Spis lektur obowiązkowych

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

SyFowe tematy w brudnej postaci... Jest to moje pierwsze opowiadanie i wiążę z nim ogromne nadzieje na przyszłość. Liczę tylko na długotrwałą wenę i chęć do pisania tej historii, która w zamierzeniach długością będzie dorównywać "Modzie na sukces".

Droga (nie) do miłości: Rozdział 1
„Życie jest jak pudełko czekoladek – nigdy nie wiesz, co ci się trafi.”
~W. Groom

     Koniec sierpnia to najprawdopodobniej najgorszy okres w życiu każdego ucznia. Niby nadal trwały wakacje, ale świadomość, że zaraz będzie trzeba wziąć tyłek w troki i pójść do szkoły przyprawiała o mdłości. Na dodatek pogoda również nie zachęcała do większego wysiłku. Temperatura nie schodziła poniżej trzydziestu stopni, a z nieba lał się okropny żar. Miałam cholerne wrażenie, że w dalszym ciągu jestem w Cabo, gdzie razem z moją wesołą rodzinką wybrałam się na tegoroczne wczasy.
     Przeciągnęłam się na pasiastym leżaku, po czym sięgnęłam po szklankę z sokiem pomarańczowym. Dzisiaj był jeden z tych dni, kiedy postanowiłam spędzić wolny czas na świeżym powietrzu. W końcu lato nie będzie trwać wiecznie – trzeba nacieszyć się nim, póki jest ku temu sposobność.
     Westchnęłam przeciągle, kiedy uświadomiłam sobie jak irracjonalne są moje myśli. Kogo ja w ogóle próbowałam oszukać? Nienawidziłam przebywać na zewnątrz, a zwłaszcza, gdy kreska na termometrze usytuowała się dużo powyżej dwudziestki. Jednak dzisiaj była sobota, czyli dzień Wielkich Porządków – święto równie ważne dla mojej mamy jak rocznica ślubu czy urodziny członka rodziny. Co weekend dom zamieniał się w prawdziwy przedsionek piekła, którym władała Wspaniała Królowa Sarah. Biada śmiałkom, którzy w tym czasie postanowią wygodnie rozłożyć się na kanapie w salonie i bezczelnie położyć nogi na stoliku do kawy. W najlepszym przypadku mama rzuciłaby w owego delikwenta brudną ściereczką bądź mopem. Jednakże zazwyczaj Wspaniała Królowa Sarah wpada we wściekłość – drze się wtedy tak głośno, że pewnie ludzie na drugim końcu miasteczka słyszą, co wykrzykuje, ale nie to było najgorsze. Po plus-minus dwóch godzinach nieustannych wrzasków zamyka się w swojej pracowni na strychu i wychodzi z niej tylko do toalety lub lodówki. Reszta domowników chodzi wtedy głodna, chyba że komuś zechce się zamówić pizzę albo pseudo domowe obiadki, które serwuje właściciel pobliskiego baru mlecznego. Na szczęście dla mojego żołądka, tata postanowił wybrać się dzisiaj na golfa, a brat dostał przedwczoraj nową grę na konsolę i nie wychyla nosa ze swojego pokoju, więc nikt i nic nie miało prawa przeszkodzić w Wielkich Porządkach.
     Zerknęłam leniwie na wyświetlacz telefonu. Było dopiero wpół do dwunastej, a ja miałam wrażenie, że spędziłam na tym cholernie nasłonecznionym tarasie cały dzień. Gdyby tego było mało, zdążyłam już opróżnić cały karton soku, a nie zamierzałam ryzykować swojego zdrowia i zakradać się do kuchni po następną porcję. Niby mogłam wejść przez tylne drzwi prowadzące do spiżarni, ale niosło to ze sobą pewne ryzyko. Jeżeli mama usłyszałaby jakieś niepokojące odgłosy, rzuciłaby się do ataku na rzekomego włamywacza zaopatrzona w mop i ściereczkę do kurzu. Poza tym wrzaskom nie byłoby końca.
     Czy ja już wspominałam, że nie cierpię sobót?
     Nagle usłyszałam dziwny dźwięk dochodzący z krzewów przy ogrodzeniu. Przypominał on pisk głodnych pisklaków. Pewnie jakieś głupie ptaszysko postanowiło uwić sobie gniazdo w naszych krzakach, jakby w Crystal Hills było mało parków.
     Od niechcenia ruszyłam swój kościsty tyłek z leżaka i skierowałam się w stronę cisów. Nie sądziłam, że małe zwierzaczki będą potrzebowały mojej pomocy, ale sprawdzić nie zaszkodzi. W końcu zdobędę kontrargument, gdy rodzice znowu nazwą mnie wstrętną egoistką, która nawet palcem nie kiwnie, gdy zło dzieje się drugiemu. Jednak przystanęłam kilka kroków przed miejscem docelowym, bo z reguły nieporadne pisklaki szczeknęły, po czym wprawiły w ruch kilka krzewów. Mój chory od nadmiaru horrorów mózg stworzył obraz przedstawiający obrzydliwe małe ptaszki w wersji zombie. Oczami wyobraźni widziałam, jak z ich drobnych dziubków wystają kawałki wnętrzności sąsiada, który również został zwabiony przeraźliwym piskiem. Niemal czułam odór gnijących ptasich ciałek, gdzieniegdzie pokrytych jeszcze brudnymi piórami. Jednak nie widok żywych trupów przerażał mnie najbardziej, a to, co mogły jeść. Nie miałam najmniejszej ochoty oglądać przed południem na wpół zjedzonego człowieka. W sumie później również bym o tym nie marzyła.
     Stojąc tak i bezczynnie gapiąc się na ledwo poruszające się krzewy doszłam do jedynego sensownego wniosku: najzwyczajniej w świecie byłam nienormalna. Jak w biały dzień można wyobrazić sobie masakrę, której twórcami były pisklęta-zombie? Tylko ja, Holly Stanley, potrafiłam coś takiego wymyślić.
     W takim razie, skoro to nie żywe trupy były odpowiedzialne za te dziwne dźwięki, to co?
     Podeszłam do cisów – które de facto miały więcej centymetrów ode mnie – i lekko je rozsunęłam. Odruchowo zamknęłam oczy, jakby bojąc się, że z zarośli rzeczywiście wyskoczy na mnie zmutowany ptak. Jak mogłam się domyślić, nic takiego się nie stało.
     Najpierw usłyszałam ciche szczeknięcie, a gdy uniosłam powieki zobaczyłam małego czarno-podpalanego pieska. Biedaczek utknął w dziurze w siatce, której naprawą tata miał zająć się już miesiąc temu. Maluch patrzył na mnie swoimi ciemnymi ślepkami, a ja nie mogłam wyzbyć się cholernego wrażenia, że słyszę jakąś przerażającą muzykę za sobą. Zupełnie jak w filmie Omen, ale szczerze wątpiłam, żeby pies mógł być opętany.
     - Chodź, brzdącu. Pewnie już długo tu siedzisz, co? – Delikatnie wyjęłam szczeniaka, jednak nie obeszło się bez pisków. – Nie trzeba było tu włazić. Powinieneś mnie wielbić, że w ogóle postanowiłam cię wydostać.
     Pies warknął cicho, a ja zrobiłam naburmuszoną minę. Pieprzony niewdzięcznik.
     - Zaraz wcisnę cię do tej dziury z powrotem. – Zwierzak najwyraźniej zrozumiał, że nie żartowałam, bo od razu jego chęci bojowe opadły.
     Podrapałam sierściucha za uchem i dopiero wtedy dostrzegłam, że miał na szyi obrożę. Przynajmniej nie będę musiała zawracać rodzicom dupy wizytą w schronisku. Przekręciłam metalowe kółeczko przodem do siebie i przeczytałam adres właściciela pieska.
     - White Avenue 7? Przecież to tutaj.
     Spojrzałam na dom stojący po drugiej stronie ulicy. Podobnie jak wszystkie budynki w pobliżu był on biały z czarnymi dachówkami, oknami i drzwiami oraz miał stanowczo za duży metraż. Nie wiedziałam, po jaką cholerę komuś tak wielkie lokum; chyba że ów osobnik to dumny posiadacz gromadki dzieci. Wielokrotnie namawiałam rodziców do kupna mniejszego mieszkania, ale zbywali mnie, twierdząc, że w naszym miasteczku wszystkie domy tak wyglądają. Jakoś nie chciało mi się w to wierzyć.
     Szybkim krokiem ruszyłam w stronę bramy prowadzącej do rezydencji sąsiadów. W duchu błagałam, żeby drzwi nie otworzyła starsza pani. Wiedziałam jak działają staruszki – znałam ich taktykę w całości. Gdy tylko miło się do nich uśmiechniesz i okażesz odrobinę kultury osobistej, wciągną cię do swojego babcinego gniazdka, po czym wepchną do gęby tyle ciasteczek i mleka, że dupy z fotela nie ruszysz. Doskonale pamiętałam, jak moja własna babunia traktowała wszystkich ludzi, którzy przekroczyli próg jej domu.
     Zadzwoniłam domofonem i cierpliwie czekałam, aż ktoś się odezwie. Jednak zamiast głosu rozległa się dziwna melodyjka. Popchnęłam metalową bramę i ruszyłam do drzwi wejściowych, które po chwili otworzył jakiś chłopak.
     Jedynym, o czym w tamtej chwili myślałam była ucieczka. Osobnik, który czekał na mnie przed domem, mierzył chyba z dwa metry, a do tego był całkiem dobrze zbudowany. Gdybym przypadkiem go zdenerwowała, pewnie mógłby mnie zabić jednym uderzeniem, a ten fakt przyprawiał o mdłości.
     - Jeżeli wczoraj z tobą piłem to wybacz, ale nie mam siły na nic więcej. Możesz przyjść jutro albo za tydzień. Ewentualnie nigdy…
     - Świetne powitanie, dzięki, ale jestem w innej sprawie – rzuciłam pospiesznie, bo mój rozmówca nie wyglądał na skorego do dłuższych dyskusji, a nie miałam zamiaru nasłuchać się za kogoś. – Przed chwilą znalazłam psa. Utknął w dziurze w ogrodzeniu, a na obroży miał ten adres, więc przyszłam go odnieść.
     Chłopak począł kierować się w moją stronę, a ja odruchowo zrobiłam kilka kroczków w tył. Nie dało się ukryć, że ów osobnik nie wyglądał zbyt przyjaźnie. Miał ostre rysy twarzy i ciemne, wręcz czarne oczy. Jego długie włosy związane zostały w kucyk, który swobodnie opadał na plecy. Przyodziany był tylko w szare dresowe spodnie i kapcie-żółwie, na widok których zachciało mi się śmiać. Jednak większą część uwagi skupiłam na tatuażach, które pokrywały całą jego lewą rękę.
     Nim się obejrzałam, brunet stał kilkanaście centymetrów ode mnie, a ja musiałam zadzierać głowę wysoko do góry, by móc spojrzeć mu w oczy. Na jego twarzy pojawił się cholernie przyjacielski uśmiech, który nijak nie pasował do całej reszty. Właśnie wtedy pomyślałam, że chłopak wyglądał jak Itachi, gdy przepraszał Sasuke, bo nie będzie następnego razu. Razem z tą myślą zniknął cały mój strach, który odczuwałam wobec rozmówcy.
     - Genialnie, dupę mi ratujesz, dziewczyno. Od godziny brat zrzędzi, że szczeniak uciekł przeze mnie i mam iść go szukać, a ja, kurna, nad ranem wróciłem i jedyne, czego chcę to moje łóżeczko – powiedział z nieukrywaną radością. Jego mimika wyraźnie wskazywała, że odczuł ulgę.
     Chłopak wyciągnął ręce w moją stronę, a ja zgrabnym ruchem podałam mu psiaka.
     - Dzięki za oddanie Demona, w końcu będę mógł pójść spać.
     - Demona? – Spojrzałam na bruneta niepewnie. Domyśliłam się, że to jego brat wymyślał imię dla zwierzaka, a sądząc po tym jakie wybrał pewnie miał góra dziesięć lat.
     - Wiem, głupio brzmi, ale mój młodszy braciszek akurat oglądał horror o opętanym dzieciaku, gdy rodzice przynieśli smroda do domu – odparł, a ja zakodowałam w głowie, żeby nie dopuszczać Kevina do filmów grozy dopóki nie skończy osiemnastu lat. – Jestem Duncan, miło cię poznać.
     - Holly – przedstawiłam się, po czym uścisnęłam dłoń bruneta. Ten zmrużył oczy i najwidoczniej usilnie próbował sobie coś przypomnieć. Kilka razy kliknął językiem i nagle rozszerzył powieki, jakby właśnie uświadomił sobie, że zapomniał wyłączyć żelazka.
     - Jesteś tą Holly od Stanley’ów?
     Przytaknęłam, a Duncan wywrócił przezabawnie oczami.
     - Zapomniałem przyjść się przywitać. Ron i Sarah wspominali, że w wakacje masz się sprowadzić z Bostonu, ale kompletnie wyleciało mi to z głowy.
     Spojrzałam na chłopaka, jakby właśnie spadł z dachu na twarz. Zrozumiałam, że mówił o moich rodzicach, ale szczerze wątpiłam, żeby był ich przyjacielem. Chyba, że w rzeczywistości miał prawie czterdzieści lat, a swój wygląd dwudziestolatka zawdzięczał czarnej magii lub jakimś specyfikom stworzonym przez kosmitów.
     - Nie rób takiej miny i nie spodziewaj się ekscesów – moi staruszkowie są dobrymi znajomymi twoich, taka tam sąsiedzka przyjaźń – wyjaśnił brunet, a ja pokiwałam głową na znak, że wszystko rozumiem. – Będę już leciał, potrzebuję odpoczynku, sama rozumiesz. Jeszcze raz dzięki za Demona.
     - Nie ma za co. Do zobaczenia.
     Odwróciłam się na pięcie i zwinnym krokiem opuściłam posiadłość sąsiadów. Chciałam jak najszybciej zniknąć z pola widzenia Duncana – pomimo jego słów czułam, że nadal stał w tym samym miejscu i wpatrywał się we mnie. Byłam tak szczęśliwa na myśl, że zaraz znowu usadowię się na swoim pasiastym leżaku, że zapomniałam zamknąć za sobą bramy.


♥ ♥ ♥ ♥

5 komentarzy:

  1. Tak więc jak na razie przeczytałam tylko wstęp i pierwszy rozdział, ale już wiem, że to będzie coś cholernie ciekawego, co wypełni mi czas w moje długie, nudne wieczory. Rozwaliły mnie kapcie-żółwie Duncana haha Wyobraziłam sobie takiegl wielkiego, przypakowanegk gościa, siejącego wśród wszystkich postrach, który ma na nogach puszyste żółwiki haha
    Eh, co do sierpnia to strzeliłaś w dziesiątkę :( Mam dokładnie takie same odczucia.
    No nic, będę czytać dalej, bo masz naprawdę ciekawy styl pisania i fajnie się to wszystko czyta. Pozdrawiam! ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Matko, wcale nie żałuję, że znalazłam Twojego bloga i na niego weszłam! Cieszę się niezmiernie, że mogłam i mogę czytać takie cudo. Naprawdę, piszesz wprost GENIALNIE! Wszystko takie szczegółowe i doskonale ze sobą współgra. Serio, kłaniam się nisko. Mam jeszcze niedzielę, więc chyba przeznaczę ją na owe opowiadanie i nie będę żałować! :)
    ps, jeśli chcesz, to zapraszam do mojego opowiadania: http://kochaj-albo-rzuc-slodki-flirt.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział był naprawdę ciekawy, bardzo podoba mi się Twój styl pisania. Tylko czasem miałam wrażenie, że nadużywasz słowa "cholernie", ale poza tym nic zbytnio nie rzuciło mi się w oczy. Przepłynęłam morza i oceany. Góry pokonałam i przez las ogromny szłam i w końcu dotarłam i zaczęłam czytać Twoje opowiadanie i żałuję, że wcześniej tego nie zrobiłam.
    Omen, bardzo lubię ten film i doskonale rozumiem Holly, potrafię wyobrazić sobie przeróżne dziwne rzeczy, których i tak nie spotkam. Chociaż nie mogę być tego pewna. Bo ten pan, który za mną stoi ciągle mnie straszy. Pieszczotliwie nazywam go Demonkiem.
    Duncan wygląda, jak Itachi? Już go lubię!
    Łącze wątki... pies nazywa się Demon i jest szczeniakiem. O. Ciekawie, jestem ciekawa, czy jest tak jak przypuszczam.
    Pozdrawiam! Weny i żeby w magiczny sposób nie kończył Ci się sok pomarańczowy tak, jak Holly i nie mogłabyś pójść po jeszcze, bo szalona mama ninja grasuje i jak Cię zobaczy to głodówka. Chociaż głodówka nie brzmi tak źle. Jak mi się nie chce robić nic do jedzenia to po prostu głoduje, do póki ktoś się nade mną nie zlituje i obdarzy smacznym posiłkiem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow naprawdę świetnie piszesz :D
    Te szczegóły, przemyślenia bohaterki , można się naprawdę wczuć ;)
    Lecę czytać dalej : D

    OdpowiedzUsuń