Spis lektur obowiązkowych

czwartek, 18 lutego 2016

Droga (nie) do miłości: Rozdział 24
„Jeśli ktoś bez końca próbuje zmienić czyjeś zachowania i osobowość, to znaczy, że pragnie, aby ta osoba w swej dotychczasowej postaci przestała istnieć.”
~S. Hannah

     Słyszałam dobiegający z oddali kobiecy głos. Dźwięk był nad wyraz okropny, toteż rozrywał moją czaszkę. Miałam wrażenie, że krzyk brutalnie wdzierał się do świadomości, przez co czułam go każdą komórką organizmu. Odruchowo zakryłam głowę poduszką, aby choć na moment uchronić się przed nawoływaniem. Jednakże świetnie zdawałam sobie sprawę, że w nawet najmniejszym stopniu nie ucieknę w ten sposób przed brutalną rzeczywistością. Echo klapiących o marmurowe schody kapci niosło się po całym domu, utwierdzając w przekonaniu, że tylko sekundy dzieliły mnie od spotkania z katem – moją własną matką.
     - Holly, ile można do ciebie krzyczeć? – Przez nagły huk otwieranych drzwi podskoczyłam nieznacznie w miejscu. – Dziecko drogie, ty jeszcze w łóżku? Wstawaj, bo spóźnisz się do szkoły.
     - Już i tak nie zdążę – mruknęłam spod poduszki.
     - Tata cię odwiezie. No już, podnoś się.
     Poczułam, jak gwałtownie kołdra zsunęła się z mego ciała. Skórę owiał chłodny powiew, który wkradł się do pokoju przez otwarte na oścież drzwi balkonowe. Dałabym sobie rękę uciąć, że zostawiłam je lekko rozszczelnione. Najwyraźniej w nocy temperatura znacznie spadła i wzmógł się silny wiatr. Jesienna aura postanowiła w końcu zawitać również do naszego małego miasteczka. Miałam dziwne wrażenie, że dzisiaj nawet pogoda podzielała mój entuzjazm. A raczej jego brak.
     Zwinęłam się w pozycję embrionalną, by choć trochę spowolnić utratę ciepła. Niestety na nic zdały się wysiłki – bielizna nie była najlepszym okryciem, gdy w pomieszczeniu królował chłód. Kapitulując, przekręciłam się na drugi bok, aby pokazać rodzicielce zbolałą minę. Miałam za sobą kilka godzin nieustającego płaczu, przez co ledwo widziałam spod spuchniętych powiek.
     - O mój… – Rudowłosa kobieta przyłożyła dłonie do ust, powstrzymując tym samym cisnący się na jej wargi krzyk. – Co się stało, kochanie? Masz problemy w szkole?
     - Raczej w głowie – odparłam chrypiącym głosem. Przetarłam oczy wewnętrznymi stronami nadgarstków. Kilkakrotnie głośno przełknęłam ślinę, próbując pozbyć się nieprzyjemnego uczucia suchości w gardle.
     Mama na powrót przykryła mnie puchową kołdrą, po czym zasiadła na brzegu łóżka, jakby bojąc się, że mogłam wystraszyć się jej bliskości. Niepewnym ruchem zmierzwiła moje włosy, które z pewnością nie wyglądały zbyt świeżo. Wczorajszego dnia wróciłam do domu po osiemnastej i bez słowa położyłam się spać. Nawet nie wzięłam prysznica. Po prostu zdjęłam mundurek i zasnęłam.
     - Chcesz zostać? – zapytała z czułością. Kiwnęłam głową na potwierdzenie. – Wyglądasz okropnie. Zaraz zadzwonię do doktora Connolley’a, aby umówić cię na wizytę.
     - Przecież byłam u niego w środę.
     - Najwidoczniej potrzebujesz częstszych spotkań, skoro sama dostrzegasz, że nie jest z tobą dobrze. – Rodzicielka zmarszczyła czoło. Intensywnie wpatrywała się we mnie, jakby próbowała odkryć jakiekolwiek powody moich nawracających problemów.
     Miałam niewyobrażalnie wielką ochotę zapłakać nad swoim losem. Prawdą było, iż psycholog nie pomoże pozbyć się z głowy upierdliwego głosiku, który co rusz próbował nawiązać konwersację. Do tej pory dawałam sobie z nim radę, jednakże teraz chyba potrzebowałam wyjątkowo dobrego egzorcysty. Bez oporu dałam się przytłoczyć Drugiej Holly i zapewne będę za tę głupotę pokutować do końca życia.
     - Będzie dobrze, zobaczysz – zapewniła mama. Jej gorące wargi na ułamek sekundy spoczęły na moim czole. Kobieta spojrzała na mnie z wyraźną troską, a chwilę później zniknęła za drzwiami.
     Westchnęłam cierpiętniczo. Gdyby nieograniczone pole widzenia, na złamanie karku i bez śniadania biegłabym na przystanek. Wizja godzinnej pogadanki z Connolley’am napawała mnie obawami. Już raz na jego polecenie zostałam wyłączona ze świata żywych na kilka miesięcy. Definitywnie nie chciałam, aby owa historia się powtórzyła – zwłaszcza, że powoli moje życie poczęło na nowo nabierać ciepłych kolorów.


     Biały Jeep z mistrzowską precyzją został zaparkowany w garażu. Sarah wprost uwielbiała swoją pedantyczność, dlatego nawet samochód odstawiała dokładnie czterdzieści pięć centymetrów od ścian dobudówki. Powolnym ruchem otworzyłam drzwi, aby przypadkiem nie porysować nowego nabytku mamy. Biedna musiała zrezygnować z profesjonalnego studia fotograficznego, by móc spełnić kolejną zachciankę w postaci najnowszego i niezwykle drogiego pojazdu. Patrząc na rodziców, bałam się dorosłości. Naprawdę wolałam tkwić w przekonaniu, że autobusy oraz taksówki w zupełności wystarczały do przemieszczania się po dłuższych trasach. Nie chciałam czuć konieczności wydawania tysięcy dolarów na samochód po brzegi wypchany zbędnymi bajerami. Miałam nadzieję, iż rozrzutność nie była kwestią genetyczną, a indywidulną.
     - Może przejdziesz się do marketu? Zapomniałam kupić na obiad makaron. – Kobieta nacisnęła na przycisk przy automatycznym pilocie, który służył do zamykania drzwi.
     Przytaknęłam niechętnie, wyciągając przy tym rękę po pieniądze. Mama wyjęła z torebki banknot dziesięciodolarowy, po czym podała mi go. Bez zbędnego marudzenia opuściłam posesję i udałam się w stronę spożywczaka. Wiedziałam, że w domu będę przytłoczona troskliwością rodzicielki. Postanowiłam więc możliwie jak najbardziej wydłużyć drogę do sklepu. Krążyłam ulicami Crystal Hills, mijając różnego rodzaju domostwa. Jedne z nich wyglądały niezwykle sympatycznie, natomiast drugie wydawały się puste i zaniedbane. Jakby służyły właścicielom wyłącznie za hotele. Jednakże wszystkie budynki miały dwie wspólne cechy – spory metraż oraz gustowny styl. Wychowywałam się w Bostonie, gdzie zróżnicowanie społeczeństwa osiągnęło apogeum. Wchodząc do ekskluzywnego butiku, nawet nie myślało się, że trzy przecznice dalej para dzieciaków okradała malutki sklepik, aby wreszcie pozbyć się towarzyszącemu od kilku dni uczucia głodu. W tym miasteczku było zupełnie inaczej. Kręcący się po chodnikach mieszkańcy zawsze wyglądali na szczęśliwych. Nie wiedziałam, czy ich pozytywny nastrój był szczery, czy może udawali, chcąc ukryć problemy. Miałam wrażenie, że swą smutną aurą zaśmiecałam pozbawione zanieczyszczeń oraz równo przystrzyżone trawniki Crystal Hills. Najwyraźniej dużo lepiej wpasowywałam się w zatłoczone miejscowości, gdzie każdy stanowił nic nieznaczącą część tłumu.
     Z zamyśleniem spoglądałam na bogato zdobione ogrody przed wielkimi domami. Instynktownie robiłam kroki naprzód, w myślach powtarzając sobie, aby nie skończyć jak moi rodzice. Życie pośród bogaczy z pewnością nie należało do przyjemnych doświadczeń. Bez mrugnięcia okiem należało wydawać pieniądze na upiększanie parceli, próbując tym samym dorównać snobistycznym sąsiadom. W dzieciństwie marzyłam o zamieszkaniu w przepięknym pałacu wraz z wesołą gromadką różnorakich króliczków. Dziecięce plany miały jednak to do siebie, że zawsze mutowały pod wpływem przybywających wiosen. Obecnie moim priorytetem było wyrwanie się z tego pedantycznego miasteczka.
     Nagle poczułam silne uderzenie, które pozbawiło mnie równowagi. Z łoskotem runęłam na twardy chodnik, słysząc przy tym dźwięk tłuczonego szkła. Jęknęłam przeciągle. Zignorowałam niepokojące odgłosy, dobiegające z mojej tylnej kieszeni. W zaistniałej sytuacji pragnęłam jedynie mocno potrząsnąć bachorem, który biegł niczym szaleniec. Otworzyłam oczy i już miałam chwycić dzieciaka za poły żółtej bluzy, kiedy nagle w mojej głowie zaświeciła się lampka. Mogłam założyć się o wszystko, że twarz chłopca była dla mnie niezwykle znajoma, aczkolwiek wiedziałam również, że owego brzdąca wcześniej nie spotkałam. Skąd w takim razie te irracjonalne myśli?
     - Przepra… - Blondwłosy gówniarz urwał w połowie słowa, a jego szare oczy wyraźnie się rozjaśniły, gdy spoczęły na mojej twarzy. – Czy ty jesteś siostrą Kevina? – zapytał z nadzieją.
     Przytaknęłam niepewnie. Gdy posiadało się nieobliczalnego jedenastolatka w rodzinie, czasami lepiej było zachować to w tajemnicy. Najpierw pomyślałam, że mój beznadziejny braciszek pożyczył od kolegi z klasy pieniądze na wysoki procent i teraz nie miał, z czego oddać. Jednakże wystraszony wzrok chłopca głosił, że to nie tu był pies pogrzebany.
     - Jacyś dwaj starszacy chcą go pobić! – wykrzyczał dzieciak.
     Momentalnie poczułam, jak wnętrzności wywracały się na drugą stronę. Zerwałam się na równe nogi i pociągnęłam za sobą małolata, który właśnie otrzepywał dłonie z piasku. Zacisnęłam kościste palce na jego przedramieniu, po czym ruszyłam na złamanie karku przed siebie. W porę zorientowałam się, że nawet nie wiedziałam, gdzie był Kevin.
     - Ile nam zajmie dotarcie do nich? – zapytałam pomiędzy głębszymi wdechami. Właśnie w takich chwilach dziękowałam Raven, że wciągnęła mnie do klubu sportowego.
     - To niedaleko sklepu Jacky’ego, ale chyba nie chcesz tam iść, co? Nie dasz im rady!
     Ten bachor ma rację. Przestań zgrywać bohaterkę – takie cyrki zawsze kończą się w szpitalu lub pięciometrowym dole.
     Nerwowo zagryzłam dolną wargę. Zdawałam sobie sprawę z niebezpieczeństwa, na które narażałam również drobnego blondyna, biegnącego za mną ile sił posiadał w nogach. Pomimo ryzyka nie darowałabym sobie pozostawienia brata na pastwę dobroduszności napastników. Nienawidziłam go na tyle mocno, że mogłabym pisać o tym wiersze, ale nadal był on moim młodszym rodzeństwem, za które nadstawiałam karku nawet w sytuacjach krytycznych.
     Stój do cholery, albo…
     Och, zamknij się!
     Wbiłam jeden z zębów w wargę na tyle mocno, by przegryźć ją do krwi. Poczułam w ustach metaliczną słodycz. Zakręciło mi się w głowie z radości. Uwielbiałam ten smak, a teraz ubolewałam nad utratą możliwości degustowania się nim. Kilka kropel ciekło po brodzie, aczkolwiek starałam się nie zwracać na to większej uwagi. Jeszcze trochę przyspieszyłam, aby pozbyć się denerwującego głosu, który wszem i wobec ogłaszał dezaprobatę dla moich poczynań. Naprawdę nie miałam wystarczająco dużo czasu na wdawanie się w sprzeczki z samą sobą.
     Gwałtownie zatrzymałam się, przez co biegnący z tyłu chłopiec nie zdążył wyhamować i wpadł na mnie. Tym razem jednak zachowałam równowagę. Odwróciłam się twarzą do blondyna. Dostrzegłam w jego szarych oczach łzy strachu. Poczochrałam go po włosach.
     - Idź do domu, poradzę sobie.
     - A jeżeli tobie też coś zrobią? – Dzieciak smarknął głośno, na co skrzywiłam się mimowolnie. Ta ckliwa sytuacja powoli zaczynała napawać mnie obrzydzeniem.
     - Wolę mieć połamaną rękę, niż do końca życia żałować, że nie pomogłam własnemu bratu. – Uśmiechnęłam się, aby dodać malcowi odwagi. Prawdę powiedziawszy, sama potrzebowała jej jak mało kto.
     Gówniarz skinął głową, po czym szybko uciekł w przeciwnym kierunku.
     A więc czas zacząć zabawę, hm?
     Poprawiłam wysokiego kucyka, a następnie ruszyłam w stronę Kevina oraz jego dwóch towarzyszy. Już z tej dosyć sporej odległości widziałam, że nie byli oni przyjaźnie nastawieni w stosunku do jedenastolatka. Kiedy znalazłam się tylko kilka metrów od miejsca docelowego, dostrzegłam mundurki mojego liceum, w które byli ubrani starsi chłopcy. Wprost cudownie, narażę się degeneratom, obcującym ze mną w szkole przez pięć dni w tygodniu. Westchnęłam przeciągle. Przecież nie mogłam się teraz wycofać.
     Gdy zaczynałam się wahać, jeden z nastolatków uniósł zwiniętą w pięść dłoń. Zapewne nie zamierzał delikatnie pogłaskać nią dzieciaka po głowie.
     - Ej, zostaw go! – krzyknęłam. Obaj napastnicy jednocześnie skierowali spojrzenia na mnie. Byłam pewna, że zaraz ruszą za mną w pogoń. Bardzo się więc zdziwiłam, gdy niewiele starsi chłopcy poczęli powoli się wycofywać.
     - Spadamy, to dziewczyna Holdena – warknął wysoki brunet, po czym ze swoim kolegą pobiegł za sklep.
     Przez chwilę wpatrywałam się z enigmatycznym wyrazem twarzy na miejsce, gdzie jeszcze kilka sekund temu stali dwaj licealiści. Nie bardzo rozumiałam zaistniałą sytuację, jednakże ucieszyłam się z braku konieczności wszczynania pyskówki.
     Podeszłam do brata, chcąc go uspokoić. Kevin stał z nieodgadnioną miną, opierając się o ścianę budynku. Wpatrywał się w odległy punkt, a jego lewa powieka drżała. Chciałam objąć dzieciaka i wyrzec parę pokrzepiających słów, zwłaszcza, kiedy dostrzegłam u niego zasinienie pod okiem. Skierowałam wzrok ku niebu w geście bezradności. Na widok poobijanego małolata mama wpadnie we wściekłość. Już mogłam pożegnać się z obiadem.
     - Wszystko w porządku? – zapytałam, niepewnie dotykając spuchniętego policzka.
     - Te śmierdziele powiedziały, że trzecia część Wiedźmina jest do bani – burknął przez zaciśnięte zęby Kevin.
     - Dlatego ich sprowokowałeś? – Ledwo powstrzymałam chęć uderzenia głową o twardą ścianę. Z drugiej strony, czego mogłam spodziewać się po maniaku gier?
     - Przecież jest to jawny przejaw głupoty ludzkiej! – Mój brat wymachiwał rękoma, jakby próbował wzbić się w powietrze.
     Wywróciłam oczami, aczkolwiek nie skomentowałam słów dzieciaka. Chciałam, aby nadal tkwił w przekonaniu, że świat wirtualny pełnił rolę najważniejszej rzeczy w życiu każdego.
     - Co ty tu właściwie robisz? – Chłopiec skrzyżował ręce na piersi. – Tylko nie mów, że Aaron leciał do naszego domu.
     - Raczej w to wątpię – mruknęłam beznamiętnie, na co Kevin ściągnął gniewnie brwi oraz prychnął pod nosem. – Właśnie szłam do sklepu po makaron na obiad i zderzyłam się z twoim kolegą.
     Objęłam brata ramieniem, po czym oboje ruszyliśmy w stronę wejścia do spożywczaka.
     Automatyczne drzwi rozsunęły się, zapraszając do środka. Przekroczyłam próg małego marketu i chwyciłam plastikowy koszyk na zakupy. Zrobiłam to wyłącznie z przyzwyczajenia, ponieważ miałam kupić tylko jedną rzecz. Zamierzałam skręcić w stronę półek z produktami pszennymi, gdy nagle dostrzegłam Duncana, stojącego przy kasie. Chłopak żywo dyskutował o czymś z właścicielem sklepu, który właśnie przeliczał pieniądze.
     - Cześć – rzuciłam przyjaźnie, na co obaj odpowiedzieli skinieniem głowy.
     - Dlaczego nie na treningu? – zapytał Holden, pakując jedzenie do lnianej torby na zakupy.
     - Ukradłeś mi kwestię – burknęłam, na co kolega zmierzwił moje włosy, a na jego usta wkradł się kpiarski uśmieszek. Odchyliłam się, aby przerwać chłopakowi dobrą zabawę. – W ogóle nie poszłam dzisiaj do szkoły.
     - Wagary już w drugim miesiącu? – zagaił wesoło stary Taylor, po czym zapisał coś w grubym zeszycie i ponownie rozpoczął przeliczanie zarobków. Wprost nie mogłam uwierzyć, że ten niewielki sklepik przynosił aż takie zyski. Zapewne przynajmniej połowa była przychodem z nielegalnego handlu używkami.
     - Byłam u lekarza – odparłam.
     - Jeżeli wracasz z młodym do domu, to mogę was podrzucić – zaproponował Duncan.
     - Skorzystam z przyjemnością.
     Posłałam koledze wdzięczny uśmiech, po czym razem z bratem udałam się po makaron. Wybór odpowiedniego wcale nie należał do najprostszych zadań. Mama jadła wyłącznie ten zrobiony z pszenicy, a na dodatek miała swoją ulubioną firmę. Dostosowanie się do jej wymagań było nad wyraz upierdliwe.
     Po zakupie produktu spełniającego wszystkie normy, wraz z Holdenem ruszyliśmy do jego samochodu. Wsiedliśmy do środka, a osiemnastolatek już miał odpalić auto, gdy nagle zaczął intensywnie wpatrywać się w lusterko wsteczne. Gwałtownym ruchem odwrócił się, wprawiając mojego młodszego krewnego w lekkie skrępowanie. Dzieciak poruszył się nerwowo na obitym beżową skórą siedzeniu.
     - Co ci się stało? – zapytał ostro Duncan, wyciągając rękę w stronę twarzy Kevina. Chłopiec zwinnym ruchem odsunął do tyłu oparcie tylnej kanapy, uniemożliwiając licealiście dotknięcia podbitego oka.
     - Jakichś dwóch typków skrytykowało jego ulubioną grę – westchnęłam.
     - Nie wygląda to zbyt ciekawie – mruknął Holden i powrócił do prawidłowej pozycji kierowcy, po czym odpalił silnik.
     Niespełna dziesięć minut później znajdowaliśmy się już pod domem. Mój brat bez słowa pożegnania pochwycił plecak z książkami oraz opakowanie makaronu i udał się do środka. Pomimo młodego wieku, zapewne posiadał już męskie ego, które zabraniało mu użalania się nad sobą. O ile ja tego nie rozumiałam, tak dla Duncana była to rzecz oczywista, toteż nawet nie skrytykował poczynań jedenastolatka. Zaśmiał się jedynie pod nosem, kręcąc przy tym głową z rozbawieniem.
     - Tobie jest wesoło, a ja nasłucham się od matki jak nigdy – jęknęłam cierpiętniczo. Naprawdę obawiałam się wejść do własnego domu.
     - Wiesz w ogóle, kto go tak urządził?
     - Dwaj chłopacy z naszej szkoły. Nie mam pojęcia, do której klasy chodzą, ale to raczej nie pierwszaki.
     - Brunet na spółkę z blondynem? – Przytaknęłam. – Przyjaciele Castiela. Raczej przyjazne typki, dopóki się do nich nie odezwiesz.
     - Czyli wcale – burknęłam. – Ciebie raczej się boją, co?
     Holden uniósł jedną brew do góry w geście zdziwienia. Wzruszyłam ramionami, po czym kontynuowałam:
     - Gdy mnie zobaczyli, wspomnieli coś o twojej dziewczynie i się zmyli. Nie będę robiła wyrzutów, iż zeswatali nas, ale tylko dlatego, że to uratowało Kevina.
     - W takim razie powinnaś mi odpowiednio podziękować – mruknął Duncan, na co prychnęłam z dezaprobatą.
     - Nie zamierzam.
     Machnęłam ręką na pożegnanie, a po chwili ruszyłam w stronę domu. Centymetry dzieliły mnie od furtki, kiedy nagle duża dłoń bruneta zacisnęła się na moim ramieniu. Jego długie, kościste palce boleśnie wbijały się w skórę, jednak nie dałam tego po sobie poznać. Zacisnęłam zęby, aby powstrzymać cierpiętnicze stęknięcie. Niedawno Holden pokazał swoją sadystyczną naturę, więc nie chciałam dawać mu satysfakcji, że sprawił mi udrękę.
     Odwróciłam się powoli twarzą do kolegi. Uśmiechał się przyjaźnie, przez co wyglądał niebywale groteskowo.
     - Może przyjdziesz do nas na obiad? Cas zaprasza Rotę, więc ja ciebie. – W oczach Duncana zaiskrzyło podniecenie wymieszane z satysfakcją.
     - Robisz to tylko w celu wkurzenia brata, prawda? – Oparłam wolną dłoń na biodrze.
     - W sumie tak, ale przynajmniej będę miał, z kim pogadać. Poza tym mamcia się ucieszy. Uwielbia gotować dla dużej liczby osób.
     Perspektywa spędzenia wolnego czasu z panią Vivianą napawała mnie optymizmem. Rodzicielka demonicznego rodzeństwa była kobietą rozmowną o niezwykle przyjaznym usposobieniu. Ponadto grzeszyła klasą, jak i wyszukanym gustem, co udowodniła, kiedy odmówiła zjedzenia homara. Osobiście również nie przepadałam za owym daniem, w tej kwestii bardzo różniąc się od pozostałej części rodziny. Ojciec moich szkolnych kolegów także wydawał się być osobą mile nastawioną do otoczenia. Znacznie łatwiej przychodziło mu panowanie nad emocjami, dlatego właśnie on zrobił na mnie najlepsze wrażenie. Podczas wspólnej kolacji w zeszły weekend, nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że to pan Richard trzymał w ryzach rodzinę Holdenów – a przede wszystkim własną żonę. Polubiłam rodziców Duncana, ale myśl o spędzeniu kilku godzin w towarzystwie Debrah przyprawiała o mdłości. Obecność tej dziewczyny miała przesądzić o moim negatywnym rozpatrzeniu propozycji od kolegi. Jednakże w ostatnim momencie przypomniałam sobie, że moja matka będzie do końca dnia przeżywać napaść na Kevina. Posiłek z sąsiadami okazał się dla mnie zbawienny.


♥ ♥ ♥ ♥

3 komentarze:

  1. :) cieszę się, że postarasz się poprawić ten błąd ;)
    A teraz zabieram się do czytania.
    Gdy zobaczyłam rozdział myślałam, że zacznę piszczeć, ciesze się że postanowiłam zajrzeć akurat teraz na bloga!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział był niezwykle ciekawy i już zauważyłam poprawę.
      Holly zaczyna być co raz to bardziej ciekawą osóbką, o jeszcze ciekawszym stanie psychicznym. Jestem ciekawa tych jej rozmów z psychologiem.
      Łatwo utożsamiać mi się z główną bohaterką, jednak wiele cech mnie i Holly różni... jednakże posiada wiele cech, które i ja mam w zanadrzu. Do tego ma świetny gust muzyczny jak i filmowy.
      Przygoda podczas pójścia do sklepu... całkiem nieźle to wykombinowałaś! Kłania się z uśmiechem. Serio super
      Dokładnie rozumiem, co czuł Kevin, a ze względu na to, że sama sprowokowałabym tamtych gości za to, że obrazili grę Wiedźmin 3 Dziki gon, zważywszy na to, że to polska produkcja trzyma niezły poziom. Dlatego też... myślałam, że zamorduje tamtych licealistów! Dajcie mi tu ich, a tak skopie, że już nigdy w swoim marnym życiu nie obrażą tak dobrej produkcji!
      -,- ale się wkurzyłam...
      Obiadek u Holdenów! Jeju... jestem ciekawa jak to się to potoczy. Debrah... współczuję Holly, że będzie musiała przebywać z nią w jednym pomieszczeniu. Biedna. Ta małpa jest po prostu okropna tak samo jak Castiel, który mówiąc szczerze za każdym razem irytuje mnie ze zdwojoną siłą.
      Lepiej nie wyobrażać sobie, jak bardzo nienawidzę tego osobnika z inteligencją na poziomie minusowym.
      Ano. Jestem ciekawa, czy w twoim opowiadaniu pojawi się Armin, Alexy bądź Lysander...
      Pamiętam, że w jednym z rozdziałów, kiedy to Holly miała kupić grę Kevin'owi był butik w którym były ubrania w stylu wiktoriańskim. Mam nadzieje, że to i przypadek, bądź kaprys, tylko jasny znak na to, że Lysander pojawi się w opowiadaniu, bo skoro jest butik Leo. No i jest Leo to i Lysander!
      Dobra... ja już lepiej kończę pisać komentarz, bo kiedyś napisze tak długi komentarz, że będzie takiej samej długości, jak rozdziały które piszesz.
      Weny w posypce i pozdrowienie w formie tortu przesyłam ja. Czyli Aika!
      ~Ave Aika
      ~Ave ja
      PS. Zostałaś przeze mnie nominowana do Lba, bo oczywiście Twój blog zasługuje na tą nominacje! ( *3*)
      http://sweetandbitterlove.blogspot.com/2016/02/lba-1-2-i-3-wiecej-tych-nominacji-nie.html

      Usuń
  2. Jak miło znów u Ciebie gościć! ^^
    Miałam przeczytać rozdział już wczoraj, aczkolwiek zmorzył mnie sen. Dodatkowo ostatnio jestem w nie najlepszym humorze, przez co ciężko mi sklecić chociażby najprostsze zdanie.
    Ostatnio czytałam pewną książkę, która bardzo kojarzy mi się z obecnym wątkiem o depresji Holly. Zaczęłam już nawet sobie dopowiadać różne romantyczne jak i zabawne sytuacje, dzięki którym Duncan wyciąga naszą bohaterkę z tej nieznośnej choroby. Wizja rodzinnego obiadku u Holdenów zapowiada się nad wyraz ciekawie. Może jednak pomiędzy Debrah i Holly zaiskrzy jakaś mała iskierka przyjaźni. Nie wiem czemu, ale wprost ubóstwiam w opowiadaniach złe charaktery, a jeszcze bardziej się cieszę gdy owe złe charaktery zaprzyjaźniają się z tymi dobrymi osobnikami.
    Kłótnia pod sklepem była epicka! haha Przyznaję, że skruchą, iż niestety nigdy nie miałam styczności z Wiedźminem, aczkolwiek słyszałam o tej grze wiele dobrego. Gdy już skończę Obcego i Thief to bardzo możliwe, że zabiorę się tą właśnie produkcję. W końcu jeszcze mam ferie, trzeba korzystać z tego skrawka wolności!
    Jak moja poprzedniczka napisała również zastanawiam się czy wpleciesz w swoje opowiadanie postaci Rozalii, Lysandra, Armina i innych. Chociaż szczerze mówiąc nie za bardzo mi się oni wpasowują w twoje klimaty. No, ewentualnie Armin. Widzę go w roli konkurenta dla Duncana. :D
    Tak przy okazji, to razem z koleżanką, z którą czytam twój blog doszłyśmy do wniosku, że Duncan mógłby ściąć włosy. Wybacz, ale dotychczas nie mogę go sobie wyobrazić w długich włosach. Może to kwestia mojej słabej wyobraźni? haha No cóż, ale przyznam, że mógłby to być ciekawy wątek.
    Z niecierpliwością czekam aż dodasz nowy rozdział! Mam nadzieję, że tej chwili doczekam się jeszcze w przyszłym tygodniu, póki mam czas, żeby to wszystko czytać i komentować. Życzę ogromu weny, jak największej ilości czasu, chęci oraz mnóstwa świrniętych pomysłów! Do zobaczenia- mam nadzieję, że już niedługo. Pozdrawiam Cię serdecznie! xx

    OdpowiedzUsuń