Przepraszam bardzo za późne dodanie rozdziału. Chyba tak długiej przerwy jeszcze nie miałam. Pisanie szło mi niezwykle opornie. Straciłam wszelkie siły i najchętniej w ogóle nie wychodziłabym spod kołdry. Śmiem twierdzić, że to te słońce tak na mnie działa. Z góry informuję, iż następnego wpisu nie dodam zbyt szybko, a i pragnę przeprosić za braki komentarzy pod postami innych autorek. Na jakiś czas znikam, lecz tli się we mnie nadzieja, że nadchodzący tydzień wolnego będzie bogaty w wenę. Dziękuję za uwagę i gorąco pozdrawiam. (*3*)
Droga (nie) do miłości: Rozdział 35
„Trudno jest w życiu stać na
własnych nogach, ale jeszcze trudniej jest stać samotnie z charakterem i duszą,
a jednak pozostać stanowczym.”
~A. Frank
Słońce
nieśmiało wyglądało zza szarawych chmur. Chłodny wiatr leniwie muskał źdźbła
trawy oraz pożółkłe liście, które jeszcze nie opadły z drzew. Na chodniku nadal
rozpościerały się kałuże o przeróżnych kształtach, będące skutkiem kilkudniowej
ulewy. Znaczna część ludzi z większą bądź mniejszą gracją pokonywała wodniste
plamy na szarej kostce brukowej, aczkolwiek znaleźli się i tacy – głównie wśród
młodszych uczniów – co postanowili naprzykrzyć się koleżankom, ochlapując je
brudną cieczą. Jesień na dobre zawitała do Crystal Hills, ciągnąc za sobą
humorzastą temperaturę. Było zbyt ciepło na wyjęcie kurtek z szaf, ale i za
zimno na paradowanie po podwórzu w samej bluzie. Bakterie oraz wszelakie wirusy
z zapartym tchem wyczekiwały takiej pogody, toteż w każdej klasie przynajmniej
dwie osoby nie stawiły się na lekcje, a następne pięć co rusz kaszlało i
ciągało nosem.
Właśnie w
taki dzień, dokładnie w samo południe, miał rozpocząć się mecz eliminacyjny do
mistrzostw stanowych w koszykówce. Całe liceum od tygodnia wręcz wrzało z
podekscytowania. Zarówno uczniowie, jak i grono pedagogiczne, nie mogli
doczekać się nadchodzących rozgrywek. Nawet pani Shermansky zostawiła w domu
ukochany różowy komplecik na rzecz sportowych butów, przetartych dżinsów i
białej koszulki z pyskiem wściekłego wilka, który był maskotką placówki edukacyjnej.
Od rana krążyła podczas przerw po korytarzach i wykrzykiwała przez megafon
wymyślne hasła, mające na celu zagrzewanie do walki reprezentantów szkoły. Na
pierwszy rzut oka staruszka w ogóle nie przypominała pedantycznej dyrektorki,
której nawet jeden włosek nie wystawał z koka. Trochę czasu trzeba było zużyć,
aby rozpoznać w zagorzałej fance koszykówki poczciwą Florence.
Smarknęłam w chusteczkę higieniczną, która teoretycznie powinna pachnieć
miętą, natomiast nie czułam przyjemnej woni. Katar całkowicie zablokował moje
drogi oddechowe. Powietrze wciągałam ustami, przez co cały czas miałam
zaschnięte gardło, a wargi powoli robiły się spierzchnięte i lada moment
zapewne zaczną pękać. Skóra wokół nosa zaczerwieniła się oraz piekła
niemiłosiernie. Nawet kremy nawilżające nie uśmierzały bólu, a podrażnienie z
każdym kolejnym kichnięciem jedynie się zwiększało.
- Nie
wyglądasz najlepiej, Holly-chan. Może powinnaś pójść do domu? – zagaiła
Sucrette, odrywając na moment wzrok od książki.
- I
zrezygnować z zobaczenia meczu? Zapomnij – odparłam.
Podeszłam
do kosza na śmieci, aby wyrzucić zużytą chusteczkę, na której dostrzegłam dwie
niewielkie krople krwi. Najwidoczniej byłam osłabiona. Zapewne miałam również
temperaturę, bo od samego rana wciąż trzęsłam się z zimna, a głowa pulsowała,
jakby uderzona metalową pałką.
- A co u
Duncana? – zapytała Raven. Siedziała na drewnianych deskach przymocowanych do
ściany, imitujących ławkę. Z błogim wyrazem twarzy popijała swoją ulubioną herbatę.
- Jak go
wczoraj widziałam, to nie sprawiał wrażenia chorego – mruknęłam, pociągając
nosem. Próbowałam powstrzymać kichnięcie, aczkolwiek z niewielkim skutkiem.
-
Myślałam raczej o rozgrywkach – sprecyzowała.
- Chyba
się tym nie przejmuje. – Przeszukiwałam torbę w celu odnalezienia chusteczek.
Matko, jak ja nienawidziłam przeziębienia. – W przeciwieństwie do całej reszty,
podchodzi do tego na chłodno. Zresztą jak do wszystkiego.
- Albo po
prostu udaje opanowanego – stwierdziła drugoklasistka. – W końcu jest
kapitanem, nie może sobie pozwolić na panikę, bo musi trzymać drużynę w ryzach.
-
Pomyślałam o tym samym, kiedy wypalał jednego papierosa za drugim – rzuciłam z
przekąsem. Obie dziewczyny zaśmiały się szczerze rozbawione. Widok
zestresowanego Holdena rzeczywiście mógł wydawać się komiczny, jednakże mnie
nie było wesoło, słysząc coraz to szkaradniejsze przekleństwa wypływające z ust
chłopaka niczym potok.
Rozbrzmiał dzwonek ostrzegawczy. Uczniowie powoli zaczęli zbierać się do
klas. Dzisiejszy dzień mijał każdemu wyjątkowo wolno. Zapewne powodowało to
niecierpliwe oczekiwanie na mecz oraz świadomość, że nauczyciele również nie spieszyli
się na zajęcia. Szczerze powiedziawszy, lekcje powinny zostać odwołane ze
względu na tak ważne wydarzenie sportowe. Przez czterdzieści pięć minut większość
licealistów żywo dyskutowała o możliwym wyniku rozgrywki, a pozostała część po
prostu przesypiała czas wolny bądź – zaliczałam się właśnie do tej grupy –
próbowała nie umrzeć z powodu natarczywego kataru.
Razem z
Raven udałyśmy się na piętro, gdzie miałyśmy zajęcia z hiszpańskiego. Sucrette
natomiast poszła do biblioteki. Jej klasa właśnie w tej chwili powinna zaczynać
wychowanie fizyczne, ale sala gimnastyczna była zajęta przez nauczycieli
odpowiedzialnych za organizację meczu. Toteż niespełna godzinę dziewczyna
poświęci na zagłębiania się w lekturę jakiegoś nieznanego mi kryminału.
♥
Stołówka
wyjątkowo świeciła pustkami. Jedynie pojedyncze osoby zajmowały stoliki
usytułowane pod ścianą. Głównie szkolne wyrzutki, które zawsze przebywały w
odosobnieniu, postanowiły przesiedzieć mecz w jadalni. Wyjątek stanowiłam wraz
z Raven. Dziewczyna tupała nogami i prawie wyrywała sobie włosy, błagając, abym
poszła z nią zjeść obiad. Nie byłam co do tego przekonana i mogłam założyć się
o wszystko, że gdy dojdziemy na halę sportową, jedyne wolne miejsca dostaniemy
w ostatnim rzędzie.
-
Wiedziałam, że was tutaj znajdę!
Różowowłosa zastygła w bezruchu z rozdziawionymi ustami i kawałkiem
kurczaka nabitym na widelec, tkwiącym tuż przed jej nosem. Wytrzeszczone w
zdziwieniu oczy również nie wróżyły dobrze. Przez moment myślałam, że Debrah
zmieniła głos i wręcz bałam się odwrócić, nie chcąc ujrzeć brunetki. Po
sobotniej imprezie, która nie miała epickiego zakończenia i chyba wszyscy
uczestnicy woleliby o niej zapomnieć, przewodnicząca drugich klas nie wymieniła
ze mną, czy Raven nawet krótkiego spojrzenia. Gdybym należała do naiwnych
dziewczynek, zapewne stwierdziłabym, iż Rota najzwyczajniej w świecie
postanowiła odpuścić sobie wszelakie próby uprzykrzenia nam życia. Jednakże,
skoro byłam rozsądnym człowiekiem i pewne pojęcia o życiu posiadałam, mentalnie
przygotowywałam się na prawdziwą Apokalipsę.
Nowoprzybyła uwiesiła się na mojej szyi. Jej białe pasma, przeważnie
sięgające bioder, teraz upierdliwie łaskotały mnie w twarz.
-
Dlaczego nie przyszłyście jeszcze na mecz? – zapytała Rosaline z wyraźną
pretensją. – Razem z Su zajęłyśmy miejsca dobre dziesięć minut temu.
- Ta oto
panna – wskazałam dłonią na różowowłosą – zgłodniała.
- No tak,
przecież zawsze musisz się nażreć.
- A skąd
będę czerpać energię na kibicowanie? – warknęła Raven, po czym ostentacyjnie
włożyła do buzi połówkę pomidorka koktajlowego i zagryzła go kawałkiem
kurczaka.
- Niech
ci będzie. – Meyer przestała opierać się o moje ramiona i usiadła obok. Oparła
brodę na splecionych palcach i z uwagą spoglądała to na mnie, to na Kruczka. –
Prawda jest taka, że przyszłam do was z prośbą.
-
Wiedziałam! Ty po prostu nie robisz czegoś bezinteresownie. W twoim mózgu nie
wykształciła się odpowiednia przestrzeń odpowiedzialna za działanie natury
charytatywnej.
Różowowłosa wymachiwała widelcem kilka centymetrów przed nosem
koleżanki. Niesłyszący rozmowy widz mógłby bez choćby najmniejszego zawahania
stwierdzić, że Black grozi Rosaline długą oraz bolesną śmiercią. Dziewczyna
jednak zdawała się tym w ogóle nie przejmować. Z obojętnym wyrazem twarzy
śledziła wzrokiem metalowy sztuciec, jakby miał ją zahipnotyzować.
- Nie
rozmawiam z tobą – burknęła białowłosa i spojrzała na mnie, kompletnie
ignorując prychnięcie przyjaciółki, które było przejawem złości. – Muszę dać
rodzicom do podpisania jakieś oświadczenie w związku z uczestnictwem w kółku
teatralnym. Zgoda na wyjazdy, czy coś takiego. W każdym razie mam odebrać ten
świstek od przewodniczącego pierwszaków, a nie wiem, gdzie jest pokój
gospodarzy.
- Jak
wchodzisz do szkoły, to czwarte drzwi po prawej – wyjaśniłam, odruchowo
wskazując ręką odpowiednią stronę.
- Jesteś
tutaj już dobre trzy tygodnie, a nadal nie masz pojęcia o tak podstawowych
rzeczach? Wiesz co, Ros, wstyd mi za ciebie.
Raven
skrzyżowała ręce na piersi, przy czym kręciła głową z dezaprobatą. Wyraźnie
próbowała dokuczyć Meyer, a może nawet wyprowadzić ją z równowagi. Aczkolwiek
nie odniosła zamierzonego skutku. Rosaline nadal tkwiła w bezruchu, intensywnie
wpatrując się w moją twarz swoimi piwnymi oczami o stanowczo nienaturalnie
dużym rozmiarze. Przypominała postać z mangi shōjo.
-
Mogłybyście pójść ze mną. I tak nie macie już nic do zrobienia, a mecz nawet
się nie rozpoczął. Poza tym, Holly, chyba powinnyśmy o czymś porozmawiać.
- Ach
tak? – zapytałam niezbyt inteligentnie.
Nadal nie
przekonałam się w pełni do białowłosej. Niby nie wykazywała jakichkolwiek oznak
wrogości – a nawet śmiałam twierdzić, iż była nazbyt sympatyczna – jednakże jej
sposób bycia po prostu drażnił moją osobę. Dziewczyna wszędzie próbowała
wcisnąć swój drobny, lekko zadarty nosek oraz przyłożyć elfie uszy do każdych
drzwi. Uwielbiała zdobywać nowe informacje, które w zawrotnym tempie
przekazywała dalej. O ile jej obecność mi nie przeszkadzała, tak zwierzanie się
wolałam zachować dla Raven bądź mamy. W ostateczności przeprowadziłabym
wyczerpujący monolog z pluszową owcą.
- Nadal
nie powiedziałaś, jak tam z Duncanem. Całe liceum huczy od plotek, a ja nic nie
wiem – mruknęła zirytowana. – Następnym razem pójdę z wami na randkę zamiast
Kruczka.
- Nie
masz, po co się fatygować. Jeden jedyny raz poszli w ślimaka i to też bez
większych ekscesów – burknęła różowowłosa, niedbale wzruszając ramionami.
-
Naprawdę? Jezuńku, myślałam, że Holden jest bardziej stanowczy. No,
przynajmniej na takiego się kreuje.
- Możemy
nie gadać o moim związku? – spytałam retorycznie. Nie oczekiwałam odpowiedzi,
chciałam po prostu zakończyć ten drażliwy temat. Już wystarczająco napatrzyłam
się, jak Rosaline uprzykrzała życie Dake’owi tuż po dowiedzeniu się o jego
zauroczeniu w Iris. Biorąc pod uwagę, iż rudowłosa przez kilka dni chodziła po
szkole wiecznie zarumieniona oraz wyraźnie czymś zawstydzona, mogłam domyślić
się, że także i jej wścibska nastolatka nie odpuściła. Za żadne skarby tego
pochrzanionego świata nie miałam w planach podzielenia losów zakochanych
licealistów.
Z głośnym
szurnięciem odsunęłam się od białego stolika. Pochwyciłam torbę i nie czekając
na koleżanki opuściłam stołówkę. Czułam na policzkach dorodne zaczerwienienia.
Skóra boleśnie paliła, a dolna warga trzęsła się, jakbym za moment miała się
rozpłakać. Nie należałam do osób bardzo asertywnych. Owszem, potrafiłam
postawić na swoim, aczkolwiek po dłuższych namowach ulegałam. Tak zapewne
byłoby w przypadku, gdyby Meyer zaczęła zasypywać mnie gradem pytań. Doskonale
wiedziałam, iż na opowiedzeniu o spotkaniu w kawiarni by się nie zakończyło.
Nastolatka z uporem maniaka ciągnęłaby za mój język, aż w ostateczności
opowiedziałabym o wszystkim, nie pomijając nawet najbardziej pikantnych
szczegółów. Ba, o nich mówiłabym najwięcej! Nie mogłam na to pozwolić.
Nietuzinkowy związek z Duncanem nie uplasował się na liście tematów, z których
byłam gotowa się zwierzać na każdym kroku. Nasza relacja nie należała do tych
łatwych oraz klarownych. Z jakiejkolwiek strony na to wszystko nie spojrzeć,
nie stanowiliśmy kanonowej pary, jakich pełno stąpało po ziemi. Wręcz
przeciwnie – dumnie zajmowaliśmy szeregi tej popieprzonej mniejszości,
posiadającej własne fanaberie, nie zawsze jasne dla reszty społeczeństwa.
- Ej no,
czekaj! – Usłyszałam nawoływania Raven. Jej ciężkie kroki oraz postukiwania
obcasów Rosaline roznosiły się po pustym korytarzu wraz z echem.
- Ruszcie
się! Jeszcze dzisiaj chcę dojść na ten mecz! – krzyknęłam, po czym kichnęłam
głośno. Dopóki nie przeprowadziłam się do Crystal Hills, za swój pechowy dzień
uważałam poniedziałek czternastego. Teraz miałam dziwne przeczucie, że
nieszczęście spotykało mnie na każdym kroku i bez względu da datę.
Nie
przerywając szybkiego marszu, wyjęłam z torebki już ostatnie opakowanie
chusteczek. Skrzywiłam się, gdy dotknęłam zaczerwienionego nosa, z którego
powoli zaczęła schodzić skóra. Czułam, że cały weekend spędzę po uszy przykryta
grubą kołdrą i jedynie kataklizm mógł zmienić moje plany.
Wyrzuciłam zasmarkany śmieć do kosza, stojącego na rogu, tuż przy
drzwiach od gabinetu dyrektorki. Następne przejście prowadziło do pokoju
przewodniczących. Rosaline wybrała chyba najmniej odpowiedni moment na
załatwianie formalności. Wszyscy zebrali się na hali sportowej i naprawdę
bardzo się zdziwię, jeżeli kogokolwiek zastaniemy w pomieszczeniu.
Zapukałam
w drewniane skrzydło i chwyciłam za okrągłą pozłacaną klamkę. Ku mojemu
ogromnemu zaskoczeniu, ze środka dobiegło przytłumione proszę, a drzwi uchyliły się pod naporem. Wnętrze było sterylnie
czyste. Na białych ścianach nie widniała nawet jedna mała plamka, a ciemna
podłoga wręcz lśniła. Nawet na stolikach ustawionych w kształcie litery U nie
leżała chociażby pojedyncza kartka. O tkwiący w kącie wysoki regał na
segregatory opierał się Nathaniel. Wertował dokumenty z wymalowanym na twarzy skupieniem.
Wyglądał, jakby od przejrzenia tych papierów zależało jego życie.
- Cześć –
zaczęła niepewnie Rosaline – Masz może chwilkę?
Blondyn
nie zareagował. Nie uraczył nas choćby krótki spojrzeniem. Dziwiłam się, że w
ogóle usłyszał pukanie. Praca pochłonęła go do żywego. Gołym okiem było widać,
iż wkładał wiele wysiłku w wykonywanie zajęć przewodniczącego
pierwszoklasistów. Logan nie wyglądał na osobę, która chciałaby wyłącznie
posiąść wysoką pozycję w szkole, a po dokonaniu tego, wypięłaby się na swoje
obowiązki i obarczała nimi innych. Aczkolwiek jego zaangażowanie bardzo mnie
zaskoczyło. Z całą pewnością mogłam stwierdzić, że stanowisko gospodarza nie
było przeznaczone dla mojej osoby. Dumnie zasilałam szeregi ludzi nieodpowiedzialnych
i na dzień dzisiejszy nie miałam w planach tego zmienić.
- Nath,
jesteś tu jeszcze? – zagaiła lekko poirytowana Raven. Nienawidziła ignorancji i
każdy jej przejaw wywoływał w niej nieposkromioną złość. Zapewne nie wybuchła
jeszcze gniewem wyłącznie ze względu na przyjacielskie relacje, jakie łączyły
ją z blondynem.
Chłopak
potrząsnął głową, jakby wyrwany z transu. Mętne spojrzenie piwnych tęczówek
skierował na nas, dając tym samym znak, że słuchał.
- Muszę
donieść na kółko teatralne zgodę rodziców. Nauczyciel powiedział, że dostanę ją
u ciebie – wyjaśniła sprawę Rosaline.
Przez
moment Logan wpatrywał się w białowłosą, mrugając przy tym pospiesznie. Wyglądał
na kompletnie zbitego z pantałyku. Zupełnie, jakby dostał metalową pałką w
głowę i teraz widział niezidentyfikowanego pochodzenia istoty o kolorowych
skórach i liściach zamiast włosów. Chociaż biorąc pod uwagę barwy kosmyków
moich koleżanek, niewiele by się pomylił.
-
Przyszłam po… – Meyer chciała powtórzyć, ale blondyn przerwał jej machnięciem
dłoni.
-
Zrozumiałem – mruknął, a na jego twarzy pojawił się przepraszający uśmiech.
Odłożył
teczkę zapełnioną dokumentami na jeden z blatów, po czym ukucnął przy regale.
Otworzył dolną szufladę, z której wyjął kolejną stertę papierów. Na dźwięk
szeleszczących kartek poczułam się słabo. Nie wiedziałam, co konkretnie
planowałam robić w przyszłość, lecz na pewno nie widziałam siebie siedzącej za
biurkiem. Takie klimaty wręcz wywoływały we mnie swoistą odrazę i ledwo dawałam
radę namówić wczorajszą kolację, że jednak nie warto było oglądać światła
dziennego.
- Co się
z tobą dzieje? Od dłuższego czasu nie widuję cię na przerwach, a na stołówce
przebywasz średnio przez pięć minut. – Raven skrzyżowała ręce na piersi,
posyłając przyjacielowi karcące spojrzenie. – Wiesz co, Nath, powoli zaczynam
pluć sobie w brodę, że pomogłam ci przy tej kretyńskiej kampanii wyborczej.
-
Wybaczcie, ale na razie staram się urządzić. Rozumiecie, prawda? Chcę część
licealnego życia spędzić w tym pokoju. – Blondyn wyprostował się, po czym podał
Rosaline jeden z formularzy, które rozrzucił niedbale na stole.
- Taa…
Zdecydowanie mam wyrzuty sumienie. Nawet Harvard nie jest wart stracenia
najlepszych chwil młodości.
- To
twoje zdanie.
Logan
uśmiechnął się niemrawo. Chyba bardziej chciał tym gestem przekonać sam siebie,
aniżeli upierdliwą dziewczynę.
- Daj to
rodzicom do wypełnienia i jak najszybciej oddaj opiekunowi kółka zainteresowań.
– Podał białowłosej kartkę formatu A4, na której zapewne została wydrukowana
identyczna formułka, jaką musiałam przekazać moim opiekunom.
- Ale na
mecz chyba przyjdziesz, co? – dalej drążyła Black. Gniewnie mrużyła oczy,
wyglądając niczym tygrys gotowy do nagłego ataku.
- Tego
akurat nie mogę przegapić. Posprzątam te papiery i jestem wolny. Zaczekacie na
mnie przed pokojem?
- Tylko się pospiesz – burknęła Raven, po czym
odwróciła się na pięcie i wyszła.
Wraz z
Meyer poszłyśmy w ślady różowowłosej, pozostawiając Nathaniela samego.
Westchnęłam głośno, kiedy Rosaline zamknęła za nami drzwi i znalazłyśmy się na
opustoszałym korytarzu. Szkoła nieprzepełniona uczniami zdecydowanie wyglądała
strasznie. Jedynie głośna muzyka dobiegająca z sali gimnastycznej koiła moje
nerwy, uświadamiając, że nie brałam udziału w kręceniu filmu grozy o głupich
licealistkach.
-
Przesadziłaś – stwierdziła białowłosa. – Jeżeli tak bardzo zależy mu na tym
stanowisku, to powinnaś go wspierać.
- Po
prostu się obawiam – mruknęła pod nosem Black.
- Że się
przepracuje? – prychnęłam, krzyżując ręce na piersi.
- Akurat
po tobie spodziewałam się zrozumienia. – Dziewczyna posłała mi sfrustrowane
spojrzenie. – Chodzi o Debrah. Mam co do tego wszystkiego złe przeczucia. Nath
może i jest inteligentny, zaradny oraz dużo lepiej radzi sobie w sprawach, przy
których większość facetów by wymiękła, ale ta dwulicowa żmija jest ponad jego
możliwości.
Nad naszymi głowami zawisła krępująca cisza.
Różowowłosa miała całkowitą rację. Rota należała do osób cholernie mściwych.
Zakładałam, że już jako kilkuletnie dziecko układała misterne plany upokorzenia
każdego, kto wykazał się ogromną głupotą i postanowił zabrać jej plastikową
lalkę.
Nagle
drzwi otworzyły się, a zza nich wyłonił się blondyn. Za wszelką cenę próbował
przysłonić rumianą ze wstydu twarz swoimi jasnymi włosami, które chyba od
dłuższego czasu nie widziały nożyczek. Wszystko słyszał i nie potrafił ukryć,
że było inaczej.
Skrzyżowałam z Rosaline zakłopotany wzrok. Dziewczyna zagryzała dolną
wargę, jakby obawiając się reakcji kolegi. Nie miałyśmy sobie nic do zarzucania
– w końcu to nie my wypowiadałyśmy się krytycznie o stanowisku Nathaniela. Aczkolwiek
zaistniała sytuacja nie należała do przyjemnych. Sztuczny uśmiech, cisnący się
na usta chłopakowi, wywoływał we mnie poczucie winy. Żeby całą sprawę uczynić
bardziej krępującą, Raven z wyższością spoglądała na blondyna. Wyglądała na
zadowoloną z siebie oraz dumną. Ostatkiem sił powstrzymywałam się przed mocnym
potrząśnięciem nastolatką. Rozumiałam, iż należała do osób szczerych,
głoszących swoje poglądy z uniesioną wysoko głową nawet, jeżeli ich zdanie nie
odnalazło poparcia w chociażby garstce ludzi. Jednakże wszystko miało granice,
a dogryzanie przyjacielowi i bezczelne czerpanie z tego satysfakcji było
najzwyczajniej w świecie strzałem w oba kolana.
- Chodźmy
– mruknął Logan, próbując rozładować napiętą atmosferę.
Ruszył w
stronę hali sportowej, skąd dobiegała już nie tyle muzyka z gatunku popularnej,
co krzyki zagorzałych kibiców. Oznaczało to, że mecz lada moment rozpocznie
się, a my nie zdążyliśmy zająć jeszcze miejsc.
Rosaline
powolnym krokiem szła tuż za chłopakiem. Jej niebotycznie wysokie szpilki w
kolorze grafitowym postukiwały co rusz. Białowłosa z niezwykłą gracją
pokonywała każdy metr. Wyglądała, jakby w ogóle nie wkładała w to wysiłku.
Podziwiałam ją za to, albowiem osobiście nie nadawałam się do noszenia obcasów.
O ile siedziałam w nich perfekcyjnie, tak podczas stania, czy maszerowania moje
nogi trzęsły się niczym liście na wietrze. W zeszłą sobotę zaliczyłam
wystarczająco dużo godzin na szpilkach, aby móc śmiało powiedzieć, że dostarczyłam
sobie całoroczną dawkę wrażeń za jednym zamachem.
Razem z
Raven podążałyśmy w niewielkiej odległości za parą znajomych. Utkwiłam
spojrzenie zielonych tęczówek w czubkach butów. Z ogromnym zainteresowaniem
przyglądałam się odstającej gumie, która niegdyś świeciła bielą. Dzisiaj była
szara, a w niektórych miejscach brązowa i nie prezentowała się dobrze. Kątem
oka zerknęłam na różowowłosą. Dłonie schowała głęboką w kieszenie marynarki i z
uporem maniaka wgapiała się w plecy Nathaniela. Chyba nie do końca świadomie
mrużyła oczy, a mocno wytuszowanymi rzęsami wprawiała w ruch przydługą grzywkę.
Wyglądała, jakby chciała przewiercić chłopaka na wylot. Blondyn z pewnością
czuł gniewny wzrok na swoim ciele, ponieważ szedł wyraźnie spięty. Kościste
palce zaciskał na mankietach białej koszuli. Zdecydowanie był zdenerwowany,
chociaż nie mogłam mieć pewności, czy wywołane to zostało przez wzrok natrętnej
koleżanki, czy jej słowa.
Odwróciłam głowę w stronę oszklonych drzwi, prowadzących na zewnątrz.
Przez przejście nieśmiało wpadały promienie słoneczne – pierwsze tego dnia – i
oświetlały kawałek jasnej podłogi. Nagle wrota rozchyliły się, a do szkoły
wkroczył Lysander. Nerwowo mierzwił białe kosmyki, które z lewej strony były
nieco dłuższe oraz zafarbowane na czarno. Z niezwykłą gracją stawiał kroki, a
podeszwy jego ciemnych creepersów ciężko uderzały o wypolerowaną posadzkę. W
swojej fizjonomii bardzo przypominał arystokratę z dawnych epok. Angielski
akcent oraz anielski głos jedynie napawały przeczuciem, że ich posiadacza nijak
nie szło nazwać przeciętnym nastolatkiem.
-
Przepraszam, szukasz czegoś? – zapytała natychmiast Rosaline, gdy tylko
dostrzegła chłopaka. Dopiero wówczas zauważyłam, że rzeczywiście rozglądał się
namiętnie.
Lysander
zwrócił spojrzenie dwukolorowych tęczówek w naszą stronę i zatrzymał się w
półkroku. Przypominał posąg, arcydzieło najsłynniejszego rzeźbiarza, które
przez całkowity i niedorzeczny przypadek znalazło się w naszym liceum. Wydawał
się być nierealny. Taka wyidealizowana postać mogła narodzić się w umyśle
rozgorączkowanej nastolatki, nie potrafiącej umiejętnie odszukać drugiej
połówki. Tylko dlaczego powstała akurat w mojej głowie? Białowłosy był
nieziemsko przystojny; niczym wampir z dennych horrorów dla dwunastolatek, ale tym samym nie stanowił dla mnie
ideału. Mimo to nie dawałam rady oderwać od niego wzroku, a każdy najmniejszy
ruch traktowałam jako próbę uwiedzenia. Namawianie do czegoś szalonego, co
miało rację bytu wyłącznie w odmętach sennych.
- Tak,
chyba tak – mruknął niepewnie, pocierając dłonią kark.
-
Powiesz, co to takiego? – drążyła Rosaline. – Może uda mi się pomóc.
-
Zgubiłem notes. Niby zwykła rzecz, ale dla mnie jest bardzo ważny.
-
Prowadzisz pamiętnik? – zadrwiła Raven.
- Nie
pamiętnik, tylko notes. Zapisuję w nim ważne wydarzenia, daty, a czasami
pomysły na… – urwał, odwracając wzrok. Na jego pociągłą twarz wstąpił delikatny
rumieniec. – W sumie to nic pilnego. Poradzę sobie.
Odwrócił
się na pięcie i pospiesznie przestąpił kilka kroków do przodu, jakby próbował
uciec. Biorąc pod uwagę fakt, że Kruczek wzięła go na celownik, nie dziwiłam
się mu.
-
Poczekaj! – krzyknęła białowłosa. Bez trudu podbiegła do chłopaka. Nawet nie
zachwiała się na tych cholernie wysokich szpilkach. Gdyby nie ukończyła liceum,
zawsze mogła starać się o posadę akrobatki w cyrku.
- Nie
chciałbym tobie przeszkadzać. Z pewnością planowałaś obejrzeć mecz z przyjaciółmi.
Proszę, nie zmuszaj się. – Lysander położył dłoń na ramieniu dziewczyny.
Podskoczyłam w miejscu niczym ze strachu wywołanego tym niewinnym dotykiem.
Bałam się, że chude palce nastolatka pokruszą się, a tym samym arcydzieło
ulegnie zniszczeniu.
- Oj, daj
spokój. Nawet nie chciałam brać w tym udziału – prychnęła Meyer, ciągnąc za
sobą chłopaka, z którym de facto rozmawiała po raz pierwszy.
Raven
zaśmiała się pod nosem, widząc oddalającą się parę. Była wyraźnie rozbawiona i
miała ku temu doskonałe powody. Białowłosa bowiem niebezinteresownie zaoferowała
pomoc. Gdy tylko Rosaline dowiedziała się, że nowy wokalista w zespole Castiela
odwiedził sklep, gdzie pracował obiekt jej westchnień, od razu stworzyła w
głowie kilka lub nawet kilkanaście planów zbliżenia się do nietuzinkowego
osobnika. Na samą myśl o całej machinie, którą włączyła dziewczyna, by poderwać
pracownika niedawno otwartego butiku, czułam mdłości. Nie rozumiałam, dlaczego
Meyer po prostu nie poszła osobiście do sklepu z ubraniami i nie namówiła
przystojnego ekspedienta na wspólny spacer, czy chociażby mało romantyczne
wyjście do kina. Rosaline była piękną niewiastą – mogłam pokusić się o
stwierdzenie, że pod względem wyglądu królowała w naszym liceum – więc
odrzuciłby ją jedynie ksiądz albo gej. Leonard z pewnością nie chciał poświęcić
życia Bogu, a kanonowego homoseksualisty także nie przypominał. Cała ta
sytuacja wydawała się nad wyraz śmieszna, a momentami nawet groteskowa. Miałam
jedynie nadzieję, że skomplikowana gra nie skrzywdzi Lysandra.
♥
Wysokie
szklanki po brzegi wypełnione colą stuknęły o siebie, wywołując dźwięk
tłuczonego szkła. Po pizzerii rozniósł się wesoły krzyk. Kawałki okrągłego
ciasta drożdżowego pokrytego dużą ilością wszelakich składników w zastraszająco
szybkim tempie poczęły znikać ze stołu. Właśnie kończyliśmy trzecią pizzę i
część zgromadzonych kurczowo trzymała się za brzuchy, ale to nie zniechęciło
szefa lokalu do dostarczenia nam kolejnego placka. Podobno tradycją panującą w
drużynie koszykówki było, iż po wygranym pierwszym meczu eliminacyjnym chłopcy
całą zgrają schodzili się do jedynej pizzerii w mieście i ucztowali na koszt
właściciela knajpki. Był on zapalonym fanem sportu, który z dumą ogłaszał
wszystkim przyjezdnym, że Stoney Bay High School zajmowało trzy lata z rzędu
pierwsze miejsce na mistrzostwach stanu, a w tym roku z pewnością nie ulegnie
to zmianie.
- Gdzie
podział się Cas? – zapytał Toby, rozglądając się po pizzerii.
-
Pojechał z Rotą do domu – odparł Duncan, przy czym skrzywił się lekko
zdegustowany.
Blondyn
zagwizdał z udawanym uznaniem. Raven od razu zareagowała na ten mało kulturalny
wybryk i szturchnęła chłopaka łokciem w żebra. Ten jęknął cierpiętniczo,
masując bolące miejsce. Posłałam koleżance dociekliwe spojrzenie. Kto jak kto,
ale różowowłosej daleko było do ideału w kwestii dobrego zachowania. Ponadto
nigdy nie interesowało ją zbytnio czyjeś postępowanie, jeżeli nie zostało
skierowane w jej stronę. Skąd więc u niej ta chęć do moralizowania kolegi?
- A wy co
tutaj jeszcze robicie? – zagaił Reid, poruszając zabawnie brwiami.
Zakrztusiłam
się kawałkiem pizzy, którą akurat spożywałam. Zaczęłam głośno kaszleć, próbując
wypchnąć jedzenie na powrót do jamy ustnej. W kącikach oczu zebrały się łzy, a
już po chwili jedna z nich spłynęła prędko po policzku, zostawiając po sobie
mokry ślad.
- Ręce do
góry – rzucił Holden. Lekko poklepał mnie po plecach. – Jeszcze trochę za
wcześnie. Jak myślisz, Holly?
Uniosłam
wzrok na jego twarz. Przybrał zwyczajową mimikę, z której nie dało się odczytać
jakichkolwiek emocji. Spłonęłam czerwienią, widząc, jak przenikliwe spojrzenie
czarnych tęczówek wwierca się w sam środek mojego czoła.
Ponownie
poczułam nieustępliwe kręcenie w nosie. Bez ostrzeżenia kichnęłam, w ostatniej
chwili zasłaniając usta dłonią. Już kiedyś omal nie ugryzłam Duncana podczas
ziewania; zasmarkanie go byłoby jeszcze bardziej zawstydzające. Zwłaszcza, że
otaczali nas znajomi.
- Zgadza
się ze mną – mruknął, udając zadowolenie, choć w jego głosie usłyszałam nutkę
zawodu. On naprawdę myślał, że tak szybko zgodzę się pójść z nim do łóżka? Może
nie planowałam seksu dopiero po ślubie, ale praktykowanie wszystkich
nieprzyzwoitych rzeczy chwilę po rozpoczęciu związku także nie zgadzało się z
moją polityką.
Wyciągnęłam z kieszeni marynarki paczkę chusteczek higienicznych.
Zabrałam ją z samochodu Holdena, nawet nie zawracając sobie głowy informowaniem
go. Dowie się, gdy będzie musiał wydmuchać nos albo zetrzeć plamę ze skórzanej
tapicerki.
- Lepiej
będzie, jeżeli odwiozę cię do domu. Nie wyglądasz dobrze, a jeszcze pozarażasz
resztę. – Brunet upił porządny łyk coli, po czym wstał z czarnej narożnej
kanapy usytuowanej w kącie pizzerii. Miałam nieodparte wrażenie, iż zawsze
zajmowaliśmy miejsca na uboczu.
- Nie
trzeba – zaprzeczyłam od razu. – Zadzwonię do mamy, a ty zostań.
Dłuższy
moment wpatrywał się we mnie, jakby próbował dowiedzieć się, o czym właśnie
myślałam. Jedynym obiektem, świtającym w moim rozumie był niewielki kłębek
nadziei, że chłopak odpuści i tym razem nie postawi na swoim. Należał do
cholernie upartych osób, co posiadało swoje pozytywy, jeżeli ktoś gustował w niezłomnych
sadystach, aczkolwiek niosło również kilka wad. I właśnie jedną z nich
odczuwałam teraz.
- Wyjdźmy
na zewnątrz – zarządził.
Rzuciłam
zdawkowe cześć na pożegnanie i niemal
wybiegłam z lokalu. Duncan nie wykazywał oznak złości, lecz biła od niego aura
niezadowolenia. Wolałam nie rozjuszać głodnego lwa.
Oparł się
plecami o ścianę pomalowaną pomarańczową farbą, a następnie odpalił papierosa.
Mocno zaciągnął się duszącym dymem, by po chwili wypuścić go z głośnym
westchnięciem. Wyglądał na lekko zmęczonego, co było oczywiste – niedawno wraz
z kolegami z drużyny stoczył zażarty pojedynek o przejście do dalszego etapu
rozgrywek.
Wyciągnął
rękę w moją stronę, bezgłośnie prosząc, abym podeszła. Potulnie wykonałam
polecenie. Stanowczo objął mnie jednym ramieniem, likwidując jakąkolwiek
przestrzeń pomiędzy naszymi ciałami. Nachylił się, a ja od razu zrozumiałam
jego intencje. Trochę nazbyt gwałtownie odsunęłam głowę do tyłu.
-
Zarazisz się – ostrzegłam, przykładając zwiniętą w piąstkę dłoń do warg.
Chłopak
przymknął powieki i uśmiechnął się delikatnie. Zdawał się odczuć nagłą ulgę,
jakby z jego barków zniknął jakiś kolosalnych rozmiarów ciężar.
Wplótł
długie palce w moje włosy, przybliżając swoje łagodne oblicze. Dzieliło nas
kilka nieznaczących centymetrów, a mnie ponownie zachciało się kichać. Lekko
rozchyliłam usta. Duncan najwidoczniej zorientował się w sytuacji i w ułamku
sekundy złapał dwoma palcami za koniuszek mojego nosa. Zamarłam w bezruchu z
otwartą buzią oraz mocno zaciśniętymi powiekami. Poczułam, jak wredna dłoń
odgarnęła mą grzywkę na bok, a zaraz potem przyjemnie chłodne wargi dotknęły
czoła. Ta niewinna pieszczota, choć trwała stanowczo za krótko, wprawiła mnie w
ogromną radość. Zasadzone niedawno nasionko bezpieczeństwa obdarowała pierwszą
dawką troskliwości. Właśnie w tym momencie przekonałam się całkowicie, że na
słoiku zawierającym moją pierwszą miłość nie nakleję etykietki zatytułowanej porażka.
♥ ♥ ♥ ♥
Hejka! Chyba pierwszy raz tak bardzo cieszę się, że w końcu mamy weekend. Jestem nawet z siebie dumna, albowiem wytrwałam dwa dni w szkole, gdzie na lekcjach byłam jedynie ja i mój kolega. Nie mam pojęcia, ale po egzaminach chyba wszyscy uznali, że mogą już sobie zrobić wakacje. W sumie nie ma się czemu dziwić, pogoda jest wprost cudna i głupio by było marnować dni na siedzeniu w szkolnej ławce.
OdpowiedzUsuńNienawidzę takiej wczesno jesiennnej pogody, kiedy to nagle wszyscy jak na zawołanie chorują. Z reguły jestem odporna i rzadko podłapuję jakieś przeziębienie. Z jednej strony uważam to za plus, gdyż nie muszę truć się lekarstwami, ani siedzieć bezczynnie w domu, lecz minusem jest, iż nie mam wymówek, aby nie pójść do szkoły.
Współczuję Holly przeziębiania, gdyż takie drobne problemy są często gorsze niż prawdziwe choroby. A podrażniony nos jest tak samo okropny jak denerwujące skórki przy paznokciach.
W tym rozdziale jakoś zapałałam sympatią do Raven. Rozumiem, że czasami wypada zatrzymać pewne spostrzeżenia dla siebie, a jeśli coś już się wymsknęło, to okazać skruchę, ale i tak lubię szczerych ludzi. Nawet, gdy czasami powiedzą coś co mi się nie spodoba, albo wolałabym tego nie wiedzieć. Chyba zawsze lepiej znać prawdę, niż żyć w niewiedzy albo jeszcze gorzej - z jakimiś fałszywymi informacjami.
Dobra, Raven zaplusowała, ale Nataniel wręcz przeciwnie. Pewnie juz dziesiątki razy wspominałam, że nie ciepię sztywniaków, ale muszę to powtórzyć po raz kolejny. Życie jest po to, aby odkrywać i doświadczać coraz to nowych rzeczy. Nigdy nie zrozumię osób z mojej klasy, którzy tylko wkuwają, a potem żalą się jak to nic nie umieją, chociaż i tak piszą na szóstki. Nataniel może i nie narzeka, ale na pewno nie za wiele ma z życia.
Wybacz, że mój komentarz jest dziś taki nieskładny, ale jestem niebywale zmęczona minionym tygodniem. Mam nadzieję, że wena wkrótce do Ciebie wróci i uraczysz nas jakimś rozdzialikiem. W sumie każdego ostatnio dopada rozleniwienie, nawet mnie. Więc w zupełności Ci się nie dziwię.
Życzę, żebyś jak najszybciej powróciła do starej formy oraz aby pogoda i humorek dopisywały. Pozdrawiam i do zobaczenia! :*
Witaj! No ja podobnie jak ty miałam ostatnio wielkie braki. Tylko że u mnie było to spowodowane nawałem materiału w szkole. A i jeszcze mamy niedługo dni otwarte więc jest jeden wielki bajzer. A i jeszcze ostatnio nieco słoneczko wyszło więc chęci robienia czegokolwiek poszły się bujać.
OdpowiedzUsuńWspółczuję Holly tego kataru. Takie niby nic, a jednak wyraźniej utrudnia ludzkie życie. Zaczerwieniony nos i cieknąca woda z nosa to prawdziwa udręka.
Ach. Lysander jak zawsze gubi wszystko i wszędzie. No cóż. Taki typ.
Duncan jak zawsze jak najbardziej na plus. Jak można go nie kochać?
Nataniel. Myślę, że trochę przesadza. No bo przecież co za dużo to niezdrowo. Rozumiem, że można dużo pracować ponieważ ma się sporo obowiązków, ale bez przesady. Odpoczynek dla mózgu też jest konieczny. A przecież istnieje jeszcze inne życie poza książkami i stertami papierów.
No cóż. Chyba na tym zakończę mój komentarz. Jeszcze daje mi się we znaki ostatnia harówka, więc nie jestem do końca pewna czy jest to jakieś logiczne i z sensem. Ale jest :D
Tak więc pozdrawiam cię gorąco, życzę mnóstwo weny twórczej, energii do pisania, ciągle dobrego humoru i wszystkiego dobrego. (prawie jakbym życzenia urodzinowe składała :D)