Witajcie. I pomyśleć, że za niecałe 24 godziny będzie nowy rok... Zawsze mnie to wkurza, bo mniej więcej do marca wpisuję złą datę. Mam tak od dzieciaka. Właściwie, od kiedy zaczęłam w ogóle pisać daty.
Zniknęłam na ponad miesiąc z powodów zdrowotnych. Teraz powinno być już dobrze. To znaczy liczę na to. Bardzo.
Mam nadzieję, że każdemu z Was święta minęły szczęśliwie. I w przeciwieństwie do mnie mogliście się najeść. (-.-) Odbiję sobie za rok, tak sądzę.
Życzę Wam, żebyście w styczeń weszli uśmiechnięci, pozytywnie nastawieni i przede wszystkim w doborowym towarzystwie, chociaż to akurat pojęcie względne. Ja pierwszy raz od kilku lat dałam namówić się na imprezowanie w naprawdę wielkim gronie. To chyba nie będzie "doborowe towarzystwo". Cóż, przynajmniej będę miała wymówkę do końca życia, żeby zostawać w domku.
A co do rozdziału.
Jeszcze w listopadzie krążyło mi po głowie kilka pomysłów na uroczy dodatek świąteczny. Wyszło jak wyszło. Nawet rozdziału nie dodałam. Dzisiejszy jest chyba pierwszym poważnym nawiązaniem do głównej linii fabularnej, ale nie mogłam przejść obojętnie obok tej tematyki. Wciąż jestem niedojrzałą gówniarą, mimo że świat próbuje mi tego zabronić, i pamiętam te szkolne czasy, gdy... Zresztą, sami przeczytacie.
Miłej lektury i jeszcze raz szczęśliwego i wyrozumiałego 2019!
Droga (nie) do miłości: Rozdział
64
„Obcy durnie irytują mniej od
własnych.”
~O. Gromyko
Jak na
złość stary dozorca, pan Carter, gdzieś poszedł i musiałam stać na mrozie przed
bramą liceum. Kolejne nieszczęście tego dnia. Budzik nie zadzwonił, przez co
zaspałam. Bateria w szczoteczce do zębów się wyczerpała. Przypaliłam
jajecznicę, kolejny raz udowadniając, że kucharz ze mnie marny. No a teraz to –
staruch, którego jedynym zajęciem jest siedzenie w małej budce, postanowił urządzić
sobie spacer. Doskonałe wyczucie czasu.
Nerwowo
sprawdziłam na telefonie godzinę. Zostało pięć minut do rozpoczęcia drugiej
lekcji. Nawet nie weszłam na teren szkoły, a musiałam jeszcze zejść do szatni,
żeby zostawić ubrania i wziąć niezbędne na dzisiejsze zajęcia podręczniki.
Przestąpiłam
z nogi na nogę, wzdychając ciężko pod nosem. Ponownie nacisnęłam guzik
wideofonu, tym razem trzymając go dłużej. Byłam przekonana, że w niewielkiej
dobudówce przylegającej do muru nikt nie przebywał. Wyładowywałam frustrację na
przycisku, dopóki nie usłyszałam charkliwego głosu.
- Czego?
– warknął mężczyzna, a ja natychmiast zabrałam palec.
- Dzień
dobry. Mógłby pan otworzyć? Spóźniłam się na lekcje.
-
Legitymacja – burknął po chwili ciszy.
Szybko
zaczęłam przeszukiwać torbę, aby odnaleźć dokument. Powinnam wyjąć go, gdy
tylko wysiadłam z samochodu taty, zamiast teraz tracić niezbędne sekundy. Nie
pierwszy raz zaspałam i doskonale znałam procedury, jakimi kierował się pan
Carter, zanim podjął decyzje o wpuszczeniu kogoś na teren szkoły.
Jak na
złość legitymacja wypadła z bocznej kieszonki i leżała pod kilkoma zeszytami,
których przedwczoraj zapomniałam zostawić w szafce. Zgorzkniały dozorca co i
rusz wzdychał zniecierpliwiony, jakby to on marzł.
Podsunęłam prostokątny plastik pod oko kamery i już po chwili weszłam na
ośnieżony dziedziniec. Szybko schowałam dokument z moim szkaradnym portretem do
torby. Szczerze nienawidziłam zdjęć. W ogóle nie byłam fotogeniczna, ale na
urzędowych fotografiach wychodziłam zdecydowanie najgorzej. Do tego nie
pomyślałam, żeby podciąć grzywkę, przez co moje oczy były ledwo widoczne.
Do szatni
zaszłam dosłownie na minutę. Miałam naprawdę niewiele czasu, a musiałam
przedostać się na piętro. O tej porze z reguły na korytarzach panował duży
ruch, bo stołówka była zamknięta, a do biblioteki mało kto zaglądał. Mimo
wszystko większość uczniów nie chciała spędzać przerw w salach, dlatego
włóczyli się bez celu po szkole.
Pokonywałam po dwa stopnie, trzymając przy tym balustradę, aby nie
upaść. Wpadłam przez oszklone drzwi na hol, mentalnie i fizycznie przygotowana
na przepychanki. Poprawiłam nawet torbę, aby nie zsunęła się z ramienia.
Doznałam szoku, gdy zobaczyłam licealistów grzecznie czekających przy drzwiach
klas, w których zaraz rozpoczną się ich zajęcia. Jeszcze nigdy nie widziałam
takiej dyscypliny. Wszyscy rozmawiali po cichu, ewentualnie przeglądali
podręczniki. Nawet mundurki mieli jakieś schludniejsze. Przez myśl mi przeszło,
że dzisiaj odbędzie się ważny apel albo kolejne testy, skoro książki oraz
szkolne notatki nagle stały się takie ciekawe. Czułam, że znalazłam się w innym
wymiarze, gdzie nastolatkowie byli chodzącymi cnotami. I nie mogłam powiedzieć,
aby mi się to podobało. Wręcz przeciwnie – od razu dopadła mnie dezorientacja.
Rozbrzmiał ostrzegawczy dzwonek, a uczniowie jak na zawołanie stanęli
prosto pod ścianą niczym żołnierze po wydanej komendzie. Albo pięciolatki w
przedszkolu. W każdym razie sytuacja wydawała się co najmniej kuriozalna.
W głównym
holu dostrzegłam Nathaniela. Przypinał jakieś kartki na tablicy ogłoszeń. Mimo,
że jeszcze przed chwilą bardzo mi zależało, aby dotrzeć na angielski
punktualnie, zwykła ciekawość wzięła górę i nie mogłam oprzeć się, by nie
podejść do chłopaka.
- Cześć,
Nath – przywitałam się, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Kiedy blondyn odwrócił
głowę, zapytałam: – O co chodzi z tym wszystkim?
- Z czym?
– Wyjął szpilkę spomiędzy zębów, po czym wbił ją w tablicę korkową.
- No nie
wiem… Nagle zrobiło się cicho i spokojnie. Mam wrażenie, że pomyliłam szkoły.
-
Myślałem, że każdy już wie. Od wczoraj żyjemy tylko inspekcją – odparł Logan.
Coś zaświtało mi w głowie. Chyba rzeczywiście wspominał o kontroli, ale było to
tak dawno, że wzięłam owe informacje za zwykłą plotkę albo fałszywy alarm.
- Wczoraj
byłam na zawodach, a dzisiaj zaspałam na pierwszą lekcję, więc jestem trochę
skołowana. I, kurczę, wciąż nie mogę uwierzyć, że to dzieje się naprawdę.
-
Słyszałem, że przegrałyście. Przykro mi. – Uśmiechnął się pokrzepiająco.
Sięgnął po kolejną, chyba już ostatnią, kartkę leżącą na ławce obok. – Ale nie
miałaś, kiedy się spóźnić, co? Akurat dzisiaj, gdy jest inspekcja…
-
Przepraszam, Nath. Nie wiedziałam – odparłam pogodnie, bo bardzo rozbawiło mnie
nastawienie chłopaka. Pomimo jego nienagannej aparycji, nie mogłam z powagą
przyjmować kazania od rówieśnika. Zwłaszcza, gdy wyglądał jak Logan, czyli
niegroźnie.
-
Nieważne – westchnął. Przypiął kartkę i zamknął gablotkę, która chroniła
korkową tablicę. Zapewne po ty, by jakiś podrzędny żartowniś nie ukradł ważnego
ogłoszenia. – Lepiej idź już na zajęcia, bo… Chodzisz do B, prawda?
Przytaknęłam pełna podziwu, że pamiętał o takich pierdołach. Swoje
stanowisko przewodniczącego pierwszoklasistów traktował bardzo poważnie.
- W takim
razie zamiast tej lekcji masz zajęcia z wychowania seksualnego.
- Z
czego? – rzuciłam zszokowana, a jednocześnie szczęśliwa, że nie miałam pełnych
ust. Cała zawartość poleciałaby na Nathaniela.
Podrapał
się po brodzie, jakby myślał, czy na pewno dobrze mnie poinformował.
- Z
wychowania seksualnego – powtórzył po chwili z przekonaniem w głosie. – Po
prostu już idź. Też mam lekcje, wiesz?
Machnął
na mnie ręką, dając do zrozumienia, że już niczego ciekawego z niego nie wyciągnę.
Zabrał plastikowe pudełko pełne szpilek i ruszył w stronę pokoju gospodarzy.
Coraz
więcej nauczycieli zaczęło przychodzić do klas. Chwilę stałam, aby zobaczyć,
jak licealiści grzecznie, po cichu wchodzą do sal. Wciąż ciężko było mi
uwierzyć, że to działo się naprawdę. Gdybym nie widziała tego na własne oczu, a
jedynie usłyszała o wzorowym zachowaniu uczniów, stwierdziłabym, że padłam
ofiarą mało wybrednego żartu.
Kiedy
rozległ się drugi dzwonek, z ociąganiem ruszyłam w stronę schodów prowadzących
na piętro. O ile na angielski rzeczywiście chciałam iść, tak na zajęcia z
wychowania seksualnego wcale nie było mi śpieszno. Już wiedziałam, jak
przebiegną. Prowadzący za wszelką cenę będą starali się przekazać nam przydatną
w życiu codziennym wiedzę. Powiedzieć o zagrożeniach związanych z seksem bez
zabezpieczeń. A rozwydrzeni i kompletnie niedojrzali nastolatkowie jedynie
zacznę się śmiać pod nosem albo wymieniać między sobą głupie uwagi. Czułam się,
jakbym już była po takiej lekcji.
Pokonując
kolejne stopnie, przypominałam sobie wszelkie choroby weneryczne, o których
słyszałam. Spodziewałam się, że zaczną nas o to wypytywać i wolałam przygotować
się na wypadek, gdybym została pociągnięta za język. Wykładowcy zawsze
wymuszają odpowiedzi na uczniach zajmujących pierwsze ławki, to już taka
niespisana zasada.
- Wood,
nie wierzę. Co ty tu robisz? – Usłyszałam pełen kpiny głos Raven, gdy tylko
opuściłam klatkę schodową, wchodząc na hol.
Spojrzałam na koleżankę, która – ku mojemu zdziwieniu – nie była sama.
Obok siedziały Sucrette oraz Rosaline. W pierwszej chwili poczułam ulgę, widząc
Meyer i Black razem. Od kłótni z Peggy ich relacje mocno się ociepliły.
Przynajmniej jeden pozytyw wynikł z publikacji styczniowego numeru gazetki
szkolnej. Jednakże chwilę później zreflektowałam, bo dostrzegłam, że dziewczyny
siedziały pod gabinetem psychologa. Wywróciłam oczami, myśląc, co mogły
przeskrobać, że już po pierwszej lekcji zostały wysłane na karną kozetkę.
- Siemka
– rzuciłam na powitanie, leniwie unosząc dłoń. – Dlaczego tutaj?
Wskazałam
głową krótką ławeczkę, na której cisnęły się trzy nastolatki. Bawiło mnie, że
dyrektorka Shermansky nie zagospodarowała więcej miejsca dla delikwentów. Nie
było dnia, żeby pod gabinetem psychologa nikt nie siedział. Kozy też używano
jak normalnej sali lekcyjnej. Najwidoczniej naiwne oczekiwania poczciwej
Florence trochę minęły się z rzeczywistością. Z drugiej strony, czego można
spodziewać się po humorzastych licealistach?
- Do klas
nie wpuszczają, a wszyscy tłoczą się pod drzwiami. To były jedyne wolne miejsca
– wyjaśniła Rosaline.
-
Właśnie. O co chodzi z tym wychowaniem seksualnym? – zapytałam, od razu
spoglądając na Su. W końcu miała ten rok więcej od nas, powinna coś wiedzieć.
- Co roku zapraszają panią ginekolog z
Bostonu, żeby trochę nas poedukowała. W ramach walki z nieplanowanymi ciążami
wśród nastolatek, czy coś takiego. Wszyscy pierwszoroczni przez to przechodzą.
- Moja
klasa ma na następnej godzinie – westchnęła bez entuzjazmu białowłosa.
Najwidoczniej każdy wolał normalne zajęcia.
- Dowiemy
się, jak się robi dzieci, Holly – pisnęła nienaturalnie wysokim głosem Raven,
wychylając się do przodu, aby dźgnąć mnie palcem między żebra.
- Uspokój
się, wariatko. – Zaśmiałam się, cofając przy tym o krok.
- Słuszna
uwaga, panno Stanley.
Stanowczy, karcący ton rozniósł się po korytarzu. Wicedyrektorka, pani
Delanay, zaskoczyła nas wszystkie swoim nagłym przybyciem. Od razu zamilkłyśmy
i trochę poprawiłyśmy nasze pozy. Nawet Black założyła nogę na nogę niczym
dama, bo dotychczas siedziała w niemałym rozkroku.
Kobieta
szybko pokonała dzielący nas dystans. Miała zaciętą minę. Zaciśnięte wargi oraz
zmarszczone czoło jasno dawały do zrozumienia, że nie ucieszył jej widok
czterech niesfornych uczennic, które z każdym miesiącem zdawały się być coraz
bardziej kłopotliwe.
- Nie
powinnyście być gdzieś indziej? –warknęła, gdy zbliżyła się wystarczająca, aby
nie musieć krzyczeć.
- Na
przykład w sali 116? – zasugerowała Raven, chcąc jeszcze trochę podrażnić się z
panią Delanay. Udawała, że nie wyczuła retorycznego tonu pytania. Najwidoczniej
zapomniała o dzisiejszych zajęciach z chemii. Nie było choćby najmniejszych
szans, że nauczycielka przepuści jej tę bezczelność. Przynajmniej wiedziałam,
kogo odpyta z ostatnich, plus-minus, pięciu lekcji. Bardzo szczegółowo. Nie
przewidywano taryfy ulgowej.
- Na
przykład – odparła kobieta. Nerwowo zaciskała zęby, żeby nie wybuchnąć złością.
Niepotrzebnie, bo Raven i tak czuła chorą satysfakcję. Udało jej się
wyprowadzić z równowagi wicedyrektorkę. Znowu. Co prawda, to nie ten sam
rozmiar sukcesu, co zirytowanie Shermansky, ale zawsze coś. – Na lekcje.
Rosaline
i Sucrette ruszyły do swoich klas, każda w inną stronę, a my niechętnie
poszłyśmy za Delanay, która zapewne zastąpi panią Martin w przedstawianiu
gościa. Rozejrzałam się po korytarzu, ale nie zobaczyłam żadnej nieznanej
kobiety. Dzisiaj chyba był Międzynarodowy Dzień Spóźnialstwa, bo nikt nie
potrafił przyjść punktualnie.
Klasowi
koledzy nie wydawali się zdziwieni widokiem mnie i Raven w towarzystwie
wicedyrektorki. To rzeczywiście przestawało być szokujące i spektakularne.
- Dzień
dobry! – rzucili co poniektórzy uczniowie, raczej stojący z przodu.
- Tak,
dobry. – Kobieta machnęła ręką na odczepnego, sięgając do brązowego nesesera po
klucz.
- Ej, co
się dzieje? – zagaił Dake, wykorzystując chwilowe zamieszanie, aby podejść.
- Po
prostu nas mijała – wyjaśniłam. Wzruszyłam przy tym ramionami, trochę
rozbawiona zaciekawieniem chłopaka.
Wszyscy
sprawnie zajęli miejsca. Bez zbędnych rozmów i zwłoki, które były raczej
powszechne przy wchodzeniu do sal lekcyjnych. Jednakże u Delanay niewinne
poruszenie nie uchodziło płazem. Kobieta od razu reagowała złością i próbą
zdyscyplinowania. Z reguły poprzez branie do odpowiedzi. Chemia była
zdecydowanie najbardziej stresującą lekcją, a mimo to miała swoich adoratorów.
Każda potwora znajdzie amatora, czy jakoś tak.
- Czy już
każdy znalazł ławkę i krzesełko? – zapytała niecierpliwie, a gdy na końcu
pomieszczenia ustało szuranie, kontynuowała. – Jak zapewne wiecie, wasze
zajęcia z angielskiego zostały odwołane, a w ramach poszerzania wiedzy o…
współżyciu seksualnym, dzisiaj będziecie uczestnikami warsztatów z panią
ginekolog.
Nie
użyłabym tutaj słowa warsztaty, a
raczej monolog, bo nie powinno się
liczyć na tę bandę niedojrzałych dzieciaków. Chłopcy już zaczynali chichotać
pod nosem, a jeszcze nikt nie powiedział penis.
Kiepskie żarty i teksty o seksie męczyły nie tylko mnie, ale i panią Delanay.
Zdenerwowanie wicedyrektorki czułam na skórze. Ciężko przychodziło jej mówienie
do młodzieży o sprawach intymnych. Była zestresowana, jakby musiała zapozować
do aktu. Zapewne już chciała znaleźć się w swoim gabinecie na parterze. Usiąść
w miękkim fotelu z kubkiem mocnej czarnej kawy bez dodatków i próbować
zapomnieć o nieprzyjemnych minutach, podczas których musiała stać naprzeciw
łaknących krwi nastolatków. Sama, bez cienia szans na niedosłyszenie
kretyńskich uwag o jej dziewiczych rajtuzkach w grochy.
Donośne
pukanie do drzwi przerwało szepty i śmiechy. Chwilę później, nie czekając na
pozwolenie, do sali weszła wysoka, szczupła kobieta o ciemnej skórze i burzy
czarnych loków na głowie. Miała spore okulary w miętowych oprawkach, o
niemożliwym do zdefiniowania kształcie. Ubrała się modnie, raczej wygodnie, bez
formalnych akcentów. Luźne dżinsy, nonszalancko podwinięte przy kostkach, beżowe
botki, zza których wystawały burgundowe skarpetki, oraz granatowy golf – w
niewyjaśniony sposób świetnie współgrający z jasnym rozpiętym kimonem w
kwiatowy wzór – dawały do zrozumienia, że ich posiadaczce moda nie była
obojętna. Bardziej przypominała modelkę niż lekarza.
- A o to
właśnie doktor Josephine Marston, która poprowadzi z wami zajęcia. – Delanay
wskazała dłonią na nowoprzybyłą. – Wstańcie, dzieci.
Grzecznie
podnieśliśmy się z krzesełek i powitaliśmy kobietę. Odpowiedziała nam pogodnym
uśmiechem, pogłębiającym jej zmarszczki. Na pewno przekroczyła już
czterdziestkę, ale emanowała pogodą ducha oraz optymizmem, co znacznie odejmowało
lat.
- Miło
was poznać – odparła niespeszona tyloma spojrzeniami. Delikatnie skinęła głową,
a my szybko usiedliśmy. Jakby każdy bał się zwrócić na siebie uwagę.
- Doktor
Marston jest ginekologiem w Medical Center Hospital w Bostonie. Ukończyła
medycynę na Harvardzie i jest wykładowcą uniwersyteckim. Co roku odwiedza naszą
szkołę, aby edukować młodzież. Mam nadzieję, że wykażecie się zainteresowaniem
oraz kulturą i doktor Marston – Delanay wskazała dłonią na stojącą obok kobietę
– będzie dobrze wspominać spotkanie z wami.
Nie
trudno było dostrzec, jak wiele kłopotów sprawiło dyrektorce przedstawienie
gościa. Gdyby mogła, na pewno słowem nie wspomniałaby o zajęciach z wychowania
seksualnego. Całkowicie skupiłaby się na dorobku zawodowym lekarki oraz jej
wykształceniu.
- Chyba z
mojej strony to wszystko. – Omiotła karcącym spojrzeniem całą klasę, dłużej
zawieszając wzrok na siedzących z tyłu chłopcach. Wyjątkowo w tej sytuacji nie
uważała Raven za potencjalnie największe zagrożenie. – Gdyby czegoś pani
potrzebowała, nawet tak trywialnego jak cukru do kawy, proszę udać się do
gabinetu pedagoga. Jest naprzeciwko.
- Jasne.
– Doktor Marston posłała Delanay pogodny uśmiech. – Ewentualnie poproszę
uczniów o pomoc.
Dyrektorka wyglądała, jakby przez chwilę walczyła z chęcią powiedzenia,
że lepiej o nic nas nie pytać, bo jeszcze zagryziemy. W ostateczności jedynie
pożegnała nas oraz kobietę i wyszła, zabierając brązowy skórzany neseser.
Ciemnoskóra lekarka zaśmiała się pod nosem, manierycznie poprawiając
okulary.
- Ilekroć
tu jestem, słyszę tę samą formułkę. Trochę głupio mi przerwać w połowie wstępu
albo powiedzieć, że nie piję kawy.
Spojrzała
po twarzach osób siedzących w pierwszych ławkach, zapewne oczekując jakiejś
pozytywnej reakcji. W normalnych okolicznościach rzeczywiście moglibyśmy
zachichotać, a może nawet ktoś pokusiłby się o wyrażenie własnej opinii na ten
temat. Ale nie dzisiaj i nie na tych zajęciach.
Kobieta
westchnęła trochę cierpiętniczo, zawiedziona, że uwaga – w jej mniemaniu
zabawna – spotkała się z brakiem odzewu. Odłożyła czerwoną lakierowaną torebkę
oraz długi grafitowy płaszcz na nauczycielskie biurko.
- Mam w
zwyczaju przeprowadzać zajęcia w kole. Wtedy wszyscy siedzą do siebie twarzami
i łatwiej nawiązać kontakt. Moglibyście przesunąć ławki pod ściany i ustawić
krzesełka? Wiem, że to kłopotliwe, ale uwierzcie, będzie zdecydowanie
wygodniej.
Przez
kilka minut w klasie panował hałas. Szuraniu mebli towarzyszyły rozmowy, przede
wszystkim spostrzeżenia i uwagi dotyczące pani ginekolog. Doktor Marston raczej
wywołała pozytywne reakcje. Uczniowie odetchnęli z ulgą, gdy okazała się być
pogodną kobietą w średnim wieku, chyba potrafiącą rozmawiać z młodzieżą na
trudne i wprawiające w zażenowanie tematy. Przynajmniej sprawiała wrażenie
nieskrępowanej. W przeciwieństwie do Delanay, która zapewne właśnie leczyła
skołatane nerwy mocną kawą.
Usiadłam
na krześle obok Raven. Dziewczyna buńczucznie skrzyżowała ręce pod biustem i
założyła nogę na nogę. Całą sobą wręcz krzyczała, że nie chciała przebywać na
zajęciach z wychowania seksualnego, a sposób ich przeprowadzenia jeszcze
bardziej ją drażnił. Rzeczywiście, siedząc za ławką i nie patrząc innym w oczy
czułam się znacznie bezpieczniej. A na pewno swobodniej.
Uczniowie
sprawnie zajęli miejsca. Od razu zauważyłam, że klasa podzieliła się na dwa
obozy. Dziewczyny wymieniały między sobą spostrzeżenia, natomiast chłopcy
siedzieli spięci i dziwnie blisko siebie. Jak zaszczute zwierzaki, którym
pozostała jedynie nadzieja, że w grupie śmierć będzie mniej bolesna.
- Możemy
zaczynać?
Kobiecie
odpowiedziały zdawkowe pomruki. Przy odrobinie dobrej woli można było nazwać je
zgodą.
- Świetnie.
Kwestie formalne mamy już za sobą, więc od razu przejdziemy do sedna.
Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu krzesełka, na którym mogłaby
spocząć. Odruchowo także spojrzałam po kolegach z klasy i z lekkim niepokojem
dostrzegłam, że jedyne wolne krzesełko stało obok mnie. Niby nic strasznego, a
jednak bliska obecność nauczyciela – lub w tym wypadku prowadzącej zajęcia –
była krępująca i zwiastowała nieszczęście.
Doktor
Marston, zanim usiadła, posłała mi przyjazny uśmiech. Jakby mówiła, że nie
miałam powodów do obaw. Aczkolwiek wcale mnie tym nie pocieszyła.
Zajęcia
przebiegały szybko i, o dziwo, bez głupich zachowań. Z pewnością każdy
odetchnął z ulgą, bo pani ginekolog nie zmuszała nas do odpowiedzi. Sama
przedstawiała wiadomości, już na początku oznajmiając, że jeżeli ktoś będzie
chciał się wypowiedzieć, może podnieść rękę i wtedy zabierze głos. Został
kwadrans do końca lekcji i jeszcze nikt nie wyrwał się przed szereg.
- Skoro
omówiliśmy niepożądane skutki seksu, wypadałoby powiedzieć, w jaki sposób
zabezpieczać się przed nimi.
Wymieniłyśmy z Raven porozumiewawcze spojrzenia. Zaczęło się.
- Jak
zapewne wiecie, najpowszechniejszą metodą antykoncepcji jest prezerwatywa. Nie
daje pełnej gwarancji, że do zapłodnienia nie dojdzie, ale w pełni skutecznych
środków jeszcze nie wymyślono. Zawsze producenci zostawiają sobie chociaż jeden
bezpieczny procent. – Zaśmiała się,
lecz znowu nie otrzymała odpowiedzi, jakiej oczekiwała. Niektórzy uczniowie
jedynie uśmiechnęli się niemrawo. Podejrzewałam, że trzeciej próby rozbawienia
nie będzie. Doktor Marston, widząc naszą niechęć, odchrząknęła i kontynuowała.
– W każdym razie, tylko prezerwatywa chroni przed chorobami wenerycznymi,
dlatego właśnie ona jest rekomendowana podczas spotkań z młodzieżą. Bo, nie
ukrywajmy, wielu młodym ludziom przytrafiają się przygody na jedną noc. Wiem,
co mówię. Też byłam kiedyś w liceum i nie miałam męża.
A jednak
się pomyliłam. Znowu spróbowała wprawić nas w dobry humor. Albo przynajmniej
nieco rozluźnić, bo wszyscy wciąż siedzieli spięci i gotowi do ucieczki, gdyby
pani ginekolog zdecydowała się wyjąć z czerwonej lakierowanej torebki zabawki
erotyczne. Najwidoczniej kobieta wyszła z założenia, że do trzech razy sztuka.
I rzeczywiście tym razem kilkoro uczniów zaśmiało się. Nawet ja delikatnie
uniosłam kąciki ust.
-
Jednakże, aby prezerwatywa była najskuteczniejsza, należy ją prawidłowo
założyć, a to nie jest takie oczywiste. Ludzie często wykonują niepotrzebne
ruchy, które mogą ją uszkodzić. Na przykład otwieranie opakowania zębami, co
często robią mężczyźni, żeby wyglądać zadziornie i seksowanie. – Wymownie
spojrzała na chłopców, którzy jeszcze bardziej struchleli pod bacznym wzrokiem
doktor Marston. Kobieta nie patrzyła na nich zbyt długo. Zaraz zwróciła uwagę
na drugą część okręgu, gdzie siedziały dziewczęta. – Albo panie zahaczą
paznokciem i nieszczęście gotowe.
Kątem oka
dostrzegłam, jak niektóre nastolatki zaciągnęły rękawy albo skrzyżowały ręce
pod biustem, aby nie było widać ich dłoni. Raven również schowała krwisto
czerwone tipsy, kształtem przypominające pazury wielkiego kota.
- Pokażę
wam, jak prawidłowo należy zakładać kondomy.
Padły
słowa, których chyba każdy obawiał się najbardziej. Wszyscy odruchowo usiedli
prosto, wzięli głębokie wdechy i w duchu błagali, żeby tylko nie padło na nich.
Niemal czułam, że kolor schodził mi z twarzy. Siedziałam najbliżej pani
ginekolog i zdecydowanie miałam powody do paniki. Przecież wiedziałam, że to
źle się skończy. Czy chociaż raz nie mogłam zaliczyć pomyłki i spokojnie obejść
problem, który czaił się wyłącznie w moim umyśle? To chyba jakaś wyższa forma autosugestii.
Doktor
Marston wróciła ze swoją przyciągającą przerażone spojrzenia torebką. Chyba
każdy domyślał się, co zaraz nastąpi. Odruchowo zerknęłam na zegarek wiszący
nad drzwiami wejściowymi do sali. Zostało dziesięć minut do końca lekcji. O
zgrozo, jak nic zdąży zademonstrować zakładanie prezerwatywy i jeszcze zmusi do
tego kilka osób.
Chłopcy
nagle zapomnieli o stresie oraz względnej dojrzałości, gdy kobieta wyjęła
banana oraz prezerwatywy. Bez skrępowania zaczęli chichotać.
- Proszę,
by wszyscy uważali, bo to bardzo ważne. – Kobieta uniosła głos. Nie na tyle,
aby krzyknąć, ale wystarczająco do uspokojenia rozbawionych nastolatków. Wyjęła
prezerwatywę i poczęła nakładać ją na banana, jednocześnie opisując krok po
kroku wykonywane czynności. – Opakowanie otwieramy rękoma, nie zębami.
Koniuszek trzymamy palcami, a drugą dłonią ściągamy, pamiętając, by
prezerwatywa nie pozostała na końcu zwinięta, bo może się zsunąć.
Podniosła
rękę, w której trzymała owoc, aby wszyscy uczniowie mogli go zobaczyć.
Spojrzałam na zegarek. Znowu. Wskazówki poruszały się stanowczo zbyt wolno, a
ja z każdą sekundą byłam coraz bardziej spięta. Czułam w kościach, że zaraz
wydarzy się coś złego. Kobieta nie wyglądała, jakby zamierzała spakować banana
do torebki, pożegnać nas i zakończyć zajęcia.
- To co?
Może teraz ktoś z was spróbuje? – Omiotła wzrokiem przestraszonych nastolatków.
Uśmiechała się przy tym promiennie, pesząc nas jeszcze bardziej. Po klasie
rozniósł się nieprzyjemny dla ucha szmer. Kilkoro uczniów wycofało się razem z
krzesełkami, jakby to miało uchronić ich przed panią Marston. – Na przykład ty?
Zamarłam
w bezruchu, gdy kobieta podała mi owoc, uprzednio zdejmując z niego
prezerwatywę. Zaklęłam w duchu. Wiedziałam, że miałam powody do obaw. Złe
rzeczy z reguły spotykały właśnie mnie. Jakbym była magnesem na nieszczęścia.
Kilka
osób odetchnęło z ulgą, jednakże większość zaczęła chichotać. Nie mogłam
złościć się na nich, bo gdybym była na ich miejscu, zapewne też pokładałabym
się ze śmiechu.
- Ale z
was dzieciuchy – burknęła Raven, trochę psując humory swoim szkolnym znajomym.
Zwłaszcza chłopcom, których uwaga różowowłosej zabolała najbardziej.
- Ja? –
mruknęłam cicho, patrząc na doktor Marston błagalnym spojrzeniem. Jeszcze tliły
się we mnie resztki nadziei, że kobieta będzie litościwa i mi odpuści.
- Tak,
pójdziesz na pierwszy ogień. Wiem, że to zawstydzające, bo seks jest ciągle
tematem tabu. Obiecuję, że następnych ochotników wybierzemy spośród tych
najbardziej rozbawionych. Zwłaszcza, ze to przede wszystkim panowie powinni
umieć zakładać prezerwatywy. U pań to tylko dodatkowy atut.
Rzuciła
uczniom karcące spojrzenie. Mimo że śmiechy ucichły, wcale nie poczułam się
pewniej. Ponad dwadzieścia par ciekawskich oczu patrzących tylko na mnie. Na
każdy mój ruch. Nawet drobne drgnięcie palca zostanie zauważone. Już sama
czynność była niekomfortowa, wręcz przerażająca, ale w takich okolicznościach
nawet wzięcie banana do ręki przyprawiało o zawroty głowy i nieprzyjemne dreszcze.
Nie
miałam czasu do namysłu. Pani Marston z pogodnym – teraz irytującym – uśmiechem
podała mi owoc oraz nową prezerwatywę. W myślach wmawiałam sobie, że powinnam
zrobić to jak najszybciej. Bez zbędnych analiz i zwracania uwagi na otoczenie.
Im dłużej zwlekałam, tym bardziej zżerał mnie stres.
Drżącymi
palcami otworzyłam opakowanie i zgodnie z instrukcjami kobiety zaczęłam nasuwać
kondom na banana. Mimowolnie pomyślałam o moim pierwszym seksie z Duncanem.
Miałam przed oczami obraz przystojnego nagiego bruneta zakładającego
prezerwatywę na swoją nabrzmiałą męskość. Patrzącego na mnie prowokacyjnie, gdy
powoli, bardzo delikatnie dotykał penisa.
Z trudem
przełknęłam ślinę. Z każdą sekundą czułam coraz większy gorąc, który już zdążył
otoczyć poliki i teraz wkradał się na uszy. Ostatnie ruchy palców były bardzo
niedokładne. Resztkami sił woli sprawdziłam, czy prezerwatywa nie podwinęła się
na końcu, po czym oddałam owoc doktor Marston, nawet na nią nie zerkając. Byłam
zażenowana i wiedziałam, że co najmniej przez kilka minut nie uniosę głowy. Nie
chciałam, aby ktoś zobaczył moje dorodne rumieńce, które bynajmniej nie
powstały przez samo nasuwanie prezerwatywy na banana. Chyba to przerażało mnie
najbardziej. Że też w tak niezręcznej oraz niecodziennej sytuacji przypomniałam
sobie o podniecających chwilach z Duncanem. Pierwszy raz doceniłam naszą separację. Przynajmniej nie będę musiała
spojrzeć Holdenowi w twarz. Szatanie Wszechmogący, tego nie dałabym rady
udźwignąć.
- Bardzo
dobrze… Przypomnij mi swoje imię – poprosiła pani ginekolog.
- Holly –
mruknęłam pod nosem, odruchowo wiercąc się na krzesełku, które teraz wydawało
się wyjątkowo niewygodne.
- Bardzo
dobrze, Holly. Cieszę się, że słuchałaś moich rad. No, a teraz wylosujemy kolejnego
ochotnika. Jak obiecałam, kogoś z żartownisiów.
Nie
wytypowano następnej osoby. Dzwonek zakończył najdłuższą lekcję w życiu uczniów
tej klasy. Pięć minut za późno.
- Zanim
wyjdziecie, chciałabym jeszcze podziękować za waszą obecność. Naprawdę z
przyjemnością prowadziłam z wami zajęcia. Mam nadzieję, że chociaż część
przekazanych przeze mnie informacji przyda wam się w życiu. Życzę wam
wszystkiego dobrego, samych najlepszych ocen i żebym nie widziała was zbyt
często.
Chyba
każdy oprócz mnie zaśmiał się na ostatnie słowa doktor Josephine Marston.
- A,
chłopcy, w ramach kary przywrócicie sale do jej pierwotnego wyglądu.
Wdzięczna, że już dłużej nie musiałam przebywać w klasie numer 116,
chwyciłam torbę, którą dotychczas trzymałam między nogami, i wręcz wybiegłam na
korytarz. Nie zaczekałam na Raven. Zamierzałam wtopić się w tłum i uciec do
najbliższej łazienki. Potrzebowałam schować się przed ludźmi, bo wciąż czułam
gorąc na twarzy, drżenie rąk oraz natarczywe spojrzenia, które śledziły każdy
mój ruch.
♥
Inspekcja
zdążyła dotrzeć na stołówkę, o czym świadczyły ładniej podane dania, których
nie powstydziłby się dobry szef kuchni. Stojący w kolejce do bufetu również
byli bardziej zdyscyplinowani. Nikt nie wychylał się, aby sprawdzić, jak długo
jeszcze postoi w ogonku. A jeśli niecierpliwość go rozpierała, występował
bardzo dyskretnie tylko o krok, wcześniej upewniając się, że na horyzoncie nie
widać nauczyciela. Cała szkoła wręcz oszalała. Do dnia dzisiejszego nie
podejrzewałam, że zabraknie mi wrzasków, śmiechów i przepychanek na
korytarzach. Bez wszędobylskiego hałasu liceum było po prostu puste.
Przenośnie, bo w praktyce z powodu zamkniętych sal uczniowie bezczynnie
podpierali ściany holów na wszystkich piętrach. Nawet nie przypuszczałam, że w
Stoney Bay High School było tylu uczniów. Jedynie palacze zachowywali się
względnie normalnie jak na rozwydrzonych i przepełnionych energią nastolatków.
Zamknięta palarnia zmusiła ich do szukania innego miejsca, gdzie nauczyciele
nie zaglądali. Biegali jak głupi, z każdą przerwą wyglądając na jeszcze
bardziej zdenerwowanych, zapewne z powodu niepowodzeń.
- Wzięłam
dla ciebie spaghetti i sałatkę owocową.
Spojrzałam na Raven, która właśnie przyniosła mi obiad. Posłałam jej
przyjazny uśmiech, po czym wróciłam myślami do przepisywanej pracy domowej.
Całkiem zapomniałam o scharakteryzowaniu rynku Stanów Zjednoczonych na ekonomię
i zarządzanie. Ostatnio ciągle coś mi umykało.
- Wygląd
dań to jedyny plus tej inspekcji. Czego oni w ogóle tutaj szukają? – zagaiła
Kim, która dzisiaj wyjątkowo postanowiła zjeść z nami. Zwykle spędzała przerwę
na lunch razem ze znajomymi w auli konferencyjnej, ale z powodu kontroli sala
została zamknięta.
-
Sprawdzają, czy na pewno jesteśmy uczeni zgodnie z amerykańskimi standardami.
Przynajmniej tak mówi Nathaniel – wyjaśniła Sucrette, ostatnie zdanie dodając
trochę ciszej. Chyba bała się, że zaczniemy wypytywać o jej relacje z Loganem.
Nic dziwnego, skoro obok siedziała Rosaline. Jednakże wszystkie zdążyłyśmy
przywyknąć, że Su dużo czasu spędzała z przewodniczącym pierwszoroczniaków i
żadna nie miała wątpliwości, jaki był tego powód.
- No nie
bardzo, bo w innych liceach nie ma podziału na klasy i uczniowie sami wybierają
przedmioty, których chcą się uczyć. Mmm, to nie tylko wygląda, ale i smakuje
lepiej.
Spojrzałam na Raven zajadającą się kurczakiem z nadzieniem z mozzarelli
i żurawiny. Sądząc po zapachu, smażonym na maśle, a nie głębokim oleju.
- Mam
nadzieję, że to długo nie potrwa – burknęła Kimberly, po czym wzięła duży kęs
wegetariańskiego burgera.
- A jak
zajęcia z wychowania seksualnego? – zapytała Durand, a mnie zmroziło na samo
wspomnienie o feralnych warsztatach,
jak to określiła dyrektor Delanay. Ze strachem spojrzałam na plastikowe pudełko
z sałatką owocową. Na szczęście nie było w niej banana.
- Spoko
kobieta ta Marston. Sympatyczna – stwierdziła Black. – Holly na pewno długo o
niej nie zapomni, co nie?
Spiorunowałam koleżankę wzrokiem. Nigdy nie wyrzucę z pamięci wstydu,
jakiego dzisiaj doświadczyłam. Gdyby Raven wiedziała, o czym myślałam podczas
nakładania tej cholernej prezerwatywy…
- Co się
wydarzyło? – rzuciła zainteresowana Rosaline.
Mierzyłam
się z różowowłosą spojrzeniami. Czasami miałam niebywałą ochotę po prostu
wyrwać jej język.
-
Opowiedz, skoro już zaczęłaś – warknęłam i wróciłam do pracy domowej. Musiałam
przepisać jeszcze kilka zdań.
- Musiała
zademonstrować, jak prawidłowo założyć prezerwatywę. Wiecie, na bananie.
-
Żartujesz – mruknęła zszokowana Kim.
- Przy
wszystkich – prychnęła Raven, która ledwo powstrzymywała śmiech.
- U nas
też chciała to zrobić, ale nie zdążyła – wtrąciła Rosaline.
- W
zeszłym roku tego nie było, prawda? – Sucrette zapewne skierowała pytanie do
Kimberly, bo obie były w drugiej klasie.
- Nie.
Kurczę, na szczęście. Ale musiałaś się zestresować, młoda. Nie zazdroszczę.
Czarnoskóra dziewczyna położyła mi dłoń na ramieniu, jakby to miało
pomóc mi zapomnieć o jednych z najgorszych minutach w moim życiu. Albo chociaż
usunąć tę sytuację z pamięci innych uczniów.
- Duncan
oprócz chemii nauczył ją czegoś pożytecznego – zażartowała Black, chociaż mnie
jej uwaga wcale nie rozbawiła. Nie teraz, gdy sytuacja z Holdenem była
niejasna.
- Wiesz
co, Raven – zamknęłam oba zeszyty i odsunęłam się razem z krzesłem – wal się.
Wstałam
od stołu, by oddać notatki Dake’owi. Słowa koleżanki zabolały. Wiedziałam, że
nie miała niczego złego na myśli, to tylko jej niewyparzona gęba. Raven po
prostu nie potrafiła ugryźć się w język. Najgorsze było to, że z reguły bardzo
celnie trafiała swoimi bezczelnymi uwagami.
- Kopnij
Dakotę ode mnie! – krzyknęła za mną różowowłosa.
Wzięłam
głęboki oddech nim podeszłam do strefy
szkolnej elity, przy którym wyjątkowo panował wisielczy nastrój, zapewne
wywołany głodem nikotynowym. Od razu dostrzegłam Duncana. Siedział na swoim
stałym miejscu u szczytu złączonych stołów. Wyjątkowych, bo prostokątnych, a
nie okrągłych. Kiedy widziałam go na tym krześle, zawsze zdawałam sobie sprawę,
jakim człowiekiem był. Budzącym respekt i poszanowanie nie tylko ze względu na
dobre wyniki w nauce oraz pozycję w drużynie koszykówki. Do tego etapu doszedł
osobiście dzięki swojemu uporowi. Może również za sprawą przystojnej buźki oraz
ironii, którą wręcz uwielbiały głupiutkie nastolatki. Takie jak ja. A Holden
wiedział, jak to wykorzystać. Stał się niekoronowanym królem tego liceum. I im
częściej to do mnie docierało, tym bardziej zachodziłam w głowę, jak mogliśmy
przez cztery miesiące tworzyć całkiem udany związek. Szara myszka z chorą
psychiką i… ktoś taki jak Duncan.
- Miała
urocze rumieńce, kiedy ją naciągała. – Usłyszałam rozentuzjazmowany głos Dake’a,
gdy stanęłam dwa kroki za nim. Domyśliłam się, że mówił o mnie, więc
postanowiłam mu nie przerywać. – Duncan, człowieku, ale ci zazdroszczę. Pewnie
zawsze jest taka zawstydzona, co? Ty szczwany lisie.
- Nie bądź wścibski, Morgan – warknęłam,
rzucając zeszyt chłopaka tuż obok jego pustego talerza.
Dake
podskoczył na krześle i od razu odwrócił się w moją stronę.
- Holly,
to nie tak – zaczął się tłumaczyć. – Właśnie mówiłem, jakiego miałaś pecha, że
padło akurat na ciebie. Ja spaliłbym się ze wstydu.
-
Słyszałam, co mówiłeś. – Przynajmniej część, dodałam w myślach. – Zresztą
nieważne.
Odruchowo
spojrzałam na siedzącego kilka miejsc dalej Duncana. Patrzył na mnie obojętnie,
ale zaraz spuścił wzrok na resztki spaghetti.
Nawet jecie to samo.
Ścisnęło
mnie w żołądku. Powinien rzucić jakimś niewybrednym żartem. Skomentować słowa
Dake’a w chamski sposób, chcąc mnie zdenerwować. Albo chociaż uśmiechnąć się
zadziornie. Zrobić cokolwiek, by nie pozostać biernym. Jego brak zaangażowania
uderzył we mnie z pełnym impetem. Tym krótkim spojrzeniem jasno dał mi do
zrozumienia, że niewiele go interesowałam.
- Dupek –
burknęłam pod nosem, samej nie będąc pewną, do kogo kierowałam obelgę.
Odeszłam
z uniesioną głową, mimo że nie czułam, abym wygrała. Wręcz przeciwnie, miałam
wrażenie, że zostałam skopana i opluta. Już dawno nie miałam równie podłego
humoru. Od kilku dni towarzyszyło mi wrażenie, że utknęłam w dennym dramacie o
nieszczęśliwej nastolatce. Dzisiaj byłam już tego pewna.
- Nawet nie
zapytam. Widać, że coś, a raczej ktoś, zalazł ci za skórę – odezwała się Raven,
gdy tylko usiadłam.
-
Przestań – syknęła Rosaline.
- Dobra,
już dobra. Tylko uważam, że taki kopniak na powitanie świetnie robi.
- Mogę
sprawdzić na tobie? – spytałam, posyłając Black życzliwy uśmiech.
- Ej, nie
wykorzystuj genialnych technik przeciwko ich twórcom.
Pogroziła
mi widelcem z nabitym kawałkiem kurczaka. Raven potrafiła być denerwująca, by
za chwilę wykazać się nad wyraz dużą empatią. Doceniałam jej starania, by
poprawić mi samopoczucie, ale niektóre sytuacje po prostu wymagały czasu.
Kątem oka
dostrzegłam wchodzącą do stołówki panią Delanay. Z reguły pedagodzy również
mieli przerwę na lunch i wykorzystywali ją do plotkowania w pokoju nauczycielskim,
ewentualnie wypełniali zaległe dokumenty. Najwidoczniej z powodu inspekcji
dyrektorka Shermansky wprowadziła nowe dyżury.
Nauczycielka chemii nie wyglądała na radosną. Najpierw musiała przed
wszystkimi pierwszymi klasami wspominać o zajęciach z wychowania seksualnego, a
teraz odebrano jej godzinę odpoczynku. Też byłabym niezadowolona. Z ponurym
grymasem na twarzy przechadzała się pomiędzy stolikami, spoglądając na uczniów.
Nagle wszyscy nieco ucichli.
- Panno
Black, proszę przestać się garbić – zwróciła uwagę, gdy nas mijała. – I zacząć
trzymać sztućce poprawnie, to nie bar.
Spojrzałyśmy ukradkiem na Raven, która tylko wzięła głęboki wdech i na
moment przymknęła oczy. Chyba każda z nas chciała, aby ten dzień w końcu
dobiegł końca.
♥ ♥ ♥ ♥
Cieszę się, że nadal piszesz, bo ja mam kolejny powrót
OdpowiedzUsuńMoże tym razem się uda?
Zabieram się do czytania! *-*
Witaj! Miło znów Cię gościć. (^.^) Również mam nadzieję, że teraz zostaniesz na dłużej i wrócisz do pisania. Chętnie przeczytałabym, coś od Ciebie.
UsuńPozdrawiam cieplutko. Życzę wszystkiego co najlepsze i liczę, że do napisania. Niech wena będzie z Tobą! (^3^)/
Yaaay!
OdpowiedzUsuńNawet wiesz jak się cieszę, że pojawił kolejny rozdział. Zaczynałam tęsknić za Holly, Raven czy Duncanem. Aż mi wstyd, że taki kawał czasu, a ja nie zmobilizowałam się, żeby napisać komentarz. No ale co się stało, to się nie odstanie.
Powiem Ci, że mi też chodziło mały one shot świąteczny, ale stwierdziłam, że zbyt późno się za to zabrałam i tak jakoś wyszło, że nie wyszło xd
Zastanawia mnie zachowanie Duncana. Nie potrafię go rozgryźć. Ciekawi mnie czy odezwie się w końcu do Holly, ale przeczuwam, że jeśli to nastąpi to nie będzie ciekawa rozmowa. Albo do rozmowy nie dojdzie w ogóle, znając jego erotyczne zapędy. Jedno z dwóch.
Dake, Dake, Dake.. Jakiż on uroczy jak się zawstydza... Boje się że pójdzie fama na całą szkołę co spotkało biedną naszą bohaterkę.
Czytając Twój wstęp o nawiązaniu do głównego wątku fabuły, przez cały rozdział doszukiwałam się go dosłownie wszędzie. W pierwszej chwili, gdy przeczytałam o "wychowaniu seksualnym" dość mocno się przestraszyłam. Przeszło mi przez myśl, że Duncan i Holly wpadli. Tooo byłoby trochę creepy. Jednak wydaje mi się, że to nie o to chodzi. Jakoś mi tak na nich nie pasuje. Jednak jak doszło do momentu komentarza Dake'a i "spojrzenia" Duncana, jeśli to coś mozna tak nazwać, zaczęłam podejrzewać. Tu mi śmierdzi i to poważnie. Tylko nie wiem dokładnie co.
Jednego jestem pewna. To nie będzie zbyt przyjemne dla Holly.
Już jej współczuję...
Tak na zakończenie chciałabym Ci życzyć wszystkiego najlepszego w nadchodzącym roku. Mam nadzieję, że kolejny będzie dużo bardziej udany niż ten.
Serdecznie i gorąco pozdrawiam!
Mam nadzieję, że niedługo znów pojawi się kolejny rozdział!
❤
Witam Cię serdecznie. \(^.^)/
UsuńProszę, nie przejmuj się, że nie komentowałaś poprzednich rozdziałów. Również nie jestem bez winy. Nie znalazłam czasu, a do tego byłam po prostu zbyt leniwa, żeby naskrobać coś na Twoich blogach. Mimo że czytam wszystko, co napiszesz. Przysięgam! (-.-)'
Od razu Cię uspokoję - Holly NIE jest w ciąży. Matko Ziemio, to naprawdę byłoby okropne. Nawet nie wiedziałabym, jak ugryźć temat nastoletniej ciąży. Niby nierzadki przypadek, ale gdy - na całe szczęście - nie ma się z tym bliskiej styczności, to człowiek niewiele kwestii potrafiłby poruszyć.
Co do rozmowy, na pewno się odbędzie. Nie przewiduję rozlewu krwi, ale natychmiastowa zgoda też nie wchodzi w grę. No błagam, to byłoby bardzo nudne. A nasi bohaterowie nie mogą się nudzić. (^.^)
Życzę wszystkiego najlepszego. Przede wszystkim ładnej pogody, bo ta listopadowa aura w środku zimy mnie osobiście przygnębia. Przesyłam mnóstwo pozytywnej energii. Pozdrawiam cieplutko i do napisania! Niech wena będzie z Tobą! (^3^)/