Spis lektur obowiązkowych

środa, 11 listopada 2015

Droga (nie) do miłości: Rozdział 9
„Ludzie, którzy nie potrzebują innych ludzi, potrzebują innych ludzi,
by im pokazywać, że są ludźmi, którzy nie potrzebują innych ludzi.”
~T. Pratchett

     Słońce paliło niemiłosiernie, sprawiając, że dziedziniec nieubłaganie zamieniał się w ogromną patelnię. Zazwyczaj oblegane ławeczki usytułowane przy chodniku stały teraz osamotnione i bezlitośnie nagrzewane przez ognistą kulę. Zielona trawa oraz równo przystrzyżone krzewy zdawały się być jakby martwe, gdy nie targał nimi nawet najlżejszy wiaterek. Również ptaki, które każdego dnia wesoło akompaniowały szeleszczącym liściom, zamilkły. Ich dzisiejszym priorytetem nie było kojące ludzkie ucho ćwierkanie, a zajęcie najlepszego miejsca przy fontannie, aby jak najwięcej chłodnych kropel skapywało im na pióra. W dni takie jak ten, człowiek nie miał ochoty w ogóle wychodzić z łóżka, a co dopiero spędzać czas wolny na świeżym powietrzu.
     - Po jaką cholerę robimy piknik?
     Sucrette, która do tej pory zajmowała się poprawianiem zagiętych rogów kraciastego koca, spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
     - Nie uważasz, że szkoda marnować tak piękną pogodę na siedzenie w budynku? Poza tym nikogo tutaj nie ma, więc będziemy mieć ciszę i spokój.
     - Wiesz, dlaczego nikogo tutaj nie ma? – cedziłam słowa przez zaciśnięte ze złości zęby. Brunetka głośno przełknęła ślinę. – Bo jest trzydzieści stopni w cieniu i każdy normalny człowiek nawet nosa na zewnątrz nie wystawi. Czy tobie mózg przegrzało, czy jaki kij?
     Dziewczyna gwałtownie podniosła się z klęczek, po czym pośpiesznie podeszła do mnie. Jej postawa była kompletnie inna niż zawsze – brunetka roztaczała wokół siebie aurę pewności i zdecydowania, które niemal biły po oczach. Swoje drobne dłonie zacisnęła w pięści, a pierś wypięła dumnie do przodu, przez co wydawała się być jeszcze wyższa.
     - Przeginasz, Holly. Rozumiem, że możesz mnie nie lubić, ale to nie jest powód, aby być wredną. – Jakby chcąc zaakcentować swoje zdenerwowanie, wbiła pomalowany turkusowym lakierem paznokieć w moje ramię.
     Zadarłam lekko głowę, spoglądając w duże zielone oczy. Dopiero wtedy zorientowałam się, że cała odwaga dziewczyny zniknęła, a na jej miejsce ponownie wstąpił prymitywny lęk, tak często spotykany u drugoklasistki w kontaktach ze mną.
     - Ten gorąc tak na mnie działa. Chyba nie powinnam wychodzić ze szkoły – odparłam.
     Posłałam Sucrette przyjacielski uśmiech, po czym podniosłam z ziemi torbę i skierowałam się w stronę wejścia do budynku. Nie poczułam się urażona słowami dziewczyny. Tak naprawdę, to chyba ucieszyłam się, że w końcu dostrzegła moje nastawienie w stosunku do niej. A na dodatek znalazłam pretekst do odpuszczenia sobie tego cyrku w postaci pikniku.
     - N-nie to miałam na myśli! – krzyknęła brunetka, jednak zignorowałam ją, chcąc jak najszybciej zniknąć między ścianami liceum.
     Już miałam postawić stopę na pierwszym schodku, gdy jedno ze skrzydeł drzwi otworzyło się z łoskotem. W progu stanęła Raven z naręczem niewielkich kwadratowych pudełek od pizzy. Zaraz za nią wystawała fioletowa czupryna Violetty.
     - Wood, co ty robisz? W tył zwrot i dupa na kocyk – rzuciła wesoło różowowłosa, wymijając mnie na schodach. Chyba nawet pogwizdywała, co zupełnie do niej nie pasowało.
     Niepewnie spojrzałam na drugą dziewczynę niosącą sporą reklamówkę. Posłała mi nikły uśmiech i ruszyła za Raven. Odprowadziłam ją wzrokiem, zastanawiając się, jak mogła wytrzymywać te obrzydliwe upały ubrana w czarną marynarkę z logiem naszego liceum.
     - Wood, no chodź! – Różowowłosa głupkowato skakała na jednej nodze, jednocześnie rozsznurowując glany.
     Westchnęłam z rezygnacją, wracając na koc. Rzuciłam torbę pod drzewo i zdjęłam trampki. Ani trochę nie byłam zadowolona z konieczności siedzenia na podwórku. Może zapachy wydobywające się z kartonów trochę uśmierzały moją złość, jednak nie robiły tego na tyle skutecznie, abym potrafiła cieszyć się piknikiem w podobny sposób, co Raven. Różowowłosa wręcz ociekała entuzjazmem, który zaczynał przechodzić nawet na nieśmiałą Violettę – aczkolwiek czynił to bardzo powoli.
     - Przyjdą jeszcze Dake i Nath – rzuciła metalówa.
     W jej głosie nie było nawet śladu zdenerwowania czy ironii, tak jakby obecność kolegi z klasy kompletnie po niej spływała. Postanowiłam nie zwracać na to większej uwagi, mając nadzieję, że Raven nareszcie odpuściła blondynowi.
     - Kto to? – zapytała nieśmiało Sucrette. Czyżby nadal obawiała się, że w jakikolwiek sposób zareaguję na jej słowa? Zaśmiałam się cicho pod nosem, nie tyle z rozbawienia, co z niedowierzenia.
     - Znam ich z podstawówki, a Dake chodzi ze mną i Holly do klasy. Często się koło nas pałęta, więc możliwe, że już go widziałaś.
     Brunetka skinęła głową na znak, że odpowiedź ją usatysfakcjonowała.
     Violetta sięgnęła po plastikową reklamówkę obładowaną po brzegi ciastkami i żelkami wszelkiego rodzaju. Na koniec wyciągnęła z granatowej torby szkolnej dwie paczki różowych pianek. Przez myśl mi przeszło, że Raven wpadła na chory pomysł, aby rozpalić ognisko na szkolnym dziedzińcu – mogłam dać sobie rękę uciąć, że dziewczyna byłaby do tego zdolna.
     - Od samego początku wiedziałam, że planujecie coś głupiego – już wczoraj miałyście dziwne miny – ale w życiu nie pomyślałabym o pikniku. – Będąc w lekkim szoku, patrzyłam, jak Su rozkładała na środku kraciastego koca otwarte opakowania ze słodyczami.
     - To ze względu na ciebie, Wood – odparła różowowłosa, starając się rozerwać opakowanie z piankami.
     - Na mnie?
     - Mhm. – Paczka ustąpiła, a kilka słodkości upadło na ziemię. – Razem z Suśką zaniepokoiłyśmy się, że ważysz czterdzieści kilo, a i tak katujesz się zdrowym żarciem i odmawiasz zwykłego ciastka w kawiarni pod pretekstem bycia na diecie. Czy ty chcesz popaść w anoreksję?
     - Nie, po prostu w ciągu wakacji przytyłam trochę i mam zamiar zgubić zbędne ciałko.
     - Patrzcie państwo, przytyła kilka kilogramów i wchodzi w sojusz z głodówką! Żaden facet cię nie zechce, jak będziesz przypominała wieszak.
     Raven gwałtownie stanęła na równych nogach, po czym odwróciła się do mnie bokiem.
     - Widzisz te wspaniałe krągłości? – Wskazała najpierw na swoje piersi, później na tyłek, dziwnie się przy tym wyginając. – Owszem, mam małą nadwagę i lekarz zalecił mi pozbycie się pięciu kilogramów, ale przynajmniej mam siłę chodzić.
     - Ja również!
     - Jeszcze, moja droga. Jeszcze.
     Spojrzałam na Violettę, która była chudsza ode mnie, a każdy ciuch wyglądał na niej, jak ukradziony z szafy starszej siostry. Czemu do niej się nie przyczepiły?
     - Um… mam bardzo szybki metabolizm. W rzeczywistości jem za trzech – powiedziała fioletowowłosa, zupełnie jakby potrafiła czytać w moich myślach.
     Na jej twarz wkradł się drobny rumieniec zażenowania, a wzrok utkwiła gdzieś w odległym punkcie. Nie byłam do końca pewna, czy nadal docierały do niej bodźce wysyłane przez otaczający ją świat. Możliwe, że dziewczyna znajdowała się już w swojej prywatnej krainie oddalonej od Ziemi o kilkaset lat świetlnych.
     - Dobra, niech wam będzie. Nażremy się jak niedźwiedzie szykujące się do zimowego snu, a potem odlecimy na angielskim! – zawołałam wesoło i pochwyciłam duży kawałek pizzy.
     - W końcu nie gadasz od rzeczy. – Raven uśmiechnęła się szeroko, a po chwili zapełniła buzię pokaźną ilością gumowych misi.
     - Świetnie, a ja mam chemię z wicedyrektorką – mruknęła Sucrette, ale również dobrała się do sporych rozmiarów placka drożdżowego z dodatkami.
     Powoli kończyłyśmy pierwszą pizzę, gdy nagle za mną rozległ się głuchy łomot, a ktoś szkaradnie zaklął. Odwróciłam się wystraszona w obawie, że to jeden z nauczycieli wyszedł do nas, aby zobaczyć, co robiłyśmy na podwórku w taki gorąc. Nie zakładałabym, że organizowanie pikniku na terenie szkoły w czasie długiej przerwy było w ogóle legalne.
     - W tym sklepiku to większe kolejki niż w markecie podczas wyprzedaży – marudził Dake, zbierając z chodnika butelki z sokiem pomarańczowym.
     - Cześć – rzucił wesoło drugi blondyn, który właśnie do nas podszedł.
     - Nareszcie! Już myślałam, że sama będę musiała iść po picie. – Raven przesunęła się, aby nowo przybyli mieli, gdzie usiąść. – Dziewczyny, to jest Nathaniel, a ten z tyłu to Dake.
     - Miło mi poznać takie urocze damy.
     Nasz szkolny podrywacz podszedł do Su oraz Violetty, aby uścisnąć im ręce i zapytać o imiona. Miałam ogromną ochotę uderzyć się otwartą dłonią w czoło, gdy twarze obu przybrały barwę dojrzałego pomidora.
     - Już się tak nie popisuj manierami, Dakota – burknęła złośliwie różowowłosa, a chłopak spiorunował ją wzrokiem. Nie dało się ukryć, że szczerze nienawidził swojego imienia.
     - To co jemy? – zapytał wesoło Nathaniel, zacierając ręce.
     - Jest pizza hawajska i z kurczakiem. Chyba, że wolisz ciastka.
     Sucrette wyciągnęła w stronę blondyna pudełko z herbatnikami w czekoladzie, jednak ten odmówił trochę nazbyt szybkim ruchem głowy.
     - Dzięki, ale nie lubię słodyczy – odpowiedział.
     - Kolejny na diecie? – wtrąciła Raven, po czym ostentacyjnie odgryzła głowę gumowemu niedźwiadkowi.
     - N-nie, ja naprawdę…
     - Wiecie, że Nath startuje na gospodarza pierwszaków?
     Wszyscy skierowaliśmy spojrzenia na opychającego się piankami Dake’a. Chłopak tylko wzruszył ramionami i wskazał palcem drugiego blondyna.
     - Powaga? – Różowowłosa wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. – Ale zdajesz sobie sprawę, że będziesz musiał współpracować ze żmiją Debrah?
     - Ładnie wyglądająca w papierach notka, dotycząca pełnienia funkcji przewodniczącego zrekompensuje mi konieczność oglądania tej kobiety – powiedział zadowolony.
     - No tak, zapomniałam, że nasz poczciwy Nathaniel jest jednym z niewielu piętnastolatków, którzy poważnie myślą o swojej przyszłości. Jednak nadal uważam, że nawet Harvard nie naprawi ci psychiki po tylu latach słuchania tej wiedźmy.
     - Chyba trochę przesadzacie.
     Jednocześnie odwróciliśmy wzrok w stronę Sucrette. Dziewczyna miała spuszczoną głowę i uporczywie chciała wykrochmalić swoją mundurkową spódniczkę. Na jej twarzy pojawił się bardzo widoczny pąs, którego nie były w stanie przysłonić długie włosy brunetki.
     - Debrah nie należy do najmilszych osób, ale jako gospodarz jest naprawdę dobra. Nawet dała radę wprowadzić tygodniowe wycieczki dla pierwszorocznych, bo do tej pory mogli wyjeżdżać tylko na dwudniowe biwaki.
     Raven prychnęła z dezaprobatą tak, jak tylko ona potrafiła, a Nath skierował wzrok ku niebu, jakby oczekiwał jakiejś bożej pomocy.
     - Oczywiście, że jej się to udało, jest wnuczką sobowtóra Dolores Jane Umbridge – warknęła różowowłosa.
     - Nie sądziłam, że jesteś fanką Harry’ego Pottera – zagaiłam.
     - Od gówniary kocham się w Draco. – Metalówa przyłożyła dłonie do policzków i kilka razy potrząsnęła głową, wydając przy tym nieartykułowane dźwięki.


     Po około czterdziestu minutach skończyła się nam pizza, powoli zaczynało ubywać soku pomarańczowego i zaczynaliśmy odczuwać brak słodyczy. Nathaniel już kwadrans wcześniej otworzył plastikowe pudełeczko z sałatką owocową – była to jedna z nielicznych zdrowych przekąsek serwowanych w szkolnym sklepiku. Chłopak miał jednak niebywałego pecha, ponieważ Raven zjadła mu połowę sałatki, po tym, jak dopatrzyła się w niej kiwi.
     - Powinniśmy zacząć sprzątać, zostało kilka minut do dzwonka – zasugerowała Violetta. Zgrabnym ruchem podniosła się z koca, po czym sięgnęła po puste butelki.
     Niechętnie przystaliśmy na propozycję dziewczyny. Podnieśliśmy się i rozpoczęliśmy zbieranie pustych pudełek po pizzy oraz ciasteczkach. Właśnie podnosiłam z ziemi paczkę, która do niedawna była wypełniona gumowymi misiami, gdy nagle przed moją twarzą pojawił się duży plastikowy worek. Krzyknęłam przerażona, myśląc, że ktoś usiłował mnie porwać, po czym zabić w jakiejś śmierdzącej piwnicy. Zachwiałam się lekko i poczęłam wymachiwać rękoma na wszystkie strony, próbując złapać się czegoś – niestety bezskutecznie. Po chwili uderzyłam tyłkiem o wystający konar. Z twarzą wykrzywioną w grymasie bólu spojrzałam na stojącą naprzeciwko Raven, która wpatrywała się we mnie z dziwną ekscytacją w oczach. Jej usta były rozciągnięte w szerokim uśmiechu, ukazując światu równe białe zęby. Przez wyszczerz dziewczyny mogłam dostrzec, że kły miała stosunkowo za długie, co tylko potęgowało we mnie uczucie strachu. Jakby tego było mało, w ręku trzymała czarny worek i wyglądała jak rasowy morderca z zaburzeniami na tle psychicznym. Głośno przełknęłam ślinę, próbując powstrzymać chęć błagania o darowanie mi życia.
     Black przykucnęła obok. Wciąż uśmiechając się złośliwie, wyciągnęła do mnie rękę, w której nie trzymała czarnego worka.
     - Cieszę się, że przyszłaś - oznajmiła.
     Patrzyłam na koleżankę, zdziwiona jej słowami. Trochę zbyt długo milczałam, więc spontanicznie, bez pomyślunku, odparłam:
     - Tak, ja też.
     Mijało się to z prawdą. Wciąż utrzymywałam, że lepiej czułabym się spędzając długą przerwę w szkole, gdzie nie męczył okrutny skwar.
     - No i najadłam się za darmo - dodałam trochę radośniejszym tonem.
     - Jasne, w sumie o to nam chodziło. - Potargała moją przydługą grzywkę. - Koniec tych czułości. Podnoś tyłek i do roboty. Samo się nie posprząta.
     Raven wstała, ale nie odeszła, czekając, aż pójdę w jej ślady. Z ociąganiem stanęłam na nogach i odebrałam od dziewczyny czarny worek, którym jeszcze przed chwilą mnie wystraszyła.
     - Następnym razem ty stawiasz - zarządziła, odchodząc w stronę Sucrette, która dopijała resztki soku pomarańczowego.
     Znów wygwizdywała jakąś wesołą melodię.


♥ ♥ ♥ ♥

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz