Spis lektur obowiązkowych

wtorek, 24 lipca 2018


Witajcie, Drodzy Czytelnicy!
Nie mogę uwierzyć, że to już 60-ty rozdział. Kawał historii, a tak naprawdę jeszcze niewiele wiemy. Tak, my. Życie Holly ewoluuje i często idzie własnymi drogami. Nie zawsze jestem w stanie to kontrolować. Pewne rzeczy pojawiają się bardzo niespodziewanie. Czy to dobrze? Cóż, chyba nie mnie to oceniać.
Pisząc ten wstęp uzmysłowiłam sobie, że zawsze łatwo zaczynam nowy rozdział. Zbyt łatwo. Wchodzę z wielką pompą, a później tracę entuzjazm i potrzebuję silnego bodźca, który pchnie mnie do dalszej pracy. Posadzi na fotelu i karze pisać. Trochę jak nadgorliwy nauczyciel, który stoi za plecami podczas kartkówki. W każdym razie, gdy już wrócę - z reguły po miesiącu - pisze mi się bardzo przyjemnie. Zapominam o całym świecie, jakbym doznawała nirwany. Ktoś też ma taką dziwną przypadłość?

Cieplutko pozdrawiam i życzę przyjemnej lektury. Trochę taki zapychacz, ale mam nadzieję, że dobrze go przyjmiecie. (^.^)

Droga (nie) do miłości:Rozdział 60
„Nasze spojrzenia się spotykają, ale jest inaczej niż za pierwszym razem. Wtedy wszystko było możliwe. W głębi duszy wiedziałam, że go pokocham. Teraz mam pewność. Wiem, że go kocham, i wiem, że nie przestanę.”
~N. Yoon

     Wszystkie mecze mistrzostw stanowych zaplanowano rozegrać w Worcester. Podobno było to niezmienne. Chociaż jeszcze do wczoraj twierdziłam, że nie miało to sensu. Wszakże głównym miastem stanu Massachusetts jest – i pewnie zawsze będzie – Boston. Aczkolwiek dzisiaj zaczynałam dostrzegać walory takiej decyzji. Worcester leżało w centralnej części stanu, stąd też pewnie jego nazwa Serce Wspólnoty. Jak dla mnie szalenie oklepane, ale chyba chwytliwe, bo wielu właśnie tego nazewnictwa używało, gdy mówiło o mieście. Ponadto przy drodze wjazdowej stała bogato zdobiona tablica, na której wielkimi literami umieszczono Serce Wspólnoty. Worcester było znacznie mniej widoczne. A mi brakowało tylko Witajcie w mieście cudów, bym poczuła się jak w domu.
     - Ta hala jest ogromna – stwierdziła Raven, kiedy wreszcie opuściłyśmy szkolny autobus. Stałyśmy na parkingu niedaleko głównego wejścia i już od dłuższej chwili podziwiałyśmy monstrualnej wielkości budynek. To z pewnością największa budowla w Worcester. Jeżeli jeszcze przed momentem miałam jakieś obiekcje względem wyboru miejsca do przeprowadzenia finałów, teraz całkowicie wyzbyłam się ich. Ta hala bez wątpienia była najodpowiedniejsza.
     - Mieści około dwudziestu tysięcy widzów i ma dwa boiska. To ułatwia rozgrywanie meczy – poinformowała nas Sucrette, która przecież była tutaj już drugi raz.
     - Spodziewałam się sali gimnastycznej nie większej od naszej – mruknęła Raven, nadal ogarnięta szokiem. – W ogóle byłam pewna, że zagramy w jakiejś szkole.
     - Chociaż siatkówka nie jest naszym sportem narodowym, organizatorzy turnieju podchodzą bardzo poważnie do swojej pracy – powiedziała trenerka Williams. W jej głosie wyczułam nutkę pretensji, jakby niezadowolenia, że nie doceniłyśmy przedsięwzięcia, w którym brałyśmy udział.
     - Proszę pani, już wszystkie są – oznajmiła Rebecca i razem z resztą drużyny ruszyła w stronę wejścia do hali sportowej. Bez słowa dołączyłam do nich.
     Atmosfera pomiędzy zawodniczkami była napięta. Wszystkie milczące, patrzące gdzieś na boki, jakby doszukiwały się tam czegoś interesującego. Chyba tylko ja oraz Raven chciałyśmy wprowadzić do grupy wesoły nastrój. Uważałyśmy, że śpiewanie głupkowatych piosenek i wygłupy mogą trochę podbudować morale drużyny, a przede wszystkim choć na chwilę pozwolić odreagować stres. Ale spękałyśmy. Całą drogę przesiedziałyśmy w milczeniu, pochłaniając paczki pianek jedną za drugą i grając w kółko i krzyżyk. Nie odważyłyśmy się choćby spróbować nakłonić dziewczyn do jakiejś rozrywki.
     W środku panował istny chaos. Ludzie stworzyli zbiorowisko przy samych drzwiach. Gdzieś za nimi ciągnęła się kolejka do bufetu. Musieli w nim sprzedawać coś naprawdę obłędnego, bo nikt nie zwracał uwagi na stojące nieopodal automaty z napojami i przekąskami. Trochę dalej dostrzegłam grupę wysokich dziewcząt, z pewnością jakąś wrogą drużynę siatkarską. Kto wie, może to właśnie z nimi przyjdzie nam dzisiaj zmierzyć się na boisku? Z takiej odległości nie zdołałam ocenić, czy wyglądały na groźne rywalki. Chociaż dla mnie każdy prezentował się przerażająco, bo był wyższy o co najmniej pół głowy.
     - Musimy przecisnąć się do szatni! Tam przekażę wam szczegóły!
     Trenerka Williams starała się przekrzyczeć głośno dyskutujących ludzi. Widziałam, ile siły wkładała w wypowiedzenie każdego słowa. Gdybym nie stała tuż obok niej, pewnie nie usłyszałabym, co powiedziała. Zresztą nie tylko ja, bo dziewczyny znajdujące się dalej robiły zdziwione miny i dopytywały, o co chodzi. Wiadomości przekazywałyśmy pomiędzy sobą, aby każda znała dalsze plany.
     Fakt, że większość zawodniczek odwiedziła już tę halę z pewnością ułatwiał nam dojście do celu. Nie musiałyśmy szaleńczo szukać planu budynku, po prostu od razu skręciłyśmy w lewo, aby zejść bocznymi schodami do piwnicy, gdzie znajdowały się szatnie dla drużyn.
     Sportową torbę rzuciłam na ławkę stojącą najbliżej drzwi, a sama usiadłam tuż obok. Reszta zgromadzonych także spoczęła, poza trenerką Williams, która wyszła na środek szatni.
     - Pierwszy mecz rozegracie z Barnstable. Znacie je dobrze, bo organizowaliśmy z nimi kilka sparingów. Młoda drużyna, podobnie jak wy, chociaż nieskromnie powiem, że mniej zgrana. Nie powinnyście mieć żadnego problemu, dotychczas wszystkie spotkania szły po naszej myśli. Są kiepskie w kontrataku, więc starajcie się najwięcej punktów zdobyć podczas silnych i pewnych ataków. Kombinować zacznijcie dopiero, gdy grunt zapali się wam pod nogami. Dzisiaj nie musicie używać asów. Cóż, przynajmniej taką mam nadzieję.
     Nie lubiłam zbytniej pewności siebie. Co, jeżeli okaże się, że do naszych przeciwników miesiąc temu doszła jakaś wybitna siatkarka, której obecność trzymali w tajemnicy? Taki czarny koń potrafiący odmienić losy meczu w najmniej spodziewanym momencie. Dobrze, że trenerka nie wywróżyła nam absolutnej wygranej trzy do zera.
     - Idę już na boisko, a wy szybko przebierzcie się i dołączcie do mnie. Nie czekajcie na zaproszenie, bo musimy jeszcze przeprowadzić rozgrzewkę – oznajmiła kobieta, po czym opuściła szatnię.
     - Ale fart, co? Barnstable… Bałam się, że już na początku dostaniemy Boston – odezwała się Chloe z wyraźną ulgą w głosie.
     - Racja, głupio byłoby odpaść w ćwierćfinale. Zwłaszcza, że ostatnim razem doszłyśmy do finału – zawtórowała koleżance Rebecca.
     - Dziewczyny z Bostonu są takie dobre? – zagaiła Raven, mówiąc głośno to, co mi przeszło jedynie przez myśl.
     Zawodniczki starsze od nas stażem spojrzały po sobie. Miny im zrzedły. Najwidoczniej różowowłosa za bardzo pogłębiła temat, przywołując przykre wspomnienia.
     - Najlepsze – mruknęła ledwo słyszalnie Sucrette, jakby wypowiadała coś zakazanego.
     Atmosfera, chociaż jeszcze przed chwilą zdawała się odrobinę lżejsza, znów stała się gęsta, niemalże dusząca. Taka sama, jaka towarzyszyła nam przez całą drogę do Worcester. Nie rozumiałam, skąd takie nastawienie. Domyśliłam się, że to właśnie z Bostonem zawodniczki z naszej szkoły przegrały w zeszłym roku walkę o pierwsze miejsce. Byłam w stanie pojąć ich niechęć do przeciwnej drużyny. Żal, gorycz porażki. Osobiście nie trawiłam Bostonu i ludzi w nim żyjących. To miejsce było i zapewne zawsze pozostanie dla mnie piekłem, jakby tylko tam działy się rzeczy okropne. Ale ja tam mieszkałam całe dotychczasowe życie. Wiązałam z tym miastem mnóstwo nieprzyjemnych wspomnień. Za co mieszkanki Kryształowej Ziemi, jak miałam od pewnego czasu w zwyczaju nazywać Crystal Hills, tak bardzo nienawidziły bostońskich siatkarek? Zapewne niejedna z moich koleżanek zechciałaby nazwać je potworami.
     - W godzinę wygrały z nami trzy do zera, nie dając nam zdobyć więcej niż dziesięciu punktów w secie – wyjaśniła Debrah, tym samym odpowiadając na moje niewypowiedziane pytanie. To już drugi raz w tym dniu, gdy ktoś odgaduje moje myśli.
     - Wow – wyrwało się Raven, za co natychmiast została skarcona gniewnym spojrzeniem przez Rebeccę, która reakcję dziewczyny potraktowała jako oznakę podziwu dla rywala.
     - Czy to jest jeszcze poziom licealny? – zapytałam zdumiona, bo wiedziałam, że nasza drużyna nie była beznadziejna. W końcu jakoś dostały się do zeszłorocznego finału. Mimo to zmiażdżono je, pewnie bez większego trudu.
     - Nie – odpowiedziała bez cienia zawahania Debrah. – Jeszcze rok, może dwa i wyprą Brookline ze stołka reprezentantów stanu.
     Wszystkie od razu zaczęłyśmy przebierać się, powracając do naturalnego porządku. Byłyśmy milczące i chyba każda próbowała wyprzeć z myśli słowa, które przed chwilą padły. Jednakże one uparcie wisiały w powietrzu, nad naszymi głowami niczym ostrze gilotyny. Błazeński kat machał siekierą i kiedy już nabrałyśmy pewności, że zaraz umrzemy, ten cofał broń z szyderczym śmiechem.
     Usłuchałyśmy poleceń trenerki Williams i po szybkiej zmianie odzieży ruszyłyśmy na wielką halę sportową. Już przy szerokich drzwiach oślepiły mnie reflektory, które zapewne nie pozostawiały choćby fragmentu sali w cieniu. Wszystko było doskonale oświetlone, nawet trybuny umiejscowione pod sufitem, gdzie nikt nie przebywał. Na sektorach nie panował tłok, chociaż po chordzie ludzi przed głównym wejściem można było spodziewać się czegoś innego. Prawdopodobnie większość widzów jeszcze nie dotarła, co zresztą było zrozumiałe, bo według cyfrowych tablic punktowych, na których teraz wyświetlano jedynie godzinę, pozostało prawie pół trzydzieści minut do pierwszych meczy ćwierćfinałowych. W jednym z nich brałyśmy udział. Nagle trzydzieści minut, chociaż zwykle był to szmat czasu, stały się kilkoma sekundami dzielącymi mnie od pierwszego w życiu turnieju. Stresowałam się niesamowicie. Czułam ścisk w żołądku i obrzydliwy smak palącej żółci w przełyku. Uświadomiłam sobie, że nie powinno mnie tu być. Nie nadawałam się do sportu, miałam dwie lewe nogi oraz ręce i brakowało mi koordynacji ruchowej. Wolałam spać albo tkwić przed telewizorem z miską prażonej kukurydzy na kolanach. Plułam sobie w brodę, że zgodziłam się dołączyć do drużyny siatkarskiej. Powinnam była spławić Raven i jej namolne prośby, by rozpocząć szukanie rzeczywiście interesującego mnie klubu. Na przykład zajęć z literatury. Nawet cholerne malarstwo, którym tak bardzo zachwyca się moja mama, byłoby dla mnie odpowiedniejsze. Może nawet wzbudziłabym w rodzicielce dumę.
     - Sprawnie się uwinęłyście – stwierdziła trenerka Williams, kiedy podeszła do nas po skończeniu rozmowy z jednym z sędziów liniowych. Czyżby znów planowała owinąć sobie arbitra wokół palca? – Najpierw rozgrzejemy się wspólnie, a później każda we własnym zakresie. Nie ma mowy o wyczerpujących ćwiczeniach, bo wyzioniecie ducha podczas meczu. Z zamęczonych trucheł nie ma żadnego pożytku.
     Rebecca, nasza kapitanka, poprowadziła szybką gimnastykę. Starałam się całkowicie skupić na rozgrzewce, ale byłam rozkojarzona. Co rusz spoglądałam na trybuny, aby ze strachem odkryć, że ludzi z każdą chwilą przybywało. Nie potrafiłam w pełni poświęcić uwagi ćwiczeniom. Czasami łapałam się, że musiałam podpatrywać, co robią koleżanki z drużyny, bo nie usłyszałam poleceń Rebecci.
     - Ej, uważaj trochę, młoda – syknęła na mnie Heather, bo niechcący stanęłam na jej stopie.
     Świetnie, już nie miałam na kogoś wpaść, przeszło mi przez myśl. Odepchnęłam od siebie chęć, by westchnąć przeciągle i tylko uśmiechnęłam się niemrawo, żeby wyglądać na autentycznie zmartwioną.
     - Wybacz, naprawdę nie chciałam – mruknęłam, udając skruchę. W rzeczywistości wcale nie czułam się winna, a przeprosiłam wyłącznie z grzeczności.
     Do niedawna Heather Langshaw była mi w pełni obojętna. Czasami zamieniłyśmy między sobą kilka słów, ale tylko na treningach i jedynie o siatkówce. Koleżanki z nas żadne, to fakt, ale od kiedy dowiedziałam się, że była z Duncanem, odruchowo zaczęłam dostrzegać w niej rywalkę. A konkurencję stanowiła poważną. W przeciwieństwie do niej nie miałam pięknej sylwetki, zgrabnych nóg i perfekcyjnego makijażu, ale przynajmniej nie zadzierałam nosa. Heather była zbyt dumna oraz pewna siebie, czasami po prostu brakowało jej zdrowej dawki pokory. Zarozumialec z niej jakich mało. Pewnie rozstała się z Holdenem, bo byli zbyt podobni. Zderzenie dwóch silnych charakterów nigdy nie niosło za sobą dobrych efektów.
     - Okej, zajmijcie się teraz sobą. Tylko bez obijania, to nie czas i miejsce na lenistwo.
     Rebecca podziękowała za wspólną rozgrzewkę, która dla mnie skończyła się bardzo szybko, chociaż niewiele podczas niej zrobiłam.
     Ścisnęłam gumkę do włosów, aby jeszcze mocniej trzymała moje niesforne kłaki w ryzach. Trochę żałowałam, że nie zrobiłam koka na czubku głowy. Albo chociaż warkocza, żeby jakoś skrócić postrzępione kosmyki. Ich długość jedynie przeszkadzała w grze. Wszędzie było ich pełno, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmieniły się z cienkich nitek w grube i gęste włosy, jakie posiadały wyłącznie kobiety występujące w reklamach odżywek.
     - Wszystko w porządku, Holly-chan? – Spojrzałam na Sucrette. W przeciwieństwie do mnie miała wypieki na twarzy od zmęczenia i oddychała nieco płycej. – Dziwnie się zachowujesz. Zazwyczaj jesteś nieco bardziej rozmowna. Powiedz, znowu leciał maraton horrorów? Ach, śledziłam uważnie program telewizyjny, a i tak coś pominęłam!
     Plasnęła otwartymi dłońmi o poliki w wyrazie niedowierzenia. Wprost nie mogłam uwierzyć, że Durand nadal pamiętała tę byle jaką wymówkę i wciąż łapała się na nią. Przez myśl mi przeszło, że dziewczyna robi sobie żarty, ale wyglądała na autentycznie przejętą. Poza tym Su nie byłaby zdolna do takiego kanciarstwa. Widać po niej każdą emocję.
     Pomimo idealnej sytuacji do kpin, postanowiłam odpuścić sobie ironiczne docinki. Dziewczyna przejmowała się moim samopoczuciem. Martwiła się. Nie mogłam jej zrobić takiego świństwa po raz kolejny. Zamiast rzucić drwiącą uwagę, położyłam dłoń na ramieniu Sucrette, uśmiechając się przy tym pokrzepiająco.
     - Nie przejmuj się, nie ominęłaś żadnego maratonu horrorów. Po prostu jestem trochę zestresowana. Pierwsze raz będę występować przed tyloma osobami. Nawet się trzęsę, spójrz.
     Wyciągnęłam ręce przed siebie, aby pokazać, jak dygotały. Ostatnio bałam się tak w dniu egzaminu semestralnego z chemii, od którego w dużej mierze zależała moja dalsza przyszłość. Wizja niezdania do następnej klasy mocno odcisnęła się w mojej pamięci, przez co zaczęłam przykładać większą wagę do nauki. Krócej rzecz ujmując, wreszcie zaczęłam sięgać po podręczniki nie tylko przed ważnymi testami.
     - Rzeczywiście bardzo się denerwujesz. Ale nie przejmuj się. Swój pierwszy mecz ćwierćfinałowy spędziłam w toalecie, bo dostawałam mdłości na samą myśl o wejściu na boisko. Naprawdę źle to wspominam.
     - Mówisz poważnie? Kurczę, nie wiedziałam, że można aż tak silnie odczuwać stres. Brałam to za czcze gadanie pokręconych naukowców.
     - W takim razie stoi przed tobą żywy dowód na słuszność ich teorii.
     - Tak, podręcznikowa ofiara stresu. Powiedz szczerze, włosy też ci wypadają?
     - Na szczęście nie. To już ekstremalne objawy. Chociaż kto wie, może jeszcze przed końcem liceum będę łysa?
     - Nawet tak nie mów! – zganiłam Sucrette, chociaż wiedziałam, że tylko żartowała. Nie spodziewałam się po niej tak spaczonego poczucia humoru. – Chyba powinnyśmy trochę poćwiczyć. Niby ławka rezerwowych, ale głupio byłoby złapać kontuzję, bo wszystko inne uważałyśmy za ciekawsze od rozgrzewki.
     Durand przytaknęła i obie od razu zaczęłyśmy robić lekkie skłony, aby trochę się rozciągnąć. Uwagi trenerki Williams o nieforsowaniu się wzięłyśmy sobie do serca.
     - A co do horrorów – zaczęłam, kiedy przeszłyśmy do wymachów nogami – w najbliższym czasie nic interesującego nie będzie leciało, ale mam całkiem sporą kolekcję DVD. Może wpadniesz do mnie w weekend i urządzimy maraton, co ty na to?
     - Naprawdę? – zapytała wyraźnie zaskoczona po chwili milczenia i bezmyślnego wpatrywania się we mnie.
     - Jasne. Zrobimy zapas popcornu i zalegniemy pod kołdrą w jakichś kretyńsko śmiesznych piżamkach.
     Zdziwienie u Sucrette w ogóle mnie nie zaskoczyło. Sama byłam zdumiona, że zaproponowałam jej wspólne spędzenie wolnego czasu. Bez przymusu ze strony Raven i wcześniejszych próśb. Wszystko wyszło zupełnie naturalnie i pewnie dlatego tak onieśmielająco. Dotychczas nie zdarzało się, żebyśmy we dwie organizowały sobie rozrywkę. Wypad do centrum handlowego albo kawiarni to nierzadkość, ale zawsze towarzyszyło nam jeszcze kilka osób.
     Skoczna muzyka dobiegająca z głośników rozwieszonych po całej hali została zastąpiona przez wesoły i wyraźnie podekscytowany głos mężczyzny.
     - Cześć, siemka i witajcie, ludziska. Ależ was wielu – zaśmiał się trochę nazbyt piskliwie jak na dojrzałego faceta. – Dzisiaj mówić do was będę ja, James Hunter, wasz ulubiony i jedyny w swoim rodzaju komentator. Proszę, przywitajcie mnie głośnym wiwatem.
     Wszyscy na zawołanie zaczęli klaskać oraz entuzjastycznie pokrzykiwać. Cała wielka hala sportowa z zachwytem witała mężczyznę.
     - Koleś ma niezłe stadko, tylko mu pozazdrościć – rzuciła z przekorą Raven, która właśnie niespodziewanie zmaterializowała się tuż obok mnie.
     - Ale najgłośniejsze brawa należą się naszym dzisiejszym gwiazdom. Wspaniałym, uzdolnionym i przesłodkim siatkareczkom! – Ludzie niepewnie zaczęli klaskać, więc James zachęcał ich, aby włożyli w to trochę więcej energii. – Już za chwilę rozpoczną się pierwsze mecze ćwierćfinałowy. Na lewej połowie pojedynkować się będzie liceum z Barnstable oraz liceum z Crystal Hills. Na prawej zaś…
     Kompletnie wyłączyłam się z otaczającej mnie rzeczywistości. Nie docierały do mnie żadne dźwięki, chociaż jeszcze przed momentem było przeraźliwie głośno. Słyszałam jedynie bicie własnego serca. Donośne, przyspieszone i niezwykle absorbujące.
     Rozmyte cienie powoli przesuwały się w głąb bladożółtej plamy. Spojrzałam w dół, na swoje dłonie. Także falowały i z każdą sekundą traciły swój zwyczajny kształt.
     Czułam mdłości. Ucisk w żołądku przybierał na sile. Zimne krople potu wstąpiły na kark i spływały po plecach wywołując dreszcze. W gardle miałam sucho, chociaż niedawno wypiłam sporo wody.
     - Chodź, Wood. Zaczyna się, więc musimy zejść z boiska.
     Zostałam pociągnięta na bok. Nagle wszystko wróciło do normalności. Zawodniczki stały na parkiecie, po sześć na połowie. Zamiast kołaczącego serca słyszałam żywy doping kibiców. Szybkie spojrzenie na dłonie uzmysłowiło mi, że chwilowe omamy już minęły.
     To stres. To wszystko wina stresu, tłumaczyłam sobie w myślach, aby choć trochę się uspokoić. Nadal mnie mdliło i czułam nieprzyjemną suchość w gardle, dlatego sięgnęłam po moją butelkę z wodą.
     Pierwszy łyk wzięłam wraz z gwizdkiem rozpoczynającym mecz.


     Szkolny autokar opuściłam jako pierwsza. Przepchnęłam się przez kilka starszych ode mnie zawodniczek oraz trenerkę Williams, które siedziały bliżej drzwi. Wypadłam na zewnątrz, o mały włos nie upadając twarzą na pokryty solą i piaskiem asfalt. Wzięłam ogromny haust świeżego, mroźnego powietrza. Brakowało mi go, od kiedy zajęłam miejsce w autobusie. Podróż – na moje prowizoryczne szczęście – nie trwała długo. Chociaż momentami miałam nieodparte wrażenie, że kierowca specjalnie zwalniał, abym zrzygała się na dziewczynę siedzącą przede mną, wesoło trajkoczącą i zajadającą maślane bułeczki. Pomyśleć, że jadąc do Worcester również czułam się znakomicie. Tylko mnie oraz Raven było do śmiechu. Teraz role odwróciły się. Black przespała całą podróż, trochę czasu mi zajęło zanim ją dobudziłam i zmusiłam, by wstała z fotela. Ja natomiast ledwo powstrzymywałam wymioty. Nadal trzęsły mi się dłonie, a głowę rozpierał tępy ból, jakbym dostała kijem baseballowym. Wszystko za sprawą stresu, który dopadł mnie tuż przed rozpoczęciem naszego pierwszego meczu ćwierćfinałowego. Skurczybyk nie chciał odpuścić, ale świeże powietrze i cichnące okrzyki radości nieco uśmierzały cierpienie. Zazdrościłam koleżankom kotłujących się w nich szczęścia oraz dumy. Ja czułam wyłącznie palącą cały przełyk żółć.
     - Holly, na pewno wszystko z tobą w porządku? – zagaiła pani Williams. Delikatnie objęła mnie ramieniem, jednocześnie pomagając mi stać na nogach. Kolana miałam jak z waty. Szłam powoli, stawiając stopę za stopą, opierając się barkiem o autobus. Mimo to raz potknęłam się i gdyby nie błyskawiczna interwencja trenerki, runęłabym na beton.
     - Nie wiem… – szepnęłam. Czułam się jeszcze gorzej niż w autokarze. Kiedy siedziałam na fotelu, nie doskwierały mi drgające nogi.
     - Powinnaś zadzwonić po kogoś, żeby przyjechał i cię odebrał. W takim stanie daleko nie zajdziesz – stwierdziła kobieta, po czym zwróciłam się do dziewczyn, które dopiero wysiadały z autobusu. – Ej, podajcie torbę Stanley!
     - Chyba nie będzie takiej potrzeby. Mogę ją przejąć.
     Leniwie uniosłam wzrok. Ćmiło mnie i najchętniej w ogóle nie otwierałabym oczu. Ten błyszczący w słonecznych promieniach śnieg, który leżał odłogiem na dziedzińcu, był oślepiający.
     - Co tutaj robisz? – mruknęłam bardzo niepocieszona widokiem Duncana. Ogarnęło mnie wrażenie, jakbym została przyłapana. Poczułam się jak alkoholik, którego żona znalazła w ogrodzie sąsiada, bo po całonocnej libacji pomylił domy. A jeszcze niedawno zarzekał się na najukochańszą mamusię i jej szarlotkę, że nie wąchał alkoholu od dwóch lat. Wódka? Jaką wódkę ty czujesz? Cukierka tylko zjadłem.
     Normalnie zaraz zacznę się tłumaczyć, przeszło mi przez myśl, gdy zniechęcone spojrzenie Duncana uważnie mnie zlustrowało. Może jednak obrzygałam się zaraz po wypadnięciu z autokaru, który swoim intensywnym kolorem jedynie przypominał mi o palącej żółci w gardle. Albo wypieprzyłam się i całe kolana ubrudziłam. Cholera, nie miałam pojęcia, dlaczego tak krytycznie na mnie patrzył, ale od tego myślenia głowa bolała coraz bardziej.
     - Dobre pytanie – warknęła pani Williams wyraźnie niezadowolona. – Powinieneś być teraz na lekcjach. Chyba, że zaraz zarzucisz mi utratę poczucia czasu.
     - Po prostu urwałem się z zajęć. – Wzruszył ramionami, a ostry ton nauczycielki najwyraźniej spływał po nim jak po kaczce. W końcu sam napatoczył się pod jej nos, musiał mieć świadomość czyhających na niego konsekwencji. – O nie, wymierzy mi pani karę?
     Zbliżył się do kobiety i lekko nachylił nad nią, najwidoczniej z zamiarem udowodnienia, że miał przewagę. Trenerkę wyraźnie oburzyło zachowanie Duncana, bo jej dłoń mocniej zacisnęła się na moim ramieniu. Cóż za zarozumiały drań. Nie wiedział, kiedy powinien przestać. Kompletnie nie czuł, że balansuje na krawędzi.
     - Teraz jesteś bezczelny – skwitowała Williams i od razu zwróciła się do grupy dziewcząt, dotychczas jedynie przysłuchujących się tej krótkiej wymianie zdań. Nawet kłótnią nie można było tego nazwać. – Czy któraś poszła po tę torbę?
     - Trzymam ją – odpowiedziała Raven.
     - Dobrze. – Znów spojrzała na stojącego przed nią chłopaka. Z rządzą mordu wyrysowaną na twarzy i aurą zaciętości okalającą jej drobne ciało. – Ufam, że odwieziesz Holly do domy w jednym kawałku. Ale nie licz, że odpuszczę ci ucieczkę ze szkoły, Holden. Nawet, jeżeli udało ci się zjawić w odpowiednim miejscu i czasie.
     Chłopak jedynie kiwnął głową na odczepnego i zawrócił do samochodu stojącego kilkanaście metrów dalej. Nie raczył rzucić nawet zdawkowego pożegnania. Od ponad miesiąca zachowywał się jak rasowy dupek. W ogóle nie liczył się z cudzym zdaniem, co dobitnie udowodnił, kiedy zaszył się w domu na tydzień, nie racząc kogokolwiek słowem wyjaśnienia. Po kłótni z rodzicami było jedynie gorzej i chyba powoli wszyscy zaczynali mieć dosyć jego humorków. Nawet mi czasami z trudem przychodziło prowadzenie z nim rozmowy, bo nie opuszczało mnie wrażenie, że to wszystko robiliśmy na siłę. Że w rzeczywistości nie chcieliśmy swojego towarzystwa.
     - Zdołasz sama iść? – spytała trenerka Williams, na co od razu, nawet trochę zbyt nagle, przytaknęłam. Chociaż tak naprawdę nie byłam pewna, czy uda mi się przejść odległość dzielącą mnie od samochodu, to chciałam szybko odciążyć kobietę. Po prostu czułam, że Holden wytrącił ją z równowagi, a moja obecność jedynie dokładała jej zmartwień.
     - Myślisz, że możemy się z wami zabrać? – zagaiła Raven, kiedy odbierałam od niej torbę. Patrzyła na mnie z surową powagą wyrysowaną na twarzy. Dobrze znałam to spojrzenie. Dostała kolejny powód, aby uważać mój związek z Duncanem za zwykłą farsę. Teraz będzie wyczekiwać odpowiedniego momentu, aby po raz kolejny wyrazić swoje zdanie.
     - Chyba was nie zabije – burknęłam niezadowolona z tonu głosu dziewczyny, bo ostatnią rzeczą, jakiej teraz pragnęłam były jej wywody.
     Pożegnałyśmy się z trenerką oraz koleżankami z drużyny i ruszyłyśmy do auta. Szłam ostatnia. Nogi nadal trzęsły się jak u nowonarodzonej żyrafy, a botki na obcasie nie ułatwiały chodzenia. Do tego wciąż mnie mdliło, ale cieszyłam się, że nie muszę pieszo pokonywać drogi do domu. Po prostu nie wytrzymałabym tego.
     Duncan stał oparty o drzwi samochodu i palił. Zostało mu niewiele mniej niż pół papierosa, ale, gdy nas zobaczył, wyrzucił niedopałek w zaspę.
     - Coś ci nie odpowiada? – warknął na Sucrette, która zatrzymała się zamiast wsiąść do środka. Zapewne myślała, że Holden będzie chciał spokojnie dokończyć palenie, więc jeszcze nie pchała się do auta.

     - N-nie – bąknęła cicho i w dwóch krokach znalazła się przy samochodzie.
     Spojrzałam na chłopaka karcąco. Powinien gryźć się w język i dwa razy analizować, co zamierzał powiedzieć.
     - Uspokój się – syknęłam na niego. Durand nie była jego koleżanką, zatem tym bardziej nie miał prawa zwracać się do niej w tak gniewny i opryskliwy sposób.
     Nie zareagował na upomnienie. Zachowywał się, jakby w ogóle go nie usłyszał. Nawet nie posłał mi wrogiego spojrzenia. Po prostu wsiadł do auta, z hukiem zamykając za sobą drzwi.
     Nikt nie próbował rozpocząć rozmowy. Zapewne przez nieprzyjemną atmosferę, ale głośno rozkręcone radio również nie zachęcało do konwersacji. Dopiero po upływie kilkunastu minut przez krzykliwy śpiew Briana Johnsona przedarła się Sucrette, prosząc, aby Duncan zatrzymał się na przystanku autobusowym, do którego dojeżdżaliśmy. Chłopak usłuchał i bez słowa czekał, aż brunetka wysiądzie.
     - Stąd ma dalej niż spod szkoły – oznajmiła Raven, kiedy czarny lexus Holdena na powrót znalazł się na pasie ruchu.
     - Żartujesz? – Odwróciłam się, aby widzieć twarz koleżanki. Zamiast cwaniackiego uśmieszku, na który w głębi duszy liczyłam, dostrzegłam jedynie zmartwienie. – Myślałam, że jedzie do ciebie.
     - Pewnie bała się odezwać.
     - Mam ją zawołać, żeby zawróciła? – warknął Duncan, bez problemu wyczuwając pretensję w głosie Black.
     - Obejdzie się – burknęła.
     Wywróciłam oczami ze zirytowania. Już sama nie wiedziałam, na kogo byłam bardziej zła. Na Raven czy Duncana. Fakt, zachował się okropnie względem Su, ale docinki na pewno nie wpłyną na niego pozytywnie. Z drugiej strony rozumiałam różowowłosą. Nie należała do cierpliwych osób, a trudno znosić humorzastego Holdena. Czułam się jak pomiędzy młotem a kowadłem. Postanowiłam przemilczeć całą sprawę i nie wracać do niej nawet, kiedy będziemy już z Duncanem sami. Niemal słyszałam, jak krzyczy mi prosto w twarz: Wolisz tę skretyniałą wariatkę ode mnie? Przecież to ja jestem twoim chłopakiem!
     No tak, a ona moją najlepszą koleżanką, i jak miałam to pogodzić?
     Odwieźliśmy Raven pod samą furtkę, po czym ruszyliśmy prosto na White Avenue. Odprężyłam się, kiedy w samochodzie oprócz nas nie było już nikogo. Resztę drogi zamierzałam spędzić w ciszy, bez niepotrzebnych sprzeczek. Jednakże Duncan miał inne plany. Odezwał się chwilę po wyjechaniu z Mystic Street, przy której mieszkała Raven.
     - Stało się coś poważnego?
     Nie wiedziałam, czy odnosił się do mojego ciągłego milczenia, czy stanu, w jakim zastał mnie na szkolnym parkingu. Do tej pory widziałam jego pełne odrazy spojrzenie. Nieprzyjemny dreszcz znów przeszedł po plecach, a lewe płuco zostało przebite na wskroś metalowym prętem o średnicy przynajmniej pięciu centymetrów. Po wyjęciu żelastwa pozostanie widoczna dziura.
     - Nieczęsto nauczyciel musi pomagać uczniowi stać.
     Sprecyzował. Wedle życzenia. Kliknęłam językiem o suche podniebienie. Wolałam, żeby przejmował się ciężką atmosferą nad naszymi głowami, bo jej szczątki nadal nie wyleciały, mimo że wystraszona Sucrette oraz skłonna do wszczynania sprzeczek Raven już się zmyły. Poruszanie tematu nieustannego milczenia mniej bolało.
     Wzięłam głębszy wdech, żeby choć trochę się uspokoić. Miałam tylko nadzieję, że nie zająknę się. Albo, że głos mi nie zadrży.
     - To stres – rzuciłam krótko, by nie popełnić błędu. Zdołałam nawet wymusić niemrawy uśmiech, chociaż zaraz pożałowałam, że odważyłam się na niego. Był zbyt sztuczny.
     - Pierwszy poważny mecz, co? Ja na swój nawet nie pojechałem. Już dzień wcześniej rzygałem z nerwów.
     - Ty? Nie wierzę.
     - Mówię prawdę. Cas do tej pory podśmiechuje ze mnie po kątach. Ale nikomu nie wygadał. Chyba troszczy się o wizerunek starszego braciszka.
     Prychnęłam rozbawiona pod nosem. Zawsze miło posłuchać, jak rodzeństwo wyraża się o sobie nawzajem w tak czuły sposób. Miałam nadzieję, że kiedyś ja i Kevin też osiągniemy podobny poziom w naszych relacjach. W tej chwili rzadko witaliśmy się na śniadaniu. Prawdopodobnie oboje coś przeoczyliśmy, a później zapomnieliśmy naprawić ten błąd. Zwykła pomyłka.
     - Miło widzieć cię uśmiechniętą.
     Zesztywniałam ze zdziwienia. Nie spodziewałam się takich słów ze strony Duncana. Tym bardziej w tym momencie. Chociaż wiedziałam, że był nieprzewidywalny oraz trudny do rozgryzienia, nadal potrafił mnie zaskoczyć.
     Spojrzałam na niego. Miał kamienną twarz, ale jego czarne oczy uważnie patrzyły na drogę. Śledziły każdą reakcję kierowcy jadącego przed nami.
     - Uśmiechałabym się częściej, gdybyś dawał mi do tego powody. Ostatnio słabo ci idzie.
     Odwróciłam wzrok na widok za boczną szybą. W duchu modliłam się do wszystkich znanych mi bóstw, żeby Holden nie kwapił się odpowiadaniem na mój przytyk. Powiedziałam trochę za dużo i byłam tego świadoma. W końcu nie kto inny, a właśnie ja namawiałam Duncana do podjęcia rozmowy z rodzicami. Rozmowy, która okazała się przykrą dla każdego jej uczestnika. Wmawianie sobie, iż postąpiłam dobrze, bo kiedyś musieli porozmawiać o decyzji chłopaka przestało być skuteczne już chwilę po opuszczeniu domu sąsiadów. Gdybym nie naciskała na Holdena, pozwoliła mu osobiście znaleźć odpowiedni moment, może nie doszłoby do awantury. Po dłuższym czasie stałby się spokojniejszy i na chłodno przeanalizowałby słowa staruszków, zamiast wybuchać prawie na starcie. W każdym razie, jak na to wszystko nie spojrzeć, byłam ostatnią osobą, która miała prawo wyrzucać mu nieznośne oraz bezczelne zachowanie. Powinnam go wspierać i wykazywać się większym zrozumieniem. Beznadziejna ze mnie dziewczyna.
     - Dzisiaj też do mnie przychodzisz? – spytałam, kiedy czarny lexus stał już w garażu.
     - Rodzice wyjechali rano – odparł, wyjmując kluczyk ze stacyjki.
     - No tak. Nie śpieszyłoby ci się do domu, gdyby jeszcze byli.
     Ostatnie trzy dni Duncan spędził u mnie. W weekend przychodził z samego rana i wychodził dopiero przed północą, aby mieć pewność, że nie natknie się na mamę bądź tatę. Wczoraj, zaraz po zajęciach, także mnie odwiedził. I chociaż moi rodzice nie popierali zachowania chłopaka, a nawet chcieli porozmawiać z Holdenami, by ukrócili trochę samowolkę najstarszego syna, to odłożyli przyjacielską solidarność oraz swoje poglądy na dalszy plan. Doszli do wniosku, że cała sprawa lada dzień rozejdzie się po kościach, a nie zbiednieją znacznie, gdy dojdzie piąta gęba do wykarmienia. Byłam im za to ogromnie wdzięczna, bo wiedziałam, że zgadzali się na wszystko tylko ze względy na mnie.
     - Ale teraz ty możesz trochę nadwyrężyć moją gościnność – wyszeptał mi wprost do ucha, gdy z garażu przeszliśmy do holu. – Obiecałaś mi coś, pamiętasz?
     Obrócił mnie przodem do siebie. Przyjemne deszcze przechodziły przez ciało, sprawiając, że stawałam się coraz bardziej spięta. Kolana nadal trzęsły się i nie mogłam wyprostować nóg. Wciąż czułam, jak dłonie drżą od stresu, a teraz również nieoczekiwanego podniecenia. Z trudem powstrzymywałam się przed opleceniem rękoma szyi Duncana, by pocałować go namiętnie i żarliwie. Nachylony chłopak z pewnością nie ułatwiał tłumienia silnych emocji. Jedynie cichy głosik racjonalnej strony mojego umysłu sprawiał, że stałam na własnych nogach – z trudem, ale jednak – zamiast wisieć na Holdenie, trzymana jedynie jego silnymi ramionami, oplatającymi mnie w pasie. Podświadomie czułam, że to nie był dobry czas na uniesienia. Nie teraz, gdy nadal mnie mdliło, a w Duncanie zapewne szalała złość, chociaż skutecznie ją maskował.
     - Pamiętam – westchnęłam, udając zrezygnowanie. – Doskonale pamiętam, że wówczas mocno zaznaczyłam słowo może.
     Zaśmiałam się krótko, kiedy cwany grymas zszedł z twarzy chłopaka, ustępując miejsca zdziwieniu. Wyglądał niezwykle zabawnie z rozszerzonymi oczami i lekko rozchylonymi ustami. Doprawdy niecodzienny widok.
     - Aczkolwiek z chęcią skorzystam z twojej gościnności. – Pstryknęłam palcami w nos Duncana, aby trochę odsunąć go od siebie. – Zrób mi płatki na mleku. Zgłodniałam.
     Szybko zdjęłam buty i rzuciłam je w kąt razem ze sportową torbą. Będąc nadal w kurtce oraz szczelnie opatulona wełnianym szalem ruszyłam do salonu, gdzie usadowiona na wygodnej kanapie miałam zamiar zaczekać na jedzenie.
     - Ty mała… – wysyczał przez zaciśnięte zęby, nim jeszcze zniknęłam w salonie.

♥ ♥ ♥ ♥

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz