Witajcie! Noc dobra, czy jakoś tak.
Rozdział powstał wyjątkowo szybko, a biorąc pod uwagę jego długość, jestem pełna podziwu dla samej siebie.
!Ostrzeżenie!
Rozdział zawiera scenę seksu. Jeżeli kogoś to odrzuca, może spokojnie ominąć końcówkę.
Droga (nie) do miłości: Rozdział
61
„Gdyby na świecie nie było zła, nie
mielibyśmy punktu odniesienia dla dobra, które nas spotyka.”
~P. James
Wiedziałam,
że na mnie patrzyła. Doskonale czułam jej wzrok na sobie. Świdrujące, nachalne,
zmuszające do reakcji spojrzenie brązowych oczu o dziwo nie doskwierało mi tak
bardzo, jakby chciała tego ich posiadaczka. Głowę zaprzątały tuziny myśli,
skutecznie odsuwając na bok otaczający mnie świat. Nie przejmowałam się nawet
dziwnym kolesiem siedzącym obok, który ciągle uderzał w moje ramię łokciem.
Dopóki Raven była pochłonięta pisaniem wypracowania na zaliczenie z
psychologii, mogłam w spokoju oddawać się zamartwianiu. Ale dziewczyna w końcu
skończyła odrabiać zaległą pracę domową i zaczęła się nudzić. Mogłaby chociaż
raz samodzielnie znaleźć jakieś zajęcie. Dobrze, że nie wymuszała na innych
podcierania jej tyłka. Jeszcze.
Przekręciłam głowę, by móc spojrzeć na koleżankę. Jak przypuszczałam,
gapiła się. Bezczelnie i natarczywie. Tymi swoimi przesadnie wymalowanymi
oczami.
- Czego?
– warknęłam, nie widząc, aby zamierzała zareagować.
-
Napisałam – odpowiedziała równie nieprzyjemnym tonem, na dodatek uderzyła mnie
zeszytem w głowę.
- Widzę –
mruknęłam pod nosem, po czym na powrót oparłam polik na przedramieniu i
opuściłam powieki. Trwała długa przerwa, a my byłyśmy już po obiedzie, więc
postanowiłam leniuchować dalej. Biblioteka była do tego miejscem idealnym. Mało
ludzi, a nieliczni obecni zachowywali się cicho, żeby nie podpaść starej bibliotekarce.
Kobieta nie znosiła hałasu i reagowała na niego bardzo agresywnie.
- Ej,
Wood, idziemy.
Zignorowałam jej decyzję. Jeżeli chciała, mogła wyjść na zatłoczony
korytarz. Nie miałam zamiaru nikogo powstrzymywać. Ale niech mnie zostawi. Postanowiłam
pozostać w czytelni do drugiego dzwonka, kiedy to większość uczniów powinna być
już w swoich salach. W ten sposób uniknę największego tłoku.
- Dobra,
nie chcesz, to nie. Siedź sobie tutaj, a ja w tym czasie skoczę do automatu po
gorącą czekoladę. Albo kokosową latte. Może zajdę jeszcze do sklepiku. No
wiesz, jest czwartek. A w każdy czwartek przywożą bułki z nadzieniem z mango.
Twoje ulubione.
Ponownie
nie zareagowałam. Nie miałam ochoty na żadne bułki. W ogóle na nic nie miałam ochoty.
Nawet nie chciało mi się spać, a zawsze doskwierało mi znużenie. Potrzebowałam
jedynie chwili ciszy, którą od jakichś dwóch minut Raven skutecznie uśmiercała.
Czy na moje nieszczęście pani Hon wyszła do ubikacji? Wypadałoby przywołać
pewną niepokorną nastolatkę do porządku.
- Wiesz co,
Holly, niech ci będzie. Zostaniesz sama, bo ja nie zamierzam przebywać tutaj
dłużej niż to konieczne. Nienawidzę lawendowego odświeżacza powietrza.
W duchu
odetchnęłam z ulgą, że dziewczyna wreszcie skapitulowała. Byłam jej za to
ogromnie wdzięczna, bo jeszcze chwila, a chyba krzyknęłabym na nią. Słyszałam,
że wrzuciła zeszyty oraz książki do ciemnooliwkowej torby, robiąc przy tym
niemało rumoru. Pospieszałam ją myślami, chociaż z każdą sekundą skupiałam się
na koleżance coraz mniej, bo znów odbiegałam od otaczającego mnie świata. Już
prawie nie odczuwałam ciągłego poszturchiwania łokciem. Twarda ławka stawała
się bardziej miękka. Ale dopiero po zamaszystym szurnięciu krzesełkiem
doświadczyłam błogości.
Nareszcie.
Tylko
dlaczego ciężkie kroki, które przed chwilą oddalały się, teraz były coraz
głośniejsze? Irytowały i nie pozwalały odpocząć.
Nagle
zostałam brutalnie złapana za ramię. Na tej samej ręce spoczywała moja głowa,
więc kiedy zabrakło podpory, po prostu uderzyłam skronią o blat. Syknęłam z
bólu, ale nim zdążyłam zareagować, kolejne mocne szarpnięcie podniosło mnie z
krzesełka. W ostatniej sekundzie zdołałam stanąć na prostych nogach, by nie
upaść na Raven. Chociaż teraz nie miałabym nic przeciwko, gdybym w akcie
desperacji niechcący podparła się
łokciem na jej twarzy. Najlepiej na nosie, wykrzywiając go tak, by aż
chrupnęło.
-
Oszalałaś? – wrzasnęłam, nie przejmując się, gdzie właśnie byłam. Pewnie i tak
przyciągnęłyśmy uwagę wszystkich zgromadzonych. Zaraz wściekła bibliotekarka wyskoczy
zza wysokiej półki z książkami i zaprowadzi prosto do gabinetu Shermansky, bo
zakłóciłyśmy jej święty spokój. Znów znalazłyśmy się w centrum uwagi. Znów
przez Raven Black. I pewnie znów ja, Holly Stanley, a nie kto inny, dostanę za
to po dupie.
-
Przepraszam, może trochę zbyt gwałtownie, ale…
- Trochę? Odbiło ci? Mogłaś mi krzywdę
zrobić, wariatko!
- …ale
inaczej do ciebie nie dociera – skończyła, wypluwając te słowa przez zęby
niczym jad. Zdenerwowała się, naprawdę? Byłam jedyną osobą, która miała prawo
się złościć.
- Bo nie
potrafisz zrozumieć, że nie chcę z tobą rozmawiać? W ogóle z nikim. Nie
dzisiaj. Mam zły dzień. Chyba należy mi się jakiś po tym, co wciąż przechodzę.
Każdy obarcza mnie swoimi zasranymi problemami i każe przejmować się nimi za
niego. To wkurwiające!
Wyszarpnęłam ramię z uścisku kościstych palców. Mierzyłam Raven gniewnym
spojrzeniem. Nie zamierzałam ustępować. To ona powinna chwycić za torbę i wyjść
jako pierwsza. Przecież jeszcze przed momentem tak bardzo przeszkadzał jej
lawendowy odświeżacz powietrza.
- Laski,
spokojnie, chyba nie chcemy tutaj rozlewu krwi, co nie?
Zza
regału wyłoniła się ciemnoskóra dziewczyna o zielonych, nietypowych dla jej
urody, przenikliwych oczach. Były stanowczo zbyt jasne na prawdziwe, a mimo to
zlustrowanego nimi człowieka przechodziły ciarki. Pomyślałam, że przerażały
bardziej od beznamiętnych ślepi Duncana. Po prostu mroziły krew w żyłach.
- Niech
się trochę poszarpią! – krzyknął ktoś z drugiego końca pomieszczenia.
Nastolatka błyskawicznym ruchem rzuciła trzymaną dotychczas książką w
chłopaka, który według niej zbytnio się wychylił. Lektura uderzyła dokładnie
między oczy. Do tego spodem grzbietu, gdzie była najgrubsza. Na jego szczęście
miała miękką okładkę.
Dobrze,
że pani Hon tego nie widziała. Z pewnością dostałaby zawału, gdyby zobaczyła,
jak uczniowie traktują jej ukochane książki. Ja osobiście byłam pod ogromnym
wrażeniem. Oczywiście dziewczynie przyświecał zwykły fart, ale całe zajście
wyglądało nad wyraz zjawiskowo. Zupełnie, jakby miała nadprzyrodzone moce.
- Jestem
mistrzynią darta, a odległość była podobna. Chociaż rzutki są znacznie lżejsze,
to cel miałam większy. – Czarnoskóra uśmiechnęła się przyjaźnie. Dopiero, kiedy
dostrzegłam urocze dołeczki, zorientowałam się, że to Kimberly. Od razu
przypomniałam sobie, jak moja twarz płonęła za każdym razem, gdy nastolatka
obdarzała mnie pełnym wdzięku, a zarazem cwaniactwa, uśmiechem. Teraz także
poczułam gorąc. Odwróciłam głowę i starałam się zakryć lico włosami, aby nikt
nie dostrzegł, jak bardzo byłam czerwona.
- Nie
musiałaś interweniować – burknęła Raven, cofając się o krok. Ucieszyłam się, że
zwiększała dystans. Złość i rządza mordu wisiały nad naszymi głowami i
wystarczył jeden nieodpowiedni gest, byśmy rzuciły się sobie nawzajem do
gardeł.
- A ja
myślę, że jednak musiałam. Co z wami, laski? Zawsze emanujecie kwiatową aurą
przyjaźni. Ta agresja była niespodziewana.
- Spytaj
tego pluszaka, co jej po głowie chodziło, kiedy mną szarpnęła – warknęłam,
dłonią wskazując na Black. Dziewczyna gniewnie zmrużyła oczy, najwyraźniej
niezadowolona ze słowa, jakiego użyłam.
- Gdy
ktoś do ciebie mówi, wypadałoby odpowiedzieć.
- Jeżeli
milczę, to najprawdopodobniej dlatego, że nie chcę rozmawiać. Czy ja naprawdę
muszę być ciągle wesoła, żeby wszystkich tym uszczęśliwić?
- Dobra,
w porządku, kapuję. W ten sposób nie zdołamy tego wyjaśnić. – Kimberly stanęła
pomiędzy nami, bo z każdą chwilą zbliżałyśmy się do siebie niebezpiecznie.
Żadna nie zamierzała odpuścić. – Holly, nie jesteś wiecznie uśmiechnięta, ale
rzeczywiście dzisiaj wyglądasz źle. Możesz nam powiedzieć, co cię gryzie.
- Dzięki,
mam już terapeutę – rzuciłam kąśliwie, jednakże opadłam ciężko na krzesełko,
dając znak, iż gotowa byłam wyjaśnić całą sytuację. – Tak swoją drogą, raczej
nie jesteśmy blisko, więc skąd ta pewność, jak na co dzień się zachowuję?
-
Żartujesz? Wszyscy na ciebie patrzą. Szczególnie od kiedy Holden zaczął
wariować. To przez niego stałaś się taka drażliwa?
-
Najwidoczniej już przywykłam do wścibskich spojrzeń – prychnęłam.
Przeczesałam
palcami grzywkę, co zawsze robiłam, gdy zaczynałam się denerwować. Zostałam
przyciśnięta do muru i nie widziałam żadnej drogi ucieczki. Co najwyżej mogłam
przeczołgać się pod stołami, ale byłam trochę jak gronostaj. Wolałam umrzeć niż
się pobrudzić. Aczkolwiek postanowiłam przemilczeć uwagę o dziwnym zachowaniu
Duncana, która w gruncie rzeczy nie zrobiła na mnie wrażenia. Trudno nie
dostrzec niepokojących zmian, skoro chłopak potrafił rzucić śmietnikiem bez
powodu. Kilka razy dziennie.
- To w
sumie błahostka. Nie wiem, dlaczego tak się tym przejmuję. Chłopcy grają
dzisiaj swój pierwszy mecz ćwierćfinałowy. Chciałam ich wesprzeć, w końcu to
ostatni sezon Duncana. Ale jestem tutaj, w szkole. Pływam w basenie i uczę się,
dlaczego według pani Martin to właśnie Jasper Johns, który zapoczątkował
pop-art, był najlepszym amerykańskim malarzem, a czuję że powinnam być w Bostonie
i oglądać mecz. Kurczę, ja nawet nie lubię pop-artu, no i baseny cuchną tym
obrzydliwym chlorem, a…
-
Rozumiem cię, mała – przerwała mi Kimberly. Chyba zrobiła to w najlepszym
momencie, bo moja wypowiedź zaczynała tracić sens.
- Serio?
– mruknęła Raven, patrząc na starszą koleżankę z powątpiewaniem. Sama
wyglądała, jakby nie wiedziała, dlaczego nadal tutaj stała i bardzo żałowała,
że nie wyszła, kiedy miała ku temu sposobność.
- Też
chcę zobaczyć ich mecz. Mój młodszy brat gra w drugim składzie, ale istnieją
duże szanse, że wejdzie na boisko. Głupio byłoby to przegapić.
- To
doprawdy wzruszające. Zostawić was same, żebyście mogły pochlipać w kąciku?
Spiorunowałam różowowłosą wzrokiem. Złość na nią mi nie przeszła. W dalszym
ciągu pragnęłam szarpnąć nią porządnie, najlepiej jeszcze popchnąć na regał z
książkami tak mocno, by lektury z najwyższych półek spadły jej na głowę.
- Mam
pewien pomysł, który może wypalić. O ile nie boicie się dostać nagany za
ucieczkę z lekcji. Musicie zdawać sobie sprawę, że to jeden z najgorszych i
najsurowiej karanych wybryków. No, a przede wszystkim musimy mieć szczęście,
żeby zastać otwartą bramę wjazdową na tyłach szkoły.
Spojrzałyśmy z Raven po sobie. Jeżeli chodzi o mnie, byłam zdesperowana.
Ona także powinna. W końcu Toby grał w wyjściowym składzie.
- Niech
stracę. Tylko nie wiem, po jaką cholerę ślęczałam trzy przerwy nad referatem z
psychologii. Mogłam go napisać na spokojnie w domu.
- To
ustalone. Spotkamy się w piwnicy, bo muszę jeszcze skoczyć do sali po rzeczy.
Wyszłyśmy
z biblioteki. Od razu zbiegłyśmy na parter, gdzie się rozdzieliłyśmy.
Musiałyśmy działać szybko, bo nie wiedziałyśmy, kiedy dostawca jedzenia do
stołówki oraz sklepiku odjedzie. I czy w ogóle jeszcze był w szkole. W zimę
brama na tyłach stanowiła jedyną możliwość ucieczki z zajęć. W ciepłe dni można
próbować przeskoczyć mur, z którego miejscami wystawały cegły, ale teraz było
zbyt ślisko. W najgorszym scenariuszu musiałybyśmy wejść na drzewo i zeskoczyć
z niego na drugą stronę. Czułam się trochę jakbym uciekała z więzienia. Jeszcze
chwila, a zacznę planować podkop.
Kimberly
dołączyła do nas zaraz po tym, jak zdążyłyśmy się ubrać. Wyglądała na bardzo
podekscytowaną zaistniałą sytuacją. W pełni ją rozumiałam. Również nie mogłam
doczekać się, aż opuścimy teren szkoły. Wierzyłam, że uda nam się tego dokonać.
Przypływ adrenaliny pobudzał do działania i nie pozwalał wedrzeć się obawom na
pierwszy plan.
- Nie
chcę niszczyć waszych marzeń, ale nie przemyślałyśmy, w jaki sposób dotrzemy do
Bostonu. Autobusy międzymiastowe jeżdżą jak chcą – słusznie zauważyła Raven.
Rzeczywiście, tego nie wzięłyśmy pod uwagę. Zaślepione wizją obejrzenia meczu
zapomniałyśmy o najważniejszym. Cały mój entuzjazm poleciał twarzą na twardy
beton.
-
Spokojne wasze rozczochrane, w zeszłym tygodniu zdałam prawko – oznajmiła Kim,
a na potwierdzenie swoich słów wyciągnęła z kieszeni puchowej kurtki kluczyki i
pomachała nimi przed twarzą Black.
Odetchnęłam z ulgą. Na razie wszystko szło dokładnie według planu.
Nadzieje odżyły. Entuzjazm zdołał podnieść się z ziemi i nie przejmując się
startą z brody oraz kolan skórą, ruszył dalej, wesoło podskakując i machając
rączkami.
Wybiegłyśmy na zewnątrz. Mroźne powietrze od razu w nas uderzyło, ale nie
przejmowałyśmy się tym. Z rozpiętymi kurtkami i szalikami w dłoniach biegłyśmy
na tyły szkoły, błagając wszystkie znane nam bóstwa, aby ta cholerna brama była
otwarta.
-
Patrzcie! – krzyknęła uradowana Kimberly, wyciągając przed siebie rękę. Rozwarte
na oścież mosiężne skrzydła teraz wyglądały jak wrota do raju. Chyba nawet
okalała je złota poświata. W oddali rozbrzmiał chór aniołów. Jedynie katastrofa
mogła przeszkodzić nam w przegapieniu meczu męskiej drużyny koszykówki.
- A wy
dokąd?
Za
naszymi plecami rozległ się irytujący wrzask. Zaklęłam szpetnie pod nosem.
Właśnie wywołałam katastrofę. Huragan
Debrah.
Pojęcia
nie miałam, dlaczego postanowiłam się zatrzymać. Nogi same przestały się
ruszać. Zresztą widziałam, że biegnące przede mną Raven i Kim też zwolniły.
Brunetka
podeszła do nas szybkim marszem. Miała czerwone od mrozu i biegu policzki.
- Mam
nadzieję, że… – przerwała, aby wziąć głębszy wdech - …wiecie, jakie czekają was
konsekwencje, jeśli opuścicie teren szkoły.
- Taa. I co z tego? Zamierzasz nas teraz
powstrzymać? – warknęła Black.
- Nie,
raczej nie. Teraz spokojnie wrócę do szkoły i powiem babci, żeby dzisiaj trochę
szybciej niż zazwyczaj obejrzała nagrania z kamer monitoringu. A jak dodam, że
próbowałam was zawrócić, ale mnie nawyzywałyście, to nie chciałabym być w
waszej skórze. Zwłaszcza w twojej, Raven. Co, drugie zawieszenie? A może już
wydalenie?
- Ty
wredna suko. Zaraz ty zawiśniesz!
- Uspokój
się. – Złapałam różowowłosą w ostatniej chwili. Tylko dwa kroki dzieliły ją od
Debrah. To starcie nie skończyłoby się na zwykłej przepychance.
- Dobra,
posłuchaj przez chwilę. – Kimberly przejęła pałeczkę. – Wiem, że się nie
lubimy, ale w tym jednym przypadku możesz nam odpuścić. Po prostu zawróć do
szkoły i udawaj, że nas dzisiaj w ogóle nie widziałaś.
- Niby
dlaczego miałabym ignorować moje kochane koleżanki? No, słodziaki, pomachajcie
do kamery. Jest w rogu, o tam. – Wskazała za siebie kciukiem.
- Jak
wyrwę jej język, to już nic więcej nie powie – warknęła Raven i ponownie
zaszamotała się.
Czułam,
że ta dyskusja jedynie nas pogrążała. Nie wiedziałyśmy, ile czasu zostało do
zamknięcia bramy. Możliwe, że Debrah znała godzinę odjazdu dostawcy, dlatego
wybiegła za nami. Próbowała nas powstrzymać. Była świadoma, że jeżeli nie
zdołamy opuścić terenu szkoły, wściekniemy się zdecydowanie bardziej niż w
przypadku, gdy dostaniemy naganę. Perfidniejsza z niej żmija niż nam się
wydawało.
- A może
zabierzesz się z nami? – zaproponowałam, siląc się na uprzejmy ton.
- Chyba
cię pogięło! – żachnęła się Black. Nie zwracałam na nią uwagi. Doskonale
wiedziałam, co robię. Postanowiłam zagrać w tę samą grę, co Rota. Ciekawiło
mnie, jak brunetka zareaguje na tak nieoczekiwany obrót spraw.
- Z wami?
Niechętnie to mówię, ale ta mała szajbuska ma rację.
Pogardliwym wzrokiem zmierzyła różowowłosą. Nie odpuszczała jej i za
każdym razem próbowała sprowokować. W tym przypadku Raven stanowiła bardzo
łatwy cel. Szybko się denerwowała i dawała ponieść emocjom. Była impulsywna i
trudna do zatrzymania.
- Nawet
nie wiesz, dokąd jedziemy – zauważyłam. Rozłożyłam ręce na boki, jakbym chciała
objąć Debrah. Ta cofnęła się o krok. – Do Bostonu – powiedziałam, chociaż
dziewczyna nie wyglądała na zainteresowaną kierunkiem naszej wyprawy, która
teraz stanęła pod wielkim znakiem zapytania. – Na mecz męskiej drużyny koszykówki.
Chcemy pokibicować chłopcom. Na pewno ucieszą się na nasz widok. Ale jeśli nie
chcesz z nami jechać, to trudno. Myślę jednak, że Castiel będzie zawiedziony,
gdy jako jedyny pozostanie bez wsparcia ze strony swojej dziewczyny.
Rota
drgnęła. I chociaż usilnie próbowała ukryć bitwę myśli, która toczyła się w jej
głowie, nie zdołała powstrzymać się przed opuszczeniem wzroku na białą puchową
kołdrę, po której chodziłyśmy. Zaczęła kalkulować. Rozważać wszystkie
możliwości. Wyczułam jej słaby punkt i uderzyłam w niego z całą mocą.
- Co mam
zrobić z rzeczami? Torbę zostawiłam w szkole. Przecież nie mogę po nią wrócić,
bo dostawca zaraz odjedzie i zamkną bramę.
Aha, mam
cię.
- Poproś
koleżankę z akademika, żeby zabrała twoje książki do pokoju, a na razie niech
schowa je przed nauczycielami, choćby w swojej szafce. Jeśli zobaczą je w
klasie, będą wiedzieli, że coś ukrywasz i nadal jesteś w szkole, a wtedy zaczną
szukać.
Odwróciłam się i ruszyłam do jedynego wyjścia z terenu szkoły, które de
facto zaraz także będzie nieosiągalne. Wiedziałam, że Rota znała godziny, w
jakich brama pozostawała otwarta. Mogłam założyć się o wszystko, że znał je
również Castiel, a on przekazał Duncanowi. W efekcie czego powstała reakcja
łańcuchowa i bardzo szybko połowa licealistów nabyła tę tajemną wiedzę. Dlatego
tak wielu uczniów bez problemu znikało ze szkoły, a żaden pedagog nadal nie
wpadł, by nakazać dostawcy zamykać bramę zaraz po przekroczeniu jej. Ale akurat
na to nie narzekałam. A już na pewno nie w tym momencie.
♥
Z trudem
przebijałyśmy się przez tłum. Próbowałyśmy za wszelką cenę nie rozdzielić się,
co momentami było niewykonalne. Wyżsi i postawniejsi mężczyźni poszturchiwali
nas łokciami. Rozumiałam, że tłok nie ułatwiał przemieszczania się, ale
chwilami miałam wrażenie, że ci ludzie wykorzystywali swój wzrost, aby nam –
mikrusom – utrudnić sytuację. Ponadto grzeszących wzrostem było nadzwyczaj
wielu. Zapewne to emerytowani koszykarze. Duncan opowiadał mi, że wielu z nich
po skończeniu kariery sportowej zajmowało wysokie stanowiska jako trenerzy bądź
prezesi klubów. Rozgrywki licealne traktowali jak połów młodych talentów. To
właśnie oni przyznawali stypendia sportowe.
- Oni
wszyscy już wychodzą! – stwierdziła Raven, kiedy przedarłyśmy się do ustronnego
miejsca, z dala od głównego wejścia.
Rozejrzałam się dookoła. Chociaż niewiele mogłam dostrzec zza postawnych
sylwetek, to jedno widziałam na pewno. Black miała rację, większość
zgromadzonych szła do drzwi.
- Ale
mecz zapowiedziano na dwunastą – zauważyła Kimberly.
- Jest wpół
do pierwszej – oznajmiłam, patrząc na naręczny zegarek. – Jeżeli wszystko idzie
punktualnie, teraz powinna trwać przerwa między połowami.
- Pewnie
chcą trochę odetchnąć. Straszny tu zaduch – mruknęła posępnie Debrah, powoli
rozbierając się z okrycia wierzchniego.
- Musimy
jakoś dostać się na trybuny – powiedziała ze zrezygnowaniem w głosie
czarnoskóra. Chyba każda z nas straciła na optymizmie, kiedy zobaczyła ten tłum
cisnących się na siebie ludzi. Nieprzyjemny widok i rzeczywiście, jak
stwierdziła Rota, nie pachniało dobrze. Pot mieszał się z różnymi perfumami,
tworząc obrzydliwą mieszankę.
- Hej, co
wy tutaj robicie?
Usłyszałyśmy dochodzący z bliska znajomy głos Dake’a. Nim zdążyłam
zareagować, chłopak objął mnie od tyłu i mocno przytulił. Nawet w
najczarniejszych koszmarach nie śniłam, że tak bardzo ucieszy mnie jego widok.
Chociaż był pewien detal, który szybko we mnie uderzył.
- Um, nie
pachniesz zbyt ładnie – burknęłam, powoli odsuwając się od kolegi. Ten jednak
szybko zareagował i, przyciągając do siebie, nie pozwolił mi uciec.
- No co
ty nie powiesz. Trochę pobiegałem, wiesz? – Oparł podbródek na mojej głowie,
tym samym jeszcze szczelniej do mnie przyległ. – Zdobyłem nawet kilka punktów.
-
Naprawdę? – udałam zaskoczoną, bo wiedziałam, że Morgan potrafił grać. Pomimo
wątpliwości Raven, która nie widziała go w sportach drużynowych, szło mu
całkiem dobrze. Najwidoczniej miał ukryty talent do koszykówki. – Jestem z
ciebie bardzo dumna.
Poklepałam Dake’a po policzku. Często wymienialiśmy między sobą gesty
delikatnie wykraczające poza ramy przyjaźni. Aczkolwiek bez podtekstów.
Traktowaliśmy siebie nawzajem jak rodzeństwo. Czasami łapałam się, że na
blondynie zależało mi bardziej niż na moim rodzonym bracie. Zwłaszcza ostatnio,
kiedy nasze relacje jeszcze się zacieśniły. Gdy Raven chodziła obrażona i
każdemu pokazywała środkowy palec, Sucrette wróciła do spędzania przerw z
Violettą, a do Rosaline głupio było mi się odezwać, bo podświadomie czułam, że
przeze mnie pokłóciła się z Black, to właśnie Morgan organizował mi czas w
szkole, abym przypadkiem nie zaczęła się nudzić. W duchu dziękowałam mu, bo
zdawałam sobie sprawę, jak często odmawiał kolegom wspólnych pogadanek o
rzeczach absolutnie nieważnych albo rezygnował z siedzenia z nimi przy jednym
stole na stołówce. Wszystko po to, bym nie czuła się osamotniona.
- A tak
na poważnie. Jak to się stało, że was tutaj spotkałem?
-
Przyjechałyśmy wam pokibicować. Specjalnie urwałyśmy się z lekcji. Znaj naszą
wspaniałomyślność – powiedziałam dumnie, jakbyśmy rzeczywiście poświęciły coś
ważnego.
-
Zupełnie niepotrzebnie. Cheerleaderki dają radę. Ała! – syknął z bólu, bo Raven
wbiła mu łokieć między żebra. Dake od razu wypuścił mnie z objęć, aby potrzeć
miejsce uderzenia.
- Och,
przepraszam. Ręka mi się omsknęła – wyszczebiotała przesączonym słodyczą
głosem, który w jej ustach brzmiał co najmniej niepokojąco. Takich chwytów
powinny móc używać wyłącznie osoby naprawdę wyglądające na miłe i uprzejme.
Ewentualnie na normalne. Różowowłosa do nich nie należała. Swoją prezencją
przypominała psychopatę. Nie tylko ze względu na niesamowicie krzywo obciętą
grzywkę, której nawet awangardową nie można określić. Po prostu miała szał w
oczach. Jak rasowy obłąkaniec.
-
Zabrałyście ze sobą Iris? – spytał z nadzieją w głosie Morgan.
- Nie
miałyśmy czasu jej szukać. Już i tak wzięłyśmy jednego pasażera na gapę –
odparła Kimberly, wywracając przy tym teatralnie oczami. Ona także pałała
niechęcią do Debrah i podczas podróży łatwo mogłam to wyczuć. Nawet jeżeli
brunetka siedziała cicho. Zastanawiałam się, jakim sposobem Rota została po raz
kolejny przedstawicielką swojego rocznika, skoro co rusz nowopoznana przeze
mnie osoba jej nie lubiła.
-
Nieważne. Zaprowadź nas na trybuny – poleciła Raven. – Przerwa zaraz się skończy.
Dake
przytaknął i począł kierować się w stronę przeciwną do głównego wejścia. Tłum
przerzedził się, dzięki czemu nie mieliśmy problemów z podążaniem grupą. Ponadto
tym razem obeszło się bez nieoczekiwanych szturchnięć.
Mimo, że
wielu ludzi opuściło sektory, wolnych miejsc siedzących nie było dużo. Omiotłam
wzrokiem najbliższe krzesełka i niestety nie dostrzegłam aż czterech
niezajętych. Rozdzielenie się raczej nie wchodziło w grę. Po pierwsze wątpiłam,
aby Kimberly przystała na propozycję spędzenia z Debrah sam na sam
kilkudziesięciu minut. A po drugie – po meczu miałybyśmy poważny problem ze
znalezieniem pozostałych. Najwidoczniej wszystkie myślałyśmy tak samo, bo zaraz
po odejściu Dake’a ruszyłyśmy na samą górę trybun, gdzie było sporo miejsca do
stania.
-
Spójrzcie na wynik – poleciła Raven, kiedy wchodziłyśmy po wąskich schodach.
Zerknęłam
przez ramię na wielką cyfrową tablicę punktową, wciąż dla własnego
bezpieczeństwa trzymając się oburącz poręczy. Z ulgą zauważyłam, że nasi chłopcy
prowadzili ponad trzydziestoma punktami. Co prawda jeszcze nic nie było
przesądzone, ale zwycięstwo już chowali do kieszeni.
- Pewnie
ten wychodzący tłum to kibice przeciwnej drużyny – zażartowała Kim.
Gdy tylko
zatrzymałyśmy się, zdjęłam kurtkę oraz gruby szal. Ubrania wraz z torbą
położyłam pod nogami. Na hali było bardzo duszno. Do tego nie pachniało zbyt
dobrze. Gorące oddechy mieszały się z potem, tworząc nieprzyjemną atmosferę,
która unosiła się w powietrzu i kłębiła na górze sali. Zaczynałam jednak
dostrzegać pozytywy miejsc stojących. Żaden szaleniec nie zacznie krzyczeć mi
do ucha, ani szturchać przy wymachiwaniu rękoma.
Po
dokładnym obejrzeniu trybun, których wielkość zrobiła na mnie wrażenie,
wreszcie spojrzałam na boisko. Na ławkach siedzieli jedynie trenerzy, ich
pomocnicy oraz cheerleaderki. Wszyscy zawodnicy rzucali do koszy bądź
rozmawiali ze sobą krótką chwilę, by zaraz powrócić do ćwiczeń. Wzrokiem od
razu odnalazłam Duncana. Trenował rzuty za trzy, w których specjalizował się
jako rzucający obrońca. Był naprawdę dobry. Czułam dumę, widząc, jak świetnie
sobie radził. Z zachwytem obserwowałam każdy ruch chłopaka. Najpierw cztery
razy kozłował, po czym przyjmował pozycję i rzucał. Z diabelską precyzją. Piłka
odbijała się od tablicy i wpadała wprost do kosza. Bez zbędnego krążenia po
obręczy, które mogło dać przeciwnikom nadzieję na szybkie wykonanie zbiórki i
kontrataku.
Piąty
rzut również był celny. Duma powoli przeistaczała się w złość, bo z każdym
kolejnym trafieniem uświadamiałam sobie, że ten talent zostanie zmarnowany.
Duncan pomimo wielkich możliwości zamierzał zrezygnować z koszykówki, a ja nie
mogłam nic na to poradzić. Uparł się. I chociaż chciałam wierzyć, iż miał plan
na przyszłość, który będzie równie optymistyczny jak gra w lidze NBA, to
czułam, że w rzeczywistości w ogóle o tym nie myślał. Nie pójdzie na studia, bo
taki miał kaprys, a co zrobi później… No cóż, tego jeszcze nie wiedział. A
czasu pozostało mu niewiele, bo za kilka miesięcy skończy szkołę.
Holden
zrezygnował z rzutu i wyprostował się, kiedy podszedł do niego Dake. Chłopcy
wymienili między sobą kilka słów, po czym Morgan wyciągnął rękę w naszą stronę.
Obaj przez moment szukali nas wzrokiem. Widziałam, że mieli z tym trudności,
ponieważ ludzie ciągle się przemieszczali. Bez dłuższego namysłu zaczęłam
machać do chłopców. Chciałam nawet krzyknąć, ale nie dałabym rady przebić się
przez głośną muzykę. Na szczęście nie musiałam zbyt długo przykuwać ich uwagi.
Zaraz mnie dostrzegli i również unieśli ręce w geście powitania. Podniosłam
zaciśnięte w pięści dłonie, aby pokazać, że trzymałam kciuki.
♥
Czekałyśmy na dworze, tuż przy głównym wejściu. Z radością powitałyśmy
mroźne powietrze, gdy wreszcie udało się nam wydostać na zewnątrz. Wyglądałyśmy
naszych znajomych wśród wychodzących ludzi. Miałam nadzieję, że nie postanowili
zrobić imprezy w szatni, bo wówczas mogłybyśmy zamarznąć przed ich przyjściem.
Chodziłam w kółko, aby trochę się ogrzać. Jednocześnie chuchałam na obie dłonie
schowane w jednej rękawiczce. Drugą pożyczyłam Raven, nie mogąc patrzeć, jak
sukcesywnie odmrażała sobie skórę. W ramach spóźnionego prezentu świątecznego
podaruję jej parę grubych, wełnianych rękawic. Na sznurku, co by ich nie
rozdzieliła.
- Idą –
oznajmiła Debrah i szybko ruszyła w przerzedzający się tłum. Zrobiłyśmy to
samo.
Pierwszy
na naszej drodze stanął – ku ogromnemu niezadowoleniu całej czwórki – trener Koslow.
Patrzył na nas z góry wyraźnie zaskoczony. Zapewne nie przypuszczał, że spotka
swoje uczennice w Bostonie w czwartkowe popołudnie, podczas którego powinny
przebywać na zajęciach lekcyjnych.
- Dzień
dobry – rzuciłyśmy jednocześnie, aby jakoś wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji.
Całkiem zapomniałyśmy, że chłopcy nie będą sami i zamiast zakraść się od tyłu,
unikając tym samym spotkania z nauczycielem, my bez chwili namysłu wyszłyśmy mu
naprzeciw.
- Nawet
nie zapytam – mruknął mężczyzna, po czym nas wyminął. Nie miałyśmy mu tego za
złe. Wręcz przeciwnie, nawet odeszłyśmy na bok, by zrobić dla niego miejsce.
Odprowadziłam
trenera Koslowa wzrokiem. W tym czasie Raven oraz Debrah dopadły swoich
ukochanych i w mniej lub bardziej romantyczny sposób pogratulowały zwycięstwa.
Kimberly odnalazła młodszego brata, z którym od razu zaczęła dzielić się
przemyśleniami na temat meczu. Dziewczyna była wyraźnie podekscytowana faktem,
że jej krewny dostał swoje przysłowiowe pięć minut na boisku. Jak na pierwszaka
był całkiem dobry.
- Jaka miła niespodzianka – zagaił Duncan,
zwracając na siebie moją uwagę.
Zamiast
odpowiedzieć, po prostu przytuliłam się do chłopaka. Uważałam to za najlepszą
reakcję. Nie znalazłabym odpowiednich słów mogących opisać, co właśnie czułam.
Byłam szczęśliwa i dumna, a zarazem nadal kołatało się we mnie ziarnko gniewu.
- To
wstęp do tego, co będziemy robić w domku? Już nie mogę się doczekać.
Uniosłam
wzrok na Holdena. Uśmiechał się przebiegle. W czarnych oczach zamajaczyły
ogniki podniecenia. Dopiero wówczas uświadomiłam sobie, że chyba obiecałam mu
seks po wyjeździe rodziców. Teraz doszedł wygrany mecz…
Odchrząknęłam
teatralnie i odsunęłam się od chłopaka na krok.
- Za dużo
sobie wyobrażasz – mruknęłam, odwracając głowę. Z zażenowania nie wiedziałam,
gdzie spojrzeć.
- Ach,
tak? – Nachylił się, aby mieć pewność, iż następne wypowiedzianego przez niego
słowa usłyszę tylko ja. – Akurat wyobraźnię mam wybujałą i teraz trochę mnie to
ciśnie.
Łapczywie
wciągnęłam powietrze. Oczy rozszerzyłam w autentycznym zdumieniu. Przyjemny
gorąc rozlał się po moim ciele. Cieszyłam się, że było zimno. Pewnie poliki
miałam już bordowe od rumieńców.
-
Zboczeniec – warknęłam, nie patrząc na Duncana. Ten tylko zaśmiał się
chrapliwie i poklepał mnie po głowie, po czym ruszył przed siebie,
najprawdopodobniej w kierunku, gdzie stał szkolny autobus.
Chwilę
jeszcze staliśmy pod halą sportową, nad drzwiami której wisiał ogromny
transparent informujący o koszykarskich rozgrywkach stanowych. Uświadomiłam
sobie, że za niespełna tydzień rozegram następny mecz, tym razem półfinałowy.
Już byłam zdenerwowana. Bałam się, że czeka mnie powtórka sprzed kilku dni.
Naprawdę nie chciałam znowu dać ciała, nawet jeżeli moja niedyspozycja
specjalnie nie zaszkodziłaby drużynie.
Kiedy część
drużyny wraz z cheerleaderkami zaczęła się niecierpliwić, zakochani oraz
rodzeństwo rozdzielili się. Kimberly na odchodne zapewniła, że będziemy czekać
na znajomych na szkolnym parkingu. Wśród zgromadzonych poruszono pomysł uczczenia
wygranej, ale o szczegółach mieliśmy rozmawiać później. Na razie musieliśmy
wrócić do Crystal Hills. Czekała nas prawie godzina jazdy, chociaż tym razem
zapewne w przyjemniejszej atmosferze.
- Byli
świetni – stwierdziła Raven, kiedy siedziałyśmy już w samochodzie i spokojnym
tempem przemierzałyśmy ulice Bostonu, kierując się w stronę drogi wylotowej z
miasta.
- To
mistrzowie, więc czego oczekiwałaś? Chociaż muszę przyznać, z każdym rokiem są
coraz lepsi. – W głosie Kim doskonale słyszałam podziw. Wręcz emanowała
zachwytem. Nie wiedziałam, czy rozpierała ją duma tylko ze względu na młodszego
brata, czy też resztę drużyny.
- Ty
nadawałabyś się do koszykówki – rzuciłam mimochodem do czarnoskórej dziewczyny.
Dzisiaj spędziłam z nią wystarczająco dużo czasu, aby wysunąć pewne wnioski
odnośnie jej osoby. Już nie skupiałam się wyłącznie na promiennym, niezwykle
zachęcającym do pogłębienia znajomości uśmiechu. No i te dołeczki…
- Nie
jesteś pierwszym człowiekiem, który mi to mówi – odparła rozbawiona Kimberly. –
Jednak ponadprzeciętny wzrost robi swoje. Ale, niestety, w przeciwieństwie do
mojego brata jestem pozbawiona koordynacji ruchowej. Dlatego skupiłam się na
gastronomii. Chyba mi nie powiesz, że kiepskie ciasta robię, co?
- N-nie,
no co ty – mruknęłam spłoszona. Kiedy tylko dostrzegłam, iż koleżanka patrzyła
na mnie w lusterku wstecznym, od razu odwróciłam wzrok na widoki za boczną
szybą. W prezencji tej dziewczyny było coś bardzo nietypowego. Wręcz
magnetycznego. I chociaż za wszelką cenę próbowałam wytłumaczyć sobie, że nie
powinnam reagować w tak jednoznaczny sposób na gesty innej kobiety, to w
obecności Kim trudno było mi zachować trzeźwość umysłu. Nawet Duncan nie
potrafił tak szybko mną zawładnąć. Najpierw wzbudzał prymitywny lęk i trochę
czasu minęło nim przekonałam się, iż posiadał ludzką stronę.
Droga
powrotna trwała trochę dłużej niż myślałam. Na wylotówce z Bostonu utknęłyśmy w
korku, którego nie spodziewałam się o tej godzinie. Wciąż było wczesne
popołudnie i większość ludzi pracowała bądź przebywała w szkołach. Gdy
dojechaliśmy do Crystal Hills, zegarek w samochodzie Kimberly pokazywał za
kwadrans trzecią. Na parkingu przed liceum doszło do szybkiego wyboru
odpowiedniego miejsca uczczenia wygranego meczu, a tym samym awansu do
półfinałów. Padło na jedyną pizzerię w miasteczku, której właściciel był fanem
koszykówki oraz wiernym kibicem naszej szkolnej drużyny od czasu jej powstania.
Ponadto serwował świetne jedzenie.
Bez
zdziwienia i ze względnym spokojem przyjęłam do wiadomości fakt, że jeszcze
trochę poprzebywam z Debrah w tej samej przestrzeni zamkniętej. Dzięki wypadowi
do Bostonu trochę odpuściła i jej chęci bojowe opadły. Na nikogo nie pluła
jadem, a to raczej rzadkie zjawisko. W milczeniu słuchałam, jak wychwalała
Castiela przez całą drogę do pizzerii. Przez myśl mi nawet nie przeszło, żeby
spróbować zagłuszyć dziewczynę radiem. Bez słowa podziwiałam uroki leniwego,
zimowego popołudnia. Ludzi na ulicach było niewielu, a ci, którzy znaleźli czas
wolny, spokojnie spacerowali wąskimi chodnikami. Trafił się nam piękny dzień.
Śnieg delikatnie prószył. Nie było wiatru. Powoli nadchodził zmierzch,
sprawiając, że sceneria wydawała się jeszcze bardziej nastrojowa.
Duncan
stanął na parkingu przed niewielkim budynkiem. W środku paliły się światła. Za
ladą krzątała się kelnerka, a w rogu siedział mężczyzna z dwójką dzieci. Zaraz
za nami na betonowy plac wjechało jeszcze kilka samochodów.
- Nie
wysiadacie? – zagaił Castiel, kiedy spostrzegł, że wraz z jego bratem nie odpięliśmy
pasów, a silnik auta nadal pracował.
-
Jedziemy do domu – odpowiedział Duncan. – Masz prędko nie wracać.
- Dobra –
burknął młodszy chłopak. Jego niezadowolenie było tylko udawane, bo zaraz
zaśmiał się pod nosem i zamknął za sobą drzwi. Nim odjechaliśmy, zdążył jeszcze
pomachać nam na pożegnanie.
Westchnęłam
przeciągle i odrobinę zsunęłam się ze skórzanego fotela. Powoli zaczynałam
odczuwać stres. Zostaliśmy sami, a we mnie z ogromną siłą uderzyła
rzeczywistość, w jakiej funkcjonowałam. Dopiero teraz zrozumiałam, że nie
zaznam przyjemności zjedzenia pizzy, bo Duncan miał już inne plany, których nie
sposób było wybić mu z głowy. Nie mogłam nawet próbować go przekupić. Chociaż
już uprawialiśmy seks, to ten jeden raz nie wzbudził u mnie poczucia pewności
siebie. Wciąż byłam skrępowana, a świadomość nieubłaganie zbliżających się
wydarzeń wręcz paraliżowała ze strachu. Zdecydowanie uważałam, iż życie w
błogiej nieświadomości było znacznie przyjemniejsze, a na pewno spokojniejsze.
Gardło
ścisnęło się, kiedy dostrzegłam niewielką tabliczkę informującą, że wjechaliśmy
na White Avenue. Tylko kilka domów i będziemy na miejscu. Zaczęłam dygotać z
nerwów.
Stanęliśmy przed czarnymi drzwiami garażowymi, które nieustępliwie
pozostawały zamknięte. Na nic zdały się nerwowe naciskanie przycisku w pilocie
oraz siarczyste przekleństwa wychodzące z ust Holdena. Musiał wysiąść i ręcznie
otworzyć garaż.
Gdyby
tylko wszystkie wejścia do domu były zautomatyzowane, a moi sąsiedzi zapomnieli
zapłacić rachunku za prąd…
Patrzyłam
na walczącego z drzwiami Duncana. Ten niespodziewany wypadek jedynie
niepotrzebnie przeciągał w czasie nadejście nieuniknionego, a ja stawałam się z
każdą sekundą coraz bardziej nerwowa.
- Pewnie
baterie padły – stwierdził chłopak, kiedy na powrót usiadł za kółkiem, aby
wjechać samochodem do garażu.
Nie
odpowiedziałam. Zresztą Holden raczej nie liczył, że powstanie z tego sensowna
rozmowa. Weszłam do domu, nie kwapiąc się czekaniem, aż Duncan zamknie drzwi
garażowe. Od progu przywitało mnie wesołe szczekanie oraz stukot pazurów o
podłogę na piętrze. Zdążyłam tylko rzucić torbę oraz kurtkę na komodę w
przedpokoju nim Demon z rozpędu skoczył, wbijając przednie łapy w mój brzuch.
- Kochany
– westchnęłam, przytulając do siebie zwierzaka. – Ależ z ciebie słodziak.
Sierściuch za wszelką cenę próbował polizać mnie po twarzy. Podskakiwał
niezgrabnie, drapiąc i zahaczając pazurami o ubrania.
- Szkoda,
że na mój widok tak się nie cieszysz – mruknął urażony Duncan, gdy i on w końcu
wszedł do domu. Demon podbiegł do niego na moment. Jedynie otarł się o jego
nogi i znowu skoczył na mnie, pchając na drzwi.
- Do kogo
ta uwaga? – spytałam, tarmosząc psa po uszach. Nawet z szaleństwem w oczach i
kroplami piany kapiącej mi na buty był przeuroczy. Zupełne przeciwieństwo
właścicieli.
- Sam nie
wiem.
Minęła
dłuższa chwila nim zwierzak zdołał względnie zapanować nad swoją radością.
Szybko pobiegł do kuchni, skąd zaraz zaczęły dochodzić odgłosy łapczywego
chlupania wody oraz szurania miską. Bez nieposkromionej góry futra obok
wreszcie mogłam zdjąć buty i powiesić kurtkę na wieszaku, aby nie leżała
bezładnie na komodzie.
Poszłam w
ślady Demona. Byłam głodna. Rano nie zdążyłam zjeść śniadania, a w szkole stres
związany z meczem związał mój żołądek na supeł, przez co nie mogłam niczego
zjeść. No i jeszcze brutalnie odebrano mi możliwość pochłonięcia przynajmniej
trzech kawałków pizzy. Tym razem nie miałam zamiaru odpuszczać. Spałaszuję
płatki na mleku.
- Jesz
coś poza tym? – zagaił Duncan, gdy za pomocą łyżki dałam radę zdjąć paczkę
chrupek z najwyższej półki. Byłam w stanie założyć się o całą kolekcję mych
drogocennych mang, że jeszcze niedawno płatki leżały w innym miejscu. Bardziej
dostępnym dla konusów.
- Czasami
– odparłam zdawkowo, wyjmując z szafki szklaną miskę. Przynajmniej ich
przeklęte rodzeństwo nie pochowało pod sufitem.
Zadowolona zalewałam górę czekoladowych chrupek. Każda kolejna sekunda
patrzenia, jak ciemne muszelki zaczynały unosić się na mleku zmuszała moje
ślinianki do wzmożonej pracy. Nie trudziłam się siadaniem na stołku barowym.
Stałam przy kuchennej wyspie i z rozkoszą zajadałam moje ulubione danie.
Holden
zaśmiał się cicho. Wiedziałam, że bezczelnie lustrował mnie wzrokiem. Pewnie w
innych okolicznościach jakoś zareagowałabym na jego nachalne gapiostwo, ale
byłam zbyt zaabsorbowana płatkami.
- Jesteś
jedyna w swoim rodzaju.
Zamarłam
w bezruchu z łyżką w ustach. Dobrze, że właśnie nie przełykałam, bo na pewno
zakrztusiłabym się. Niepewnie uniosłam spojrzenie na Duncana. Stał oparty o blat dokładnie
naprzeciwko mnie. Głowę opierał na dłoni. Do tego uśmiechał się podejrzanie miło.
Momentalnie spięłam się, przygotowana na nagły atak. Obiema rękoma chwyciłam
miskę, aby w razie konieczności rzucić nią w napastnika. Ewentualnie, co
bardziej prawdopodobne, uciec razem z jedzeniem na zewnątrz, gdyby nie
starczyło mi odwagi na próbę obrony.
-
Narobiłaś mi apetytu – stwierdził, wyciągając przed siebie dłoń. Potarł moją
brodę palcem, ścierając z niej kroplę mleka.
-
Naprawdę? – pisnęłam, widząc, jak chłopak ruszył z miejsca. Kątem oka
obserwowałam jego niespieszny spacer. Obszedł kuchenną wyspę i stanął tuż za
mną.
Zadrżałam,
kiedy objął mnie w talii. Pochylił się, delikatnie opierając tors na moich
plecach, a podbródek kładąc na głowie. Byłam oszołomiona tak szybkim obrotem
spraw. Cały misterny plan ucieczki z miską płatków właśnie wchodził do
przydrożnego burdelu, gdzie kiła, rzeżączka oraz inne choroby weneryczne wesoło
latały w powietrzu.
Zimne
palce odgarnęły włosy na ramię, odsłaniając kark. Poczułam na skórze gorący
oddech chłopaka. Niezwykle przyjemny, kuszący i szalenie absorbujący. Niemalże
zapomniałam o niepokoju, który jeszcze przed momentem paraliżował całe ciało.
Strach przed zbliżającymi się wydarzeniami bardzo szybko zastępowało zniecierpliwienie.
Podniecenie zakotłowało się w podbrzuszu, kiedy wilgotne wargi dotknęły z
czułością skóry. Westchnęłam błogo, z rozkoszy przymykając powieki. Serce
zaczęło szybciej bić, a przyjemny dreszcz przebiegł po plecach, zmuszając je do
wygięcia się w łuk. Gdzieś z tyłu głowy cichy głosik karcił mnie za uległą
postawę. Zapewne tupał z gniewu, gdy przylgnęłam pośladkami do ud Duncana,
prosząc o więcej. Było mi wstyd, że poddałam się tak szybko. Bez walki, od razu
pokazując białą flagę. Ale kark to moje najwrażliwsze miejsce i ten podstępny
drań musiał zdawać sobie z tego sprawę.
- Gdybyś
miała obcasy, moglibyśmy uprawiać seks tutaj. – Szepnął mi wprost do ucha, po
czym polizał łasą na pieszczoty skórę karku. – Na stojąco.
Jęknęłam
cicho, nie do końca wiedząc czy na prowokujący gest ze strony chłopaka, czy
raczej na wypowiedziane przez niego słowa.
Obróciłam
się w objęciach Holdena, stając z nim twarzą w twarz. Spojrzałam mu w oczy
pełne podniecenia. Bawiło mnie, że tylko tego nie potrafił ukryć.
-
Podobają ci się szpilki, prawda? – zagaiłam zaczepnie, kiedy przypomniałam
sobie, jak żywo zareagował Duncan, widząc mnie po raz pierwszy na wysokich
obcasach.
-
Szalenie – mruknął, na co zaśmiałam się pod nosem. Miałam słabość do tego
konkretnego wyrazu. Pewnie dlatego, że często używaliśmy go z Holdenem we wspólnych
rozmowach. Trochę to sentymentalne.
Objęłam
chłopaka za kark, aby pochylił się trochę. Delikatnie musnęłam jego gorące
wargi swoimi. Mimo, że starałam się zachować subtelność tej sytuacji jak
najdłużej, Duncan miał inne plany. Dosyć szybko pogłębił pocałunek, wślizgując
się językiem do moich ust. Duże dłonie pewnie dotykały szczupłego ciała. Pierw
trzymały mnie w talii, by zaraz zsunąć się na biodra, a ostatecznie spocząć na
pośladkach, podszczypując je co jakiś czas.
Sapnęłam
w usta Holdena, gdy zwinne palce powoli podwijały spódniczkę, chcąc zakraść się
pod nią. Poczułam, jak chłopak uśmiecha się, wyraźnie zadowolony ze swoich
poczynań, a jeszcze bardziej szczęśliwy, że mu nie przerywałam. Całowaliśmy się
żarliwie, bez opamiętania. Pragnęłam stanowczego dotyku Duncana. Jego
bliskości, gorącego oddechu i rozochoconego spojrzenia. Byłam głupia, gdy
jeszcze kilka minut temu broniłam się przed tą jakże cudowną chwilą.
- Chodźmy
na górę – szepnęłam, kiedy odsunęliśmy się od siebie na moment.
Patrzyłam
na bruneta zmrużonymi oczami. Czułam niesamowity gorąc na polikach i pewnie
byłam bardziej rumiana niż sądziłam.
Holden
przez dłuższy czas nie odpowiadał. Błądził tylko wzrokiem po moim ciele.
Zaczęłam się niepokoić, że powiedziałam coś głupiego i zaraz wybuchnie
śmiechem, a nasz romantyzm wyląduje na kanapie w salonie z miską popcornu oraz
pilotem w dłoni. Nim jednak zdążyłam zareagować, chłopak objął mnie w talii i
niespodziewanie podniósł. Pisnęłam zaskoczona. Mocniej zacisnęłam ramiona na
jego szyi, a dla większego bezpieczeństwa także nogami oplotłam wąskie biodra.
Ściślej przylgnęłam do Duncana, twarz chowając w zagłębieniu obok obojczyka.
-
Spadniemy – wymamrotałam, czując, jak Holden powoli wchodził po schodach. Ze
strachu jeszcze wzmocniłam uścisk.
- Holly…
bo mnie udusisz – jęknął trochę chrapliwie, ale nie ustąpiłam. To przez niego
tak bardzo się bałam. – Nie masz, czym się przejmować. Nie takie ciężary
nosiłem.
-
Mówienie, że jestem gruba wcale mnie nie pocieszy – burknęłam cicho, a fakt, iż
buzię wciąż miałam wciśniętą w ramię Duncana dodatkowo zagłuszał mój głos.
-
Żartowałem, żartowałem, nie spinaj się tak.
- Kogo miałeś na myśli?
Niepewnie
podniosłam głowę, aby zobaczyć, na jakim etapie byliśmy. Chłopak właśnie stanął
na półpiętrze. Jeszcze tyle schodów przed nami…
- Hm?
- Z tymi ciężarami. Inne dziewczyny też tak
maltretowałeś? – zapytałam niby z czystej zgryźliwości i dla żartów, ale
podstępna zazdrość wbiła swoją szpileczkę.
-
Chodziło mi raczej o walizy mamy, kundla albo schlanego Castiela. – Nie
zareagował na przytyk, który z pewnością wyczuł. Nie był głupi.
- Demon
na pewno nie jest taki ciężki – stwierdziłam, bo ulubionego sierściucha nadal
uważałam za szczeniaka. Trochę wyrośniętego, lecz nadal szczeniaka.
- Dobił
do czterdziestki i wciąż tyje.
Rzeczywiście niewielka różnica, przeszło mi przez myśl. Oczywiście nie zamierzałam
zdradzać Duncanowi mojej wagi. Nie było czym się chwalić, bo mimo kilku
nabytych kilogramów, wciąż miałam niedowagę.
Odetchnęłam
z ulgą, kiedy wreszcie weszliśmy na piętro. Do ostatniej chwili byłam pewna, że
chłopak straci równowagę i spadniemy z hukiem, obijając się o każdy stopień, by
na końcu uderzyć o ścianę. Nie przeżylibyśmy tego, o to mogłam się założyć.
-
Nienawidzę cię – oznajmiłam, czując się względnie bezpiecznie w pokoju, chociaż
nadal tkwiłam w ramionach Holdena. Spojrzałam na niego wrogo. – Puść mnie.
Dłuższą
chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Z każdą sekundą czułam coraz większą irytację.
Staliśmy jak debile pod drzwiami, a moglibyśmy przynajmniej usiąść na łóżku.
Byłoby znacznie wygodniej. Duncan wyglądał, jakby intensywnie nad czymś myślał.
Rozważał jakieś możliwości i wybierał tę najlepszą. W końcu zaśmiał się i
ostrożnie postawił mnie przed sobą. Szybko poprawiłam kraciastą spódniczkę, bo
trochę się podwinęła.
- Jak się
boisz, to jesteś słodsza – mruknął uwodzicielsko i nachylił się, by pocałować
moje czoło. Zmarszczyłam nos, chcąc ukryć zażenowanie. Nie przywykłam do tak
czułego zachowania ze strony Holdena. Swobodniej przyjmowałam jego docinki.
Nagły
przypływ odwagi skłonił mnie do złapania za krawat i przyciągnięcia do siebie
chłopaka. Bez zastanowienia pocałowałam jego pełne usta, które z powodu suchego
powietrza były jeszcze bardziej spierzchnięte. Duncan nie spodziewał się
takiego zagrania z mojej strony. Dłuższą chwilę zajęło mu otrząśnięcie się z
pierwszego szoku i zareagowanie na pieszczotę. Lecz kiedy już to zrobił, nogi
zmiękły mi od nadmiaru przyjemności. Całował pewnie i namiętnie. Każdy jego
ruch wydawał się przemyślany. Jakby wiedział, w którym momencie najlepiej
przerwać, by podgryźć moją wargę.
Czułam,
jak stabilność ze mnie ulatywała. Gdyby nie silne ramiona Duncana, upadłabym na
podłogę. Sama również kurczowo trzymałam go za poły mundurkowej marynarki.
Powoli cofałam się, idąc w stronę łóżka. Byłam zniecierpliwiona i żądna większej
bliskości.
- Chociaż
twoja stanowczość też mnie pociąga – dodał w nawiązaniu do swoich poprzednich
słów.
Dotknęłam
stopą stelaża. Bez zawahania usiadłam na materacu, ciągnąc za sobą bruneta.
Opadliśmy na łóżko, ja z ugiętymi w kolanach nogami, a Duncan pomiędzy moimi
udami, wspierając się na wyprostowanych rękach, aby nie leżeć na mnie całym
ciężarem.
- Dzisiaj
jesteś wyjątkowo gadatliwy – stwierdziłam, patrząc na zaczerwienione usta
wykrzywione w zadziornym uśmiechu. Nie mogłam powstrzymać się przed
pocałowaniem ich. Były zbyt kuszące.
- Mmm… –
mruknął, ale nie odwzajemnił pieszczoty. – To znaczy, że zwykle bywam
małomówny, tak? To chciałaś powiedzieć?
- Nie
użyłabym akurat tego słowa. Po prostu z reguły trochę mniej mówisz, a więcej
robisz.
Na moment
spojrzałam w czarne oczy, a chwilę później przeniosłam wzrok na ponętne,
delikatnie rozchylone wargi. Dawałam Duncanowi nieme sygnały, na co liczyłam.
Na szczęście nie musiałam zbyt długo czekać, bo niemal natychmiast zostałam
władczo pocałowana. Holden długo nie pozwalał mi wziąć głębokiego oddechu. W
międzyczasie rozwiązałam jego krawat oraz zdjęłam z niego marynarkę, powoli
biorąc się za rozpinanie guzików koszuli. Duncan chyba rzeczywiście miał rację.
Nabrałam odwagi i lepiej wiedziałam, czego chciałam i jak powinnam to zdobyć. A
teraz pragnęłam tego cholernie pociągającego bruneta, który całował mnie
zachłannie i powoli wsuwał dłoń pod kraciastą spódniczkę, aby dosięgnąć góry
bawełnianych rajstop.
Oddychałam
głębiej. Z każdą sekundą byłam coraz bardziej rozpalona. Wzdrygnęłam się, kiedy
zimne palce dotknęły rozgrzanej skóry na brzuchu. Początkowo przypadkowy dotyk
szybko zamienił się w stanowcze złapanie za biodro. Holden przyciągnął mnie do
siebie, przerywając pocałunek i prostując się. Klęczał między moimi nogami i
patrzył z góry wygłodniałym wzrokiem. Niczym straszny wilk na bezbronne jagnię.
Ale w tej bajce owca była głupiutka. Zamiast szukać drogi ucieczki, z zachwytem
patrzyła na swojego kata.
- Zdejmuj
ciuszki – poprosił, samemu pozbywając się rozpiętej koszuli.
Szybko
ściągnęłam górę od mundurku. Chwytając za suwak spódnicy, uzmysłowiłam sobie,
że bez ingerencji Duncana nie dam rady się rozebrać. Przecież nie zmienił
miejsca.
- Um,
mógłbyś mi pomóc? – spytałam niby niewinnie, chociaż wiedziałam, jak kokieteryjnie
moje słowa zabrzmiały w uszach chłopaka.
Holden
przerwał rozpinanie paska i spojrzał na mnie z zainteresowaniem. Powoli powiódł
wzrokiem po mym ciele, na dłużej zatrzymując się na biuście. Rozszerzył oczy,
gdy dostrzegł, że dłonie trzymałam na lekko obsuniętej spódniczce.
- Ale ty
dzisiaj kusisz – mruknął niskim głosem, znów patrząc mi w oczy.
Momentalnie na jego pociągłą twarz wstąpił lubieżny uśmiech i nim się
spostrzegłam, pocałował mnie zachłannie. Fala gorąca rozeszła się od mojego
podbrzusza po całym ciele. Wygięłam się delikatnie, ocierając o siebie nasze
klatki piersiowe. Ręce skrzyżowałam na karku chłopaka i poczęłam muskać palcami
miękkie włosy. Z lubością oddawałam pocałunki, nie mogąc wyzbyć się wrażenia,
iż nie tylko ja byłam bardziej zachłanna niż za pierwszym razem. Jakbyśmy oboje
wiedzieli, jaka przyjemność czeka nas za kilka chwil.
- Unieś
tyłek.
Posłuchałam prośby, jednocześnie podnosząc także nogi. Duncan bez zastanowienia
chwycił za kraciasty materiał, lecz oprócz spódnicy zdjął także rajstopy i ku
mojemu zaskoczeniu również czarne majtki. Czułam, że moje poliki natychmiastowo
się zarumieniły. Cała twarz wręcz płonęła i tylko przez szok nie zasłoniłam jej
dłońmi. Nie byłam na to przygotowana. Ponadto w pokoju paliło się światło.
Zawstydzenie wzięło górę. Ponadto Holden wcale nie ukrywał, że patrzył na moją
kobiecość.
- Jesteś wspaniała
– szepnął, kiedy nachylił się, aby mnie pocałować. – Cofnij się trochę.
Tym razem
nie byłam tak skora do współpracy. Nim rzeczywiście się przesunęłam, robiąc
Duncanowi więcej miejsca na łóżku, wydęłam policzki i dłuższą chwilę mierzyłam
go gniewnym spojrzeniem, manifestując niezadowolenie.
- Mała
złośnica – prychnął rozbawiony.
-
Naprawdę masz dzisiaj wyjątkowo dużo do powiedzenia.
- To źle?
- Jeszcze
nie wiem.
Zaśmiał się krótko. Znów pocałował mnie w
usta, po czym powoli muskał wargami coraz to niższe partie ciała. Zatrzymał się
przy piersiach, które nadal zakrywał koronkowy biustonosz. Holden rzucił
jedynie, żebym go zdjęła i wznowił całowanie mojej rozgrzanej skóry. Stłumiłam
w zarodku chęć zwrócenia mu uwagi, że znak zapytania na końcu zdania jeszcze
nikomu nie zaszkodził, bo zorientowałam się w planach chłopaka. Kiedy jego
twarz znalazła się tuż nad moim podbrzuszem, odruchowo złączyłam nogi, przez co
ścisnęłam głowę Duncana. Mruknął coś niezrozumiałego i złapał mnie za udo, by
je odsunąć. Pocałował jego wnętrze kilkakrotnie.
- Nie,
Dunca… Ach… – westchnęłam, gdy brunet polizał moją łechtaczkę, a za chwilę
zassał się na niej. Pogodzona z losem położyłam głowę na materacu, w pełni
oddając się tej oralnej pieszczocie.
Dokładnie
czułam każde liźnięcie. Każdy ruch języka w moim wnętrzu. Gorący oddech na
skórze. Stanowczy dotyk męskich dłoni na uniesionych pośladkach. Początkowo
próbowałam powstrzymywać głośne jęki pełne podniecenia. Tłumiłam je w dłoni i
zagryzałam wargi, by nie krzyknąć z rozkoszy. Było mi niesamowicie dobrze.
Nawet nie zorientowałam się, w którym dokładnie momencie zaczęłam delikatnie
wypychać biodra ku twarzy Duncana, błagając o więcej.
- I jak? – spytał, unosząc głowę.
- Mmm…
Nie przestawaj. – Spojrzałam na niego, kiedy akurat lubieżnie oblizywał usta.
Wyglądał niezwykle zmysłowo oraz prowokacyjnie. Mruknęłam na samo wspomnienie,
gdzie jeszcze chwilę temu był język chłopaka.
Holden
roześmiał się i powoli wyprostował. Miał seksownie zmierzwione włosy.
- Ej, no
– burknęłam, zorientowawszy się, że moja prośba została zignorowana. Wsparłam
się na łokciach i próbowałam gniewną miną nakłonić Duncana do kontynuowania.
- Wcale
nie jesteś groźna – stwierdził.
Pochylił
się, aby pocałować mnie szybko, chyba z zamiarem przeproszenia.
- Nie
możemy jeszcze skończyć zabawy.
Sięgnął
do szafki nocnej. Wyjął z szuflady opakowanie prezerwatyw. Zniecierpliwiona
patrzyłam, jak szczupłymi palcami ściągał spodnie wraz z bielizną, by nałożyć
kondom na sztywnego penisa.
- Odwrócisz
się? – poprosił, uśmiechając się przyjaźnie, co było niecodziennym widokiem. Mruknęłam
pod nosem i szybko przekręciłam się na brzuch. Nie chciałam, żeby Duncan
widział moją zaczerwienioną twarz.
Czułam
się niezwykle zażenowana, bo klęczałam wsparta na przedramionach z wypiętą
pupą. Rozpalone spojrzenie chłopaka zapewne błądziło po mym ciele. Podobnie jak
duże męskie dłonie, które dotykały ud oraz pośladków. Jednocześnie byłam podekscytowana.
Upajałam się myślą, że Holden miał nade mną taką przewagę. Że potrafił nakłonić
mnie do rzeczy, których sama nie zainicjowałabym.
Gwałtownie
złapał za moje biodra i przyciągnął do siebie. Nabrzmiały penis dotknął
pośladka, by za chwilę wsunąć się między uda. Duncan sapnął głośno, a ja
zadrżałam, gdy poczułam, jak bardzo chłopak był podniecony. Pocierał swoją
męskością pochwę, stymulując przy tym łechtaczkę. Dostarczał mi tym
niesamowitej rozkoszy. Nie mogłam powstrzymać jęków wywołanych narastającą
przyjemnością. Przez panującą w domu ciszę miałam wrażenie, że były one
znacznie głośniejsze, dlatego starałam się zagłuszyć je poduszką. Jednocześnie
złączyłam ze sobą nogi, aby bardziej ścisnąć gorącego penisa. Usłyszałam
wyraźnie zadowolone pomruki, a chwilę później Holden pochylił się i musnął
wargami odsłonięty kark. Momentalnie przeszył mnie dreszcz. Szyja stanowiła mój
słaby punkt, bo była wyjątkowo wrażliwa na dotyk.
-
Uwielbiam, kiedy tak reagujesz. Strasznie mnie to kręci, wiesz? – wyszeptał mi
wprost do ucha. Oderwałam twarz od poduszki i przekręciłam głowę, by krótko go
pocałować.
- Duncan…
Już… – westchnęłam wprost w delikatnie rozchylone usta chłopaka.
Szybko
przebiegł płonącym z podniecenia wzrokiem po mej twarzy.
- Co już? – dociekał, wprawiając mnie w
zakłopotanie.
Nerwowo
przełknęłam ślinę, odwracając głowę. Cholerny sadysta.
- Włóż go
– mruknęłam w poduszkę.
- Nie
usłyszałem. Powiedz głośniej.
Poruszył
biodrami, całując moją szyję i czasami podgryzając skórę. Z każdą sekundą było
mi coraz przyjemniej. Czułam, że zaraz dojdę. W głowie szumiało, serce biło
szybciej, a nogi drżały. No i oddychałam płycej, do tego jęki pełne rozkoszy
raz po raz wyrywały się spomiędzy rozchylonych warg.
- Nie
powtórzę tego – wymamrotałam z nadzieją, że Holden zlituje się i przestanie
mnie drażnić. Robił to w nad wyraz okrutny sposób, czerpiąc z mojego
zawstydzenia wiele satysfakcji. – Ach! – westchnęłam, gdy przejechał językiem
po karku.
-
Słodziak z ciebie – stwierdził.
Szkoda,
że o tobie nie mogę powiedzieć tego samego, pomyślałam, z radością przyjmując,
iż chłopak wyprostował się i mozolnie wysunął penisa spomiędzy moich ud.
Stanowczo
złapał za biodra i jednym silnym pchnięciem wszedł we mnie. Krzyknęłam zarówno
z zaskoczenia, jak i przyjemności. Zadrżałam, czując w środku gorącą męskość
Duncana. Było mi tak dobrze, kiedy rytmicznie wysuwał się niemal cały, by zaraz
wedrzeć się do mojej pochwy. Jego ręce błądziły po rozgrzanym ciele. Stymulowały
sterczące już od dłuższego czasu sutki, gładziły boki, raz czy dwa wbijając
palce pomiędzy żebra. Wzdychałam z rozkoszy, czasami szepcząc imię chłopaka.
Na moment
wstrzymałam powietrze, gdy Duncan wsunął dłoń pomiędzy moje nogi. Kiedy
natrafił palcem na łechtaczkę, zaczął delikatnie ją pieścić. Już nie
powstrzymywałam jęków, które stawały się coraz głośniejsze. Nie starałam się
zagłuszać ich poduszką, bo dociskanie twarzy sprawiało trudności w oddychaniu.
Ponadto było mi strasznie gorąco. Cała moja skóra zdawała się płonąć, mimo że
nie miałam na sobie żadnych ubrań, a kaloryfer nie grzał przesadnie. Ciało –
teraz zdecydowanie wrażliwsze na dotyk – drżało za każdym razem, gdy Duncan poruszał
palcami i jednocześnie pochylał się, by całować nagą szyję oraz ramiona. Doskonale
wiedział, jak się ze mną obchodzić. Jego ruchy były przemyślane. Powoli wysuwał
penisa, by móc wejść gwałtownie, zmuszając mnie do krzyknięcia z podniecenia.
Nim się spostrzegłam, sama wypychałam biodra w stronę chłopaka, nabijając się
na gorącą, sztywną męskość, tym samym ocierając się łechtaczką o długie palce.
- Och…
Zaraz… – urwałam, bo Holden złapał mnie za włosy i odwrócił moją głowę, by wpić
się w usta. Całował niezwykle zachłannie, od razu wsuwając język między wargi.
Był niezwykle stanowczy, a zarazem namiętny, jakby chciał samym pocałunkiem
doprowadzić mnie do orgazmu.
- Czuję –
mruknął, po czym musnął rumiany polik, aż w końcu zassał się na szyi. Na pewno
będę tam miała malinkę, pomyślałam rozgorączkowana. Gdybyśmy właśnie nie
uprawiali gorącego seksu, skarciłabym chłopaka, że znów zostawia na mnie
jednoznaczne ślady, których obecność będę musiała ukrywać.
Nagle
przestał poruszać biodrami. Jedynie pieścił ustami wrażliwy kark oraz
stymulował palcami łechtaczkę. To w zupełności wystarczyło, bo chwilę później
doszłam, zaciskając uda na ręce Duncana. Krzyk spełnienia uwiązł mi w gardle.
Zdołałam tylko westchnąć błogo. Zmęczona i jednocześnie niezwykle szczęśliwa
chciałam opaść na łóżko, ale Holden szybko zorientował się w sytuacji. Mocno
złapał mnie za biodra, prostując się. Nie miałam siły protestować albo chociaż
prosić o moment na wytchnienie. Nadal słyszałam szum w głowie, a nogi oraz ręce
drżały, kiedy Duncan brał mnie od tyłu. Mocno, agresywnie, stanowczo, kompletnie
nie dbając o to, co ja czułam. Zatracił się w dążeniu do osiągnięcia orgazmu.
Słyszałam
jego przyspieszony oddech. Nieprzyzwoite plaśnięcia, gdy biodra chłopaka
obijały się o moje pośladki. Wciąż rozedrgana podniosłam się na rękach i
możliwie jak najbardziej odwróciłam głowę, wykrzywiając boleśnie kręgosłup.
Chciałam zobaczyć twarz Duncana, bo wiedziałam, że zaraz będzie szczytował.
Zdradzał to chaotycznymi pchnięciami i coraz głośniejszymi westchnięciami.
Miał zmrużone oczy, które natarczywie
patrzyły w dół, przyglądając się, jak penis wchodził i wychodził ze mnie. Od
razu skrępowałam się na myśl, jak bardzo wyuzdany musiał być to widok. Kiedy
czarne, błyszczące od emocji oczy spojrzały na mnie, wyciągnęłam rękę, aby
nakłonić Holdena do pochylenia się. Chłopak spełnił niemą prośbę, a ja
natychmiast pocałowałam rozchylone wargi. Były spierzchnięte i bardzo gorące.
- Holly –
jęknął w moje usta, zdejmując dłoń z biodra i kładąc ją na piersi. Przez moment
bawił się sterczącym sutkiem, lecz po chwili przeniósł się na szyję. Zaciskał
palce, lekko mnie podduszając.
Oparł
swoje czoło na moim. Nasze spojrzenia skrzyżowały się i dopiero z tak bliska
mogłam zauważyć, jak wielkie podniecenie kryło się w oczach chłopaka. Pocałował
mnie szybko, kilka razy pchnął biodrami mocniej niż dotychczas, a chrapliwy jęk
wydobył się z jego ust. Zamarł na moment, wciąż trzymając mnie mocno za biodro
oraz szyję.
-
Ostatnio byłeś delikatniejszy – stwierdziłam, gdy oboje w miarę unormowaliśmy
oddechy. Poruszyłam się niespokojnie, sugerując Duncanowi, abyśmy zmienili
pozycję. Szybko zrozumiał i wysunął się ze mnie, ciężko opadając w poprzek na
materac.
- Bo
ostatnio byłaś dziewicą – odparł z zadziornym uśmieszkiem. Zdjął prezerwatywę i
zawiązał na niej supeł, aby sperma się nie wylała, po czym odłożył ją na
etażerkę. Patrzyłam na jego poczynania z mieszanymi uczuciami. – Później
posprzątam – oznajmił, najwyraźniej doskonale odgadując moje myśli.
Sięgnął
po kołdrę, którą podczas seksu przesunęliśmy w nogi łóżka. Nakrył się nią,
kompletnie ignorując fakt, że wciąż miał na sobie rozpięte spodnie. Dopiero
teraz zorientowałam się, że cały ten czas tylko ja byłam całkowicie naga i ten
szczegół momentalnie przyprawił mnie o wypieki na policzkach. To trochę
zawstydzające.
- Chodź.
– Skinął na mnie głową. Bez słowa weszłam pod kołdrę. Emocje powoli opadały i
zaczęłam marznąć. – Nie podobało ci się?
- Co? –
Spojrzałam na chłopaka niepewnie. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiałam, do
czego pił. – Nie, było naprawdę przyjemnie. Chyba nawet wolę, jak jesteś taki
bardziej agresywny. – Ostatnie zdanie dodałam ściszonym głosem, nie patrząc
Duncanowi w oczy.
Zaśmiał
się przyjaźnie i przyciągnął mnie do siebie. Oparłam czoło o nagą klatkę
piersiową. Z błogością wciągałam zapach Holdena. Pachniał papierosami oraz
waniliowym zapachem samochodowym. Pamiętałam, jak na początku naszej znajomości
skręcało mnie w środku od tego połączenia. Ale teraz, kiedy byliśmy ze sobą
blisko, ta woń stała się niezwykle przyjemna. Niemalże uzależniająca.
-
Zdrzemnijmy się – zaproponował, leniwie gładząc moje plecy. Sunął dłonią coraz
niżej, w końcu zatrzymując się na pośladkach.
Zerknęłam
w górę. Duncan miał zamknięte oczy i błogi wyraz twarzy. Wyglądał, jakby już
spał. Mruknęłam pod nosem aprobująco. Rozumiałam, że był zmęczony dzisiejszym
dniem. Ja sama dopiero teraz odczułam ciężar natłoku emocji. Od rana coś się
działo. Brak chwili na zaczerpnięcie większego oddechu.
Musnęłam
wargami skórę na mostku. Szczelniej przylgnęłam do Duncana, wygodnie układając
głowę na jego ramieniu i wtulając się w szeroką klatkę piersiową. Czułam się
wspaniale – niesamowicie bezpieczna oraz kochana.
Całkowicie nieświadoma nadchodzącej katastrofy.
♥ ♥ ♥ ♥
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz