Jakaś nostalgia mnie dzisiaj naszła. Pewnie dlatego, że rok temu, dokładnie tego dnia, zaczynałam najdłuższe wakacje życia. Aż chciałoby się wrócić na trochę do liceum, a tymczasem zbliża się kolejna sesja. No i te wszystkie okropne kolokwia... Nienawidzę i szczerze gardzę. (>.<)
Na szczęście dałam radę znaleźć trochę spokoju oraz motywacji, żeby coś naskrobać. Muszę przed samą sobą przyznać, że jestem skrajnie zniecierpliwiona od kilku rozdziałów. Już chciałabym przedstawić całą problematykę utworu (no proszę, matura z polskiego powraca), ale rozsądek, na którym z reguły polegam, podpowiada, żeby pisać z wyważonymi emocjami i jeszcze trochę podtrzymać napięcie. Jednakże w przyszłym rozdziale, który pokaże się za (x x x) czasu spodziewajcie się małego armagedonu.
Z tą zapowiedzią Was zostawiam. Życzę przyjemnej lektury oraz dobrego dnia. (^.^)
Droga (nie) do miłości: Rozdział
58
„Właśnie w tym miejscu
potrzebowałam się znaleźć, ponieważ, choć bardzo staram się o tym nie myśleć,
czasami życie mnie zawodzi. A nie chcę, by tak się działo.”
~K. Holden
Szkolny
radiowęzeł wyglądał jak zwykły kantorek. W kącie stały mapy, których na razie
żaden nauczyciel historii i geografii nie używał. Na półkach ustawiono kartony
z jakimiś szpargałami. Połowa długiego blatu została zawalona książkami
niemieszczącymi się już w bibliotece. Brakowało jedynie mopów i środków
czyszczących. Ogólnie, gdyby nie sprzęt elektroniczny, w życiu nie
pomyślałabym, że to nie jest kanciapa woźnego.
-
Dlaczego tak bardzo interesujecie się Heather? Z tego, co mi wiadomo, to nikt
szczególny. – Średniej postury brunetka oderwała się od stosu papierów, który
przeglądała pobieżnie. To już trzeci, a dziewczyna nadal nie znalazła tego,
czego szukała. Powoli zaczynałam tracić nadzieje na jej sukces.
Margaret,
szerszej publiczności znana jako Peggy, należała do kółka dziennikarskiego.
Pełniła funkcję redaktorki naczelnej szkolnej gazetki. Była niesamowicie
wścibską osobą. Wtykała nos w każdą licealną sensację, nawet, jeżeli dotyczyła
rzeczy mało istotnych. Jednakże należało oddać dziewczynie, że nie posilała się
niepotwierdzonymi plotkami. Wszelkie informacje zawsze skrupulatnie sprawdzała.
Według Rosaline nikt nie wiedział o uczniach tyle, co szkolni dziennikarze,
którzy od początku działalności kółka zbierali wiadomości o każdym, później
jedynie je uzupełniając.
- Powiedzmy,
że mamy swoje powody. To jak będzie? – Meyer brnęła w rozmowę, możliwie jak
najmniej angażując się w nią emocjonalnie. Chociaż cała sprawa pochłonęła
nastolatkę do żywego.
- Fakt,
co nieco o niej wiem. Kilku rzeczy mogę dowiedzieć się na zaraz – powiedziała
Peggy, mocno odchylając się do tyłu na obrotowym fotelu.
- Ale?
- Bystra
jesteś. – Piegowata brunetka uśmiechnęła się do Rosaline. – Ale chcę czegoś w
zamian. To nie musi być wielka sensacja. Nawet nie materiał do gazetki. Moi
informatorzy ostatnio zawodzą i nie zdobywam świeżych informacji. Nudzę się.
- Dosyć
tego. Wychodzimy – warknęła Raven, dotychczas siedząca w ciszy na starej
kanapie w kącie radiowęzła. Poderwała się na równe nogi i już zdążyła zrobić
krok na przód.
-
Szczegóły naszej kłótni. Co, jak i dlaczego.
- Chyba
żartujesz – skwitowała różowowłosa. Momentalnie odwróciła się w kierunku
koleżanki. Nie była zdenerwowana, a zszokowana. Nie mogła uwierzyć, że Meyer
postanowiła potraktować ich ostrą wymianę zdań jako kartę przetargową. Ja
zresztą również.
- To moja
propozycja.
- Brzmi
interesująco.
Peggy
była wyraźnie podekscytowana. Ciemne oczy zaiskrzyły z radości i podniecenia
możliwością otrzymania nowych informacji. Z pierwszej ręki. Wszystko pewne,
nieubarwione. Do tego wiadomości przyszły do niej same. Dla dziennikarza nie
mogło przytrafić się nic lepszego.
- Ros,
nie musisz, naprawdę. – Złapałam białowłosą za ramię. Zamierzałam powstrzymać
ją przed powiedzeniem kilku słów za dużo. Dobrowolne oddawanie prywatności nie
było dobrym pomysłem. Zwłaszcza, że dziewczyna nie uzgodniła tego odpowiednio
wcześnie z Raven, którą ta cała sprawa, jakby nie patrzeć, także dotyczyła. A
metalówa nie wyglądała na zachwyconą. Podzielałam jej zdanie. Chciałam zdobyć
jakieś informacje o Heather. Nie mogłam ukryć, że jej słowa oraz postawa bardzo
mnie zaintrygowały. Ale nie kosztem koleżanek, to nie było tego warte.
- A nawet
nie powinnaś – warknęła Black. W kilku ciężkich krokach przeszła radiowęzeł.
Zatrzymała się dopiero w otwartych drzwiach, aby z pogardą spojrzeć na
przyjaciółkę, z którą na tę chwilę była w separacji. I na złagodzenie napięcia
pomiędzy nimi się nie zapowiadało. Ta sprawa wyłącznie wszystko pogorszy.
Różowowłosa
prychnęła z dezaprobatą, po czym wyszła na korytarz. Drzwi zatrzasnęła za sobą
z głośnym hukiem. Odruchowo zamknęłam oczy, kiedy drewniane skrzydło zderzyło
się z futryną. Mleczna szyba zadrgała niebezpiecznie.
- Co
chcesz wiedzieć? – zagaiła Rosaline po dłuższej chwili milczenia. Niepewnie
usiadła na kanapie, jakby w obawie, że zbyt miękkie siedzisko zapadnie się pod
jej niewielkim ciężarem. Od razu przypomniałam sobie cholernie niewygodny fotel
w gabinecie dyrektorki. W tej szkole najwidoczniej każdy mebel był na swój
sposób wadliwy.
Redaktorka wskazała palcem na drzwi, za którymi niedawno zniknęła Raven.
Meyer jedynie machnęła na to ręką.
-
Przejdzie jej – rzuciła na odczepnego, chociaż wiedziałam, iż zachowanie
względnego opanowania wiele ją kosztowało.
Rosaline
spokojnie i ze szczegółami opowiedziała przebieg kłótni z Black. Czasami na
kilka sekund zawieszała głos. Brała wówczas głęboki wdech. Przerwy robiła
częściej pod koniec relacji. Widziałam, jak bardzo przeżywała przytaczanie
ostrych słów, które padły tamtego dnia w szkolnej stołówce. Parokrotnie
chciałam przerwać koleżance. Powiedzieć, że nie ma sensu tego kontynuować, bo
wyjawiła już wystarczająco dużo informacji. Lecz gdzieś w podświadomości
czułam, iż Ros potrzebowała takiej chwili na wyrzucenie z siebie przykrych
wspomnień. Nie zdradzała swoich przemyśleń. Po prostu relacjonowała, punkt po
punkcie, możliwie jak najbardziej beznamiętnym głosem, burzliwą rozmowę. Na
słuchacza wybrała Peggy, bo brunetka była dla niej osobą obcą i nie bała się
oceniania z jej strony. W pewnej chwili białowłosa chyba nawet zapomniała o
mojej obecności.
Redaktorka naczelna szkolnej gazetki skrupulatnie notowała każde słowo
wychodzące z drobnych, a jednocześnie pełnych ust muśniętych bladoróżową
szminką. Ani razu nie przerwała Meyer wypowiedzi. Nie zadawała dodatkowych
pytań, nie prosiła nawet o kilka sekund przerwy, aby nadrobić z pisaniem.
Gdybym nie siedziała tak blisko Margaret, dzięki czemu mogłam zobaczyć zapisane
przez nią zdania, pewnie stwierdziłabym, że notuje co drugi wyraz albo na
poczekaniu wymyśla nową historię.
- Dzięki
wielkie. Myślę, że tyle w zupełności wystarczy. – Brunetka zgięła kartkę na
mniejsze części, po czym schowała ją do wewnętrznej kieszonki mundurkowej
marynarki. Chciała być pewna, że tych wiadomości nie zgubi. – Muszę tylko
zrobić kopię.
- Ej, przecież miałaś tego nie publikować! – rzuciłam
pospiesznie zaniepokojona słowami dziewczyny. W końcu, jakim prawem miałyśmy
jej wierzyć?
-
Spokojnie. Potrzebuję dwóch egzemplarzy, bo i teczki są dwie. – Zaśmiała się,
niby przyjacielsko, a jednak przebiegle. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Ta laska
była dziwna. Powiedzieć o niej zwichrowana
to spore niedomówienie.
- Powiesz
nam teraz o Heather? – Rosaline od razu przeszła do sedna sprawy. Wszakże
właśnie po to tutaj przyszłyśmy – po informacje.
- Jasne,
poczekajcie chwilę.
Peggy
podeszła do wysokiego regału. Na górnej półce, zatytułowanej 3D, piętrzyły się
akta. Wszystkie grube, ustawione równo i alfabetycznie. Praca iście
profesjonalna, jakby wyszła spod rąk doświadczonego archiwisty.
- Coś
konkretnego was interesuje? – zapytała dziennikarka. Wertowała kartki, których przez
trzy lata nazbierało się naprawdę dużo.
- Jej
relacje z Duncanem Holdenem – odparłam beznamiętnym głosem, co kosztowało mnie
wiele wysiłku. Słowa ledwo przeszły przez ściśnięte gardło. O Szatanie, nigdy
nie pomyślałabym, że będę robić tyle zachodu z powodu zazdrości. Dopóki sama
się nie zakochałam, uważałam głupiutkie lalunie biegające za swoimi chłopakami
nawet do łazienki za totalne nieporozumienie. Teraz zasilałam ich szeregi.
Brunetka
zachichotała, nie spuszczając wzroku z kartek. Ja natomiast wbiłam spojrzenie w
podłogę wyłożoną ciemnymi deskami. Czułam gorąc na polikach. Zaczynałam
wstydzić się własnego postępowania. Z każdą sekundą coraz bardziej żałowałam
przyjścia do szkolnego radiowęzła. Powinnam całą sprawę zostawić w spokoju.
Przecież nie miałam powodów, aby właśnie o Heather być zazdrosną. Ta dwójka
nawet ze sobą nie rozmawia.
-
Niewiele tego jest – odezwała się po dłuższej chwili milczenia. – Ale treściwie
– dodała zaraz, a mnie zmroził tępy strach. To nie mogło dobrze wróżyć. – Byli
niegdyś parą. Przez kilka miesięcy, ale to dość długo jak na Holdena. Rozeszli
się we względnej zgodzie, a na pewno bez kłótni i afer. Ogólnie wiali nudą, bo
więcej niczego o nich nie napisali. Raczej nie masz, o co się martwić.
Przynajmniej z tej strony.
Głośno
przełknęłam ślinę. Właśnie tego obawiałam się najbardziej. Że Heather nie była
przelotną znajomością, z cyklu Zachwyć.
Zalicz. Zapomnij. To nie ten typ naiwnej i łatwej do zbajerowania niewiasty.
Poza tym, dziewczyna zbyt łagodnie mówiła o Duncanie.
Chwyciłam
za swoją torbę, która dotychczas leżała na kanapie i bez słowa wyszłam na
korytarz. Zostawiłam za sobą otwarte drzwi, bo wiedziałam, że Rosaline nie
miała już czego szukać w szkolnym radiowęźle.
- Holly,
zaczekaj! – Meyer biegła za mną, robiąc przy tym niemało hałasu. Jej
nawoływania zlewały się z głośnym stukaniem szpilek o wypolerowaną posadzkę. Zatrzymałam
się tuż przed wejściem na klatkę schodową. – Jejku, jak ty szybko chodzisz.
Niby takie krótkie nóżki, a…
- Ros,
możemy to przemilczeć?
Dziewczyna rozszerzyła w zdumieniu oczy. Na jej bladych polikach
wykwitły dorodne zarumienienia od szybkiego marszu.
- Skoro tak uważasz. – Przeczesała palcami
białe kosmyki, które wyślizgnęły się spod gumki. – Ech, ale się zmęczyłam.
- Na
twoim miejscu zaczęłabym przejmować się Raven.
Wolnym
krokiem zeszłyśmy na parter, gdzie obie miałyśmy następną lekcję. Uczniów na
korytarzach było niewielu. Zapewne większość spędzała przerwę w klasach.
-
Przejdzie jej. Kiedyś W końcu zrozumie, że cała ta kłótnia to drobne
nieporozumienie, a ja wykorzystałam ją do wyższych celów. Kruczkowi także
zależy, abyś była szczęśliwa.
Zatrzymałyśmy się przy tablicy ogłoszeń. Tutaj nasza wspólna droga
dobiegła końca. Stałyśmy naprzeciw siebie. Ja z zadartą głową, ona lekko
pochylona. Niepewnie ujęła moje dłonie w swoje i zamachała nimi na boki.
Uśmiechała się przy tym, aczkolwiek wymuszenie i raczej bez przekonania.
- Sama
nie wiem. Nie jestem przez to szczęśliwa. Chyba w ogóle nic nie czuję.
- Brzmisz
jak przyszły samobójca. Myślę, że powinnaś się rozchmurzyć. Skoro związek z
Heather trwał dłużej niż miesiąc, to tylko dobrze świadczy o Duncanie, bo
potrafi wziąć czyjeś uczucia na poważnie. A tak swoją drogą – przepraszam za
to, co teraz powiem – ale wiedziałaś, z kim się wiążesz.
Miała
rację. Kurwa, jeszcze nikt nie miał tyle racji, co Rosaline w tej chwili.
Postanowiłam zaryzykować. Pamiętnego popołudnia w kawiarni, kiedy splotłam
swoje palce z Holdena i uśmiechnęłam się do niego promiennie, podpisałam
cyrograf. Powierzyłam duszę diabłu. Niby mogłam obejść zasady i jakimś cudem
wymigać się od dalszego trwania w toksycznym związku. Jednak ta chora sytuacja
mnie pociągała. Lubiłam napawać się zabójczymi oparami. Popadałam w ekscytację,
gdy czułam niepewność. Mdlałam ze szczęścia, kiedy dostarczano mi powodów do
zazdrości i nienawiści.
Uśmiechnęłam się do siebie w duchu. Jednego byłam pewna. Psychol ze mnie
jakich mało.
♥
Ponury
nastrój trzymał się Raven nawet po skończonych zajęciach. Miałam wrażenie, że
obowiązkowy grupowy projekt z historii USA, na który mieliśmy tydzień, jeszcze
bardziej rozsierdził dziewczynę. Kiedy wracaliśmy z miejskiej biblioteki,
obładowani grubymi książkami o zamierzchłych czasach, Black ciągnęła się gdzieś
z tyłu. Nie odezwała się nawet słowem, ignorowała również zadawane jej pytania.
Przez myśl mi przeszło, aby odesłać dziewczynę do domu. W niczym nie pomoże, a
jedynie będzie zawadzać i dołować mnie oraz Dake’a swoją posępną miną. Jednakże
szybko doszłam do wniosku, że gdyby Raven rzeczywiście bardzo przeszkadzała
perspektywa spędzenia z nami kilku godzin, już dawno ulotniłaby się bez słowa.
Może potrzebowała kontaktu z drugim człowiekiem. Zwykłego poczucia, że ktoś
jest obok.
- A tak
właściwie, dlaczego Washington? – zapytał Dake, wertując strony jednej z
książek. Cholerny Farazowski. Zabronił nam korzystać z Internetu, ponadto
domagał się przytoczenia źródła informacji. Najwidoczniej nieźle zirytowały go
marne wyniki z ostatniej klasówki. Mściwy skurczybyk z niego, nie ma co.
- Z
trzech bardzo prostych powodów, mój wspaniały kompanie. Washington był pierwszym
prezydentem. Po drugie nie należał do żadnej partii. No i Obama nie wchodził w
grę, bo żyje i chyba ma się dobrze. Jawna faworyzacja umarlaków.
- Zawsze
mogłaś wybrać Lincolna. Jakoś lepiej mi się kojarzy.
- Tak? Za
to ja nie lubię brodaczy. Jakby pod tymi krzakami coś ukrywali.
- Jesteś
uprzedzona. A ty, Raven, jak uważasz?
Odwrócił
się twarzą do dziewczyny idącej za nami. Przez chwilę szedł tyłem. Zapewne
próbował nawiązać z różowowłosą kontakt wzrokowy. Aczkolwiek mogłam założyć się
o wszystko, że bezskutecznie. Black, gdy była zdenerwowana, trzymała względnie
bezpieczny dystans, jakby w obawie, że ktoś wykorzysta jej moment słabości i
znienacka zaatakuje. Chociaż może to ona bała się, iż w przypływie
niepohamowanego gniewu wyrządzi drugiemu człowiekowi krzywdę. Czasami wyglądała
na niepoczytalną. Na przykład, kiedy wpadała w histeryczne napady śmiechu.
- Co za
różnica? – warknęła Raven na odczepnego.
Spojrzałam na Morgana. Odwrócił się gwałtownie niczym rażony piorunem. Pewnie
nie spodziewał się takiej odpowiedzi, a raczej tak perfidnego zbycia. Popatrzył
na mnie niepewnym wzrokiem. Powstrzymałam się przed krótkim chichotem i jedynie
wzruszyłam ramionami. Nie mój cyrk i nie moje małpy. Nie chciałam mieszać się w
sprawy Raven i Rosaline, chociaż wiedziałam, że dzisiaj ochłodziły kontakty
przeze mnie. Albo raczej dla mnie. W każdym razie czułam się winna. Mimo to
uważałam, że dziewczyny powinny wyjaśnić między sobą kilka kwestii, bez udziału
osób trzecich.
Kwadrans
później byliśmy już w moim domu. Odesłałam znajomych do pokoju na górze, a sama
ruszyłam do kuchni, aby zrobić jakieś kanapki. Zdziwiłam się, gdy zobaczyłam
mamę przy stole ze stertą papierów dookoła. Właśnie przeglądała jakiś katalog.
- Siemka
– przywitałam się zanim podeszłam do kobiety.
- Och,
cześć, córciu. – Poprawiła modne okulary, które zsunęła się na czubek prostego
nosa. – Właśnie przeglądam oferty projektantów ogrodów.
- Widzę.
– Przerzuciłam kolorową gazetkę z jednej wieżyczki na drugą. Wszystkie
wyglądały identycznie. – A po co? Zamierzamy przebudować podwórko?
-
Dorobiliśmy się ładnego domu, to może teraz czas na basen.
- Basen?
– powtórzyłam z wyraźnym niedowierzeniem w głosie. – Chyba taki pompowany dla
dzieci. Mamy za mało miejsca.
- Podałam
tylko taki przykład. Na wiosnę zaproszę dekoratora, niech pomoże mi w wyborze.
Może doradzi coś sensownego.
-
Ciekawe, kto za to wszystko zapłaci – mruknęłam pod nosem, ale na tyle głośno,
że mama zdołała usłyszeć moje słowa.
-
Podpisałam roczny kontrakt z firmą meblarską. Będę fotografować kanapy za
niemałą sumkę. Pieniędzy nam na pewno nie zabraknie.
- Skoro
tak, kup mi chomika.
Sarah
mnie zignorowała, zresztą jak za każdym razem, kiedy poruszałam temat zwierząt
domowych. Niesprawiedliwością było, że młodszy ode mnie o kilka lat Kevin
dostał agresywnego gekona, a ja nie mogła ubłagać rodziców nawet o małego
gryzonia. Co taki chomik mógł zrobić? Co najwyżej pogryźć kable, a i obowiązków
było przy nim niewiele.
Wyjęłam z lodówki kilka potrzebnych
produktów. Szybko uwinęłam się ze zrobieniem kanapek. Raczej mało wyszukanych,
ale czego można spodziewać się po takim kulinarnym beztalenciu jak ja?
- Zamierzasz
sama to zjeść? – zagaiła mama, gdy już miałam wyjść z pomieszczenia.
- Nie.
Znajomi do mnie przyszli. Będziemy robić projekt na historię.
- Może
ugotować wam coś dobrego, hm? Spaghetti albo risotto z kurczakiem?
- Taa,
później – mruknęłam na odchodne i szybko wyszłam z kuchni.
Jeszcze
zanim na dobre znalazłam się na piętrze, usłyszałam donośny głos Raven. Krzyczała
na Dake’a, zapewne z powodu jakiejś błahostki, bo oni tylko o to się kłócili. W
pół zdania przerwał jej tępy huk. Stanęłam jak wryta z nogami na dwóch różnych
schodkach. Zamarłam ze strachu i niepewności. W pierwszej chwili pomyślałam, że
któreś z nich poniosło i doszło do rękoczynów. Nim się obejrzę, a rzucą się
sobie nawzajem do gardeł. Ale zaraz dotarła do mnie absurdalność moich wizji,
bo ani Raven, ani tym bardziej Dake nie byli skłonni do bójek. Zwłaszcza między
sobą – pałali do siebie zbyt wielką sympatią.
Wzięłam
głębszy wdech, po czym ruszyłam w stronę pokoju. Od niespodziewanego hałasu nie
rozległ się inny dźwięk. Pewnie oboje byli wystraszeni, bo coś zepsuli. Albo
szafa na nich spadła i nie żyją.
Niepewnie
otworzyłam na oścież drzwi. Bałam się, że zastanę nowiutkiego laptopa na
drewnianych deskach. Przepołowionego. Z rozbitym ekranem. Matko, to jakiś
koszmar.
Dwójka
nastolatków stała naprzeciwko siebie i wpatrywała się w podłogę. Głośno przełknęłam
ślinę, bo moje obawy z każdą sekundą stawały się coraz bardziej realne. Nim się
obejrzę, a będę zbierać kawałki komputera. Zmroziło mnie od środka na samo
wyobrażenie.
- Holly –
jęknął z boleścią w głosie Dake. Uśmiechał się nerwowo, drapiąc przy tym po
odkrytym przedramieniu. To jego reakcja na stres. – A może pójdziesz nam po
picie, co?
Niekontrolowane parsknięcie. Jest z nim coraz gorzej, przeszło mi przez
myśl, kiedy zaczął błądzić otępiałym wzrokiem po pokoju. Jakby za wszelką cenę
próbował znaleźć temat zastępczy, który odsunie naszą trójkę od zwłok na
podłodze. Morgan nie potrafił kłamać. Był w tym jeszcze słabszy ode mnie, a to
nie lada wyczyn. Z jego mimiki, postawy, sposobu mówienia, a niekiedy także
chwilowego drgania można wyczytać wszystko.
- Stoi na
biurku. – Wskazałam ruchem głowy na kilka butelek, wszystkie napoczęte oraz
niepełne. – Chyba, że chcecie szklanki?
- Tak,
poprosimy! – odpowiedzieli jednocześnie. Westchnęłam z politowaniem. Zupełnie
jak małe dzieci.
- Dobra,
koniec tych żartów. – Odłożyłam talerz z kanapkami i oparłam dłonie na
biodrach. Przyjaciołom posyłałam ostre spojrzenia. – Jeżeli to laptop, oboje
nie żyjecie.
- Laptop?
– zaskomlał Dake. Znowu. Zaczynałam obawiać się, że biedaczysko zejdzie nam za
parę chwil na zawał. Niemal widziałam, jak osuwa się na resztki komputera,
ostatkiem sił próbując zakryć je przede mną.
- No co
ty, Wood. W ostatniej sekundzie go złapałam – oznajmiła Raven i, pomimo, że
były to dobre wieści, ze świstem wciągnęłam powietrze. To znaczyło, że mój
drogocenny laptop znajdował się w strefie zagrożenia i omal nie ucierpiał. –
Ale z płytą nie wyszło.
- Płytą?
– powtórzyłam po dziewczynie. – Jaką płytą?
Podeszłam
do miejsca zbrodni. A raczej masakry, biorąc po uwagę, jak źle wyglądało
plastikowe opakowanie.
- To wina
Dakoty! Kazałam mu się nie ruszać, ale nie posłuchał!
- M-moja
wina? Przecież to ty…
Raven błyskawicznie
doskoczyła do kolegi. Gwałtownie zatkała mu usta dłonią, zbliżając się do
Dake’a niebezpiecznie blisko. Zdecydowanie naruszyła jego przestrzeń osobistą.
Do tego wyglądała, jakby chciała rozszarpać go na drobne kawałki i dokleić do
plastiku.
- Zamknij się, paplo. Za dużo mówisz –
syknęła przez zaciśnięte zęby. Morgan jedynie przytaknął szybkim ruchem głowy.
- Na szczęście w środku nie było płyty –
stwierdziłam iście profesorskim tonem po krótkim momencie przyglądania się
ofierze. – Chociaż pudełka też szkoda. To w pewnym sensie drażni moją naturę
perfekcjonistki.
- Hę? –
mruknęła mało inteligentnie Raven. Przerzuciła spojrzenie wściekle zwężonych
oczu z blondyna wprost na mnie. Jej marne próby wzbudzenia w mojej osobie
strachu spełzły na panewce. Nie takim wzrokiem Duncan mi się przyglądał. Byłam
odporna.
- Ale
muszę wam w sekrecie powiedzieć, że wspólne deptanie płyt miewa dziwne skutki.
No wiecie, ja i Holden zbliżyliśmy się do siebie tuż po tym, jak zniszczyliśmy
ulubiony krążek Corey’a. Klątwą śmierdzi na kilometr.
- Fuj!
Odsuń się ode mnie, zboczeńcu! – krzyknęła Black i pospiesznie odskoczyła od
Dake’a jak poparzona. O Szatanie, ona wzięła moje czcze gadaniny na poważnie.
Różowowłosa jeszcze przez chwilę otrzepywała się z, jak ona to ujęła, perwersyjnego smrodu. Tyle, co się przy
tym naskakała i naklęła, to jej. Naprawdę chciałam już przysiąść do projektu z
historii. Przeczuwałam, że będzie on niezwykle czasochłonny, nawet pomimo
wybrania popularnego prezydenta, o którym informacji na pewno nie zabraknie.
Dlatego z nieukrywaną radością przyjęłam propozycję, z którą wyszedł Morgan.
Przydzielił dla każdego po książce i polecił, na jakie wiadomości szczególnie
zwrócić uwagę. Raven jeszcze trochę psioczyła pod nosem, niezadowolona z faktu,
że chłopak śmiał wydać jej polecenie.
♥
- Jestem
wykończona – westchnęłam, kiedy po blisko czterech godzinach ciężkiej pracy
wreszcie mogłam odpocząć. Opadłam plackiem na łóżko z przeciągłym jękiem
wyrażającym zadowolenie. Chyba jeszcze nigdy tak bardzo nie pragnęłam
odpoczynku.
- A
plakat? – zapytał Dake z wyraźną pretensją w głosie. – No i musimy wydzielić
dla każdego informacje, które przedstawi – dodał, zapewne wymachując przy tym
rękami. W życiu nie przypuszczałabym, że Morgan kiedyś przyłoży się do projektu
szkolnego. Zwłaszcza, że nie dotyczył on strojów cheerleaderek.
- Zluzuj
gacie, Dakota, na dzisiaj mamy fajrant – mruknęła Raven. Twarz miała dociśniętą
do poduszki, więc ledwo było ją słychać. Dziewczyna odpadła jako pierwsza,
jakąś godzinę temu, kiedy skończyliśmy zbierać wszystkie niezbędne wiadomości i
pozostało jedynie je uporządkować. Na nieszczęście moje oraz Morgana wszystkie
znalezione przez naszą trójkę ciekawostki z życia Washingtona okazały się być interesujące
i nijak nie mogliśmy ich pominąć w projekcie. Plułam sobie w brodę, że wybrałam
tak popularnego prezydenta. Gdybym postawiła na mniej znanego, zapewne nie
mielibyśmy równie przytłaczającej ilości roboty. Żywiłam jedynie nadzieję, że
pan Farazowski doceni naszą pracowitość.
Ciche
pukanie skłoniło mnie do uniesienia głowy. Rzuciłam krótkie proszę, po czym ponownie opadłam na
miękki materac. Czułam się zdecydowanie gorzej niż po dwugodzinnym treningu
siatkówki.
Wiedziałam, że to mama postanowiłam do nas zajrzeć. Taty pewnie jeszcze
nie było. Nadal miał natłok pracy, bo pozwy o rozwód napływały bezustannie. No
a Kevinowi przez myśl nie przeszłoby nawet, żeby zapukać. Niewychowany z niego
bachor. Pojęcia nie miałam, po kim to odziedziczył.
- Mam
nadzieję, że nie przeszkadzam za bardzo – zaczęła Sarah, nadzwyczaj uprzejmie,
bo obok byli goście. Gdyby nie para nastolatków, siłą i bez słowa wyjaśnienia
zostałabym ściągnięta z łóżka.
- Właśnie
skończyliśmy – mruknęłam beznamiętnie, nie uraczając mamy choćby krótkim
spojrzeniem. Pewnie i tak rozglądała się po pokoju zaciekawiona, co też robiliśmy
przez kilka godzin.
- To
dobrze. Ugotowałam spaghetti. Pewnie jesteście głodni. Kilka kanapek starcza na
co najwyżej kwadrans.
-
Jedzenie? – Po pokoju rozniósł się podekscytowany głos Raven. Dziewczyna
cudownie ozdrowiała, nabrała energii do dalszego życia i zaraz w mgnieniu oka
znajdzie się przy stole z talerzem pełnym makaronu. – Już idziemy.
Krótko
trwające szuranie, ciężkie kroki, a następnie warkot Dake’a:
- Puść
mnie, mogę pójść sam.
- Nie ma
czasu do stracenia – odparła Black i oboje wyszli, bo ich sprzeczka stawała się
z każdą sekundą coraz cichsza i mniej wyraźna. W końcu całkiem przestałam ją
słyszeć.
- A ty?
Lekko
uniosłam głowę. Mama ciągle stała dwa kroki od drzwi. Ręce skrzyżowane na
piersi i czujne spojrzenie – postawa godna łakomego zeznań śledczego.
Wzdychałam co i rusz, kiedy leniwie wstawałam z łóżka. Miałam nadzieję na
chociaż dziesięć minut relaksu. Względnego spokoju, który zaburzałyby wyłącznie
niezadowolone pomrukiwania moich szkolnych kolegów, ale i na nie pewnie
uodporniłabym się po chwili. Z Sarah nie było równie łatwo. Ta uparta kobieta
nawet trupa zmusi do tańca, jeżeli tylko tego zechce. Potworne, a zarazem
intrygujące. Gdzieś w głębi umysłu miałam nadzieję, że za parę ładnych lat ja
także nabędę zdolność perswazji na mistrzowskim poziomie.
Już u
schyłku marmurowych schodów poczułam apetyczną woń sosu bolońskiego. Od razu
poczułam na języku więcej śliny, a nos stał się jakby wrażliwszy. Żołądek
zwinął się w pętelkę zamiast zaburczeć, bo najwidoczniej nie miał już na to
sił. Do tej chwili nie myślałam o jedzeniu. Zapomniałam o kanapkach, które
zrobiłam, a moi znajomi w mgnieniu oka pochłonęli. Nie zdawałam sobie sprawy,
jak bardzo byłam głodna.
Przy
stole siedzieli moi partnerzy niedoli w projekcie oraz Kevin. O dziwo bez
swojej przenośnej konsoli i w związanych w niedbałego kucyka włosach. Dziwnie
mi się patrzyło na bladoniebieskie oczy chłopca, które zazwyczaj zasłaniała
przydługa grzywka. Obstawiałam, że mama zagroziła mu fryzjerem, jeżeli dalej
będzie paradował z mało artystycznym nieładem na głowie. Gówniarz po prostu
przestraszył się i postanowił pójść na kompromis.
Zajęłam
miejsce u szczytu stołu, na swoim ulubionym krześle, z którego miałam doskonały
widok na pozostałych. Nałożyłam na talerz spory kopiec makaronu i polałam go
sosem bolońskim. Na koniec wszystko posypałam parmezanem. Wygłodniałym wzrokiem
patrzyłam na parujące jedzenie. Nie tylko wyglądało apetycznie, ale i pachniało
bardzo zachęcająco. Ledwo zachowałam resztki zdrowego rozsądku i nie rzuciłam
się na talerz. Poparzony język to ostatnia rzecz, jakiej teraz pragnęłam.
- Jakie
to pychne – stwierdziła Raven z ustami pełnymi spaghetti. Nie zamierzała
czekać, aż obiad wystygnie. Niwelowała gorąc zimnym sokiem pomarańczowym.
Ponadto dziewczyna zawsze lubiła ciepłe jedzenie oraz napitki. Za każdym razem
wypijała całe cappuccino zanim ja w ogóle zdążyłam zamoczyć w nim usta.
- Cieszę
się, że wam smakuje. – Zaśmiała się Sarah. Miała pogodny wyraz twarzy. Obecność
gości przy obiedzie sprawiała jej wiele przyjemności.
Widok
zajadających się ludzi wzmagał mój głód. Nawinęłam na widelec makaron i po
dwóch delikatnych dmuchnięciach włożyłam całą porcję do buzi. Sekundę później
już wiedziałam, że popełniłam wielki błąd.
- A,
gorące! – pisnęłam, sięgając pospiesznie po szklankę soku. Duszkiem wypiłam
cały napój, tylko trochę łagodząc oparzenie.
Machałam
dłońmi przed twarzą. Za wszelką cenę próbowałam ostudzić podniebienie. To było
jak walka z wiatrakami.
- I po co
ta zachłanność? – zakpiła Raven, po czym sięgnęła po miskę z parmezanem.
Dosypała sera na parujący sos, ponieważ pierwszą warstwę zjadła już całą.
Posłałam
koleżance nienawistne spojrzenie. Nie dość, że śmiała naigrywać się ze mnie w
moim własnym domu, to jeszcze bezczelnie wepchnęła do gęby kolejną porcję
makaronu. Sprawdzała, czy widzę, jak swobodnie delektowała się spaghetti, na
które ja na razie mogłam jedynie popatrzeć. Z czystej wściekłości oraz zawiści
chciałam włożyć twarz rożowowłosej do talerza, abym mogła z chorą satysfakcją
podziwiać umazaną sosem Black. Oczami wyobraźni widziałam, jak na mocno
wytuszowanych rzęsach zawisło kilka nitek makaronu.
Krótki
dźwięk sygnalizujący nadejście SMS-a wyrwał mnie z przyjemnych wizji, w których
Raven płaci za swoje słowa poniżeniem. Dziewczyna wyjęła z kieszeni marynarki
telefon, aby odczytać wiadomość. Przez dłuższą chwilę śledziła wzrokiem tekst.
Najwidoczniej było to coś ważnego, zupełnie niezwiązanego z niezapłaconymi
rachunkami albo kolejną wygraną samochodu.
- Muszę
iść. Ciocia znowu zepsuła komputer. Pewnie wtyczka wypadła z gniazdka jak
zwykle. – Wywróciła oczami z niezadowolenia. – Ale spaghetti dokończę.
Po
niespełna kwadransie Raven wraz z Dake’em zakładali na siebie ubrania
wierzchnie. Morgan doszedł do wniosku, że skoro na dzisiaj miałam dość
Washingtona i jego bujnego życia, nic go już u mnie nie trzymało. Cieszyłam
się, gdy widziałam Black męczącą się ze sznurowadłami glanów. Na moje oko mogła
zakładać te buciory znacznie szybciej. Wystarczająco życia mi zabrali. Nawet
nie chciałam myśleć, co mogłam zrobić przez kilka godzin. Przeczytać
przynajmniej pięć mang, obejrzeć film albo po prostu stracić poczucie czasu przed
komputerem tworząc kolejny luksusowy dom w Simsach.
- Do
jutra! – krzyknęłam za wychodzącymi nastolatkami. Oboje z czystego przymusu
oraz dobroci serca machnęli mi na pożegnanie, aczkolwiek nie odwrócili się.
Już
miałam zamknąć drzwi. Na dworze było zimno. Wiał mroźny wiatr, a ja miałam na
sobie jedynie luźną koszulkę oraz dresowe spodnie. Nawet kapci nie założyłam.
Jednakże moją uwagę przyciągnęła wolno jadąca od strony drogi wylotowej z
miasteczka taksówka. Widok niecodzienny, bo w Crystal Hills ich nie było. Tutaj
raczej każdy miał swój samochód, a ponadto co godzinę jeździły miejskie
autobusy. Przystanęłam, bo samochód stanął po drugiej stronie ulicy, tuż obok
domu Holdenów. A to mogło wróżyć tylko jedno – długo odkładana rozmowa Duncana z
rodzicami wreszcie nadeszła.
♥ ♥ ♥ ♥
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz