Spis lektur obowiązkowych

sobota, 31 października 2015

Droga (nie) do miłości: Rozdział 6
„Łączymy z sobą dwa elementy, które nigdy dotąd nie były połączone.
I świat ulega zmianie.”
~J. Barnes

     Po tym, jak Raven wyraziła swoje zainteresowanie mangą i anime miałam nadzieję, że zachce zapisać się do klubu kultury japońskiej. Jednak podświadomie czułam, że dziewczyna w tej wrednej główce wymyśliła coś bardziej upierdliwego. Tym razem również nie pomyliłam się.
     Zaciągnęła mnie i Dake’a do stoiska żeńskiego klubu siatkarskiego. Sądząc po słowach brunetki stojącej po drugiej stronie straganiku, mogłam domyślić się, że różowowłosa zdążyła zawitać tutaj już wcześniej.
     - Więc jednak zdecydowałaś się – rzuciła radośnie nastolatka. – Nawet przyprowadziłaś koleżankę? Świetnie.
     Dziewczyna odpowiedzialna za rekrutację członków była zdecydowanie nazbyt entuzjastyczna. Każde słowo niemal wykrzykiwała, a z jej twarzy nie schodził szeroki uśmiech. Nie polubiłam brunetki. Na pierwszy rzut oka wydała mi się zbytnią optymistką, ukrywającą swój prawdziwy charakter. Zawsze gardziłam osobami, które były za bardzo miłe i życzliwe, wręcz sztuczne. W głębi duszy również obawiałam się ich. Przy ludziach potrafiły być uprzejme do porzygu, a w cztery oczy wygarniały najgorsze brudy tylko po to, by cię upokorzyć i ośmieszyć.
     Z przemyśleń wyrwało mnie dopiero szturchnięcie przez Raven. Zamrugałam szybko, po czym zorientowałam się, że dziewczyna z klubu siatkarskiego wyciągnęła w moją stronę jakąś kartkę. Wzięłam ją, aczkolwiek niechętnie.
     - Wypełnijcie formularz i przynieście go na piątkowe zebranie, które odbędzie się o szesnastej dziesięć na sali gimnastycznej. – I znowu ten przeuroczy uśmieszek. Przez myśl mi przeszło, że brunetka była bardziej wkurzająca od Dake’a i Debrah razem wziętych.


     W taki właśnie sposób znalazłam się na ogromnej hali sportowej, podzielonej na dwie części kurtyną w kolorze zgniłej zieleni. Na jednej połowie odbywało się spotkanie męskiego klubu koszykarskiego, a na drugiej ślęczałam ja wraz z trzynastoma innymi dziewczynami oraz trenerką – panią Williams. Po prostu nie mogłam wymarzyć sobie lepszego piątkowego popołudnia.
     Spojrzałam na ogromny zegar cyfrowy, który był częścią tablicy punktowej. Minęło dopiero dwadzieścia minut spotkania, a ja przez cały ten czas zastanawiałam się, co tak właściwie tutaj robiłam. Nienawidziłam jakiejkolwiek formy sportu – nie dlatego, że trzeba się było przy tym zmęczyć, po prostu nieprzyjemny zapach potu i mokre ubrania doprowadzały mnie do szewskiej pasji.
     - Chyba o czymś zapomniałam… - Pani Williams przeczesała palcami jasne włosy, po czym postukała się palcem w czoło. – Już wiem! Na następny trening przynieście sto dolarów na strój, w którym będziecie występować podczas zawodów.
     Dziewczyny w tym samym momencie odkrzyknęły: tak jest!, oznajmiając, że rozumieją. Nie pojmowałam ich entuzjazmu. Przecież to wyrzucanie pieniędzy w błoto! Za stówę mogłabym kupić nowe buty i pewnie jeszcze zostałaby reszta. Poza tym, czy to nie szkoła przypadkiem powinna fundować stroje sportowe?
     - Dobrze, skoro część oficjalną mamy za sobą, to weźcie piłki i w parach poodbijajcie. W między czasie będę przyglądać się wam oraz oceniać, kto i co mniej więcej potrafi.
     Niechętnie wstałam z wypolerowanej podłogi i podeszłam do metalowego kosza z piłkami do siatkówki. Wzięłam jedną z nich, która w moim odczuciu była najnowsza, a następnie skierowałam się w stronę Raven. Różowowłosa wydawała się zachwycona zajęciami sportowymi. Niestety nie mogłam podzielać jej entuzjazmu.
     - Nie rozumiem, dlaczego jesteś taka szczęśliwa. Zauważyłaś, że my jako jedyne nie mamy nawet metra sześćdziesięciu? – Podałam piłkę koleżance i stanęłam naprzeciwko niej, opierając rękę na biodrze.
     - Najwyżej będziemy libero – odparła dziewczyna, wzruszając przy tym ramionami. Po chwili, widząc moją nietęgą minę, dodała: - Ale wiesz, kto to jest, prawda?
     - Jasne, że tak – rzuciłam z nutą irytacji w głosie.
     Wiedziałam, na czym polegała funkcja libero w drużynie – siatkówka oprócz koszykówki oraz piłki nożnej była jedynym sportem, o którym miałam jakiekolwiek pojęcie. Jednak to wcale mnie nie uspokajało, wręcz przeciwnie. Myśl, że na boisku będę mogła pełnić rolę eksperta od obrony przyprawiała mnie o mdłości i zawroty głowy. Najzwyczajniej w świecie nie podobała mi się wizja rzucania się po podłodze niczym szmaciana lalka.
     Pieścisz się ze sobą, Holly, oj taak. Od kiedy zrobiłaś się taka miękka, hm?
     Od kiedy odkryłam, że łóżko to mój jedyny przyjaciel.
     - To co, bierzemy się do roboty, czy będziemy tak stały jak idiotki? – Spojrzałam na Raven, która nadal była przepełniona zbyt dużym optymizmem.
     Kiwnęłam głową i przeszłam na drugą stronę siatki.
     Przez około dziesięć minut odbijałyśmy sposobem górnym oraz dolnym. Na sali było słychać tylko dźwięk piłek uderzających o podłogę oraz gwizdek trenera męskiej drużyny koszykówki dochodzący z drugiej połowy.
     - Świetnie, dziewczęta! A teraz zagrywki, ale tylko górą – nakazała pani Williams, po czym pokazała, jak owa technika wyglądała odbijając w powietrzu niewidzialną piłkę.
     Wszystkie zawodniczki z okrągłymi przedmiotami w rękach stanęły pod ścianą. Prawie jednocześnie wykonały serwy, które bez żadnego problemu przeleciały na drugą część boiska. Złapałam w locie piłkę odbitą przez Raven, a następnie ustawiłam się przy oszklonej stronie hali. Właśnie miałam wykonać perfekcyjną zagrywkę godną zawodniczki klasy światowej, gdy nagle dwuskrzydłowe drzwi sali gimnastycznej otworzyły się z impetem. W przejściu stanęła Debrah ubrana w przykrótkie czarne spodenki i żółtą koszulkę, którą wpuściła w dolną część garderoby.
     - Przepraszam za spóźnienie, ale pani dyrektor poprosiła mnie o uporządkowanie papierów pierwszoklasistów. – Brunetka niczym na skrzydłach podleciała do trenerki, która na jej widok jakby rozpromieniła się.
     - Przybyła ulubienica pani Williams – mruknęła z przekąsem dziewczyna stojąca obok mnie. Odwróciłam się w jej stronę, jednak szybko tego pożałowałam. Osobą ogłaszającą swoje niezadowolenie z powodu przybycia Debrah okazała się zielonooka odpowiedzialna za rekrutację nowych członków do drużyny siatkówki. A już przez chwilę myślałam, że może pozyskam nowego kompana do walki z tymczasową reprezentantką pierwszaków, bo niewątpliwie podczas apelu wytoczyła ona wojnę Raven.
     Szybko odwróciłam wzrok w stronę różowowłosej, której mina nie wróżyła niczego dobrego. Oczy miała zmrużone i nawet z tak sporej odległości, jaka nas dzieliła mogłam dostrzec, że jej dolna warga niebezpiecznie drgała. Zupełnie, jakby dziewczyna miała zaraz rozpłakać się, ale nie ze smutku czy niemocy, lecz z wściekłości, która zapewne ogarnęła cały jej umysł.
     Po chwili rozmowy z trenerką Debrah wzięła piłkę z metalowego koszyka, po czym powolnym krokiem ruszyła w stronę różowowłosej. Na moment przystanęła obok Raven, aby zamienić z nią kilka zdań. Widziałam, że brunetka posłała swojej rozmówczyni pełne pogardy spojrzenie, a następnie popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się niezwykle przyjaźnie. Zupełnie, jakby przed dwiema sekundami nie próbowała sprowokować żeńskiej wersji Marilyna Mansona, co niewątpliwie udało się jej.
     To, co nastąpiło później trwało dosłownie chwilę, ale ja widziałam tę sytuację, jakby w zwolnionym tempie. Raven sięgnęła ręką w stronę rywalki, chcąc zapewne ją popchnąć albo pociągnąć za włosy. W ostatnim momencie krzyknęłam, aby przestała, jednak to nic nie dało, różowowłosa złapała Debrah za ramię i odwróciła w swoją stronę. Na twarzy brunetki malowało się zdziwienie, a ja mogłam iść o zakład, że wystraszyła się nagłej reakcji dziewczyny. Byłam pewna, że zaraz dojdzie do bójki – Raven trzęsły się ręce, a jej złość niemal przybrała materialną formę.
     Nagle rozległ się dźwięk gwizdka i wszystko wróciło do normy. Różowowłosa puściła ramię Debrah, a ta znowu uśmiechnęła się złośliwie. Ja natomiast zaczęłam oddychać.


     Szybko przemierzałam opustoszały szkolny korytarz. Pewnie, bo kto normalny siedziałby w szkole do siedemnastej trzydzieści? Do tego w piątek. Pchnęłam oszklone drzwi i wyszłam na dziedziniec, na którym również nikogo nie było. Jedyne, co pozostało po trzydniowej akcji Zapisz się do klubu! to wydeptana trawa. Nie zwalniając tempa ruszyłam w stronę bramy, obok której znajdowała się budka dozorcy, a urzędował w niej zgryźliwy staruszek o nazwisku Carter. Mężczyzna na każdego patrzył spod byka. Jego niesympatyczne spojrzenie zostało przez Raven ochrzczone: Co się na mnie gapisz, jakbym ci bułkę obiecał?
     Usłyszałam głośny trzask otwieranych drzwi, kiedy różowowłosa wyszła na zewnątrz.
     - Czekaj, Wood! – krzyknęła dziewczyna, ale nie miałam zamiaru reagować.
     Nie chodziło o dziwne przezwisko, jakie nadała mi nastolatka – przez całą środę zastanawiałam się, co ono oznaczało i dopiero młodszy brat oświecił mnie, że Wood to druga część Hollywood. Zdenerwowało mnie zachowanie Raven. Rozumiałam, że Debrah działała jej na nerwy jak mało kto, ale rozwiązywanie spraw przemocą nie zgadzało się z moją polityką. Poza tym, nie chciałam znowu nadstawiać karku za koleżankę jak w dniu rozpoczęcia roku. Kurde, aż tak jej nie lubiłam.
     Ciężkie kroki różowowłosej słyszałam coraz wyraźniej, więc jeszcze bardziej przyśpieszyłam. Po chwili szybkiego marszu obie zaczęłyśmy biec chodnikiem prowadzącym do parku. Nie była to nawet połowa drogi do mojego domu, a już czułam ogromne zmęczenie spotęgowane półtoragodzinnym treningiem. Miałam jednak nadzieję, że Raven odpuści sobie pościg za mną, gdy miniemy jej miejsce zamieszkania. Podczas pierwszego spotkania dziewczyny mogłam dać uciąć sobie rękę, że mieszkała niedaleko mnie. W rzeczywistości jej dom znajdował się trzy ulice dalej, ale nastolatka znalazła szybki skrót, który prowadził przez posesje sąsiadów. Wystarczyło kilka razy przeskoczyć płot i stało się na przystanku. Kiedy zapytałam różowowłosą, po co tyle zachodu, odparła, że wsiadając do autobusu niedaleko mojego domu zawsze było dużo wolnych miejsc.
     - Stój! Cholera, no!
     Odwróciłam się, aby sprawdzić, jaka odległość dzieliła mnie od Raven i ze strachem dostrzegłam, że były to tylko nic nieznaczące dwa, może trzy. Wiedziałam, że nie zdążę dobiec nawet do fontanny w parku, a dziewczyna już mnie przegoni. Zatrzymałam się więc i lekko pochyliłam do przodu, aby złapać większy oddech. Dalsza ucieczka nie miała najmniejszego sensu.
     Nagle ktoś uderzył we mnie z ogromną siłą, przez co poleciałam na ziemię. Na szczęście trawa zamortyzowała upadek, ale i tak czułam pieczenie na dłoniach oraz kolanach. Nawet nie chciałam patrzeć na moje części ciała poobdzierane ze skóry i krwawiące. Na cudze zawsze, ale nie na własne.
     - No, przynajmniej się zatrzymałaś – mruknęła Raven prosto do mojego ucha. Ucieszyłam się, że to właśnie ona postanowiła mnie znokautować, a nie jakiś stary zboczeniec, który zupełnym przypadkiem potknął się na równym chodniku i wylądował na mnie.
     - Podnieś się, bo pewnie wyglądamy demoralizująco – odparłam.
     Różowowłosa prychnęła pod nosem, aczkolwiek wstała bez zbędnego narzekania, a nawet podała mi rękę, bym szybciej się podniosła.
     - Wiem, że jesteś zła, ale nie mogłam się powstrzymać przed obiciem mordy tej wywłoce.
     - Gdybyś to zrobiła, najprawdopodobniej dyrektorka wywaliłaby cię bez mrugnięcia okiem, a przy odrobinie szczęścia zawiesiła na dwa tygodnie. – Zaczęłam otrzepywać mundurek, który, pomimo spotkania pierwszego stopnia z trawą, nie zabarwił się na zielono.
     Raven odwróciła wzrok udając, że wyjątkowo zainteresowało ją drzewo stojące obok nas. Po chwili wyjęła z torby pełnej przypinek i naszywek z nazwami zespołów metalowych telefon tak wielki, że początkowo pomyślałam, iż był to tablet. Korciło mnie, aby zapytać, czy większego nie mieli w salonie, ale powstrzymałam się.
     - Dasz mi swój numer? – Popatrzyłam na dziewczynę, jakby właśnie spadła z drzewa, pod którym stałyśmy. – Pomyślałam, że wyskoczymy jutro na jakiś obiad czy coś. Na deskach, co ty na to? Umiesz w ogóle jeździć?
     Potwierdziłam niepewnym skinięciem głowy i nadal wpatrywałam się w koleżankę.
     - Nie zapraszam cię na randkę!
     - Jasne, tylko… - Nie byłam pewna, czy mogłam zapytać o to, co dręczyło mnie od chwili, gdy Raven zaproponowała wspólne wyjście. Bałam się jej reakcji, ale doszłam do wniosku, że przecież mnie nie zabije. – Jesteś metalem jeżdżącym na desce? Poważnie?
     Różowowłosa roześmiała się głośno, po czym objęła mnie i razem ruszyłyśmy do domów.


♥ ♥ ♥ ♥

1 komentarz:

  1. Witam, witam ;3
    Czy tylko ja dzisiaj jestem taka padnięta? To chodzenie po cmentarzach mnie wymęczyło... Jeszcze ojciec zabrał mnie na wycieczkę krajoznawczą i pokazał mi, gdzie miał swoją stacje wojskową. Ale nie narzekam, bardzo fajnie było ;)
    Mam nadzieję, że Ty również miło spędziłaś dzisiejszy dzień ;3
    Ale wracając do rozdziału.
    Mega podoba mi się Twój styl pisania. Ma w sobie takie specyficzne coś, co przyciąga i sprawia, że ryj mi się cały czas cieszy :D Chyba nic więcej z siebie nie wykrzeszę... Moje myśli przypominają kłębki kurzu turlające się na wietrze. Dosłownie. Mam nadzieję, że nie będziesz miała mi tego za złe ;)
    Serdecznie pozdrawiam i ślę mnóstwo weny :D

    OdpowiedzUsuń