Spis lektur obowiązkowych

czwartek, 5 maja 2016

Droga (nie) do miłości: Rozdział 36
„Niektórzy ludzie mówią, że umieranie w samotności jest gorsze niż sama śmierć. Może powinni spróbować samotności za życia.”
~J. C. Whaley

     Oparłam czoło o chłodną stal, z której został zrobiony znak drogowy. Silny podmuch rozwiewał moje włosy oraz poły ciemnozielonej kurtki. Wzdrygnęłam się, kiedy wiatr wdarł się pod odzienie wierzchnie i począł agresywnie dotykać skóry ukrytej za cienką koszulą. Conversowa torba zawierała w sobie wyłącznie trzy zeszyty, a ciążyła mi, jakbym nosiła w niej kamienie bądź cegły.
     Byłam wykończona. Przestałam kichać i kaszleć, ale cały weekend przeleżałam w łóżku z zatkanym nosem. Oka nawet nie zmrużyłam, a mama zamknęła krople do udrożniania dróg oddechowych w komodzie w sypialni, ażebym przypadkiem nie sięgała po nie nazbyt często. Skoro postanowiła się nade mną pastwić, to w ramach rekompensaty mogła chociaż pozwolić swojej jedynej córce zostać w domu, w celu zregenerowania sił. Sarah należała do bezwzględnych sadystów i bardzo lubiła się tym szczycić, co udowodniła podczas śniadania. Z uśmiechem pełnym samozadowolenia oznajmiła, iż zaraz po lekcjach odbierze mnie ze szkoły, ponieważ miałam umówioną wizytę u psychologa. Powiedziałabym, że już gorzej nie będzie, jednak bałam się, że meteoryt spadnie mi na głowę.
     - Holly!
     Usłyszałam szczęśliwy wrzask, a moment później coś ciężkiego rzuciło się na moje plecy. Jęknęłam z bólu, gdy głowę docisnęłam do metalowej rurki. Wiedziałam, że powinnam w porę ugryźć się w język. Nie zrobiłam tego, a karę najwyższej wagi dostałam wyjątkowo szybko – zesłanie Raven to najgorsze, co ten pochrzaniony los mógł uczynić.
     - Jak dzisiaj się czujesz? – Zachrypnięty głos wtargnął wprost do ucha, wywołując na ciele nieprzyjemne dreszcze.
     - Dopóki się nie pojawiłaś, było całkiem znośnie – mruknęłam, próbując odsunąć Black.
     - Ja także cieszę się na twój widok – zaszczebiotała wesoło.
     Powoli odwróciłam się przodem do różowowłosej. Na jej twarzy widniał szeroki uśmiech, ukazujący dwa rzędy równych, białych zębów. Podejrzliwym wzrokiem zlustrowałam dziewczynę, jakby w obawie, iż zaraz wyciągnie zza pleców bombę albo granat. Kiedy Raven kipiała dobrym humorem, można zbierać zakłady dotyczące najbardziej prawdopodobnego kataklizmu, który wydarzy się za plus-minus pięć minut. W powietrzu pojawiła się silna woń krwi niewinnym ofiar oraz raniący uszy krzyk przerażenia. Tak, dzisiaj naprawdę powinnam zostać w łóżeczku, po uszy opatulona ciepłą kołdrą.
     Żółty autokar stanął na prowizorycznym przystanku, blokując jeden pas ruchu. Weszłyśmy do środka, rzucając starawemu kierowcy zdawkowe dzień dobry. W pojeździe siedziały jedynie trzy osoby, nie licząc pana Warnera. Zajęłyśmy miejsca na samym tyle.
     - Dlaczego nie jedziesz z Holdenem? – zagaiła dziewczyna, przyklepując grzywkę sięgającą połowy czoła.
     Wzruszyłam niedbale ramionami i odwróciłam głowę w stronę okna.
     - Czyżby pierwsza kłótnia została odhaczona?
     - Nie – mruknęłam pod nosem. Sprzeczkę numer jeden zaliczyliśmy jeszcze przed rozpoczęciem związku, ale o tym nie chciałam wspominać. Poza tygodniem milczenia obeszło się bez większych szkód.
     Szczerze powiedziawszy, nie wiedziałam, co podkusiło mnie do jechania autobusem. Może gdzieś głęboko w podświadomości obawiałam się konfrontacji z Duncanem? Przez weekend kilka razy dzwonił i wysłał dwanaście wiadomości, lecz na żadną nie odpowiedziałam. Czułam się bardzo źle oraz rozsiewałam aurę niezadowolenia, którą nie chciałam zarazić chłopaka. Powinien cieszyć się z wygranego meczu i nie przejmować się moim złym stanem zdrowia.
     - Opuszczam dzisiejszy trening – oświadczyłam, w dalszym ciągu wbijając spojrzenie w krajobraz za szybą.
     - Powód…
     - Wizyta u psychologa.
     Chłodna dłoń spoczęła na moim udzie w pokrzepiającym geście. Znałam Black krótko, ale na każdym kroku doświadczałam jej wsparcia przeplatanego troską. Nigdy nie znalazłam przyjaciela z prawdziwego zdarzenia, ale byłam pewna, że ludzie sobie bliscy postępują właśnie tak jak różowowłosa. Obecność tej niezrównoważonej oraz wybuchowej wariatki napawała mnie optymizmem. Możliwe, iż to dzięki niej dałam radę odgonić Drugą Holly na dalszy plan.
     Splotłam kościste palce Raven, na których nosiła kilka srebrnych obrączek, ze swoimi.
     Dlaczego wcześniej nie skręciłam w boczną uliczkę, gdzie przerażająca metalówa siedziała na kuble śmieci i beztrosko machała nogami przyodzianymi w glany? Zapewne wtedy moja psychika nie uległaby niekorzystnym mutacjom, a ja widziałabym świat przez bladoróżowe okulary.


     Mężczyzna w średnim wieku skończył rysować na ciemnozielonej tablicy prowizoryczny układ pokarmowy człowieka i przystąpił do oznaczania strzałkami poszczególne jego części. Ze skupieniem próbowałam skopiować rysunek do zeszytu, aczkolwiek z marnym skutkiem. Moje zdolności plastyczne okazały się jeszcze mniejsze niż pana Johnsona. Zwróciłam wzrok w lewą stronę, gdzie siedziała Black. Jej twarz wykrzywił grymas obrzydzenia, aczkolwiek dzielnie próbowała przerysować część anatomii człowieka. Wychyliłam się, trzymając jednocześnie blatu ławki, aby przypadkiem nie upaść z łoskotem na podłogę. Szkic autorstwa nastolatki prezentował się naprawdę dobrze.
     - Ej – szepnęłam, chcąc zwrócić uwagę koleżanki. Kiedy ta spojrzała na mnie kątem oka, kontynuowałam – pomożesz mi z tym?
     Westchnęła cierpiętniczo, jednak wyciągnęła dłoń po zeszyt. W podzięce posłałam jej delikatny uśmiech.
     Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Uwaga całej klasy zwróciła się w stronę wyjścia z pomieszczenia. Nauczyciel biologii odłożył kredę na biurko. Po otrzepaniu rąk z białego pyłu, podszedł do skrzydła wykonanego z ciemnego drewna i otworzył je.
     - Dzień dobry. Mogłabym zająć dosłownie minutkę? – Usłyszałam uprzejmy głos jakiejś dziewczyny.
     - Skoro to takie ważne – mruknął pan Johnson, przepuszczając w drzwiach niewysoką brunetkę. Od razu rozpoznałam w niej zastępczynię Nathaniela. Mimowolnie zmrużyłam oczy, wbijając złowrogie spojrzenie w promienny uśmiech nastolatki, która stanęła na środku.
     - W piątek odbędzie się bal halloweenowy. Tematem przewodnim jest Krwawy bankiet u Draculi. Każda z klas ma za zadanie przygotować jedną potrawę, inspirowaną świętem. W ramach konkursu zostanie wytypowane najlepsze danie, a na zwycięzców czekają atrakcyjne nagrody. Przyjęcie zacznie się o godzinie dziewiętnastej. Obecność w przebraniach – obowiązkowa. Naradźcie się między sobą, kto będzie gotował. No i najbardziej pokrzepiająca sprawa, w tym dniu nie będzie zajęć.
     Dziewczyna kiwnęła lekko głową w stronę wykładowcy, po czym opuściła salę. Cisza, która dotychczas wisiała nad głowami uczniów, przerodziła się w szepty, a czasami niezadowolone pojękiwania.
     - Kto pichci? – zagaił prześmiewczo Dake, zajmujący ostatnią ławkę przy oknie.
     - Ty – rzuciła Raven i wychyliła się, aby zobaczyć reakcję kolegi.
     - Zgłupiałaś? – warknął. – Przecież ja tosty przepalam.
     - Razem z Holly ci pomożemy. – Różowowłosa zacisnęła dłonie w pięści i uniosła je do góry. – Nie wiem, co to za nagroda, ale musimy ją wygrać.
     Przez dłuższy moment wpatrywałam się w nastolatkę z enigmatycznym wyrazem twarzy. Wprost nie mogłam uwierzyć, że zgłosiła mnie oraz Morgana do tego idiotycznego konkursu. Podobnie jak blondyn, miałam dwie lewe ręce do gotowania, a szczytem mych umiejętności było podgrzanie pizzy w mikrofali. To się po prostu nie mogło udać, choćby zechciał nam pomóc sam Gordon Ramsay.
     Dźwięk dzwonka kończącego szóstą lekcję wywołał znacznie większe poruszenie niż zbliżający się bal. Zabrałam z ławki Raven swój zeszyt, po czym zapakowałam go wraz z niewielkim piórnikiem do torby. Cała klasa wypłynęła na zatłoczony korytarz. Tłum kierował się w stronę klatki schodowej i tylko nieliczni postanowili przeczekać najgorsze chwile – w tym ja oraz Black. Usadowiłyśmy się na ławce przy wejściu do biblioteki. Z cierpiętniczym westchnięciem klapnęłam na ciemne deski.
     - Cześć wam. – Uniosłam głowę, chcąc dostrzec nowoprzybyłą osobę. Przed nami stała roześmiana Sucrette. – Macie teraz lekcje na tym piętrze?
     - Nie, na razie czekamy, aż ta hołota się przerzedzi – odparła różowowłosa, ruchem głowy wskazując na tłoczących się przy schodach uczniów.
     - Dosiądę się do was, co? – Zasiadła na skraju prowizorycznej ławeczki. – Słyszałyście o imprezie z okazji Halloween?
     - Taa… – mruknęłam posępnie. – Zostałam wciągnięta w niebezpieczną zabawę kulinarną. Od razu mówię, że w moim domu gotować nie będziemy. Jeszcze tego by brakowało, żebym nie miała dachu nad głową.
     - Spoko, spoko, nie irytuj się tak, bo ci czaszkę rozsadzi.
     - Grabisz sobie, Raven – wysyczałam przez zaciśnięte z wściekłości zęby.
     - Spotkamy się u mnie. Jest najbliżej do szkoły, więc przy odrobinie szczęścia damy radę donieść potrawę w jednym kawałku.
     - Zajmujecie się konkursem? Od nas zgłosiła się Debrah i Reid. Oboje są zmotywowani, gdy w grę wchodzi nagroda.
     - Och, z nami nie mają szans, prawda, Wood? – Różowowłosa szturchnęła mnie łokciem.
     - A tak w ogóle, Holly, Castiel o ciebie pytał. – Spojrzałam na brunetkę z nieukrywanym zainteresowaniem. Nie rozmawiałam z młodszym Holdenem od czasu rozpoczęcia roku szkolnego, a i nigdy nie wyczułam od niego przyjaznych zamiarów. Wręcz przeciwnie – parokrotnie dawał do zrozumienia, że obchodziłam go tyle, co zeszłoroczny śnieg i najbardziej ucieszyłby się, gdybym nie pogłębiła znajomości z jego bratem.
     - Co chciał? – warknęła Raven, w której także słowa Su wzbudziły zaciekawienie.
     - Podobno Duncan znowu rozsiewa rządzę mordu, bo nie kontaktowałaś się z nim przez cały weekend. Osobiście go nie widziałam, ale spotkałam Corey’a przy sklepiku. Wyglądał dość niemrawo i nawet nie zwrócił na mnie uwagi.
     - Tak, jakby wcześniej obchodziła go twoja egzystencja – żachnęła się Black.
     - Przyjaciółmi nie jesteśmy, ale jak powiedziałam do niego cześć, to zawsze się uśmiechał. A dzisiaj nic, zero. Gapił się na ścianę obok, jakby Jezus mu się objawił.
     Zaniepokoiłam się zaistniałą sytuacją. Byłam przygotowana na złość Holdena od momentu, kiedy nie odebrałam pierwszego połączenia, a zaraz potem zignorowałam SMS-a. Jednakże nie chciałam, by chłopak przeze mnie wyżywał się na kolegach. Myślałam, że powinien razem z nimi cieszyć się ze zwycięstwa, a tym czasem, dzięki mojej głupocie, doprowadziłam do małego armagedonu.
     - Pogadam z nim później – westchnęłam. Poprawiłam torbę, ponieważ zsunęła się z ramienia, po czym, widząc, że ludzie przestali już tłoczyć się pod klatką schodową, ruszyłam w stronę drzwi. Czekały mnie zajęcia z twórczego pisania i miałam ogromną nadzieję, iż konieczność stworzenia wybitnego listu miłosnego pomoże mi w zebraniu myśli. Wszakże nie pójdę do wygłodniałego lwa bez wcześniejszego przygotowania mowy, która powinna chociaż względnie zmniejszyć gniew okrutnika.


     Przez cały dzień nawet nie zbliżyłam się do Duncana. Nie minęłam na korytarzu ani jednej roztrzęsionej osoby, co świadczyło, że chłopak albo zaszył się w ciemnym kącie i nosa z niego nie wystawiał, albo najzwyczajniej w świecie wrócił do domu. Nasze liceum ze wszystkich sił próbowało zabezpieczyć się przed ucieczkami zdemoralizowanych nastolatków, aczkolwiek nawet po dwóch miesiącach nauki w tej szkole znalazłam kilka miejsc, które oferowały możliwość łatwego oraz przyjemnego dania dyla z nudnych lekcji. Skoro taka nowicjuszka nie miałaby większych problemów z zerwaniem się, to co dopiero człowiek z kilkuletnim doświadczeniem.
     Wyjęłam z szafki cienką kurtkę o barwie zgniłej zieleni i zapakowałam do torby podręcznik do socjologii. Jutro miałam z tego przedmiotu pierwszy test i ku mojemu zdziwieniu nie zapomniałam o nim. Najwyraźniej robiłam postępy.
     Łokciami przepychałam się przez rozentuzjazmowany tłum. Większość klas o tej godzinie kończyła lekcje. Wyłącznie członkowie klubów sportowych zostawali na treningach. Nie przepadałam za sportem i do drużyny siatkówki zapisałam się jedynie ze względu na Raven. Aczkolwiek dzisiaj o wiele bardziej wolałam biegać na sali gimnastycznej i odbijać piłkę, aniżeli rozmawiać z doktorem Connolley’am.
     Wyszłam na dziedziniec, gdzie od razu powitał mnie jesienny wiatr. Zapięłam kurtkę, chcąc chociaż trochę ograniczyć wichrowi dostęp do mojego ciała. Patrzyłam pod nogi, z wątpliwą gracją omijając niewielkie kałuże. Notorycznie na kogoś wpadałam i słyszałam za sobą niepochlebne epitety, które ignorowałam. Niespiesznie szłam naprzód, co raz bardziej denerwując się widokiem zbliżającej się bramy. Biały Jeep został zaparkowany tuż za nią. Mama znała mnie jak nikt, toteż zdawała sobie sprawę, że mogłam uciec przed wizytą u psycholog, gdyby tylko nadarzyła się do tego okazja.
     Z impetem uderzyłam w coś twardego. Przez nagłe zderzenie straciłam równowagę i upadłam na chodnik. Szczęście w nieszczęściu, że kałuża umiejscowiła się metr dalej. Poczęłam rozmasowywać bolące czoło, krzywiąc się przy tym znacznie.
     - A kogóż to moje oczy widzą?
     O nie! Proszę, niech przede mną stanie Szatan. Zniosłabym nawet jego zastępy piekielne. Tylko, żeby to nie był…
     - Przed przeznaczeniem nie uciekniesz, krasnalu. – Usłyszałam ociekający kpiną oraz złością głos, zdecydowanie bliżej niż się tego spodziewałam.
     Uniosłam niepewnie powieki. Kucał przede mną w całej swojej okazałości. Ciemne włosy okalały jego pociągłą twarz i zdawały się jeszcze bardziej podkreślać, już i tak dobrze widoczne, kości policzkowe. Blade wargi zacisnęły się w wąską kreskę, tłumiąc cały arsenał szkaradnych przekleństw. Spojrzenie czarnych oczu przenikało moją wystraszoną osóbkę na wskroś. Niemal czułam, jak wkradło się do organizmu przez dziurkę od nosa i rozpoczynało destrukcję wewnętrznych organów. Najpierw zabrało się za gnębienie serca, które biło nad wyraz szybko i za nic w świecie nie mogłam tego zmienić.
     Długie palce zacisnęły się na mojej żuchwie. Przenikające zimno owiało całą twarz. Jego dłonie były niczym lód, który boleśnie szczypał każdy milimetr skóry. Mocno mną szarpnął, zmniejszając odległość pomiędzy nami do kilku nic nieznaczących centymetrów. Głośno przełknęłam ślinę. Bałam się jak cholera i nawet najbardziej krwawy horror nie wzbudzał we mnie emocji o tak kolosalnej wielkości.
     - Dlaczego mnie unikasz? – wysyczał przez zaciśnięte zęby.
     - Chciałam z tobą pogadać, ale…
     - Wiesz, że nie o to pytam – warknął, mocniej chwytając dolną szczękę i potrząsając całą moją głową. Jęknęłam cierpiętniczo.
     - Byłam chora – mruknęłam.
     Przymknął powieki, a jeden z kącików ust uniósł niemrawo. Odwrócił twarz. Długie włosy zakryły całe oblicze chłopaka, przez co nie mogłam dostrzec malujących się na nim uczuć.
     - Kurwa – rzucił pod nosem, po czym zabrał dłoń i niespiesznie podniósł się do pionu.
     Przez krótką chwilę wyczekiwałam jakiejkolwiek reakcji z jego strony. Stał nieruchomo – możliwe, iż nawet nie oddychał – i patrzył na mnie wyczekująco. Podniosłam się z ziemi. Któraś kość strzeliła głośno, ale zignorowałam ją. Ukradkiem zerknęłam na bramę, za którą w dalszym ciągu stał biały SUV. Dlaczego Sarah nie posiadała tak bardzo wypracowanego matczynego instynktu, ażeby móc porozumiewać się ze swoimi dziećmi telepatycznie? W zaistniałej sytuacji jej pomoc okazałaby się niezbędna.
     - Nie idziesz na trening? – spytał. Wyglądał na trochę spokojniejszego, lecz oczy nadal miał zwężone.
     - Mam wizytę u psychologa – odparłam, uciekając wzrokiem na bok. Czułam, że policzki przybierały odcień czerwieni wywołanej zażenowaniem.
     - Po co?
     - A w jakim celu chadza się do psychologów? – żachnęłam się. Nie zdołałam w porę ugryźć się w język.
     Jedynie Raven wiedziała, że moja psychika szwankowała. Choroba umysłu nie należała do rzeczy, którymi powinno się szczycić na prawo i lewo.
     Niechętnie spojrzałam na bruneta, ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem. Chciałam zobaczyć jego reakcję; dowiedzieć się, co o tym myślał. W końcu wieść, że dziewczyna, z którą się związał nie była całkowicie normalna, u większości osób mogła zrodzić wzburzenie, wręcz odrazę.
     Duncan nadal zachował kamienną twarz. Jakbym właśnie mu oświadczyła, że mieliśmy październik, a za dwa tygodnie nadejdzie listopad. Cała sprawa go obeszła – albo dobrze to maskował. Denerwowałam się. Pragnęłam znać jego myśli. Nawet, gdyby miał mnie odrzucić i zakończyć naszą znajomość. Wolałam okrutną prawdę, niźli piękne kłamstwa i wymuszoną troskę. Westchnęłam przeciągle, po czym rzuciłam lekko podirytowana:
     - Powiesz coś wreszcie?
     - Nie mam takiej potrzeby.
     Wzdłuż kręgosłupa przeszła parada niewidzialnych mrówek. Zabrakło jedynie rozchodzącej się w powietrzu gry orkiestrowych instrumentów oraz wesołych pokrzykiwań. Prychnęłam pod nosem. Czułam, że tak to się właśnie skończy, dlatego wolałam pewne sprawy zachować w sekrecie. Jaka ja byłam naiwna, wiążąc się z kimś pokroju Holdena. Jego empatię można porównywać do inteligencji muchy. Teoretycznie powinna istnieć, ale czy jakiekolwiek rozumne stworzenie żarłoby gówno?
     - Dobra, pojęłam aluzję.
     Kurczowo złapałam za ramię torby i chciałam jak najszybciej wyminąć chłopaka. Nawet perspektywa dwugodzinnego przebywania z Connolley’am napawała mnie większym optymizmem niż próba dalszego prowadzenia tej marnej podróbki konwersacji.
     - Ej, poczekaj. – Duncan objął moją talię ramieniem. Nawet na niego nie spojrzałam. Spodziewałam się zobaczyć kpiarski uśmieszek, a tego bałam się najbardziej.
     Pierwsza wielka miłość, kpiąca z twojej depresji. No ładnie zaczęłaś liceum. Chyba bardzo tęsknisz za zamkniętymi drzwiami, co? Spokojnie, zaraz możesz wrócić do swojego habitatu. Pozwól mi tylko porozmawiać z doktorkiem przez pięć minut, proooszę.
     - Będzie dobrze – mruknął, opierając brodę na mojej głowie.
     - Tak, na pewno – powiedziałam ledwo słyszalnym głosem. Z całych sił starałam się nie rozpłakać. W gardle pojawiła się ogromna gula, utrudniająca swobodne przełykanie śliny. Cholera, znowu to zrobiłam. Znowu wyszłam z założenia, że choroba psychiczna wszystko zaprzepaści. Znowu pochopnie wyciągnęłam wnioski. Czy kiedykolwiek z głową uniesioną wysoko do góry oraz pewnym spojrzeniem, stanę przed lustrem i uznam swoje życie za szczęśliwe? Dostałam ogromną szansę – nowe liceum. Znalazłam pierwszego przyjaciela, zakochałam się, a mimo to nadal czegoś mi brakowało. W dalszym ciągu marudziłam i użalałam się nad sobą, a przecież do niedawna nawet nie myślałam o tej pieprzonej depresji. Kara za ignorowanie Drugiej Holly właśnie nadeszła?
     Duncan odsunął się, a ja nazbyt szybko zaczęłam iść w kierunku wyjścia z terenu szkoły. Nie odwróciłam się. Widok chłopaka mógłby wywołać nieustającą falę płaczu. Znalazłabym się na przegranej pozycji, gdyby psycholog zobaczył mnie zaryczaną. Nie dałabym wówczas rady wytłumaczyć, że to tylko chwilowy upadek i już zdążyłam się podnieść.
     Wsiadłam do Jeepa, uprzednio rzucając torbę na tylną kanapę. Posłałam mamie krótki uśmiech na powitanie.
     - O czym rozmawialiście? – zagaiła z wyraźnym zainteresowaniem. Moja rodzicielka była sadystką, maniakiem porządku oraz artystką, a to wszystko splotła ze sobą nicią wścibskości. Tworzyła najgorsze połączenie i za nic w świecie nie wiedziałam, co też podkusiło tatę do związania się z tak upierdliwą kobietą.
     - Nic szczególnego – rzuciłam na odczepne.
     - Nie chcesz, to nie mów – warknęła, próbując przybrać maskę obojętności.
     Zaśmiałam się pod nosem. Zdenerwowana Sarah zawsze mnie rozśmieszała. Targana gniewem nadymała policzki i marszczyła nos. Wyglądała niczym pięcioletni bachor, któremu odmówiono lizaka.
     Niespełna godzinę później zatrzymałyśmy się przed niewielką kliniką. Nabrałam powietrza w płuca i wypuściłam je z głośnym świstem. Próbowałam uspokoić skołatane nerwy, aczkolwiek nieudolnie. Nadal stresowałam się wizytą, która nieubłaganie zbliżała się wielkimi krokami. Wytarłam wilgotne dłonie o kraciastą spódniczkę. Niedbale rzuciłam podręcznik z socjologii na deskę rozdzielczą, po czym wyszłam z pojazdu.
     Biały budynek prezentował się nad wyraz nowocześnie, sprawiając wrażenie chłodnego i raczej nieprzyjemnego miejsca. Uważałam, iż poradnie psychologiczne powinny wyglądać przyjaźnie, ażeby chociaż w małym stopniu pokrzepiać ludzi muszących do nich chadzać. Najwyraźniej doktor Connolley miał na ten temat odmienne zdanie, dlatego swoją przychodnię stworzył na wzór sterylnej posiadłości, której zadaniem było wyłącznie istnieć.
     Mama przepuściła mnie w drzwiach. Od razu skierowałyśmy się w stronę kontuaru wykonanego z ciemnego drewna. Siedziała za nim młoda kobieta, z uporem maniaka wertująca dziennik oprawiony w grubą okładkę.
     - Dzień dobry. Jesteśmy umówione na wizytę – zaczęła Sarah, uśmiechając się sztucznie. Rodzicielka wychodziła z założenia, że jeżeli chciało się uzyskać jakieś informacje, należało być możliwie jak najbardziej uprzejmym – a wręcz wchodzić komuś w tyłek.
     - Jak nazwisko? – zapytała sekretarka, wlepiając spojrzenie w duży monitor.
     - Holly Stanley.
     - Na siedemnastą? – Mama skinęła głową na potwierdzenie. – Przykro mi, ale doktor ma półgodzinne opóźnienie. Może zechcą panie przez ten czas skorzystać z kawiarenki?
     - W sumie to niegłupi pomysł, jestem głodna – mruknęła Sarah, spoglądając w stronę pustego bufetu.
     - Polecam sernik na ciepło – rzuciła młoda kobieta, puszczając do mnie oczko. Czy to miał być rodzaj aluzji do mojej wagi?
     Udałyśmy się do prowizorycznej restauracji. Oprócz nas oraz dwóch pracownic w klinice nikogo nie było. Skąd zatem takie opóźnienie – nie wiedziałam, aczkolwiek, jeżeli z gabinetu wyjdzie niewiasta o pięknej urodzie, to wzbudzi we mnie podejrzenia.
     Dla zabicia czasu grałam na telefonie, udając jednocześnie, że zaciekawiłam się historią mojej mamy. Z poruszeniem opowiadała o klientce, dla której robiła cztery zdjęcia różnorakich pejzaży i żaden nie przypadł jej do gustu. Starsza pani zażądała piątej próby, ale nie zapłaciła za poprzednie, toteż Sarah jej odmówiła.
     - Rozumiesz to? Ludzie potrafią być bezczelni!
     - Atlantydy takimi stwierdzeniami nie odkryjesz – mruknęłam całkowicie skoncentrowana na zabijaniu zombie.
     - Przepraszam – zerknęłam na sekretarkę, stojącą w drzwiach – doktor jest już wolny i zaprasza do siebie.
     A niech to szlag! Nie zobaczyłam, kto wychodził z jego gabinetu!
     Chciałam schować komórkę do kieszeni, ale powstrzymały mnie krótkie wibracje. Spojrzałam na ekran, gdzie pojawiła się biała koperta, informująca o dostaniu SMS-a. Początkowo nie zamierzałam sprawdzać wiadomości. Byłam pewna, że to operator sieci albo znów wygrałam jakiś konkurs. Jednakże do podjęcia odmiennej decyzji popchnął mnie jakiś płomyk, który nagle zaświtał w mojej głowie. Światełko nadziei, że może Raven postanowiła okazać wsparcie albo poinformować o nadchodzącym meczu.
     Od: Duncan
     Treść: Wierzę w ciebie.
     Zamrugałam pospiesznie z niedowierzenia. Jeszcze kilkakrotnie przeczytałam to jedno zdanie, napełniające mnie optymizmem. Czułam nowe siły, przepływające przez moje ciało.
     - Holly, idziesz wreszcie? – Za sprawą zniecierpliwionego głosu rodzicielki boleśnie powróciłam do rzeczywistości.
     - Tak. Już, tylko… – urwałam, ponownie zagłębiając się w wiadomość.
     - Co się z tobą dzieje, dziecko?
     Te trzy wyrazy uczyniły więcej niż czułe pocałunki, czy żarliwe wyznania nieprzeminionej miłości. Holden w niesprzyjających warunkach dowiedział się o moich problemach. Nie był na to w ogóle przygotowany – spadło niczym grom z jasnego nieba. A pomimo tego, stanął na wysokości zadania i dalej chciał mnie wspierać. Na pewno zdawał sobie sprawę z trudnej drogi, przed jaką zostaniemy postawieni. Albo przejdziemy ją razem i umocnimy nasz związek, albo zwątpimy już na samym starcie i nasze ścieżki się rozejdą. Westchnęłam z niemocy na samą myśl o utracie Duncana. Przywiązałam się do niego. Tylko nie pojmowałam, dlaczego tak prędko przyszło nam podejmować trudne decyzje. Początek związku powinien ociekać sielanką, a tymczasem oboje nie byliśmy pewni jutra.
     Weszłam do pokoju doktora Connolley’a. Mężczyzna wygodnie rozsiadł się na swoim czarnym fotelu. Ręce miał skrzyżowane za głową, a spojrzenie wbite w biały sufit. Mój psycholog nie miał na karku nawet czterdziestu lat i przede wszystkim nie wyglądał jak absolwent wyższej uczelni. Bardziej przypominał niedoszłego rockmana, którego zespół rozpadł się tuż przed pierwszą trasą koncertową. Każdy członek poszedł w innym kierunku, a Connolley – za namową rodziców – zapisał się na studia. Sytuacja niczym z marnej komedii, aczkolwiek tak właśnie wyglądała młodość doktorka. Często opowiadał mi o swoich licealnych podbojach oraz tatuażach, które miały dla niego większą wartość niż dwie byłe żony, bo nie znikały po roku znajomości z brylantowym pierścionkiem na palcu oraz pięcioma złotymi naszyjnikami wokół szyi. Nie zrażał mnie do siebie tymi nudnymi opowiastkami, gdzie na siłę wciskał jakiś marny morał. Aczkolwiek raz chciałam wypchnąć go przez okno, kiedy porównał moją osobę do jakiejś ćpunki, z którą sypiał za narkotyki. Podobno to przez budowę ciała oraz kolor oczu, ale nie chciałam w to wierzyć. Facet po prostu pragnął za wszelką cenę mnie urazić, ponieważ określiłam wytatuowaną na jego ramieniu Myszkę Miki mianem lamerskiej.
     - Dobry – rzuciłam, po czym skierowałam się w stronę czarnej kanapy. Zasiadałam na niej zawsze, kiedy przychodziło do dwugodzinnych zwierzeń.
     - Co cię tutaj sprowadza? – zapytał standardowo. Connolley naprawdę bardzo lubował się w irytowaniu ludzi. Decyzje jego byłych żon o ucieczce zaraz po wzbogaceniu się nie należały do kuriozalnych. Z całą pewnością mogłam stwierdzić, iż postąpiłaby tak każda zdrowa na umyśle kobieta – nawet ja, chociaż psychika trochę mi szwankowała.
     - To samo, co tydzień temu – mruknęłam.
     Mężczyzna zaśmiał się pod nosem. Wyprostował się na fotelu niczym struna i oparł brodę na splecionych palcach.
     - Naprawdę nie chcesz tutaj przychodzić? Przecież jestem dla ciebie taki miły.
     - Podyskutowałabym na ten temat.
     - Z wami, nastolatkami, rozmawia się najtrudniej. Jesteście ślepo zapatrzeni w swoje ideały, a tłumaczenie wam czegoś, to jak rzucanie grochem o ścianę. Ale ty, Holly, stanowisz jeden z najtrudniejszych przypadków, jakie dotychczas leczyłem.
     - Ach, tak? A to dlaczego? – Założyłam nogę na nogę i oparłam łokieć na zagłówku kanapy.
     - Nie zamykasz się w sobie. Zawsze, gdy tu przyjeżdżasz, mam wrażenie, że pragniesz mnie zabić.
     - Z tym muszę się zgodzić. Zwłaszcza po porównanie do prostytutki.
     - Ćpunki – poprawił mnie, unosząc palec wskazujący, jakby odkrył coś nadzwyczajnego.
     - Uprawiającej seks za narkotyki, więc to prostytutka. – Wzruszyłam niedbale ramionami.
     - Ćpająca prostytutka, pasuje? – Kiwnęłam głową na potwierdzenie. – Widzisz? Cierpisz na depresję, a mimo to nie siedzisz w kącie z tuzinem paczek chusteczek, tylko dzielnie wykłócasz się o swoje racje. Przybierasz pozę zbuntowanej dziewczyny. I to właśnie tak bardzo utrudnia moją pracę. Nie dajesz do siebie dotrzeć.
     - Mam chłopaka – oświadczyłam nagle.
     - C-co?
     - No miałam się zwierzać.
     - Tak, ale…
     - Znalazłam chłopaka. Myślę, że to człowiek stworzony dla mnie, chociaż momentami się go boję. Nie okazuje uczuć i nie wiadomo, o czym myśli. Zaprzyjaźniłam się też z Raven. Już o niej opowiadałam.
     - Różowowłosa fanka glanów?
     - Tylko na wychowanie fizyczne i trening zakłada inne obuwie. Chociaż myślę, że jak by mogła, to i grałaby w tych buciorach.
     - Czyli twoje życie zaczyna się stabilizować.
     - Chyba tak.
     Dalsza część wizyty przebiegła nad wyraz szybko. Connolley zaparzył sobie kawy, a dla mnie zrobił zieloną herbatę. Z jego gabinetu po raz pierwszy wyszłam uśmiechnięta, co wywołało zaskoczenie u mamy. Czułam, iż teraz będę gotowa, aby pewnym krokiem stąpać na przód. Kto by się spodziewał, że zmiana nastawienia względem psychologa przyniesie tak ogromne korzyści?

♥ ♥ ♥ ♥

5 komentarzy:

  1. Witaj! Na wstępie chyba powinnam zaznaczyć, że bardzo przypadł mi do gustu ten rozdział. Jest taki żywszy i, jakby to ująć, więcej się w nim dzieje, niż w ostatnich Twoich postach.
    Rozumiem zachowanie Holly, gdyż sama przechodziłam podobny okres w życiu. Znaczy, cały czas mam nawroty, ale to - na szczęście - nie to samo, co dawniej. Chociaż, uważam, iż to jedno zdanie, wyjaśniające swoją niedyspozycję mogłaby Duncanowi wysłać. Jak sobie czytałam opis Holdena, to tym razem w mojej wyobraźni pojawił się zupełnie inny chłopak. Całkowicie zmienił swój zewnętrzny wygląd, ale to wyszło mu na lepsze. Podobnie jest z charakterem. Właściwie, nie wiem czego się spodziewałam, ale chyba jakiegoś żarciku czy drwiącej uwagi A tu nic. Czasami milczenie jest lepsze, niż jakiekolwiek słowa, i w tej sytuacji to się sprawdziło.
    Charlotte wydaje mi się w Twoim opowiadaniu pożądniejsza i bardziej ułożona, niż w pierwotnej wersji gry. Może zawdzięcza to temu, iż nie obraca się w towarzystwie dziewczyn pokroju Amber.
    Perspektywa zbliżającego się halloweenowego balu brzmi niezwykle kusząco. Oczywiście Raven musiała podjąć decyzję za Holly i biednego Dake'a. Jestem ciekawa jakie danie wymyśli nasza trójka. No, i czy uda im się pokonać Debrę i jej znajomego. Może nie być łatwo, gdyż brunetka jest wnuczką dyrektorki, co daje jej jakieś przywileje. Czy ja tam widzę nazwisko tego gałgana Ramsaya? Droga Holly, uwierz mi, że nawet za sowitą dopłatą nie chciałabyś spędzić godziny na gotowniu pod nadzorem prawdziwego wysłannika piekieł. A nie sądzę, aby którakolwiek z naszych bohaterek chciała doznać poważnego uszczerbku na psychice.
    Duncan zachował się bardzo ładnie, wspierając naszą główną bohaterkę. Holly chyba nie myślała poważnie, ze chłopak zechce ją porzucić z tak błahych powodów. Musiałby być skończonym dupkiem, aby tak postąpić. To normalne, że zakochana osoba akceptuje wszystkie wady swojej drugiej połówki. Tak powinno być w każdym dojrzałym i poważnym związku. Nigdy nie uważałam Holdena za chłopaka doszczętnie zepsutego, dlatego takie zachowanie idealnie mi do niego pasuje.
    Doktor Connolley zostanie chyba jedną z moich ulubionych postaci w całym opowiadaniu. Swoją drogą, osatnio wiele osób, którym nie wyszło, a ich życiowe plany wzięły w łeb, zostają psychologami. Jeszcze niedawno, sama z chęcią zasiadłabym za biurkiem i wysłuchiwała problemów dzisiejszego społeczeństwa. Ale, jak to ja, zmieniam swoje zainteresowanie z dnia na dzień. Obecnie, jestem w zupełnej rozsypce, lecz jutro pewnie zamarzy mi się zostanie aktorką. I tak rozpoczyna się błędne koło.
    Pozostaje mi życzyć Ci wszystkiego co dobre. Aby wena już Cię nie opuszczała, a pogoda dopisywała. Pozdrawiam i do zobaczenia! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejka. Bardzo fajny rozdzialik. Bardzo mi się spodobał. A te głównie ze względu na postawę Duncana. Ale o tym za chwilkę. Od początku.
    Nie rozumiem dlaczego chłopak aż tak agresywnie podszedł do całego tematu z brakiem jakiegokolwiek odzewu. Rozumiem, że można się nieco zdenerwować, ale żeby aż tak. Z drugiej strony Holly mogła mu napisać jedną wiadomość, że nie wiem, jestem chora i nie mam ochoty na rozmowę. Ach te miłosne rozterki.
    Bal halloweenowy. Brzmi ciekawie. Oczywiście Raven nie byłaby sobą gdyby nie zaciągnęła swoich biednych znajomych do gotowania. Jestem ciekawa co wymyślą jako danie. Musi być coś strasznego. Jakiś rozcięty mózg czy coś w tym stylu. Tak. Moja kochana psychika seryjnego mordercy. Nic dziwnego, że wszyscy mi mówią abym była patologiem.
    Myślę, że Gordon Ramsay raczej by nie pomógł tylko wydawał ostre rozkazy na lewo i prawo połączone z przeróżnymi epitetami. Co raczej skończyłoby się katastrofą.
    I znów mamy piękne zachowanie Duncana. I właśnie za to go lubię. Niby tu taki zły i niedobry, ale jak trzeba to prawdziwym mężczyzną też jest. I co ona myślała? Że z nią zerwie bo dowiedział się kolejnej rzeczy o jej życiu? To normalne, że ludzie mają swoje wady i zalety, a zadaniem drugiej połówki jest kochać oba te aspekty. Moim zdaniem chłopak zachował się bardzo dojrzale wspierając dziewczynę.
    A na deser doktorek. No jak ja kocham takich pozytywnie nastawionych ludzi. Więcej ich w naszym społeczeństwie. Więcej. A nie tylko stare zgredy siedzący na tyłku co pierdzą w fotel i interesuje ich tylko to, aby wyrobić godziny.
    Tak więc pozdrawiam cię gorąco i życzę mnóstwa weny na przyszłość. Do następnego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej! Przepraszam, że poprzedniego rozdziału nie skomentowałam. Na razie tłumaczyć się nie będę, bo ciężko to obrać w słowa.
    Zazdroszczę Holly takiej wesołej duszyczki, jak Raven. Taki promyczek złota (a może i różu?) w szarym życiu. Ładnie się zachowała, dając takie małe wsparcie.
    W pewnym sensie rozumiem wściekłość Duncana. Ja sama strasznie się denerwuję, gdy ktoś, na kim mi zależy, nie odpisuje, nie oddzwania, nie daje znaku życia, a należę do osób wyjątkowo opanowanych. Natomiast myślałam, że chłopak należy do inteligentniejszych osób. "Po co?". Nie znoszę takich głupich pytań. Ale zachował się ładnie. Uroczo wręcz. Niby nic nieznaczący SMS, a jednak podnoszący na duchu. Zachował się, jak na porządnego faceta przystało.
    Coś tak gdybałam, że Holly może mieć depresję, ale nie byłam pewna w stu procentach. Do tej pory uważałam, że 'kursywowy' głos to tylko jej myśli. A tu proszę, o to i Druga Holly. Mam nadzieję, że z tego wyjdzie... lub pogrąży się w tym jeszcze bardziej.
    Jestem zła.
    Definitywnie.
    A Connoleya już kocham. Czasami zastanawiałam się nad tym, czy by nie zostać takim psychologiem. W sumie, to ów zawód jest na drugim miejscu rankingu "Kim będę, jak urosnę". W każdym razie, ciekawy ten doktorek. Chcę go więcej.
    Bardzo mi się spodobał ten rozdział. Był inny od poprzednich. Rozjaśnił wiele kwestii.
    Życzę weny i pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepraszam za długą nieobecność, ale mnie nie było i tyle ;(( Wow, Duncan potrafi pokazać pazurki jak chce! Ale moim zdaniem zbyt się rozkleił. Ja pierpapier, przecież to buntownik, a nie miękki wafel! No nic, czekam na nexta! :**

    OdpowiedzUsuń
  5. Cześć i czołem! Mam nadzieję, że nie stęskniłaś się za mną, bo w końcu znalazłam chwilę czasu by pomęczyć Cię swoim gadaniem o głupotach.
    Przyznać muszę, że musiałam się dobrą chwilę zastanowić o jaką kłótnię chodziło. Albo pamięć zaczyna mi szwankować, albo za długo mnie tu nie było, chociaż stawiałabym na to drugie. Nienawidzę nie mieć czasu. Na szczęście to tylko chwilowe. Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że kończę szkołę, a najbardziej raduje mnie świadomość, że nareszcie mogę czytać co tylko chcę i ile chcę, bez zastanawiania się, czy zdążę przeczytać nudną lekturę.
    No, ale wracając do głównego wątku, nie spodziewałabym się, że Holly będzie tak długo milczeć. Ja pewnie na jej miejscu wymiękłabym po najwyżej trzech dniach. Cóż. Jak to mi kiedyś ojciec powiedział: jeśli masz miękkie serce musisz mieć twardą dupę. Ja niestety mam i to i to miękkie.
    Cieszy mnie niezmiernie, że Holly i Raven trzymają się razem. Niesamowicie urzekła mnie postać różowowłosej i mam nadzieję, że utrzyma się to przez dłuuugi czas (czyt. do końca).
    Gdy nasza bohaterka wpadła na Holdena w mojej głowie zabrzmiała ta przytłaczająca melodyjka horrorów, co w połączeni z sytuacją niezmiernie mnie rozbawiło. Jednak z drugiej strony Duncan czasem potrafi być przerażający. Ale ta wiadomość od niego była... Rozczulająca. Przynajmniej wiemy, że nasz nic-nieczujący chłopak ma coś w serduszku i miło, że troszczy się o swoją dziewczynę.
    Na tym chyba powinnam zakończyć...
    Nie wiem czemu, ale zawsze gdy kończę swoje przemyślenia mam wrażenie, że powinnam coś jeszcze dopisać, ale nie mam pojęcia co. Czasami siedzę przez dobre dwadzieścia minut, myśląc co napisać, a i tak wychodzi na to, że nie piszę nic. I tak będzie też dzisiaj.
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, gorąco pozdrawiam, przesyłam mnóstwo ciepełka i ogromu weny ;*

    OdpowiedzUsuń