Spis lektur obowiązkowych

wtorek, 1 grudnia 2015

Droga (nie) do miłości: Rozdział 13
„Wiedza jest cenna, bez względu na to, czy się ludziom przydaje,
czy jest dla nich bezużyteczna.”
~M. Robotham

     Półprzytomnym wzrokiem patrzyłam na jedenastoletniego chłopca niewiele niższego ode mnie. Jego czarne włosy przysłaniały mu pół twarzy, aczkolwiek zdawał się nie zwracać na to większej uwagi. Mama kilkakrotnie groziła, że ogoli go na łyso, jeżeli nie zgodzi się pójść do fryzjera. Dzieciak jednak ignorował rodzicielkę, wykazując się w tej kwestii niebywałą głupotą. Sama również przechodziłam dość długi i burzliwy okres buntu, chociaż momentami nadal zachowywałam się jak rozwydrzona trzynastolatka. Doskonale wiedziałam, że wchodzenie na ścieżkę wojenną z własną matką zawsze źle skutkowało w późniejszym życiu. Kevin niechybnie zmierzał w moje ślady, co nie wróżyło dobrze – oczywiście dla niego.
     Wyciągnęłam wyprostowaną rękę w stronę brata, dając mu znak, aby chwilę poczekał. Wyplułam zawartość ust do zlewu, po czym dokładnie obmyłam szczoteczkę oraz buzię z miętowej pasty. Schowałam elektryczny przyrząd służący higienie do szafki wykonanej z ciemnego drewna, która wisiała obok wielkiego lustra. Westchnęłam przeciągle, patrząc na swoje odbicie w kryształowej tafli. Pomimo spędzenia całego sobotniego popołudnia na spaniu, pod oczami nadal miałam wyraźne zasinienia, a skóra była jeszcze bledsza niż zazwyczaj.
     Przejechałam ręką po twarzy, a następnie stanęłam oko w oko z Kevinem. Już wczoraj, gdy wróciłam do domu, wydawało mi się, że jedenastolatkowi dopisywał humor. Zaproponował nawet wspólną grę na konsoli, jednak musiałam zbyć go niezrozumiałym mruknięciem. Zmęczenie odbierało mi wszelkie chęci do życia.
     Oczywiście przez pewien czas czułam się winna, że olałam własnego brata – w końcu nie prędko ponownie usłyszę z jego ust prośbę o towarzyszenie w spędzaniu wolnego czasu. Ale nawet nie pomyślałabym, że ten cholerny gówniarz zechce mnie szantażować!
     - Czego chcesz za milczenie? – zapytałam, krzyżując ręce na piersi. Patrzyłam na Kevina wyczekująco, gdy ten błądził beznamiętnym wzrokiem po łazience.
     - Pod koniec miesiąca wychodzi Heroes VII. Liczę, że go dostanę – mruknął chłopiec.
     - Żartujesz sobie? Ta głupia gra kosztuje z siedem dych!
     - Dokładnie sto dwadzieścia dolarów zapłacisz za wersję kolekcjonerską.
     Złapałam brata za szarą koszulkę z nadrukiem uśmiechniętego piksela. Dzieciak zdecydowanie nadużywał mojej dobroci.
     - Posłuchaj, szczylu, nie mam tylu pieniędzy, a nawet gdybym miała, to i tak nie kupiłabym ci czegoś równie drogiego. Zażądaj energetyka albo biletu do kina – warknęłam. Niemal stykałam się z jedenastolatkiem nosami, jednak ten pozostał niewzruszony.
     - Gra lub biegnę do taty powiedzieć mu o twoim nocnym włamaniu. Pomarudź trochę, a wspomnę również o tym dryblasie, który na ciebie czekał.
     Usta Kevina rozciągnęły się w przebiegłym uśmiechu. Miałam ogromną ochotę mocno nim potrząsnąć lub uderzyć jego głową o marmurowy zlew. Z zachwytem oraz podziwem dla samej siebie patrzyłabym na jego ściekający po blacie mózg, który z cichymi plaśnięciami lądowałby wprost na brązowych kafelkach podłogowych. Uśmiechnęłam się w duchu na myśl o martwym ciele, bezwładnie leżącym z powyginanymi kończynami we wspólnej łazience. Od dokonania makabrycznego morderstwa powstrzymała mnie jedynie świadomość, że gówniarz stał się taki wredny za moją sprawą.
     Puściłam brata i uwolniłam grzywkę z uścisku recepturki. Nieznacznie wykrzywiłam twarz w grymasie bólu, gdy przez gumkę wyrwałam kilka włosów.
     - Dobra, dostaniesz tę grę. Ale jeżeli się dowiem, że wygadałeś, to urwę ci łeb i dam go twojej jaszczurce na obiad.
     - Jasna sprawa – odparł jedenastolatek, po czym wyszedł z łazienki.
     Przejechałam dłońmi po twarzy. Jak mogłam dać się tak wkopać? Przecież od samego początku czułam, że coś nie grało. Doskonale wiedziałam, o której Kevin kładł się spać w weekendy, a pomimo tego temu cholernemu gówniarzowi udało się mnie podejść.
     - Niech to szlag – zaklęłam paskudnie. – Kolejna stówa w dupę.
     Wściekła opuściłam pomieszczenie, uderzając z całej siły w włącznik światła. Przeszłam kilka kroków i weszłam do swojej sypialni. Z hukiem zatrzasnęłam za sobą drzwi. Chciałam, żeby cały dom znał moją złość.
     Po pokoju rozniósł się dźwięk piosenki Fuels the Comedy. Leniwym ruchem sięgnęłam po telefon, który leżał na etażerce obok łóżka. Spojrzałam na wyświetlacz, gdzie widniał napis głoszący, iż dzwoniła do mnie Raven. W myślach doliczyłam do trzech, aby choć trochę zatuszować gniew, po czym przeciągnęłam zieloną słuchawkę przez szerokość smartfonu.
     - Noo… - rozpoczęłam rozmowę.
     - Miłe powitanie, również cieszę się, że cię słyszę, Wood – zaśmiała się różowowłosa.
     - Wybacz, ale brat mnie zdenerwował – rzuciłam wymijająco. – Co chcesz?
     - Pamiętasz, że jutro mamy kartkówkę z biologii?
     Nogi się pode mną ugięły, gdy usłyszałam słowa koleżanki. Uderzyłam pięścią w czoło i zaklęłam szkaradnie pod nosem. Jak mogło mi to wylecieć z głowy? Podeszłam do stojącego na biurku kalendarza. Przerzuciłam kartkę na następny dzień – nagle wszystko stało się jasne. Zapomniałam zapisać informacji o jutrzejszym teście. Zrobiłam zbolałą minę.
     Wspominałam już, że nienawidziłam sobót? Olać to, niedziele były najgorszym gównem.
     - Halo, Holly… - usłyszałam zniecierpliwiony głos w słuchawce.
     - Masz dzisiaj wolne? – zapytałam z nadzieją. Tylko Raven mogła mi pomóc.
     - Jasne, że uratuję twoją kościstą dupę. W końcu nie pozwolimy, aby starsi odesłali cię do internatu. Co ja bym bez ciebie poczęła? – Dziewczyna zaszlochała teatralnie. Pokusiła się nawet o smarknięcie w domniemaną chusteczkę.
     - Kto wspierałby cię w trudnych chwilach, gdy jesteś skazana na oglądanie Dake’a oraz Debrah? – podchwyciłam temat.
     - Dokładnie – westchnęła różowowłosa. – Wyrobisz się na trzynastą?
     - Aha – mruknęłam, po czym rzuciłam krótkie na razie i rozłączyłam się.
     Schowałam telefon do tylnej kieszeni czerwonych spodni, a następnie sięgnęłam po czarną koszulkę niedbale rzuconą pół godziny wcześniej na łóżko. Wciągnęłam na siebie górną część garderoby, by po chwili począć kierować się w stronę schodów. Zbiegłam na dół, gdzie unosiła się wyborna woń pieczonego kurczaka w winie. Od razu poczułam nieprzyjemny skurcz w żołądku, a dyskomfort spotęgowała godzina, którą wskazywał elektroniczny zegarek stojący na komodzie przy lustrze. Miałam dokładnie dwadzieścia minut na dotarcie do domu Raven. W normalnych okolicznościach zapewne nie przejęłabym się drobnym spóźnieniem, jednak stawką była moja ocena. Nie zamierzałam zawalić już pierwszego testu.
     Wyjęłam z wnękowej szafki na buty ulubione czarne trampki, które już po chwili założyłam na stopy. Pochwyciłam z narożnej komody klucze i prawie przeszłam próg domu, gdy nagle usłyszałam męski głos.
     - A dokąd to się wybieramy? – Wesoły ton mojego ojca został zastąpiony przez formalny, zarezerwowany zazwyczaj dla klientów jego kancelarii. Wyczułam w nim również lekką nutkę podejrzliwości, a może nawet i złości.
     Odwróciłam się nieśpiesznie. Tata wyglądał na podirytowanego, co zdarzało się stosunkowo rzadko. Pomyślałam, że może zdenerwowali go w pracy albo znowu pokłócił się z mamą. Jednak w tej samej chwili dostrzegłam stojącego przy schodach Kevina. Na ustach jedenastolatka widniał cwany uśmieszek. Co, jeżeli ten gówniarz nie dotrzymał obietnicy i o wszystkim powiedział? Czułam, że będę miała kłopoty.
     - Do Raven. Jutro mamy sprawdzian z biologii, będziemy się uczyć – odpowiedziałam.
     Mężczyzna zmrużył oczy, ewidentnie próbował prześwietlić mnie na wylot. Poczułam kiełkujące w żołądku ziarenko niepokoju. Nie lubiłam, kiedy ojciec patrzył na mnie surowym wzrokiem – odnosiłam wówczas wrażenie, że stawałam się z każdą sekundą coraz mniejsza, aż w końcu całkiem znikałam pod ciężarem niebieskich tęczówek.
     - Spędziłyście razem całe dwa dni. Miałyście sporo czasu, aby nacieszyć się sobą.
     - Całkowicie zapomniałam o teście i dopiero przed chwilą Raven do mnie zadzwoniła.
     - Nie jestem co do tego przekonany – rzekł twardo tata, krzyżując ręce na piersi.
     - No daj spokój, wrócę przed siódmą – mruknęłam błagalnym tonem.
     Od samego początku wiedziałam, że ta rozmowa nie będzie należała do łatwych. Dociekliwy ojciec na spółkę z uradowanym Kevinem wróżyli bardzo źle.
     - Jeżeli nie dotrzesz na kolację, to jutro posprzątasz garaż – powiedział mężczyzna. W odpowiedzi jedynie zasalutowałam, po czym szybko wyszłam z domu, aby ojczulek przypadkiem się nie rozmyślił.


     Stanęłam przed drewnianym domem jednorodzinnym, przyglądając się mu uważnie. Bale, z których wykonano zewnętrzną część budynku, zostały pomalowane ciemnozieloną farbą. Dachówki miały ten sam odcień, co ściany. Jedynie drzwi wraz z oknami były brązowe.
     Drżącym palcem nacisnęłam na guzik od domofonu – mogłam założyć się o wszystko, że pomyliłam parcele. Idąc do Raven, spodziewałam się, iż zastanę ją mieszkającą niedaleko cmentarza. Tymczasem dziewczyna żyła na końcu miasteczka, niedaleko rzeki Mystic. Była to najładniejsza dzielnica w Crystal Hills, gdzie egzystowali głównie emeryci oraz bogacze posiadający w tej okolicy domki letniskowe.
     Kiedy drzwi niewielkiego drewnianego zamku poczęły się otwierać, nabrałam ogromnej ochoty schować się za rozłożystymi krzewami ozdobnymi, których na posesji rosła cała chmara. Podświadomie czułam, że za moment przywita mnie poczciwa babuleńka. Już zrobiłam krok w bok, aby szybko uskoczyć przed spojrzeniem staruszki, gdy dostrzegłam bladoróżową czuprynę koleżanki. No proszę, a jednak dobrze trafiłam.
     - Co ty robisz? – Raven stanęła w progu i bacznie mnie obserwowała. Zamrugałam szybko, nie bardzo rozumiejąc pytania koleżanki. – Chodź tu, bo sąsiedzi się ciebie wystraszą.
     Popchnęłam furtkę, po czym zwinnym krokiem ruszyłam w stronę wejścia do budynku. Po obu stronach brukowanej drużki rósł niski żywopłot, który ani trochę nie przypominał tych wszystkich równo przystrzyżonych krzaczków w ogrodach milionerów. Nierówne gałązki pełne liści odstawały na wszystkie strony, co doskonale współgrało z chaotycznie posadzonymi w pozostałej części podwórza krzewami oraz drzewami.
     Wbiegłam po drewnianych schodkach i weszłam do środka. Chwilę później usłyszałam za sobą dźwięk zamykanych drzwi oraz szczęk zasuwy.
     - Wszystko rozłożyłam w salonie – powiedziała różowowłosa, wymijając mnie na korytarzu. Następnie zniknęła za rozsuwanymi skrzydłami przejścia do pokoju obok. Bez zbędnego marudzenia podążyłam za nią.
     - Jest ktoś u ciebie? – zapytałam, gdy wygodnie rozsiadałam się na owalnej pufie wykonanej z zamszu w odcieniu purpury.
     - Ciotka w pracy, a siostra z koleżanką na zakupach – odparła Raven, usadawiając się na półokrągłej kanapie stojącej obok.
     - A rodzice? – Spojrzałam na koleżankę z zainteresowaniem.
     - Nie ma ich – westchnęła. Przymknęła na chwilę powieki, aby następnie skierować spojrzenie brązowych oczu na sufit. – Nie mam rodziców. Zginęli w wypadku, gdy miałam pięć lat.
     - P-przepraszam, nie wiedziałam – mruknęłam posępnie. Zganiłam się w myślach za wścibskość.
     Jesteś dla siebie zbyt surowa, kochanie. Przecież to nie ty kazałaś jej ojcu wypić te dwa kieliszki wina w restauracji. Nie możesz się obwiniać, że wylądowali w rowie.
     Przez dłuższą chwilę trwała między nami krępująca cisza. Black posmutniała i chyba myślami powracała do wspomnień z dzieciństwa. Zapewne mało wyraźnych, bo bardzo odległych. Było mi strasznie głupio, chociaż z tyłu głowy ciągle słyszałam ten chrapliwy głos, mówiący, że to przecież nie moja wina. A jednak zwykłe, ludzkie odruchy wzięły górę.
      - To co, bierzemy się za biologię? - zagaiłam z udawaną radością. W rzeczywistości chciałam uciec z tego domu, który teraz wydawał mi się toksyczny. Jakby ktoś wrzucił przez otwarte okno rozpylającą się truciznę. Mimo to wkładałam wiele trudu, by zatuszować zakłopotanie.
     Kątem oka spojrzałam na koleżankę. W pierwszej chwili chciałam posłać jej przyjazny uśmiech, jakoś spróbować ją pocieszyć i pokazać, że miała we mnie oparcie. Ale szybko doszłam do wniosku, że to nie był odpowiedni czas na tak poufałe gesty.
     Różowowłosa jedynie kiwnęła potakująco głową, nawet nie patrząc w moją stronę.
     Uroczo, westchnęłam w myślach. Czułam, że atmosfera może być ciężka i wiele nie nauczę się do jutrzejszego testu.


     Leżałam na podłodze wyłożonej białą wykładziną, bezmyślnie wgapiając się w miętową ścianę, na której wisiał duży plazmowy telewizor. Głowę wygodnie położyłam na szerokiej poduszce z nadrukiem czaszki. Po mojej lewej siedziała Raven oparta o jasny stelaż dwuosobowego łóżka. Na jej kolanach wygodnie rozłożył się rudy pers o pomarańczowych oczach bez widocznych źrenic. Kocur wyglądał równie nieprzyjaźnie jak jego właścicielka.
     Po dłuższej chwili tkwienia w milczeniu, przekręciłam się na plecy. Oglądanie po raz kolejny Projektu X działało na mnie zdecydowanie usypiająco. Wyciągnęłam rękę w stronę włochatej kulki, chcąc pogłaskać ją po spłaszczonym pyszczku. Kiedy już miałam przejechać po mięciutkim futerku, kot odwrócił się do mnie i syknął głośno. Szybko odsunęłam dłoń. Jeszcze tego brakowało, żebym wróciła do domu poobdzierana ze skóry na nadgarstku.
     Z ust różowowłosej wyrwał się głośny śmiech, który rozniósł się po całym domu. Posłałam jej spojrzenie spod przydługiej grzywki – de facto miałam ją podciąć w poprzedni weekend, ale znowu coś mi wypadło. Jeżeli skrócę włosy do końca miesiąca, to zaliczę swój drobny sukces.
     Westchnęłam przeciągle, podczas gdy dziewczyna nadal powstrzymywała chęć tarzania się po podłodze z radości. Wbiłam spojrzenie w niewielką plamkę na suficie. Próbowałam poukładać w mózgu podstawowe informacje o ludzkim organizmie, co sprawiało mi niemałe problemy. Zdecydowanie nie należałam do fanów przedmiotów o podłożu przyrodniczym – dużo lepiej przyswajałam daty historyczne i słówka z hiszpańskiego.
     Nagle Raven zamilkła, a krępująca cisza ponownie zawisła nad naszymi głowami niczym poranna mgła. Odruchowo skierowałam wzrok w stronę dziewczyny, która patrzyła na mnie podejrzliwie, zupełnie jakby próbowała dostać się do środka mojej czaszki. Przełknęłam ślinę, czując jak włoski na karku stają dęba. Poważna panna Black nie wróżyła dobrze.
     - Gdzie zniknęłaś z Duncanem? – zapytała różowowłosa, mrużąc gniewnie ślepia.
     Zamrugałam szybko kilkakrotnie. Ona naprawdę zamierzała teraz o tym rozmawiać?
     - Przecież mówiliśmy, że idziemy do sklepu – odparłam. Starałam się nie patrzeć w oczy koleżance. Kłamanie nie było moją mocną stroną, dlatego zawsze odwracałam wzrok, gdy przychodziło do mijania się z prawdą. W najgorszych momentach zaczynałam się jąkać.
     - Czy ty masz mnie za idiotkę? Gdybyście serio poszli po żelki, to wrócilibyście z tuzinem największych paczek. Tymczasem nie przynieśliście nawet jednej.
     No tak, nie dość, że kompletnie nie nadawałam się na zawodowego oszusta, to jeszcze Raven o wiele lepiej znała starszego Holdena oraz jego przyzwyczajenia. Chyba znalazłam się w sytuacji bez wyjścia. Jak to mawiał ktoś mądry oraz znany - czas wyjąć karty na stół.
     - Dobra, już mówię. – Uniosłam obie ręce w geście poddania. – Duncan zdeptał ulubioną płytę Corey’a, więc poszliśmy po moją, aby je podmienić. Ot, cała tajemnica.
     Raven potarła podbródek, jakby intensywnie nad czymś myślała. Już miałam nadzieję, że nadszedł koniec upierdliwych pytań, gdy nagle natrafiłam na ostatecznego bossa.
     - Co robiliście w pokoju Corey’a?
     Otworzyłam usta, by zaraz je zamknąć, bo nie miałam pomysłu na dobrą odpowiedź. Dziewczyna zbiła mnie z pantałyku swoją policyjną dociekliwością. Szczerze powiedziawszy, z której strony na to wszystko nie spojrzeć i tak wyglądało podejrzanie. Para nastolatków samotnie spędzających imprezę w pokoju na piętrze każdemu skojarzyłaby się z jednym.
     - Wiesz co, Holly, nie spodziewałam się tego po tobie – rzuciła z przekąsem różowowłosa. Spojrzałam na nią przestraszona, gdy ta z dezaprobatą kręciła głową.
     - T-to nie tak, jak myślisz!
     - Mhm – mruknęła, jednak zaraz na jej twarzy pojawił się życzliwy uśmiech. – Uważaj.
     Szybko uciekłam wzrokiem na miętową ścianę, jakbym tam mogła znaleźć podpowiedź, jak wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. Żywiołowe zaprzeczanie, że pomiędzy mną a Duncanem niczego nie ma i pewnie nigdy nie będzie to bezsensowna strata czasu. Tak zawsze zachowują się zakochane na zabój nastolatki. Pąsowieją na twarzy, jąkają się, kręcą chaotycznie głową, a ostatecznie uciekają pod gównianym pretekstem pójścia do łazienki. Więc ja postanowiłam tę kwestię przemilczeć. Udawałam, że słowa Raven nie zrobiły na mnie jakiegokolwiek wrażenia. Chociaż w głowie przez sekundę zamajaczyła mi myśli, jak śmiesznie wyglądalibyśmy z Holdenem, gdybyśmy przy naszej dużej różnicy wzrostu chcieli się pocałować.


♥ ♥ ♥ ♥

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz