Droga (nie) do miłości: Rozdział
7
„Samotnym
jest się wtedy, gdy ma się na to czas.”
~J.
L. Wiśniewski
Leżałam na łóżku wpatrując się w biały
sufit. Promienie słońca wpadały do pokoju przez duże okno i drzwi balkonowe, po
czym zatrzymywały się na mojej twarzy, ale za nic nie miałam ochoty zasunąć
zasłon. Może źle to ujęłam – naprawdę chciałam to zrobić, po prostu sił mi brakowało. Po wczorajszym treningu ledwo byłam w stanie oddychać. Okropne
zakwasy dopadły chyba każdą część mojego ciała, a rany na dłoniach i kolanach
piekły niemiłosiernie. Odechciewało mi się wszystkiego na myśl, że za godzinę
muszę stawić się na przystanku autobusowym. Już miałam sięgnąć po telefon
leżący na etażerce obok łóżka i zawiadomić Raven, że z naszego spotkania nic
nie wyjdzie, ale uświadomiłam sobie, jaki był dzisiaj dzień – sobota. Wielkie Porządki w wykonaniu mojej mamy
to katusze o wiele gorsze niż jazda na desce z zakwasami oraz zdartymi
kolanami.
Powoli usiadłam na wygodnym materacu.
Puchowa kołdra w poszwie z czarno-białymi pasami osunęła się z moich ramion,
ukazując światu małe piersi. Wczoraj byłam tak zmęczona, że po szybkim
prysznicu od razu położyłam się spać, nawet nie fatygując się założeniem
piżamy. Jakby na dowód tego, z oparcia obrotowego fotela spadł biały ręcznik.
Nagle mój telefon zawibrował. Z
zaskoczenia aż podskoczyłam, przez co przeszła mnie fala okropnego bólu.
Sięgnęłam po komórkę i odczytałam wiadomość.
Od:
Raven
Treść: Mam nadzieję, że nie zapomniałaś o
naszej NIE-RANDCE. Jeżeli się spóźnisz,
to wiedz, że wiem, gdzie mieszkasz. Duncan powie wszystko za średnią
pizzę.
Przez chwilę poczułam się obserwowana.
Rozglądałam się dookoła w poszukiwaniu kamer, podsłuchów lub przedmiotów,
których wcześniej nie było w pokoju. Zwlekłam się z łóżka i, nie zważając na
brak ubrania, podeszłam do drzwi balkonowych. Omiotłam wzrokiem wszystkie
krzewy oraz drzewa, aby upewnić się, że za żadnym nie czaiła się różowowłosa.
Świetnie, nie dość, że bolała mnie każda część ciała, to jeszcze dopadło mnie
dziwne uczucie bycia śledzoną.
Westchnęłam z politowaniem. Nie mogłam
uwierzyć, że takie absurdalne myśli wkradły się do mojej głowy. Zawsze
należałam do realistów. Nie ufałam przesądom i byłam w stanie zaakceptować
tylko to, co widziałam. Jednak od niedawna – konkretnie od dnia, w którym
zamieszkałam w Crystal Hills – zaczęłam wariować. Wyobrażałam sobie dziwne
rzeczy, jak Pisklęta-Zombie będące w rzeczywistości szczeniakiem, który utknął
w dziurze lub tragiczną śmierć jednej z uczennic mojej szkoły. Nie wiedziałam,
czy powinnam częściej chodzić do psychiatry, czy po prostu to miasteczko miało
na mnie zły wpływ. No bo, kurde, ludzie nie miewali przeczuć, że byli obserwowani
przez to, że dostali SMS-a.
W nerwowym geście przyklepałam przydługą
grzywką, a następnie podeszłam do szafy. Założyłam bieliznę oraz skarpetki,
naciągnęłam na tyłek czarne spodnie i włożyłam przez głowę bluzę z Myszką Miki.
Ubrana i nadal półprzytomna pochwyciłam telefon, po czym zeszłam na dół.
Skierowałam się do jadalnio-kuchni, gdzie spodziewałam się ujrzeć moją wesołą
rodzinkę. Jednak pomieszczenie było puste. Wyjęłam z dwudrzwiowej lodówki
ostatnie trzy kawałki pizzy z kurczakiem, które już po chwili grzały się w
mikrofalówce. Szczerze nienawidziłam gotować, a zwłaszcza w weekendy, więc
zamiast zrobić sobie pożywne śniadanko postanowiłam odgrzać wczorajszy obiad.
Leniuch ze mnie, jakich mało.
Po kilku minutach siedziałam na jednej z
dwóch półokrągłych kanap w salonie i ze znudzeniem przełączałam kanały
telewizyjne zajadając przy tym pizzę. Czy tylko ja miewałam wrażenie,
że w soboty nie lecą żadne sensowne programy?
- Jak na sportowca nie odżywiasz się zbyt
zdrowo, córcia.
Skierowałam znudzone spojrzenie
jasnozielonych oczu na tatę stojącego w przejściu. Jego ciemne włosy sterczały
na wszystkie strony, jakby przez co najmniej tydzień nie miały kontaktu z
grzebieniem.
- Daj spokój. Już ci mówiłam, że zapisałam
się do tego klubu ze względu na koleżankę. Gdy przyjdzie co do czego, nawet nie
wstanę z ławki – powiedziałam obojętnie, po czym ostentacyjnie ugryzłam duży
kawałek pizzy.
Tata westchnął z rezygnacją i odszedł
gdzieś, żeby po chwili znów wrócić do salonu.
- Widziałaś może moje kije do golfa?
Nigdzie nie mogę ich znaleźć.
- Szukałeś w biurze?
- Właśnie stamtąd wracam.
- Może zostawiłeś w aucie. – Mężczyzna
pokręcił głową. – To pewnie mama je sprzątnęła.
- Nie pomagasz, córcia.
- Nawet nie zamierzałam – odparłam
szczerze, na co tata przeklął pod nosem.
- Ron, jak ty się przy dziecku wyrażasz?
Pojawiła się Wspaniała Królowa Sarah –
wreszcie nastanie ład i porządek.
Raczej chaos i cierpienie niewinnych.
Szybko zdjęłam nogi ze szklanego stolika na kawę, ale nie umknęło to uwadze mamy.
Raczej chaos i cierpienie niewinnych.
Szybko zdjęłam nogi ze szklanego stolika na kawę, ale nie umknęło to uwadze mamy.
- Holly, co ja mówiłam? – Jej głos był
równie przerażający niczym wampir w południe, ale nie powiedziałam tego na
głos, żeby nie sprawić rodzicielce przykrości. Chciałam, aby żyła w przekonaniu,
że nadal budziła we mnie respekt jak przed kilkoma laty.
W odpowiedzi pokiwałam głową na wszystkie
strony, a kobieta dodała:
- Chyba, że chcesz pomóc mi w porządkach…
- Nie, dzięki – burknęłam i wzięłam do ust
ostatni kawałek śniadania.
- Kochanie, widziałaś gdzieś moje kije do
golfa? – zapytał tata.
Oj,
człowieku, nawet nie wiesz, w co się wpakowałeś…
Wiedział. Robił to od piętnastu lat i
zawsze źle na tym wychodził, ale masochizm mieliśmy najwidoczniej w genach.
- Tydzień temu schowałeś je do szafy w
sypialni, robiąc przy tym rozgardiasz. – Mama każde słowo wypowiedziała przez
zaciśnięte zęby, ale zanim zdążyła wybuchnąć ojca już nie było. Pomimo coraz
częstszych przejawów głupoty, zachował jeszcze jako taki instynkt
samozachowawczy. No cóż, starość nie radość.
♥
Równo o trzynastej stanęłam obok znaku
informującego, że był tutaj przystanek autobusowy. Przyłożyłam zabandażowaną
dłoń do twarzy, aby choć trochę zasłonić oczy przed słońcem. Wypatrywałam Raven
z oddali, ale nie dostrzegłam jej. Tak naciskała na mnie, żebym przyszła punktualnie,
a sama się spóźniała. Przesunęłam deskę pod metalowy płot ogradzający plac
zabaw, po czym usiadłam na niej. Dzisiejszego dnia pogoda była całkiem znośna. Pomimo palącego słońca wiał przyjemny wiaterek, dzięki któremu jakoś dawałam
radę wysiedzieć na zewnątrz. Jako człowiek urodzony w grudniu uwielbiałam
niskie temperatury i niemal umierałam, gdy termometr wskazywał więcej niż
dwadzieścia stopni.
Po około pięciu minutach usłyszałam
nadjeżdżającą Raven. Szczęka omal nie opadła mi do ziemi, gdy dostrzegłam na nogach
różowowłosej bordowe trampki zamiast glanów.
- Siema, Wood. Długo czekasz? – Dziewczyna
zwinnym ruchem zeszła z deski i wzięła ją do ręki. Mogłam dostrzec, że od
strony kółek drewno było pomalowane na biało i pełne różnych napisów oraz
rysunków.
- Chwilę. – Podniosłam się, po czym
otrzepałam spodnie. – Gdzie jedziemy?
- Co powiesz na chińszczyznę? Niedaleko
jest świetna restauracja Wéi Dao Mao.
Mają tam nawet ciasteczka z wróżbami. Co prawda, nigdy mi się nie sprawdziły,
ale to i tak czadowe.
Zgodziłam się. Nigdy nie byłam w tej
knajpce, a skoro Raven tak ją zachwalała, pewnie miała ku temu powód.
Chociaż, biorąc pod uwagę fakt, że wkopała mnie w niezłe bagno z klubem
siatkarskim, nabierałam pewnych wątpliwości, czy rzeczywiście chciałam jeść
chińskie żarcie rekomendowane przez nią.
Niecałe piętnaście minut później stałyśmy
pod małą restauracyjką. Mieściła się ona w dosyć sporym, dwupiętrowym budynku.
Obok baru był sklep z wywieszoną na drzwiach kartką głoszącą, że
wkrótce będzie miało miejsce otwarcie butiku. Z czystej ciekawości podeszłam do
witryny i zajrzałam do środka. Wnętrze lokalu zostało bardzo bogato urządzone.
Jasna, marmurowa podłoga lśniła czystością, a kremowe tapety z czarnymi,
asymetrycznymi zawijasami były niemal niewidoczne zza licznych półek i
obramowanych zdjęć przedstawiających modelki w strojach z dawnych epok. Przy przeciwległej
ścianie dostrzegłam długą ladę, na której stały różnej wielkości pakunki. Jednak
największą uwagę przykuwał kryształowy żyrandol odbijający promienie słoneczne,
które w cudowny sposób skakały po butiku niczym małe wróżki. Na ten widok
zaparło mi dech w piersiach. Nie należałam do ludzi przesadnie rozczulających
się, ale ta scena była wręcz magiczna.
- Nieźle, co? Podobno należy do jakiegoś
przystojniaka, który niedawno wprowadził się do Crystal Hills. – Raven podeszła
do mnie i również zajrzała do środka sklepu przez witrynę. – Ale zakupów raczej tam nie
zrobię, to kompletnie nie mój styl.
- Mój również, jednak zorientować się nie
zaszkodzi – odparłam, nadal przyglądając się imponującemu żyrandolowi.
- Chodź – mruknęła niecierpliwie dziewczyna,
po czym wciągnęła mnie do restauracji.
Chińska knajpka wyglądała dokładnie tak,
jak ją sobie wyobrażałam. Dominującym kolorem był czerwony, który nie pokrywał
jedynie sufitu, ponieważ na nim znajdował się ogromny podświetlany witraż z
krajobrazem Chin. Po całej sali rozstawione zostały różnej wielkości stoliki
wykonane z ciemnego drewna. Naprzeciwko wejścia stał sporej wielkości bar z
dwiema kolumnami, za którym urzędowała starsza kobieta – Azjatka. Na ścianach
wisiały lampiony oraz oprawione w ramki zdjęcia i kartki zapisane chińskim
pismem.
- Dzień dobry, pani Mao! – krzyknęła
wesoło Raven, a następnie lekko schyliła się, złożywszy uprzednio ręce jak do
modlitwy. Poszłam w ślady koleżanki, na co starsza kobieta odpowiedziała tym samym gestem.
Rozejrzałam się dookoła i dostrzegłam, iż byłyśmy
jedynymi klientkami. Stwierdziłam, że to trochę dziwne, w końcu właśnie trwała
pora obiadowa. Zajęłam miejsce przy większym stoliku obok okna, skąd doskonale
było widać ulicę i spacerujących ludzi.
Po chwili na krześle obok usiadła Raven. Trzymała w ręku dwie karty menu. Jedną podała mi, po czym zabrałyśmy się za
czytanie nazw potraw. Niektóre były naprawdę przedziwne i miałam pewne
trudności z wymówieniem ich, ale większość brzmiała bardzo po angielsku.
- Na przystawkę poproszę paluszki z kraba
– powiedziałam, przerzucając kilka kartek, żeby dotrzeć do listy dań głównych.
– A później zjem pikantne krewetki po syczuańsku.
- Zawsze to biorę! – wyznała uradowana
różowowłosa, nie patrząc na mnie. Uwagę skupiła na spisie deserów. – Na koniec
chcę tapiokę z gotowanymi jabłkami i morelami.
- To samo.
Spojrzałyśmy na siebie z Raven w
jednakowym momencie i krzyknęłyśmy:
- Do tego ciasteczko z wróżbą razy dwa i sok pomarańczowy!
Kobieta stojąca za barem roześmiała się, a później zniknęła na zapleczu, które od głównej sali było oddzielone bordową zasłoną ze złotymi zdobieniami i frędzlami na dole.
- Do tego ciasteczko z wróżbą razy dwa i sok pomarańczowy!
Kobieta stojąca za barem roześmiała się, a później zniknęła na zapleczu, które od głównej sali było oddzielone bordową zasłoną ze złotymi zdobieniami i frędzlami na dole.
- Zdajesz sobie sprawę, że to wygląda jak
randka? – zagaiłam wesoło, na co dziewczyna uśmiechnęła się w dosyć
prowokacyjny sposób.
Nagle drzwi restauracji otworzyły się, przerywając nam tym samym chwilę niewinnego flirtu. Do środka weszły dwie dziewczyny. Pierwsza z nich była dosyć niska i wręcz chorobliwie chuda, co doskonale podkreślała szara bluza, która wisiała na niej niczym worek. Mleczna skóra bardzo dobrze komponowała się z fioletowymi włosami związanymi w niedokładnego koka. Niektóre z niesfornych kosmyków uciekły z sideł rwącej gumki i spokojnie opadły na drobną twarz nastolatki.
Nagle drzwi restauracji otworzyły się, przerywając nam tym samym chwilę niewinnego flirtu. Do środka weszły dwie dziewczyny. Pierwsza z nich była dosyć niska i wręcz chorobliwie chuda, co doskonale podkreślała szara bluza, która wisiała na niej niczym worek. Mleczna skóra bardzo dobrze komponowała się z fioletowymi włosami związanymi w niedokładnego koka. Niektóre z niesfornych kosmyków uciekły z sideł rwącej gumki i spokojnie opadły na drobną twarz nastolatki.
Powoli przeniosłam wzrok na drugą przybyszkę.
Jeżeli poziom wychudzenia fioletowowłosej dziewczyny lekko mnie zszokował, to
teraz znalazłam się na skraju histerii.
Wysoka brunetka o prostych włosach
sięgających pasa spojrzała na nas swoimi zielonymi oczami i jakby rozpromieniła
się. Na jej trójkątną twarz wkradł się przyjacielski uśmiech. Członkini klubu
siatkarskiego powiedziała coś swojej towarzyszce, po czym obie ruszyły do naszego
stolika. W środku aż się we mnie zagotowało, gdy pomyślałam o wspólnym obiedzie
z tymi dwiema personami.
- Cześć, koleżanki – rzuciła wesoło
brunetka, jednocześnie zajmując wolne miejsce przy stole. – Możemy się dosiąść?
- Pewnie, w końcu takie tłumy, że nie ma, jak palcem kiwnąć – odparłam sarkastycznie, a usta rozciągnęłam w sztucznym
uśmiechu.
Zielonooka, jakby zupełnie niezrażona
moimi słowami, odsunęła krzesło koleżance. Jednak dziewczyna najwidoczniej nie
zamierzała na nim siadać, ponieważ w dalszym ciągu stała w tym samym miejscu.
Jedynie patrzyła na mnie wystraszonym wzrokiem, a z jej miny mogłam
wywnioskować, że bardzo pragnęła być w każdym innym miejscu na Ziemi. Nawet
Mount Everest byłby dla niej lepszą lokalizacją niż mała chińska knajpka w
Crystal Hills.
- Nie przejmujcie się nią i zajmujcie
miejsca. Biedna się nie wyspała i teraz docina każdemu, prawda, Holly? – Raven
posłała mi spojrzenie, którym jasno dała do zrozumienia, że nie przyjmowała
odmowy.
♥ ♥ ♥ ♥
JAAAY! Rozdział tak szybko! Coś co raduje mnie ogromnie po całym dniu upiornych lekcji i liczeniu równanek... Boże... jak ja mam ochotę na pyszniutką, gorącą kawusię z mleczkiem... ale już jest za późno i nie mogę ;C
OdpowiedzUsuńAlbo mi się wydaje, albo rozdział jest jakoś... wyjątkowo dłuższy niż pozostałe. Może mi się tylko tak wydaje, ale jednak... Z resztą nie ważne. Rozdział oczywiście tak jak poprzednie wyszedł ci świetnie <3
Ojj... jak ja doskonale rozumiem ból Holly... Ahh... na samą myśl o tym dniu wszystko zaczyna mnie boleć ;/ Kilka lat temu dzień przed zakończeniem roku szkolnego miałam zdawanie na pas... A do szkoły wymyśliłam sobie szpilki... Najgorsze co mogło być. Ale szczerze mimo wszystko żałuje, że musiałam zrezygnować z treningów.
Szczerze powiedziawszy to trochę przeraził mnie opis Violetty. Znaczy... podobnie sobie wyobrażam tą dziewczynę (nawet w klasie mi się trafiła podobna do niej, tylko ma prawie czarne włosy), ale nie aż tak przerażająco chudą... Jej... Aż kojarzy mi się z trupem, albo zombie ;D
I patrz... miałam taki piękniutki długaśny komentarz w głowie i nagle PUFF i nie ma ;c Jak ja tego nie lubię... ._. Mój mózg czasem naprawdę chce mnie doprowadzić od załamania. Ehh.. no nic. Pozostaje mi tylko zakończyć ;)
Tak więc, jak pisałam na początku rozdział cudowniutki, długaśny taki jak lubię... Najbardziej mi się podobają te porównywania XD czasami jakbym słyszała swoją przyjaciółkę Hahah.
Oczywiście jak zawsze czekam na kolejny, gorąco pozdrawiam, życzę zapału do nauki i ogromu weny, który cię nie opuści <3
Za poźno komentuję, ja głupia... Masz wspaniałego bloga! I love it, Panienko Kernit!
OdpowiedzUsuń