Spis lektur obowiązkowych

czwartek, 24 marca 2016

Witam wszystkich uradowana z powodu długo wyczekiwanych dni wolnych. Nie wiem, jak u Was, bąble, ale u mnie pogoda dopisuje - słoneczko świeci, chłodnego wiatru nie ma. Tylko wyglądać przez świeżo umyte okno i czekać na zająca niosącego kosz wysypujących się dobroci. W te piękne popołudnie pragnę złożyć Wam życzenia z okazji Świąt Wielkanocnych. Żebyście zawsze się uśmiechały i stawiały czoła problemom wszelkiej maści. Aby zdrówko nie ucierpiało, a oceny wyłącznie pozytywne wpadały do dziennika. Dobrych potraw na stole i bogato zdobionych pisanek.
A teraz zapraszam na nowy rozdział, w którym wreszcie doszło do urzeczywistnienia skomplikowanego związku w mało oczywisty sposób.

Droga (nie) do miłości: Rozdział 31
„Jakaś cząstka mnie chciała uciekać przed nim z wrzaskiem „Pali się!”.
A inną, bardziej lekkomyślną cząstkę, nęciła potrzeba sprawdzenia, jak bardzo mogę się do niego zbliżyć i nie spłonąć.”
~B. Fitzpatrick

     Raven patrzyła na mnie z przejęciem, zupełnie jakbym obwieściła, że wynalazłam nowy pierwiastek albo planowałam stworzenie nietuzinkowej marki samochodów, przeznaczonej głównie dla najbogatszych obywateli. Prawda była zgoła odmienna, a zaskoczenie w dziewczynie wywołał w większej mierze Duncan. Brunet podszedł do mnie na długiej przerwie i bez skrępowania złożył pocałunek na moim czole. O ile na jego kolegach z drużyny nie zrobiło to jakiegokolwiek wrażenia – wręcz wydawali się do tego przyzwyczajeni – tak różowowłosa prawie spadła z krzesełka. Sucrette w ostatniej chwili złapała kołyszącą się niebezpiecznie nastolatkę. Całemu zajściu, które trwało krócej niż pięć sekund, akompaniował wesoły pisk Rosaline.
     - Chyba masz nam coś do powiedzenia, Stanley – warknęła Raven, groźnie ściągając brwi. Głośniej przełknęłam ślinę. Czułam, że nie ominie mnie gniew koleżanki, a resztki nadziei zniknęły wraz z wypowiedzeniem mojego nazwiska. W takowy sposób panienka Black przeważnie wyrażała swój gniew, który w chwili obecnej sięgnął apogeum.
     - Nie przypuszczałam, że możesz lubić facetów w typie Duncana – stwierdziła białowłosa z widoczną konsternacją. – Naprawdę gustujesz w niegrzecznych chłopcach?
     - Namawiałam cię do pogłębienia znajomości z Holdenem, ale nie przypuszczałam, że wkroczycie na tak wysoki poziom.
     - Całowaliście się już namiętnie? Tak jak dorośli?
     - Chyba nie oświadczysz nam, że poszłaś z nim do łóżka!
     - To prawie fabuła filmu romantycznego! Porządna dziewczyna wiąże się z kolesiem niemającym żadnych zahamowań.
     Nie mogłam już znieść ciągłych krzyków Raven i Rosaline. Ze zbolałą miną uderzyłam głową o blat stołu, licząc, że chociaż w taki sposób uda mi się uciszyć zdecydowanie nazbyt głośne koleżanki.
     - Holly! – wrzasnęły jednocześnie, na co podskoczyłam w miejscu.
     - Słyszę was. Trudno, żeby nie – mruknęłam z ustami dociśniętymi do chłodnej powierzchni. Westchnęłam z rezygnacją, po czym uniosłam wzrok na pobudzone nastolatki.
     - Odpowiedz na nasze pytania. – Białowłosa zaklaskała w dłonie, nie mogąc już doczekać się, aż usłyszy kilka pikantnych szczegółów. Były one wprost najczystszą melodią dla jej elfich uszu.
     - Nie wiem, jakich facetów lubię – Duncan po prostu się przypałętał. Jeżeli słowo namiętnie oznacza wymienianie śliny leżąc w łóżku, to tak, doszło do tego. I nie wyobrażaj sobie za dużo, Raven. – Spiorunowałam różowowłosą spojrzeniem. Dziewczyna jednak nie przejęła się gniewnym wzrokiem, a jedynie odetchnęła z ulgą. Szatanie wszechmogący, ona naprawdę myślała, że po niecałych dwóch miesiącach znajomości prześpię się z Holdenem! Za kogo ona mnie brała – łatwą laskę, szukającą niewyrafinowanej rozrywki?
     - Kiedy idziecie na randkę? – zapytała rozanielona Rosaline. W jej piwnych oczach zawitały niebezpieczne ogniki ekscytacji, które nie wróżyły najlepiej.
     - W sumie to dzisiaj po lekcjach jesteśmy umówieni na kawę – odparłam, po czym wzięłam do ust dwa plasterki pieczonego ziemniaka z przyprawami.
     - Chyba sobie kpisz! – warknęła nagle Black. – Miałyśmy uczyć się do sprawdzianu z chemii. Nie zamierzasz dostać u Delanay jedynki, co?
     - Zapomniałam – mruknęłam pod nosem, uderzając się otwartą dłonią w czoło.
     Rodzice nabiją mnie na pal i wystawią jako osobliwą ozdobę ogrodową, jeżeli dostanę kolejną ocenę niedostateczną. Moi opiekunowie nie liczyli, że zostanę najlepszą uczennicą w swoim roczniku, a tym bardziej nie żywili nadziei, iż kiedykolwiek pójdę w ich ślady i skończę Harvard. Najbardziej zależało im na tym, abym przeżyła liceum bez powtarzania klasy oraz nie przynosiła wstydu wspaniałemu rodowi Stanleyów. Byłam wprost przekonana, że wyrzucenie z prestiżowej szkoły prywatnej dla dzieci ponad przeciętnie bogatych ludzi zakrawało na zhańbienie nazwiska. Bo właśnie takie konsekwencje czekały każdego delikwenta, który choćby pomyślał o złapaniu więcej niż dziesięciu jedynek w semestrze.
     - Jeszcze nie wszystko stracone – zaczęła Raven – po prostu odwołasz wyjście z Holdenem i po krzyku.
     Spojrzałam na koleżankę spod na wpół przymkniętych powiek. Ostatkiem sił powstrzymywałam się przed wbiciem pomiędzy jej brązowe oczy widelca, do niedawna utkwionego w sporym kawałku zapiekanej ryby, pachnącej cytryną na kilometr.
     - Jak jesteś taka mądra, to sama mu o tym powiedz – burknęłam. – Już wczoraj go zbyłam katorżniczym treningiem, na który nawet nie poszłam.
     - Naprawdę bardziej boisz się Duncana niż wicedyrektorki? – zapytała z niedowierzeniem w głosie Sucrette. Westchnęłam posępnie.
     - Jeżeli pójdę do kawiarni, to przynajmniej przed śmiercią będzie mi dane zasmakować pysznego cappuccino oraz szarlotki z gałką lodów waniliowych. – W ustach od razu poczułam niebiański smak deseru. Na samą myśl zrobiłam się głodna, chociaż dopiero przed chwilą skończyłam konsumować obiad.
     - Tak, to rzeczywiście jest dobry powód – stwierdziła Rosaline, krzyżując ręce na piersi i potakując energicznie głową. Przynajmniej mogłam pocieszyć się faktem, że przy naszym stoliku nie byłam jedyną racjonalnie myślącą osobą.
     Zawisła nad nami nieprzyjemna cisza, która wręcz emanowała niedorzecznością oraz sporą dozą magii, jeżeli brać pod uwagę wszędobylski hałas. Niewielka przestrzeń zdawała się być jakby oddzielona od pozostałej części stołówki. Zupełnie, jakby ktoś zamknął ją szczelnie w przeźroczystym pudełku.
     - Nie pozostawiasz mi wyboru. Pójdę do kawiarni z wami – rzuciła Raven, skupiając na sobie wzrok pozostałej trójki.
     - Chyba żartujesz! – pisnęłam nienaturalnie wysokim głosem, tak bardzo niepasującym do mojej osoby. – Z całym szacunkiem, ale będziesz piątym kołem u wozu.
     - Właśnie. Chcesz robić za żywy środek antykoncepcyjny?
     - Rosa! – upomniałam koleżankę. – Mam was dość, idę się przewietrzyć.
     Gwałtownie wstałam z białego krzesełka, po czym chwyciłam za ramię conversowej torby. Planowałam jak najszybciej oddalić się od wścibskiego towarzystwa. Zasunęłam po sobie niewygodne siedzenie, popełniając tym samym okropny błąd. Różowowłosa doskoczyła do mnie i zwinnym ruchem złapała za rękaw marynarki. Kilkakrotnie próbowałam wyrwać rękę, jednakże bez oczekiwanego rezultatu. Uścisk okazał się być zbyt mocny, a dalsze ciągnięcie mogło spowodować rozerwanie materiału.
     - Napisz do tego osobnika, że idę z wami – zarządziła dziewczyna.
     Rozchyliłam usta, chcąc zaprotestować, ale Raven ponownie zdusiła w zarodku moje zamierzenia. Bez wątpienia w naszym czteroosobowym gronie to właśnie ona posiadała największą siłę przebicia, którą nieskromnie nazywała urokiem osobistym.
     Westchnęłam zrezygnowana i na powrót usadowiłam się na krzesełku. Wyjęłam z bocznej kieszonki torby telefon, a następnie wybrałam numer Duncana, chcąc napisać do niego wiadomość. Po stokroć bardziej wolałam nie słyszeć wzburzenia chłopaka na wieść, że jego plany spędzenia romantycznych chwil tylko we dwoje legną w gruzach. Aczkolwiek śmiałam twierdzić, że Holden tak bardzo się wścieknie, iż rozsiewane przez niego negatywne emocje będą namacalne nawet przez SMS-a.
     Do: Duncan
     Treść: O mój ukochany, niechętnie zostałam zmuszona do przekazania okropnej wieści.
                 Niejaka panna Black usilnie chce wepchnąć się między nas i również udać się do 
                 kawiarni. Swoją decyzję uzasadnia faktem, iż po miłej randce we troje planuje
                 wspólną naukę ze mną do najgorszego przedmiotu we wszechświecie. Mowa
                 oczywiście o chemii. Proszę, wszelką złość ukierunkuj w stronę tej różowej mendy.
     Podsunęłam pod nos Raven komórkę. Szybko przejrzała tekst, by następnie ze szczerym uśmiechem na ustach wysłać wiadomość.
     - I co, zadowolona? – warknęłam, opierając głowę na dłoni.
     - Nawet nie wiesz, jak bardzo – odparła, po czym wystawiła w moją stronę język. Odwzajemniłam ten jakże ordynarny gest, a dziewczyna zaniosła się głośnym rechotem.
     Rozejrzałam się po stołówce, niby to chcąc dostrzec, czy któryś z uczniów zwrócił uwagę na nagły wybuch radości ze strony nastolatki. W rzeczywistości poszukiwałam wzrokiem wysokiego i dobrze zbudowanego bruneta, który niczym kula armatnia przebijałby się przez tłum licealistów, zmierzając wprost do stolika przy drzwiach, gdzie dokładnie od drugiego września przyszło mi jadać szkolne obiady. Niemal oczekiwałam przecinającego powietrze krzyku dobiegającego z drugiej strony stołówki. Nagle telefon w dłoni zawibrował, dając znać, że otrzymałam SMS-a. Spodziewałam się ujrzeć informację o niedokonaniu comiesięcznej wpłaty za abonament i już planowałam zdenerwować się na gapiostwo taty. Ogromnie się zdziwiłam, kiedy dostrzegłam, kto nadał wiadomość.
     Od: Duncan
     Treść: Kruczek chce się dołączyć? Świetnie, ale powiedz jej, że nie zamierzam za nią
                 płacić. Jestem stuprocentowym monogamistą.
     Wpatrywałam się w prostokątny ekran z mocno zaciśniętymi wargami. Stłumiłam szkaradne przekleństwo. Dlaczego przyszło mi flirtować z takim idiotą? Jak mógł nie wyczuć tej prośby o odmowę, dzięki której różowowłosa od razu po lekcjach grzecznie wróciłaby do domku? Krew człowieka zalewała, kiedy uświadomił sobie, że za kilka godzin znajdzie się w beznadziejnej sytuacji bez możliwości ucieczki. A ja definitywnie będę się taplać w śmierdzącym syfie, jaki zaserwują moi właśni znajomi.
     - Co odpisał? – zapytała z przejęciem w głosie różowowłosa. Mogłam założyć się o prawą rękę, że widząc, jak powoli zaczynałam markotnieć, ledwo powstrzymała się przed zaprezentowaniem tańca zwycięstwa.
     - Masz przygotować portfel – rzuciłam wyraźnie niezadowolona z przebiegu sprawy.


     Z głośnym hukiem zatrzasnęłam metalowe drzwiczki szafki, z której wyjęłam podręcznik do chemii. Oparłam czoło o chłodną powierzchnię, biorąc przy tym kilka głębszych wdechów. Naprawdę nie rozumiałam, dlaczego aż tak bardzo się irytowałam. Z której strony na to wszystko nie spojrzeć, powinnam się cieszyć, że nie będę sama z nieobliczalnym sąsiadem. Raven na pewno doda mi niezbędnego wsparcia oraz nie pozwoli, aby pomiędzy nami zawisła krępująca cisza. Dziewczyna uwielbiała dużo i namiętnie rozmawiać o rzeczach bardzo przyziemnych, czym ludzi mniej cierpliwych mogła zrażać. Jednakże Duncan najwyraźniej lubił przebywać z różowowłosą, co udowodnił zgodą na jej obecność w kawiarni.
     - Idziesz? – Z drugiego końca prawie pustej już szatni dobiegł ponaglający głos Black. Westchnęłam zrezygnowana, po czym powolnym ruchem odepchnęłam się od szafki i ruszyłam w stronę koleżanki.
     Wyszłyśmy ze szkoły bez wymienienia między sobą choćby jednego spojrzenia. Obie zajęłyśmy się własnymi myślami. Raven zapewne zastanawiała się nad wyborem deseru. Czasami miewała większy problem ze zdecydowanie niż ja.
     Zalany słońcem dziedziniec również opustoszał. Jedynie niewielka grupka miłośników botaniki zajęła ławeczkę zaraz przy chodniku. Prawdopodobnie wyczekiwali nadejścia nauczyciela, będącego również opiekunem kółka ogrodniczego.
     Przeszłyśmy przez szkolną bramę, obok której swoje lokum miał dozorca. Z budki zgorzkniałego pana Cartera zawsze dobiegały głośne krzyki komentatorów sportowych oraz bardzo wyczuwalna woń czosnku. Niektórzy uczniowie wierzyli, iż staruszek, dorabiający sobie do emerytury, właśnie w ten sposób odstraszał z liceum wampiry. Podobno mężczyzna interesował się czarnoksięstwem i miał hopla na punkcie istot nadprzyrodzonych. Historyjka była całkiem przednia, ale sprawdziłaby się lepiej w podstawówce. Nastolatkowie potrzebowali większej liczby istot zza światów oraz wnętrzności, ażeby się przestraszyć.
     Duncan jak zwykle stał przy swoim Lexusie, opierając się jedną ręką o dach samochodu. Ostentacyjnie kręcił kluczykiem na palcu wskazującym, jakby chciał uwydatnić, że elegancki oraz z pewnością cholernie drogi pojazd należał właśnie do niego.
     - Cześć, Holden – rzuciła pogodnie Raven, usadawiając się na tylnej kanapie obitej jasną skórą. Delikatnie zamknęła za sobą drzwi, po czym zapięła pasy.
     Zajęłam miejsce pasażera, uprzednio kładąc torbę na siedzenie obok różowowłosej. Już po chwili opuściliśmy parking.
     - Jedziemy do La Friandise? – zapytał brunet, włączając jeden z kierunkowskazów.
     - A masz jakąś inną kawiarnię? – żachnęła się dziewczyna.
     - Co najmniej trzy są w galerii.
     - Nie będę tkwiła w cukierence bez klimatu, gdzie nie czuć zapachu kawy – burknęła.
     Położyłam rękę na podłokietniku i oparłam głowę o dłoń. Leniwym wzrokiem przyglądałam się pieszym, których mijaliśmy. Nie miałam specjalnej ochoty wdawać się w dyskusje ze znajomymi. Para nastolatków ewidentnie lubiła się sprzeczać o pierdoły pierwszej kategorii, a ja nie zamierzałam im tego w jakikolwiek sposób utrudniać. Chociaż, gdyby ktoś chciał poznać moją opinię, to zdecydowanie wolałam zamówić kawę w McDonald’s i bez pośpiechu wypić ją w samochodzie. Zarówno z uroczą kawiarenką, jak i centrum handlowym nie posiadałam najlepszych wspomnień, a przez najbliższy czas obu tych miejsc naprawdę pragnęłam unikać.
     Niespełna pięć minut później Duncan zajął miejsce na niewielkim parkingu przy parterowym budynku. Od zewnątrz ściany lokalu wyłożone zostały jasną cegłą. Po obu stronach nielicznych okien zamontowano drewniane okiennice. Nad dwuskrzydłowymi, ciemnymi drzwiami widniał beżowy szyld z czarnym napisem La Friandise, dookoła którego latały różnobarwne motyle. Knajpka z pewnością miała swój klimat i jeszcze lepiej można było go poczuć wewnątrz.
     Weszliśmy do środka i od razu zajęliśmy narożną kanapę przy szybie. W obecnej chwili, poza starszym małżeństwem, stanowiliśmy jedynych klientów. Niemal natychmiast podeszła do nas młoda kelnerka. Kobieta uśmiechnęła się nad wyraz przyjaźnie, bez cienia sztuczności, a mnie przez myśl przeszło, że jednak istniała miłość do wykonywanej pracy. Drobna blondynka położyła na prostokątnym stole dwie karty menu i poleciła, abyśmy ją zawołali, gdy tylko na coś się zdecydujemy.
     - Bierzesz tę szarlotkę z lodami? – zapytała Raven, lustrując wzrokiem spis dań.
     - I cappuccino – dodałam.
     - Hm… Wezmę to samo – stwierdziła po chwili zastanowienia. – A ty? – Spojrzała na Holdena, który nie miał zachwyconej miny.
     - Szczerze mówiąc, nie lubię słodyczy – westchnął. – Kawa bez cukru i mleka mnie uszczęśliwi. – Odłożył obitą beżowym zamszem książkę na brzeg blatu.
     Wymieniłam z różowowłosą porozumiewawcze spojrzenia. Nie pojmowałam, co działo się z tymi facetami. Najpierw Nathaniel, a teraz Duncan. Niejedzenie słodkich rzeczy powinno zostać uznane za schorzenie wymagające natychmiastowego leczenia.
     - W porządku – mruknęła dziewczyna, po czym wzięła menu i skierowała się do baru, za którym stała jasnowłosa kelnerka.
     Zwróciłam wzrok na bruneta. Opierał głowę na splecionych palcach, z uwagą przyglądając się widokom zza okna. Zachowywał się zupełnie jak ja, kiedy wraz z całą grupą przyszłam tutaj po raz pierwszy. Poczułam, jak policzki okala gorąc wywołany nagłym wstydem. Z pewnością pochmurny nastój jednej osoby mógł w zawrotnym tempie przeskoczyć na pozostałych. Naprawdę nie chciałam sprawiać przykrości znajomym, a dokonałam tego mimowolnie. Cholernie to wszystko niesprawiedliwe.
     - Dlaczego nie zaprosiłeś mnie gdzieś indziej? – zagaiłam, próbując załagodzić niefortunną atmosferę.
     Holden kątem oka zerknął w moim kierunku.
     - Zabranie cię na frytki i hamburgera nie byłoby romantyczne – odparł, wywołując u mnie drobne zakłopotanie. Poświęcił się, skurczybyk. – Poza tym, coś tak prostego potrafię sam zrobić, a ciasta tobie nie upiekę.
     Uśmiechnęłam się pod nosem. Jego słowa, chociaż nienadzwyczajne, sprawiły, że gdzieś w środku zakiełkował cień stabilności. Do tej pory nie byłam pewna uczuć chłopaka i uważałam, iż wszystko, co robił miało stanowić swoistą iluzję. Po prostu oczekiwał czegoś ode mnie, a po otrzymaniu zachcianki zniknąłby.
     Niepewnie wyciągnęłam dłoń w stronę Duncana. Na krótką chwilę wbiłam wzrok w czarne beznamiętne oczy, a następnie przeniosłam go na swoje palce. Dałam niemy znak koledze, aby dotknął mnie – chociaż na moment. Możliwe, że na zewnątrz wyglądałam na pewną siebie oraz przekonaną do czynów, których dokonywałam, aczkolwiek w środku szalały tuziny sprzecznych emocji. Jedna strona – ta odpowiedzialna za racjonalne myślenie – wręcz krzyczała, ażebym nie angażowała się w tę niedorzeczną sytuację. Twierdziła, iż będę płakała, a depresyjne myśli powrócą ze zdwojoną siłą i pomimo starań, nie sprostam im. Zaś druga część – beztroska marzycielka, działająca pod wpływem nawet najdrobniejszego impulsu – chciała wgłębić się w te silne uczucia i wreszcie przeżyć pierwszą miłość.
     Walkę z własnymi myślami przerwał uścisk, który poczułam na ręce. Z przerażeniem spojrzałam na nasze dłonie, splecione palce, aż w końcu na czuły wyraz twarzy Duncana. Chciałam z całego serca podziękować za nieodrzucenie mych uczuć, lecz słowa ugrzęzły gdzieś w gardle. Nigdy dotąd nie widziałam, aby mimika bruneta wyrażała tyle emocji. Nawet jego oczy wszem i wobec ogłaszały radość oraz spełnienie.
     - Ej, gołąbeczki, zamówienie będzie od pięciu do dwudziestu minut. – Magiczną chwilę przerwał lekko rozgniewany głos Raven. Dziewczyna z zerową gracją położyła przed kolegą spodek, a następnie filiżankę pełną czarnej cieczy. – Masz te swoje niesłodkie paskudztwo.
     Prychnęłam rozbawiona pod nosem, widząc różowowłosą wyginającą usta w dzióbek. Był to jej tik nerwowy, który uaktywniał się za każdym razem, gdy nastolatka czuła się zagubiona. Rzadko się to zdarzało, aczkolwiek ubaw zawsze miałam przedni.
     - To co wczoraj działo się w naszej uroczej szkółce? – Black skrzyżowała ręce na piersi, wpatrując się z niesmakiem w Holdena biorącego niewielki łyk kawy.
     - Chłopcy znaleźli nowego wokalistę – odparłam, klaszcząc w dłonie z zadowolenia.
     - Ach tak, czyli James jednak ich wyrolował? Zawsze powtarzałam tym półgłówkom, żeby zbytnio się z nim nie bratali. Ale co może wiedzieć taki krasnal jak ja? – Raven wywróciła oczami, chcąc zapewne uwydatnić narastającą w niej irytację.
     - Ciebie też nazywają tym szkaradnym słowem?
     - Nie mów, że Dake już zapomniał jak pięknie uderzał tyłkiem o podłogę.
     - Miałam na myśli tamtego. – Ruchem głowy wskazałam na Duncana.
     Razem z różowowłosą jednocześnie spojrzałyśmy na chłopaka, który do tej pory bacznie przyglądał się naszej krótkiej wymianie zdań. Brunet ściągnął brwi, jakby intensywnie nad czymś myślał, po czym burknął:
     - To nie moja wina, że kolejka po wzrost była zbyt długo i dla was nie starczyło już centymetrów. Ja nie mogę, chyba nie zamierzacie mnie z tego powodu zabić, co?
     - Po prostu go wykastrujmy – rzuciła Raven, na co odpowiedziałam jej niepewnym spojrzeniem. Zapewne tydzień temu zgodziłabym się bez jakiegokolwiek namawiania, ale teraz… Myślę, że odniosłabym równie duże szkody jak Holden, gdyby moja koleżanka z klasy doszczętnie pozbawiła go męskości.
     - A może porozmawiamy o zbliżającym się meczu? – zapytałam z nadzieją.
     - Nie chcesz go wykastrować? – westchnęła cierpiętniczo. – No dobra, kiedy indziej.
     Rozmowę przerwała młoda kelnerka. Z szerokim uśmiechem na twarzy postawiła na stole owalną tacę z talerzykami oraz wysokimi szklankami. Kiwnęła głową nieznacznie i oddaliła się nieprędko, przedtem życząc nam smacznego. Wzięłam swoje zamówienie, po czym całkowicie zajęłam się konsumpcją jeszcze ciepłej szarlotki. Od pewnego czasu miałam coraz większy apetyt, co odczułam nawet dzisiaj rano. Zapięcie guzików przy kraciastej spódnicy nie było już takie łatwe jak na początku roku szkolnego.
     - Wracając do tematu wokalisty. Kogo tym razem przygarnęli? – spytała Raven, następnie wpychając sobie do buzi dużą porcję lodów waniliowych.
     - Jakiegoś Losandra czy Lesandra. Pierwszak, bo wcześniej go nie widziałem – odparł Duncan, a ja ledwo powstrzymałam się przed uderzeniem otwartą dłonią w czoło.
     - Lysandra – poprawiłam chłopaka, a ten w odpowiedzi jedynie machnął ręką.
     - Nie kojarzę – mruknęła różowowłosa.
     - Spotkałyśmy go w sklepie z ubraniami. Wiesz, tym obok chińskiej knajpki – próbowałam przybliżyć koleżance postać nieznajomego.
     - Mówisz o tym czarnym, do którego Rosa zbyt szeroko się uśmiechała? To się dziewczę mile zaskoczy.
     - Nie – burknęłam lekko poirytowana. – Ten, na którego wpadłam w drzwiach.
     - Wpadłaś na niego? – warknął Holden. – Dlaczego na mnie nie wpadasz?
     - Naprawdę cię to złości? – Spojrzałam wymownie na bruneta.
     - Holly, na kogo ty wpadłaś?
     Zwróciłam gniewny wzrok na nastolatkę. Przecież musiała to widzieć – jeszcze razem z białowłosą czekały na mnie przed wejściem do restauracji.
     - No… – zaczęłam, ale dziewczyna pokręciła przecząco głową, jakby nie chciała słyszeć dalszych tłumaczeń.
     Miałam ochotę wrzeszczeć, ile tylko sił w płucach. Nie mogłam zaprzeczyć, miewałam makabryczne wizje, niemające prawa bytu w rzeczywistości, ale ludzie mi się nie objawiali. Byłam skłonna założyć się o wszystko, że tamtego dnia zderzyłam się z Lysandrem. Doskonale pamiętałam jego sięgające ramion białe włosy, z jednej strony zafarbowane na czarno. Wściekłość ogarnęła mój umysł i musiałam porządnie zagryźć wewnętrzną stronę dolnej wargi, aby nie wypowiedzieć kilku niemiłych epitetów pod adresem Raven. Może w ogóle nie weszłyśmy do tego sklepu z ubraniami.
     Atmosfera szybko wróciła do normy. Moi towarzysze znaleźli luźny temat do rozmowy. Kwestii Lysandra już nie poruszyliśmy, ale z tego byłam zadowolona. Jeszcze palnęłabym coś niestosownego i później pluła sobie w brodę. Całkowicie skupiłam się na smaku ciasta oraz cappuccino, od czasu do czasu od niechcenia zerkając za okno na ulicę.
     Pół godziny później stałam już na chodniku przed domem Holdenów, czekając aż Duncan przyniesie różowowłosej jakiś album muzyczny. Że też nie czuł przerażenia na samą myśl o płycie. W końcu raptem miesiąc temu musiałam organizować dla niego akcję ratunkową. Czasami bardzo żałowałam, że nie pozostawiłam go na pożarcie Corey’owi.
     Chłopak wyszedł na zewnątrz, aby dać Raven efekt pracy jakiejś grupy metalowej, po czym podszedł do mnie z cwanym uśmieszkiem. Uniosłam głowę, aby lepiej widzieć jego twarz, na której malowała się satysfakcja oraz poczucie wygranej.
     - Odwiozę cię jutro – oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwy. Objął mnie jedną ręką w talii i przyciągnął do siebie stanowczym ruchem. Jęknęłam niezadowolona, kiedy brunet nie pozostawił między nami nawet milimetrowego odstępu. Nie lubiłam nagłej bliskości, a widok białej koszuli nastolatka, ładnie opinającej wyrzeźbiony tors, tuż przy moim nosie z pewnością do takowych się zaliczał.
     - W porządku – mruknęłam bez entuzjazmu. – Tylko proszę, żebyś nie sadzał mnie obok Debrah. Naprawdę nie chcę obrzygać ci fotela.
     - Ona mieszka w akademiku przy szkole – odparł z lekkim rozbawieniem.
     Spojrzałam w czarne oczy Duncana z nieukrywanym zadowoleniem.
     - A dlaczego nie z babcią-dyrektorką?
     - Chciałabyś żyć pod jednym dachem z Shermansky? To demon ze spaczeniem ukierunkowanym na kolor różowy. Nawet Rocie nie życzę takich katuszy.
     Zaśmiałam się pod nosem. Co fakt, to fakt – nawet taka zołza nie zasługiwała na ponurą egzystencję w barwnym przytulisku dla corgie.
     - Holly, sprawdzian. – Nie mogłam dostrzec Raven, jednak zza szerokiego ramienia Holdena wyłonił się podręcznik do chemii. Westchnęłam iście męczeńsko. Różowowłosa potrafiła zniszczyć każdą nastrojową chwilę i śmiałam twierdzić, że przynosiło jej to radość.
     Duncan odwrócił nas pospiesznie i teraz on stał twarzą do dziewczyny.
     - Ciebie też podrzucić? – zapytał.
     - Myślisz, że sama będę tułać się tym bananem na kółkach? Nie ma głupich – rzuciła nastolatka, a przed moimi oczami pojawił się obraz Black energicznie wymachującej dłonią w geście zaprzeczenia.
     - W takim razie, bądź na przystanku dwadzieścia po siódmej.
     - Po co tak wcześnie? Przecież jedziemy prosto do szkoły – rzuciłam z powoli rosnącą irytacją. Denerwowałam się, że znajomi rozmawiali, całkowicie mnie ignorując.
     - Przed lekcjami zajeżdżamy po jedzonko – odpowiedział brunet, delikatnie zwiększając dystans pomiędzy nami. Odetchnęłam głębiej, czując wreszcie normalne powietrze, zamiast smrodu papierosów wymieszanego z wyczuwalną wonią wanilii.
     - Dobra, chodźmy już, bo nie zdążymy nawet książek otworzyć. A przecież jeszcze trzeba coś przekąsić.
     Raven klepnęła mnie w ramię, po czym skierowała się w stronę wyjścia z posesji. Usłyszałam ciche skrzypnięcie bramy, na co skrzywiłam się nieznacznie. Bracia Holdenowie mieli mnóstwo wolnego czasu na szlajanie się po mieście, więc mogliby chwilę bądź dwie poświęcić na naoliwienie furtki. Zrobiliby przyjemność sąsiadom.
     - Mogę napisać wieczorem? – szepnął Duncan uwodzicielskim tonem wprost do mego ucha. Czułam, jak po kręgosłupie przebiegają przyjemne dreszcze, wywołujące mimowolne drżenie całego ciała.
     - Po co pytasz? Przecież i tak zrobisz po swojemu – burknęłam, chcąc chociaż na trochę oddalić się od chłopaka. Jego gesty oraz słowa działały na mnie zdecydowanie za mocno.
     - Chciałem być miły. – Przejechał nosem po mej szyi, na co westchnęłam z rozkoszy. Co on ze mną robił? Doprowadził do tego, że nie byłam w stanie kontrolować własnych odruchów. Tylko dlaczego reagowałam aż tak intensywnie?
     - Jak nie pójdę wcześniej spać, to odpiszę – odparłam i od razu zagryzłam dolną wargę, aby nie wydać z siebie kolejnego dziwnego odgłosu.
     Brunet mruknął coś niezrozumiale, składając pocałunek na rozgrzanej skórze. Tego naprawdę było już zbyt wiele. Oswobodziłam się z objęć, po czym rzuciłam ciche cześć i wyszłam na ulicę. Dołączyłam do różowowłosej, która od dłuższego czasu stała na schodkach przed moim domem. Bałam się spojrzeć jej w oczy. Nie dlatego, że mogła być zła, ponieważ kazałam jej czekać. Po prostu czułam czerwień lubieżnie okalającą policzki oraz drobne łzy kręcące się pod powiekami. Nie chciałam, aby koleżanka widziała mnie w takim stanie. Matko moja jedyna, przecież my tam prawie zaczęliśmy grę wstępną! Jeżeli tak miał wyglądać mój związek z Duncanem, to naprawdę nie wiedziałam, ile dam radę znieść.
     Otworzyłam drzwi, nie przepuszczając Black, wykazując się przy tym ogromnym brakiem kultury. Rzuciłam torbę na narożną komodę i pognałam do kuchni. Nie byłam głodna – chyba nawet straciłam apetyt do końca tygodnia – po prostu chciałam trochę ochłodzić się za pomocą lodówki. Otworzyłam dwuczęściowe drzwi, od razu wkładając głowę do zimnego wnętrza.
     - Zrobisz mi kanapkę? – Usłyszałam zza pleców, jednak nadal tkwiłam nieruchomo z twarzą w maszynie. – Najlepiej z podwójnym serem, sałatą i jakąś dobrą szyneczką.
     Westchnęłam zrezygnowana, a z mych ust wyleciał niewielki obłok pary. Mróz zadziałał bardzo dobrze na skołatane nerwy oraz zbyt wysoką temperaturę ciała. Wyjęłam produkty, z których miałam zrobić przekąskę, a następnie zamknęłam lodówkę.
     Niespełna dziesięć minut później siedziałyśmy przy stole i obie z enigmatycznymi wyrazami twarzy wpatrywałyśmy się w dziwne ilustracje widniejące w podręcznikach. Według podpisu przedstawiały one działanie jakiegoś kwasu z czymś o kosmicznej nazwie, aczkolwiek dla mnie wyglądało to jak chiński alfabet.
     Nagle absolutna cisza została przerwana przez stukot obcasów o wypolerowaną posadzkę. Kątem oka zerknęłam na wejście do jadalnio-kuchni, w którym stała moja rodzicielka. Kobieta miała na sobie żółtą koszulkę za dużą o co najmniej dwa rozmiary oraz dżinsowe ogrodniczki z licznymi przetarciami. Ciuchy były zachlapane przeróżnymi kolorami farb, co zwykle oznaczało, że mama wpadła w twórczy trans i obiadu dzisiaj nie dostaniemy.
     - Dzień dobry – rzuciła Raven, przedtem na szybko przełykając spory kawałek kanapki.
     - Cześć, dziewczynki. Czym się męczycie? – Rudowłosa stanęła za mną, opierając się dłońmi o oparcie krzesła.
     - Chemia – burknęłam bez jakiejkolwiek emocji.
     - Nigdy nie lubiłam tego przedmiotu. Z resztą twój tata również, więc pewnie dlatego jesteś z niego kiepska.
     - Dzięki.
     Sarah całkowicie wyzbyła się empatii, kiedy Kevin skończył pięć lat. Bez opamiętania zakochała się w fotografii oraz malarstwie, zapominając przy tym o rodzinie. Nie była złą matką – zawsze mogłam wyżalić się jej z nurtujących mnie problemów, jednakże nie miałam co liczyć na miłe słowa. Moja rodzicielka była doskonałym słuchaczem i chyba jedynie to mogłam o niej powiedzieć. Nigdy nie spędzałyśmy zbyt wiele czasu razem. Podobnie jak ojciec, kobieta posiadała swój świat i swoje – w tym przypadku – farbki. Zabrzmi to głupio, ale uważałam zdystansowanie między współlokatorami za rzecz dobrą. W naszym domu nie dochodziło do sprzeczek, bo i rozmów bywało niewiele. Aczkolwiek przywykłam do takiej egzystencji i odnajdywałam się w niej doskonale.
     - A pewnie ty jesteś tą sławną Raven. – Sarah zwróciła spojrzenie piwnych oczu na różowowłosą. – Holly wiele razy o tobie wspominała.
     Dziewczyna rzuciła mi przelotne spojrzenie, na co mrugnęłam, chcąc ją zachęcić. Mama nie miała prawa o cokolwiek przyczepić się do mojej koleżanki, albowiem zbyt wiele o niej nie wiedziała. Ponadto kobieta nawiązywała rozmowę wyłącznie z osobami, które przy pierwszym spotkaniu wydały się jej interesujące.
     - Tak? Mam nadzieję, że w samych pozytywach.
     - Jejku, daj spokój – zganiłam mamę, widząc niepokój na twarzy nastolatki. Rozumiałam ją, rudowłosa wzbudzała w nowopoznanych ludziach zakłopotanie, a czasem nawet i lęk.
     - Już się zamykam. – Sarah uniosła ręce w geście kapitulacji. – Przyszłam jedynie po moje ciasteczka wielozbożowe i wracam malować. Właśnie tworzę abstrakcyjny Układ Słoneczny. Raven, gdybyś kiedyś chciała obejrzeć moje dzieła, to poproś Holly, a z pewnością cię oprowadzi. Prawda, córeczko?
     - Mhm – mruknęłam, chcąc jak najszybciej pozbyć się rodzicielki.
     Kobieta podeszła do jednej z szafek, gdzie trzymała całą kolekcję produktów ekologicznych. Po krótkiej chwili wyszła z kuchni, lecz nadal pozostała po niej woń drogich kremów do nawilżania skóry. Mama codziennie wcierała w siebie grube pieniądze, by choć w małym stopniu oszukać starość. Dopóki nie postanowiła położyć się pod skalpelem, dopóty reszta rodziny nie miała problemu z jej drogimi fanaberiami.
     - Naprawdę tak często o mnie mówisz? – zapytała nagle Raven. Zapewne pragnęła rozwiać tę drętwą atmosferę, którą zapoczątkowało nadejście mojej rodzicielki.
     - No co ty – prychnęłam. – Z dwa razy może o tobie bąknęłam.
     Przewróciłam stronę w książce, dochodząc do wniosku, że niczego nie zrozumiem z rysunków oraz dziwnych symboli. Po prostu wyuczę się teorii, a powinno być dobrze. Do szczęścia i poczucia bezpieczeństwa wystarczy mi dwójka z testu.
     - Jeżeli chodzi o tego Lysandra… – zaczęła niepewnie różowowłosa, a mnie przeszedł niepokojący dreszcz. – Naprawdę go wtedy nie widziałam.
     - Spoko, nie przejmuj się – odparłam, zmuszając się do nikłego uśmiechu.
     - Nie chcę tylko, żebyś się tym zamartwiała. – Dziewczyna ujęła delikatnie moją dłoń, jakby bała się, że za moment ucieknę. – Rozumiem, takie sytuacje źle na ciebie działają.
     Westchnęłam, nie wiedząc zbytnio, co też miałam odpowiedzieć. Raven wiedziała, że miałam problemy i starała się nie dociekać. Jednakże chwilami ogarniała mnie złość, gdy zaczynała niepotrzebnie się troszczyć. Niemal czułam, jak próbowała zamknąć nas w przeźroczystej bańce, ażeby całe zło tego parszywego świata umknęło gdzieś obok. Ale tak się nie dało i chyba tu tkwił największy problem.


♥ ♥ ♥ ♥

2 komentarze:

  1. Witaj! Nie spodziewałam się dzisiaj nowego rozdziału. Każdy coś dodaje, nie jestem już w stanie wyrobić się z komentowaniem. Eh, co ja narzekam, przecież w końcu mamy wolne i pogoda na szczęście dopisuje. Mam na myśli, że jest w miarę znośnie, bo o słońcu nie ma na razie co wspominać.
    Raven mogłaby zostać manipulatorką albo dobrym psychologiem. Z każdego potrafi wyciągnąć, to czego człowiek komuś innemu by nie powiedział, albo zmusić drugą osobę do pewnych czynów. Oczywiście, za pomocą siły i wywierania nacisku na psychikę, bo jakby inaczej. Przyznam, że troszkę się zdenerwowałam, gdy różowowłosa po nierównej walce postawiła na swoim i wybrała się do kawiarni razem z Duncanem, i Holly. Miałam ochotę na jakąś romantyczną kolację tylko we dwoje, a tu między zakochanych wepchnęła się trzecia osoba. Żywiłam nadzieję, że Holden nie będzie zachwycony takim obrotem sprawy i jawnie wyjawi swój sprzeciw, ale jednak się myliłam. Sądziłam, że wybije Raven z głowy ten niestosowny pomysł, a on jeszcze na niego przytaknął. Może chłopak nie czuje skrępowania przed wyrażaniem swoich uczuć przy osobach trzecich?
    Tak samo jak Holly wolałabym zatrzymać się w Maku na jakieś szybkie danie, niż jechać do wytwornej kawiarenki. Wbrew pozorom w tego typu restauracjach też może być romantycznie. Siadasz sobie na tarasie albo na piętrz przy oknie (o ile lokal posiada piętro) i wpatrujesz się w zachód słońca czy inne zjawiska. Jedzenie też nie jest znowuż takie złe. Wolę wydać trzy złote na hamburgera, niż dwadzieścia na kawałek szarlotki. Sądzę, że nie tylko ja jestem tego zdania.
    Kurczę, zapomniałam wcześniej wspomnieć. Uważam, że wymiana zdań na temat Duncana i Holly pomiędzy dziewczynami była niestosowna. Chocisż sama często tak się zachowuję i mam przy tym niezły ubaw, to nie lubię gdy tak ktoś postępuje ze mną. Jeszcze te pytania o antykoncepcję... Czy one uważają, że Holly po kilku dniach związku rzuci się Holdenowi do łóżka? Niedoczekanie ich. Chyba jeszcze nie za dobrze znają naszą główną bohaterkę.
    Grr, jak nie lubić chemii?! Czy tylko ja kocham ten przedmiot i poświęcam całe dnie na rozwiązywanie zadań i pracę nad moim wielkim chemicznym wynalazkiem? Ubolewam, że mam tylko jedną godzinę tygodniowo, ale mam nadzieję, że od września to się zmieni. Szkoda tylko, że jest to jedyna dziedzina nauki, do której nie trzeba mnie zaganiać. No, nie licząc języków.
    Na poczatku sądziłam, że Raven specjalnie powiedziała, że nie pamięta zderzenia Holly z Lysandrem, ale gdy w ostatnich zdaniach wyznała, że nawet go nie widziała, nie mogłam jej nie uwierzyć. Tylko jak to możliwe, skoro razem z Rosaline czekały na Holly przed sklepem i musiały widzieć wchodzacego do niego nietypowego osobnika o białych włosach. Głupi pomysł nasuwa mi się na myśl, ale może Lysander jest duchem? Tak, tak, wiem, nie może być skoro reszta zespołu go widziała. Nie wiem, może po prostu Raven i Rosaline były tak zaabsorbowane wymianą zdań, że nie zwróciły na niego uwagi.
    Z góry przepraszam, jeśli moja wypowiedź jest niespójna, ale dziś żadne zdanie mi się nie klei. Poza tym mam dzień lenia i nie wyściubiłam jeszcze nosa z łóżka. Życzę Ci dużo weny, wolnego czasu i wszystkiego co najlepsze. Pozdrawiam i do zobaczenia! xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej!
    Informuję, iż jeśli Raven jeszcze raz wyskoczy z taką akcją, to osobiście przyjdę pod jej dom z widłami i pochodniami. Bez kitu. Miałam nadzieję, że Duncan się wkurzy i pójdzie do restauracji tylko z Holly. To dziwne, że Holden nie okazuje żadnego skrępowania w takich sytuacjach przy osobach trzecich... nie, właściwie, to nie jest dziwne. W końcu - to Duncan. Można było się po nim tego spodziewać.
    Nie dziwię się głównej bohaterce, że wolałaby iść do, np. McDonalda. Moim zdaniem nie liczy się miejsce, a osoby, w jakich towarzystwie przebywamy. Jeśli uczucie było prawdziwe, to nawet w fast-foodowej restauracji mogłoby wyjść romantycznie. Ale co ja tam wiem :c
    Dziewczyny zachowały się naprawdę chamsko. Rozumiem, że mogły być ciekawe nowego związku ich koleżanki, ale pytania w stylu "czy się z nim przespałaś?" były przekroczeniem granicy. Dziwię się Holly, że nie zadziabała widelcem osóbki, która powiedziała coś takiego. Jakby miały ją za jakąś puszczalską. Pfff.
    Po fragmencie, kiedy to Duncan opierał się o Lexusa i podkreślał, że jest jego, stwierdzam, że jest trochę pusty. Tak, wiem, to było takie "dla szpanu", ale i tak... Ech. I nie dość, że jest sadystą, to jeszcze ma jakieś zaburzenia. Bo jak można nie lubić słodyczy? Tak właściwie, to mu zazdroszczę. Nie musi przejmować się, że skończy, jako osobnik nie potrafiący podnieść się z kanapy. Chyba że nadrabia hamburgerami i tego typu jedzeniem. "Dlaczego na mnie nie wpadasz?". Aj, chłopaczyna jest zazdrosny. Soł słit! ^.^
    Podziwiam opanowanie głównej bohaterki. Powstrzymywanie emocji musi być naprawdę trudne.
    Pozdrawiam i czekam na kolejne :D

    OdpowiedzUsuń