Droga (nie) do miłości: Rozdział
36
„Niektórzy ludzie mówią, że
umieranie w samotności jest gorsze niż sama śmierć. Może powinni spróbować
samotności za życia.”
~J. C. Whaley
Oparłam
czoło o chłodną stal, z której został zrobiony znak drogowy. Silny podmuch
rozwiewał moje włosy oraz poły ciemnozielonej kurtki. Wzdrygnęłam się, kiedy
wiatr wdarł się pod odzienie wierzchnie i począł agresywnie dotykać skóry
ukrytej za cienką koszulą. Conversowa
torba zawierała w sobie wyłącznie trzy zeszyty, a ciążyła mi, jakbym nosiła w
niej kamienie bądź cegły.
Byłam
wykończona. Przestałam kichać i kaszleć, ale cały weekend przeleżałam w łóżku z
zatkanym nosem. Oka nawet nie zmrużyłam, a mama zamknęła krople do udrożniania
dróg oddechowych w komodzie w sypialni, ażebym przypadkiem nie sięgała po nie
nazbyt często. Skoro postanowiła się nade mną pastwić, to w ramach rekompensaty
mogła chociaż pozwolić swojej jedynej córce zostać w domu, w celu zregenerowania
sił. Sarah należała do bezwzględnych sadystów i bardzo lubiła się tym szczycić,
co udowodniła podczas śniadania. Z uśmiechem pełnym samozadowolenia oznajmiła,
iż zaraz po lekcjach odbierze mnie ze szkoły, ponieważ miałam umówioną wizytę u
psychologa. Powiedziałabym, że już gorzej nie będzie, jednak bałam się, że
meteoryt spadnie mi na głowę.
- Holly!
Usłyszałam szczęśliwy wrzask, a moment później coś ciężkiego rzuciło się
na moje plecy. Jęknęłam z bólu, gdy głowę docisnęłam do metalowej rurki. Wiedziałam,
że powinnam w porę ugryźć się w język. Nie zrobiłam tego, a karę najwyższej
wagi dostałam wyjątkowo szybko – zesłanie Raven to najgorsze, co ten
pochrzaniony los mógł uczynić.
- Jak
dzisiaj się czujesz? – Zachrypnięty głos wtargnął wprost do ucha, wywołując na
ciele nieprzyjemne dreszcze.
- Dopóki
się nie pojawiłaś, było całkiem znośnie – mruknęłam, próbując odsunąć Black.
- Ja
także cieszę się na twój widok – zaszczebiotała wesoło.
Powoli
odwróciłam się przodem do różowowłosej. Na jej twarzy widniał szeroki uśmiech,
ukazujący dwa rzędy równych, białych zębów. Podejrzliwym wzrokiem zlustrowałam
dziewczynę, jakby w obawie, iż zaraz wyciągnie zza pleców bombę albo granat.
Kiedy Raven kipiała dobrym humorem, można zbierać zakłady dotyczące najbardziej
prawdopodobnego kataklizmu, który wydarzy się za plus-minus pięć minut. W
powietrzu pojawiła się silna woń krwi niewinnym ofiar oraz raniący uszy krzyk
przerażenia. Tak, dzisiaj naprawdę powinnam zostać w łóżeczku, po uszy opatulona
ciepłą kołdrą.
Żółty
autokar stanął na prowizorycznym przystanku, blokując jeden pas ruchu.
Weszłyśmy do środka, rzucając starawemu kierowcy zdawkowe dzień dobry. W pojeździe siedziały jedynie trzy osoby, nie licząc
pana Warnera. Zajęłyśmy miejsca na samym tyle.
-
Dlaczego nie jedziesz z Holdenem? – zagaiła dziewczyna, przyklepując grzywkę
sięgającą połowy czoła.
Wzruszyłam niedbale ramionami i odwróciłam głowę w stronę okna.
- Czyżby
pierwsza kłótnia została odhaczona?
- Nie –
mruknęłam pod nosem. Sprzeczkę numer jeden zaliczyliśmy jeszcze przed
rozpoczęciem związku, ale o tym nie chciałam wspominać. Poza tygodniem
milczenia obeszło się bez większych szkód.
Szczerze
powiedziawszy, nie wiedziałam, co podkusiło mnie do jechania autobusem. Może
gdzieś głęboko w podświadomości obawiałam się konfrontacji z Duncanem? Przez
weekend kilka razy dzwonił i wysłał dwanaście wiadomości, lecz na żadną nie
odpowiedziałam. Czułam się bardzo źle oraz rozsiewałam aurę niezadowolenia,
którą nie chciałam zarazić chłopaka. Powinien cieszyć się z wygranego meczu i
nie przejmować się moim złym stanem zdrowia.
-
Opuszczam dzisiejszy trening – oświadczyłam, w dalszym ciągu wbijając
spojrzenie w krajobraz za szybą.
- Powód…
- Wizyta
u psychologa.
Chłodna
dłoń spoczęła na moim udzie w pokrzepiającym geście. Znałam Black krótko, ale
na każdym kroku doświadczałam jej wsparcia przeplatanego troską. Nigdy nie
znalazłam przyjaciela z prawdziwego zdarzenia, ale byłam pewna, że ludzie sobie
bliscy postępują właśnie tak jak różowowłosa. Obecność tej niezrównoważonej
oraz wybuchowej wariatki napawała mnie optymizmem. Możliwe, iż to dzięki niej
dałam radę odgonić Drugą Holly na
dalszy plan.
Splotłam
kościste palce Raven, na których nosiła kilka srebrnych obrączek, ze swoimi.
Dlaczego
wcześniej nie skręciłam w boczną uliczkę, gdzie przerażająca metalówa siedziała
na kuble śmieci i beztrosko machała nogami przyodzianymi w glany? Zapewne wtedy
moja psychika nie uległaby niekorzystnym mutacjom, a ja widziałabym świat przez
bladoróżowe okulary.
♥
Mężczyzna
w średnim wieku skończył rysować na ciemnozielonej tablicy prowizoryczny układ
pokarmowy człowieka i przystąpił do oznaczania strzałkami poszczególne jego
części. Ze skupieniem próbowałam skopiować rysunek do zeszytu, aczkolwiek z
marnym skutkiem. Moje zdolności plastyczne okazały się jeszcze mniejsze niż
pana Johnsona. Zwróciłam wzrok w lewą stronę, gdzie siedziała Black. Jej twarz
wykrzywił grymas obrzydzenia, aczkolwiek dzielnie próbowała przerysować część
anatomii człowieka. Wychyliłam się, trzymając jednocześnie blatu ławki, aby
przypadkiem nie upaść z łoskotem na podłogę. Szkic autorstwa nastolatki
prezentował się naprawdę dobrze.
- Ej –
szepnęłam, chcąc zwrócić uwagę koleżanki. Kiedy ta spojrzała na mnie kątem oka,
kontynuowałam – pomożesz mi z tym?
Westchnęła
cierpiętniczo, jednak wyciągnęła dłoń po zeszyt. W podzięce posłałam jej
delikatny uśmiech.
Nagle rozległo
się pukanie do drzwi. Uwaga całej klasy zwróciła się w stronę wyjścia z
pomieszczenia. Nauczyciel biologii odłożył kredę na biurko. Po otrzepaniu rąk z
białego pyłu, podszedł do skrzydła wykonanego z ciemnego drewna i otworzył je.
- Dzień
dobry. Mogłabym zająć dosłownie minutkę? – Usłyszałam uprzejmy głos jakiejś
dziewczyny.
- Skoro
to takie ważne – mruknął pan Johnson, przepuszczając w drzwiach niewysoką
brunetkę. Od razu rozpoznałam w niej zastępczynię Nathaniela. Mimowolnie
zmrużyłam oczy, wbijając złowrogie spojrzenie w promienny uśmiech nastolatki,
która stanęła na środku.
- W
piątek odbędzie się bal halloweenowy. Tematem przewodnim jest Krwawy bankiet u Draculi. Każda z klas ma za zadanie przygotować
jedną potrawę, inspirowaną świętem. W ramach konkursu zostanie wytypowane
najlepsze danie, a na zwycięzców czekają atrakcyjne nagrody. Przyjęcie zacznie
się o godzinie dziewiętnastej. Obecność w przebraniach – obowiązkowa. Naradźcie
się między sobą, kto będzie gotował. No i najbardziej pokrzepiająca sprawa, w
tym dniu nie będzie zajęć.
Dziewczyna kiwnęła lekko głową w stronę wykładowcy, po czym opuściła
salę. Cisza, która dotychczas wisiała nad głowami uczniów, przerodziła się w szepty,
a czasami niezadowolone pojękiwania.
- Kto
pichci? – zagaił prześmiewczo Dake, zajmujący ostatnią ławkę przy oknie.
- Ty –
rzuciła Raven i wychyliła się, aby zobaczyć reakcję kolegi.
-
Zgłupiałaś? – warknął. – Przecież ja tosty przepalam.
- Razem z
Holly ci pomożemy. – Różowowłosa zacisnęła dłonie w pięści i uniosła je do
góry. – Nie wiem, co to za nagroda, ale musimy ją wygrać.
Przez
dłuższy moment wpatrywałam się w nastolatkę z enigmatycznym wyrazem twarzy.
Wprost nie mogłam uwierzyć, że zgłosiła mnie oraz Morgana do tego idiotycznego
konkursu. Podobnie jak blondyn, miałam dwie lewe ręce do gotowania, a szczytem
mych umiejętności było podgrzanie pizzy w mikrofali. To się po prostu nie mogło
udać, choćby zechciał nam pomóc sam Gordon Ramsay.
Dźwięk dzwonka
kończącego szóstą lekcję wywołał znacznie większe poruszenie niż zbliżający się
bal. Zabrałam z ławki Raven swój zeszyt, po czym zapakowałam go wraz z
niewielkim piórnikiem do torby. Cała klasa wypłynęła na zatłoczony korytarz. Tłum
kierował się w stronę klatki schodowej i tylko nieliczni postanowili przeczekać
najgorsze chwile – w tym ja oraz Black. Usadowiłyśmy się na ławce przy wejściu
do biblioteki. Z cierpiętniczym westchnięciem klapnęłam na ciemne deski.
- Cześć
wam. – Uniosłam głowę, chcąc dostrzec nowoprzybyłą osobę. Przed nami stała
roześmiana Sucrette. – Macie teraz lekcje na tym piętrze?
- Nie, na
razie czekamy, aż ta hołota się przerzedzi – odparła różowowłosa, ruchem głowy
wskazując na tłoczących się przy schodach uczniów.
- Dosiądę
się do was, co? – Zasiadła na skraju prowizorycznej ławeczki. – Słyszałyście o
imprezie z okazji Halloween?
- Taa… –
mruknęłam posępnie. – Zostałam wciągnięta w niebezpieczną zabawę kulinarną. Od
razu mówię, że w moim domu gotować nie będziemy. Jeszcze tego by brakowało,
żebym nie miała dachu nad głową.
- Spoko,
spoko, nie irytuj się tak, bo ci czaszkę rozsadzi.
- Grabisz
sobie, Raven – wysyczałam przez zaciśnięte z wściekłości zęby.
-
Spotkamy się u mnie. Jest najbliżej do szkoły, więc przy odrobinie szczęścia
damy radę donieść potrawę w jednym kawałku.
-
Zajmujecie się konkursem? Od nas zgłosiła się Debrah i Reid. Oboje są
zmotywowani, gdy w grę wchodzi nagroda.
- Och, z
nami nie mają szans, prawda, Wood? – Różowowłosa szturchnęła mnie łokciem.
- A tak w
ogóle, Holly, Castiel o ciebie pytał. – Spojrzałam na brunetkę z nieukrywanym
zainteresowaniem. Nie rozmawiałam z młodszym Holdenem od czasu rozpoczęcia roku
szkolnego, a i nigdy nie wyczułam od niego przyjaznych zamiarów. Wręcz przeciwnie
– parokrotnie dawał do zrozumienia, że obchodziłam go tyle, co zeszłoroczny
śnieg i najbardziej ucieszyłby się, gdybym nie pogłębiła znajomości z jego
bratem.
- Co
chciał? – warknęła Raven, w której także słowa Su wzbudziły zaciekawienie.
- Podobno
Duncan znowu rozsiewa rządzę mordu, bo nie kontaktowałaś się z nim przez cały
weekend. Osobiście go nie widziałam, ale spotkałam Corey’a przy sklepiku.
Wyglądał dość niemrawo i nawet nie zwrócił na mnie uwagi.
- Tak,
jakby wcześniej obchodziła go twoja egzystencja – żachnęła się Black.
-
Przyjaciółmi nie jesteśmy, ale jak powiedziałam do niego cześć, to zawsze się uśmiechał. A dzisiaj nic, zero. Gapił się na
ścianę obok, jakby Jezus mu się objawił.
Zaniepokoiłam się zaistniałą sytuacją. Byłam przygotowana na złość
Holdena od momentu, kiedy nie odebrałam pierwszego połączenia, a zaraz potem
zignorowałam SMS-a. Jednakże nie chciałam, by chłopak przeze mnie wyżywał się
na kolegach. Myślałam, że powinien razem z nimi cieszyć się ze zwycięstwa, a
tym czasem, dzięki mojej głupocie, doprowadziłam do małego armagedonu.
- Pogadam
z nim później – westchnęłam. Poprawiłam torbę, ponieważ zsunęła się z ramienia,
po czym, widząc, że ludzie przestali już tłoczyć się pod klatką schodową, ruszyłam
w stronę drzwi. Czekały mnie zajęcia z twórczego pisania i miałam ogromną
nadzieję, iż konieczność stworzenia wybitnego listu miłosnego pomoże mi w
zebraniu myśli. Wszakże nie pójdę do wygłodniałego lwa bez wcześniejszego
przygotowania mowy, która powinna chociaż względnie zmniejszyć gniew okrutnika.
♥
Przez
cały dzień nawet nie zbliżyłam się do Duncana. Nie minęłam na korytarzu ani
jednej roztrzęsionej osoby, co świadczyło, że chłopak albo zaszył się w ciemnym
kącie i nosa z niego nie wystawiał, albo najzwyczajniej w świecie wrócił do
domu. Nasze liceum ze wszystkich sił próbowało zabezpieczyć się przed
ucieczkami zdemoralizowanych nastolatków, aczkolwiek nawet po dwóch miesiącach
nauki w tej szkole znalazłam kilka miejsc, które oferowały możliwość łatwego
oraz przyjemnego dania dyla z nudnych lekcji. Skoro taka nowicjuszka nie
miałaby większych problemów z zerwaniem się, to co dopiero człowiek z
kilkuletnim doświadczeniem.
Wyjęłam z
szafki cienką kurtkę o barwie zgniłej zieleni i zapakowałam do torby podręcznik
do socjologii. Jutro miałam z tego przedmiotu pierwszy test i ku mojemu
zdziwieniu nie zapomniałam o nim. Najwyraźniej robiłam postępy.
Łokciami
przepychałam się przez rozentuzjazmowany tłum. Większość klas o tej godzinie
kończyła lekcje. Wyłącznie członkowie klubów sportowych zostawali na
treningach. Nie przepadałam za sportem i do drużyny siatkówki zapisałam się
jedynie ze względu na Raven. Aczkolwiek dzisiaj o wiele bardziej wolałam biegać
na sali gimnastycznej i odbijać piłkę, aniżeli rozmawiać z doktorem Connolley’am.
Wyszłam
na dziedziniec, gdzie od razu powitał mnie jesienny wiatr. Zapięłam kurtkę,
chcąc chociaż trochę ograniczyć wichrowi dostęp do mojego ciała. Patrzyłam pod
nogi, z wątpliwą gracją omijając niewielkie kałuże. Notorycznie na kogoś
wpadałam i słyszałam za sobą niepochlebne epitety, które ignorowałam.
Niespiesznie szłam naprzód, co raz bardziej denerwując się widokiem zbliżającej
się bramy. Biały Jeep został zaparkowany tuż za nią. Mama znała mnie jak nikt,
toteż zdawała sobie sprawę, że mogłam uciec przed wizytą u psycholog, gdyby
tylko nadarzyła się do tego okazja.
Z impetem
uderzyłam w coś twardego. Przez nagłe zderzenie straciłam równowagę i upadłam
na chodnik. Szczęście w nieszczęściu, że kałuża umiejscowiła się metr dalej.
Poczęłam rozmasowywać bolące czoło, krzywiąc się przy tym znacznie.
- A kogóż
to moje oczy widzą?
O nie!
Proszę, niech przede mną stanie Szatan. Zniosłabym nawet jego zastępy
piekielne. Tylko, żeby to nie był…
- Przed
przeznaczeniem nie uciekniesz, krasnalu. – Usłyszałam ociekający kpiną oraz
złością głos, zdecydowanie bliżej niż się tego spodziewałam.
Uniosłam
niepewnie powieki. Kucał przede mną w całej swojej okazałości. Ciemne włosy
okalały jego pociągłą twarz i zdawały się jeszcze bardziej podkreślać, już i
tak dobrze widoczne, kości policzkowe. Blade wargi zacisnęły się w wąską
kreskę, tłumiąc cały arsenał szkaradnych przekleństw. Spojrzenie czarnych oczu
przenikało moją wystraszoną osóbkę na wskroś. Niemal czułam, jak wkradło się do
organizmu przez dziurkę od nosa i rozpoczynało destrukcję wewnętrznych organów.
Najpierw zabrało się za gnębienie serca, które biło nad wyraz szybko i za nic w
świecie nie mogłam tego zmienić.
Długie
palce zacisnęły się na mojej żuchwie. Przenikające zimno owiało całą twarz.
Jego dłonie były niczym lód, który boleśnie szczypał każdy milimetr skóry.
Mocno mną szarpnął, zmniejszając odległość pomiędzy nami do kilku nic
nieznaczących centymetrów. Głośno przełknęłam ślinę. Bałam się jak cholera i
nawet najbardziej krwawy horror nie wzbudzał we mnie emocji o tak kolosalnej
wielkości.
-
Dlaczego mnie unikasz? – wysyczał przez zaciśnięte zęby.
-
Chciałam z tobą pogadać, ale…
- Wiesz,
że nie o to pytam – warknął, mocniej chwytając dolną szczękę i potrząsając całą
moją głową. Jęknęłam cierpiętniczo.
- Byłam
chora – mruknęłam.
Przymknął
powieki, a jeden z kącików ust uniósł niemrawo. Odwrócił twarz. Długie włosy
zakryły całe oblicze chłopaka, przez co nie mogłam dostrzec malujących się na
nim uczuć.
- Kurwa –
rzucił pod nosem, po czym zabrał dłoń i niespiesznie podniósł się do pionu.
Przez
krótką chwilę wyczekiwałam jakiejkolwiek reakcji z jego strony. Stał nieruchomo
– możliwe, iż nawet nie oddychał – i patrzył na mnie wyczekująco. Podniosłam
się z ziemi. Któraś kość strzeliła głośno, ale zignorowałam ją. Ukradkiem
zerknęłam na bramę, za którą w dalszym ciągu stał biały SUV. Dlaczego Sarah nie
posiadała tak bardzo wypracowanego matczynego instynktu, ażeby móc porozumiewać
się ze swoimi dziećmi telepatycznie? W zaistniałej sytuacji jej pomoc okazałaby
się niezbędna.
- Nie
idziesz na trening? – spytał. Wyglądał na trochę spokojniejszego, lecz oczy
nadal miał zwężone.
- Mam
wizytę u psychologa – odparłam, uciekając wzrokiem na bok. Czułam, że policzki
przybierały odcień czerwieni wywołanej zażenowaniem.
- Po co?
- A w
jakim celu chadza się do psychologów? – żachnęłam się. Nie zdołałam w porę
ugryźć się w język.
Jedynie
Raven wiedziała, że moja psychika szwankowała. Choroba umysłu nie należała do
rzeczy, którymi powinno się szczycić na prawo i lewo.
Niechętnie
spojrzałam na bruneta, ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem. Chciałam
zobaczyć jego reakcję; dowiedzieć się, co o tym myślał. W końcu wieść, że
dziewczyna, z którą się związał nie była całkowicie normalna, u większości
osób mogła zrodzić wzburzenie, wręcz odrazę.
Duncan
nadal zachował kamienną twarz. Jakbym właśnie mu oświadczyła, że mieliśmy
październik, a za dwa tygodnie nadejdzie listopad. Cała sprawa go obeszła –
albo dobrze to maskował. Denerwowałam się. Pragnęłam znać jego myśli. Nawet,
gdyby miał mnie odrzucić i zakończyć naszą znajomość. Wolałam okrutną prawdę,
niźli piękne kłamstwa i wymuszoną troskę. Westchnęłam przeciągle, po czym
rzuciłam lekko podirytowana:
- Powiesz
coś wreszcie?
- Nie mam
takiej potrzeby.
Wzdłuż
kręgosłupa przeszła parada niewidzialnych mrówek. Zabrakło jedynie rozchodzącej
się w powietrzu gry orkiestrowych instrumentów oraz wesołych pokrzykiwań.
Prychnęłam pod nosem. Czułam, że tak to się właśnie skończy, dlatego wolałam
pewne sprawy zachować w sekrecie. Jaka ja byłam naiwna, wiążąc się z kimś
pokroju Holdena. Jego empatię można porównywać do inteligencji muchy.
Teoretycznie powinna istnieć, ale czy jakiekolwiek rozumne stworzenie żarłoby
gówno?
- Dobra,
pojęłam aluzję.
Kurczowo
złapałam za ramię torby i chciałam jak najszybciej wyminąć chłopaka. Nawet
perspektywa dwugodzinnego przebywania z Connolley’am napawała mnie większym
optymizmem niż próba dalszego prowadzenia tej marnej podróbki konwersacji.
- Ej,
poczekaj. – Duncan objął moją talię ramieniem. Nawet na niego nie spojrzałam.
Spodziewałam się zobaczyć kpiarski uśmieszek, a tego bałam się najbardziej.
Pierwsza wielka miłość, kpiąca z twojej
depresji. No ładnie zaczęłaś liceum. Chyba bardzo tęsknisz za zamkniętymi drzwiami,
co? Spokojnie, zaraz możesz wrócić do swojego habitatu. Pozwól mi tylko
porozmawiać z doktorkiem przez pięć minut, proooszę.
- Będzie
dobrze – mruknął, opierając brodę na mojej głowie.
- Tak, na
pewno – powiedziałam ledwo słyszalnym głosem. Z całych sił starałam się nie
rozpłakać. W gardle pojawiła się ogromna gula, utrudniająca swobodne
przełykanie śliny. Cholera, znowu to zrobiłam. Znowu wyszłam z założenia, że
choroba psychiczna wszystko zaprzepaści. Znowu pochopnie wyciągnęłam wnioski. Czy
kiedykolwiek z głową uniesioną wysoko do góry oraz pewnym spojrzeniem, stanę
przed lustrem i uznam swoje życie za szczęśliwe? Dostałam ogromną szansę – nowe
liceum. Znalazłam pierwszego przyjaciela, zakochałam się, a mimo to nadal
czegoś mi brakowało. W dalszym ciągu marudziłam i użalałam się nad sobą, a
przecież do niedawna nawet nie myślałam o tej pieprzonej depresji. Kara za
ignorowanie Drugiej Holly właśnie nadeszła?
Duncan
odsunął się, a ja nazbyt szybko zaczęłam iść w kierunku wyjścia z terenu
szkoły. Nie odwróciłam się. Widok chłopaka mógłby wywołać nieustającą falę
płaczu. Znalazłabym się na przegranej pozycji, gdyby psycholog zobaczył mnie
zaryczaną. Nie dałabym wówczas rady wytłumaczyć, że to tylko chwilowy upadek i
już zdążyłam się podnieść.
Wsiadłam
do Jeepa, uprzednio rzucając torbę na tylną kanapę. Posłałam mamie krótki
uśmiech na powitanie.
- O czym
rozmawialiście? – zagaiła z wyraźnym zainteresowaniem. Moja rodzicielka była
sadystką, maniakiem porządku oraz artystką, a to wszystko splotła ze sobą nicią
wścibskości. Tworzyła najgorsze połączenie i za nic w świecie nie wiedziałam,
co też podkusiło tatę do związania się z tak upierdliwą kobietą.
- Nic
szczególnego – rzuciłam na odczepne.
- Nie chcesz,
to nie mów – warknęła, próbując przybrać maskę obojętności.
Zaśmiałam
się pod nosem. Zdenerwowana Sarah zawsze mnie rozśmieszała. Targana gniewem
nadymała policzki i marszczyła nos. Wyglądała niczym pięcioletni bachor,
któremu odmówiono lizaka.
Niespełna
godzinę później zatrzymałyśmy się przed niewielką kliniką. Nabrałam powietrza w
płuca i wypuściłam je z głośnym świstem. Próbowałam uspokoić skołatane nerwy,
aczkolwiek nieudolnie. Nadal stresowałam się wizytą, która nieubłaganie
zbliżała się wielkimi krokami. Wytarłam wilgotne dłonie o kraciastą spódniczkę.
Niedbale rzuciłam podręcznik z socjologii na deskę rozdzielczą, po czym wyszłam
z pojazdu.
Biały
budynek prezentował się nad wyraz nowocześnie, sprawiając wrażenie chłodnego i
raczej nieprzyjemnego miejsca. Uważałam, iż poradnie psychologiczne powinny
wyglądać przyjaźnie, ażeby chociaż w małym stopniu pokrzepiać ludzi muszących
do nich chadzać. Najwyraźniej doktor Connolley miał na ten temat odmienne
zdanie, dlatego swoją przychodnię stworzył na wzór sterylnej posiadłości,
której zadaniem było wyłącznie istnieć.
Mama
przepuściła mnie w drzwiach. Od razu skierowałyśmy się w stronę kontuaru
wykonanego z ciemnego drewna. Siedziała za nim młoda kobieta, z uporem maniaka
wertująca dziennik oprawiony w grubą okładkę.
- Dzień
dobry. Jesteśmy umówione na wizytę – zaczęła Sarah, uśmiechając się sztucznie.
Rodzicielka wychodziła z założenia, że jeżeli chciało się uzyskać jakieś
informacje, należało być możliwie jak najbardziej uprzejmym – a wręcz wchodzić
komuś w tyłek.
- Jak
nazwisko? – zapytała sekretarka, wlepiając spojrzenie w duży monitor.
- Holly
Stanley.
- Na
siedemnastą? – Mama skinęła głową na potwierdzenie. – Przykro mi, ale doktor ma
półgodzinne opóźnienie. Może zechcą panie przez ten czas skorzystać z
kawiarenki?
- W sumie
to niegłupi pomysł, jestem głodna – mruknęła Sarah, spoglądając w stronę
pustego bufetu.
- Polecam
sernik na ciepło – rzuciła młoda kobieta, puszczając do mnie oczko. Czy to miał
być rodzaj aluzji do mojej wagi?
Udałyśmy
się do prowizorycznej restauracji. Oprócz nas oraz dwóch pracownic w klinice
nikogo nie było. Skąd zatem takie opóźnienie – nie wiedziałam, aczkolwiek,
jeżeli z gabinetu wyjdzie niewiasta o pięknej urodzie, to wzbudzi we mnie
podejrzenia.
Dla
zabicia czasu grałam na telefonie, udając jednocześnie, że zaciekawiłam się
historią mojej mamy. Z poruszeniem opowiadała o klientce, dla której robiła
cztery zdjęcia różnorakich pejzaży i żaden nie przypadł jej do gustu. Starsza
pani zażądała piątej próby, ale nie zapłaciła za poprzednie, toteż Sarah jej
odmówiła.
-
Rozumiesz to? Ludzie potrafią być bezczelni!
- Atlantydy
takimi stwierdzeniami nie odkryjesz – mruknęłam całkowicie skoncentrowana na
zabijaniu zombie.
-
Przepraszam – zerknęłam na sekretarkę, stojącą w drzwiach – doktor jest już
wolny i zaprasza do siebie.
A niech
to szlag! Nie zobaczyłam, kto wychodził z jego gabinetu!
Chciałam
schować komórkę do kieszeni, ale powstrzymały mnie krótkie wibracje. Spojrzałam
na ekran, gdzie pojawiła się biała koperta, informująca o dostaniu SMS-a.
Początkowo nie zamierzałam sprawdzać wiadomości. Byłam pewna, że to operator
sieci albo znów wygrałam jakiś
konkurs. Jednakże do podjęcia odmiennej decyzji popchnął mnie jakiś płomyk,
który nagle zaświtał w mojej głowie. Światełko nadziei, że może Raven
postanowiła okazać wsparcie albo poinformować o nadchodzącym meczu.
Od: Duncan
Treść: Wierzę w ciebie.
Zamrugałam pospiesznie z niedowierzenia. Jeszcze kilkakrotnie
przeczytałam to jedno zdanie, napełniające mnie optymizmem. Czułam nowe siły,
przepływające przez moje ciało.
- Holly,
idziesz wreszcie? – Za sprawą zniecierpliwionego głosu rodzicielki boleśnie
powróciłam do rzeczywistości.
- Tak.
Już, tylko… – urwałam, ponownie zagłębiając się w wiadomość.
- Co się
z tobą dzieje, dziecko?
Te trzy
wyrazy uczyniły więcej niż czułe pocałunki, czy żarliwe wyznania
nieprzeminionej miłości. Holden w niesprzyjających warunkach dowiedział się o
moich problemach. Nie był na to w ogóle przygotowany – spadło niczym grom z
jasnego nieba. A pomimo tego, stanął na wysokości zadania i dalej chciał mnie
wspierać. Na pewno zdawał sobie sprawę z trudnej drogi, przed jaką zostaniemy
postawieni. Albo przejdziemy ją razem i umocnimy nasz związek, albo zwątpimy
już na samym starcie i nasze ścieżki się rozejdą. Westchnęłam z niemocy na samą
myśl o utracie Duncana. Przywiązałam się do niego. Tylko nie pojmowałam,
dlaczego tak prędko przyszło nam podejmować trudne decyzje. Początek związku
powinien ociekać sielanką, a tymczasem oboje nie byliśmy pewni jutra.
Weszłam
do pokoju doktora Connolley’a. Mężczyzna wygodnie rozsiadł się na swoim czarnym
fotelu. Ręce miał skrzyżowane za głową, a spojrzenie wbite w biały sufit. Mój
psycholog nie miał na karku nawet czterdziestu lat i przede wszystkim nie
wyglądał jak absolwent wyższej uczelni. Bardziej przypominał niedoszłego
rockmana, którego zespół rozpadł się tuż przed pierwszą trasą koncertową. Każdy
członek poszedł w innym kierunku, a Connolley – za namową rodziców – zapisał
się na studia. Sytuacja niczym z marnej komedii, aczkolwiek tak właśnie
wyglądała młodość doktorka. Często opowiadał mi o swoich licealnych podbojach
oraz tatuażach, które miały dla niego większą wartość niż dwie byłe żony, bo
nie znikały po roku znajomości z brylantowym pierścionkiem na palcu oraz
pięcioma złotymi naszyjnikami wokół szyi. Nie zrażał mnie do siebie tymi
nudnymi opowiastkami, gdzie na siłę wciskał jakiś marny morał. Aczkolwiek raz
chciałam wypchnąć go przez okno, kiedy porównał moją osobę do jakiejś ćpunki, z
którą sypiał za narkotyki. Podobno to przez budowę ciała oraz kolor oczu, ale
nie chciałam w to wierzyć. Facet po prostu pragnął za wszelką cenę mnie urazić,
ponieważ określiłam wytatuowaną na jego ramieniu Myszkę Miki mianem lamerskiej.
- Dobry –
rzuciłam, po czym skierowałam się w stronę czarnej kanapy. Zasiadałam na niej
zawsze, kiedy przychodziło do dwugodzinnych zwierzeń.
- Co cię
tutaj sprowadza? – zapytał standardowo. Connolley naprawdę bardzo lubował się w
irytowaniu ludzi. Decyzje jego byłych żon o ucieczce zaraz po wzbogaceniu się
nie należały do kuriozalnych. Z całą pewnością mogłam stwierdzić, iż
postąpiłaby tak każda zdrowa na umyśle kobieta – nawet ja, chociaż psychika
trochę mi szwankowała.
- To
samo, co tydzień temu – mruknęłam.
Mężczyzna
zaśmiał się pod nosem. Wyprostował się na fotelu niczym struna i oparł brodę na
splecionych palcach.
-
Naprawdę nie chcesz tutaj przychodzić? Przecież jestem dla ciebie taki miły.
-
Podyskutowałabym na ten temat.
- Z wami,
nastolatkami, rozmawia się najtrudniej. Jesteście ślepo zapatrzeni w swoje
ideały, a tłumaczenie wam czegoś, to jak rzucanie grochem o ścianę. Ale ty,
Holly, stanowisz jeden z najtrudniejszych przypadków, jakie dotychczas
leczyłem.
- Ach,
tak? A to dlaczego? – Założyłam nogę na nogę i oparłam łokieć na zagłówku
kanapy.
- Nie
zamykasz się w sobie. Zawsze, gdy tu przyjeżdżasz, mam wrażenie, że pragniesz
mnie zabić.
- Z tym
muszę się zgodzić. Zwłaszcza po porównanie do prostytutki.
- Ćpunki
– poprawił mnie, unosząc palec wskazujący, jakby odkrył coś nadzwyczajnego.
-
Uprawiającej seks za narkotyki, więc to prostytutka. – Wzruszyłam niedbale
ramionami.
- Ćpająca
prostytutka, pasuje? – Kiwnęłam głową na potwierdzenie. – Widzisz? Cierpisz na
depresję, a mimo to nie siedzisz w kącie z tuzinem paczek chusteczek, tylko
dzielnie wykłócasz się o swoje racje. Przybierasz pozę zbuntowanej dziewczyny.
I to właśnie tak bardzo utrudnia moją pracę. Nie dajesz do siebie dotrzeć.
- Mam
chłopaka – oświadczyłam nagle.
- C-co?
- No
miałam się zwierzać.
- Tak,
ale…
-
Znalazłam chłopaka. Myślę, że to człowiek stworzony dla mnie, chociaż momentami
się go boję. Nie okazuje uczuć i nie wiadomo, o czym myśli. Zaprzyjaźniłam się
też z Raven. Już o niej opowiadałam.
-
Różowowłosa fanka glanów?
- Tylko
na wychowanie fizyczne i trening zakłada inne obuwie. Chociaż myślę, że jak by
mogła, to i grałaby w tych buciorach.
- Czyli
twoje życie zaczyna się stabilizować.
- Chyba
tak.
Dalsza
część wizyty przebiegła nad wyraz szybko. Connolley zaparzył sobie kawy, a dla
mnie zrobił zieloną herbatę. Z jego gabinetu po raz pierwszy wyszłam uśmiechnięta,
co wywołało zaskoczenie u mamy. Czułam, iż teraz będę gotowa, aby pewnym
krokiem stąpać na przód. Kto by się spodziewał, że zmiana nastawienia względem
psychologa przyniesie tak ogromne korzyści?
♥ ♥ ♥ ♥
Witaj! Na wstępie chyba powinnam zaznaczyć, że bardzo przypadł mi do gustu ten rozdział. Jest taki żywszy i, jakby to ująć, więcej się w nim dzieje, niż w ostatnich Twoich postach.
OdpowiedzUsuńRozumiem zachowanie Holly, gdyż sama przechodziłam podobny okres w życiu. Znaczy, cały czas mam nawroty, ale to - na szczęście - nie to samo, co dawniej. Chociaż, uważam, iż to jedno zdanie, wyjaśniające swoją niedyspozycję mogłaby Duncanowi wysłać. Jak sobie czytałam opis Holdena, to tym razem w mojej wyobraźni pojawił się zupełnie inny chłopak. Całkowicie zmienił swój zewnętrzny wygląd, ale to wyszło mu na lepsze. Podobnie jest z charakterem. Właściwie, nie wiem czego się spodziewałam, ale chyba jakiegoś żarciku czy drwiącej uwagi A tu nic. Czasami milczenie jest lepsze, niż jakiekolwiek słowa, i w tej sytuacji to się sprawdziło.
Charlotte wydaje mi się w Twoim opowiadaniu pożądniejsza i bardziej ułożona, niż w pierwotnej wersji gry. Może zawdzięcza to temu, iż nie obraca się w towarzystwie dziewczyn pokroju Amber.
Perspektywa zbliżającego się halloweenowego balu brzmi niezwykle kusząco. Oczywiście Raven musiała podjąć decyzję za Holly i biednego Dake'a. Jestem ciekawa jakie danie wymyśli nasza trójka. No, i czy uda im się pokonać Debrę i jej znajomego. Może nie być łatwo, gdyż brunetka jest wnuczką dyrektorki, co daje jej jakieś przywileje. Czy ja tam widzę nazwisko tego gałgana Ramsaya? Droga Holly, uwierz mi, że nawet za sowitą dopłatą nie chciałabyś spędzić godziny na gotowniu pod nadzorem prawdziwego wysłannika piekieł. A nie sądzę, aby którakolwiek z naszych bohaterek chciała doznać poważnego uszczerbku na psychice.
Duncan zachował się bardzo ładnie, wspierając naszą główną bohaterkę. Holly chyba nie myślała poważnie, ze chłopak zechce ją porzucić z tak błahych powodów. Musiałby być skończonym dupkiem, aby tak postąpić. To normalne, że zakochana osoba akceptuje wszystkie wady swojej drugiej połówki. Tak powinno być w każdym dojrzałym i poważnym związku. Nigdy nie uważałam Holdena za chłopaka doszczętnie zepsutego, dlatego takie zachowanie idealnie mi do niego pasuje.
Doktor Connolley zostanie chyba jedną z moich ulubionych postaci w całym opowiadaniu. Swoją drogą, osatnio wiele osób, którym nie wyszło, a ich życiowe plany wzięły w łeb, zostają psychologami. Jeszcze niedawno, sama z chęcią zasiadłabym za biurkiem i wysłuchiwała problemów dzisiejszego społeczeństwa. Ale, jak to ja, zmieniam swoje zainteresowanie z dnia na dzień. Obecnie, jestem w zupełnej rozsypce, lecz jutro pewnie zamarzy mi się zostanie aktorką. I tak rozpoczyna się błędne koło.
Pozostaje mi życzyć Ci wszystkiego co dobre. Aby wena już Cię nie opuszczała, a pogoda dopisywała. Pozdrawiam i do zobaczenia! :*
Hejka. Bardzo fajny rozdzialik. Bardzo mi się spodobał. A te głównie ze względu na postawę Duncana. Ale o tym za chwilkę. Od początku.
OdpowiedzUsuńNie rozumiem dlaczego chłopak aż tak agresywnie podszedł do całego tematu z brakiem jakiegokolwiek odzewu. Rozumiem, że można się nieco zdenerwować, ale żeby aż tak. Z drugiej strony Holly mogła mu napisać jedną wiadomość, że nie wiem, jestem chora i nie mam ochoty na rozmowę. Ach te miłosne rozterki.
Bal halloweenowy. Brzmi ciekawie. Oczywiście Raven nie byłaby sobą gdyby nie zaciągnęła swoich biednych znajomych do gotowania. Jestem ciekawa co wymyślą jako danie. Musi być coś strasznego. Jakiś rozcięty mózg czy coś w tym stylu. Tak. Moja kochana psychika seryjnego mordercy. Nic dziwnego, że wszyscy mi mówią abym była patologiem.
Myślę, że Gordon Ramsay raczej by nie pomógł tylko wydawał ostre rozkazy na lewo i prawo połączone z przeróżnymi epitetami. Co raczej skończyłoby się katastrofą.
I znów mamy piękne zachowanie Duncana. I właśnie za to go lubię. Niby tu taki zły i niedobry, ale jak trzeba to prawdziwym mężczyzną też jest. I co ona myślała? Że z nią zerwie bo dowiedział się kolejnej rzeczy o jej życiu? To normalne, że ludzie mają swoje wady i zalety, a zadaniem drugiej połówki jest kochać oba te aspekty. Moim zdaniem chłopak zachował się bardzo dojrzale wspierając dziewczynę.
A na deser doktorek. No jak ja kocham takich pozytywnie nastawionych ludzi. Więcej ich w naszym społeczeństwie. Więcej. A nie tylko stare zgredy siedzący na tyłku co pierdzą w fotel i interesuje ich tylko to, aby wyrobić godziny.
Tak więc pozdrawiam cię gorąco i życzę mnóstwa weny na przyszłość. Do następnego.
Hej! Przepraszam, że poprzedniego rozdziału nie skomentowałam. Na razie tłumaczyć się nie będę, bo ciężko to obrać w słowa.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Holly takiej wesołej duszyczki, jak Raven. Taki promyczek złota (a może i różu?) w szarym życiu. Ładnie się zachowała, dając takie małe wsparcie.
W pewnym sensie rozumiem wściekłość Duncana. Ja sama strasznie się denerwuję, gdy ktoś, na kim mi zależy, nie odpisuje, nie oddzwania, nie daje znaku życia, a należę do osób wyjątkowo opanowanych. Natomiast myślałam, że chłopak należy do inteligentniejszych osób. "Po co?". Nie znoszę takich głupich pytań. Ale zachował się ładnie. Uroczo wręcz. Niby nic nieznaczący SMS, a jednak podnoszący na duchu. Zachował się, jak na porządnego faceta przystało.
Coś tak gdybałam, że Holly może mieć depresję, ale nie byłam pewna w stu procentach. Do tej pory uważałam, że 'kursywowy' głos to tylko jej myśli. A tu proszę, o to i Druga Holly. Mam nadzieję, że z tego wyjdzie... lub pogrąży się w tym jeszcze bardziej.
Jestem zła.
Definitywnie.
A Connoleya już kocham. Czasami zastanawiałam się nad tym, czy by nie zostać takim psychologiem. W sumie, to ów zawód jest na drugim miejscu rankingu "Kim będę, jak urosnę". W każdym razie, ciekawy ten doktorek. Chcę go więcej.
Bardzo mi się spodobał ten rozdział. Był inny od poprzednich. Rozjaśnił wiele kwestii.
Życzę weny i pozdrawiam:)
Przepraszam za długą nieobecność, ale mnie nie było i tyle ;(( Wow, Duncan potrafi pokazać pazurki jak chce! Ale moim zdaniem zbyt się rozkleił. Ja pierpapier, przecież to buntownik, a nie miękki wafel! No nic, czekam na nexta! :**
OdpowiedzUsuńCześć i czołem! Mam nadzieję, że nie stęskniłaś się za mną, bo w końcu znalazłam chwilę czasu by pomęczyć Cię swoim gadaniem o głupotach.
OdpowiedzUsuńPrzyznać muszę, że musiałam się dobrą chwilę zastanowić o jaką kłótnię chodziło. Albo pamięć zaczyna mi szwankować, albo za długo mnie tu nie było, chociaż stawiałabym na to drugie. Nienawidzę nie mieć czasu. Na szczęście to tylko chwilowe. Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że kończę szkołę, a najbardziej raduje mnie świadomość, że nareszcie mogę czytać co tylko chcę i ile chcę, bez zastanawiania się, czy zdążę przeczytać nudną lekturę.
No, ale wracając do głównego wątku, nie spodziewałabym się, że Holly będzie tak długo milczeć. Ja pewnie na jej miejscu wymiękłabym po najwyżej trzech dniach. Cóż. Jak to mi kiedyś ojciec powiedział: jeśli masz miękkie serce musisz mieć twardą dupę. Ja niestety mam i to i to miękkie.
Cieszy mnie niezmiernie, że Holly i Raven trzymają się razem. Niesamowicie urzekła mnie postać różowowłosej i mam nadzieję, że utrzyma się to przez dłuuugi czas (czyt. do końca).
Gdy nasza bohaterka wpadła na Holdena w mojej głowie zabrzmiała ta przytłaczająca melodyjka horrorów, co w połączeni z sytuacją niezmiernie mnie rozbawiło. Jednak z drugiej strony Duncan czasem potrafi być przerażający. Ale ta wiadomość od niego była... Rozczulająca. Przynajmniej wiemy, że nasz nic-nieczujący chłopak ma coś w serduszku i miło, że troszczy się o swoją dziewczynę.
Na tym chyba powinnam zakończyć...
Nie wiem czemu, ale zawsze gdy kończę swoje przemyślenia mam wrażenie, że powinnam coś jeszcze dopisać, ale nie mam pojęcia co. Czasami siedzę przez dobre dwadzieścia minut, myśląc co napisać, a i tak wychodzi na to, że nie piszę nic. I tak będzie też dzisiaj.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, gorąco pozdrawiam, przesyłam mnóstwo ciepełka i ogromu weny ;*