Spis lektur obowiązkowych

poniedziałek, 28 stycznia 2019


Witajcie!
To był bardzo trudny dla mnie miesiąc. Pewnie jak dla każdego studenta. Omal nie zginęłam pod nawałem notatek i kodeksów. Śmiem twierdzić, że drugi rok jest zdecydowanie najgorszy. Wykładowcy ciągle czegoś chcą i więcej oczekują, bo "nie jesteśmy już pierwszaczkami". Co za niedorzeczność. Skoro jestem starsza, to naturalnie potrzebuję spokoju. Nie wolno forsować staruszków. Ogólnie rzecz biorąc, dzień bez egzaminu był dniem straconym.
A kiedy już udało mi się wszystko zaliczyć, dopadła mnie straszna grypa. (-.-')
Nienawidzę stycznia. Wcale nie dziwię się, że właśnie w tym miesiącu jest najwięcej samobójstw.
Co do rozdziału, to wyszedł dłuższy niż planowałam. Myślałam, że zmieszczę się w 6 stronach, a tymczasem napisałam prawie 9. Także tego... Macie, co czytać.

Biuro detektywistyczne "Słodki Amoris"
Rozdział 5

            Sucrette rozkręciła radio, kiedy usłyszała pierwsze dźwięki swojej ulubionej piosenki. Kolejnej. Śpiewała przy tym głośno, denerwując swoich znajomych. Zwłaszcza Micky, która wściekle zaciskała palce na kierownicy. Nie chciała psuć humoru przyjaciółce, ale naprawdę ledwo wytrzymywała jej zawodzenie. Su nie potrafiła śpiewać i wszyscy o tym wiedzieli.
            Wszyscy oprócz Su.
            – Fajnie, że zdecydowałeś się iść. To będzie mega impreza – zaszczebiotała Hailey.
            Delikatnie przybliżyła się do Kentina. Niby przypadkiem położyła dłoń obok jego uda. Chłopak spiął się momentalnie i odruchowo przylgnął do drzwi auta. Obecność Hailey zawsze go krępowała. Była zbyt otwarta i pewna siebie jak na jego gust. Na domiar złego dzisiaj ubrała się wyjątkowo pociągająco. Obcisła cekinowa sukienka wymownie eksponowała biust.
            Z trudem przełknął ślinę i zmusił się do uśmiechu.
            – Zapewne masz rację – mruknął cicho pod nosem.
            Miał wrażenie, że Hailey zbliżała się powoli. Nie wiedział, jak mógłby ją przystopować, więc posunął się do ostateczności.
            Najmocniej, jak potrafił, kopnął w fotel kierowcy.
            – Co jest? – warknęła Micky, kątem oka spoglądając na lusterko wsteczne. Od razu zrozumiała, dlaczego Kentin zdecydował się na odważny ruch. – Hailey, nie dręcz go.
            Dziewczyna chwilę zwlekała, zanim odsunęła się od Kentina.
            – Przecież nic złego nie robię.
            Hailey zaśmiała się, wciąż maślanymi oczami patrząc na kolegę. Lubiła drażnić się z nim. Bardzo szybko tracił poczucie bezpieczeństwa i animusz. Trochę ją to bawiło, ale przede wszystkim rozczulała się nad niewinnością Kentina. Był zupełnie inny niż większość chłopców w tym wieku. Nie uganiał się jak kretyn za każdą dziewczyną, nie zgrywał twardziela i nie próbował za wszelką cenę dostać się do drużyny footballowej.
            Był zdecydowanie bardziej emocjonalny i właśnie tę cechę Hailey uważała za niebywale pociągającą.
            Problem polegał na tym, że Kentin wolał jej przyrodnią siostrę, która z kolei śliniła się na widok Turnera. Największego dupka, jakiego znała. Żeby żart był kompletny, Castiel zdecydowanie zbyt często patrzył na Hailey. A raczej na jej tyłek.
            Kwadrat się zamykał.
            Haringtonowie mieszkali na końcu Pico Avenue, mieszczącej się w najpiękniejszej części Pacific Grove. Kilka niedawno wybudowanych hoteli było świetnym dowodem na potwierdzenie uroku tej okolicy.
            Micky zaparkowała na piaszczystym parkingu obok plaży. Stąd mieli krótką drogę do domu Amber. Rezydencja w stylu nowoczesnym, kompletnie kłócącym się z nadmorskimi domami dookoła, stała na niewielkim wzniesieniu.
            – Czy grzecznie byłoby zapytać, czym zajmują się ich rodzice? – zagaiła Sucrette, gdy wchodzili na teren posesji.
            – Tak, jeśli nie zapytasz o to Amber albo Nathaniela – odparł Kentin.
            Udawał, że luksusowa willa nie robiła na nim wrażenia. Przecież nie mógł przyznać, że nawet idealnie wypielęgnowany trawnik mu zaimponował. Jego dom był mniejszy od garażu Haringtonów, który zapewne mieścił sześć samochodów.
            – Mnie zastanawia, gdzie są ich rodzice – wtrąciła się Micky. – Amber robi imprezę w każdy weekend.
            – Wy i te detektywistyczne gadki – westchnęła Hailey. Powstrzymała siostrę, by nie używała dzwonka i sama chwyciła za klamkę. Drzwi były otwarte. – Starzy Haringtonowie handlują nieruchomościami w Los Angeles. Tak po prostu.
            Rozłożyła ręce na boki.
            – Zapraszam.
            Wnętrze domu, mimo że bardzo przestronne, zdawało się być przepełnione głośnymi nastolatkami. Z głębi dochodziły dźwięki muzyki elektronicznej. Brakowało tylko zataczających się footballistów, by Kentin odwrócił się na pięcie i odszedł. Nienawidził tłumów, szaleńców i imprez, a właśnie znalazł się na imprezie z tłumem szaleńców. Gorzej być już chyba nie mogło.
            – Poszukam Amber. Bawcie się dobrze.
            Hailey pomachała znajomym na pożegnanie, po czym zniknęła wśród nastolatków.
            – Co robimy? – spytał chłopak, licząc, że jego koleżanki jednak zechcą wrócić do domów.
            – Alkohol z reguły jest w salonie – powiedziała z pełną powagą Sucrette – więc znajdźmy salon.
            – Fantastycznie.
            Wywrócił ostentacyjnie oczami. Naprawdę nie chciał tutaj być.
            Szybko odnaleźli centrum rozrywki. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak mówiły plotki o legendarnych domówkach Amber. Na półokrągłym podeście stał DJ. Prawdziwy DJ z nowoczesną konsoletą, modną fryzurą i drogimi słuchawkami. Wokół niego kręciło się kilka dziewczyn, bardzo chętnych, by zaciągnąć młodego mężczyznę na górę.
            – Niby wiedziałam, co tutaj zobaczę, ale… Wow – westchnęła Micky, rozglądając się po wielkim salonie. Był nawet bar i profesjonalny barman. Tego już trochę za wiele.
            – Och, cześć.
            Tuż obok trójki samozwańczych szkolnych detektywów stanął Nathaniel Harington. Wysoki szczupły blondyn, który z reguły uśmiechał się do każdego jak kretyn, ponieważ wymagało tego stanowisko, jakie obejmował. W końcu sam nie mianował się przewodniczącym szkoły. Został wybrany przez lud, więc musiał być dla owego ludu miły.
            Ale Micky znała Nathaniela od przedszkola i doskonale wiedziała, że nie należał do przyjacielskich idiotów, którzy ze spokojem oraz kamienną twarzą przyjmowali wszystko, co los im zaserwował. Harington był bardzo przebiegły i lubił to wykorzystywać. Ludzie łapali się na jego uprzejme słowa, udawaną życzliwość oraz nieustanną chęć niesienia pomocy.
            Nathaniel był świetnym manipulatorem. Najlepszym, jakiego Micky znała, a miała słabość do seriali z charyzmatycznymi socjopatami w roli głównej.
            – Babeczkę? – zaproponował, wyciągając w stronę znajomych tacę z miniaturowymi muffinami. Takimi na jeden gryz.
            Sucrette od razu chwyciła dwie. Micky oraz Kentin grzecznie odmówili. Lubili Nathaniela, ale nie wzięliby od niego nawet antidotum na jad kobry.
            – Nigdy wcześniej was tutaj nie widziałem – zagaił mimochodem. Widok tej wścibskiej trójki w jego domu był zastanawiający. Zwłaszcza po wypłynięciu ostatnich rewelacji. Postanowił mieć na nich oko.
            – Bo nigdy wcześniej nas tutaj nie było – odparła Micky. – Chcieliśmy zobaczyć, jak mieszkacie z Amber.
            – I jest bosko! – pisnęła podekscytowana Su. Sięgnęła po kolejną babeczkę ze srebrnej tacy. – Powiedz, Nath, ile zarabiają wasi rodzice?
            – Sucrette! – Micky szturchnęła koleżankę łokciem.
            Nie, żeby ją to nie interesowało, ale takie pytania były bardzo niegrzeczne.
            Nathaniel, naturalnie, nie odpowiedział. Zaśmiał się jedynie, szczerze rozbawiony bezpośredniością Su. Od kiedy ją znał, nie potrafiła ugryźć się w język.
            – Miło nam się rozmawiało, Nath, ale chcemy się trochę rozejrzeć. – Micky delikatnie uśmiechnęła się do kolegi. – Do zobaczenia. Może.
            Pociągnęła za sobą Sucrette, zanim ta zdążyła zjeść wszystkie muffinki. Kentin w ogóle nie stawiał oporu i w pełni podzielał zdanie Micky. Zimne spojrzenie Haringtona przyprawiało go o ciarki.
            – Na pewno – mruknął Nathaniel, odprowadzając znajomych wzrokiem.
            Kentin obrócił się przez ramię tylko na krótką chwilę. Czuł na plecach, że był obserwowany. Natrętnie i dociekliwie, jakby Harington próbował przewiercić go na wylot.
            Nathaniela już jednak nie zobaczył.
            – Gapił się jak jakiś świr – skwitował, gdy stanęli przy barze. Nawet on nabrał ochoty na coś mocniejszego. Musiał odreagować.
            – Jest po prostu podejrzliwy. Jak każdy na nasz widok – odparła zlewczo Micky, po czym zwróciła się do barmana. – Trzy razy kamikaze.
            – Kamikaze? Serio?
            Spojrzał na dziewczynę nieco rozdrażniony. Przecież wiedziała, jak niską miał tolerancję na alkohol.
            – Chcesz soczek w kartoniku? – zażartowała Su, obejmując kolegę. Uwielbiała go drażnić. Zwłaszcza przy innych.
            Kentin sapnął ze złości, ale nie odtrącił natarczywego ramienia. Wdawać się w potyczki słowne również nie zamierzał. Chciał możliwie jak najspokojniej spędzić ten wieczór, który był zupełnie nie w jego guście. Powinien zabarykadować się w domu i wyłączyć telefon, żeby przyjaciółki nie miały z nim kontaktu. Przez weekend na pewno by im przeszło. Wielce prawdopodobne, że w poniedziałek pomarudziłyby trochę i szybko zapomniały o wszystkim.
            Cóż, teraz już się tego nie dowie. Było za późno. Zdążył wkroczyć w rój napalonych, pijanych nastolatków.
            Micky odebrała od barmana tacę z tuzinem kieliszków. Sucrette aż zacierała ręce na widok drinków. Kentin patrzył skwaszony, ale Micky wiedziała, że chłopak po prostu potrzebował czasu na rozluźnienie.
            – Zdrówko, kochani! – krzyknęła Su, unosząc pierwszy kieliszek.
            Ona i Micky wypiły swoje drinki jeden po drugim. Tylko Kentin wolno popijał, krzywiąc się po każdym łyku. Dla niego kamikaze było stanowczo za mocne. Powinien poprosić o słabe piwo na początek. Nie chciał skończyć wieczoru nad kiblem.
            – Widzę Rosaline – oznajmiła Sucrette, gdy odstawiła na bok ostatni kieliszek.
            Micky na samo wspomnienie dziewczyny wykręciła oczami. Nie lubiła tej białowłosej piękności, zresztą z wzajemnością. Obie prowadziły w szkolnej gazetce dział modowy, a ich poczucie stylu bardzo się różniło. Zderzenie dwóch silnych, odmiennych charakterów zawsze zwiastowało kłopoty.
            Mimo to Sucrette przyjaźniła się z Ros od podstawówki. Wtedy Micky tolerowała irytująco głośną dziewczynę, chociaż potrafiła znaleźć wymówkę na każdą okazję, by po prostu uwolnić się od jej towarzystwa. Akceptacja minęła w pierwszej klasie liceum, gdy Rosaline zaczęła umawiać się z chłopakiem, za którym Micky wprost szalała.
            Do tej pory krew w niej wrzała, gdy przypominała sobie, jak po raz pierwszy zobaczyła Rosaline, bezczelnie obłapiającą Leonarda w kawiarni. Nikt nie przemówił Micky do rozsądku i nie przekonał, że Ros nie wiedziała o jej zauroczeniu. Dla zakochanej po uszy nastolatki był to potężny cios i jednoznaczne wypowiedzenie wojny. Wściekłość dopadała ją szczególnie teraz, gdy widziała roześmianą, promieniującą szczęściem Ros. Związek z Leonardem wciąż kwitł, a Micky utknęła w fatalnej strefie P, z której pewnie nie wyjdzie o własnych siłach. Na Castiela też nie powinna liczyć. Sam nigdy nie zorientuje się, że jego najlepsza przyjaciółka chciałaby stać się kimś więcej.
            – Ros! Chodź do nas! – krzyczała Sucrette, machając do przyjaciółki.
            Dziewczyna nie zareagowała. Rozmawiała ze znajomymi, a przez głośną muzykę nie usłyszała nawoływań.
            – Pójdę do niej – oznajmiła Su i od razu ruszyła w stronę grupy nastolatków.
            Micky oraz Kentin odprowadzili koleżankę wzrokiem. Nie byli źli, bo doskonale znali Sucrette oraz jej nadaktywność. Wszędzie musiała zajrzeć, z każdym poplotkować. Nie mogła usiedzieć w miejscu, bo zanudziłaby się na śmierć.
            – To by było na tyle, jeśli chodzi o wspólną imprezę – westchnęła Micky, po czym zwróciła się do barmana. – Jeszcze dwa razy kamikaze poproszę.
            – Oszalałaś? Chcesz mnie zabić?
            – Nie przesadzaj. W tym jest tylko kieliszek wódki.
            – No właśnie. Myślałem o piwie bezalkoholowym.
            Zaśmiała się pod nosem. Delikatnie zmierzwiła Kentinowi włosy, z satysfakcją patrząc, jak robi się coraz bardziej rumiany.
            – Jesteś przeuroczy.
            Szybko odtrącił natarczywą dłoń. Z reguły nie przeszkadzało mu, gdy Micky głaskała go po głowie, szczypała w policzki albo robiła coś równie żenującego. Ale nie w obecności większości dzieciaków z liceum. Po prostu nie chciał, żeby ktoś widział ich w tak zawstydzającej sytuacji.
            Rozejrzał się ukradkiem, gdy barman rozlewał kamikaze do kieliszków. Niemal natychmiast dostrzegł siedzącego niedaleko nich Castiela. Jak zwykle był w towarzystwie swojego zespołu. Kentin kojarzył jedynie Lysandra, z którym chodził na literaturę.
            Nie musiał zastanawiać się, czy Naczelny Dupek zauważył jego oraz Micky. Patrzył w ich stronę, uśmiechając się zadziornie.
            Wszystko widział, pomyślał Kentin. Niech to szlag.
            Udał, zapewne niewiarygodnie, że nie dostrzegł chłopaka i jego prowokacyjnego uśmieszku. Jak gdyby nigdy nic, sięgnął po kieliszek z drinkiem, by zaraz wypić go jednym łykiem. Skrzywił się przy tym okropnie. Nie powinien tego robić, ale uderzyła go męska duma. Chciał pokazać, że to on pije z atrakcyjną dziewczyną, zamiast siedzieć w męskim gronie jak totalny przegryw.
            Niepotrzebnie sam się okłamywał, a ten drink był zbyt mocny. Micky na pewno żartowała, gdy mówiła o jednym kieliszku wódki.
            – Spokojnie, wariacie. Nie chcemy, żebyś zaraz odleciał. Zostałabym sama.
            Micky zabrała koledze pusty kieliszek, by odstawić go na bok.
            – Więcej nie wypiję – oświadczył, krzywiąc się z obrzydzeniem.
            – I tak mi zaimponowałeś – pochwaliła Kentina, mierzwiąc mu włosy. Znowu. – Widzę Castiela na kanapie. Dołączymy?
            Nie dała mu czasu do namysłu, o odmowie nie wspominając. Zabrała swoje drinki i ruszyła w stronę znajomych. Kentin poczuł się jak piąte koło u wozu. Sucrette szybko znalazła Rosaline i to właśnie ją uznała za bardziej interesującą, a Micky – co szczególnie go nie zdziwiło – bardzo chciała spędzić tę imprezę w towarzystwie Castiela.
            Tylko on nie wiedział, co ze sobą zrobić. Nie było sensu szukać członków samozwańczego klubu Kujon – Przyszłość Ogłupiałej Planety, czyli w skrócie K-POP. Wszyscy na pewno właśnie oglądali transmisję z mistrzostw świata w League of Legends. Zresztą, gdyby wiedzieli, że jeden z ich elitarnej grupy był na licealnej popijawie, z wściekłości na pewno porwaliby plakaty swoich azjatyckich idolek.
            Bardzo niechętnie poszedł w ślady Micky. Bo co innego miał zrobić? Przecież nie spędzi kilku godzin samotnie przy barze. To nie film, do cholery. Żadna urocza dziewczyna nie dołączyłaby do niego, a i barman nie wyglądał na specjalnie rozmownego. Ewentualnie mógłby spróbować znaleźć Peggy. Na pewno kręciła się gdzieś po domu Haringtonów. Ta wścibska dziewucha nie przepuści żadnej okazji do odkrycia nowej sensacji. Ale Kentin wolał słuchać głupawych tekstów Turnera niż teorii spiskowych szkolnej dziennikarki.
            – A jednak przyszedłeś – zauważył Castiel, uśmiechając się do Kentina, który nie był pewien, czy dla chłopaka chodziło o przyjście na domówkę, czy przyjście do nich. W każdym razie Castiel wyglądał, jakby bardzo chciał wyrazić swój triumf.
            – W końcu dał się namówić. Zrobicie miejsce? – poprosiła Micky, bardziej w imieniu Kentina, bo sama wepchnęła się pomiędzy Castielem i Lysandrem.
            – Schudnij wreszcie – westchnął Turner, gdy dziewczyna niechcący szturchnęła go w rękę, w której trzymał prawie pełną szklankę.
            – To nie było uprzejme, Castiel – skarcił kolegę Lysander.
            Wiedział, że ta dwójka przyjaźniła się właściwie od zawsze, ale bardzo nie lubił takich tekstów. Zwłaszcza, że nie byli sami i Micky mogła poczuć się wyjątkowo zraniona.
            – Dziękuję, Lys, ale zajmę się tym sama. – Uśmiechnęła się do chłopaka życzliwie, po czym spojrzała na Castiela. – To było chujowe.
            Turner zaśmiał się głośno, klepiąc przyjaciółkę po udzie. Wcale nie chciał, żeby schudła. Była zaokrąglona dokładnie tam, gdzie powinna, a za sprawą pyzatej buźki wydawała się bardzo urocza, mimo że miała diabła za skórą. Nie mógł jednak powstrzymać się od zgryźliwości. Taką miał naturę. W Micky cenił wiele, ale jej tolerancja na głupie żarciki nawet na nim robiła wrażenie. Zapewne właśnie dzięki niej ciągle się przyjaźnili.
            – Co pijecie? – zapytała dziewczyna, z zaciekawieniem zaglądając do szklanek kolegów. W każdej było dokładnie to samo.
            – Męskie trunki – odparł dumnie Castiel i napił się whisky z colą. Kostki lodu uderzyły o szklankę.
            – Nudy – prychnęła.
            – Odstaw te kolorowe drineczki, Kentinek, i napij się czegoś mocniejszego.
            Castiel spojrzał na kolegę prowokacyjnie. Ciepło robiło mu się na sercu, gdy widział, jak ten chudy okularnik momentalnie zjeżył się na jego słowa. Bardzo łatwo się denerwował. Nawet zbyt łatwo.
            Kentin nie wiedział, jak powinien zareagować. Znał swoje granice, więc wiedział, że nie miał tolerancji na alkohol. Już po kilku kieliszkach kamikaze czuł gorąc na policzkach i lekko szumiało mu w głowie. Whisky mogło być dla niego zabójcze. Z drugiej strony, zachowałby się jak tchórz, gdyby odmówił.
            – Nie przejmuj się Kentin, ten głupek tylko się zgrywa.
            Micky próbowała przywrócić przyjacielowi racjonalne myślenie. Widziała, że poważnie rozważał propozycję Turnera, bo uderzyła w jego dumę, ale oboje wiedzieli, jak źle to może skończyć się dla Kentina. Castiel również zdawał sobie z tego sprawę, dlatego ciągnął swoje chore gierki, które dawały mu mnóstwo frajdy.
            – Chętnie – zgodził się Kentin i pozostałe trzy kieliszki kamikaze przysunął bliżej przyjaciółki.
            Przynajmniej ich nie wypił, pomyślała Micky. Była naprawdę zła na Castiela za brudne zagrywki. Gdyby wiedziała, że postanowi zabawić się kosztem Kentina, nie chciałaby do niego przychodzić.
            – Będziesz za niego odpowiedzialny – ostrzegła Castiela, wbijając mu palec w ramię.
            – Do niczego go nie zmuszam. – Uniósł obronnie ręce. – Pójdę po szklankę.
            Micky zmierzyła Kentina wściekłym spojrzeniem. Przede wszystkim miała ochotę udusić Turnera, ale on też nie był bez winy. Jak mógł pozwolić sobą manipulować? Z reguły myślał trzeźwo i nie tracił opanowania, ale przy Castielu totalnie głupiał. Budziła się w nim niezdrowa potrzeba rywalizacji i za wszelką cenę próbował udowodnić starszemu koledze, że był równie dobry. Pod wieloma względami był nawet lepszy, ale nie pozwalał sobie w to uwierzyć, a Castiel potrafił skutecznie to wykorzystać.
            Z głośnym westchnięciem opadła na oparcie kanapy. Momentalnie straciła dobry humor oraz chęci na zabawę. Sucrette gdzieś zniknęła z Rosaline i jej koleżaneczkami, więc Micky sama będzie musiała zajmować się pijanym Kentinem. W końcu na Castiela nie miała, co liczyć. Gdy tylko chłopak odleci, pierwszy zacznie z niego drwić.
            Nie tak wyobrażała sobie pierwszą od dłuższego czasu imprezę.

֍

            Jeszcze przed północą Amber zrobiła się senna, więc poszła na górę, żeby się położyć. Lee przyjęła tę wiadomość z wielkim optymizmem. Wreszcie mogła odejść od przyjaciół i dołączyć do swojego tajnego chłopaka. Tak naprawdę wiedziały o nim wszystkie najlepsze koleżanki Lee. Oprócz Amber.
            Każdy znał charakter Amber oraz jej podejście do innych ludzi. Obracała się w bardzo wąskim towarzystwie osób, które uznała za odpowiednio interesujące. Większość była dla niej po prostu obojętna, ale czasami potrafiła uwziąć się na kogoś z błahych powodów.
            Chłopaka Lee nie lubiła wyjątkowo mocno. Chociaż trafniejsze byłoby określenie, że go nie szanowała. Brandon McClane pochodził z ubogiej rodziny, uczył się miernie i nie należał do popularnego klubu. Do tego był przeciętnej urody. Nie spełniał żadnego kryterium, którymi Amber oceniała ludzi, dlatego dziewczyna nie akceptowała jego towarzystwa.
            Lee przeżywała prawdziwe katusze, gdy musiała okłamywać przyjaciółkę. Nie z powodu wyrzutów sumienia względem Amber, bo takowych nie miała, ale trudno było ukrywać związek przed tak wścibską i dociekliwą osobą. Poza tym, czuła się okropnie, gdy Brandon musiał znosić krzywe spojrzenia oraz poniżające odzywki ze strony Amber. Lee wielokrotnie miała ochotę uderzyć dziewczynę w twarz i przy całej szkole przyznać się do związku, ale za każdym razem brakowało jej odwagi. Taki wybryk zniszczyłby reputację, którą budowała już w podstawówce, no i przyjaźń z Amber dawała dużo korzyści. Począwszy od darmowego lunchu, a na instagramowych fanach kończąc.
            – Będę uciekać. Też jestem strasznie zmęczona – oznajmiła, po czym ziewnęła ostentacyjnie, żeby wypaść wiarygodniej.
            – Tak szybko? Co jest z wami, dziewczyny? – burknął niezadowolony footballista.
            Objął Lee w pasie, nieco ją do siebie przyciągając.
            Dziewczyna od razu zareagowała. Stanowczo, aczkolwiek delikatnie zdjęła dłoń ze swojego biodra. Uśmiechnęła się przepraszająco do kolegi. Był pijany i patrzył na nią zdecydowanie zbyt nachalnie. Przyzwyczaiła się, dlatego wiedziała, jak powinna się zachować, by nie urazić amanta. Nikt nie lubił cnotek.
            – Brandon? – szepnęła Charlotte. Zupełnie niepotrzebnie, bo wiedziała, do kogo jej przyjaciółka wymykała się na każdej imprezie. Wbrew temu, co Lee wmawiała Amber, rodzice dziewczyny wcale nie byli chińskimi terrorystami i nie kazali wracać swojej nastoletniej córce o północy do domu.
            Przytaknęła skromnym skinięciem głowy.
            – Idziemy na plażę – poinformowała.
            – Ale romantycznie – westchnęła Hailey, wywracając oczami. Lubiła Brandona, bo był wyjątkowo miły i inny niż chłopcy, z którymi z reguły spędzały czas. Naprawdę dobrze traktował Lee, więc wspierała ich związek, ale – na litość boską – byli nastolatkami i powinni spędzać czas jak przystało na ludzi w tym wieku. W łóżku, a nie na kamienistej plaży, gdzie wiało i po prostu było zimno.
            – Odezwę się rano – obiecała, po czym uścisnęła przyjaciółki, zabrała swoje rzeczy i jako jedna z pierwszym wyszła z imprezy.
            Dom Harringtonów był położony bardzo blisko plaży, więc spacer nie zajął Lee więcej niż kilka minut. Brandona dostrzegła jeszcze zanim zeszła z chodnika. Był dosyć wysokim, chociaż chudym, chłopakiem.
            – Cześć, kochanie – przywitała się, gdy od Brandona dzieliło ją kilka kroków.
            Założyła buty na obcasie, ale mimo to była zdecydowanie niższa. Musiała stanąć na palcach, by móc pocałować chłopaka.
            Brandon mruknął zadowolony, gdy dotknął ciepłych ust Lee swoimi. Uwielbiał tę dziewczynę. Mimo że za wszelką cenę starała się udawać złośliwą idiotkę, przy nim była po prostu sobą. Nieśmiałą, trochę wycofaną, ale bardzo uroczą dziewczyną, za którą wprost szalał. Cieszył się, że jako jeden z nielicznych znał prawdziwe oblicze Lee.
            – Jak impreza? – zagaił z czystej grzeczności, bo wcale go to nie ciekawiło. Na samą myśl, że Lee mógł obłapiać jakiś inny chłopak, czuł wściekłość.
            – Dziwnie – odparła, wzruszając ramionami. – Przejdziemy się?
            Brandon przystał na propozycję. Dzisiaj wyjątkowa wiało i zdążył nieco zmarznąć, gdy czekał na dziewczynę.
            – Co to znaczy?
            – Przyszli detektywi.
            – Mówisz o Amorisie?
            – Mhm. – Zimny podmuch zmusił Lee do zapięcia płaszcza. Ostatnimi dniami pogoda była wyjątkowo paskudna. Jakby tej jesieni w Pacific Grove zapanował inny klimat. – Cała trójka. Sucrette i Micky nie są zaskoczeniem, ale jest też Kentin.
            – Przecież on nie chodzi na imprezy. Regulamin ich śmiesznego klubu kujonów tego zabrania – zauważył Brandon.
            Znał Kentina, bo chodzili razem na matematykę. Obaj byli z niej beznadziejni, więc zdarzało się, że razem zostawali po zajęciach, by poprawiać sprawdziany. Siłą rzeczy rozmawiali na osobiste tematy.
            – No właśnie – przytaknęła Lee. – Amber zaczęła wariować, bo mogli prowadzić śledztwo na jej imprezie, a na to źle zareagowaliby inni. Później było już tylko gorzej. Zauważyła Micky pijącą z Turnerem.
            – Zazdrość ją żarła? – Zaśmiał się. Naprawdę bawiło go, że taka dziewczyna jak Amber, która bez problemu znalazłaby sobie chłopaka, z niepowodzeniem uganiała się za Castielem już od kilku lat. Normalny człowiek odpuściłby sobie i przyznał, że ten związek nie miał racji bytu. Ale nie Amber Harington. Ona musiała dostawać wszystko, czego chciała.
            – Wściekła poszła spać. Przynajmniej mogłam wyrwać się wcześniej. – Lee przystanęła i przyciągnęła do siebie Brandona. – Nie rozmawiajmy o niej.
            Wtuliła się w chłopaka, żeby nie musieć patrzeć mu w oczy. Czuła się okropnie, bo Brandon nie zasługiwał na złe traktowanie. Był wspaniałą osobą. Najlepszą, jaką poznała.
            Patrzyli na wzburzony ocean. Fale głośno uderzały o skały. Stali na tyle blisko, by wyrzucone w powietrze krople spadały im ma nogi. Szum wody działał na nich wyjątkowo kojąco. Słyszeli wyłącznie ją i dzięki temu mieli wrażenie oderwania od świata. Przestali liczyć się oceniający znajomi, niedorzeczne podziały w szkole, a nawet Amber, która teraz zapewne płakała w poduszkę albo wymiotowała, jeśli wziąć pod uwagę ilość wypitego przez nią alkoholu.
            To była ich magiczna chwila.
            Lee dłuższą chwilę oglądała skały. W lecie strasznie narzekała, że w Pacific Grove nie było piaszczystych plaż, na których można się opalać, ale teraz, gdy woda była zbyt zimna i niebezpieczna na kąpiele, lubiła patrzeć na układ kamieni. Zdawały się przyjazne, jakby zapraszające do spaceru, a w rzeczywistości wystarczył jeden niewłaściwy ruch na mokrej skale, by wpaść do oceanu.
            Jednak teraz nie podziwiała piękna natury. Miała wrażenie, że nieco niżej, między spiczastymi skałami, coś wystawało. Uderzało bezwładnie o kamienie. Co chwilę znikało pod wodą, by zaraz pojawić się znowu na powierzchni. To fale wprawiały w ruch czarny worek.
            W pierwszej chwili pomyślała, że jakiś bezduszny potwór wyrzucił do oceanu psa. Ciągle słyszy się o takich przypadkach okrucieństwa. Ale to było za duże na zwierzę.
            – Coś jest w wodzie – stwierdziła.
            Odsunęła się od Brandona, by podejść bliżej skarpy. Wewnętrzne przeczucie pchało ją do działania. A może to tylko naiwna ciekawość.
            – Uważaj! – krzyknął chłopak, gdy Lee zaczęła schodzić po skałach. Nawet nie chciał myśleć, że mogła poślizgnąć się i wpaść do wody. Prawdopodobnie nie dałby rady jej uratować. Fale były zbyt silne.
            Stawiała kroki powoli z nadzieję, że nie straci równowagi. Była podpita, miała na nogach obcasy, a do tego wiał silny wiatr. Chwila nieuwagi i mogła skończyć tragicznie.
            Spojrzała w dół, ale nie zobaczyła niczego niezwykłego. W ciemnościach mogła dostrzec wyłącznie czarny worek, w którym na pewno coś było. Jasny materiał przebijał się przez dziury w folii.
            Wyjęła z torebki telefon, by włączyć latarkę. Skierowała światło na skały i to, co zobaczyła, było najstraszniejszą rzeczą, jakiej doświadczyła. Z czarnego worka wystawała brudna, zakrwawiona dłoń. Na pewno męska.
            Krótki, gwałtownie urwany krzyk wyrwał się z jej ust. Odruchowo przycisnęła dłonie do twarzy, jakby chciała zasłonić się przed tym makabrycznym widokiem. Upuszczony telefon roztrzaskał się o skały i wpadł do wody.
            – Hej! Co tam zobaczyłaś? – dopytywał Brandon.
            Podbiegł do przerażonej dziewczyny, która powoli wycofywała się na chwiejnych nogach. Złapał ją mocno w objęcia, by nie upadła na mokre, zimne skały.
            Lee wciąż zasłaniała twarz. Trzęsła się i w ogóle nie reagowała na bliskość Brandona.
            – Proszę, powiedz, co cię wystraszyło – nalegał, ale starał się być przy tym jak najdelikatniejszy. Musiał dowiedzieć się, dlaczego jego dziewczyna tak się przeraziła, a nie chciał jej puścić. Z pewnością nie zdołałaby ustać o własnych siłach. Czuł, jak bardzo drżała.
            – T-tam… Ciało… – wydukała.
            – Jakie ciało?
            Brandon nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Zimny dreszcz przebiegł wzdłuż jego kręgosłupa. Był bardzo zaniepokojony. Chociaż nie powinien, cieszył się, że to nie on spojrzał w dół.
            – Ciało… – powtórzyła jeszcze ciszej. – O Boże…
            Lee poczuła zawroty głowy i nim zemdlała, zobaczyła tylko przerażoną twarz swojego chłopaka za mgłą.

֍ ֎ ֍

3 komentarze:

  1. Witaj!
    Nie mogę uwierzyć, że aż dwa tygodnie zbierałam się, żeby skomentować ten rozdział. Aż znów mi wstyd. No, ale stara już jestem, pamięć nie ta... Można wybaczyć :D
    Uhh... Współczuję ogromnie sesji. Co prawda nie jestem studentem i nie jest mi dane poczuć wasz ból, ale praca też nie zostawia za dużo czasu na przyjemności... A pieniądze są potrzebne... Dlaczego one nie mogą rosnąć na drzewach? Jaki świat byłby lepszy...
    No ale ja tu nie o pieniądzach tylko o rozdziale przyszłam powiedzieć. I muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Uwielbiam „Drogę (nie) do miłości”, jest naprawdę świetnie napisana, ale ta historia chyba ją przebiła. Serio serio. Jest świetna. Niesamowicie trzyma w napięciu, ta gra na uczuciach... Aż chce się więcej i więcej. No i oczywiście kiedy zaczyna się coś dziać — przerwa. A jak. A ty się weź człowieku domyślaj co się działo dalej.
    To chyba będzie pierwszy raz kiedy naprawdę polubię postać Kentina. Jest wykreowany w tak uroczy sposób, że nawet jeśli zrobiłby jakąś głupotę, to nie przestanę darzyć go sympatią. Co jest dość dużym osiągnięciem, bo jestem dość sceptycznie nastawiona do niego.
    Myślę i myślę... I chciałabym coś więcej napisać, ale nic nie przychodzi mi do głowy. To chyba znak, że powinnam się pożegnać.
    Do zobaczenia w następnym poście :D
    Gorąco pozdrawiam i życzę więcej czasu na pisanie <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam Cię serdecznie w mych skromnych progach. (^.^)

      Ja narzekam na studia, a Ty biedna musisz pracować. Te dwie rzeczy nie mają nawet porównania. Na studiach, przynajmniej na niespecjalnie wymagającym kierunku, jakim jest administracja, z reguły panuje system trzymiesięcznego lenistwa, po którym następuje miesiąc szalonego zapierniczania w postaci zaliczeń przed sesją no i samej sesji. Jest stresująco, bo nagle dociera do człowieka, ile materiału musi przerobić. Za obijanie się trzeba płacić. Aczkolwiek to wszystko nie może równać się z pracą. Do pracy po prostu musisz przyjść. Na wykład nie. To znaczy teoretycznie tak, ale mi przeważnie się nie chce. Jestem okropna. (-,-)

      Niezmiernie cieszę się, że doceniasz moją pracę włożoną w "Biuro detektywistyczne Słodki Amoris". Rzeczywiście jest to solidniejsza historia. Lepiej przemyślana i przede wszystkim z konkretnym planem na fabułę. "Droga (nie) do miłości" to zwykły tasiemiec, niekiedy inspirowany życiem, ale przeważnie stoi za nim moja wybujała fantazja, która leci, gdzie akurat wiatr zawieje. Aktualnie nie mam na owego tasiemca siły, a tym bardziej ochoty. Jestem jak wyrodna matka, która faworyzuje jedno ze swoich dzieci, ale chyba w ludzkiej naturze leży fascynacja nowymi rzeczami.

      Pięknie dziękuję za komentarz i życzę wszystkiego, co najlepsze. Przesyłam pozdrowienia i do napisania! (^3^)/

      Usuń
  2. 57 year old Accounting Assistant IV Tessa Goodoune, hailing from Fort Saskatchewan enjoys watching movies like Iron Eagle IV and Playing musical instruments. Took a trip to Wieliczka Salt Mine and drives a Ferrari 250 LM. skocz tutaj

    OdpowiedzUsuń