Spis lektur obowiązkowych

niedziela, 13 grudnia 2015

Droga (nie) do miłości: Rozdział 15
„Upieczonej bułeczki nie odpieczesz.”
~S. King

     Duncan stał wraz ze swoim bratem na środku chodnika nieopodal głównej bramy. Ze sporej odległości mogłam dostrzec, że Castiel był czymś wyraźnie wzburzony. Mówił coś do starszego Holdena, żywo przy tym gestykulując. Ten drugi natomiast tkwił w bezruchu ze skrzyżowanymi na szerokiej piersi rękoma. Najwidoczniej czekał, aż jego młodszy braciszek wykrzyczy wszystkie swoje żale i da mu w końcu spokój.
     Nerwowo poprawiłam torbę, która nieznacznie zsunęła się z ramienia, po czym ruszyłam w stronę kolegów. Ani trochę nie cieszył mnie fakt, że zostałam zmuszona do przerwania rodzinnej kłótni, jednak zamierzałam wrócić do domu przed kolacją, a zdenerwowany Castiel mógł pokrzyżować moje plany.
     Byłam kilka metrów od dyskutujących ze sobą braci, gdy nagle usłyszałam otwierające się za mną drzwi oraz wesoły krzyk Debrah.
     - Już jestem!
     Dziewczyna wyminęła mnie w biegu, nawet nie potykając się na wysokich obcasach. Holdenowie od razu skierowali spojrzenia w stronę, z której nadeszła Rota. Tym samym zauważyli również mnie. Duncan wyraźnie się rozpromienił w przeciwieństwie do młodszego krewnego, który zmrużył gniewnie oczy i wymamrotał coś niezrozumiałego pod nosem.
     - To co, jedziemy? – zapytała brunetka, całkowicie ignorując moją obecność.
     - Przykro mi, ale ten przygłup postanowił zabrać swoją dziewczynę na zakupy. – Cas niedbałym ruchem głowy wskazał na chłopaka stojącego obok.
     - Zważaj na słowa, gówniarzu, bo do końca tygodnia będziesz wracał pieszo – warknął starszy z rodzeństwa.
     Debrah w ułamku sekundy odwróciła się, aby za sprawą niebieskich oczu próbować wcisnąć mnie w chodnik lub zakopać pod nim przynajmniej w pięciometrowym dole. Czułam, jak pod jej nienawistnym spojrzeniem stawałam się coraz mniejsza, a nastolatka poczęła górować nade mną niczym ogromne wzniesienie. Moje nogi z każdą chwilą zaczynały odmawiać posłuszeństwa i ledwo dawałam radę powstrzymać się przed upadnięciem na szarą kostkę brukową.
     Powoli zaczęłam dostrzegać absurdalność obecnego dnia. Jeszcze do niedawna gniew Roty był całkowicie ukierunkowany na Raven, a dzisiaj brunetka najwyraźniej obudziła się z zamiarem utrudnienia mojego życia. Gdzieś w głębokiej podświadomości wiedziałam, że to się dla mnie bardzo źle skończy. Postanowiłam więc jak najszybciej stłumić gniew Debrah w zarodku. Wolałam nie myśleć, co by się stało, gdyby jej złość eksplodowała. Najprawdopodobniej liceum, przed którym aktualnie staliśmy, już by nie istniało, ale to tylko moje skromne podejrzenia.
     Niespokojnie przestąpiłam z nogi na nogę, po czym zaproponowałam:
     - Może przełożymy wizytę w sklepie na inny dzień?
     - Naprawdę myślisz, że tej dwójce za tydzień będzie się chciało wracać pieszo do domu? Zapomnij, to największa para leni w północnej części Stanów.
     - Przynajmniej znajdę transport zastępczy – warknął Castiel.
     - Skończ z tym biadoleniem. Nie zamierzam zmieniać swoich planów. Możecie zapytać Corey’a, czy was podrzuci. – Duncan wzruszył obojętnie ramionami, jakby los jego młodszego brata był dla niego absolutnie obojętny. Po chwili starszy z Holdenów zwrócił się do mnie. – To co, jedziemy?
     Niepewnie przytaknęłam i wyminęłam rozzłoszczoną dwójkę nastolatków. Wiedziałam, że od tego momentu mogłam więcej nie pokazywać się Debrah na oczy. Chyba, że chciałam zostać poddana publicznemu linczowi.


     Kręciłam się nerwowo na obitym beżową skórą siedzeniu pasażera, podczas gdy kierujący samochodem chłopak nucił pod nosem jakiś rockowy kawałek. Nawet nie próbowałam sobie przypomnieć tytułu piosenki – byłam zbyt zestresowana sytuacją, która miała miejsce niespełna dziesięć minut temu. A może przez najbliższy tydzień nie pojawię się w szkole? Chyba Rota przez ten czas zdąży ochłonąć. Albo jeszcze dzisiaj porozmawiam z rodzicami o przeniesieniu do internatu. Najlepiej jakiegoś w Kalifornii bądź Teksasie, byleby jak najdalej.
     Cholerna histeryczka! Masz zamiar uciekać do końca swego parszywego żywota, hę?
     Światło zmieniło się na zielone i mogliśmy skręcić na parking przed centrum handlowym. Pomimo popołudniowej godziny, na ogromnym placu stało niewiele samochodów. Możliwe, że większość mieszkańców nadal nie wróciłam z pracy lub owa galeria nie była zbyt popularnym miejscem.
     Wysiedliśmy z czarnego auta, a następnie ruszyliśmy w stronę dużych szklanych drzwi automatycznych. Duncan, jak na prawdziwego gentelmana przystało, przepuścił mnie w przejściu. Tani i obrzydliwie oklepany chwyt, żeby chociaż przez ułamek sekundy móc popatrzeć na tyłek dziewczyny. Prawda jednak była taka, że głupio odmówić facetowi, który właśnie zainicjował miły gest w twoim kierunku.
     Wnętrze centrum handlowego zostało zrobione niezwykle nowocześnie. Grafitowa podłoga z białymi akcentami wręcz lśniła czystością, a w powietrzu unosiła się woń lawendy. Naprzeciw głównego wejścia stała ogromna fontanna przypominająca połączenie słonia z żyrafą. U dołu była masywna, natomiast jej górna część składała się z długiej szyi zakończonej rozwidleniem, z którego leciała woda. Obok wodotrysku stała tabliczka z napisem: Nie wrzucaj monet do fontanny. Wydaj banknoty w sklepie. Zaśmiałam się pod nosem na myśl, w jak piękny sposób ludzie potrafili wyrazić swoje prośby.
     - Idziesz? – Doszło mnie pytanie Duncana, stojącego nieopodal automatycznych schodów.
     Pośpiesznym krokiem ruszyłam w stronę chłopaka. Wjeżdżając na górę, rozglądałam się, aby dojrzeć butiki, które ewentualnie mogłabym w przyszłości odwiedzić. W między czasie dostrzegłam niezwykłą dbałość o szczegóły, którą zachował projektant owej galerii. Wszystkie szyldy sklepowe wisiały równo, a manekiny na wystawach stały w jednakowych odstępach, zupełnie jakby symetryczność była kluczem do sukcesu tego centrum handlowego.
     Pierwszą rzeczą rzucająca się w oczy po dostaniu się na piętro była z pewnością liczebność knajpek. Należały do nich głównie popularne sieci ze śmieciowym żarciem, jednak dostrzegłam wśród fast foodów kilka perełek w postaci orientalnego jedzenia. Miałam wręcz ochotę podskoczyć, kiedy zauważyłam bar sushi umiejscowiony w owalnej dobudówce.
     Nagle usłyszałam zniecierpliwione chrząknięcie. Odwróciłam się w stronę Duncana stojącego z założonymi na piersi rękoma. Brunet wpatrywał się we mnie intensywnie, a w jego czarnych tęczówkach zatańczyły iskierki irytacji. Posłałam koledze przepraszający uśmiech, po czym podeszłam do niego i razem udaliśmy się szerokim korytarzem w stronę – jak przypuszczałam – sklepu z płytami.
     Kilka minut później krążyliśmy między pułkami poszukując albumu Slipknot. Wybór był przeogromny, toteż znalezienie Iowy mogło trwać wieki.
     - O ile wiem, S jest po R, prawda? – zapytałam z nutką złości w głosie. Jako odpowiedź usłyszałam ciche mruknięcie ze strony chłopaka idącego za mną. – Więc dlaczego po raz trzeci mijamy półkę z R, a S jak nie było, tak nie ma?
     - Pojęcia nie mam, ale dam sobie głowę uciąć, że jeszcze tydzień temu po lewej stała półka z płytami. – Zatrzymałam się gwałtownie, patrząc we wskazaną przez Duncana stronę.
     - Przecież tutaj niczego nie ma – mruknęłam, posyłając brunetowi znudzone spojrzenie.
     - No przecież mówię, że była tydzień temu. Pewnie ją przenieśli. – Nastolatek wzruszył ramionami, jakby sprawa zaginionych płyt w ogóle go nie dotyczyła.
     - Przyłóż się trochę. Chyba nie muszę ci przypominać, przez kogo znaleźliśmy się w tej beznadziejnej sytuacji.
     Chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, aż Holden westchnął zrezygnowany i z miną męczennika ruszył w stronę mężczyzny, który nieopodal próbował podłączyć do prądu duży telewizor plazmowy. Obaj wymienili między sobą kilka zdań, po czym Duncan machnął na mnie ręką, dając znak, abym poszła za nim. Bez zbędnych czynów powolnymi krokami ruszyłam w stronę wskazaną przez pracownika sklepu. Przez krótki moment kręciliśmy się pomiędzy kolejnymi pułkami z wszelkiego rodzaju sprzętami elektronicznymi. Regał, którego poszukiwaliśmy od dobrych dziesięciu minut, stał przy drzwiach prowadzących do magazynu.
     - Dzisiaj rano mieli dostawę albumów i jeszcze nie zdążyli odstawić ich na miejsce.
     Mruknęłam wymijająco w odpowiedzi. Nie interesowało mnie, dlaczego płyty zespołu Slipknot nie stały tam, gdzie powinny – grunt, że w ogóle były w sprzedaży.


     Dokładnie oglądałam z każdej strony plastikowe pudełeczko zawinięte w przeźroczystą folię. Na dłuższą chwilę zawiesiłam wzrok na okładce, jakbym widziała ją po raz pierwszy. Cieszyłam się niczym małe dziecko, gdy pod choinką dostrzeże stosik prezentów owiniętych kolorowym papierem. Wyciągnęłam przed siebie ręce, w których trzymałam album Iowa, by za moment przytulić go do piersi.
     - Nie sądziłem, że aż tak kochasz tę płytę – zagaił Duncan.
     Odruchowo odsunęłam od siebie kwadratowy przedmiot i spojrzałam na kolegę. Chłopak oparł brodę na lewej ręce, przyglądając się mi uważnie. Jego usta rozciągnęły się w przyjaznym uśmiechu. Poczułam na policzkach intensywne ciepło, gdy zdałam sobie sprawę, że Holden musiał patrzeć na moje poczynania od dłuższego czasu.
     - T-to nie tak. Zawsze ekscytuję się, gdy dostanę prezent – odparłam zmieszana.
     Holden zaśmiał się cicho, po czym powiedział:
     - Tylko odkupiłem twoją własność. Dobrze jednak wiedzieć, że łatwo cię uszczęśliwić.
     Odwróciłam głowę w stronę wejścia do baru sushi. W tym momencie bardzo żałowałam, że zapomniałam wziąć z torebki komórkę. Miałabym możliwość niekulturalnego włączenia głupkowatej gierki, nad którą ślęczałam niemal całymi weekendami albo napisania wiadomości do Raven pod pretekstem zapytania o sposób spędzania czasu wolnego. Poza tym, wolałam nie wiedzieć, ile razy rodzice próbowali dodzwonić się do mnie. Pozostała jedynie nadzieja, że tata został wciągnięty przez wir pracy, a mama postanowiła wybrać się na wieczorny spacer w celu zrobienia kilku zdjęć krajobrazu. W przeciwnym razie mój szlaban był bardziej niż pewny.
     Nagle poczułam na udzie stanowczy dotyk Duncana. Posłałam mu krytyczne spojrzenia, ale on jedynie uśmiechnął się zadziornie. Kilka razy klepnęłam chłopaka w dłoń, próbując wywołać w nim choćby najmniejszy ból – na marne. Brunet zaśmiał się prowokacyjnie, po czym w ułamku sekundy złapał moją rękę w żelazny uścisk.
     - Będziesz grzeczna? – zapytał z rozbawieniem Holden. Miałam ochotę przywalić mu w twarz i najzwyczajniej wyjść. Nawet pozostawienie szkolnej torby w samochodzie znajomego nie mogło zatrzymać mnie przed zamiarem szybkiego powrotu do domu. Za to moje efektowne opuszczenie baru sushi powstrzymywała osoba Duncana.
     Kilkakrotnie próbowałam wydostać nadgarstek spomiędzy długich, kościstych palców chłopaka, jednak bez efektu. Westchnęłam przeciągle dając za wygraną.
     - Dobra, ale mnie nie obmacuj – warknęłam, a gdy brunet poluźnił uścisk, wyrwałam rękę.
     - Ma się rozumieć – mruknął Holden, po czym dotkliwie uszczypnął moje udo.
     Syknęłam z bólu i odruchowo podskoczyłam na stołku. Posłałam koledze nienawistne spojrzenie, na co on tylko wzruszył niedbale ramionami. Rozmasowywałam miejsce, z którego promieniował dyskomfort, jednak nie przynosiło to jakichkolwiek efektów. Duncan ledwo uniósł kąciki ust, zerkając na mężczyznę stojącego po drugiej stronie baru. Około trzydziestoletni blondyn spoglądał co rusz na mnie oraz chłopaka podejrzliwym wzrokiem. Wolałam nie wiedzieć, co krążyło po jego głowie. Aż wzdrygnęłam się, gdy pomyślałam, że kucharz mógł wziąć nas za parę.
     - Przepraszam, podać coś jeszcze? – zapytał uprzejmie, ale w głosie można było usłyszeć nutkę skrępowania.
     - Nie, zaraz będziemy wychodzić – odpowiedział Holden.
     Kiwnęłam głową na potwierdzenie słów mojego towarzysza, po czym jednym duszkiem dopiłam resztki zielonej herbaty. Oboje zeszliśmy z siedzeń i udaliśmy się w stronę drzwi. Na moment skierowałam wzrok na umiejscowione w ścianie duże akwarium z kolorowymi rybkami słonowodnymi. Zawsze pragnęłam mieć niewielką kulę z bojownikiem, ale zdaniem rodziców całkowicie nie nadawałam się na opiekunkę istot żywych. Biorąc pod uwagę fakt, że w wieku jedenastu lat prawie utopiłam brata w wannie, mieli prawo tak uważać. Oczywiście nie planowałam zabić Kevina – ten przykry incydent był całkowitym przypadkiem, który mógł skończyć się tragicznie. Czasami żałowałam, że gówniarz jednak uszedł z życiem bez większych obrażeń.
     Właśnie zamierzałam otworzyć drzwi, gdy jedna z kelnerek niosących tacę z brudnymi naczyniami wpadła wprost na mnie. Talerz oraz pusta butelka z łoskotem upadły na podłogę, a przed podobnym losem ledwo udało mi się uratować kieliszek. Niestety jego zawartość znalazła się na mojej białej koszuli. Do mojego nosa dostała się okropna woń wódki, przez co mimowolnie wykrzywiłam twarz w grymasie obrzydzenia.
     - Bardzo przepraszam! Zaraz pójdę po ścierkę i pomogę to pani wytrzeć. – Spanikowana dziewczyna, zapewne niedawno kończąca liceum, klęczała na parkiecie zbierając odłamki szkła. Nagle z jej ust wyrwało się ciche syknięcie, a na kawałku talerza pojawiło się kilka kropelek czerwonej cieczy.
     - Nie trzeba, mamy chusteczki. – Duncan wyciągnął w moją stronę niewielkie opakowanie, z którego wydobyłam kawałek delikatnego materiały o zapachu mięty. Pozostałą zawartość chłopak podał kelnerce przykładającej krwawiący palec do ust.
     - Co się stało? Olivia, znowu coś stłukłaś? – Krzyk kucharza, który dotychczas stał za barem, rozniósł się po całym lokalu. Dwie kobiety siedzący nieopodal sporego akwarium patrzyły w naszym kierunku, co chwilę szeptając coś z przejęciem.
     - Nie, to moja wina. Nie uważałam i niechcący na panią wpadłam – wytłumaczyłam zaistniałą sytuację. Nie do końca była ona z mojej winy, ale nie chciałam, aby młoda osoba straciła pracę.
     - Doprawdy? – Ton mężczyzny nieznacznie złagodniał, jednak jego oczy nadal posyłały sprzątającej pracownicy oburzone spojrzenie. – Jeszcze raz bardzo przepraszamy.
     Kiwnęłam głową oznajmiając, że nie poczułam się urażona. Zgrabnie ominęłam klęczącą dziewczynę oraz rozgniewanego kucharza i ciągnąc Duncana za rękaw marynarki wyszłam przed nieszczęsny bar sushi. Skrzyżowałam ręce na piersi, aby chodź trochę osłonić plamę na koszuli, przez którą światu ukazał się mój biustonosz. Że też akurat dzisiaj pozostawiłam żakiet w domu. Zaklęłam szkaradnie, na czym świat stał i weszłam na schody automatyczne. Niewiele brakowało, a poleciałabym na sam dół z powodu chwilowej utraty równowagi. Pośpiesznie zbiegłam po stopniach nie oglądając się, czy Holden podążał za mną. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w swojej sypialni, aby móc zmienić mokrą oraz śmierdzącą część garderoby.
     - Holly, zaczekaj! – Doszedł mnie krzyk chłopaka, gdy znaleźliśmy się na parkingu. Nie zamierzałam zwalniać, a wręcz przeciwnie – jeszcze prędzej przebierałam nogami. Usłyszałam ciężkie kroki zbliżające się do mnie. Moment później Duncan zrównał ze mną tempo. – Nie podejrzewałem, że możesz tak biegać na tych swoich krótkich…
     - Nawet nie waż się skończyć – syknęłam przez zaciśnięte zęby.
     - W porządku, nie denerwuj się. Chciałem tylko rozluźnić atmosferę.
     Przystanęłam na środku parkingu i tupiąc z wściekłości oraz niemocy nogami krzyknęłam:
     - Masz mnie zabrać do domu! Natychmiast!
     - Jesteśmy przy samochodzie. – Holden wskazał na auto stojące obok. Podeszłam do drzwi pasażera. Posłałam koledze zniecierpliwione spojrzenie. Sekundę później ciche piknięcie zasygnalizowało, że pojazd został otworzony.
     Wsiadłam do środka i najszybciej jak było to możliwe zapięłam pasy. Nie miałam choćby najmniejszej ochoty, aby brunet oglądał moje piersi, które z pewnością były bardzo dobrze widoczne spod wykonanego z czarnej siateczki biustonosza. Szlag trafiłby producentów erotycznej bielizny!
     Duncan zajął miejsce kierowcy. Już miał przekręcić kluczyk w stacyjce, gdy nagle przybliżył twarz do mojego torsu i zabawnie poruszył nosem.
     - Naprawdę śmierdzisz – stwierdził bez skrępowania.
     Jak ja nienawidzę poniedziałków czternastego.


♥ ♥ ♥ ♥

2 komentarze:

  1. Cześć i czołem!
    Jak minął ci ten paskudny poniedziałek? Mam nadzieję, że lepiej niż mi, bo ja mam go serdecznie dość. Począwszy od północy do tego wieczora... To jest jakaś totalna porażka. Wczoraj jak czytałam rozdział podśmiewałam się z Holly i dopadła mnie karma... -,- Miejmy nadzieję, że szybko się skończy i jutrzejszy dzień będzie już w miarę w porządku. Yhm... W co ja wierzę...
    Po dzisiejszej mordędze na poczcie, kłótni z mamą, męczenia się w butach na koturnie i cudownej jedynki z matmy na półrocze doskonale rozumiem co miała na myśli Holly mówiąc, że nienawidzi poniedziałków. Nawet mózg odmawia mi dzisiaj posłuszeństwa i zajmuje się dziesiątkiem innych rzeczy niż powinien.
    Ehh.. może następnym razem coś bardziej sensownego i dłuższego wymyślę...
    Niecierpliwie czekam na następny i gorąco pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żeby Cię rozweselić, dodam, że dzisiaj jest dokładnie poniedziałek CZTERNASTEGO. Pisząc ten rozdział, nie spodziewałam się, że moje pomysły mają aż tak szatańskie moce. Nie mogę wyzbyć się podziwu dla samej siebie. (*o*)

      Usuń