Ok. Przegięcie z mojej strony absolutne. Prawie cztery miesiące bez rozdziału... Ale nie będzie lepiej.
Trzeci rok i te sprawy.
#pracalicencjackawlesie
Droga (nie) do miłości: Rozdział 67
„Tylko w fantazjach wszystko przebiega po naszej myśli.”
~A. Depko
Przyszłam do Raven godzinę przed umówionym spotkaniem, aby pomóc w przygotowaniu przekąsek oraz domu na przyjście gości. Zadzwoniła do mnie z samego rana, budząc przy tym, co absolutnie nie zrobiło na niej wrażenia. Spanikowana tłumaczyła, że Toby wpadł nieoczekiwanie w zeszły wieczór i z niewiadomych powodów został na śniadanie, a przez to nie zdążyła nawet posprzątać. O upieczeniu dwóch blaszek babeczek z pudełka nawet nie myślała. Dobrze, że w piątek po zajęciach zrobiłyśmy zakupy, bo w przeciwnym wypadku byłybyśmy w lesie.
Domofon zadzwonił kwadrans spóźniony, ale wyjątkowo ani ja, ani Raven nie zamierzałyśmy robić z tego problemów.
- Otworzę – oświadczyłam. Nie czekając na reakcję koleżanki, ruszyłam do przedpokoju.
Wpuściłam dziewczyny na posesję rodziny Black, uchyliłam frontowe drzwi i wróciłam do kuchni. Wciąż nie zrobiłam sałatki Cezar, napoje nadal stały w lodówce, a chipsy oraz inne słone przekąski w siatce w kącie. No i Raven nie zdążyła udekorować babeczek. Naprawdę nie miałam czasu, aby sterczeć w progu z szerokim uśmiechem, witając gości.
- Co wy, jeszcze nie gotowe? – zapytała z udawanym oburzeniem Rosaline. – Liczyłam na jakieś koreczki i lampkę szampana, a nawet płaszcza nikt ode mnie nie odebrał.
- Przepraszam, kurwa, za brak gościnności – warknęła Raven.
- Jasne, nie wysilaj się.
- Zaniesiesz to do salonu? – poprosiłam Meyer, po czym, nie czekając na odpowiedź, po prostu wcisnęłam jej w ręce miskę z sałatką.
- Pomóc wam? – zaproponowała Sucrette.
- Jeśli możesz. – Rozejrzałam się po kuchni. Potrzebowałyśmy wsparcia, ale było tyle rzeczy do zrobienia, że nie wiedziałam, za co najpierw powinnyśmy się zabrać. – Ech, przygotujesz przekąski? Są w siatce obok palmy. Przesyp je do jakichś salaterek czy coś.
Kątem oka dostrzegłam wchodzącą do pomieszczenia Kimberly. Nie wiedziałam, że też przyjdzie. Przynajmniej Raven mi o tym nie powiedziała.
Posłałam jej ciepły uśmiech, który od razu odwzajemniła. Poczułam gorąc na policzkach, jak zawsze, gdy Lorens raczyła mnie tym pogodnym gestem. Dziewczyna zwyczajowo założyła kolorowe ubrania i mnóstwo złotej biżuterii. Wielkie kolczyki w kształcie okręgów tańczyły przy każdym ruchu głowy.
- Siemka, laski.
- O, Kim, weź picie z lodówki – poleciła Raven, gdy tylko usłyszała koleżankę. Nawet nie podniosła na nią wzroku znad apetycznie wyglądających babeczek, które nabierały pięknych barw za sprawą różnokolorowych lukrów.
- Dobra – odparła niepewnie dziewczyna. Nie spodziewała się, że zostanie od razu oddelegowana do pracy. – Wszystkie napoje mam zanieść?
- Zostaw mi jedną colę – poprosiła różowowłosa.
Z niemałą pomocą w końcu uporałyśmy się z jedzeniem. Suto zastawiony stolik kawowy uginał się pod naporem misek oraz szklanek. Butelki musiały stać na podłodze, bo nie było już dla nich miejsca. Black podała nam piloty, żebyśmy znalazły jakiś interesujący film, a sama wyszła do ogrodu, aby zapalić. Musiałam przyznać, że widok koleżanki z papierosem wciąż wydawał mi się obcy, chociaż bardzo pasował do jej wizerunku niepokornej nastolatki. Nie zmieniało to faktu, że nie zaakceptuję tego nałogu. Duncana tłumaczyłam jego pełnoletnością, ale Raven wciąż miała jedynie piętnaście lat.
- Co przeszkadza wam w American Pie? – dociekała Kimberly, gdy Su oraz Rosaline stanowczo odrzuciły tę propozycję.
- Jest zbyt dziecinne i wulgarne – odpowiedziała Meyer. – Może Pamiętnik?
- Nienawidzę dennych romansów – mruknęłam.
- Ja też – poparła mnie Lorens.
- To może Avatar? – zagaiła Sucrette.
- Fantastyka? – westchnęła Rosaline. – Wolałabym coś klasycznego.
- American Pie jest klasyką – wtrąciła Kim, za co od razu została spiorunowana wzrokiem przez Ros.
W między czasie Raven zdążyła zapalić i wygodnie rozsiąść się na kanapie obok mnie. Oparła głowę na mym ramieniu, przez co jeszcze lepiej czułam smród dymu papierosowego. Przez rozłąkę z Duncanem odzwyczaiłam się od wąchania tego specyficznego zapachu i znowu stał się dla mnie drażniący. Ale głupio mi było kazać Black przesiąść się na podłogę. Tylko na niej znalazłaby wolne miejsce.
- Raven, co proponujesz? – Ros wyrwała do odpowiedzi przyjaciółkę, która właśnie przywłaszczyła sobie całą miskę solonych orzeszków. Kurczowo trzymała ją w dłoni i nie wyglądała, jakby zamierzała dzielić się swoją zdobyczą z kimkolwiek.
- Hostel?
Meyer dłuższą chwilę patrzyła na różowowłosą wzrokiem pełnym politowania. Jakby szczerze jej współczuła dziecięcej naiwności. Black wcale nie przejmowała się reakcją dziewczyny. Z miłością pałaszowała przekąskę.
- Nie – warknęła w końcu Rosaline, wywracając oczami.
- Może odpuścimy sobie film i po prostu pogadamy? – zaproponowała Kimberly. Chyba była już zmęczona tymi wyborami, które do niczego nie prowadziły. Każda z nas lubiła inne produkcje. Zbyt liczna grupa zawsze gwarantowała niepowodzenie w podejmowaniu decyzji. Nasza wesoła gromadka nie stanowiła wyjątku.
- Doskonały pomysł – pisnęła rozradowana Meyer, która już zdążyła zapomnieć o makabrycznej propozycji przyjaciółki. – Proponuję poplotkować o ostatnich walentynkach.
- Dajesz, Ros, pochwal się, ile liścików zainkasowałaś – zakpiła Raven, rzucając w koleżankę orzeszkiem. Ten odbił się od smukłego ramienia, ukrytego za grubym materiałem beżowego golfu.
- Żaden z nich nie przebije twojego, Mount Everest.
Parsknęłam śmiechem na genialną odzywkę dziewczyny. Nie spodziewałam się po Rosaline ciętej riposty. Raczej teatralnego wybuchu złości i tupnięcia nóżką. Tymczasem weszła w gierkę słowną z samą Raven Black alias Kruczek i na dodatek wygrała!
- Nie jestem w temacie – odezwała się Kim, spoglądając na każdą z nas po kolei. – O co chodzi z tą górą?
- Też chciałabym wiedzieć – mruknęła wyraźnie rozdrażniona Raven.
- To bardzo proste. Po prostu dla kogoś jesteś bardzo… trudna – zażartowała Rosaline. Zasłaniała usta dłonią, aby nie pokazać, jak bardzo bawiło ją denerwowanie przyjaciółki. A ta wyglądała na poważnie wściekłą.
- Dostała liścik, w którym ktoś porównał ją do Mount Everest. Mniej więcej chodziło o to, że zdobycie jej jest niełatwe, ale satysfakcjonujące – wyjaśniłam.
- Toby wie? – zapytała Lorens.
- Nie i tak pozostanie – oświadczyła stanowczo Black.
- Może to on napisał – zastanawiała się Rosaline. – Przecież taki z niego romantyk.
- Jeszcze jedno słowo, Meyer – warknęła przez zaciśnięte zęby Raven, czym niemal do łez rozbawiła koleżankę.
Pojęcia nie miałam, co dzisiaj wstąpiło w Ros. Zawsze była niezwykle przyjacielska i to raczej ona stawała się obiektem niewybrednych żartów. Co zresztą nikogo nie dziwiło, bo dziewczyna miała tendencję do wyolbrzymiania oraz histeryzowania. Bardzo łatwo dawała wyprowadzić się z równowagi, a przy tym zabawnie okazywała złość. Jednakże dzisiaj drapieżnik stał się ofiarą. Było to o tyle zaskakujące, że Raven nawet nie próbowała odpyskować. Jedynie emanowała morderczą aurą.
Rozmowa szybko zeszła na inny tor. Rosaline, kompletnie niezrażona ostrymi słowami przyjaciółki, zaczęła męczyć Sucrette. Zawstydziła ją, wspominając o kilku liścikach, które dostała Durand. Na domiar złego, Kimberly zagwizdała kilka razy z uznaniem, gdy Meyer przytoczyła co ciekawsze zdania z wiadomości. Su była czerwona niczym piwonia. Próbowała ukryć zarumienioną twarz za szklanką soku pomarańczowego, ale wychodziło jej to marnie. Przyglądałam się temu z mieszanymi uczuciami. Nie uważałam, aby mówienie o prywatnych sprawach było w porządku, zwłaszcza, że Durand naprawdę wyglądała, jakby wolała uciąć ten temat. Z drugiej strony – niektóre wyznania okazały się nawet urocze.
- Gdybyście widziały jej minę, kiedy Nathaniel skomentował te liściki. – Zaśmiała się Rosaline. – Jak tylko się rozdzieliliśmy, od razu uciekła do szatni.
- Z tego, co wiem, on też kilka dostał – wtrąciła Kim. – Był nimi bardzo zmieszany i nikomu ich nie pokazał. Zresztą szybko się zmył.
- Nic w tym dziwnego. Jako przewodniczący jest raczej popularny. Wygląda też całkiem przyzwoicie. Ale ta zachowawczość… – dodała w zamyśleniu Ros, powoli pogrążając się we własnych przemyśleniach.
- A ty, Holly? – zwróciła się do mnie Lorens. – Nie wierzę, że nie dostałaś przynajmniej jednego liściku.
Spięłam się na te słowa Miała rację. Otrzymałam karteczkę z niezwykle treściwą i tajemniczą wiadomością. Mógł napisać ją każdy, niekoniecznie o imieniu zaczynającym się na literę D. Równie dobrze ktoś chciał zażartować ze mnie, a cała szkoła wiedziała, że pokłóciłam się z Duncanem. Jeszcze nie podjęłam decyzji, czy przyjdę na spotkanie. Wiedziałam jednak, że wszystko zachowam w sekrecie przed koleżankami. Niepotrzebnie wczułyby się w sprawę, a może nawet zdecydowały, że w omówione miejsce pójdą ze mną. A to mogłoby spłoszyć nieznajomego.
- Duncan odstrasza adoratorów – rzuciła prześmiewczo Raven, wciąż większość uwagi poświęcając solonym orzeszkom.
- Skoro o tym mowa, wyjaśnijmy coś. – Rosaline oskarżycielsko wycelowała we mnie czekoladowym ciastkiem, biorąc na przesłuchanie. Jak do tego doszło? Jeszcze chwilę temu dręczyła Sucrette. – Jesteście ze sobą?
- Przecież nie zerwali – przypomniała znudzonym głosem Black.
- W pewnym sensie tak. To znaczy, byli w separacji. Ale teraz pytam, czy między wami już w porządku. Chyba wszystkie widziałyśmy, że wczoraj rozmawialiście.
- Nie na temat – odarłam zdawkowo.
- Chcesz powiedzieć, że przez całą godzinę komentowaliście konkursy?
Meyer wyraźnie powątpiewała. Nie zadowoliła jej moja odpowiedź. Na pewno oczekiwała pikantniejszych szczegółów, a nie dowiedziała się niczego nowego.
- Tak właśnie było – oznajmiłam po chwili namysłu, czym jeszcze bardziej rozjuszyłam koleżankę. Burknęła coś pod nosem, po czym zgarnęła ze stolika całe opakowanie czekoladowych ciastek. Pałaszowała jedno po drugim, w szybkim tempie opróżniając paczkę.
Była rozgniewana, bo jej wścibska natura nie została zaspokojona, a jednak postanowiła nie drążyć tematu. Świadomie lub nie. W duchu dziękowałam Rosaline. Mówienie o Duncanie przysparzało mi wiele bólu. Mimo że w piątek nabrałam nowych nadziei na odbudowanie naszych relacji, obie strony nie zrobiły ku temu kroku. Wciąż czekaliśmy, aż wszystko samo wyjaśni się i poukłada, ale to niemożliwe. Jeżeli naprawdę chcieliśmy doprowadzić tę sprawę do końca, powinniśmy przełknąć dumę. Nawet, gdyby miało to zakończyć nasz związek. Przynajmniej mielibyśmy jasną sytuację.
Wyczekiwałam poniedziałku oraz rozmowy z nieznajomym, jaką miałam wtedy odbyć. Ciekawił mnie powód, dla którego ktoś zdecydował się napisać wiadomość. Czy był to tylko głupi żart, czy może chęć przekazania istotnej informacji? A przede wszystkim męczyło mnie milczenie, którym sama się obciążyłam. Powiem dziewczynom o wszystkim, ale dopiero po fakcie. Do tego czasu zamierzałam trzymać je na dystans.
♥
Ostatni dzwonek kończący lekcje dla większości uczniów był wręcz zbawienny. Rozradowani biegli na złamanie karku do szatni, aby przywdziać kurtki i ciepłe szaliki. Z łatwością dało się rozpoznać licealistów, na których czekały popołudniowe zajęcia dodatkowe. Razem z Raven oraz Dake’em sunęliśmy powolnym krokiem po korytarzu niczym skazani na ścięcie.
- Nie wierzę, że z hiszpańskiego zrobił nam kartkówkę. Czy on nie rozumie, że w lutym o piętnastej mózg już śpi?
Black narzekała na nauczyciela, pana Lincolna. Mężczyzna sprawił nam przykrą niespodziankę, ale było w tym dużo naszej winy. Na ponad dwadzieścia osób w klasie, tylko cztery odrobiły zadanie domowe. I nie był to nikt z naszej trójki.
- Nawet o tym nie mów. Zawaliłem po całości – westchnął zrezygnowany Dake. – Myślicie, że uwzględni to przy wystawianiu ocen końcowych?
- Jestem tego pewna. Przecież podważyliśmy jego autorytet – burknęła dziewczyna, cytując pana Lincolna. Przez dobre dziesięć minut beształ nas za olewanie przedmiotu, który jako jeden z nielicznych naprawdę mógł przydać się w przyszłości.
- Do tego Williams da nam wycisk na treningu – dodałam posępnie, na co Raven zareagowała głośnym przekleństwem.
- A zdążyłam już przywyknąć do szybszych powrotów ze szkoły. Może powinnam znowu kogoś chwycić za włosy. Widzieliście dzisiaj Peggy?
- Nawet sobie tak nie żartuj – skarciłam koleżankę.
- Gracie mecz w tym tygodniu, co nie? – zagaił Dake. Powoli zbliżaliśmy się do strefy sportowej, gdzie cała nasza trójka za moment dobrowolnie podda się torturom.
- Taa, ostatni na tych zawodach – odparłam, uświadamiając sobie, jak bardzo stresujący będzie dla mnie ten tydzień. Od rozmowy z nieznajomym dzieliło mnie raptem kilka godzin, a w środę zawalczymy o trzecie miejsce. Dla niektórych dziewczyn z drużyny to ostatni mecz siatkówki w liceum. Presja była ogromna.
- Nas to też niedługo czeka. Koslow wariuje, bo ostatnio jest ciężko z kilkoma zawodnikami, a nie ma czasu, żeby wprowadzać poprawki.
- Tym najbardziej problematycznym zapewne jest Duncan – wywnioskowałam szybko, wiedząc lepiej niż inni, że dla Holdena w tym momencie koszykówka niewiele znaczyła.
- Ty to powiedziałaś.
Chwilę później rozeszliśmy się do swoich szatni. Dake życzył nam dobrego treningu i wybitych palców. Zaproponował również kopniaka w tyłek, ale surowe spojrzenie Raven wystarczyło, aby wybić mu ten pomysł z głowy.
Przyszłyśmy ostatnie, reszta dziewczyn zdążyła się przebrać, a kilka nawet poszło na salę, aby szybciej zacząć rozgrzewkę. Biła od nich zaciętość oraz wola walki. Miałam wrażenie, że tylko ja i Raven nie uzbroiłyśmy się w entuzjastyczne nastawienie. Jakby całe zamieszanie w ogóle nas nie dotyczyło. Wolałyśmy stać obok i z chłodnym umysłem patrzeć na bieg wydarzeń. O ile teraz było to dla nas bardzo wygodne, tak obie wiedziałyśmy, że ta obojętność nie potrwa długo. Dzień meczu wywróci nasz światopogląd do góry nogami.
W milczeniu zmieniłyśmy mundurki na stroje sportowe. Szatnię opuściłyśmy ostatnie, również nie zamieniając między sobą nawet słowa. Na hali sportowej przywitał nas niecodzienny widok. Część chłopców z drużyny koszykówki rozgrzewała się na naszej połowie boiska. W pierwszej chwili pomyślałam, że Koslow odesłał rezerwowych graczy, aby nie przeszkadzali w treningu pierwszego oraz drugiego składu, ale wśród naszych gości dostrzegłam Duncana i Corey’a – czołowych zawodników.
- Co jest? Dlaczego te bezmózgi dotykają naszych piłek?
Raven doskonale ubrała w słowa moje zdziwienie. Aczkolwiek mogło obyć się bez wyzwisk. Patrząc na twarze naszych koleżanek z drużyny, domyśliłam się, że one także nie rozumiały zaistniałej sytuacji. Chyba tylko trenerka Williams widziała w tym wszystkim sens, bo promieniście uśmiechała się do Koslowa, z którym rozmawiała.
- Dzisiaj pomagają nam w treningu. – Podeszła do nas Heather. Na jej widok od razu zmarkotniałam. Przywitała się z Raven przybiciem żółwika, a na mnie po prostu skinęła głową. Wyłącznie z czystej grzeczności.
Bez łaski, pokrako.
Zagryzłam wargę, bo wyjątkowo rozbawiła mnie ta myśl. Zachowałam ją jednak dla siebie. Wszczynanie kłótni to ostatnia rzecz, jakiej pragnęłam.
- Doskonale radzimy sobie bez nich – burknęła Black, krzyżując ręce pod biustem. – Czy Williams przeholowała ze zbożowymi batonikami?
- Chce wypróbować zmiany, żeby lepiej przygotować nas do ostatniego meczu. Z niektórymi dziewczynami pożegna się w środę. Same rozumiecie, że woli wtedy płakać z radości, a nie smutku.
- Z kim w ogóle gramy? – zapytała Raven. Rzeczywiście gdzieś nam to umknęło, mimo że rywalki powinnyśmy poznać prawie dwa tygodnie temu.
- Jakaś szkółka katolicka. Wygrałyśmy z nimi na eliminacjach, a Holly złamała jednej z nich nos. Nie sądziłam, że też przeszły dalej.
- Pamiętam to! – krzyknęła rozbawiona różowowłosa. – Wood chyba do tej pory ma wyrzuty sumienia.
- Nie chciałam zrobić jej krzywdy – mruknęłam nieco zakłopotana. Nie wspominałam dobrze tego meczu. Szczerze było mi żal dziewczyny. Grała w siatkówkę, a skończyła jakby boksowała na ringu.
- Chciałaś, nie chciałaś. Nieważne. Raz z nimi wygrałyśmy, to i teraz damy radę. Tylko tym razem nokautuj inną, bo powie, że uwzięłaś się na nią.
Szturchnęłam koleżankę łokciem w bok. Nienawidziłam, gdy włączała czarny humor. Ktoś przeze mnie ucierpiał, a ona drwiła sobie z tego w najlepsze. Złamanie nosa to poważny uraz. Biedaczka pewnie do końca życia będzie zmagała się ze skazą na wyglądzie. Zwłaszcza przez kilka najbliższych lat. Nastolatki były szczególnie uwrażliwione na punkcie swojej urody.
Nie zdążyłyśmy dobrze rozgrzać się przed treningiem, gdy pani Williams przywołała do siebie wszystkich obecnych na naszej połowie boiska. Trener Koslow wrócił do chłopców, którzy nie zdecydowali się brać udziału w meczu siatkówki. Było ich wielu, ale należało przyznać, że drużyna koszykówki nie cierpiała na brak zainteresowania ze strony uczniów.
- Podzieliłam was na dwa zespoły. Starałam się zachować równowagę, ale z racji, że nie znam dobrze panów i ich umiejętności, mogłam popełnić jakieś błędy. Najwyżej skorygujemy je w trakcie.
Kobieta odczytała po kolei nazwiska zawodników pierwszej drużyny. Nie wymieniła między innymi mnie, Debrah oraz Duncana, co przyjęłam ze względnym spokojem. Zapewne długo nie zagrzeję miejsca na boisku, więc szanse na kompromitację wynosiły jakieś dziesięć procent. Bardziej grała mi na nerwach radość Heather z bycia w tej samej grupie co Raven. Langshaw poważnie mnie drażniła. Nie tylko ze względu na Holdena. Po prostu nie potrafiłam wyzbyć się wrażenia, że od kiedy pokłóciłam się z Duncanem, ta małpa próbowała wejść ubłoconymi buciorami w moje życie. Osaczała z każdej strony. Wzbudziła zazdrość, a następnie zakolegowała się z najbliższymi mi osobami. Kiedyś nadejdzie dzień, gdy po powrocie ze szkoły zastanę ją rozmawiającą z moimi rodzicami przy obiedzie.
- Czy wszystko jest jasne? – upewniła się trenerka. Przytaknęliśmy, na co kobieta zareagowała szczerym uśmiechem. – Bez taryfy ulgowej, dzieciaki. Walczymy o wszystko, nie możemy dać klapy.
Słowa Williams zabrzmiały bardzo poważnie i takie też były. Nikt nie miał wątpliwości, że środowy mecz będzie tym najważniejszym. Od jego przebiegu zależało, czy część dziewczyn odejdzie z naszej drużyny jako zwyciężczynie, czy przegrane, które swoją porażkę zapamiętają najprawdopodobniej do końca życia.
♥
Większość meczu, zgodnie z przypuszczeniami, spędziłam na ławce. Nie było w tym niczego dziwnego. Pełniłam w drużynie rolę rezerwowej i nie widziałam powodu, dla którego ten dzień miałby być wyjątkowy. Wchodziłam na boisku tylko na kilka minut, aby dać odetchnąć dziewczynie z pierwszego składu. Mimo to do domu wróciłam zmęczona i wyżuta przez życie.
Było kilkanaście minut po osiemnastej. Reszta rodziny zjadła już obiad, więc pozostało mi jedynie podgrzać resztki albo zrobić szybkie kanapki. Wybrałam pierwszą opcję, bo w lodówce nie znalazłam niczego smacznego. Naturalne twarożki oraz humus nie robiły najlepszego wrażenia.
- Cześć – rzucił Kevin, gdy wszedł do pomieszczenia.
Powitałam brata równie wylewnie co on mnie. Nastawiałam piekarnik, gdy jedenastolatek w tym czasie otworzył lodówkę i dłuższą chwilę czegoś w niej szukał.
- Jak w szkole? – zagaiłam, nawet nie udając zainteresowania. Dziwnie czułam się milcząc, więc poruszyłam neutralny, bardzo oklepany temat.
Oparta o blat, patrzyłam na Kevina sączącego colę przez słomkę. Niewiele nas łączyło jak na rodzeństwo, ale oboje nie lubiliśmy pić prosto z puszki.
- Normalnie, a jak ma być? – odparł wymijająco.
Wzruszyłam tylko ramionami. Czego oczekiwałam po dzieciaku? Nie należał do wylewnych osób. Przy mnie chyba jeszcze bardziej tracił chęci do rozmowy.
- Masz wolny wieczór? Pograłbym w coś.
Nie spodziewałam się takiej propozycji ze strony Kevina. Owszem, czasami zatracaliśmy się na kilka godzin dla Fify, ale z reguły było to poprzedzane namowami mamy do wspólnego sprzątania domu albo oglądania seriali. Po prostu wybieraliśmy mniejsze zło.
Naprawdę niechętnie pokręciłam głową.
- Jestem już umówiona.
- Normalka – burknął, zsuwając się ze stołka barowego.
- Zaczekaj. – Nie wierzyłam, by mógł obrazić się za to, ale wolałam dmuchać na zimne. – Możemy przełożyć to na jutro.
Kevin jedynie machnął ręka na pożegnanie i bez słowa wyszedł. Wzięłam głęboki oddech. Ostatnio wszyscy utrudniali mi życie. Nawet takimi błahostkami jak wspólna gra na konsoli.
Piekarnik zapiszczał, ogłaszając gotowość do podgrzania lasagne. Szybko wstawiłam brytfankę z obiadem do nagrzanej kuchenki. Czekając na jedzenie, w między czasie opróżniłam zapomnianą przez pozostałych członków rodziny zmywarkę. Najwidoczniej mamę dopadła artystyczna wena. To wyjaśniałoby kilka niedociągnięć oraz absolutną ciszę. Z reguły popołudnia spędzała na kanapie przed telewizorem albo brzdąkając na pianinie.
Zapomniałam zapytać Kevina, czy tata już wrócił. Zakładając, że tak, na pewno zamknął się w swoim gabinecie. Od kilku dni kończył pracę o siedemnastej. Nie zostawał po godzinach, żeby mama nie suszyła mu głowy. W jej oczach lepiej wyglądało przynoszenie wszystkich papierów do domu. Przynajmniej mogła wnikliwie kontrolować częstotliwość posiłków męża. Na jedno wychodziło – i tak nikt go nie widział.
Kiedy kończyłam obiad, leżący na stole telefon wydał z siebie krótki dźwięk. Odczytałam wiadomość od Raven. Zapraszała mnie do siebie na pogaduszki. Rosaline oraz Kimberly nieoczekiwanie naszły ją zaraz po powrocie z treningu i zaczynały działaś jej na nerwach.
Do: Raven
Treść: Nie dam rady. Obiecałam bratu wieczór gier.
Było mi trudno okłamywać Black. Kevinowi nie zdradziłam szczegółów, o których i tak nie chciałby słuchać, ale teraz całkowicie minęłam się z prawdą.
Odpowiedź przyszła błyskawicznie.
Od: Raven
Treść: Nie zostawiaj mnie z nimi!!! Gadają o jakichś pierdołach. Mam cholerne
wrażenie, że przyszły tutaj, bo nie posprzątały w swoich pokojach. Jeszcze
próbują porwać mnie na shoooopping. (T.T) Tak, właśnie tak powiedziały.
Westchnęłam cierpiętniczo. Szczerze współczułam Black. Na treningu dostała solidny wycisk, bo w przeciwieństwie do mnie grała prawie cały mecz. Do tego ona naprawdę nienawidziła zakupów, a wyprawa z Ros do centrum handlowego była jak obóz przetrwania. Jednakże dzisiaj nie mogłam jej pomóc. Jako priorytet obrałam za cel ułożenie swojego życia. Może tajemnicze spotkanie nie wniesie niczego nowego do sprawy (cholera, mówię jak mój ojciec-prawnik). Może nawet do niego nie dojdzie. Mimo wszystko musiałam spróbować.
Do: Raven
Treść: Bądź dzielna i gryź, jeśli to konieczne. Odezwę się wieczorem.
Wyciszyłam telefon, bo Raven nie dawała za wygraną. Czułam, że gdybym odczytywała wszystkie wiadomości, zgodziłabym się do niej przyjść albo wyjawiłabym prawdziwy powód mojej odmowy. Obie opcje nie były dobre.
Czas mijał w zawrotnym tempie. Dokładnie kwadrans po dziewiętnastej zmyłam talerz oraz szklankę. Przed wyjściem zdążę jedynie przebrać się w normalne ubrania, a miałam nadzieję, że odrobię chociaż kilka zadań z trygonometrii. O ile byłabym w stanie skupić się na nich. Ciągle myślałam o spotkaniu. Kogo zobaczę i jakie ma intencje Wciąż wmawiałam sobie, że na pewno nie padłam ofiarą głupiego żartu. Chciałam w to wierzyć, a jednak tliła się we mnie obawa.
Wciągałam na nogi beżowe emu, których szczerze nie lubiłam, ale po dwóch latach wciąż zdumiewały mnie swoją wygodnością. Do tego bardzo grzały w stopy. Był środek lutego, wpół do ósmej wieczór – to nie pora na rewie mody.
- Wybierasz się dokądś? – zagaiła mama, gdy zauważyła, że ubierałam się do wyjścia.
- Tak, idę do Raven – skłamałam niepokojąco łatwo.
- O tej godzinie? Jutro macie szkołę.
- Wiem, mamo – mruknęłam tonem dziecka znudzonego rodzicielskimi wywodami. – Nie będę siedziała długo.
Posłałam kobiecie ciepły uśmiech. Mimo to nie wyglądała na przekonaną. Przez sekundę myślałam, że pójdzie zapytać tatę o zdanie. Ale tylko przez sekundę.
- Wrócę przed dziesiątą – zapewniłam, po czym wyszłam z domu. Nie czekałam, aż zmieni zdanie.
Na podwórzu było nieprzyjemnie. Wiał mroźny wiatr, a uliczne latarnie nie zapewniały wystarczającej ilości światła. White Avenue prezentowało się nieco upiornie. Przerażało mnie, że będę musiała przejść w takich warunkach pół miasta. O tej godzinie nie jeździł już autobus, więc zostały mi tylko własne nogi.
Szłam szybkim krokiem. Nerwowo zerkałam co jakiś czas za siebie i na boki, szukając podejrzanych typków. Crystal Hills uchodziło za niezwykle spokojne miasteczko. Daleko mu do głośnego Bostonu. Tutaj na próżno było szukać brudnych dzielnic, wręcz śmierdzących zbrodnią. I mimo że w ostatnich latach – ba, może nawet nigdy – nie pojawił się tutaj seryjny zabójca lub gwałcicieli, to przecież pierwsza ofiara mogła pojawić się w każdej chwili. Mroźny, lutowy wieczór byłby na to idealny.
Kiedy w oddali dostrzegłam budynek Stoney Bay High School, z nieukrywaną radością odetchnęłam z ulgą. Byłam blisko celu, kilka minut przed czasem, chociaż z nieco rozstrojonymi nerwami.
Nie bardzo wiedziałam, gdzie dokładnie powinnam czekać. Uznałam jednak, że najlepszym miejscem będzie główna brama. Stanęłam nieopodal ulicznej latarni, aby być dobrze widoczną. Nie było sensu ukrywać się w cieniu. Tutaj, bliżej centrum, czułam się znacznie bezpieczniej niż na obrzeżach. Całkiem sporo osób spacerowało ze swoimi pupilami albo w parach. Minęło mnie kilka większych grup, ale nie rozpoznałam wśród nich nikogo znajomego. Co chwilę przejeżdżał obok jakiś samochód. Żaden dostawczak czy minivan.
Opanuj się, głupia!
Sama siebie straszyłam. Pewnie dlatego wychodziło mi to nadzwyczaj dobrze.
Zniecierpliwiona co i rusz zerkałam na ekran telefonu. Były dwie minuty po dwudziestej i nadal stałam sama. Moje obawy, że ktoś zrobił sobie niewybredny żart stawały się bardzo prawdopodobne. W sumie, czego innego mogłam się spodziewać? To nie podrzędny kryminał, tutaj nikt nie przekazywał pokątnie tajnych informacji.
Przestępowałam z nogi na nogę. Prawie kwadrans później miałam dość bezsensownego czekania. Byłam zła i zmarznięta. Nie wiedziałam, po co w ogóle tutaj przyszłam. Następnym razem posłucham wewnętrznych obaw, które od samego początku głośno krzyczały, że tajemnicze spotkanie to zwykła ściema. Mało wyrafinowana i nikt nie powinien nabrać się na nią, a jednak. Stałam pod szkołą od kilkunastu minut.
- Przepraszam za spóźnienie. Długo czekasz?
Usłyszałam zza pleców, gdy już odwróciłam się, aby wrócić do domu.
- Spodziewałam się każdego, tylko nie ciebie.
♥ ♥ ♥ ♥
36 year old Financial Analyst Garwood Hurn, hailing from Drumheller enjoys watching movies like Divine Horsemen: The Living Gods of Haiti and Sewing. Took a trip to Medina of Fez and drives a Ferrari 250 SWB Berlinetta. sprawdz
OdpowiedzUsuń