Trzy miesiące... Jest mi tak niesamowicie wstyd, że nie dawałam znaku życia. Drugi rok studiów jest zdecydowanie najgorszy. Najbardziej wymagający, absorbujący i stresujący. Dobrze, że to już za mną. Czeka mnie dzisiaj ostatni egzamin. Mam nadzieję, że zaliczę go w pierwszym terminie i nie będę musiała we wrześniu o nim myśleć.
W ogóle mam wrażenie, że ten rok jest dla mnie wyjątkowo uciążliwy i - jak tak o tym myślę - sama go takim uczyniłam. Zwaliłam sobie na głowę zbyt wiele rzeczy, z których teraz nie mam za bardzo jak się wydostać. I tak na przykład przez cały lipiec będę od wpół do 8 do wpół do 16 na praktykach, a od 17 do 22 w pracy. (-.-)
Hej przygodo!
Nie bądźcie nadgorliwi, to nie popłaca.
Rozdział
65
„Najważniejsze to nie stracić
entuzjastycznego podejścia do życia. Życie czasami głaszcze, a kiedy indziej
daje porządnego kopa. Musimy być przygotowani na każdą ewentualność.”
~G. Gargaś
Ładna pogoda zachęcała do wyjścia z domu i aktywności na świeżym
powietrzu. Dzisiaj lodowisko cieszyło się ogromną popularnością. Wiele par
postanowiło spędzić sobotnie popołudnie właśnie na łyżwach. Przyszło także
kilka grup znajomych, ale najwięcej było rodzin. Zapewne właśnie tak spalali
obiad. Ale nie Stanley’owie. My odreagowywaliśmy Wielkie Porządki i
nabieraliśmy apetytu na pizzę.
- Wygrałem. Znowu – stwierdził triumfalnie Kevin, gdy zbliżyłam się do
niego. Stał nonszalancko oparty o bandę lodowiska i patrzył na mnie wzrokiem
głodnym pochwały. Niedoczekanie.
- Po prostu dałam ci fory – prychnęłam, jakbym była szczerze urażona
słowami brata.
- Pięć razy?
- Nie zaczynaj – mruknęłam, chcąc przerwać tę drobną sprzeczkę.
Wiedziałam, że ze smarkaczem nie wygram. W potyczkach słownych był zawsze dwa
kroki do przodu. Nie miałam pojęcia, skąd nabrał umiejętności mistrza ciętej
riposty, skoro rzadko rozmawiał z ludźmi. Może przeszedł przyspieszony kurs w
Internecie.
Z zapinanej na suwak kieszeni bluzy rozdzwonił się mój telefon. Oparłam
się plecami o bandę, by mieć widok na lodowisko. Niektórzy jeździli jak
wariaci, a nie zamierzałam wylądować tyłkiem na twardym lodzie, gdyby jakiś
dureń nie zdążył zahamować i we mnie wjechał. Dzisiaj był zbyt piękny dzień na
upadki i niepowodzenia.
- No siemka, Wood. Jak ci mija sobota? – przywitała się radośnie Raven,
kiedy odebrałam połączenie. Była podejrzanie wesoła.
- Zimno – odpowiedziałam zdawkowo.
- Wylądowałaś twarzą w zaspie? – Zaśmiała się głośno z własnego żartu,
na co przewróciłam oczami.
- Bardzo śmieszne – burknęłam. – Jestem z rodzinką na lodowisku.
- Wolałabym zaspę. Zresztą, nieważne. Cioteczka i pokraka Nina wyjechały
do Nowego Jorku. Beze mnie. Wiesz, co to oznacza?
Czułam, że pozytywne nastawienie Raven nie wzięło się znikąd. Nie
należała do niepoprawnych optymistów, kochających cały świat.
- Wieczorek w spódnicy, tym
razem u ciebie? – zgadywałam, w głębi duszy ciesząc się, że dziewczyna organizuje
wspólny wieczór. Ostatnie wydarzenia piętrzyły się w mojej głowie, a
przesiadując samej w pokoju mimowolnie wracałam myślami do Duncana. Towarzystwo
koleżanek powinno trochę oderwać mnie od przykrych myśli.
- No, nie do końca – mruknęła posępnie, wyraźnie niepocieszona, że nasze
pomysły były odmienne. – Zaprosiłam trochę więcej osób. I chyba chłopcy nie
założą kiecek.
Chłopcy… Świetnie. Nie
łudziłam się, że Raven myślała o szerszym gronie niż Dake i Toby. Od razu
spochmurniałam, bo wizja przebywania w jednym domu z Holdenem przyprawiała mnie
o mdłości. Już czułam w powietrzu napiętą atmosferę, a do spotkania zostało
kilka godzin. Nagle przyjemne sobotnie popołudnie spowiły ciemne chmury
zwiastujące burzę. Przez moment miałam naprawdę miłe oczekiwania względem
wieczoru.
- Wymyślasz dobrą wymówkę? – spytała zniecierpliwiona milczeniem Raven.
- Nie – skłamałam gładko. Bardzo chciałam przyjść do koleżanki i spędzić
trochę czasu ze znajomymi, ale, kurczę, obecność Duncana będzie męcząca.
Czułam, że napięta atmosfera odbije się na innych.
- Czyli przyjdziesz? Bo nie wiem, czy mam wysłać po ciebie Toby’ego i
Reida.
- Pomyślałaś o wszystkim – prychnęłam rozbawiona. – Tak, przyjdę. I,
Raven, dzięki, że nie skazujesz mnie na Holdenów.
- Najlepiej wiem, jak bardzo nie chcesz go widzieć. W ogóle, to Toby
wpadł na pomysł, żeby ich zaprosić. Nie gniewaj się na mnie.
- Jakoś przeżyjemy. Oboje.
Kątem oka dostrzegłam zbliżających się do Kevina rodziców. Tata
przywołał mnie machnięciem dłoni.
- Dobra, muszę kończyć.
- No tak, rodzinny wypad. – Zaśmiała się. – Chłopcy przyjadą około
siódmej.
Rozłączyła się. Szybko schowałam telefon do kieszeni bluzy, którą od
razu zapięłam. Podjechałam do opierających się o bandę rodziców i młodszego
brata. Mama wyglądała na niezwykle szczęśliwą. Zmierzwione przez wiatr rude
włosy opadały na jej rumianą od zmęczenia twarz, a piwne oczy były roziskrzone.
Odejmowało jej to jakieś dziesięć lat. Tata również wydawał się zadowolony i
wręcz promieniał. Dzień wolny od pracy wprawiał ich w cudowny nastrój. Powinni
częściej odrywać się od codziennych obowiązków i wybierać na wspólne spacery
albo wyjścia do restauracji. Nawet teraz, gdyby nie było tutaj mnie oraz
Kevina, wyglądaliby jak jedna z tych zakochanych par, która upatrzyły sobie
lodowisko jako miejsce na randkę.
- Zostało nam pięć minut jazdy. Proponuję jeszcze przed obiadem skoczyć
na rozgrzewającą czekoladę. O tam – wskazał palcem na budkę z gorącymi napojami
nieopodal lodowiska – podobno serwują niezłą.
- Jestem za – poparłam tatę.
- Ron, pizza chyba wystarczy. To i tak zbyt dużo niezdrowych kalorii dla
dzieciaków.
Mama próbowała bojkotować pomysł swojego męża, jednakże od razu spotkała
się z niezadowoleniem ze strony mojej oraz Kevina. Kobieta uciszyła nas
karcącym spojrzeniem.
- Przecież nie jedzą tego codziennie. Raz na jakiś czas można pozwolić
sobie na małe szaleństwo. Poza tym, nie masz ochoty na ciepłą czekoladę z
kolorowymi piankami po godzinie jazdy na łyżwach?
- Nie codziennie, ale w każdy weekend – burknęła Sarah, krzyżując ręce
pod biustem. Patrzyła na tatę zniechęcona. A jeszcze chwilę temu emanowała
dobrym humorem.
- Mają też zieloną herbatę. Świeżo parzoną, z tego, co widzę – oznajmił
Kevin, który wyczuł, że będzie trudno namówić mamę na słodycze, dlatego
postanowił znaleźć jakiś rarytas specjalnie dla niej.
- Więc jak będzie?
- Twój syn zostanie lepszym prawnikiem od ciebie – stwierdziła ze
zgryźliwością mama.
- Już idziemy, czy zdążymy z Holly zrobić ostatnie okrążenie? – spytał przyszły prawnik.
- To my zaczekamy na was w szatni – oznajmił tata, po czym razem z mamą
udali się w stronę wyjścia z lodowiska. Razem z bratem odprowadziliśmy ich
wzrokiem.
- Podwójna rundka? – zaproponowałam.
- Chcesz przegrać dwa razy?
- Tym razem bez taryfy ulgowej. Nie masz szans.
Skończyło się na pięciu okrążeniach i z lodowiska zeszliśmy równo z
końcem czasu. Nie wygrałam ani razu. Nawet nie byłam bliska zwycięstwa, mimo że
bardzo starałam się prześcignąć brata. Niechętnie musiałam przyznać – ale tylko
w duchu – że dzieciak zdecydowanie lepiej radził sobie na łyżwach ode mnie.
♥
Raven niestety nie mieszkała na uboczy jak Corey i nie miała dużego
podwórka, na którym zmieściłyby się wszystkie samochody jej gości. Auta stały
równo zaparkowane przy krawężniku, bez wątpienia utrudniając ruch i niemalże
krzycząc: Patrzcie, młoda Black urządza
imprezę! Telefony w pogotowiu! Sąsiadom z pewnością nie umkną hałasy
wywołane przez nietrzeźwych licealistów. Wierzyłam jednak, że dziewczyna nie
postąpiłaby lekkomyślnie i nie zorganizowała popijawy w swoim domu, gdyby wiedziała,
że ludzie mieszkający dookoła byli uszczypliwi.
- Chyba jesteśmy ostatni – stwierdziłam, mijając samochody, które
czasami rzucały się w oczy na szkolnym parkingu. Chociaż brakowało czarnego
lexusa Duncana oraz auta Corey’a, a oni nie przepadali za spacerami.
- Jeszcze kilka osób powinno dojechać – oznajmił Toby, łokciem
naciskając guzik domofonu. Przez chwilę miałam ochotę zapytać, dlaczego po
prostu nie wyjmie kluczy. Z opowieści Raven wiedziałam, że chłopak, pomimo
niedługiego związku z różowowłosą, zdążył zadomowić się u niej i spędzał tam
większą część wolnego czasu. Nierzadko zostawał na noc. Trochę zazdrościłam, że
starsi nie robili im z tego powodu problemów. Osobiście mogłam pomarzyć o
przenocowaniu Duncana w obecności rodziców za ścianą.
O ile jeszcze będę miała możliwość spotkać się z nim na osobności.
W środku grała muzyka, niezbyt głośna, aby nie wzbudzać czujności
sąsiadów i móc bez problemu rozmawiać, a nie krzyczeć. Z salonu dochodziły
przygłuszone głosy, ale na razie skierowaliśmy się z Tobym oraz Reidem do
kuchni, aby odłożyć zakupy. Tam zastaliśmy Raven, Sucrette i Heather. Widok tej
ostatniej bardzo mnie zaskoczył i nie mogłam powiedzieć, że pozytywnie. Wręcz
przeciwnie, poczułam lekki żal do Black. Zdawała sobie sprawę z mojej niechęci
do drugoklasistki, a mimo to ją zaprosiła. Na imprezę, gdzie miał pojawić się
także Duncan. Zabójczy trójką, można by rzec.
Mimo wszystko postanowiłam schować dumę do kieszeni i nie zwracać uwagi
Raven. To jej dom, mogła zapraszać do niego kogo chciała. Jeśli uważała, że z
takiego połączenia nie powstanie nic złego, powinnam jej zaufać i starać się,
by rzeczywiście do żadnych krępujących sytuacji – przynajmniej na tej linii –
nie doszło.
- Cześć, dziewczyny. – Toby pocałował swoją ukochaną w policzek. – W
czymś jeszcze trzeba wam pomóc?
- Dzięki, ale już tutaj kończymy. Możecie dołączyć do reszty w salonie –
odparła Black, wracając do robienia koreczków.
Chłopcy z wyraźnym zadowoleniem wyszli z kuchni, zabierając ze stołu po
jednym piwie.
- Jest świetny i uwielbiam go, ale nie powierzyłabym mu nawet robienia
kanapki. To kulinarna oferma – zażartowała z Younga różowowłosa. – Ale ty,
Holly, możesz nas wesprzeć. Na przykład podając nowe opakowanie mozzarelli. Tej
w kulkach.
- Przecież już kończyłyście – prychnęłam, ale mimo to spełniłam jej
prośbę. Tyle mogłam zrobić. Uniknęłam organizacji domówki ze względu na
rodzinne wyjście, a Raven musiała znaleźć innych do pomocy. Aczkolwiek nie
rozumiałam, dlaczego mnie zastąpiła Heather. Rosaline wystraszyła się
pomidorków koktajlowych i oliwek?
Jesteś chorą egoistką, pełną
zawiści. Nic dobrego z tego nie wyniknie.
- Śpisz u mnie, czy idziesz do Meyer jak co poniektórzy? – zapytała
Black, posyłając Su wrogie spojrzenie. Brunetka nawet nie zerknęła na karcącą
ją wzrokiem koleżankę. Jedynie wzruszyła ramionami, nie przerywając nadziewania
smażonego boczku na wykałaczki.
- Jeśli znajdziesz dla mnie miejsce, to chętnie zostanę. Nie jest mi w
smak chodzić w ten mróz – odpowiedziałam, w myślach dopowiadając sobie, że w
jednym łóżku z kilkoma chrapiącymi i wiercącymi się nastolatkami raczej nie
dałabym rady zasnąć.
- Zajmiesz moją sypialnię, ja położę się u cioci.
- W łóżku cioci razem z Tobym? Zboczeńce.
Heather nie odpuściła sobie ciętej uwagi, co tylko pozornie zdenerwowało
Raven. Niby szturchnęła dziewczynę łokciem, ale za chwilę cicho zaśmiała się
pod nosem, chyba łudząc się, że tego nie usłyszymy.
Nie widziałam dla siebie zajęcia
w kuchni. Poza tym źle czułam się w towarzystwie Langshaw, która wyjątkowo
swobodnie rozmawiała z gospodynią imprezy. Naprawdę nie chciałam zwracać uwagi
na to spoufalanie, ale ciągle towarzyszyło mi przekonanie, że do niedawna
prawie obca mi dziewczyna teraz wchodziła z ubłoconymi butami w moje życie.
Najpierw zasiała ziarno niepewności w relacji z Duncanem, po czym zabrała się
za Black.
W salonie siedziało kilka rozmawiających dziewczyn oraz Dake, którego
zajęła wieża stereo. Przełączał piosenki, nie mogąc zdecydować się na
konkretną.
- Witam wszystkich – przywitałam znajomych i od razu skierowałam się na
pufa obszytego długim sztucznym futrem w kolorze fuksji. Stał blisko stolika, a
ja pierwszy raz w życiu czułam potrzebę kontaktu z alkoholem. Mimo że Holden
jeszcze się nie zjawił.
- O, cześć, Holly. – Pierwsza zauważyła mnie Kimberly, która właśnie
sięgała po butelkę piwa. – Myślałam, że będziesz tutaj pierwsza.
- Sobota z rodzinką. Rozumiecie? – Uśmiechnęłam się do koleżanek. – Co
pijecie?
- Ros jakieś kolorowe drinki, ja
piwo, a Violetta na razie tylko sok. Postaram się to wkrótce zmienić, ale dałam
jej czas na oswojenie się.
- Łaskawa – skwitowała Rosaline, mieszając słomką w szklance.
Dopiero po słowach czarnoskórej dziewczyny dostrzegłam siedzącą obok
niej, w rogu narożnika, delikatnie zarumienioną z zawstydzenia Violettę. Nie
czuła się komfortowo, to pewne. Jej widok bardzo mnie zdziwił. Już dawno nie
rozmawiałyśmy w szkole, a po zajęciach spotkałyśmy się tylko raz. Przypadkiem w
chińskiej knajpce. Nastolatka była archetypem szarej myszki, stroniącej od
młodzieżowych popijaw i prędzej spodziewałabym się Amandy Berwick. Była po
prostu bardziej kontaktowa. Momentami aż nazbyt.
Rozmowy krążyły wokół przyziemnych tematów. Kimberly oraz Rosaline
trochę pomarudziły na nieubłaganie zbliżający się wielkimi krokami bal
maturalny i poprzedzające go rozdanie dyplomów ukończenia liceum. Zapracowanie
Komitetu Organizacyjnego, do którego należała czarnoskóra, mnie nie zdziwił,
ale nie spodziewałam się, że dyrektorka Shermansky wciągnie w to kółko
teatralne i muzyczne. Najwidoczniej bardzo zależało jej, aby godnie pożegnać
pierwszych absolwentów Stoney Bay High School.
- Tobie, Holly, chyba jeszcze tego nie mówiłam – zaczęła podekscytowana
Rosaline, odstawiając pustą szklankę na stolik. – W życiu nie zgadniesz, kogo
udało mi się namówić do przyjścia tutaj.
- Spodziewam się każdego. Już Violetta jest dla mnie wielkim
zaskoczeniem – odparłam, wskazując butelką na wciąż małomówną dziewczynę. – Bez
urazy, oczywiście – dodałam szybko, gdy zorientowałam się, że moje słowa nie
zabrzmiały zbyt dobrze.
Nastolatka jedynie uśmiechnęła się niemrawo i skinęła głową, dając znak,
że nie poczuła się dotknięta. Nawet, gdyby było inaczej, nie okazałaby
irytacji. Brakowało jej odwagi.
- Muszę przyznać, że to mój wielki sukces…
- Ros – jęknęłam błagalnie, przerywając koleżance jej teatralne
samozachwyty.
- Dobra, no dobra. Przekonałam Lysandra, żeby przyszedł.
- Co? – Spojrzałam na dziewczynę ze zdziwieniem. Nie mogłam uwierzyć w
jej słowa.
- Było ciężko. Nawet bardzo. W końcu zaczęłam mu wypominać, że zmarnuje
najlepsze lata swojego życia w samotności. A co mu szkodzi spotkać się z nami
po szkole, skoro wszystkich zna, no a z chłopcami jest w zespole. Przecież nikt
go tu nie zje. Zgodził się, bo zrzędziłam mu przez co najmniej kwadrans.
Wiecie, zdarza mi się pomarudzić. – Kiwnęłam głową, w pełni zgadzając się z tym
stwierdzeniem, ale Ros zdawała się tego nie dostrzec. Możliwe, że po prostu
mnie zignorowała. – Ma przyjechać z Corey’em i Duncanem, bo musiał pomóc bratu
w sklepie. W soboty zamyka o siódmej.
Wersja Rosaline brzmiała bardzo prawdopodobnie. Ponadto nie miała
żadnego powodu, żeby kłamać. Mimo to zdoła mnie przekonać dopiero, gdy na
własne oczy zobaczę Lysandra przekraczającego próg domu Raven. Jednakże
doceniłam szczerość Meyer i samokrytykę. Wreszcie przyznała, że zdarza jej się pomarudzić.
Kilka minut później dołączył do nas Dake, któremu po dłuższym czasie
udało się znaleźć odpowiednią, w jego mniemaniu, stację radiową. Usiadł na
pufie obok mnie, bez skrępowania sięgając po trzymane przeze mnie piwo. Nawet
nie miałam chęci tego komentować. Po prostu posłałam koledze znudzone spojrzenie
i wychyliłam się po nową butelkę z kraty stojącej obok narożnika. Zaraz z
papierosa wrócili również Toby oraz Reid. Ten pierwszy rzucił się na kanapę,
szturchając przy tym Violettę łokciem. Dziewczyna jeszcze bardziej się spięła i
przysunęła do Kimberly, którą traktowała jako swoistą tarczę. Adler natomiast
zajął jeden z foteli, idealnie niepasujących do tego salonu. Był przesadnie
kolorowy, podobnie jak inne meble, ale w przeciwieństwie do nich miał kwiatowy
wzór. Od razu rzucało się w oczy, że był przyniesiony z innego pokoju
specjalnie na imprezę.
- Zapomniałam, że nie jesteśmy tutaj same – rzuciła z wyraźną ironią w
głosie Kimberly, gdy chłopcy już wygodnie rozsiedli się na swoich miejscach.
- Jeszcze po kuchni myszkują – zauważył Toby, zwracając wzrok w kierunku
wejścia do salonu. Zupełnie jak wierny pies oczekujący nadejścia właściciela. W
tym przypadku właścicielki. Trochę komiczne, zważywszy na reputację chłopaka.
- Dziewczyny przynajmniej robią coś pożytecznego – dokarmiają nas. A wy
tylko zaśmierdziliście otoczenie. Fuj – skwitowała Rosaline.
- Spuść trochę z pary. Przecież nie paliliśmy w domu – burknął Reid,
przerzucając obie nogi przez podłokietnik fotela.
- Spuść… Co? – pisnęła
rozgniewana Meyer, delikatnie czerwieniejąc na policzkach. – Ale z ciebie
bezczelny typ, Adler.
- Dziwne, że tylko to słowo uchwyciłaś – zakpił.
Rosaline już otwierała usta, by
wygarnąć chłopakowi, ale w tym samym momencie zadzwonił domofon. W kuchni coś
spadło, tłukąc się na posadzce. Oprócz głośnego przekleństwa Raven rozbrzmiał
krzyk Heather.
- Otworzę!
Tak, jakby ktoś z nas zamierzał fatygować się do drzwi, pomyślałam, mimo
że w duchu czułam cholerny zawód. To ja powinnam biec na złamanie karku, by z
uśmiechem na ustach powitać gości w domu Black. Nie, wróć. Moje miejsce było za
drzwiami, razem z Duncanem. A Heather w ogóle nie powinna tutaj przebywać.
Z korytarza dochodziły radosne przywitania, oraz śmiechy. Wydawało mi
się, że słyszałam więcej osób niż oczekiwaliśmy. Nie tylko Violettę oraz
Lysandra wyciągnęli z domów.
Do salonu szybko przemknęła Raven, nie zwracając szczególnej uwagi na
nowoprzybyłych. Zaczęła przesuwać szklanki i butelki, by zrobić na stoliku
miejsce dla przystawek. Zaraz za nią do pokoju weszła Sucrette, niosąc dwa duże
talerze z kanapkami.
- Skoczycie na górę i weźmiecie z mojego pokoju te ogromne poduszki? –
poprosiła Black, patrząc na swojego chłopaka.
Toby przytaknął. Podniósł się z kanapy, klepnął Dake’a w głowę, tym
samym informując, że to właśnie jego wybrał na towarzysza, i razem z nim
wyszedł na korytarz.
- Nie wiem, czy się zmieścimy – mruknęła posępnie Raven. Wzięła głęboki
oddech, gdy odebrała od Su jeden z talerzy. – Trochę nadprogramowych osób
przyszło.
- Przepraszam – szepnęła Violetta i schowała twarz za szklanką z sokiem
jabłkowym. Miałam wrażenie, że zaraz poderwie się na nogi i ucieknie.
- Spokojnie, nie przejmuj się. Ty byłaś zapowiedziana. Zresztą sama
pozwoliłam im zaprosić kilka osób. Chociaż Ryana mogli sobie darować.
- Lysander przyszedł? – zapytała Rosaline, którą w tym momencie
interesowało tylko, czy chłopak dotrzymał obietnicy.
- Taa, gdzieś tam stał – odarła na odczepnego różowowłosa. Wyglądała na
naprawdę przejętą i nieco zaniepokojoną ilością osób w jej domu. Miała
zorganizować kameralne przyjęcie w gronie najbliższych znajomych, a stała się
gospodynią licealnej popijawy z prawdziwego zdarzenia. Może nie tak
spektakularnej jak te Corey’a, ale mimo to za dużej.
Do salonu powoli zaczęli napływać nowi goście. Pierwsi weszli Debrah z
Castielem. Zaraz za nimi starszy Holden, który rozmawiał o czymś z Ryanem.
Pojawił się również Lysander, ku ogromnej uciesze Meyer. Dziewczyna od razu
przysunęła się bliżej Kim, by zrobić mu miejsce obok siebie. Białowłosy
wyglądał na uradowanego takim stanem rzeczy. Bezsprzecznie przy Rosaline czuł
się najpewniej.
Raven, Sucrette oraz Heather
kursowały między kuchnią a salonem, znosząc kolejne przekąski, soki oraz
trunki. Między nimi przemknęli Toby i Dake z dużymi, twardymi poduchami
służącymi bardziej do ozdoby niż siedzenia, ale dzisiaj mogły zrobić wyjątek.
Wszyscy powoli znajdowali dogodne miejsca. Z lekkim strachem rozglądałam się po
pomieszczeniu, zastanawiając się, kto zajmie pufa obok mnie. W duchu liczyłam,
że nie będzie to ani Duncan, ani Heather. Już migdalący się Debrah i Castiel
byliby bardziej znośni.
- Zajmuję. – Odetchnęłam z ulgą, gdy na włochate siedzisko swoją torebkę
rzuciła Durand. Posłałam dziewczynie serdeczny uśmiech, który nie mógł wyrazić,
jak bardzo byłam jej wdzięczna. Przynajmniej najbliższe towarzystwo nie powinno
mnie krępować.
- Podasz mi piwko, Holly? – poprosił Dake, w tym samym momencie
nakładając na mój talerz sałatkę z kurczakiem.
Wychyliłam się od razu po dwie butelki. Swoje też już kończyłam, a nie
chciałam wysilać się dwa razy.
- Mogę podebrać ci trochę fety? – spytał blondyn, już zmierzając
widelcem w stronę mojej porcji. W ostatniej chwili plasnęłam go w dłoń. – Ała!
No weź, wymieńmy się.
- Za pomidorki.
- Je akurat lubię. Może być sałata?
Spojrzałam na niego wzrokiem pełnym politowania, bo naprawdę szczerze mu
współczułam. Zapewne ciężko żyło się z językiem szybszym od mózgu.
Dake zaśmiał się nerwowo.
- Czyli nie?
- Przynajmniej próbowałeś. – Poklepałam go przyjaźnie po ramieniu.
♥
Impreza trwała w najlepsze. Nawet najbardziej oporni dali namówić się na
drinka. Później drugiego, aż w końcu Kimberly musiała pilnować Toby’ego, żeby
nie polewał więcej Violettcie. Szczerze współczułam jej jutrzejszego kaca.
Każdemu udzielił się dobry humor, o co bez wątpienia postarał się Dake. Mimo,
że jego początkowe pomysły na zabawy były miażdżone w zarodku, chłopak nie
dawał za wygraną i wciąż próbował namówić znajomych na typowo pijackie
rozrywki. W końcu przypomniał sobie o zestawie karaoke, który Raven dostała na
dziesiąte urodziny od jego rodziców. Różowowłosej wyjątkowo spodobała się wizja
śpiewania przed tak okazałą publicznością i razem pobiegli na piętro, nim ktoś
zdążył wyrazić sprzeciw.
Morgan traktował karaoke jako dobrą rozrywkę i sposób na umilenie
wieczoru. Raven kierowały inne pobudki. Każdemu po kolei wciskała do rąk
mikrofon i zmuszała do śpiewania. Nawet Duncana oraz Ryana nakłoniła do
wspólnego wykrzyczenia refrenu I Love
Rock’n’Roll. Dopiero po ponad godzinie tortur skapitulowała, pozwalając
swoim gościom wrócić do rozmów, picia alkoholu i jedzenia. Razem z Rebbecą oraz
Sucrette szalały do Moves Like Jagger
Maroon 5, którą puszczały chyba czwarty raz z rzędu.
- Wy wszyscy zostajecie u Raven? – zapytała Debrah, wykonując szklanką z
whisky nieokreślony ruch. Kiedy tylko Durand zwolniła swoje miejsce, od razu
usiadła na pufie obok mnie. Twierdziła, że ścisk na kanapie zaczął jej
przeszkadzać.
- Nie, część idzie do Ros. Tylko Heather jeszcze nie zdecydowała. Miała
zostać u Kruczka, ale niedawno wspominała, że raczej zabierze się z Rebeccą.
Zaskoczyły mnie słowa Dake’a. Langshaw miała tutaj spać. W tym samym
domu co ja. A Raven nawet nie raczyła o tym wspomnieć. Śmiałam twierdzić, że
już zapomniała o sytuacji z zeszłego miesiąca. Pogodziła się z Rosaline, więc
dla niej sprawa była zakończona.
Przemilczałam tę informację. Zamiast dociekać, wolno popijałam piwo, nie
bardzo wiedząc, które już z kolei. Po skończeniu jednego, sięgałam po następne.
Aczkolwiek musiałam wypić przynajmniej cztery. Nawet siedząc czułam zawroty
głowy, a przy wstawaniu z pufa potrzebowałam pomocy. Mimo to zdołałam zachować
resztki zdrowego rozsądku i nie dałam po sobie poznać, że coraz bardziej
irytowała mnie dziwnie postępująca znajomość Raven i Heather. Obiecałam, iż nie
wygarnę tego Black. Chociaż mogłam i chyba nawet powinnam, bo jako przyjaciółka
według niespisanego kodeksu miała zafajdany obowiązek przynajmniej lekceważąco
ignorować moich wrogów, a nie bratać się z nimi.
- A ty, Dakota? Wracasz z nami? – zapytał Corey, nalewając do wysokiej
szklanki sok pomarańczowy. Zobowiązał się, podobnie jak Rebecca, odwieźć
pijanych przyjaciół do domu, więc oprócz powitalnego piwa był na samych
napojach bezalkoholowych.
- Nie, zostaję. Już obiecałem Kruczkowi, że pomogę jej sprzątać. Zabiorę
się jutro z Tobym. No i mam spać z Holly. Nie przegapię takiej okazji.
Nieoczekiwanie objął mnie ramieniem, przyciągając do siebie. Wystawił
język i prowokacyjnie patrzył na Holdena, czekając na jakąś reakcję. Kompletnie
nie spodziewałam się takiej zaczepki ze strony Morgana. Byłam zaskoczona,
podobnie jak kilka innych osób, które usłyszały słowa blondyna. Spojrzałam na
Duncana z nieukrywaną ciekawością, ale i strachem. Zdawałam sobie sprawę, jak
gwałtowny i niepoczytalny potrafił być. W każdej chwili mógł wstać, złapać
kolegę za kaptur niebieskiej bluzy i pociągnąć go do góry, by uderzyć pięścią w
twarz i pchnąć na podłogę z jawnym obrzydzeniem. Dake chyba nie do końca
przemyślał swoją decyzję, dając ponieść się alkoholowi.
- Co ty na to, Holden? Chyba nie dasz sobą pomiatać jakiemuś
pierwszakowi, co? Nie z takiej strony dałeś się poznać – prowokował Ryan,
czerpiąc z tego ogromną satysfakcję. Prawie popchnął Duncana w stronę blondyna.
- Przestań – syknął na kolegę Corey, który najlepiej wiedział, do czego
był zdolny wściekły Holden.
Rudzielec jedynie uniósł ręce w obronny geście, nie poczuwając się do
odpowiedzialności za ewentualne konsekwencje.
Duncan wciąż mierzył Dake’a przeszywającym spojrzeniem. Niczym tygrys
wyczekujący odpowiedniego momentu na zabicie upatrzonej ofiary. Byłam gotowa
starać się go uspokoić, gdyby rzeczywiście chciał się bić. Ta nieprzyjemna
sytuacja wynikła z inicjatywy Morgana, tego nikt nie podważy, ale złamanie mu
nosa niczego nie załatwi. Poza tym zdawałam sobie sprawę, że gdyby nie moja
kłótnia z Holdenem, skończyłoby się na zwykłych przyjacielskich docinkach i
przepychankach słownych. Chłopcy trochę podokuczaliby sobie, nawrzucali od idiotów i ciot, a później stuknęli butelkami na zdrowie.
Wszyscy wstrzymali oddech, gdy Duncan wstał i odłożył piwo na stolik.
Poklepał się po kieszeniach, po czym przeskoczył oparcie narożnika, bo była to
najprostsza i najszybsza droga, aby opuścić towarzystwo.
- Mam to w dupie – warknął, zakładając bluzę przez głowę.
Jednak nie chce pobić Dake’a, przemknęło mi przez myśl, ale w dalszym
ciągu zachowywałam ostrożność. Nie pozwoliłam sobie na odetchnięcie z ulgą.
- Niech robią, co chcą. Idę zafajczyć. Sam – dodał dobitnie, gdy Corey
uniósł się, zapewne z zamiarem wyjścia na podwórko razem z Duncanem.
Odprowadziłam bruneta wzrokiem. Nie wyglądał na zdenerwowanego, jednakże
zawsze potrafił świetnie ukrywać prawdziwe emocje. Ciężko było odgadnąć, co
myślał i czuł. Nie należał do wylewnych osób.
- I po co ci to było? – rzucił z pretensją Brown, swoje słowa kierując
do Morgana. – Jeśli chciałeś go wkurwić, to gratulacje, udało ci się.
- Wyluzuj, Holden jest dużym chłopcem. Poradzi sobie – mruknął Ryana,
poklepując kolegę po ramieniu.
Corey zrzucił natarczywą rękę. Był wyraźnie niezadowolony z sytuacji,
która przed chwilą miała miejsce. Domyślałam się, że najchętniej obu – Dake’a i
Ryana – trzepnąłby po głowie.
- Ty też musiałeś swoje dopowiedzieć? Kurwa, zachowujecie się jak chore
dzieciaki.
Odstawiłam w połowie pełną butelkę piwa na stolik. Jakoś straciłam
apetyt na alkohol. Nawet kawałek hawajskiej pizzy, który leżał na moim talerzu,
żeby nikt nie zwinął mi go sprzed nosa, przestał wyglądać smacznie. Zachowanie
Duncana dało dużo do myślenia. Wciąż byłam dla niego ważna i nie potrafił
przejść obojętnie, gdy inny chłopak, nawet dla żartów, próbował mnie podrywać.
To pokrzepiające, bo dawało nadzieje na odbudowanie relacji między nami. Pomimo
dręczącego milczenia oraz ciągłego ignorowania mojej osoby, Holden nadal nie
chciał odpuszczać. Jednakże świadomość, że ciągle coś dla niego znaczyłam i nie
skreślił naszego związku nie mogła przykryć narastającego zniecierpliwienia.
Skoro uczucie nie wygasło, dlaczego tyle czasu trwaliśmy w samotności? Dlaczego
po prostu nie porozmawiamy? Dlaczego wciąż nie potrafiliśmy spojrzeć sobie w
oczy i z uśmiechem powiedzieć: Cześć, jak
ci mija dzień?
W naszej małej grupce wszyscy stracili dobry humor. Siedzieliśmy
nieobecni, tępym wzrokiem patrząc na trzy dziewczyny wciąż śpiewające karaoke.
Kompletnie oderwały się od rzeczywistości. Reszta towarzystwa wyczuła napiętą
atmosferę i zwróciła uwagę na podniesiony głos Corey’a. On nigdy nie krzyczał,
więc jego złość naturalnie była podwójnie intrygująca. Uchwyciłam pytające
spojrzenie Rosaline. Chciała dowiedzieć się, co zaszło, ale nawet jej było
głupio zapytać o to przy wszystkich. W odpowiedzi jedynie niemrawo pokręciłam
głową, dając koleżance do zrozumienia, że teraz niczego nie wyjaśnię.
Duncan wszedł do salonu po kilkunastu minutach, już na progu
oznajmiając, iż wraca do domu. Ani jedna osoba nie próbowała go zatrzymać.
Debrah, Castiel oraz Corey wstali z kanapy, również wspominając o wcześniejszym
opuszczeniu imprezy. Byli solidarni z Holdenem, a poza tym raczej nie
odzyskaliby chęci do dalszego picia w gronie znajomych. Zaraz podniósł się
również Lysander, który przecież przyjechał z ową czwórką i miał z nią wrócić.
Głośna muzyka oraz śpiew dziewczyn umilkły. Raven podeszła do Browna, w swoim
mniemaniu uważając go za najbardziej kompetentną osobę, zapewne w celu
wyjaśnienia sytuacji. Porozmawiali chwilę, różowowłosa przytaknęła skinieniem
głowy i spojrzała na mnie przelotnie. Jakby przepraszająco.
Powoli reszta gości także zaczęła się zbierać. Rebecca zabrała kilka
dziewczyn z drużyny siatkarskiej, które z nią przyjechały. Heather – ku mojej
ogromnej radości – wyszła razem z nimi. Na końcu zostały Rosaline, Su, Kim oraz
Violetta, aby zaoferować pomoc w sprzątaniu.
- Dzięki, ale w piątkę szybko się z tym uwiniemy – grzecznie odmówiła
Raven, ruchem głowy wskazując na mnie i chłopców.
Stary zegar z kukułką, pomalowany miętową farbą do drewna, by chociaż
trochę pasował do otoczenia, wskazywał wpół do dwunastej w nocy. Miałam
nadzieję, że do północy zdążymy, bo chciałam już zakończyć ten parszywy dzień.
Gdy obudziłam się w samo południe, wyspana i wypoczęta, nie spodziewałam się,
że wyczekiwana przeze mnie sobota będzie zwieńczona kolejnym nieporozumieniem
na linii Holly – Duncan. Najgorsze, że nie maczała w tym palców Heather, a to
właśnie ją uważałam za zagrożenie.
Chłopcy zajęli się wrzucaniem
pustych butelek oraz opakowań do plastikowych czarnych worków. Wraz z Black
pozbierałyśmy naczynia ze stolika. Tylko wyrzuciłyśmy resztki jedzenia do kosza
i wszystko wstawiłyśmy do zlewu. Dziewczyna stwierdziła, że jutro załaduje
zmywarkę.
- Chodź, pościelimy łóżka – zawołała mnie Raven, gdy wyszłam z salonu po
uprzednim upewnieniu się, że wszystkie talerze oraz szklanki nie walały się już
po pokoju.
- Może weźmiemy od razu twoje poduszki? – zaproponowałam.
- Daj spokój, niech się wykażą – odparła uszczypliwie, już wchodząc po
schodach.
Okazało się, że ścielenie łóżek było zwykłą przykrywką. Usiadłyśmy na
niewielkiej sofie w sypialni ciotki Raven. Pomieszczenie zostało urządzone
chaotycznie i jak na mój gust – bez klasy. Żywiołowa zieleń na ścianach gryzła
się z czerwonymi oraz pomarańczowymi dodatkami. Przeszło mi przez myśl, że
twórca zanadto zainspirował się sygnalizacją świetlną. Chociaż błękitna pościel
w żółte zawijasy trochę mi tutaj nie pasowała.
- Jest bardzo źle? – zapytała
niepewnie, jakby bała się, że zaraz zacznę płakać.
- Od kilku dni tak samo kiepsko, więc przywykłam – odparłam, odwracając
wzrok. Nie zamierzałam przyznawać, że dzisiaj czułam się wyjątkowo paskudnie.
- Brown wszystko mi powiedział. Jeszcze dzisiaj dopadnę Dakotę i…
- To nie jego wina – przerwałam koleżance gwałtownie. – To nasza wina,
moja i Duncana. Nie potrafimy załatwić konfliktu między sobą i przenosimy go na
wszystkich dookoła.
- Holly, wiesz, że to nieprawda.
- Jak to nie? Rozejrzyj się. Ja chodzę przygnębiona, on zdenerwowany.
Odreagowujemy na innych. Nawet twoją imprezę zepsuliśmy, a nie zamieniliśmy
między sobą słowa. Nie musieliśmy. Ta kłótnia… – Pociągnęłam nosem, bo między
zdaniami zaczęłam płakać. – Ona nas przerosła. I do tego ta Heather.
- Co z nią? Mówiła coś? – dociekała, obejmując dłońmi moje przedramiona.
Pocierała je pokrzepiająco, a we mnie wzbierała chęć rozryczenia się jak małe
dziecko.
- Nic, nieważne – zbyłam koleżankę. Nieumiejętnie, ale nie drążyła tego
tematu.
Oparłam głowę na ramieniu Raven. Chciałam powiedzieć o wszystkim, co ciążyło
mi na sercu. Zdradzić własne myśli, które przed samą sobą za wszelką cenę
starałam się ukryć. Zamiast tego płakałam. Szlochałam głośno, pozwalając łzom
ciurkiem skapywać na bluzę siedzącej obok dziewczyny. Black objęła mnie mocno,
jakby próbowała schować przed całym światem i chronić przed wszelkim złem.
Delikatnie gładziła moje włosy, tuląc do siebie i w milczeniu czekając, aż trochę
się uspokoję.
- Po prostu… – zaczęłam, ale zachłysnęłam się powietrzem. Pociągnęłam
nosem, po czym kaszlnęłam kilka razy, dławiąc się łzami.
Musiałam odetchnąć głęboko. Raven była cierpliwa. Nie ponaglała mnie,
pozwalając, bym pozbierała siły. Naprawdę się martwiła i przejmowała moim
stanem. Poczułam, że ją zdradziłam, gdy bezsensownie wściekałam się o jej
kontakt z Heather. Jak mogłam stracić do niej zaufanie, mimo że wiele razy
udowodniła, że byłam dla niej bardzo ważna?
- Ja tylko chcę to wszystko wyjaśnić – wyrzuciłam z siebie na jednym
wydechu. Smarknęłam głośno, zaciskając dłonie w pięści. – Jeśli… Jeśli zamierza
ze mną zerwać, to niech w końcu to powie.
- Nie zerwie z tobą, nie możesz tak myśleć – próbowała mnie pocieszyć, tuląc
do siebie jeszcze mocniej.
- Raven – kolejne pociągnięcie nosem – męczę się przez niego.
- Już dobrze – szepnęła uspokajająco.
Kiedy wreszcie przyznałam się do ciążącej mi niepewności, poczułam pewną
ulgę. Jakbym wyznała wszystkie swoje winy i otrzymała przebaczenie. Wstydziłam
się strachu przed odrzuceniem. Ciągle starałam się udawać, że nie przeszkadzał
mi obecny stan rzeczy, ale to nie była prawda. Cierpiałam, bo trwałam w
przekonaniu, iż nie powinnam zawracać głowy innym. Każdy miał swoje problemy,
nie potrzebował na dokładkę moich.
A wystarczyło po prostu o wszystkim powiedzieć odpowiedniej osobie.
Uchyliłam powieki. Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, że ciągle miałam
zamknięte oczy. Jakbym nie chciała widzieć twarzy Raven i wyrysowanych na niej
uczuć.
- Powiem Toby’emu, żeby położył się w innym pokoju, a ja zostanę z tobą.
Wciąż nie spojrzałam na koleżankę, ale niepewnie ją objęłam.
- Dziękuję.
Dotarło do mnie, że dzisiaj pierwszy raz dałam upust swoim emocjom i
pozwoliłam sobie na płacz. Wreszcie, po tylu wyczerpujących dniach, mogłam
zdjąć maskę wiecznie niewzruszonej młodej kobiety, którą usilnie starałam się
być. Wrzuciłam ją w kąt głębokiej szafy i oswoiłam się z myślą, że żadna ze
mnie dojrzała baba. Wciąż byłam rozchwianą emocjonalnie nastolatką, nieradzącą
sobie z otaczającą ją rzeczywistością. Po prostu musiałam to zaakceptować.
♥
Niedziela minęła szybko. Razem z chłopcami opuściliśmy dom Raven zaraz
po śniadaniu, które zjedliśmy już o dziewiątej. Resztę dnia spędziłam zamknięta
w swoim pokoju, bo rodzinka była wyjątkowo głośna, a ja nie miałam ochoty na
grę w Monopoly. Oprócz przeczytania tematu pracy, którą powinnam jeszcze w tym
tygodniu dostarczyć na zajęcia z twórczego pisania, nie zrobiłam nic
produktywnego.
W szkole od samego rana panowało poruszenie, ponieważ dzisiaj samorząd
oficjalnie potwierdzi organizację szkolnych Walentynek. Nie miałam pojęcia,
skąd nastolatkowie brali tyle energii w poniedziałek. Osobiście czułam się
wykończona. Wciąż rozpamiętywałam sobotnią imprezę. Na dodatek zaczynałam
lekcje wychowaniem fizycznym.
- Patrz, Wood! Wisi! – krzyczała Raven, wskazując palcem na różowy
plakat przyczepiony do drzwi klatki schodowej. W całym liceum było zapewne
dwadzieścia identycznych reklam zbliżającej się zabawy walentynkowej. Od kilku
dni trwały dyskusje nad wydarzeniem. Większość obstawiała bal, bo w poprzednich
latach również w ten sposób obchodzono święto zakochanych w Stoney Bay High
School. No i dyrektorka Shermansky lubiła (prawie) uroczyste bankiety. Jednakże
tego roku urządzono coś oryginalnego.
- Konkursy? – mruknęłam pod nosem, czytając listę konkurencji.
- W parach – pisnęła uradowana Black. – Muszę znaleźć Toby’ego i
zaciągnąć go na zapisy. Od kiedy przyjmują zgłoszenia?
Patrzyłam na koleżankę z politowaniem. Lubiła brać udział w szkolnych
zabawach, bo zawsze uważała, że może wygrać. Jednakże tym razem jej entuzjazm
był trochę przytłaczający. Powinna chociaż udawać obojętną i niechętną. Powiedzieć
coś w stylu: Jak mnie Toby zaprosi, to
może się zastanowię. Bardziej przypominała Rosaline, która w tym wszystkim
upatrywałaby okazji do odkrycia nowych lub przyszłych par.
- Głupio zaprosić byłą dziewczynę, co nie? – zagaił Dake. Potwierdziłam
skinieniem głowy, mimo że wcale nie uważałam tego pomysłu za beznadziejny. Po
prostu kilka razy widziałam Iris z jakimś chłopakiem. Może nie byli parą, ale
wolałam oszczędzić koledze przykrości. – W takim razie nie mam partnerki –
skwitował ze smutkiem.
- Ej, będą nawet liściki miłosne. Można komuś zrobić mały dowcip.
Ciekawe, jak bardzo wściekłaby się Rota, gdyby Castielem zainteresowała się
jakaś inna dziewczyna?
- To wyjątkowo niedojrzałe, Raven. – Próbowałam wybić jej ten plan z
głowy. Aczkolwiek z małym skutkiem, bo Black złowieszczo zacierała ręce. Nie
zdziwię się, jeśli w marcowym wydaniu gazetki szkolnej przeczytam o kłótni
kolejnej popularnej pary.
- Myślisz, że Duncan zabiłby mnie, gdybym na czas konkursu stworzył z
tobą… parę?
- Nie uważasz, że w sobotę wystarczająco zagrałeś mu na nerwach? –
odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
Ciężko było mi zrozumieć moich znajomych. Nie miałam pojęcia, co dzisiaj
się z nimi działo. Czy zbliżające się Walentynki mogły aż tak wpłynąć na ich
racjonalność?
- Hej – przywitała się z nami Sucrette, która właśnie zeszła po
schodach. – Już czytacie?
- Tak, pierwsza fala ekscytacji za nami – mruknęłam posępnie, krzyżując
ręce pod biustem. Wciąż z niedowierzeniem patrzyłam na Raven. Chyba nawet nie
dostrzegła obecności Durand. Ciągle gapiła się z szerokim uśmiechem na plakat,
jakby zaraz miało pojawić się na nim coś zdumiewającego.
- Su, proszę, powiedz, że nie masz partnera na Walentynki – zawył
żałośnie Dake, wręcz rzucając się na brunetkę.
Zwrócenie uwagi chłopakowi, że jego słowa nie zabrzmiały zbyt uprzejmie,
zostawiłam dla siebie. Jedynie wywróciłam oczami, co zapewne nie zostało w
ogóle zauważone.
- Nie – odpowiedziała niepewnie Sucrette, ale nie odsunęła się od
blondyna.
- Świetnie. – Morgan wyprostował się i objął dziewczynę ramieniem. –
Raven, masz już pierwszych przeciwników.
Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, Black zareagowała na słowa kolegi.
Jednak nie była tak pochłonięta treścią plakatu, jak myślałam. Spojrzała na
Dake’a z jawną kpiną, opierając dłonie na zaokrąglonych biodrach.
- Wy? – prychnęła pogardliwe. – Nie macie z nami szans.
W powietrzu unosiła się chęć zwycięstwa. Nie wątpiłam, że zabawa
walentynkowa nie będzie zwykłymi konkurencjami dla rozrywki, a prawdziwą bitwą.
Wprost nie mogłam doczekać się, kto jeszcze dołączy do rywalizacji. Pierwszy
raz szczerze ucieszyłam się, że byłam skłócona z Duncanem. Wreszcie z
bezpiecznej odległości popatrzę, jak Raven próbuje wgryźć się swoim rywalom w
gardła.
♥ ♥ ♥ ♥
Witaj, zapewne mnie już nie pamiętasz, ja na moje nieszczęście pamiętam wszystkich.
OdpowiedzUsuńWzięło mnie wczoraj na przypominanie starych historii z tego uniwersum i już jedno inne opowiadanie przeczytałam, a tu na razie tylko ten jeden rozdział żeby zorientować się ile mnie ominęło, ale widzę, że naprawdę dość dużo, więc mam nadzieję, że znajdę w sobie wytrwałość, żeby przeczytać całość jeszcze raz od nowa tym razem w całości aż dotąd.
Jestem szczerze zdziwiona, że po takim czasie pamiętam aż tyle postaci. To jest sztuką stworzyć bohatera, który potrafi utknąć w pamięci i pamięta się o nim nawet po latach.
Nie chcę pisać tu niewiadomo jakiego wywodu, więc złożę już tutaj tylko serdeczne pozdrowienia i życzę ogromu weny, cierpliwości i czasu, a także wiernych czytelników.
Nawet nie wiesz jak się stęskniłam za Tobą! A już nie mówię o tym konkretnym opowiadaniu.
OdpowiedzUsuńJestem w stanie zrozumieć Twój ból, bo sama pluje sobie w brodę, że albo nie mam czasu zabrać się zapisanie albo nie mam motywacji i chęci. Także... Będę cierpliwie czekać na kolejne części i będę wspierać za każdym razem!
Spodziewałam się że nie za dobrze się dzieje między Holly a Duncanem, ale nie spodziewałam się, że aż tak. Znaczy... Może z Holly jest jakby troszeczkę lepiej, szczególnie po tym napadzie płaczu (po płaczu zawsze jest lepiej, wiem z własnego doświadczenia), ale z Duncanem.. Mam wrażenie że jest tylko gorzej, a że to facet, w dodatku dojrzewający... Ech.. Bo po co podejść i od ręki powiedzieć co kogo boli, wyrzygać sobie swoje żale i przejść do normalności. Po co? Lepiej się złościć, burczeć i się nie odzywać.
Nie mogę się doczekać kiedy w końcu któreś puści i zacznie rozmawiać. Normalnie rozmawiać...
Mam nadzieję że tym razem uda ci się dodać szybciej rozdział. Na razie spokojnie poczekam i mentalnie cię powspieram.
Pozdrawiam cieplutko i życzę mnóstwo czasu i weny na pisanie!