Witajcie, Drodzy Czytelnicy!
Nie mogę uwierzyć, że to już 60-ty rozdział. Kawał historii, a tak naprawdę jeszcze niewiele wiemy. Tak, my. Życie Holly ewoluuje i często idzie własnymi drogami. Nie zawsze jestem w stanie to kontrolować. Pewne rzeczy pojawiają się bardzo niespodziewanie. Czy to dobrze? Cóż, chyba nie mnie to oceniać.
Pisząc ten wstęp uzmysłowiłam sobie, że zawsze łatwo zaczynam nowy rozdział. Zbyt łatwo. Wchodzę z wielką pompą, a później tracę entuzjazm i potrzebuję silnego bodźca, który pchnie mnie do dalszej pracy. Posadzi na fotelu i karze pisać. Trochę jak nadgorliwy nauczyciel, który stoi za plecami podczas kartkówki. W każdym razie, gdy już wrócę - z reguły po miesiącu - pisze mi się bardzo przyjemnie. Zapominam o całym świecie, jakbym doznawała nirwany. Ktoś też ma taką dziwną przypadłość?
Cieplutko pozdrawiam i życzę przyjemnej lektury. Trochę taki zapychacz, ale mam nadzieję, że dobrze go przyjmiecie. (^.^)
Droga (nie) do miłości:Rozdział
60
„Nasze spojrzenia się spotykają,
ale jest inaczej niż za pierwszym razem. Wtedy wszystko było możliwe. W głębi
duszy wiedziałam, że go pokocham. Teraz mam pewność. Wiem, że go kocham, i
wiem, że nie przestanę.”
~N. Yoon
Wszystkie
mecze mistrzostw stanowych zaplanowano rozegrać w Worcester. Podobno było to
niezmienne. Chociaż jeszcze do wczoraj twierdziłam, że nie miało to sensu.
Wszakże głównym miastem stanu Massachusetts jest – i pewnie zawsze będzie –
Boston. Aczkolwiek dzisiaj zaczynałam dostrzegać walory takiej decyzji.
Worcester leżało w centralnej części stanu, stąd też pewnie jego nazwa Serce
Wspólnoty. Jak dla mnie szalenie oklepane, ale chyba chwytliwe, bo wielu
właśnie tego nazewnictwa używało, gdy mówiło o mieście. Ponadto przy drodze
wjazdowej stała bogato zdobiona tablica, na której wielkimi literami
umieszczono Serce Wspólnoty.
Worcester było znacznie mniej widoczne. A mi brakowało tylko Witajcie w mieście cudów, bym poczuła
się jak w domu.
- Ta hala
jest ogromna – stwierdziła Raven, kiedy wreszcie opuściłyśmy szkolny autobus.
Stałyśmy na parkingu niedaleko głównego wejścia i już od dłuższej chwili
podziwiałyśmy monstrualnej wielkości budynek. To z pewnością największa budowla
w Worcester. Jeżeli jeszcze przed momentem miałam jakieś obiekcje względem
wyboru miejsca do przeprowadzenia finałów, teraz całkowicie wyzbyłam się ich.
Ta hala bez wątpienia była najodpowiedniejsza.
- Mieści
około dwudziestu tysięcy widzów i ma dwa boiska. To ułatwia rozgrywanie meczy –
poinformowała nas Sucrette, która przecież była tutaj już drugi raz.
-
Spodziewałam się sali gimnastycznej nie większej od naszej – mruknęła Raven,
nadal ogarnięta szokiem. – W ogóle byłam pewna, że zagramy w jakiejś szkole.
- Chociaż siatkówka nie jest naszym sportem
narodowym, organizatorzy turnieju podchodzą bardzo poważnie do swojej pracy –
powiedziała trenerka Williams. W jej głosie wyczułam nutkę pretensji, jakby
niezadowolenia, że nie doceniłyśmy przedsięwzięcia, w którym brałyśmy udział.
- Proszę
pani, już wszystkie są – oznajmiła Rebecca i razem z resztą drużyny ruszyła w
stronę wejścia do hali sportowej. Bez słowa dołączyłam do nich.
Atmosfera
pomiędzy zawodniczkami była napięta. Wszystkie milczące, patrzące gdzieś na
boki, jakby doszukiwały się tam czegoś interesującego. Chyba tylko ja oraz
Raven chciałyśmy wprowadzić do grupy wesoły nastrój. Uważałyśmy, że śpiewanie
głupkowatych piosenek i wygłupy mogą trochę podbudować morale drużyny, a przede
wszystkim choć na chwilę pozwolić odreagować stres. Ale spękałyśmy. Całą drogę
przesiedziałyśmy w milczeniu, pochłaniając paczki pianek jedną za drugą i
grając w kółko i krzyżyk. Nie odważyłyśmy się choćby spróbować nakłonić
dziewczyn do jakiejś rozrywki.
W środku
panował istny chaos. Ludzie stworzyli zbiorowisko przy samych drzwiach. Gdzieś
za nimi ciągnęła się kolejka do bufetu. Musieli w nim sprzedawać coś naprawdę
obłędnego, bo nikt nie zwracał uwagi na stojące nieopodal automaty z napojami i
przekąskami. Trochę dalej dostrzegłam grupę wysokich dziewcząt, z pewnością
jakąś wrogą drużynę siatkarską. Kto wie, może to właśnie z nimi przyjdzie nam
dzisiaj zmierzyć się na boisku? Z takiej odległości nie zdołałam ocenić, czy
wyglądały na groźne rywalki. Chociaż dla mnie każdy prezentował się przerażająco,
bo był wyższy o co najmniej pół głowy.
- Musimy
przecisnąć się do szatni! Tam przekażę wam szczegóły!
Trenerka
Williams starała się przekrzyczeć głośno dyskutujących ludzi. Widziałam, ile
siły wkładała w wypowiedzenie każdego słowa. Gdybym nie stała tuż obok niej, pewnie
nie usłyszałabym, co powiedziała. Zresztą nie tylko ja, bo dziewczyny
znajdujące się dalej robiły zdziwione miny i dopytywały, o co chodzi.
Wiadomości przekazywałyśmy pomiędzy sobą, aby każda znała dalsze plany.
Fakt, że
większość zawodniczek odwiedziła już tę halę z pewnością ułatwiał nam dojście
do celu. Nie musiałyśmy szaleńczo szukać planu budynku, po prostu od razu
skręciłyśmy w lewo, aby zejść bocznymi schodami do piwnicy, gdzie znajdowały
się szatnie dla drużyn.
Sportową
torbę rzuciłam na ławkę stojącą najbliżej drzwi, a sama usiadłam tuż obok. Reszta
zgromadzonych także spoczęła, poza trenerką Williams, która wyszła na środek
szatni.
-
Pierwszy mecz rozegracie z Barnstable. Znacie je dobrze, bo organizowaliśmy z
nimi kilka sparingów. Młoda drużyna, podobnie jak wy, chociaż nieskromnie
powiem, że mniej zgrana. Nie powinnyście mieć żadnego problemu, dotychczas
wszystkie spotkania szły po naszej myśli. Są kiepskie w kontrataku, więc
starajcie się najwięcej punktów zdobyć podczas silnych i pewnych ataków.
Kombinować zacznijcie dopiero, gdy grunt zapali się wam pod nogami. Dzisiaj nie
musicie używać asów. Cóż, przynajmniej taką mam nadzieję.
Nie
lubiłam zbytniej pewności siebie. Co, jeżeli okaże się, że do naszych
przeciwników miesiąc temu doszła jakaś wybitna siatkarka, której obecność
trzymali w tajemnicy? Taki czarny koń potrafiący odmienić losy meczu w najmniej
spodziewanym momencie. Dobrze, że trenerka nie wywróżyła nam absolutnej
wygranej trzy do zera.
- Idę już
na boisko, a wy szybko przebierzcie się i dołączcie do mnie. Nie czekajcie na
zaproszenie, bo musimy jeszcze przeprowadzić rozgrzewkę – oznajmiła kobieta, po
czym opuściła szatnię.
- Ale
fart, co? Barnstable… Bałam się, że już na początku dostaniemy Boston –
odezwała się Chloe z wyraźną ulgą w głosie.
- Racja,
głupio byłoby odpaść w ćwierćfinale. Zwłaszcza, że ostatnim razem doszłyśmy do
finału – zawtórowała koleżance Rebecca.
- Dziewczyny
z Bostonu są takie dobre? – zagaiła Raven, mówiąc głośno to, co mi przeszło
jedynie przez myśl.
Zawodniczki starsze od nas stażem spojrzały po sobie. Miny im zrzedły.
Najwidoczniej różowowłosa za bardzo pogłębiła temat, przywołując przykre wspomnienia.
-
Najlepsze – mruknęła ledwo słyszalnie Sucrette, jakby wypowiadała coś
zakazanego.
Atmosfera, chociaż jeszcze przed chwilą zdawała się odrobinę lżejsza,
znów stała się gęsta, niemalże dusząca. Taka sama, jaka towarzyszyła nam przez
całą drogę do Worcester. Nie rozumiałam, skąd takie nastawienie. Domyśliłam
się, że to właśnie z Bostonem zawodniczki z naszej szkoły przegrały w zeszłym
roku walkę o pierwsze miejsce. Byłam w stanie pojąć ich niechęć do przeciwnej
drużyny. Żal, gorycz porażki. Osobiście nie trawiłam Bostonu i ludzi w nim
żyjących. To miejsce było i zapewne zawsze pozostanie dla mnie piekłem, jakby
tylko tam działy się rzeczy okropne. Ale ja tam mieszkałam całe dotychczasowe
życie. Wiązałam z tym miastem mnóstwo nieprzyjemnych wspomnień. Za co
mieszkanki Kryształowej Ziemi, jak miałam od pewnego czasu w zwyczaju nazywać Crystal
Hills, tak bardzo nienawidziły bostońskich siatkarek? Zapewne niejedna z moich
koleżanek zechciałaby nazwać je potworami.
- W
godzinę wygrały z nami trzy do zera, nie dając nam zdobyć więcej niż dziesięciu
punktów w secie – wyjaśniła Debrah, tym samym odpowiadając na moje
niewypowiedziane pytanie. To już drugi raz w tym dniu, gdy ktoś odgaduje moje
myśli.
- Wow –
wyrwało się Raven, za co natychmiast została skarcona gniewnym spojrzeniem przez
Rebeccę, która reakcję dziewczyny potraktowała jako oznakę podziwu dla rywala.
- Czy to
jest jeszcze poziom licealny? – zapytałam zdumiona, bo wiedziałam, że nasza
drużyna nie była beznadziejna. W końcu jakoś dostały się do zeszłorocznego
finału. Mimo to zmiażdżono je, pewnie bez większego trudu.
- Nie –
odpowiedziała bez cienia zawahania Debrah. – Jeszcze rok, może dwa i wyprą
Brookline ze stołka reprezentantów stanu.
Wszystkie
od razu zaczęłyśmy przebierać się, powracając do naturalnego porządku. Byłyśmy
milczące i chyba każda próbowała wyprzeć z myśli słowa, które przed chwilą
padły. Jednakże one uparcie wisiały w powietrzu, nad naszymi głowami niczym
ostrze gilotyny. Błazeński kat machał siekierą i kiedy już nabrałyśmy pewności,
że zaraz umrzemy, ten cofał broń z szyderczym śmiechem.
Usłuchałyśmy poleceń trenerki Williams i po szybkiej zmianie odzieży
ruszyłyśmy na wielką halę sportową. Już przy szerokich drzwiach oślepiły mnie
reflektory, które zapewne nie pozostawiały choćby fragmentu sali w cieniu.
Wszystko było doskonale oświetlone, nawet trybuny umiejscowione pod sufitem,
gdzie nikt nie przebywał. Na sektorach nie panował tłok, chociaż po chordzie
ludzi przed głównym wejściem można było spodziewać się czegoś innego.
Prawdopodobnie większość widzów jeszcze nie dotarła, co zresztą było
zrozumiałe, bo według cyfrowych tablic punktowych, na których teraz wyświetlano
jedynie godzinę, pozostało prawie pół trzydzieści minut do pierwszych meczy
ćwierćfinałowych. W jednym z nich brałyśmy udział. Nagle trzydzieści minut,
chociaż zwykle był to szmat czasu, stały się kilkoma sekundami dzielącymi mnie
od pierwszego w życiu turnieju. Stresowałam się niesamowicie. Czułam ścisk w żołądku
i obrzydliwy smak palącej żółci w przełyku. Uświadomiłam sobie, że nie powinno
mnie tu być. Nie nadawałam się do sportu, miałam dwie lewe nogi oraz ręce i
brakowało mi koordynacji ruchowej. Wolałam spać albo tkwić przed telewizorem z
miską prażonej kukurydzy na kolanach. Plułam sobie w brodę, że zgodziłam się
dołączyć do drużyny siatkarskiej. Powinnam była spławić Raven i jej namolne
prośby, by rozpocząć szukanie rzeczywiście interesującego mnie klubu. Na
przykład zajęć z literatury. Nawet cholerne malarstwo, którym tak bardzo
zachwyca się moja mama, byłoby dla mnie odpowiedniejsze. Może nawet
wzbudziłabym w rodzicielce dumę.
-
Sprawnie się uwinęłyście – stwierdziła trenerka Williams, kiedy podeszła do nas
po skończeniu rozmowy z jednym z sędziów liniowych. Czyżby znów planowała
owinąć sobie arbitra wokół palca? – Najpierw rozgrzejemy się wspólnie, a
później każda we własnym zakresie. Nie ma mowy o wyczerpujących ćwiczeniach, bo
wyzioniecie ducha podczas meczu. Z zamęczonych trucheł nie ma żadnego pożytku.
Rebecca,
nasza kapitanka, poprowadziła szybką gimnastykę. Starałam się całkowicie skupić
na rozgrzewce, ale byłam rozkojarzona. Co rusz spoglądałam na trybuny, aby ze
strachem odkryć, że ludzi z każdą chwilą przybywało. Nie potrafiłam w pełni
poświęcić uwagi ćwiczeniom. Czasami łapałam się, że musiałam podpatrywać, co
robią koleżanki z drużyny, bo nie usłyszałam poleceń Rebecci.
- Ej,
uważaj trochę, młoda – syknęła na mnie Heather, bo niechcący stanęłam na jej
stopie.
Świetnie,
już nie miałam na kogoś wpaść, przeszło mi przez myśl. Odepchnęłam od siebie
chęć, by westchnąć przeciągle i tylko uśmiechnęłam się niemrawo, żeby wyglądać
na autentycznie zmartwioną.
- Wybacz,
naprawdę nie chciałam – mruknęłam, udając skruchę. W rzeczywistości wcale nie
czułam się winna, a przeprosiłam wyłącznie z grzeczności.
Do
niedawna Heather Langshaw była mi w pełni obojętna. Czasami zamieniłyśmy między
sobą kilka słów, ale tylko na treningach i jedynie o siatkówce. Koleżanki z nas
żadne, to fakt, ale od kiedy dowiedziałam się, że była z Duncanem, odruchowo
zaczęłam dostrzegać w niej rywalkę. A konkurencję stanowiła poważną. W
przeciwieństwie do niej nie miałam pięknej sylwetki, zgrabnych nóg i
perfekcyjnego makijażu, ale przynajmniej nie zadzierałam nosa. Heather była
zbyt dumna oraz pewna siebie, czasami po prostu brakowało jej zdrowej dawki
pokory. Zarozumialec z niej jakich mało. Pewnie rozstała się z Holdenem, bo
byli zbyt podobni. Zderzenie dwóch silnych charakterów nigdy nie niosło za sobą
dobrych efektów.
- Okej,
zajmijcie się teraz sobą. Tylko bez obijania, to nie czas i miejsce na
lenistwo.
Rebecca
podziękowała za wspólną rozgrzewkę, która dla mnie skończyła się bardzo szybko,
chociaż niewiele podczas niej zrobiłam.
Ścisnęłam
gumkę do włosów, aby jeszcze mocniej trzymała moje niesforne kłaki w ryzach.
Trochę żałowałam, że nie zrobiłam koka na czubku głowy. Albo chociaż warkocza,
żeby jakoś skrócić postrzępione kosmyki. Ich długość jedynie przeszkadzała w
grze. Wszędzie było ich pełno, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki
zmieniły się z cienkich nitek w grube i gęste włosy, jakie posiadały wyłącznie
kobiety występujące w reklamach odżywek.
-
Wszystko w porządku, Holly-chan? – Spojrzałam na Sucrette. W przeciwieństwie do
mnie miała wypieki na twarzy od zmęczenia i oddychała nieco płycej. – Dziwnie
się zachowujesz. Zazwyczaj jesteś nieco bardziej rozmowna. Powiedz, znowu
leciał maraton horrorów? Ach, śledziłam uważnie program telewizyjny, a i tak
coś pominęłam!
Plasnęła
otwartymi dłońmi o poliki w wyrazie niedowierzenia. Wprost nie mogłam uwierzyć,
że Durand nadal pamiętała tę byle jaką wymówkę i wciąż łapała się na nią. Przez
myśl mi przeszło, że dziewczyna robi sobie żarty, ale wyglądała na autentycznie
przejętą. Poza tym Su nie byłaby zdolna do takiego kanciarstwa. Widać po niej
każdą emocję.
Pomimo
idealnej sytuacji do kpin, postanowiłam odpuścić sobie ironiczne docinki.
Dziewczyna przejmowała się moim samopoczuciem. Martwiła się. Nie mogłam jej
zrobić takiego świństwa po raz kolejny. Zamiast rzucić drwiącą uwagę, położyłam
dłoń na ramieniu Sucrette, uśmiechając się przy tym pokrzepiająco.
- Nie
przejmuj się, nie ominęłaś żadnego maratonu horrorów. Po prostu jestem trochę
zestresowana. Pierwsze raz będę występować przed tyloma osobami. Nawet się
trzęsę, spójrz.
Wyciągnęłam ręce przed siebie, aby pokazać, jak dygotały. Ostatnio bałam
się tak w dniu egzaminu semestralnego z chemii, od którego w dużej mierze
zależała moja dalsza przyszłość. Wizja niezdania do następnej klasy mocno
odcisnęła się w mojej pamięci, przez co zaczęłam przykładać większą wagę do
nauki. Krócej rzecz ujmując, wreszcie zaczęłam sięgać po podręczniki nie tylko
przed ważnymi testami.
-
Rzeczywiście bardzo się denerwujesz. Ale nie przejmuj się. Swój pierwszy mecz
ćwierćfinałowy spędziłam w toalecie, bo dostawałam mdłości na samą myśl o
wejściu na boisko. Naprawdę źle to wspominam.
- Mówisz
poważnie? Kurczę, nie wiedziałam, że można aż tak silnie odczuwać stres. Brałam
to za czcze gadanie pokręconych naukowców.
- W takim
razie stoi przed tobą żywy dowód na słuszność ich teorii.
- Tak,
podręcznikowa ofiara stresu. Powiedz szczerze, włosy też ci wypadają?
- Na
szczęście nie. To już ekstremalne objawy. Chociaż kto wie, może jeszcze przed
końcem liceum będę łysa?
- Nawet
tak nie mów! – zganiłam Sucrette, chociaż wiedziałam, że tylko żartowała. Nie
spodziewałam się po niej tak spaczonego poczucia humoru. – Chyba powinnyśmy
trochę poćwiczyć. Niby ławka rezerwowych, ale głupio byłoby złapać kontuzję, bo
wszystko inne uważałyśmy za ciekawsze od rozgrzewki.
Durand
przytaknęła i obie od razu zaczęłyśmy robić lekkie skłony, aby trochę się
rozciągnąć. Uwagi trenerki Williams o nieforsowaniu się wzięłyśmy sobie do
serca.
- A co do horrorów – zaczęłam, kiedy
przeszłyśmy do wymachów nogami – w najbliższym czasie nic interesującego nie
będzie leciało, ale mam całkiem sporą kolekcję DVD. Może wpadniesz do mnie w
weekend i urządzimy maraton, co ty na to?
- Naprawdę?
– zapytała wyraźnie zaskoczona po chwili milczenia i bezmyślnego wpatrywania
się we mnie.
- Jasne.
Zrobimy zapas popcornu i zalegniemy pod kołdrą w jakichś kretyńsko śmiesznych
piżamkach.
Zdziwienie u Sucrette w ogóle mnie nie zaskoczyło. Sama byłam zdumiona,
że zaproponowałam jej wspólne spędzenie wolnego czasu. Bez przymusu ze strony Raven
i wcześniejszych próśb. Wszystko wyszło zupełnie naturalnie i pewnie dlatego
tak onieśmielająco. Dotychczas nie zdarzało się, żebyśmy we dwie organizowały
sobie rozrywkę. Wypad do centrum handlowego albo kawiarni to nierzadkość, ale
zawsze towarzyszyło nam jeszcze kilka osób.
Skoczna
muzyka dobiegająca z głośników rozwieszonych po całej hali została zastąpiona
przez wesoły i wyraźnie podekscytowany głos mężczyzny.
- Cześć,
siemka i witajcie, ludziska. Ależ was wielu – zaśmiał się trochę nazbyt
piskliwie jak na dojrzałego faceta. – Dzisiaj mówić do was będę ja, James
Hunter, wasz ulubiony i jedyny w swoim rodzaju komentator. Proszę, przywitajcie
mnie głośnym wiwatem.
Wszyscy
na zawołanie zaczęli klaskać oraz entuzjastycznie pokrzykiwać. Cała wielka hala
sportowa z zachwytem witała mężczyznę.
- Koleś
ma niezłe stadko, tylko mu pozazdrościć – rzuciła z przekorą Raven, która
właśnie niespodziewanie zmaterializowała się tuż obok mnie.
- Ale
najgłośniejsze brawa należą się naszym dzisiejszym gwiazdom. Wspaniałym,
uzdolnionym i przesłodkim siatkareczkom! – Ludzie niepewnie zaczęli klaskać,
więc James zachęcał ich, aby włożyli w to trochę więcej energii. – Już za
chwilę rozpoczną się pierwsze mecze ćwierćfinałowy. Na lewej połowie pojedynkować
się będzie liceum z Barnstable oraz liceum z Crystal Hills. Na prawej zaś…
Kompletnie wyłączyłam się z otaczającej mnie rzeczywistości. Nie
docierały do mnie żadne dźwięki, chociaż jeszcze przed momentem było
przeraźliwie głośno. Słyszałam jedynie bicie własnego serca. Donośne,
przyspieszone i niezwykle absorbujące.
Rozmyte
cienie powoli przesuwały się w głąb bladożółtej plamy. Spojrzałam w dół, na
swoje dłonie. Także falowały i z każdą sekundą traciły swój zwyczajny kształt.
Czułam
mdłości. Ucisk w żołądku przybierał na sile. Zimne krople potu wstąpiły na kark
i spływały po plecach wywołując dreszcze. W gardle miałam sucho, chociaż
niedawno wypiłam sporo wody.
- Chodź,
Wood. Zaczyna się, więc musimy zejść z boiska.
Zostałam
pociągnięta na bok. Nagle wszystko wróciło do normalności. Zawodniczki stały na
parkiecie, po sześć na połowie. Zamiast kołaczącego serca słyszałam żywy doping
kibiców. Szybkie spojrzenie na dłonie uzmysłowiło mi, że chwilowe omamy już
minęły.
To stres.
To wszystko wina stresu, tłumaczyłam sobie w myślach, aby choć trochę się
uspokoić. Nadal mnie mdliło i czułam nieprzyjemną suchość w gardle, dlatego
sięgnęłam po moją butelkę z wodą.
Pierwszy
łyk wzięłam wraz z gwizdkiem rozpoczynającym mecz.
♥
Szkolny
autokar opuściłam jako pierwsza. Przepchnęłam się przez kilka starszych ode
mnie zawodniczek oraz trenerkę Williams, które siedziały bliżej drzwi. Wypadłam
na zewnątrz, o mały włos nie upadając twarzą na pokryty solą i piaskiem asfalt.
Wzięłam ogromny haust świeżego, mroźnego powietrza. Brakowało mi go, od kiedy
zajęłam miejsce w autobusie. Podróż – na moje prowizoryczne szczęście – nie
trwała długo. Chociaż momentami miałam nieodparte wrażenie, że kierowca
specjalnie zwalniał, abym zrzygała się na dziewczynę siedzącą przede mną,
wesoło trajkoczącą i zajadającą maślane bułeczki. Pomyśleć, że jadąc do
Worcester również czułam się znakomicie. Tylko mnie oraz Raven było do śmiechu.
Teraz role odwróciły się. Black przespała całą podróż, trochę czasu mi zajęło
zanim ją dobudziłam i zmusiłam, by wstała z fotela. Ja natomiast ledwo
powstrzymywałam wymioty. Nadal trzęsły mi się dłonie, a głowę rozpierał tępy
ból, jakbym dostała kijem baseballowym. Wszystko za sprawą stresu, który dopadł
mnie tuż przed rozpoczęciem naszego pierwszego meczu ćwierćfinałowego.
Skurczybyk nie chciał odpuścić, ale świeże powietrze i cichnące okrzyki radości
nieco uśmierzały cierpienie. Zazdrościłam koleżankom kotłujących się w nich szczęścia
oraz dumy. Ja czułam wyłącznie palącą cały przełyk żółć.
- Holly,
na pewno wszystko z tobą w porządku? – zagaiła pani Williams. Delikatnie objęła
mnie ramieniem, jednocześnie pomagając mi stać na nogach. Kolana miałam jak z
waty. Szłam powoli, stawiając stopę za stopą, opierając się barkiem o autobus.
Mimo to raz potknęłam się i gdyby nie błyskawiczna interwencja trenerki,
runęłabym na beton.
- Nie
wiem… – szepnęłam. Czułam się jeszcze gorzej niż w autokarze. Kiedy siedziałam
na fotelu, nie doskwierały mi drgające nogi.
- Powinnaś
zadzwonić po kogoś, żeby przyjechał i cię odebrał. W takim stanie daleko nie
zajdziesz – stwierdziła kobieta, po czym zwróciłam się do dziewczyn, które
dopiero wysiadały z autobusu. – Ej, podajcie torbę Stanley!
- Chyba
nie będzie takiej potrzeby. Mogę ją przejąć.
Leniwie
uniosłam wzrok. Ćmiło mnie i najchętniej w ogóle nie otwierałabym oczu. Ten
błyszczący w słonecznych promieniach śnieg, który leżał odłogiem na dziedzińcu,
był oślepiający.
- Co
tutaj robisz? – mruknęłam bardzo niepocieszona widokiem Duncana. Ogarnęło mnie
wrażenie, jakbym została przyłapana. Poczułam się jak alkoholik, którego żona
znalazła w ogrodzie sąsiada, bo po całonocnej libacji pomylił domy. A jeszcze
niedawno zarzekał się na najukochańszą mamusię i jej szarlotkę, że nie wąchał
alkoholu od dwóch lat. Wódka? Jaką wódkę ty czujesz? Cukierka tylko zjadłem.
Normalnie
zaraz zacznę się tłumaczyć, przeszło mi przez myśl, gdy zniechęcone spojrzenie
Duncana uważnie mnie zlustrowało. Może jednak obrzygałam się zaraz po
wypadnięciu z autokaru, który swoim intensywnym kolorem jedynie przypominał mi
o palącej żółci w gardle. Albo wypieprzyłam się i całe kolana ubrudziłam.
Cholera, nie miałam pojęcia, dlaczego tak krytycznie na mnie patrzył, ale od
tego myślenia głowa bolała coraz bardziej.
- Dobre
pytanie – warknęła pani Williams wyraźnie niezadowolona. – Powinieneś być teraz
na lekcjach. Chyba, że zaraz zarzucisz mi utratę poczucia czasu.
- Po
prostu urwałem się z zajęć. – Wzruszył ramionami, a ostry ton nauczycielki
najwyraźniej spływał po nim jak po kaczce. W końcu sam napatoczył się pod jej
nos, musiał mieć świadomość czyhających na niego konsekwencji. – O nie,
wymierzy mi pani karę?
Zbliżył
się do kobiety i lekko nachylił nad nią, najwidoczniej z zamiarem udowodnienia,
że miał przewagę. Trenerkę wyraźnie oburzyło zachowanie Duncana, bo jej dłoń
mocniej zacisnęła się na moim ramieniu. Cóż za zarozumiały drań. Nie wiedział,
kiedy powinien przestać. Kompletnie nie czuł, że balansuje na krawędzi.
- Teraz
jesteś bezczelny – skwitowała Williams i od razu zwróciła się do grupy
dziewcząt, dotychczas jedynie przysłuchujących się tej krótkiej wymianie zdań.
Nawet kłótnią nie można było tego nazwać. – Czy któraś poszła po tę torbę?
- Trzymam
ją – odpowiedziała Raven.
- Dobrze.
– Znów spojrzała na stojącego przed nią chłopaka. Z rządzą mordu wyrysowaną na
twarzy i aurą zaciętości okalającą jej drobne ciało. – Ufam, że odwieziesz
Holly do domy w jednym kawałku. Ale nie licz, że odpuszczę ci ucieczkę ze
szkoły, Holden. Nawet, jeżeli udało ci się zjawić w odpowiednim miejscu i
czasie.
Chłopak
jedynie kiwnął głową na odczepnego i zawrócił do samochodu stojącego
kilkanaście metrów dalej. Nie raczył rzucić nawet zdawkowego pożegnania. Od
ponad miesiąca zachowywał się jak rasowy dupek. W ogóle nie liczył się z cudzym
zdaniem, co dobitnie udowodnił, kiedy zaszył się w domu na tydzień, nie racząc
kogokolwiek słowem wyjaśnienia. Po kłótni z rodzicami było jedynie gorzej i
chyba powoli wszyscy zaczynali mieć dosyć jego humorków. Nawet mi czasami z
trudem przychodziło prowadzenie z nim rozmowy, bo nie opuszczało mnie wrażenie,
że to wszystko robiliśmy na siłę. Że w rzeczywistości nie chcieliśmy swojego
towarzystwa.
- Zdołasz
sama iść? – spytała trenerka Williams, na co od razu, nawet trochę zbyt nagle,
przytaknęłam. Chociaż tak naprawdę nie byłam pewna, czy uda mi się przejść
odległość dzielącą mnie od samochodu, to chciałam szybko odciążyć kobietę. Po
prostu czułam, że Holden wytrącił ją z równowagi, a moja obecność jedynie
dokładała jej zmartwień.
-
Myślisz, że możemy się z wami zabrać? – zagaiła Raven, kiedy odbierałam od niej
torbę. Patrzyła na mnie z surową powagą wyrysowaną na twarzy. Dobrze znałam to
spojrzenie. Dostała kolejny powód, aby uważać mój związek z Duncanem za zwykłą
farsę. Teraz będzie wyczekiwać odpowiedniego momentu, aby po raz kolejny
wyrazić swoje zdanie.
- Chyba
was nie zabije – burknęłam niezadowolona z tonu głosu dziewczyny, bo ostatnią
rzeczą, jakiej teraz pragnęłam były jej wywody.
Pożegnałyśmy się z trenerką oraz koleżankami z drużyny i ruszyłyśmy do
auta. Szłam ostatnia. Nogi nadal trzęsły się jak u nowonarodzonej żyrafy, a
botki na obcasie nie ułatwiały chodzenia. Do tego wciąż mnie mdliło, ale
cieszyłam się, że nie muszę pieszo pokonywać drogi do domu. Po prostu nie
wytrzymałabym tego.
Duncan
stał oparty o drzwi samochodu i palił. Zostało mu niewiele mniej niż pół
papierosa, ale, gdy nas zobaczył, wyrzucił niedopałek w zaspę.
- Coś ci
nie odpowiada? – warknął na Sucrette, która zatrzymała się zamiast wsiąść do
środka. Zapewne myślała, że Holden będzie chciał spokojnie dokończyć palenie,
więc jeszcze nie pchała się do auta.
- N-nie –
bąknęła cicho i w dwóch krokach znalazła się przy samochodzie.
Spojrzałam na chłopaka karcąco. Powinien gryźć się w język i dwa razy analizować,
co zamierzał powiedzieć.
- Uspokój
się – syknęłam na niego. Durand nie była jego koleżanką, zatem tym bardziej nie
miał prawa zwracać się do niej w tak gniewny i opryskliwy sposób.
Nie
zareagował na upomnienie. Zachowywał się, jakby w ogóle go nie usłyszał. Nawet nie
posłał mi wrogiego spojrzenia. Po prostu wsiadł do auta, z hukiem zamykając za
sobą drzwi.
Nikt nie
próbował rozpocząć rozmowy. Zapewne przez nieprzyjemną atmosferę, ale głośno
rozkręcone radio również nie zachęcało do konwersacji. Dopiero po upływie
kilkunastu minut przez krzykliwy śpiew Briana Johnsona przedarła się Sucrette, prosząc,
aby Duncan zatrzymał się na przystanku autobusowym, do którego dojeżdżaliśmy.
Chłopak usłuchał i bez słowa czekał, aż brunetka wysiądzie.
- Stąd ma
dalej niż spod szkoły – oznajmiła Raven, kiedy czarny lexus Holdena na powrót
znalazł się na pasie ruchu.
-
Żartujesz? – Odwróciłam się, aby widzieć twarz koleżanki. Zamiast cwaniackiego
uśmieszku, na który w głębi duszy liczyłam, dostrzegłam jedynie zmartwienie. –
Myślałam, że jedzie do ciebie.
- Pewnie
bała się odezwać.
- Mam ją
zawołać, żeby zawróciła? – warknął Duncan, bez problemu wyczuwając pretensję w
głosie Black.
-
Obejdzie się – burknęła.
Wywróciłam oczami ze zirytowania. Już sama nie wiedziałam, na kogo byłam
bardziej zła. Na Raven czy Duncana. Fakt, zachował się okropnie względem Su,
ale docinki na pewno nie wpłyną na niego pozytywnie. Z drugiej strony
rozumiałam różowowłosą. Nie należała do cierpliwych osób, a trudno znosić
humorzastego Holdena. Czułam się jak pomiędzy młotem a kowadłem. Postanowiłam
przemilczeć całą sprawę i nie wracać do niej nawet, kiedy będziemy już z
Duncanem sami. Niemal słyszałam, jak krzyczy mi prosto w twarz: Wolisz tę skretyniałą wariatkę ode mnie?
Przecież to ja jestem twoim chłopakiem!
No tak, a
ona moją najlepszą koleżanką, i jak miałam to pogodzić?
Odwieźliśmy Raven pod samą furtkę, po czym ruszyliśmy prosto na White
Avenue. Odprężyłam się, kiedy w samochodzie oprócz nas nie było już nikogo.
Resztę drogi zamierzałam spędzić w ciszy, bez niepotrzebnych sprzeczek.
Jednakże Duncan miał inne plany. Odezwał się chwilę po wyjechaniu z Mystic
Street, przy której mieszkała Raven.
- Stało
się coś poważnego?
Nie
wiedziałam, czy odnosił się do mojego ciągłego milczenia, czy stanu, w jakim
zastał mnie na szkolnym parkingu. Do tej pory widziałam jego pełne odrazy
spojrzenie. Nieprzyjemny dreszcz znów przeszedł po plecach, a lewe płuco
zostało przebite na wskroś metalowym prętem o średnicy przynajmniej pięciu centymetrów.
Po wyjęciu żelastwa pozostanie widoczna dziura.
-
Nieczęsto nauczyciel musi pomagać uczniowi stać.
Sprecyzował. Wedle życzenia. Kliknęłam językiem o suche podniebienie.
Wolałam, żeby przejmował się ciężką atmosferą nad naszymi głowami, bo jej
szczątki nadal nie wyleciały, mimo że wystraszona Sucrette oraz skłonna do
wszczynania sprzeczek Raven już się zmyły. Poruszanie tematu nieustannego
milczenia mniej bolało.
Wzięłam
głębszy wdech, żeby choć trochę się uspokoić. Miałam tylko nadzieję, że nie
zająknę się. Albo, że głos mi nie zadrży.
- To
stres – rzuciłam krótko, by nie popełnić błędu. Zdołałam nawet wymusić niemrawy
uśmiech, chociaż zaraz pożałowałam, że odważyłam się na niego. Był zbyt
sztuczny.
-
Pierwszy poważny mecz, co? Ja na swój nawet nie pojechałem. Już dzień wcześniej
rzygałem z nerwów.
- Ty? Nie
wierzę.
- Mówię prawdę.
Cas do tej pory podśmiechuje ze mnie po kątach. Ale nikomu nie wygadał. Chyba
troszczy się o wizerunek starszego braciszka.
Prychnęłam
rozbawiona pod nosem. Zawsze miło posłuchać, jak rodzeństwo wyraża się o sobie
nawzajem w tak czuły sposób. Miałam nadzieję, że kiedyś ja i Kevin też
osiągniemy podobny poziom w naszych relacjach. W tej chwili rzadko witaliśmy
się na śniadaniu. Prawdopodobnie oboje coś przeoczyliśmy, a później
zapomnieliśmy naprawić ten błąd. Zwykła pomyłka.
- Miło
widzieć cię uśmiechniętą.
Zesztywniałam ze zdziwienia. Nie spodziewałam się takich słów ze strony
Duncana. Tym bardziej w tym momencie. Chociaż wiedziałam, że był
nieprzewidywalny oraz trudny do rozgryzienia, nadal potrafił mnie zaskoczyć.
Spojrzałam
na niego. Miał kamienną twarz, ale jego czarne oczy uważnie patrzyły na drogę.
Śledziły każdą reakcję kierowcy jadącego przed nami.
-
Uśmiechałabym się częściej, gdybyś dawał mi do tego powody. Ostatnio słabo ci
idzie.
Odwróciłam wzrok na widok za boczną szybą. W duchu modliłam się do
wszystkich znanych mi bóstw, żeby Holden nie kwapił się odpowiadaniem na mój
przytyk. Powiedziałam trochę za dużo i byłam tego świadoma. W końcu nie kto
inny, a właśnie ja namawiałam Duncana do podjęcia rozmowy z rodzicami. Rozmowy,
która okazała się przykrą dla każdego jej uczestnika. Wmawianie sobie, iż
postąpiłam dobrze, bo kiedyś musieli porozmawiać o decyzji chłopaka przestało
być skuteczne już chwilę po opuszczeniu domu sąsiadów. Gdybym nie naciskała na Holdena,
pozwoliła mu osobiście znaleźć odpowiedni moment, może nie doszłoby do
awantury. Po dłuższym czasie stałby się spokojniejszy i na chłodno
przeanalizowałby słowa staruszków, zamiast wybuchać prawie na starcie. W każdym
razie, jak na to wszystko nie spojrzeć, byłam ostatnią osobą, która miała prawo
wyrzucać mu nieznośne oraz bezczelne zachowanie. Powinnam go wspierać i
wykazywać się większym zrozumieniem. Beznadziejna ze mnie dziewczyna.
- Dzisiaj
też do mnie przychodzisz? – spytałam, kiedy czarny lexus stał już w garażu.
- Rodzice
wyjechali rano – odparł, wyjmując kluczyk ze stacyjki.
- No tak.
Nie śpieszyłoby ci się do domu, gdyby jeszcze byli.
Ostatnie
trzy dni Duncan spędził u mnie. W weekend przychodził z samego rana i wychodził
dopiero przed północą, aby mieć pewność, że nie natknie się na mamę bądź tatę.
Wczoraj, zaraz po zajęciach, także mnie odwiedził. I chociaż moi rodzice nie
popierali zachowania chłopaka, a nawet chcieli porozmawiać z Holdenami, by
ukrócili trochę samowolkę najstarszego syna, to odłożyli przyjacielską
solidarność oraz swoje poglądy na dalszy plan. Doszli do wniosku, że cała
sprawa lada dzień rozejdzie się po kościach, a nie zbiednieją znacznie, gdy
dojdzie piąta gęba do wykarmienia. Byłam im za to ogromnie wdzięczna, bo
wiedziałam, że zgadzali się na wszystko tylko ze względy na mnie.
- Ale
teraz ty możesz trochę nadwyrężyć moją gościnność – wyszeptał mi wprost do
ucha, gdy z garażu przeszliśmy do holu. – Obiecałaś mi coś, pamiętasz?
Obrócił
mnie przodem do siebie. Przyjemne deszcze przechodziły przez ciało, sprawiając,
że stawałam się coraz bardziej spięta. Kolana nadal trzęsły się i nie mogłam
wyprostować nóg. Wciąż czułam, jak dłonie drżą od stresu, a teraz również
nieoczekiwanego podniecenia. Z trudem powstrzymywałam się przed opleceniem
rękoma szyi Duncana, by pocałować go namiętnie i żarliwie. Nachylony chłopak z
pewnością nie ułatwiał tłumienia silnych emocji. Jedynie cichy głosik racjonalnej
strony mojego umysłu sprawiał, że stałam na własnych nogach – z trudem, ale
jednak – zamiast wisieć na Holdenie, trzymana jedynie jego silnymi ramionami,
oplatającymi mnie w pasie. Podświadomie czułam, że to nie był dobry czas na
uniesienia. Nie teraz, gdy nadal mnie mdliło, a w Duncanie zapewne szalała
złość, chociaż skutecznie ją maskował.
-
Pamiętam – westchnęłam, udając zrezygnowanie. – Doskonale pamiętam, że wówczas
mocno zaznaczyłam słowo może.
Zaśmiałam
się krótko, kiedy cwany grymas zszedł z twarzy chłopaka, ustępując miejsca
zdziwieniu. Wyglądał niezwykle zabawnie z rozszerzonymi oczami i lekko
rozchylonymi ustami. Doprawdy niecodzienny widok.
-
Aczkolwiek z chęcią skorzystam z twojej gościnności. – Pstryknęłam palcami w
nos Duncana, aby trochę odsunąć go od siebie. – Zrób mi płatki na mleku.
Zgłodniałam.
Szybko
zdjęłam buty i rzuciłam je w kąt razem ze sportową torbą. Będąc nadal w kurtce
oraz szczelnie opatulona wełnianym szalem ruszyłam do salonu, gdzie usadowiona
na wygodnej kanapie miałam zamiar zaczekać na jedzenie.
- Ty
mała… – wysyczał przez zaciśnięte zęby, nim jeszcze zniknęłam w salonie.
♥ ♥ ♥ ♥
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz