Spis lektur obowiązkowych

piątek, 29 marca 2019


Już dawno mnie tutaj nie było...
Nic się nie zmieniło, poza koniecznością pożegnania się  z kontem Google. Nienawidzę człowieka, który wpadł na ten pomysł, a jeszcze bardziej nie szanuję jego szefa, który ów pomysł przyklepał. A żeby ich ulubione płatki wycofali z produkcji. (>.<)

Na uczelni miałam straszny zap... Zapieprz. Okrutny. Wykładowcy szaleli, jakby zbyt wcześnie dopadło ich przesilenie wiosenne. Na szczęście teraz trochę ucichli, część obowiązków mam już za sobą, dlatego postanowiłam znaleźć sobie nowe, jeszcze bardziej wymagające zajęcie. Mianowicie postanowiłam poszukać pracy i, ku mojej rozpaczy, są chętni, by mnie zatrudnić. Naprawdę brakuje pracowników, skoro ktoś połasił się na takie beztalencie bez doświadczenia zawodowego jak ja.

Efekt tego wszystkiego będzie taki, że całkiem pozbawię się czasu na pisanie, więc to może być jeden z ostatnich postów przed wakacjami. Także cieszcie się moją twórczością, tak szybko nie wróci.

Biuro detektywistyczne "Słodki Amoris"
Rozdział 6

           Castiel był wściekły i rozbawiony zarazem. Nie sądził, że Kentin upije się tak szybko. Z każdą kolejną szklanką whisky mówił coraz mniej wyraźnie, za to głośniej domagał się alkoholu. Był przy tym wyjątkowo śmieszny, zwłaszcza gdy nazwał się królem melanżu i kazał wszystkim zwracać się do siebie Wasza Wysokość, Kentinie Imprezowiczu. Castiel wcale nie musiał długo go podpuszczać.
        Zabawa skończyła się, gdy Kentin omal nie usnął mu na ramieniu. Nie był dupkiem, więc pomógł Micky wyprowadzić chłopaka na zewnątrz. Nie rozumiał tylko, dlaczego to on musiał zostać z pijanym Kentinem, zamiast szukać Sucrette oraz Hailey. Był wyższy, więc szybciej zobaczyłby je w tłumie. Poza tym, miał szczęście wpadać na ładne dziewczyny.
            Kentin szybko tracił kontakt z rzeczywistością. Mamrotał niezrozumiale pod nosem, próbując zabrać Castielowi papierosa. Turner starał się uspokoić kolegę i nakłonić, by usiadł na ozdobnym pieńku, ale bez rezultatów. Kentin był wyjątkowo namolny jak na kogoś, kto jeszcze chwilę temu bardzo chciał spać.
          – Kurwa, Micky, pospiesz się – jęknął zrezygnowany Castiel. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek pijany znajomy sprawiał mu tyle problemów. Prawie zaczął żałować tych szklanek whisky podsuniętych Kentinowi pod nos.
           – Micky wróciła? – Na nieszczęście Castiela, chłopak usłyszał jego słowa i od razu się ożywił. – Micky, gdzie jesteś?
            – Zaraz przyjdzie. Usiądź wreszcie – warknął.
            Był już naprawdę zmęczony szarpaniną z Kentinem. Co z tego, że Sumpter był niski i chudy? Po alkoholu w każdym budzą się ukryte moce.
         – Jesteśmy – oznajmiła Micky, gdy razem z przyrodnią siostrą opuściły dom Haringtonów. Niestety nie znalazła Sucrette, ale spotkała Rosaline, która obiecała przekazać, że wyszli wcześniej. Dla własnego spokoju ducha Micky wysłała przyjaciółce wiadomość. Była zapobiegawcza. – Jak sytuacja?
          Kentin z okrzykiem radości rzucił się przyjaciółce na szyję. Dziewczyna nie spodziewała się tak energicznego powitania. Ledwo utrzymała równowagę.
            – Sama widzisz. Beznadziejnie – skwitował Castiel.
         – Co wy mu zrobiliście? – zapytała z przejęciem Hailey. Nie mogła uwierzyć, że jej siostra pozwoliła Turnerowi upić Kentina.
            – Nie namawialiśmy go długo.
            Hailey spiorunowała Castiela wzrokiem. W ogóle nie miał wyrzutów sumienia. Był po prostu zirytowany, że teraz musiał zajmować się kolegą.
            – Oczywiście – prychnęła. – A ty nie miałeś z tym nic wspólnego.
        – Posłuchaj, piękna. – Castiel podszedł do dziewczyny bardzo blisko. Niemal stykali się klatkami piersiowymi. – Mogłaś go pilnować, zamiast chichotać z przygłupawymi koleżankami. Nie miej teraz pretensji.
            – Jesteś najgorszy, Turner.
            – Oboje jesteście irytujący – wtrąciła się Micky.
            Jej siostra oraz przyjaciel woleli zająć się kłótnią niż pomóc przy opiece nad Kentinem, a on naprawdę był ciężki, gdy bezwładnie opierał się na niej całym swoim ciałem.
            – Castiel, pomożesz nam odprowadzić Kentina do auta.
            – Żartujesz, prawda?
            Spojrzała na kolegę z wyraźną pretensją. Czy naprawdę musiała przypominać, przez kogo znaleźli się w takiej sytuacji? Micky chyba najbardziej ucierpiała na pijaństwie Kentina. Chętnie zostałaby dłużej na imprezie. Klimat jej odpowiadał, a przede wszystkim towarzystwo było przednie. Poza tym, miło czasem wyrwać się z domu i odsapnąć od rutyny piątkowego wieczoru. Coraz trudniej było trafić na interesujący serial, a i nie samymi Simsami człowiek żyje.
            – Nic nie mówiłem. – Uniósł obronnie ręce, widząc gniewny wzrok Micky.
            – Słyszycie syreny? – zagaiła Hailey.
            – Jakie syreny? – rzucił Castiel. – Policyjne?
            – Może komuś zaczęła przeszkadzać impreza – zasugerowała Micky.
            – Niemożliwe – zaprzeczyła stanowczo Hailey. – Sąsiedzi nigdy nie narzekali na hałasy. Coś musiało się stać.
            – W tej dziurze? – prychnął Castiel. – Proszę cię, tutaj nawet o złodzieja trudno.
            – Akurat jeden wpadł na ciebie i twojego szurniętego szefa.
            – I gwarantuję ci, że więcej tego nie zrobi.
            Micky uśmiechnęła się do kolegi z udawaną życzliwością. Doskonale wiedziała, co stało się z pijanym chłopakiem, który postanowił włamać się do Vinyl Revolution. Miał ogromnego pecha, że natknął się na Castiela oraz właściciela sklepu. Obaj byli nieobliczalni.
            Dźwięk nasilał się z każdą sekundą. Nie było wątpliwości, że radiowóz jechał w kierunku Pico Avenue. Grupa nastolatków stała bezczynnie na chodniku przed domem, w którym właśnie trwała licealna impreza. Zupełnie zapomnieli, że pomagali pijanemu Kentinowi stać, bo sam nie był w stanie. Zresztą słusznie. Mijający ich policjanci nawet na nich nie spojrzeli.
            – Pojechali na plażę – stwierdził Castiel. – Kto normalny chodzi na plażę w taką pogodę? Jest cholernie zimno.
            – O matko – westchnęła z przejęciem Hailey. Przyłożyła drżące dłonie do twarzy. Ze strachem w oczach patrzyła na dwóch policjantów, wysiadających w pośpiechu z radiowozu. Obaj pobiegli w głąb plaży. – Lee miała spotkać się tam z chłopakiem.
            Micky i Castiel spojrzeli na siebie zaniepokojeni. Obawy Hailey mogły być uzasadnione. Zbliżała się północ, a w listopadzie niewiele osób skusiłoby się na romantyczny spacer pod gwiazdami.
            – Muszę się upewnić.
            – Hailey, czekaj! – krzyknęła Micky, ale jej siostra już biegła w kierunku plaży i nie reagowała na nawoływania. Westchnęła zrezygnowana. Z pewnością nie tak powinna spędzać piątkowy wieczór. – Zostawmy Kentina w samochodzie i chodźmy do niej.
            – Jesteś pewna, że tego chcesz? – zapytał Castiel. Starał się zachować zimną krew, ale nie było sensu wmawiać sobie, że nic się nie stało.
            – Nie mam wyboru, Cas. To moja młodsza siostra. A jak zrobi coś głupiego?
            Castiel przytaknął, mimo że wolałby wrócić na imprezę i zapomnieć o tej dziwnej sytuacji. Ale nie mógł zostawić przyjaciółki samej z pijanym Kentinem i spanikowaną siostrą.

֍

            Pub Bulldog, mieszczący się w Monterey u zbiegu Lighthouse Avenue i Hoffman Avenue, był przepełniony. W telewizji leciała powtórka meczu koszykówki, a Amerykanie wyjątkowo lubili oglądać sport w towarzystwie obcych pijanych osób. Siedzący obok szeryfa Dixona mężczyzna zrywał się na równe nogi, gdy tylko któraś z drużyn celnie rzuciła do kosza. Za każdym razem przeklinał głośno i uderzał kuflem o zniszczony bar. Ta farsa trwała już pół godziny, a Malcolm wciąż nie wiedział, której drużynie facet kibicował. Zresztą, nie miało to większego znaczenia.
            – Jeszcze jednego? – zagaił do swojego towarzysza.
            Daniel Finnigan skinął głową i przesunął szklankę z topniejącą kostką lodu w stronę Malcolma. Szeryf zawołał właściciela pubu, a zarazem jedynego barmana.
            – To samo – powiedział.
            – Czyli? – burknął gruby mężczyzna w średnim wieku, zarzucając sobie na ramię mokrą ścierkę, która kiedyś może była biała. Wciąż żuł wykałaczkę, jakby bawił się w kowboja. Cholernego zawadiakę z Dzikiego Zachodu.
            Malcolm wywrócił oczami. Dlaczego jedynie w filmach barmani pamiętali, co zamawiał każdy klient?
            – Dwa razy whisky.
            Właściciel skinął głową i wyjął spod baru butelkę ciemnego alkoholu. Im dłużej Dixon na niego patrzył, tym lepiej rozumiał znaczenie nazwy baru. Facet naprawdę wyglądał jak buldog. Taki wstrętny, spasiony buldog, rzężący, gdy ktoś go rozbawił.
            Dobrze, że się nie ślini, pomyślał Malcolm.
            Finnigan, elegancki mężczyzna po pięćdziesiątce, miał zupełnie inne zdanie na temat barmana oraz jego przybytku. Lubił ten lokal, bo jego żona nigdy nie odważyłaby się do niego zajrzeć. Tutaj mógł spokojnie napić się w towarzystwie kolegów. A właściciel Bulldoga, gdy był odpowiednio pijany, często serwował trunki na swój koszt.
            – Ale to już ostatni – zastrzegł Daniel, wskazując palcem na pełną szklankę. – Betsy nie wpuści mnie do domu.
            – Czasami żałuję, że moja na wszystko pozwala – westchnął Malcolm. – Uwierzysz, że jeszcze nigdy nie zrobiła mi awantury?
            – Wielu mężczyzn dałoby się pokroić za taką żonę.
            – Tylko tak gadają. W związku kłótnie są potrzebne. – Dixon uniósł szklankę. – Za te piękne i wyrozumiałe kobiety.
            – Żeby takie pozostały, aż do śmierci.
            – Naszej czy ich?
            – A czy to ważne?
            Obaj mężczyźni wybuchli głośnym śmiechem, jakby usłyszeli niebywale zabawny kawał. Mieli podobne poczucie humoru. Dosyć czarne, dlatego nie każdy rozumiał ich żarty. Od kiedy Daniel wrócił do Monterey – rodzinnego miasta, w którym wychowywał się również szeryf Dixon – aby doczekać emerytury w spokojniejszym miejscu, on i Malcolm widywali się częściej. Jednak wciąż nie tak często, jakby chcieli. Obaj zajmowali poważne stanowiska, przez co nie mieli zbyt dużo wolnego czasu. Poza tym, za każdym razem kłócili się o miejsce spotkania. Każdy wolał nie wyjeżdżać ze swojego miasteczka, mimo że dzieliły je jedynie tabliczki z nazwami miejscowości.
            Szybko wypili drinki i zaczęli zbierać się do wyjścia. Daniel zostawił skromny napiwek. W przeciwieństwie do swojego towarzysza, nawet w starym pubie nie zapominał o dobrych manierach.
            Na zewnątrz było bardzo nieprzyjemnie. Wiał chłodny wiatr. Zdecydowanie wzmógł się przez te trzy godziny, które spędzili w barze. Listopad nie należał do przyjemnych miesięcy, ale każdy uważał, że w tym roku wyjątkowo dawał się we znaki.
            – Podwieźć cię? – zaproponował Daniel, zapinając czarny elegancki płaszcz.
            – Dzięki, ale wolę się przejść.
            – W taki ziąb? – zdziwił się. – Gdzie podział się mój przyjaciel Malcolm, który nigdy nie odmawiał podwózki?
            – Znalazł siedzącą robotę i teraz potrzebuje ruchu, żeby nie ochujać.
            Finnigan zaśmiał się pod nosem, delikatnie nasuwając na głowę cylinder. Wciąż nie potrafił uwierzyć, że tak bardzo się zestarzeli. Odchowali dzieci, osiągnęli szczyt swoich karier zawodowych, a ich żony zdążyły nieco osiwieć. Nim się obejrzą, będą usypiąc wnuki w bujanych fotelach.
            – Przykro mi, że nie pomogłem z tymi dzieciakami – powiedział Daniel z wyraźną troską w głosie.
Widział, jak Malcolm przeżywał zaginięcie pary nastolatków. Ta sprawa była dla niego bardzo osobista. Nie tylko ze względu na znajomość z rodzicami licealistów, ale traktował ją jako sprawdzian swoich umiejętności. Miała podsumować jego pracę i odpowiedzieć na pytanie, czy w ogóle nadawał się na policjanta. Może przez większość swojego życia był na nieodpowiednim miejscu? Zamknięcie śledztwa uznał za punkt honoru.
– Jestem ci wdzięczny za same chęci – odparł Dixon, posyłając przyjacielowi niemrawy uśmiech.
Kiedy wieczorem wpadł na pomysł, by omówić zaginięcie z Danielem, miał złudną nadzieję, że mężczyzna podsunie mu nowy trop. Finnigan miał większe doświadczenie w sprawach kryminalnych. Od wielu lat był patologiem sądowym i asystował policjantom przy niejednym śledztwie. Według Malcolma, to właśnie wieloletni przyjaciel z czasów liceum miał być świeżym spojrzeniem, którego tak bardzo potrzebował. Rozczarował się, gdy uzyskał jedynie stwierdzenie, że na pewno nie mieli do czynienia z ucieczką. Po pierwsze – młodzi nie mieli powodów, żeby opuszczać rodzinne domy. Nie pochodzili z patologicznych rodzin, byli lubiani w szkole i wszyscy akceptowali ich związek. Po drugie – czym mieliby zwiać z takiej mieściny jak Pacific Grove? Potrzebowaliby samochodu, a ten został porzucony na leśnym parkingu.
            To wszystko nie miało najmniejszego sensu.
            Telefon szeryfa Dixona rozdzwonił się, gdy obaj mężczyźni stanęli obok auta Daniela. Czarny mercedes wyjątkowo pasował do eleganckiego staruszka.
            – Czyżby żona zaczęła się niepokoić? – zażartował Finnigan.
            – Chciałbym – mruknął Malcolm.
            Wyjął telefon z kieszeni. Zdziwił się, gdy na wyświetlaczu zobaczył imię swojego współpracownika. Północ nie była odpowiednią godziną na służbowe pogaduszki.
            – Co jest, Jones? – burknął na powitanie.
            – Szefie, mamy poważny problem – zaczął Eric. Malcolm wyraźnie słyszał w jego głosie przejęcie. – Właściwie, to rozwiązaliśmy część jednego problemu, ale wynikł z niego kolejny.
            – Możesz mówić normalnie? Nie rozumiem twojego bełkotu.
            Chyba nie tylko ja kończyłem piątkowy wieczór ze szklanką, pomyślał Malcolm.
            – Znaleźliśmy ciało. To prawdopodobnie Chris Henwick.
            – Co? – krzyknął Dixon, niemal oszołomiony tą informacją. – Gdzie?
            – W wodzie. Wyciągnęliśmy go, to znaczy worek, na plażę. Co mamy robić?
            – Ktoś jest z tobą?
            – Matthew. Akurat miał dyżur. Jesteśmy przy Pico Avenue.
            – W porządku. Zabezpieczcie okolicę i nikogo nie wpuszczajcie na plażę. Będę za dziesięć minut.
            Malcolm rozłączył się, nie czekając na odpowiedź. Był tak zaaferowany, a jednocześnie rozwścieczony tą informacją, że przez dłuższą chwilę bezczynnie stał na chodniku przy luksusowym mercedesie.
            Nie mógł uwierzyć, że młody Henwick się znalazł. A właściwie jego ciało.
            – Co się stało? – zapytał Daniel. Patrzył, jak szeryf Dixon zaciskał palce na telefonie, jakby chciał go zmiażdżyć.
            – Zawieziesz mnie na Pico Avenue? – poprosił Malcolm.
            – Do Pacific Grove? A nie chciałeś się przejść?
            – Wyłowili ciało młodego, który zaginął.
            – Cholera, dlaczego nie mówisz od razu? Wsiadaj szybko.
            Dixon usiadł na fotelu pasażera i zamknął za sobą drzwi. Zachowywał się, jakby był w transie. Jego mózg nie rejestrował żadnych bodźców. Nie potrafił docenić skórzanej tapicerki ani przyjemnego zapachu nowego auta. Myślał zbyt intensywnie, by móc się skupić. Analizował ostatnie dni. Starał się przypomnieć sobie wszystkie szczegóły. Każdą rozmowę i każdego człowieka, którego mijał. Te wszystkie dzieciaki w liceum patrzyły na niego czujnie. Nauczyciele spinali się na jego widok, jakby musieli coś ukrywać.
            Ale tak naprawdę żadne wspomnienie nie było wystarczająco ostre.
            Jeżeli Chris Henwick leżał nieżywy na plaży, bo policjanci zawiedli i działali zbyt wolno, Malcolm nigdy sobie tego nie wybaczy.
            – Może to nie on – mruknął pod nosem Dixon. Zdawał sobie sprawę, że to mało prawdopodobne, ale… Gdy tylko myślał o rozmowie z rodzicami Chrisa, miał mdłości. Widok zrozpaczonej matki chłopaka zapewne będzie towarzyszył mu co noc. Jako przypomnienie największej zawodowej, a może nawet życiowej, porażki.
            – Czy to w ogóle możliwe? – zapytał z powątpiewaniem Daniel. – Poza tym, chcesz mieć na głowie podwójne zaginięcie i nieznane zwłoki?
            Malcolm nie odpowiedział. Musiałby przyznać przyjacielowi rację, a wolał pozostać w złudnym przekonaniu, że to nie ciało Chrisa zostało wyłowione z oceanu.
            Na Pico Avenue byli szybciej, niż zakładał szeryf Dixon. Daniel nie bał się nacisnąć na gaz, mimo że wypił kilka szklaneczek szkockiej i brawura nie była dobrym pomysłem. Ale kto miałby go zatrzymać za jazdę pod wpływem? Jedyni policjanci, którzy pracowali tej nocy, zabezpieczali zwłoki nastolatka na plaży.
            Na miejscu powitali ich Eric Jones oraz Matthew Clover. Stali obok czarnego worka, z którego miejscami wystawało ubranie. Z jednej dziury wychodziła duża dłoń, na pewno męska. Malcolm z trudem przełknął ślinę. Bardzo szybko zaczynał wierzyć, że to rzeczywiście zaginiony Chris Henwick leżał przed nim martwy. Włożony do wielkiego worka na śmieci i wrzucony do wody. Nic nie szokowało Dixona tak dobitnie jak potraktowanie człowieka niczym... No właśnie, niczym co? W tych czasach nawet zwierzętom wyprawiano pogrzeby, a tego dzieciaka ktoś po prostu wrzucił do oceanu.
            Niedaleko kręciła się grupka nastolatków. Od razu rozpoznał wśród nich Castiela Turnera. Ten chłopak stanowczo zbyt często lądował u niego w gabinecie. Co prawda, za niewielkie wybryki. Chociaż niedawno udało mu się pobić pijanego złodziejaszka. Z każdym rokiem było z nim coraz więcej problemów i Malcolm miał ogromną nadzieję, że państwo Turner nie będą żałować na jedynego synka pieniędzy i poślą go na dobre studia. Albo zafundują wycieczkę dookoła świata. Wszystko, byle gówniarz wyjechał z Pacific Grove.
              – Pokażcie mi go.
         – A szef nie może sam? – zapytał nieśmiało Eric. Był wyraźnie obrzydzony na myśl, że zobaczy zwłoki. Do tego topielca. Oni podobno wyglądali wyjątkowo paskudnie.
            – Pewnie, kurwa, że mogę – warknął Dixon.
            Podszedł do worka i rozerwał go jednym silnym szarpnięciem. Chciał mieć to jak najszybciej za sobą.
            Uderzył w niego nieprzyjemny zapach, chociaż nie był tak intensywny, jak przypuszczał. Raczej duszący swąd wilgotnych ubrań, kiszących się w pralce, niż odór zgnilizny.
            Wytrzeszczone w strachu piwne oczy patrzyły wprost na Malcolma. Jakby chciały zapytać, dlaczego znalazł je za późno. Mężczyznę przeszedł bardzo nieprzyjemny dreszcz. Miał wrażenie, że był to wzrok pełen wyrzutów.
            Szeryf Dixon wiedział, że twarz martwego Chrisa Henwicka będzie nawiedzać go w koszmarach do końca życia.
            – Mogę od razu się nim zająć, jeśli chcesz – zaproponował Daniel Finnigan.
            Malcolm skinął głową. Sam odsunął się od ciała, bo nie mógł dłużej znieść wpatrujących się w niego nieruchomych oczu.
            – W aucie mam rękawiczki i drobny sprzęt.
            Daniel odszedł w stronę parkingu, na którym stał elegancki czarny mercedes. Dixon spojrzał na swoich podwładnych. Obaj wytrwale trzymali latarki, aby oświetlały Henwicka, ale nie patrzyli na nastolatka.
            Ta sprawa zdecydowanie ich przerastała. Nie mieli żadnego doświadczenia w rozwiązywaniu śledztw kryminalnych. Dotychczas najpoważniejszym przestępstwem w Pacific Grove było włamanie z kradzieżą. Zabójstwo to zupełnie inny poziom. Tutejsi policjanci nawet bali się spojrzeć na ciało.
            – Przesłuchaliście te dzieciaki? – zapytał, wskazując głową na grupkę nastolatków stojących nieopodal.
          – Ciało znaleźli Azjatka i ten wyższy chłopak. Pozostała trójka przyszła później. Próbowaliśmy z nimi porozmawiać, ale są spanikowani – wyjaśnił Matthew.
            Zupełnie jak wy, przeszło przez myśl szeryfowi.
            Westchnął ciężko, zastanawiając się, czy w ogóle był sens wypytywać o coś roztrzęsioną dziewczynę, która płakała w ramionach koleżanki. Chłopak może byłby w stanie powiedzieć, co właściwie tutaj robili i jak to się stało, że znaleźli Chrisa Henwicka, ale Malcolm postanowił zostawić tę rozmowę na później.
            Daniel Finnigan wrócił po chwili. Nie miał na głowie cylindra, za to niósł w ręce skórzaną teczkę. Była wyraźnie zniszczona, ale miała swoje lata. Daniel dostał ją od żony na pierwszą rocznicę ślubu, ponad czterdzieści lat temu.
            – Chłopcy, byłbym wdzięczny, gdybyście nie trzęśli tymi latareczkami – mężczyzna zwrócił uwagę młodym policjantom.
            Obaj spięli się momentalnie. Finnigan wzbudzał w nich respekt. Nie tylko ze względu na wiek oraz wzniosłą aparycję. Był wieloletnim przyjacielem ich przełożonego. Jeden nieostrożny ruch i szeryf Dixon do końca swojej kariery będzie kazał im wypełniać raporty za wszystkich.
            Patolog przykucnął przy zwłokach młodego chłopaka. Nie robiło na nim wrażenia, że leżał przed nim martwy nastolatek. W swojej długoletniej karierze widział gorsze rzeczy. Na przykład zmasakrowane ciało noworodka. Albo kobietę przygniecioną do drzewa przez ciężarówkę. Chris Henwick wyglądał przy nich naprawdę rewelacyjnie. Jak na trupa, oczywiście.
            Ostrożnie rozchylił czarny worek. Dzieciak miał na sobie przebranie na Halloween, podarte miejscami. Daniel oglądał ciało, delikatnie dotykając odkrytych miejsc. Na dłoniach oraz twarzy widniały drobne zadrapania. Mężczyzna był niemal pewny, że powstały one pośmiertnie w wyniku uderzeń o skały.
            – Jakieś wnioski? – zagaił zniecierpliwiony Malcolm. Rozumiał, że jego przyjaciel potrzebował spokoju, aby tak dokładnie, na ile pozwalały mu obecne warunki, zbadać ciało Chrisa. Ale, do jasnej cholery, mógł coś przy tym mówić.
            Finnigan chrząknął głośno. Nie obraził przyjaciela tylko ze względu na obecność jego podwładnych. Nie chciał psuć wizerunku Malcolma.
            – Śmierć nastąpiła prawdopodobnie w wyniku złamania karku. I to raczej nie był nieszczęśliwy wypadek. – Posłał Dixonowi porozumiewawcze spojrzenie.
            – Cholera, czyli jednak zabójstwo. – Malcolm westchnął głośno i przetarł twarz dłońmi. Tego właśnie się obawiał. – Musimy wezwać federalnych.

֍ ֎ ֍

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz