Spis lektur obowiązkowych

wtorek, 18 czerwca 2019


Trzy miesiące... Jest mi tak niesamowicie wstyd, że nie dawałam znaku życia. Drugi rok studiów jest zdecydowanie najgorszy. Najbardziej wymagający, absorbujący i stresujący. Dobrze, że to już za mną. Czeka mnie dzisiaj ostatni egzamin. Mam nadzieję, że zaliczę go w pierwszym terminie i nie będę musiała we wrześniu o nim myśleć.
W ogóle mam wrażenie, że ten rok jest dla mnie wyjątkowo uciążliwy i  - jak tak o tym myślę - sama go takim uczyniłam. Zwaliłam sobie na głowę zbyt wiele rzeczy, z których teraz nie mam za bardzo jak się wydostać. I tak na przykład przez cały lipiec będę od wpół do 8 do wpół do 16 na praktykach, a od 17 do 22 w pracy. (-.-)
Hej przygodo!

Nie bądźcie nadgorliwi, to nie popłaca.

Rozdział 65
„Najważniejsze to nie stracić entuzjastycznego podejścia do życia. Życie czasami głaszcze, a kiedy indziej daje porządnego kopa. Musimy być przygotowani na każdą ewentualność.”
~G. Gargaś

     Ładna pogoda zachęcała do wyjścia z domu i aktywności na świeżym powietrzu. Dzisiaj lodowisko cieszyło się ogromną popularnością. Wiele par postanowiło spędzić sobotnie popołudnie właśnie na łyżwach. Przyszło także kilka grup znajomych, ale najwięcej było rodzin. Zapewne właśnie tak spalali obiad. Ale nie Stanley’owie. My odreagowywaliśmy Wielkie Porządki i nabieraliśmy apetytu na pizzę.
     - Wygrałem. Znowu – stwierdził triumfalnie Kevin, gdy zbliżyłam się do niego. Stał nonszalancko oparty o bandę lodowiska i patrzył na mnie wzrokiem głodnym pochwały. Niedoczekanie.
     - Po prostu dałam ci fory – prychnęłam, jakbym była szczerze urażona słowami brata.
     - Pięć razy?
     - Nie zaczynaj – mruknęłam, chcąc przerwać tę drobną sprzeczkę. Wiedziałam, że ze smarkaczem nie wygram. W potyczkach słownych był zawsze dwa kroki do przodu. Nie miałam pojęcia, skąd nabrał umiejętności mistrza ciętej riposty, skoro rzadko rozmawiał z ludźmi. Może przeszedł przyspieszony kurs w Internecie.
     Z zapinanej na suwak kieszeni bluzy rozdzwonił się mój telefon. Oparłam się plecami o bandę, by mieć widok na lodowisko. Niektórzy jeździli jak wariaci, a nie zamierzałam wylądować tyłkiem na twardym lodzie, gdyby jakiś dureń nie zdążył zahamować i we mnie wjechał. Dzisiaj był zbyt piękny dzień na upadki i niepowodzenia.
     - No siemka, Wood. Jak ci mija sobota? – przywitała się radośnie Raven, kiedy odebrałam połączenie. Była podejrzanie wesoła.
     - Zimno – odpowiedziałam zdawkowo.
     - Wylądowałaś twarzą w zaspie? – Zaśmiała się głośno z własnego żartu, na co przewróciłam oczami.
     - Bardzo śmieszne – burknęłam. – Jestem z rodzinką na lodowisku.
     - Wolałabym zaspę. Zresztą, nieważne. Cioteczka i pokraka Nina wyjechały do Nowego Jorku. Beze mnie. Wiesz, co to oznacza?
     Czułam, że pozytywne nastawienie Raven nie wzięło się znikąd. Nie należała do niepoprawnych optymistów, kochających cały świat.
     - Wieczorek w spódnicy, tym razem u ciebie? – zgadywałam, w głębi duszy ciesząc się, że dziewczyna organizuje wspólny wieczór. Ostatnie wydarzenia piętrzyły się w mojej głowie, a przesiadując samej w pokoju mimowolnie wracałam myślami do Duncana. Towarzystwo koleżanek powinno trochę oderwać mnie od przykrych myśli.
     - No, nie do końca – mruknęła posępnie, wyraźnie niepocieszona, że nasze pomysły były odmienne. – Zaprosiłam trochę więcej osób. I chyba chłopcy nie założą kiecek.
     Chłopcy… Świetnie. Nie łudziłam się, że Raven myślała o szerszym gronie niż Dake i Toby. Od razu spochmurniałam, bo wizja przebywania w jednym domu z Holdenem przyprawiała mnie o mdłości. Już czułam w powietrzu napiętą atmosferę, a do spotkania zostało kilka godzin. Nagle przyjemne sobotnie popołudnie spowiły ciemne chmury zwiastujące burzę. Przez moment miałam naprawdę miłe oczekiwania względem wieczoru.
     - Wymyślasz dobrą wymówkę? – spytała zniecierpliwiona milczeniem Raven.
     - Nie – skłamałam gładko. Bardzo chciałam przyjść do koleżanki i spędzić trochę czasu ze znajomymi, ale, kurczę, obecność Duncana będzie męcząca. Czułam, że napięta atmosfera odbije się na innych.
     - Czyli przyjdziesz? Bo nie wiem, czy mam wysłać po ciebie Toby’ego i Reida.
     - Pomyślałaś o wszystkim – prychnęłam rozbawiona. – Tak, przyjdę. I, Raven, dzięki, że nie skazujesz mnie na Holdenów.
     - Najlepiej wiem, jak bardzo nie chcesz go widzieć. W ogóle, to Toby wpadł na pomysł, żeby ich zaprosić. Nie gniewaj się na mnie.
     - Jakoś przeżyjemy. Oboje.
     Kątem oka dostrzegłam zbliżających się do Kevina rodziców. Tata przywołał mnie machnięciem dłoni.
     - Dobra, muszę kończyć.
     - No tak, rodzinny wypad. – Zaśmiała się. – Chłopcy przyjadą około siódmej.
     Rozłączyła się. Szybko schowałam telefon do kieszeni bluzy, którą od razu zapięłam. Podjechałam do opierających się o bandę rodziców i młodszego brata. Mama wyglądała na niezwykle szczęśliwą. Zmierzwione przez wiatr rude włosy opadały na jej rumianą od zmęczenia twarz, a piwne oczy były roziskrzone. Odejmowało jej to jakieś dziesięć lat. Tata również wydawał się zadowolony i wręcz promieniał. Dzień wolny od pracy wprawiał ich w cudowny nastrój. Powinni częściej odrywać się od codziennych obowiązków i wybierać na wspólne spacery albo wyjścia do restauracji. Nawet teraz, gdyby nie było tutaj mnie oraz Kevina, wyglądaliby jak jedna z tych zakochanych par, która upatrzyły sobie lodowisko jako miejsce na randkę.
     - Zostało nam pięć minut jazdy. Proponuję jeszcze przed obiadem skoczyć na rozgrzewającą czekoladę. O tam – wskazał palcem na budkę z gorącymi napojami nieopodal lodowiska – podobno serwują niezłą.
     - Jestem za – poparłam tatę.
     - Ron, pizza chyba wystarczy. To i tak zbyt dużo niezdrowych kalorii dla dzieciaków.
     Mama próbowała bojkotować pomysł swojego męża, jednakże od razu spotkała się z niezadowoleniem ze strony mojej oraz Kevina. Kobieta uciszyła nas karcącym spojrzeniem.
     - Przecież nie jedzą tego codziennie. Raz na jakiś czas można pozwolić sobie na małe szaleństwo. Poza tym, nie masz ochoty na ciepłą czekoladę z kolorowymi piankami po godzinie jazdy na łyżwach?
     - Nie codziennie, ale w każdy weekend – burknęła Sarah, krzyżując ręce pod biustem. Patrzyła na tatę zniechęcona. A jeszcze chwilę temu emanowała dobrym humorem.
     - Mają też zieloną herbatę. Świeżo parzoną, z tego, co widzę – oznajmił Kevin, który wyczuł, że będzie trudno namówić mamę na słodycze, dlatego postanowił znaleźć jakiś rarytas specjalnie dla niej.
     - Więc jak będzie?
     - Twój syn zostanie lepszym prawnikiem od ciebie – stwierdziła ze zgryźliwością mama.
     - Już idziemy, czy zdążymy z Holly zrobić ostatnie okrążenie? – spytał przyszły prawnik.
     - To my zaczekamy na was w szatni – oznajmił tata, po czym razem z mamą udali się w stronę wyjścia z lodowiska. Razem z bratem odprowadziliśmy ich wzrokiem.
     - Podwójna rundka? – zaproponowałam.
     - Chcesz przegrać dwa razy?
     - Tym razem bez taryfy ulgowej. Nie masz szans.
     Skończyło się na pięciu okrążeniach i z lodowiska zeszliśmy równo z końcem czasu. Nie wygrałam ani razu. Nawet nie byłam bliska zwycięstwa, mimo że bardzo starałam się prześcignąć brata. Niechętnie musiałam przyznać – ale tylko w duchu – że dzieciak zdecydowanie lepiej radził sobie na łyżwach ode mnie.


     Raven niestety nie mieszkała na uboczy jak Corey i nie miała dużego podwórka, na którym zmieściłyby się wszystkie samochody jej gości. Auta stały równo zaparkowane przy krawężniku, bez wątpienia utrudniając ruch i niemalże krzycząc: Patrzcie, młoda Black urządza imprezę! Telefony w pogotowiu! Sąsiadom z pewnością nie umkną hałasy wywołane przez nietrzeźwych licealistów. Wierzyłam jednak, że dziewczyna nie postąpiłaby lekkomyślnie i nie zorganizowała popijawy w swoim domu, gdyby wiedziała, że ludzie mieszkający dookoła byli uszczypliwi.
     - Chyba jesteśmy ostatni – stwierdziłam, mijając samochody, które czasami rzucały się w oczy na szkolnym parkingu. Chociaż brakowało czarnego lexusa Duncana oraz auta Corey’a, a oni nie przepadali za spacerami.
     - Jeszcze kilka osób powinno dojechać – oznajmił Toby, łokciem naciskając guzik domofonu. Przez chwilę miałam ochotę zapytać, dlaczego po prostu nie wyjmie kluczy. Z opowieści Raven wiedziałam, że chłopak, pomimo niedługiego związku z różowowłosą, zdążył zadomowić się u niej i spędzał tam większą część wolnego czasu. Nierzadko zostawał na noc. Trochę zazdrościłam, że starsi nie robili im z tego powodu problemów. Osobiście mogłam pomarzyć o przenocowaniu Duncana w obecności rodziców za ścianą.
     O ile jeszcze będę miała możliwość spotkać się z nim na osobności.
     W środku grała muzyka, niezbyt głośna, aby nie wzbudzać czujności sąsiadów i móc bez problemu rozmawiać, a nie krzyczeć. Z salonu dochodziły przygłuszone głosy, ale na razie skierowaliśmy się z Tobym oraz Reidem do kuchni, aby odłożyć zakupy. Tam zastaliśmy Raven, Sucrette i Heather. Widok tej ostatniej bardzo mnie zaskoczył i nie mogłam powiedzieć, że pozytywnie. Wręcz przeciwnie, poczułam lekki żal do Black. Zdawała sobie sprawę z mojej niechęci do drugoklasistki, a mimo to ją zaprosiła. Na imprezę, gdzie miał pojawić się także Duncan. Zabójczy trójką, można by rzec.
     Mimo wszystko postanowiłam schować dumę do kieszeni i nie zwracać uwagi Raven. To jej dom, mogła zapraszać do niego kogo chciała. Jeśli uważała, że z takiego połączenia nie powstanie nic złego, powinnam jej zaufać i starać się, by rzeczywiście do żadnych krępujących sytuacji – przynajmniej na tej linii – nie doszło.
     - Cześć, dziewczyny. – Toby pocałował swoją ukochaną w policzek. – W czymś jeszcze trzeba wam pomóc?
     - Dzięki, ale już tutaj kończymy. Możecie dołączyć do reszty w salonie – odparła Black, wracając do robienia koreczków.
     Chłopcy z wyraźnym zadowoleniem wyszli z kuchni, zabierając ze stołu po jednym piwie.
     - Jest świetny i uwielbiam go, ale nie powierzyłabym mu nawet robienia kanapki. To kulinarna oferma – zażartowała z Younga różowowłosa. – Ale ty, Holly, możesz nas wesprzeć. Na przykład podając nowe opakowanie mozzarelli. Tej w kulkach.
     - Przecież już kończyłyście – prychnęłam, ale mimo to spełniłam jej prośbę. Tyle mogłam zrobić. Uniknęłam organizacji domówki ze względu na rodzinne wyjście, a Raven musiała znaleźć innych do pomocy. Aczkolwiek nie rozumiałam, dlaczego mnie zastąpiła Heather. Rosaline wystraszyła się pomidorków koktajlowych i oliwek?
     Jesteś chorą egoistką, pełną zawiści. Nic dobrego z tego nie wyniknie.
     - Śpisz u mnie, czy idziesz do Meyer jak co poniektórzy? – zapytała Black, posyłając Su wrogie spojrzenie. Brunetka nawet nie zerknęła na karcącą ją wzrokiem koleżankę. Jedynie wzruszyła ramionami, nie przerywając nadziewania smażonego boczku na wykałaczki.
     - Jeśli znajdziesz dla mnie miejsce, to chętnie zostanę. Nie jest mi w smak chodzić w ten mróz – odpowiedziałam, w myślach dopowiadając sobie, że w jednym łóżku z kilkoma chrapiącymi i wiercącymi się nastolatkami raczej nie dałabym rady zasnąć.
     - Zajmiesz moją sypialnię, ja położę się u cioci.
     - W łóżku cioci razem z Tobym? Zboczeńce.
     Heather nie odpuściła sobie ciętej uwagi, co tylko pozornie zdenerwowało Raven. Niby szturchnęła dziewczynę łokciem, ale za chwilę cicho zaśmiała się pod nosem, chyba łudząc się, że tego nie usłyszymy.
     Nie widziałam dla siebie zajęcia w kuchni. Poza tym źle czułam się w towarzystwie Langshaw, która wyjątkowo swobodnie rozmawiała z gospodynią imprezy. Naprawdę nie chciałam zwracać uwagi na to spoufalanie, ale ciągle towarzyszyło mi przekonanie, że do niedawna prawie obca mi dziewczyna teraz wchodziła z ubłoconymi butami w moje życie. Najpierw zasiała ziarno niepewności w relacji z Duncanem, po czym zabrała się za Black.
     W salonie siedziało kilka rozmawiających dziewczyn oraz Dake, którego zajęła wieża stereo. Przełączał piosenki, nie mogąc zdecydować się na konkretną.
     - Witam wszystkich – przywitałam znajomych i od razu skierowałam się na pufa obszytego długim sztucznym futrem w kolorze fuksji. Stał blisko stolika, a ja pierwszy raz w życiu czułam potrzebę kontaktu z alkoholem. Mimo że Holden jeszcze się nie zjawił.
     - O, cześć, Holly. – Pierwsza zauważyła mnie Kimberly, która właśnie sięgała po butelkę piwa. – Myślałam, że będziesz tutaj pierwsza.
     - Sobota z rodzinką. Rozumiecie? – Uśmiechnęłam się do koleżanek. – Co pijecie?
     - Ros jakieś kolorowe drinki, ja piwo, a Violetta na razie tylko sok. Postaram się to wkrótce zmienić, ale dałam jej czas na oswojenie się.
     - Łaskawa – skwitowała Rosaline, mieszając słomką w szklance.
     Dopiero po słowach czarnoskórej dziewczyny dostrzegłam siedzącą obok niej, w rogu narożnika, delikatnie zarumienioną z zawstydzenia Violettę. Nie czuła się komfortowo, to pewne. Jej widok bardzo mnie zdziwił. Już dawno nie rozmawiałyśmy w szkole, a po zajęciach spotkałyśmy się tylko raz. Przypadkiem w chińskiej knajpce. Nastolatka była archetypem szarej myszki, stroniącej od młodzieżowych popijaw i prędzej spodziewałabym się Amandy Berwick. Była po prostu bardziej kontaktowa. Momentami aż nazbyt.
     Rozmowy krążyły wokół przyziemnych tematów. Kimberly oraz Rosaline trochę pomarudziły na nieubłaganie zbliżający się wielkimi krokami bal maturalny i poprzedzające go rozdanie dyplomów ukończenia liceum. Zapracowanie Komitetu Organizacyjnego, do którego należała czarnoskóra, mnie nie zdziwił, ale nie spodziewałam się, że dyrektorka Shermansky wciągnie w to kółko teatralne i muzyczne. Najwidoczniej bardzo zależało jej, aby godnie pożegnać pierwszych absolwentów Stoney Bay High School.
     - Tobie, Holly, chyba jeszcze tego nie mówiłam – zaczęła podekscytowana Rosaline, odstawiając pustą szklankę na stolik. – W życiu nie zgadniesz, kogo udało mi się namówić do przyjścia tutaj.
     - Spodziewam się każdego. Już Violetta jest dla mnie wielkim zaskoczeniem – odparłam, wskazując butelką na wciąż małomówną dziewczynę. – Bez urazy, oczywiście – dodałam szybko, gdy zorientowałam się, że moje słowa nie zabrzmiały zbyt dobrze.
     Nastolatka jedynie uśmiechnęła się niemrawo i skinęła głową, dając znak, że nie poczuła się dotknięta. Nawet, gdyby było inaczej, nie okazałaby irytacji. Brakowało jej odwagi.
     - Muszę przyznać, że to mój wielki sukces…
     - Ros – jęknęłam błagalnie, przerywając koleżance jej teatralne samozachwyty.
     - Dobra, no dobra. Przekonałam Lysandra, żeby przyszedł.
     - Co? – Spojrzałam na dziewczynę ze zdziwieniem. Nie mogłam uwierzyć w jej słowa.
     - Było ciężko. Nawet bardzo. W końcu zaczęłam mu wypominać, że zmarnuje najlepsze lata swojego życia w samotności. A co mu szkodzi spotkać się z nami po szkole, skoro wszystkich zna, no a z chłopcami jest w zespole. Przecież nikt go tu nie zje. Zgodził się, bo zrzędziłam mu przez co najmniej kwadrans. Wiecie, zdarza mi się pomarudzić. – Kiwnęłam głową, w pełni zgadzając się z tym stwierdzeniem, ale Ros zdawała się tego nie dostrzec. Możliwe, że po prostu mnie zignorowała. – Ma przyjechać z Corey’em i Duncanem, bo musiał pomóc bratu w sklepie. W soboty zamyka o siódmej.
     Wersja Rosaline brzmiała bardzo prawdopodobnie. Ponadto nie miała żadnego powodu, żeby kłamać. Mimo to zdoła mnie przekonać dopiero, gdy na własne oczy zobaczę Lysandra przekraczającego próg domu Raven. Jednakże doceniłam szczerość Meyer i samokrytykę. Wreszcie przyznała, że zdarza jej się pomarudzić.
     Kilka minut później dołączył do nas Dake, któremu po dłuższym czasie udało się znaleźć odpowiednią, w jego mniemaniu, stację radiową. Usiadł na pufie obok mnie, bez skrępowania sięgając po trzymane przeze mnie piwo. Nawet nie miałam chęci tego komentować. Po prostu posłałam koledze znudzone spojrzenie i wychyliłam się po nową butelkę z kraty stojącej obok narożnika. Zaraz z papierosa wrócili również Toby oraz Reid. Ten pierwszy rzucił się na kanapę, szturchając przy tym Violettę łokciem. Dziewczyna jeszcze bardziej się spięła i przysunęła do Kimberly, którą traktowała jako swoistą tarczę. Adler natomiast zajął jeden z foteli, idealnie niepasujących do tego salonu. Był przesadnie kolorowy, podobnie jak inne meble, ale w przeciwieństwie do nich miał kwiatowy wzór. Od razu rzucało się w oczy, że był przyniesiony z innego pokoju specjalnie na imprezę.
     - Zapomniałam, że nie jesteśmy tutaj same – rzuciła z wyraźną ironią w głosie Kimberly, gdy chłopcy już wygodnie rozsiedli się na swoich miejscach.
     - Jeszcze po kuchni myszkują – zauważył Toby, zwracając wzrok w kierunku wejścia do salonu. Zupełnie jak wierny pies oczekujący nadejścia właściciela. W tym przypadku właścicielki. Trochę komiczne, zważywszy na reputację chłopaka.
     - Dziewczyny przynajmniej robią coś pożytecznego – dokarmiają nas. A wy tylko zaśmierdziliście otoczenie. Fuj – skwitowała Rosaline.
     - Spuść trochę z pary. Przecież nie paliliśmy w domu – burknął Reid, przerzucając obie nogi przez podłokietnik fotela.
     - Spuść… Co? – pisnęła rozgniewana Meyer, delikatnie czerwieniejąc na policzkach. – Ale z ciebie bezczelny typ, Adler.
     - Dziwne, że tylko to słowo uchwyciłaś – zakpił.
     Rosaline już otwierała usta, by wygarnąć chłopakowi, ale w tym samym momencie zadzwonił domofon. W kuchni coś spadło, tłukąc się na posadzce. Oprócz głośnego przekleństwa Raven rozbrzmiał krzyk Heather.
     - Otworzę!
     Tak, jakby ktoś z nas zamierzał fatygować się do drzwi, pomyślałam, mimo że w duchu czułam cholerny zawód. To ja powinnam biec na złamanie karku, by z uśmiechem na ustach powitać gości w domu Black. Nie, wróć. Moje miejsce było za drzwiami, razem z Duncanem. A Heather w ogóle nie powinna tutaj przebywać.
     Z korytarza dochodziły radosne przywitania, oraz śmiechy. Wydawało mi się, że słyszałam więcej osób niż oczekiwaliśmy. Nie tylko Violettę oraz Lysandra wyciągnęli z domów.
     Do salonu szybko przemknęła Raven, nie zwracając szczególnej uwagi na nowoprzybyłych. Zaczęła przesuwać szklanki i butelki, by zrobić na stoliku miejsce dla przystawek. Zaraz za nią do pokoju weszła Sucrette, niosąc dwa duże talerze z kanapkami.
     - Skoczycie na górę i weźmiecie z mojego pokoju te ogromne poduszki? – poprosiła Black, patrząc na swojego chłopaka.
     Toby przytaknął. Podniósł się z kanapy, klepnął Dake’a w głowę, tym samym informując, że to właśnie jego wybrał na towarzysza, i razem z nim wyszedł na korytarz.
     - Nie wiem, czy się zmieścimy – mruknęła posępnie Raven. Wzięła głęboki oddech, gdy odebrała od Su jeden z talerzy. – Trochę nadprogramowych osób przyszło.
     - Przepraszam – szepnęła Violetta i schowała twarz za szklanką z sokiem jabłkowym. Miałam wrażenie, że zaraz poderwie się na nogi i ucieknie.
     - Spokojnie, nie przejmuj się. Ty byłaś zapowiedziana. Zresztą sama pozwoliłam im zaprosić kilka osób. Chociaż Ryana mogli sobie darować.
     - Lysander przyszedł? – zapytała Rosaline, którą w tym momencie interesowało tylko, czy chłopak dotrzymał obietnicy.
     - Taa, gdzieś tam stał – odarła na odczepnego różowowłosa. Wyglądała na naprawdę przejętą i nieco zaniepokojoną ilością osób w jej domu. Miała zorganizować kameralne przyjęcie w gronie najbliższych znajomych, a stała się gospodynią licealnej popijawy z prawdziwego zdarzenia. Może nie tak spektakularnej jak te Corey’a, ale mimo to za dużej.
     Do salonu powoli zaczęli napływać nowi goście. Pierwsi weszli Debrah z Castielem. Zaraz za nimi starszy Holden, który rozmawiał o czymś z Ryanem. Pojawił się również Lysander, ku ogromnej uciesze Meyer. Dziewczyna od razu przysunęła się bliżej Kim, by zrobić mu miejsce obok siebie. Białowłosy wyglądał na uradowanego takim stanem rzeczy. Bezsprzecznie przy Rosaline czuł się najpewniej.
     Raven, Sucrette oraz Heather kursowały między kuchnią a salonem, znosząc kolejne przekąski, soki oraz trunki. Między nimi przemknęli Toby i Dake z dużymi, twardymi poduchami służącymi bardziej do ozdoby niż siedzenia, ale dzisiaj mogły zrobić wyjątek. Wszyscy powoli znajdowali dogodne miejsca. Z lekkim strachem rozglądałam się po pomieszczeniu, zastanawiając się, kto zajmie pufa obok mnie. W duchu liczyłam, że nie będzie to ani Duncan, ani Heather. Już migdalący się Debrah i Castiel byliby bardziej znośni.
     - Zajmuję. – Odetchnęłam z ulgą, gdy na włochate siedzisko swoją torebkę rzuciła Durand. Posłałam dziewczynie serdeczny uśmiech, który nie mógł wyrazić, jak bardzo byłam jej wdzięczna. Przynajmniej najbliższe towarzystwo nie powinno mnie krępować.
     - Podasz mi piwko, Holly? – poprosił Dake, w tym samym momencie nakładając na mój talerz sałatkę z kurczakiem.
     Wychyliłam się od razu po dwie butelki. Swoje też już kończyłam, a nie chciałam wysilać się dwa razy.
     - Mogę podebrać ci trochę fety? – spytał blondyn, już zmierzając widelcem w stronę mojej porcji. W ostatniej chwili plasnęłam go w dłoń. – Ała! No weź, wymieńmy się.
     - Za pomidorki.
     - Je akurat lubię. Może być sałata?
     Spojrzałam na niego wzrokiem pełnym politowania, bo naprawdę szczerze mu współczułam. Zapewne ciężko żyło się z językiem szybszym od mózgu.
     Dake zaśmiał się nerwowo.
     - Czyli nie?
     - Przynajmniej próbowałeś. – Poklepałam go przyjaźnie po ramieniu.


     Impreza trwała w najlepsze. Nawet najbardziej oporni dali namówić się na drinka. Później drugiego, aż w końcu Kimberly musiała pilnować Toby’ego, żeby nie polewał więcej Violettcie. Szczerze współczułam jej jutrzejszego kaca. Każdemu udzielił się dobry humor, o co bez wątpienia postarał się Dake. Mimo, że jego początkowe pomysły na zabawy były miażdżone w zarodku, chłopak nie dawał za wygraną i wciąż próbował namówić znajomych na typowo pijackie rozrywki. W końcu przypomniał sobie o zestawie karaoke, który Raven dostała na dziesiąte urodziny od jego rodziców. Różowowłosej wyjątkowo spodobała się wizja śpiewania przed tak okazałą publicznością i razem pobiegli na piętro, nim ktoś zdążył wyrazić sprzeciw.
     Morgan traktował karaoke jako dobrą rozrywkę i sposób na umilenie wieczoru. Raven kierowały inne pobudki. Każdemu po kolei wciskała do rąk mikrofon i zmuszała do śpiewania. Nawet Duncana oraz Ryana nakłoniła do wspólnego wykrzyczenia refrenu I Love Rock’n’Roll. Dopiero po ponad godzinie tortur skapitulowała, pozwalając swoim gościom wrócić do rozmów, picia alkoholu i jedzenia. Razem z Rebbecą oraz Sucrette szalały do Moves Like Jagger Maroon 5, którą puszczały chyba czwarty raz z rzędu.
     - Wy wszyscy zostajecie u Raven? – zapytała Debrah, wykonując szklanką z whisky nieokreślony ruch. Kiedy tylko Durand zwolniła swoje miejsce, od razu usiadła na pufie obok mnie. Twierdziła, że ścisk na kanapie zaczął jej przeszkadzać.
     - Nie, część idzie do Ros. Tylko Heather jeszcze nie zdecydowała. Miała zostać u Kruczka, ale niedawno wspominała, że raczej zabierze się z Rebeccą.
     Zaskoczyły mnie słowa Dake’a. Langshaw miała tutaj spać. W tym samym domu co ja. A Raven nawet nie raczyła o tym wspomnieć. Śmiałam twierdzić, że już zapomniała o sytuacji z zeszłego miesiąca. Pogodziła się z Rosaline, więc dla niej sprawa była zakończona.
     Przemilczałam tę informację. Zamiast dociekać, wolno popijałam piwo, nie bardzo wiedząc, które już z kolei. Po skończeniu jednego, sięgałam po następne. Aczkolwiek musiałam wypić przynajmniej cztery. Nawet siedząc czułam zawroty głowy, a przy wstawaniu z pufa potrzebowałam pomocy. Mimo to zdołałam zachować resztki zdrowego rozsądku i nie dałam po sobie poznać, że coraz bardziej irytowała mnie dziwnie postępująca znajomość Raven i Heather. Obiecałam, iż nie wygarnę tego Black. Chociaż mogłam i chyba nawet powinnam, bo jako przyjaciółka według niespisanego kodeksu miała zafajdany obowiązek przynajmniej lekceważąco ignorować moich wrogów, a nie bratać się z nimi.
     - A ty, Dakota? Wracasz z nami? – zapytał Corey, nalewając do wysokiej szklanki sok pomarańczowy. Zobowiązał się, podobnie jak Rebecca, odwieźć pijanych przyjaciół do domu, więc oprócz powitalnego piwa był na samych napojach bezalkoholowych.
     - Nie, zostaję. Już obiecałem Kruczkowi, że pomogę jej sprzątać. Zabiorę się jutro z Tobym. No i mam spać z Holly. Nie przegapię takiej okazji.
     Nieoczekiwanie objął mnie ramieniem, przyciągając do siebie. Wystawił język i prowokacyjnie patrzył na Holdena, czekając na jakąś reakcję. Kompletnie nie spodziewałam się takiej zaczepki ze strony Morgana. Byłam zaskoczona, podobnie jak kilka innych osób, które usłyszały słowa blondyna. Spojrzałam na Duncana z nieukrywaną ciekawością, ale i strachem. Zdawałam sobie sprawę, jak gwałtowny i niepoczytalny potrafił być. W każdej chwili mógł wstać, złapać kolegę za kaptur niebieskiej bluzy i pociągnąć go do góry, by uderzyć pięścią w twarz i pchnąć na podłogę z jawnym obrzydzeniem. Dake chyba nie do końca przemyślał swoją decyzję, dając ponieść się alkoholowi.
     - Co ty na to, Holden? Chyba nie dasz sobą pomiatać jakiemuś pierwszakowi, co? Nie z takiej strony dałeś się poznać – prowokował Ryan, czerpiąc z tego ogromną satysfakcję. Prawie popchnął Duncana w stronę blondyna.
     - Przestań – syknął na kolegę Corey, który najlepiej wiedział, do czego był zdolny wściekły Holden.
     Rudzielec jedynie uniósł ręce w obronny geście, nie poczuwając się do odpowiedzialności za ewentualne konsekwencje.
     Duncan wciąż mierzył Dake’a przeszywającym spojrzeniem. Niczym tygrys wyczekujący odpowiedniego momentu na zabicie upatrzonej ofiary. Byłam gotowa starać się go uspokoić, gdyby rzeczywiście chciał się bić. Ta nieprzyjemna sytuacja wynikła z inicjatywy Morgana, tego nikt nie podważy, ale złamanie mu nosa niczego nie załatwi. Poza tym zdawałam sobie sprawę, że gdyby nie moja kłótnia z Holdenem, skończyłoby się na zwykłych przyjacielskich docinkach i przepychankach słownych. Chłopcy trochę podokuczaliby sobie, nawrzucali od idiotów i ciot, a później stuknęli butelkami na zdrowie.
     Wszyscy wstrzymali oddech, gdy Duncan wstał i odłożył piwo na stolik. Poklepał się po kieszeniach, po czym przeskoczył oparcie narożnika, bo była to najprostsza i najszybsza droga, aby opuścić towarzystwo.
     - Mam to w dupie – warknął, zakładając bluzę przez głowę.
     Jednak nie chce pobić Dake’a, przemknęło mi przez myśl, ale w dalszym ciągu zachowywałam ostrożność. Nie pozwoliłam sobie na odetchnięcie z ulgą.
     - Niech robią, co chcą. Idę zafajczyć. Sam – dodał dobitnie, gdy Corey uniósł się, zapewne z zamiarem wyjścia na podwórko razem z Duncanem.
     Odprowadziłam bruneta wzrokiem. Nie wyglądał na zdenerwowanego, jednakże zawsze potrafił świetnie ukrywać prawdziwe emocje. Ciężko było odgadnąć, co myślał i czuł. Nie należał do wylewnych osób.
     - I po co ci to było? – rzucił z pretensją Brown, swoje słowa kierując do Morgana. – Jeśli chciałeś go wkurwić, to gratulacje, udało ci się.
     - Wyluzuj, Holden jest dużym chłopcem. Poradzi sobie – mruknął Ryana, poklepując kolegę po ramieniu.
     Corey zrzucił natarczywą rękę. Był wyraźnie niezadowolony z sytuacji, która przed chwilą miała miejsce. Domyślałam się, że najchętniej obu – Dake’a i Ryana – trzepnąłby po głowie.
     - Ty też musiałeś swoje dopowiedzieć? Kurwa, zachowujecie się jak chore dzieciaki.
     Odstawiłam w połowie pełną butelkę piwa na stolik. Jakoś straciłam apetyt na alkohol. Nawet kawałek hawajskiej pizzy, który leżał na moim talerzu, żeby nikt nie zwinął mi go sprzed nosa, przestał wyglądać smacznie. Zachowanie Duncana dało dużo do myślenia. Wciąż byłam dla niego ważna i nie potrafił przejść obojętnie, gdy inny chłopak, nawet dla żartów, próbował mnie podrywać. To pokrzepiające, bo dawało nadzieje na odbudowanie relacji między nami. Pomimo dręczącego milczenia oraz ciągłego ignorowania mojej osoby, Holden nadal nie chciał odpuszczać. Jednakże świadomość, że ciągle coś dla niego znaczyłam i nie skreślił naszego związku nie mogła przykryć narastającego zniecierpliwienia. Skoro uczucie nie wygasło, dlaczego tyle czasu trwaliśmy w samotności? Dlaczego po prostu nie porozmawiamy? Dlaczego wciąż nie potrafiliśmy spojrzeć sobie w oczy i z uśmiechem powiedzieć: Cześć, jak ci mija dzień?
     W naszej małej grupce wszyscy stracili dobry humor. Siedzieliśmy nieobecni, tępym wzrokiem patrząc na trzy dziewczyny wciąż śpiewające karaoke. Kompletnie oderwały się od rzeczywistości. Reszta towarzystwa wyczuła napiętą atmosferę i zwróciła uwagę na podniesiony głos Corey’a. On nigdy nie krzyczał, więc jego złość naturalnie była podwójnie intrygująca. Uchwyciłam pytające spojrzenie Rosaline. Chciała dowiedzieć się, co zaszło, ale nawet jej było głupio zapytać o to przy wszystkich. W odpowiedzi jedynie niemrawo pokręciłam głową, dając koleżance do zrozumienia, że teraz niczego nie wyjaśnię.
     Duncan wszedł do salonu po kilkunastu minutach, już na progu oznajmiając, iż wraca do domu. Ani jedna osoba nie próbowała go zatrzymać. Debrah, Castiel oraz Corey wstali z kanapy, również wspominając o wcześniejszym opuszczeniu imprezy. Byli solidarni z Holdenem, a poza tym raczej nie odzyskaliby chęci do dalszego picia w gronie znajomych. Zaraz podniósł się również Lysander, który przecież przyjechał z ową czwórką i miał z nią wrócić. Głośna muzyka oraz śpiew dziewczyn umilkły. Raven podeszła do Browna, w swoim mniemaniu uważając go za najbardziej kompetentną osobę, zapewne w celu wyjaśnienia sytuacji. Porozmawiali chwilę, różowowłosa przytaknęła skinieniem głowy i spojrzała na mnie przelotnie. Jakby przepraszająco.
     Powoli reszta gości także zaczęła się zbierać. Rebecca zabrała kilka dziewczyn z drużyny siatkarskiej, które z nią przyjechały. Heather – ku mojej ogromnej radości – wyszła razem z nimi. Na końcu zostały Rosaline, Su, Kim oraz Violetta, aby zaoferować pomoc w sprzątaniu.
     - Dzięki, ale w piątkę szybko się z tym uwiniemy – grzecznie odmówiła Raven, ruchem głowy wskazując na mnie i chłopców.
     Stary zegar z kukułką, pomalowany miętową farbą do drewna, by chociaż trochę pasował do otoczenia, wskazywał wpół do dwunastej w nocy. Miałam nadzieję, że do północy zdążymy, bo chciałam już zakończyć ten parszywy dzień. Gdy obudziłam się w samo południe, wyspana i wypoczęta, nie spodziewałam się, że wyczekiwana przeze mnie sobota będzie zwieńczona kolejnym nieporozumieniem na linii Holly – Duncan. Najgorsze, że nie maczała w tym palców Heather, a to właśnie ją uważałam za zagrożenie.
     Chłopcy zajęli się wrzucaniem pustych butelek oraz opakowań do plastikowych czarnych worków. Wraz z Black pozbierałyśmy naczynia ze stolika. Tylko wyrzuciłyśmy resztki jedzenia do kosza i wszystko wstawiłyśmy do zlewu. Dziewczyna stwierdziła, że jutro załaduje zmywarkę.
     - Chodź, pościelimy łóżka – zawołała mnie Raven, gdy wyszłam z salonu po uprzednim upewnieniu się, że wszystkie talerze oraz szklanki nie walały się już po pokoju.
     - Może weźmiemy od razu twoje poduszki? – zaproponowałam.
     - Daj spokój, niech się wykażą – odparła uszczypliwie, już wchodząc po schodach.
     Okazało się, że ścielenie łóżek było zwykłą przykrywką. Usiadłyśmy na niewielkiej sofie w sypialni ciotki Raven. Pomieszczenie zostało urządzone chaotycznie i jak na mój gust – bez klasy. Żywiołowa zieleń na ścianach gryzła się z czerwonymi oraz pomarańczowymi dodatkami. Przeszło mi przez myśl, że twórca zanadto zainspirował się sygnalizacją świetlną. Chociaż błękitna pościel w żółte zawijasy trochę mi tutaj nie pasowała.
     - Jest bardzo źle? – zapytała niepewnie, jakby bała się, że zaraz zacznę płakać.
     - Od kilku dni tak samo kiepsko, więc przywykłam – odparłam, odwracając wzrok. Nie zamierzałam przyznawać, że dzisiaj czułam się wyjątkowo paskudnie.
     - Brown wszystko mi powiedział. Jeszcze dzisiaj dopadnę Dakotę i…
     - To nie jego wina – przerwałam koleżance gwałtownie. – To nasza wina, moja i Duncana. Nie potrafimy załatwić konfliktu między sobą i przenosimy go na wszystkich dookoła.
     - Holly, wiesz, że to nieprawda.
     - Jak to nie? Rozejrzyj się. Ja chodzę przygnębiona, on zdenerwowany. Odreagowujemy na innych. Nawet twoją imprezę zepsuliśmy, a nie zamieniliśmy między sobą słowa. Nie musieliśmy. Ta kłótnia… – Pociągnęłam nosem, bo między zdaniami zaczęłam płakać. – Ona nas przerosła. I do tego ta Heather.
     - Co z nią? Mówiła coś? – dociekała, obejmując dłońmi moje przedramiona. Pocierała je pokrzepiająco, a we mnie wzbierała chęć rozryczenia się jak małe dziecko.
     - Nic, nieważne – zbyłam koleżankę. Nieumiejętnie, ale nie drążyła tego tematu.
     Oparłam głowę na ramieniu Raven. Chciałam powiedzieć o wszystkim, co ciążyło mi na sercu. Zdradzić własne myśli, które przed samą sobą za wszelką cenę starałam się ukryć. Zamiast tego płakałam. Szlochałam głośno, pozwalając łzom ciurkiem skapywać na bluzę siedzącej obok dziewczyny. Black objęła mnie mocno, jakby próbowała schować przed całym światem i chronić przed wszelkim złem. Delikatnie gładziła moje włosy, tuląc do siebie i w milczeniu czekając, aż trochę się uspokoję.
     - Po prostu… – zaczęłam, ale zachłysnęłam się powietrzem. Pociągnęłam nosem, po czym kaszlnęłam kilka razy, dławiąc się łzami.
     Musiałam odetchnąć głęboko. Raven była cierpliwa. Nie ponaglała mnie, pozwalając, bym pozbierała siły. Naprawdę się martwiła i przejmowała moim stanem. Poczułam, że ją zdradziłam, gdy bezsensownie wściekałam się o jej kontakt z Heather. Jak mogłam stracić do niej zaufanie, mimo że wiele razy udowodniła, że byłam dla niej bardzo ważna?
     - Ja tylko chcę to wszystko wyjaśnić – wyrzuciłam z siebie na jednym wydechu. Smarknęłam głośno, zaciskając dłonie w pięści. – Jeśli… Jeśli zamierza ze mną zerwać, to niech w końcu to powie.
     - Nie zerwie z tobą, nie możesz tak myśleć – próbowała mnie pocieszyć, tuląc do siebie jeszcze mocniej.
     - Raven – kolejne pociągnięcie nosem – męczę się przez niego.
     - Już dobrze – szepnęła uspokajająco.
     Kiedy wreszcie przyznałam się do ciążącej mi niepewności, poczułam pewną ulgę. Jakbym wyznała wszystkie swoje winy i otrzymała przebaczenie. Wstydziłam się strachu przed odrzuceniem. Ciągle starałam się udawać, że nie przeszkadzał mi obecny stan rzeczy, ale to nie była prawda. Cierpiałam, bo trwałam w przekonaniu, iż nie powinnam zawracać głowy innym. Każdy miał swoje problemy, nie potrzebował na dokładkę moich.
     A wystarczyło po prostu o wszystkim powiedzieć odpowiedniej osobie.
     Uchyliłam powieki. Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, że ciągle miałam zamknięte oczy. Jakbym nie chciała widzieć twarzy Raven i wyrysowanych na niej uczuć.
     - Powiem Toby’emu, żeby położył się w innym pokoju, a ja zostanę z tobą.
     Wciąż nie spojrzałam na koleżankę, ale niepewnie ją objęłam.
     - Dziękuję.
     Dotarło do mnie, że dzisiaj pierwszy raz dałam upust swoim emocjom i pozwoliłam sobie na płacz. Wreszcie, po tylu wyczerpujących dniach, mogłam zdjąć maskę wiecznie niewzruszonej młodej kobiety, którą usilnie starałam się być. Wrzuciłam ją w kąt głębokiej szafy i oswoiłam się z myślą, że żadna ze mnie dojrzała baba. Wciąż byłam rozchwianą emocjonalnie nastolatką, nieradzącą sobie z otaczającą ją rzeczywistością. Po prostu musiałam to zaakceptować.


     Niedziela minęła szybko. Razem z chłopcami opuściliśmy dom Raven zaraz po śniadaniu, które zjedliśmy już o dziewiątej. Resztę dnia spędziłam zamknięta w swoim pokoju, bo rodzinka była wyjątkowo głośna, a ja nie miałam ochoty na grę w Monopoly. Oprócz przeczytania tematu pracy, którą powinnam jeszcze w tym tygodniu dostarczyć na zajęcia z twórczego pisania, nie zrobiłam nic produktywnego.
     W szkole od samego rana panowało poruszenie, ponieważ dzisiaj samorząd oficjalnie potwierdzi organizację szkolnych Walentynek. Nie miałam pojęcia, skąd nastolatkowie brali tyle energii w poniedziałek. Osobiście czułam się wykończona. Wciąż rozpamiętywałam sobotnią imprezę. Na dodatek zaczynałam lekcje wychowaniem fizycznym.
     - Patrz, Wood! Wisi! – krzyczała Raven, wskazując palcem na różowy plakat przyczepiony do drzwi klatki schodowej. W całym liceum było zapewne dwadzieścia identycznych reklam zbliżającej się zabawy walentynkowej. Od kilku dni trwały dyskusje nad wydarzeniem. Większość obstawiała bal, bo w poprzednich latach również w ten sposób obchodzono święto zakochanych w Stoney Bay High School. No i dyrektorka Shermansky lubiła (prawie) uroczyste bankiety. Jednakże tego roku urządzono coś oryginalnego.
     - Konkursy? – mruknęłam pod nosem, czytając listę konkurencji.
     - W parach – pisnęła uradowana Black. – Muszę znaleźć Toby’ego i zaciągnąć go na zapisy. Od kiedy przyjmują zgłoszenia?
     Patrzyłam na koleżankę z politowaniem. Lubiła brać udział w szkolnych zabawach, bo zawsze uważała, że może wygrać. Jednakże tym razem jej entuzjazm był trochę przytłaczający. Powinna chociaż udawać obojętną i niechętną. Powiedzieć coś w stylu: Jak mnie Toby zaprosi, to może się zastanowię. Bardziej przypominała Rosaline, która w tym wszystkim upatrywałaby okazji do odkrycia nowych lub przyszłych par.
     - Głupio zaprosić byłą dziewczynę, co nie? – zagaił Dake. Potwierdziłam skinieniem głowy, mimo że wcale nie uważałam tego pomysłu za beznadziejny. Po prostu kilka razy widziałam Iris z jakimś chłopakiem. Może nie byli parą, ale wolałam oszczędzić koledze przykrości. – W takim razie nie mam partnerki – skwitował ze smutkiem.
     - Ej, będą nawet liściki miłosne. Można komuś zrobić mały dowcip. Ciekawe, jak bardzo wściekłaby się Rota, gdyby Castielem zainteresowała się jakaś inna dziewczyna?
     - To wyjątkowo niedojrzałe, Raven. – Próbowałam wybić jej ten plan z głowy. Aczkolwiek z małym skutkiem, bo Black złowieszczo zacierała ręce. Nie zdziwię się, jeśli w marcowym wydaniu gazetki szkolnej przeczytam o kłótni kolejnej popularnej pary.
     - Myślisz, że Duncan zabiłby mnie, gdybym na czas konkursu stworzył z tobą… parę?
     - Nie uważasz, że w sobotę wystarczająco zagrałeś mu na nerwach? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
     Ciężko było mi zrozumieć moich znajomych. Nie miałam pojęcia, co dzisiaj się z nimi działo. Czy zbliżające się Walentynki mogły aż tak wpłynąć na ich racjonalność?
     - Hej – przywitała się z nami Sucrette, która właśnie zeszła po schodach. – Już czytacie?
     - Tak, pierwsza fala ekscytacji za nami – mruknęłam posępnie, krzyżując ręce pod biustem. Wciąż z niedowierzeniem patrzyłam na Raven. Chyba nawet nie dostrzegła obecności Durand. Ciągle gapiła się z szerokim uśmiechem na plakat, jakby zaraz miało pojawić się na nim coś zdumiewającego.
     - Su, proszę, powiedz, że nie masz partnera na Walentynki – zawył żałośnie Dake, wręcz rzucając się na brunetkę.
     Zwrócenie uwagi chłopakowi, że jego słowa nie zabrzmiały zbyt uprzejmie, zostawiłam dla siebie. Jedynie wywróciłam oczami, co zapewne nie zostało w ogóle zauważone.
     - Nie – odpowiedziała niepewnie Sucrette, ale nie odsunęła się od blondyna.
     - Świetnie. – Morgan wyprostował się i objął dziewczynę ramieniem. – Raven, masz już pierwszych przeciwników.
     Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, Black zareagowała na słowa kolegi. Jednak nie była tak pochłonięta treścią plakatu, jak myślałam. Spojrzała na Dake’a z jawną kpiną, opierając dłonie na zaokrąglonych biodrach.
     - Wy? – prychnęła pogardliwe. – Nie macie z nami szans.
     W powietrzu unosiła się chęć zwycięstwa. Nie wątpiłam, że zabawa walentynkowa nie będzie zwykłymi konkurencjami dla rozrywki, a prawdziwą bitwą. Wprost nie mogłam doczekać się, kto jeszcze dołączy do rywalizacji. Pierwszy raz szczerze ucieszyłam się, że byłam skłócona z Duncanem. Wreszcie z bezpiecznej odległości popatrzę, jak Raven próbuje wgryźć się swoim rywalom w gardła.

♥ ♥ ♥ ♥

2 komentarze:

  1. Witaj, zapewne mnie już nie pamiętasz, ja na moje nieszczęście pamiętam wszystkich.
    Wzięło mnie wczoraj na przypominanie starych historii z tego uniwersum i już jedno inne opowiadanie przeczytałam, a tu na razie tylko ten jeden rozdział żeby zorientować się ile mnie ominęło, ale widzę, że naprawdę dość dużo, więc mam nadzieję, że znajdę w sobie wytrwałość, żeby przeczytać całość jeszcze raz od nowa tym razem w całości aż dotąd.
    Jestem szczerze zdziwiona, że po takim czasie pamiętam aż tyle postaci. To jest sztuką stworzyć bohatera, który potrafi utknąć w pamięci i pamięta się o nim nawet po latach.
    Nie chcę pisać tu niewiadomo jakiego wywodu, więc złożę już tutaj tylko serdeczne pozdrowienia i życzę ogromu weny, cierpliwości i czasu, a także wiernych czytelników.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nawet nie wiesz jak się stęskniłam za Tobą! A już nie mówię o tym konkretnym opowiadaniu.
    Jestem w stanie zrozumieć Twój ból, bo sama pluje sobie w brodę, że albo nie mam czasu zabrać się zapisanie albo nie mam motywacji i chęci. Także... Będę cierpliwie czekać na kolejne części i będę wspierać za każdym razem!
    Spodziewałam się że nie za dobrze się dzieje między Holly a Duncanem, ale nie spodziewałam się, że aż tak. Znaczy... Może z Holly jest jakby troszeczkę lepiej, szczególnie po tym napadzie płaczu (po płaczu zawsze jest lepiej, wiem z własnego doświadczenia), ale z Duncanem.. Mam wrażenie że jest tylko gorzej, a że to facet, w dodatku dojrzewający... Ech.. Bo po co podejść i od ręki powiedzieć co kogo boli, wyrzygać sobie swoje żale i przejść do normalności. Po co? Lepiej się złościć, burczeć i się nie odzywać.
    Nie mogę się doczekać kiedy w końcu któreś puści i zacznie rozmawiać. Normalnie rozmawiać...
    Mam nadzieję że tym razem uda ci się dodać szybciej rozdział. Na razie spokojnie poczekam i mentalnie cię powspieram.
    Pozdrawiam cieplutko i życzę mnóstwo czasu i weny na pisanie!

    OdpowiedzUsuń