Spis lektur obowiązkowych

piątek, 12 czerwca 2020

No dobra, bardzo dawno mnie tutaj nie było. Ale z racji, że jestem już dorosłą i odpowiedzialną (eche, świetny żart) osobą, to postawiłam przede wszystkim na studia. Dzisiaj wystawiono mi ostatnią ocenę, praca licencjacka przeszła już przez system antyplagiatowy i nawet wystawiono jej pierwszą recenzję, więc stwierdziłam, że to odpowiedni moment na opublikowanie nowego rozdziału. Żeby w ogóle dać jakiś znak życia. Także, ten tego... Zapraszam do lektury.

A tak na marginesie, to serdecznie przepraszam za te szalone odstępy pomiędzy wierszami, ale chyba jest to narzucone przez Bloggera i nie można ich usunąć. Niestety, tej fajnej funkcji z Worda nie skopiowali. Wielka szkoda.


Droga (nie) do miłości: Rozdział 68

„Ja – gwałtowna.

On – z kamienia.”

~M. B. Dziedzic

 

     Nie próbowałam ukryć zdziwienia. Szczerze zwątpiłam, że do tego spotkania dojdzie. Tym bardziej zaskoczył mnie widok Debrah.

   - Spodziewałam się każdego, tylko nie ciebie – oznajmiłam, nie witając się z dziewczyną.

     Rota zaśmiała się pod nosem. Na pewno wiedziała, że wywoła u mnie taką reakcję. Chciała tego, bo w przeciwnym razie podpisałaby się na liściku pełnym imieniem, nie tylko jego pierwszą literą.

     Potarła nagie dłonie. Miała rumiane od mrozu poliki. Próbowała nieco zakryć je pod grubym szalem, ale z marnym skutkiem. Puchowa kurtka zastąpiła beżowy płaszcz, a gustowne kozaki za kolano zostały wymienione – tak jak w moim przypadku – na ciepłe emu. Nawet zołzy dopadała lutowa aura.

     - Przynajmniej rozumiem, dlaczego chciałaś spotkać się pod szkołą. Stąd masz blisko do akademika – stwierdziłam.

     - To prawda – przytaknęła. – Może przejdziemy się kawałek?

     Przystałam na propozycję dziewczyny. Nieopodal liceum był Starbucks, postanowiłyśmy zamówić tam po gorącej czekoladzie na wynos. Nie zdecydowałyśmy się na zajęcie stolika wewnątrz. Chyba obie uważałyśmy, że nie czułybyśmy się tam komfortowo w swoim towarzystwie. Wolałyśmy oblodzone chodniki Crystal Hills.

     - O czym chciałaś porozmawiać? – zapytałam wreszcie, gdy powolnym krokiem szłyśmy wzdłuż sklepowego pasażu. Większość butików już zamknięto, ale w oknach wciąż paliły się świąteczne lampki oraz inne ozdoby. Gwiazdka trwała, dopóki był śnieg.

     - Co dzieje się w waszym związku?

     Dosadność tego pytania prawie zwaliła mnie z nóg. Debrah nie zamierzała owijać w bawełnę i bawić się w jakieś śmieszne aluzje. Szybko zadała pierwszy cios.

     Ach, cóż za piękny początek walki! Czy zawodniczki zdołają utrzymać ten poziom? Miejmy taką nadzieję.

     - Nie bardzo rozumiem, dlaczego akurat tobie miałabym o tym mówić.

     - Po prostu chcę wiedzieć.

     Przez chwilę mierzyłyśmy się spojrzeniami. Pierwsza spuściłam wzrok.

     - Nic się nie dzieje, w tym problem.

     - A dokładniej? – drążyła temat.

     - Od dwóch tygodni rozmawialiśmy tylko raz. Właśnie to mam na myśli, mówiąc nic.

     - Mhm – mruknęła, po czym upiła duży łyk czekolady. – I co zamierzasz zrobić?

     - Naprawdę nie wiem – westchnęłam.

     Patrzyłam na logo na kubku. Było przerażające. Zawsze uważałam je za dziwne, a ta twarz… Miałam wrażenie, jakby chciała mnie zahipnotyzować.

     - Najchętniej… – urwałam, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. I czy w ogóle powinnam coś mówić.

     Nie uważałam Debrah za zaufaną osobę. Jedynie Raven wyjawiłam swoje obawy, a i tak nie zrobiłam tego w pełni z własnej woli. Byłam już na skraju wytrzymałości nerwowej. Po prostu czułam, że dłuższe trzymanie wszystkich emocji w sobie zniszczy mnie.

     - Wiem, że nie jesteśmy koleżankami i rozumiem twoją niechęć, ale każdy widzi, co się dzieje. Z tobą i Duncanem. Black i cała reszta waszej grupki nie powiedzą tego na głos, bo boją się ciebie zranić. Prawda jest taka, że wasz związek to czysta fikcja.

     Kolejny mocny cios. Cholera, Debrah była świetną pięściarką. Jeszcze jedno celne uderzenie najpewniej mnie znokautuje i sędzia będzie zmuszony przerwać walkę. Musiałam zacząć się bronić. Albo przynajmniej robić uniki.

     - Tylko, że żadne z was tego nie przerwie, bo obojgu zależy. Czysta głupota i strata czasu.

     - Spotkałyśmy się, żebyś mogła mnie zdenerwować? W szkole nie znalazłaś dobrej okazji, o to chodzi?

     Proszę państwa, cóż za piękny prawy sierpowy. Rota krwawi, ale wciąż twardo stoi na ringu. Stanley wreszcie zaczyna reagować. Czyżby dopiero teraz dotarło do niej, że walczy?

     - Nie, mała Holly. Swoją drogą – upiła łyk czekolady – kiedy masz urodziny?

     - W grudniu – odparłam po dłuższej chwili. Ta dziewucha działała mi na nerwy.

     - Mogłam sama na to wpaść*. Wracając do twojego pytania, chciałam ci tylko uzmysłowić, że wasza napięta relacja oddziałuje na innych. Między innymi na Castiela. Jest rozdrażniony i ostatnio często się sprzeczamy.

     Przeszło mi przez myśl, że kłócą się nie tylko przez nas. Tajemniczy liściki walentynkowy od Raven musiał zrobić swoje.

     - Myślisz, że mnie odpowiada ta sytuacja? Męczę się, nawet bardziej niż ty i Cas, ale nie mogę wpłynąć na Duncana.

     - Nikt nie może – przytaknęła. – Nie zmusisz go, żeby zrobił pierwszy krok, bo ucierpi jego męskie ego. Jest dużym chłopcem, ale czasami zachowuje się jak pięciolatek. Dziecinność to u nich cecha genetyczna.

     Zatrzymałyśmy się w Parku Centralnym, przy niedziałającej o tej porze roku fontannie. Krajobraz prezentował się wręcz magicznie. Chodniki zostały dokładnie odśnieżone, w przeciwieństwie do trawników, na których zalegały wysokie zaspy. Suche gałęzie drzew oraz ławki przykrywał biały puch. Na licznych latarniach wciąż wisiały kolorowe lampki i świąteczne witraże. Za dnia na pewno park tętnił życiem, czego dowodem były chaotycznie ustawione bałwany.

     Stałyśmy naprzeciwko siebie, patrząc sobie w oczy. Debrah była zamyślona. Widziałam ją taką po raz pierwszy. Za pomocą własnych słów cofnęła się do niekoniecznie przyjemnych wspomnień, o czym świadczyły mocno ściągnięte brwi. Prawdopodobnie jako jedyna wiedziałam, że jej związek z Castielem wcale nie był taki cudowny, jak wielu myślało. Mieli swoje wzloty i upadki. Kłócili się i nie wszystko postrzegali identycznie. Po prostu tworzyli normalną parę.

     - Musisz z nim porozmawiać – powiedziała nagle, gdy dopiła gorącą czekoladę i wyrzuciła kubek do kosza. – Na osobności, żeby czuł się swobodnie. Szkoła odpada.

     - Średnio to odkrywcze, wiesz?

     - A jednak jeszcze tego nie zrobiłaś.

     No i mamy zwycięzcę! W trzeciej rundzie przez nokaut wygrywa… Debrah „Żmija” Rota! Czy kogoś ten werdykt zaskoczył?

     Wzięłam głębszy oddech, z trudem przełykając szkaradne przekleństwo, które cisnęło mi się na usta. Debrah miała rację. Cholera, jeszcze nikt nie miał tyle racji.

     Zdawałam sobie sprawę, że do rozmowy pomiędzy mną a Duncanem musi dojść. Aczkolwiek oboje woleliśmy zamiatać problem pod dywan, bo tak wygodniej. Nie potrafiliśmy przełamać wewnętrznej bariery. Czekaliśmy na ruch drugiej strony, przerzucając się nawzajem odpowiedzialnością. Byliśmy słabymi psychicznie tchórzami, nieprzygotowanymi na trudy związku. Prawdopodobnie nie damy rady tego uratować, ale paraliżował nas strach, gdy o tym myśleliśmy.

     - Już strasznie późno – oznajmiła Debrah, zerkając na ekran telefonu. – Zamykają akademik o dziesiątej, więc sama rozumiesz.

     - Tak, jasne – mruknęłam.

     - Cieszę się, że przyszłaś.

     Rota uśmiechnęła się promiennie i bez pożegnania zawróciła w stronę, z której przyszłyśmy. Wciąż stałam bez ruchu, patrząc na powoli oddalające się plecy dziewczyny. Nawet w emu jej ruchy były pełne gracji. Wkurzające.

     - Zrobiłaś to tylko dla siebie? – krzyknęłam, bo to pytanie nurtowało mnie, gdy Debrah tylko wyjawiła swoje pobudki.

     - Głównie! – odparła po dłuższej chwili. Jakby układała właściwą odpowiedź, która nie zdradzi wszystkiego, a jednocześnie będzie satysfakcjonująca dla obu stron.

     Zamierzałam odwrócić się na pięcie i również odejść, ale nagle poczułam konieczność odwdzięczenia się. Byłam dłużniczką Roty – wiedziałam to doskonale – a bardzo nie lubiłam mieć u kogokolwiek długu. Zwłaszcza u wyrachowanych dziewczyn.

     - Cas nie ma tajemniczej wielbicielki! – Brunetka przystanęła od razu. Spojrzała na mnie przez ramię. Zatrzymała się pod latarnią, więc dobrze widziałam zdumienie na jej twarzy. Wyjaśniłam, nim zdążyła zapytać. – Ten liścik napisała Raven! Nie wściekaj się o to!

     Zaśmiała się pod nosem. Nie wyglądała na zdenerwowaną, raczej odczuła ulgę. Mimo to miałam wrażenie, że nie od razu da po sobie poznać, że poznała prawdę.

     Do domu wróciłam przed dziesiątą, tak jak obiecałam mamie. Byłam zziębnięta, ale i zainspirowana – jeżeli można tak to określić – do rozpoczęcia trudnej rozmowy z Holdenem. Nie zabrałam się za odrabianie lekcji, bo wiedziałam, że nie skupię się na nich. W głowie wciąż miałam słowa Debrah. Z trudnością mogłam uwierzyć, że właśnie ona dodała mi najwięcej otuchy. Nie Raven, nie Rosaline, nie ja sama. Najwidoczniej potrzebowałam szczerej, dosadnej opinii osoby postronnej. Moje najbliższe koleżanki były zbyt emocjonalnie związane z tą sprawą.

     Cały dobry nastrój prysł, gdy, leżąc pod ciepłą kołdrą i oglądając powtórki Zabójczych umysłów, zaczęłam planować przebieg rozmowy. I wyznaczać datę jej przeprowadzenia.

 

 

     Dyrektorka Shermansky oraz jej mniej urocza zastępczyni – wicedyrektorka Delanay – zaraz po wygłoszeniu pięciominutowej mowy pochwalnej uciekły do swoich gabinetów, aby zjeść lunch. Stary dozorca, pan Carter, chwilę dłużej od nich towarzyszył nam, bo gablotka ze sportowymi trofeami nie chciała się zamknąć. Kilka siarczystych przekleństw i silne trzaśnięcie pomogły.

     Brązowy puchar, zdjęcie naszej drużyny oraz koszulka z podpisami wszystkich zawodniczek spoczęły na drugiej od dołu półce. O jeden poziom wyżej stały zeszłoroczne pamiątki, kiedy dziewczyny zajęły drugie miejsce. Raczej mało rzucały się w oczy. Zwłaszcza, że gablota stała w kącie. Co innego nagrody drużyny koszykarskiej. Dla tych przeznaczono honorową środkową witrynę.

     - Wyglądam jak pokraka – stwierdziła Raven, patrząc na fotografię za szkłem.

     - Przynajmniej tobie nie ucięli połowy głowy – mruknęłam z równie małym entuzjazmem co moja koleżanka.

     - Dziewczęta, czy to naprawdę takie ważne?

     Williams objęła nas i przyciągnęła do siebie stanowczo. Od wczoraj uśmiech nie schodził z jej twarzy. Była w świetnym humorze, ale nikogo nie powinno to dziwić. Jej pierwsze podopieczne niedługo odejdą z liceum z tytułem.

     - Tak, pani trenerko. – Zawsze bawiło mnie, w jaki sposób Raven zwracała się do Williams. – To zdjęcie zostanie na lata. Młodsze pokolenia, które nie dostąpią zaszczytu poznania mnie osobiście, zapamiętają najbardziej ekstrawagancką zawodniczkę tak.

     Wskazała palcem fotografię. Zrobiła przy tym minę, jakby mówiła o czymś obrzydliwym. Na przykład o brudnej toalecie w przydrożnym motelu.

     - Tutaj w ogóle nie wyglądasz ekstrawagancko – wtrąciła Heather, która od początku miała największy ubaw z marudzącej Raven. Już wczoraj naigrywała się z Black, a ta każde słowo starszej koleżanki brała śmiertelnie na poważnie.

     - No właśnie – przytaknęła różowowłosa.

     Trenerka Williams tylko westchnęła, kręcąc przy tym głową. Powinna cieszyć się, że miałyśmy jedynie taki problem. Gdyby mecz o trzecie miejsce nie poszedł po naszej myśli, panowałaby wśród nas grobowa atmosfera. Żadna nie miałaby ochoty na durne żarciki, a na zdjęcie nie chciałybyśmy nawet patrzeć. Budziłoby zbyt przykre wspomnienia.

     - Żeby rozweselić niektóre zawodniczki, dzisiaj po lekcjach zapraszam do Wéi Dao Mao. Na mój koszt – zaproponowała kobieta.

     - Na pani koszt? – powtórzyła z niedowierzeniem w głosie Raven. Już zdążyła całkiem zapomnieć o nienajlepszym zdjęciu. Teraz liczyło się wyłącznie darmowe jedzenie.

     - Niech stracę.

     Pani Williams szybko zawinęła się do pokoju nauczycielskiego. Słuchając kulinarnych życzeń Black, nieco podupadła na duchu. Najwidoczniej nie przemyślała do końca swojej decyzji i zbyt pochopnie wybrała nagrodę. A wystarczyłoby rozdać nam po lizaku na jutrzejszym treningu.

     My również nie zamierzałyśmy dłużej okupować gablotek z trofeami. Całą drużyną ruszyłyśmy do stołówki. Był już kwadrans po dzwonku, więc nie mogłyśmy liczyć na brak kolejki, ale nie miałyśmy też pola manewru. W szkolnym sklepiku nie sprzedawano zbyt pożywnego jedzenia. Chyba, że ktoś chciał nażreć się owsianymi batonikami i popić je wodą.

     - Zaczekajcie moment, proszę!

     Zza załomu ściany wyszła, a raczej wypadła, Peggy. Trzymała w dłoniach aparat cyfrowy. Raczej jeden z tych bardzo profesjonalnych. Zatrzymała się przed nami. Miała rumiane poliki, włosy jak zwykle były w nieładzie i oddychała płytko. Musiała przebiec spory odcinek albo jej kondycja stała nad grobem.

     Kątem oka dostrzegłam, jak Raven skrzywiła się na widok redaktorki szkolnej gazetki. Zapewne nigdy nie wybaczy dziewczynie zniewagi.

     - Mogę zrobić wam zdjęcie do wydania marcowego? – poprosiła z promiennym uśmiechem na twarzy. – Bardzo mi na tym zależy.

     Zgodziłyśmy się. Peggy ustawiła nas przy gablotach. Witryna, w której stały dwa puchary naszej drużyny, miała znaleźć się w centralnym punkcie fotografii. Margaret bardzo na tym zależało. Razem z Raven próbowałyśmy schować się za wyższymi zawodniczkami, aby uniknąć kolejnego kompromitującego zdjęcia. Marnie nam to wyszło. Ostatecznie zostałyśmy wypchnięte na pierwszy plan.

     - Świetnie. Zostańcie tak – nakazała Peggy, a chwilę później dostałyśmy silnym fleszem po oczach. Byłam pewna, że zmrużyłam powieki. Na pewno wyszłam jak podróbka Azjatki.

     Szkolna dziennikarka przeprowadziła błyskawiczny wywiad z Rebeccą oraz Debrah. Kilka krótkich pytań, na które dostała jeszcze mniej obszerne odpowiedzi. Wszystkie trzy uznały to za wystarczające.

     - I tak nie kupię tego szmatławca – burknęła Raven.

     Według mnie – kupi. Z ciekawości. Będzie chciała zobaczyć zdjęcie.

     Stołówka była pełna. Na szczęście Rosaline udało się zająć nasz stolik, ten stojący najbliżej drzwi. Odłożyłyśmy torby na krzesła i ruszyłyśmy na koniec kolejki. Nie była tak długa, jak zakładałam.

     - Zjadłabym solidną porcję mięska – oznajmiła Black rozmarzonym głosem. Zacierała ręce z zadowoleniem, a przecież nawet nie wiedziała, co serwowali.

     - Ja mama ochotę na spaghetti – wtrąciła Sucrette. Z nas trzech, to ona stała najbardziej na przodzie. Wychylała się i stawała na palcach, chcąc zobaczyć tablicę z menu, ale bezskutecznie. Przed nią było zbyt wiele osób.

     Kilka minut później okazało się, że panie kucharki nie przewidziały na dzisiaj ani makaronu, ani solidnej porcji mięska. Raven była zawiedziona, ale szybko doszła do wniosku, że dwa kawałki pizzy powinny ją pocieszyć. Su zdecydowała się na risotto z kurczakiem, a ja skromnie wybrałam sałatkę. Skoro po zajęciach miałyśmy iść na obiad do chińskiej knajpki, nie zamierzałam teraz się przejadać.

     Durand odebrała swoje zamówienie i odeszła od lady. Razem z Raven złożyłyśmy zamówienie i czekałyśmy na jedzenie, gdy niespodziewanie podszedł do nas Duncan. Serce zaczęło mi szybciej bić. Nie byłam przygotowana na jego obecność. W przeciwieństwie do Black straciłam cały animusz i połknęłam język.

     - Weźmiecie dla mnie dwa puddingi czekoladowe? – poprosił.

     - Przecież nie jesz słodyczy – słusznie zauważyła Raven. Mimo to domówiła jeszcze desery dla Holdena. I dodatkowy dla siebie.

     - Nie ja będę to jadł – mruknął z lekkim obrzydzeniem.

     - Od jak dawna jesteś chłopcem na posyłki? – zakpiła.

     - Kiedy ostatnio słyszałem twoje docinki? – westchnął zamyślony. – Czasami mi ich brakuje, naprawdę.

     Zgarnął z tacki Raven obie szklanki z puddingiem. Posłał dziewczynie oszczędny uśmiech. Szczery, niewymuszony, jakby chciał ją przeprosić, że już nie spędzają ze sobą tyle czasu, co kiedyś. Rzeczywiście, od naszej kłótni stracił kontakt z Black. Zanim do tego doszło, często sprzeczali się o drobnostki i żartowali. Mieli dobry kontakt, chyba ze względu na charakter.

     - Gratuluję wygranej – powiedział na odchodne i – w co przez dłuższą chwilę nie potrafiłam uwierzyć – poczochrał moje włosy.

     Gdyby nie zdziwienie na twarzy Raven, byłabym przekonana, że tego nie zrobił. Że odszedł bez słowa, kompletnie mnie ignorując. A jednak tak się nie stało.

     - Ja cię chrzanię – rzuciła Raven.

     Szybko opuściła kolejkę, zapominając o wzięciu sztućców. Musiałam zrobić to za nią. Lawirowała między stolikami oraz kręcącymi się po stołówce uczniami. Nie mogła doczekać się, aż opowie o wszystkim dziewczynom przy stoliku. Czasami zachowywała się bardzo dziecinnie. Albo jak naśladowczyni Rosaline.

     - Widziałyście to? – zapytała, gdy tylko podeszła do koleżanek. Mówiła tak głośno, że bez problemu słyszałam ją z odległości kilku metrów. A dookoła była horda rozgadanych nastolatków.

     Kiedy usiadłam na swoim krzesełku, trzy pary wścibskich oczu patrzyły na mnie z przejęciem. Wymuszały zeznania. Chciały usłyszeć każdą informację. Przez myśl mi przeszło, żeby odesłać je do Duncana. Niech on wszystko im wytłumaczy. Też chętnie dowiedziałabym się szczegółów.

     - Już niczego nie rozumiem – przerwała milczenie Rosaline. – Jesteście w końcu razem czy nie?

     - Mówiłam ci, że nie zerwali. – Raven przewróciła oczami. Była trochę podirytowana, że wałkowałyśmy to po raz drugi. – Są w separacji. Albo i nie.

     - Powiem to teraz, bo zaczynacie niepotrzebnie się nakręcać – odezwałam się, nim Meyer zdążyła otworzyć usta. – Od piątku nie rozmawialiśmy. Jasne? Nasz związek nadal… Wciąż nie wiem, kim dla siebie jesteśmy. Koniec tematu.

     - Holly…

     - Nie mówmy o tym więcej – przerwałam stanowczo Ros, bo ostatnią rzeczą, jakiej teraz pragnęłam, były próby pocieszenia. Debrah miała rację, nie mogłam poruszać tego tematu z koleżankami. Chciały dla mnie jak najlepiej – wiedziałam o tym – ale ich zaangażowanie tylko pogarszało sprawę. Denerwowałam się i stresowałam, a przez to oddalałam od rozwiązania problemu.

     Posłałam dziewczynom porozumiewawcze spojrzenia. Musiały wreszcie zrozumieć, że ich wścibskość była męcząca. Nie powiedziałam nic więcej, po prostu otworzyłam wieczko plastikowego pudełka i zabrałam się za jedzenie sałatki. Zawsze dobrze ją przyprawiali. Wszystkie składniki dodawano proporcjonalnie, dzięki czemu ser feta, papryka oraz ogórek nie tonęły w sałacie.

     Cisza przy naszym stoliku nie trwała długo. Raven zgrabnie przeszła do innego tematu. Wieczorku w spódnicy, tym razem u niej. Przynajmniej nie będzie musiała na jedną noc wynosić połowy dobytku.

     - Macie czas w sobotę? – zapytała.

     - Nie lepiej w piątek? – zaproponowała Rosaline.

     - Idę z Tobym do kina. Musimy uczcić naszą wygraną i wykorzystać darmowe bilety.

     - W takim razie sobota – potwierdziła Sucrette.

     - No a co z tobą, Wood? – zagaiła Raven, bo jako jedyna do tej pory nie dałam odpowiedzi na zaproszenie. – Przyjdziesz, czy znowu będziesz grać z bratem?

     Nie powiedziałam koleżankom o wieczornym spotkaniu w poniedziałek. Mimo że od samego początku zamierzałam. Chciałam zachować się w stosunku do nich uczciwie. Ale sprawy potoczyły się zupełnie innym torem. Nie przewidziałam, że o moich problemach w związku będę rozmawiała z Debrah. Wolałam nie wiedzieć, jak zareagowałaby Black, gdyby dowiedziała się o tym. Mogłaby odebrać to jako zdradę, bo z nimi nie dzieliłam się swoimi obawami. Równie prawdopodobne było, że po prostu wstanie z krzesełka i – przy wszystkich tutaj zebranych – podejdzie do Roty, by wszcząć kłótnię.

     Pewne sprawy najlepiej przemilczeć.

     - Tak, przyjdę.

     Myśląc o Debrah, odruchowo powędrowałam wzrokiem w kierunku stolika, gdzie siedziała szkolna elita. Nie widziałam wszystkich, którzy przy nim siedzieli, ale dostrzegłam brunetkę. Zajmowała swoje zwyczajowe miejsce, pomiędzy Castielem a Reidem. Całą uwagę poświęciła telefonowi. Nie wyczuła mojego spojrzenia i zapewne, w przeciwieństwie do mnie, nie myślała o rozmowie, którą przeprowadziłyśmy. Ciągle dudniły mi w głowie jej słowa. Musisz z nim porozmawiać. Na osobności… Szkoła odpada.

     Chyba podjęłam decyzję. Oby słuszną.

 

 

     Postanowiłam nie tracić czasu. Do domu wróciłam kilka minut po dziewiętnastej i od razu pobiegłam do swojego pokoju, aby zmienić ubrania. Nie mogłam cały dzień paradować w szkolnym mundurka. Poza tym w znoszonych spodniach i luźnej bluzie będzie mi wygodniej.

     - No nie, znowu gdzieś wychodzisz – skarciła mnie mama, gdy zakładałam buty. Sfatygowane emu, bo nawet rozmowa z Duncanem nie była warta przemarznięcia. No i nie wybierałam się daleko. – Holly, jest już późno.

     Spojrzałam na kobietę błagalnym wzrokiem. Przecież nie wymykałam się cichaczem z domu o trzeciej w nocy.

     - Muszę coś załatwić – odparłam zdawkowo, nie przestając szykować się do wyjścia.

     - Co jest takiego ważnego, że nie może poczekać do jutra?

     - Nie zainteresuje cię to.

     - A może jednak?

     Sarah westchnęła pretensjonalnie, bo wiedziała, że nic już nie ugra. Nie było aż tak późno, jak próbowała mi i sobie wmówić. Nie znalazła też sensownego argumentu, aby zatrzymać mnie w domu. Mogła co najwyżej zawołać tatę i zdać się na jego metody wychowawcze, ale obie wiedziałyśmy, że był w tym znacznie gorszy. Zwłaszcza w stosunku do mnie. Pobłażał jedynej córce, jak tylko potrafił.

     - Nie odrobiłaś lekcji.

     Tonący brzytwy się chwyta.

     - Bo niczego nam nie zadali. Mamo, czy kiedykolwiek zawiodłam twoje zaufanie?

     Trochę nie przemyślałam swoich słów, ale żywiłam ogromną nadzieję, że kobieta nie przytoczy kilku sytuacji, gdy wyczuła ode mnie alkohol albo papierosy. Nawet, jeżeli to nie ja paliłam, a osoby w moim otoczeniu. Dla Sarah niewiele to zmieniało. Znaczyło jedynie, że zadawałam się z nieodpowiedzialnymi i zbrukanymi dzieciakami.

     - Będę przed dziesiątą – zapewniłam kolejny raz w tym tygodniu, po czym wyszłam.

     Chwilę po opuszczeniu domu dostrzegłam poruszenie na posesji Holdenów. Dwie ciemne, postawne osoby – od razu założyłam, że to Duncan oraz Castiel – krążyły wokół domu i najwidoczniej czegoś szukały. Szczerze wątpiłam, aby któryś z braci zgubił klucze.

     Przebiegłam przez ulicę. Bez pozwolenia weszłam do sąsiadów. Furtka nie została zamknięta, co trochę mnie zaniepokoiło. Chłopcy zawsze pilnowali, aby nie pozostawić jej otwartej ze względu na Demona.

     - Cześć – przywitałam się, czym obu nieco przestraszyłam. Nie spodziewali się wizyty o tej porze. A już na pewno nie mojej.

     - O, Holly – mruknął Duncan, ale zaraz odzyskał rezon. – Proszę, powiedz, że przyszłaś tutaj, bo ten zapchlony kundel właśnie rozkopuje twój ogród.

     Zbliżył się trochę zbyt gwałtownie. Odruchowo zrobiłam dwa kroki w tył, aby zwiększyć dystans. Nie czułam się komfortowo. Nawet w spranych jeansach i zwykłej szarej bluzie zapinanej na suwak, a przecież miało być tak swobodnie. Dopóki nie stanęłam naprzeciwko Holdena, wszystko szło dobrze. Teraz moja cała pewność siebie poszła lepić bałwana.

     - Znowu wam uciekł? – spytałam, mimo że znałam odpowiedź.

     Duncan źle zareagował na słowo znowu. Jakbym wypominała mu, że ostatnio przecież to ja uratowała mu skórę. Wiele czasu minęło od tamtego dnia. Niby kilka miesięcy, a nasza relacja zmieniła się diametralnie. Trudno uwierzyć, że na początku pałałam do Duncana ogromną niechęcią, a teraz sama do niego przyszłam, aby spróbować odbudować nasz związek. Lub definitywnie go zakończyć, ale to już zależało od przebiegu rozmowy.

     Nieco mnie ta sytuacja bawiła. Trochę tak, jakbyśmy cofnęli się do ostatnich dni wakacji. Chyba los z nas zakpił.

     - Zapomniałem zamknąć bramki, kiedy wychodziłem do sklepu – wyjaśnił Duncan. Słyszałam w jego głosie złość i doskonale wiedziałam, jak wiele kosztowało go przyznanie, że popełnił błąd.

     - Znowu – warknął Castiel, dobijając brata. Rozumiałam go, bo z pewnością był przerażony. Demon – jego ukochany pupil – zniknął i mogło grozić mu niebezpieczeństwo. Domowy pies, spędzający większość czasu na kanapie, nie miał pojęcia, jak zachować się w mieście. Mógł wpaść pod samochód albo pogryźć się z innym psem. Ponure scenariusze mnożyły się w mojej głowie.

     Pierwszy oprzytomniał Duncana. Odsunął na bok przepychanki słowne i postanowił zacząć działać.

     - Tracimy czas. Pokręć się po okolicy – zwrócił się do brata – a ja wezmę auto i pojadę w stronę centrum. Nie wiemy, jak daleko mógł odejść.

     Cas zgodził się bez oporu. Wrócił tylko na chwilę do domu, aby wziąć smycz. Prawdopodobnie Demon nie miał nawet obroży, dlatego trudno byłoby go przyprowadzić. Ponadto przez to mógł sprawiać w oczach ludzi wrażenie większego zagrożenia. Bezpański, półmetrowy pies nie zostanie przychylnie odebrany przez mieszkańców. Nie wyjawiłam swoich obaw, aczkolwiek Holdenowie musieli być tego świadomi. Do licha, czy to diabelskie rodzeństwo nie mogło kupić jamnika?

     - Zaczekaj! – krzyknęłam za Duncanem. – Mogę jechać z tobą?

     Zerknął na mnie przez ramię. Nie trwało to nawet dwóch sekund, ale usiłowałam wytłumaczyć sobie, że zareagował tak przez sytuację, a nie ze względu na moją osobę.

     - Po co? – burknął, otwierając pilotem drzwi garażowe.

     - Martwię się o Demona – odpowiedziałam niemal natychmiast. – I chciałam z tobą porozmawiać. O… No wiesz.

     - Wiedziałem. – Otworzył drzwi od strony pasażera i skinął na mnie głową. – Wsiadaj.

     Ucieszyłam się, że nie kazał mi spadać i nie próbował przełożyć tego na inny dzień, tydzień albo miesiąc. Holden zachował się trochę tak, jakby spodziewał się mojej wizyty. Może Castiel podburzał go, jak mnie Debrah. Istniała również możliwość, że wcześniej niż ja chciał tej rozmowy i próbował zainicjować ją na przykład podczas walentynkowej zabawy, a zajęcie miejsca obok wcale nie było przypadkiem tylko skrupulatnie zaplanowaną intrygą. Wycofał się z planu, bo wyczuł moje zobojętnienie. Gdybym nie zachowała się jak naburmuszona księżniczka, moglibyśmy mieć te trudne chwile za sobą. Może nawet zdążylibyśmy zaśmiać się z tego raz czy dwa.

     Radio w samochodzie nie grało, a Duncan jechał bardzo powoli. Miałam nadzieję, że domyślał się, gdzie mógł uciec Demon, bo krążenie po Crystal Hills nie było dobrym pomysłem, a raczej stratą czasu.

     - Duncan… – zaczęłam, przerywając ciszę między nami.

     - Pogadamy, jak go znajdziemy – przerwał mi. – Na razie jestem zbyt wściekły i mogę powiedzieć coś niewłaściwego.

     Spojrzałam na jego kamienną twarz. Nie wyrażała żadnych emocji, co nie było nadzwyczajne, ale w głosie chłopaka słyszałam prawdziwy niepokój. Bał się o psa, bo co by nie mówić, to także jego zwierzak. Przywiązał się do niego, a świadomość, że właśnie ktoś mógł go krzywdzić zapewne mroziła mu krew w żyłach i przyspieszała bicie serca.

     - W porządku – przystałam na to. Rzeczywiście w tym momencie mieliśmy ważniejszą sprawę na głowach od próby ratowania związku. – Domyślasz się, gdzie mógł pójść? Nie znam się na psach, ale chyba nie kręciłby się po mieście. Raczej wybrałby znajome miejsce.

     - Też tak myślę, dlatego jedziemy do parku. Czasami chodzimy tam na spacery.

     - Nie sądziłam, że go wyprowadzasz.

     Byłam szczerze zaskoczona. Jakoś nie umiałam wyobrazić sobie Duncana na przechadzce alejkami urokliwego o każdej porze roku parku. Ze mną nigdy nie wybrał się na romantyczny spacer. Zawsze siedzieliśmy w domu albo u znajomych. Rzadziej robiliśmy wypady na miasto. Pomyślałam, że jeżeli pozostaniemy parą, zaproszę Holdena na takie wyjście. Bez samochodu, hałaśliwych przyjaciół i głośnej muzyki. To byłoby bardzo nie w naszym stylu.

     - Castiel chciał pieska, ale nie zawsze ma ochotę zajmować się nim.

     - Coś o tym wiem. Czasami muszę sprzątać za Kevina terrarium jaszczurki. Jak teraz o tym myślę, ostatnio coraz częściej.

     - Nie wspominałaś, że macie zwierzaka.

     - Tak, gekona, którego szczerze nienawidzę. Jest wielki i zawsze próbuje mnie ugryźć.

     - Przynajmniej nie ucieka.

     - Co najwyżej wchodzi pod komodę.

     Duncan zaśmiał się szczerze, a ja poczułam wielką ulgę. Trochę poprawiłam nastrój Holdenowi i uświadomiłam sobie, że niezobowiązujące rozmowy wciąż nam wychodziły.

     Przy parku nie było miejsca, aby zostawić samochód. Najbliższy parking znajdował się kilkadziesiąt metrów dalej pod jedyną w mieście pizzerią. Mimo to dystans przeszliśmy bardzo szybko. Nie mogliśmy pozwolić sobie na stratę czasu.

     Park był pusty, zupełnie jak w poniedziałek, gdy przyszłam tutaj z Debrah. Aczkolwiek dzisiaj wydawał się znacznie większy. Ciągnął się wzdłuż i wszerz, jakby nie miał końca.

     - Rozdzielmy się – zaproponowałam, na co Duncan natychmiast przystał.

     Poszliśmy w swoje strony. Nie przemyślałam, w jaki sposób złapię Demona, jeśli go znajdę. Zwierzak biegał bez obroży. Ponadto nie znał mnie zbyt dobrze i raczej nie zareaguje na moje nawoływania oraz komendy. Jednakże obawy szybko odsunęłam na bok. Najpierw musiałam znaleźć psa, później będę martwić się, jak go przy sobie zatrzymam.

     Rozglądałam się dookoła i wykrzykiwałam imię czworonoga. Czasami z oddali słyszałam głos Duncana, który również wołał Demona. Zdesperowana zeszłam z odśnieżonego chodnika i kroczyłam w wysokich zaspach. Park był naprawdę rozległy i do większości jego części nie prowadziły ścieżki. Możliwe, że psiak schował się za krzakami.

     Chodziłam najszybciej jak mogłam. Śnieg skutecznie mnie spowalniał, mimo to parłam do przodu. Nogawki spodni, a także buty już przemokły i wiedziałam, że jeśli nie spędzę weekendu w łóżku zasmarkana, to będę mogła mówić o wielkim szczęściu. A ono raczej unikało mnie szerokim łukiem.

     Przystanęłam na moment, aby wziąć kilka głębszych wdechów. Bardzo zmęczyłam się szybkim marszem oraz krzykami. Mroźne powietrze dostawało się do gardła, zwiastując poza przeziębieniem również anginę. W tym samym momencie mój telefon zaczął dzwonić. Zdjęłam wełnianą rękawiczkę, aby odebrać.

     Duncan.

     Przez dwie, może trzy sekundy miałam ochotę roześmiać się głośno. Na pewno znalazł Demona i wracał z nim do samochodu. Niestety, słowa chłopaka błyskawicznie rozwiały pozytywne myśli.

     - I jak? – Słyszałam po głosie Holdena, że również był zmęczony, ale przede wszystkim zmartwiony. Świadomość, że ukochany pupil znowu uciekł przez jego nieuwagę, na pewno musiała mu ciążyć.

     - Nie znalazłam go – odparłam z trudem. Owszem, miałam do przejścia jeszcze kawałek, ale z każdą kolejną upływającą minutą szanse na spotkanie Demona w parku malały. W tej chwili były prawie zerowe.

     Duncan zaklął szpetnie. W głośniku telefonu usłyszałam cichy szelest, a zaraz charakterystyczny dla żarowej zapalniczki syk ulatującego gazu. Wolałam nawet nie myśleć, ile papierosów chłopak zdążył już wypalić.

     Niespodziewanie usłyszałam głośne szczeknięcie. Po chwili kolejne, tym razem bardziej piskliwe, jakby szczenięce. To nie był skowyt lub piśnięcie, a wesołe szczekanie dwóch psów nawołujących się do wspólnej zabawy.

     - Słyszałeś? – rzuciłam krótko, aby zorientować się, kto był bliżej zwierząt.

     - Taa, ledwo – mruknął. – Myślisz, że to Demon?

     - Mam taką nadzieję. Nie rozłączaj się – poleciłam, od razu ruszając w stronę, z której dochodziły szczeknięcia. Telefon z aktywnym połączeniem schowałam do kieszeni kurtki.

     Odgłosy rozlegały się niedaleko wschodniego wejścia do parku, które mijałam jakiś czas temu. Starałam się zachować zimną krew i nie wpadać w niepotrzebną euforię, ale w głębi duszy bardzo pragnęłam, aby jeden z psów – ten o bardziej piskliwym głosie – był Demonem. W ogóle nie przejmowałam się, jaką sytuację zastanę na miejscu. Znalezienie tego cholernego futrzaka to priorytet.

     Nieopodal ośnieżonej altany biegały dwa psy. Były podobnego wzrostu, oba dosyć wysokie, i świetnie bawiły się w swoim towarzystwie. Skakały w zaspach, wesoło poszczekując. Co jakiś czas doskakiwały do siebie, by za chwilę odejść na bezpieczną odległość i wyczekiwać reakcji kompana.

     - Demon! – zawołałam, aby upewnić się w przypuszczeniach. Ciemny, nieco wyższy pies wyprostował się, postawił uszy i spojrzał w moim kierunku. Zamerdał ogonem, po czym szczeknął krótko, jakby oznajmiając, że wszystko było w porządku. Nie patrzył na mnie zbyt długo. W jego mniemaniu psi towarzysz wydawał się ciekawszy.

     Czułam ogromne zmęczenie, a mimo to, dzięki uldze, która momentalnie spłynęła na mnie, gdy zobaczyłam Demona, znalazłam resztki siły, by podbiec do bawiących się psów. Prawdopodobnie jeszcze nigdy widok zwierzęcia nie sprawił mi tyle radości. Wątpiłam, aby kiedykolwiek to uczucie powróciło z równie wielką siłą.

     - To twój zwierzak?

     Usłyszałam znajomy głos dochodzący z altanki. Na odśnieżonej ławce siedziała Kimberly. Trzymała w dłoniach termos, a na kolanach smycz. Ruchem głowy wskazała Demona, który nie zwracał na mnie uwagi. Najwidoczniej nie przejął się, że jego właściciele biegali po Crystal Hills, tracąc ze strachu zmysły. Zazdrościłam mu tej nieświadomości.

     - Nie, tylko pomagam go szukać. – Zaśmiałam się nerwowo. – To znaczy pomagałam, bo już się znalazł. Zaczekaj moment.

     Wyjęłam z kieszeni kurtki telefon. Całkiem zapomniałam, że miałam na linii Duncana.

     - Halo?

     - Kurwa, nareszcie. Krzyczę do ciebie od minuty – warknął Holden. – Gdzie jesteś?

     - Przy altanie, obok wschodniego wejścia. I znalazłam Demona.

     - Daj mi chwilę.

     Odwróciłam się do Kim. Wciąż siedziała na ławeczce, leniwie popijając napój z termosu. Patrzyła na mnie i, mimo że milczała, czułam w jej spojrzeniu, że czekała na wyjaśnienia.

     Westchnęłam przeciągle. Nie najgorzej. Mogłam trafić na Raven podczas wieczornego spaceru. Wtedy wrzaskom oraz wyrzutom nie byłoby końca.

     - Rozmawiałam z Duncanem, to jego pies. Właściwie Castiela.

     Trochę plątałam się w wyjaśnieniach. Nadmiernie gestykulowałam rękoma, bo właściwie nie wiedziałam, co powinnam powiedzieć. W gruncie rzeczy nie miałam powodów, aby się tłumaczyć. Zwłaszcza Kim, nie byłyśmy przecież bliskimi koleżankami. Kilka wspólnych spotkań nie czyniło nas przyjaciółkami.

     - A ty pomagałaś mu go szukać? – dopytała z cwaniackim uśmiechem. Błyskawicznie połączyła fakty.

     - Proszę, nie wspominaj o tym Raven. Powiem jej wszystko osobiście, ale jeszcze nie teraz. Nadal niczego sobie nie wyjaśniliśmy.

     - Jasne, mała, nie panikuj. To nie moje sprawy. – Uniosła ręce w obronnym geście.

     - Demon, ty cholerny kundlu – warknął Duncan, gdy tylko zbliżył się do nas. – Zabiję cię, jak wrócimy do domu.

     - Spokojnie – westchnęłam. – Nie po to biegaliśmy po parku tyle czasu, żebyś teraz go mordował.

     - Ty go znalazłaś? – zwrócił się do Kimberly.

     - Właściwie, to on nas. Zaczepiał Bastet.

     - Bastet? Czy to przypadkiem nie był kot? – zadrwił Holden. Dobrze wróżyło na przyszłość. Powoli wracał do siebie.

     - Twój też na demona nie wygląda – odgryzła się Kim.

     Parsknęłam śmiechem. Tylko wrogie spojrzenie bruneta sprawiło, że w miarę przyzwoicie zachowałam spokój. Nie spodziewałam się po dziewczynie aż tak ciętego języka. Co prawda nie wyglądała na potulną myszkę, która mimo uszu puszczała wredne uwagi, ale miałam nieodparte wrażenie, że nawet Raven nie prześcignęłaby jej w ripostach.

     - Nieważne. Dzięki, że go nie kopnęłaś na odpierdol – mruknął Duncan, po czym zawołał swojego psa. – Demon, wracamy do domu!

     Podszedł do zwierzaka, który jeszcze przez chwilę wyglądał, jakby zamierzał uciec przed właścicielem. Ostatecznie jedynie zaskomlał i zamachał łapami, gdy Holden go podnosił. Bez większego wysiłku wziął czworonoga na ręce, mimo że temu wyraźnie nie odpowiadała pozycja, w jakiej się znalazł.

     - Naprawdę będę wdzięczna, jeśli…

     - Nie musisz tego powtarzać – przerwała mi Kim. – Trzymam kciuki.

     Podniosła zaciśnięte w piąstki dłonie. Uśmiechała się przy tym promiennie, a jednak miałam wrażenie, że trochę wymuszenie.

     Pożegnałam koleżankę i szybkim krokiem ruszyłam za Duncanem. Czekał na mnie przy latarni. Jakby chciał, żebym widziała zniecierpliwienie na jego twarzy. Na pewno nie było mu komfortowo. Demon wierzgał łapami i usilnie próbował wyrwać się z rąk właściciela. Już nie był pokornym szczeniaczkiem, którego wystarczyło złapać i posadzić na kolanach, aby w pełni przejąć nad nim kontrolę. Powoli wchodził w dorosłość, ale na razie przechodził buńczuczny etap. Zupełnie jak nastolatek.

     - Dzwoniłeś do Castiela? – zapytałam, przerywając milczenie. Opuściliśmy park i powoli zbliżaliśmy się do parkingu.

     - Zrobię to w samochodzie. Chwilowo nie mam wolnej ręki.

     Skinęłam głową, mimo że chłopak nie mógł tego dostrzec. Szedł kilka kroków przede mną, a ja próbowałam za nim nadążyć. Bardzo spieszyło mu się, by odstawić psa do auta.

     - Wyjmiesz kluczyki? Są w lewej kieszeni kurtki – poprosił, gdy wreszcie stanęliśmy obok czarnego lexusa.

     Otworzyłam drzwi za kierowcą, aby Duncan mógł usadzić futrzaka na tylnej kanapie. Sama obeszłam pojazd dookoła i zajęłam miejsce pasażera.

     Szczerze nie lubiłam tej maszyny. Wolałam skromne, małe samochody, które nie osiągały zatrważających prędkości. Po prostu czułam, a raczej wydawało mi się, że czułabym się w nich bezpieczniej. Niestety nikt w moim najbliższym otoczeniu nie podzielał tej opinii. Jednakże dzisiaj, gdy wreszcie mogłam pozwolić sobie na jakieś przemyślenia, bo Demon był z nami cały i zdrowy, naprawdę cieszyłam się, że znowu siedziałam w tym aucie. Stanowiło własność Duncana i skoro mnie do niej dopuścił, to oznaczało, że zrobiliśmy krok naprzód. Albo przynajmniej stanęliśmy na nogi i otrzepaliśmy kolana z kurzu.

     Pocierałam dłońmi w wełnianych rękawiczkach o zmarznięte uda. Najchętniej zdjęłabym spodnie oraz przemoknięte buty i skarpetki. Marzyłam o gorącej herbacie i własnym łóżku. Zniecierpliwiona czekałam, aż Duncan skończy rozmawiać z bratem i w końcu ruszymy do domu. Holden miał najwidoczniej inne plany. Gdy schował telefon do kieszeni spodni, z drugiej wyjął paczkę papierosów. Z niedowierzeniem przyglądałam się, jak podpalał końcówkę szluga, by zaraz wydmuchać kłąb siwego dymu. Stał odwrócony do mnie plecami, oparty nonszalancko o maskę i zdawał się nie pamiętać, że czekałam na niego w samochodzie. Nienagrzanym w dodatku.

     Gwałtownie uderzyła mnie myśl, że specjalnie odwlekał moment, kiedy znajdziemy się sami w niewielkiej przestrzeni lexusa. Co prawda z tyłu siedział Demon, ale raczej nie zajmie nas bezsensownym monologiem o rzeczach absolutnie nieważnych.

     Niewiele analizując, po prostu wysiadłam z samochodu i trzasnęłam za sobą drzwiami.

     Duncan jedynie zerknął na mnie przez ramię. Zastanawiałam się, czy zwróci mi uwagę za brak szacunku w stosunku do jego ukochanej zabawki. Nie zrobił tego.

     - Wracaj do środka – nakazał głosem wypranym z emocji.

     - Mieliśmy porozmawiać – rzuciłam szybko, niemal rozpaczliwie. Miałam ściśnięte gardło, ale nie mogłam teraz odpuścić. To była prawdopodobnie ostatnia szansa na uratowanie naszej relacji.

     - To może poczekać. Przeziębisz się.

     - Przepraszam!

     Czułam, że musiałam krzyknąć. Inaczej nie zdołałabym w ogóle się odezwać.

     Duncan zamarł z papierosem tuż przed ustami. Patrzył na mnie rozszerzonymi w zdziwieniu oczami. Wyglądał na kompletnie rozbitego. Nie spodziewał się z mojej strony przeprosin, raczej wytykania błędów. Jeszcze kilka dni temu to właśnie zrobiłabym podczas tej rozmowy. Wylałabym na głowę chłopaka wiadro pomyj. Usilnie starałabym się udowodnić mu, jak dotkliwie mnie zranił swoim zachowaniem. Wywlekłabym wszystkie argumenty, aby udowodnić, że to właśnie on zawinił.

     Jednakże po rozmowie z Debrah nabrałam dystansu. Dużo myślałam o całej sytuacji i doszłam do jedynego sensownego wniosku – tę kłótnię wywołałam ja. Byłam za nią całkowicie odpowiedzialna. Pokazałam, że nawet nie próbowałam zaufać Duncanowi. Z góry założyłam brak uczciwości z jego strony, bo dałam posłuch wszystkim obrzydliwym plotkom.

     - Przepraszam, że poszłam do Peggy i wypytywałam o twój związek z Heather. A później bałam się odezwać do ciebie. Ciągle myślałam, że ty powinieneś zrobić to pierwszy. W ogóle zachowałam się beznadziejnie i przepraszam cię za wszystko.

     Łzy spływały po moich zmarzniętych policzkach. Co rusz pociągałam nosem, próbując opanować emocje. Bezskutecznie. Tłumione uczucie, które spychałam na bok przez tak długi czas, wreszcie doszły do głosu. Dały znać o sobie w głośny i naprawdę bolesny sposób. Duncan przytulał mnie mocno, jakby bał się, że zniknę, jeśli przestanie. Głaskał uspokajająco po głowie, przyciskając moją twarz do swojej piersi. Nie przeszkadzało mi nawet zimno kurtki pilotki, na której opierałam czoło.

     - Jest mi tak bardzo przykro – zawyłam stłumionym przez płacz oraz ubranie głosem.

     - Kurwa – zaklął cicho, ale w tym jednym słowie usłyszałam wszystkie emocje Holdena. Złość, a jednocześnie smutek, rozżalenie oraz bezradność. Czuliśmy to samo, ale inaczej to okazywaliśmy.

     Zapanowała między nami cisza. Nie tylko my milczeliśmy. Całe otoczenie zamarło w bezruchu. Od dłuższego czasu nie przejechał obok samochód, nie przeszedł człowiek. Byliśmy tylko my oraz czarny lexus, a w nim pies, który kręcił się niecierpliwie. Jakby wyrwali go z kontekstu. Jego ekspresyjność tutaj nie pasowała.

     - Duncan – szepnęłam, unosząc głowę, aby spojrzeć na chłopaka. Nie pozwolił mi. Stanowczym gestem oparł brodę na mym czole.

     - Jeszcze moment. Nie chcę patrzeć, jak płaczesz.

     Powoli uspokajałam się. Zaczynałam oddychać równomiernie, a spod powiek przestały wypływać łzy. Jeszcze nigdy nie czułam ze strony Holdena takiego wsparcia. Pierwszy raz okazał mi tyle emocji i udowodnił, jak wiele dla niego znaczyłam.

     Zaśmiałam się, bo naprawdę mi ulżyło. Aczkolwiek przez płacz zabrzmiało to bardziej jak nieeleganckie prychnięcie.

     - Demon zaczyna drapać tapicerkę – powiedziałam, patrząc na zwierzaka z lekkim rozbawieniem. On nie miał pojęcia, jak ważnego momentu był świadkiem. Obchodziło go tylko, że został zamknięty samotnie w samochodzie i bardzo mu ten fakt doskwierał. – Może powinniśmy wrócić?

     Odsunęłam się na krok od Duncana, gdy ten zmniejszył uścisk. Szybko przetarłam twarz rękawiczkami. Wytarłam z policzków mokre ślady po łzach. Ostatni raz pociągnęłam nosem i dopiero wtedy spojrzałam na chłopaka. Miał zbolałą minę. Podczas gdy ja za wszelką cenę starałam się nie pokazywać smutku, on był nim przepełniony do tego stopnia, że nie potrafił tego ukryć. Na widok Holdena znów zapragnęłam rozpłakać się, ale nie chciałam już przedłużać. Zacisnęłam dłonie w piąstki i wymusiłam uśmiech. Jednakże oczy na pewno zdradzały, ile wewnętrznego bólu jeszcze w sobie trzymałam. Wciąż musiały być zaszklone, zdążyły już zaczerwienić się, a powieki spuchły.

     Duncan pochylił się, aby pocałować moje czoło. Nie był to namiętny pocałunek, zachęcający do dalszych pieszczot. W ten sposób chłopak okazywał mi troskę oraz czułość, a ja chłonęłam owe uczucia przez skórę. Bardzo mi ich brakowało.

     Bez słowa wsiedliśmy do samochodu. Demon przywitał nas niezwykle entuzjastycznie. Próbował przeskoczyć na przednie fotele, aby polizać nas po twarzach. Był uroczy w swoim ekspresjonizmie. Jemu zdecydowanie łatwiej przychodziło pokazywanie uczuć. Cholernie mądra istota, od której powinniśmy uczyć się wielu rzeczy.

     - Możesz poszukać chusteczek w schowku, ale wątpię, żeby tam leżały – zaproponował Duncan, gdy głaskałam Demona po głowie. Mrużył z zadowoleniem oczy i mogłam założyć się o wiele, że uśmiechał się do mnie.

     - Poradzę sobie – odparłam.

     Podczas drogi powrotnej nie grało radio. Psa szybko znudziły monotonne pieszczoty i rozłożył się na tylnej kanapie. Chyba wszyscy byliśmy zmęczeni ostatnimi wydarzeniami. Poszukiwania Demona, a później długo wyczekiwana rozmowa. Nie powiedziałam wszystkiego, co chciałam, ale oboje zrozumieliśmy, że naprawdę zależy nam na sobie.

     - Co powiesz na spacer w weekend? Park jest piękny zimą.

     Duncan uśmiechnął się leniwie. Potraktowałam to jako zgodę.

     Małymi krokami do przodu.

 

♥ ♥ ♥ ♥

 

* Chyba już o tym wspominałam, ale powtórzyć nie zaszkodzi. Holly (ang.) – ostrokrzew, czyli krzew będący anglosaskim symbolem Bożego Narodzenia. Stąd też przytyk.


1 komentarz:

  1. Cześć i czołem!
    Nawet nie wiesz jak ja się cieszę na kolejny rozdział! Cierpliwie czekam i zaglądam co któryś dzień i sprawdzam, czy coś się pojawiło. Aż w końcu się doczekałam!
    Powinnaś mnie bić po głowie za brak komentarzy. Jestem leniwa klucha, której nie chce się nawet kilku zdań napisać, a Twoje historie zasługują na więcej niż kilka zdań. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz :c Nawet jeśli się nie odzywam to jestem wierną czytelniczką, bez względu jak często dodajesz posty 😊

    Ja po prostu wiedziałam! Wiedziałam, że to ta mała pinda wsadziła ten liścik. (Nie żebym podejrzewała na początku Duncan.. Nieee skądże znowu..) Jednak muszę przyznać, że nie spodziewałam się tego co powie. Bardziej bym była skłonna myśleć, że chodziło bardziej o Raven niż o związek Holly. Niemniej jednak jestem zadowolona z takiego obrotu spraw. W końcu się do siebie ruszyli! Nosz ile można!
    Cieszę się, że w końcu chociaż Holly się otworzyła i powiedziała co czuje. Że w końcu się pogodzili. Aczkolwiek czuje, że Duncan powinien jednak coś powiedzieć od siebie. Cokolwiek. I to stwierdzenie, że nie chce patrzeć jak płacze. Mistrz czułości i delikatności. No tak. Czego ja się spodziewam po wielkim i złym Duncanie.
    Mam przeczucie, że nie tylko na tym jednym w miarę pokojowym spotkaniu skończy się znajomość Roty i Holly. Coś mi się wydaje, że Rota może chcieć się zbliżyć do naszej bohaterki. Tylko pozostaje pytanie czy to dobrze, czy źle.

    W każdym razie ogromnie cieszę się, że dalej tutaj witasz i sprawiasz mi "małą" radość!
    Pozdrawiam Cię cieplutko i życzę mnóstwa weny i wolnego czasu 💓

    OdpowiedzUsuń