że padłam ofiarą jakiegoś zboczeńca. Nie krzyknęłam, ani nie próbowałam wyswobodzić się, bo sparaliżował mnie strach. Jednakże szybko do nosa doleciała znajoma woń papierosów oraz waniliowego zapachu samochodowego. Wzięłam głęboki wdech, aby napawać się tą cudowną mieszanką. Nie czułam jej tak długo… Teraz zachowywałam się jak narkoman wypuszczony z odwyku.

     - Czytać nie umiesz? To wycieczki dla czwartych klas. – Zaśmiał się Duncan. – Pierwszaki mogą co najwyżej przed Białym Domem postać.

     - Czy ktoś pytał cię o zdanie? – warknęła Raven.

     - Tylko pomagam młodszym koleżankom.

     Nie widziałam twarzy Duncana, ale byłam pewna, że uśmiechnął się cynicznie. Drażnił Black i miał z tego chorą uciechę.

     - Więc przestań. – Dziewczyna groźnie zmrużyła oczy i wycelowała palcem w swojego rozmówcę. – Mam na ciebie oko, Holden.

     - To zabawne. Będziesz ciągle biegać z podniesioną głową? – zakpił.

     - Przestańcie – wtrąciłam się, bo czułam wirującą w powietrzu rządzę krwi. Po tej dwójce należało oczekiwać wszystkiego.

     Odwróciłam się, aby stanąć do Duncana twarzą. Nie myliłam się, patrzył na Raven z cwaniackim uśmieszkiem, chcąc jeszcze bardziej ją zdenerwować. Nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Musiałam odchrząknąć, by spojrzał w moją stronę.

     - Zachowujecie się jak rozwydrzone bachory – skwitowałam. Miałam nadzieję, że chociaż trochę ugodziłam w męskie ego Holdena albo zarozumiałość Raven.

     - On zaczął.

     Westchnęłam przeciągle. Byłam pod wrażeniem, jak szybko dziewczyna potwierdziła moje słowa.

     - Po prostu weźmy te ulotki i chodźmy w jakieś ustronne miejsce – zaproponowałam, sięgając po kilka broszurek leżących pod gablotą z plakatem zaadresowanym dla pierwszorocznych. Trochę zasmucił mnie fakt, że wyjazdy za granicę w naszym przypadku odpadały i musiałyśmy czekać aż trzy lata. Mimo to każda wycieczka będzie lepsza niż siedzenie w szkole.

     Pożegnałam Duncana, który wrócił do swoich kolegów. Wśród nich dostrzegłam wysokiego rudzielca. Nie przywykłam do jego widoku, bo dopiero od niedawna zaczęłam widywać go w towarzystwie Holdena. Zastanawiała mnie ta dziwna znajomość. Duncan trzymał się wyłącznie z chłopakami z drużyny, a rudzielec do niej nie należał. Mimo wszystko nie drążyłam tematu. Po prostu nie wydawał się wyjątkowo ciekawy.

     - Jak ja go nie cierpię – warknęła nagle Raven, gdy weszłyśmy na piętro. Tutaj było znacznie spokojniej. – Nie rozumiem, dlaczego z nim jesteś.

     Zachichotałam pod nosem, bo wiedziałam, że złość dziewczyny była chwilowa. Naprawdę lubiła Holdena. Traktowała go trochę jak starszego brata, z którym można pożartować na głupie tematy i pokłócić, jeżeli naszła taka ochota. Aczkolwiek przez jakiś czas wyjątkowo często będzie afiszować się ze swoją udawaną nienawiścią. Wpłynął na nią mój konflikt z Duncanem, a także dzisiejsze poranne rewelacje, które ode mnie usłyszała. Lepiej nie wchodzić z Raven na ścieżkę wojenną. Przynajmniej do końca tygodnia.

     - Pierwsze i drugie klasy mają wspólne wycieczki – oznajmiła Sucrette, bardzo dokładnie studiując broszury.

     - Idę po kawę – rzuciłam. – Ktoś? Coś?

     Nie otrzymałam odpowiedzi, więc sama ruszyłam do automatu z gorącymi napojami.

     - Duncan miał rację. Najbardziej interesujący wydaje się Waszyngton. Chyba, że kogoś zachęcą latarnie w Maine albo tydzień w śmierdzącym Nowym Jorku.

     Raven była sceptyczna, ale ja chętnie przejechałabym się nowojorską taksówką. Miasto rzeczywiście tętniło życiem i na próżno szukać w nim spokoju, jednak tego chyba powinnyśmy pragnąć jako nastolatki niewystawiające nosa poza małą mieścinę. Crystal Hills było amerykańskim snem dla większości. Celem, dla którego codziennie wstawali z łóżek i szli do pracy, by w pocie czoła zarabiać pieniądze z nadzieją, że chociaż małą część zdołają odłożyć na książeczce oszczędnościowej. Jednakże, gdy już utkniesz w tym sennym miasteczku, masz ogromną ochotę wyrwać się z letargu i wbiec w wiecznie żywą chmurę spalin oraz dymu z frytkownicy. Przynajmniej ja miewałam dni, kiedy otępienie tego wielkiego luksusowego osiedla dla zamożnych obywateli Stanów Zjednoczonych po prostu mi ciążyło. Może dlatego, że urodziłam się i wychowałam w Bostonie. Czułam się jak tygrys, którego nagle porwano z dżungli, by zamknąć w złotej klatce wyłożonej aksamitami i jedwabiem. Nudziło mnie wszechobecne rozleniwienie. Potrzebowałam wyrwać się z rutyny, a szczerze mówiąc, bardzo brakowało mi szklanych kilkudziesięciopiętrowych biurowców oraz kilometrów betonowych serpentyn, które dziennie pokonywały tysiące samochodów.

     - Nowy Jork brzmi świetnie. Chętnie odwiedziłabym Bergdorf Goodman na Piątej Alei.

     Rosaline od razu spojrzała na sprawę przez pryzmat okularów od Gucciego.

     - Nie sądzę, żeby zabrali nas na zakupy do Calvina Kleina – powiedziałam, gdy wróciłam do koleżanek siedzących na ławce pod oknem.

     - Calvin Klein ma sklep na Madison Avenue – poprawiła mnie Ros.

     - Tam też raczej nie pójdziemy – wtrąciła Raven.

     - Uwzględnili dzielnicę SoHo – zauważyła Meyer. – No i powinni dać nam trochę czasu wolnego. Przecież nie będziemy wszędzie chodzić grupą.

     - Czas wolny w Nowym Jorku? – prychnęła Black. – Nie wydaje mi się, by tak ryzykowali. To nie Crystal Hills, tam można się zgubić.

     Dziewczyny jeszcze chwilę sprzeczały się, podczas gdy z Sucrette omawiałyśmy inne wycieczki. Nie wszystkie dotyczyły dużych metropolii. Niektóre obejmowały wyjazdy krajobrazowe po mniejszych stanach. Na przykład do Vermont, gdzie przewidziano głównie zwiedzanie parków. Wybór był duży i różnorodny, aby każdy znalazł coś w sam raz dla siebie. Czułam, że ciężko będzie zdecydować się na wyjazd, który przypadnie do gustu każdej z nas. Prawdopodobne, że okaże się to niemożliwe.

 

♥ ♥ ♥ ♥