Jakimś sposobem odżyłam, chociaż nie wiem, na jak długo. I nie wiem, czy sięgnięcie do rezerw po rozdział jest odżyciem, ale od kilku miesięcy nie mogę sklecić nawet jednego zdania. Pomijając pracę, przez którą nie miałam w ogóle czasu dla siebie w wakacje (i w sumie to szambo nadal trwa, ale to już ostatnie dni), beznadziejny plan zajęć, zmuszający mnie do siedzenia od rana do wieczora na uczelni - właściwie, to powinnam tam zamieszkać - i ogólnie fatalne samopoczucie, bo jesień, to właściwie od miesiąca nie mam żadnych chęci do życia. Naprawdę żadnych.
1 października musiałam zadecydować o uśpieniu psa. Mojej miłości życia, jedynego prawdziwego przyjaciela i najwspanialszej istoty, jaką spotkałam i miałam zaszczyt gościć w swoim życiu. Niestety o przynajmniej kilka lat za krótko. I chociaż widząc Ją okropnie chorą i cierpiącą wiedziałam, że eutanazja będzie najlepszym, co mogę dla Niej zrobić, tak teraz mam wielkie wyrzuty sumienia. Że mogłam zrobić więcej. Pójść do innego weterynarza, spróbować z innymi lekami... Cokolwiek, by nadal próbować Ją ratować, nawet jeżeli wszyscy dookoła mówili, że się nie da.
Minęły trzy tygodnie i nauczyłam się o tym mówić bez łamliwego głosu czy łez w oczach, ale gdy wracam do domu, wszystko we mnie pęka. Bo wchodzę do miejsca, w którym Ona powinna być, czekać na mnie i wesoło merdać ogonem, rozwalona na moich poduchach, za co zawsze ją karciłam. Ale Jej nie ma. I nigdy już nie będzie.
Jeżeli macie jakieś zwierzaki, nawet te najmniejsze, chomiki czy szczury, codziennie je głaszczcie, przytulajcie i karmcie samymi rarytaskami. Mówcie, że je kochacie. Bo nikt nie dał Wam gwarancji, że dożyją późnej i spokojnej starości. Mojej Suni się nie udało i chyba właśnie to boli mnie najbardziej. Że odeszła zbyt wcześnie.
Droga (nie) do miłości: Rozdział
66
„Kogo dręczą wątpliwości, tego siły
są sparaliżowane.”
~R. Steiner
Sala
gimnastyczna tonęła w serduszkach wszelkiej wielkości. Już wczoraj wszystkie
zajęcia na hali sportowej zostały odwołane, aby Komitet Organizacyjny mógł w
spokoju zawiesić dekoracje. Pozostałą część szkoły ominęło walentynkowe
szaleństwo, ale na to akurat nie narzekałam. Zwariowałabym, gdybym od ósmej
rano musiała oglądać kolorowe ozdóbki. Niektóre nawet świeciły. Zgroza.
- Odjazd!
– krzyknęła Raven, gdy dokładnie rozejrzała się po sali. – Kiedy zaczynamy?
Posłałam
koleżance znudzone spojrzenie. Od tygodnia trajkotała tylko o konkursach. Nawet
Rosaline próbowała nieco ostudzić jej zachwyt, bo dziewczyna była naprawdę
nieznośna. Nic nie pomagało. Trudno uwierzyć, że jeszcze dwa tygodnie temu
krzywiła się na wzmiankę o Walentynkach, a dzisiaj – specjalnie na tę
okoliczność – założyła bladożółte rajstopy w różowe serduszka. W połączeniu z
jej kolorowymi włosami, mocnym makijażem oraz glanami wyglądały komicznie.
Raven chyba miała rozdwojenie jaźni, ale znalazła sposób, by jednocześnie
wyrazić miłość do metalu oraz słodkich pierdułek.
- Za pięć
minut będziemy wołać wszystkie pary – poinformował Nathaniel, który właśnie
przechodził obok.
- Co ty
masz na głowie? – zagaiłam prześmiewczo, kiedy dostrzegłam na głowie chłopaka
opaskę z serduszkami na sprężynkach. Złapałam za jedno i potrząsnęłam nim.
- Wszystkim
organizatorom kazali to założyć – westchnął zrezygnowany Logan.
-
Załatwisz mi taką? – poprosiła Raven. W przeciwieństwie do Natha, była
oczarowana kolorową ozdobą, która, jak się później okazało, nawet świeciła.
- Wszyscy
uczestnicy je dostaną.
- Czułam,
że ta zabawa będzie najlepszą z dotychczasowych.
Black
uniosła z zachwytem ręce i wydała z siebie dźwięk. Coś na podobieństwo
zduszonego pisku. Westchnęłam przeciągle, kręcąc głową z rezygnacją. Chyba nie
miałabym przeciwskazań, gdyby kosmici porwali moją irytującą koleżankę. Pewnie
osobiście popchnęłabym ją w obślizgłe ręce najeźdźców z kosmosu. Niech zrobią z
niej obiekt doświadczalny, może przynajmniej oni dowiedzą się, czy zmiany,
które zaszły w jej mózgu, były odwracalne. Jeśli nie, mogliby ją sobie
zatrzymać. Jako zwierzaka domowego. W sumie już wyglądała jak rozwrzeszczana
papuga.
Jednakże
w jednej kwestii musiałam przyznać Raven rację. Walentynkowe konkursy
rzeczywiście wydawały się lepsze od poprzednich bali zorganizowanych przez
szkołę. Pierwszy raz nie brałam w czymś udziału i nie musiałam marnować cennego
wolnego czasu, który mogłam przeznaczyć na maraton anime. Odcinki Gangsty od dawna zalegały w zakładkach i
oczekiwały na swoją kolej.
- Nie
masz żadnych powodów do radości, Kruczku. I tak nie zdołasz nas pokonać.
Z tłumu
nieoczekiwanie wyłoniła się Debrah. Stanęła tuż obok mnie i mierzyła Raven
tryumfalnym spojrzeniem. Obie wyglądały jakby zamierzały rzucić się tej drugiej
do gardła. Nieustępliwość oraz wola zwycięstwa rysowały się na ich twarzach, a
w powietrzu wisiała rządza krwi. Czułam się przytłoczona nadmiarem ich emocji,
bo pech chciał, że stałam pomiędzy walecznymi nastolatkami. W dodatku ani
Nathaniel, ani tym bardziej Sucrette nie zamierzali wejść pomiędzy dziewczyny,
aby spróbować je uspokoić.
- To się
jeszcze okaże, Rota – warknęła Raven, uśmiechając się przebiegle. – No i gdzie
podział się twój ukochany? Jak śmiał oddalić się bez pozwolenia?
-
Mogłabym powiedzieć dokładnie to samo. Zresztą – brunetka skrzyżowała ręce,
jeszcze bardziej uwydatniając spory biust – po co w ogóle marnuję czas na ciebie?
Jesteś taka nieistotna.
Ostentacyjnie
zrzuciła z ramienia długi warkocz i z pełnym wyższości uśmiechem odeszła,
zostawiając za sobą rozzłoszczoną różowowłosą.
-
Poczekaj, ty śmierdząca żmijo. Przestaniesz się szczerzyć, gdy odkryjesz, że
możesz nie być tak ważna dla Castiela jak myślisz.
Spojrzałam ze zdumieniem na Black. Była wściekła, bezsprzecznie. Ale na
jej twarzy majaczyła również satysfakcja.
- Nie
mówisz poważnie – bardziej stwierdziłam niż zapytałam. – Kurna, Raven…
- Teraz
wiem, że dobrze zrobiłam – skwitowała, dusząc w zarodku moje chęci przemówienia
jej do rozsądku.
- O co
chodzi? – zapytała zagubiona Sucrette, która straciła wątek jeszcze przed
pojawieniem się Debrah. Od samego rana chodziła dziwnie nieobecna. Chyba ciągle
wracała myślami do Dake’a. Jakby nie patrzeć, dzisiaj przed całą szkołą
wystąpią jako para. Udawana, ale nie wszyscy o tym wiedzieli.
- Jeśli
wszystko pójdzie zgodnie z planem, dowiesz się jeszcze po południu –
oświadczyła Raven, a w jej ustach zabrzmiało to trochę jak zapowiedź wojny.
Pokręciłam
głową z niedowierzeniem. Naprawdę miałam nadzieję, że spór pomiędzy Raven i
Rotą trochę stracił na sile. Przecież zdarzało im się spędzać w swojej
obecności czas i nie wszczynać przy tym awantur. Wówczas w ogóle nie zwracały
uwagi na tę drugą. Nigdy nie zostaną nawet koleżankami, ale liczyłam na zwykłą
akceptację. Najwidoczniej byłam po prostu naiwna, jeśli myślałam, że te uparte
dziewuchy skończą z kłótniami i docinkami.
- Prosimy
Nathaniela Logana o podejście do stanowiska organizatorów. Powtarzam. Prosimy o…
Beznamiętny głos rozległ się z głośników ustawionych w czterech kątach
sali gimnastycznej. Na moment rozmowy uczniów nieco przycichły, ale gdy
przywołująca Natha dziewczyna skończyła pierwsze zdanie, wszyscy nastolatkowie
uznali, że nie było sensu dalej milczeć, gdy sprawa należała do tych błahych.
- Czas na
mnie. – Blondyn posłał nam przepraszający uśmiech. – Wy też powinnyście się
zbierać. Zaraz zaczynamy.
Raven,
nim pozwoliła odejść koledze, ostatni raz sięgnęła do opaski na głowie chłopaka
i włączyła migające światełka w plastikowych serduszkach na sprężynkach.
Szeroki uśmiech nie schodził jej przy tym z twarzy. Nathaniel jedynie westchnął
zrezygnowany, posłusznie znosząc fanaberie Black.
-
Holly-chan, zostajesz tutaj, prawda? – zapytała Sucrette, nim razem z
różowowłosą ruszyły na poszukiwania swoich partnerów.
- Tak,
poszukam miejsca na trybunach.
Odruchowo
zerknęłam na krzesełka. Większość z nich była zajęta.
- Trzymaj
za mnie kciuki – poprosiła Raven, unosząc dłonie zaciśnięte w pięści.
Pomachałam koleżankom, a gdy zniknęły w tłumie, ruszyłam w swoją stronę.
Powinnam pospieszyć się, jeśli nie chciałam stać oparta o ścianę przez dwie
godziny. Nie mogłam wyjść z szoku, że walentynkowe konkursy przyciągnęły tylu zainteresowanych.
Nie tylko chętnych wziąć czynny udział w zabawach, ale również widzów. Na
balach podawano darmowe jedzenie oraz picie, czasami zakrapiane alkoholem, a
dzisiejsze wydarzanie ich nie zapewniało. Ponadto było nieobowiązkowe. Nastolatkowie
mogli spędzić wolny czas przysypiając w bibliotece lub próbować uciec bramą na
tyłach szkoły. Nikt nie zanotowałby nieobecności kilkudziesięciu niesfornych
licealistów. Mimo to zabawa cieszyła się ogromnym zainteresowaniem.
Dostrzegłam kilka wolnych miejsc w środkowym rzędzie. Od razu
skierowałam się do nich pospiesznie, aby nikt mnie nie ubiegł. Usiadłam obok
chłopaka jedzącego chipsy, sądząc po intensywnego zapachu, bekonowe. Na drugim
krzesełku położyłam torbę i wyciągnęłam nogi, krzyżując je w kostkach. Miałam
stąd doskonały widok na parkiet hali sportowej, gdzie wciąż stało mnóstwo
licealistów. Przy stoisku organizatorów dostrzegłam Nathaniela oraz Kimberly, a
także kilka nieznanych mi osób. Pod ścianą po mojej prawej umiejscowiono
złączone stoliki, ozdobione białym obrusem w czerwone serca różnej wielkości.
Siedziało przy nim pięciu nauczycieli, w tym również dyrektorka Shermansky,
zapewne robiących tego dnia za jury. Walentynkową zabawę potraktowano bardzo
poważnie.
-
Mówiłem, Reid, że jeszcze coś znajdziemy.
Zamarłam,
gdy usłyszałam głos Duncana niebezpiecznie blisko. Wstrzymałam oddech,
zacisnęłam powieki i błagałam wszystkie znane mi bóstwa, by chłopak zrezygnował
z miejsca obok i sobie poszedł. Najlepiej na trybuny po drugiej stronie sali
sportowej.
- O,
Holly – rzucił nieco zaskoczony.
Zaklęłam
szpetnie w myślach. Z ponad pięciuset krzesełek musiał wybrać akurat to.
- Cześć –
mruknęłam pod nosem, nawet nie patrząc na Holdena. Kątem oka widziałam, że
usiadł jedno miejsce dalej, a plecak położył na mojej torbie. Nie zareagowałam,
bo mogło to wywołać niepotrzebne sprzeczki. Atmosfera między nami było
niesamowicie napięta, zwłaszcza po imprezie u Raven. Brakowało, by cała szkoła
patrzyła, jak się kłócimy. Wystarczyło, że mogli przeczytać o naszych
problemach w związku. A Peggy na pewno kręciła się nieopodal ze swoim
niezawodnym notatnikiem oraz telefonem w dłoni i tylko wypatrywała tematów na Artykuł miesiąca szkolnej gazetki.
-
Myślałem, że będziesz bawić się razem z Morganem.
Pełne
kpiny słowa przecięły powietrze i z oszałamiającą siłą uderzyły mnie w skroń.
Zabolało. Jeśli to miał być żart, wypadł bardzo nieudolnie. Jeśli ukryta oznaka
zazdrości – wyszło jeszcze gorzej.
- Jest w
parze z Sucrette – odparłam ze złością w głosie. Mówiłam przez ściśnięte
gardło. Po długim okresie milczenia rozmowa z Duncanem sprawiała mi trudność.
Niemal jak wtedy, gdy przyszedł do mojego domu po tygodniu nieobecności. Z tą
różnicą, że teraz nie wiedziałam, jak powinnam nazywać naszą relację. Czułam
się niezręcznie i wiedziałam, że chłopak także. Stąd te głupie, nieprzemyślane
docinki.
- Właśnie
widzę. Jawna zdrada – skwitował.
Zaraz się
poryczę, pomyślałam, mocno zagryzając dolną wargę. Przy Holdenie i przy
wszystkich ludziach z liceum, przed którymi usilnie próbowałam nie okazywać
emocji. Szlag by to, nic nie szło poprawnie.
- Jak
długo to ma trwać? – zapytał Reid. Do tej pory jedynie przysłuchiwał się
wymianie zdań w ciszy.
Skołowana
spojrzałam na chłopaka trzymającego na kolanach kilka książek. Duncan również
patrzył na kolegę, a Adler sprawiał wrażenie, jakby nie rejestrował naszej
obecności. Wertował kartki najgrubszej z lektur. Gdyby nie reakcja Holdena,
pomyślałabym, że przesłyszałam się i ekscentryczny nastolatek w ogóle się nie
odezwał.
- Pytałem,
do której mamy tu siedzieć – powtórzył brunet, wciąż nawet na nas nie zerkając.
Wymieniliśmy z Duncanem krótkie, aczkolwiek porozumiewawcze spojrzenia. Oboje
myśleliśmy, że Reid – zirytowany naszym zachowaniem – po prostu nie wytrzymał i
postanowił przerwać tę farsę.
- Podobno
do końca przerwy obiadowej – odparłam, na co Adler skinął głową, poprawił się
na plastikowym krzesełku i zaczął czytać.
Popatrzyłam na Holdena, który jedynie wzruszył ramionami, dając do
zrozumienia, że zachowanie bruneta nie było niczym nadzwyczajnym. Postanowiłam
nie drążyć tego tematu. Reid nie należał do przeciętnych nastolatków. Miał
swoje dziwne nawyki, których z reguły nie rozumiałam. Jednakże tym razem w
duchu dziękowałam mu, że odezwał się nieoczekiwanie. Przykre myśli o Duncanie
zniknęły na dalszym planie.
-
Uczestników konkurencji zapraszamy do stanowiska organizatorskiego, a resztę
prosimy o zajęcie miejsc na trybunach. Za dziesięć minut zaczynamy – ogłosiła Kimberly,
na którą zrzucono przykry obowiązek używania mikrofonu. Wyglądała na wyraźnie
niezadowoloną i znudzoną, zwłaszcza że niewiele osób odniosło się do jej
prośby.
Kątem oka
dostrzegłam, że dyrektorka Shermansky wstała od stołu jury i szybkim krokiem,
postukując niewysokimi kwadratowymi obcasami, ruszyła w stronę kilku członków
Komitetu Organizacyjnego. Z uprzejmym uśmiechem odebrała od czarnoskórej
dziewczyny mikrofon. Stuknęła w niego trzy razy palcem, a z głośników wydobył
się nieprzyjemny dźwięk, odbijający się echem w głowie.
- Drodzy
uczniowie, pragnę was poinformować, że za utrudnianie przeprowadzenia szkolnego
wydarzenia jest przewidziana kara. Jeśli nie możecie znaleźć wolnych miejsc na
trybunach, proszę udać się na balkony. Migusiem, moi państwo.
-
Ciekawe, po czym rozpoznałaby tych ludzi. Wszyscy wyglądają tak samo – prychnął
Duncan. Stojący na parkiecie nastolatkowie nie bawili się w rozmyślania i potulnie
ruszyli w stronę bocznych drzwi prowadzących na wyższą kondygnację.
Po kilku
minutach na środku hali sportowej pozostali jedynie zainteresowani czynnym
udziałem w konkursie. Par, które zgłosiły się do zabawy, było całkiem sporo.
Oprócz Raven i Sucrette z partnerami dostrzegłam również Debrah – bez dziwienia
– z Castielem oraz Rosaline z Lysandrem. Na nich Black patrzyła nieustępliwie,
jakby chciała telepatycznie przekazać przyjaciółce, że wygarnie jej tę decyzję.
Poza tym znałam tylko jedną parę.
- Kiedy
Corey i Rebecca zdążyli zbliżyć się do siebie? – zagaiłam zaciekawiona, bo
nigdy nie widziałam, aby ta dwójka ze sobą rozmawiała. Może na ostatniej
domówce u Raven zamienili kilka zdań, ale nie wyglądało to na coś poważnego.
- Też
chciałbym wiedzieć – mruknął nieco posępnie Duncan. Wyraźnie nie podobało mu
się, że jego najlepszy kumpel zataił przed nim znajomość z Rebeccą. Może
postanowił być taktowny i nie dobijać Holdena swoim szczęściem.
Osoby
odpowiedzialne za organizację szybko uwinęły się z rozstawieniem pachołków,
pomiędzy którymi zostały przyczepione styropianowe czerwone serca. Na każdą
parę przypadało takich pięć.
- Chyba
wszyscy zajęli dogodne miejsca, więc to najwyższy czas, aby zacząć. Witam was
gorąco w ten mroźny dzień. Mam nadzieję, że walentynkowa zabawa nieco rozgrzeje
wasze serduszka – zaszczebiotała wesoło do mikrofonu Kim. – Już czuję bijące z
trybun emocje.
Okrzyki
rozentuzjazmowanych nastolatków rozległy się zaraz po słowach dziewczyny.
Musiałam przyznać, że miała talent do rozkręcania publiki, mimo że na moje oko
wcale nie cieszyło ją przemawianie do takiego tłumu. Lorens odczekała chwilę, aż
widzowie nieco ochłonęli, po czym ponownie zabrała głos.
- Na
początku powiem nieco o zasadach. Odważne pary, które podjęły się wzięcia
udziału w zabawie, zostały już poinstruowane. Teraz moi koledzy przydzielają im
numery oraz walentynkowe opaski, żeby uczestnicy lepiej poczuli klimat święta
zakochanych. – Wskazała palcem na ozdobę na swojej głowie, która ciągle mieniła
się kilkoma kolorami. – Dzisiejsza zabawa będzie polegała na zbieraniu punktów.
Nikt nie odpadnie, a niepowodzenie w jednej konkurencji nie oznacza przegranej.
Każdy ma równe szanse, niezależnie czy jest bezpośrednim sportowcem, czy czułym
myślicielem. Przypomnę, że zwycięscy dostaną darmowe bilety do kina na dowolny
seans filmowy. Ważne do końca miesiąca, dlatego, drogie wybranki, będziecie
musiały szybko podjąć decyzję.
Tym razem
z radością zareagowali głównie panowie. Śmiali się i szturchali siedzących obok
kolegów, kompletnie nie przejmując się, że większość z nich mogła co najwyżej
pomarzyć o wyjściu do kina z dziewczyną. Niedojrzali gówniarze.
- Pozwolę
przedstawić sobie wspaniałe jury, które będzie dbało, aby wszystko przebiegło
zgodnie z zasadami fair play. Pani Hathaway, nauczycielka twórczego pisania i
pomysłodawczyni jednej z dzisiejszych konkurencji, ale szczegółów nie zdradzę.
To niespodzianka. Pan Koslow, nasz najlepszy wuefista oraz trener męskiej
drużyny koszykówki, będzie bacznie obserwował zmagania sportowe. Pan Griffin,
szkolny pedagog, który zarzeka się, że jest tutaj wyłącznie w celu
przeprowadzenia badań społecznych na uczniach. Pan Riker, nauczyciel
psychologii i socjologii, a także najbardziej osobliwy człowiek w tej szkole,
mimo że konkurencję ma niemałą.
Wymienieni z nazwiska belfrzy, w akompaniamencie oklasków, niekiedy
również wesołych krzyków, po kolei wstawali i uprzejmie kiwali głowami na
powitanie. Z wyjątkiem pana Rikera, mojego niefrasobliwego wychowawcy, który –
niczym rasowy idiota – machał rękami, krzycząc: Witajcie!. Niby nie powinno mnie to dziwić, a jednak ze zbolałą
miną przyglądałam się tym wybrykom. Kim doskonale podsumowała mężczyznę,
chociaż w jego przypadku użycie słowa osobliwy
było delikatnym niedomówieniem.
- Składowi
sędziowskiemu będzie przewodniczyć jedyna w swoim rodzaju, największa
wielbicielka koloru różowego, nasza droga pani dyrektor Florence Shermansky. –
Kobieta wstała i również ukłoniła się z gracją wyćwiczoną przez wiele lat.
Poprawiła elegancki żakiet i, z nieschodzącym z twarzy serdecznym uśmiechem,
ponownie usiadła na środkowym krześle. – W tym miejscu muszę powiedzieć, że to
właśnie pani dyrektor Shermansky jest pomysłodawczynią dzisiejszego wydarzenia,
a także w dużej mierze przyczyniła się do jego organizacji, za co oczywiście
bardzo dziękuję w imieniu wszystkich uczniów.
Tym razem
oklaski były znacznie głośniejsze, natomiast obyło się bez nawoływań i
dziecinnych gwizdów. Pani Dyrektor przez wielkie D należał się szacunek.
-
Walentynkową zabawę przygotował Komitet Organizacyjny, a jej przebieg będzie
dla was komentować Kimberly Lorens. Pięknie dziękuję za uwagę. Przejdźmy zatem
do pierwszej konkurencji, do której niezbędne rekwizyty zostały już ustawione.
A mowa o skokach przez serca.
Publika wyraźnie zawrzała, mimo że pomysł na
dyscyplinę był raczej banalny i na poziomie podstawówki. Patrzyłam na reakcję
uczestników. Wszyscy wydawali się zadowoleni, bo z pewnością spodziewali się
czegoś trudniejszego. Szaleńczych tańców albo konkursu całowania, co dla
niektórych par mogłoby okazać się
wręcz mordercze. Jedynie Rosaline zareagowała z wyraźną niechęcie, a nawet
przerażeniem. Ze zbolałą miną tłumaczyła coś Lysandrowi, żywo przy tym
gestykulując. Machała rękami, kilka razy prawie uderzając w głowę stojącą obok
niej dziewczynę. Przyglądałam się koleżance, próbując uchwycić powód jej
zdenerwowania. Wiedziałam, że Meyer nie należała do sportowców, a dużą część
czasu spędzała na wymyślaniu powodów, które zmuszały ją do nieobecności na
zajęciach z wychowania fizycznego. Jednakże przeskoczenie kilku niewysokich
serduszek nie powinno sprawić tak wielkiego problemu.
- To może
być ciekawe – odezwał się Duncan.
- Mówisz
poważnie? – spytałam z lekkim niesmakiem. Osobiście nie widziałam niczego interesującego
w tej konkurencji. Co innego, gdyby jedną osobę z pary przykuć do wielkiego
obrotowego serca, a drugiej kazać rzucać w nią nożami. Albo toporkami. To
byłoby ciekawe.
- Widziałaś
jej buty? Stawiam dychę, że się przewróci.
Oparł się
o krzesełko, krzyżując ręce na piersi. Z zadowoleniem patrzył na panikującą
Rosaline niczym na ofiarę, dzięki której zarobi na paczkę papierosów.
- Stoi. – Weszłam w tę głupią gierkę, bo
wierzyłam w Meyer, a raczej w jej priorytety. Nie będzie biegała na szpilkach,
jeśli przez to mogła zrobić sobie krzywdę. Darmowe bilety do kina nie były tego
warte.
- Same
skoki są zbyt proste – Kimberly ponownie zabrała głos – dlatego przygotowaliśmy
dodatkowe utrudnienie. Uczestnicy będą musieli udekorować muffinkę! Przy każdym
sercu znajduje się stoisko ze słodkimi ozdobami. Do wyboru, do koloru. Różne
smaki i kształty, każdy znajdzie coś dla siebie. W tej konkurencji nie tylko
liczy się czas, ale również dbałość o estetykę. Każda para musi przygotować
dwie babeczki. Strata przynajmniej jednej oznacza dyskwalifikację, więc –
cytując klasyka – spieszcie się powoli.
- To będą
łatwe pieniądze – prychnął rozbawiony Duncan. Nie musiałam na niego patrzeć,
żeby wiedzieć o jego cwaniackim uśmieszku.
Obecność
Holdena bardzo mnie stresowała. Nie wiedziałam, jak powinnam się zachować i na
co mogłam sobie pozwolić. Nadal nie wyjaśniliśmy ważnych dla naszego związku
kwestii, a zaistniała sytuacja wydawała się trochę nie na miejscu. Z punktu
widzenia postronnego obserwatora wyglądaliśmy na znajomych. Niezbyt bliskich,
bo zachowaliśmy bezpieczny odstęp w postaci krzesełka, ale też potrafiliśmy
rozmawiać bez skrępowania. W rzeczywistości nigdy nie byłam równie zmieszana
przy Duncanie jak teraz. Jego beztroskość nie ułatwiała sprawy.
- Czy
wszystkie pary są już gotowe? – Kimberly otrzymała głośne potwierdzenie, nie
tylko ze strony zawodników. – W takim razie z radością ogłaszam, że
rozpoczynamy pierwszą konkurencję!
Halę
sportową przepełnił krzyk rozentuzjazmowanych nastolatków, który nieprzerwanie
towarzyszył uczestnikom. Prowadząca walentynkową zabawę Lorens świetnie
nakręcała publikę. Niczym rasowy komentator zdawała relacje z przebiegu
wydarzenia. Nie omieszkała wtrącić kilku kąśliwych uwag, za które jeszcze przez
długi czas część rywalizujących osób będzie posyłać dziewczynie karcące
spojrzenia. Sędziowie w osobie szkolnych pedagogów również wyglądali na
zachwyconych. Zwłaszcza dyrektorka Shermansky. Głośno kibicowała parom i
zagrzewała je do walki. Oceny kobiety na pewno będą jednakowe – wszyscy
otrzymają najwyższe noty w każdej konkurencji. Dla mnie liczyło się tylko, że
Rosaline mnie nie zawiodła i bez problemu, chociaż powoli, przebiegła na
szpilkach wyznaczony dystans. Nie potrafiłam powstrzymać tryumfującego
uśmiechu, gdy Duncan psioczył pod nosem na młodszą znajomą.
W końcu
po prawie pół godzinnych zmaganiach Kim ogłosiła piętnastominutową przerwę.
Przypomniała również, że do końca walentynkowej zabawy uczniowie mogli wrzucać
do Kufra Kupidyna liściki miłosne, które na ostatniej lekcji zostaną schowane
do szafek przez członków Komitetu Organizacyjnego. W tej przeklętej skrzynce
już spoczywała karteczka o wielkiej mocy mogącej przewrócić liceum do góry nogami.
Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, jak bardzo wścieknie się Debrah, gdy dowie
się o wiadomości od nieznanej wielbicielki, którą jeszcze dzisiaj otrzyma
Castiel. Obym tylko nie znalazła się w polu rażenia bomby o nazwie Zazdrosna Rota.
Z
głośników ustawionych w kątach hali sportowej grała przyjemna muzyka z rodzaju
tej popularnej i puszczanej przez większość stacji radiowych. Aktualnie nic się
nie działo, więc z braku laku patrzyłam na osoby sprzątające po niedawno
zakończonej konkurencji. Znosili ławki oraz krzesełka pod ścianę sali i
sprzątali pozostałości po wierszach miłosnych, z którymi zmagali się uczestnicy
walentynkowej zabawy. Swoją drogą, właśnie tę niespodziankę przygotowała pani
Hathaway. Dziwne, że nikt tego nie przewidział, przecież kobieta uczyła
twórczego pisania. Przelanie uczuć na papier przysporzyło nastolatkom nie lada
problemów. Wyznania okazały się płytkie i oklepane, a prawie wszystkie
zaczynały się od słów Kocham cię tak
bardzo jak to tylko możliwe. Jedynie Rosaline oraz Lysander odważyli się na
coś emocjonalnego. Z ich wiersza naprawdę płynęła miłość. Ale czemu się dziwić,
skoro oboje wyglądali na osoby bardziej uwrażliwione? Odniosłam wrażenie, że
razem mogliby stworzyć piękny tomik poezji. O ile nie przeszkodziłaby im w tym
Raven, która nieustępliwie przyglądała się parze, gdy odczytywali swoje
zapiski. Nadal nie pogodziła się, że jej przyjaciółkę i Lysandra mogła łączyć
tylko przyjaźń. Wciąż dopatrywała się tam zakochania. Szczęśliwie dla
wszystkich przestała na każdym kroku krytykować za to Meyer, więc napięcie
zdążyło już nieco opaść.
- Nieźle,
mają nawet kanapki i nachosy – odezwał się Duncan, kiedy jeden ze sprzedających
przekąski nastolatków zbliżył się do nas. Nosili zawieszone na szyi tace z
jedzeniem, zupełnie jak na meczach. – Może w ramach zakładu po prostu kupię
żarcie, co?
- Taa,
czemu nie? – mruknęłam obojętnie. Nie miałam ochoty jeść, ale nie zamierzałam
też wdawać się w niepotrzebne dyskusje z Holdenem.
Duncan
machnął ręką na nastolatka, który podszedł do nas szybko. Jakoś przepchnął się
przez osoby siedzące na krzesełkach z brzegu trybuny. Nikt nie odważył się
zwrócić brunetowi uwagi, że to on powinien wstać i wyjść na schody. A Holden
chyba nie zdawał sobie zbytnio sprawy ze swojego braku kultury.
- Płatków
nie mieli – zażartował Duncan, podając mi trójkątną kanapkę z serem, sałatą i
pomidorem oraz batona musli. Dla siebie wziął tylko paczkę nachosów.
- Wielka
szkoda – burknęłam, niespiesznie otwierając opakowanie batona.
- Jesteś
strasznie oschła – stwierdził z przekąsem w głosie.
- Za to
ty nadzwyczaj pogodny. Zwłaszcza jak na sytuację, w której jesteśmy.
- Mówisz
o tym walentynkowym szaleństwie?
Spojrzałam na Holdena znudzonym wzrokiem, dając mu do zrozumienia, że
tego typu żarciki po prostu nie były na miejscu. Oficjalnie nasz związek tkwił
w zawieszeniu. Nie rozmawialiśmy od przeszło dwóch tygodni i nagły kontakt z
Duncanem bardzo mnie krępował. Nie wiedziałam, jak powinnam się zachować, bo
niczego sobie nie wyjaśniliśmy.
- Skoro
tak na to patrzysz, chyba ja powinienem być obrażony.
- Więc
dlaczego nie jesteś?
Nie
odpowiedział, a temat się urwał. Na szczęście. Chciałam porozmawiać z Holdenem,
ale w innych warunkach. Bez tłumu dookoła. I najlepiej w innym tonie, mimo że
zgryźliwość trzymała się wyłącznie mnie. Oboje zajęliśmy się jedzeniem,
czekając, aż upłynie kilka minut i rozpocznie się druga część zmagań w
walentynkowych konkurencjach.
Przy
wejściu tłoczyły się osoby, które postanowiły w trakcie przerwy skorzystać z
toalety lub – za namową Kimberly – wrzucić wiadomość do Kufra Kupidyna. Na
trybunach również panowało poruszenie, bo niektórzy mieli w planach, poza
wyjściem z sali sportowej, kupić jakieś przekąski. Odpowiedzialni za
gastronomię uwijali się jak w ukropie.
- Niebawem
zaczynamy, dlatego proszę o powrót na miejsca. Zawodnicy są już gotowi do
walki, dlatego nie karzcie im długo czekać.
Lorens
poganiała uczniów. Tym razem wzięli sobie do serca słowa dziewczyny, bo z
większą ochotą kierowali się na trybuny. Uznali, że nie warto ponownie
prowokować dyrektorki Shermansky.
Po
kwadransie, który upłynął mi na jedzeniu, organizatorzy ustawili na środku sali
dwa krzesełka, a pomiędzy nimi wysoki drewniany parawan z gustownymi
zdobieniami. Prychnęłam rozbawiona, bo nie wierzyłam, że większość par
biorących udział w zabawie poradzi sobie w tej konkurencji. Oczami wyobraźni
widziałam rozwścieczoną Raven, kiedy okaże się, że Toby nie znał jej ulubionej
potrawy.
- Jestem
ciekawa, jak dobrze znacie swoje drugie połówki. Zaraz przekonamy się, czy
słuchaliście nudnych wywodów o najlepszych komediach romantycznych i widowiskowych
pokazach mody. Informuję, że w konkurencji Powtórz,
co powiedziałam nie mamy na celu skłócić uczestników. Potraktujcie to jako
darmową terapię przedmałżeńską. Kolejność wyboru par jest zupełnie przypadkowa.
Na
pierwszy ogień poszli Rosaline oraz Lysander. Mimo że nie byli parą, a nawet
nie znali się zbyt długo, odpowiedzieli poprawnie na wszystkie cztery pytania.
Doskonale wiedzieli, co lubiła druga strona, zupełnie jakby przyjaźnili się od
wielu lat. Bez wątpieni mieli wspólne zainteresowania i podobne gusta. Nawet ja
nie wiedziała, jaki kolor uwielbiała Meyer, a spędzałam z nią znacznie więcej
czasu niż Lysander.
Drugą
parą byli Raven i Toby. Po nich spodziewałam się wszystkiego. Różowowłosa miała
nietypowe upodobania, więc jej chłopak będzie miał nie lada problem.
- Zasady
już znacie. Nathaniel, wspaniały przewodniczący pierwszoklasistów, zada każdemu
z was cztery pytania oraz trzy warianty odpowiedzi. Będziecie odpowiadać
jednocześnie i porównamy, jak dobrze się znacie. Gotowi?
Oboje
przytaknęli, a Kimberly ogłosiła początek konkurencji.
- Pierwsze
pytanie – zaczął Nath, czytając zapisane na kartce słowa. – Co Raven wolałaby
dostać na walentynki? A: czekoladki. B: kwiaty. C: perfumy.
Tylko nie
wybierz ostatniego, pomyślałam, bacznie obserwując Younga, który najpierw
stukał markerem o podkładkę, a dopiero w ostatnich dwóch sekundach coś napisał.
-
Sprawdzamy odpowiedzi. – Podnieśli kartki, na których widniały zupełnie inne
litery. Westchnęłam przeciągle, kręcąc głową z rezygnacją. Czego innego mogłam
się po nich spodziewać? – Niestety, Raven wybrała czekoladki, a nie kwiaty. Bez
punktu.
Black ze
złością wymalowaną na twarzy podniosła się z krzesełka, aby znad parawanu
spojrzeć na swojego ukochanego. To nie mogło dobrze się skończyć, a różowowłosa
nie przeżyłaby szkolnego wydarzenia bez zrobienia na nim rozróby.
- Chcesz
powiedzieć, że nie powinnam jeść czekoladek? – warknęła, krzyżując ręce na
piersi. Wyglądała na wściekłą i gotową w każdej chwili rzucić w Toby’ego
trzymaną podkładką.
- Nie,
skąd? Ale myślałem, że wolisz kwiatki. Wszystkie dziewczyny je lubią –
tłumaczył się Young, próbując udobruchać swoją ukochaną.
- Może
masz rację, ale wolę czekoladki. – Raven nieco ochłonęła, co nie zmieniało
faktu, że decyzję chłopaka odebrała dwuznacznie. Grożąc palcem, burknęła: –
Spróbuj na następne źle odpowiedzieć.
Na
szczęście blondyna pozostałe trzy pytania były raczej oczywiste. Black nie
mogła chcieć obejrzeć komedii romantycznej lub melodramatu zamiast filmu akcji
i nie postawiłaby rapu oraz K-popu ponad rocka. Ostatecznie w tej konkurencji
nie zdobyli tylko jednego punktu, co na ten moment zapewniło im drugie miejsce
w walentynkowej zabawie. Zaraz za Debrah i Castielem. Raven z pewnością była
zmotywowana, by w kolejnych konkursach wypaść jak najlepiej. Od samej porażki
bardziej denerwowała ją tylko przegrana z Rotą.
Powoli
zaczynała ciążyć mi bezczynność. Rywalizacja ciągnęła się zbyt długo, by
utrzymać mnie w stałym zainteresowaniu. Chciałam usłyszeć tylko wynik końcowy,
a do niego – miałam nieodparte wrażenie – wcale się nie zbliżaliśmy. Komitet
Organizacyjny wymyślił bardzo dużo zabaw, co oczywiście większości uczniów
bardzo się podobało. Ale nie mnie. Co najgorsze, nie potrafiłam znaleźć dla
siebie alternatywnego zajęcia. Dzisiaj wyjątkowo nauczyciele nie zadali pracy
domowej, więc nie mogłam zająć się odrabianiem lekcji, a jak na złość nie
wzięłam dzisiaj telefonu.
Pochyliłam się do przodu, oparłam brodę na zgiętej w łokciu ręce i
cierpliwie czekałam na koniec przerwy obiadowej, a tym samym – koniec walentynkowego
szaleństwa. Chociaż mój naręczny zegarek pokazywał, że zostało jeszcze
dwadzieścia minut.
- Nie
rozumiem, po co ludzie robią z siebie debili dla biletów do kina. Nawet zniżki
na popcorn nie uwzględnili – zagaiłam, licząc na jakąkolwiek reakcję Duncana.
On również nie wyglądał na specjalnie zainteresowanego i już od jakiegoś czasu
poświęcał więcej uwagi swojemu telefonowi niż szkolnej rywalizacji. Miałam
nadzieję, że pomimo naszej niejasnej sytuacji, przynajmniej nie zbyje mnie w
chamski sposób. W końcu rozpoczął rozmowę, a nawet postawił mi jedzenie.
- Myślę,
że robią to przede wszystkim dla dobrej zabawy – odpowiedział dyplomatycznie
bez zbędnej zwłoki. Jakby tylko czekał, aż odezwę się pierwsza.
Dłuższą
chwilę myślałam nad słowami Holdena. Może miał rację i większość z par
biorących udział w konkurencjach rzeczywiście upatrywała w tym całym cyrku wyłącznie
rozrywki, ale z pewnością nie wszyscy.
- Raven
robi to dla biletów – odparłam, chyba próbując bardziej przekonać siebie niż
Duncana. Tak naprawdę nie znałam motywów przyjaciółki. Była nieprzewidywalna,
mogło kierować nią wszystko. Włącznie z chęcią uprzykrzenia życia dyrektorce
Shermansky.
Brunet
roześmiał się chrapliwie, chyba spodziewając się takiej odpowiedzi. W końcu znał
Black dłużej. Kurna, znaczną część moich znajomych znał lepiej ode mnie.
- A ty? –
Spojrzałam na chłopaka z niezrozumieniem. – Nie chciałaś wziąć w tym udziału?
Tak szczerze.
Szybko
odwróciłam wzrok w obawie, że Holden zobaczy w moich oczach coś, czego nie
powinien. Na przykład szoku albo potwierdzenia.
- Nie, to
głupie – mruknęłam jedynie, samej słysząc, jak żałośnie w tym momencie
brzmiałam. Duncan nie zdecydował się tego ciągnąć, mimo że mógłby i pewnie po
krótkich naciskach wyznałabym, że udawanie idiotki przed całym liceum
rzeczywiście nie było mi na rękę, ale z chęcią oglądałabym zmagania innych par
wtulona w bok Duncana. Brakowało mi tej bliskości. Przyjemnej woni waniliowego
zapachu do auta połączonego z papierosami, napawającej mnie bezpieczeństwem.
Tymczasem dzieliła nas odległość krzesełka, która jeszcze miesiąc temu byłaby
niemożliwa.
♥
Raven
dumnie trzymała przed twarzą wygrane w walentynkowej zabawie bilety do kina.
Mimo że cała zabawa zakończyła się kilka godzin temu, dziewczyna wciąż nie
straciła entuzjazmu. Z szerokim uśmiechem przemierzała szkolne korytarze,
wszystkim napotkanym osobom pokazując, że to właśnie ona zajęła pierwsze
miejsce. Nie Debrah Rota. Już kilka razy zdążyła wytknąć drugoklasistce
porażkę, czym omal nie doprowadziła do przepychanki.
- Czekaj,
żmijo, najgorsze dopiero przed tobą – mruknęła z zachwytem Raven, gdy po
zajęciach mijałyśmy Debrah oraz Castiela w szatni.
Wywróciłam oczami, czując lekki niesmak. Zagrywkę koleżanki uważałam za co
najmniej dziecinną, aczkolwiek w głębi duszy żałowałam, że nie zobaczę miny
Roty, gdy zauważy w rękach swojego ukochanego liścik miłosny od tajemniczej wielbicielki.
- No
nareszcie! – krzyknęła z wyraźną irytacją w głosie Rosaline, kiedy tylko znalazłyśmy
się w zasięgu jej wzroku. – Zdążyłyśmy się ubrać, a wy dopiero przyszłyście.
- Nie
panikuj, Ros. Sklep nie ucieknie – Raven zbyła przyjaciółkę. Nawet na nią nie
spojrzała, od razu skierowała się w stronę swojej szafki, aby odłożyć zbędne
podręczniki i wziąć te, które będą potrzebne na poniedziałkowe lekcje. –
Ciekawe, czy dostałam jakieś liściki. A co z wami, dziewczynki?
- Rosaline
chyba nikt nie przebije – stwierdziła Sucrette.
-
Dlaczego mnie to nie dziwi? – Posłałam Meyer przyjacielski uśmiech, na co
zareagowała delikatnym rumieńcem zażenowania. Była jedną z najładniejszych
dziewczyn w naszym liceum. Takie eventy jak Kufer Kupidyna został wprost
stworzony dla nastolatków, których onieśmielała nietuzinkowa uroda białowłosej.
Anonimowo nabierali nieco odwagi.
Minęłam
bez słowa męczącą się z szafką Raven i weszłam do szatni, aby założyć zimową
kurtkę. Na wieszakach wisiało już tylko odzienie wierzchnie Black. Reszta
naszych klasowych kolegów już zdążyła opuścić szkołę. To prawda, że dzisiaj
potrzebowałyśmy wyjątkowo dużo czasu na zebranie się do wyjścia.
Zarzuciłam na ramiona swój płaszczyk, wzięłam sztuczne futro koleżanki,
po czym wyszłam na korytarz, gdzie stały dziewczyny. Patrzyły na trzymaną przez
Raven kartkę. Nie wierzyłam, że ktoś zdobył się na odwagę, aby napisać liścik
miłosny do Kruczka.
- Jesteś jak Mount Everest. Bijesz chłodem,
ale zdobycie Ciebie przynosi wielką satysfakcję – przeczytałam na głos
wiadomość, a z każdym wypowiedzianym słowem miałam coraz większą ochotę
roześmiać się histerycznie. – Cóż za porównanie.
-
Wyjątkowo trafne – stwierdziła z przekąsem Rosaline.
-
Przynajmniej wiemy, że to nie Toby. Podpisał się jakoś?
Otworzyłam własną szafkę. Na leżącym na książkowym szczycie podręczniku
od historii USA dostrzegłam zwykłą białą kartkę. Dałabym sobie rękę uciąć, że
wcześniej jej nie widziałam, a już na pewno to nie ja ją w tym miejscu
położyłam.
No bez
jaj, przecież to niemożliwe, przeszło mi przez myśl, gdy uświadomiłam sobie, z
jakiego powodu dzisiaj w szafkach uczniów znajdowały się obce liściki.
Kątem oka
spojrzałam na koleżanki. Wciąż czytały wiadomości, które otrzymała Raven.
Rosaline oraz Sucrette świetnie bawiły się przy tym. Żartowały z różowowłosej,
a ta z każdym kolejnym wyznaniem miłosnym była coraz bardziej zażenowana.
Ukradkiem
sięgnęłam po złożoną kartkę, maskując poczynania szukaniem potrzebnego mi na
weekend podręcznika. Chwyciłam pierwszą lepszą książkę, na której rozłożyłam
liścik. Przeczytałam go szybko, bo zawierał tylko jedno zdanie oraz niejasny
podpis.
SPOTKAJMY SIĘ W
PONIEDZIAŁEK O 20 POD SZKOŁĄ.
D.
Niepostrzeżenie
schowałam tę dziwną wiadomość do kieszeni płaszcza. Nie zamierzałam mówić
koleżankom o nieoczekiwanym prezencie. Zresztą nawet nie podejrzewałam, kto
mógł go napisać. Pismo było nijakie, litery drukowane – żadnych znaków
szczególnych. Mimo to w głębi serca miałam nadzieję, że D oznaczało Duncan. Było
to głupie i złudne, bo Holden nie bawiłby się w kretyńskie listy podrzucane do
szafek. O swoich zamiarach powiedziałby wprost, a dzisiaj miał do tego wiele
odpowiednich okazji.
-
Przestańcie wreszcie! – warknęła rozgniewana Raven. Z hukiem zatrzasnęła szafkę
i ruszyła w stronę schodów. Dziewczyny jedynie chichotały bardzo rozbawione
wybuchem koleżanki. Musiały porządnie zajść jej za skórę.
- Dobra,
chodźcie. Musimy zrobić zakupy na jutro – przypomniałam. Tak naprawdę nie
miałam głowy do chodzenia po markecie, ale musiałam zachować pozory. Do
poniedziałku.
♥ ♥ ♥ ♥
Boże.. Dlaczego ja muszę być taką leniwą kluchą?! Dlaczego nie mogę się zmotywować, żeby zrobić coś od razu, tylko oczywiście czekam na ostatnią chwilę? :c
OdpowiedzUsuńOczywiście Nie byłabym sobą, gdybym nie przeczytała zaraz po publikacji, ale zabrać się za komentarz zabieram po kilku dniach... Ech... Musisz mi to wybaczyć... Mam nadzieję, że moje lenistwo nie jest aż tak straszne w Twoich oczach jak w moich.
Najmocniej Ci współczuję z pieskiem... Ja miałam tak samo kilka lat temu z moim kociakiem, który zawsze do mnie przybiegał i wskakiwał na ręce, tylko że ja swojego znalazłam potrąconego na drodze... Niemniej jednak wiem co czujesz i łączę się z Tobą w bólu...
Nawet nie wiesz jak bardzo niecierpliwie czekałam na kolejny rozdział. Czegokolwiek, a tym bardziej „Drogi...” A tu taka miła niespodzianka! Ach! Pochłonęłam niemal od razu cały rozdział.
Jak ja doskonale rozumiem ekscytację Raven. Sama mam takie odpały, że cieszę się jak dziecko z durnotki. Na przykład ostatnio dostałam od chłopaka świecącą, gumową dynię. Cieszyła mi się micha całą drogę do domu XD
Faceci są tak nieogarnięci, a tym bardziej w sprawach sercowych, że aż żal dupę ściska. Naprawdę, Duncan, aż tak trudno podejść i porozmawiać jak ludzie? Ale njee... bo po co? Przecież można udawać, że się nic nigdy nie stało, a to wszyscy dookoła mają paranoję.
Nie podoba mi się plan Kruczka... Bardzo mi się nie podoba i mam dziwne wrażenie, że naszej papużce się oberwie i to ostro. Rota nie jest tak tępa, żeby nie załapać aluzji... Chociaż z nią to nigdy nic nie wiadomo. Mam nadzieję, że moje przeczucie mnie myli.
To samo tyczy się tego tajemniczego liściku. Z jednej strony chcę myśleć, że to Duncan napisał i ma zamiar w końcu się zachować normalnie i sprostować całą sytuację z Holly, ale z drugiej strony intuicja mi podpowiada, że to jednak nie Duncan a Debrah. Tylko co ona mogłaby chcieć od naszej małej Holly? A no tak. Kruczek. Echh... Ale się porobiło...
Mam nadzieję, że wena się w końcu ruszy i nie będziesz musiała tykać swoich zapasów (też bym chciała posiadać taką umiejętność, jak pisanie na zapas), a rozdział sam w sobie pojawi się już niedługo. Naprawdę mnie ciekawi kto tak pilnie chce się spotkać z Holly.
Ślę mnóstwo ciepełka, kocyków i herbatek na rozgrzanie :*
Nienawidzę przemarznąć...
Do zobaczenia w następnym rozdziale :**