Spis lektur obowiązkowych

wtorek, 3 kwietnia 2018


Nawet nie zamierzam tłumaczyć się z mojej długiej nieobecności. Zawaliłam na całej linii, ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Dzisiejszy rozdział to swoiste preludium. Nie wiem, może mówiłam to samo przy poprzedniej części, ale ta naprawdę jest wstępem. Takim ostatnim krokiem w poukładanym świecie.
 Później będzie już tylko chaos. (n_n)

A tak na marginesie, to wierzę, że spędziłyście super święta w gronie najbliższych. Czy tylko ja mam nieopisaną obsesję na punkcie mazurka oraz sałatki jarzynowej?

Droga (nie) do miłości: Rozdział 57
„To najcichsze słowa sprowadzają burzę. Myśli, które przychodzą gołębim chodem, kierują światem.”
~F. Nietzsche

     Od progu przywitało mnie donośne szczeknięcie. Gdybym nie znała zwierzaka, który właśnie szybko zbiegał po schodach, najprawdopodobniej dostałabym zawału albo narobiła w gacie ze strachu. O ucieczce lub chociażby próbie podjęcia się jej nie było nawet mowy. Przerażenie doszczętnie sparaliżowałoby mnie. Roznoszące się po domu odgłosy w niczym nie przypominały już uroczych popiskiwań błagającego o pieszczoty szczeniaczka.
     Minęło zaledwie kilka sekund, a moim oczom ukazał się półmetrowy bydlak z ociekającym śliną językiem na wierzchu oraz czystym szaleństwem migoczącym w ciemnych – teraz wydawały się przybrać odcień krwistej czerwieni – oczach. Najeżona sierść na grzbiecie także zdawała się być oznaką agresji i chęci mordu. Jedynie wesoło merdający ogon zdradzał prawdziwe intencje zwierzaka, który już odrywał od ziemi przednie łapy, aby skoczyć na mnie z zamiarem powitania.
     - Demon, przestań – jęknęłam, gdy pies oparł się o mój brzuch, boleśnie wbijając pazury. Wolałam nawet nie myśleć, co by się ze mną stało, gdybym była ubrana wyłącznie w koszulkę. Kurtka zimowa w jakimś stopniu na pewno zamortyzowała uderzenie.
     Wykrzywiłam twarz w grymasie bólu, gdy nadziałam się kręgosłupem na okrągłą klamkę. Stęknęłam żałośnie. Z całych sił próbowałam odepchnąć sierściucha, lecz skutek był znikomy. Obśliniony język lizał dłonie, a pazury zagłębiały się w brzuchu, jakby chciały zatopić się we wnętrznościach. Byłam bliska płaczu i rozpaczliwego wołania o pomoc.
     - Widzę, że nie nauczyli księżniczki, jak bronić się przed krwiożerczymi bestiami.
     Castiel złapał za obrożę i mocno pociągnął psa w swoją stronę. Czworonóg natychmiast przysiadł na tylnych łapach tuż przy nodze właściciela. Wyglądał na zdezorientowanego. Jeszcze przed chwilą wściekle witał mnie przy drzwiach, a teraz tkwił na podłodze bez możliwości wykonania choćby małego ruchu.
     - Chyba wypadło im to z głów. – Posłałam chłopakowi przyjazny uśmiech, całkowicie pozbawiony fałszywości. Przecież dzięki niemu okrągła klamka na dobre nie utkwiła w moich plecach. Byłam mu za to wdzięczna, nawet, jeżeli uważałam jego docinki za niepotrzebne.
     Poprawiłam kurtkę, która delikatnie podeszła do góry. Podniosłam z podłogi conversową torbę. Niespodziewany atak psa sprawił, że z łoskotem spadła z mojego ramienia. Nerwowo przestąpiłam na drugą nogę. Poprawiłam nawet grzywkę, tak na wszelki wypadek. A zrobiłam to wszystko pod ciągłą obserwacją Castiela. Starałam się nie zwracać uwagi na czujne oczy, błądzące za każdym ruchem, który wykonałam. Aczkolwiek nie mogłam zaprzeczyć, iż czułam się raczej mało komfortowo.
     - Gdzie Duncan? – spytałam, chcąc za wszelką cenę przerwać tę dziwną sytuację. Choćby na krótką chwilę.
     - Od dziesięciu minut wychodzi z pokoju – odparł machinalnie, po czym odwrócił się na pięcie i poszedł do kuchni.
     Odprowadziłam go wzrokiem. Westchnęłam zniechęcona, kiedy zniknął za rogiem. Najprawdopodobniej nigdy nie zdołam zrozumieć młodszego Holdena. Nietypowy oraz skomplikowane z niego typ, nie da się ukryć.
     - Holly, to ty? – Usłyszałam głos dochodzący z piętra. Był nad wyraz głośny, więc Duncan zapewne nie ukrywał się w swoim pokoju, a na korytarzu. Może zatrzymał się tam, aby podsłuchać moją rozmowę z Casem.
     - Owszem. Długo jeszcze będziesz się chował? A tak właściwie, co ty tam robisz?
     Ciężkie kroki roznosiły się po domu. Chłopak powoli schodził po schodach, najwidoczniej nie zamierzał przybyć punktualnie na lekcje. Przeszło mi nawet przez myśl, że miał ukryty cel w tym irytującym przedłużaniu. Nie uniknie dzisiaj szkoły, nie pozwolę na to, choćbym osobiście miała prowadzić jego samochód.
      - Myślisz, że jeszcze jeden dzień mogę zostać w domku? – zapytał, kiedy wreszcie stanął przede mną w całej okazałości.
     Uśmiechał się nad wyraz szeroko, zupełnie nie w swoim stylu. Już byłam zmęczona unikami Duncana, a czułam, że to nie był szczyt jego możliwości. Ze zrezygnowaniem przetarłam twarz dłonią, na dłuższy moment zasłaniając oczy.
     - Myślę, że nie powinieneś dalej testować cierpliwości niektórych osób. Twoja tygodniowa nieobecność wystarczająco namieszała.
     - Widzisz jaki jestem ważny? – Dumnie wypchnął pierś do przodu. – Beze mnie nawet z dojściem do kibla mają problemy.
     - Nie przeginaj, proszę.
     - W tym tygodniu Koslow wybiera pierwszy skład na mistrzostwa. Musisz się pojawić, jeżeli myślisz poważnie o grze – wtrącił Castiel, który właśnie wyszedł z kuchni. W rękach trzymał pokaźnych rozmiarów zapiekankę, zapewne dopiero przed chwilą wyjętą z mikrofali. Aż mnie ścisnęło w żołądku. Na śniadanie zjadłam jedynie skromną grzankę.
     - Ciekawe, kogo wstawiłby na moje miejsce. Może ciebie? – żachnął się Duncan, szturchając młodszego brata w ramię.
     - Przynajmniej jestem na treningach – skwitował Castiel, po czym złapał za kurtkę oraz szkolną torbę i ruszył w stronę spiżarni, skąd przechodziło się do garażu.
     Starszy Holden odprowadził brata wzrokiem, burcząc coś pod nosem, zapewne w prześmiewczy sposób powtarzając wypowiedziane przez Casa słowa. Nie zamierzałam komentować krótkiej rozmowy pomiędzy rodzeństwem. Zresztą, z zimną obojętnością przyjęłam luźne podejście Duncana. Wiedziałam, że nikt i nic nie było w stanie nakłonić go do zmiany decyzji dotyczącej przyszłości. Nie chciał iść na studia, tym samym ignorował możliwość otrzymania stypendium sportowego. Jednakże, jeszcze nie wiedziałam czy trafnie, ale wywnioskowałam, że chłopak nawet przed Castielem ukrywał swoje plany. A to już mnie niepokoiło, bo Duncan nie liczył się ze zdaniem rodziny. Jeżeli moja teoria była słuszna, najgorsze chwile chłopak miał jeszcze przed sobą. Mnie też czekały trudności, byłam tego w pełni świadoma. O ile nasz związek wytrzyma burzliwe momenty oraz wahania nastrojów.


     Ze zniecierpliwieniem patrzyłam na Dake’a. Był skupiony, w zamyśleniu obgryzał końcówkę długopisu. Już od dobrej minuty zastanawiał się, gdzie najlepiej narysować kółko. Miał jedynie trzy możliwości, każda prowadziła do remisu, a chłopak mimo to zgrywał intelektualistę oraz doskonałego stratega.
     - Kolego, zaraz przekroczysz limit czasowy dla całej rozgrywki. Może powinniśmy wprowadzić jakieś kary za przedłużanie – mruknęłam znudzonym głosem. Głowę już dawno oparłam na dłoni. A mogłam olać namowy Morgana i pójść z Raven do sklepiku. Teraz plułam sobie w brodę, że ochota na batona przyszła tak późno.
     - Nie przeszkadzaj, już prawie mam – fuknął na mnie, po czym z jeszcze większą żarliwością zaczął gryźć długopis. Wyczekiwałam momentu, aż plastik pęknie, a większość niebieskiego atramentu znajdzie się w ustach chłopaka. Cóż to byłby za piękny i niezwykle zabawny widok. Zrekompensowałby mi marnowanie czasu na bezsensownych gierkach.
     Wbiłam wzrok w ścienny zegar wiszący nad interaktywną tablicą. Czarne wskazówki przesuwały się leniwie, ale przynajmniej wykonywały jakiś ruch. W przeciwieństwie do mojego kolegi, który zamarłby w bezruchu, gdyby nie ten cholerny długopis pomiędzy jego zębami. Żyłka na skroni mi pulsowała od dźwięku trzeszczącego plastiku.
     Nagle Morgan wyciągnął rękę w stronę kartki papieru. Iskierka nadziei cichutko zapukała do drzwi mego umysłu. Zdążyłam ucieszyć się, że gra wreszcie poszła na przód. Dake narysuje kółko w którejś z wolnych trzech kratek, ja postawię krzyżyk – obojętnie, w jakim miejscu, bo i tak dojdzie do remisu.
     W napięciu wyczekiwałam, aż chłopak narysuje ten cholerny okrąg. Zatrzymał długopis kilka milimetrów nad kartką. Znowu zamarł, przyprawiając mnie o szybsze bicie serca. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio byłam w takim napięciu. Czułam, że za chwilę para wyleci mi uszami, czaszka od skroni w górę zacznie podrygiwać, a mózg przegrzeje się od nadmiaru ciągłej niepewności. No jak horrory kocham, zaraz któreś z nas zakończy żywot.
     - Nie, jednak nie.
     I tym kimś będzie Dake.
     - Dosyć tego – warknęłam, po czym gwałtownie przyciągnęłam do siebie wyrwaną z zeszytu kartkę. Narysowałam krzyżyk oraz dwa kółka według własnego uznania.
     - Ej, to niesprawiedliwe! – krzyknął z wyraźnym wyrzutem w głosie. Chwycił kawałek papieru, przyciągając go sobie blisko do twarzy. – Jeszcze postawiłaś tam, gdzie nie chciałem.
     - Sam nie wiedziałeś, czego chciałeś – skwitowałam. Skrzyżowałam ręce na piersi i odchyliłam się na drewnianym krzesełku. Przez myśli mi nawet przeszło, żeby położyć nogi na ławce, ale to byłby już szczyt bezczelności.
     Dake patrzył na mnie obrażony. Nadął policzki i zmrużył oczy, zupełnie jak małe dziecko, któremu mama zabroniła zjeść więcej słodyczy. Prychnęłam pod nosem. Miło patrzyło się na udawaną urazę Morgana. Jeszcze niedawno chodził skwaszony, ze spuszczoną głową i całkowicie nieobecny. Teraz dobry humor do niego powrócił. Najwidoczniej wyleczył się z zawodu miłosnego. Przestał posyłać Iris tęskne spojrzenia, a nawet co raz częściej zwracał uwagę na inne dziewczyny. Mówiąc szczerze, brakowało mi spaczonych żartów blondyna.
     - Myślisz, że Cerulli zrobi nam karkówkę z kątów? – zagadał Dake, powoli zbierając swoje rzeczy z ławki, przy której siedziałam.
     - Mógłby. To prosty temat, łatwo zdobyć dobrą ocenę – odparłam. Naprawdę miałam nadzieję na sprawdzian z geometrii.
     - Ruszcie dupy i chodźcie szybko. Wywiesili wyniki egzaminów semestralnych.
     Do klasy wpadła Raven, z łoskotem otwierając przed sobą drzwi. Pozłacana klamka uderzyła o ścianę, zresztą nie pierwszy raz, bo farba w tym miejscu już dawno popękała.
     - No co tak stoicie? Chodźcie, bo tłum się zbierze i niczego nie zobaczymy – ponagliła nas, widząc, że oboje tkwiliśmy w bezruchu. Nagła informacja zupełnie mnie zaskoczyła. Od natłoku ostatnich wydarzeń z Duncanem zapomniałam o niedawno odbytych testach. Stres możliwością oblania chemii spłynął na mnie znienacka i sparaliżował. Dłuższą chwilę zajęło mi podniesienie się z krzesełka.
     Już w sali słyszałam głośne rozmowy, nawoływania oraz kroki mieszające się ze sobą i tworzące ogólny harmider. Bajzel absolutny, do tego głośny jak jasna cholera. Na schodach należało zachować szczególną ostrożność, aby nie zostać popchniętym i nie uderzyć nosem w stopień. Szłam przy poręczy, kurczowo zaciskając na niej dłoń. Rozszalały z podekscytowania tłum był co najmniej niebezpieczny.
     Główny hol wręcz tonął w ludzkiej masie. Zza wysokich sylwetek nie widziałam wiele. Zaczynałam nabierać przeświadczenia, że należało urwać się z jakiejś lekcji i na spokojnie, bez przepychanek i ogólnego rozgardiaszu, sprawdzić wyniki. Teraz właśnie zbliżała się godzina szczytu, bo jeszcze nie wszyscy uczniowie zdążyli zbiec z ostatniego piętra. Już dawno nie zetknęłam się z tyloma ludźmi w jednym miejscu. Ten tłum mógł konkurować z rozsierdzonymi zakupoholikami podczas Czarnego Piątku.
     - Dawajcie rączki, spróbujemy się przepchać – zarządził Dake i już po chwili skutecznie torował nam drogę. Był wysoki jak na piętnastolatka i nie należał do chuderlaków, dlatego całkiem sprawnie zbliżaliśmy się do tablicy ogłoszeń.
     Zatrzymaliśmy się gwałtownie. Nie zdążyłam zahamować i boleśnie uderzyłam czołem o plecy Raven. Wyswobodziłam dłoń spomiędzy palców rożowowłosej. Potarłam bolące miejsce, kompletnie nie przejmując się, że bezładnie zmierzwię grzywkę. Domyśliłam się, że nastąpił koniec naszej podróży. Staliśmy pod tablicą ogłoszeń, w miejscu docelowym. Serce biło mi coraz mocniej z każdą sekundą. Dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo ważne było dla mnie zaliczenie chemii. Nie obawiałam się reakcji rodziców, a Duncana. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, jak zareagowałby na wieść o mojej klęsce.
     - Co jest, smarki? – Usłyszałam beznamiętny głos dobiegający gdzieś z przodu. Przez moment mogłam dać sobie rękę uciąć, że to starszy z braci Holdenów nas zatrzymał. Jak zwykle zmaterializował się w najmniej odpowiednim momencie. Ale dotarło do mnie, że głos pozbawiony charakterystycznej chrypki nie mógł należeć do Duncana.
     Uniosłam głowę. Zamiast sarkastycznego uśmieszku bruneta dostrzegłam nazbyt poważną twarz z pewnością nienależącą do mojego chłopaka. Przed Dake’em stał wysoki rudzielec. Miał groźnie ściągnięte brwi. Jego bladoniebieskie oczy zdawały się prześwietlać Morgana na wylot. Zadrżałam, gdy bruzdy na czole nieznajomego pogłębiły się. To nie wróżyło najlepiej. Gdyby nie otaczający nas tłum, już dawno próbowałabym uciec. Na zewnątrz, kompletnie nie zważając na mróz oraz zaspy.
     - Matka was nie nauczyła, żeby nie włazić na cudze plecy? Spadajcie na koniec kolejki, smarki – warknął chłopak. Głos miał chłodny, beznamiętny, wręcz mrożący krew w żyłach. Od razu do mojej świadomości powróciła sytuacja z liceum w Springfield. Tam również spotkałam wrednego rudzielca, którego zabić to za mało. Jak tak dalej pójdzie, nabiorę awersji do tego koloru włosów. W najczarniejszym scenariuszu wyobrażałam sobie, jak uciekam przed własną rodzicielką.
     - Jeżeli jeszcze nie zauważyłeś, nikt tutaj nie przestrzega zasad dobrego wychowania. Dlatego, jeśliś łaskaw, przesuń się i daj nam dojść do tej cholernej tablicy.
     Raven zrobiła krok do przodu. Zadzierała głowę, aby spojrzeć na twarz rudego chłopaka. Mogłam założyć się o wszystko, że w jej ciemnych oczach iskrzyła waleczność oraz chęć mordu. Black wprost nienawidziła, kiedy cel był wyraźny, niemalże namacalny, a mimo to nieosiągalny. Z racjonalnego punktu widzenia, powinnam choćby spróbować powstrzymać koleżankę przed wypowiedzeniem kilku dosadnych słów. Jednakże z doświadczenia wiedziałam, że Raven mimo uszu puściłaby karcące słowa. W tej chwili chciała za wszelką cenę wszcząć dyskusję z siejącym grozę rudzielcem.
     - Ryan, nie strasz pierwszaczków. – Zza wywołanego z imienia wyłonił się Duncan. No tak, stanowił brakujący element w naszej zwichrowanej mozaice. Rozdrażniona dziewczynka z watą cukrową na głowie. Dwójka rzeczywiście robiących pod siebie nastolatków. Przerażający wielkolud o śmiercionośnym spojrzeniu. I stały bywalec wszelkich scysji. Czyli wszystko grało i było na miejscu.
     - Znacie się? – zapytałam wyłącznie z potrzeby przerwania ciszy. Miałam obawy, że sytuacja patowa sama z siebie nie zniknie i ktoś musiał ją przepędzić.
     - Dlaczego mnie to nie dziwi? – prychnęła Raven, krzyżując ręce pod biustem. – Swój do swego ciągnie.
     - Kruczku, gdzie ty tu widzisz podobieństwo?
     Holden stanął obok Ryana. Byli podobnego wzrostu. Obaj mieli przeraźliwie bladą cerę. Uwydatnione kości policzkowe i ogólnie przystojną twarz. Ale to zbieżność ich oczu najbardziej intrygowała. W grę nie wchodził kolor, bo na tej płaszczyźnie kontrast był ogromny. Ale gdy dwie pary beznamiętnych głębi spoglądały na ciebie czujnie, o nieprzyjemne dreszcze na plecach nie było trudno.
     Spojrzałyśmy po sobie z Raven. Krzywiła się zniesmaczona, najwyraźniej miała na myśli to samo, co ja.
     - Wszędzie – odparłyśmy wspólnie.
     - To jest ta twoja słynna żonka? – Rudzielec wskazał na mnie palcem. Raczej mało przyjemny gest, aczkolwiek chłopak nie wyglądał na kulturalnego i poukładanego gościa.
     - Owszem. Wspaniała na wszystkich płaszczyznach oraz wielozadaniowa – powiedział z dumą w głosie Duncan. Wyprostował się, przez co wydawał się być jeszcze wyższy. Wypiął pierś, jakby zadowolony sam z siebie.
     Na mojej twarzy wykwitły delikatne rumieńce. Doskonale czułam gorąc rozlewający się po polikach. Chyba nigdy nie przywyknę do komplementów. Zwłaszcza takich, które serwował mi Holden. Dwuznacznych.
     - Myślałem, że jest wyższa – mruknął Ryan. Bez cienia kpiny w tonie, ale dosadność jego słów trochę mnie przygnębiła. Nienawidziłam, gdy publicznie wytykano mi niski wzrost. Tak, jakbym miała na to jakikolwiek wpływ.
     - Nieważne. Nie przyszliśmy tutaj na pogawędki. – Raven złapała mnie za rękę. Wyminęłyśmy chłopców. – Idziesz, Dakota?
     - Zaraz, za chwilę – rzucił na odczepnego blondyn. Najwidoczniej zamierzał porozmawiać z Duncanem oraz nowopoznanym rudzielcem. Kompletnie zapomniał o wynikach testów.
     Skrzyżowałam wzrok z koleżanką. Wyglądała na nieprzekonaną i trochę zirytowaną. Mnie było obojętne, czy Morgan teraz dowie się, jak poszły mu egzaminy, czy później. Interesowałam się wyłącznie chemią. To ona była epicentrum mojego wszechświata, przynajmniej do końca dnia. Nawet nie brałam pod uwagę pozostałych przedmiotów i tego, że z nich również mogłam nie zdać.
     - Wiedziałaś, że Holden zna takich podejrzanych typków? – zagaiła Raven, ruchem głowy wskazując na trójkę nastolatków, których zostawiłyśmy z tyłu.
     - On się obraca wyłącznie w towarzystwie podejrzanych typków.
     - Słuszna uwaga. – Zatrzymałyśmy się przed samą tablicą ogłoszeń. – Ej, ciekawe, ile ludzi trzęsie dupą na twój widok?
     Obie wybuchłyśmy śmiechem. Zdawałyśmy sobie sprawę, że to niemożliwe. Nie budziłam strachu, raczej irytację wśród starszych uczennic. Faceci pewnie nawet mnie nie zauważali, bo i nie zabiegałam o ich uwagę. Raczej kiepsko się z nimi dogadywałam. W ogóle starałam się nie rzucać w oczy, przecinałam szkolne korytarze przyciśnięta do ściany. Jedynie związek z Duncanem delikatnie nasączył moją osobę kolorem.
     - Zerkniemy?
     Niepewnie spojrzałam na tablicę ogłoszeń, do której przypięto sporą ilość kartek. Głośno przełknęłam ślinę, czując nieprzyjemną gulę w gardle. Denerwowałam się. Z każdą sekundą narastała we mnie obawa, że jednak nie zdałam testu z chemii. Nauka z Duncanem, cierpliwość oraz ciężka praca chłopaka, aby zaszczepić we mnie chociaż szczątkową wiedzę poszłyby na marne. A ponadto, Delanay wykona moją publiczną egzekucję, dbając o to, bym cierpiała jak najdłużej. Mogłabym pożegnać ze łzami w oczach pozytywną ocenę na koniec roku. Ta wiedźma udupi mnie z czystą radością, a rodzice wyślą do szkoły z internatem gdzieś na drugim końcu kraju.
     Niemalże natychmiast odszukałam swoje nazwisko w długim spisie. Było jednym z ostatnich. Przedmioty humanistyczne poszły mi wyśmienicie, ale mówiąc skromnie – nie spodziewałam się innego wyniku. Chemia była druga od końca. Zaraz za fizyką, ale przed biologią. Przez dłuższą chwilę tkwiłam ze wzrokiem wbitym w wydrukowane czarnym tuszem litery. Zwykła, urzędowa czcionka, pozbawiona zbędnych i raczej nieestetycznie wyglądających zawijasów. Była za to pogrubiona. W przeciwieństwie do procentów usytułowanych tuż obok, po myślniku.
     W przeciwieństwie do pięćdziesięciu trzech procent.
     - O kurwa. Zdałam – wydukałam pogrążona w głębokim szoku. Miałam ogromną nadzieję na pozytywny wynik. Myślałam nawet, aby pomodlić się za niego. Ale doszłam do wniosku, że rozwścieczę Boga za odzywanie się do niego wyłącznie, gdy czegoś potrzebowałam. Zdenerwowana Opatrzność na pewno nie pomogłaby mi w egzaminach. Mimo wszystko nie mogłam uwierzyć, że jednak mi się udało.
     - No to gratulacje. – Raven objęła mnie ramieniem i przyciągnęła do siebie. – Obie mamy powód do świętowania. Patrz.
     Dziewczyna wskazała palcem na swoje nazwisko, po czym przesunęła paznokciem w prawo. Wzdłuż czarnej kreski oddzielającej jej wyniki. Ze wszystkich przedmiotów uzyskała ponad siedemdziesiąt procent. Sto z biologii i fizyki, na których Black najbardziej zależało.
     - Kujon – rzuciłam prześmiewczo, chociaż w rzeczywistości byłam dumna z koleżanki. Niestrudzona przygotowywała się do każdego sprawdzianu, na lekcjach zawsze uważała i brała czynny udział w zajęciach. Ciężko pracowała na dobre oceny. Ja wolałam wkuwać na ostatnią chwilę. Chyba rajcowała mnie wizja powtarzania roku.
     - Odczep się. To samo mogę powiedzieć o tobie. Rozgromiłaś humana.
     - Widzisz, jak świetnie się dopełniamy?
     - Co taka szczęśliwa? Jeszcze nie widziałaś wyników? – zagaił Duncan. Podszedł do mnie od tyłu i przytulił, opierając brodę na mojej głowie. Palce splótł na mym biuście, kompletnie nie przejmując się, że wbijałam w jego dłonie paznokcie.
     - Wręcz przeciwnie. Napisałam chemię na ponad pięćdziesiąt procent – odpowiedziałam dumnie. Uśmiechnęłam się promiennie, chociaż chłopak nie mógł tego widzieć.
     - I to cię zadowala? – mruknął nieprzekonany. Czułam, że miał ochotę naigrywać się ze mnie, a jedynie towarzystwo znajomych odwiodło go od tego pomysłu.
     - Zdałam, Duncan. Ledwo, ale jednak. Szaleję z radości – warknęłam, dosadnie informując Holdena, aby skończył swoje nieczyste gierki, bo popadałam w irytację.
     - Skoro tak uważasz.
     Odsunął się nieznacznie, jakby w obawie, że zaraz przeprowadzę na niego niespodziewany atak. Ja jednak tylko westchnęłam przeciągle, na dłużej zamykając oczy. Nie chciałam komentować słów Duncana. Wynikłaby z tego jedynie niepotrzebna kłótnia, niosąca za sobą tabuny ofiar. Bo przecież nie potrafiliśmy przedyskutować jakiejś kwestii w pokojowych stosunkach. Oboje od razu sięgaliśmy za pasek po rewolwery.
     Co też mnie podkusiło do związania się z takim denerwującym typem? To pytanie zadawałam sobie już od kilku miesięcy, by później dojść do wniosku, że chociaż czasami narzekałam na towarzystwo Holdena, bez niego czułam się zagubiona. Dobitnie uświadomiłam się w tym podczas Tygodnia ciszy, jak w pieszczotliwy sposób określałam nagłą rozłąkę z chłopakiem. Byłam wówczas niepewna każdego ruchu, a wydanie nawet krótkiej opinii na mało istotny temat zradzało nieuzasadnione obawy – że powiem coś nieodpowiedniego, że skompromituję się na oczach obcych ludzi.
     I to w tym całym syfie było najgorsze. Świadomość, że jedynie obecność Duncana utrzymywała mnie na nogach.
     - Chyba należy mu się jakaś nagroda za wytrwałość oraz anielską cierpliwość do ciebie, nie sądzisz? – zagaiła Raven, ściągając na siebie wzrok naszej dwójki. – Wiem, że powinnam trzymać twoją stronę, w końcu solidarność jajników i tym podobne, ale nauka z tobą to prawdziwe tortury. Doświadczyłam tego na własnej skórze. Cholernie nieprzyjemne.
     Spojrzałam na Duncana, który uśmiechał się przebiegle, wyraźnie ucieszony słowami rożowowłosej. Nie musiałam długo zastanawiać się, co też chodziło mu po głowie. Grymas rasowego cwaniaka zdradzał wszystkie nieczyste myśli.
     - Został sowicie wynagrodzony. Śmiem twierdzić, iż byłam zbyt szczodra. – Zwęziłam groźnie oczy. Holden nie powinien robić sobie wielkich nadziei, a ja w odpowiedniej chwili musiałam ściągnąć go na ziemię, by nie poszybował za wysoko.
     Dźwięk dzwonka przyjęłam z niejaką ulgą, a nawet radością. Większość uczniów poczęła odchodzić od tablicy ogłoszeń i kierować się do klas. Poszłam w ich ślady. Niesiona przez tłum podekscytowanych wynikami egzaminów nastolatków kompletnie zapomniałam o moich towarzyszach, z którymi tutaj przyszłam, a jeszcze przed chwilą rozmawiałam.


     - Przepraszam, chciałabym zabrać głos.
     Stanowczy, aczkolwiek niepozbawiony melodyjności głos trenerki Williams przerwał wesołe rozmowy. Kobieta wstała, uprzednio chwytając za wysoką szklankę wypełnioną sokiem z czarnej porzeczki. Delikatnie uniosła naczynie, mniej więcej na wysokość brody, po czym zaczęła mówić. Wzrok całej drużyny siatkarskiej był w niej utkwiony.
     - Chciałabym wam wszystkim gorąco pogratulować zdanych egzaminów semestralnych. Wiem, jak dla niektórych dziewcząt były one ważne oraz stresujące. Mimo to dałyście radę. Jestem dumna, że mam tak zdolne podopieczne.
     Głos trenerki zaczął się łamać. Sekundę później niebieskie oczy zaszły łzami. Kobieta kręciła głową, zapewne chcąc powstrzymać płacz. Kilka dziewcząt, siedzących najbliżej, rzuciło się do Williams. Nie pocieszały jej, bo wszystkie wiedziałyśmy, że to nie łzy smutku, a wzruszenia. Kapitanki dziękowały za miłe słowa i obiecywały równie dobre wyniki w nadchodzących meczach. Osobiście nie deklarowałabym wygranej w zawodach stanowych. Tak dla zasady. Nie lubię zapeszać, tym bardziej rzucać słów na wiatr. Nie podpiszę się pod przysięgami. Chociaż miło byłoby zająć jakiekolwiek miejsce na podium.
     Chińska knajpka, w której serwowano najlepsze owoce morza w północnej części Stanów, jak zwykle świeciła pustkami. Oprócz naszej drużyny siatkareczek oraz przemiłej starej Azjatki, będącej właścicielką przybytku, w środku nie było żywej duszy. Sytuacja dokładnie mi znana, bo jeszcze nigdy nie widziałam tłumów ciągnących do Wéi Dao Mao, czego absolutnie nie rozumiałam. Ta restauracja – pomijając przykry fakt, że była jedną z trzech jadłodajni w Crystal Hills – miała naprawdę szerokie perspektywy. Ponadto prowadzona przez Chinkę mogła poszczycić się realizmem. Zero nieudolnie rozsianego klimatu i kalkowanych z ksiąg kucharskich potraw.
     Chociaż, patrząc na nietypową scenę z udziałem trenerki Williams oraz kilku uczennic, cieszyłam się, że nie miałyśmy zbędnej publiki. Matko, jak ja nienawidziłam ckliwych przedstawień, to nawet opisać się nie dało.
     - Tylko ja mam ochotę stąd zwiać? – spytała przyciszonym głosem Raven.
     - Nie – mruknęłam, po czym spojrzałam na Sucrette, licząc na jakąś odpowiedź z jej strony. Nieartykułowany jęk też by wystarczył. Ale dziewczyna w ogóle nie zwróciła na nas uwagi. Próbowała złapać między pałeczki krewetkę ociekającą sosem.
     - Kurna, to się robi dziwne – stwierdziła różowowłosa. Z niesmakiem patrzyła na Debrah, która właśnie podawała trenerce opakowanie chusteczek higienicznych. Kobieta nie powstrzymywała płaczu. Aczkolwiek wyglądała co najmniej niepokojąco, gdy śmiała się przez łzy. Cóż za niezdecydowany człowiek.
     - Ona tak zawsze. Przyzwyczaicie się, spokojnie – wtrąciła Heather. Właśnie wróciła z toalety i zajęła miejsce obok Raven.
     - Nie sądzę, aby po waszym odejściu ktoś równie chętnie ją pocieszał. Zostaną same wredne harpie – skwitowała Black, krzyżując ręce pod biustem.
     - W waszym wieku też źle na to patrzyłam. – Zaśmiała się trzecioklasistka. Miała donośny śmiech, prawie dorównywała w tym Raven. Na całe szczęście nie wyglądała przy tym jak psychopata. Zaraz jednak spoważniała. – Zabrzmiałam bardzo staro.
     - No, nie da się ukryć – burknęła różowowłosa. Nie łatwo przychodziła jej rozmowa ze starszą koleżanką. Black w ogóle nie lubiła przebywać wśród trzecio oraz czwartoklasistek. Nie rozumiałam tego. Owszem, nawet niewielka różnica wieku sprawiała, że na pewne sprawy patrzyłyśmy zupełnie inaczej. W odmienny sposób rozwiązywałyśmy problemy, a także miałyśmy różne priorytety. Jednakże dziewczyny z wyższych roczników naprawdę były w porządku. Nie wywyższały się, zawsze służyły pomocą i nigdy nie dały odczuć młodszym zawodniczkom, że w czymkolwiek nad nami górowały. Krótko mówiąc, atmosfera panująca w naszej drużynie była zachęcająca. Awersja Raven to czysty wymysł. Ale nie zawsze musiałyśmy patrzeć na wszystko jednakowo.
     - A właśnie, Holly, jak tam sprawy z Duncanem? – zapytała Heather, wprawiając mnie w niemałe osłupienie. Pojęcia nie miałam, do czego dziewczyna piła.
     - Nie bardzo rozumiem – mruknęłam, niepewnie spoglądając na koleżankę. Uśmiechała się, ale czułam, że tymi półsłówkami dążyła do czegoś większego.
     - Podobno ostatnio nie jest między wami najlepiej.
     Drgnęłam niespokojna. I pomimo przeświadczenia, że dmuchałam na plotki, nie mogłam zachować obojętności. Pogłoski na mój temat wywołały złość i oburzenie. Starałam się pozostać w cieniu, nie wychylałam nosa dalej niźli to było konieczne. Ale czego się spodziewałam? Duncan przyciągał uwagę, a ja mimowolnie także, ponieważ jego jasne światło padało również na mnie. Na próżno było szukać mrocznego zakątka.
     - Kto tak twierdzi? – warknęła Raven, nie mogąc powstrzymać się przed wtrąceniem w rozmowę. Szturchnęłam dziewczynę w ramię. Nie potrzebowałam jej wścibskości. Zwłaszcza teraz, gdy namolne zachowanie Black mogło pokrzyżować moje zamiary. Chciałam dowiedzieć się możliwie jak najwięcej.
     - Wiecie, szkoła to z reguły najlepsza rozgłośnia. Obrót informacji jest w niej zatrważająco szybki. Mała społeczność, w gruncie rzeczy każdy każdego zna, nawet jeżeli nie ma tego świadomości. Ktoś coś usłyszał, przekazał dalej jako tajemnicę. Tak właśnie rodzi się plotka.
     - Dobrze to ujęłaś. Plotka jest słowem kluczowym. Owszem, Duncan przez jakiś czas nie przychodził na lekcje, ale nie z mojego powodu. Sprawy osobiste.
     - Mhm. – Heather przeczesała palcami swoje blond włosy, wyraźnie potraktowane rozjaśniaczem, bo były zbyt jasne jak na naturalne. Delikatnie zmarszczyła zadarty nos, jakby nad czymś rozmyślała. Czułam gdzieś w zakamarkach podświadomości, że zastanawiała się nad doborem odpowiednich słów. Nawet zamierzałam ją ponaglić i zachęcić do wydania opinii, ale wtedy Langshaw odezwała się. – Pewnie masz rację. Musisz wiedzieć, że w naszym liceum jest wiele dziewczyn, które chętnie wydrapią ci oczy. Duncan ma powodzenie, nie da się tego ukryć. Siedzisz na celowniku. Moim również.
     Wbiła we mnie przenikliwe spojrzenie niebieskich oczu. Miała beznamiętną twarz, ale przeczucie kazało mi myśleć, że dziewczyna była zdenerwowana i rzeczywiście gotowa do wbicia mi pałeczek w ślepia. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, jakim ogromem nienawiści byłam na co dzień obdarzana. Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach. Stałam się wrogiem publicznym numer jeden. Nagroda za moją głowę z pewnością była wysoka.

♥ ♥ ♥ ♥

4 komentarze:

  1. Chciałam dzisiaj w końcu napisać rozdział, a właściwie dopisać rozwinięcie, zaglądam na twojego bloga, patrzę na datę, trzeci kwietnia! Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo się ucieszyłam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również ucieszyłam się, że wreszcie dałam radę skończyć rozdział. Trochę mi to zajęło, nie powiem.

      Będę z niecierpliwością wyczekiwać nowego wpisu u Ciebie. Narobiłaś mi apetytu. (*^*)

      Usuń
  2. Witaj!
    Czytałam rozdział, jak zawsze cudowny <3 wybacz, że dzisiaj tylko tak krótko, ale czytałam go dość dawno i większości nie pamiętam, a nie chcę Cię zostawiać z poczuciem, że o Tobie zapomniałam. Nadrobię braki i niedługo pojawię się z dużo dłuższym komentarzem :3
    Pozdrawiam cieplutko <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W końcu przybyłam i wiem co chcę napisać!
      Mam nadzieję, że wszystko u Ciebie w porządku i cieszysz się w spokoju cudowną pogodą, w przeciwieństwie do mnie, bo nie mam kiedy tego robić. Praca w korpo jest straszna...
      Rozdział taki w miarę spokojny i miły. Cieszę się ogromnie, że Holly zdała egzaminy. Potrafię ją zrozumieć. Miałam dokładnie to samo, ale z maturą z matmy. Jak zobaczyłam, ze mam te upragnione 40% to aż prawie się popłakałam.
      Duncan coś kombinuje, tylko pytanie co? I dlaczego tak wielce upiera się, żeby zrezygnować z TYCH studiów? Faceta nie zrozumiesz.
      Nie podoba mi sie Heather. Ni chu chu. Tak nagle jej się przypomniało, że Duncan jej się podoba i że jednak jest zajęty przez Holly? Po takim czasie? Coś tu jest nie halo. Baaardzo nie halo. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby to ona pierwsza rozpuściła plotkę. Albo Debrah, w końcu ona też jest do tego zdolna. Chociaż z drugiej strony, Debrah i ploty? Jakoś mi to do niej nie pasuje. I ciekawi mnie jak sam Duncan zareaguje na te pogłoski..
      Mam nadzieję, że dowiem się wszystkiego już niedługo. Z niecierpliwieniem czekam na kolejny rozdział.
      Życzę mnóstwa weny i przyjemnego ciepełka <3

      Usuń