Spis lektur obowiązkowych

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Witajcie! Noc dobra, czy jakoś tak.
Rozdział powstał wyjątkowo szybko, a biorąc pod uwagę jego długość, jestem pełna podziwu dla samej siebie.

!Ostrzeżenie!
Rozdział zawiera scenę seksu. Jeżeli kogoś to odrzuca, może spokojnie ominąć końcówkę.

Droga (nie) do miłości: Rozdział 61
„Gdyby na świecie nie było zła, nie mielibyśmy punktu odniesienia dla dobra, które nas spotyka.”
~P. James

     Wiedziałam, że na mnie patrzyła. Doskonale czułam jej wzrok na sobie. Świdrujące, nachalne, zmuszające do reakcji spojrzenie brązowych oczu o dziwo nie doskwierało mi tak bardzo, jakby chciała tego ich posiadaczka. Głowę zaprzątały tuziny myśli, skutecznie odsuwając na bok otaczający mnie świat. Nie przejmowałam się nawet dziwnym kolesiem siedzącym obok, który ciągle uderzał w moje ramię łokciem. Dopóki Raven była pochłonięta pisaniem wypracowania na zaliczenie z psychologii, mogłam w spokoju oddawać się zamartwianiu. Ale dziewczyna w końcu skończyła odrabiać zaległą pracę domową i zaczęła się nudzić. Mogłaby chociaż raz samodzielnie znaleźć jakieś zajęcie. Dobrze, że nie wymuszała na innych podcierania jej tyłka. Jeszcze.
     Przekręciłam głowę, by móc spojrzeć na koleżankę. Jak przypuszczałam, gapiła się. Bezczelnie i natarczywie. Tymi swoimi przesadnie wymalowanymi oczami.
     - Czego? – warknęłam, nie widząc, aby zamierzała zareagować.
     - Napisałam – odpowiedziała równie nieprzyjemnym tonem, na dodatek uderzyła mnie zeszytem w głowę.
     - Widzę – mruknęłam pod nosem, po czym na powrót oparłam polik na przedramieniu i opuściłam powieki. Trwała długa przerwa, a my byłyśmy już po obiedzie, więc postanowiłam leniuchować dalej. Biblioteka była do tego miejscem idealnym. Mało ludzi, a nieliczni obecni zachowywali się cicho, żeby nie podpaść starej bibliotekarce. Kobieta nie znosiła hałasu i reagowała na niego bardzo agresywnie.
     - Ej, Wood, idziemy.
     Zignorowałam jej decyzję. Jeżeli chciała, mogła wyjść na zatłoczony korytarz. Nie miałam zamiaru nikogo powstrzymywać. Ale niech mnie zostawi. Postanowiłam pozostać w czytelni do drugiego dzwonka, kiedy to większość uczniów powinna być już w swoich salach. W ten sposób uniknę największego tłoku.
     - Dobra, nie chcesz, to nie. Siedź sobie tutaj, a ja w tym czasie skoczę do automatu po gorącą czekoladę. Albo kokosową latte. Może zajdę jeszcze do sklepiku. No wiesz, jest czwartek. A w każdy czwartek przywożą bułki z nadzieniem z mango. Twoje ulubione.
     Ponownie nie zareagowałam. Nie miałam ochoty na żadne bułki. W ogóle na nic nie miałam ochoty. Nawet nie chciało mi się spać, a zawsze doskwierało mi znużenie. Potrzebowałam jedynie chwili ciszy, którą od jakichś dwóch minut Raven skutecznie uśmiercała. Czy na moje nieszczęście pani Hon wyszła do ubikacji? Wypadałoby przywołać pewną niepokorną nastolatkę do porządku.
     - Wiesz co, Holly, niech ci będzie. Zostaniesz sama, bo ja nie zamierzam przebywać tutaj dłużej niż to konieczne. Nienawidzę lawendowego odświeżacza powietrza.
     W duchu odetchnęłam z ulgą, że dziewczyna wreszcie skapitulowała. Byłam jej za to ogromnie wdzięczna, bo jeszcze chwila, a chyba krzyknęłabym na nią. Słyszałam, że wrzuciła zeszyty oraz książki do ciemnooliwkowej torby, robiąc przy tym niemało rumoru. Pospieszałam ją myślami, chociaż z każdą sekundą skupiałam się na koleżance coraz mniej, bo znów odbiegałam od otaczającego mnie świata. Już prawie nie odczuwałam ciągłego poszturchiwania łokciem. Twarda ławka stawała się bardziej miękka. Ale dopiero po zamaszystym szurnięciu krzesełkiem doświadczyłam błogości.
     Nareszcie.
     Tylko dlaczego ciężkie kroki, które przed chwilą oddalały się, teraz były coraz głośniejsze? Irytowały i nie pozwalały odpocząć.
     Nagle zostałam brutalnie złapana za ramię. Na tej samej ręce spoczywała moja głowa, więc kiedy zabrakło podpory, po prostu uderzyłam skronią o blat. Syknęłam z bólu, ale nim zdążyłam zareagować, kolejne mocne szarpnięcie podniosło mnie z krzesełka. W ostatniej sekundzie zdołałam stanąć na prostych nogach, by nie upaść na Raven. Chociaż teraz nie miałabym nic przeciwko, gdybym w akcie desperacji niechcący podparła się łokciem na jej twarzy. Najlepiej na nosie, wykrzywiając go tak, by aż chrupnęło.
     - Oszalałaś? – wrzasnęłam, nie przejmując się, gdzie właśnie byłam. Pewnie i tak przyciągnęłyśmy uwagę wszystkich zgromadzonych. Zaraz wściekła bibliotekarka wyskoczy zza wysokiej półki z książkami i zaprowadzi prosto do gabinetu Shermansky, bo zakłóciłyśmy jej święty spokój. Znów znalazłyśmy się w centrum uwagi. Znów przez Raven Black. I pewnie znów ja, Holly Stanley, a nie kto inny, dostanę za to po dupie.
     - Przepraszam, może trochę zbyt gwałtownie, ale…
     - Trochę? Odbiło ci? Mogłaś mi krzywdę zrobić, wariatko!
     - …ale inaczej do ciebie nie dociera – skończyła, wypluwając te słowa przez zęby niczym jad. Zdenerwowała się, naprawdę? Byłam jedyną osobą, która miała prawo się złościć.
     - Bo nie potrafisz zrozumieć, że nie chcę z tobą rozmawiać? W ogóle z nikim. Nie dzisiaj. Mam zły dzień. Chyba należy mi się jakiś po tym, co wciąż przechodzę. Każdy obarcza mnie swoimi zasranymi problemami i każe przejmować się nimi za niego. To wkurwiające!
     Wyszarpnęłam ramię z uścisku kościstych palców. Mierzyłam Raven gniewnym spojrzeniem. Nie zamierzałam ustępować. To ona powinna chwycić za torbę i wyjść jako pierwsza. Przecież jeszcze przed momentem tak bardzo przeszkadzał jej lawendowy odświeżacz powietrza.
     - Laski, spokojnie, chyba nie chcemy tutaj rozlewu krwi, co nie?
     Zza regału wyłoniła się ciemnoskóra dziewczyna o zielonych, nietypowych dla jej urody, przenikliwych oczach. Były stanowczo zbyt jasne na prawdziwe, a mimo to zlustrowanego nimi człowieka przechodziły ciarki. Pomyślałam, że przerażały bardziej od beznamiętnych ślepi Duncana. Po prostu mroziły krew w żyłach.
     - Niech się trochę poszarpią! – krzyknął ktoś z drugiego końca pomieszczenia.
     Nastolatka błyskawicznym ruchem rzuciła trzymaną dotychczas książką w chłopaka, który według niej zbytnio się wychylił. Lektura uderzyła dokładnie między oczy. Do tego spodem grzbietu, gdzie była najgrubsza. Na jego szczęście miała miękką okładkę.
     Dobrze, że pani Hon tego nie widziała. Z pewnością dostałaby zawału, gdyby zobaczyła, jak uczniowie traktują jej ukochane książki. Ja osobiście byłam pod ogromnym wrażeniem. Oczywiście dziewczynie przyświecał zwykły fart, ale całe zajście wyglądało nad wyraz zjawiskowo. Zupełnie, jakby miała nadprzyrodzone moce.
     - Jestem mistrzynią darta, a odległość była podobna. Chociaż rzutki są znacznie lżejsze, to cel miałam większy. – Czarnoskóra uśmiechnęła się przyjaźnie. Dopiero, kiedy dostrzegłam urocze dołeczki, zorientowałam się, że to Kimberly. Od razu przypomniałam sobie, jak moja twarz płonęła za każdym razem, gdy nastolatka obdarzała mnie pełnym wdzięku, a zarazem cwaniactwa, uśmiechem. Teraz także poczułam gorąc. Odwróciłam głowę i starałam się zakryć lico włosami, aby nikt nie dostrzegł, jak bardzo byłam czerwona.
     - Nie musiałaś interweniować – burknęła Raven, cofając się o krok. Ucieszyłam się, że zwiększała dystans. Złość i rządza mordu wisiały nad naszymi głowami i wystarczył jeden nieodpowiedni gest, byśmy rzuciły się sobie nawzajem do gardeł.
     - A ja myślę, że jednak musiałam. Co z wami, laski? Zawsze emanujecie kwiatową aurą przyjaźni. Ta agresja była niespodziewana.
     - Spytaj tego pluszaka, co jej po głowie chodziło, kiedy mną szarpnęła – warknęłam, dłonią wskazując na Black. Dziewczyna gniewnie zmrużyła oczy, najwyraźniej niezadowolona ze słowa, jakiego użyłam.
     - Gdy ktoś do ciebie mówi, wypadałoby odpowiedzieć.
     - Jeżeli milczę, to najprawdopodobniej dlatego, że nie chcę rozmawiać. Czy ja naprawdę muszę być ciągle wesoła, żeby wszystkich tym uszczęśliwić?
     - Dobra, w porządku, kapuję. W ten sposób nie zdołamy tego wyjaśnić. – Kimberly stanęła pomiędzy nami, bo z każdą chwilą zbliżałyśmy się do siebie niebezpiecznie. Żadna nie zamierzała odpuścić. – Holly, nie jesteś wiecznie uśmiechnięta, ale rzeczywiście dzisiaj wyglądasz źle. Możesz nam powiedzieć, co cię gryzie.
     - Dzięki, mam już terapeutę – rzuciłam kąśliwie, jednakże opadłam ciężko na krzesełko, dając znak, iż gotowa byłam wyjaśnić całą sytuację. – Tak swoją drogą, raczej nie jesteśmy blisko, więc skąd ta pewność, jak na co dzień się zachowuję?
     - Żartujesz? Wszyscy na ciebie patrzą. Szczególnie od kiedy Holden zaczął wariować. To przez niego stałaś się taka drażliwa?
     - Najwidoczniej już przywykłam do wścibskich spojrzeń – prychnęłam.
     Przeczesałam palcami grzywkę, co zawsze robiłam, gdy zaczynałam się denerwować. Zostałam przyciśnięta do muru i nie widziałam żadnej drogi ucieczki. Co najwyżej mogłam przeczołgać się pod stołami, ale byłam trochę jak gronostaj. Wolałam umrzeć niż się pobrudzić. Aczkolwiek postanowiłam przemilczeć uwagę o dziwnym zachowaniu Duncana, która w gruncie rzeczy nie zrobiła na mnie wrażenia. Trudno nie dostrzec niepokojących zmian, skoro chłopak potrafił rzucić śmietnikiem bez powodu. Kilka razy dziennie.
     - To w sumie błahostka. Nie wiem, dlaczego tak się tym przejmuję. Chłopcy grają dzisiaj swój pierwszy mecz ćwierćfinałowy. Chciałam ich wesprzeć, w końcu to ostatni sezon Duncana. Ale jestem tutaj, w szkole. Pływam w basenie i uczę się, dlaczego według pani Martin to właśnie Jasper Johns, który zapoczątkował pop-art, był najlepszym amerykańskim malarzem, a czuję że powinnam być w Bostonie i oglądać mecz. Kurczę, ja nawet nie lubię pop-artu, no i baseny cuchną tym obrzydliwym chlorem, a…
     - Rozumiem cię, mała – przerwała mi Kimberly. Chyba zrobiła to w najlepszym momencie, bo moja wypowiedź zaczynała tracić sens.
     - Serio? – mruknęła Raven, patrząc na starszą koleżankę z powątpiewaniem. Sama wyglądała, jakby nie wiedziała, dlaczego nadal tutaj stała i bardzo żałowała, że nie wyszła, kiedy miała ku temu sposobność.
     - Też chcę zobaczyć ich mecz. Mój młodszy brat gra w drugim składzie, ale istnieją duże szanse, że wejdzie na boisko. Głupio byłoby to przegapić.
     - To doprawdy wzruszające. Zostawić was same, żebyście mogły pochlipać w kąciku?
     Spiorunowałam różowowłosą wzrokiem. Złość na nią mi nie przeszła. W dalszym ciągu pragnęłam szarpnąć nią porządnie, najlepiej jeszcze popchnąć na regał z książkami tak mocno, by lektury z najwyższych półek spadły jej na głowę.
     - Mam pewien pomysł, który może wypalić. O ile nie boicie się dostać nagany za ucieczkę z lekcji. Musicie zdawać sobie sprawę, że to jeden z najgorszych i najsurowiej karanych wybryków. No, a przede wszystkim musimy mieć szczęście, żeby zastać otwartą bramę wjazdową na tyłach szkoły.
     Spojrzałyśmy z Raven po sobie. Jeżeli chodzi o mnie, byłam zdesperowana. Ona także powinna. W końcu Toby grał w wyjściowym składzie.
     - Niech stracę. Tylko nie wiem, po jaką cholerę ślęczałam trzy przerwy nad referatem z psychologii. Mogłam go napisać na spokojnie w domu.
     - To ustalone. Spotkamy się w piwnicy, bo muszę jeszcze skoczyć do sali po rzeczy.
     Wyszłyśmy z biblioteki. Od razu zbiegłyśmy na parter, gdzie się rozdzieliłyśmy. Musiałyśmy działać szybko, bo nie wiedziałyśmy, kiedy dostawca jedzenia do stołówki oraz sklepiku odjedzie. I czy w ogóle jeszcze był w szkole. W zimę brama na tyłach stanowiła jedyną możliwość ucieczki z zajęć. W ciepłe dni można próbować przeskoczyć mur, z którego miejscami wystawały cegły, ale teraz było zbyt ślisko. W najgorszym scenariuszu musiałybyśmy wejść na drzewo i zeskoczyć z niego na drugą stronę. Czułam się trochę jakbym uciekała z więzienia. Jeszcze chwila, a zacznę planować podkop.
     Kimberly dołączyła do nas zaraz po tym, jak zdążyłyśmy się ubrać. Wyglądała na bardzo podekscytowaną zaistniałą sytuacją. W pełni ją rozumiałam. Również nie mogłam doczekać się, aż opuścimy teren szkoły. Wierzyłam, że uda nam się tego dokonać. Przypływ adrenaliny pobudzał do działania i nie pozwalał wedrzeć się obawom na pierwszy plan.
     - Nie chcę niszczyć waszych marzeń, ale nie przemyślałyśmy, w jaki sposób dotrzemy do Bostonu. Autobusy międzymiastowe jeżdżą jak chcą – słusznie zauważyła Raven. Rzeczywiście, tego nie wzięłyśmy pod uwagę. Zaślepione wizją obejrzenia meczu zapomniałyśmy o najważniejszym. Cały mój entuzjazm poleciał twarzą na twardy beton.
     - Spokojne wasze rozczochrane, w zeszłym tygodniu zdałam prawko – oznajmiła Kim, a na potwierdzenie swoich słów wyciągnęła z kieszeni puchowej kurtki kluczyki i pomachała nimi przed twarzą Black.
     Odetchnęłam z ulgą. Na razie wszystko szło dokładnie według planu. Nadzieje odżyły. Entuzjazm zdołał podnieść się z ziemi i nie przejmując się startą z brody oraz kolan skórą, ruszył dalej, wesoło podskakując i machając rączkami.
     Wybiegłyśmy na zewnątrz. Mroźne powietrze od razu w nas uderzyło, ale nie przejmowałyśmy się tym. Z rozpiętymi kurtkami i szalikami w dłoniach biegłyśmy na tyły szkoły, błagając wszystkie znane nam bóstwa, aby ta cholerna brama była otwarta.
     - Patrzcie! – krzyknęła uradowana Kimberly, wyciągając przed siebie rękę. Rozwarte na oścież mosiężne skrzydła teraz wyglądały jak wrota do raju. Chyba nawet okalała je złota poświata. W oddali rozbrzmiał chór aniołów. Jedynie katastrofa mogła przeszkodzić nam w przegapieniu meczu męskiej drużyny koszykówki.
     - A wy dokąd?
     Za naszymi plecami rozległ się irytujący wrzask. Zaklęłam szpetnie pod nosem. Właśnie wywołałam katastrofę. Huragan Debrah.
     Pojęcia nie miałam, dlaczego postanowiłam się zatrzymać. Nogi same przestały się ruszać. Zresztą widziałam, że biegnące przede mną Raven i Kim też zwolniły.
     Brunetka podeszła do nas szybkim marszem. Miała czerwone od mrozu i biegu policzki.
     - Mam nadzieję, że… – przerwała, aby wziąć głębszy wdech - …wiecie, jakie czekają was konsekwencje, jeśli opuścicie teren szkoły.
     - Taa. I co z tego? Zamierzasz nas teraz powstrzymać? – warknęła Black.
     - Nie, raczej nie. Teraz spokojnie wrócę do szkoły i powiem babci, żeby dzisiaj trochę szybciej niż zazwyczaj obejrzała nagrania z kamer monitoringu. A jak dodam, że próbowałam was zawrócić, ale mnie nawyzywałyście, to nie chciałabym być w waszej skórze. Zwłaszcza w twojej, Raven. Co, drugie zawieszenie? A może już wydalenie?
     - Ty wredna suko. Zaraz ty zawiśniesz!
     - Uspokój się. – Złapałam różowowłosą w ostatniej chwili. Tylko dwa kroki dzieliły ją od Debrah. To starcie nie skończyłoby się na zwykłej przepychance.
     - Dobra, posłuchaj przez chwilę. – Kimberly przejęła pałeczkę. – Wiem, że się nie lubimy, ale w tym jednym przypadku możesz nam odpuścić. Po prostu zawróć do szkoły i udawaj, że nas dzisiaj w ogóle nie widziałaś.
     - Niby dlaczego miałabym ignorować moje kochane koleżanki? No, słodziaki, pomachajcie do kamery. Jest w rogu, o tam. – Wskazała za siebie kciukiem.
     - Jak wyrwę jej język, to już nic więcej nie powie – warknęła Raven i ponownie zaszamotała się.
     Czułam, że ta dyskusja jedynie nas pogrążała. Nie wiedziałyśmy, ile czasu zostało do zamknięcia bramy. Możliwe, że Debrah znała godzinę odjazdu dostawcy, dlatego wybiegła za nami. Próbowała nas powstrzymać. Była świadoma, że jeżeli nie zdołamy opuścić terenu szkoły, wściekniemy się zdecydowanie bardziej niż w przypadku, gdy dostaniemy naganę. Perfidniejsza z niej żmija niż nam się wydawało.
     - A może zabierzesz się z nami? – zaproponowałam, siląc się na uprzejmy ton.
     - Chyba cię pogięło! – żachnęła się Black. Nie zwracałam na nią uwagi. Doskonale wiedziałam, co robię. Postanowiłam zagrać w tę samą grę, co Rota. Ciekawiło mnie, jak brunetka zareaguje na tak nieoczekiwany obrót spraw.
     - Z wami? Niechętnie to mówię, ale ta mała szajbuska ma rację.
     Pogardliwym wzrokiem zmierzyła różowowłosą. Nie odpuszczała jej i za każdym razem próbowała sprowokować. W tym przypadku Raven stanowiła bardzo łatwy cel. Szybko się denerwowała i dawała ponieść emocjom. Była impulsywna i trudna do zatrzymania.
     - Nawet nie wiesz, dokąd jedziemy – zauważyłam. Rozłożyłam ręce na boki, jakbym chciała objąć Debrah. Ta cofnęła się o krok. – Do Bostonu – powiedziałam, chociaż dziewczyna nie wyglądała na zainteresowaną kierunkiem naszej wyprawy, która teraz stanęła pod wielkim znakiem zapytania. – Na mecz męskiej drużyny koszykówki. Chcemy pokibicować chłopcom. Na pewno ucieszą się na nasz widok. Ale jeśli nie chcesz z nami jechać, to trudno. Myślę jednak, że Castiel będzie zawiedziony, gdy jako jedyny pozostanie bez wsparcia ze strony swojej dziewczyny.
     Rota drgnęła. I chociaż usilnie próbowała ukryć bitwę myśli, która toczyła się w jej głowie, nie zdołała powstrzymać się przed opuszczeniem wzroku na białą puchową kołdrę, po której chodziłyśmy. Zaczęła kalkulować. Rozważać wszystkie możliwości. Wyczułam jej słaby punkt i uderzyłam w niego z całą mocą.
     - Co mam zrobić z rzeczami? Torbę zostawiłam w szkole. Przecież nie mogę po nią wrócić, bo dostawca zaraz odjedzie i zamkną bramę.
     Aha, mam cię.
     - Poproś koleżankę z akademika, żeby zabrała twoje książki do pokoju, a na razie niech schowa je przed nauczycielami, choćby w swojej szafce. Jeśli zobaczą je w klasie, będą wiedzieli, że coś ukrywasz i nadal jesteś w szkole, a wtedy zaczną szukać.
     Odwróciłam się i ruszyłam do jedynego wyjścia z terenu szkoły, które de facto zaraz także będzie nieosiągalne. Wiedziałam, że Rota znała godziny, w jakich brama pozostawała otwarta. Mogłam założyć się o wszystko, że znał je również Castiel, a on przekazał Duncanowi. W efekcie czego powstała reakcja łańcuchowa i bardzo szybko połowa licealistów nabyła tę tajemną wiedzę. Dlatego tak wielu uczniów bez problemu znikało ze szkoły, a żaden pedagog nadal nie wpadł, by nakazać dostawcy zamykać bramę zaraz po przekroczeniu jej. Ale akurat na to nie narzekałam. A już na pewno nie w tym momencie.


     Z trudem przebijałyśmy się przez tłum. Próbowałyśmy za wszelką cenę nie rozdzielić się, co momentami było niewykonalne. Wyżsi i postawniejsi mężczyźni poszturchiwali nas łokciami. Rozumiałam, że tłok nie ułatwiał przemieszczania się, ale chwilami miałam wrażenie, że ci ludzie wykorzystywali swój wzrost, aby nam – mikrusom – utrudnić sytuację. Ponadto grzeszących wzrostem było nadzwyczaj wielu. Zapewne to emerytowani koszykarze. Duncan opowiadał mi, że wielu z nich po skończeniu kariery sportowej zajmowało wysokie stanowiska jako trenerzy bądź prezesi klubów. Rozgrywki licealne traktowali jak połów młodych talentów. To właśnie oni przyznawali stypendia sportowe.
     - Oni wszyscy już wychodzą! – stwierdziła Raven, kiedy przedarłyśmy się do ustronnego miejsca, z dala od głównego wejścia.
     Rozejrzałam się dookoła. Chociaż niewiele mogłam dostrzec zza postawnych sylwetek, to jedno widziałam na pewno. Black miała rację, większość zgromadzonych szła do drzwi.
     - Ale mecz zapowiedziano na dwunastą – zauważyła Kimberly.
     - Jest wpół do pierwszej – oznajmiłam, patrząc na naręczny zegarek. – Jeżeli wszystko idzie punktualnie, teraz powinna trwać przerwa między połowami.
     - Pewnie chcą trochę odetchnąć. Straszny tu zaduch – mruknęła posępnie Debrah, powoli rozbierając się z okrycia wierzchniego.
     - Musimy jakoś dostać się na trybuny – powiedziała ze zrezygnowaniem w głosie czarnoskóra. Chyba każda z nas straciła na optymizmie, kiedy zobaczyła ten tłum cisnących się na siebie ludzi. Nieprzyjemny widok i rzeczywiście, jak stwierdziła Rota, nie pachniało dobrze. Pot mieszał się z różnymi perfumami, tworząc obrzydliwą mieszankę.
     - Hej, co wy tutaj robicie?
     Usłyszałyśmy dochodzący z bliska znajomy głos Dake’a. Nim zdążyłam zareagować, chłopak objął mnie od tyłu i mocno przytulił. Nawet w najczarniejszych koszmarach nie śniłam, że tak bardzo ucieszy mnie jego widok. Chociaż był pewien detal, który szybko we mnie uderzył.
     - Um, nie pachniesz zbyt ładnie – burknęłam, powoli odsuwając się od kolegi. Ten jednak szybko zareagował i, przyciągając do siebie, nie pozwolił mi uciec.
     - No co ty nie powiesz. Trochę pobiegałem, wiesz? – Oparł podbródek na mojej głowie, tym samym jeszcze szczelniej do mnie przyległ. – Zdobyłem nawet kilka punktów.
     - Naprawdę? – udałam zaskoczoną, bo wiedziałam, że Morgan potrafił grać. Pomimo wątpliwości Raven, która nie widziała go w sportach drużynowych, szło mu całkiem dobrze. Najwidoczniej miał ukryty talent do koszykówki. – Jestem z ciebie bardzo dumna.
     Poklepałam Dake’a po policzku. Często wymienialiśmy między sobą gesty delikatnie wykraczające poza ramy przyjaźni. Aczkolwiek bez podtekstów. Traktowaliśmy siebie nawzajem jak rodzeństwo. Czasami łapałam się, że na blondynie zależało mi bardziej niż na moim rodzonym bracie. Zwłaszcza ostatnio, kiedy nasze relacje jeszcze się zacieśniły. Gdy Raven chodziła obrażona i każdemu pokazywała środkowy palec, Sucrette wróciła do spędzania przerw z Violettą, a do Rosaline głupio było mi się odezwać, bo podświadomie czułam, że przeze mnie pokłóciła się z Black, to właśnie Morgan organizował mi czas w szkole, abym przypadkiem nie zaczęła się nudzić. W duchu dziękowałam mu, bo zdawałam sobie sprawę, jak często odmawiał kolegom wspólnych pogadanek o rzeczach absolutnie nieważnych albo rezygnował z siedzenia z nimi przy jednym stole na stołówce. Wszystko po to, bym nie czuła się osamotniona.
     - A tak na poważnie. Jak to się stało, że was tutaj spotkałem?
     - Przyjechałyśmy wam pokibicować. Specjalnie urwałyśmy się z lekcji. Znaj naszą wspaniałomyślność – powiedziałam dumnie, jakbyśmy rzeczywiście poświęciły coś ważnego.
     - Zupełnie niepotrzebnie. Cheerleaderki dają radę. Ała! – syknął z bólu, bo Raven wbiła mu łokieć między żebra. Dake od razu wypuścił mnie z objęć, aby potrzeć miejsce uderzenia.
     - Och, przepraszam. Ręka mi się omsknęła – wyszczebiotała przesączonym słodyczą głosem, który w jej ustach brzmiał co najmniej niepokojąco. Takich chwytów powinny móc używać wyłącznie osoby naprawdę wyglądające na miłe i uprzejme. Ewentualnie na normalne. Różowowłosa do nich nie należała. Swoją prezencją przypominała psychopatę. Nie tylko ze względu na niesamowicie krzywo obciętą grzywkę, której nawet awangardową nie można określić. Po prostu miała szał w oczach. Jak rasowy obłąkaniec.
     - Zabrałyście ze sobą Iris? – spytał z nadzieją w głosie Morgan.
     - Nie miałyśmy czasu jej szukać. Już i tak wzięłyśmy jednego pasażera na gapę – odparła Kimberly, wywracając przy tym teatralnie oczami. Ona także pałała niechęcią do Debrah i podczas podróży łatwo mogłam to wyczuć. Nawet jeżeli brunetka siedziała cicho. Zastanawiałam się, jakim sposobem Rota została po raz kolejny przedstawicielką swojego rocznika, skoro co rusz nowopoznana przeze mnie osoba jej nie lubiła.
     - Nieważne. Zaprowadź nas na trybuny – poleciła Raven. – Przerwa zaraz się skończy.
     Dake przytaknął i począł kierować się w stronę przeciwną do głównego wejścia. Tłum przerzedził się, dzięki czemu nie mieliśmy problemów z podążaniem grupą. Ponadto tym razem obeszło się bez nieoczekiwanych szturchnięć.
     Mimo, że wielu ludzi opuściło sektory, wolnych miejsc siedzących nie było dużo. Omiotłam wzrokiem najbliższe krzesełka i niestety nie dostrzegłam aż czterech niezajętych. Rozdzielenie się raczej nie wchodziło w grę. Po pierwsze wątpiłam, aby Kimberly przystała na propozycję spędzenia z Debrah sam na sam kilkudziesięciu minut. A po drugie – po meczu miałybyśmy poważny problem ze znalezieniem pozostałych. Najwidoczniej wszystkie myślałyśmy tak samo, bo zaraz po odejściu Dake’a ruszyłyśmy na samą górę trybun, gdzie było sporo miejsca do stania.
     - Spójrzcie na wynik – poleciła Raven, kiedy wchodziłyśmy po wąskich schodach.
     Zerknęłam przez ramię na wielką cyfrową tablicę punktową, wciąż dla własnego bezpieczeństwa trzymając się oburącz poręczy. Z ulgą zauważyłam, że nasi chłopcy prowadzili ponad trzydziestoma punktami. Co prawda jeszcze nic nie było przesądzone, ale zwycięstwo już chowali do kieszeni.
     - Pewnie ten wychodzący tłum to kibice przeciwnej drużyny – zażartowała Kim.
     Gdy tylko zatrzymałyśmy się, zdjęłam kurtkę oraz gruby szal. Ubrania wraz z torbą położyłam pod nogami. Na hali było bardzo duszno. Do tego nie pachniało zbyt dobrze. Gorące oddechy mieszały się z potem, tworząc nieprzyjemną atmosferę, która unosiła się w powietrzu i kłębiła na górze sali. Zaczynałam jednak dostrzegać pozytywy miejsc stojących. Żaden szaleniec nie zacznie krzyczeć mi do ucha, ani szturchać przy wymachiwaniu rękoma.
     Po dokładnym obejrzeniu trybun, których wielkość zrobiła na mnie wrażenie, wreszcie spojrzałam na boisko. Na ławkach siedzieli jedynie trenerzy, ich pomocnicy oraz cheerleaderki. Wszyscy zawodnicy rzucali do koszy bądź rozmawiali ze sobą krótką chwilę, by zaraz powrócić do ćwiczeń. Wzrokiem od razu odnalazłam Duncana. Trenował rzuty za trzy, w których specjalizował się jako rzucający obrońca. Był naprawdę dobry. Czułam dumę, widząc, jak świetnie sobie radził. Z zachwytem obserwowałam każdy ruch chłopaka. Najpierw cztery razy kozłował, po czym przyjmował pozycję i rzucał. Z diabelską precyzją. Piłka odbijała się od tablicy i wpadała wprost do kosza. Bez zbędnego krążenia po obręczy, które mogło dać przeciwnikom nadzieję na szybkie wykonanie zbiórki i kontrataku.
     Piąty rzut również był celny. Duma powoli przeistaczała się w złość, bo z każdym kolejnym trafieniem uświadamiałam sobie, że ten talent zostanie zmarnowany. Duncan pomimo wielkich możliwości zamierzał zrezygnować z koszykówki, a ja nie mogłam nic na to poradzić. Uparł się. I chociaż chciałam wierzyć, iż miał plan na przyszłość, który będzie równie optymistyczny jak gra w lidze NBA, to czułam, że w rzeczywistości w ogóle o tym nie myślał. Nie pójdzie na studia, bo taki miał kaprys, a co zrobi później… No cóż, tego jeszcze nie wiedział. A czasu pozostało mu niewiele, bo za kilka miesięcy skończy szkołę.
     Holden zrezygnował z rzutu i wyprostował się, kiedy podszedł do niego Dake. Chłopcy wymienili między sobą kilka słów, po czym Morgan wyciągnął rękę w naszą stronę. Obaj przez moment szukali nas wzrokiem. Widziałam, że mieli z tym trudności, ponieważ ludzie ciągle się przemieszczali. Bez dłuższego namysłu zaczęłam machać do chłopców. Chciałam nawet krzyknąć, ale nie dałabym rady przebić się przez głośną muzykę. Na szczęście nie musiałam zbyt długo przykuwać ich uwagi. Zaraz mnie dostrzegli i również unieśli ręce w geście powitania. Podniosłam zaciśnięte w pięści dłonie, aby pokazać, że trzymałam kciuki.


     Czekałyśmy na dworze, tuż przy głównym wejściu. Z radością powitałyśmy mroźne powietrze, gdy wreszcie udało się nam wydostać na zewnątrz. Wyglądałyśmy naszych znajomych wśród wychodzących ludzi. Miałam nadzieję, że nie postanowili zrobić imprezy w szatni, bo wówczas mogłybyśmy zamarznąć przed ich przyjściem. Chodziłam w kółko, aby trochę się ogrzać. Jednocześnie chuchałam na obie dłonie schowane w jednej rękawiczce. Drugą pożyczyłam Raven, nie mogąc patrzeć, jak sukcesywnie odmrażała sobie skórę. W ramach spóźnionego prezentu świątecznego podaruję jej parę grubych, wełnianych rękawic. Na sznurku, co by ich nie rozdzieliła.
     - Idą – oznajmiła Debrah i szybko ruszyła w przerzedzający się tłum. Zrobiłyśmy to samo.
     Pierwszy na naszej drodze stanął – ku ogromnemu niezadowoleniu całej czwórki – trener Koslow. Patrzył na nas z góry wyraźnie zaskoczony. Zapewne nie przypuszczał, że spotka swoje uczennice w Bostonie w czwartkowe popołudnie, podczas którego powinny przebywać na zajęciach lekcyjnych.
     - Dzień dobry – rzuciłyśmy jednocześnie, aby jakoś wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. Całkiem zapomniałyśmy, że chłopcy nie będą sami i zamiast zakraść się od tyłu, unikając tym samym spotkania z nauczycielem, my bez chwili namysłu wyszłyśmy mu naprzeciw.
     - Nawet nie zapytam – mruknął mężczyzna, po czym nas wyminął. Nie miałyśmy mu tego za złe. Wręcz przeciwnie, nawet odeszłyśmy na bok, by zrobić dla niego miejsce.
     Odprowadziłam trenera Koslowa wzrokiem. W tym czasie Raven oraz Debrah dopadły swoich ukochanych i w mniej lub bardziej romantyczny sposób pogratulowały zwycięstwa. Kimberly odnalazła młodszego brata, z którym od razu zaczęła dzielić się przemyśleniami na temat meczu. Dziewczyna była wyraźnie podekscytowana faktem, że jej krewny dostał swoje przysłowiowe pięć minut na boisku. Jak na pierwszaka był całkiem dobry.
     - Jaka miła niespodzianka – zagaił Duncan, zwracając na siebie moją uwagę.
     Zamiast odpowiedzieć, po prostu przytuliłam się do chłopaka. Uważałam to za najlepszą reakcję. Nie znalazłabym odpowiednich słów mogących opisać, co właśnie czułam. Byłam szczęśliwa i dumna, a zarazem nadal kołatało się we mnie ziarnko gniewu.
     - To wstęp do tego, co będziemy robić w domku? Już nie mogę się doczekać.
     Uniosłam wzrok na Holdena. Uśmiechał się przebiegle. W czarnych oczach zamajaczyły ogniki podniecenia. Dopiero wówczas uświadomiłam sobie, że chyba obiecałam mu seks po wyjeździe rodziców. Teraz doszedł wygrany mecz…
     Odchrząknęłam teatralnie i odsunęłam się od chłopaka na krok.
     - Za dużo sobie wyobrażasz – mruknęłam, odwracając głowę. Z zażenowania nie wiedziałam, gdzie spojrzeć.
     - Ach, tak? – Nachylił się, aby mieć pewność, iż następne wypowiedzianego przez niego słowa usłyszę tylko ja. – Akurat wyobraźnię mam wybujałą i teraz trochę mnie to ciśnie.
     Łapczywie wciągnęłam powietrze. Oczy rozszerzyłam w autentycznym zdumieniu. Przyjemny gorąc rozlał się po moim ciele. Cieszyłam się, że było zimno. Pewnie poliki miałam już bordowe od rumieńców.
     - Zboczeniec – warknęłam, nie patrząc na Duncana. Ten tylko zaśmiał się chrapliwie i poklepał mnie po głowie, po czym ruszył przed siebie, najprawdopodobniej w kierunku, gdzie stał szkolny autobus.
     Chwilę jeszcze staliśmy pod halą sportową, nad drzwiami której wisiał ogromny transparent informujący o koszykarskich rozgrywkach stanowych. Uświadomiłam sobie, że za niespełna tydzień rozegram następny mecz, tym razem półfinałowy. Już byłam zdenerwowana. Bałam się, że czeka mnie powtórka sprzed kilku dni. Naprawdę nie chciałam znowu dać ciała, nawet jeżeli moja niedyspozycja specjalnie nie zaszkodziłaby drużynie.
     Kiedy część drużyny wraz z cheerleaderkami zaczęła się niecierpliwić, zakochani oraz rodzeństwo rozdzielili się. Kimberly na odchodne zapewniła, że będziemy czekać na znajomych na szkolnym parkingu. Wśród zgromadzonych poruszono pomysł uczczenia wygranej, ale o szczegółach mieliśmy rozmawiać później. Na razie musieliśmy wrócić do Crystal Hills. Czekała nas prawie godzina jazdy, chociaż tym razem zapewne w przyjemniejszej atmosferze.
     - Byli świetni – stwierdziła Raven, kiedy siedziałyśmy już w samochodzie i spokojnym tempem przemierzałyśmy ulice Bostonu, kierując się w stronę drogi wylotowej z miasta.
     - To mistrzowie, więc czego oczekiwałaś? Chociaż muszę przyznać, z każdym rokiem są coraz lepsi. – W głosie Kim doskonale słyszałam podziw. Wręcz emanowała zachwytem. Nie wiedziałam, czy rozpierała ją duma tylko ze względu na młodszego brata, czy też resztę drużyny.
     - Ty nadawałabyś się do koszykówki – rzuciłam mimochodem do czarnoskórej dziewczyny. Dzisiaj spędziłam z nią wystarczająco dużo czasu, aby wysunąć pewne wnioski odnośnie jej osoby. Już nie skupiałam się wyłącznie na promiennym, niezwykle zachęcającym do pogłębienia znajomości uśmiechu. No i te dołeczki…
     - Nie jesteś pierwszym człowiekiem, który mi to mówi – odparła rozbawiona Kimberly. – Jednak ponadprzeciętny wzrost robi swoje. Ale, niestety, w przeciwieństwie do mojego brata jestem pozbawiona koordynacji ruchowej. Dlatego skupiłam się na gastronomii. Chyba mi nie powiesz, że kiepskie ciasta robię, co?
     - N-nie, no co ty – mruknęłam spłoszona. Kiedy tylko dostrzegłam, iż koleżanka patrzyła na mnie w lusterku wstecznym, od razu odwróciłam wzrok na widoki za boczną szybą. W prezencji tej dziewczyny było coś bardzo nietypowego. Wręcz magnetycznego. I chociaż za wszelką cenę próbowałam wytłumaczyć sobie, że nie powinnam reagować w tak jednoznaczny sposób na gesty innej kobiety, to w obecności Kim trudno było mi zachować trzeźwość umysłu. Nawet Duncan nie potrafił tak szybko mną zawładnąć. Najpierw wzbudzał prymitywny lęk i trochę czasu minęło nim przekonałam się, iż posiadał ludzką stronę.
     Droga powrotna trwała trochę dłużej niż myślałam. Na wylotówce z Bostonu utknęłyśmy w korku, którego nie spodziewałam się o tej godzinie. Wciąż było wczesne popołudnie i większość ludzi pracowała bądź przebywała w szkołach. Gdy dojechaliśmy do Crystal Hills, zegarek w samochodzie Kimberly pokazywał za kwadrans trzecią. Na parkingu przed liceum doszło do szybkiego wyboru odpowiedniego miejsca uczczenia wygranego meczu, a tym samym awansu do półfinałów. Padło na jedyną pizzerię w miasteczku, której właściciel był fanem koszykówki oraz wiernym kibicem naszej szkolnej drużyny od czasu jej powstania. Ponadto serwował świetne jedzenie.
     Bez zdziwienia i ze względnym spokojem przyjęłam do wiadomości fakt, że jeszcze trochę poprzebywam z Debrah w tej samej przestrzeni zamkniętej. Dzięki wypadowi do Bostonu trochę odpuściła i jej chęci bojowe opadły. Na nikogo nie pluła jadem, a to raczej rzadkie zjawisko. W milczeniu słuchałam, jak wychwalała Castiela przez całą drogę do pizzerii. Przez myśl mi nawet nie przeszło, żeby spróbować zagłuszyć dziewczynę radiem. Bez słowa podziwiałam uroki leniwego, zimowego popołudnia. Ludzi na ulicach było niewielu, a ci, którzy znaleźli czas wolny, spokojnie spacerowali wąskimi chodnikami. Trafił się nam piękny dzień. Śnieg delikatnie prószył. Nie było wiatru. Powoli nadchodził zmierzch, sprawiając, że sceneria wydawała się jeszcze bardziej nastrojowa.
     Duncan stanął na parkingu przed niewielkim budynkiem. W środku paliły się światła. Za ladą krzątała się kelnerka, a w rogu siedział mężczyzna z dwójką dzieci. Zaraz za nami na betonowy plac wjechało jeszcze kilka samochodów.
     - Nie wysiadacie? – zagaił Castiel, kiedy spostrzegł, że wraz z jego bratem nie odpięliśmy pasów, a silnik auta nadal pracował.
     - Jedziemy do domu – odpowiedział Duncan. – Masz prędko nie wracać.
     - Dobra – burknął młodszy chłopak. Jego niezadowolenie było tylko udawane, bo zaraz zaśmiał się pod nosem i zamknął za sobą drzwi. Nim odjechaliśmy, zdążył jeszcze pomachać nam na pożegnanie.
     Westchnęłam przeciągle i odrobinę zsunęłam się ze skórzanego fotela. Powoli zaczynałam odczuwać stres. Zostaliśmy sami, a we mnie z ogromną siłą uderzyła rzeczywistość, w jakiej funkcjonowałam. Dopiero teraz zrozumiałam, że nie zaznam przyjemności zjedzenia pizzy, bo Duncan miał już inne plany, których nie sposób było wybić mu z głowy. Nie mogłam nawet próbować go przekupić. Chociaż już uprawialiśmy seks, to ten jeden raz nie wzbudził u mnie poczucia pewności siebie. Wciąż byłam skrępowana, a świadomość nieubłaganie zbliżających się wydarzeń wręcz paraliżowała ze strachu. Zdecydowanie uważałam, iż życie w błogiej nieświadomości było znacznie przyjemniejsze, a na pewno spokojniejsze.
     Gardło ścisnęło się, kiedy dostrzegłam niewielką tabliczkę informującą, że wjechaliśmy na White Avenue. Tylko kilka domów i będziemy na miejscu. Zaczęłam dygotać z nerwów.
     Stanęliśmy przed czarnymi drzwiami garażowymi, które nieustępliwie pozostawały zamknięte. Na nic zdały się nerwowe naciskanie przycisku w pilocie oraz siarczyste przekleństwa wychodzące z ust Holdena. Musiał wysiąść i ręcznie otworzyć garaż.
     Gdyby tylko wszystkie wejścia do domu były zautomatyzowane, a moi sąsiedzi zapomnieli zapłacić rachunku za prąd…
     Patrzyłam na walczącego z drzwiami Duncana. Ten niespodziewany wypadek jedynie niepotrzebnie przeciągał w czasie nadejście nieuniknionego, a ja stawałam się z każdą sekundą coraz bardziej nerwowa.
     - Pewnie baterie padły – stwierdził chłopak, kiedy na powrót usiadł za kółkiem, aby wjechać samochodem do garażu.
     Nie odpowiedziałam. Zresztą Holden raczej nie liczył, że powstanie z tego sensowna rozmowa. Weszłam do domu, nie kwapiąc się czekaniem, aż Duncan zamknie drzwi garażowe. Od progu przywitało mnie wesołe szczekanie oraz stukot pazurów o podłogę na piętrze. Zdążyłam tylko rzucić torbę oraz kurtkę na komodę w przedpokoju nim Demon z rozpędu skoczył, wbijając przednie łapy w mój brzuch.
     - Kochany – westchnęłam, przytulając do siebie zwierzaka. – Ależ z ciebie słodziak.
     Sierściuch za wszelką cenę próbował polizać mnie po twarzy. Podskakiwał niezgrabnie, drapiąc i zahaczając pazurami o ubrania.
     - Szkoda, że na mój widok tak się nie cieszysz – mruknął urażony Duncan, gdy i on w końcu wszedł do domu. Demon podbiegł do niego na moment. Jedynie otarł się o jego nogi i znowu skoczył na mnie, pchając na drzwi.
     - Do kogo ta uwaga? – spytałam, tarmosząc psa po uszach. Nawet z szaleństwem w oczach i kroplami piany kapiącej mi na buty był przeuroczy. Zupełne przeciwieństwo właścicieli.
     - Sam nie wiem.
     Minęła dłuższa chwila nim zwierzak zdołał względnie zapanować nad swoją radością. Szybko pobiegł do kuchni, skąd zaraz zaczęły dochodzić odgłosy łapczywego chlupania wody oraz szurania miską. Bez nieposkromionej góry futra obok wreszcie mogłam zdjąć buty i powiesić kurtkę na wieszaku, aby nie leżała bezładnie na komodzie.
     Poszłam w ślady Demona. Byłam głodna. Rano nie zdążyłam zjeść śniadania, a w szkole stres związany z meczem związał mój żołądek na supeł, przez co nie mogłam niczego zjeść. No i jeszcze brutalnie odebrano mi możliwość pochłonięcia przynajmniej trzech kawałków pizzy. Tym razem nie miałam zamiaru odpuszczać. Spałaszuję płatki na mleku.
     - Jesz coś poza tym? – zagaił Duncan, gdy za pomocą łyżki dałam radę zdjąć paczkę chrupek z najwyższej półki. Byłam w stanie założyć się o całą kolekcję mych drogocennych mang, że jeszcze niedawno płatki leżały w innym miejscu. Bardziej dostępnym dla konusów.
     - Czasami – odparłam zdawkowo, wyjmując z szafki szklaną miskę. Przynajmniej ich przeklęte rodzeństwo nie pochowało pod sufitem.
     Zadowolona zalewałam górę czekoladowych chrupek. Każda kolejna sekunda patrzenia, jak ciemne muszelki zaczynały unosić się na mleku zmuszała moje ślinianki do wzmożonej pracy. Nie trudziłam się siadaniem na stołku barowym. Stałam przy kuchennej wyspie i z rozkoszą zajadałam moje ulubione danie.
     Holden zaśmiał się cicho. Wiedziałam, że bezczelnie lustrował mnie wzrokiem. Pewnie w innych okolicznościach jakoś zareagowałabym na jego nachalne gapiostwo, ale byłam zbyt zaabsorbowana płatkami.
     - Jesteś jedyna w swoim rodzaju.
     Zamarłam w bezruchu z łyżką w ustach. Dobrze, że właśnie nie przełykałam, bo na pewno zakrztusiłabym się. Niepewnie uniosłam spojrzenie na Duncana. Stał oparty o blat dokładnie naprzeciwko mnie. Głowę opierał na dłoni. Do tego uśmiechał się podejrzanie miło. Momentalnie spięłam się, przygotowana na nagły atak. Obiema rękoma chwyciłam miskę, aby w razie konieczności rzucić nią w napastnika. Ewentualnie, co bardziej prawdopodobne, uciec razem z jedzeniem na zewnątrz, gdyby nie starczyło mi odwagi na próbę obrony.
     - Narobiłaś mi apetytu – stwierdził, wyciągając przed siebie dłoń. Potarł moją brodę palcem, ścierając z niej kroplę mleka.
     - Naprawdę? – pisnęłam, widząc, jak chłopak ruszył z miejsca. Kątem oka obserwowałam jego niespieszny spacer. Obszedł kuchenną wyspę i stanął tuż za mną.
     Zadrżałam, kiedy objął mnie w talii. Pochylił się, delikatnie opierając tors na moich plecach, a podbródek kładąc na głowie. Byłam oszołomiona tak szybkim obrotem spraw. Cały misterny plan ucieczki z miską płatków właśnie wchodził do przydrożnego burdelu, gdzie kiła, rzeżączka oraz inne choroby weneryczne wesoło latały w powietrzu.
     Zimne palce odgarnęły włosy na ramię, odsłaniając kark. Poczułam na skórze gorący oddech chłopaka. Niezwykle przyjemny, kuszący i szalenie absorbujący. Niemalże zapomniałam o niepokoju, który jeszcze przed momentem paraliżował całe ciało. Strach przed zbliżającymi się wydarzeniami bardzo szybko zastępowało zniecierpliwienie. Podniecenie zakotłowało się w podbrzuszu, kiedy wilgotne wargi dotknęły z czułością skóry. Westchnęłam błogo, z rozkoszy przymykając powieki. Serce zaczęło szybciej bić, a przyjemny dreszcz przebiegł po plecach, zmuszając je do wygięcia się w łuk. Gdzieś z tyłu głowy cichy głosik karcił mnie za uległą postawę. Zapewne tupał z gniewu, gdy przylgnęłam pośladkami do ud Duncana, prosząc o więcej. Było mi wstyd, że poddałam się tak szybko. Bez walki, od razu pokazując białą flagę. Ale kark to moje najwrażliwsze miejsce i ten podstępny drań musiał zdawać sobie z tego sprawę.
     - Gdybyś miała obcasy, moglibyśmy uprawiać seks tutaj. – Szepnął mi wprost do ucha, po czym polizał łasą na pieszczoty skórę karku. – Na stojąco.
     Jęknęłam cicho, nie do końca wiedząc czy na prowokujący gest ze strony chłopaka, czy raczej na wypowiedziane przez niego słowa.
     Obróciłam się w objęciach Holdena, stając z nim twarzą w twarz. Spojrzałam mu w oczy pełne podniecenia. Bawiło mnie, że tylko tego nie potrafił ukryć.
     - Podobają ci się szpilki, prawda? – zagaiłam zaczepnie, kiedy przypomniałam sobie, jak żywo zareagował Duncan, widząc mnie po raz pierwszy na wysokich obcasach.
     - Szalenie – mruknął, na co zaśmiałam się pod nosem. Miałam słabość do tego konkretnego wyrazu. Pewnie dlatego, że często używaliśmy go z Holdenem we wspólnych rozmowach. Trochę to sentymentalne.
     Objęłam chłopaka za kark, aby pochylił się trochę. Delikatnie musnęłam jego gorące wargi swoimi. Mimo, że starałam się zachować subtelność tej sytuacji jak najdłużej, Duncan miał inne plany. Dosyć szybko pogłębił pocałunek, wślizgując się językiem do moich ust. Duże dłonie pewnie dotykały szczupłego ciała. Pierw trzymały mnie w talii, by zaraz zsunąć się na biodra, a ostatecznie spocząć na pośladkach, podszczypując je co jakiś czas.
     Sapnęłam w usta Holdena, gdy zwinne palce powoli podwijały spódniczkę, chcąc zakraść się pod nią. Poczułam, jak chłopak uśmiecha się, wyraźnie zadowolony ze swoich poczynań, a jeszcze bardziej szczęśliwy, że mu nie przerywałam. Całowaliśmy się żarliwie, bez opamiętania. Pragnęłam stanowczego dotyku Duncana. Jego bliskości, gorącego oddechu i rozochoconego spojrzenia. Byłam głupia, gdy jeszcze kilka minut temu broniłam się przed tą jakże cudowną chwilą.
     - Chodźmy na górę – szepnęłam, kiedy odsunęliśmy się od siebie na moment.
     Patrzyłam na bruneta zmrużonymi oczami. Czułam niesamowity gorąc na polikach i pewnie byłam bardziej rumiana niż sądziłam.
     Holden przez dłuższy czas nie odpowiadał. Błądził tylko wzrokiem po moim ciele. Zaczęłam się niepokoić, że powiedziałam coś głupiego i zaraz wybuchnie śmiechem, a nasz romantyzm wyląduje na kanapie w salonie z miską popcornu oraz pilotem w dłoni. Nim jednak zdążyłam zareagować, chłopak objął mnie w talii i niespodziewanie podniósł. Pisnęłam zaskoczona. Mocniej zacisnęłam ramiona na jego szyi, a dla większego bezpieczeństwa także nogami oplotłam wąskie biodra. Ściślej przylgnęłam do Duncana, twarz chowając w zagłębieniu obok obojczyka.
     - Spadniemy – wymamrotałam, czując, jak Holden powoli wchodził po schodach. Ze strachu jeszcze wzmocniłam uścisk.
     - Holly… bo mnie udusisz – jęknął trochę chrapliwie, ale nie ustąpiłam. To przez niego tak bardzo się bałam. – Nie masz, czym się przejmować. Nie takie ciężary nosiłem.
     - Mówienie, że jestem gruba wcale mnie nie pocieszy – burknęłam cicho, a fakt, iż buzię wciąż miałam wciśniętą w ramię Duncana dodatkowo zagłuszał mój głos.
     - Żartowałem, żartowałem, nie spinaj się tak.
     - Kogo miałeś na myśli?
     Niepewnie podniosłam głowę, aby zobaczyć, na jakim etapie byliśmy. Chłopak właśnie stanął na półpiętrze. Jeszcze tyle schodów przed nami…
     - Hm?
     - Z tymi ciężarami. Inne dziewczyny też tak maltretowałeś? – zapytałam niby z czystej zgryźliwości i dla żartów, ale podstępna zazdrość wbiła swoją szpileczkę.
     - Chodziło mi raczej o walizy mamy, kundla albo schlanego Castiela. – Nie zareagował na przytyk, który z pewnością wyczuł. Nie był głupi.
     - Demon na pewno nie jest taki ciężki – stwierdziłam, bo ulubionego sierściucha nadal uważałam za szczeniaka. Trochę wyrośniętego, lecz nadal szczeniaka.
     - Dobił do czterdziestki i wciąż tyje.
     Rzeczywiście niewielka różnica, przeszło mi przez myśl. Oczywiście nie zamierzałam zdradzać Duncanowi mojej wagi. Nie było czym się chwalić, bo mimo kilku nabytych kilogramów, wciąż miałam niedowagę.
     Odetchnęłam z ulgą, kiedy wreszcie weszliśmy na piętro. Do ostatniej chwili byłam pewna, że chłopak straci równowagę i spadniemy z hukiem, obijając się o każdy stopień, by na końcu uderzyć o ścianę. Nie przeżylibyśmy tego, o to mogłam się założyć.
     - Nienawidzę cię – oznajmiłam, czując się względnie bezpiecznie w pokoju, chociaż nadal tkwiłam w ramionach Holdena. Spojrzałam na niego wrogo. – Puść mnie.
     Dłuższą chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Z każdą sekundą czułam coraz większą irytację. Staliśmy jak debile pod drzwiami, a moglibyśmy przynajmniej usiąść na łóżku. Byłoby znacznie wygodniej. Duncan wyglądał, jakby intensywnie nad czymś myślał. Rozważał jakieś możliwości i wybierał tę najlepszą. W końcu zaśmiał się i ostrożnie postawił mnie przed sobą. Szybko poprawiłam kraciastą spódniczkę, bo trochę się podwinęła.
     - Jak się boisz, to jesteś słodsza – mruknął uwodzicielsko i nachylił się, by pocałować moje czoło. Zmarszczyłam nos, chcąc ukryć zażenowanie. Nie przywykłam do tak czułego zachowania ze strony Holdena. Swobodniej przyjmowałam jego docinki.
     Nagły przypływ odwagi skłonił mnie do złapania za krawat i przyciągnięcia do siebie chłopaka. Bez zastanowienia pocałowałam jego pełne usta, które z powodu suchego powietrza były jeszcze bardziej spierzchnięte. Duncan nie spodziewał się takiego zagrania z mojej strony. Dłuższą chwilę zajęło mu otrząśnięcie się z pierwszego szoku i zareagowanie na pieszczotę. Lecz kiedy już to zrobił, nogi zmiękły mi od nadmiaru przyjemności. Całował pewnie i namiętnie. Każdy jego ruch wydawał się przemyślany. Jakby wiedział, w którym momencie najlepiej przerwać, by podgryźć moją wargę.
     Czułam, jak stabilność ze mnie ulatywała. Gdyby nie silne ramiona Duncana, upadłabym na podłogę. Sama również kurczowo trzymałam go za poły mundurkowej marynarki. Powoli cofałam się, idąc w stronę łóżka. Byłam zniecierpliwiona i żądna większej bliskości.
     - Chociaż twoja stanowczość też mnie pociąga – dodał w nawiązaniu do swoich poprzednich słów.
     Dotknęłam stopą stelaża. Bez zawahania usiadłam na materacu, ciągnąc za sobą bruneta. Opadliśmy na łóżko, ja z ugiętymi w kolanach nogami, a Duncan pomiędzy moimi udami, wspierając się na wyprostowanych rękach, aby nie leżeć na mnie całym ciężarem.
     - Dzisiaj jesteś wyjątkowo gadatliwy – stwierdziłam, patrząc na zaczerwienione usta wykrzywione w zadziornym uśmiechu. Nie mogłam powstrzymać się przed pocałowaniem ich. Były zbyt kuszące.
     - Mmm… – mruknął, ale nie odwzajemnił pieszczoty. – To znaczy, że zwykle bywam małomówny, tak? To chciałaś powiedzieć?
     - Nie użyłabym akurat tego słowa. Po prostu z reguły trochę mniej mówisz, a więcej robisz.
     Na moment spojrzałam w czarne oczy, a chwilę później przeniosłam wzrok na ponętne, delikatnie rozchylone wargi. Dawałam Duncanowi nieme sygnały, na co liczyłam. Na szczęście nie musiałam zbyt długo czekać, bo niemal natychmiast zostałam władczo pocałowana. Holden długo nie pozwalał mi wziąć głębokiego oddechu. W międzyczasie rozwiązałam jego krawat oraz zdjęłam z niego marynarkę, powoli biorąc się za rozpinanie guzików koszuli. Duncan chyba rzeczywiście miał rację. Nabrałam odwagi i lepiej wiedziałam, czego chciałam i jak powinnam to zdobyć. A teraz pragnęłam tego cholernie pociągającego bruneta, który całował mnie zachłannie i powoli wsuwał dłoń pod kraciastą spódniczkę, aby dosięgnąć góry bawełnianych rajstop.
     Oddychałam głębiej. Z każdą sekundą byłam coraz bardziej rozpalona. Wzdrygnęłam się, kiedy zimne palce dotknęły rozgrzanej skóry na brzuchu. Początkowo przypadkowy dotyk szybko zamienił się w stanowcze złapanie za biodro. Holden przyciągnął mnie do siebie, przerywając pocałunek i prostując się. Klęczał między moimi nogami i patrzył z góry wygłodniałym wzrokiem. Niczym straszny wilk na bezbronne jagnię. Ale w tej bajce owca była głupiutka. Zamiast szukać drogi ucieczki, z zachwytem patrzyła na swojego kata.
     - Zdejmuj ciuszki – poprosił, samemu pozbywając się rozpiętej koszuli.
     Szybko ściągnęłam górę od mundurku. Chwytając za suwak spódnicy, uzmysłowiłam sobie, że bez ingerencji Duncana nie dam rady się rozebrać. Przecież nie zmienił miejsca.
     - Um, mógłbyś mi pomóc? – spytałam niby niewinnie, chociaż wiedziałam, jak kokieteryjnie moje słowa zabrzmiały w uszach chłopaka.
     Holden przerwał rozpinanie paska i spojrzał na mnie z zainteresowaniem. Powoli powiódł wzrokiem po mym ciele, na dłużej zatrzymując się na biuście. Rozszerzył oczy, gdy dostrzegł, że dłonie trzymałam na lekko obsuniętej spódniczce.
     - Ale ty dzisiaj kusisz – mruknął niskim głosem, znów patrząc mi w oczy.
     Momentalnie na jego pociągłą twarz wstąpił lubieżny uśmiech i nim się spostrzegłam, pocałował mnie zachłannie. Fala gorąca rozeszła się od mojego podbrzusza po całym ciele. Wygięłam się delikatnie, ocierając o siebie nasze klatki piersiowe. Ręce skrzyżowałam na karku chłopaka i poczęłam muskać palcami miękkie włosy. Z lubością oddawałam pocałunki, nie mogąc wyzbyć się wrażenia, iż nie tylko ja byłam bardziej zachłanna niż za pierwszym razem. Jakbyśmy oboje wiedzieli, jaka przyjemność czeka nas za kilka chwil.
     - Unieś tyłek.
     Posłuchałam prośby, jednocześnie podnosząc także nogi. Duncan bez zastanowienia chwycił za kraciasty materiał, lecz oprócz spódnicy zdjął także rajstopy i ku mojemu zaskoczeniu również czarne majtki. Czułam, że moje poliki natychmiastowo się zarumieniły. Cała twarz wręcz płonęła i tylko przez szok nie zasłoniłam jej dłońmi. Nie byłam na to przygotowana. Ponadto w pokoju paliło się światło. Zawstydzenie wzięło górę. Ponadto Holden wcale nie ukrywał, że patrzył na moją kobiecość.
     - Jesteś wspaniała – szepnął, kiedy nachylił się, aby mnie pocałować. – Cofnij się trochę.
     Tym razem nie byłam tak skora do współpracy. Nim rzeczywiście się przesunęłam, robiąc Duncanowi więcej miejsca na łóżku, wydęłam policzki i dłuższą chwilę mierzyłam go gniewnym spojrzeniem, manifestując niezadowolenie.
     - Mała złośnica – prychnął rozbawiony.
     - Naprawdę masz dzisiaj wyjątkowo dużo do powiedzenia.
     - To źle?
     - Jeszcze nie wiem.
     Zaśmiał się krótko. Znów pocałował mnie w usta, po czym powoli muskał wargami coraz to niższe partie ciała. Zatrzymał się przy piersiach, które nadal zakrywał koronkowy biustonosz. Holden rzucił jedynie, żebym go zdjęła i wznowił całowanie mojej rozgrzanej skóry. Stłumiłam w zarodku chęć zwrócenia mu uwagi, że znak zapytania na końcu zdania jeszcze nikomu nie zaszkodził, bo zorientowałam się w planach chłopaka. Kiedy jego twarz znalazła się tuż nad moim podbrzuszem, odruchowo złączyłam nogi, przez co ścisnęłam głowę Duncana. Mruknął coś niezrozumiałego i złapał mnie za udo, by je odsunąć. Pocałował jego wnętrze kilkakrotnie.
     - Nie, Dunca… Ach… – westchnęłam, gdy brunet polizał moją łechtaczkę, a za chwilę zassał się na niej. Pogodzona z losem położyłam głowę na materacu, w pełni oddając się tej oralnej pieszczocie.
     Dokładnie czułam każde liźnięcie. Każdy ruch języka w moim wnętrzu. Gorący oddech na skórze. Stanowczy dotyk męskich dłoni na uniesionych pośladkach. Początkowo próbowałam powstrzymywać głośne jęki pełne podniecenia. Tłumiłam je w dłoni i zagryzałam wargi, by nie krzyknąć z rozkoszy. Było mi niesamowicie dobrze. Nawet nie zorientowałam się, w którym dokładnie momencie zaczęłam delikatnie wypychać biodra ku twarzy Duncana, błagając o więcej.
     - I jak? – spytał, unosząc głowę.
     - Mmm… Nie przestawaj. – Spojrzałam na niego, kiedy akurat lubieżnie oblizywał usta. Wyglądał niezwykle zmysłowo oraz prowokacyjnie. Mruknęłam na samo wspomnienie, gdzie jeszcze chwilę temu był język chłopaka.
     Holden roześmiał się i powoli wyprostował. Miał seksownie zmierzwione włosy.
     - Ej, no – burknęłam, zorientowawszy się, że moja prośba została zignorowana. Wsparłam się na łokciach i próbowałam gniewną miną nakłonić Duncana do kontynuowania.
     - Wcale nie jesteś groźna – stwierdził.
     Pochylił się, aby pocałować mnie szybko, chyba z zamiarem przeproszenia.
     - Nie możemy jeszcze skończyć zabawy.
     Sięgnął do szafki nocnej. Wyjął z szuflady opakowanie prezerwatyw. Zniecierpliwiona patrzyłam, jak szczupłymi palcami ściągał spodnie wraz z bielizną, by nałożyć kondom na sztywnego penisa.
     - Odwrócisz się? – poprosił, uśmiechając się przyjaźnie, co było niecodziennym widokiem. Mruknęłam pod nosem i szybko przekręciłam się na brzuch. Nie chciałam, żeby Duncan widział moją zaczerwienioną twarz.
     Czułam się niezwykle zażenowana, bo klęczałam wsparta na przedramionach z wypiętą pupą. Rozpalone spojrzenie chłopaka zapewne błądziło po mym ciele. Podobnie jak duże męskie dłonie, które dotykały ud oraz pośladków. Jednocześnie byłam podekscytowana. Upajałam się myślą, że Holden miał nade mną taką przewagę. Że potrafił nakłonić mnie do rzeczy, których sama nie zainicjowałabym.
     Gwałtownie złapał za moje biodra i przyciągnął do siebie. Nabrzmiały penis dotknął pośladka, by za chwilę wsunąć się między uda. Duncan sapnął głośno, a ja zadrżałam, gdy poczułam, jak bardzo chłopak był podniecony. Pocierał swoją męskością pochwę, stymulując przy tym łechtaczkę. Dostarczał mi tym niesamowitej rozkoszy. Nie mogłam powstrzymać jęków wywołanych narastającą przyjemnością. Przez panującą w domu ciszę miałam wrażenie, że były one znacznie głośniejsze, dlatego starałam się zagłuszyć je poduszką. Jednocześnie złączyłam ze sobą nogi, aby bardziej ścisnąć gorącego penisa. Usłyszałam wyraźnie zadowolone pomruki, a chwilę później Holden pochylił się i musnął wargami odsłonięty kark. Momentalnie przeszył mnie dreszcz. Szyja stanowiła mój słaby punkt, bo była wyjątkowo wrażliwa na dotyk.
     - Uwielbiam, kiedy tak reagujesz. Strasznie mnie to kręci, wiesz? – wyszeptał mi wprost do ucha. Oderwałam twarz od poduszki i przekręciłam głowę, by krótko go pocałować.
     - Duncan… Już… – westchnęłam wprost w delikatnie rozchylone usta chłopaka.
     Szybko przebiegł płonącym z podniecenia wzrokiem po mej twarzy.
     - Co już? – dociekał, wprawiając mnie w zakłopotanie.
     Nerwowo przełknęłam ślinę, odwracając głowę. Cholerny sadysta.
     - Włóż go – mruknęłam w poduszkę.
     - Nie usłyszałem. Powiedz głośniej.
     Poruszył biodrami, całując moją szyję i czasami podgryzając skórę. Z każdą sekundą było mi coraz przyjemniej. Czułam, że zaraz dojdę. W głowie szumiało, serce biło szybciej, a nogi drżały. No i oddychałam płycej, do tego jęki pełne rozkoszy raz po raz wyrywały się spomiędzy rozchylonych warg.
     - Nie powtórzę tego – wymamrotałam z nadzieją, że Holden zlituje się i przestanie mnie drażnić. Robił to w nad wyraz okrutny sposób, czerpiąc z mojego zawstydzenia wiele satysfakcji. – Ach! – westchnęłam, gdy przejechał językiem po karku.
     - Słodziak z ciebie – stwierdził.
     Szkoda, że o tobie nie mogę powiedzieć tego samego, pomyślałam, z radością przyjmując, iż chłopak wyprostował się i mozolnie wysunął penisa spomiędzy moich ud.
     Stanowczo złapał za biodra i jednym silnym pchnięciem wszedł we mnie. Krzyknęłam zarówno z zaskoczenia, jak i przyjemności. Zadrżałam, czując w środku gorącą męskość Duncana. Było mi tak dobrze, kiedy rytmicznie wysuwał się niemal cały, by zaraz wedrzeć się do mojej pochwy. Jego ręce błądziły po rozgrzanym ciele. Stymulowały sterczące już od dłuższego czasu sutki, gładziły boki, raz czy dwa wbijając palce pomiędzy żebra. Wzdychałam z rozkoszy, czasami szepcząc imię chłopaka.
     Na moment wstrzymałam powietrze, gdy Duncan wsunął dłoń pomiędzy moje nogi. Kiedy natrafił palcem na łechtaczkę, zaczął delikatnie ją pieścić. Już nie powstrzymywałam jęków, które stawały się coraz głośniejsze. Nie starałam się zagłuszać ich poduszką, bo dociskanie twarzy sprawiało trudności w oddychaniu. Ponadto było mi strasznie gorąco. Cała moja skóra zdawała się płonąć, mimo że nie miałam na sobie żadnych ubrań, a kaloryfer nie grzał przesadnie. Ciało – teraz zdecydowanie wrażliwsze na dotyk – drżało za każdym razem, gdy Duncan poruszał palcami i jednocześnie pochylał się, by całować nagą szyję oraz ramiona. Doskonale wiedział, jak się ze mną obchodzić. Jego ruchy były przemyślane. Powoli wysuwał penisa, by móc wejść gwałtownie, zmuszając mnie do krzyknięcia z podniecenia. Nim się spostrzegłam, sama wypychałam biodra w stronę chłopaka, nabijając się na gorącą, sztywną męskość, tym samym ocierając się łechtaczką o długie palce.
     - Och… Zaraz… – urwałam, bo Holden złapał mnie za włosy i odwrócił moją głowę, by wpić się w usta. Całował niezwykle zachłannie, od razu wsuwając język między wargi. Był niezwykle stanowczy, a zarazem namiętny, jakby chciał samym pocałunkiem doprowadzić mnie do orgazmu.
     - Czuję – mruknął, po czym musnął rumiany polik, aż w końcu zassał się na szyi. Na pewno będę tam miała malinkę, pomyślałam rozgorączkowana. Gdybyśmy właśnie nie uprawiali gorącego seksu, skarciłabym chłopaka, że znów zostawia na mnie jednoznaczne ślady, których obecność będę musiała ukrywać.
     Nagle przestał poruszać biodrami. Jedynie pieścił ustami wrażliwy kark oraz stymulował palcami łechtaczkę. To w zupełności wystarczyło, bo chwilę później doszłam, zaciskając uda na ręce Duncana. Krzyk spełnienia uwiązł mi w gardle. Zdołałam tylko westchnąć błogo. Zmęczona i jednocześnie niezwykle szczęśliwa chciałam opaść na łóżko, ale Holden szybko zorientował się w sytuacji. Mocno złapał mnie za biodra, prostując się. Nie miałam siły protestować albo chociaż prosić o moment na wytchnienie. Nadal słyszałam szum w głowie, a nogi oraz ręce drżały, kiedy Duncan brał mnie od tyłu. Mocno, agresywnie, stanowczo, kompletnie nie dbając o to, co ja czułam. Zatracił się w dążeniu do osiągnięcia orgazmu.
     Słyszałam jego przyspieszony oddech. Nieprzyzwoite plaśnięcia, gdy biodra chłopaka obijały się o moje pośladki. Wciąż rozedrgana podniosłam się na rękach i możliwie jak najbardziej odwróciłam głowę, wykrzywiając boleśnie kręgosłup. Chciałam zobaczyć twarz Duncana, bo wiedziałam, że zaraz będzie szczytował. Zdradzał to chaotycznymi pchnięciami i coraz głośniejszymi westchnięciami.
     Miał zmrużone oczy, które natarczywie patrzyły w dół, przyglądając się, jak penis wchodził i wychodził ze mnie. Od razu skrępowałam się na myśl, jak bardzo wyuzdany musiał być to widok. Kiedy czarne, błyszczące od emocji oczy spojrzały na mnie, wyciągnęłam rękę, aby nakłonić Holdena do pochylenia się. Chłopak spełnił niemą prośbę, a ja natychmiast pocałowałam rozchylone wargi. Były spierzchnięte i bardzo gorące.
     - Holly – jęknął w moje usta, zdejmując dłoń z biodra i kładąc ją na piersi. Przez moment bawił się sterczącym sutkiem, lecz po chwili przeniósł się na szyję. Zaciskał palce, lekko mnie podduszając.
     Oparł swoje czoło na moim. Nasze spojrzenia skrzyżowały się i dopiero z tak bliska mogłam zauważyć, jak wielkie podniecenie kryło się w oczach chłopaka. Pocałował mnie szybko, kilka razy pchnął biodrami mocniej niż dotychczas, a chrapliwy jęk wydobył się z jego ust. Zamarł na moment, wciąż trzymając mnie mocno za biodro oraz szyję.
     - Ostatnio byłeś delikatniejszy – stwierdziłam, gdy oboje w miarę unormowaliśmy oddechy. Poruszyłam się niespokojnie, sugerując Duncanowi, abyśmy zmienili pozycję. Szybko zrozumiał i wysunął się ze mnie, ciężko opadając w poprzek na materac.
     - Bo ostatnio byłaś dziewicą – odparł z zadziornym uśmieszkiem. Zdjął prezerwatywę i zawiązał na niej supeł, aby sperma się nie wylała, po czym odłożył ją na etażerkę. Patrzyłam na jego poczynania z mieszanymi uczuciami. – Później posprzątam – oznajmił, najwyraźniej doskonale odgadując moje myśli.
     Sięgnął po kołdrę, którą podczas seksu przesunęliśmy w nogi łóżka. Nakrył się nią, kompletnie ignorując fakt, że wciąż miał na sobie rozpięte spodnie. Dopiero teraz zorientowałam się, że cały ten czas tylko ja byłam całkowicie naga i ten szczegół momentalnie przyprawił mnie o wypieki na policzkach. To trochę zawstydzające.
     - Chodź. – Skinął na mnie głową. Bez słowa weszłam pod kołdrę. Emocje powoli opadały i zaczęłam marznąć. – Nie podobało ci się?
     - Co? – Spojrzałam na chłopaka niepewnie. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiałam, do czego pił. – Nie, było naprawdę przyjemnie. Chyba nawet wolę, jak jesteś taki bardziej agresywny. – Ostatnie zdanie dodałam ściszonym głosem, nie patrząc Duncanowi w oczy.
     Zaśmiał się przyjaźnie i przyciągnął mnie do siebie. Oparłam czoło o nagą klatkę piersiową. Z błogością wciągałam zapach Holdena. Pachniał papierosami oraz waniliowym zapachem samochodowym. Pamiętałam, jak na początku naszej znajomości skręcało mnie w środku od tego połączenia. Ale teraz, kiedy byliśmy ze sobą blisko, ta woń stała się niezwykle przyjemna. Niemalże uzależniająca.
     - Zdrzemnijmy się – zaproponował, leniwie gładząc moje plecy. Sunął dłonią coraz niżej, w końcu zatrzymując się na pośladkach.
     Zerknęłam w górę. Duncan miał zamknięte oczy i błogi wyraz twarzy. Wyglądał, jakby już spał. Mruknęłam pod nosem aprobująco. Rozumiałam, że był zmęczony dzisiejszym dniem. Ja sama dopiero teraz odczułam ciężar natłoku emocji. Od rana coś się działo. Brak chwili na zaczerpnięcie większego oddechu.
     Musnęłam wargami skórę na mostku. Szczelniej przylgnęłam do Duncana, wygodnie układając głowę na jego ramieniu i wtulając się w szeroką klatkę piersiową. Czułam się wspaniale – niesamowicie bezpieczna oraz kochana.
     Całkowicie nieświadoma nadchodzącej katastrofy.

♥ ♥ ♥ ♥

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz