Witajcie!
To był bardzo trudny dla mnie miesiąc. Pewnie jak dla każdego studenta. Omal nie zginęłam pod nawałem notatek i kodeksów. Śmiem twierdzić, że drugi rok jest zdecydowanie najgorszy. Wykładowcy ciągle czegoś chcą i więcej oczekują, bo "nie jesteśmy już pierwszaczkami". Co za niedorzeczność. Skoro jestem starsza, to naturalnie potrzebuję spokoju. Nie wolno forsować staruszków. Ogólnie rzecz biorąc, dzień bez egzaminu był dniem straconym.
A kiedy już udało mi się wszystko zaliczyć, dopadła mnie straszna grypa. (-.-')
Nienawidzę stycznia. Wcale nie dziwię się, że właśnie w tym miesiącu jest najwięcej samobójstw.
Co do rozdziału, to wyszedł dłuższy niż planowałam. Myślałam, że zmieszczę się w 6 stronach, a tymczasem napisałam prawie 9. Także tego... Macie, co czytać.
Biuro detektywistyczne "Słodki Amoris"
Rozdział
5
Sucrette
rozkręciła radio, kiedy usłyszała pierwsze dźwięki swojej ulubionej piosenki.
Kolejnej. Śpiewała przy tym głośno, denerwując swoich znajomych. Zwłaszcza
Micky, która wściekle zaciskała palce na kierownicy. Nie chciała psuć humoru
przyjaciółce, ale naprawdę ledwo wytrzymywała jej zawodzenie. Su nie potrafiła
śpiewać i wszyscy o tym wiedzieli.
Wszyscy
oprócz Su.
–
Fajnie, że zdecydowałeś się iść. To będzie mega impreza – zaszczebiotała
Hailey.
Delikatnie
przybliżyła się do Kentina. Niby przypadkiem położyła dłoń obok jego uda.
Chłopak spiął się momentalnie i odruchowo przylgnął do drzwi auta. Obecność
Hailey zawsze go krępowała. Była zbyt otwarta i pewna siebie jak na jego gust.
Na domiar złego dzisiaj ubrała się wyjątkowo pociągająco. Obcisła cekinowa
sukienka wymownie eksponowała biust.
Z
trudem przełknął ślinę i zmusił się do uśmiechu.
–
Zapewne masz rację – mruknął cicho pod nosem.
Miał
wrażenie, że Hailey zbliżała się powoli. Nie wiedział, jak mógłby ją przystopować,
więc posunął się do ostateczności.
Najmocniej,
jak potrafił, kopnął w fotel kierowcy.
–
Co jest? – warknęła Micky, kątem oka spoglądając na lusterko wsteczne. Od razu
zrozumiała, dlaczego Kentin zdecydował się na odważny ruch. – Hailey, nie dręcz
go.
Dziewczyna
chwilę zwlekała, zanim odsunęła się od Kentina.
–
Przecież nic złego nie robię.
Hailey
zaśmiała się, wciąż maślanymi oczami patrząc na kolegę. Lubiła drażnić się z
nim. Bardzo szybko tracił poczucie bezpieczeństwa i animusz. Trochę ją to
bawiło, ale przede wszystkim rozczulała się nad niewinnością Kentina. Był
zupełnie inny niż większość chłopców w tym wieku. Nie uganiał się jak kretyn za
każdą dziewczyną, nie zgrywał twardziela i nie próbował za wszelką cenę dostać
się do drużyny footballowej.
Był
zdecydowanie bardziej emocjonalny i właśnie tę cechę Hailey uważała za
niebywale pociągającą.
Problem
polegał na tym, że Kentin wolał jej przyrodnią siostrę, która z kolei śliniła
się na widok Turnera. Największego dupka, jakiego znała. Żeby żart był
kompletny, Castiel zdecydowanie zbyt często patrzył na Hailey. A raczej na jej
tyłek.
Kwadrat
się zamykał.
Haringtonowie
mieszkali na końcu Pico Avenue, mieszczącej się w najpiękniejszej części
Pacific Grove. Kilka niedawno wybudowanych hoteli było świetnym dowodem na
potwierdzenie uroku tej okolicy.
Micky
zaparkowała na piaszczystym parkingu obok plaży. Stąd mieli krótką drogę do
domu Amber. Rezydencja w stylu nowoczesnym, kompletnie kłócącym się z
nadmorskimi domami dookoła, stała na niewielkim wzniesieniu.
–
Czy grzecznie byłoby zapytać, czym zajmują się ich rodzice? – zagaiła
Sucrette, gdy wchodzili na teren posesji.
–
Tak, jeśli nie zapytasz o to Amber albo Nathaniela – odparł Kentin.
Udawał,
że luksusowa willa nie robiła na nim wrażenia. Przecież nie mógł przyznać, że
nawet idealnie wypielęgnowany trawnik mu zaimponował. Jego dom był mniejszy od
garażu Haringtonów, który zapewne mieścił sześć samochodów.
–
Mnie zastanawia, gdzie są ich rodzice – wtrąciła się Micky. – Amber robi imprezę
w każdy weekend.
–
Wy i te detektywistyczne gadki – westchnęła Hailey. Powstrzymała siostrę, by
nie używała dzwonka i sama chwyciła za klamkę. Drzwi były otwarte. – Starzy
Haringtonowie handlują nieruchomościami w Los Angeles. Tak po prostu.
Rozłożyła
ręce na boki.
–
Zapraszam.
Wnętrze
domu, mimo że bardzo przestronne, zdawało się być przepełnione głośnymi
nastolatkami. Z głębi dochodziły dźwięki muzyki elektronicznej. Brakowało tylko
zataczających się footballistów, by Kentin odwrócił się na pięcie i odszedł.
Nienawidził tłumów, szaleńców i imprez, a właśnie znalazł się na imprezie z
tłumem szaleńców. Gorzej być już chyba nie mogło.
–
Poszukam Amber. Bawcie się dobrze.
Hailey
pomachała znajomym na pożegnanie, po czym zniknęła wśród nastolatków.
–
Co robimy? – spytał chłopak, licząc, że jego koleżanki jednak zechcą wrócić do
domów.
–
Alkohol z reguły jest w salonie – powiedziała z pełną powagą Sucrette – więc
znajdźmy salon.
–
Fantastycznie.
Wywrócił
ostentacyjnie oczami. Naprawdę nie chciał tutaj być.
Szybko
odnaleźli centrum rozrywki. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak mówiły plotki
o legendarnych domówkach Amber. Na półokrągłym podeście stał DJ. Prawdziwy DJ z
nowoczesną konsoletą, modną fryzurą i drogimi słuchawkami. Wokół niego kręciło
się kilka dziewczyn, bardzo chętnych, by zaciągnąć młodego mężczyznę na górę.
–
Niby wiedziałam, co tutaj zobaczę, ale… Wow – westchnęła Micky, rozglądając się
po wielkim salonie. Był nawet bar i profesjonalny barman. Tego już trochę za
wiele.
–
Och, cześć.
Tuż
obok trójki samozwańczych szkolnych detektywów stanął Nathaniel Harington.
Wysoki szczupły blondyn, który z reguły uśmiechał się do każdego jak kretyn,
ponieważ wymagało tego stanowisko, jakie obejmował. W końcu sam nie mianował
się przewodniczącym szkoły. Został wybrany przez lud, więc musiał być dla owego
ludu miły.
Ale
Micky znała Nathaniela od przedszkola i doskonale wiedziała, że nie należał do
przyjacielskich idiotów, którzy ze spokojem oraz kamienną twarzą przyjmowali wszystko,
co los im zaserwował. Harington był bardzo przebiegły i lubił to wykorzystywać.
Ludzie łapali się na jego uprzejme słowa, udawaną życzliwość oraz nieustanną
chęć niesienia pomocy.
Nathaniel
był świetnym manipulatorem. Najlepszym, jakiego Micky znała, a miała słabość do
seriali z charyzmatycznymi socjopatami w roli głównej.
–
Babeczkę? – zaproponował, wyciągając w stronę znajomych tacę z miniaturowymi
muffinami. Takimi na jeden gryz.
Sucrette
od razu chwyciła dwie. Micky oraz Kentin grzecznie odmówili. Lubili Nathaniela,
ale nie wzięliby od niego nawet antidotum na jad kobry.
–
Nigdy wcześniej was tutaj nie widziałem – zagaił mimochodem. Widok tej
wścibskiej trójki w jego domu był zastanawiający. Zwłaszcza po wypłynięciu
ostatnich rewelacji. Postanowił mieć na nich oko.
–
Bo nigdy wcześniej nas tutaj nie było – odparła Micky. – Chcieliśmy zobaczyć,
jak mieszkacie z Amber.
–
I jest bosko! – pisnęła podekscytowana Su. Sięgnęła po kolejną babeczkę ze
srebrnej tacy. – Powiedz, Nath, ile zarabiają wasi rodzice?
–
Sucrette! – Micky szturchnęła koleżankę łokciem.
Nie,
żeby ją to nie interesowało, ale takie pytania były bardzo niegrzeczne.
Nathaniel,
naturalnie, nie odpowiedział. Zaśmiał się jedynie, szczerze rozbawiony
bezpośredniością Su. Od kiedy ją znał, nie potrafiła ugryźć się w język.
–
Miło nam się rozmawiało, Nath, ale chcemy się trochę rozejrzeć. – Micky
delikatnie uśmiechnęła się do kolegi. – Do zobaczenia. Może.
Pociągnęła
za sobą Sucrette, zanim ta zdążyła zjeść wszystkie muffinki. Kentin w ogóle nie
stawiał oporu i w pełni podzielał zdanie Micky. Zimne spojrzenie Haringtona
przyprawiało go o ciarki.
–
Na pewno – mruknął Nathaniel, odprowadzając znajomych wzrokiem.
Kentin
obrócił się przez ramię tylko na krótką chwilę. Czuł na plecach, że był
obserwowany. Natrętnie i dociekliwie, jakby Harington próbował przewiercić go
na wylot.
Nathaniela
już jednak nie zobaczył.
–
Gapił się jak jakiś świr – skwitował, gdy stanęli przy barze. Nawet on nabrał
ochoty na coś mocniejszego. Musiał odreagować.
–
Jest po prostu podejrzliwy. Jak każdy na nasz widok – odparła zlewczo Micky, po
czym zwróciła się do barmana. – Trzy razy kamikaze.
–
Kamikaze? Serio?
Spojrzał
na dziewczynę nieco rozdrażniony. Przecież wiedziała, jak niską miał tolerancję
na alkohol.
–
Chcesz soczek w kartoniku? – zażartowała Su, obejmując kolegę. Uwielbiała go
drażnić. Zwłaszcza przy innych.
Kentin
sapnął ze złości, ale nie odtrącił natarczywego ramienia. Wdawać się w potyczki
słowne również nie zamierzał. Chciał możliwie jak najspokojniej spędzić ten
wieczór, który był zupełnie nie w jego guście. Powinien zabarykadować się w
domu i wyłączyć telefon, żeby przyjaciółki nie miały z nim kontaktu. Przez
weekend na pewno by im przeszło. Wielce prawdopodobne, że w poniedziałek
pomarudziłyby trochę i szybko zapomniały o wszystkim.
Cóż,
teraz już się tego nie dowie. Było za późno. Zdążył wkroczyć w rój napalonych,
pijanych nastolatków.
Micky
odebrała od barmana tacę z tuzinem kieliszków. Sucrette aż zacierała ręce na
widok drinków. Kentin patrzył skwaszony, ale Micky wiedziała, że chłopak po
prostu potrzebował czasu na rozluźnienie.
–
Zdrówko, kochani! – krzyknęła Su, unosząc pierwszy kieliszek.
Ona
i Micky wypiły swoje drinki jeden po drugim. Tylko Kentin wolno popijał,
krzywiąc się po każdym łyku. Dla niego kamikaze było stanowczo za mocne.
Powinien poprosić o słabe piwo na początek. Nie chciał skończyć wieczoru nad
kiblem.
–
Widzę Rosaline – oznajmiła Sucrette, gdy odstawiła na bok ostatni kieliszek.
Micky
na samo wspomnienie dziewczyny wykręciła oczami. Nie lubiła tej białowłosej
piękności, zresztą z wzajemnością. Obie prowadziły w szkolnej gazetce dział
modowy, a ich poczucie stylu bardzo się różniło. Zderzenie dwóch silnych,
odmiennych charakterów zawsze zwiastowało kłopoty.
Mimo
to Sucrette przyjaźniła się z Ros od podstawówki. Wtedy Micky tolerowała
irytująco głośną dziewczynę, chociaż potrafiła znaleźć wymówkę na każdą okazję,
by po prostu uwolnić się od jej towarzystwa. Akceptacja minęła w pierwszej
klasie liceum, gdy Rosaline zaczęła umawiać się z chłopakiem, za którym Micky
wprost szalała.
Do
tej pory krew w niej wrzała, gdy przypominała sobie, jak po raz pierwszy
zobaczyła Rosaline, bezczelnie obłapiającą Leonarda w kawiarni. Nikt nie
przemówił Micky do rozsądku i nie przekonał, że Ros nie wiedziała o jej
zauroczeniu. Dla zakochanej po uszy nastolatki był to potężny cios i
jednoznaczne wypowiedzenie wojny. Wściekłość dopadała ją szczególnie teraz, gdy
widziała roześmianą, promieniującą szczęściem Ros. Związek z Leonardem wciąż
kwitł, a Micky utknęła w fatalnej strefie P,
z której pewnie nie wyjdzie o własnych siłach. Na Castiela też nie powinna
liczyć. Sam nigdy nie zorientuje się, że jego najlepsza przyjaciółka chciałaby
stać się kimś więcej.
–
Ros! Chodź do nas! – krzyczała Sucrette, machając do przyjaciółki.
Dziewczyna
nie zareagowała. Rozmawiała ze znajomymi, a przez głośną muzykę nie usłyszała
nawoływań.
–
Pójdę do niej – oznajmiła Su i od razu ruszyła w stronę grupy nastolatków.
Micky
oraz Kentin odprowadzili koleżankę wzrokiem. Nie byli źli, bo doskonale znali
Sucrette oraz jej nadaktywność. Wszędzie musiała zajrzeć, z każdym poplotkować.
Nie mogła usiedzieć w miejscu, bo zanudziłaby się na śmierć.
–
To by było na tyle, jeśli chodzi o wspólną imprezę – westchnęła Micky, po czym
zwróciła się do barmana. – Jeszcze dwa razy kamikaze poproszę.
–
Oszalałaś? Chcesz mnie zabić?
–
Nie przesadzaj. W tym jest tylko kieliszek wódki.
–
No właśnie. Myślałem o piwie bezalkoholowym.
Zaśmiała
się pod nosem. Delikatnie zmierzwiła Kentinowi włosy, z satysfakcją patrząc,
jak robi się coraz bardziej rumiany.
–
Jesteś przeuroczy.
Szybko
odtrącił natarczywą dłoń. Z reguły nie przeszkadzało mu, gdy Micky głaskała go
po głowie, szczypała w policzki albo robiła coś równie żenującego. Ale nie w
obecności większości dzieciaków z liceum. Po prostu nie chciał, żeby ktoś widział
ich w tak zawstydzającej sytuacji.
Rozejrzał
się ukradkiem, gdy barman rozlewał kamikaze do kieliszków. Niemal natychmiast
dostrzegł siedzącego niedaleko nich Castiela. Jak zwykle był w towarzystwie
swojego zespołu. Kentin kojarzył jedynie Lysandra, z którym chodził na
literaturę.
Nie
musiał zastanawiać się, czy Naczelny Dupek zauważył jego oraz Micky. Patrzył w
ich stronę, uśmiechając się zadziornie.
Wszystko
widział, pomyślał Kentin. Niech to szlag.
Udał,
zapewne niewiarygodnie, że nie dostrzegł chłopaka i jego prowokacyjnego
uśmieszku. Jak gdyby nigdy nic, sięgnął po kieliszek z drinkiem, by zaraz wypić
go jednym łykiem. Skrzywił się przy tym okropnie. Nie powinien tego robić, ale
uderzyła go męska duma. Chciał pokazać, że to on pije z atrakcyjną dziewczyną,
zamiast siedzieć w męskim gronie jak totalny przegryw.
Niepotrzebnie
sam się okłamywał, a ten drink był zbyt mocny. Micky na pewno żartowała, gdy
mówiła o jednym kieliszku wódki.
–
Spokojnie, wariacie. Nie chcemy, żebyś zaraz odleciał. Zostałabym sama.
Micky
zabrała koledze pusty kieliszek, by odstawić go na bok.
–
Więcej nie wypiję – oświadczył, krzywiąc się z obrzydzeniem.
–
I tak mi zaimponowałeś – pochwaliła Kentina, mierzwiąc mu włosy. Znowu. – Widzę
Castiela na kanapie. Dołączymy?
Nie
dała mu czasu do namysłu, o odmowie nie wspominając. Zabrała swoje drinki i
ruszyła w stronę znajomych. Kentin poczuł się jak piąte koło u wozu. Sucrette
szybko znalazła Rosaline i to właśnie ją uznała za bardziej interesującą, a
Micky – co szczególnie go nie zdziwiło – bardzo chciała spędzić tę imprezę w
towarzystwie Castiela.
Tylko
on nie wiedział, co ze sobą zrobić. Nie było sensu szukać członków
samozwańczego klubu Kujon – Przyszłość Ogłupiałej Planety, czyli w skrócie
K-POP. Wszyscy na pewno właśnie oglądali transmisję z mistrzostw świata w
League of Legends. Zresztą, gdyby wiedzieli, że jeden z ich elitarnej grupy był
na licealnej popijawie, z wściekłości na pewno porwaliby plakaty swoich
azjatyckich idolek.
Bardzo
niechętnie poszedł w ślady Micky. Bo co innego miał zrobić? Przecież nie spędzi
kilku godzin samotnie przy barze. To nie film, do cholery. Żadna urocza
dziewczyna nie dołączyłaby do niego, a i barman nie wyglądał na specjalnie
rozmownego. Ewentualnie mógłby spróbować znaleźć Peggy. Na pewno kręciła się
gdzieś po domu Haringtonów. Ta wścibska dziewucha nie przepuści żadnej okazji
do odkrycia nowej sensacji. Ale Kentin wolał słuchać głupawych tekstów Turnera
niż teorii spiskowych szkolnej dziennikarki.
–
A jednak przyszedłeś – zauważył Castiel, uśmiechając się do Kentina, który nie
był pewien, czy dla chłopaka chodziło o przyjście na domówkę, czy przyjście do
nich. W każdym razie Castiel wyglądał, jakby bardzo chciał wyrazić swój triumf.
–
W końcu dał się namówić. Zrobicie miejsce? – poprosiła Micky, bardziej w imieniu
Kentina, bo sama wepchnęła się pomiędzy Castielem i Lysandrem.
–
Schudnij wreszcie – westchnął Turner, gdy dziewczyna niechcący szturchnęła go w
rękę, w której trzymał prawie pełną szklankę.
–
To nie było uprzejme, Castiel – skarcił kolegę Lysander.
Wiedział,
że ta dwójka przyjaźniła się właściwie od zawsze, ale bardzo nie lubił takich
tekstów. Zwłaszcza, że nie byli sami i Micky mogła poczuć się wyjątkowo
zraniona.
–
Dziękuję, Lys, ale zajmę się tym sama. – Uśmiechnęła się do chłopaka życzliwie,
po czym spojrzała na Castiela. – To było chujowe.
Turner
zaśmiał się głośno, klepiąc przyjaciółkę po udzie. Wcale nie chciał, żeby
schudła. Była zaokrąglona dokładnie tam, gdzie powinna, a za sprawą pyzatej
buźki wydawała się bardzo urocza, mimo że miała diabła za skórą. Nie mógł
jednak powstrzymać się od zgryźliwości. Taką miał naturę. W Micky cenił wiele,
ale jej tolerancja na głupie żarciki nawet na nim robiła wrażenie. Zapewne
właśnie dzięki niej ciągle się przyjaźnili.
–
Co pijecie? – zapytała dziewczyna, z zaciekawieniem zaglądając do szklanek
kolegów. W każdej było dokładnie to samo.
–
Męskie trunki – odparł dumnie Castiel i napił się whisky z colą. Kostki lodu
uderzyły o szklankę.
–
Nudy – prychnęła.
–
Odstaw te kolorowe drineczki, Kentinek, i napij się czegoś mocniejszego.
Castiel
spojrzał na kolegę prowokacyjnie. Ciepło robiło mu się na sercu, gdy widział,
jak ten chudy okularnik momentalnie zjeżył się na jego słowa. Bardzo łatwo się
denerwował. Nawet zbyt łatwo.
Kentin
nie wiedział, jak powinien zareagować. Znał swoje granice, więc wiedział, że
nie miał tolerancji na alkohol. Już po kilku kieliszkach kamikaze czuł gorąc na
policzkach i lekko szumiało mu w głowie. Whisky mogło być dla niego zabójcze. Z
drugiej strony, zachowałby się jak tchórz, gdyby odmówił.
–
Nie przejmuj się Kentin, ten głupek tylko się zgrywa.
Micky
próbowała przywrócić przyjacielowi racjonalne myślenie. Widziała, że poważnie
rozważał propozycję Turnera, bo uderzyła w jego dumę, ale oboje wiedzieli, jak
źle to może skończyć się dla Kentina. Castiel również zdawał sobie z tego
sprawę, dlatego ciągnął swoje chore gierki, które dawały mu mnóstwo frajdy.
–
Chętnie – zgodził się Kentin i pozostałe trzy kieliszki kamikaze przysunął
bliżej przyjaciółki.
Przynajmniej
ich nie wypił, pomyślała Micky. Była naprawdę zła na Castiela za brudne
zagrywki. Gdyby wiedziała, że postanowi zabawić się kosztem Kentina, nie
chciałaby do niego przychodzić.
–
Będziesz za niego odpowiedzialny – ostrzegła Castiela, wbijając mu palec w
ramię.
–
Do niczego go nie zmuszam. – Uniósł obronnie ręce. – Pójdę po szklankę.
Micky
zmierzyła Kentina wściekłym spojrzeniem. Przede wszystkim miała ochotę udusić
Turnera, ale on też nie był bez winy. Jak mógł pozwolić sobą manipulować? Z
reguły myślał trzeźwo i nie tracił opanowania, ale przy Castielu totalnie
głupiał. Budziła się w nim niezdrowa potrzeba rywalizacji i za wszelką cenę
próbował udowodnić starszemu koledze, że był równie dobry. Pod wieloma
względami był nawet lepszy, ale nie pozwalał sobie w to uwierzyć, a Castiel
potrafił skutecznie to wykorzystać.
Z
głośnym westchnięciem opadła na oparcie kanapy. Momentalnie straciła dobry
humor oraz chęci na zabawę. Sucrette gdzieś zniknęła z Rosaline i jej
koleżaneczkami, więc Micky sama będzie musiała zajmować się pijanym Kentinem. W
końcu na Castiela nie miała, co liczyć. Gdy tylko chłopak odleci, pierwszy
zacznie z niego drwić.
Nie
tak wyobrażała sobie pierwszą od dłuższego czasu imprezę.
֍
Jeszcze
przed północą Amber zrobiła się senna, więc poszła na górę, żeby się położyć.
Lee przyjęła tę wiadomość z wielkim optymizmem. Wreszcie mogła odejść od
przyjaciół i dołączyć do swojego tajnego chłopaka. Tak naprawdę wiedziały o nim
wszystkie najlepsze koleżanki Lee. Oprócz Amber.
Każdy
znał charakter Amber oraz jej podejście do innych ludzi. Obracała się w bardzo
wąskim towarzystwie osób, które uznała za odpowiednio interesujące. Większość
była dla niej po prostu obojętna, ale czasami potrafiła uwziąć się na kogoś z
błahych powodów.
Chłopaka
Lee nie lubiła wyjątkowo mocno. Chociaż trafniejsze byłoby określenie, że go
nie szanowała. Brandon McClane pochodził z ubogiej rodziny, uczył się miernie i
nie należał do popularnego klubu. Do tego był przeciętnej urody. Nie spełniał
żadnego kryterium, którymi Amber oceniała ludzi, dlatego dziewczyna nie
akceptowała jego towarzystwa.
Lee
przeżywała prawdziwe katusze, gdy musiała okłamywać przyjaciółkę. Nie z powodu
wyrzutów sumienia względem Amber, bo takowych nie miała, ale trudno było ukrywać
związek przed tak wścibską i dociekliwą osobą. Poza tym, czuła się okropnie,
gdy Brandon musiał znosić krzywe spojrzenia oraz poniżające odzywki ze strony
Amber. Lee wielokrotnie miała ochotę uderzyć dziewczynę w twarz i przy całej
szkole przyznać się do związku, ale za każdym razem brakowało jej odwagi. Taki
wybryk zniszczyłby reputację, którą budowała już w podstawówce, no i przyjaźń z
Amber dawała dużo korzyści. Począwszy od darmowego lunchu, a na instagramowych
fanach kończąc.
–
Będę uciekać. Też jestem strasznie zmęczona – oznajmiła, po czym ziewnęła
ostentacyjnie, żeby wypaść wiarygodniej.
–
Tak szybko? Co jest z wami, dziewczyny? – burknął niezadowolony footballista.
Objął
Lee w pasie, nieco ją do siebie przyciągając.
Dziewczyna
od razu zareagowała. Stanowczo, aczkolwiek delikatnie zdjęła dłoń ze swojego
biodra. Uśmiechnęła się przepraszająco do kolegi. Był pijany i patrzył na nią
zdecydowanie zbyt nachalnie. Przyzwyczaiła się, dlatego wiedziała, jak powinna
się zachować, by nie urazić amanta. Nikt nie lubił cnotek.
–
Brandon? – szepnęła Charlotte. Zupełnie niepotrzebnie, bo wiedziała, do kogo
jej przyjaciółka wymykała się na każdej imprezie. Wbrew temu, co Lee wmawiała
Amber, rodzice dziewczyny wcale nie byli chińskimi
terrorystami i nie kazali wracać swojej nastoletniej córce o północy do
domu.
Przytaknęła
skromnym skinięciem głowy.
–
Idziemy na plażę – poinformowała.
–
Ale romantycznie – westchnęła Hailey, wywracając oczami. Lubiła Brandona, bo
był wyjątkowo miły i inny niż chłopcy, z którymi z reguły spędzały czas.
Naprawdę dobrze traktował Lee, więc wspierała ich związek, ale – na litość
boską – byli nastolatkami i powinni spędzać czas jak przystało na ludzi w tym
wieku. W łóżku, a nie na kamienistej plaży, gdzie wiało i po prostu było zimno.
–
Odezwę się rano – obiecała, po czym uścisnęła przyjaciółki, zabrała swoje
rzeczy i jako jedna z pierwszym wyszła z imprezy.
Dom
Harringtonów był położony bardzo blisko plaży, więc spacer nie zajął Lee więcej
niż kilka minut. Brandona dostrzegła jeszcze zanim zeszła z chodnika. Był dosyć
wysokim, chociaż chudym, chłopakiem.
–
Cześć, kochanie – przywitała się, gdy od Brandona dzieliło ją kilka kroków.
Założyła
buty na obcasie, ale mimo to była zdecydowanie niższa. Musiała stanąć na
palcach, by móc pocałować chłopaka.
Brandon
mruknął zadowolony, gdy dotknął ciepłych ust Lee swoimi. Uwielbiał tę
dziewczynę. Mimo że za wszelką cenę starała się udawać złośliwą idiotkę, przy
nim była po prostu sobą. Nieśmiałą, trochę wycofaną, ale bardzo uroczą
dziewczyną, za którą wprost szalał. Cieszył się, że jako jeden z nielicznych
znał prawdziwe oblicze Lee.
–
Jak impreza? – zagaił z czystej grzeczności, bo wcale go to nie ciekawiło. Na
samą myśl, że Lee mógł obłapiać jakiś inny chłopak, czuł wściekłość.
–
Dziwnie – odparła, wzruszając ramionami. – Przejdziemy się?
Brandon
przystał na propozycję. Dzisiaj wyjątkowa wiało i zdążył nieco zmarznąć, gdy
czekał na dziewczynę.
–
Co to znaczy?
–
Przyszli detektywi.
–
Mówisz o Amorisie?
–
Mhm. – Zimny podmuch zmusił Lee do zapięcia płaszcza. Ostatnimi dniami pogoda
była wyjątkowo paskudna. Jakby tej jesieni w Pacific Grove zapanował inny
klimat. – Cała trójka. Sucrette i Micky nie są zaskoczeniem, ale jest też
Kentin.
–
Przecież on nie chodzi na imprezy. Regulamin ich śmiesznego klubu kujonów tego
zabrania – zauważył Brandon.
Znał
Kentina, bo chodzili razem na matematykę. Obaj byli z niej beznadziejni, więc
zdarzało się, że razem zostawali po zajęciach, by poprawiać sprawdziany. Siłą
rzeczy rozmawiali na osobiste tematy.
–
No właśnie – przytaknęła Lee. – Amber zaczęła wariować, bo mogli prowadzić
śledztwo na jej imprezie, a na to źle zareagowaliby inni. Później było już
tylko gorzej. Zauważyła Micky pijącą z Turnerem.
–
Zazdrość ją żarła? – Zaśmiał się. Naprawdę bawiło go, że taka dziewczyna jak
Amber, która bez problemu znalazłaby sobie chłopaka, z niepowodzeniem uganiała
się za Castielem już od kilku lat. Normalny człowiek odpuściłby sobie i
przyznał, że ten związek nie miał racji bytu. Ale nie Amber Harington. Ona
musiała dostawać wszystko, czego chciała.
–
Wściekła poszła spać. Przynajmniej mogłam wyrwać się wcześniej. – Lee
przystanęła i przyciągnęła do siebie Brandona. – Nie rozmawiajmy o niej.
Wtuliła
się w chłopaka, żeby nie musieć patrzeć mu w oczy. Czuła się okropnie, bo
Brandon nie zasługiwał na złe traktowanie. Był wspaniałą osobą. Najlepszą, jaką
poznała.
Patrzyli
na wzburzony ocean. Fale głośno uderzały o skały. Stali na tyle blisko, by
wyrzucone w powietrze krople spadały im ma nogi. Szum wody działał na nich
wyjątkowo kojąco. Słyszeli wyłącznie ją i dzięki temu mieli wrażenie oderwania
od świata. Przestali liczyć się oceniający znajomi, niedorzeczne podziały w
szkole, a nawet Amber, która teraz zapewne płakała w poduszkę albo wymiotowała,
jeśli wziąć pod uwagę ilość wypitego przez nią alkoholu.
To
była ich magiczna chwila.
Lee
dłuższą chwilę oglądała skały. W lecie strasznie narzekała, że w Pacific Grove
nie było piaszczystych plaż, na których można się opalać, ale teraz, gdy woda
była zbyt zimna i niebezpieczna na kąpiele, lubiła patrzeć na układ kamieni.
Zdawały się przyjazne, jakby zapraszające do spaceru, a w rzeczywistości
wystarczył jeden niewłaściwy ruch na mokrej skale, by wpaść do oceanu.
Jednak
teraz nie podziwiała piękna natury. Miała wrażenie, że nieco niżej, między spiczastymi
skałami, coś wystawało. Uderzało bezwładnie o kamienie. Co chwilę znikało pod
wodą, by zaraz pojawić się znowu na powierzchni. To fale wprawiały w ruch
czarny worek.
W
pierwszej chwili pomyślała, że jakiś bezduszny potwór wyrzucił do oceanu psa.
Ciągle słyszy się o takich przypadkach okrucieństwa. Ale to było za duże na
zwierzę.
–
Coś jest w wodzie – stwierdziła.
Odsunęła
się od Brandona, by podejść bliżej skarpy. Wewnętrzne przeczucie pchało ją do
działania. A może to tylko naiwna ciekawość.
–
Uważaj! – krzyknął chłopak, gdy Lee zaczęła schodzić po skałach. Nawet nie
chciał myśleć, że mogła poślizgnąć się i wpaść do wody. Prawdopodobnie nie
dałby rady jej uratować. Fale były zbyt silne.
Stawiała
kroki powoli z nadzieję, że nie straci równowagi. Była podpita, miała na nogach
obcasy, a do tego wiał silny wiatr. Chwila nieuwagi i mogła skończyć
tragicznie.
Spojrzała
w dół, ale nie zobaczyła niczego niezwykłego. W ciemnościach mogła dostrzec
wyłącznie czarny worek, w którym na pewno coś było. Jasny materiał przebijał
się przez dziury w folii.
Wyjęła
z torebki telefon, by włączyć latarkę. Skierowała światło na skały i to, co
zobaczyła, było najstraszniejszą rzeczą, jakiej doświadczyła. Z czarnego worka
wystawała brudna, zakrwawiona dłoń. Na pewno męska.
Krótki,
gwałtownie urwany krzyk wyrwał się z jej ust. Odruchowo przycisnęła dłonie do
twarzy, jakby chciała zasłonić się przed tym makabrycznym widokiem. Upuszczony
telefon roztrzaskał się o skały i wpadł do wody.
–
Hej! Co tam zobaczyłaś? – dopytywał Brandon.
Podbiegł
do przerażonej dziewczyny, która powoli wycofywała się na chwiejnych nogach.
Złapał ją mocno w objęcia, by nie upadła na mokre, zimne skały.
Lee
wciąż zasłaniała twarz. Trzęsła się i w ogóle nie reagowała na bliskość
Brandona.
–
Proszę, powiedz, co cię wystraszyło – nalegał, ale starał się być przy tym jak
najdelikatniejszy. Musiał dowiedzieć się, dlaczego jego dziewczyna tak się
przeraziła, a nie chciał jej puścić. Z pewnością nie zdołałaby ustać o własnych
siłach. Czuł, jak bardzo drżała.
–
T-tam… Ciało… – wydukała.
–
Jakie ciało?
Brandon
nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Zimny dreszcz przebiegł wzdłuż jego
kręgosłupa. Był bardzo zaniepokojony. Chociaż nie powinien, cieszył się, że to
nie on spojrzał w dół.
–
Ciało… – powtórzyła jeszcze ciszej. – O Boże…
Lee
poczuła zawroty głowy i nim zemdlała, zobaczyła tylko przerażoną twarz swojego
chłopaka za mgłą.
֍ ֎ ֍
Witaj!
OdpowiedzUsuńNie mogę uwierzyć, że aż dwa tygodnie zbierałam się, żeby skomentować ten rozdział. Aż znów mi wstyd. No, ale stara już jestem, pamięć nie ta... Można wybaczyć :D
Uhh... Współczuję ogromnie sesji. Co prawda nie jestem studentem i nie jest mi dane poczuć wasz ból, ale praca też nie zostawia za dużo czasu na przyjemności... A pieniądze są potrzebne... Dlaczego one nie mogą rosnąć na drzewach? Jaki świat byłby lepszy...
No ale ja tu nie o pieniądzach tylko o rozdziale przyszłam powiedzieć. I muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Uwielbiam „Drogę (nie) do miłości”, jest naprawdę świetnie napisana, ale ta historia chyba ją przebiła. Serio serio. Jest świetna. Niesamowicie trzyma w napięciu, ta gra na uczuciach... Aż chce się więcej i więcej. No i oczywiście kiedy zaczyna się coś dziać — przerwa. A jak. A ty się weź człowieku domyślaj co się działo dalej.
To chyba będzie pierwszy raz kiedy naprawdę polubię postać Kentina. Jest wykreowany w tak uroczy sposób, że nawet jeśli zrobiłby jakąś głupotę, to nie przestanę darzyć go sympatią. Co jest dość dużym osiągnięciem, bo jestem dość sceptycznie nastawiona do niego.
Myślę i myślę... I chciałabym coś więcej napisać, ale nic nie przychodzi mi do głowy. To chyba znak, że powinnam się pożegnać.
Do zobaczenia w następnym poście :D
Gorąco pozdrawiam i życzę więcej czasu na pisanie <3
Witam Cię serdecznie w mych skromnych progach. (^.^)
UsuńJa narzekam na studia, a Ty biedna musisz pracować. Te dwie rzeczy nie mają nawet porównania. Na studiach, przynajmniej na niespecjalnie wymagającym kierunku, jakim jest administracja, z reguły panuje system trzymiesięcznego lenistwa, po którym następuje miesiąc szalonego zapierniczania w postaci zaliczeń przed sesją no i samej sesji. Jest stresująco, bo nagle dociera do człowieka, ile materiału musi przerobić. Za obijanie się trzeba płacić. Aczkolwiek to wszystko nie może równać się z pracą. Do pracy po prostu musisz przyjść. Na wykład nie. To znaczy teoretycznie tak, ale mi przeważnie się nie chce. Jestem okropna. (-,-)
Niezmiernie cieszę się, że doceniasz moją pracę włożoną w "Biuro detektywistyczne Słodki Amoris". Rzeczywiście jest to solidniejsza historia. Lepiej przemyślana i przede wszystkim z konkretnym planem na fabułę. "Droga (nie) do miłości" to zwykły tasiemiec, niekiedy inspirowany życiem, ale przeważnie stoi za nim moja wybujała fantazja, która leci, gdzie akurat wiatr zawieje. Aktualnie nie mam na owego tasiemca siły, a tym bardziej ochoty. Jestem jak wyrodna matka, która faworyzuje jedno ze swoich dzieci, ale chyba w ludzkiej naturze leży fascynacja nowymi rzeczami.
Pięknie dziękuję za komentarz i życzę wszystkiego, co najlepsze. Przesyłam pozdrowienia i do napisania! (^3^)/
57 year old Accounting Assistant IV Tessa Goodoune, hailing from Fort Saskatchewan enjoys watching movies like Iron Eagle IV and Playing musical instruments. Took a trip to Wieliczka Salt Mine and drives a Ferrari 250 LM. skocz tutaj
OdpowiedzUsuń