Witam wszystkich uradowana z powodu długo wyczekiwanych dni wolnych. Nie wiem, jak u Was, bąble, ale u mnie pogoda dopisuje - słoneczko świeci, chłodnego wiatru nie ma. Tylko wyglądać przez świeżo umyte okno i czekać na zająca niosącego kosz wysypujących się dobroci. W te piękne popołudnie pragnę złożyć Wam życzenia z okazji Świąt Wielkanocnych. Żebyście zawsze się uśmiechały i stawiały czoła problemom wszelkiej maści. Aby zdrówko nie ucierpiało, a oceny wyłącznie pozytywne wpadały do dziennika. Dobrych potraw na stole i bogato zdobionych pisanek.
A teraz zapraszam na nowy rozdział, w którym wreszcie doszło do urzeczywistnienia skomplikowanego związku w mało oczywisty sposób.
Droga (nie) do miłości: Rozdział
31
„Jakaś cząstka mnie chciała uciekać
przed nim z wrzaskiem „Pali się!”.
A inną, bardziej lekkomyślną
cząstkę, nęciła potrzeba sprawdzenia, jak bardzo mogę się do niego zbliżyć i
nie spłonąć.”
~B. Fitzpatrick
Raven
patrzyła na mnie z przejęciem, zupełnie jakbym obwieściła, że wynalazłam nowy
pierwiastek albo planowałam stworzenie nietuzinkowej marki samochodów,
przeznaczonej głównie dla najbogatszych obywateli. Prawda była zgoła odmienna,
a zaskoczenie w dziewczynie wywołał w większej mierze Duncan. Brunet podszedł
do mnie na długiej przerwie i bez skrępowania złożył pocałunek na moim czole. O
ile na jego kolegach z drużyny nie zrobiło to jakiegokolwiek wrażenia – wręcz
wydawali się do tego przyzwyczajeni – tak różowowłosa prawie spadła z
krzesełka. Sucrette w ostatniej chwili złapała kołyszącą się niebezpiecznie
nastolatkę. Całemu zajściu, które trwało krócej niż pięć sekund, akompaniował
wesoły pisk Rosaline.
- Chyba
masz nam coś do powiedzenia, Stanley – warknęła Raven, groźnie ściągając brwi.
Głośniej przełknęłam ślinę. Czułam, że nie ominie mnie gniew koleżanki, a
resztki nadziei zniknęły wraz z wypowiedzeniem mojego nazwiska. W takowy sposób
panienka Black przeważnie wyrażała swój gniew, który w chwili obecnej sięgnął
apogeum.
- Nie
przypuszczałam, że możesz lubić facetów w typie Duncana – stwierdziła
białowłosa z widoczną konsternacją. – Naprawdę gustujesz w niegrzecznych chłopcach?
-
Namawiałam cię do pogłębienia znajomości z Holdenem, ale nie przypuszczałam, że
wkroczycie na tak wysoki poziom.
-
Całowaliście się już namiętnie? Tak jak dorośli?
- Chyba
nie oświadczysz nam, że poszłaś z nim do łóżka!
- To
prawie fabuła filmu romantycznego! Porządna dziewczyna wiąże się z kolesiem niemającym
żadnych zahamowań.
Nie mogłam
już znieść ciągłych krzyków Raven i Rosaline. Ze zbolałą miną uderzyłam głową o
blat stołu, licząc, że chociaż w taki sposób uda mi się uciszyć zdecydowanie
nazbyt głośne koleżanki.
- Holly!
– wrzasnęły jednocześnie, na co podskoczyłam w miejscu.
- Słyszę
was. Trudno, żeby nie – mruknęłam z ustami dociśniętymi do chłodnej
powierzchni. Westchnęłam z rezygnacją, po czym uniosłam wzrok na pobudzone
nastolatki.
-
Odpowiedz na nasze pytania. – Białowłosa zaklaskała w dłonie, nie mogąc już
doczekać się, aż usłyszy kilka pikantnych szczegółów. Były one wprost
najczystszą melodią dla jej elfich uszu.
- Nie
wiem, jakich facetów lubię – Duncan po prostu się przypałętał. Jeżeli słowo namiętnie oznacza wymienianie śliny
leżąc w łóżku, to tak, doszło do tego. I nie wyobrażaj sobie za dużo, Raven. –
Spiorunowałam różowowłosą spojrzeniem. Dziewczyna jednak nie przejęła się
gniewnym wzrokiem, a jedynie odetchnęła z ulgą. Szatanie wszechmogący, ona naprawdę
myślała, że po niecałych dwóch miesiącach znajomości prześpię się z Holdenem!
Za kogo ona mnie brała – łatwą laskę, szukającą niewyrafinowanej rozrywki?
- Kiedy
idziecie na randkę? – zapytała rozanielona Rosaline. W jej piwnych oczach
zawitały niebezpieczne ogniki ekscytacji, które nie wróżyły najlepiej.
- W sumie
to dzisiaj po lekcjach jesteśmy umówieni na kawę – odparłam, po czym wzięłam do
ust dwa plasterki pieczonego ziemniaka z przyprawami.
- Chyba
sobie kpisz! – warknęła nagle Black. – Miałyśmy uczyć się do sprawdzianu z
chemii. Nie zamierzasz dostać u Delanay jedynki, co?
-
Zapomniałam – mruknęłam pod nosem, uderzając się otwartą dłonią w czoło.
Rodzice
nabiją mnie na pal i wystawią jako osobliwą ozdobę ogrodową, jeżeli dostanę
kolejną ocenę niedostateczną. Moi opiekunowie nie liczyli, że zostanę najlepszą
uczennicą w swoim roczniku, a tym bardziej nie żywili nadziei, iż kiedykolwiek
pójdę w ich ślady i skończę Harvard. Najbardziej zależało im na tym, abym
przeżyła liceum bez powtarzania klasy oraz nie przynosiła wstydu wspaniałemu
rodowi Stanleyów. Byłam wprost przekonana, że wyrzucenie z prestiżowej szkoły
prywatnej dla dzieci ponad przeciętnie bogatych ludzi zakrawało na zhańbienie
nazwiska. Bo właśnie takie konsekwencje czekały każdego delikwenta, który
choćby pomyślał o złapaniu więcej niż dziesięciu jedynek w semestrze.
- Jeszcze
nie wszystko stracone – zaczęła Raven – po prostu odwołasz wyjście z Holdenem i
po krzyku.
Spojrzałam na koleżankę spod na wpół przymkniętych powiek. Ostatkiem sił
powstrzymywałam się przed wbiciem pomiędzy jej brązowe oczy widelca, do niedawna
utkwionego w sporym kawałku zapiekanej ryby, pachnącej cytryną na kilometr.
- Jak
jesteś taka mądra, to sama mu o tym powiedz – burknęłam. – Już wczoraj go
zbyłam katorżniczym treningiem, na który nawet nie poszłam.
-
Naprawdę bardziej boisz się Duncana niż wicedyrektorki? – zapytała z
niedowierzeniem w głosie Sucrette. Westchnęłam posępnie.
- Jeżeli
pójdę do kawiarni, to przynajmniej przed śmiercią będzie mi dane zasmakować
pysznego cappuccino oraz szarlotki z gałką lodów waniliowych. – W ustach od
razu poczułam niebiański smak deseru. Na samą myśl zrobiłam się głodna, chociaż
dopiero przed chwilą skończyłam konsumować obiad.
- Tak, to
rzeczywiście jest dobry powód – stwierdziła Rosaline, krzyżując ręce na piersi
i potakując energicznie głową. Przynajmniej mogłam pocieszyć się faktem, że
przy naszym stoliku nie byłam jedyną racjonalnie myślącą osobą.
Zawisła
nad nami nieprzyjemna cisza, która wręcz emanowała niedorzecznością oraz sporą
dozą magii, jeżeli brać pod uwagę wszędobylski hałas. Niewielka przestrzeń
zdawała się być jakby oddzielona od pozostałej części stołówki. Zupełnie, jakby
ktoś zamknął ją szczelnie w przeźroczystym pudełku.
- Nie
pozostawiasz mi wyboru. Pójdę do kawiarni z wami – rzuciła Raven, skupiając na
sobie wzrok pozostałej trójki.
- Chyba
żartujesz! – pisnęłam nienaturalnie wysokim głosem, tak bardzo niepasującym do
mojej osoby. – Z całym szacunkiem, ale będziesz piątym kołem u wozu.
-
Właśnie. Chcesz robić za żywy środek antykoncepcyjny?
- Rosa! –
upomniałam koleżankę. – Mam was dość, idę się przewietrzyć.
Gwałtownie wstałam z białego krzesełka, po czym chwyciłam za ramię conversowej torby. Planowałam jak
najszybciej oddalić się od wścibskiego towarzystwa. Zasunęłam po sobie
niewygodne siedzenie, popełniając tym samym okropny błąd. Różowowłosa
doskoczyła do mnie i zwinnym ruchem złapała za rękaw marynarki. Kilkakrotnie
próbowałam wyrwać rękę, jednakże bez oczekiwanego rezultatu. Uścisk okazał się
być zbyt mocny, a dalsze ciągnięcie mogło spowodować rozerwanie materiału.
- Napisz
do tego osobnika, że idę z wami – zarządziła dziewczyna.
Rozchyliłam usta, chcąc zaprotestować, ale Raven ponownie zdusiła w
zarodku moje zamierzenia. Bez wątpienia w naszym czteroosobowym gronie to
właśnie ona posiadała największą siłę przebicia, którą nieskromnie nazywała urokiem osobistym.
Westchnęłam
zrezygnowana i na powrót usadowiłam się na krzesełku. Wyjęłam z bocznej
kieszonki torby telefon, a następnie wybrałam numer Duncana, chcąc napisać do
niego wiadomość. Po stokroć bardziej wolałam nie słyszeć wzburzenia chłopaka na
wieść, że jego plany spędzenia romantycznych chwil tylko we dwoje legną w
gruzach. Aczkolwiek śmiałam twierdzić, że Holden tak bardzo się wścieknie, iż
rozsiewane przez niego negatywne emocje będą namacalne nawet przez SMS-a.
Do: Duncan
Treść: O mój ukochany, niechętnie zostałam
zmuszona do przekazania okropnej wieści.
Niejaka panna Black usilnie chce wepchnąć się między nas i również udać się do
kawiarni. Swoją decyzję uzasadnia faktem, iż po miłej randce we troje planuje
wspólną naukę ze mną do najgorszego przedmiotu we wszechświecie. Mowa
oczywiście o chemii. Proszę, wszelką złość ukierunkuj w stronę tej różowej mendy.
Niejaka panna Black usilnie chce wepchnąć się między nas i również udać się do
kawiarni. Swoją decyzję uzasadnia faktem, iż po miłej randce we troje planuje
wspólną naukę ze mną do najgorszego przedmiotu we wszechświecie. Mowa
oczywiście o chemii. Proszę, wszelką złość ukierunkuj w stronę tej różowej mendy.
Podsunęłam pod nos Raven komórkę. Szybko przejrzała tekst, by następnie
ze szczerym uśmiechem na ustach wysłać wiadomość.
- I co,
zadowolona? – warknęłam, opierając głowę na dłoni.
- Nawet
nie wiesz, jak bardzo – odparła, po czym wystawiła w moją stronę język.
Odwzajemniłam ten jakże ordynarny gest, a dziewczyna zaniosła się głośnym
rechotem.
Rozejrzałam się po stołówce, niby to chcąc dostrzec, czy któryś z
uczniów zwrócił uwagę na nagły wybuch radości ze strony nastolatki. W
rzeczywistości poszukiwałam wzrokiem wysokiego i dobrze zbudowanego bruneta,
który niczym kula armatnia przebijałby się przez tłum licealistów, zmierzając
wprost do stolika przy drzwiach, gdzie dokładnie od drugiego września przyszło
mi jadać szkolne obiady. Niemal oczekiwałam przecinającego powietrze krzyku
dobiegającego z drugiej strony stołówki. Nagle telefon w dłoni zawibrował,
dając znać, że otrzymałam SMS-a. Spodziewałam się ujrzeć informację o
niedokonaniu comiesięcznej wpłaty za abonament i już planowałam zdenerwować się
na gapiostwo taty. Ogromnie się zdziwiłam, kiedy dostrzegłam, kto nadał
wiadomość.
Od: Duncan
Treść: Kruczek chce się dołączyć? Świetnie,
ale powiedz jej, że nie zamierzam za nią
płacić. Jestem stuprocentowym
monogamistą.
Wpatrywałam się w prostokątny ekran z mocno zaciśniętymi wargami.
Stłumiłam szkaradne przekleństwo. Dlaczego przyszło mi flirtować z takim
idiotą? Jak mógł nie wyczuć tej prośby o odmowę, dzięki której różowowłosa od
razu po lekcjach grzecznie wróciłaby do domku? Krew człowieka zalewała, kiedy uświadomił
sobie, że za kilka godzin znajdzie się w beznadziejnej sytuacji bez możliwości
ucieczki. A ja definitywnie będę się taplać w śmierdzącym syfie, jaki zaserwują
moi właśni znajomi.
- Co
odpisał? – zapytała z przejęciem w głosie różowowłosa. Mogłam założyć się o
prawą rękę, że widząc, jak powoli zaczynałam markotnieć, ledwo powstrzymała się
przed zaprezentowaniem tańca zwycięstwa.
- Masz
przygotować portfel – rzuciłam wyraźnie niezadowolona z przebiegu sprawy.
♥
Z głośnym
hukiem zatrzasnęłam metalowe drzwiczki szafki, z której wyjęłam podręcznik do
chemii. Oparłam czoło o chłodną powierzchnię, biorąc przy tym kilka głębszych wdechów. Naprawdę nie rozumiałam, dlaczego aż tak bardzo się irytowałam. Z której strony na to wszystko nie spojrzeć, powinnam się cieszyć, że
nie będę sama z nieobliczalnym sąsiadem. Raven na pewno doda mi niezbędnego
wsparcia oraz nie pozwoli, aby pomiędzy nami zawisła krępująca cisza.
Dziewczyna uwielbiała dużo i namiętnie rozmawiać o rzeczach bardzo przyziemnych,
czym ludzi mniej cierpliwych mogła zrażać. Jednakże Duncan najwyraźniej lubił
przebywać z różowowłosą, co udowodnił zgodą na jej obecność w kawiarni.
-
Idziesz? – Z drugiego końca prawie pustej już szatni dobiegł ponaglający głos
Black. Westchnęłam zrezygnowana, po czym powolnym ruchem odepchnęłam się od
szafki i ruszyłam w stronę koleżanki.
Wyszłyśmy
ze szkoły bez wymienienia między sobą choćby jednego spojrzenia. Obie zajęłyśmy
się własnymi myślami. Raven zapewne zastanawiała się nad wyborem deseru.
Czasami miewała większy problem ze zdecydowanie niż ja.
Zalany słońcem
dziedziniec również opustoszał. Jedynie niewielka grupka miłośników botaniki
zajęła ławeczkę zaraz przy chodniku. Prawdopodobnie wyczekiwali nadejścia
nauczyciela, będącego również opiekunem kółka ogrodniczego.
Przeszłyśmy przez szkolną bramę, obok której swoje lokum miał dozorca. Z
budki zgorzkniałego pana Cartera zawsze dobiegały głośne krzyki komentatorów
sportowych oraz bardzo wyczuwalna woń czosnku. Niektórzy uczniowie wierzyli, iż
staruszek, dorabiający sobie do emerytury, właśnie w ten sposób odstraszał z
liceum wampiry. Podobno mężczyzna interesował się czarnoksięstwem i miał hopla
na punkcie istot nadprzyrodzonych. Historyjka była całkiem przednia, ale
sprawdziłaby się lepiej w podstawówce. Nastolatkowie potrzebowali większej
liczby istot zza światów oraz wnętrzności, ażeby się przestraszyć.
Duncan
jak zwykle stał przy swoim Lexusie, opierając się jedną ręką o dach samochodu.
Ostentacyjnie kręcił kluczykiem na palcu wskazującym, jakby chciał uwydatnić,
że elegancki oraz z pewnością cholernie drogi pojazd należał właśnie do niego.
- Cześć,
Holden – rzuciła pogodnie Raven, usadawiając się na tylnej kanapie obitej jasną
skórą. Delikatnie zamknęła za sobą drzwi, po czym zapięła pasy.
Zajęłam miejsce pasażera, uprzednio kładąc torbę
na siedzenie obok różowowłosej. Już po chwili opuściliśmy parking.
-
Jedziemy do La
Friandise? – zapytał brunet, włączając jeden z
kierunkowskazów.
- A masz jakąś inną kawiarnię? – żachnęła
się dziewczyna.
- Co najmniej trzy są w galerii.
- Nie będę tkwiła w cukierence bez
klimatu, gdzie nie czuć zapachu kawy – burknęła.
Położyłam rękę na podłokietniku i oparłam
głowę o dłoń. Leniwym wzrokiem przyglądałam się pieszym, których mijaliśmy. Nie
miałam specjalnej ochoty wdawać się w dyskusje ze znajomymi. Para nastolatków
ewidentnie lubiła się sprzeczać o pierdoły pierwszej kategorii, a ja nie
zamierzałam im tego w jakikolwiek sposób utrudniać. Chociaż, gdyby ktoś chciał
poznać moją opinię, to zdecydowanie wolałam zamówić kawę w McDonald’s i bez
pośpiechu wypić ją w samochodzie. Zarówno z uroczą kawiarenką, jak i centrum
handlowym nie posiadałam najlepszych wspomnień, a przez najbliższy czas obu
tych miejsc naprawdę pragnęłam unikać.
Niespełna pięć minut później Duncan zajął
miejsce na niewielkim parkingu przy parterowym budynku. Od zewnątrz ściany
lokalu wyłożone zostały jasną cegłą. Po obu stronach nielicznych okien
zamontowano drewniane okiennice. Nad dwuskrzydłowymi, ciemnymi drzwiami widniał
beżowy szyld z czarnym napisem La
Friandise, dookoła którego latały różnobarwne motyle. Knajpka z pewnością
miała swój klimat i jeszcze lepiej można było go poczuć wewnątrz.
Weszliśmy
do środka i od razu zajęliśmy narożną kanapę przy szybie. W obecnej chwili,
poza starszym małżeństwem, stanowiliśmy jedynych klientów. Niemal natychmiast
podeszła do nas młoda kelnerka. Kobieta uśmiechnęła się nad wyraz przyjaźnie,
bez cienia sztuczności, a mnie przez myśl przeszło, że jednak istniała miłość
do wykonywanej pracy. Drobna blondynka położyła na prostokątnym stole dwie
karty menu i poleciła, abyśmy ją zawołali, gdy tylko na coś się zdecydujemy.
-
Bierzesz tę szarlotkę z lodami? – zapytała Raven, lustrując wzrokiem spis dań.
- I
cappuccino – dodałam.
- Hm…
Wezmę to samo – stwierdziła po chwili zastanowienia. – A ty? – Spojrzała na
Holdena, który nie miał zachwyconej miny.
-
Szczerze mówiąc, nie lubię słodyczy – westchnął. – Kawa bez cukru i mleka mnie
uszczęśliwi. – Odłożył obitą beżowym zamszem książkę na brzeg blatu.
Wymieniłam z różowowłosą porozumiewawcze spojrzenia. Nie pojmowałam, co
działo się z tymi facetami. Najpierw Nathaniel, a teraz Duncan. Niejedzenie
słodkich rzeczy powinno zostać uznane za schorzenie wymagające natychmiastowego
leczenia.
- W
porządku – mruknęła dziewczyna, po czym wzięła menu i skierowała się do baru,
za którym stała jasnowłosa kelnerka.
Zwróciłam
wzrok na bruneta. Opierał głowę na splecionych palcach, z uwagą przyglądając
się widokom zza okna. Zachowywał się zupełnie jak ja, kiedy wraz z całą grupą
przyszłam tutaj po raz pierwszy. Poczułam, jak policzki okala gorąc wywołany
nagłym wstydem. Z pewnością pochmurny nastój jednej osoby mógł w zawrotnym
tempie przeskoczyć na pozostałych. Naprawdę nie chciałam sprawiać przykrości
znajomym, a dokonałam tego mimowolnie. Cholernie to wszystko niesprawiedliwe.
-
Dlaczego nie zaprosiłeś mnie gdzieś indziej? – zagaiłam, próbując załagodzić
niefortunną atmosferę.
Holden
kątem oka zerknął w moim kierunku.
-
Zabranie cię na frytki i hamburgera nie byłoby romantyczne – odparł, wywołując
u mnie drobne zakłopotanie. Poświęcił się, skurczybyk. – Poza tym, coś tak
prostego potrafię sam zrobić, a ciasta tobie nie upiekę.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Jego słowa, chociaż nienadzwyczajne,
sprawiły, że gdzieś w środku zakiełkował cień stabilności. Do tej pory nie
byłam pewna uczuć chłopaka i uważałam, iż wszystko, co robił miało stanowić
swoistą iluzję. Po prostu oczekiwał czegoś ode mnie, a po otrzymaniu zachcianki
zniknąłby.
Niepewnie
wyciągnęłam dłoń w stronę Duncana. Na krótką chwilę wbiłam wzrok w czarne
beznamiętne oczy, a następnie przeniosłam go na swoje palce. Dałam niemy znak
koledze, aby dotknął mnie – chociaż na moment. Możliwe, że na zewnątrz
wyglądałam na pewną siebie oraz przekonaną do czynów, których dokonywałam,
aczkolwiek w środku szalały tuziny sprzecznych emocji. Jedna strona – ta
odpowiedzialna za racjonalne myślenie – wręcz krzyczała, ażebym nie angażowała
się w tę niedorzeczną sytuację. Twierdziła, iż będę płakała, a depresyjne myśli
powrócą ze zdwojoną siłą i pomimo starań, nie sprostam im. Zaś druga część –
beztroska marzycielka, działająca pod wpływem nawet najdrobniejszego impulsu – chciała
wgłębić się w te silne uczucia i wreszcie przeżyć pierwszą miłość.
Walkę z
własnymi myślami przerwał uścisk, który poczułam na ręce. Z przerażeniem
spojrzałam na nasze dłonie, splecione palce, aż w końcu na czuły wyraz twarzy
Duncana. Chciałam z całego serca podziękować za nieodrzucenie mych uczuć, lecz
słowa ugrzęzły gdzieś w gardle. Nigdy dotąd nie widziałam, aby mimika bruneta
wyrażała tyle emocji. Nawet jego oczy wszem i wobec ogłaszały radość oraz
spełnienie.
- Ej,
gołąbeczki, zamówienie będzie od pięciu do dwudziestu minut. – Magiczną chwilę
przerwał lekko rozgniewany głos Raven. Dziewczyna z zerową gracją położyła
przed kolegą spodek, a następnie filiżankę pełną czarnej cieczy. – Masz te
swoje niesłodkie paskudztwo.
Prychnęłam rozbawiona pod nosem, widząc różowowłosą wyginającą usta w
dzióbek. Był to jej tik nerwowy, który uaktywniał się za każdym razem, gdy
nastolatka czuła się zagubiona. Rzadko się to zdarzało, aczkolwiek ubaw zawsze
miałam przedni.
- To co
wczoraj działo się w naszej uroczej szkółce? – Black skrzyżowała ręce na
piersi, wpatrując się z niesmakiem w Holdena biorącego niewielki łyk kawy.
- Chłopcy
znaleźli nowego wokalistę – odparłam, klaszcząc w dłonie z zadowolenia.
- Ach tak,
czyli James jednak ich wyrolował? Zawsze powtarzałam tym półgłówkom, żeby
zbytnio się z nim nie bratali. Ale co może wiedzieć taki krasnal jak ja? – Raven wywróciła oczami, chcąc zapewne uwydatnić
narastającą w niej irytację.
- Ciebie
też nazywają tym szkaradnym słowem?
- Nie
mów, że Dake już zapomniał jak pięknie uderzał tyłkiem o podłogę.
- Miałam
na myśli tamtego. – Ruchem głowy wskazałam na Duncana.
Razem z
różowowłosą jednocześnie spojrzałyśmy na chłopaka, który do tej pory bacznie
przyglądał się naszej krótkiej wymianie zdań. Brunet ściągnął brwi, jakby
intensywnie nad czymś myślał, po czym burknął:
- To nie
moja wina, że kolejka po wzrost była zbyt długo i dla was nie starczyło już
centymetrów. Ja nie mogę, chyba nie zamierzacie mnie z tego powodu zabić, co?
- Po
prostu go wykastrujmy – rzuciła Raven, na co odpowiedziałam jej niepewnym
spojrzeniem. Zapewne tydzień temu zgodziłabym się bez jakiegokolwiek
namawiania, ale teraz… Myślę, że odniosłabym równie duże szkody jak Holden,
gdyby moja koleżanka z klasy doszczętnie pozbawiła go męskości.
- A może
porozmawiamy o zbliżającym się meczu? – zapytałam z nadzieją.
- Nie
chcesz go wykastrować? – westchnęła cierpiętniczo. – No dobra, kiedy indziej.
Rozmowę
przerwała młoda kelnerka. Z szerokim uśmiechem na twarzy postawiła na stole
owalną tacę z talerzykami oraz wysokimi szklankami. Kiwnęła głową nieznacznie i
oddaliła się nieprędko, przedtem życząc nam smacznego. Wzięłam swoje
zamówienie, po czym całkowicie zajęłam się konsumpcją jeszcze ciepłej
szarlotki. Od pewnego czasu miałam coraz większy apetyt, co odczułam nawet
dzisiaj rano. Zapięcie guzików przy kraciastej spódnicy nie było już takie
łatwe jak na początku roku szkolnego.
-
Wracając do tematu wokalisty. Kogo tym razem przygarnęli? – spytała Raven,
następnie wpychając sobie do buzi dużą porcję lodów waniliowych.
-
Jakiegoś Losandra czy Lesandra. Pierwszak, bo wcześniej go nie widziałem –
odparł Duncan, a ja ledwo powstrzymałam się przed uderzeniem otwartą dłonią w
czoło.
-
Lysandra – poprawiłam chłopaka, a ten w odpowiedzi jedynie machnął ręką.
- Nie
kojarzę – mruknęła różowowłosa.
-
Spotkałyśmy go w sklepie z ubraniami. Wiesz, tym obok chińskiej knajpki –
próbowałam przybliżyć koleżance postać nieznajomego.
- Mówisz
o tym czarnym, do którego Rosa zbyt szeroko się uśmiechała? To się dziewczę mile
zaskoczy.
- Nie –
burknęłam lekko poirytowana. – Ten, na którego wpadłam w drzwiach.
- Wpadłaś
na niego? – warknął Holden. – Dlaczego na mnie nie wpadasz?
-
Naprawdę cię to złości? – Spojrzałam wymownie na bruneta.
- Holly,
na kogo ty wpadłaś?
Zwróciłam
gniewny wzrok na nastolatkę. Przecież musiała to widzieć – jeszcze razem z
białowłosą czekały na mnie przed wejściem do restauracji.
- No… –
zaczęłam, ale dziewczyna pokręciła przecząco głową, jakby nie chciała słyszeć
dalszych tłumaczeń.
Miałam
ochotę wrzeszczeć, ile tylko sił w płucach. Nie mogłam zaprzeczyć, miewałam
makabryczne wizje, niemające prawa bytu w rzeczywistości, ale ludzie mi się nie objawiali. Byłam skłonna założyć się o wszystko, że tamtego
dnia zderzyłam się z Lysandrem. Doskonale pamiętałam jego sięgające ramion
białe włosy, z jednej strony zafarbowane na czarno. Wściekłość ogarnęła mój
umysł i musiałam porządnie zagryźć wewnętrzną stronę dolnej wargi, aby nie
wypowiedzieć kilku niemiłych epitetów pod adresem Raven. Może w ogóle nie
weszłyśmy do tego sklepu z ubraniami.
Atmosfera szybko wróciła do normy. Moi towarzysze znaleźli luźny temat do rozmowy. Kwestii Lysandra już nie poruszyliśmy, ale z tego byłam zadowolona. Jeszcze palnęłabym coś niestosownego i później pluła sobie w brodę. Całkowicie skupiłam się na smaku ciasta oraz cappuccino, od czasu do czasu od niechcenia zerkając za okno na ulicę.
Pół
godziny później stałam już na chodniku przed domem Holdenów, czekając aż Duncan
przyniesie różowowłosej jakiś album muzyczny. Że też nie czuł przerażenia na
samą myśl o płycie. W końcu raptem miesiąc temu musiałam organizować dla niego
akcję ratunkową. Czasami bardzo żałowałam, że nie pozostawiłam go na pożarcie
Corey’owi.
Chłopak
wyszedł na zewnątrz, aby dać Raven efekt pracy jakiejś grupy metalowej, po czym
podszedł do mnie z cwanym uśmieszkiem. Uniosłam głowę, aby lepiej widzieć jego
twarz, na której malowała się satysfakcja oraz poczucie wygranej.
- Odwiozę
cię jutro – oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwy. Objął mnie jedną ręką w
talii i przyciągnął do siebie stanowczym ruchem. Jęknęłam niezadowolona, kiedy
brunet nie pozostawił między nami nawet milimetrowego odstępu. Nie lubiłam
nagłej bliskości, a widok białej koszuli nastolatka, ładnie opinającej
wyrzeźbiony tors, tuż przy moim nosie z pewnością do takowych się zaliczał.
- W
porządku – mruknęłam bez entuzjazmu. – Tylko proszę, żebyś nie sadzał mnie obok
Debrah. Naprawdę nie chcę obrzygać ci fotela.
- Ona
mieszka w akademiku przy szkole – odparł z lekkim rozbawieniem.
Spojrzałam w czarne oczy Duncana z nieukrywanym zadowoleniem.
- A
dlaczego nie z babcią-dyrektorką?
-
Chciałabyś żyć pod jednym dachem z Shermansky? To demon ze spaczeniem
ukierunkowanym na kolor różowy. Nawet Rocie nie życzę takich katuszy.
Zaśmiałam
się pod nosem. Co fakt, to fakt – nawet taka zołza nie zasługiwała na ponurą
egzystencję w barwnym przytulisku dla corgie.
- Holly,
sprawdzian. – Nie mogłam dostrzec Raven, jednak zza szerokiego ramienia Holdena
wyłonił się podręcznik do chemii. Westchnęłam iście męczeńsko. Różowowłosa
potrafiła zniszczyć każdą nastrojową chwilę i śmiałam twierdzić, że przynosiło
jej to radość.
Duncan
odwrócił nas pospiesznie i teraz on stał twarzą do dziewczyny.
- Ciebie
też podrzucić? – zapytał.
-
Myślisz, że sama będę tułać się tym bananem na kółkach? Nie ma głupich –
rzuciła nastolatka, a przed moimi oczami pojawił się obraz Black energicznie
wymachującej dłonią w geście zaprzeczenia.
- W takim
razie, bądź na przystanku dwadzieścia po siódmej.
- Po co
tak wcześnie? Przecież jedziemy prosto do szkoły – rzuciłam z powoli rosnącą irytacją.
Denerwowałam się, że znajomi rozmawiali, całkowicie mnie ignorując.
- Przed
lekcjami zajeżdżamy po jedzonko – odpowiedział brunet, delikatnie zwiększając
dystans pomiędzy nami. Odetchnęłam głębiej, czując wreszcie normalne powietrze,
zamiast smrodu papierosów wymieszanego z wyczuwalną wonią wanilii.
- Dobra,
chodźmy już, bo nie zdążymy nawet książek otworzyć. A przecież jeszcze trzeba
coś przekąsić.
Raven
klepnęła mnie w ramię, po czym skierowała się w stronę wyjścia z posesji.
Usłyszałam ciche skrzypnięcie bramy, na co skrzywiłam się nieznacznie. Bracia
Holdenowie mieli mnóstwo wolnego czasu na szlajanie się po mieście, więc
mogliby chwilę bądź dwie poświęcić na naoliwienie furtki. Zrobiliby przyjemność
sąsiadom.
- Mogę
napisać wieczorem? – szepnął Duncan uwodzicielskim tonem wprost do mego ucha.
Czułam, jak po kręgosłupie przebiegają przyjemne dreszcze, wywołujące mimowolne
drżenie całego ciała.
- Po co
pytasz? Przecież i tak zrobisz po swojemu – burknęłam, chcąc chociaż na trochę
oddalić się od chłopaka. Jego gesty oraz słowa działały na mnie zdecydowanie za
mocno.
-
Chciałem być miły. – Przejechał nosem po mej szyi, na co westchnęłam z
rozkoszy. Co on ze mną robił? Doprowadził do tego, że nie byłam w stanie
kontrolować własnych odruchów. Tylko dlaczego reagowałam aż tak intensywnie?
- Jak nie
pójdę wcześniej spać, to odpiszę – odparłam i od razu zagryzłam dolną wargę,
aby nie wydać z siebie kolejnego dziwnego odgłosu.
Brunet
mruknął coś niezrozumiale, składając pocałunek na rozgrzanej skórze. Tego
naprawdę było już zbyt wiele. Oswobodziłam się z objęć, po czym rzuciłam ciche cześć i wyszłam na ulicę. Dołączyłam do
różowowłosej, która od dłuższego czasu stała na schodkach przed moim domem.
Bałam się spojrzeć jej w oczy. Nie dlatego, że mogła być zła, ponieważ kazałam
jej czekać. Po prostu czułam czerwień lubieżnie okalającą policzki oraz drobne
łzy kręcące się pod powiekami. Nie chciałam, aby koleżanka widziała mnie w
takim stanie. Matko moja jedyna, przecież my tam prawie zaczęliśmy grę wstępną!
Jeżeli tak miał wyglądać mój związek z Duncanem, to naprawdę nie wiedziałam,
ile dam radę znieść.
Otworzyłam drzwi, nie przepuszczając Black, wykazując się przy tym ogromnym
brakiem kultury. Rzuciłam torbę na narożną komodę i pognałam do kuchni. Nie
byłam głodna – chyba nawet straciłam apetyt do końca tygodnia – po prostu
chciałam trochę ochłodzić się za pomocą lodówki. Otworzyłam dwuczęściowe drzwi,
od razu wkładając głowę do zimnego wnętrza.
- Zrobisz
mi kanapkę? – Usłyszałam zza pleców, jednak nadal tkwiłam nieruchomo z twarzą w
maszynie. – Najlepiej z podwójnym serem, sałatą i jakąś dobrą szyneczką.
Westchnęłam zrezygnowana, a z mych ust wyleciał niewielki obłok pary.
Mróz zadziałał bardzo dobrze na skołatane nerwy oraz zbyt wysoką temperaturę
ciała. Wyjęłam produkty, z których miałam zrobić przekąskę, a następnie zamknęłam
lodówkę.
Niespełna
dziesięć minut później siedziałyśmy przy stole i obie z enigmatycznymi wyrazami
twarzy wpatrywałyśmy się w dziwne ilustracje widniejące w podręcznikach.
Według podpisu przedstawiały one działanie jakiegoś kwasu z czymś o kosmicznej
nazwie, aczkolwiek dla mnie wyglądało to jak chiński alfabet.
Nagle
absolutna cisza została przerwana przez stukot obcasów o wypolerowaną posadzkę.
Kątem oka zerknęłam na wejście do jadalnio-kuchni, w którym stała moja
rodzicielka. Kobieta miała na sobie żółtą koszulkę za dużą o co najmniej dwa
rozmiary oraz dżinsowe ogrodniczki z licznymi przetarciami. Ciuchy były
zachlapane przeróżnymi kolorami farb, co zwykle oznaczało, że mama wpadła w
twórczy trans i obiadu dzisiaj nie dostaniemy.
- Dzień dobry – rzuciła Raven, przedtem na
szybko przełykając spory kawałek kanapki.
- Cześć,
dziewczynki. Czym się męczycie? – Rudowłosa stanęła za mną, opierając się
dłońmi o oparcie krzesła.
- Chemia –
burknęłam bez jakiejkolwiek emocji.
- Nigdy
nie lubiłam tego przedmiotu. Z resztą twój tata również, więc pewnie dlatego
jesteś z niego kiepska.
- Dzięki.
Sarah
całkowicie wyzbyła się empatii, kiedy Kevin skończył pięć lat. Bez opamiętania
zakochała się w fotografii oraz malarstwie, zapominając przy tym o rodzinie.
Nie była złą matką – zawsze mogłam wyżalić się jej z nurtujących mnie
problemów, jednakże nie miałam co liczyć na miłe słowa. Moja rodzicielka była
doskonałym słuchaczem i chyba jedynie to mogłam o niej powiedzieć. Nigdy nie
spędzałyśmy zbyt wiele czasu razem. Podobnie jak ojciec, kobieta posiadała
swój świat i swoje – w tym przypadku – farbki. Zabrzmi to głupio, ale uważałam
zdystansowanie między współlokatorami za rzecz dobrą. W naszym domu nie
dochodziło do sprzeczek, bo i rozmów bywało niewiele. Aczkolwiek przywykłam do
takiej egzystencji i odnajdywałam się w niej doskonale.
- A
pewnie ty jesteś tą sławną Raven. – Sarah zwróciła spojrzenie piwnych oczu na
różowowłosą. – Holly wiele razy o tobie wspominała.
Dziewczyna rzuciła mi przelotne spojrzenie, na co mrugnęłam, chcąc ją
zachęcić. Mama nie miała prawa o cokolwiek przyczepić się do mojej koleżanki,
albowiem zbyt wiele o niej nie wiedziała. Ponadto kobieta nawiązywała rozmowę
wyłącznie z osobami, które przy pierwszym spotkaniu wydały się jej
interesujące.
- Tak?
Mam nadzieję, że w samych pozytywach.
- Jejku, daj spokój – zganiłam mamę, widząc niepokój
na twarzy nastolatki. Rozumiałam ją, rudowłosa wzbudzała w nowopoznanych
ludziach zakłopotanie, a czasem nawet i lęk.
- Już się
zamykam. – Sarah uniosła ręce w geście kapitulacji. – Przyszłam jedynie po moje
ciasteczka wielozbożowe i wracam malować. Właśnie tworzę abstrakcyjny
Układ Słoneczny. Raven, gdybyś kiedyś chciała obejrzeć moje dzieła, to poproś
Holly, a z pewnością cię oprowadzi. Prawda, córeczko?
- Mhm –
mruknęłam, chcąc jak najszybciej pozbyć się rodzicielki.
Kobieta
podeszła do jednej z szafek, gdzie trzymała całą kolekcję produktów ekologicznych. Po
krótkiej chwili wyszła z kuchni, lecz nadal pozostała po niej woń drogich
kremów do nawilżania skóry. Mama codziennie wcierała w siebie grube pieniądze,
by choć w małym stopniu oszukać starość. Dopóki nie postanowiła położyć się pod
skalpelem, dopóty reszta rodziny nie miała problemu z jej drogimi fanaberiami.
-
Naprawdę tak często o mnie mówisz? – zapytała nagle Raven. Zapewne pragnęła
rozwiać tę drętwą atmosferę, którą zapoczątkowało nadejście mojej rodzicielki.
- No co
ty – prychnęłam. – Z dwa razy może o tobie bąknęłam.
Przewróciłam stronę w książce, dochodząc do wniosku, że niczego nie
zrozumiem z rysunków oraz dziwnych symboli. Po prostu wyuczę się teorii, a
powinno być dobrze. Do szczęścia i poczucia bezpieczeństwa wystarczy mi dwójka
z testu.
- Jeżeli
chodzi o tego Lysandra… – zaczęła niepewnie różowowłosa, a mnie przeszedł niepokojący
dreszcz. – Naprawdę go wtedy nie widziałam.
- Spoko,
nie przejmuj się – odparłam, zmuszając się do nikłego uśmiechu.
- Nie
chcę tylko, żebyś się tym zamartwiała. – Dziewczyna ujęła delikatnie moją dłoń,
jakby bała się, że za moment ucieknę. – Rozumiem, takie sytuacje źle na ciebie
działają.
Westchnęłam, nie wiedząc zbytnio, co też miałam odpowiedzieć. Raven
wiedziała, że miałam problemy i starała się nie dociekać. Jednakże chwilami
ogarniała mnie złość, gdy zaczynała niepotrzebnie się troszczyć. Niemal czułam,
jak próbowała zamknąć nas w przeźroczystej bańce, ażeby całe zło tego
parszywego świata umknęło gdzieś obok. Ale tak się nie dało i chyba tu tkwił
największy problem.
♥ ♥ ♥ ♥
Witaj! Nie spodziewałam się dzisiaj nowego rozdziału. Każdy coś dodaje, nie jestem już w stanie wyrobić się z komentowaniem. Eh, co ja narzekam, przecież w końcu mamy wolne i pogoda na szczęście dopisuje. Mam na myśli, że jest w miarę znośnie, bo o słońcu nie ma na razie co wspominać.
OdpowiedzUsuńRaven mogłaby zostać manipulatorką albo dobrym psychologiem. Z każdego potrafi wyciągnąć, to czego człowiek komuś innemu by nie powiedział, albo zmusić drugą osobę do pewnych czynów. Oczywiście, za pomocą siły i wywierania nacisku na psychikę, bo jakby inaczej. Przyznam, że troszkę się zdenerwowałam, gdy różowowłosa po nierównej walce postawiła na swoim i wybrała się do kawiarni razem z Duncanem, i Holly. Miałam ochotę na jakąś romantyczną kolację tylko we dwoje, a tu między zakochanych wepchnęła się trzecia osoba. Żywiłam nadzieję, że Holden nie będzie zachwycony takim obrotem sprawy i jawnie wyjawi swój sprzeciw, ale jednak się myliłam. Sądziłam, że wybije Raven z głowy ten niestosowny pomysł, a on jeszcze na niego przytaknął. Może chłopak nie czuje skrępowania przed wyrażaniem swoich uczuć przy osobach trzecich?
Tak samo jak Holly wolałabym zatrzymać się w Maku na jakieś szybkie danie, niż jechać do wytwornej kawiarenki. Wbrew pozorom w tego typu restauracjach też może być romantycznie. Siadasz sobie na tarasie albo na piętrz przy oknie (o ile lokal posiada piętro) i wpatrujesz się w zachód słońca czy inne zjawiska. Jedzenie też nie jest znowuż takie złe. Wolę wydać trzy złote na hamburgera, niż dwadzieścia na kawałek szarlotki. Sądzę, że nie tylko ja jestem tego zdania.
Kurczę, zapomniałam wcześniej wspomnieć. Uważam, że wymiana zdań na temat Duncana i Holly pomiędzy dziewczynami była niestosowna. Chocisż sama często tak się zachowuję i mam przy tym niezły ubaw, to nie lubię gdy tak ktoś postępuje ze mną. Jeszcze te pytania o antykoncepcję... Czy one uważają, że Holly po kilku dniach związku rzuci się Holdenowi do łóżka? Niedoczekanie ich. Chyba jeszcze nie za dobrze znają naszą główną bohaterkę.
Grr, jak nie lubić chemii?! Czy tylko ja kocham ten przedmiot i poświęcam całe dnie na rozwiązywanie zadań i pracę nad moim wielkim chemicznym wynalazkiem? Ubolewam, że mam tylko jedną godzinę tygodniowo, ale mam nadzieję, że od września to się zmieni. Szkoda tylko, że jest to jedyna dziedzina nauki, do której nie trzeba mnie zaganiać. No, nie licząc języków.
Na poczatku sądziłam, że Raven specjalnie powiedziała, że nie pamięta zderzenia Holly z Lysandrem, ale gdy w ostatnich zdaniach wyznała, że nawet go nie widziała, nie mogłam jej nie uwierzyć. Tylko jak to możliwe, skoro razem z Rosaline czekały na Holly przed sklepem i musiały widzieć wchodzacego do niego nietypowego osobnika o białych włosach. Głupi pomysł nasuwa mi się na myśl, ale może Lysander jest duchem? Tak, tak, wiem, nie może być skoro reszta zespołu go widziała. Nie wiem, może po prostu Raven i Rosaline były tak zaabsorbowane wymianą zdań, że nie zwróciły na niego uwagi.
Z góry przepraszam, jeśli moja wypowiedź jest niespójna, ale dziś żadne zdanie mi się nie klei. Poza tym mam dzień lenia i nie wyściubiłam jeszcze nosa z łóżka. Życzę Ci dużo weny, wolnego czasu i wszystkiego co najlepsze. Pozdrawiam i do zobaczenia! xx
Hej!
OdpowiedzUsuńInformuję, iż jeśli Raven jeszcze raz wyskoczy z taką akcją, to osobiście przyjdę pod jej dom z widłami i pochodniami. Bez kitu. Miałam nadzieję, że Duncan się wkurzy i pójdzie do restauracji tylko z Holly. To dziwne, że Holden nie okazuje żadnego skrępowania w takich sytuacjach przy osobach trzecich... nie, właściwie, to nie jest dziwne. W końcu - to Duncan. Można było się po nim tego spodziewać.
Nie dziwię się głównej bohaterce, że wolałaby iść do, np. McDonalda. Moim zdaniem nie liczy się miejsce, a osoby, w jakich towarzystwie przebywamy. Jeśli uczucie było prawdziwe, to nawet w fast-foodowej restauracji mogłoby wyjść romantycznie. Ale co ja tam wiem :c
Dziewczyny zachowały się naprawdę chamsko. Rozumiem, że mogły być ciekawe nowego związku ich koleżanki, ale pytania w stylu "czy się z nim przespałaś?" były przekroczeniem granicy. Dziwię się Holly, że nie zadziabała widelcem osóbki, która powiedziała coś takiego. Jakby miały ją za jakąś puszczalską. Pfff.
Po fragmencie, kiedy to Duncan opierał się o Lexusa i podkreślał, że jest jego, stwierdzam, że jest trochę pusty. Tak, wiem, to było takie "dla szpanu", ale i tak... Ech. I nie dość, że jest sadystą, to jeszcze ma jakieś zaburzenia. Bo jak można nie lubić słodyczy? Tak właściwie, to mu zazdroszczę. Nie musi przejmować się, że skończy, jako osobnik nie potrafiący podnieść się z kanapy. Chyba że nadrabia hamburgerami i tego typu jedzeniem. "Dlaczego na mnie nie wpadasz?". Aj, chłopaczyna jest zazdrosny. Soł słit! ^.^
Podziwiam opanowanie głównej bohaterki. Powstrzymywanie emocji musi być naprawdę trudne.
Pozdrawiam i czekam na kolejne :D