Spis lektur obowiązkowych

czwartek, 21 kwietnia 2016

Przepraszam bardzo za późne dodanie rozdziału. Chyba tak długiej przerwy jeszcze nie miałam. Pisanie szło mi niezwykle opornie. Straciłam wszelkie siły i najchętniej w ogóle nie wychodziłabym spod kołdry. Śmiem twierdzić, że to te słońce tak na mnie działa. Z góry informuję, iż następnego wpisu nie dodam zbyt szybko, a i pragnę przeprosić za braki komentarzy pod postami innych autorek. Na jakiś czas znikam, lecz tli się we mnie nadzieja, że nadchodzący tydzień wolnego będzie bogaty w wenę. Dziękuję za uwagę i gorąco pozdrawiam. (*3*)

Droga (nie) do miłości: Rozdział 35
„Trudno jest w życiu stać na własnych nogach, ale jeszcze trudniej jest stać samotnie z charakterem i duszą, a jednak pozostać stanowczym.”
~A. Frank

     Słońce nieśmiało wyglądało zza szarawych chmur. Chłodny wiatr leniwie muskał źdźbła trawy oraz pożółkłe liście, które jeszcze nie opadły z drzew. Na chodniku nadal rozpościerały się kałuże o przeróżnych kształtach, będące skutkiem kilkudniowej ulewy. Znaczna część ludzi z większą bądź mniejszą gracją pokonywała wodniste plamy na szarej kostce brukowej, aczkolwiek znaleźli się i tacy – głównie wśród młodszych uczniów – co postanowili naprzykrzyć się koleżankom, ochlapując je brudną cieczą. Jesień na dobre zawitała do Crystal Hills, ciągnąc za sobą humorzastą temperaturę. Było zbyt ciepło na wyjęcie kurtek z szaf, ale i za zimno na paradowanie po podwórzu w samej bluzie. Bakterie oraz wszelakie wirusy z zapartym tchem wyczekiwały takiej pogody, toteż w każdej klasie przynajmniej dwie osoby nie stawiły się na lekcje, a następne pięć co rusz kaszlało i ciągało nosem.
     Właśnie w taki dzień, dokładnie w samo południe, miał rozpocząć się mecz eliminacyjny do mistrzostw stanowych w koszykówce. Całe liceum od tygodnia wręcz wrzało z podekscytowania. Zarówno uczniowie, jak i grono pedagogiczne, nie mogli doczekać się nadchodzących rozgrywek. Nawet pani Shermansky zostawiła w domu ukochany różowy komplecik na rzecz sportowych butów, przetartych dżinsów i białej koszulki z pyskiem wściekłego wilka, który był maskotką placówki edukacyjnej. Od rana krążyła podczas przerw po korytarzach i wykrzykiwała przez megafon wymyślne hasła, mające na celu zagrzewanie do walki reprezentantów szkoły. Na pierwszy rzut oka staruszka w ogóle nie przypominała pedantycznej dyrektorki, której nawet jeden włosek nie wystawał z koka. Trochę czasu trzeba było zużyć, aby rozpoznać w zagorzałej fance koszykówki poczciwą Florence.
     Smarknęłam w chusteczkę higieniczną, która teoretycznie powinna pachnieć miętą, natomiast nie czułam przyjemnej woni. Katar całkowicie zablokował moje drogi oddechowe. Powietrze wciągałam ustami, przez co cały czas miałam zaschnięte gardło, a wargi powoli robiły się spierzchnięte i lada moment zapewne zaczną pękać. Skóra wokół nosa zaczerwieniła się oraz piekła niemiłosiernie. Nawet kremy nawilżające nie uśmierzały bólu, a podrażnienie z każdym kolejnym kichnięciem jedynie się zwiększało.
     - Nie wyglądasz najlepiej, Holly-chan. Może powinnaś pójść do domu? – zagaiła Sucrette, odrywając na moment wzrok od książki.
     - I zrezygnować z zobaczenia meczu? Zapomnij – odparłam.
     Podeszłam do kosza na śmieci, aby wyrzucić zużytą chusteczkę, na której dostrzegłam dwie niewielkie krople krwi. Najwidoczniej byłam osłabiona. Zapewne miałam również temperaturę, bo od samego rana wciąż trzęsłam się z zimna, a głowa pulsowała, jakby uderzona metalową pałką.
     - A co u Duncana? – zapytała Raven. Siedziała na drewnianych deskach przymocowanych do ściany, imitujących ławkę. Z błogim wyrazem twarzy popijała swoją ulubioną herbatę.
     - Jak go wczoraj widziałam, to nie sprawiał wrażenia chorego – mruknęłam, pociągając nosem. Próbowałam powstrzymać kichnięcie, aczkolwiek z niewielkim skutkiem.
     - Myślałam raczej o rozgrywkach – sprecyzowała.
     - Chyba się tym nie przejmuje. – Przeszukiwałam torbę w celu odnalezienia chusteczek. Matko, jak ja nienawidziłam przeziębienia. – W przeciwieństwie do całej reszty, podchodzi do tego na chłodno. Zresztą jak do wszystkiego.
     - Albo po prostu udaje opanowanego – stwierdziła drugoklasistka. – W końcu jest kapitanem, nie może sobie pozwolić na panikę, bo musi trzymać drużynę w ryzach.
     - Pomyślałam o tym samym, kiedy wypalał jednego papierosa za drugim – rzuciłam z przekąsem. Obie dziewczyny zaśmiały się szczerze rozbawione. Widok zestresowanego Holdena rzeczywiście mógł wydawać się komiczny, jednakże mnie nie było wesoło, słysząc coraz to szkaradniejsze przekleństwa wypływające z ust chłopaka niczym potok.
     Rozbrzmiał dzwonek ostrzegawczy. Uczniowie powoli zaczęli zbierać się do klas. Dzisiejszy dzień mijał każdemu wyjątkowo wolno. Zapewne powodowało to niecierpliwe oczekiwanie na mecz oraz świadomość, że nauczyciele również nie spieszyli się na zajęcia. Szczerze powiedziawszy, lekcje powinny zostać odwołane ze względu na tak ważne wydarzenie sportowe. Przez czterdzieści pięć minut większość licealistów żywo dyskutowała o możliwym wyniku rozgrywki, a pozostała część po prostu przesypiała czas wolny bądź – zaliczałam się właśnie do tej grupy – próbowała nie umrzeć z powodu natarczywego kataru.
     Razem z Raven udałyśmy się na piętro, gdzie miałyśmy zajęcia z hiszpańskiego. Sucrette natomiast poszła do biblioteki. Jej klasa właśnie w tej chwili powinna zaczynać wychowanie fizyczne, ale sala gimnastyczna była zajęta przez nauczycieli odpowiedzialnych za organizację meczu. Toteż niespełna godzinę dziewczyna poświęci na zagłębiania się w lekturę jakiegoś nieznanego mi kryminału.


     Stołówka wyjątkowo świeciła pustkami. Jedynie pojedyncze osoby zajmowały stoliki usytułowane pod ścianą. Głównie szkolne wyrzutki, które zawsze przebywały w odosobnieniu, postanowiły przesiedzieć mecz w jadalni. Wyjątek stanowiłam wraz z Raven. Dziewczyna tupała nogami i prawie wyrywała sobie włosy, błagając, abym poszła z nią zjeść obiad. Nie byłam co do tego przekonana i mogłam założyć się o wszystko, że gdy dojdziemy na halę sportową, jedyne wolne miejsca dostaniemy w ostatnim rzędzie.
     - Wiedziałam, że was tutaj znajdę!
     Różowowłosa zastygła w bezruchu z rozdziawionymi ustami i kawałkiem kurczaka nabitym na widelec, tkwiącym tuż przed jej nosem. Wytrzeszczone w zdziwieniu oczy również nie wróżyły dobrze. Przez moment myślałam, że Debrah zmieniła głos i wręcz bałam się odwrócić, nie chcąc ujrzeć brunetki. Po sobotniej imprezie, która nie miała epickiego zakończenia i chyba wszyscy uczestnicy woleliby o niej zapomnieć, przewodnicząca drugich klas nie wymieniła ze mną, czy Raven nawet krótkiego spojrzenia. Gdybym należała do naiwnych dziewczynek, zapewne stwierdziłabym, iż Rota najzwyczajniej w świecie postanowiła odpuścić sobie wszelakie próby uprzykrzenia nam życia. Jednakże, skoro byłam rozsądnym człowiekiem i pewne pojęcia o życiu posiadałam, mentalnie przygotowywałam się na prawdziwą Apokalipsę.
     Nowoprzybyła uwiesiła się na mojej szyi. Jej białe pasma, przeważnie sięgające bioder, teraz upierdliwie łaskotały mnie w twarz.
     - Dlaczego nie przyszłyście jeszcze na mecz? – zapytała Rosaline z wyraźną pretensją. – Razem z Su zajęłyśmy miejsca dobre dziesięć minut temu.
     - Ta oto panna – wskazałam dłonią na różowowłosą – zgłodniała.
     - No tak, przecież zawsze musisz się nażreć.
     - A skąd będę czerpać energię na kibicowanie? – warknęła Raven, po czym ostentacyjnie włożyła do buzi połówkę pomidorka koktajlowego i zagryzła go kawałkiem kurczaka.
     - Niech ci będzie. – Meyer przestała opierać się o moje ramiona i usiadła obok. Oparła brodę na splecionych palcach i z uwagą spoglądała to na mnie, to na Kruczka. – Prawda jest taka, że przyszłam do was z prośbą.
     - Wiedziałam! Ty po prostu nie robisz czegoś bezinteresownie. W twoim mózgu nie wykształciła się odpowiednia przestrzeń odpowiedzialna za działanie natury charytatywnej.
     Różowowłosa wymachiwała widelcem kilka centymetrów przed nosem koleżanki. Niesłyszący rozmowy widz mógłby bez choćby najmniejszego zawahania stwierdzić, że Black grozi Rosaline długą oraz bolesną śmiercią. Dziewczyna jednak zdawała się tym w ogóle nie przejmować. Z obojętnym wyrazem twarzy śledziła wzrokiem metalowy sztuciec, jakby miał ją zahipnotyzować.
     - Nie rozmawiam z tobą – burknęła białowłosa i spojrzała na mnie, kompletnie ignorując prychnięcie przyjaciółki, które było przejawem złości. – Muszę dać rodzicom do podpisania jakieś oświadczenie w związku z uczestnictwem w kółku teatralnym. Zgoda na wyjazdy, czy coś takiego. W każdym razie mam odebrać ten świstek od przewodniczącego pierwszaków, a nie wiem, gdzie jest pokój gospodarzy.
     - Jak wchodzisz do szkoły, to czwarte drzwi po prawej – wyjaśniłam, odruchowo wskazując ręką odpowiednią stronę.
     - Jesteś tutaj już dobre trzy tygodnie, a nadal nie masz pojęcia o tak podstawowych rzeczach? Wiesz co, Ros, wstyd mi za ciebie.
     Raven skrzyżowała ręce na piersi, przy czym kręciła głową z dezaprobatą. Wyraźnie próbowała dokuczyć Meyer, a może nawet wyprowadzić ją z równowagi. Aczkolwiek nie odniosła zamierzonego skutku. Rosaline nadal tkwiła w bezruchu, intensywnie wpatrując się w moją twarz swoimi piwnymi oczami o stanowczo nienaturalnie dużym rozmiarze. Przypominała postać z mangi shōjo.
     - Mogłybyście pójść ze mną. I tak nie macie już nic do zrobienia, a mecz nawet się nie rozpoczął. Poza tym, Holly, chyba powinnyśmy o czymś porozmawiać.
     - Ach tak? – zapytałam niezbyt inteligentnie.
     Nadal nie przekonałam się w pełni do białowłosej. Niby nie wykazywała jakichkolwiek oznak wrogości – a nawet śmiałam twierdzić, iż była nazbyt sympatyczna – jednakże jej sposób bycia po prostu drażnił moją osobę. Dziewczyna wszędzie próbowała wcisnąć swój drobny, lekko zadarty nosek oraz przyłożyć elfie uszy do każdych drzwi. Uwielbiała zdobywać nowe informacje, które w zawrotnym tempie przekazywała dalej. O ile jej obecność mi nie przeszkadzała, tak zwierzanie się wolałam zachować dla Raven bądź mamy. W ostateczności przeprowadziłabym wyczerpujący monolog z pluszową owcą.
     - Nadal nie powiedziałaś, jak tam z Duncanem. Całe liceum huczy od plotek, a ja nic nie wiem – mruknęła zirytowana. – Następnym razem pójdę z wami na randkę zamiast Kruczka.
     - Nie masz, po co się fatygować. Jeden jedyny raz poszli w ślimaka i to też bez większych ekscesów – burknęła różowowłosa, niedbale wzruszając ramionami.
     - Naprawdę? Jezuńku, myślałam, że Holden jest bardziej stanowczy. No, przynajmniej na takiego się kreuje.
     - Możemy nie gadać o moim związku? – spytałam retorycznie. Nie oczekiwałam odpowiedzi, chciałam po prostu zakończyć ten drażliwy temat. Już wystarczająco napatrzyłam się, jak Rosaline uprzykrzała życie Dake’owi tuż po dowiedzeniu się o jego zauroczeniu w Iris. Biorąc pod uwagę, iż rudowłosa przez kilka dni chodziła po szkole wiecznie zarumieniona oraz wyraźnie czymś zawstydzona, mogłam domyślić się, że także i jej wścibska nastolatka nie odpuściła. Za żadne skarby tego pochrzanionego świata nie miałam w planach podzielenia losów zakochanych licealistów.
     Z głośnym szurnięciem odsunęłam się od białego stolika. Pochwyciłam torbę i nie czekając na koleżanki opuściłam stołówkę. Czułam na policzkach dorodne zaczerwienienia. Skóra boleśnie paliła, a dolna warga trzęsła się, jakbym za moment miała się rozpłakać. Nie należałam do osób bardzo asertywnych. Owszem, potrafiłam postawić na swoim, aczkolwiek po dłuższych namowach ulegałam. Tak zapewne byłoby w przypadku, gdyby Meyer zaczęła zasypywać mnie gradem pytań. Doskonale wiedziałam, iż na opowiedzeniu o spotkaniu w kawiarni by się nie zakończyło. Nastolatka z uporem maniaka ciągnęłaby za mój język, aż w ostateczności opowiedziałabym o wszystkim, nie pomijając nawet najbardziej pikantnych szczegółów. Ba, o nich mówiłabym najwięcej! Nie mogłam na to pozwolić. Nietuzinkowy związek z Duncanem nie uplasował się na liście tematów, z których byłam gotowa się zwierzać na każdym kroku. Nasza relacja nie należała do tych łatwych oraz klarownych. Z jakiejkolwiek strony na to wszystko nie spojrzeć, nie stanowiliśmy kanonowej pary, jakich pełno stąpało po ziemi. Wręcz przeciwnie – dumnie zajmowaliśmy szeregi tej popieprzonej mniejszości, posiadającej własne fanaberie, nie zawsze jasne dla reszty społeczeństwa.
     - Ej no, czekaj! – Usłyszałam nawoływania Raven. Jej ciężkie kroki oraz postukiwania obcasów Rosaline roznosiły się po pustym korytarzu wraz z echem.
     - Ruszcie się! Jeszcze dzisiaj chcę dojść na ten mecz! – krzyknęłam, po czym kichnęłam głośno. Dopóki nie przeprowadziłam się do Crystal Hills, za swój pechowy dzień uważałam poniedziałek czternastego. Teraz miałam dziwne przeczucie, że nieszczęście spotykało mnie na każdym kroku i bez względu da datę.
     Nie przerywając szybkiego marszu, wyjęłam z torebki już ostatnie opakowanie chusteczek. Skrzywiłam się, gdy dotknęłam zaczerwienionego nosa, z którego powoli zaczęła schodzić skóra. Czułam, że cały weekend spędzę po uszy przykryta grubą kołdrą i jedynie kataklizm mógł zmienić moje plany.
     Wyrzuciłam zasmarkany śmieć do kosza, stojącego na rogu, tuż przy drzwiach od gabinetu dyrektorki. Następne przejście prowadziło do pokoju przewodniczących. Rosaline wybrała chyba najmniej odpowiedni moment na załatwianie formalności. Wszyscy zebrali się na hali sportowej i naprawdę bardzo się zdziwię, jeżeli kogokolwiek zastaniemy w pomieszczeniu.
     Zapukałam w drewniane skrzydło i chwyciłam za okrągłą pozłacaną klamkę. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, ze środka dobiegło przytłumione proszę, a drzwi uchyliły się pod naporem. Wnętrze było sterylnie czyste. Na białych ścianach nie widniała nawet jedna mała plamka, a ciemna podłoga wręcz lśniła. Nawet na stolikach ustawionych w kształcie litery U nie leżała chociażby pojedyncza kartka. O tkwiący w kącie wysoki regał na segregatory opierał się Nathaniel. Wertował dokumenty z wymalowanym na twarzy skupieniem. Wyglądał, jakby od przejrzenia tych papierów zależało jego życie.
     - Cześć – zaczęła niepewnie Rosaline – Masz może chwilkę?
     Blondyn nie zareagował. Nie uraczył nas choćby krótki spojrzeniem. Dziwiłam się, że w ogóle usłyszał pukanie. Praca pochłonęła go do żywego. Gołym okiem było widać, iż wkładał wiele wysiłku w wykonywanie zajęć przewodniczącego pierwszoklasistów. Logan nie wyglądał na osobę, która chciałaby wyłącznie posiąść wysoką pozycję w szkole, a po dokonaniu tego, wypięłaby się na swoje obowiązki i obarczała nimi innych. Aczkolwiek jego zaangażowanie bardzo mnie zaskoczyło. Z całą pewnością mogłam stwierdzić, że stanowisko gospodarza nie było przeznaczone dla mojej osoby. Dumnie zasilałam szeregi ludzi nieodpowiedzialnych i na dzień dzisiejszy nie miałam w planach tego zmienić.
     - Nath, jesteś tu jeszcze? – zagaiła lekko poirytowana Raven. Nienawidziła ignorancji i każdy jej przejaw wywoływał w niej nieposkromioną złość. Zapewne nie wybuchła jeszcze gniewem wyłącznie ze względu na przyjacielskie relacje, jakie łączyły ją z blondynem.
     Chłopak potrząsnął głową, jakby wyrwany z transu. Mętne spojrzenie piwnych tęczówek skierował na nas, dając tym samym znak, że słuchał.
     - Muszę donieść na kółko teatralne zgodę rodziców. Nauczyciel powiedział, że dostanę ją u ciebie – wyjaśniła sprawę Rosaline.
     Przez moment Logan wpatrywał się w białowłosą, mrugając przy tym pospiesznie. Wyglądał na kompletnie zbitego z pantałyku. Zupełnie, jakby dostał metalową pałką w głowę i teraz widział niezidentyfikowanego pochodzenia istoty o kolorowych skórach i liściach zamiast włosów. Chociaż biorąc pod uwagę barwy kosmyków moich koleżanek, niewiele by się pomylił.
     - Przyszłam po… – Meyer chciała powtórzyć, ale blondyn przerwał jej machnięciem dłoni.
     - Zrozumiałem – mruknął, a na jego twarzy pojawił się przepraszający uśmiech.
     Odłożył teczkę zapełnioną dokumentami na jeden z blatów, po czym ukucnął przy regale. Otworzył dolną szufladę, z której wyjął kolejną stertę papierów. Na dźwięk szeleszczących kartek poczułam się słabo. Nie wiedziałam, co konkretnie planowałam robić w przyszłość, lecz na pewno nie widziałam siebie siedzącej za biurkiem. Takie klimaty wręcz wywoływały we mnie swoistą odrazę i ledwo dawałam radę namówić wczorajszą kolację, że jednak nie warto było oglądać światła dziennego.
     - Co się z tobą dzieje? Od dłuższego czasu nie widuję cię na przerwach, a na stołówce przebywasz średnio przez pięć minut. – Raven skrzyżowała ręce na piersi, posyłając przyjacielowi karcące spojrzenie. – Wiesz co, Nath, powoli zaczynam pluć sobie w brodę, że pomogłam ci przy tej kretyńskiej kampanii wyborczej.
     - Wybaczcie, ale na razie staram się urządzić. Rozumiecie, prawda? Chcę część licealnego życia spędzić w tym pokoju. – Blondyn wyprostował się, po czym podał Rosaline jeden z formularzy, które rozrzucił niedbale na stole.
     - Taa… Zdecydowanie mam wyrzuty sumienie. Nawet Harvard nie jest wart stracenia najlepszych chwil młodości.
     - To twoje zdanie.
     Logan uśmiechnął się niemrawo. Chyba bardziej chciał tym gestem przekonać sam siebie, aniżeli upierdliwą dziewczynę.
     - Daj to rodzicom do wypełnienia i jak najszybciej oddaj opiekunowi kółka zainteresowań. – Podał białowłosej kartkę formatu A4, na której zapewne została wydrukowana identyczna formułka, jaką musiałam przekazać moim opiekunom.
     - Ale na mecz chyba przyjdziesz, co? – dalej drążyła Black. Gniewnie mrużyła oczy, wyglądając niczym tygrys gotowy do nagłego ataku.
     - Tego akurat nie mogę przegapić. Posprzątam te papiery i jestem wolny. Zaczekacie na mnie przed pokojem?
     - Tylko się pospiesz – burknęła Raven, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła.
     Wraz z Meyer poszłyśmy w ślady różowowłosej, pozostawiając Nathaniela samego. Westchnęłam głośno, kiedy Rosaline zamknęła za nami drzwi i znalazłyśmy się na opustoszałym korytarzu. Szkoła nieprzepełniona uczniami zdecydowanie wyglądała strasznie. Jedynie głośna muzyka dobiegająca z sali gimnastycznej koiła moje nerwy, uświadamiając, że nie brałam udziału w kręceniu filmu grozy o głupich licealistkach.
     - Przesadziłaś – stwierdziła białowłosa. – Jeżeli tak bardzo zależy mu na tym stanowisku, to powinnaś go wspierać.
     - Po prostu się obawiam – mruknęła pod nosem Black.
     - Że się przepracuje? – prychnęłam, krzyżując ręce na piersi.
     - Akurat po tobie spodziewałam się zrozumienia. – Dziewczyna posłała mi sfrustrowane spojrzenie. – Chodzi o Debrah. Mam co do tego wszystkiego złe przeczucia. Nath może i jest inteligentny, zaradny oraz dużo lepiej radzi sobie w sprawach, przy których większość facetów by wymiękła, ale ta dwulicowa żmija jest ponad jego możliwości.
     Nad naszymi głowami zawisła krępująca cisza. Różowowłosa miała całkowitą rację. Rota należała do osób cholernie mściwych. Zakładałam, że już jako kilkuletnie dziecko układała misterne plany upokorzenia każdego, kto wykazał się ogromną głupotą i postanowił zabrać jej plastikową lalkę.
     Nagle drzwi otworzyły się, a zza nich wyłonił się blondyn. Za wszelką cenę próbował przysłonić rumianą ze wstydu twarz swoimi jasnymi włosami, które chyba od dłuższego czasu nie widziały nożyczek. Wszystko słyszał i nie potrafił ukryć, że było inaczej.
     Skrzyżowałam z Rosaline zakłopotany wzrok. Dziewczyna zagryzała dolną wargę, jakby obawiając się reakcji kolegi. Nie miałyśmy sobie nic do zarzucania – w końcu to nie my wypowiadałyśmy się krytycznie o stanowisku Nathaniela. Aczkolwiek zaistniała sytuacja nie należała do przyjemnych. Sztuczny uśmiech, cisnący się na usta chłopakowi, wywoływał we mnie poczucie winy. Żeby całą sprawę uczynić bardziej krępującą, Raven z wyższością spoglądała na blondyna. Wyglądała na zadowoloną z siebie oraz dumną. Ostatkiem sił powstrzymywałam się przed mocnym potrząśnięciem nastolatką. Rozumiałam, iż należała do osób szczerych, głoszących swoje poglądy z uniesioną wysoko głową nawet, jeżeli ich zdanie nie odnalazło poparcia w chociażby garstce ludzi. Jednakże wszystko miało granice, a dogryzanie przyjacielowi i bezczelne czerpanie z tego satysfakcji było najzwyczajniej w świecie strzałem w oba kolana.
     - Chodźmy – mruknął Logan, próbując rozładować napiętą atmosferę.
     Ruszył w stronę hali sportowej, skąd dobiegała już nie tyle muzyka z gatunku popularnej, co krzyki zagorzałych kibiców. Oznaczało to, że mecz lada moment rozpocznie się, a my nie zdążyliśmy zająć jeszcze miejsc.
     Rosaline powolnym krokiem szła tuż za chłopakiem. Jej niebotycznie wysokie szpilki w kolorze grafitowym postukiwały co rusz. Białowłosa z niezwykłą gracją pokonywała każdy metr. Wyglądała, jakby w ogóle nie wkładała w to wysiłku. Podziwiałam ją za to, albowiem osobiście nie nadawałam się do noszenia obcasów. O ile siedziałam w nich perfekcyjnie, tak podczas stania, czy maszerowania moje nogi trzęsły się niczym liście na wietrze. W zeszłą sobotę zaliczyłam wystarczająco dużo godzin na szpilkach, aby móc śmiało powiedzieć, że dostarczyłam sobie całoroczną dawkę wrażeń za jednym zamachem.
     Razem z Raven podążałyśmy w niewielkiej odległości za parą znajomych. Utkwiłam spojrzenie zielonych tęczówek w czubkach butów. Z ogromnym zainteresowaniem przyglądałam się odstającej gumie, która niegdyś świeciła bielą. Dzisiaj była szara, a w niektórych miejscach brązowa i nie prezentowała się dobrze. Kątem oka zerknęłam na różowowłosą. Dłonie schowała głęboką w kieszenie marynarki i z uporem maniaka wgapiała się w plecy Nathaniela. Chyba nie do końca świadomie mrużyła oczy, a mocno wytuszowanymi rzęsami wprawiała w ruch przydługą grzywkę. Wyglądała, jakby chciała przewiercić chłopaka na wylot. Blondyn z pewnością czuł gniewny wzrok na swoim ciele, ponieważ szedł wyraźnie spięty. Kościste palce zaciskał na mankietach białej koszuli. Zdecydowanie był zdenerwowany, chociaż nie mogłam mieć pewności, czy wywołane to zostało przez wzrok natrętnej koleżanki, czy jej słowa.
     Odwróciłam głowę w stronę oszklonych drzwi, prowadzących na zewnątrz. Przez przejście nieśmiało wpadały promienie słoneczne – pierwsze tego dnia – i oświetlały kawałek jasnej podłogi. Nagle wrota rozchyliły się, a do szkoły wkroczył Lysander. Nerwowo mierzwił białe kosmyki, które z lewej strony były nieco dłuższe oraz zafarbowane na czarno. Z niezwykłą gracją stawiał kroki, a podeszwy jego ciemnych creepersów ciężko uderzały o wypolerowaną posadzkę. W swojej fizjonomii bardzo przypominał arystokratę z dawnych epok. Angielski akcent oraz anielski głos jedynie napawały przeczuciem, że ich posiadacza nijak nie szło nazwać przeciętnym nastolatkiem.
     - Przepraszam, szukasz czegoś? – zapytała natychmiast Rosaline, gdy tylko dostrzegła chłopaka. Dopiero wówczas zauważyłam, że rzeczywiście rozglądał się namiętnie.
     Lysander zwrócił spojrzenie dwukolorowych tęczówek w naszą stronę i zatrzymał się w półkroku. Przypominał posąg, arcydzieło najsłynniejszego rzeźbiarza, które przez całkowity i niedorzeczny przypadek znalazło się w naszym liceum. Wydawał się być nierealny. Taka wyidealizowana postać mogła narodzić się w umyśle rozgorączkowanej nastolatki, nie potrafiącej umiejętnie odszukać drugiej połówki. Tylko dlaczego powstała akurat w mojej głowie? Białowłosy był nieziemsko przystojny; niczym wampir z dennych horrorów dla dwunastolatek, ale tym samym nie stanowił dla mnie ideału. Mimo to nie dawałam rady oderwać od niego wzroku, a każdy najmniejszy ruch traktowałam jako próbę uwiedzenia. Namawianie do czegoś szalonego, co miało rację bytu wyłącznie w odmętach sennych.
     - Tak, chyba tak – mruknął niepewnie, pocierając dłonią kark.
     - Powiesz, co to takiego? – drążyła Rosaline. – Może uda mi się pomóc.
     - Zgubiłem notes. Niby zwykła rzecz, ale dla mnie jest bardzo ważny.
     - Prowadzisz pamiętnik? – zadrwiła Raven.
     - Nie pamiętnik, tylko notes. Zapisuję w nim ważne wydarzenia, daty, a czasami pomysły na… – urwał, odwracając wzrok. Na jego pociągłą twarz wstąpił delikatny rumieniec. – W sumie to nic pilnego. Poradzę sobie.
     Odwrócił się na pięcie i pospiesznie przestąpił kilka kroków do przodu, jakby próbował uciec. Biorąc pod uwagę fakt, że Kruczek wzięła go na celownik, nie dziwiłam się mu.
     - Poczekaj! – krzyknęła białowłosa. Bez trudu podbiegła do chłopaka. Nawet nie zachwiała się na tych cholernie wysokich szpilkach. Gdyby nie ukończyła liceum, zawsze mogła starać się o posadę akrobatki w cyrku.
     - Nie chciałbym tobie przeszkadzać. Z pewnością planowałaś obejrzeć mecz z przyjaciółmi. Proszę, nie zmuszaj się. – Lysander położył dłoń na ramieniu dziewczyny. Podskoczyłam w miejscu niczym ze strachu wywołanego tym niewinnym dotykiem. Bałam się, że chude palce nastolatka pokruszą się, a tym samym arcydzieło ulegnie zniszczeniu.
     - Oj, daj spokój. Nawet nie chciałam brać w tym udziału – prychnęła Meyer, ciągnąc za sobą chłopaka, z którym de facto rozmawiała po raz pierwszy.
     Raven zaśmiała się pod nosem, widząc oddalającą się parę. Była wyraźnie rozbawiona i miała ku temu doskonałe powody. Białowłosa bowiem niebezinteresownie zaoferowała pomoc. Gdy tylko Rosaline dowiedziała się, że nowy wokalista w zespole Castiela odwiedził sklep, gdzie pracował obiekt jej westchnień, od razu stworzyła w głowie kilka lub nawet kilkanaście planów zbliżenia się do nietuzinkowego osobnika. Na samą myśl o całej machinie, którą włączyła dziewczyna, by poderwać pracownika niedawno otwartego butiku, czułam mdłości. Nie rozumiałam, dlaczego Meyer po prostu nie poszła osobiście do sklepu z ubraniami i nie namówiła przystojnego ekspedienta na wspólny spacer, czy chociażby mało romantyczne wyjście do kina. Rosaline była piękną niewiastą – mogłam pokusić się o stwierdzenie, że pod względem wyglądu królowała w naszym liceum – więc odrzuciłby ją jedynie ksiądz albo gej. Leonard z pewnością nie chciał poświęcić życia Bogu, a kanonowego homoseksualisty także nie przypominał. Cała ta sytuacja wydawała się nad wyraz śmieszna, a momentami nawet groteskowa. Miałam jedynie nadzieję, że skomplikowana gra nie skrzywdzi Lysandra.


     Wysokie szklanki po brzegi wypełnione colą stuknęły o siebie, wywołując dźwięk tłuczonego szkła. Po pizzerii rozniósł się wesoły krzyk. Kawałki okrągłego ciasta drożdżowego pokrytego dużą ilością wszelakich składników w zastraszająco szybkim tempie poczęły znikać ze stołu. Właśnie kończyliśmy trzecią pizzę i część zgromadzonych kurczowo trzymała się za brzuchy, ale to nie zniechęciło szefa lokalu do dostarczenia nam kolejnego placka. Podobno tradycją panującą w drużynie koszykówki było, iż po wygranym pierwszym meczu eliminacyjnym chłopcy całą zgrają schodzili się do jedynej pizzerii w mieście i ucztowali na koszt właściciela knajpki. Był on zapalonym fanem sportu, który z dumą ogłaszał wszystkim przyjezdnym, że Stoney Bay High School zajmowało trzy lata z rzędu pierwsze miejsce na mistrzostwach stanu, a w tym roku z pewnością nie ulegnie to zmianie.
     - Gdzie podział się Cas? – zapytał Toby, rozglądając się po pizzerii.
     - Pojechał z Rotą do domu – odparł Duncan, przy czym skrzywił się lekko zdegustowany.
     Blondyn zagwizdał z udawanym uznaniem. Raven od razu zareagowała na ten mało kulturalny wybryk i szturchnęła chłopaka łokciem w żebra. Ten jęknął cierpiętniczo, masując bolące miejsce. Posłałam koleżance dociekliwe spojrzenie. Kto jak kto, ale różowowłosej daleko było do ideału w kwestii dobrego zachowania. Ponadto nigdy nie interesowało ją zbytnio czyjeś postępowanie, jeżeli nie zostało skierowane w jej stronę. Skąd więc u niej ta chęć do moralizowania kolegi?
     - A wy co tutaj jeszcze robicie? – zagaił Reid, poruszając zabawnie brwiami.
     Zakrztusiłam się kawałkiem pizzy, którą akurat spożywałam. Zaczęłam głośno kaszleć, próbując wypchnąć jedzenie na powrót do jamy ustnej. W kącikach oczu zebrały się łzy, a już po chwili jedna z nich spłynęła prędko po policzku, zostawiając po sobie mokry ślad.
     - Ręce do góry – rzucił Holden. Lekko poklepał mnie po plecach. – Jeszcze trochę za wcześnie. Jak myślisz, Holly?
     Uniosłam wzrok na jego twarz. Przybrał zwyczajową mimikę, z której nie dało się odczytać jakichkolwiek emocji. Spłonęłam czerwienią, widząc, jak przenikliwe spojrzenie czarnych tęczówek wwierca się w sam środek mojego czoła.
     Ponownie poczułam nieustępliwe kręcenie w nosie. Bez ostrzeżenia kichnęłam, w ostatniej chwili zasłaniając usta dłonią. Już kiedyś omal nie ugryzłam Duncana podczas ziewania; zasmarkanie go byłoby jeszcze bardziej zawstydzające. Zwłaszcza, że otaczali nas znajomi.
     - Zgadza się ze mną – mruknął, udając zadowolenie, choć w jego głosie usłyszałam nutkę zawodu. On naprawdę myślał, że tak szybko zgodzę się pójść z nim do łóżka? Może nie planowałam seksu dopiero po ślubie, ale praktykowanie wszystkich nieprzyzwoitych rzeczy chwilę po rozpoczęciu związku także nie zgadzało się z moją polityką.
     Wyciągnęłam z kieszeni marynarki paczkę chusteczek higienicznych. Zabrałam ją z samochodu Holdena, nawet nie zawracając sobie głowy informowaniem go. Dowie się, gdy będzie musiał wydmuchać nos albo zetrzeć plamę ze skórzanej tapicerki.
     - Lepiej będzie, jeżeli odwiozę cię do domu. Nie wyglądasz dobrze, a jeszcze pozarażasz resztę. – Brunet upił porządny łyk coli, po czym wstał z czarnej narożnej kanapy usytuowanej w kącie pizzerii. Miałam nieodparte wrażenie, iż zawsze zajmowaliśmy miejsca na uboczu.
     - Nie trzeba – zaprzeczyłam od razu. – Zadzwonię do mamy, a ty zostań.
     Dłuższy moment wpatrywał się we mnie, jakby próbował dowiedzieć się, o czym właśnie myślałam. Jedynym obiektem, świtającym w moim rozumie był niewielki kłębek nadziei, że chłopak odpuści i tym razem nie postawi na swoim. Należał do cholernie upartych osób, co posiadało swoje pozytywy, jeżeli ktoś gustował w niezłomnych sadystach, aczkolwiek niosło również kilka wad. I właśnie jedną z nich odczuwałam teraz.
     - Wyjdźmy na zewnątrz – zarządził.
     Rzuciłam zdawkowe cześć na pożegnanie i niemal wybiegłam z lokalu. Duncan nie wykazywał oznak złości, lecz biła od niego aura niezadowolenia. Wolałam nie rozjuszać głodnego lwa.
     Oparł się plecami o ścianę pomalowaną pomarańczową farbą, a następnie odpalił papierosa. Mocno zaciągnął się duszącym dymem, by po chwili wypuścić go z głośnym westchnięciem. Wyglądał na lekko zmęczonego, co było oczywiste – niedawno wraz z kolegami z drużyny stoczył zażarty pojedynek o przejście do dalszego etapu rozgrywek.
     Wyciągnął rękę w moją stronę, bezgłośnie prosząc, abym podeszła. Potulnie wykonałam polecenie. Stanowczo objął mnie jednym ramieniem, likwidując jakąkolwiek przestrzeń pomiędzy naszymi ciałami. Nachylił się, a ja od razu zrozumiałam jego intencje. Trochę nazbyt gwałtownie odsunęłam głowę do tyłu.
     - Zarazisz się – ostrzegłam, przykładając zwiniętą w piąstkę dłoń do warg.
     Chłopak przymknął powieki i uśmiechnął się delikatnie. Zdawał się odczuć nagłą ulgę, jakby z jego barków zniknął jakiś kolosalnych rozmiarów ciężar.
     Wplótł długie palce w moje włosy, przybliżając swoje łagodne oblicze. Dzieliło nas kilka nieznaczących centymetrów, a mnie ponownie zachciało się kichać. Lekko rozchyliłam usta. Duncan najwidoczniej zorientował się w sytuacji i w ułamku sekundy złapał dwoma palcami za koniuszek mojego nosa. Zamarłam w bezruchu z otwartą buzią oraz mocno zaciśniętymi powiekami. Poczułam, jak wredna dłoń odgarnęła mą grzywkę na bok, a zaraz potem przyjemnie chłodne wargi dotknęły czoła. Ta niewinna pieszczota, choć trwała stanowczo za krótko, wprawiła mnie w ogromną radość. Zasadzone niedawno nasionko bezpieczeństwa obdarowała pierwszą dawką troskliwości. Właśnie w tym momencie przekonałam się całkowicie, że na słoiku zawierającym moją pierwszą miłość nie nakleję etykietki zatytułowanej porażka.


♥ ♥ ♥ ♥

2 komentarze:

  1. Hejka! Chyba pierwszy raz tak bardzo cieszę się, że w końcu mamy weekend. Jestem nawet z siebie dumna, albowiem wytrwałam dwa dni w szkole, gdzie na lekcjach byłam jedynie ja i mój kolega. Nie mam pojęcia, ale po egzaminach chyba wszyscy uznali, że mogą już sobie zrobić wakacje. W sumie nie ma się czemu dziwić, pogoda jest wprost cudna i głupio by było marnować dni na siedzeniu w szkolnej ławce.
    Nienawidzę takiej wczesno jesiennnej pogody, kiedy to nagle wszyscy jak na zawołanie chorują. Z reguły jestem odporna i rzadko podłapuję jakieś przeziębienie. Z jednej strony uważam to za plus, gdyż nie muszę truć się lekarstwami, ani siedzieć bezczynnie w domu, lecz minusem jest, iż nie mam wymówek, aby nie pójść do szkoły.
    Współczuję Holly przeziębiania, gdyż takie drobne problemy są często gorsze niż prawdziwe choroby. A podrażniony nos jest tak samo okropny jak denerwujące skórki przy paznokciach.
    W tym rozdziale jakoś zapałałam sympatią do Raven. Rozumiem, że czasami wypada zatrzymać pewne spostrzeżenia dla siebie, a jeśli coś już się wymsknęło, to okazać skruchę, ale i tak lubię szczerych ludzi. Nawet, gdy czasami powiedzą coś co mi się nie spodoba, albo wolałabym tego nie wiedzieć. Chyba zawsze lepiej znać prawdę, niż żyć w niewiedzy albo jeszcze gorzej - z jakimiś fałszywymi informacjami.
    Dobra, Raven zaplusowała, ale Nataniel wręcz przeciwnie. Pewnie juz dziesiątki razy wspominałam, że nie ciepię sztywniaków, ale muszę to powtórzyć po raz kolejny. Życie jest po to, aby odkrywać i doświadczać coraz to nowych rzeczy. Nigdy nie zrozumię osób z mojej klasy, którzy tylko wkuwają, a potem żalą się jak to nic nie umieją, chociaż i tak piszą na szóstki. Nataniel może i nie narzeka, ale na pewno nie za wiele ma z życia.
    Wybacz, że mój komentarz jest dziś taki nieskładny, ale jestem niebywale zmęczona minionym tygodniem. Mam nadzieję, że wena wkrótce do Ciebie wróci i uraczysz nas jakimś rozdzialikiem. W sumie każdego ostatnio dopada rozleniwienie, nawet mnie. Więc w zupełności Ci się nie dziwię.
    Życzę, żebyś jak najszybciej powróciła do starej formy oraz aby pogoda i humorek dopisywały. Pozdrawiam i do zobaczenia! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj! No ja podobnie jak ty miałam ostatnio wielkie braki. Tylko że u mnie było to spowodowane nawałem materiału w szkole. A i jeszcze mamy niedługo dni otwarte więc jest jeden wielki bajzer. A i jeszcze ostatnio nieco słoneczko wyszło więc chęci robienia czegokolwiek poszły się bujać.
    Współczuję Holly tego kataru. Takie niby nic, a jednak wyraźniej utrudnia ludzkie życie. Zaczerwieniony nos i cieknąca woda z nosa to prawdziwa udręka.
    Ach. Lysander jak zawsze gubi wszystko i wszędzie. No cóż. Taki typ.
    Duncan jak zawsze jak najbardziej na plus. Jak można go nie kochać?
    Nataniel. Myślę, że trochę przesadza. No bo przecież co za dużo to niezdrowo. Rozumiem, że można dużo pracować ponieważ ma się sporo obowiązków, ale bez przesady. Odpoczynek dla mózgu też jest konieczny. A przecież istnieje jeszcze inne życie poza książkami i stertami papierów.
    No cóż. Chyba na tym zakończę mój komentarz. Jeszcze daje mi się we znaki ostatnia harówka, więc nie jestem do końca pewna czy jest to jakieś logiczne i z sensem. Ale jest :D
    Tak więc pozdrawiam cię gorąco, życzę mnóstwo weny twórczej, energii do pisania, ciągle dobrego humoru i wszystkiego dobrego. (prawie jakbym życzenia urodzinowe składała :D)

    OdpowiedzUsuń