Spis lektur obowiązkowych

poniedziałek, 2 listopada 2015

Droga (nie) do miłości: Rozdział 7
„Samotnym jest się wtedy, gdy ma się na to czas.”
~J. L. Wiśniewski

     Leżałam na łóżku wpatrując się w biały sufit. Promienie słońca wpadały do pokoju przez duże okno i drzwi balkonowe, po czym zatrzymywały się na mojej twarzy, ale za nic nie miałam ochoty zasunąć zasłon. Może źle to ujęłam – naprawdę chciałam to zrobić, po prostu sił mi brakowało. Po wczorajszym treningu ledwo byłam w stanie oddychać. Okropne zakwasy dopadły chyba każdą część mojego ciała, a rany na dłoniach i kolanach piekły niemiłosiernie. Odechciewało mi się wszystkiego na myśl, że za godzinę muszę stawić się na przystanku autobusowym. Już miałam sięgnąć po telefon leżący na etażerce obok łóżka i zawiadomić Raven, że z naszego spotkania nic nie wyjdzie, ale uświadomiłam sobie, jaki był dzisiaj dzień – sobota. Wielkie Porządki w wykonaniu mojej mamy to katusze o wiele gorsze niż jazda na desce z zakwasami oraz zdartymi kolanami.
     Powoli usiadłam na wygodnym materacu. Puchowa kołdra w poszwie z czarno-białymi pasami osunęła się z moich ramion, ukazując światu małe piersi. Wczoraj byłam tak zmęczona, że po szybkim prysznicu od razu położyłam się spać, nawet nie fatygując się założeniem piżamy. Jakby na dowód tego, z oparcia obrotowego fotela spadł biały ręcznik.
     Nagle mój telefon zawibrował. Z zaskoczenia aż podskoczyłam, przez co przeszła mnie fala okropnego bólu. Sięgnęłam po komórkę i odczytałam wiadomość.
     Od: Raven
     Treść: Mam nadzieję, że nie zapomniałaś o naszej NIE-RANDCE. Jeżeli się spóźnisz,
                 to wiedz, że wiem, gdzie mieszkasz. Duncan powie wszystko za średnią pizzę.
     Przez chwilę poczułam się obserwowana. Rozglądałam się dookoła w poszukiwaniu kamer, podsłuchów lub przedmiotów, których wcześniej nie było w pokoju. Zwlekłam się z łóżka i, nie zważając na brak ubrania, podeszłam do drzwi balkonowych. Omiotłam wzrokiem wszystkie krzewy oraz drzewa, aby upewnić się, że za żadnym nie czaiła się różowowłosa. Świetnie, nie dość, że bolała mnie każda część ciała, to jeszcze dopadło mnie dziwne uczucie bycia śledzoną.
     Westchnęłam z politowaniem. Nie mogłam uwierzyć, że takie absurdalne myśli wkradły się do mojej głowy. Zawsze należałam do realistów. Nie ufałam przesądom i byłam w stanie zaakceptować tylko to, co widziałam. Jednak od niedawna – konkretnie od dnia, w którym zamieszkałam w Crystal Hills – zaczęłam wariować. Wyobrażałam sobie dziwne rzeczy, jak Pisklęta-Zombie będące w rzeczywistości szczeniakiem, który utknął w dziurze lub tragiczną śmierć jednej z uczennic mojej szkoły. Nie wiedziałam, czy powinnam częściej chodzić do psychiatry, czy po prostu to miasteczko miało na mnie zły wpływ. No bo, kurde, ludzie nie miewali przeczuć, że byli obserwowani przez to, że dostali SMS-a.
     W nerwowym geście przyklepałam przydługą grzywką, a następnie podeszłam do szafy. Założyłam bieliznę oraz skarpetki, naciągnęłam na tyłek czarne spodnie i włożyłam przez głowę bluzę z Myszką Miki. Ubrana i nadal półprzytomna pochwyciłam telefon, po czym zeszłam na dół. Skierowałam się do jadalnio-kuchni, gdzie spodziewałam się ujrzeć moją wesołą rodzinkę. Jednak pomieszczenie było puste. Wyjęłam z dwudrzwiowej lodówki ostatnie trzy kawałki pizzy z kurczakiem, które już po chwili grzały się w mikrofalówce. Szczerze nienawidziłam gotować, a zwłaszcza w weekendy, więc zamiast zrobić sobie pożywne śniadanko postanowiłam odgrzać wczorajszy obiad. Leniuch ze mnie, jakich mało.
     Po kilku minutach siedziałam na jednej z dwóch półokrągłych kanap w salonie i ze znudzeniem przełączałam kanały telewizyjne zajadając przy tym pizzę. Czy tylko ja miewałam wrażenie, że w soboty nie lecą żadne sensowne programy?
     - Jak na sportowca nie odżywiasz się zbyt zdrowo, córcia.
     Skierowałam znudzone spojrzenie jasnozielonych oczu na tatę stojącego w przejściu. Jego ciemne włosy sterczały na wszystkie strony, jakby przez co najmniej tydzień nie miały kontaktu z grzebieniem.
     - Daj spokój. Już ci mówiłam, że zapisałam się do tego klubu ze względu na koleżankę. Gdy przyjdzie co do czego, nawet nie wstanę z ławki – powiedziałam obojętnie, po czym ostentacyjnie ugryzłam duży kawałek pizzy.
     Tata westchnął z rezygnacją i odszedł gdzieś, żeby po chwili znów wrócić do salonu.
     - Widziałaś może moje kije do golfa? Nigdzie nie mogę ich znaleźć.
     - Szukałeś w biurze?
     - Właśnie stamtąd wracam.
     - Może zostawiłeś w aucie. – Mężczyzna pokręcił głową. – To pewnie mama je sprzątnęła.
     - Nie pomagasz, córcia.
     - Nawet nie zamierzałam – odparłam szczerze, na co tata przeklął pod nosem.
     - Ron, jak ty się przy dziecku wyrażasz?
     Pojawiła się Wspaniała Królowa Sarah – wreszcie nastanie ład i porządek. 
     Raczej chaos i cierpienie niewinnych.
     Szybko zdjęłam nogi ze szklanego stolika na kawę, ale nie umknęło to uwadze mamy.
     - Holly, co ja mówiłam? – Jej głos był równie przerażający niczym wampir w południe, ale nie powiedziałam tego na głos, żeby nie sprawić rodzicielce przykrości. Chciałam, aby żyła w przekonaniu, że nadal budziła we mnie respekt jak przed kilkoma laty.
     W odpowiedzi pokiwałam głową na wszystkie strony, a kobieta dodała:
     - Chyba, że chcesz pomóc mi w porządkach…
     - Nie, dzięki – burknęłam i wzięłam do ust ostatni kawałek śniadania.
     - Kochanie, widziałaś gdzieś moje kije do golfa? – zapytał tata.
     Oj, człowieku, nawet nie wiesz, w co się wpakowałeś…
     Wiedział. Robił to od piętnastu lat i zawsze źle na tym wychodził, ale masochizm mieliśmy najwidoczniej w genach.
     - Tydzień temu schowałeś je do szafy w sypialni, robiąc przy tym rozgardiasz. – Mama każde słowo wypowiedziała przez zaciśnięte zęby, ale zanim zdążyła wybuchnąć ojca już nie było. Pomimo coraz częstszych przejawów głupoty, zachował jeszcze jako taki instynkt samozachowawczy. No cóż, starość nie radość.


     Równo o trzynastej stanęłam obok znaku informującego, że był tutaj przystanek autobusowy. Przyłożyłam zabandażowaną dłoń do twarzy, aby choć trochę zasłonić oczy przed słońcem. Wypatrywałam Raven z oddali, ale nie dostrzegłam jej. Tak naciskała na mnie, żebym przyszła punktualnie, a sama się spóźniała. Przesunęłam deskę pod metalowy płot ogradzający plac zabaw, po czym usiadłam na niej. Dzisiejszego dnia pogoda była całkiem znośna. Pomimo palącego słońca wiał przyjemny wiaterek, dzięki któremu jakoś dawałam radę wysiedzieć na zewnątrz. Jako człowiek urodzony w grudniu uwielbiałam niskie temperatury i niemal umierałam, gdy termometr wskazywał więcej niż dwadzieścia stopni.
     Po około pięciu minutach usłyszałam nadjeżdżającą Raven. Szczęka omal nie opadła mi do ziemi, gdy dostrzegłam na nogach różowowłosej bordowe trampki zamiast glanów.
     - Siema, Wood. Długo czekasz? – Dziewczyna zwinnym ruchem zeszła z deski i wzięła ją do ręki. Mogłam dostrzec, że od strony kółek drewno było pomalowane na biało i pełne różnych napisów oraz rysunków.
     - Chwilę. – Podniosłam się, po czym otrzepałam spodnie. – Gdzie jedziemy?
     - Co powiesz na chińszczyznę? Niedaleko jest świetna restauracja Wéi Dao Mao. Mają tam nawet ciasteczka z wróżbami. Co prawda, nigdy mi się nie sprawdziły, ale to i tak czadowe.
     Zgodziłam się. Nigdy nie byłam w tej knajpce, a skoro Raven tak ją zachwalała, pewnie miała ku temu powód. Chociaż, biorąc pod uwagę fakt, że wkopała mnie w niezłe bagno z klubem siatkarskim, nabierałam pewnych wątpliwości, czy rzeczywiście chciałam jeść chińskie żarcie rekomendowane przez nią.
     Niecałe piętnaście minut później stałyśmy pod małą restauracyjką. Mieściła się ona w dosyć sporym, dwupiętrowym budynku. Obok baru był sklep z wywieszoną na drzwiach kartką głoszącą, że wkrótce będzie miało miejsce otwarcie butiku. Z czystej ciekawości podeszłam do witryny i zajrzałam do środka. Wnętrze lokalu zostało bardzo bogato urządzone. Jasna, marmurowa podłoga lśniła czystością, a kremowe tapety z czarnymi, asymetrycznymi zawijasami były niemal niewidoczne zza licznych półek i obramowanych zdjęć przedstawiających modelki w strojach z dawnych epok. Przy przeciwległej ścianie dostrzegłam długą ladę, na której stały różnej wielkości pakunki. Jednak największą uwagę przykuwał kryształowy żyrandol odbijający promienie słoneczne, które w cudowny sposób skakały po butiku niczym małe wróżki. Na ten widok zaparło mi dech w piersiach. Nie należałam do ludzi przesadnie rozczulających się, ale ta scena była wręcz magiczna.
     - Nieźle, co? Podobno należy do jakiegoś przystojniaka, który niedawno wprowadził się do Crystal Hills. – Raven podeszła do mnie i również zajrzała do środka sklepu przez witrynę. – Ale zakupów raczej tam nie zrobię, to kompletnie nie mój styl.
     - Mój również, jednak zorientować się nie zaszkodzi – odparłam, nadal przyglądając się imponującemu żyrandolowi.
     - Chodź – mruknęła niecierpliwie dziewczyna, po czym wciągnęła mnie do restauracji.
     Chińska knajpka wyglądała dokładnie tak, jak ją sobie wyobrażałam. Dominującym kolorem był czerwony, który nie pokrywał jedynie sufitu, ponieważ na nim znajdował się ogromny podświetlany witraż z krajobrazem Chin. Po całej sali rozstawione zostały różnej wielkości stoliki wykonane z ciemnego drewna. Naprzeciwko wejścia stał sporej wielkości bar z dwiema kolumnami, za którym urzędowała starsza kobieta – Azjatka. Na ścianach wisiały lampiony oraz oprawione w ramki zdjęcia i kartki zapisane chińskim pismem.
     - Dzień dobry, pani Mao! – krzyknęła wesoło Raven, a następnie lekko schyliła się, złożywszy uprzednio ręce jak do modlitwy. Poszłam w ślady koleżanki, na co starsza kobieta odpowiedziała tym samym gestem.
     Rozejrzałam się dookoła i dostrzegłam, iż byłyśmy jedynymi klientkami. Stwierdziłam, że to trochę dziwne, w końcu właśnie trwała pora obiadowa. Zajęłam miejsce przy większym stoliku obok okna, skąd doskonale było widać ulicę i spacerujących ludzi.
     Po chwili na krześle obok usiadła Raven. Trzymała w ręku dwie karty menu. Jedną podała mi, po czym zabrałyśmy się za czytanie nazw potraw. Niektóre były naprawdę przedziwne i miałam pewne trudności z wymówieniem ich, ale większość brzmiała bardzo po angielsku.
     - Na przystawkę poproszę paluszki z kraba – powiedziałam, przerzucając kilka kartek, żeby dotrzeć do listy dań głównych. – A później zjem pikantne krewetki po syczuańsku.
     - Zawsze to biorę! – wyznała uradowana różowowłosa, nie patrząc na mnie. Uwagę skupiła na spisie deserów. – Na koniec chcę tapiokę z gotowanymi jabłkami i morelami.
     - To samo.
     Spojrzałyśmy na siebie z Raven w jednakowym momencie i krzyknęłyśmy: 
     - Do tego ciasteczko z wróżbą razy dwa i sok pomarańczowy!
     Kobieta stojąca za barem roześmiała się, a później zniknęła na zapleczu, które od głównej sali było oddzielone bordową zasłoną ze złotymi zdobieniami i frędzlami na dole.
     - Zdajesz sobie sprawę, że to wygląda jak randka? – zagaiłam wesoło, na co dziewczyna uśmiechnęła się w dosyć prowokacyjny sposób.   
     Nagle drzwi restauracji otworzyły się, przerywając nam tym samym chwilę niewinnego flirtu. Do środka weszły dwie dziewczyny. Pierwsza z nich była dosyć niska i wręcz chorobliwie chuda, co doskonale podkreślała szara bluza, która wisiała na niej niczym worek. Mleczna skóra bardzo dobrze komponowała się z fioletowymi włosami związanymi w niedokładnego koka. Niektóre z niesfornych kosmyków uciekły z sideł rwącej gumki i spokojnie opadły na drobną twarz nastolatki.
     Powoli przeniosłam wzrok na drugą przybyszkę. Jeżeli poziom wychudzenia fioletowowłosej dziewczyny lekko mnie zszokował, to teraz znalazłam się na skraju histerii.
     Wysoka brunetka o prostych włosach sięgających pasa spojrzała na nas swoimi zielonymi oczami i jakby rozpromieniła się. Na jej trójkątną twarz wkradł się przyjacielski uśmiech. Członkini klubu siatkarskiego powiedziała coś swojej towarzyszce, po czym obie ruszyły do naszego stolika. W środku aż się we mnie zagotowało, gdy pomyślałam o wspólnym obiedzie z tymi dwiema personami.
     - Cześć, koleżanki – rzuciła wesoło brunetka, jednocześnie zajmując wolne miejsce przy stole. – Możemy się dosiąść?
     - Pewnie, w końcu takie tłumy, że nie ma, jak palcem kiwnąć – odparłam sarkastycznie, a usta rozciągnęłam w sztucznym uśmiechu.
     Zielonooka, jakby zupełnie niezrażona moimi słowami, odsunęła krzesło koleżance. Jednak dziewczyna najwidoczniej nie zamierzała na nim siadać, ponieważ w dalszym ciągu stała w tym samym miejscu. Jedynie patrzyła na mnie wystraszonym wzrokiem, a z jej miny mogłam wywnioskować, że bardzo pragnęła być w każdym innym miejscu na Ziemi. Nawet Mount Everest byłby dla niej lepszą lokalizacją niż mała chińska knajpka w Crystal Hills.
     - Nie przejmujcie się nią i zajmujcie miejsca. Biedna się nie wyspała i teraz docina każdemu, prawda, Holly? – Raven posłała mi spojrzenie, którym jasno dała do zrozumienia, że nie przyjmowała odmowy.


♥ ♥ ♥ ♥

2 komentarze:

  1. JAAAY! Rozdział tak szybko! Coś co raduje mnie ogromnie po całym dniu upiornych lekcji i liczeniu równanek... Boże... jak ja mam ochotę na pyszniutką, gorącą kawusię z mleczkiem... ale już jest za późno i nie mogę ;C
    Albo mi się wydaje, albo rozdział jest jakoś... wyjątkowo dłuższy niż pozostałe. Może mi się tylko tak wydaje, ale jednak... Z resztą nie ważne. Rozdział oczywiście tak jak poprzednie wyszedł ci świetnie <3
    Ojj... jak ja doskonale rozumiem ból Holly... Ahh... na samą myśl o tym dniu wszystko zaczyna mnie boleć ;/ Kilka lat temu dzień przed zakończeniem roku szkolnego miałam zdawanie na pas... A do szkoły wymyśliłam sobie szpilki... Najgorsze co mogło być. Ale szczerze mimo wszystko żałuje, że musiałam zrezygnować z treningów.
    Szczerze powiedziawszy to trochę przeraził mnie opis Violetty. Znaczy... podobnie sobie wyobrażam tą dziewczynę (nawet w klasie mi się trafiła podobna do niej, tylko ma prawie czarne włosy), ale nie aż tak przerażająco chudą... Jej... Aż kojarzy mi się z trupem, albo zombie ;D
    I patrz... miałam taki piękniutki długaśny komentarz w głowie i nagle PUFF i nie ma ;c Jak ja tego nie lubię... ._. Mój mózg czasem naprawdę chce mnie doprowadzić od załamania. Ehh.. no nic. Pozostaje mi tylko zakończyć ;)
    Tak więc, jak pisałam na początku rozdział cudowniutki, długaśny taki jak lubię... Najbardziej mi się podobają te porównywania XD czasami jakbym słyszała swoją przyjaciółkę Hahah.
    Oczywiście jak zawsze czekam na kolejny, gorąco pozdrawiam, życzę zapału do nauki i ogromu weny, który cię nie opuści <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Za poźno komentuję, ja głupia... Masz wspaniałego bloga! I love it, Panienko Kernit!

    OdpowiedzUsuń