Spis lektur obowiązkowych

środa, 18 listopada 2015

     Witam wszystkich zgromadzonych w tę chłodną listopadową noc. Pierwszy raz od dłuższego czasu pragnę wygłosić jakże wzruszającą przemowę, dlatego wybaczcie mi nieskładność oraz znaczną chaotyczność.
     Po kilka miesiącach nareszcie publikuję rozdział 10. Sama jestem pod ogromnym wrażeniem swojej wytrwałości - zazwyczaj wszystko nudzi mnie po dwóch tygodniach. Przede wszystkim chciałabym z całego serca podziękować Fallen Angel - swoją drogą, bardzo podoba mi się ta nazwa i zakładam, że ma ona związek z Black Veil Brides. Też lubię ich posłuchać. Powinnam wcześniej Tobie o tym powiedzieć, wybacz. (*.*) W każdym razie, musisz wiedzieć, że jestem ogromnie wdzięczna za Twoje wierne czytanie oraz komentowanie.
         Ponownie powiem, iż bardzo cieszę się z możliwości względnego umilenia albo zmarnowania (niepotrzebne proszę skreślić) Waszego czasu wolnego i mam przeogromną nadzieję, że niedługo znowu będę miała przyjemność wystąpić z przemową. Tym razem poprzedzającą rozdział 20. Życzcie mi wytrwałości, a w szczególności bezdennej studni, z której wiadrami mogłabym czerpać wenę. Nie przedłużając, zapraszam do lektury.
     Ciepło pozdrawiam wszystkich razem i każdego z osobna.

Droga (nie) do miłości: Rozdział 10
„Wyobraźnia to coś wspaniałego, trzeba tylko nad nią panować.”
~L. M. Montgomery

     Gwałtownym ruchem otworzyłam drzwi wejściowe, prawie uderzając nimi tatę, który akurat rozsznurowywał buty. Mężczyzna w ostatniej chwili uskoczył przed niespodziewanym atakiem, jednak nie dał rady złapać pliku dokumentów spadającego z narożnej komody.
     - Holly, kurczę, uważaj trochę! – krzyknął, zbierając z podłogi kartki.
     Posłałam ojcu przepraszający uśmiech i pędem udałam się na piętro. Od razu wparowałam do swojego pokoju, po czym rozpoczęłam zdejmowanie mundurka. Byłam strasznie rozentuzjazmowana – pierwszy raz w tym roku miałam wziąć czynny udział w imprezie. Kiedy mieszkałam w Bostonie, pomagałam babci organizować cotygodniowe spotkania Klubu Szydełkowców, ale zawsze wymykałam się na czas trwania zebrań do najbliższej biblioteki bądź centrum handlowego. Po powrocie sprzątałam brudne naczynia i pomagałam emerytce wejść po schodach na strych, gdzie znajdował się jej pokój. Biedna staruszka nie potrafiła utrzymać równowagi po trzech szklaneczkach szkockiej.
     Natomiast ja dawno już zapomniałam, jak smakował alkohol.
     Szybko naciągnęłam na tyłek ciemne rurki, a następnie ruszyłam na wojnę z małymi guziczkami przy koszuli w czerwono-czarną kratę. Od kiedy pamiętałam, zawsze miałam z nimi problemy, a presja czasu z pewnością nie ułatwiała zadania. Dostałam niecałe dziesięć minut na przebranie i względne odświeżenie się. Duncan i Castiel uprzedzili mnie, że za spóźnienie choćby sekundę będę zobowiązana wysprzątać ich pokoje. Co jak co, ale porządkowanie męskiej sypialni było na szczycie mojej Listy rzeczy do (nie)zrobienia.
     - Mogę wiedzieć, dokąd się wybierasz? – Po pomieszczeniu rozniósł się melodyjny głos mamy. Ledwo powstrzymałam krzyk strachu pomieszanego ze złością.
     - Prosiłam cię, żebyś pukała – mruknęłam. Chciałam po raz kolejny wygłosić monolog dotyczący kultury osobistej, ale podejrzliwe spojrzenie rodzicielki skutecznie wybiło mi ten pomysł z głowy. – Dobra, już dobra. Idę do koleżanki.
     - Ach tak? Mam rozumieć, że bracia Holdenowie będą cię eskortować, abyś bezpiecznie dotarła na miejsce? – Na usta kobiety cisnął się zadziorny uśmieszek, którego nie była w stanie zakryć maską obojętności.
     Westchnęłam przeciągle, przygładzając czarne włosy. Wiedziałam, że mój pomysł nie mógł wypalić – po prostu już na starcie został skazany na porażkę. A to wszystko za sprawą dwóch niereformowalnych nastolatków sterczących pod moim domem, chociaż przez całą drogę powrotną ze szkoły tłumaczyłam im, żeby czekali przy przystanku autobusowym.
     - Kolega organizuje imprezę, a jako nowa sąsiadka Duncana dostałam honorowe zaproszenie. Przecież nie mogłam odmówić.
     - Jakoś mnie to nie przekonuje. – Mama nerwowo przestępowała z nogi na nogę.
     - Sama mówiłaś, żebym jak najszybciej się zaaklimatyzowała. Właśnie próbuję poznać nowych ludzi, a ty mi to utrudniasz! – Tupnęłam nogą, niczym rozwydrzona pięciolatką. Widziałam jednak, że rodzicielka powoli przetwarzała w głowie słowa, które sama wypowiedziała jakiś miesiąc temu.
     O tak, jeszcze trochę i dostaniesz pozwolenie na powrót do domu w przyszły weekend!
     - Holly, ci chłopcy są pełnoletni, a ty masz niespełna piętnaście lat…
     - Daruj sobie, jestem pełnoprawną piętnastolatką. To nie moja wina, że urodziłam się w grudniu – przerwałam jej.
     Kobieta nerwowym gestem przeczesała swoje zafarbowane na pomarańczowo włosy.
     - Będzie tam ta twoja koleżanka? – Mama miała przez chwilę minę, jakby usilnie próbowała coś sobie przypomnieć. – Jak jej było?
     - Raven – westchnęłam. – Tak, będzie.
     Przez chwilę przyglądałam się rodzicielce, która wyglądała jakby staczała bitwę ze swoim racjonalnym myśleniem. Przynajmniej dowiedziałam się, jak na co dzień widzieli mnie inni ludzie, bo najwyraźniej wewnętrzne walki z samą sobą miałam zapisane w genach.
     - Masz moje pozwolenie, ale tacie powiemy, że poszłaś się uczyć.
     Rzuciłam się rodzicielce na szyję, na przemian dziękując jej i mówiąc, jak bardzo ją kocham. Zignorowałam nawet fakt, że nadal miałam rozpiętą koszulę oraz niespełna pięć minut do uniknięcia publicznej egzekucji w postaci sprzątania pokojów Holdenów.


     Z lekkim obrzydzeniem patrzyłam, jak Duncan nieprzerwanie oglądał z każdej strony opakowania prezerwatyw, zupełnie jakby były jakimiś arcydziełami sztuki na miarę Krzyku Muncha. Jeszcze bardziej przerażał mnie fakt, że chłopak robił to od prawie kwadransa. Raz po raz sięgał po małe kartoniki w celu odłożenia ich i wzięcia do ręki następnych. W między czasie zdążyliśmy z Castielem udać się na zaplecze sklepu, gdzie podstarzały właściciel spożywczaka nielegalnie sprzedawał alkohol i papierosy nieletnim. Oczywiście w grę wchodziło pełne zaufanie, dlatego na mój widok stary Tayler o mało nie wyskoczył ze spodni. Chwilę zajęło brunetowi przekonanie mężczyzny, że byłam tylko niegroźną dziewczyną z sąsiedztwa. Sklepikarz uwierzył dopiero po usłyszeniu o ciążącej na mnie groźbie sprzątania pokojów chłopców.
     Miałam ogromną ochotę wyjść na zewnątrz i tam w spokoju zaczekać na kolegów. Już odwracałam się w stronę drzwi, gdy nagle rozbrzmiał gniewny głos starszego z braci.
     - Nie ma moich ulubionych, a te mnie nie przekonują!
     - Wybierasz gumki, a nie żonę – mruknął znudzony czekaniem Castiel.
     - Wybór nieodpowiedniej gumki może oznaczać wybór nieodpowiedniej żony.
     Duncan spojrzał na swojego krewnego surowym wzrokiem, przez co przypominał ojca pouczającego niesfornego syna. Młodszy z rodzeństwa prychnął pod nosem, po czym wyminął mnie i bez słowa wyszedł. Patrzyłam na bruneta stojącego przede mną z lekkim zdezorientowaniem. Chłopak zaczął potrząsać małymi pudełkami, które trzymał, jakby chciał sprawdzić, czy w środku na pewno coś było. Powoli zaczynały narastać we mnie obawy, że pójście na imprezę z Holdenami zaliczało się do jednej z moich gorszych decyzji.
     A trzeba było zabrać się z Raven i jej kolegami.
     Westchnęłam przeciągle, po czym niechętnie zapytałam:
     - Kupujesz to, czy wychodzimy?
     Brunet wzruszył tylko ramionami, by po chwili znów z uporem maniaka przyglądać się opakowaniom prezerwatyw. Wprost nie mogłam uwierzyć w tego człowieka.
     - Duncaaan…
     - Dobra, już idziemy. – Chłopak odłożył pudełeczka i ruszył w stronę drzwi. Przed opuszczeniem sklepu rzuciliśmy jeszcze Taylorowi krótkie: do widzenia.
     Na ławeczce ukrytej pomiędzy rozrośniętymi złotlinami japońskimi leżał Castiel. Przedramieniem osłaniał oczy przed mocnym słońcem, a w drugiej ręce trzymał przy uchu telefon. Biorąc pod uwagę czułe słówka, które wypływały z ust chłopaka niczym potok, łatwo można było domyślić się, że rozmawiał z Debrah. Dziwnie czułam się słysząc te wszystkie żarliwe wyznania nieprzeminionej miłość ze strony młodszego Holdena. Chłopak nie wyglądał jak typowy romantyk, ale najwidoczniej jego i brunetkę łączyło naprawdę silne uczucie. W głowie rozbrzmiał mi głos Raven, mówiącej, że Cas był z Rotą tylko ze względu na jej łóżkowe umiejętności. Widząc rozpromienioną twarz nastolatka mogłam założyć się o wszystko, że różowowłosa nie miała w tej kwestii racji.
     Nagle dostałam olśnienia, które było u mnie zjawiskiem coraz rzadszym – no cóż, starość nie radość. Jeżeli brunet rozmawiał z Debrah przez telefon, to oznaczało, że nie będzie jej na imprezie u Corey’a. Istniała jeszcze możliwość, że para nie lubiła się rozstawać, a pięć minut było najdłuższym czasem, jaki mogli spędzić osobno. W głębi duszy miałam jednak nadzieję, że pierwsza opcja to ta prawidłowa.
     - Cholerny gówniarz, najpierw mnie pośpiesza, a później sam rozwala się na ławce i gada z tą swoją dupą. – Duncan ruszył w stronę brata, mrucząc pod nosem wiązankę mało pochlebnych określeń pod jego adresem. Ja natomiast nadal stałam przed wejściem do sklepu blokując przejście i zastanawiając się, czy dzisiaj w ogóle damy radę dotrzeć do Corey’a.
     Nagle poczułam w tylnej kieszeni wibracje. Odblokowałam ekran, po czym leniwie odczytałam wiadomość.
     Od: Raven
     Treść: Gdzie jesteście?! Już dawno otworzyliśmy butelki. Czy ten duet zboczeńców i
                 degeneratów coś ci zrobił?! Powiedz im, że spalę ich dom, jeżeli tkną cię
                 chociażby palcem. POWIEDZ!
      Mimowolnie uśmiechnęłam się do telefonu. Raven zdecydowanie potrafiła poprawić człowiekowi nastrój. Lub zepsuć go, gdy miała taki kaprys.
     Do: Raven
     Treść: Nadal jestem cała, ale nasze przyjście może trochę potrwać, bo dopiero
                 wyszliśmy ze sklepu. Duncan wybierał gumki. (O_o)
     Spojrzałam w bezchmurne niebo, mrużąc przy tym oczy. Niby dni stawały się co raz to krótsze, jednak Crystal Hills najwidoczniej zatrzymało się na sierpniu. Był prawie środek wrześnie, a temperatura nadal utrzymywała się w okolicach trzydziestu stopni. Do tego słońce również nie zamierzało prędko nas opuszczać. Czułam się wręcz przytłoczona tymi ciągłymi upałami. Nawet w nocy duchota nie ustępowała przyjemnym podmuchom wiatru, w efekcie czego miewałam problemy z zaśnięciem. Desperacko potrzebowałam zimy.
     - Holly, dziewczyno, jesteś tu jeszcze? – Dostrzegłam stojącego przede mną Duncana, który machał dłonią przed moją twarzą. Lekko potrząsnęłam głową, aby całkowicie wyzbyć się rozpraszających myśli, po czym skierowałam wzrok na twarz kolegi. Jego czarne oczy nie wyrażały jakichkolwiek emocji, ale po krzywym grymasie mogłam stwierdzić, że był już wyraźnie zmęczony ciągle przedłużającym się wypadem do sklepu po piwo i papierosy.
     - T-tak, przepraszam – mruknęłam cicho.
     - W porządku, skoro już wszystko załatwiliśmy, to chodźmy w końcu, bo nigdy nie dotrzemy na tę pieprzoną imprezę.
     Zgodnie ruszyliśmy chodnikiem wzdłuż drogi wyjazdowej z miasta. Nie miałam pojęcia, gdzie znajdował się dom Corey’a. Bracia Holdenowie przez cały powrót ze szkoły próbowali wytłumaczyć mi, jak dojść do gospodarza dzisiejszej imprezy, ale zrozumiałam tylko, że mieszkał on w starym dworku pośrodku lasu. Mdliło mnie na samą myśl o spędzeniu tam nocy. Naoglądałam się zbyt wielu filmów grozy, aby w rozpadającej się rezydencji, należącej zapewne kiedyś do opryskliwego bogacza, spokojnie przespać choćby godzinę.
     Uspokój się, Holly, twój dramatyzm jest całkowicie zbędny. Pomyśl trochę – żaden normalny nastolatek nie mieszkałby w nawiedzonym pałacyku. To nie horror, a prawdziwe życiu. W nim takie rzeczy nie mają miejsca.
     Tak, moja racjonalna strona natury miała w zupełności rację. Przecież spora część uczniów nie rwałaby się na przyjęcie do domu, w którym straszy. Tylko skąd ta pewność, że Corey był normalnym nastolatkiem?
     Z lekkim przerażeniem spoglądałam na mijaną przez nas czarną tablicę. Wypukłe, pozłacane litery były do niej przymocowane ciemnymi śrubami i układały się w napis: Witajcie w Crystal Hills – mieście cudów. Prawda była taka, że jedyny cud w tej mieścinie to całodobowy market, w którym miało się możliwość dostania chyba wszystkiego.
     Po przejściu kilkudziesięciu metrów poboczem, Castiel – idący niewiele przede mną i Duncanem – skręcił w leśną drogę, prowadzącą zapewne wprost na miejsce imprezy. Świeże ślady opon na piasku oznaczały, że reszta gości postanowiła pojechać samochodem. Tylko nasza wspaniała trójca urządziła sobie ponad pół godzinny spacer. Nerwowo poprawiłam pasek mojej czarnej torby. Wprost nienawidziłam lasów oraz wszystkiego, co w nich żyło.
     Nagle, jak na złość, wielki owad przeleciał tuż przed moim nosem. Odruchowo krzyknęłam i pędem ruszyłam naprzód, niechcący szturchając przy tym młodszego z braci.
     - Co ty wyprawiasz? – warknął na mnie Cas. – Boisz się przerośniętej muchy?
     - To nie była mucha – odparłam ze strachem w głosie, machając rękoma nad głową, aby przegonić niewidzialne żyjątka. – Możecie się pośpieszyć? – zapytałam błagalnie.
     - Jesteśmy na miejscu. – Duncan wskazał palcem na stojący przed nami dom.
     Dopiero teraz usłyszałam głośną muzykę rozchodzącą się po okolicy. Spojrzałam w stronę sporej rezydencji, która ani trochę nie przypominała nawiedzonych zamczysk rodem z horrorów. Budynek może i był stary, ale rodzice Corey’a najwidoczniej włożyli mnóstwo pracy i pieniędzy w wyremontowanie go. Po ścianach dwupiętrowej budowli pokrytych szarą cegłą pięły się zielone pnącza, przysłaniając niektóre okna. Wokół domu zostały posadzone kolorowe krzewy, a przy nich latały równie barwne motyle. Do frontowych drzwi prowadziły drewniany schodki, na których stał wysoki blondyn. Chłopak wesoło machał w naszym kierunku butelką alkoholu.
     Cóż Holly, baw się dobrze.

♥ ♥ ♥ ♥

1 komentarz:

  1. Jeeeej... Jak miło, że o mnie wspomniałaś.. Czuję się zaszczycona... I jednocześnie zażenowana, ponieważ nie pozostawiłam po sobie nic w poprzednim poście. Czuję się naprawdę głupio z tego powodu, ale mam nadzieję, że mi to wybaczysz, ale cóż... Mam w tym roku maturę i nauczyciele uparli się by wcisnąć w nas jak najwięcej, przez co zabierają nam jak najwięcej czasu. A do tego fakt, że w domu jestem o niezbyt przystępnej porze nie łączy się z tym zbyt dobrze. ALE przeczytałam wszyściutko ;) Po prostu brak sił i czasu spowodował, że nie miałam chęci myśleć nad komentarzem.
    Co do mojego nicku to doskonale sobie skojarzyłaś z BVB. Bardzo ich lubię i słucham ich od dobrych pięciu, sześciu lat.
    Rozdział mega zabawny.. Z resztą jak zawsze, gdy go czytałam gościł na mojej twarzy szeroki uśmiech i co chwilę wybuchałam śmiechem. Aż strach pomyśleć, co moi rodzice sobie o mnie myślą XD Najbardziej nie mogłam z Dunkana... Zupełnie jakbym widziała mnie i moje przyjaciółki w jednym, gdy wybierani czipsy XD Co tam, że i tak weźmiemy te co zawsze... my musimy postać pół godziny przed półką i zastanowić się, które wziąć.
    Doskonale rozumiem Holly i jej awersję do jakiegokolwiek robactwa, ponieważ jak ja widzę choćby niegroźnego małego pająka, mam łzy w oczach i drę ryja na cały dom. Tsaa... Ja nie jestem normalna. Poza tym moja przyjaciółka identycznie reaguje na wszelkie większe latające żyjątka. Jak pierwszy raz zetknęłam się z jej reakcją na widok ważki, naprawdę się wystraszyłam...
    Cóż... podsumowując, rozdział naprawdę świetny (jak każdy). Jestem z Ciebie dumna, że wytrwałaś aż do tego momentu. Jak sama doszłam (he he...) do swojego 10 rozdziału też byłam w ogromnym szoku. Zazwyczaj opowiadania padały po 5 rozdziale.
    Na koniec życzę Ci dalszej tak silnej wytrwałości, weny i świetnych pomysłów na rozdziały :3
    P.S.
    Uwielbiam charakter i zadziorność Holly i Raven <3

    OdpowiedzUsuń