Droga (nie) do miłości: Rozdział
24
„Jeśli
ktoś bez końca próbuje zmienić czyjeś zachowania i osobowość, to znaczy, że
pragnie, aby ta osoba w swej dotychczasowej postaci przestała istnieć.”
~S.
Hannah
Słyszałam dobiegający z oddali kobiecy
głos. Dźwięk był nad wyraz okropny, toteż rozrywał moją czaszkę. Miałam
wrażenie, że krzyk brutalnie wdzierał się do świadomości, przez co czułam go
każdą komórką organizmu. Odruchowo zakryłam głowę poduszką, aby choć na moment
uchronić się przed nawoływaniem. Jednakże świetnie zdawałam sobie sprawę, że w
nawet najmniejszym stopniu nie ucieknę w ten sposób przed brutalną
rzeczywistością. Echo klapiących o marmurowe schody kapci niosło się po całym
domu, utwierdzając w przekonaniu, że tylko sekundy dzieliły mnie od spotkania z
katem – moją własną matką.
- Holly, ile można do ciebie krzyczeć? –
Przez nagły huk otwieranych drzwi podskoczyłam nieznacznie w miejscu. – Dziecko
drogie, ty jeszcze w łóżku? Wstawaj, bo spóźnisz się do szkoły.
- Już i tak nie zdążę – mruknęłam spod
poduszki.
- Tata cię odwiezie. No już, podnoś się.
Poczułam, jak gwałtownie kołdra zsunęła
się z mego ciała. Skórę owiał chłodny powiew, który wkradł się do pokoju przez
otwarte na oścież drzwi balkonowe. Dałabym sobie rękę uciąć, że zostawiłam je
lekko rozszczelnione. Najwyraźniej w nocy temperatura znacznie spadła i wzmógł
się silny wiatr. Jesienna aura postanowiła w końcu zawitać również do naszego
małego miasteczka. Miałam dziwne wrażenie, że dzisiaj nawet pogoda podzielała
mój entuzjazm. A raczej jego brak.
Zwinęłam się w pozycję embrionalną, by
choć trochę spowolnić utratę ciepła. Niestety na nic zdały się wysiłki –
bielizna nie była najlepszym okryciem, gdy w pomieszczeniu królował chłód.
Kapitulując, przekręciłam się na drugi bok, aby pokazać rodzicielce zbolałą
minę. Miałam za sobą kilka godzin nieustającego płaczu, przez co ledwo
widziałam spod spuchniętych powiek.
- O mój… – Rudowłosa kobieta przyłożyła
dłonie do ust, powstrzymując tym samym cisnący się na jej wargi krzyk. – Co się
stało, kochanie? Masz problemy w szkole?
- Raczej w głowie – odparłam chrypiącym
głosem. Przetarłam oczy wewnętrznymi stronami nadgarstków. Kilkakrotnie głośno
przełknęłam ślinę, próbując pozbyć się nieprzyjemnego uczucia suchości w
gardle.
Mama na powrót przykryła mnie puchową
kołdrą, po czym zasiadła na brzegu łóżka, jakby bojąc się, że mogłam wystraszyć
się jej bliskości. Niepewnym ruchem zmierzwiła moje włosy, które z pewnością
nie wyglądały zbyt świeżo. Wczorajszego dnia wróciłam do domu po osiemnastej i
bez słowa położyłam się spać. Nawet nie wzięłam prysznica. Po prostu zdjęłam
mundurek i zasnęłam.
- Chcesz zostać? – zapytała z czułością.
Kiwnęłam głową na potwierdzenie. – Wyglądasz okropnie. Zaraz zadzwonię do
doktora Connolley’a, aby umówić cię na wizytę.
- Przecież byłam u niego w środę.
- Najwidoczniej potrzebujesz częstszych
spotkań, skoro sama dostrzegasz, że nie jest z tobą dobrze. – Rodzicielka
zmarszczyła czoło. Intensywnie wpatrywała się we mnie, jakby próbowała odkryć
jakiekolwiek powody moich nawracających problemów.
Miałam niewyobrażalnie wielką ochotę
zapłakać nad swoim losem. Prawdą było, iż psycholog nie pomoże pozbyć się z
głowy upierdliwego głosiku, który co rusz próbował nawiązać konwersację. Do tej
pory dawałam sobie z nim radę, jednakże teraz chyba potrzebowałam wyjątkowo
dobrego egzorcysty. Bez oporu dałam się przytłoczyć Drugiej Holly i zapewne będę za tę głupotę pokutować do końca
życia.
- Będzie dobrze, zobaczysz – zapewniła
mama. Jej gorące wargi na ułamek sekundy spoczęły na moim czole. Kobieta
spojrzała na mnie z wyraźną troską, a chwilę później zniknęła za drzwiami.
Westchnęłam cierpiętniczo. Gdyby nieograniczone
pole widzenia, na złamanie karku i bez śniadania biegłabym na przystanek. Wizja
godzinnej pogadanki z Connolley’am napawała mnie obawami. Już raz na jego
polecenie zostałam wyłączona ze świata żywych na kilka miesięcy. Definitywnie
nie chciałam, aby owa historia się powtórzyła – zwłaszcza, że powoli moje życie
poczęło na nowo nabierać ciepłych kolorów.
♥
Biały Jeep z mistrzowską precyzją został
zaparkowany w garażu. Sarah wprost uwielbiała swoją pedantyczność, dlatego
nawet samochód odstawiała dokładnie czterdzieści pięć centymetrów od ścian
dobudówki. Powolnym ruchem otworzyłam drzwi, aby przypadkiem nie porysować nowego
nabytku mamy. Biedna musiała zrezygnować z profesjonalnego studia
fotograficznego, by móc spełnić kolejną zachciankę w postaci najnowszego i
niezwykle drogiego pojazdu. Patrząc na rodziców, bałam się dorosłości. Naprawdę
wolałam tkwić w przekonaniu, że autobusy oraz taksówki w zupełności wystarczały
do przemieszczania się po dłuższych trasach. Nie chciałam czuć konieczności
wydawania tysięcy dolarów na samochód po brzegi wypchany zbędnymi bajerami. Miałam
nadzieję, iż rozrzutność nie była kwestią genetyczną, a indywidulną.
- Może przejdziesz się do marketu?
Zapomniałam kupić na obiad makaron. – Kobieta nacisnęła na przycisk przy
automatycznym pilocie, który służył do zamykania drzwi.
Przytaknęłam niechętnie, wyciągając przy
tym rękę po pieniądze. Mama wyjęła z torebki banknot dziesięciodolarowy, po
czym podała mi go. Bez zbędnego marudzenia opuściłam posesję i udałam się w
stronę spożywczaka. Wiedziałam, że w domu będę przytłoczona troskliwością
rodzicielki. Postanowiłam więc możliwie jak najbardziej wydłużyć drogę do
sklepu. Krążyłam ulicami Crystal Hills, mijając różnego rodzaju domostwa. Jedne
z nich wyglądały niezwykle sympatycznie, natomiast drugie wydawały się puste i
zaniedbane. Jakby służyły właścicielom wyłącznie za hotele. Jednakże wszystkie
budynki miały dwie wspólne cechy – spory metraż oraz gustowny styl.
Wychowywałam się w Bostonie, gdzie zróżnicowanie społeczeństwa osiągnęło
apogeum. Wchodząc do ekskluzywnego butiku, nawet nie myślało się, że trzy
przecznice dalej para dzieciaków okradała malutki sklepik, aby wreszcie pozbyć
się towarzyszącemu od kilku dni uczucia głodu. W tym miasteczku było zupełnie
inaczej. Kręcący się po chodnikach mieszkańcy zawsze wyglądali na szczęśliwych.
Nie wiedziałam, czy ich pozytywny nastrój był szczery, czy może udawali, chcąc
ukryć problemy. Miałam wrażenie, że swą smutną aurą zaśmiecałam pozbawione
zanieczyszczeń oraz równo przystrzyżone trawniki Crystal Hills. Najwyraźniej
dużo lepiej wpasowywałam się w zatłoczone miejscowości, gdzie każdy stanowił
nic nieznaczącą część tłumu.
Z zamyśleniem spoglądałam na bogato
zdobione ogrody przed wielkimi domami. Instynktownie robiłam kroki naprzód, w
myślach powtarzając sobie, aby nie skończyć jak moi rodzice. Życie pośród
bogaczy z pewnością nie należało do przyjemnych doświadczeń. Bez mrugnięcia okiem
należało wydawać pieniądze na upiększanie parceli, próbując tym samym dorównać
snobistycznym sąsiadom. W dzieciństwie marzyłam o zamieszkaniu w przepięknym
pałacu wraz z wesołą gromadką różnorakich króliczków. Dziecięce plany miały
jednak to do siebie, że zawsze mutowały pod wpływem przybywających wiosen.
Obecnie moim priorytetem było wyrwanie się z tego pedantycznego miasteczka.
Nagle poczułam silne uderzenie, które
pozbawiło mnie równowagi. Z łoskotem runęłam na twardy chodnik, słysząc przy
tym dźwięk tłuczonego szkła. Jęknęłam przeciągle. Zignorowałam niepokojące
odgłosy, dobiegające z mojej tylnej kieszeni. W zaistniałej sytuacji pragnęłam
jedynie mocno potrząsnąć bachorem, który biegł niczym szaleniec. Otworzyłam
oczy i już miałam chwycić dzieciaka za poły żółtej bluzy, kiedy nagle w mojej
głowie zaświeciła się lampka. Mogłam założyć się o wszystko, że twarz chłopca
była dla mnie niezwykle znajoma, aczkolwiek wiedziałam również, że owego
brzdąca wcześniej nie spotkałam. Skąd w takim razie te irracjonalne myśli?
- Przepra… - Blondwłosy gówniarz urwał w
połowie słowa, a jego szare oczy wyraźnie się rozjaśniły, gdy spoczęły na mojej
twarzy. – Czy ty jesteś siostrą Kevina? – zapytał z nadzieją.
Przytaknęłam niepewnie. Gdy posiadało się
nieobliczalnego jedenastolatka w rodzinie, czasami lepiej było zachować to w
tajemnicy. Najpierw pomyślałam, że mój beznadziejny braciszek pożyczył od
kolegi z klasy pieniądze na wysoki procent i teraz nie miał, z czego oddać.
Jednakże wystraszony wzrok chłopca głosił, że to nie tu był pies pogrzebany.
- Jacyś dwaj starszacy chcą go pobić! –
wykrzyczał dzieciak.
Momentalnie poczułam, jak wnętrzności
wywracały się na drugą stronę. Zerwałam się na równe nogi i pociągnęłam za sobą
małolata, który właśnie otrzepywał dłonie z piasku. Zacisnęłam kościste palce
na jego przedramieniu, po czym ruszyłam na złamanie karku przed siebie. W porę
zorientowałam się, że nawet nie wiedziałam, gdzie był Kevin.
- Ile nam zajmie dotarcie do nich? –
zapytałam pomiędzy głębszymi wdechami. Właśnie w takich chwilach dziękowałam
Raven, że wciągnęła mnie do klubu sportowego.
- To niedaleko sklepu Jacky’ego, ale chyba
nie chcesz tam iść, co? Nie dasz im rady!
Ten
bachor ma rację. Przestań zgrywać bohaterkę – takie cyrki zawsze kończą się w
szpitalu lub pięciometrowym dole.
Nerwowo zagryzłam dolną wargę. Zdawałam
sobie sprawę z niebezpieczeństwa, na które narażałam również drobnego blondyna,
biegnącego za mną ile sił posiadał w nogach. Pomimo ryzyka nie darowałabym
sobie pozostawienia brata na pastwę dobroduszności napastników. Nienawidziłam
go na tyle mocno, że mogłabym pisać o tym wiersze, ale nadal był on moim
młodszym rodzeństwem, za które nadstawiałam karku nawet w sytuacjach
krytycznych.
Stój
do cholery, albo…
Och, zamknij się!
Wbiłam jeden z zębów w wargę na tyle
mocno, by przegryźć ją do krwi. Poczułam w ustach metaliczną słodycz. Zakręciło
mi się w głowie z radości. Uwielbiałam ten smak, a teraz ubolewałam nad utratą
możliwości degustowania się nim. Kilka kropel ciekło po brodzie, aczkolwiek
starałam się nie zwracać na to większej uwagi. Jeszcze trochę przyspieszyłam, aby pozbyć się denerwującego głosu, który wszem i wobec ogłaszał
dezaprobatę dla moich poczynań. Naprawdę nie miałam wystarczająco dużo czasu na
wdawanie się w sprzeczki z samą sobą.
Gwałtownie zatrzymałam się, przez co
biegnący z tyłu chłopiec nie zdążył wyhamować i wpadł na mnie. Tym razem jednak
zachowałam równowagę. Odwróciłam się twarzą do blondyna. Dostrzegłam w jego
szarych oczach łzy strachu. Poczochrałam go po włosach.
- Idź do domu, poradzę sobie.
- A jeżeli tobie też coś zrobią? –
Dzieciak smarknął głośno, na co skrzywiłam się mimowolnie. Ta ckliwa sytuacja
powoli zaczynała napawać mnie obrzydzeniem.
- Wolę mieć połamaną rękę, niż do końca
życia żałować, że nie pomogłam własnemu bratu. – Uśmiechnęłam się, aby dodać
malcowi odwagi. Prawdę powiedziawszy, sama potrzebowała jej jak mało kto.
Gówniarz skinął głową, po czym szybko uciekł
w przeciwnym kierunku.
A więc czas zacząć zabawę, hm?
A więc czas zacząć zabawę, hm?
Poprawiłam wysokiego kucyka, a następnie
ruszyłam w stronę Kevina oraz jego dwóch towarzyszy.
Już z tej dosyć sporej odległości widziałam, że nie byli oni przyjaźnie
nastawieni w stosunku do jedenastolatka. Kiedy znalazłam się tylko kilka metrów
od miejsca docelowego, dostrzegłam mundurki mojego liceum, w które byli ubrani
starsi chłopcy. Wprost cudownie, narażę się degeneratom, obcującym ze mną w
szkole przez pięć dni w tygodniu. Westchnęłam przeciągle. Przecież nie mogłam
się teraz wycofać.
Gdy zaczynałam się wahać, jeden z
nastolatków uniósł zwiniętą w pięść dłoń. Zapewne nie zamierzał delikatnie
pogłaskać nią dzieciaka po głowie.
- Ej, zostaw go! – krzyknęłam. Obaj
napastnicy jednocześnie skierowali spojrzenia na mnie. Byłam pewna, że zaraz
ruszą za mną w pogoń. Bardzo się więc zdziwiłam, gdy niewiele starsi
chłopcy poczęli powoli się wycofywać.
- Spadamy, to dziewczyna Holdena – warknął
wysoki brunet, po czym ze swoim kolegą pobiegł za sklep.
Przez chwilę wpatrywałam się z
enigmatycznym wyrazem twarzy na miejsce, gdzie jeszcze kilka sekund temu stali
dwaj licealiści. Nie bardzo rozumiałam zaistniałą sytuację, jednakże ucieszyłam
się z braku konieczności wszczynania pyskówki.
Podeszłam do brata, chcąc go uspokoić.
Kevin stał z nieodgadnioną miną, opierając się o ścianę budynku. Wpatrywał się
w odległy punkt, a jego lewa powieka drżała. Chciałam objąć dzieciaka i wyrzec
parę pokrzepiających słów, zwłaszcza, kiedy dostrzegłam u niego zasinienie pod
okiem. Skierowałam wzrok ku niebu w geście bezradności. Na widok poobijanego
małolata mama wpadnie we wściekłość. Już mogłam pożegnać się z obiadem.
- Wszystko w porządku? – zapytałam,
niepewnie dotykając spuchniętego policzka.
- Te śmierdziele powiedziały, że trzecia
część Wiedźmina jest do bani –
burknął przez zaciśnięte zęby Kevin.
- Dlatego ich sprowokowałeś? – Ledwo
powstrzymałam chęć uderzenia głową o twardą ścianę. Z drugiej strony, czego
mogłam spodziewać się po maniaku gier?
- Przecież jest to jawny przejaw głupoty
ludzkiej! – Mój brat wymachiwał rękoma, jakby próbował wzbić się w powietrze.
Wywróciłam oczami, aczkolwiek nie
skomentowałam słów dzieciaka. Chciałam, aby nadal tkwił w przekonaniu, że świat
wirtualny pełnił rolę najważniejszej rzeczy w życiu każdego.
- Co ty tu właściwie robisz? – Chłopiec
skrzyżował ręce na piersi. – Tylko nie mów, że Aaron leciał do naszego domu.
- Raczej w to wątpię – mruknęłam
beznamiętnie, na co Kevin ściągnął gniewnie brwi oraz prychnął pod nosem. –
Właśnie szłam do sklepu po makaron na obiad i zderzyłam się z twoim kolegą.
Objęłam brata ramieniem, po czym oboje
ruszyliśmy w stronę wejścia do spożywczaka.
Automatyczne drzwi rozsunęły się,
zapraszając do środka. Przekroczyłam próg małego marketu i chwyciłam plastikowy
koszyk na zakupy. Zrobiłam to wyłącznie z przyzwyczajenia, ponieważ miałam
kupić tylko jedną rzecz. Zamierzałam skręcić w stronę półek z produktami
pszennymi, gdy nagle dostrzegłam Duncana, stojącego przy kasie. Chłopak żywo
dyskutował o czymś z właścicielem sklepu, który właśnie przeliczał pieniądze.
- Cześć – rzuciłam przyjaźnie, na co obaj odpowiedzieli
skinieniem głowy.
- Dlaczego nie na treningu? – zapytał
Holden, pakując jedzenie do lnianej torby na zakupy.
- Ukradłeś mi kwestię – burknęłam, na co
kolega zmierzwił moje włosy, a na jego usta wkradł się kpiarski uśmieszek.
Odchyliłam się, aby przerwać chłopakowi dobrą zabawę. – W ogóle nie poszłam
dzisiaj do szkoły.
- Wagary już w drugim miesiącu? – zagaił
wesoło stary Taylor, po czym zapisał coś w grubym zeszycie i ponownie rozpoczął
przeliczanie zarobków. Wprost nie mogłam uwierzyć, że ten niewielki sklepik
przynosił aż takie zyski. Zapewne przynajmniej połowa była przychodem z
nielegalnego handlu używkami.
- Byłam u lekarza – odparłam.
- Jeżeli wracasz z młodym do domu, to mogę
was podrzucić – zaproponował Duncan.
- Skorzystam z przyjemnością.
Posłałam koledze wdzięczny uśmiech, po
czym razem z bratem udałam się po makaron. Wybór odpowiedniego wcale nie
należał do najprostszych zadań. Mama jadła wyłącznie ten zrobiony z pszenicy, a
na dodatek miała swoją ulubioną firmę. Dostosowanie się do jej wymagań było nad
wyraz upierdliwe.
Po zakupie produktu spełniającego
wszystkie normy, wraz z Holdenem ruszyliśmy do jego samochodu. Wsiedliśmy do
środka, a osiemnastolatek już miał odpalić auto, gdy nagle zaczął intensywnie
wpatrywać się w lusterko wsteczne. Gwałtownym ruchem odwrócił się, wprawiając
mojego młodszego krewnego w lekkie skrępowanie. Dzieciak poruszył się nerwowo
na obitym beżową skórą siedzeniu.
- Co ci się stało? – zapytał ostro
Duncan, wyciągając rękę w stronę twarzy Kevina. Chłopiec zwinnym ruchem odsunął
do tyłu oparcie tylnej kanapy, uniemożliwiając licealiście dotknięcia podbitego
oka.
- Jakichś dwóch typków skrytykowało jego
ulubioną grę – westchnęłam.
- Nie wygląda to zbyt ciekawie – mruknął
Holden i powrócił do prawidłowej pozycji kierowcy, po czym odpalił silnik.
Niespełna dziesięć minut później
znajdowaliśmy się już pod domem. Mój brat bez słowa pożegnania pochwycił plecak
z książkami oraz opakowanie makaronu i udał się do środka. Pomimo młodego
wieku, zapewne posiadał już męskie ego, które zabraniało mu użalania się nad
sobą. O ile ja tego nie rozumiałam, tak dla Duncana była to rzecz oczywista,
toteż nawet nie skrytykował poczynań jedenastolatka. Zaśmiał się jedynie pod
nosem, kręcąc przy tym głową z rozbawieniem.
- Tobie jest wesoło, a ja nasłucham się od
matki jak nigdy – jęknęłam cierpiętniczo. Naprawdę obawiałam się wejść do
własnego domu.
- Wiesz w ogóle, kto go tak urządził?
- Dwaj chłopacy z naszej szkoły. Nie mam
pojęcia, do której klasy chodzą, ale to raczej nie pierwszaki.
- Brunet na spółkę z blondynem? –
Przytaknęłam. – Przyjaciele Castiela. Raczej przyjazne typki, dopóki się do
nich nie odezwiesz.
- Czyli wcale – burknęłam. – Ciebie raczej
się boją, co?
Holden uniósł jedną brew do góry w geście
zdziwienia. Wzruszyłam ramionami, po czym kontynuowałam:
- Gdy mnie zobaczyli, wspomnieli coś o twojej
dziewczynie i się zmyli. Nie będę robiła wyrzutów, iż zeswatali nas, ale tylko
dlatego, że to uratowało Kevina.
- W takim razie powinnaś mi odpowiednio
podziękować – mruknął Duncan, na co prychnęłam z dezaprobatą.
- Nie zamierzam.
Machnęłam ręką na pożegnanie, a po chwili
ruszyłam w stronę domu. Centymetry dzieliły mnie od furtki, kiedy nagle duża
dłoń bruneta zacisnęła się na moim ramieniu. Jego długie, kościste palce
boleśnie wbijały się w skórę, jednak nie dałam tego po sobie poznać. Zacisnęłam
zęby, aby powstrzymać cierpiętnicze stęknięcie. Niedawno Holden pokazał swoją sadystyczną naturę, więc nie chciałam dawać mu satysfakcji, że sprawił mi
udrękę.
Odwróciłam się powoli twarzą do kolegi.
Uśmiechał się przyjaźnie, przez co wyglądał niebywale groteskowo.
- Może przyjdziesz do nas na obiad? Cas
zaprasza Rotę, więc ja ciebie. – W oczach Duncana zaiskrzyło podniecenie
wymieszane z satysfakcją.
- Robisz to tylko w celu wkurzenia brata,
prawda? – Oparłam wolną dłoń na biodrze.
- W sumie tak, ale przynajmniej będę miał,
z kim pogadać. Poza tym mamcia się ucieszy. Uwielbia gotować dla dużej liczby
osób.
Perspektywa spędzenia wolnego czasu z
panią Vivianą napawała mnie optymizmem. Rodzicielka demonicznego rodzeństwa była kobietą rozmowną o niezwykle
przyjaznym usposobieniu. Ponadto grzeszyła klasą, jak i wyszukanym gustem, co
udowodniła, kiedy odmówiła zjedzenia homara. Osobiście również nie przepadałam
za owym daniem, w tej kwestii bardzo różniąc się od pozostałej części rodziny.
Ojciec moich szkolnych kolegów także wydawał się być osobą mile nastawioną do
otoczenia. Znacznie łatwiej przychodziło mu panowanie nad emocjami, dlatego właśnie
on zrobił na mnie najlepsze wrażenie. Podczas wspólnej kolacji w zeszły weekend,
nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że to pan Richard trzymał w ryzach rodzinę
Holdenów – a przede wszystkim własną żonę. Polubiłam rodziców Duncana, ale myśl
o spędzeniu kilku godzin w towarzystwie Debrah przyprawiała o mdłości. Obecność
tej dziewczyny miała przesądzić o moim negatywnym rozpatrzeniu propozycji od
kolegi. Jednakże w ostatnim momencie przypomniałam sobie, że moja matka będzie
do końca dnia przeżywać napaść na Kevina. Posiłek z sąsiadami okazał się dla
mnie zbawienny.
♥ ♥ ♥ ♥
:) cieszę się, że postarasz się poprawić ten błąd ;)
OdpowiedzUsuńA teraz zabieram się do czytania.
Gdy zobaczyłam rozdział myślałam, że zacznę piszczeć, ciesze się że postanowiłam zajrzeć akurat teraz na bloga!
Rozdział był niezwykle ciekawy i już zauważyłam poprawę.
UsuńHolly zaczyna być co raz to bardziej ciekawą osóbką, o jeszcze ciekawszym stanie psychicznym. Jestem ciekawa tych jej rozmów z psychologiem.
Łatwo utożsamiać mi się z główną bohaterką, jednak wiele cech mnie i Holly różni... jednakże posiada wiele cech, które i ja mam w zanadrzu. Do tego ma świetny gust muzyczny jak i filmowy.
Przygoda podczas pójścia do sklepu... całkiem nieźle to wykombinowałaś! Kłania się z uśmiechem. Serio super
Dokładnie rozumiem, co czuł Kevin, a ze względu na to, że sama sprowokowałabym tamtych gości za to, że obrazili grę Wiedźmin 3 Dziki gon, zważywszy na to, że to polska produkcja trzyma niezły poziom. Dlatego też... myślałam, że zamorduje tamtych licealistów! Dajcie mi tu ich, a tak skopie, że już nigdy w swoim marnym życiu nie obrażą tak dobrej produkcji!
-,- ale się wkurzyłam...
Obiadek u Holdenów! Jeju... jestem ciekawa jak to się to potoczy. Debrah... współczuję Holly, że będzie musiała przebywać z nią w jednym pomieszczeniu. Biedna. Ta małpa jest po prostu okropna tak samo jak Castiel, który mówiąc szczerze za każdym razem irytuje mnie ze zdwojoną siłą.
Lepiej nie wyobrażać sobie, jak bardzo nienawidzę tego osobnika z inteligencją na poziomie minusowym.
Ano. Jestem ciekawa, czy w twoim opowiadaniu pojawi się Armin, Alexy bądź Lysander...
Pamiętam, że w jednym z rozdziałów, kiedy to Holly miała kupić grę Kevin'owi był butik w którym były ubrania w stylu wiktoriańskim. Mam nadzieje, że to i przypadek, bądź kaprys, tylko jasny znak na to, że Lysander pojawi się w opowiadaniu, bo skoro jest butik Leo. No i jest Leo to i Lysander!
Dobra... ja już lepiej kończę pisać komentarz, bo kiedyś napisze tak długi komentarz, że będzie takiej samej długości, jak rozdziały które piszesz.
Weny w posypce i pozdrowienie w formie tortu przesyłam ja. Czyli Aika!
~Ave Aika
~Ave ja
PS. Zostałaś przeze mnie nominowana do Lba, bo oczywiście Twój blog zasługuje na tą nominacje! ( *3*)
http://sweetandbitterlove.blogspot.com/2016/02/lba-1-2-i-3-wiecej-tych-nominacji-nie.html
Jak miło znów u Ciebie gościć! ^^
OdpowiedzUsuńMiałam przeczytać rozdział już wczoraj, aczkolwiek zmorzył mnie sen. Dodatkowo ostatnio jestem w nie najlepszym humorze, przez co ciężko mi sklecić chociażby najprostsze zdanie.
Ostatnio czytałam pewną książkę, która bardzo kojarzy mi się z obecnym wątkiem o depresji Holly. Zaczęłam już nawet sobie dopowiadać różne romantyczne jak i zabawne sytuacje, dzięki którym Duncan wyciąga naszą bohaterkę z tej nieznośnej choroby. Wizja rodzinnego obiadku u Holdenów zapowiada się nad wyraz ciekawie. Może jednak pomiędzy Debrah i Holly zaiskrzy jakaś mała iskierka przyjaźni. Nie wiem czemu, ale wprost ubóstwiam w opowiadaniach złe charaktery, a jeszcze bardziej się cieszę gdy owe złe charaktery zaprzyjaźniają się z tymi dobrymi osobnikami.
Kłótnia pod sklepem była epicka! haha Przyznaję, że skruchą, iż niestety nigdy nie miałam styczności z Wiedźminem, aczkolwiek słyszałam o tej grze wiele dobrego. Gdy już skończę Obcego i Thief to bardzo możliwe, że zabiorę się tą właśnie produkcję. W końcu jeszcze mam ferie, trzeba korzystać z tego skrawka wolności!
Jak moja poprzedniczka napisała również zastanawiam się czy wpleciesz w swoje opowiadanie postaci Rozalii, Lysandra, Armina i innych. Chociaż szczerze mówiąc nie za bardzo mi się oni wpasowują w twoje klimaty. No, ewentualnie Armin. Widzę go w roli konkurenta dla Duncana. :D
Tak przy okazji, to razem z koleżanką, z którą czytam twój blog doszłyśmy do wniosku, że Duncan mógłby ściąć włosy. Wybacz, ale dotychczas nie mogę go sobie wyobrazić w długich włosach. Może to kwestia mojej słabej wyobraźni? haha No cóż, ale przyznam, że mógłby to być ciekawy wątek.
Z niecierpliwością czekam aż dodasz nowy rozdział! Mam nadzieję, że tej chwili doczekam się jeszcze w przyszłym tygodniu, póki mam czas, żeby to wszystko czytać i komentować. Życzę ogromu weny, jak największej ilości czasu, chęci oraz mnóstwa świrniętych pomysłów! Do zobaczenia- mam nadzieję, że już niedługo. Pozdrawiam Cię serdecznie! xx