SyFowe tematy w brudnej postaci... Jest to moje pierwsze opowiadanie i wiążę z nim ogromne nadzieje na przyszłość. Liczę tylko na długotrwałą wenę i chęć do pisania tej historii, która w zamierzeniach długością będzie dorównywać "Modzie na sukces".
Droga (nie) do miłości: Rozdział 1
Droga (nie) do miłości: Rozdział 1
„Życie
jest jak pudełko czekoladek – nigdy nie wiesz, co ci się trafi.”
~W.
Groom
Koniec sierpnia to najprawdopodobniej
najgorszy okres w życiu każdego ucznia. Niby nadal trwały wakacje, ale
świadomość, że zaraz będzie trzeba wziąć tyłek w troki i pójść do szkoły
przyprawiała o mdłości. Na dodatek pogoda również nie zachęcała do większego
wysiłku. Temperatura nie schodziła poniżej trzydziestu stopni, a z nieba lał
się okropny żar. Miałam cholerne wrażenie, że w dalszym ciągu jestem w Cabo,
gdzie razem z moją wesołą rodzinką wybrałam się na tegoroczne wczasy.
Przeciągnęłam się na pasiastym leżaku, po
czym sięgnęłam po szklankę z sokiem pomarańczowym. Dzisiaj był jeden z tych
dni, kiedy postanowiłam spędzić wolny czas na świeżym powietrzu. W końcu lato
nie będzie trwać wiecznie – trzeba nacieszyć się nim, póki jest ku temu
sposobność.
Westchnęłam przeciągle, kiedy uświadomiłam
sobie jak irracjonalne są moje myśli. Kogo ja w ogóle próbowałam oszukać? Nienawidziłam
przebywać na zewnątrz, a zwłaszcza, gdy kreska na termometrze usytuowała się
dużo powyżej dwudziestki. Jednak dzisiaj była sobota, czyli dzień Wielkich Porządków – święto równie ważne
dla mojej mamy jak rocznica ślubu czy urodziny członka rodziny. Co weekend dom
zamieniał się w prawdziwy przedsionek piekła, którym władała Wspaniała Królowa
Sarah. Biada śmiałkom, którzy w tym czasie postanowią wygodnie rozłożyć się na
kanapie w salonie i bezczelnie położyć nogi na stoliku do kawy. W najlepszym
przypadku mama rzuciłaby w owego delikwenta brudną ściereczką bądź mopem. Jednakże zazwyczaj Wspaniała Królowa Sarah wpada we wściekłość – drze się wtedy tak
głośno, że pewnie ludzie na drugim końcu miasteczka słyszą, co wykrzykuje, ale nie
to było najgorsze. Po plus-minus dwóch godzinach nieustannych wrzasków zamyka się w swojej pracowni na strychu i wychodzi z niej tylko do toalety lub
lodówki. Reszta domowników chodzi wtedy głodna, chyba że komuś zechce się
zamówić pizzę albo pseudo domowe obiadki, które serwuje właściciel pobliskiego
baru mlecznego. Na szczęście dla mojego żołądka, tata postanowił wybrać się dzisiaj
na golfa, a brat dostał przedwczoraj nową grę na konsolę i nie wychyla nosa ze
swojego pokoju, więc nikt i nic nie miało prawa przeszkodzić w Wielkich Porządkach.
Zerknęłam leniwie na wyświetlacz telefonu.
Było dopiero wpół do dwunastej, a ja miałam wrażenie, że spędziłam na tym
cholernie nasłonecznionym tarasie cały dzień. Gdyby tego było mało, zdążyłam
już opróżnić cały karton soku, a nie zamierzałam ryzykować swojego zdrowia i
zakradać się do kuchni po następną porcję. Niby mogłam wejść przez tylne drzwi
prowadzące do spiżarni, ale niosło to ze sobą pewne ryzyko. Jeżeli mama
usłyszałaby jakieś niepokojące odgłosy, rzuciłaby się do ataku na rzekomego
włamywacza zaopatrzona w mop i ściereczkę do kurzu. Poza tym wrzaskom nie
byłoby końca.
Czy ja już wspominałam, że nie cierpię
sobót?
Nagle usłyszałam dziwny dźwięk dochodzący
z krzewów przy ogrodzeniu. Przypominał on pisk głodnych pisklaków. Pewnie
jakieś głupie ptaszysko postanowiło uwić sobie gniazdo w naszych krzakach,
jakby w Crystal Hills było mało parków.
Od niechcenia ruszyłam swój kościsty tyłek
z leżaka i skierowałam się w stronę cisów. Nie sądziłam, że małe zwierzaczki
będą potrzebowały mojej pomocy, ale sprawdzić nie zaszkodzi. W końcu zdobędę
kontrargument, gdy rodzice znowu nazwą mnie wstrętną
egoistką, która nawet palcem nie kiwnie, gdy zło dzieje się drugiemu.
Jednak przystanęłam kilka kroków przed miejscem docelowym, bo z reguły
nieporadne pisklaki szczeknęły, po czym wprawiły w ruch kilka krzewów. Mój
chory od nadmiaru horrorów mózg stworzył obraz przedstawiający obrzydliwe małe
ptaszki w wersji zombie. Oczami wyobraźni widziałam, jak z ich drobnych
dziubków wystają kawałki wnętrzności sąsiada, który również został zwabiony
przeraźliwym piskiem. Niemal czułam odór gnijących ptasich ciałek,
gdzieniegdzie pokrytych jeszcze brudnymi piórami. Jednak nie widok żywych
trupów przerażał mnie najbardziej, a to, co mogły jeść. Nie miałam najmniejszej
ochoty oglądać przed południem na wpół zjedzonego człowieka. W sumie później
również bym o tym nie marzyła.
Stojąc tak i bezczynnie gapiąc się na
ledwo poruszające się krzewy doszłam do jedynego sensownego wniosku:
najzwyczajniej w świecie byłam nienormalna. Jak w biały dzień można wyobrazić
sobie masakrę, której twórcami były pisklęta-zombie? Tylko ja, Holly Stanley, potrafiłam coś takiego wymyślić.
W takim razie, skoro to nie żywe trupy
były odpowiedzialne za te dziwne dźwięki, to co?
Podeszłam do cisów – które de facto miały
więcej centymetrów ode mnie – i lekko je rozsunęłam. Odruchowo zamknęłam oczy,
jakby bojąc się, że z zarośli rzeczywiście wyskoczy na mnie zmutowany ptak. Jak
mogłam się domyślić, nic takiego się nie stało.
Najpierw usłyszałam ciche szczeknięcie, a
gdy uniosłam powieki zobaczyłam małego czarno-podpalanego pieska. Biedaczek
utknął w dziurze w siatce, której naprawą tata miał zająć się już miesiąc temu.
Maluch patrzył na mnie swoimi ciemnymi ślepkami, a ja nie mogłam wyzbyć się
cholernego wrażenia, że słyszę jakąś przerażającą muzykę za sobą. Zupełnie jak
w filmie Omen, ale szczerze wątpiłam,
żeby pies mógł być opętany.
- Chodź, brzdącu. Pewnie już długo tu
siedzisz, co? – Delikatnie wyjęłam szczeniaka, jednak nie obeszło się bez
pisków. – Nie trzeba było tu włazić. Powinieneś mnie wielbić, że w ogóle
postanowiłam cię wydostać.
Pies warknął cicho, a ja zrobiłam
naburmuszoną minę. Pieprzony niewdzięcznik.
- Zaraz wcisnę cię do tej dziury z powrotem. – Zwierzak najwyraźniej zrozumiał, że nie żartowałam, bo od razu jego
chęci bojowe opadły.
Podrapałam sierściucha za uchem i dopiero
wtedy dostrzegłam, że miał na szyi obrożę. Przynajmniej nie będę musiała
zawracać rodzicom dupy wizytą w schronisku. Przekręciłam metalowe kółeczko
przodem do siebie i przeczytałam adres właściciela pieska.
- White Avenue 7? Przecież to tutaj.
Spojrzałam na dom stojący po drugiej
stronie ulicy. Podobnie jak wszystkie budynki w pobliżu był on biały z czarnymi
dachówkami, oknami i drzwiami oraz miał stanowczo za duży metraż. Nie
wiedziałam, po jaką cholerę komuś tak wielkie lokum; chyba że ów osobnik to
dumny posiadacz gromadki dzieci. Wielokrotnie namawiałam rodziców do kupna
mniejszego mieszkania, ale zbywali mnie, twierdząc, że w naszym miasteczku
wszystkie domy tak wyglądają. Jakoś nie chciało mi się w to wierzyć.
Szybkim krokiem ruszyłam w stronę bramy
prowadzącej do rezydencji sąsiadów. W duchu błagałam, żeby drzwi nie otworzyła
starsza pani. Wiedziałam jak działają staruszki – znałam ich taktykę w całości.
Gdy tylko miło się do nich uśmiechniesz i okażesz odrobinę kultury osobistej, wciągną
cię do swojego babcinego gniazdka, po czym wepchną do gęby tyle ciasteczek i
mleka, że dupy z fotela nie ruszysz. Doskonale pamiętałam, jak moja własna
babunia traktowała wszystkich ludzi, którzy przekroczyli próg jej domu.
Zadzwoniłam domofonem i cierpliwie
czekałam, aż ktoś się odezwie. Jednak zamiast głosu rozległa się
dziwna melodyjka. Popchnęłam metalową bramę i ruszyłam do drzwi wejściowych,
które po chwili otworzył jakiś chłopak.
Jedynym, o czym w tamtej chwili myślałam
była ucieczka. Osobnik, który czekał na mnie przed domem, mierzył chyba z dwa
metry, a do tego był całkiem dobrze zbudowany. Gdybym przypadkiem go
zdenerwowała, pewnie mógłby mnie zabić jednym uderzeniem, a ten fakt przyprawiał o mdłości.
- Jeżeli wczoraj z tobą piłem to wybacz,
ale nie mam siły na nic więcej. Możesz przyjść jutro albo za tydzień.
Ewentualnie nigdy…
- Świetne powitanie, dzięki, ale jestem w
innej sprawie – rzuciłam pospiesznie, bo mój rozmówca nie wyglądał na skorego
do dłuższych dyskusji, a nie miałam zamiaru nasłuchać się za kogoś. – Przed
chwilą znalazłam psa. Utknął w dziurze w ogrodzeniu, a na obroży miał ten
adres, więc przyszłam go odnieść.
Chłopak począł kierować się w moją stronę,
a ja odruchowo zrobiłam kilka kroczków w tył. Nie dało się ukryć, że ów osobnik
nie wyglądał zbyt przyjaźnie. Miał ostre rysy twarzy i ciemne, wręcz czarne
oczy. Jego długie włosy związane zostały w kucyk, który swobodnie opadał na
plecy. Przyodziany był tylko w szare dresowe spodnie i kapcie-żółwie, na widok
których zachciało mi się śmiać. Jednak większą część
uwagi skupiłam na tatuażach, które pokrywały całą jego lewą rękę.
Nim się obejrzałam, brunet stał
kilkanaście centymetrów ode mnie, a ja musiałam zadzierać głowę wysoko do góry, by móc spojrzeć mu w oczy. Na jego twarzy pojawił się cholernie przyjacielski
uśmiech, który nijak nie pasował do całej reszty. Właśnie wtedy pomyślałam, że
chłopak wyglądał jak Itachi, gdy przepraszał Sasuke, bo nie będzie następnego razu. Razem z tą myślą zniknął cały mój
strach, który odczuwałam wobec rozmówcy.
- Genialnie, dupę mi ratujesz, dziewczyno.
Od godziny brat zrzędzi, że szczeniak uciekł przeze mnie i mam iść go szukać, a
ja, kurna, nad ranem wróciłem i jedyne, czego chcę to moje łóżeczko –
powiedział z nieukrywaną radością. Jego mimika wyraźnie wskazywała, że odczuł
ulgę.
Chłopak wyciągnął ręce w moją stronę, a ja
zgrabnym ruchem podałam mu psiaka.
- Dzięki za oddanie Demona, w końcu będę
mógł pójść spać.
- Demona? – Spojrzałam na bruneta
niepewnie. Domyśliłam się, że to jego brat wymyślał imię dla zwierzaka, a
sądząc po tym jakie wybrał pewnie miał góra dziesięć lat.
- Wiem, głupio brzmi, ale mój młodszy
braciszek akurat oglądał horror o opętanym dzieciaku, gdy rodzice przynieśli
smroda do domu – odparł, a ja zakodowałam w głowie, żeby nie dopuszczać Kevina
do filmów grozy dopóki nie skończy osiemnastu lat. – Jestem Duncan, miło cię
poznać.
- Holly – przedstawiłam się, po czym
uścisnęłam dłoń bruneta. Ten zmrużył oczy i najwidoczniej usilnie próbował
sobie coś przypomnieć. Kilka razy kliknął językiem i nagle rozszerzył powieki,
jakby właśnie uświadomił sobie, że zapomniał wyłączyć żelazka.
- Jesteś tą Holly od Stanley’ów?
Przytaknęłam, a Duncan wywrócił
przezabawnie oczami.
- Zapomniałem przyjść się przywitać. Ron i
Sarah wspominali, że w wakacje masz się sprowadzić z Bostonu, ale kompletnie
wyleciało mi to z głowy.
Spojrzałam na chłopaka, jakby właśnie
spadł z dachu na twarz. Zrozumiałam, że mówił o moich rodzicach, ale szczerze
wątpiłam, żeby był ich przyjacielem. Chyba, że w rzeczywistości miał prawie
czterdzieści lat, a swój wygląd dwudziestolatka zawdzięczał czarnej magii lub
jakimś specyfikom stworzonym przez kosmitów.
- Nie rób takiej miny i nie spodziewaj się
ekscesów – moi staruszkowie są dobrymi znajomymi twoich, taka tam sąsiedzka
przyjaźń – wyjaśnił brunet, a ja pokiwałam głową na znak, że wszystko rozumiem.
– Będę już leciał, potrzebuję odpoczynku, sama rozumiesz. Jeszcze raz dzięki za
Demona.
-
Nie ma za co. Do zobaczenia.
Odwróciłam się na pięcie i zwinnym krokiem
opuściłam posiadłość sąsiadów. Chciałam jak najszybciej zniknąć z pola widzenia
Duncana – pomimo jego słów czułam, że nadal stał w tym samym miejscu i wpatrywał się we mnie. Byłam tak szczęśliwa na myśl, że zaraz znowu usadowię się na swoim
pasiastym leżaku, że zapomniałam zamknąć za sobą bramy.
♥ ♥ ♥ ♥
Ale fajnie się zaczyna :3
OdpowiedzUsuńTak więc jak na razie przeczytałam tylko wstęp i pierwszy rozdział, ale już wiem, że to będzie coś cholernie ciekawego, co wypełni mi czas w moje długie, nudne wieczory. Rozwaliły mnie kapcie-żółwie Duncana haha Wyobraziłam sobie takiegl wielkiego, przypakowanegk gościa, siejącego wśród wszystkich postrach, który ma na nogach puszyste żółwiki haha
OdpowiedzUsuńEh, co do sierpnia to strzeliłaś w dziesiątkę :( Mam dokładnie takie same odczucia.
No nic, będę czytać dalej, bo masz naprawdę ciekawy styl pisania i fajnie się to wszystko czyta. Pozdrawiam! ^^
Matko, wcale nie żałuję, że znalazłam Twojego bloga i na niego weszłam! Cieszę się niezmiernie, że mogłam i mogę czytać takie cudo. Naprawdę, piszesz wprost GENIALNIE! Wszystko takie szczegółowe i doskonale ze sobą współgra. Serio, kłaniam się nisko. Mam jeszcze niedzielę, więc chyba przeznaczę ją na owe opowiadanie i nie będę żałować! :)
OdpowiedzUsuńps, jeśli chcesz, to zapraszam do mojego opowiadania: http://kochaj-albo-rzuc-slodki-flirt.blogspot.com/
Rozdział był naprawdę ciekawy, bardzo podoba mi się Twój styl pisania. Tylko czasem miałam wrażenie, że nadużywasz słowa "cholernie", ale poza tym nic zbytnio nie rzuciło mi się w oczy. Przepłynęłam morza i oceany. Góry pokonałam i przez las ogromny szłam i w końcu dotarłam i zaczęłam czytać Twoje opowiadanie i żałuję, że wcześniej tego nie zrobiłam.
OdpowiedzUsuńOmen, bardzo lubię ten film i doskonale rozumiem Holly, potrafię wyobrazić sobie przeróżne dziwne rzeczy, których i tak nie spotkam. Chociaż nie mogę być tego pewna. Bo ten pan, który za mną stoi ciągle mnie straszy. Pieszczotliwie nazywam go Demonkiem.
Duncan wygląda, jak Itachi? Już go lubię!
Łącze wątki... pies nazywa się Demon i jest szczeniakiem. O. Ciekawie, jestem ciekawa, czy jest tak jak przypuszczam.
Pozdrawiam! Weny i żeby w magiczny sposób nie kończył Ci się sok pomarańczowy tak, jak Holly i nie mogłabyś pójść po jeszcze, bo szalona mama ninja grasuje i jak Cię zobaczy to głodówka. Chociaż głodówka nie brzmi tak źle. Jak mi się nie chce robić nic do jedzenia to po prostu głoduje, do póki ktoś się nade mną nie zlituje i obdarzy smacznym posiłkiem.
Wow naprawdę świetnie piszesz :D
OdpowiedzUsuńTe szczegóły, przemyślenia bohaterki , można się naprawdę wczuć ;)
Lecę czytać dalej : D