Spis lektur obowiązkowych

niedziela, 18 października 2015

Droga (nie) do miłości: Rozdział 4
„Pragnę czegoś, czego nie mogę. Marzę o tym, czego nie będzie.”
~T. Konwicki

     Już od dobrych dziesięciu minut sterczałam przed lustrzanymi drzwiami szafy i próbowałam doprowadzić kokardę – według mojego wychowawcy była to najistotniejsza część damskiego mundurka – do względnego porządku. Chyba wolałabym krawat od tego czerwonego kawałka tasiemki.
     - Holly, złaź w końcu, bo naleśniki wystygną! – Rozległ się krzyk mojej mamy, stojącej zapewne u szczytu schodów z łyżką w ręce i w swoim kretyńskim fartuchu kucharskim z nadrukiem radosnej pszczółki.
     - Zaraz, cholera! – warknęłam, poprawiając irytujący materiał pod szyją. Wreszcie dałam radę zawiązać tę głupią kokardkę na miarę prestiżowej szkoły dla klaunów.
     - Wyrażaj się, panno – rzuciła kobieta, a ja niemal widziałam, jak wymachiwała kawałkiem metalu, którym wcześniej mieszała ciasto na naleśniki.
     Westchnęłam przeciągle i po raz kolejny wygładziłam kraciastą spódniczkę sięgającą kolan. Już nienawidziłam tego mundurka równie bardzo jak kalafiora i brukselki. A może nawet bardziej.
     Zeszłam po marmurowych schodach i szybkim krokiem udałam się do pomieszczenia, gdzie siedziała reszta rodziny leniwie zajadając naleśniki. Kiedy zajęłam swoje stałe miejsce przy stole, rodzicielka od razu spiorunowała mnie wzrokiem.
     - Znaj moją złość, mamo. Mogłaś chociaż uprzedzić, że nie będę uczęszczała na zajęcia do normalnej szkoły tylko jakiegoś wariatkowa – powiedziałam, widząc, że rudowłosa już otworzyła usta, aby wygłosić kazanie na temat punktualności oraz wzorowego słownictwa.
     - Nie przesadzaj, córciu. Wyglądasz uroczo w tym mundurku. – Spojrzałam na tatę, który z zapałem leniwca przeglądał zawartość swojego tabletu.
     - Między innymi dlatego jestem wściekła – mruknęłam pod nosem, czując, jak na moich policzkach pojawia się lekki rumieniec zażenowania.
     Mężczyzna podniósł na mnie wzrok znad urządzenia. Z jego błękitnych oczu bił niewyobrażalny wręcz spokój, a usta rozciągały się w przyjaznym uśmiechu. Uwielbiałam, gdy pocieszał mnie właśnie w taki sposób. Robił to zawsze, kiedy jako dziecko przybiegałam do sypialni rodziców, bo w kącie mojego pokoju bądź pod łóżkiem czaiły się przerażające potwory – czasami nawet wchodziły do szafy. Wtedy tata patrzył na mnie swoim łagodnym obliczem, a ja niemal natychmiast przestawałam płakać. Brał mnie później na ręce i razem zaglądaliśmy do wszystkich zakamarków, w których miały czaić się wytwory dziecięcej wyobraźni. Jednak najbardziej doceniałam w nim to, że po upewnieniu się, iż jego córeczce nie groziło niebezpieczeństwo, zaprowadzał mnie do swojej sypialni, gdzie w spokoju spędzałam resztę nocy. Oczywiście mama zawsze wyrażała negatywną opinię na temat moich nocnych pobytów w łóżku rodziców, twierdząc, że jak tak dalej pójdzie, będę z nimi spała aż do wyprowadzki – o ile w ogóle opuszczę rodzinny dom.
     Po szybkim zjedzeniu naleśnika z bitą śmietaną i owocami biegiem ruszyłam w stronę drzwi wejściowych, rzucając przy tym krótkie dziękuję. W pośpiechu omal nie zabiłam się o własne buty, które leżały na środku korytarza. Zapewne po wczorajszej wieczornej wizycie w sklepie spożywczym zapomniałam schować ich do szafki, a dzisiaj omal nie przypłaciłam tym niedopatrzeniem życia.
     - Wychodzę! Życzcie mi szczęścia! – rzuciłam na wychodne, po czym, nie czekając nawet na odpowiedź, głośno zamknęłam za sobą drzwi.
     W nerwowym geście zaczęłam bawić się breloczkiem w kształcie kościotrupa grającego na gitarze, który był przypięty do mojej torby. Stawiałam kroki najszybciej, jak mogłam. Czułam co raz to większy gorąc, ale nie miałam czasu nawet na rozpięcie czarnej marynarki, bo zegarek na lewym nadgarstku pokazywał, że za dwie minuty przyjedzie autobus, a nie dotarłam jeszcze do połowy drogi na przystanek.
     Pięknie, Holly. Pierwszy dzień szkoły, a ty już zamierzasz się spóźnić?
     To wszystko wina tej pieprzonej kokardy. A tak swoją drogą to drugi dzień – sama przed sobą próbowałam się usprawiedliwić, ale prawda była taka, że wstałam dwadzieścia minut później i oto efekty.
     Jeszcze bardziej przyspieszyłam tempo, widząc zbliżający się znak, o który nonszalancko oparta stała Raven – oczywiście w ukochanych glanach. Zastanawiałam się, czy na swój ślub również je ubierze.
     - Dawaj, Wood! Autobus za tobą jedzie!
     - Wood?
     Odruchowo odwróciłam głowę by dostrzec, jak żółty pojazd nieubłaganie zmierzał w moją stronę, a już po chwili wyprzedzał mnie. Nim rzuciłam się w szaleńczą pogoń za środkiem transportu, dostrzegłam, że kierowca uśmiechnął się do mnie i bezgłośnie kazał ruszyć dupę. Nie musiał dwa razy powtarzać. Już po chwili byłam tylko kilka metrów od przystanku i głupio szczerzącej się różowowłosej.
     - Nawet… nie próbuj… się… śmiać – powiedziałam w przerwach między głębszymi wdechami, gdy razem z Raven wchodziłyśmy po schodkach do pojazdu. Musiałam pogodzić się z prawdą i przyznać, że maratończykiem nie zostanę.
     Dziewczyna tylko zachichotała pod nosem, po czym uraczyła pana Warnera – nieco starawego kierowcę autobusu – przyjaznym uśmiechem. Mężczyzna skinął głową w naszą stronę i niemal natychmiast skierował wzrok na drogę, a my udałyśmy się na tylne siedzenia.
     - Czekałam i czekałam, a ty się nie pojawiałaś, więc pomyślałam, że starsi cię odwieźli. A tu się okazuje, że najzwyczajniej zaspałaś. – Różowowłosa szturchnęła mnie palcem w ramię.
     - Taa, a na dodatek stoczyłam krwawą bitwę z tasiemką – rzuciłam beznamiętnie, starając się ułożyć włosy na czole tak, aby wyglądały jak grzywka, bo na razie przypominały mało artystyczny nieład.
     - O Szatanie, nie wierzę, że założyłaś tę obrożę.
     Spojrzałam na Raven spod byka, ciskając w nią dodatkowo niewidzialnymi błyskawicami. Dziewczyna lekko skuliła się pod moim ostrzałem i uśmiechnęła niewinnie, próbując zrobić przy tym oczy w style Kota z Shreka – do tego bardzo nieudolnie. Z paskudnym wytrzeszczem bliżej jej było do Hannibala Lectera bez maski niż bohatera filmów dla dzieci.
     - Nawet mnie nie wkurzaj. Tak w ogóle, to gdzie moje przeprosiny, co? Ty wczoraj odstawiłaś niepotrzebną scenkę niczym z telenoweli, w której dwie idiotki walczą o jakiegoś lalusia, a ja za to oberwałam, bo ciebie – całkowicie przypadkiem – rozbolał brzuch. Dziwnym trafem akurat w momencie, gdy wychowawca poprosił cię o rozmowę.
     - Oczywiście, że to był przypadek! No chyba nie sądzisz, że zrobiłam to specjalnie, prawda? Nie jestem tak perfidna jak żmija Debrah. – Różowowłosa skrzyżowała ręce na piersi i odwróciła się do mnie plecami. Zachowywała się zupełnie jak małe dziecko, któremu odmówiono kupna lizaka.
     - Nieważne – westchnęłam z politowaniem, skupiając większą część uwagi na widokach za szybą. – Masz szczęście, że nasz wychowawca jest w porządku.


     Dziedziniec przed naszą szkołą bardziej przypominał rynek niż zadbany plac, na którym uczniowie mogli w spokoju porozmawiać i coś zjeść – de facto był nim jeszcze wczoraj. Wzdłuż wyłożonej szarymi kamieniami alejki zostały poustawiane przeróżne straganiki, a zewsząd dało się słyszeć krzyki i głośne rozmowy.
     - Potrafisz śpiewać lub grać na jakimś instrumencie? A może chcesz zgłębić tajniki muzyki? Przyłącz się do klubu muzycznego, serdecznie zapraszamy!
     - Uważasz się za dobrego sportowca? Wybierz klub koszykarski i razem z nami zdobądź mistrzostwo stanu również w tym roku!
     Rozglądałam się na wszystkie strony, próbując przy okazji przecisnąć się przez tłum ludzi. Miałam wrażenie, że cała szkoła stłoczyła się na dziedzińcu, który w tym momencie wydawał się wyjątkowo malutki. Pchałam się łokciami i napierałam do przodu, kompletnie nie zważając na obelgi rzucane pod moim adresem i fakt, że zgubiłam Raven – chciałam po prostu dostać się do budynku.
     Po niezliczonych przeprosinach za niechcące popchnięcia i jeszcze większej ilości krzywych spojrzeń, którymi zostałam zaszczycona wreszcie dotarłam do schodków – jedynej przeszkody przed wejściem do szkoły. Pokonałam dwa stopnie, kompletnie nie zważając na ból przenikający moje lewe żebra, na których z pewnością pozostanie ślad po dość mocnym uderzeniu przez jedną z cheerleaderek. Oczami wyobraźni byłam już na przeraźliwie jasnym korytarzu. Wczoraj omal nie oślepiły mnie prawie białe ściany i granitowa posadzka tego samego koloru, jednak w tej chwili wnętrze budynku wydawało się być ostoją spokoju, jakiej niewątpliwie potrzebowałam i pragnęłam.
     Prawie pokonałam niewielkie schodki, gdy nagle zostałam brutalnie popchnięta na metalową balustradę ze zdobieniami w kształcie liści. Ból, który dotychczas gnieździł się w lewej stronie mojego ciała, teraz zawładnął również prawą. Uderzyłam łokciem o twardą poręcz, a po chwili pulsująca fala cierpienia rozeszła się już po całej ręce. Zaklęłam szkaradnie pod nosem, próbując podnieść się, ale nawet tego nie byłam w stanie zrobić. Kiedy już myślałam, że nic gorszego dzisiaj się nie przydarzy, potknęłam się o ten cholerny schodek. Nawet nie starałam się złapać balustrady w obawie, że jeszcze wykręcę sobie rękę albo okażę się herosem o ogromnej sile i wyrwę metalową poręcz ze stopni. Nie miałam pojęcia, ile taka ozdóbka mogła kosztować, ale na pewno nie chciałam marnować na nią kieszonkowego.
     Widziałam szarą kostkę brukową, do której nieubłaganie zbliżałam się twarzą. Przed spotkaniem pierwszego stopnia z kamieniami zdążyłam jeszcze dodać złamany nos do listy szkód, jakie wyrządziłam sobie w przeciągu dziesięciu minut.
     Nie ma co, jak nic dzisiaj pobiłam swój życiowy rekord w niezdarności.
     - Nie sądziłem, że wejście po sześciu schodkach może okazać się taką katorgą.
     Usłyszałam rozbawiony męski głos. Przeszło mi przez myśl, że pewnie umarłam na skutek uderzenia głową o schodek. Najwidoczniej źle wyliczyłam trajektorię lotu – nie byłam konikiem z przedmiotów ścisłych, a zwłaszcza z fizyki – i zamiast nosem wyrżnęłam czaszką, przez co znalazłam się w czyśćcu, gdzie moją zbłąkaną duszę napotkał przelatujący nieopodal anioł odpowiedzialny za nawracanie grzeszników.
     Uchyliłam powiekę, aby przyjrzeć się cudownej istocie stojącej przede mną, ale zamiast ubranej na biało postaci zobaczyłam szarą kostkę brukową. Po chwili uświadomiłam sobie dwie bardzo istotne sprawy. Po pierwsze, kiedy umrę od razu wyślą mnie shinkansenem wprost do piekła. Po drugie, znajdowałam się w pozycji półwiszącej, a ktoś położył swoje brudne łapska na moich prawie w ogóle niezaokrąglonych biodrach.
     - Dakota, puszczaj ją natychmiast! – Wśród tłumu rozwrzeszczanych licealistów rozległ się donośny krzyk Raven. Musiałam przyznać, że dziewczyna miała przeponę.
     Poczułam, jak ktoś podciąga mnie do góry, po czym przytula od tyłu i kładzie brodę na mojej głowie. U szczytu schodków dostrzegłam różowowłosą. Stała z rękami podpartymi na bokach i rozwścieczoną miną. Nim zdążyłam zapytać, gdzie się podziewała przez cały ten czas, w którym zdążyłam oberwać kilka razy i omal nie straciłam życia, dziewczyna zbiegła po stopniach i odciągnęła mnie od – jak przypuszczałam – mojego wybawcy.
     - Nie dotykaj jej tymi obślizgłymi, zboczonymi rękoma, Dakota. Przez ciebie nabawi się stresu pourazowego. – Raven groźnie ściągnęła brwi i wyszła przede mnie, zagradzając tym samym drogę swojemu rozmówcy.
     - Dake, kochanie. Dakota jest zbyt oficjalne jak na przyjaciół z piaskownicy – odparł blondyn, a dziewczyna aż zatrzęsła się z wściekłości.
     Chłopak uśmiechnął się figlarnie, a w jego zielonych oczach wesoło zatańczył płomyczek rozbawienia. Pochylił się nad różowowłosą, od której był wyższy o dobre kilkanaście centymetrów, po czym pocałował ją w czoło. Raven zacisnęła dłonie w pięści na tyle mocno, że pobladły jej kłykcie. Odruchowo zrobiłam kilka kroków w tył w obawie przed napadem złości w wykonaniu dziewczyny.
     - Ty mały, głupi… - Metalówa omal nie puściła pary z uszu, a Dake skrzyżował ręce na piersi i z rozbawieniem czekał na jej reakcję.
     Oj stary, nagrabiłeś sobie.
     Wokół nas zaczęło zbierać się coraz to więcej osób zaciekawionych dalszym rozwojem sytuacji. Panowie gwizdali i klaskali, kilku z nich nawet życzyło szczęścia blondynowi. Jeden z gapiów rzucił głupio o seksie na zgodę. Dziewczyny natomiast patrzyły na Raven z niesmakiem i wymieniały między sobą zapewne mało przyjemne opinie na jej temat. Po chwili w tłumie dostrzegłam Debrah. Z włosami spiętymi w niedbałego kucyka i ostrym makijażem nie wyglądała jak słodko pierdząca dama z dobrego domu, na którą kreowała się podczas wczorajszego apelu. Wiedziałam, że różowowłosa nie przejmie się docinkami damskiej części liceum, natomiast pokazanie emocji przy brunetce byłoby dla niej równie uwłaczające jak nakaz zawiązania kokardy pod szyją. Nie czekając na wybuch złości Raven, chwyciłam ją za rękę i pociągnęłam w stronę szkoły.


♥ ♥ ♥ ♥

2 komentarze:

  1. O matko... Teraz spojrzałam na zegarek i kapnęłam się, że czytanie tego rozdziału zajęło mi ponad dwie godziny o.O Taak... Czytanie bloga i robienie kilkudziesięciu rzeczy naraz nie idzie ze sobą w parze i mimo, że o tym wiem, i tak i tak robię tak cały czas. Ehh.. ja się nigdy nie zmienię ._.
    No ale wracając.
    Zaczyna się robić coraz ciekawiej. Hahah... Doskonalę rozumiem to co czuła Holly spadając.. Oj ile razy tak było... Tylko, że mnie nie złapał nachalny facet, a zostałam jakże pocieszona napadem śmiechu mojej przyjaciółki. Ahh... Te wsparcie w najbliższych <3
    No, no, no... Coś mi się widzi, że Holly nie będzie miała kiedy się nudzić przy Raven. Taak... Porywcza koleżanka. Skąd to znam?
    Ii.... I dupa. Miałam taki piękny komentarz w głowie i co? Puff... i nie ma. Dzisiaj nie jest mój dzień...
    Musisz mi wybaczyć, ale nie napisze dzisiaj nic bardziej konstruktywnego... Ehh.. ;/

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak ja dobrze rozumiem główną bohaterką... ogólnie często się spóźniam, choćby dlatego, że moje łóżeczko jest de facto lepsze od podłogi, na którą przychodzi mi stawiać stópki po przebudzeniu się z a jakże przyjemnego snu. Twoje rozdziały czyta się lekko i płynnie, naprawdę ciężko mi określić, co czuję podczas czytania, ponieważ nic nie czuję. W pełni skupiam się na czytaniu rozdziału, jakbym czytała jedną z książek, które wręcz kocham.
    Szczerze mówiąc mam wrażenie, że niezdarność Holly w porównaniu z moją to pryszcz. Jeżdżąc na zwykłych rolkach, na zwyczajnej prostej drodze. Złamałam nogę i rozwaliłam sobie głowę...
    Wspominałam, jak to bardzo nie lubię Debrah? Skoro nie. No to, to powiem. Ja po prostu nienawidzę tej szatynki, nie ma nic w sobie prócz podłości. Prużna laska jak ich mało.

    Gdy pojawił się Dakota, szczerze mówiąc jedyne co pomyślałam to, to że go lubię, tak samo jak było na początku gdy spotkałam w grze tego nakręta, wtedy nawet dokładnie nie czytałam dialogów, po prostu klikałam w lewy przycisk myszy i dialogi magicznie się zmieniały. Ale coś czuje, że w tym opowiadaniu polubie Dake'a.
    Holly miała szczęście, że nic takiego jej się nie stało, jednak gdyby ktoś mnie uratował w taki sposób, jak blondyn wolałabym zaliczyć randkę z ziemią. Ja po prostu nienawidzę jak ktoś mnie dotyka.

    Płynie w ciemności i na swojej wypasionej łódce płynie dalej czytać. Życzę dużo weny!
    Pozdrawiam!
    Jeszcze tylko 19 rozdziałów! Do drugiej w nocy zdążę przeczytać!
    Bo pisanie komentarzy czasem zajmuje więcej czasu od samego czytania rozdziału, po prostu tak wciąga, że nim się obejrzę kończę rozdział.
    Jeszcze raz życzę dużo weny ;)

    OdpowiedzUsuń