Spis lektur obowiązkowych

środa, 16 maja 2018


Jakaś nostalgia mnie dzisiaj naszła. Pewnie dlatego, że rok temu, dokładnie tego dnia, zaczynałam najdłuższe wakacje życia. Aż chciałoby się wrócić na trochę do liceum, a tymczasem zbliża się kolejna sesja. No i te wszystkie okropne kolokwia... Nienawidzę i szczerze gardzę. (>.<)
Na szczęście dałam radę znaleźć trochę spokoju oraz motywacji, żeby coś naskrobać. Muszę przed samą sobą przyznać, że jestem skrajnie zniecierpliwiona od kilku rozdziałów. Już chciałabym przedstawić całą problematykę utworu (no proszę, matura z polskiego powraca), ale rozsądek, na którym z reguły polegam, podpowiada, żeby pisać z wyważonymi emocjami i jeszcze trochę podtrzymać napięcie. Jednakże w przyszłym rozdziale, który pokaże się za (x x x) czasu spodziewajcie się małego armagedonu.
Z tą zapowiedzią Was zostawiam. Życzę przyjemnej lektury oraz dobrego dnia. (^.^)

Droga (nie) do miłości: Rozdział 58
„Właśnie w tym miejscu potrzebowałam się znaleźć, ponieważ, choć bardzo staram się o tym nie myśleć, czasami życie mnie zawodzi. A nie chcę, by tak się działo.”
~K. Holden

     Szkolny radiowęzeł wyglądał jak zwykły kantorek. W kącie stały mapy, których na razie żaden nauczyciel historii i geografii nie używał. Na półkach ustawiono kartony z jakimiś szpargałami. Połowa długiego blatu została zawalona książkami niemieszczącymi się już w bibliotece. Brakowało jedynie mopów i środków czyszczących. Ogólnie, gdyby nie sprzęt elektroniczny, w życiu nie pomyślałabym, że to nie jest kanciapa woźnego.
     - Dlaczego tak bardzo interesujecie się Heather? Z tego, co mi wiadomo, to nikt szczególny. – Średniej postury brunetka oderwała się od stosu papierów, który przeglądała pobieżnie. To już trzeci, a dziewczyna nadal nie znalazła tego, czego szukała. Powoli zaczynałam tracić nadzieje na jej sukces.
     Margaret, szerszej publiczności znana jako Peggy, należała do kółka dziennikarskiego. Pełniła funkcję redaktorki naczelnej szkolnej gazetki. Była niesamowicie wścibską osobą. Wtykała nos w każdą licealną sensację, nawet, jeżeli dotyczyła rzeczy mało istotnych. Jednakże należało oddać dziewczynie, że nie posilała się niepotwierdzonymi plotkami. Wszelkie informacje zawsze skrupulatnie sprawdzała. Według Rosaline nikt nie wiedział o uczniach tyle, co szkolni dziennikarze, którzy od początku działalności kółka zbierali wiadomości o każdym, później jedynie je uzupełniając.
     - Powiedzmy, że mamy swoje powody. To jak będzie? – Meyer brnęła w rozmowę, możliwie jak najmniej angażując się w nią emocjonalnie. Chociaż cała sprawa pochłonęła nastolatkę do żywego.
     - Fakt, co nieco o niej wiem. Kilku rzeczy mogę dowiedzieć się na zaraz – powiedziała Peggy, mocno odchylając się do tyłu na obrotowym fotelu.
     - Ale?
     - Bystra jesteś. – Piegowata brunetka uśmiechnęła się do Rosaline. – Ale chcę czegoś w zamian. To nie musi być wielka sensacja. Nawet nie materiał do gazetki. Moi informatorzy ostatnio zawodzą i nie zdobywam świeżych informacji. Nudzę się.
     - Dosyć tego. Wychodzimy – warknęła Raven, dotychczas siedząca w ciszy na starej kanapie w kącie radiowęzła. Poderwała się na równe nogi i już zdążyła zrobić krok na przód.
     - Szczegóły naszej kłótni. Co, jak i dlaczego.
     - Chyba żartujesz – skwitowała różowowłosa. Momentalnie odwróciła się w kierunku koleżanki. Nie była zdenerwowana, a zszokowana. Nie mogła uwierzyć, że Meyer postanowiła potraktować ich ostrą wymianę zdań jako kartę przetargową. Ja zresztą również.
     - To moja propozycja.
     - Brzmi interesująco.
     Peggy była wyraźnie podekscytowana. Ciemne oczy zaiskrzyły z radości i podniecenia możliwością otrzymania nowych informacji. Z pierwszej ręki. Wszystko pewne, nieubarwione. Do tego wiadomości przyszły do niej same. Dla dziennikarza nie mogło przytrafić się nic lepszego.
     - Ros, nie musisz, naprawdę. – Złapałam białowłosą za ramię. Zamierzałam powstrzymać ją przed powiedzeniem kilku słów za dużo. Dobrowolne oddawanie prywatności nie było dobrym pomysłem. Zwłaszcza, że dziewczyna nie uzgodniła tego odpowiednio wcześnie z Raven, którą ta cała sprawa, jakby nie patrzeć, także dotyczyła. A metalówa nie wyglądała na zachwyconą. Podzielałam jej zdanie. Chciałam zdobyć jakieś informacje o Heather. Nie mogłam ukryć, że jej słowa oraz postawa bardzo mnie zaintrygowały. Ale nie kosztem koleżanek, to nie było tego warte.
     - A nawet nie powinnaś – warknęła Black. W kilku ciężkich krokach przeszła radiowęzeł. Zatrzymała się dopiero w otwartych drzwiach, aby z pogardą spojrzeć na przyjaciółkę, z którą na tę chwilę była w separacji. I na złagodzenie napięcia pomiędzy nimi się nie zapowiadało. Ta sprawa wyłącznie wszystko pogorszy.
     Różowowłosa prychnęła z dezaprobatą, po czym wyszła na korytarz. Drzwi zatrzasnęła za sobą z głośnym hukiem. Odruchowo zamknęłam oczy, kiedy drewniane skrzydło zderzyło się z futryną. Mleczna szyba zadrgała niebezpiecznie.
     - Co chcesz wiedzieć? – zagaiła Rosaline po dłuższej chwili milczenia. Niepewnie usiadła na kanapie, jakby w obawie, że zbyt miękkie siedzisko zapadnie się pod jej niewielkim ciężarem. Od razu przypomniałam sobie cholernie niewygodny fotel w gabinecie dyrektorki. W tej szkole najwidoczniej każdy mebel był na swój sposób wadliwy.
     Redaktorka wskazała palcem na drzwi, za którymi niedawno zniknęła Raven. Meyer jedynie machnęła na to ręką.
     - Przejdzie jej – rzuciła na odczepnego, chociaż wiedziałam, iż zachowanie względnego opanowania wiele ją kosztowało.
     Rosaline spokojnie i ze szczegółami opowiedziała przebieg kłótni z Black. Czasami na kilka sekund zawieszała głos. Brała wówczas głęboki wdech. Przerwy robiła częściej pod koniec relacji. Widziałam, jak bardzo przeżywała przytaczanie ostrych słów, które padły tamtego dnia w szkolnej stołówce. Parokrotnie chciałam przerwać koleżance. Powiedzieć, że nie ma sensu tego kontynuować, bo wyjawiła już wystarczająco dużo informacji. Lecz gdzieś w podświadomości czułam, iż Ros potrzebowała takiej chwili na wyrzucenie z siebie przykrych wspomnień. Nie zdradzała swoich przemyśleń. Po prostu relacjonowała, punkt po punkcie, możliwie jak najbardziej beznamiętnym głosem, burzliwą rozmowę. Na słuchacza wybrała Peggy, bo brunetka była dla niej osobą obcą i nie bała się oceniania z jej strony. W pewnej chwili białowłosa chyba nawet zapomniała o mojej obecności.
     Redaktorka naczelna szkolnej gazetki skrupulatnie notowała każde słowo wychodzące z drobnych, a jednocześnie pełnych ust muśniętych bladoróżową szminką. Ani razu nie przerwała Meyer wypowiedzi. Nie zadawała dodatkowych pytań, nie prosiła nawet o kilka sekund przerwy, aby nadrobić z pisaniem. Gdybym nie siedziała tak blisko Margaret, dzięki czemu mogłam zobaczyć zapisane przez nią zdania, pewnie stwierdziłabym, że notuje co drugi wyraz albo na poczekaniu wymyśla nową historię.
     - Dzięki wielkie. Myślę, że tyle w zupełności wystarczy. – Brunetka zgięła kartkę na mniejsze części, po czym schowała ją do wewnętrznej kieszonki mundurkowej marynarki. Chciała być pewna, że tych wiadomości nie zgubi. – Muszę tylko zrobić kopię.
     - Ej, przecież miałaś tego nie publikować! – rzuciłam pospiesznie zaniepokojona słowami dziewczyny. W końcu, jakim prawem miałyśmy jej wierzyć?
     - Spokojnie. Potrzebuję dwóch egzemplarzy, bo i teczki są dwie. – Zaśmiała się, niby przyjacielsko, a jednak przebiegle. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Ta laska była dziwna. Powiedzieć o niej zwichrowana to spore niedomówienie.
     - Powiesz nam teraz o Heather? – Rosaline od razu przeszła do sedna sprawy. Wszakże właśnie po to tutaj przyszłyśmy – po informacje.
     - Jasne, poczekajcie chwilę.
     Peggy podeszła do wysokiego regału. Na górnej półce, zatytułowanej 3D, piętrzyły się akta. Wszystkie grube, ustawione równo i alfabetycznie. Praca iście profesjonalna, jakby wyszła spod rąk doświadczonego archiwisty.
     - Coś konkretnego was interesuje? – zapytała dziennikarka. Wertowała kartki, których przez trzy lata nazbierało się naprawdę dużo.
     - Jej relacje z Duncanem Holdenem – odparłam beznamiętnym głosem, co kosztowało mnie wiele wysiłku. Słowa ledwo przeszły przez ściśnięte gardło. O Szatanie, nigdy nie pomyślałabym, że będę robić tyle zachodu z powodu zazdrości. Dopóki sama się nie zakochałam, uważałam głupiutkie lalunie biegające za swoimi chłopakami nawet do łazienki za totalne nieporozumienie. Teraz zasilałam ich szeregi.
     Brunetka zachichotała, nie spuszczając wzroku z kartek. Ja natomiast wbiłam spojrzenie w podłogę wyłożoną ciemnymi deskami. Czułam gorąc na polikach. Zaczynałam wstydzić się własnego postępowania. Z każdą sekundą coraz bardziej żałowałam przyjścia do szkolnego radiowęzła. Powinnam całą sprawę zostawić w spokoju. Przecież nie miałam powodów, aby właśnie o Heather być zazdrosną. Ta dwójka nawet ze sobą nie rozmawia.
     - Niewiele tego jest – odezwała się po dłuższej chwili milczenia. – Ale treściwie – dodała zaraz, a mnie zmroził tępy strach. To nie mogło dobrze wróżyć. – Byli niegdyś parą. Przez kilka miesięcy, ale to dość długo jak na Holdena. Rozeszli się we względnej zgodzie, a na pewno bez kłótni i afer. Ogólnie wiali nudą, bo więcej niczego o nich nie napisali. Raczej nie masz, o co się martwić. Przynajmniej z tej strony.
     Głośno przełknęłam ślinę. Właśnie tego obawiałam się najbardziej. Że Heather nie była przelotną znajomością, z cyklu Zachwyć. Zalicz. Zapomnij. To nie ten typ naiwnej i łatwej do zbajerowania niewiasty. Poza tym, dziewczyna zbyt łagodnie mówiła o Duncanie.
     Chwyciłam za swoją torbę, która dotychczas leżała na kanapie i bez słowa wyszłam na korytarz. Zostawiłam za sobą otwarte drzwi, bo wiedziałam, że Rosaline nie miała już czego szukać w szkolnym radiowęźle.
     - Holly, zaczekaj! – Meyer biegła za mną, robiąc przy tym niemało hałasu. Jej nawoływania zlewały się z głośnym stukaniem szpilek o wypolerowaną posadzkę. Zatrzymałam się tuż przed wejściem na klatkę schodową. – Jejku, jak ty szybko chodzisz. Niby takie krótkie nóżki, a…
     - Ros, możemy to przemilczeć?
     Dziewczyna rozszerzyła w zdumieniu oczy. Na jej bladych polikach wykwitły dorodne zarumienienia od szybkiego marszu.
     - Skoro tak uważasz. – Przeczesała palcami białe kosmyki, które wyślizgnęły się spod gumki. – Ech, ale się zmęczyłam.
     - Na twoim miejscu zaczęłabym przejmować się Raven.
     Wolnym krokiem zeszłyśmy na parter, gdzie obie miałyśmy następną lekcję. Uczniów na korytarzach było niewielu. Zapewne większość spędzała przerwę w klasach.
     - Przejdzie jej. Kiedyś W końcu zrozumie, że cała ta kłótnia to drobne nieporozumienie, a ja wykorzystałam ją do wyższych celów. Kruczkowi także zależy, abyś była szczęśliwa.
     Zatrzymałyśmy się przy tablicy ogłoszeń. Tutaj nasza wspólna droga dobiegła końca. Stałyśmy naprzeciw siebie. Ja z zadartą głową, ona lekko pochylona. Niepewnie ujęła moje dłonie w swoje i zamachała nimi na boki. Uśmiechała się przy tym, aczkolwiek wymuszenie i raczej bez przekonania.
     - Sama nie wiem. Nie jestem przez to szczęśliwa. Chyba w ogóle nic nie czuję.
     - Brzmisz jak przyszły samobójca. Myślę, że powinnaś się rozchmurzyć. Skoro związek z Heather trwał dłużej niż miesiąc, to tylko dobrze świadczy o Duncanie, bo potrafi wziąć czyjeś uczucia na poważnie. A tak swoją drogą – przepraszam za to, co teraz powiem – ale wiedziałaś, z kim się wiążesz.
     Miała rację. Kurwa, jeszcze nikt nie miał tyle racji, co Rosaline w tej chwili. Postanowiłam zaryzykować. Pamiętnego popołudnia w kawiarni, kiedy splotłam swoje palce z Holdena i uśmiechnęłam się do niego promiennie, podpisałam cyrograf. Powierzyłam duszę diabłu. Niby mogłam obejść zasady i jakimś cudem wymigać się od dalszego trwania w toksycznym związku. Jednak ta chora sytuacja mnie pociągała. Lubiłam napawać się zabójczymi oparami. Popadałam w ekscytację, gdy czułam niepewność. Mdlałam ze szczęścia, kiedy dostarczano mi powodów do zazdrości i nienawiści.
     Uśmiechnęłam się do siebie w duchu. Jednego byłam pewna. Psychol ze mnie jakich mało.


     Ponury nastrój trzymał się Raven nawet po skończonych zajęciach. Miałam wrażenie, że obowiązkowy grupowy projekt z historii USA, na który mieliśmy tydzień, jeszcze bardziej rozsierdził dziewczynę. Kiedy wracaliśmy z miejskiej biblioteki, obładowani grubymi książkami o zamierzchłych czasach, Black ciągnęła się gdzieś z tyłu. Nie odezwała się nawet słowem, ignorowała również zadawane jej pytania. Przez myśl mi przeszło, aby odesłać dziewczynę do domu. W niczym nie pomoże, a jedynie będzie zawadzać i dołować mnie oraz Dake’a swoją posępną miną. Jednakże szybko doszłam do wniosku, że gdyby Raven rzeczywiście bardzo przeszkadzała perspektywa spędzenia z nami kilku godzin, już dawno ulotniłaby się bez słowa. Może potrzebowała kontaktu z drugim człowiekiem. Zwykłego poczucia, że ktoś jest obok.
     - A tak właściwie, dlaczego Washington? – zapytał Dake, wertując strony jednej z książek. Cholerny Farazowski. Zabronił nam korzystać z Internetu, ponadto domagał się przytoczenia źródła informacji. Najwidoczniej nieźle zirytowały go marne wyniki z ostatniej klasówki. Mściwy skurczybyk z niego, nie ma co.
     - Z trzech bardzo prostych powodów, mój wspaniały kompanie. Washington był pierwszym prezydentem. Po drugie nie należał do żadnej partii. No i Obama nie wchodził w grę, bo żyje i chyba ma się dobrze. Jawna faworyzacja umarlaków.
     - Zawsze mogłaś wybrać Lincolna. Jakoś lepiej mi się kojarzy.
     - Tak? Za to ja nie lubię brodaczy. Jakby pod tymi krzakami coś ukrywali.
     - Jesteś uprzedzona. A ty, Raven, jak uważasz?
     Odwrócił się twarzą do dziewczyny idącej za nami. Przez chwilę szedł tyłem. Zapewne próbował nawiązać z różowowłosą kontakt wzrokowy. Aczkolwiek mogłam założyć się o wszystko, że bezskutecznie. Black, gdy była zdenerwowana, trzymała względnie bezpieczny dystans, jakby w obawie, że ktoś wykorzysta jej moment słabości i znienacka zaatakuje. Chociaż może to ona bała się, iż w przypływie niepohamowanego gniewu wyrządzi drugiemu człowiekowi krzywdę. Czasami wyglądała na niepoczytalną. Na przykład, kiedy wpadała w histeryczne napady śmiechu.
     - Co za różnica? – warknęła Raven na odczepnego.
     Spojrzałam na Morgana. Odwrócił się gwałtownie niczym rażony piorunem. Pewnie nie spodziewał się takiej odpowiedzi, a raczej tak perfidnego zbycia. Popatrzył na mnie niepewnym wzrokiem. Powstrzymałam się przed krótkim chichotem i jedynie wzruszyłam ramionami. Nie mój cyrk i nie moje małpy. Nie chciałam mieszać się w sprawy Raven i Rosaline, chociaż wiedziałam, że dzisiaj ochłodziły kontakty przeze mnie. Albo raczej dla mnie. W każdym razie czułam się winna. Mimo to uważałam, że dziewczyny powinny wyjaśnić między sobą kilka kwestii, bez udziału osób trzecich.
     Kwadrans później byliśmy już w moim domu. Odesłałam znajomych do pokoju na górze, a sama ruszyłam do kuchni, aby zrobić jakieś kanapki. Zdziwiłam się, gdy zobaczyłam mamę przy stole ze stertą papierów dookoła. Właśnie przeglądała jakiś katalog.
     - Siemka – przywitałam się zanim podeszłam do kobiety.
     - Och, cześć, córciu. – Poprawiła modne okulary, które zsunęła się na czubek prostego nosa. – Właśnie przeglądam oferty projektantów ogrodów.
     - Widzę. – Przerzuciłam kolorową gazetkę z jednej wieżyczki na drugą. Wszystkie wyglądały identycznie. – A po co? Zamierzamy przebudować podwórko?
     - Dorobiliśmy się ładnego domu, to może teraz czas na basen.
     - Basen? – powtórzyłam z wyraźnym niedowierzeniem w głosie. – Chyba taki pompowany dla dzieci. Mamy za mało miejsca.
     - Podałam tylko taki przykład. Na wiosnę zaproszę dekoratora, niech pomoże mi w wyborze. Może doradzi coś sensownego.
     - Ciekawe, kto za to wszystko zapłaci – mruknęłam pod nosem, ale na tyle głośno, że mama zdołała usłyszeć moje słowa.
     - Podpisałam roczny kontrakt z firmą meblarską. Będę fotografować kanapy za niemałą sumkę. Pieniędzy nam na pewno nie zabraknie.
     - Skoro tak, kup mi chomika.
     Sarah mnie zignorowała, zresztą jak za każdym razem, kiedy poruszałam temat zwierząt domowych. Niesprawiedliwością było, że młodszy ode mnie o kilka lat Kevin dostał agresywnego gekona, a ja nie mogła ubłagać rodziców nawet o małego gryzonia. Co taki chomik mógł zrobić? Co najwyżej pogryźć kable, a i obowiązków było przy nim niewiele.
     Wyjęłam z lodówki kilka potrzebnych produktów. Szybko uwinęłam się ze zrobieniem kanapek. Raczej mało wyszukanych, ale czego można spodziewać się po takim kulinarnym beztalenciu jak ja?
     - Zamierzasz sama to zjeść? – zagaiła mama, gdy już miałam wyjść z pomieszczenia.
     - Nie. Znajomi do mnie przyszli. Będziemy robić projekt na historię.
     - Może ugotować wam coś dobrego, hm? Spaghetti albo risotto z kurczakiem?
     - Taa, później – mruknęłam na odchodne i szybko wyszłam z kuchni.
     Jeszcze zanim na dobre znalazłam się na piętrze, usłyszałam donośny głos Raven. Krzyczała na Dake’a, zapewne z powodu jakiejś błahostki, bo oni tylko o to się kłócili. W pół zdania przerwał jej tępy huk. Stanęłam jak wryta z nogami na dwóch różnych schodkach. Zamarłam ze strachu i niepewności. W pierwszej chwili pomyślałam, że któreś z nich poniosło i doszło do rękoczynów. Nim się obejrzę, a rzucą się sobie nawzajem do gardeł. Ale zaraz dotarła do mnie absurdalność moich wizji, bo ani Raven, ani tym bardziej Dake nie byli skłonni do bójek. Zwłaszcza między sobą – pałali do siebie zbyt wielką sympatią.
     Wzięłam głębszy wdech, po czym ruszyłam w stronę pokoju. Od niespodziewanego hałasu nie rozległ się inny dźwięk. Pewnie oboje byli wystraszeni, bo coś zepsuli. Albo szafa na nich spadła i nie żyją.
     Niepewnie otworzyłam na oścież drzwi. Bałam się, że zastanę nowiutkiego laptopa na drewnianych deskach. Przepołowionego. Z rozbitym ekranem. Matko, to jakiś koszmar.
     Dwójka nastolatków stała naprzeciwko siebie i wpatrywała się w podłogę. Głośno przełknęłam ślinę, bo moje obawy z każdą sekundą stawały się coraz bardziej realne. Nim się obejrzę, a będę zbierać kawałki komputera. Zmroziło mnie od środka na samo wyobrażenie.
     - Holly – jęknął z boleścią w głosie Dake. Uśmiechał się nerwowo, drapiąc przy tym po odkrytym przedramieniu. To jego reakcja na stres. – A może pójdziesz nam po picie, co?
     Niekontrolowane parsknięcie. Jest z nim coraz gorzej, przeszło mi przez myśl, kiedy zaczął błądzić otępiałym wzrokiem po pokoju. Jakby za wszelką cenę próbował znaleźć temat zastępczy, który odsunie naszą trójkę od zwłok na podłodze. Morgan nie potrafił kłamać. Był w tym jeszcze słabszy ode mnie, a to nie lada wyczyn. Z jego mimiki, postawy, sposobu mówienia, a niekiedy także chwilowego drgania można wyczytać wszystko.
     - Stoi na biurku. – Wskazałam ruchem głowy na kilka butelek, wszystkie napoczęte oraz niepełne. – Chyba, że chcecie szklanki?
     - Tak, poprosimy! – odpowiedzieli jednocześnie. Westchnęłam z politowaniem. Zupełnie jak małe dzieci.
     - Dobra, koniec tych żartów. – Odłożyłam talerz z kanapkami i oparłam dłonie na biodrach. Przyjaciołom posyłałam ostre spojrzenia. – Jeżeli to laptop, oboje nie żyjecie.
     - Laptop? – zaskomlał Dake. Znowu. Zaczynałam obawiać się, że biedaczysko zejdzie nam za parę chwil na zawał. Niemal widziałam, jak osuwa się na resztki komputera, ostatkiem sił próbując zakryć je przede mną.
     - No co ty, Wood. W ostatniej sekundzie go złapałam – oznajmiła Raven i, pomimo, że były to dobre wieści, ze świstem wciągnęłam powietrze. To znaczyło, że mój drogocenny laptop znajdował się w strefie zagrożenia i omal nie ucierpiał. – Ale z płytą nie wyszło.
     - Płytą? – powtórzyłam po dziewczynie. – Jaką płytą?
     Podeszłam do miejsca zbrodni. A raczej masakry, biorąc po uwagę, jak źle wyglądało plastikowe opakowanie.
     - To wina Dakoty! Kazałam mu się nie ruszać, ale nie posłuchał!
     - M-moja wina? Przecież to ty…
     Raven błyskawicznie doskoczyła do kolegi. Gwałtownie zatkała mu usta dłonią, zbliżając się do Dake’a niebezpiecznie blisko. Zdecydowanie naruszyła jego przestrzeń osobistą. Do tego wyglądała, jakby chciała rozszarpać go na drobne kawałki i dokleić do plastiku.
     - Zamknij się, paplo. Za dużo mówisz – syknęła przez zaciśnięte zęby. Morgan jedynie przytaknął szybkim ruchem głowy.
     - Na szczęście w środku nie było płyty – stwierdziłam iście profesorskim tonem po krótkim momencie przyglądania się ofierze. – Chociaż pudełka też szkoda. To w pewnym sensie drażni moją naturę perfekcjonistki.
     - Hę? – mruknęła mało inteligentnie Raven. Przerzuciła spojrzenie wściekle zwężonych oczu z blondyna wprost na mnie. Jej marne próby wzbudzenia w mojej osobie strachu spełzły na panewce. Nie takim wzrokiem Duncan mi się przyglądał. Byłam odporna.
     - Ale muszę wam w sekrecie powiedzieć, że wspólne deptanie płyt miewa dziwne skutki. No wiecie, ja i Holden zbliżyliśmy się do siebie tuż po tym, jak zniszczyliśmy ulubiony krążek Corey’a. Klątwą śmierdzi na kilometr.
     - Fuj! Odsuń się ode mnie, zboczeńcu! – krzyknęła Black i pospiesznie odskoczyła od Dake’a jak poparzona. O Szatanie, ona wzięła moje czcze gadaniny na poważnie.
     Różowowłosa jeszcze przez chwilę otrzepywała się z, jak ona to ujęła, perwersyjnego smrodu. Tyle, co się przy tym naskakała i naklęła, to jej. Naprawdę chciałam już przysiąść do projektu z historii. Przeczuwałam, że będzie on niezwykle czasochłonny, nawet pomimo wybrania popularnego prezydenta, o którym informacji na pewno nie zabraknie. Dlatego z nieukrywaną radością przyjęłam propozycję, z którą wyszedł Morgan. Przydzielił dla każdego po książce i polecił, na jakie wiadomości szczególnie zwrócić uwagę. Raven jeszcze trochę psioczyła pod nosem, niezadowolona z faktu, że chłopak śmiał wydać jej polecenie.


     - Jestem wykończona – westchnęłam, kiedy po blisko czterech godzinach ciężkiej pracy wreszcie mogłam odpocząć. Opadłam plackiem na łóżko z przeciągłym jękiem wyrażającym zadowolenie. Chyba jeszcze nigdy tak bardzo nie pragnęłam odpoczynku.
     - A plakat? – zapytał Dake z wyraźną pretensją w głosie. – No i musimy wydzielić dla każdego informacje, które przedstawi – dodał, zapewne wymachując przy tym rękami. W życiu nie przypuszczałabym, że Morgan kiedyś przyłoży się do projektu szkolnego. Zwłaszcza, że nie dotyczył on strojów cheerleaderek.
     - Zluzuj gacie, Dakota, na dzisiaj mamy fajrant – mruknęła Raven. Twarz miała dociśniętą do poduszki, więc ledwo było ją słychać. Dziewczyna odpadła jako pierwsza, jakąś godzinę temu, kiedy skończyliśmy zbierać wszystkie niezbędne wiadomości i pozostało jedynie je uporządkować. Na nieszczęście moje oraz Morgana wszystkie znalezione przez naszą trójkę ciekawostki z życia Washingtona okazały się być interesujące i nijak nie mogliśmy ich pominąć w projekcie. Plułam sobie w brodę, że wybrałam tak popularnego prezydenta. Gdybym postawiła na mniej znanego, zapewne nie mielibyśmy równie przytłaczającej ilości roboty. Żywiłam jedynie nadzieję, że pan Farazowski doceni naszą pracowitość.
     Ciche pukanie skłoniło mnie do uniesienia głowy. Rzuciłam krótkie proszę, po czym ponownie opadłam na miękki materac. Czułam się zdecydowanie gorzej niż po dwugodzinnym treningu siatkówki.
     Wiedziałam, że to mama postanowiłam do nas zajrzeć. Taty pewnie jeszcze nie było. Nadal miał natłok pracy, bo pozwy o rozwód napływały bezustannie. No a Kevinowi przez myśl nie przeszłoby nawet, żeby zapukać. Niewychowany z niego bachor. Pojęcia nie miałam, po kim to odziedziczył.
     - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam za bardzo – zaczęła Sarah, nadzwyczaj uprzejmie, bo obok byli goście. Gdyby nie para nastolatków, siłą i bez słowa wyjaśnienia zostałabym ściągnięta z łóżka.
     - Właśnie skończyliśmy – mruknęłam beznamiętnie, nie uraczając mamy choćby krótkim spojrzeniem. Pewnie i tak rozglądała się po pokoju zaciekawiona, co też robiliśmy przez kilka godzin.
     - To dobrze. Ugotowałam spaghetti. Pewnie jesteście głodni. Kilka kanapek starcza na co najwyżej kwadrans.
     - Jedzenie? – Po pokoju rozniósł się podekscytowany głos Raven. Dziewczyna cudownie ozdrowiała, nabrała energii do dalszego życia i zaraz w mgnieniu oka znajdzie się przy stole z talerzem pełnym makaronu. – Już idziemy.
     Krótko trwające szuranie, ciężkie kroki, a następnie warkot Dake’a:
     - Puść mnie, mogę pójść sam.
     - Nie ma czasu do stracenia – odparła Black i oboje wyszli, bo ich sprzeczka stawała się z każdą sekundą coraz cichsza i mniej wyraźna. W końcu całkiem przestałam ją słyszeć.
     - A ty?
     Lekko uniosłam głowę. Mama ciągle stała dwa kroki od drzwi. Ręce skrzyżowane na piersi i czujne spojrzenie – postawa godna łakomego zeznań śledczego. Wzdychałam co i rusz, kiedy leniwie wstawałam z łóżka. Miałam nadzieję na chociaż dziesięć minut relaksu. Względnego spokoju, który zaburzałyby wyłącznie niezadowolone pomrukiwania moich szkolnych kolegów, ale i na nie pewnie uodporniłabym się po chwili. Z Sarah nie było równie łatwo. Ta uparta kobieta nawet trupa zmusi do tańca, jeżeli tylko tego zechce. Potworne, a zarazem intrygujące. Gdzieś w głębi umysłu miałam nadzieję, że za parę ładnych lat ja także nabędę zdolność perswazji na mistrzowskim poziomie.
     Już u schyłku marmurowych schodów poczułam apetyczną woń sosu bolońskiego. Od razu poczułam na języku więcej śliny, a nos stał się jakby wrażliwszy. Żołądek zwinął się w pętelkę zamiast zaburczeć, bo najwidoczniej nie miał już na to sił. Do tej chwili nie myślałam o jedzeniu. Zapomniałam o kanapkach, które zrobiłam, a moi znajomi w mgnieniu oka pochłonęli. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo byłam głodna.
     Przy stole siedzieli moi partnerzy niedoli w projekcie oraz Kevin. O dziwo bez swojej przenośnej konsoli i w związanych w niedbałego kucyka włosach. Dziwnie mi się patrzyło na bladoniebieskie oczy chłopca, które zazwyczaj zasłaniała przydługa grzywka. Obstawiałam, że mama zagroziła mu fryzjerem, jeżeli dalej będzie paradował z mało artystycznym nieładem na głowie. Gówniarz po prostu przestraszył się i postanowił pójść na kompromis.
     Zajęłam miejsce u szczytu stołu, na swoim ulubionym krześle, z którego miałam doskonały widok na pozostałych. Nałożyłam na talerz spory kopiec makaronu i polałam go sosem bolońskim. Na koniec wszystko posypałam parmezanem. Wygłodniałym wzrokiem patrzyłam na parujące jedzenie. Nie tylko wyglądało apetycznie, ale i pachniało bardzo zachęcająco. Ledwo zachowałam resztki zdrowego rozsądku i nie rzuciłam się na talerz. Poparzony język to ostatnia rzecz, jakiej teraz pragnęłam.
     - Jakie to pychne – stwierdziła Raven z ustami pełnymi spaghetti. Nie zamierzała czekać, aż obiad wystygnie. Niwelowała gorąc zimnym sokiem pomarańczowym. Ponadto dziewczyna zawsze lubiła ciepłe jedzenie oraz napitki. Za każdym razem wypijała całe cappuccino zanim ja w ogóle zdążyłam zamoczyć w nim usta.
     - Cieszę się, że wam smakuje. – Zaśmiała się Sarah. Miała pogodny wyraz twarzy. Obecność gości przy obiedzie sprawiała jej wiele przyjemności.
     Widok zajadających się ludzi wzmagał mój głód. Nawinęłam na widelec makaron i po dwóch delikatnych dmuchnięciach włożyłam całą porcję do buzi. Sekundę później już wiedziałam, że popełniłam wielki błąd.
     - A, gorące! – pisnęłam, sięgając pospiesznie po szklankę soku. Duszkiem wypiłam cały napój, tylko trochę łagodząc oparzenie.
     Machałam dłońmi przed twarzą. Za wszelką cenę próbowałam ostudzić podniebienie. To było jak walka z wiatrakami.
     - I po co ta zachłanność? – zakpiła Raven, po czym sięgnęła po miskę z parmezanem. Dosypała sera na parujący sos, ponieważ pierwszą warstwę zjadła już całą.
     Posłałam koleżance nienawistne spojrzenie. Nie dość, że śmiała naigrywać się ze mnie w moim własnym domu, to jeszcze bezczelnie wepchnęła do gęby kolejną porcję makaronu. Sprawdzała, czy widzę, jak swobodnie delektowała się spaghetti, na które ja na razie mogłam jedynie popatrzeć. Z czystej wściekłości oraz zawiści chciałam włożyć twarz rożowowłosej do talerza, abym mogła z chorą satysfakcją podziwiać umazaną sosem Black. Oczami wyobraźni widziałam, jak na mocno wytuszowanych rzęsach zawisło kilka nitek makaronu.
     Krótki dźwięk sygnalizujący nadejście SMS-a wyrwał mnie z przyjemnych wizji, w których Raven płaci za swoje słowa poniżeniem. Dziewczyna wyjęła z kieszeni marynarki telefon, aby odczytać wiadomość. Przez dłuższą chwilę śledziła wzrokiem tekst. Najwidoczniej było to coś ważnego, zupełnie niezwiązanego z niezapłaconymi rachunkami albo kolejną wygraną samochodu.
     - Muszę iść. Ciocia znowu zepsuła komputer. Pewnie wtyczka wypadła z gniazdka jak zwykle. – Wywróciła oczami z niezadowolenia. – Ale spaghetti dokończę.
     Po niespełna kwadransie Raven wraz z Dake’em zakładali na siebie ubrania wierzchnie. Morgan doszedł do wniosku, że skoro na dzisiaj miałam dość Washingtona i jego bujnego życia, nic go już u mnie nie trzymało. Cieszyłam się, gdy widziałam Black męczącą się ze sznurowadłami glanów. Na moje oko mogła zakładać te buciory znacznie szybciej. Wystarczająco życia mi zabrali. Nawet nie chciałam myśleć, co mogłam zrobić przez kilka godzin. Przeczytać przynajmniej pięć mang, obejrzeć film albo po prostu stracić poczucie czasu przed komputerem tworząc kolejny luksusowy dom w Simsach.
     - Do jutra! – krzyknęłam za wychodzącymi nastolatkami. Oboje z czystego przymusu oraz dobroci serca machnęli mi na pożegnanie, aczkolwiek nie odwrócili się.
     Już miałam zamknąć drzwi. Na dworze było zimno. Wiał mroźny wiatr, a ja miałam na sobie jedynie luźną koszulkę oraz dresowe spodnie. Nawet kapci nie założyłam. Jednakże moją uwagę przyciągnęła wolno jadąca od strony drogi wylotowej z miasteczka taksówka. Widok niecodzienny, bo w Crystal Hills ich nie było. Tutaj raczej każdy miał swój samochód, a ponadto co godzinę jeździły miejskie autobusy. Przystanęłam, bo samochód stanął po drugiej stronie ulicy, tuż obok domu Holdenów. A to mogło wróżyć tylko jedno – długo odkładana rozmowa Duncana z rodzicami wreszcie nadeszła.

♥ ♥ ♥ ♥

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz