Droga (nie) do miłości: Rozdział
14
„O
ileż łatwiej uniknąć rozczarowania, wyzbywając się oczekiwań.”
~J.
Picoult
Spoglądałam co rusz na Raven, a to na
Dake’a, którzy posyłali mi błagalne spojrzenia. Na twarzy z pewnością miałam
wymalowany grymas niechęci pogłębiający się z każdą sekundą. Jednak nie mogłam
inaczej zareagować na wieść od blondyna. Przyłożyłam zewnętrzne strony
nadgarstków do oczu. Chciałam chociaż na moment teleportować się do wygodnego
łóżeczka, które wczorajszego wieczoru zaścieliłam świeżą pościelą o zapachu
cytryny. Dzisiaj był poniedziałek czternastego – najgorszy dzień w historii
najgorszych dni. To właśnie ta data od chwili moich narodzin kumulowała
wszystkie dziwne wydarzenia. Nie wierzcie oszołomom, którzy od gówniarza wmawiali
wam, że to piątek trzynastego przynosił pecha. Biedacy nawet nie wiedzieli, o
czym mówili.
- Czy wyście powariowali? – zapytałam
bardziej siebie niż znajomych. Westchnęłam nad własną niedolą, posyłając
sfrustrowane spojrzenie wysoko do góry. Czułam się beznadziejnie tak bardzo, że
chciałam dostać w głowę sufitową lampą.
- Nath naprawdę sam sobie nie poradzi. Poza
tym, każdy z kandydatów może wziąć do pomocy trzech ludzi. Zostaliśmy
wytypowani drogą eliminacji. – Różowowłosa wzruszyła niedbale ramionami.
- Jakich eliminacji? Przecież wiem, że nie
miał kogo innego wciągnąć w to bagno. Nie jestem taka głupia, jak się wam
wydaje – warknęłam, karcąc koleżankę wzrokiem.
- Holly, musisz się zgodzić – jęknął
błagalnie Dake. – Nie wmówisz mi, że wolisz iść na lekcje do Koslowa. A dzisiaj
mamy bieg przez płotki.
Usłyszałam za sobą szelest upadających na
ziemię kartek. Nawet nie chciałam się odwracać, żeby dostrzec papierowy armagedon,
którego twórcą był nie kto inny, jak kandydat na przewodniczącego
pierwszoklasistów. Wiedziałam, że sytuacja nie prezentowała się dobrze, bo z
ust Nathaniela wyrwało się szkaradne przekleństwo.
Pokręciłam głową z rezygnacją, po czym
wskazała kciukiem na chłopaka stojącego kilka metrów za mną.
- W porządku, ale tego burdelu sprzątać
nie zamierzam.
Para nastolatków zerknęła przez moje
ramiona na próbującego uporządkować porozrzucane kartki blondyna. Oboje
wytrzeszczyli oczy zszokowani i rzucili jednogłośnie:
- Ja również!
Nie minęło piętnaście minut, a
przegrupowani na dwie drużyny krążyliśmy po całej szkole rozwieszając plakaty w
wyznaczonych przez nauczycieli miejscach. Widać było, że personel tej placówki bardzo nastawił się na rywalizację między uczniami. Trochę przypominało mi to starożytne igrzyska, gdy tabuny ludzi z niewyobrażalną radością oglądały walki gladiatorów stawiających na szali swoje gówno warte życia. Powiedzenie,
że liceum to prawdziwy obóz przetrwania ani trochę nie odbiegało od
rzeczywistości.
Właśnie kończyłam przypinać jeden z
ostatnich plakatów do korkowej tablicy, gdy usłyszałam za sobą melodyjny
śmiech. Powolnym ruchem odwróciłam się, aby dostrzec niebywale piękną istotę
posiadającą równie cudowny głos. Jakże więc wielkie było moje zdziwienie, kiedy
przed oczami dostrzegłam stojącą przy automatach z żywnością Debrah. Brunetka
jakby nerwowo ugniatała brązowy plastikowy kubeczek i co chwilę przerzucała
rozpuszczone włosy z jednego ramienia na drugie. Posyłała przy tym kokieteryjne
spojrzenia towarzyszącym jej chłopakom. Obaj mierzyli przynajmniej metr osiemdziesiąt
i bynajmniej nie należeli do chucherek. Rota, nawet na swoich wysokich
szpilkach, wyglądała przy nich na niezwykle drobną i kruchą. Jednak były to
tylko pozory oraz nieodzowna gra dziewczyny.
Stałam na ławeczce z pudełeczkiem szpilek w ręce, bezczelnie wgapiając się w trójkę nastolatków.
Zakładałam, że znajomi Debrah uczęszczali do tej samej klasy, co ona albo
równoległej. Jeżeli moja dedukcja była słuszna, panowie pomagali brunetce w
kampanii wyborczej. Na szczęście Nathaniela, Rota startowała na przewodniczącą
drugoklasistów – w przeciwnym wypadku blondyn miałby nie lada problem choćby z
dogonieniem jej.
Nagle lodowate spojrzenie błękitnych
tęczówek dziewczyny zatrzymało się na mnie. Czułam, jak wzdłuż mojego
kręgosłupa przebiegła cała defilada mrówek. Po chwili część malutkich żyjątek
weszła przez uszy prosto do mózgu, wywołując nieprzyjemne brzęczenie w czaszce.
Wzrok Debrah nie tyle, co wywoływał w ofierze mdłości, on uderzał w sam środek
ludzkiej wyobraźni powodując chwilowe oderwanie od rzeczywistości. Przywoływał makabryczne
wizje z udziałem najbardziej skrywanych lęków. Całe zajście z pewnością nie
trwało więcej niż pięć sekund, jednak miałam wrażenie, że te kurewskie mrówki
krążyły w mojej głowie od kilku godzin.
Odruchowo złapałam się za skroń, czując jak
ból pozbawia mnie zdolności ostrego widzenia. Cały obraz był jakby pokryty
pikselami, nawet nie mgłą. Palący dyskomfort szybko przemieszczał się na inne
części ciała. Nie zdążyłam zorientować się, gdy cierpiały nawet moje kostki,
tak bardzo oddalone on mózgu.
Ostatkiem sił przykucnęłam, opierając się o
rażąco białą ścianę. Objęłam rękoma kolana, kładąc prawy policzek na jednym z
nich. Brzęczenie oraz szum powoli ustępowały, ale nadal wolałam nie otwierać
oczu – widok wszędobylskich pikseli był zdecydowanie najgorszym doświadczeniem
w moim niespełna piętnastoletnim życiu.
- Nic ci nie jest? Halo? – Niechętnie
uniosłam twarz w kierunku ledwo słyszalnego głosu. Moment później czyjaś drobna
dłoń zacisnęła się na mym ramieniu. Mimowolnie uchyliłam powieki, a przed sobą
ujrzałam niewyraźną dziewczęcą twarz.
Kilkakrotnie zamrugałam, aby przywrócić
ostrość oczom. Twarz Debrah przybrała wyraz zatroskania, a w jej spojrzeniu
dostrzegłam strach.
- Co z tobą? – Ponowne pytanie wyleciało z
ust brunetki. Gdybym nie dostrzegała tych wszystkich pogardliwych uśmieszków,
które Rota wysyłała Raven przez ostatnie dwa tygodnie, nawet nie pomyślałabym,
że była wredną intrygantką. A widząc zmartwienie wymalowane na jej licu,
mogłam wnioskować, że nadawała się na światowej klasy aktorkę.
- Już w porządku. Tylko zakręciło mi się w
głowie, bo nie zjadłam śniadania – odparłam, z całych sił próbując mówić
obojętnym tonem. Naprawdę nie lubiłam tej persony.
- Może kupić ci coś z maszyny? –
zaproponował Dake, wskazując kciukiem na automaty usytułowane przy oknach.
Zaprzeczyłam ruchem głowy, po czym
posłałam koledze niewyraźny uśmiech.
- Zaraz sama to zrobię – warknęła Debrah.
Groźnie ściągnęła brwi i skrzyżowała ręce na piersi w geście wzburzenia.
Nie
ufaj jej, Holly. Ta istota jest powtórką z rozrywki – klonem wcześniejszej
bestii oraz koszmaru twego życia. Zwodzi. Manipuluje. Ośmiesza. Wpędza w ruinę.
Chcesz ponownie TAM wrócić? Czy pragniesz być nazywana „psycholem” i
„ścierwem”? Nie? W takim razie każ zamknąć się tej ździrze, jak poleciła Raven.
Tylko ona ci pomoże. Tylko ona cię zrozumie. Bo jest taka sama…
- Nie przejmuj się mną, zostanę z Dake’em.
Schowałam twarz między kolanami. Czekałam,
aż Rota zniknie z pola widzenia, bo dopiero wtedy będę mogła w spokoju
odetchnąć i dokończyć rozwieszanie plakatów.
Usłyszałam głośne prychnięcie, a następnie
po pustym korytarzu rozniósł się dźwięk stukania obcasami o posadzkę. Chwilę
później dotarły do mnie kroki kilku innych osób. Nie miałam pojęcia, do kogo
należały, jednak zgadywałam, że również koledzy brunetki postanowili nas
opuścić.
Ławeczka cicho skrzypnęła, kiedy Morgan
zajął miejsce po mojej lewej. Podniosłam głowę, aby przyjrzeć się twarzy
blondyna. Usta miał ściśnięte w wąską kreskę, ale oczy lśniły mu czystą
fascynacją. Przechyliłam delikatnie głowę w niemym zapytaniu.
- Niezła jest, co? – Dake wpatrywał się we
mnie z nieukrywaną nadzieją. Najwidoczniej sądził, że przyznam mu rację. Gdybym
nie wiedziała, że chłopakowi chodziło o wygląd zewnętrzny, to z pewnością
poparłabym jego słowa. Debrah rzeczywiście była niezła, ale w udawaniu osoby, z którą na pewno nie miała zbyt wiele wspólnego.
- Chyba nie muszę przypominać, kto jest
jej chłopakiem – rzuciłam z przekąsem.
- Wiem i zakładam, że Castiel pochowałby
mnie żywcem, gdyby dowiedział się, o czym teraz rozmawiamy. – Blondyn
westchnęła cierpiętniczo i pochylił się znacznie, opierając przy tym łokcie na
udach. Po chwili jednak poderwał się do siadu prostego, posyłając mi wystraszony
wzrok. – Ale nie powiesz mu tego, prawda?
- Nie ma szans – warknęłam z nutką
irytacji. Jak on w ogóle mógł zarzucić, że doniosę na niego Holdenowi? – Nie
zdziw się tylko, jak ta małpa wyskoczy gdzieś zza rogu.
Dake posłał mi powątpiewające spojrzenie
znad przydługiego pasma włosów, które wymknęło się szponom zielonej gumki.
Zmrużyłam oczy, dodając:
- Jak rodziców kocham, widziałam go
wczoraj wychodzącego z psem na spacer. Poszedł w kierunku spożywczaka… -
urwałam na sekundę, aby upewnić się czegoś. – Wiesz, gdzie niedaleko mojego domu jest
sklep? – Blondyn kiwnął głowę. – No, to on poszedł w prawo, a po dwóch minutach
wyłonił się z lewej strony. Masz na to wytłumaczenie? Bo ja owszem – Castiel to
teleportujący się wampir z krwi i kości, któremu słońce niestraszne.
Chłopak zamrugał szybko kilkakrotnie, by
za moment wybuchnąć niepohamowanym śmiechem. Zupełnie jak Raven, przeszło mi przez myśl. Czasami
zastanawiałam się, czy ta dwójka nie była ze sobą całkiem blisko spokrewniona.
♥
Mocne uderzenie posłało piłkę na
drugą stronę boiska, wydając przy tym głośne plaśnięcie. Szybko lecący przedmiot
wywołał powiew wiatru, który wprawił w ruch moją grzywkę. Usłyszałam ciche
stęknięcie Raven, po czym zadarłam głowę wysoko do góry. Wiedziałam, że
różowowłosa odbierze zagrywkę – w końcu wykonała ją Debrah. Patrzyłam jak piłka w żółte i granatowe pasy o mały włos nie dotknęła wysokiego sufitu, a gdy zaczęła spadać, wyciągnęłam ku niej ręce. Dwie dziewczyny, dotychczas
stojące po moich obu stronach, ustawiły się gotowe do ataku. Posłałam Sucrette
krótkie spojrzenie. Brunetka doskonale wiedziała, co miała zrobić. Kiedy gładko
przyjęłam piłkę na szeroko rozstawione palce, wykonałam szybkie podanie do tyłu
drugoklasistce. Ta w mgnieniu oka znalazła się po prawej stronie boiska i z
precyzją godną mistrzyni uderzyła lewą dłonią w okrągły przedmiot. Z zachwytem
patrzyłam na dokładne ruchy nastolatki – nawet jej stopy wołały, że ten atak z
pewnością się uda. Zdziwiłyśmy się więc bardzo, gdy nagle po drugiej stronie
siatki znalazła się Heather. Dziewczyna w ostatniej chwili wyskoczyła do bloku.
Trafiła dokładnie obiema dłońmi w piłkę, a ta z głośnym plaśnięciem uderzyła o
wypolerowaną podłogę. To koniec.
Po sali gimnastycznej rozniósł się dźwięk
gwizdka trener Williams. Chwilę później dobiegł mnie rozradowany krzyk
reprezentantek Stoney Bay High School w piłce siatkowej. Przegrałyśmy wszystkie
trzy sety. Nie było to wielkim zaskoczeniem, a jednak czułam swoisty żal oraz
rozczarowanie. Dlaczego dałyśmy się tak łatwo?
Patrzyłam na turlającą się piłkę.
Pewnie zmierzała w stronę drużyny koszykówki, która grała
na drugiej części hali – chłopcy również rozgrywali sparingi między sobą,
jednak podzielili się na cztery drużyny. Okrągły przedmiot z pewnością wpadłby
pod nogi jednego z nich, gdyby nie szybka interwencja Raven. Różowowłosa
złapała piłkę w biegu, po czym podeszła do mnie z pokrzepiającym uśmiechem na
twarzy.
- Dałyśmy radę, a wygramy następnym razem.
– Dziewczyna objęła mnie ramieniem i pociągnęła w stronę zgromadzonych na
dolnych trybunach siatkarek. Przed zawodniczkami stała trenerka z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
- Usiądźcie – poleciła pani Williams,
kiedy już podeszłyśmy do reszty drużyny. Bez zbędnych słów zajęłyśmy miejsca na
najniższej ławce. – Było bardzo dobrze. Najważniejsze, że nie odpuszczacie
nawet przy ostatniej akcji. Holly, Su, ten atak na końcu mógł zagwarantować
punkt – macie powód do dumy.
Usłyszałam cichy śmiech brunetki, jednak
mnie osobiście życzliwe słowa nauczycielki nie napawały optymizmem. W
ostateczności przegrałyśmy z kretesem, a ja nienawidziłam czegoś zawalać. Byłam
perfekcjonistką pełną gębą.
- Szesnastego października gramy pierwszy
mecz eliminacyjny. Jedziemy do Springfield. Do tej pory zawsze z nimi
wygrywałyśmy, więc nie ma powodów do obaw. Nie zmienia to jednak faktu, że
musimy zdobyć, jak najwięcej punktów.
Trenerka wyciągnęła rękę do przodu. Moment
później cała nasza drużyna stała w kółku, a każda z nas kładła dłoń na Wesołą Stertę. Musiałam przyznać, że
Williams miała dziwne pomysły na nazwy. Wszystkie krzyknęłyśmy do boju, a następnie udałyśmy się do szatni.
Zdjęłam lekko przepoconą koszulkę i
oparłam się plecami o chłodne szafki. Powoli zaczynałam przyzwyczajać się do
ciężkich treningów trzy razy w tygodniu, jednak skłamałabym, gdybym
powiedziała, że nie byłam po nich zmęczona. Moja kondycja nadal dawała wiele do
życzenia, a nic nie wskazywało na to, aby w najbliższym czasie miało coś się
zmienić. Nawet pokusiłam się o przejście na dietę, ale wytrzymałam na warzywach
niespełna pół dnia – i tak byłam wytrwała.
Wyzbyłam się wszystkich ubrań, po czym
owinięta w biały ręcznik ruszyłam pod prysznic. Udałam się do ostatniej kabiny, chcąc uniknąć dostania mokrą gąbką w głowę. Dziewczyny miały dziwne zamiłowanie
do rzucania w siebie różnymi rzeczami w szatni, a ja musiałam dzisiaj wyglądać
nienagannie.
Po odświeżeniu się zaczęłam szybko
nakładać ciuchy. Większa część zespołu nadal wygłupiała się pod natryskami.
Postanowiłam wykorzystać chwilę względnej samotności i po kryjomu wyjść z
szatni. Wolałam, by moje spotkanie z Duncanem pozostało słodką tajemnicą.
Liceum to wylęgarnia plotek oraz ploteczek. Każdy nieostrożny ruch mógłby
wywołać lawinę nieporozumień, a tego za wszelką cenę chciałam uniknąć. Planowałam
te cztery lata męczarni przeżyć w jak najmniej skomplikowany sposób. Sama
znajomość z Raven krzyżowała mi zamiary, ale postanowiłam nie poddawać się.
Rzuciłam różowowłosej nikły uśmiech na
pożegnanie, po czym chwyciłam torbę i wyszłam z szatni. Poczęłam kierować się w
stronę głównego wejścia, gdzie miał czekać na mnie Holden. Przez całą drogę szkolnym
korytarzem myślałam, czym kierowałam się, gdy przystałam na pomysł z wspólnym
wypadem do centrum handlowego. Równie dobrze mogłam polecić Duncanowi, żeby sam
pojechał po płytę – oszczędziłabym sobie tym samym nerwów oraz znacznie
szybciej zasiadłabym na kanapie przed telewizorem. Najwidoczniej bliskość
bruneta bądź jego szczery uśmiech działały na mnie nad wyraz przekonująco.
Stanęłam przed dwuskrzydłowymi drzwiami,
jakbym zastanawiała się, czy mogłam wyjść ze szkoły. Wiedziałam, że na zewnątrz
czekał przystojny osiemnastolatek, który pewnie nie jedną małolatę przyprawiał
o szybsze bicie serca oraz dorodne wypieki na twarzy. Jednak ja odczuwałam
wobec niego nieuargumentowany strach.
Weź
się w garść! To tylko cholerny facet, który zawiezie cię do sklepu muzycznego i
za chwilę odstawi do domu. Jakoś nie miałaś takich oporów, gdy w środku nocy
wychodziłaś z nim od Corey’a.
Moja druga, zdecydowanie odważniejsza, a
przede wszystkim bardziej zdecydowana, strona osobowości miała sporo racji.
Wzięłam głęboki wdech, a następnie pchnęłam przeszklone drzwi.
♥ ♥ ♥ ♥
Witej wędrowcze! Albo może raczej to ja jestem tym wędrowcem...? Eh.. Nie ważne.
OdpowiedzUsuńMiło, że rozdział pojawił się dość szybko. Sama chciałabym móc dodawać rozdziały tak szybko. No ale klasa maturalna nie jest do tego najlepszym czasem.
Wybacz mi to, że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału, ale miałam dość ciężki tydzień, plus spotkanie ze znajomymi na weekend nie wpłynęło zbyt dobrze na moje szybkie i racjonalne myślenie. Jeszcze to wszystko pogarsza fakt, że Teraz skupiam się na przeczytaniu "Medalionów" Nałkowskiej, a one nie należą do lekkiej lektury. Czytanie o masowych śmierciach i "zakładach pracy" w czasie II wojny światowej nie jest zbyt przyjemne...
No ale mniejsza o to. Cieszy mnie fakt, że mogę się choć na chwilkę od tego oderwać i móc przeczytać twój rozdział.
Nie lubię Debrah i to się nie zmieni. Sam fakt jaka ona jest i to, że u mnie po szkole łazi pełno takich dziewczyn sprawia, że nie potrafię spojrzeć na nią przychylnym okiem. Suka. Yhh... Jak mnie takie laski drażnią! Aż mi się ciśnienie automatycznie podnosi!
Rozdział przyjemny (nie wliczając w to tej pindy w garniturku xd), długi, ale trzeba wracać do rzeczywistości i czytać dalej "Medaliony"
Serdecznie pozdrawiam i życzę abyś ty nie musiała się męczyć na polskim tak jak ja ;)