Spis lektur obowiązkowych

piątek, 16 listopada 2018


Rozdział miał pojawić się wczoraj, tak właściwie dzisiaj w nocy, ale bardzo nie chciało mi się poprawiać tekstu.
W tym roku listopad jest wyjątkowo atrakcyjny, co sprawiło, że nie dopadła mnie depresja, więc mam ochotę cokolwiek robić. Czasami... W każdym razie, chciałam napisać, że coś może jeszcze naskrobię w tym miesiącu. Tymczasem zapraszam na nowe "Biuro detektywistyczne".

Biuro detektywistyczne "Słodki Amoris"
Rozdział 4

            Szeryf Malcolm Dixon oraz jego zastępca, Eric Jones, byli na miejscu po kwadransie. Tym razem wzięli radiowóz, aby w razie konieczności włączyć sygnały. Na szczęście nie musieli. Ruch na ulicach Pacific Grove był taki jak zwykle – mały.
            Dixon zaparkował tuż obok innego samochodu policyjnego, którym dwaj policjanci w średnim wieku patrolowali dzisiaj miasteczko. Obaj stali teraz przy czarnym cadillacu. Jego stan był opłakany i świetnie oddawał wiek auta.
            – Co tutaj mamy? – zagaił wesoło Eric.
            Podszedł do kolegów po fachu, by podać im dłoń na powitanie. Dixon nie był równie skory do uprzejmości. Od razu przeszedł do rzeczy.
            – Są jakieś ślady?
            – Samochód nie wystarczy? – zażartował Matthew. Wysoki, postawny mężczyzna, który cenił swojego przełożonego, ale granie na jego nerwach sprawiało mu ogromną przyjemność.
            Szeryf Malcolm spojrzał na policjanta kątem oka. Nerwowo zagryzł dolną wargę, tłamsząc chęć wyrzucenia kilku wulgaryzmów. Miał wrażenie, że tylko on brał na poważnie zaginięcie dwójki licealistów. Jego koledzy kpili z całej sprawy i traktowali jak tanią rozrywkę. Dixon miał im to za złe, ale nie potrafił się dziwić.
            – Szefowi chodziło o coś dosadnego. Na przykład rozszarpane przez niedźwiedzia zwłoki. Przeszukaliście las?
            – Zwłoki? Mówisz poważnie? – zdziwił się Mat. Spojrzał ukradkiem na szeryfa Dixona, który nie zwracał na mężczyzn uwagi. Dokładnie oglądał porzucony samochód, należący do zaginionego nastolatka. – Nie, nie byliśmy w lesie. Czekaliśmy tutaj.
            Malcolm obszedł starego cadillaca kilka razy. Poza rdzą oraz zarysowaniami nie znalazł na nim żadnych uszkodzeń. Środek auta był pusty i jedynie pozostawione w stacyjce kluczyki wydawały się podejrzane. Ktoś wyraźnie opuścił samochód w pośpiechu, ale nic nie wskazywało na bójkę albo szarpaninę. Jakby kłopotliwy rzęch został porzucony na uboczu. Brakowało jedynie kartki z pozdrowieniami dla następnego właściciela.
            Rozejrzał się dookoła ze złudną nadzieją, że policjanci przeoczyli jakiś drobny szczegół. Zgubiony przedmiot, kawałek materiału albo chociaż wyplutą gumę do żucia.
            Na ziemi widział jedynie odciski butów. Były bardzo wyraźne na mokrym piasku.
            – Kiedy padało? – zapytał.
            Pozostali mężczyźni przestali rozmawiać. Spojrzeli na szeryfa, zdziwieni jego nietypowym pytaniem. Nie rozumieli, co pogoda miała wspólnego ze znalezieniem auta.
            Matthew powoli wypuścił dym, strzepując popiół z papierosa pod nogi. Dixon niewzruszony patrzył, jak jego podwładni zanieczyszczają miejsce… No właśnie, czego? Znaleziska? Było zbyt wcześnie i wiedział stanowczo za mało, by klasyfikować sprawę.
            – W nocy. – odparł Mat. – Mój kocur wrócił cały mokry nad ranem. Skurczybyk uwalił mi nowy fotel.
            – Kurwa – syknął Dixon.
           – Co jest, szefie? – spytał Eric, patrząc na Malcolma, który wrócił do ich radiowozu, by wziąć z niego telefon.
            – Deszcz musiał wszystko zmyć. Są tylko odciski waszych buciorów. Szlag by to trafił! Niczego nie mamy!
            Wściekły trzasnął drzwiami, aż auto zatrzęsło się. Czuł irytującą niemoc. W końcu znaleźli punkt zaczepienia. Porzucony samochód Chrisa Henwicka powinien poprowadzić śledztwo do przodu za rączkę. Przez chwilę naprawdę myślał, że dzieciaki szybko znajdą się całe i zdrowe. Jeżeli coś im się stanie, nie będzie mógł spojrzeć ich rodzicom w oczy. Już teraz wiedział, że zawiódł. Był, do jasnej cholery, policjantem! Stróżem prawa. Osobą niezwykle zaufaną, w której pokłada się resztki nadziei.
            Musiał sam przed sobą przyznać, że nie był przygotowany na poważne śledztwo. Obejmując funkcję szeryfa w hrabstwie Monterey, nastawiał się na głośne domówki oraz piratów drogowych. Nie na zaginięcia.
            Był nieudacznikiem.
            Był bezradny.
            – Masz jakiś pomysł? – zagaił Eric. Nieco spoważniał, a dobry humor schował do kieszeni. Pierwszy raz widział wściekłego Dixona.
            – Tak, dzwonię po Anthony’ego. Niech przywiezie tutaj techników. My wracamy. Nic tu po nas.
            Malcolm znalazł się w potrzasku, z którego sam nie potrafił się uwolnić. A co gorsza, nie wiedział, kogo powinien poprosić o pomoc. Nie mógł liczyć na kolegów z komisariatu. Byli młodsi i jeszcze mniej doświadczeni. Potrzebował policjanta, który prowadził sprawę zaginięcia, żeby spojrzał na tę sytuację z szerszej perspektywy.
            Ale nie znał takiego gliny.
            Chciał krzyczeć ze złości. Musiał poinformować rodziny tych dzieciaków, że znaleźli opuszczony samochód. Tylko tyle. Żadnych śladów, poszlak czy podejrzeń. Nie potwierdzili swoich teorii, ale też ich nie obalili. Stanęli w miejscu.
            Malcolma Dixona mdliło na samą myśl, że za kilkadziesiąt minut stanie naprzeciwko swoich znajomych, by przyznać się do niepowodzenia.

֍

            Poczuła swąd spalenizny, nim zdążyła otworzyć drzwi. Weszła do domu spokojnie, nie przejmując się smrodem wylatującym z kuchni. Nie pierwszy raz została tak powitana w domu po ciężkim dniu w szkole.
            Rzuciła plecak na okrągły stół i podeszła do patelni, na której smażyły się czarne kawałki czegoś, co wcześniej było jajkiem. Teraz przypominały grudki węgla. Obok kuchenki leżały plasterki kiełbasy oraz kawałki pomidora. Miał powstać smaczny obiad, a wyszło jak zwykle. Młodsza siostra Micky nie potrafiła gotować. Szybko traciła zainteresowanie, przez co porzucała jedzenie i o nim zapominała.
            – Hailey! – zawołała siostrę.
            Zdjęła z kuchenki patelnię, by włożyć porażkę kulinarną do zlewu. Włączyła okap oraz otworzyła okna. Smród był nie do zniesienia.
            – Hailey! – krzyknęła ponownie.
            Znowu nie uzyskała odpowiedzi. Nie usłyszała żadnych szmerów na piętrze. Normalnie zignorowałaby siostrę. Posprzątałaby po niej i zrobiła obiad, jak przystało na starsze rodzeństwo. Ale dzisiaj miała bardzo zły humor. Niefrasobliwa Sucrette, która wybrała zauroczenie zamiast przyjaźni, rozpoczęła zlot niefortunnych przypadków. Sprawa zaginięcia pary licealistów, a także wiążąca się z nią krępująca rozmowa z Castielem jedynie pogorszyły samopoczucie Micky. Zmarnowane pół godziny w oczekiwaniu na klienta, który nie raczył się pojawić, po prostu przelało czarę goryczy.
            To zdecydowanie nie był jej dzień i potrzebowała dać upust swojej frustracji. Padło na młodszą siostrę. Bądź co bądź, Hailey sama się do tego przyczyniła.
            Wbiegła po schodach i wręcz wpadła do pokoju dziewczyny. Hailey nie spodziewała się najścia. Siedziała na łóżku z laptopem na kolanach i słuchawkami w uszach. Właśnie oglądała serial.
            – Czego chcesz? – mruknęła znudzonym głosem. Na ekranie zaczynało się dziać. Emocje rosły. Micky nie mogła wybrać gorszego momentu.
            – Nie czujesz?
            Hailey kilkakrotnie pociągnęła nosem.
            – Nie – burknęła. Powoli zaczynała się irytować. – O co ci chodzi?
            – Pamiętasz w ogóle, że robiłaś jajecznicę?
            – Kurde! Mój obiadek!
            Dziewczyna nagle oprzytomniała. Zrzuciła laptop z nóg i zerwała się z łóżka.
            – Uspokój się, już leży w zlewie.
            – Mogłaś mnie zawołać – rzuciła z pretensjami Hailey. Skrzyżowała ręce pod biustem i patrzyła na siostrę gniewnym wzrokiem.
            – Wołałam, ale trudno przebić się przez słuchawki. Gdzie rodzice?
            – Pojechali na zakupy.
            Micky kiwnęła głową bez ochoty na kontynuowanie rozmowy. Zamierzała nakrzyczeć na siostrę. Może nawet pokłócić. Wytknąć dziewczynie nieodpowiedzialność oraz brak wyobraźni. Ale niespodziewanie straciła do tego zapał. Wolała rozstać się w przyjaźni i wrócić do kuchni, by wymyślić coś szybkiego na obiad. Rodzice powinni niedługo przyjechać i na pewno będą głodni.
            – Amber organizuje jutro imprezę. Przyjdźcie, jeśli chcecie – zagaiła Hailey, ciekawa reakcji siostry.
            – Wiesz, że za sobą nie przepadamy.
            – Jasne, wszyscy wiedzą. – Wzruszyła ramionami. – Ale ostatnio mówiłyście z Su, że macie chrapkę na zabawę. Przecież nie musicie rozmawiać.
            – Pomyślę o tym.
            Micky zgrabnie ucięła rozmowę, po czym opuściła pokój młodszej siostry. Teraz mogła zgrywać nieprzekonaną, ale była świadoma – podobnie jak Hailey – że wybierze się na piątkową domówkę do Haringtonów. Żądna imprezowania Sucrette nie da jej wyboru. Zresztą, sama przed sobą musiała przyznać, że chętnie wyrwie się z domu. Już dawno nigdzie nie wychodziła.

֎

            Zajechały na parking nieco wcześniej niż miały w zwyczaju. Kentin nie zdążył jeszcze przyjść do szkoły i wyjątkowo dziewczyny musiały na niego poczekać.
            Przed liceum kręciło się sporo nastolatków. Niektórzy zdawali się bardziej aktywni. Micky znała przyczynę dziwnego poruszenia i wcale nie miało wiele wspólnego z zaginięciem najpopularniejszej pary w szkole. Nastolatki potrafiły w niebywale szybki sposób tracić zainteresowanie nawet najgorętszymi informacjami. Zwłaszcza, gdy nie dostarczano im nowych wiadomości. Sprawa przycichła, a wydarzeniem dnia została impreza u Haringtonów. Nie było powodów do zdziwienia, bo Amber zawsze zapewniała dobrą zabawę. Dużo alkoholu oraz własnego DJ-a.
            – Widzimy się wieczorem, Su – rzuciła Hailey, rozstając się z siostrą oraz koleżanką.
            – Jasne! – pisnęła szczęśliwa Sucrette, machając młodszej dziewczynie na pożegnanie.
            Była niezwykle podekscytowana dzisiejszą imprezą. Właśnie tak powinno wyglądać jej licealne życie. Mnóstwo zarwanych nocek oraz interesujących facetów.
            Hailey bawiło zachowanie koleżanki. Dla niej domówka nie była niczym szczególnym. Ot, sposób na spędzenie wolnego weekendu.
            Przyjaciółki czekały na nią przed wejściem do szkoły. Amber jak zwykle stała dumnie, patrząc wyczekująco w stronę Hailey, która zawsze pojawiała się ostatnia. Po drodze minęła opierającego się o swój samochód Castiela. Nonszalancko trzymał dłoń w kieszeni, leniwie paląc papierosa. Nie przejmował się, że na terenie liceum panował bezwzględny zakaz palenia. Nauczyciele zdążyli przywyknąć do buntowniczej natury chłopaka. Poza tym, był jednym z najlepszych uczniów, a tacy zawsze mieli przywileje.
            – Takie widoki na starość – westchnął, gdy dziewczyna przechodziła obok.
            Odwróciła się, aby pokazać Castielowi środkowy palec. Szczerze go nie lubiła i nie potrafiła zrozumieć, dlaczego jej siostra i Amber – oraz wiele innych dziewczyn ze szkoły – śliniły się, gdy tylko o nim pomyślały. Był zwykłym gburem. Do tego czerwone włosy wcale nie wyglądały łobuzersko. Raczej infantylnie.
            Castiel zaśmiał się pod nosem. Zdeptał niedopałek, po czym zamknął samochód i ruszył w stronę Micky oraz Sucrette. Jak co dzień umówił się z Lysandrem na szkolnym parkingu. I jak zwykle musiał na niego czekać. Stwierdził, że tym razem przynajmniej umili sobie czas, wkurzając koleżanki.
            – Twoja siostrzyczka jest spełnieniem moich marzeń – oznajmił, gdy stanął tuż obok dziewczyn.
            Micky spojrzała na przyjaciela znudzonym wzrokiem.
            – Daj jej spokój, Cas – westchnęła, wywracając oczami.
            Turner bawił się przednio, a ona będzie musiała wysłuchiwać narzekań Hailey.
            – Śledztwo w toku? – zagaił prześmiewczo.
            – Mówiłam, żeby z nim nie rozmawiać – warknęła Micky. Była zła na Sucrette oraz Kentina, którzy poniekąd zmusili ją do przesłuchiwania Castiela. Skończyło się to kompletnym niepowodzeniem oraz strasznym zażenowaniem.
            – Idziesz do Amber? – zapytała Su, chcąc zmienić niewygodny temat.
            – Nie przegapię takiego widowiska. Ostatnio ktoś podpalił dywan w salonie.
            Dziewczyny spojrzały na siebie zdziwione. Castiel, niewzruszony ich reakcją, kontynuował.
            – Jeszcze wcześniej trzeba było ściągać Haringtona ze stołu.
            – Nathaniela? – pisnęła podekscytowana Sucrette. – Niemożliwe.
            – Masz to nagrane?
            Micky była równie zaintrygowana. Znała Nathaniela, przykładnego przewodniczącego trzeciego rocznika, na tyle dobrze, by wiedzieć, że tego typu wybryki nie były w jego stylu. Jak wiele alkoholu w siebie wlał, skoro tańczył na stole?
            Castiel prychnął rozbawiony. Nie mógł uwierzyć, że dziewczyny tak łatwo nabrały się na opowiastki. Były bardzo naiwne.
            – Zgrywa się – stwierdziła Micky i szturchnęła kolegę w ramię. – Debil.
            Nie usłyszeli, kiedy podszedł do nich Kentin. Wyraźnie zirytowany widokiem Castiela w towarzystwie jego przyjaciółek, a zarazem wspólniczek. Nie znosił Turnera i miał ku temu dobre powody. Znali się od podstawówki. Castiel zawsze był tym wyższym, zabawniejszym i przystojniejszym, ale nie dlatego Kentin dostawał mdłości na samą myśli o starszym znajomym. Nigdy nie zapomni, jak w piątej klasie, niby przypadkiem, Castiel podstawił mu nogę. Wywrócił się na środku korytarza i oblał owocowym jogurtem. To było strasznie upokarzające, a Turner do dzisiaj miał w zwyczaju nazywać Kentina brzoskwinką.
            Przez chwilę łudził się, że Micky oraz Su rozmawiają z Castielem o sprawie zaginięcia. Przecież sam namawiał przyjaciółkę, by porozmawiała z tym szaleńcem o Allison. Może wczoraj nie miała ku temu okazji i teraz wykorzystała dogodny moment?
            – O, Kentinek. – Pierwsza zauważyła go Sucrette. – Czekałyśmy na ciebie. Słyszałeś już o dzisiejszej imprezie? To będzie prawdziwy odlot.
            Dlaczego zawsze musiał tak paskudnie się oszukiwać?
            Wysoka szatynka błyskawicznie objęła Kentina ramieniem i przyciągnęła do siebie. Jej entuzjazm był przytłaczający. Do tego przytulała go i głaskała po głowie przy Castielu. Widział, jak ten uśmiecha się szyderczo. Nawet, jeśli Turner nie zamierzał rzucić kąśliwej uwagi, Kentin doskonale wiedział, co chłopakowi chodziło po głowie.
            Miał ochotę nawrzeszczeć na Sucrette. To wszystko jej wina!
            – Zabieracie kolegę ze sobą? – zagaił prześmiewczo Castiel.
            – Nigdzie nie idę – warknął, próbując zrzucić rękę przyjaciółki ze swojego ramienia.
            – Owszem, idziesz – zadecydowała za niego Su. – Tylko jeszcze o tym nie wiesz.
            – Później o tym porozmawiacie – wtrąciła się Micky. – Wybacz, Cas, ale obowiązki wzywają. Do kiedyś tam.
            Ruszyła w stronę wejścia do szkoły, co jakiś czas upewniając się, że dwójka nastolatków nie została w tyle. Uwielbiała Kentina, ale nie zamierzała próbować go bronić. Świadomie trzymała stronę Su. Czasami nawet on powinien wyrwać się na wieczór z domu.
            Castiel odprowadził znajomych wzrokiem. Nie przestawał uśmiechać się na myśl o dzisiejszym wieczorze. Trójka samozwańczych szkolnych detektywów zawsze zapewniała rozrywkę. Szczególnie, gdy prowadzili śledztwo. Byli wówczas wyjątkowo niezdarni, ale nie to w tej chwili zaprzątało umysł Turnera. Przede wszystkim zaintrygowało go zaginięcie Allison. Łączyło ich coś więcej niż sądzili inni i nie mógł zaprzeczać, że zaniepokoił się, gdy wczoraj zobaczył szeryfa Dixona w szkole.
            Chciał być blisko Micky i jej dziwnych znajomych. Na razie bez jakichkolwiek ingerencji w tę sprawę. Nie mógł ujawnić swoich motywów zbyt prędko.

֍ ֎ ֍

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz