Spis lektur obowiązkowych

środa, 9 września 2015

Droga (nie) do miłości: Rozdział 2
„Czasami trudno rozstrzygnąć, czy ludzie naprawdę są istotami rozumnymi,
czy tylko udają.”
~W. Podrzucki

     Leniwym krokiem weszłam do przestronnej jadalnio-kuchni. Kevin i tata siedzieli przy długim na osiem krzeseł stole i cierpliwie czekali na śniadanie. Nie dało się jednak ukryć, że tego drugiego bardziej od posiłku interesowała gazeta. Mama natomiast miotała się między szafkami, kuchenką, a lodówką próbując jak najszybciej podać jedzenie.
     - Dobry wszystkim – rzuciłam na przywitanie, machając przy tym ręką w kierunku domowników.
     W odpowiedzi dostałam jedynie ciche pomruki i krzyk, że tosty uległy drobnemu zwęgleniu. Czyli dzień jak co dzień.
     Zajęłam swoje stałe miejsce u szczytu stołu, skąd miałam doskonały widok na resztę rodzinki. Wbiłam nieprzytomny wzrok w brata, który siedział po mojej lewej. Jego wiecznie znudzoną wszystkim twarz przysłaniała przydługa grzywka. Jednak mogłam iść o zakład, że młody jak zwykle był bardzo skupiony na swojej konsoli, o czym świadczyły zwinne ruchy palców. Zawsze miałam wrażenie, że dzieciak żyje w kompletnie innym świecie – był niepoprawnym wielbicielem wszelkich gier komputerowych i konsolowych, a z ludźmi nijak nie potrafił się dogadać. Ba, nawet nie próbował! Co prawda, kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Bostonie, często po szkole przyprowadzał do domu kilku kolegów – raz pojawiła się u nas jego przyjaciółka – ale nie rozmawiał z nimi zbyt dużo. Teraz, gdy przeprowadziliśmy się do rodziców, jego umiejętności komunikacji spadły niemal do zera. Przestał rozmawiać z kimkolwiek z rodziny, a swój pokój podczas wakacji opuszczał tylko na czas Wielkich Porządków i posiłków. W domu coraz częściej poruszano temat terapii dla uzależnionych, a rodzice omal nie wariowali próbując nakłonić Kevina do wspólnego spędzenia czasu. Nawet na wczasach dzieciak niechętnie ruszał się z hotelu – do wyjścia przekonywała go tylko obietnica zakupu kolejnej gry. Kiedy mieszkaliśmy u babci, ta tłumaczyła dziwne zachowanie młodego okresem dojrzewania, ale problem tkwił w tym, że jedenaście lat to trochę za wcześnie na buntowanie się.
     - Śniadanko podano. – Mama postawiła przede mną talerz z jajecznicą, tym samym odrywając mnie od rozmyślań.
     - Dzięki – mruknęłam, nalewając do szklanki sok pomarańczowy.
     Wzięłam z talerza cztery grzanki, które po chwili posmarowałam masłem czosnkowym. Co jak co, ale apetyt to ja mam zawsze ogromny, nawet w pierwszy dzień szkoły. Chociaż nie mogłam zaprzeczyć; odczuwałam pewien strach. Zdawałam sobie sprawę, że większość osób mieszkających w Crystal Hills znała się od dawna, a ja przebywałam tu od niespełna dwóch miesięcy – w tym trzy tygodnie spędziłam z rodzinką w Meksyku. Jedynymi ludźmi, z którymi do tej pory rozmawiałam byli właściciel spożywczaka i Duncan, a z tego raczej przyjaźń się nie narodzi.
     - Kevin, pośpiesz się trochę, bo za dziesięć minut musimy wyjeżdżać. – W pomieszczeniu rozległ się wesoły głos taty, który nadal nie odwrócił wzroku od gazety.
     Odruchowo spojrzałam na zegar wiszący nad wejściem do pomieszczenia. Było dopiero wpół do ósmej – o tej godzinie powinnam przekręcać się na drugi bok, a nie siedzieć w kuchni, wcinając jajecznicę z grzankami.
     Wakacje moje kochane, wracajcie!
     - Ciebie też to dotyczy, Holly. Jeżeli za pięć minut nie wyjdziesz, spóźnisz się na autobus – rzuciła mama, kiedy w końcu mogła usiąść. – Lepiej włącz tryb szybkiego jedzenia.
     - Dlaczego tata mnie nie odwiezie? – zapytałam, rzucając ojcu spojrzenie pełne wyrzutu.
     Czułam się pominięta – Kevin zostanie odwieziony pod samą szkołę luksusowym samochodem, a ja będę musiała tułać się szkolnym autobusem pełnym nieznanych twarzy. Toż to jawny przejaw faworyzacji!
     - Twoje liceum jest w przeciwną stronę, a ja dzisiaj muszę być wcześniej w kancelarii.
     - Jakby to było coś nowego – rzuciłam beznamiętnie, po czym wstałam od stołu i opuściłam pomieszczenie nie dokończywszy śniadania. Niby to w pośpiechu zapomniałam o zasunięciu krzesła i odstawieniu brudnych naczyń do zmywarki.
     Zakładałam czarne trampki, gdy usłyszałam głos mamy informujący, do której klasy mnie zapisała. Spojrzałam z dziwną miną na swoje odbicie w lustrze. Czegoś tutaj nie rozumiałam. W Stanach nie było liceów z podziałami na klasy, więc albo się przesłyszałam, albo moja rodzicielka pozostawiła część racjonalnego myślenia na poduszce w sypialni. Chociaż z drugiej strony, rzeczywiście nie wybierałam przedmiotów, których chciałam się uczuć.
     Wyszłam z domu i szybkim krokiem ruszyłam w stronę przystanku. Do przyjazdu autobusu miałam prawie dziesięć minut, ale wolałam przyjść wcześniej, niż spóźnić się już pierwszego dnia szkoły. Jeszcze przyjdzie czas na denerwowanie nauczycieli.
     Zbliżając się do przystanku dostrzegłam, że obok znaku informującego, iż zatrzymują się tu autobusy stała jakaś dziewczyna. Wyglądała na osobę w moim wieku lub niewiele starszą. Domyśliłam się, że ona również czekała na pojazd, który zawozi biedne, niewinne duszyczki do bram piekła.
     - Cześć – mruknęłam cicho, mając nadzieję, że nastolatka – pomimo swojego mało zachęcającego wyglądu – okaże się niezwykle sympatycznym człowiekiem. Niestety, po raz kolejny w tym dniu przeżyłam rozczarowanie, a dodatkowo zostałam zignorowana.
     Przyjrzałam się dokładniej dziewczynie obok. Jej zafarbowane na pudrowy róż włosy ledwo sięgały ramion, a grzywka opadająca na czoło odstawała na wszystkie strony. Pomimo tego, że dzisiaj było rozpoczęcie roku, ubrała czarną skórzaną kurtkę i ciemne przetarte jeansy. Jednak moje zdziwienie osiągnęło apogeum, gdy zobaczyłam, że nogawki spodni miała wciągnięte w znoszone glany. Grunt, że znalazła w swojej szafie białą bluzkę.
     Nagle po okolicy rozniósł się głośny dźwięk klaksonu, a chwilę później zatrzymał się przy nas czarny, elegancki i z pewnością cholernie drogi samochód. Szyba od strony pasażera została opuszczona, a na zewnątrz wychyliła się głowa jakiegoś chłopaka. Czarne przydługie włosy opadły na jego pociągłą twarz, a usta rozszerzyły się w złośliwym uśmiechu.
     - A może jednak zmienisz zdanie i dasz się podwieźć? – zapytał brunet, na co dziewczyna obok mnie prychnęła niczym rozjuszona kotka.
     - Wypchaj się, Cas – warknęła różowowłosa, po czym mało kulturalnie pokazała swojemu rozmówcy środkowy palec.
     - Jak chcesz. Tylko nie mów potem, że jestem wrednym dupkiem.
     - Nie martw się, tego nie trzeba oznajmiać całemu światu. Wystarczy tylko na ciebie spojrzeć, głuuupku.
     Patrzyłam na nastolatków ledwo powstrzymując wybuch śmiechu. Miałam wrażenie, że byłam w jakiejś tandetnej komedii romantycznej, a w tej chwili odgrywaliśmy scenę kłótni głównych bohaterów.
     Chłopak zrobił obrażoną minę i już miał nacisnąć przycisk, aby szyba się podniosła, gdy nagle swoją roześmianą twarz postanowił wystawić z samochody Duncan.
     - Siemka, Holly! – krzyknął wesoło brunet, na co ja tylko uśmiechnęłam się sztucznie. Nadal uważałam, że wyglądał strasznie i jedynie widok jego żółwich kapci mógł to zmienić.
     - Znacie się? – zapytał Cas, który – podobnie jak różowowłosa dziewczyna – sprawiał wrażenie, jakby dopiero teraz zauważył moją obecność.
     - Mhm, jesteśmy sąsiadami – odparł Duncan.
     - Autobus już jedzie, więc radziłabym wam stąd spadać – rzuciła dziewczyna, wskazując ruchem głowy duży, żółty pojazd, który zbliżał się w naszą stronę.
     Obaj spojrzeli w lusterko wsteczne, po czym rzucili krótkie na razie i włączyli się do ruchu. Patrzyłam na odjeżdżające auto, nie mogąc wyzbyć się wrażenia, że ci panowie byli do siebie bardzo podobni.
     Żółty autobus, wyglądający jakby dopiero przed chwilą opuścił salon, zatrzymał się tuż obok nas. Kierowca otworzył drzwi wypielęgnowanego pojazdu, po czym uśmiechnął się niezwykle przyjaźnie i skinął nam głową na powitanie. Bujne, siwiejące już wąsy oraz przerzedzająca się powoli czupryna świadczyły, że mężczyzna miał pięćdziesiąt – pięćdziesiąt pięć lat. Może trochę więcej. Odchrząknął nerwowo i poprawił okulary przeciwsłoneczne, najwidoczniej orientując się, że jakaś małolata zbyt długo na niego patrzy. Odwróciłam pośpiesznie wzrok, czując jak na moje policzki wkrada się lekki rumieniec – po raz kolejny uświadomiłam sobie, że nadal nie wyleczyłam się ze swojego nawyku bezczelnego gapienia się na ludzi.
     Rozejrzałam się po autobusie, który – ku mojemu ogromnemu zdziwieniu – był prawie pusty. Na fotelu w przedostatnim rzędzie dostrzegłam różowe włosy dziewczyny, z którą miałam przyjemność stać na przystanku. Niechętnie ruszyłam w jej kierunku. Wiedziałam, że właśnie robiłam z siebie cholernie nachalną osobę, ale nastolatka była w tej chwili jedynym człowiekiem, do którego miałam odwagę się odezwać.
     Jeju, Holly, przecież ona dosłownie pięć minut temu totalnie cię olała, a ty nadal próbujesz nawiązać z nią rozmowę. Masochistka z ciebie, czy co?
     Nie, raczej natręt wszechczasów.
     Doszłam do wniosku, że część mojego mózgu, która służyła do racjonalnego myślenia, miała w zupełności rację i powinnam częściej się jej słuchać. Już miałam zająć miejsce na samym końcu, gdy nagle autobus gwałtownie zahamował, a ja z impetem opadłam na fotel obok różowowłosej. Zaśmiałam się nerwowo, po czym zwróciłam się do dziewczyny najbardziej przesłodzonym głosem, na jaki było mnie stać.
     - Pozwolisz, że tu usiądę?
     Nastolatka spojrzała na mnie swoimi brązowymi oczami, które były ledwo widoczne zza mocno wytuszowanych rzęs. Już słyszałam jak mówiła swoim zachrypniętym głosem: Spadaj stąd, cały autobus jest wolny, głuuupku. Byłam nawet przygotowana, że sprzeda mi porządnego kopa glanem, jednak tak się nie stało. Zamiast tego różowowłosa zaśmiała się głośno, zwracając tym na nas uwagę wszystkich uczniów siedzących w autobusie – na szczęście nie było ich wielu.
     - Gdybyś nie była znajomą Duncana, pomyślałabym, że mnie podrywasz – rzuciła nastolatka, a ja zamrugałam kilka razy, nie rozumiejąc znaczenia jej słów.
     - A co to ma do siebie? – zapytałam, najwidoczniej robiąc przy tym przezabawną minę, bo dziewczyna ponownie wybuchła śmiechem. Ktoś z przednich siedzeń burknął coś na temat kultury i dobrych manier, a ja siedziałam na fotelu niczym sparaliżowana. Jakim, kuźwa, cudem osoba wyglądem przypominająca żeńską wersję Marilyna Mansona mogła być niepoprawnym wesołkiem?
     - Bo ten świr… on rozmawia… - Kolejny histeryczny napad rozbawienia różowowłosej spowodował, że zaczęłam ją podejrzewać o cierpienie na groźną chorobę psychiczną. Albo nawet na kilka.
     Po chwili moja rozmówczyni uspokoiła się, a ja zauważyłam, że w autobusie pojawiło się więcej osób. Przechodząca obok Azjatka posłała nam zdegustowane spojrzenie, po czym burknęła coś pod nosem. Szłam o zakład, że powiedziała frajerki i gdyby nie miejsce, w którym się znajdowaliśmy, na pewno bym jej tego nie odpuściła.
     - Przepraszam, ale twoja mina wyglądała przekomicznie – rzuciła nastolatka, wycierając przy tym łzy z kącików oczu. – Rozmazałam się?
     Zaprzeczyłam szybkim ruchem głowy rozsiadając się przy tym wygodniej na fotelu i poprawiając czarną, obcisłą spódniczkę, która co rusz podchodziła do góry. Niecierpliwie wyczekiwałam sensownej wypowiedzi ze strony różowowłosej, bo do tej pory uraczyła mnie tylko swoim głośnym śmiechem.
     - Duncan rozmawia tylko z dziewczynami, które są potencjalnymi kandydatkami na jego łóżkowe towarzyszki, stąd wiem, że nie jesteś lesbijką – wyjaśniła, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.
     - Rozumiem, ale nas nic nie łączy. Znalazłam psa jego braciszka. Szczeniak utknął w ogrodzeniu i tyle. Poza tym on wygląda przerażająco.
     - Braciszka? – różowowłosa zaśmiała się. Widziałam, że ledwo powstrzymywała kolejny napad histerycznej radości. W duchu błagałam wszystkie bóstwa, aby dali jej moc do zachowania emocji w sobie.
     - Noo... tak powiedział.
     Nadal nie rozumiałam, dlaczego moją rozmówczynię tak to rozbawiło, ale w przeciągu tych kilku minut zdążyłam zauważyć, że nie należała do najnormalniejszych ludzi. Nie żeby jakoś mi to przeszkadzało. Lubiłam wariatów – byli bardzo interesujący.
     Dziewczyna odchrząknęła głośno, po czym dłonią przyklepała niesforną grzywkę. Nic tym nie zdziałasz, kobieto – przemknęło mi przez głowę.
     - Też masz taki problem z włosami? – Zaprzeczyłam i chciałam dodać, że to dzięki codziennemu czesaniu, ale w porę ugryzłam się w język. – Ja ze swoimi niedługo zwariuję. A tak w ogóle to jestem Raven. Jak ta laska z Młodych Tytanów. Uwielbiam ją.
     - Holly – rzuciłam, a na twarzy różowowłosej pojawił się szeroki uśmiech. Błagałam, żeby tylko nie zaczęła się śmiać.
     - Hole?* Jak ten zespół od Courtney Love?
     - Nie, jak Holly od Hollywood.

♥ ♥ ♥ ♥


*Holly i Hole mają podobną wymowę, więc Raven po prostu nie usłyszała dokładnie. Swoją drogą, niesmacznie byłoby nazwać postać - zwłaszcza główną, której imię występuje bardzo często - Dziura.

3 komentarze:

  1. Witej :)
    Przybyłam, przeczytałam wszystko i zbieram się na komentarz, mimo, że już dawno powinnam leżeć w łóżko i spać, ale mniejsza o to. Jakoś jutro wytrzymam na rozszerzeniu...
    Zaczynając tak od początku, to stwierdzam, że Twoje opowiadanie jest jednym z niewielu (naprawdę niewielu) opowiadań, które polubiłam już od samego wstępu. Masz tak rozbrajający styl pisania, że muszę przyznać, ale sama zaczynam się zastanawiać nad swoją "normalnością", ponieważ gdyby ktoś mnie zauważył przez okno, to cóż... delikatnie mówiąc, pomyślałby, że albo się czegoś naćpałam, albo mam nieco zwichrowaną psychikę. Cały czas cieszyłam się jak głupia do monitora, co rzadko mi się zdarza. Tekst jest obłędny... Aż nie wiem co napisać... Yh.. głupie uczucie. Masz też tak czasem? Że myślisz ad tym co napisać, ale to jest tak rozbrajające i tak ci się to podoba, że siedzisz z zamyśloną miną, cmokając co chwilę, by znaleźć odpowiednie słowa, ale nie możesz? Jeśli tak, to powinnaś mnie doskonale zrozumieć.
    Dobra, ale ja nie miałam o tym pisać... Właściwie to ja nie wiem co mogłabym jeszcze napisać. W sumie to już drugi raz dzisiaj, kiedy nie mam kompletnie pojęcia co pisać. Tylko tym razem są to zupełnie odmienne uczucia.
    Hm... co by tu jeszcze.... Wiem! Twoje opowiadanie jest świetne! Mam nadzieję, że niedługo znów dodasz kolejny rozdział... I... I... A! Tak jeszcze to.. Ogłaszam wszem i wobec, wśród licznych świadków *machnęła ręką pokazując "tłum ludzi"* [świerszcz... świerszcz...], że jestem twoją wierną czytelniczką i postaram się komentować każdy Twój post. Chociaż nie obiecuję, że tak "rozlegle" jak ten.. .ale zawsze jednak coś :)
    Serdecznie pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej no, super opowiadanie sie zapowiada :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczerze mówiąc, Twoje opowiadanie chyba będzie jednym z moich ulubionych. Czemu? Nie jest to taka zrzuta do cna słodkawa historyjka miłosna, jak to bohaterka traci rodziców przeprowadza się i tak dalej. Jest to już dobrze znany scenariusz na SyFowe fanfiction. Skoro ktoś zabiera się za taką tematykę niech napisze coś oryginalnego, jak ty.
    Na miejscu Holly, chyba bym się załamała, gdybym miała jechać autobusem... nie jestem rozpieszczoną córeczką, tak dla jasności. Po prostu nie lubię przebywać z ludźmi, a taka jazda autobusem to dla mnie prawdziwa udręka. Na miejscu głównej bohaterki również bym się wkurzyła, że "Pan nie widzę świata poza grą" został podwieziony pod samą szkołę, ale cóż poradzić... jej tato się śpieszył. A kto się śpieszy ten się diabeł cieszy.
    Na początku, gdy Duncan powiedział "braciszek", pomyślałam, że tym braciszkiem jest Kastiel, ale w nieco mniejszej wersji. Co mogłoby się okazać genialnym pomysłem. Ale gdy różowowłosa Raven powiedziała "Cas" do chłopaka w swoim wieku... to moja hipoteza legła w gruzach, ale i tak jestem mile zaskoczona obrotem spraw.
    Raven... uwielbiam Młodych Tytanów, chociaż w porównaniu do komiksu jest bardziej łagodniejszą wersją.
    Wyobraziłam sobie tą ponurą Raven w różowym. To wygląda wręcz komicznie!
    Ja jestem dziwna przez całą serię Teen Titans shipowałam Robina z Raven, a on wybrał Gwiazdkę :c której szczerze nienawidzę!
    Za długa grzywka. Znam ten ból... :c
    Pozdrawiam. Życzę dużo weny. Najlepiej, żeby przyjechała do ciebie limuzyną, albo autobusem lub zupełnie innym pojazdem. Jak tam chcesz! :)
    Jak czytałam ten rozdział, byłam w szoku, że już koniec, zdawało mi się, że to dopiero początek. A tu. BUM! I koniec.
    Ja zostane Twoją najwierniejszą czytelniczką, skomentuje każdy rozdział.
    Możesz już szykować widły i wodę święconą, albowiem... przybyłam i tak łatwo nie uda się mnie stąd przegonić!
    Czuję się jak jakiś wampir...
    Wybacz, że tak nudzę w tych komentarzach.
    Pisanie komentarza zajęło mi więcej czasu niż czytanie. Wow, brawo ja.

    OdpowiedzUsuń