Nawet nie zamierzam tłumaczyć się z mojej długiej nieobecności. Zawaliłam na całej linii, ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Dzisiejszy rozdział to swoiste preludium. Nie wiem, może mówiłam to samo przy poprzedniej części, ale ta naprawdę jest wstępem. Takim ostatnim krokiem w poukładanym świecie.
Później będzie już tylko chaos. (n_n)
A tak na marginesie, to wierzę, że spędziłyście super święta w gronie najbliższych. Czy tylko ja mam nieopisaną obsesję na punkcie mazurka oraz sałatki jarzynowej?
Droga (nie) do miłości: Rozdział
57
„To najcichsze słowa sprowadzają
burzę. Myśli, które przychodzą gołębim chodem, kierują światem.”
~F. Nietzsche
Od progu
przywitało mnie donośne szczeknięcie. Gdybym nie znała zwierzaka, który właśnie
szybko zbiegał po schodach, najprawdopodobniej dostałabym zawału albo narobiła
w gacie ze strachu. O ucieczce lub chociażby próbie podjęcia się jej nie było
nawet mowy. Przerażenie doszczętnie sparaliżowałoby mnie. Roznoszące się po
domu odgłosy w niczym nie przypominały już uroczych popiskiwań błagającego o
pieszczoty szczeniaczka.
Minęło
zaledwie kilka sekund, a moim oczom ukazał się półmetrowy bydlak z ociekającym
śliną językiem na wierzchu oraz czystym szaleństwem migoczącym w ciemnych –
teraz wydawały się przybrać odcień krwistej czerwieni – oczach. Najeżona sierść
na grzbiecie także zdawała się być oznaką agresji i chęci mordu. Jedynie wesoło
merdający ogon zdradzał prawdziwe intencje zwierzaka, który już odrywał od
ziemi przednie łapy, aby skoczyć na mnie z zamiarem powitania.
- Demon,
przestań – jęknęłam, gdy pies oparł się o mój brzuch, boleśnie wbijając pazury.
Wolałam nawet nie myśleć, co by się ze mną stało, gdybym była ubrana wyłącznie
w koszulkę. Kurtka zimowa w jakimś stopniu na pewno zamortyzowała uderzenie.
Wykrzywiłam twarz w grymasie bólu, gdy nadziałam się kręgosłupem na
okrągłą klamkę. Stęknęłam żałośnie. Z całych sił próbowałam odepchnąć
sierściucha, lecz skutek był znikomy. Obśliniony język lizał dłonie, a pazury
zagłębiały się w brzuchu, jakby chciały zatopić się we wnętrznościach. Byłam
bliska płaczu i rozpaczliwego wołania o pomoc.
- Widzę,
że nie nauczyli księżniczki, jak bronić się przed krwiożerczymi bestiami.
Castiel
złapał za obrożę i mocno pociągnął psa w swoją stronę. Czworonóg natychmiast
przysiadł na tylnych łapach tuż przy nodze właściciela. Wyglądał na
zdezorientowanego. Jeszcze przed chwilą wściekle witał mnie przy drzwiach, a
teraz tkwił na podłodze bez możliwości wykonania choćby małego ruchu.
- Chyba
wypadło im to z głów. – Posłałam chłopakowi przyjazny uśmiech, całkowicie
pozbawiony fałszywości. Przecież dzięki niemu okrągła klamka na dobre nie
utkwiła w moich plecach. Byłam mu za to wdzięczna, nawet, jeżeli uważałam jego
docinki za niepotrzebne.
Poprawiłam kurtkę, która delikatnie podeszła
do góry. Podniosłam z podłogi conversową
torbę. Niespodziewany atak psa sprawił, że z łoskotem spadła z mojego ramienia.
Nerwowo przestąpiłam na drugą nogę. Poprawiłam nawet grzywkę, tak na wszelki
wypadek. A zrobiłam to wszystko pod ciągłą obserwacją Castiela. Starałam się
nie zwracać uwagi na czujne oczy, błądzące za każdym ruchem, który wykonałam.
Aczkolwiek nie mogłam zaprzeczyć, iż czułam się raczej mało komfortowo.
- Gdzie
Duncan? – spytałam, chcąc za wszelką cenę przerwać tę dziwną sytuację. Choćby
na krótką chwilę.
- Od
dziesięciu minut wychodzi z pokoju – odparł machinalnie, po czym odwrócił się
na pięcie i poszedł do kuchni.
Odprowadziłam go wzrokiem. Westchnęłam zniechęcona, kiedy zniknął za
rogiem. Najprawdopodobniej nigdy nie zdołam zrozumieć młodszego Holdena.
Nietypowy oraz skomplikowane z niego typ, nie da się ukryć.
- Holly,
to ty? – Usłyszałam głos dochodzący z piętra. Był nad wyraz głośny, więc Duncan
zapewne nie ukrywał się w swoim pokoju, a na korytarzu. Może zatrzymał się tam,
aby podsłuchać moją rozmowę z Casem.
- Owszem.
Długo jeszcze będziesz się chował? A tak właściwie, co ty tam robisz?
Ciężkie
kroki roznosiły się po domu. Chłopak powoli schodził po schodach, najwidoczniej
nie zamierzał przybyć punktualnie na lekcje. Przeszło mi nawet przez myśl, że
miał ukryty cel w tym irytującym przedłużaniu. Nie uniknie dzisiaj szkoły, nie
pozwolę na to, choćbym osobiście miała prowadzić jego samochód.
-
Myślisz, że jeszcze jeden dzień mogę zostać w domku? – zapytał, kiedy wreszcie
stanął przede mną w całej okazałości.
Uśmiechał
się nad wyraz szeroko, zupełnie nie w swoim stylu. Już byłam zmęczona unikami
Duncana, a czułam, że to nie był szczyt jego możliwości. Ze zrezygnowaniem
przetarłam twarz dłonią, na dłuższy moment zasłaniając oczy.
- Myślę,
że nie powinieneś dalej testować cierpliwości niektórych osób. Twoja tygodniowa
nieobecność wystarczająco namieszała.
- Widzisz
jaki jestem ważny? – Dumnie wypchnął pierś do przodu. – Beze mnie nawet z
dojściem do kibla mają problemy.
- Nie
przeginaj, proszę.
- W tym
tygodniu Koslow wybiera pierwszy skład na mistrzostwa. Musisz się pojawić,
jeżeli myślisz poważnie o grze – wtrącił Castiel, który właśnie wyszedł z
kuchni. W rękach trzymał pokaźnych rozmiarów zapiekankę, zapewne dopiero przed
chwilą wyjętą z mikrofali. Aż mnie ścisnęło w żołądku. Na śniadanie zjadłam
jedynie skromną grzankę.
-
Ciekawe, kogo wstawiłby na moje miejsce. Może ciebie? – żachnął się Duncan,
szturchając młodszego brata w ramię.
-
Przynajmniej jestem na treningach – skwitował Castiel, po czym złapał za kurtkę
oraz szkolną torbę i ruszył w stronę spiżarni, skąd przechodziło się do garażu.
Starszy
Holden odprowadził brata wzrokiem, burcząc coś pod nosem, zapewne w
prześmiewczy sposób powtarzając wypowiedziane przez Casa słowa. Nie zamierzałam
komentować krótkiej rozmowy pomiędzy rodzeństwem. Zresztą, z zimną obojętnością
przyjęłam luźne podejście Duncana. Wiedziałam, że nikt i nic nie było w stanie
nakłonić go do zmiany decyzji dotyczącej przyszłości. Nie chciał iść na studia,
tym samym ignorował możliwość otrzymania stypendium sportowego. Jednakże,
jeszcze nie wiedziałam czy trafnie, ale wywnioskowałam, że chłopak nawet przed
Castielem ukrywał swoje plany. A to już mnie niepokoiło, bo Duncan nie liczył
się ze zdaniem rodziny. Jeżeli moja teoria była słuszna, najgorsze chwile
chłopak miał jeszcze przed sobą. Mnie też czekały trudności, byłam tego w pełni
świadoma. O ile nasz związek wytrzyma burzliwe momenty oraz wahania nastrojów.
♥
Ze
zniecierpliwieniem patrzyłam na Dake’a. Był skupiony, w zamyśleniu obgryzał
końcówkę długopisu. Już od dobrej minuty zastanawiał się, gdzie najlepiej
narysować kółko. Miał jedynie trzy możliwości, każda prowadziła do remisu, a
chłopak mimo to zgrywał intelektualistę oraz doskonałego stratega.
- Kolego,
zaraz przekroczysz limit czasowy dla całej rozgrywki. Może powinniśmy
wprowadzić jakieś kary za przedłużanie – mruknęłam znudzonym głosem. Głowę już
dawno oparłam na dłoni. A mogłam olać namowy Morgana i pójść z Raven do
sklepiku. Teraz plułam sobie w brodę, że ochota na batona przyszła tak późno.
- Nie
przeszkadzaj, już prawie mam – fuknął na mnie, po czym z jeszcze większą
żarliwością zaczął gryźć długopis. Wyczekiwałam momentu, aż plastik pęknie, a
większość niebieskiego atramentu znajdzie się w ustach chłopaka. Cóż to byłby
za piękny i niezwykle zabawny widok. Zrekompensowałby mi marnowanie czasu na bezsensownych
gierkach.
Wbiłam
wzrok w ścienny zegar wiszący nad interaktywną tablicą. Czarne wskazówki
przesuwały się leniwie, ale przynajmniej wykonywały jakiś ruch. W
przeciwieństwie do mojego kolegi, który zamarłby w bezruchu, gdyby nie ten
cholerny długopis pomiędzy jego zębami. Żyłka na skroni mi pulsowała od dźwięku
trzeszczącego plastiku.
Nagle
Morgan wyciągnął rękę w stronę kartki papieru. Iskierka nadziei cichutko
zapukała do drzwi mego umysłu. Zdążyłam ucieszyć się, że gra wreszcie poszła na
przód. Dake narysuje kółko w którejś z wolnych trzech kratek, ja postawię
krzyżyk – obojętnie, w jakim miejscu, bo i tak dojdzie do remisu.
W napięciu wyczekiwałam, aż chłopak narysuje
ten cholerny okrąg. Zatrzymał długopis kilka milimetrów nad kartką. Znowu
zamarł, przyprawiając mnie o szybsze bicie serca. Nie pamiętałam, kiedy
ostatnio byłam w takim napięciu. Czułam, że za chwilę para wyleci mi uszami,
czaszka od skroni w górę zacznie podrygiwać, a mózg przegrzeje się od nadmiaru
ciągłej niepewności. No jak horrory kocham, zaraz któreś z nas zakończy żywot.
- Nie,
jednak nie.
I tym
kimś będzie Dake.
- Dosyć
tego – warknęłam, po czym gwałtownie przyciągnęłam do siebie wyrwaną z zeszytu
kartkę. Narysowałam krzyżyk oraz dwa kółka według własnego uznania.
- Ej, to
niesprawiedliwe! – krzyknął z wyraźnym wyrzutem w głosie. Chwycił kawałek
papieru, przyciągając go sobie blisko do twarzy. – Jeszcze postawiłaś tam,
gdzie nie chciałem.
- Sam nie
wiedziałeś, czego chciałeś – skwitowałam. Skrzyżowałam ręce na piersi i
odchyliłam się na drewnianym krzesełku. Przez myśli mi nawet przeszło, żeby
położyć nogi na ławce, ale to byłby już szczyt bezczelności.
Dake
patrzył na mnie obrażony. Nadął policzki i zmrużył oczy, zupełnie jak małe
dziecko, któremu mama zabroniła zjeść więcej słodyczy. Prychnęłam pod nosem.
Miło patrzyło się na udawaną urazę Morgana. Jeszcze niedawno chodził skwaszony,
ze spuszczoną głową i całkowicie nieobecny. Teraz dobry humor do niego
powrócił. Najwidoczniej wyleczył się z zawodu miłosnego. Przestał posyłać Iris
tęskne spojrzenia, a nawet co raz częściej zwracał uwagę na inne dziewczyny.
Mówiąc szczerze, brakowało mi spaczonych żartów blondyna.
-
Myślisz, że Cerulli zrobi nam karkówkę z kątów? – zagadał Dake, powoli
zbierając swoje rzeczy z ławki, przy której siedziałam.
- Mógłby.
To prosty temat, łatwo zdobyć dobrą ocenę – odparłam. Naprawdę miałam nadzieję
na sprawdzian z geometrii.
- Ruszcie
dupy i chodźcie szybko. Wywiesili wyniki egzaminów semestralnych.
Do klasy
wpadła Raven, z łoskotem otwierając przed sobą drzwi. Pozłacana klamka uderzyła
o ścianę, zresztą nie pierwszy raz, bo farba w tym miejscu już dawno popękała.
- No co
tak stoicie? Chodźcie, bo tłum się zbierze i niczego nie zobaczymy – ponagliła
nas, widząc, że oboje tkwiliśmy w bezruchu. Nagła informacja zupełnie mnie
zaskoczyła. Od natłoku ostatnich wydarzeń z Duncanem zapomniałam o niedawno
odbytych testach. Stres możliwością oblania chemii spłynął na mnie znienacka i
sparaliżował. Dłuższą chwilę zajęło mi podniesienie się z krzesełka.
Już w sali
słyszałam głośne rozmowy, nawoływania oraz kroki mieszające się ze sobą i
tworzące ogólny harmider. Bajzel absolutny, do tego głośny jak jasna cholera.
Na schodach należało zachować szczególną ostrożność, aby nie zostać popchniętym
i nie uderzyć nosem w stopień. Szłam przy poręczy, kurczowo zaciskając na niej
dłoń. Rozszalały z podekscytowania tłum był co najmniej niebezpieczny.
Główny
hol wręcz tonął w ludzkiej masie. Zza wysokich sylwetek nie widziałam wiele.
Zaczynałam nabierać przeświadczenia, że należało urwać się z jakiejś lekcji i
na spokojnie, bez przepychanek i ogólnego rozgardiaszu, sprawdzić wyniki. Teraz
właśnie zbliżała się godzina szczytu, bo jeszcze nie wszyscy uczniowie zdążyli
zbiec z ostatniego piętra. Już dawno nie zetknęłam się z tyloma ludźmi w jednym
miejscu. Ten tłum mógł konkurować z rozsierdzonymi zakupoholikami podczas
Czarnego Piątku.
-
Dawajcie rączki, spróbujemy się przepchać – zarządził Dake i już po chwili
skutecznie torował nam drogę. Był wysoki jak na piętnastolatka i nie należał do
chuderlaków, dlatego całkiem sprawnie zbliżaliśmy się do tablicy ogłoszeń.
Zatrzymaliśmy
się gwałtownie. Nie zdążyłam zahamować i boleśnie uderzyłam czołem o plecy
Raven. Wyswobodziłam dłoń spomiędzy palców rożowowłosej. Potarłam bolące
miejsce, kompletnie nie przejmując się, że bezładnie zmierzwię grzywkę.
Domyśliłam się, że nastąpił koniec naszej podróży. Staliśmy pod tablicą
ogłoszeń, w miejscu docelowym. Serce biło mi coraz mocniej z każdą sekundą.
Dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo ważne było dla mnie zaliczenie chemii. Nie
obawiałam się reakcji rodziców, a Duncana. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać,
jak zareagowałby na wieść o mojej klęsce.
- Co
jest, smarki? – Usłyszałam beznamiętny głos dobiegający gdzieś z przodu. Przez
moment mogłam dać sobie rękę uciąć, że to starszy z braci Holdenów nas zatrzymał.
Jak zwykle zmaterializował się w najmniej odpowiednim momencie. Ale dotarło do
mnie, że głos pozbawiony charakterystycznej chrypki nie mógł należeć do
Duncana.
Uniosłam
głowę. Zamiast sarkastycznego uśmieszku bruneta dostrzegłam nazbyt poważną
twarz z pewnością nienależącą do mojego chłopaka. Przed Dake’em stał wysoki rudzielec.
Miał groźnie ściągnięte brwi. Jego bladoniebieskie oczy zdawały się
prześwietlać Morgana na wylot. Zadrżałam, gdy bruzdy na czole nieznajomego
pogłębiły się. To nie wróżyło najlepiej. Gdyby nie otaczający nas tłum, już
dawno próbowałabym uciec. Na zewnątrz, kompletnie nie zważając na mróz oraz
zaspy.
- Matka
was nie nauczyła, żeby nie włazić na cudze plecy? Spadajcie na koniec kolejki,
smarki – warknął chłopak. Głos miał chłodny, beznamiętny, wręcz mrożący krew w
żyłach. Od razu do mojej świadomości powróciła sytuacja z liceum w Springfield.
Tam również spotkałam wrednego rudzielca, którego zabić to za mało. Jak tak
dalej pójdzie, nabiorę awersji do tego koloru włosów. W najczarniejszym
scenariuszu wyobrażałam sobie, jak uciekam przed własną rodzicielką.
- Jeżeli
jeszcze nie zauważyłeś, nikt tutaj nie przestrzega zasad dobrego wychowania.
Dlatego, jeśliś łaskaw, przesuń się i daj nam dojść do tej cholernej tablicy.
Raven
zrobiła krok do przodu. Zadzierała głowę, aby spojrzeć na twarz rudego
chłopaka. Mogłam założyć się o wszystko, że w jej ciemnych oczach iskrzyła
waleczność oraz chęć mordu. Black wprost nienawidziła, kiedy cel był wyraźny,
niemalże namacalny, a mimo to nieosiągalny. Z racjonalnego punktu widzenia,
powinnam choćby spróbować powstrzymać koleżankę przed wypowiedzeniem kilku
dosadnych słów. Jednakże z doświadczenia wiedziałam, że Raven mimo uszu
puściłaby karcące słowa. W tej chwili chciała za wszelką cenę wszcząć dyskusję
z siejącym grozę rudzielcem.
- Ryan,
nie strasz pierwszaczków. – Zza wywołanego z imienia wyłonił się Duncan. No
tak, stanowił brakujący element w naszej zwichrowanej mozaice. Rozdrażniona
dziewczynka z watą cukrową na głowie. Dwójka rzeczywiście robiących pod siebie
nastolatków. Przerażający wielkolud o śmiercionośnym spojrzeniu. I stały
bywalec wszelkich scysji. Czyli wszystko grało i było na miejscu.
- Znacie
się? – zapytałam wyłącznie z potrzeby przerwania ciszy. Miałam obawy, że sytuacja
patowa sama z siebie nie zniknie i ktoś musiał ją przepędzić.
-
Dlaczego mnie to nie dziwi? – prychnęła Raven, krzyżując ręce pod biustem. –
Swój do swego ciągnie.
-
Kruczku, gdzie ty tu widzisz podobieństwo?
Holden
stanął obok Ryana. Byli podobnego wzrostu. Obaj mieli przeraźliwie bladą cerę.
Uwydatnione kości policzkowe i ogólnie przystojną twarz. Ale to zbieżność ich
oczu najbardziej intrygowała. W grę nie wchodził kolor, bo na tej płaszczyźnie
kontrast był ogromny. Ale gdy dwie pary beznamiętnych głębi spoglądały na
ciebie czujnie, o nieprzyjemne dreszcze na plecach nie było trudno.
Spojrzałyśmy
po sobie z Raven. Krzywiła się zniesmaczona, najwyraźniej miała na myśli to
samo, co ja.
-
Wszędzie – odparłyśmy wspólnie.
- To jest
ta twoja słynna żonka? – Rudzielec wskazał na mnie palcem. Raczej mało
przyjemny gest, aczkolwiek chłopak nie wyglądał na kulturalnego i poukładanego
gościa.
- Owszem.
Wspaniała na wszystkich płaszczyznach oraz wielozadaniowa – powiedział z dumą w
głosie Duncan. Wyprostował się, przez co wydawał się być jeszcze wyższy. Wypiął
pierś, jakby zadowolony sam z siebie.
Na mojej
twarzy wykwitły delikatne rumieńce. Doskonale czułam gorąc rozlewający się po
polikach. Chyba nigdy nie przywyknę do komplementów. Zwłaszcza takich, które
serwował mi Holden. Dwuznacznych.
- Myślałem,
że jest wyższa – mruknął Ryan. Bez cienia kpiny w tonie, ale dosadność jego
słów trochę mnie przygnębiła. Nienawidziłam, gdy publicznie wytykano mi niski
wzrost. Tak, jakbym miała na to jakikolwiek wpływ.
-
Nieważne. Nie przyszliśmy tutaj na pogawędki. – Raven złapała mnie za rękę.
Wyminęłyśmy chłopców. – Idziesz, Dakota?
- Zaraz,
za chwilę – rzucił na odczepnego blondyn. Najwidoczniej zamierzał porozmawiać z
Duncanem oraz nowopoznanym rudzielcem. Kompletnie zapomniał o wynikach testów.
Skrzyżowałam wzrok z koleżanką. Wyglądała na nieprzekonaną i trochę
zirytowaną. Mnie było obojętne, czy Morgan teraz dowie się, jak poszły mu
egzaminy, czy później. Interesowałam się wyłącznie chemią. To ona była
epicentrum mojego wszechświata, przynajmniej do końca dnia. Nawet nie brałam
pod uwagę pozostałych przedmiotów i tego, że z nich również mogłam nie zdać.
-
Wiedziałaś, że Holden zna takich podejrzanych typków? – zagaiła Raven, ruchem
głowy wskazując na trójkę nastolatków, których zostawiłyśmy z tyłu.
- On się
obraca wyłącznie w towarzystwie podejrzanych typków.
- Słuszna
uwaga. – Zatrzymałyśmy się przed samą tablicą ogłoszeń. – Ej, ciekawe, ile
ludzi trzęsie dupą na twój widok?
Obie
wybuchłyśmy śmiechem. Zdawałyśmy sobie sprawę, że to niemożliwe. Nie budziłam
strachu, raczej irytację wśród starszych uczennic. Faceci pewnie nawet mnie nie
zauważali, bo i nie zabiegałam o ich uwagę. Raczej kiepsko się z nimi dogadywałam.
W ogóle starałam się nie rzucać w oczy, przecinałam szkolne korytarze
przyciśnięta do ściany. Jedynie związek z Duncanem delikatnie nasączył moją
osobę kolorem.
-
Zerkniemy?
Niepewnie
spojrzałam na tablicę ogłoszeń, do której przypięto sporą ilość kartek. Głośno
przełknęłam ślinę, czując nieprzyjemną gulę w gardle. Denerwowałam się. Z każdą
sekundą narastała we mnie obawa, że jednak nie zdałam testu z chemii. Nauka z
Duncanem, cierpliwość oraz ciężka praca chłopaka, aby zaszczepić we mnie chociaż
szczątkową wiedzę poszłyby na marne. A ponadto, Delanay wykona moją publiczną
egzekucję, dbając o to, bym cierpiała jak najdłużej. Mogłabym pożegnać ze łzami
w oczach pozytywną ocenę na koniec roku. Ta wiedźma udupi mnie z czystą
radością, a rodzice wyślą do szkoły z internatem gdzieś na drugim końcu kraju.
Niemalże
natychmiast odszukałam swoje nazwisko w długim spisie. Było jednym z ostatnich.
Przedmioty humanistyczne poszły mi wyśmienicie, ale mówiąc skromnie – nie
spodziewałam się innego wyniku. Chemia była druga od końca. Zaraz za fizyką,
ale przed biologią. Przez dłuższą chwilę tkwiłam ze wzrokiem wbitym w
wydrukowane czarnym tuszem litery. Zwykła, urzędowa czcionka, pozbawiona
zbędnych i raczej nieestetycznie wyglądających zawijasów. Była za to
pogrubiona. W przeciwieństwie do procentów usytułowanych tuż obok, po myślniku.
W
przeciwieństwie do pięćdziesięciu trzech procent.
- O
kurwa. Zdałam – wydukałam pogrążona w głębokim szoku. Miałam ogromną nadzieję
na pozytywny wynik. Myślałam nawet, aby pomodlić się za niego. Ale doszłam do
wniosku, że rozwścieczę Boga za odzywanie się do niego wyłącznie, gdy czegoś
potrzebowałam. Zdenerwowana Opatrzność na pewno nie pomogłaby mi w egzaminach.
Mimo wszystko nie mogłam uwierzyć, że jednak mi się udało.
- No to
gratulacje. – Raven objęła mnie ramieniem i przyciągnęła do siebie. – Obie mamy
powód do świętowania. Patrz.
Dziewczyna wskazała palcem na swoje nazwisko, po czym przesunęła
paznokciem w prawo. Wzdłuż czarnej kreski oddzielającej jej wyniki. Ze
wszystkich przedmiotów uzyskała ponad siedemdziesiąt procent. Sto z biologii i
fizyki, na których Black najbardziej zależało.
- Kujon –
rzuciłam prześmiewczo, chociaż w rzeczywistości byłam dumna z koleżanki.
Niestrudzona przygotowywała się do każdego sprawdzianu, na lekcjach zawsze
uważała i brała czynny udział w zajęciach. Ciężko pracowała na dobre oceny. Ja
wolałam wkuwać na ostatnią chwilę. Chyba rajcowała mnie wizja powtarzania roku.
- Odczep
się. To samo mogę powiedzieć o tobie. Rozgromiłaś humana.
-
Widzisz, jak świetnie się dopełniamy?
- Co taka
szczęśliwa? Jeszcze nie widziałaś wyników? – zagaił Duncan. Podszedł do mnie od
tyłu i przytulił, opierając brodę na mojej głowie. Palce splótł na mym biuście,
kompletnie nie przejmując się, że wbijałam w jego dłonie paznokcie.
- Wręcz
przeciwnie. Napisałam chemię na ponad pięćdziesiąt procent – odpowiedziałam
dumnie. Uśmiechnęłam się promiennie, chociaż chłopak nie mógł tego widzieć.
- I to
cię zadowala? – mruknął nieprzekonany. Czułam, że miał ochotę naigrywać się ze
mnie, a jedynie towarzystwo znajomych odwiodło go od tego pomysłu.
- Zdałam,
Duncan. Ledwo, ale jednak. Szaleję z radości – warknęłam, dosadnie informując
Holdena, aby skończył swoje nieczyste gierki, bo popadałam w irytację.
- Skoro
tak uważasz.
Odsunął
się nieznacznie, jakby w obawie, że zaraz przeprowadzę na niego niespodziewany
atak. Ja jednak tylko westchnęłam przeciągle, na dłużej zamykając oczy. Nie
chciałam komentować słów Duncana. Wynikłaby z tego jedynie niepotrzebna
kłótnia, niosąca za sobą tabuny ofiar. Bo przecież nie potrafiliśmy przedyskutować
jakiejś kwestii w pokojowych stosunkach. Oboje od razu sięgaliśmy za pasek po
rewolwery.
Co też
mnie podkusiło do związania się z takim denerwującym typem? To pytanie
zadawałam sobie już od kilku miesięcy, by później dojść do wniosku, że chociaż
czasami narzekałam na towarzystwo Holdena, bez niego czułam się zagubiona.
Dobitnie uświadomiłam się w tym podczas Tygodnia
ciszy, jak w pieszczotliwy sposób określałam nagłą rozłąkę z chłopakiem.
Byłam wówczas niepewna każdego ruchu, a wydanie nawet krótkiej opinii na mało
istotny temat zradzało nieuzasadnione obawy – że powiem coś nieodpowiedniego,
że skompromituję się na oczach obcych ludzi.
I to w
tym całym syfie było najgorsze. Świadomość, że jedynie obecność Duncana
utrzymywała mnie na nogach.
- Chyba
należy mu się jakaś nagroda za wytrwałość oraz anielską cierpliwość do ciebie,
nie sądzisz? – zagaiła Raven, ściągając na siebie wzrok naszej dwójki. – Wiem,
że powinnam trzymać twoją stronę, w końcu solidarność jajników i tym podobne,
ale nauka z tobą to prawdziwe tortury. Doświadczyłam tego na własnej skórze.
Cholernie nieprzyjemne.
Spojrzałam na Duncana, który uśmiechał się przebiegle, wyraźnie ucieszony
słowami rożowowłosej. Nie musiałam długo zastanawiać się, co też chodziło mu po
głowie. Grymas rasowego cwaniaka zdradzał wszystkie nieczyste myśli.
- Został
sowicie wynagrodzony. Śmiem twierdzić, iż byłam zbyt szczodra. – Zwęziłam
groźnie oczy. Holden nie powinien robić sobie wielkich nadziei, a ja w
odpowiedniej chwili musiałam ściągnąć go na ziemię, by nie poszybował za wysoko.
Dźwięk
dzwonka przyjęłam z niejaką ulgą, a nawet radością. Większość uczniów poczęła odchodzić
od tablicy ogłoszeń i kierować się do klas. Poszłam w ich ślady. Niesiona przez
tłum podekscytowanych wynikami egzaminów nastolatków kompletnie zapomniałam o
moich towarzyszach, z którymi tutaj przyszłam, a jeszcze przed chwilą
rozmawiałam.
♥
- Przepraszam, chciałabym zabrać głos.
Stanowczy, aczkolwiek niepozbawiony melodyjności głos trenerki Williams
przerwał wesołe rozmowy. Kobieta wstała, uprzednio chwytając za wysoką szklankę
wypełnioną sokiem z czarnej porzeczki. Delikatnie uniosła naczynie, mniej
więcej na wysokość brody, po czym zaczęła mówić. Wzrok całej drużyny
siatkarskiej był w niej utkwiony.
-
Chciałabym wam wszystkim gorąco pogratulować zdanych egzaminów semestralnych.
Wiem, jak dla niektórych dziewcząt były one ważne oraz stresujące. Mimo to
dałyście radę. Jestem dumna, że mam tak zdolne podopieczne.
Głos
trenerki zaczął się łamać. Sekundę później niebieskie oczy zaszły łzami.
Kobieta kręciła głową, zapewne chcąc powstrzymać płacz. Kilka dziewcząt,
siedzących najbliżej, rzuciło się do Williams. Nie pocieszały jej, bo wszystkie
wiedziałyśmy, że to nie łzy smutku, a wzruszenia. Kapitanki dziękowały za miłe
słowa i obiecywały równie dobre wyniki w nadchodzących meczach. Osobiście nie
deklarowałabym wygranej w zawodach stanowych. Tak dla zasady. Nie lubię
zapeszać, tym bardziej rzucać słów na wiatr. Nie podpiszę się pod przysięgami.
Chociaż miło byłoby zająć jakiekolwiek miejsce na podium.
Chińska
knajpka, w której serwowano najlepsze owoce morza w północnej części Stanów,
jak zwykle świeciła pustkami. Oprócz naszej drużyny siatkareczek oraz przemiłej
starej Azjatki, będącej właścicielką przybytku, w środku nie było żywej duszy.
Sytuacja dokładnie mi znana, bo jeszcze nigdy nie widziałam tłumów ciągnących
do Wéi Dao Mao,
czego absolutnie nie rozumiałam. Ta restauracja – pomijając przykry fakt, że
była jedną z trzech jadłodajni w Crystal Hills – miała naprawdę szerokie
perspektywy. Ponadto prowadzona przez Chinkę mogła poszczycić się realizmem.
Zero nieudolnie rozsianego klimatu i kalkowanych z ksiąg kucharskich potraw.
Chociaż, patrząc na nietypową scenę z
udziałem trenerki Williams oraz kilku uczennic, cieszyłam się, że nie miałyśmy
zbędnej publiki. Matko, jak ja nienawidziłam ckliwych przedstawień, to nawet opisać
się nie dało.
- Tylko ja mam ochotę stąd zwiać? –
spytała przyciszonym głosem Raven.
- Nie – mruknęłam, po czym spojrzałam na
Sucrette, licząc na jakąś odpowiedź z jej strony. Nieartykułowany jęk też by
wystarczył. Ale dziewczyna w ogóle nie zwróciła na nas uwagi. Próbowała złapać
między pałeczki krewetkę ociekającą sosem.
- Kurna, to się robi dziwne – stwierdziła
różowowłosa. Z niesmakiem patrzyła na Debrah, która właśnie podawała trenerce
opakowanie chusteczek higienicznych. Kobieta nie powstrzymywała płaczu.
Aczkolwiek wyglądała co najmniej niepokojąco, gdy śmiała się przez łzy. Cóż za
niezdecydowany człowiek.
- Ona tak zawsze. Przyzwyczaicie się,
spokojnie – wtrąciła Heather. Właśnie wróciła z toalety i zajęła miejsce obok
Raven.
- Nie sądzę, aby po waszym odejściu ktoś
równie chętnie ją pocieszał. Zostaną same wredne harpie – skwitowała Black,
krzyżując ręce pod biustem.
- W waszym wieku też źle na to patrzyłam.
– Zaśmiała się trzecioklasistka. Miała donośny śmiech, prawie dorównywała w tym
Raven. Na całe szczęście nie wyglądała przy tym jak psychopata. Zaraz jednak
spoważniała. – Zabrzmiałam bardzo staro.
- No, nie da się ukryć – burknęła
różowowłosa. Nie łatwo przychodziła jej rozmowa ze starszą koleżanką. Black w
ogóle nie lubiła przebywać wśród trzecio oraz czwartoklasistek. Nie rozumiałam
tego. Owszem, nawet niewielka różnica wieku sprawiała, że na pewne sprawy
patrzyłyśmy zupełnie inaczej. W odmienny sposób rozwiązywałyśmy problemy, a
także miałyśmy różne priorytety. Jednakże dziewczyny z wyższych roczników
naprawdę były w porządku. Nie wywyższały się, zawsze służyły pomocą i nigdy nie
dały odczuć młodszym zawodniczkom, że w czymkolwiek nad nami górowały. Krótko
mówiąc, atmosfera panująca w naszej drużynie była zachęcająca. Awersja Raven to
czysty wymysł. Ale nie zawsze musiałyśmy patrzeć na wszystko jednakowo.
- A właśnie, Holly, jak tam sprawy z
Duncanem? – zapytała Heather, wprawiając mnie w niemałe osłupienie. Pojęcia nie
miałam, do czego dziewczyna piła.
- Nie bardzo rozumiem – mruknęłam,
niepewnie spoglądając na koleżankę. Uśmiechała się, ale czułam, że tymi
półsłówkami dążyła do czegoś większego.
- Podobno ostatnio nie jest między wami
najlepiej.
Drgnęłam niespokojna. I pomimo przeświadczenia,
że dmuchałam na plotki, nie mogłam zachować obojętności. Pogłoski na mój temat
wywołały złość i oburzenie. Starałam się pozostać w cieniu, nie wychylałam nosa
dalej niźli to było konieczne. Ale czego się spodziewałam? Duncan przyciągał
uwagę, a ja mimowolnie także, ponieważ jego jasne światło padało również na
mnie. Na próżno było szukać mrocznego zakątka.
- Kto tak twierdzi? – warknęła Raven, nie
mogąc powstrzymać się przed wtrąceniem w rozmowę. Szturchnęłam dziewczynę w
ramię. Nie potrzebowałam jej wścibskości. Zwłaszcza teraz, gdy namolne
zachowanie Black mogło pokrzyżować moje zamiary. Chciałam dowiedzieć się
możliwie jak najwięcej.
- Wiecie, szkoła to z reguły najlepsza
rozgłośnia. Obrót informacji jest w niej zatrważająco szybki. Mała społeczność,
w gruncie rzeczy każdy każdego zna, nawet jeżeli nie ma tego świadomości. Ktoś
coś usłyszał, przekazał dalej jako tajemnicę. Tak właśnie rodzi się plotka.
- Dobrze to ujęłaś. Plotka jest słowem kluczowym. Owszem, Duncan przez jakiś czas nie
przychodził na lekcje, ale nie z mojego powodu. Sprawy osobiste.
- Mhm. – Heather przeczesała palcami swoje
blond włosy, wyraźnie potraktowane rozjaśniaczem, bo były zbyt jasne jak na
naturalne. Delikatnie zmarszczyła zadarty nos, jakby nad czymś rozmyślała.
Czułam gdzieś w zakamarkach podświadomości, że zastanawiała się nad doborem
odpowiednich słów. Nawet zamierzałam ją ponaglić i zachęcić do wydania opinii,
ale wtedy Langshaw odezwała się. – Pewnie masz rację. Musisz wiedzieć, że w naszym
liceum jest wiele dziewczyn, które chętnie wydrapią ci oczy. Duncan ma
powodzenie, nie da się tego ukryć. Siedzisz na celowniku. Moim również.
Wbiła we mnie przenikliwe spojrzenie
niebieskich oczu. Miała beznamiętną twarz, ale przeczucie kazało mi myśleć, że
dziewczyna była zdenerwowana i rzeczywiście gotowa do wbicia mi pałeczek w
ślepia. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, jakim ogromem nienawiści byłam
na co dzień obdarzana. Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach. Stałam się
wrogiem publicznym numer jeden. Nagroda za moją głowę z pewnością była wysoka.
♥ ♥ ♥ ♥
Chciałam dzisiaj w końcu napisać rozdział, a właściwie dopisać rozwinięcie, zaglądam na twojego bloga, patrzę na datę, trzeci kwietnia! Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo się ucieszyłam!
OdpowiedzUsuńJa również ucieszyłam się, że wreszcie dałam radę skończyć rozdział. Trochę mi to zajęło, nie powiem.
UsuńBędę z niecierpliwością wyczekiwać nowego wpisu u Ciebie. Narobiłaś mi apetytu. (*^*)
Witaj!
OdpowiedzUsuńCzytałam rozdział, jak zawsze cudowny <3 wybacz, że dzisiaj tylko tak krótko, ale czytałam go dość dawno i większości nie pamiętam, a nie chcę Cię zostawiać z poczuciem, że o Tobie zapomniałam. Nadrobię braki i niedługo pojawię się z dużo dłuższym komentarzem :3
Pozdrawiam cieplutko <3
W końcu przybyłam i wiem co chcę napisać!
UsuńMam nadzieję, że wszystko u Ciebie w porządku i cieszysz się w spokoju cudowną pogodą, w przeciwieństwie do mnie, bo nie mam kiedy tego robić. Praca w korpo jest straszna...
Rozdział taki w miarę spokojny i miły. Cieszę się ogromnie, że Holly zdała egzaminy. Potrafię ją zrozumieć. Miałam dokładnie to samo, ale z maturą z matmy. Jak zobaczyłam, ze mam te upragnione 40% to aż prawie się popłakałam.
Duncan coś kombinuje, tylko pytanie co? I dlaczego tak wielce upiera się, żeby zrezygnować z TYCH studiów? Faceta nie zrozumiesz.
Nie podoba mi sie Heather. Ni chu chu. Tak nagle jej się przypomniało, że Duncan jej się podoba i że jednak jest zajęty przez Holly? Po takim czasie? Coś tu jest nie halo. Baaardzo nie halo. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby to ona pierwsza rozpuściła plotkę. Albo Debrah, w końcu ona też jest do tego zdolna. Chociaż z drugiej strony, Debrah i ploty? Jakoś mi to do niej nie pasuje. I ciekawi mnie jak sam Duncan zareaguje na te pogłoski..
Mam nadzieję, że dowiem się wszystkiego już niedługo. Z niecierpliwieniem czekam na kolejny rozdział.
Życzę mnóstwa weny i przyjemnego ciepełka <3