Droga (nie) do miłości: Rozdział
6
„Łączymy
z sobą dwa elementy, które nigdy dotąd nie były połączone.
I
świat ulega zmianie.”
~J.
Barnes
Po tym, jak Raven wyraziła swoje
zainteresowanie mangą i anime miałam nadzieję, że zachce zapisać się do klubu
kultury japońskiej. Jednak podświadomie czułam, że dziewczyna w tej wrednej
główce wymyśliła coś bardziej upierdliwego. Tym razem również nie pomyliłam
się.
Zaciągnęła mnie i Dake’a do stoiska
żeńskiego klubu siatkarskiego. Sądząc po słowach brunetki stojącej po drugiej
stronie straganiku, mogłam domyślić się, że różowowłosa zdążyła zawitać tutaj
już wcześniej.
- Więc jednak zdecydowałaś się – rzuciła
radośnie nastolatka. – Nawet przyprowadziłaś koleżankę? Świetnie.
Dziewczyna odpowiedzialna za rekrutację
członków była zdecydowanie nazbyt entuzjastyczna. Każde słowo niemal
wykrzykiwała, a z jej twarzy nie schodził szeroki uśmiech. Nie polubiłam
brunetki. Na pierwszy rzut oka wydała mi się zbytnią optymistką, ukrywającą
swój prawdziwy charakter. Zawsze gardziłam osobami, które były za bardzo miłe i
życzliwe, wręcz sztuczne. W głębi duszy również obawiałam się ich. Przy
ludziach potrafiły być uprzejme do porzygu, a w cztery oczy wygarniały
najgorsze brudy tylko po to, by cię upokorzyć i ośmieszyć.
Z przemyśleń wyrwało mnie dopiero
szturchnięcie przez Raven. Zamrugałam szybko, po czym zorientowałam się, że
dziewczyna z klubu siatkarskiego wyciągnęła w moją stronę jakąś kartkę. Wzięłam
ją, aczkolwiek niechętnie.
- Wypełnijcie formularz i przynieście go
na piątkowe zebranie, które odbędzie się o szesnastej dziesięć na sali
gimnastycznej. – I znowu ten przeuroczy uśmieszek. Przez myśl mi przeszło, że
brunetka była bardziej wkurzająca od Dake’a i Debrah razem wziętych.
♥
W taki właśnie sposób znalazłam się na
ogromnej hali sportowej, podzielonej na dwie części kurtyną w kolorze zgniłej
zieleni. Na jednej połowie odbywało się spotkanie męskiego klubu
koszykarskiego, a na drugiej ślęczałam ja wraz z trzynastoma innymi
dziewczynami oraz trenerką – panią Williams. Po prostu nie mogłam wymarzyć
sobie lepszego piątkowego popołudnia.
Spojrzałam na ogromny zegar cyfrowy, który
był częścią tablicy punktowej. Minęło dopiero dwadzieścia minut spotkania, a ja
przez cały ten czas zastanawiałam się, co tak właściwie tutaj robiłam.
Nienawidziłam jakiejkolwiek formy sportu – nie dlatego, że trzeba się było przy
tym zmęczyć, po prostu nieprzyjemny zapach potu i mokre ubrania doprowadzały
mnie do szewskiej pasji.
- Chyba o czymś zapomniałam… - Pani
Williams przeczesała palcami jasne włosy, po czym postukała się palcem w czoło.
– Już wiem! Na następny trening przynieście sto dolarów na strój, w którym
będziecie występować podczas zawodów.
Dziewczyny w tym samym momencie
odkrzyknęły: tak jest!, oznajmiając,
że rozumieją. Nie pojmowałam ich entuzjazmu. Przecież to wyrzucanie pieniędzy w
błoto! Za stówę mogłabym kupić nowe buty i pewnie jeszcze zostałaby reszta.
Poza tym, czy to nie szkoła przypadkiem powinna fundować stroje sportowe?
- Dobrze, skoro część oficjalną mamy za
sobą, to weźcie piłki i w parach poodbijajcie. W między czasie będę przyglądać
się wam oraz oceniać, kto i co mniej więcej potrafi.
Niechętnie wstałam z wypolerowanej podłogi
i podeszłam do metalowego kosza z piłkami do siatkówki. Wzięłam jedną z nich,
która w moim odczuciu była najnowsza, a następnie skierowałam się w stronę
Raven. Różowowłosa wydawała się zachwycona zajęciami sportowymi. Niestety nie
mogłam podzielać jej entuzjazmu.
- Nie rozumiem, dlaczego jesteś taka
szczęśliwa. Zauważyłaś, że my jako jedyne nie mamy nawet metra sześćdziesięciu?
– Podałam piłkę koleżance i stanęłam naprzeciwko niej, opierając rękę na
biodrze.
- Najwyżej będziemy libero – odparła
dziewczyna, wzruszając przy tym ramionami. Po chwili, widząc moją nietęgą minę,
dodała: - Ale wiesz, kto to jest, prawda?
- Jasne, że tak – rzuciłam z nutą irytacji
w głosie.
Wiedziałam, na czym polegała funkcja libero w drużynie – siatkówka
oprócz koszykówki oraz piłki nożnej była jedynym sportem, o którym miałam
jakiekolwiek pojęcie. Jednak to wcale mnie nie uspokajało, wręcz przeciwnie.
Myśl, że na boisku będę mogła pełnić rolę eksperta od obrony przyprawiała mnie
o mdłości i zawroty głowy. Najzwyczajniej w świecie nie podobała mi się wizja
rzucania się po podłodze niczym szmaciana lalka.
Pieścisz
się ze sobą, Holly, oj taak. Od kiedy zrobiłaś się taka miękka, hm?
Od kiedy odkryłam, że łóżko to mój jedyny
przyjaciel.
- To co, bierzemy się do roboty, czy
będziemy tak stały jak idiotki? – Spojrzałam na Raven, która nadal była
przepełniona zbyt dużym optymizmem.
Kiwnęłam głową i przeszłam na drugą stronę
siatki.
Przez około dziesięć minut odbijałyśmy
sposobem górnym oraz dolnym. Na sali było słychać tylko dźwięk piłek
uderzających o podłogę oraz gwizdek trenera męskiej drużyny koszykówki
dochodzący z drugiej połowy.
- Świetnie, dziewczęta! A teraz zagrywki,
ale tylko górą – nakazała pani Williams, po czym pokazała, jak owa technika
wyglądała odbijając w powietrzu niewidzialną piłkę.
Wszystkie zawodniczki z okrągłymi
przedmiotami w rękach stanęły pod ścianą. Prawie jednocześnie wykonały serwy,
które bez żadnego problemu przeleciały na drugą część boiska. Złapałam w locie
piłkę odbitą przez Raven, a następnie ustawiłam się przy oszklonej stronie
hali. Właśnie miałam wykonać perfekcyjną zagrywkę godną zawodniczki klasy
światowej, gdy nagle dwuskrzydłowe drzwi sali gimnastycznej otworzyły się z
impetem. W przejściu stanęła Debrah ubrana w przykrótkie czarne spodenki i
żółtą koszulkę, którą wpuściła w dolną część garderoby.
- Przepraszam za spóźnienie, ale pani
dyrektor poprosiła mnie o uporządkowanie papierów pierwszoklasistów. – Brunetka
niczym na skrzydłach podleciała do trenerki, która na jej widok jakby
rozpromieniła się.
- Przybyła ulubienica pani Williams –
mruknęła z przekąsem dziewczyna stojąca obok mnie. Odwróciłam się w jej
stronę, jednak szybko tego pożałowałam. Osobą ogłaszającą swoje niezadowolenie
z powodu przybycia Debrah okazała się zielonooka odpowiedzialna za rekrutację
nowych członków do drużyny siatkówki. A już przez chwilę myślałam, że może
pozyskam nowego kompana do walki z tymczasową reprezentantką pierwszaków, bo
niewątpliwie podczas apelu wytoczyła ona wojnę Raven.
Szybko odwróciłam wzrok w stronę
różowowłosej, której mina nie wróżyła niczego dobrego. Oczy miała zmrużone i
nawet z tak sporej odległości, jaka nas dzieliła mogłam dostrzec, że jej dolna
warga niebezpiecznie drgała. Zupełnie, jakby dziewczyna miała zaraz rozpłakać
się, ale nie ze smutku czy niemocy, lecz z wściekłości, która zapewne ogarnęła
cały jej umysł.
Po chwili rozmowy z trenerką Debrah wzięła
piłkę z metalowego koszyka, po czym powolnym krokiem ruszyła w stronę
różowowłosej. Na moment przystanęła obok Raven, aby zamienić z nią kilka zdań.
Widziałam, że brunetka posłała swojej rozmówczyni pełne pogardy spojrzenie, a
następnie popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się niezwykle przyjaźnie. Zupełnie,
jakby przed dwiema sekundami nie próbowała sprowokować żeńskiej wersji Marilyna
Mansona, co niewątpliwie udało się jej.
To, co nastąpiło później trwało dosłownie
chwilę, ale ja widziałam tę sytuację, jakby w zwolnionym tempie. Raven sięgnęła
ręką w stronę rywalki, chcąc zapewne ją popchnąć albo pociągnąć za włosy. W
ostatnim momencie krzyknęłam, aby przestała, jednak to nic nie dało,
różowowłosa złapała Debrah za ramię i odwróciła w swoją stronę. Na twarzy
brunetki malowało się zdziwienie, a ja mogłam iść o zakład, że wystraszyła się
nagłej reakcji dziewczyny. Byłam pewna, że zaraz dojdzie do bójki – Raven
trzęsły się ręce, a jej złość niemal przybrała materialną formę.
Nagle rozległ się dźwięk gwizdka i
wszystko wróciło do normy. Różowowłosa puściła ramię Debrah, a ta znowu
uśmiechnęła się złośliwie. Ja natomiast zaczęłam oddychać.
♥
Szybko przemierzałam opustoszały szkolny
korytarz. Pewnie, bo kto normalny siedziałby w szkole do siedemnastej
trzydzieści? Do tego w piątek. Pchnęłam oszklone drzwi i wyszłam na
dziedziniec, na którym również nikogo nie było. Jedyne, co pozostało po trzydniowej
akcji Zapisz się do klubu! to
wydeptana trawa. Nie zwalniając tempa ruszyłam w stronę bramy, obok której
znajdowała się budka dozorcy, a urzędował w niej zgryźliwy staruszek o nazwisku
Carter. Mężczyzna na każdego patrzył spod byka. Jego niesympatyczne spojrzenie
zostało przez Raven ochrzczone: Co się na
mnie gapisz, jakbym ci bułkę obiecał?
Usłyszałam głośny trzask otwieranych drzwi, kiedy różowowłosa wyszła na zewnątrz.
Usłyszałam głośny trzask otwieranych drzwi, kiedy różowowłosa wyszła na zewnątrz.
- Czekaj, Wood! – krzyknęła dziewczyna,
ale nie miałam zamiaru reagować.
Nie chodziło o dziwne przezwisko, jakie
nadała mi nastolatka – przez całą środę zastanawiałam się, co ono oznaczało i
dopiero młodszy brat oświecił mnie, że Wood to druga część Hollywood. Zdenerwowało
mnie zachowanie Raven. Rozumiałam, że Debrah działała jej na nerwy jak mało
kto, ale rozwiązywanie spraw przemocą nie zgadzało się z moją polityką. Poza
tym, nie chciałam znowu nadstawiać karku za koleżankę jak w dniu rozpoczęcia
roku. Kurde, aż tak jej nie lubiłam.
Ciężkie kroki różowowłosej słyszałam coraz
wyraźniej, więc jeszcze bardziej przyśpieszyłam. Po chwili szybkiego marszu
obie zaczęłyśmy biec chodnikiem prowadzącym do parku. Nie była to nawet połowa
drogi do mojego domu, a już czułam ogromne zmęczenie spotęgowane
półtoragodzinnym treningiem. Miałam jednak nadzieję, że Raven odpuści sobie
pościg za mną, gdy miniemy jej miejsce zamieszkania. Podczas pierwszego
spotkania dziewczyny mogłam dać uciąć sobie rękę, że mieszkała niedaleko
mnie. W rzeczywistości jej dom znajdował się trzy ulice dalej, ale nastolatka znalazła
szybki skrót, który prowadził przez posesje sąsiadów. Wystarczyło kilka razy
przeskoczyć płot i stało się na przystanku. Kiedy zapytałam różowowłosą, po co
tyle zachodu, odparła, że wsiadając do autobusu niedaleko mojego domu zawsze
było dużo wolnych miejsc.
- Stój! Cholera, no!
Odwróciłam się, aby sprawdzić, jaka
odległość dzieliła mnie od Raven i ze strachem dostrzegłam, że były to tylko
nic nieznaczące dwa, może trzy. Wiedziałam, że nie zdążę dobiec nawet do
fontanny w parku, a dziewczyna już mnie przegoni. Zatrzymałam się więc i lekko
pochyliłam do przodu, aby złapać większy oddech. Dalsza ucieczka nie miała
najmniejszego sensu.
Nagle ktoś uderzył we mnie z ogromną siłą,
przez co poleciałam na ziemię. Na szczęście trawa zamortyzowała upadek, ale i
tak czułam pieczenie na dłoniach oraz kolanach. Nawet nie chciałam patrzeć na
moje części ciała poobdzierane ze skóry i krwawiące. Na cudze zawsze, ale nie
na własne.
- No, przynajmniej się zatrzymałaś –
mruknęła Raven prosto do mojego ucha. Ucieszyłam się, że to właśnie ona
postanowiła mnie znokautować, a nie jakiś stary zboczeniec, który zupełnym
przypadkiem potknął się na równym chodniku i wylądował na mnie.
- Podnieś się, bo pewnie wyglądamy
demoralizująco – odparłam.
Różowowłosa prychnęła pod nosem, aczkolwiek wstała bez zbędnego narzekania, a nawet podała mi rękę, bym szybciej się podniosła.
- Wiem, że jesteś zła, ale nie mogłam się
powstrzymać przed obiciem mordy tej wywłoce.
- Gdybyś to zrobiła, najprawdopodobniej
dyrektorka wywaliłaby cię bez mrugnięcia okiem, a przy odrobinie szczęścia
zawiesiła na dwa tygodnie. – Zaczęłam otrzepywać mundurek, który, pomimo spotkania
pierwszego stopnia z trawą, nie zabarwił się na zielono.
Raven odwróciła wzrok udając, że wyjątkowo
zainteresowało ją drzewo stojące obok nas. Po chwili wyjęła z torby pełnej
przypinek i naszywek z nazwami zespołów metalowych telefon tak wielki, że
początkowo pomyślałam, iż był to tablet. Korciło mnie, aby zapytać, czy
większego nie mieli w salonie, ale powstrzymałam się.
- Dasz mi swój numer? – Popatrzyłam na
dziewczynę, jakby właśnie spadła z drzewa, pod którym stałyśmy. – Pomyślałam,
że wyskoczymy jutro na jakiś obiad czy coś. Na deskach, co ty na to? Umiesz w
ogóle jeździć?
Potwierdziłam niepewnym skinięciem głowy i
nadal wpatrywałam się w koleżankę.
- Nie zapraszam cię na randkę!
- Jasne, tylko… - Nie byłam pewna, czy
mogłam zapytać o to, co dręczyło mnie od chwili, gdy Raven zaproponowała
wspólne wyjście. Bałam się jej reakcji, ale doszłam do wniosku, że przecież
mnie nie zabije. – Jesteś metalem jeżdżącym na desce? Poważnie?
Różowowłosa roześmiała się głośno, po czym
objęła mnie i razem ruszyłyśmy do domów.
♥ ♥ ♥ ♥
Witam, witam ;3
OdpowiedzUsuńCzy tylko ja dzisiaj jestem taka padnięta? To chodzenie po cmentarzach mnie wymęczyło... Jeszcze ojciec zabrał mnie na wycieczkę krajoznawczą i pokazał mi, gdzie miał swoją stacje wojskową. Ale nie narzekam, bardzo fajnie było ;)
Mam nadzieję, że Ty również miło spędziłaś dzisiejszy dzień ;3
Ale wracając do rozdziału.
Mega podoba mi się Twój styl pisania. Ma w sobie takie specyficzne coś, co przyciąga i sprawia, że ryj mi się cały czas cieszy :D Chyba nic więcej z siebie nie wykrzeszę... Moje myśli przypominają kłębki kurzu turlające się na wietrze. Dosłownie. Mam nadzieję, że nie będziesz miała mi tego za złe ;)
Serdecznie pozdrawiam i ślę mnóstwo weny :D