No dobra, bardzo dawno mnie tutaj nie było. Ale z racji, że jestem już dorosłą i odpowiedzialną (eche, świetny żart) osobą, to postawiłam przede wszystkim na studia. Dzisiaj wystawiono mi ostatnią ocenę, praca licencjacka przeszła już przez system antyplagiatowy i nawet wystawiono jej pierwszą recenzję, więc stwierdziłam, że to odpowiedni moment na opublikowanie nowego rozdziału. Żeby w ogóle dać jakiś znak życia. Także, ten tego... Zapraszam do lektury.
A tak na marginesie, to serdecznie przepraszam za te szalone odstępy pomiędzy wierszami, ale chyba jest to narzucone przez Bloggera i nie można ich usunąć. Niestety, tej fajnej funkcji z Worda nie skopiowali. Wielka szkoda.
Droga (nie) do miłości: Rozdział 68
„Ja – gwałtowna.
On – z kamienia.”
~M. B. Dziedzic
Nie
próbowałam ukryć zdziwienia. Szczerze zwątpiłam, że do tego spotkania dojdzie.
Tym bardziej zaskoczył mnie widok Debrah.
-
Spodziewałam się każdego, tylko nie ciebie – oznajmiłam, nie witając się z
dziewczyną.
Rota
zaśmiała się pod nosem. Na pewno wiedziała, że wywoła u mnie taką reakcję.
Chciała tego, bo w przeciwnym razie podpisałaby się na liściku pełnym imieniem,
nie tylko jego pierwszą literą.
Potarła
nagie dłonie. Miała rumiane od mrozu poliki. Próbowała nieco zakryć je pod
grubym szalem, ale z marnym skutkiem. Puchowa kurtka zastąpiła beżowy płaszcz,
a gustowne kozaki za kolano zostały wymienione – tak jak w moim przypadku – na ciepłe
emu. Nawet zołzy dopadała lutowa aura.
-
Przynajmniej rozumiem, dlaczego chciałaś spotkać się pod szkołą. Stąd masz
blisko do akademika – stwierdziłam.
- To
prawda – przytaknęła. – Może przejdziemy się kawałek?
Przystałam
na propozycję dziewczyny. Nieopodal liceum był Starbucks, postanowiłyśmy
zamówić tam po gorącej czekoladzie na wynos. Nie zdecydowałyśmy się na zajęcie
stolika wewnątrz. Chyba obie uważałyśmy, że nie czułybyśmy się tam komfortowo w
swoim towarzystwie. Wolałyśmy oblodzone chodniki Crystal Hills.
- O czym
chciałaś porozmawiać? – zapytałam wreszcie, gdy powolnym krokiem szłyśmy wzdłuż
sklepowego pasażu. Większość butików już zamknięto, ale w oknach wciąż paliły
się świąteczne lampki oraz inne ozdoby. Gwiazdka trwała, dopóki był śnieg.
- Co
dzieje się w waszym związku?
Dosadność
tego pytania prawie zwaliła mnie z nóg. Debrah nie zamierzała owijać w bawełnę
i bawić się w jakieś śmieszne aluzje. Szybko zadała pierwszy cios.
Ach, cóż za piękny początek walki! Czy
zawodniczki zdołają utrzymać ten poziom? Miejmy taką nadzieję.
- Nie
bardzo rozumiem, dlaczego akurat tobie miałabym o tym mówić.
- Po
prostu chcę wiedzieć.
Przez
chwilę mierzyłyśmy się spojrzeniami. Pierwsza spuściłam wzrok.
- Nic się
nie dzieje, w tym problem.
- A
dokładniej? – drążyła temat.
- Od
dwóch tygodni rozmawialiśmy tylko raz. Właśnie to mam na myśli, mówiąc nic.
- Mhm –
mruknęła, po czym upiła duży łyk czekolady. – I co zamierzasz zrobić?
-
Naprawdę nie wiem – westchnęłam.
Patrzyłam
na logo na kubku. Było przerażające. Zawsze uważałam je za dziwne, a ta twarz…
Miałam wrażenie, jakby chciała mnie zahipnotyzować.
-
Najchętniej… – urwałam, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. I czy w ogóle
powinnam coś mówić.
Nie
uważałam Debrah za zaufaną osobę. Jedynie Raven wyjawiłam swoje obawy, a i tak
nie zrobiłam tego w pełni z własnej woli. Byłam już na skraju wytrzymałości
nerwowej. Po prostu czułam, że dłuższe trzymanie wszystkich emocji w sobie
zniszczy mnie.
- Wiem,
że nie jesteśmy koleżankami i rozumiem twoją niechęć, ale każdy widzi, co się
dzieje. Z tobą i Duncanem. Black i cała reszta waszej grupki nie powiedzą tego
na głos, bo boją się ciebie zranić. Prawda jest taka, że wasz związek to czysta
fikcja.
Kolejny
mocny cios. Cholera, Debrah była świetną pięściarką. Jeszcze jedno celne
uderzenie najpewniej mnie znokautuje i sędzia będzie zmuszony przerwać walkę.
Musiałam zacząć się bronić. Albo przynajmniej robić uniki.
- Tylko,
że żadne z was tego nie przerwie, bo obojgu zależy. Czysta głupota i strata
czasu.
-
Spotkałyśmy się, żebyś mogła mnie zdenerwować? W szkole nie znalazłaś dobrej
okazji, o to chodzi?
Proszę państwa, cóż za piękny prawy
sierpowy. Rota krwawi, ale wciąż twardo stoi na ringu. Stanley wreszcie zaczyna
reagować. Czyżby dopiero teraz dotarło do niej, że walczy?
- Nie,
mała Holly. Swoją drogą – upiła łyk czekolady – kiedy masz urodziny?
- W
grudniu – odparłam po dłuższej chwili. Ta dziewucha działała mi na nerwy.
- Mogłam
sama na to wpaść*. Wracając do twojego pytania, chciałam ci tylko uzmysłowić,
że wasza napięta relacja oddziałuje na innych. Między innymi na Castiela. Jest
rozdrażniony i ostatnio często się sprzeczamy.
Przeszło
mi przez myśl, że kłócą się nie tylko przez nas. Tajemniczy liściki
walentynkowy od Raven musiał zrobić swoje.
-
Myślisz, że mnie odpowiada ta sytuacja? Męczę się, nawet bardziej niż ty i Cas,
ale nie mogę wpłynąć na Duncana.
- Nikt
nie może – przytaknęła. – Nie zmusisz go, żeby zrobił pierwszy krok, bo ucierpi
jego męskie ego. Jest dużym chłopcem, ale czasami zachowuje się jak
pięciolatek. Dziecinność to u nich cecha genetyczna.
Zatrzymałyśmy się w Parku Centralnym, przy niedziałającej o tej porze
roku fontannie. Krajobraz prezentował się wręcz magicznie. Chodniki zostały
dokładnie odśnieżone, w przeciwieństwie do trawników, na których zalegały
wysokie zaspy. Suche gałęzie drzew oraz ławki przykrywał biały puch. Na
licznych latarniach wciąż wisiały kolorowe lampki i świąteczne witraże. Za dnia
na pewno park tętnił życiem, czego dowodem były chaotycznie ustawione bałwany.
Stałyśmy
naprzeciwko siebie, patrząc sobie w oczy. Debrah była zamyślona. Widziałam ją
taką po raz pierwszy. Za pomocą własnych słów cofnęła się do niekoniecznie
przyjemnych wspomnień, o czym świadczyły mocno ściągnięte brwi. Prawdopodobnie
jako jedyna wiedziałam, że jej związek z Castielem wcale nie był taki cudowny,
jak wielu myślało. Mieli swoje wzloty i upadki. Kłócili się i nie wszystko
postrzegali identycznie. Po prostu tworzyli normalną parę.
- Musisz
z nim porozmawiać – powiedziała nagle, gdy dopiła gorącą czekoladę i wyrzuciła
kubek do kosza. – Na osobności, żeby czuł się swobodnie. Szkoła odpada.
- Średnio
to odkrywcze, wiesz?
- A
jednak jeszcze tego nie zrobiłaś.
No i mamy zwycięzcę! W trzeciej rundzie
przez nokaut wygrywa… Debrah „Żmija” Rota! Czy kogoś ten werdykt zaskoczył?
Wzięłam
głębszy oddech, z trudem przełykając szkaradne przekleństwo, które cisnęło mi
się na usta. Debrah miała rację. Cholera, jeszcze nikt nie miał tyle racji.
Zdawałam
sobie sprawę, że do rozmowy pomiędzy mną a Duncanem musi dojść. Aczkolwiek
oboje woleliśmy zamiatać problem pod dywan, bo tak wygodniej. Nie potrafiliśmy
przełamać wewnętrznej bariery. Czekaliśmy na ruch drugiej strony, przerzucając
się nawzajem odpowiedzialnością. Byliśmy słabymi psychicznie tchórzami,
nieprzygotowanymi na trudy związku. Prawdopodobnie nie damy rady tego uratować,
ale paraliżował nas strach, gdy o tym myśleliśmy.
- Już
strasznie późno – oznajmiła Debrah, zerkając na ekran telefonu. – Zamykają
akademik o dziesiątej, więc sama rozumiesz.
- Tak,
jasne – mruknęłam.
- Cieszę
się, że przyszłaś.
Rota
uśmiechnęła się promiennie i bez pożegnania zawróciła w stronę, z której
przyszłyśmy. Wciąż stałam bez ruchu, patrząc na powoli oddalające się plecy
dziewczyny. Nawet w emu jej ruchy były pełne gracji. Wkurzające.
- Zrobiłaś
to tylko dla siebie? – krzyknęłam, bo to pytanie nurtowało mnie, gdy Debrah
tylko wyjawiła swoje pobudki.
-
Głównie! – odparła po dłuższej chwili. Jakby układała właściwą odpowiedź, która
nie zdradzi wszystkiego, a jednocześnie będzie satysfakcjonująca dla obu stron.
Zamierzałam odwrócić się na pięcie i również odejść, ale nagle poczułam
konieczność odwdzięczenia się. Byłam dłużniczką Roty – wiedziałam to doskonale
– a bardzo nie lubiłam mieć u kogokolwiek długu. Zwłaszcza u wyrachowanych
dziewczyn.
- Cas nie
ma tajemniczej wielbicielki! – Brunetka przystanęła od razu. Spojrzała na mnie
przez ramię. Zatrzymała się pod latarnią, więc dobrze widziałam zdumienie na
jej twarzy. Wyjaśniłam, nim zdążyła zapytać. – Ten liścik napisała Raven! Nie
wściekaj się o to!
Zaśmiała się pod nosem. Nie wyglądała na
zdenerwowaną, raczej odczuła ulgę. Mimo to miałam wrażenie, że nie od razu da
po sobie poznać, że poznała prawdę.
Do domu
wróciłam przed dziesiątą, tak jak obiecałam mamie. Byłam zziębnięta, ale i
zainspirowana – jeżeli można tak to określić – do rozpoczęcia trudnej rozmowy z
Holdenem. Nie zabrałam się za odrabianie lekcji, bo wiedziałam, że nie skupię
się na nich. W głowie wciąż miałam słowa Debrah. Z trudnością mogłam uwierzyć,
że właśnie ona dodała mi najwięcej otuchy. Nie Raven, nie Rosaline, nie ja
sama. Najwidoczniej potrzebowałam szczerej, dosadnej opinii osoby postronnej. Moje
najbliższe koleżanki były zbyt emocjonalnie związane z tą sprawą.
Cały dobry nastrój prysł, gdy, leżąc pod
ciepłą kołdrą i oglądając powtórki Zabójczych
umysłów, zaczęłam planować przebieg rozmowy. I wyznaczać datę jej
przeprowadzenia.
♥
Dyrektorka
Shermansky oraz jej mniej urocza zastępczyni – wicedyrektorka Delanay – zaraz
po wygłoszeniu pięciominutowej mowy pochwalnej uciekły do swoich gabinetów, aby
zjeść lunch. Stary dozorca, pan Carter, chwilę dłużej od nich towarzyszył nam,
bo gablotka ze sportowymi trofeami nie chciała się zamknąć. Kilka siarczystych
przekleństw i silne trzaśnięcie pomogły.
Brązowy
puchar, zdjęcie naszej drużyny oraz koszulka z podpisami wszystkich zawodniczek
spoczęły na drugiej od dołu półce. O jeden poziom wyżej stały zeszłoroczne
pamiątki, kiedy dziewczyny zajęły drugie miejsce. Raczej mało rzucały się w
oczy. Zwłaszcza, że gablota stała w kącie. Co innego nagrody drużyny
koszykarskiej. Dla tych przeznaczono honorową środkową witrynę.
- Wyglądam
jak pokraka – stwierdziła Raven, patrząc na fotografię za szkłem.
-
Przynajmniej tobie nie ucięli połowy głowy – mruknęłam z równie małym
entuzjazmem co moja koleżanka.
-
Dziewczęta, czy to naprawdę takie ważne?
Williams
objęła nas i przyciągnęła do siebie stanowczo. Od wczoraj uśmiech nie schodził
z jej twarzy. Była w świetnym humorze, ale nikogo nie powinno to dziwić. Jej
pierwsze podopieczne niedługo odejdą z liceum z tytułem.
- Tak,
pani trenerko. – Zawsze bawiło mnie, w jaki sposób Raven zwracała się do
Williams. – To zdjęcie zostanie na lata. Młodsze pokolenia, które nie dostąpią
zaszczytu poznania mnie osobiście, zapamiętają najbardziej ekstrawagancką
zawodniczkę tak.
Wskazała
palcem fotografię. Zrobiła przy tym minę, jakby mówiła o czymś obrzydliwym. Na
przykład o brudnej toalecie w przydrożnym motelu.
- Tutaj w ogóle nie wyglądasz ekstrawagancko
– wtrąciła Heather, która od początku miała największy ubaw z marudzącej Raven.
Już wczoraj naigrywała się z Black, a ta każde słowo starszej koleżanki brała
śmiertelnie na poważnie.
- No
właśnie – przytaknęła różowowłosa.
Trenerka
Williams tylko westchnęła, kręcąc przy tym głową. Powinna cieszyć się, że
miałyśmy jedynie taki problem. Gdyby mecz o trzecie miejsce nie poszedł po
naszej myśli, panowałaby wśród nas grobowa atmosfera. Żadna nie miałaby ochoty
na durne żarciki, a na zdjęcie nie chciałybyśmy nawet patrzeć. Budziłoby zbyt
przykre wspomnienia.
- Żeby
rozweselić niektóre zawodniczki, dzisiaj po lekcjach zapraszam do Wéi Dao Mao.
Na mój koszt – zaproponowała kobieta.
- Na pani koszt? – powtórzyła z
niedowierzeniem w głosie Raven. Już zdążyła całkiem zapomnieć o nienajlepszym
zdjęciu. Teraz liczyło się wyłącznie darmowe jedzenie.
- Niech stracę.
Pani Williams szybko zawinęła się do
pokoju nauczycielskiego. Słuchając kulinarnych życzeń Black, nieco podupadła na
duchu. Najwidoczniej nie przemyślała do końca swojej decyzji i zbyt pochopnie
wybrała nagrodę. A wystarczyłoby rozdać nam po lizaku na jutrzejszym treningu.
My również nie zamierzałyśmy dłużej
okupować gablotek z trofeami. Całą drużyną ruszyłyśmy do stołówki. Był już
kwadrans po dzwonku, więc nie mogłyśmy liczyć na brak kolejki, ale nie miałyśmy
też pola manewru. W szkolnym sklepiku nie sprzedawano zbyt pożywnego jedzenia.
Chyba, że ktoś chciał nażreć się owsianymi batonikami i popić je wodą.
- Zaczekajcie moment, proszę!
Zza załomu ściany wyszła, a raczej
wypadła, Peggy. Trzymała w dłoniach aparat cyfrowy. Raczej jeden z tych bardzo
profesjonalnych. Zatrzymała się przed nami. Miała rumiane poliki, włosy jak zwykle
były w nieładzie i oddychała płytko. Musiała przebiec spory odcinek albo jej
kondycja stała nad grobem.
Kątem oka dostrzegłam, jak Raven skrzywiła
się na widok redaktorki szkolnej gazetki. Zapewne nigdy nie wybaczy dziewczynie
zniewagi.
- Mogę zrobić wam zdjęcie do wydania
marcowego? – poprosiła z promiennym uśmiechem na twarzy. – Bardzo mi na tym
zależy.
Zgodziłyśmy się. Peggy ustawiła nas przy
gablotach. Witryna, w której stały dwa puchary naszej drużyny, miała znaleźć
się w centralnym punkcie fotografii. Margaret bardzo na tym zależało. Razem z
Raven próbowałyśmy schować się za wyższymi zawodniczkami, aby uniknąć kolejnego
kompromitującego zdjęcia. Marnie nam to wyszło. Ostatecznie zostałyśmy
wypchnięte na pierwszy plan.
- Świetnie. Zostańcie tak – nakazała
Peggy, a chwilę później dostałyśmy silnym fleszem po oczach. Byłam pewna, że
zmrużyłam powieki. Na pewno wyszłam jak podróbka Azjatki.
Szkolna dziennikarka przeprowadziła
błyskawiczny wywiad z Rebeccą oraz Debrah. Kilka krótkich pytań, na które
dostała jeszcze mniej obszerne odpowiedzi. Wszystkie trzy uznały to za
wystarczające.
- I tak nie kupię tego szmatławca –
burknęła Raven.
Według mnie – kupi. Z ciekawości. Będzie
chciała zobaczyć zdjęcie.
Stołówka była pełna. Na szczęście Rosaline
udało się zająć nasz stolik, ten stojący najbliżej drzwi. Odłożyłyśmy torby na
krzesła i ruszyłyśmy na koniec kolejki. Nie była tak długa, jak zakładałam.
- Zjadłabym solidną porcję mięska – oznajmiła
Black rozmarzonym głosem. Zacierała ręce z zadowoleniem, a przecież nawet nie
wiedziała, co serwowali.
- Ja mama ochotę na spaghetti – wtrąciła
Sucrette. Z nas trzech, to ona stała najbardziej na przodzie. Wychylała się i
stawała na palcach, chcąc zobaczyć tablicę z menu, ale bezskutecznie. Przed nią
było zbyt wiele osób.
Kilka minut później okazało się, że panie
kucharki nie przewidziały na dzisiaj ani makaronu, ani solidnej porcji mięska. Raven była zawiedziona, ale szybko doszła
do wniosku, że dwa kawałki pizzy powinny ją pocieszyć. Su zdecydowała się na
risotto z kurczakiem, a ja skromnie wybrałam sałatkę. Skoro po zajęciach
miałyśmy iść na obiad do chińskiej knajpki, nie zamierzałam teraz się
przejadać.
Durand odebrała swoje zamówienie i odeszła
od lady. Razem z Raven złożyłyśmy zamówienie i czekałyśmy na jedzenie, gdy
niespodziewanie podszedł do nas Duncan. Serce zaczęło mi szybciej bić. Nie
byłam przygotowana na jego obecność. W przeciwieństwie do Black straciłam cały
animusz i połknęłam język.
- Weźmiecie dla mnie dwa puddingi
czekoladowe? – poprosił.
- Przecież nie jesz słodyczy – słusznie zauważyła
Raven. Mimo to domówiła jeszcze desery dla Holdena. I dodatkowy dla siebie.
- Nie ja będę to jadł – mruknął z lekkim
obrzydzeniem.
- Od jak dawna jesteś chłopcem na posyłki?
– zakpiła.
- Kiedy ostatnio słyszałem twoje docinki?
– westchnął zamyślony. – Czasami mi ich brakuje, naprawdę.
Zgarnął z tacki Raven obie szklanki z
puddingiem. Posłał dziewczynie oszczędny uśmiech. Szczery, niewymuszony, jakby
chciał ją przeprosić, że już nie spędzają ze sobą tyle czasu, co kiedyś.
Rzeczywiście, od naszej kłótni stracił kontakt z Black. Zanim do tego doszło,
często sprzeczali się o drobnostki i żartowali. Mieli dobry kontakt, chyba ze
względu na charakter.
- Gratuluję wygranej – powiedział na
odchodne i – w co przez dłuższą chwilę nie potrafiłam uwierzyć – poczochrał
moje włosy.
Gdyby nie zdziwienie na twarzy Raven,
byłabym przekonana, że tego nie zrobił. Że odszedł bez słowa, kompletnie mnie
ignorując. A jednak tak się nie stało.
- Ja cię chrzanię – rzuciła Raven.
Szybko opuściła kolejkę, zapominając o
wzięciu sztućców. Musiałam zrobić to za nią. Lawirowała między stolikami oraz
kręcącymi się po stołówce uczniami. Nie mogła doczekać się, aż opowie o
wszystkim dziewczynom przy stoliku. Czasami zachowywała się bardzo dziecinnie.
Albo jak naśladowczyni Rosaline.
- Widziałyście to? – zapytała, gdy tylko
podeszła do koleżanek. Mówiła tak głośno, że bez problemu słyszałam ją z
odległości kilku metrów. A dookoła była horda rozgadanych nastolatków.
Kiedy usiadłam na swoim krzesełku, trzy
pary wścibskich oczu patrzyły na mnie z przejęciem. Wymuszały zeznania. Chciały
usłyszeć każdą informację. Przez myśl mi przeszło, żeby odesłać je do Duncana.
Niech on wszystko im wytłumaczy. Też chętnie dowiedziałabym się szczegółów.
- Już niczego nie rozumiem – przerwała
milczenie Rosaline. – Jesteście w końcu razem czy nie?
- Mówiłam ci, że nie zerwali. – Raven
przewróciła oczami. Była trochę podirytowana, że wałkowałyśmy to po raz drugi.
– Są w separacji. Albo i nie.
- Powiem to teraz, bo zaczynacie
niepotrzebnie się nakręcać – odezwałam się, nim Meyer zdążyła otworzyć usta. –
Od piątku nie rozmawialiśmy. Jasne? Nasz związek nadal… Wciąż nie wiem, kim dla
siebie jesteśmy. Koniec tematu.
- Holly…
- Nie mówmy o tym więcej – przerwałam
stanowczo Ros, bo ostatnią rzeczą, jakiej teraz pragnęłam, były próby
pocieszenia. Debrah miała rację, nie mogłam poruszać tego tematu z koleżankami.
Chciały dla mnie jak najlepiej – wiedziałam o tym – ale ich zaangażowanie tylko
pogarszało sprawę. Denerwowałam się i stresowałam, a przez to oddalałam od
rozwiązania problemu.
Posłałam dziewczynom porozumiewawcze
spojrzenia. Musiały wreszcie zrozumieć, że ich wścibskość była męcząca. Nie
powiedziałam nic więcej, po prostu otworzyłam wieczko plastikowego pudełka i
zabrałam się za jedzenie sałatki. Zawsze dobrze ją przyprawiali. Wszystkie
składniki dodawano proporcjonalnie, dzięki czemu ser feta, papryka oraz ogórek
nie tonęły w sałacie.
Cisza przy naszym stoliku nie trwała
długo. Raven zgrabnie przeszła do innego tematu. Wieczorku w spódnicy, tym razem u niej. Przynajmniej nie będzie
musiała na jedną noc wynosić połowy dobytku.
- Macie czas w sobotę? – zapytała.
- Nie lepiej w piątek? – zaproponowała
Rosaline.
- Idę z Tobym do kina. Musimy uczcić naszą
wygraną i wykorzystać darmowe bilety.
- W takim razie sobota – potwierdziła
Sucrette.
- No a co z tobą, Wood? – zagaiła Raven,
bo jako jedyna do tej pory nie dałam odpowiedzi na zaproszenie. – Przyjdziesz,
czy znowu będziesz grać z bratem?
Nie powiedziałam koleżankom o wieczornym
spotkaniu w poniedziałek. Mimo że od samego początku zamierzałam. Chciałam
zachować się w stosunku do nich uczciwie. Ale sprawy potoczyły się zupełnie
innym torem. Nie przewidziałam, że o moich problemach w związku będę rozmawiała
z Debrah. Wolałam nie wiedzieć, jak zareagowałaby Black, gdyby dowiedziała się
o tym. Mogłaby odebrać to jako zdradę, bo z nimi nie dzieliłam się swoimi
obawami. Równie prawdopodobne było, że po prostu wstanie z krzesełka i – przy
wszystkich tutaj zebranych – podejdzie do Roty, by wszcząć kłótnię.
Pewne sprawy najlepiej przemilczeć.
- Tak, przyjdę.
Myśląc o Debrah, odruchowo powędrowałam
wzrokiem w kierunku stolika, gdzie siedziała szkolna elita. Nie widziałam
wszystkich, którzy przy nim siedzieli, ale dostrzegłam brunetkę. Zajmowała
swoje zwyczajowe miejsce, pomiędzy Castielem a Reidem. Całą uwagę poświęciła
telefonowi. Nie wyczuła mojego spojrzenia i zapewne, w przeciwieństwie do mnie,
nie myślała o rozmowie, którą przeprowadziłyśmy. Ciągle dudniły mi w głowie jej
słowa. Musisz z nim porozmawiać. Na
osobności… Szkoła odpada.
Chyba podjęłam decyzję. Oby słuszną.
♥
Postanowiłam nie tracić czasu. Do domu
wróciłam kilka minut po dziewiętnastej i od razu pobiegłam do swojego pokoju,
aby zmienić ubrania. Nie mogłam cały dzień paradować w szkolnym mundurka. Poza
tym w znoszonych spodniach i luźnej bluzie będzie mi wygodniej.
- No nie, znowu gdzieś wychodzisz –
skarciła mnie mama, gdy zakładałam buty. Sfatygowane emu, bo nawet rozmowa z
Duncanem nie była warta przemarznięcia. No i nie wybierałam się daleko. –
Holly, jest już późno.
Spojrzałam na kobietę błagalnym wzrokiem.
Przecież nie wymykałam się cichaczem z domu o trzeciej w nocy.
- Muszę coś załatwić – odparłam zdawkowo,
nie przestając szykować się do wyjścia.
- Co jest takiego ważnego, że nie może
poczekać do jutra?
- Nie zainteresuje cię to.
- A może jednak?
Sarah westchnęła pretensjonalnie, bo
wiedziała, że nic już nie ugra. Nie było aż tak późno, jak próbowała mi i sobie
wmówić. Nie znalazła też sensownego argumentu, aby zatrzymać mnie w domu. Mogła
co najwyżej zawołać tatę i zdać się na jego metody wychowawcze, ale obie
wiedziałyśmy, że był w tym znacznie gorszy. Zwłaszcza w stosunku do mnie.
Pobłażał jedynej córce, jak tylko potrafił.
- Nie odrobiłaś lekcji.
Tonący brzytwy się chwyta.
- Bo niczego nam nie zadali. Mamo, czy
kiedykolwiek zawiodłam twoje zaufanie?
Trochę nie przemyślałam swoich słów, ale
żywiłam ogromną nadzieję, że kobieta nie przytoczy kilku sytuacji, gdy wyczuła
ode mnie alkohol albo papierosy. Nawet, jeżeli to nie ja paliłam, a osoby w
moim otoczeniu. Dla Sarah niewiele to zmieniało. Znaczyło jedynie, że zadawałam
się z nieodpowiedzialnymi i zbrukanymi dzieciakami.
- Będę przed dziesiątą – zapewniłam
kolejny raz w tym tygodniu, po czym wyszłam.
Chwilę po opuszczeniu domu dostrzegłam
poruszenie na posesji Holdenów. Dwie ciemne, postawne osoby – od razu
założyłam, że to Duncan oraz Castiel – krążyły wokół domu i najwidoczniej
czegoś szukały. Szczerze wątpiłam, aby któryś z braci zgubił klucze.
Przebiegłam przez ulicę. Bez pozwolenia
weszłam do sąsiadów. Furtka nie została zamknięta, co trochę mnie zaniepokoiło.
Chłopcy zawsze pilnowali, aby nie pozostawić jej otwartej ze względu na Demona.
- Cześć – przywitałam się, czym obu nieco
przestraszyłam. Nie spodziewali się wizyty o tej porze. A już na pewno nie
mojej.
- O, Holly – mruknął Duncan, ale zaraz
odzyskał rezon. – Proszę, powiedz, że przyszłaś tutaj, bo ten zapchlony kundel
właśnie rozkopuje twój ogród.
Zbliżył się trochę zbyt gwałtownie.
Odruchowo zrobiłam dwa kroki w tył, aby zwiększyć dystans. Nie czułam się komfortowo.
Nawet w spranych jeansach i zwykłej szarej bluzie zapinanej na suwak, a
przecież miało być tak swobodnie. Dopóki nie stanęłam naprzeciwko Holdena,
wszystko szło dobrze. Teraz moja cała pewność siebie poszła lepić bałwana.
- Znowu wam uciekł? – spytałam, mimo że
znałam odpowiedź.
Duncan źle zareagował na słowo znowu. Jakbym wypominała mu, że ostatnio
przecież to ja uratowała mu skórę. Wiele czasu minęło od tamtego dnia. Niby
kilka miesięcy, a nasza relacja zmieniła się diametralnie. Trudno uwierzyć, że
na początku pałałam do Duncana ogromną niechęcią, a teraz sama do niego
przyszłam, aby spróbować odbudować nasz związek. Lub definitywnie go zakończyć,
ale to już zależało od przebiegu rozmowy.
Nieco mnie ta sytuacja bawiła. Trochę tak,
jakbyśmy cofnęli się do ostatnich dni wakacji. Chyba los z nas zakpił.
- Zapomniałem zamknąć bramki, kiedy
wychodziłem do sklepu – wyjaśnił Duncan. Słyszałam w jego głosie złość i
doskonale wiedziałam, jak wiele kosztowało go przyznanie, że popełnił błąd.
- Znowu – warknął Castiel, dobijając
brata. Rozumiałam go, bo z pewnością był przerażony. Demon – jego ukochany
pupil – zniknął i mogło grozić mu niebezpieczeństwo. Domowy pies, spędzający
większość czasu na kanapie, nie miał pojęcia, jak zachować się w mieście. Mógł
wpaść pod samochód albo pogryźć się z innym psem. Ponure scenariusze mnożyły
się w mojej głowie.
Pierwszy oprzytomniał Duncana. Odsunął na
bok przepychanki słowne i postanowił zacząć działać.
- Tracimy czas. Pokręć się po okolicy –
zwrócił się do brata – a ja wezmę auto i pojadę w stronę centrum. Nie wiemy,
jak daleko mógł odejść.
Cas zgodził się bez oporu. Wrócił tylko na
chwilę do domu, aby wziąć smycz. Prawdopodobnie Demon nie miał nawet obroży,
dlatego trudno byłoby go przyprowadzić. Ponadto przez to mógł sprawiać w oczach
ludzi wrażenie większego zagrożenia. Bezpański, półmetrowy pies nie zostanie
przychylnie odebrany przez mieszkańców. Nie wyjawiłam swoich obaw, aczkolwiek
Holdenowie musieli być tego świadomi. Do licha, czy to diabelskie rodzeństwo
nie mogło kupić jamnika?
- Zaczekaj! – krzyknęłam za Duncanem. –
Mogę jechać z tobą?
Zerknął na mnie przez ramię. Nie trwało to
nawet dwóch sekund, ale usiłowałam wytłumaczyć sobie, że zareagował tak przez
sytuację, a nie ze względu na moją osobę.
- Po co? – burknął, otwierając pilotem
drzwi garażowe.
- Martwię się o Demona – odpowiedziałam
niemal natychmiast. – I chciałam z tobą porozmawiać. O… No wiesz.
- Wiedziałem. – Otworzył drzwi od strony
pasażera i skinął na mnie głową. – Wsiadaj.
Ucieszyłam się, że nie kazał mi spadać i
nie próbował przełożyć tego na inny dzień, tydzień albo miesiąc. Holden
zachował się trochę tak, jakby spodziewał się mojej wizyty. Może Castiel
podburzał go, jak mnie Debrah. Istniała również możliwość, że wcześniej niż ja
chciał tej rozmowy i próbował zainicjować ją na przykład podczas walentynkowej
zabawy, a zajęcie miejsca obok wcale nie było przypadkiem tylko skrupulatnie
zaplanowaną intrygą. Wycofał się z planu, bo wyczuł moje zobojętnienie. Gdybym
nie zachowała się jak naburmuszona księżniczka, moglibyśmy mieć te trudne
chwile za sobą. Może nawet zdążylibyśmy zaśmiać się z tego raz czy dwa.
Radio w samochodzie nie grało, a Duncan
jechał bardzo powoli. Miałam nadzieję, że domyślał się, gdzie mógł uciec Demon,
bo krążenie po Crystal Hills nie było dobrym pomysłem, a raczej stratą czasu.
- Duncan… – zaczęłam, przerywając ciszę
między nami.
- Pogadamy, jak go znajdziemy – przerwał
mi. – Na razie jestem zbyt wściekły i mogę powiedzieć coś niewłaściwego.
Spojrzałam na jego kamienną twarz. Nie
wyrażała żadnych emocji, co nie było nadzwyczajne, ale w głosie chłopaka
słyszałam prawdziwy niepokój. Bał się o psa, bo co by nie mówić, to także jego
zwierzak. Przywiązał się do niego, a świadomość, że właśnie ktoś mógł go
krzywdzić zapewne mroziła mu krew w żyłach i przyspieszała bicie serca.
- W
porządku – przystałam na to. Rzeczywiście w tym momencie mieliśmy ważniejszą
sprawę na głowach od próby ratowania związku. – Domyślasz się, gdzie mógł
pójść? Nie znam się na psach, ale chyba nie kręciłby się po mieście. Raczej
wybrałby znajome miejsce.
- Też tak myślę, dlatego jedziemy do
parku. Czasami chodzimy tam na spacery.
- Nie sądziłam, że go wyprowadzasz.
Byłam szczerze zaskoczona. Jakoś nie
umiałam wyobrazić sobie Duncana na przechadzce alejkami urokliwego o każdej
porze roku parku. Ze mną nigdy nie wybrał się na romantyczny spacer. Zawsze
siedzieliśmy w domu albo u znajomych. Rzadziej robiliśmy wypady na miasto.
Pomyślałam, że jeżeli pozostaniemy parą, zaproszę Holdena na takie wyjście. Bez
samochodu, hałaśliwych przyjaciół i głośnej muzyki. To byłoby bardzo nie w
naszym stylu.
- Castiel chciał pieska, ale nie zawsze ma
ochotę zajmować się nim.
- Coś o tym wiem. Czasami muszę sprzątać
za Kevina terrarium jaszczurki. Jak teraz o tym myślę, ostatnio coraz częściej.
- Nie wspominałaś, że macie zwierzaka.
- Tak, gekona, którego szczerze nienawidzę.
Jest wielki i zawsze próbuje mnie ugryźć.
- Przynajmniej nie ucieka.
- Co najwyżej wchodzi pod komodę.
Duncan zaśmiał się szczerze, a ja poczułam
wielką ulgę. Trochę poprawiłam nastrój Holdenowi i uświadomiłam sobie, że
niezobowiązujące rozmowy wciąż nam wychodziły.
Przy parku nie było miejsca, aby zostawić
samochód. Najbliższy parking znajdował się kilkadziesiąt metrów dalej pod
jedyną w mieście pizzerią. Mimo to dystans przeszliśmy bardzo szybko. Nie
mogliśmy pozwolić sobie na stratę czasu.
Park był pusty, zupełnie jak w
poniedziałek, gdy przyszłam tutaj z Debrah. Aczkolwiek dzisiaj wydawał się
znacznie większy. Ciągnął się wzdłuż i wszerz, jakby nie miał końca.
- Rozdzielmy się – zaproponowałam, na co
Duncan natychmiast przystał.
Poszliśmy w swoje strony. Nie
przemyślałam, w jaki sposób złapię Demona, jeśli go znajdę. Zwierzak biegał bez
obroży. Ponadto nie znał mnie zbyt dobrze i raczej nie zareaguje na moje
nawoływania oraz komendy. Jednakże obawy szybko odsunęłam na bok. Najpierw
musiałam znaleźć psa, później będę martwić się, jak go przy sobie zatrzymam.
Rozglądałam się dookoła i wykrzykiwałam
imię czworonoga. Czasami z oddali słyszałam głos Duncana, który również wołał
Demona. Zdesperowana zeszłam z odśnieżonego chodnika i kroczyłam w wysokich
zaspach. Park był naprawdę rozległy i do większości jego części nie prowadziły
ścieżki. Możliwe, że psiak schował się za krzakami.
Chodziłam najszybciej jak mogłam. Śnieg
skutecznie mnie spowalniał, mimo to parłam do przodu. Nogawki spodni, a także
buty już przemokły i wiedziałam, że jeśli nie spędzę weekendu w łóżku
zasmarkana, to będę mogła mówić o wielkim szczęściu. A ono raczej unikało mnie
szerokim łukiem.
Przystanęłam na moment, aby wziąć kilka
głębszych wdechów. Bardzo zmęczyłam się szybkim marszem oraz krzykami. Mroźne
powietrze dostawało się do gardła, zwiastując poza przeziębieniem również anginę.
W tym samym momencie mój telefon zaczął dzwonić. Zdjęłam wełnianą rękawiczkę,
aby odebrać.
Duncan.
Przez dwie, może trzy sekundy miałam
ochotę roześmiać się głośno. Na pewno znalazł Demona i wracał z nim do
samochodu. Niestety, słowa chłopaka błyskawicznie rozwiały pozytywne myśli.
- I jak? – Słyszałam po głosie Holdena, że
również był zmęczony, ale przede wszystkim zmartwiony. Świadomość, że ukochany
pupil znowu uciekł przez jego nieuwagę, na pewno musiała mu ciążyć.
- Nie znalazłam go – odparłam z trudem.
Owszem, miałam do przejścia jeszcze kawałek, ale z każdą kolejną upływającą
minutą szanse na spotkanie Demona w parku malały. W tej chwili były prawie
zerowe.
Duncan zaklął szpetnie. W głośniku
telefonu usłyszałam cichy szelest, a zaraz charakterystyczny dla żarowej
zapalniczki syk ulatującego gazu. Wolałam nawet nie myśleć, ile papierosów
chłopak zdążył już wypalić.
Niespodziewanie usłyszałam głośne
szczeknięcie. Po chwili kolejne, tym razem bardziej piskliwe, jakby szczenięce.
To nie był skowyt lub piśnięcie, a wesołe szczekanie dwóch psów nawołujących
się do wspólnej zabawy.
- Słyszałeś? – rzuciłam krótko, aby
zorientować się, kto był bliżej zwierząt.
- Taa, ledwo – mruknął. – Myślisz, że to
Demon?
- Mam taką nadzieję. Nie rozłączaj się –
poleciłam, od razu ruszając w stronę, z której dochodziły szczeknięcia. Telefon
z aktywnym połączeniem schowałam do kieszeni kurtki.
Odgłosy rozlegały się niedaleko
wschodniego wejścia do parku, które mijałam jakiś czas temu. Starałam się
zachować zimną krew i nie wpadać w niepotrzebną euforię, ale w głębi duszy
bardzo pragnęłam, aby jeden z psów – ten o bardziej piskliwym głosie – był
Demonem. W ogóle nie przejmowałam się, jaką sytuację zastanę na miejscu.
Znalezienie tego cholernego futrzaka to priorytet.
Nieopodal ośnieżonej altany biegały dwa
psy. Były podobnego wzrostu, oba dosyć wysokie, i świetnie bawiły się w swoim
towarzystwie. Skakały w zaspach, wesoło poszczekując. Co jakiś czas doskakiwały
do siebie, by za chwilę odejść na bezpieczną odległość i wyczekiwać reakcji
kompana.
- Demon! – zawołałam, aby upewnić się w
przypuszczeniach. Ciemny, nieco wyższy pies wyprostował się, postawił uszy i
spojrzał w moim kierunku. Zamerdał ogonem, po czym szczeknął krótko, jakby
oznajmiając, że wszystko było w porządku. Nie patrzył na mnie zbyt długo. W
jego mniemaniu psi towarzysz wydawał się ciekawszy.
Czułam ogromne zmęczenie, a mimo to,
dzięki uldze, która momentalnie spłynęła na mnie, gdy zobaczyłam Demona,
znalazłam resztki siły, by podbiec do bawiących się psów. Prawdopodobnie
jeszcze nigdy widok zwierzęcia nie sprawił mi tyle radości. Wątpiłam, aby
kiedykolwiek to uczucie powróciło z równie wielką siłą.
- To twój zwierzak?
Usłyszałam znajomy głos dochodzący z
altanki. Na odśnieżonej ławce siedziała Kimberly. Trzymała w dłoniach termos, a
na kolanach smycz. Ruchem głowy wskazała Demona, który nie zwracał na mnie
uwagi. Najwidoczniej nie przejął się, że jego właściciele biegali po Crystal
Hills, tracąc ze strachu zmysły. Zazdrościłam mu tej nieświadomości.
- Nie, tylko pomagam go szukać. –
Zaśmiałam się nerwowo. – To znaczy pomagałam, bo już się znalazł. Zaczekaj
moment.
Wyjęłam z kieszeni kurtki telefon. Całkiem
zapomniałam, że miałam na linii Duncana.
- Halo?
- Kurwa, nareszcie. Krzyczę do ciebie od
minuty – warknął Holden. – Gdzie jesteś?
- Przy altanie, obok wschodniego wejścia.
I znalazłam Demona.
- Daj mi chwilę.
Odwróciłam się do Kim. Wciąż siedziała na
ławeczce, leniwie popijając napój z termosu. Patrzyła na mnie i, mimo że
milczała, czułam w jej spojrzeniu, że czekała na wyjaśnienia.
Westchnęłam przeciągle. Nie najgorzej.
Mogłam trafić na Raven podczas wieczornego spaceru. Wtedy wrzaskom oraz
wyrzutom nie byłoby końca.
- Rozmawiałam z Duncanem, to jego pies.
Właściwie Castiela.
Trochę plątałam się w wyjaśnieniach.
Nadmiernie gestykulowałam rękoma, bo właściwie nie wiedziałam, co powinnam
powiedzieć. W gruncie rzeczy nie miałam powodów, aby się tłumaczyć. Zwłaszcza
Kim, nie byłyśmy przecież bliskimi koleżankami. Kilka wspólnych spotkań nie
czyniło nas przyjaciółkami.
- A ty pomagałaś mu go szukać? – dopytała
z cwaniackim uśmiechem. Błyskawicznie połączyła fakty.
- Proszę, nie wspominaj o tym Raven.
Powiem jej wszystko osobiście, ale jeszcze nie teraz. Nadal niczego sobie nie
wyjaśniliśmy.
- Jasne, mała, nie panikuj. To nie moje
sprawy. – Uniosła ręce w obronnym geście.
- Demon, ty cholerny kundlu – warknął
Duncan, gdy tylko zbliżył się do nas. – Zabiję cię, jak wrócimy do domu.
- Spokojnie – westchnęłam. – Nie po to
biegaliśmy po parku tyle czasu, żebyś teraz go mordował.
- Ty go znalazłaś? – zwrócił się do
Kimberly.
- Właściwie, to on nas. Zaczepiał Bastet.
- Bastet? Czy to przypadkiem nie był kot?
– zadrwił Holden. Dobrze wróżyło na przyszłość. Powoli wracał do siebie.
- Twój też na demona nie wygląda –
odgryzła się Kim.
Parsknęłam śmiechem. Tylko wrogie
spojrzenie bruneta sprawiło, że w miarę przyzwoicie zachowałam spokój. Nie
spodziewałam się po dziewczynie aż tak ciętego języka. Co prawda nie wyglądała
na potulną myszkę, która mimo uszu puszczała wredne uwagi, ale miałam
nieodparte wrażenie, że nawet Raven nie prześcignęłaby jej w ripostach.
- Nieważne. Dzięki, że go nie kopnęłaś na
odpierdol – mruknął Duncan, po czym zawołał swojego psa. – Demon, wracamy do
domu!
Podszedł do zwierzaka, który jeszcze przez
chwilę wyglądał, jakby zamierzał uciec przed właścicielem. Ostatecznie jedynie
zaskomlał i zamachał łapami, gdy Holden go podnosił. Bez większego wysiłku
wziął czworonoga na ręce, mimo że temu wyraźnie nie odpowiadała pozycja, w
jakiej się znalazł.
- Naprawdę będę wdzięczna, jeśli…
- Nie musisz tego powtarzać – przerwała mi
Kim. – Trzymam kciuki.
Podniosła zaciśnięte w piąstki dłonie.
Uśmiechała się przy tym promiennie, a jednak miałam wrażenie, że trochę
wymuszenie.
Pożegnałam koleżankę i szybkim krokiem
ruszyłam za Duncanem. Czekał na mnie przy latarni. Jakby chciał, żebym widziała
zniecierpliwienie na jego twarzy. Na pewno nie było mu komfortowo. Demon
wierzgał łapami i usilnie próbował wyrwać się z rąk właściciela. Już nie był
pokornym szczeniaczkiem, którego wystarczyło złapać i posadzić na kolanach, aby
w pełni przejąć nad nim kontrolę. Powoli wchodził w dorosłość, ale na razie
przechodził buńczuczny etap. Zupełnie jak nastolatek.
- Dzwoniłeś do Castiela? – zapytałam,
przerywając milczenie. Opuściliśmy park i powoli zbliżaliśmy się do parkingu.
- Zrobię to w samochodzie. Chwilowo nie
mam wolnej ręki.
Skinęłam głową, mimo że chłopak nie mógł
tego dostrzec. Szedł kilka kroków przede mną, a ja próbowałam za nim nadążyć.
Bardzo spieszyło mu się, by odstawić psa do auta.
- Wyjmiesz kluczyki? Są w lewej kieszeni
kurtki – poprosił, gdy wreszcie stanęliśmy obok czarnego lexusa.
Otworzyłam drzwi za kierowcą, aby Duncan
mógł usadzić futrzaka na tylnej kanapie. Sama obeszłam pojazd dookoła i zajęłam
miejsce pasażera.
Szczerze nie lubiłam tej maszyny. Wolałam
skromne, małe samochody, które nie osiągały zatrważających prędkości. Po prostu
czułam, a raczej wydawało mi się, że czułabym się w nich bezpieczniej. Niestety
nikt w moim najbliższym otoczeniu nie podzielał tej opinii. Jednakże dzisiaj,
gdy wreszcie mogłam pozwolić sobie na jakieś przemyślenia, bo Demon był z nami
cały i zdrowy, naprawdę cieszyłam się, że znowu siedziałam w tym aucie. Stanowiło
własność Duncana i skoro mnie do niej dopuścił, to oznaczało, że zrobiliśmy
krok naprzód. Albo przynajmniej stanęliśmy na nogi i otrzepaliśmy kolana z
kurzu.
Pocierałam dłońmi w wełnianych
rękawiczkach o zmarznięte uda. Najchętniej zdjęłabym spodnie oraz przemoknięte
buty i skarpetki. Marzyłam o gorącej herbacie i własnym łóżku. Zniecierpliwiona
czekałam, aż Duncan skończy rozmawiać z bratem i w końcu ruszymy do domu.
Holden miał najwidoczniej inne plany. Gdy schował telefon do kieszeni spodni, z
drugiej wyjął paczkę papierosów. Z niedowierzeniem przyglądałam się, jak
podpalał końcówkę szluga, by zaraz wydmuchać kłąb siwego dymu. Stał odwrócony
do mnie plecami, oparty nonszalancko o maskę i zdawał się nie pamiętać, że
czekałam na niego w samochodzie. Nienagrzanym w dodatku.
Gwałtownie uderzyła mnie myśl, że
specjalnie odwlekał moment, kiedy znajdziemy się sami w niewielkiej przestrzeni
lexusa. Co prawda z tyłu siedział Demon, ale raczej nie zajmie nas bezsensownym
monologiem o rzeczach absolutnie nieważnych.
Niewiele analizując, po prostu wysiadłam z
samochodu i trzasnęłam za sobą drzwiami.
Duncan jedynie zerknął na mnie przez
ramię. Zastanawiałam się, czy zwróci mi uwagę za brak szacunku w stosunku do
jego ukochanej zabawki. Nie zrobił tego.
- Wracaj do środka – nakazał głosem
wypranym z emocji.
- Mieliśmy porozmawiać – rzuciłam szybko,
niemal rozpaczliwie. Miałam ściśnięte gardło, ale nie mogłam teraz odpuścić. To
była prawdopodobnie ostatnia szansa na uratowanie naszej relacji.
- To może poczekać. Przeziębisz się.
- Przepraszam!
Czułam, że musiałam krzyknąć. Inaczej nie
zdołałabym w ogóle się odezwać.
Duncan zamarł z papierosem tuż przed
ustami. Patrzył na mnie rozszerzonymi w zdziwieniu oczami. Wyglądał na
kompletnie rozbitego. Nie spodziewał się z mojej strony przeprosin, raczej
wytykania błędów. Jeszcze kilka dni temu to właśnie zrobiłabym podczas tej
rozmowy. Wylałabym na głowę chłopaka wiadro pomyj. Usilnie starałabym się
udowodnić mu, jak dotkliwie mnie zranił swoim zachowaniem. Wywlekłabym
wszystkie argumenty, aby udowodnić, że to właśnie on zawinił.
Jednakże po rozmowie z Debrah nabrałam
dystansu. Dużo myślałam o całej sytuacji i doszłam do jedynego sensownego
wniosku – tę kłótnię wywołałam ja. Byłam za nią całkowicie odpowiedzialna.
Pokazałam, że nawet nie próbowałam zaufać Duncanowi. Z góry założyłam brak
uczciwości z jego strony, bo dałam posłuch wszystkim obrzydliwym plotkom.
- Przepraszam, że poszłam do Peggy i
wypytywałam o twój związek z Heather. A później bałam się odezwać do ciebie.
Ciągle myślałam, że ty powinieneś zrobić to pierwszy. W ogóle zachowałam się
beznadziejnie i przepraszam cię za wszystko.
Łzy spływały po moich zmarzniętych
policzkach. Co rusz pociągałam nosem, próbując opanować emocje. Bezskutecznie.
Tłumione uczucie, które spychałam na bok przez tak długi czas, wreszcie doszły
do głosu. Dały znać o sobie w głośny i naprawdę bolesny sposób. Duncan
przytulał mnie mocno, jakby bał się, że zniknę, jeśli przestanie. Głaskał
uspokajająco po głowie, przyciskając moją twarz do swojej piersi. Nie
przeszkadzało mi nawet zimno kurtki pilotki, na której opierałam czoło.
- Jest mi tak bardzo przykro – zawyłam
stłumionym przez płacz oraz ubranie głosem.
- Kurwa – zaklął cicho, ale w tym jednym
słowie usłyszałam wszystkie emocje Holdena. Złość, a jednocześnie smutek,
rozżalenie oraz bezradność. Czuliśmy to samo, ale inaczej to okazywaliśmy.
Zapanowała między nami cisza. Nie tylko my
milczeliśmy. Całe otoczenie zamarło w bezruchu. Od dłuższego czasu nie
przejechał obok samochód, nie przeszedł człowiek. Byliśmy tylko my oraz czarny
lexus, a w nim pies, który kręcił się niecierpliwie. Jakby wyrwali go z
kontekstu. Jego ekspresyjność tutaj nie pasowała.
- Duncan – szepnęłam, unosząc głowę, aby
spojrzeć na chłopaka. Nie pozwolił mi. Stanowczym gestem oparł brodę na mym
czole.
- Jeszcze moment. Nie chcę patrzeć, jak
płaczesz.
Powoli uspokajałam się. Zaczynałam
oddychać równomiernie, a spod powiek przestały wypływać łzy. Jeszcze nigdy nie
czułam ze strony Holdena takiego wsparcia. Pierwszy raz okazał mi tyle emocji i
udowodnił, jak wiele dla niego znaczyłam.
Zaśmiałam się, bo naprawdę mi ulżyło.
Aczkolwiek przez płacz zabrzmiało to bardziej jak nieeleganckie prychnięcie.
- Demon zaczyna drapać tapicerkę – powiedziałam,
patrząc na zwierzaka z lekkim rozbawieniem. On nie miał pojęcia, jak ważnego
momentu był świadkiem. Obchodziło go tylko, że został zamknięty samotnie w
samochodzie i bardzo mu ten fakt doskwierał. – Może powinniśmy wrócić?
Odsunęłam się na krok od Duncana, gdy ten
zmniejszył uścisk. Szybko przetarłam twarz rękawiczkami. Wytarłam z policzków
mokre ślady po łzach. Ostatni raz pociągnęłam nosem i dopiero wtedy spojrzałam
na chłopaka. Miał zbolałą minę. Podczas gdy ja za wszelką cenę starałam się nie
pokazywać smutku, on był nim przepełniony do tego stopnia, że nie potrafił tego
ukryć. Na widok Holdena znów zapragnęłam rozpłakać się, ale nie chciałam już
przedłużać. Zacisnęłam dłonie w piąstki i wymusiłam uśmiech. Jednakże oczy na
pewno zdradzały, ile wewnętrznego bólu jeszcze w sobie trzymałam. Wciąż musiały
być zaszklone, zdążyły już zaczerwienić się, a powieki spuchły.
Duncan pochylił się, aby pocałować moje
czoło. Nie był to namiętny pocałunek, zachęcający do dalszych pieszczot. W ten
sposób chłopak okazywał mi troskę oraz czułość, a ja chłonęłam owe uczucia
przez skórę. Bardzo mi ich brakowało.
Bez słowa wsiedliśmy do samochodu. Demon
przywitał nas niezwykle entuzjastycznie. Próbował przeskoczyć na przednie fotele,
aby polizać nas po twarzach. Był uroczy w swoim ekspresjonizmie. Jemu
zdecydowanie łatwiej przychodziło pokazywanie uczuć. Cholernie mądra istota, od
której powinniśmy uczyć się wielu rzeczy.
- Możesz poszukać chusteczek w schowku,
ale wątpię, żeby tam leżały – zaproponował Duncan, gdy głaskałam Demona po
głowie. Mrużył z zadowoleniem oczy i mogłam założyć się o wiele, że uśmiechał
się do mnie.
- Poradzę sobie – odparłam.
Podczas drogi powrotnej nie grało radio.
Psa szybko znudziły monotonne pieszczoty i rozłożył się na tylnej kanapie.
Chyba wszyscy byliśmy zmęczeni ostatnimi wydarzeniami. Poszukiwania Demona, a
później długo wyczekiwana rozmowa. Nie powiedziałam wszystkiego, co chciałam,
ale oboje zrozumieliśmy, że naprawdę zależy nam na sobie.
- Co powiesz na spacer w weekend? Park
jest piękny zimą.
Duncan uśmiechnął się leniwie.
Potraktowałam to jako zgodę.
Małymi krokami do przodu.
♥ ♥ ♥ ♥
* Chyba już o tym wspominałam, ale powtórzyć nie
zaszkodzi. Holly (ang.) – ostrokrzew, czyli krzew będący anglosaskim symbolem
Bożego Narodzenia. Stąd też przytyk.
Cześć i czołem!
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak ja się cieszę na kolejny rozdział! Cierpliwie czekam i zaglądam co któryś dzień i sprawdzam, czy coś się pojawiło. Aż w końcu się doczekałam!
Powinnaś mnie bić po głowie za brak komentarzy. Jestem leniwa klucha, której nie chce się nawet kilku zdań napisać, a Twoje historie zasługują na więcej niż kilka zdań. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz :c Nawet jeśli się nie odzywam to jestem wierną czytelniczką, bez względu jak często dodajesz posty 😊
Ja po prostu wiedziałam! Wiedziałam, że to ta mała pinda wsadziła ten liścik. (Nie żebym podejrzewała na początku Duncan.. Nieee skądże znowu..) Jednak muszę przyznać, że nie spodziewałam się tego co powie. Bardziej bym była skłonna myśleć, że chodziło bardziej o Raven niż o związek Holly. Niemniej jednak jestem zadowolona z takiego obrotu spraw. W końcu się do siebie ruszyli! Nosz ile można!
Cieszę się, że w końcu chociaż Holly się otworzyła i powiedziała co czuje. Że w końcu się pogodzili. Aczkolwiek czuje, że Duncan powinien jednak coś powiedzieć od siebie. Cokolwiek. I to stwierdzenie, że nie chce patrzeć jak płacze. Mistrz czułości i delikatności. No tak. Czego ja się spodziewam po wielkim i złym Duncanie.
Mam przeczucie, że nie tylko na tym jednym w miarę pokojowym spotkaniu skończy się znajomość Roty i Holly. Coś mi się wydaje, że Rota może chcieć się zbliżyć do naszej bohaterki. Tylko pozostaje pytanie czy to dobrze, czy źle.
W każdym razie ogromnie cieszę się, że dalej tutaj witasz i sprawiasz mi "małą" radość!
Pozdrawiam Cię cieplutko i życzę mnóstwa weny i wolnego czasu 💓