Droga (nie) do miłości: Rozdział
37
„Działanie sprawia, że nasze
marzenia stają się rzeczywistością i pozwala nam na pokonywanie murów
niepowodzeń.”
~Ch. Lever
Centrum
handlowe niemal pękało w szwach od nadmiaru wałęsających się bez większego celu
ludzi. Aż do dnia dzisiejszego uważałam ową galerię za miejsce mało popularne,
którego właściciel stracił mnóstwo pieniędzy na nieudolnym interesie.
Rozszalali klienci biegali od jednego butiku do drugiego. Znaczna część z nich
taszczyła papierowe torby wypełnione ubraniami bądź artykułami spożywczymi.
Crystal Hills uchodziło za niezwykle spokojną mieścinę, aczkolwiek nawet
tutejsi mieszkańcy potrafili wpaść w niekontrolowany wir zakupów. Kolosalnych
rozmiarów entuzjazm dopadł także Rosaline. Dziewczyna z zachwytem rozglądała
się dookoła, a jej oczy stawały się coraz to większe na widok promocji w każdym
sklepie. Gdyby nie konieczność zakupu stroju na bal halloweenowy, w ogóle nie
przyszłabym do centrum handlowego. Miałam awersję do przeludnionych miejsc, od
kiedy pamięcią sięgałam i czułam się bardzo nieswojo, będąc niechcący popychaną
bądź szturchaną łokciem.
-
Dziewczęta, chyba się zakochałam! – pisnęła białowłosa, gdy wjeżdżałyśmy
ruchomymi schodami na górę.
- To samo
mówiłaś we wtorek, jak zobaczyłaś beżowe szpilki w Internecie – westchnęła z
politowaniem Raven. – Swoją drogą, masz
w szafie cztery pary identycznych, ale to wcale nie przeszkodziło ci w wydanie
dwóch stów na kolejne.
- Nie są
identyczne! – żachnęła się Rosaline. – Te mają obcas i podeszwę z materiału
imitującego drewno.
- A to
przepraszam. – Różowowłosa uniosła ręce w obronnym geście. Roześmiałam się,
słysząc krótką wymianę zdań pomiędzy koleżankami.
Weszłyśmy
do pierwszego butiku po prawej stronie.
-
Myślałyście już, za kogo się przebierzecie? – zagaiłam, niechętnie przeglądając
wieszaki z ubraniami.
-
Szczerze mówiąc, mam już kupioną sukienkę – zaszczebiotała Meyer, klaszcząc w
dłonie. – Jestem tutaj wyłącznie w roli waszej stylistki.
- Tego
obawiamy się najbardziej – burknęła różowowłosa. Dziewczyna posłała jej gniewne
spojrzenie spod gęstych rzęs, ale Black zdawała się nie zwracać na to uwagi. W
dalszym ciągu ze znudzeniem wymalowanym na bladej twarzy oglądała jakąś bluzkę.
- Raven,
skoro nie chcesz pomagać, to chociaż nie przeszkadzaj – warknęła.
- To co z
tą kreacją? – zapytałam szczerze zaciekawiona.
- Czarna,
falbaniasta suknia rodem z dziewiętnastego wieku. Koronka, gorset, długie
rękawy oraz kołnierz.
- Jak ty
w tym będziesz się poruszać?
- Nie
doprowadzaj mnie do ostateczności – wysyczała przez zaciśnięte zęby Rosaline.
Odeszłam
od nastolatek. Ich ciągłe sprzeczki powoli zaczynały działać mi na nerwy. Tłum
obcych ludzi już i tak wystarczająco frustrował moją osobę.
Udałam
się na drugi koniec sklepu. Próbowałam dojrzeć jakikolwiek ciuch, który
przyciągnąłby moją uwagę, jednak spora ilość klientek skutecznie mi to
utrudniała. Resztkami zdrowego rozsądku starałam się publicznie nie napluć
sobie w brodę bądź teatralnie nie załkać na środku sklepu. Mama już od
poniedziałku namawiała mnie na wspólny maraton po butikach w celu znalezienia tego jedynego skrawka materiału.
Oczywiście, jako wzorowy przykład młodej buntowniczki, nie przystałam na
propozycję rodzicielki, a nawet pokusiłam się o dziecinne tupnięcie nogą.
Postępowanie wbrew radom rodziców miało to do siebie, że w magiczny sposób
zawsze działo się tak, jakbyśmy tego nie chcieli, ale jednocześnie według
najgorszych przewidywań staruszków. Zupełnie, jakby po powiększeniu rodziny
ludzie zdobywali jakieś czarodziejskie moce. Sarah co najmniej pięć razy
powtórzyła, że bieganie po sklepach na ostatni gwizdek przysporzy mi kłopotów w
postaci tłumu równie mało inteligentnych ludzi co ja. No i proszę, stało się. W
całym centrum handlowym zapewne nie było pomieszczenie, do którego ta
rozochocona hołota by nie wlazła.
Westchnęłam przeciągle, kręcąc przy tym głową z bezradności. Jeśli nie
dam rady znaleźć sensownej kreacji, po prostu nie pójdę na bal. Przede mną jeszcze
trzy tego typu imprezy, więc nie wszystko stracone. Pomogę Raven oraz Dake’owi
w przygotowaniu konkursowej potrawy, a następnie wrócę do domu i piątkowy
wieczór spędzę na czytaniu mang bądź niedawno zakupionej książki. Ewentualnie
obejrzę odmóżdżający serial, zaopatrzona w miskę prażonej kukurydzy oraz małą
pizzę wegetariańską. Ten pomysł coraz bardziej zaczął mi się podobać i brzmiał
nawet lepiej od kilkugodzinnej potańcówki wśród znajomych ze szkoły.
Wpadłam
na kogoś z impetem. Postać zachwiała się niebezpiecznie. Odruchowo wyciągnęłam
ręce, aby uchronić poturbowaną przeze mnie personę przed nieprzyjemnym
spotkaniem z wypolerowaną podłogą. Znałam swoje szczęście i niemal mogłam się
założyć, że uderzyłam w zgryźliwą staruszkę albo agresywną nastolatkę, która
nawet nie zaczeka na wyjaśnienia, tylko do razu rzuci się z pięściami.
-
P-przepraszam bardzo! – wydukałam, obejmując ramionami nieszczęśnika. Ku mojemu
ogromnemu zdziwieniu osoba ta była twarda i boleśnie wbijała mi kanciaste
dłonie w brzuch.
Niepewnie
rozchyliłam powieki, które do tej pory uniemożliwiały dostrzeżenie
czegokolwiek. Zamrugałam pospiesznie oczami z zaskoczenia przemieszanego z
dezorientacją. Kurczowo trzymałam w rękach niewiele wyższego ode mnie manekina.
Jedynie dzięki plastikowej lalce o rozmiarach prawdziwego człowieka nie
uderzyłam się boleśnie w czoło. Z mistrzowską precyzją postawiłam figurę na jej
pierwotnym miejscu, po czym rozejrzałam się uważnie. Na całe szczęście klientów
sklepu o wiele bardziej interesowały ubrania, aniżeli los manekinów.
Odetchnęłam z ulgą – naprawdę nie chciałam, aby ktokolwiek dostrzegł moją
pomyłkę. Niby nic wielkiego się nie wydarzyło, aczkolwiek wolałam uniknąć
prześmiewczych spojrzeń i kpiarskich uśmieszków.
Ponownie
zerknęłam na lalkę o beznamiętnym wyrazie twarzy. Od dziecka zastanawiałam się,
dlaczego te figury zaciskały usta w wąską kreskę, a nikt nie pofatygował się
nawet o namalowanie im źrenic. Gdyby nosiły na plastikowych licach chociaż cień
uśmiechu, zapewne potencjalny klient miałby przeczucie, że ciuchy, wiszące na
twardych ramionach, uszczęśliwiały manekina i wprawiały go w dobry humor.
Odruchowo
poprawiłam kreację, która lekko podwinęła się do góry. Omiotłam spojrzeniem
całokształt, niemal tracąc dech w piersiach. Czułam, jakby wkomponowana w
sufit, kwadratowa lampa spadła mi na głowę z ogromną siłą, niemal wbijając w
podłogę. Wargi rozciągnęłam w psychodelicznym grymasie, a oczy zmrużyłam
niebezpiecznie. Wręcz przesiąkałam samozadowoleniem oraz dumą. Nadszedł rychły
koniec bezowocnych poszukiwań przebrania na bal halloweenowy. Albowiem właśnie
w tej chwili stałam przed strojem wprost zaprojektowanym na tego typu
przyjęcia. Czarna, rozkloszowana sukienka na krótki rękaw sięgała połowy uda.
Wokół talii został przewiązany biały fartuszek, a tego samego koloru mankiety
okalały oba nadgarstki. Szyję lalki przyozdabiała ciemna mucha.
Tkwiłam z
wbitym w ubranie wzrokiem, jakbym siłą umysłu starała się przyciągnąć je do
siebie. Skoro tematem przewodnim będzie Krwawy
bankiet u Draculi, przebiorę się za jego wampiryczną pokojówkę. Klasnęłam w
dłonie nadzwyczajnie uszczęśliwiona.
- W czymś
może pomóc? – Dobiegł mnie uprzejmy kobiecy głos. Odwróciłam się niespiesznie.
Przede mną stała wysoka niewiasta. Jej jasne włosy spływały kaskadą loków na
wątłe ramiona i plecy. Szare oczy bacznie mi się przyglądały, rozsiewając
dookoła aurę życzliwości. Na twarzy tlił się delikatny uśmiech. Metalowa
plakietka dawała do zrozumienia, że owa pani pracowała w tym butiku.
- Jestem
zainteresowana tą sukienką. – Ruchem głowy wskazałam na kreacją za plecami.
- Och,
naprawdę? – Kobieta wydawała się nad wyraz zaskoczona. Zmarszczyła czoło,
zastanawiając się nad czymś przez moment. – Mamy z nią problem. Przykuła wzrok
wielu klientek, lecz na żadną nie pasowała. To jedyny taki model – można
powiedzieć, że unikatowy bądź nazwać go eksperymentem.
- Tym bardziej chcę ją przymierzyć – odparłam.
- W
porządku. Jest dosyć mała, więc powinna na panią pasować.
Ekspedientka zdjęła strój z manekina, starając się przy tym, aby nie
uszkodzić materiału. Niepewnie dotykała kreacji, jakby w obawie, że rozpadnie
się nawet pod małym naciskiem. Chwilę trwało, aż kobieta uporała się z
ubraniem, po czym podała je mnie. Grzecznie podziękowałam za pomoc i na
złamanie karku pobiegłam w stronę, gdzie zostawiłam koleżanki. Łokciami
rozpychałam się przez tłum niemogących zdecydować się przedstawicielek płci
żeńskiej. Byłam przepełniona euforią i nawet nie brałam pod uwagę faktu, iż
sukienka najzwyczajniej w świecie mogła być na mnie nieodpowiednia. Jeżeli
przymierzało ją wiele osób, a mimo to na żadną nie pasowała, to dlaczego ze mną
miało stać się inaczej?
Raven
dostrzegłam na środku sklepu. Dziewczyna wręcz kipiała gniewem, a jej
spojrzenie wbiło się w podłogę. Zapewne na skórzanej, kwadratowej pufie tkwiła
Rosaline, mierząc kolejną parę butów, choć jeszcze niedawno zarzekała się, że
przyszła do centrum handlowego wyłącznie ze względu na nas. Nastolatka
najwidoczniej uzależniła się od zakupów i nie mogła wypuścić z rąk żadnej
okazji, aby wzbogacić się o nowy fatałaszek bądź jakieś dodatki.
Podeszłam
do koleżanek. Różowowłosa kurczowo zaciskała kościste palce na białej satynie.
W drugiej dłoni trzymała koronkowy materiał, na którym wyhaftowano popielate
róże. Niepewnie zerknęłam na Black. Zagryzła dolną wargę, zapewne tłamsząc chęć
głośnego wypowiedzenia się na temat zachowania przyjaciółki.
- Chyba
znalazłam to, czego szukałam – zakomunikowałam, gdy wzrok piwnych oczu
białowłosej zatrzymał się na mnie.
-
Świetnie, Holly. A co powiesz o tych butach? – Meyer wyciągnęła zgrabną nogę,
na którą założyła czarne, skórzane botki na wysokim obcasie.
- Cóż… Są
całkiem ładne?
-
Wiedziałam, że chociaż ty mnie zrozumiesz! No, a ty co tam masz? – Plasnęła
dłońmi o uda, skinieniem głowy wskazując na strój pokojówki.
- Coś
wspaniałego, ale nie wiem, czy będzie pasować. Muszę iść do przymierzalni.
- Pójdę z
tobą. Tym czasem jednak, zostawmy te dziewczę samo. Niech zastanowi się, czy
jest gotowa wydać trzy stówy na siedemdziesiątą parę butów.
Raven wzięła mnie pod ramię i ruszyłyśmy w stronę
łuku drzwiowego, za którym umiejscowione zostały liczne przebieralnie.
- Dojdę
do was za sekundkę! – rzuciła za nami Rosaline.
Weszłam
do jednego z kilkunastu małych pokoików, zamykając za sobą drzwi. Powiesiłam
sukienkę na drewnianym haczyku. Oparłam dłonie na biodrach i z uwagą
przyglądałam się jej. Z uporem maniaka próbowałam doszukać się w niej
jakiegokolwiek mankamentu, który mógłby zawarzyć na podjęciu przeze mnie
decyzji. Zaczynałam powoli wahać się nad kupnem tej kiecki. Teoretycznie pomysł
z przebraniem się za wierną służącą Draculi uważałam za dobry i szczerze
wątpiłam, aby inne dziewczyny również na to w padły. Z drugiej zaś strony, ta
kreacja wydawała się nazbyt wulgarna. Tego typu ubranka kobiety zakładały, gdy
chciały przypodobać się swojemu facetowi, a nie na szkolny bal.
Westchnęłam zrezygnowana. Jeżeli nie przymierzę wybranej sukienki, będę
wypominać to sobie przez kilka następnych dni i zapewne poczucie, że coś
zaprzepaściła nie pozwoli mi nawet na spokojne skonsumowanie śniadania. Jak to
powiedział pewien mądry człowiek – kto nie ryzykuje, nie pije szampana. Fakt,
później nie cierpi również na kaca, ale ból głowy stanowił świetny pretekst do
przeleżenia całego dnia w wygodnym łóżeczku.
Powoli
zdjęłam z siebie ciemnozieloną kurtkę, a następnie zabrałam się za
znienawidzone przeze mnie rozpinanie guzików. Już po chwili biała koszula oraz
czarno-czerwona spódnica leżały na prowizorycznym stołku, przymocowanym do
ściany. Ponownie przyjrzałam się kreacji, która wprawiała moją osobę w skrajne
emocje. Pragnęłam tej sukienki jak mało czego, aczkolwiek bałam się reakcji
rodziców i nauczycieli.
Codziennie paradujesz w tym kraciastym
kawałku materiału, stanowiącym część szkolnego mundurka. Masz opory przed
nałożeniem stroju pokojówki? A może zakop się pod kołdrą i wspólnie obejrzymy
denny wyciskacz łez.
Pchnięta
niewidzialną dłonią Drugiej Holly sięgnęłam po kreację i nieporadnie zaczęłam
ją zakładać. Z lekkim trudem wsunęłam ręce w rękawy sięgające połowy ramion,
które kończyły się zwężeniem przyozdobionym białymi falbankami. Fartuszek przewiązałam
w talii na kokardę, po czym zabrałam się za sznurowanie gorsetu. Na całe
szczęście wiązanie znajdowało się z przodu, więc nie potrzebowałam pomocy przy
uporaniu się z nim. Kiedy sukienka została już skompletowała, zapięłam na szyi
czarną muchę, a na nadgarstkach jasne mankiety. Spojrzałam w lustro. Miałam
naprawdę drobną posturę, przez co wyglądałam jeszcze bardziej wulgarnie niż
powinnam. Kwadratowy dekolt ukazywał moje zawsze zakryte piersi, które
dodatkowo bardziej wyeksponował gorset. Sama zdziwiłam się, że mogły wyglądać
tak ponętnie. Nie lubiłam pokazywać ciała, a ciągłe noszenie dość erotycznej
bielizny już i tak uważałam za drobne zboczenie.
- Umarłaś
tam, czy co? – Zniecierpliwiona Raven zapukała w drzwi. W oddali usłyszałam
promienny śmiech Rosaline.
- Już
wychodzę – mruknęła, nie będąc całkowicie pewną, czy koleżanka zdołała usłyszeć.
Odruchowo
wygładziłam rozkloszowany dół sukienki, podszyty białą koronką, która
kokieteryjnie wyglądała spod ciemnego materiału. Złapałam za klamkę i niepewnie
rozchyliłam drewniane skrzydło.
Dziewczyny dłuższy moment intensywnie lustrowały mnie wzrokiem.
Wymieniły pomiędzy sobą porozumiewawcze spojrzenia, a ja wówczas mogłam założyć
się o całą kolekcję mang, że zaraz wybuchną niekontrolowanym śmiechem. Czułam
na policzkach przenikliwe ciepło, w zastraszającym tempie rozchodzące się po
całej twarzy.
- Proszę,
nie patrzcie tak – wydukałam, zasłaniając przedramieniem zaczerwienione od
wstydu lico.
- Ale… -
zaczęła niepewnie różowowłosa, lecz niedane jej było skończyć.
- Jesteś
taka urocza! – pisnęła Meyer, z zachwytu klaszcząc w dłonie. – Wyglądasz jak
pokojówka z ulubionej bajki Raven, którą ogląda na okrągło.
-
Hildegarda ma włosy blond i przede wszystkim bardziej kobiece kształty. –
Dziewczyna skrzyżowała ręce i posłała koleżance gniewny wzrok spod ściągniętych
brwi.
- One
jeszcze urosną! – krzyknęłam, zaciskając dłonie w piąstki.
- Od
gówniary czekam, aż wyrosną mi skrzydła, ale pomimo tylu lat nic z tego nie
wychodzi.
- Ach,
mam tego dość! Zaczekajcie na mnie, tylko się przebiorę – warknęłam i już
zamierzałam zamknąć za sobą drzwi, lecz zgrabna dłoń zatrzymała drewniane
skrzydło.
- O nie,
nie, moja panno. Masz kupić tę sukienkę, choćby kosztowała pół tysiąca. Jestem
skłonna udzielić ci na nią pożyczki – powiedziała stanowczym głosem Rosaline,
wygrażając przy tym palcem, jakby właśnie karciła niesfornego dzieciaka.
- Skoro
ta głupia metalówa tak na nią reaguje, to nawet nie chcę pomyśleć, co będzie z
resztą. Stanę się pośmiewiskiem szkoły, a redaktorzy gazetki do końca roku będą
o mnie wspominać na łamach swojego kochanego szmatławca.
- Oj, no
daj spokój. Przecież nie powiedziałam, że wyglądasz zdzirowata, czy coś w ten
deseń. Stwierdziłam tylko…
-
Wyglądam zdzirowato? Wiedziałam, po
prostu wiedziałam, że tej kiecki nie powinnam nawet dotykać. Co też mną
zawładnęło, gdy decydowałam się na jej przymiarkę?
- Nie
dałaś mi dokończyć! – Black uderzyła pięścią w drzwi. Podskoczyłam wystraszona
nagłym dźwiękiem. – Jest świetnie, dobra? Kurna, sama bym ją założyła, gdybym
przypominała wieszak jak ty.
- Dzięki
– mruknęłam ze słyszalnym sarkazmem w głosie.
Zacisnęłam drobne palce na czarnym materiale, zastanawiając się nad
właściwą decyzją. Gdzieś w głębi duszy pragnęłam kupić tę sukienkę. Była
zupełnie inna od wszystkich ciuchów, które wisiały w mojej szafie. Ponadto
przepełniało mnie zadowolenie wywołane słowami ekspedientki. Tylko ja
wyglądałam dobrze w tej kreacji. Czyżby to stanowiło znak, jakiś drogowskaz od
losu, że powinnam ją kupić? Chciałam to zrobić ze względu na moją chorą dumę.
Ponadto ciekawiła mnie reakcja Duncana, gdy zobaczy swoją nieśmiałą dziewczynę
w tak prowokacyjnej odsłonie.
♥
Jedyny
market w Crystal Hills, podobnie jak centrum handlowe, także pękał w szwach od
nadmiaru klientów. Większość z nich napakowała do sklepowych wózków różnego
rodzaju cukierki, czekolady oraz składniki potrzebne do wyrobu ciasta. Śmiałam
twierdzić, że tylko my zamierzaliśmy kupić produkty codziennego użytku.
Raven
trzymała w ręce niewielką karteczkę z listą artykułów. Skrupulatnie sprawdzała,
czy na pewno o niczym nie zapomnieliśmy. Dake z ogromnym zainteresowaniem
przeglądał smaki gum do żucia, nie mogąc zdecydować się na konkretny. Ja
natomiast stałam oparta o plastikowy uchwyt wózka i ze znudzeniem przyglądałam
się kasjerce, która nad wyraz wolno podliczała zakupy jakiejś staruszki. Miałam
niewyobrażalną wręcz ochotę krzyknąć na kobietę, aby raczyła ruszyć swoje
dupsko i wziąć się do prawdziwej roboty, bo za nami tworzył się już spory
korek. Przed wykrzyczeniem mało kulturalnych epitetów powstrzymywało mnie dwóch
ochroniarzy stojących nieopodal. Jeszcze tego brakowało, żebym została siłą
wyprowadzona z marketu przez parę osiłków w czarnych strojach.
- Gdzie
jest ketchup? – zapytała spanikowanym głosem różowowłosa.
- Pod
srajtaśmą – mruknęłam, wskazując palcem na niewidoczną dla dziewczyny rzecz.
Raven
wychyliła się, chcąc dojrzeć zgubę, po czym odparła:
- A,
rzeczywiście. Dobrze, że chociaż ty czuwasz nad sytuacją. W przeciwieństwie do
niektórych. – Spiorunowała plecy blondyna wzrokiem. Ten w odpowiedzi machnął
jedynie dłonią na odczepne.
Nastolatka westchnęła zmęczona ciągłą kontrolą i przyłożyła palce obu
rąk do skroni. W przeciwieństwie do mnie oraz Morgana, jej bardzo zależało na
wygranej. Pragnęła, by wszystko wyglądało perfekcyjnie. Skoro tak panikowała w
sklepie, to aż strach pomyśleć, co będzie działo się w jej domu, gdy przyjdzie
do gotowania. Założyłam się z Dake’em, jak mocno Black się wścieknie.
Obstawiłam dziesięć dolców, że rzuci wszystkimi sztućcami o podłogę, ubliży
nam, po czym zamknie się w swoim pokoju. Chłopak twierdził natomiast, iż jej
gniew osiągnie apogeum i po wielu minutach wrzasków, dłużących się w
nieskończoność, najzwyczajniej w świecie wyrzuci nas z domu. Obie opcje nie
przedstawiały się w kolorowych barwach i z pewnością doprowadziłyby naszą klasę
do druzgocącej przegranej – a raczej oddania walki walkowerem.
- Dzień
dobry. Dzisiaj trwa promocja na czekoladowe dynie z nadzieniem truskawkowym,
czy są państwo zainteresowani? – zapytała flegmatycznym tonem kasjerka,
wskazując na karton po brzegi wypełniony słodkościami.
- O, weź
mi jedną! – krzyknął blondyn, rzucając na taśmę dwie paczuszki miętowych gum.
-
Poproszę trzy – odparła Raven, posyłając koledze nienawistne spojrzenie.
Byłam
wprost przekonana, że robił to specjalnie. Celowo chciał sprowokować Black już
teraz, aby w późniejszym etapie mieć większe szanse na wygraną. Mina
różowowłosej z każdą sekundą coraz bardziej zbliżała go do zwycięstwa. Nie
miałam zamiaru marnować dziesięciu dolarów, które ciężko zarobiłam poprzez samą
egzystencję. Wręcz przeciwnie – pragnęłam zyskać na tym zakładzie, toteż zaraz
po wyjściu z marketu przedsięwezmę odpowiednie środki, aby uchronić się przed
sromotną klęską.
Irytujące
pikanie przyprawiało mnie o pulsujący ból głowy, a przymusowe czekanie jeszcze
bardziej potęgowało ten efekt. Miałam nieodparte wrażenie, że pracownica sklepu
specjalnie spowalniała ruch, po prostu nie chciała usługiwać większej liczby klientów.
Stałam z lnianą torbą w dłoni, oczekując na podanie ze strony kobiety siatki z
pieczarkami. Zaistniał sytuacja nie tyle była irytująca, co wręcz żenująca. Z
tak zabójczym tempem ta pani powinna opowiadać w przedszkolu bajki dzieciakom.
Maluchy zasnęłyby jeszcze przed rozpoczęciem historii.
- Płacą
państwo czterdzieści trzy dolary i osiemdziesiąt pięć centów – zakomunikowała
kasjerka, po czym beznamiętny wyraz oczu skierowała na Raven.
Dziewczyna podała jej kartę kredytową. Wymieniliśmy z Dake’em znudzone
spojrzenia. O ile różowowłosa tryskała gniewem na kilka metrów, tak my omal nie
zasnęliśmy na stojąco. Cały ten wolny proces, który zakończył się parę chwil
temu wprawił nas w znużenie i nawet głośne reklamy dobiegające z głośników
porozwieszanych po sklepie nie były w stanie tego zmienić. Jak malinowe
cappuccino kocham, jeżeli kiedykolwiek przyjdę do tego marketu, to Pani w zwolnionym tempie planuję unikać
niczym psychopatycznego mordercy z rozklekotaną piłą łańcuchową i zardzewiałym
hakiem, na którym tkwiła zaschnięta krew.
-
Dziękuję i zapraszam ponownie – mruknęła kobieta, podając Black paragon.
-
Wpadniemy na pewno – warknęła w odpowiedzi i chwyciła za papier toaletowy.
Wyszliśmy
na zewnątrz. Dake odstawił wózek na miejsce, po czym niespiesznym krokiem
ruszyliśmy w stronę Parku Centralnego. Dom Raven znajdował się piętnaście minut
drogi od marketu, chociaż biorąc pod uwagę szybkość naszych kroków, dojdziemy
tam w dwa razy dłuższym czasie. Najwyraźniej flegmatyczność kasjerki uderzała w
twarz nawet nastolatków, zazwyczaj buchających niepohamowaną energią.
- Ta baba
to jakieś nieporozumienie. Chyba bardzo potrzebowali pracowników, skoro ją
zatrudnili – burknęła różowowłosa i włożyła ręce do kieszeni skórzanej kurtki.
-
Współczuję jej mężowi. Wyobrażacie sobie seks z kimś tak niechętnym do wszystkiego?
- Fuj,
Morgan, jesteś niereformowalny! – Uderzyłam chłopaka pięścią w ramię. Nawet się
nie skrzywił, za to ja ledwo powstrzymywałam się przed jęknięciem z bólu.
Kostki na dłoniach pulsowały nieprzyjemnie, przybierając lekko zaczerwieniony
odcień.
♥
Jeżeli nie
dostanę się na Harvard – a było to bardzo możliwe – zostanę wróżbitką. Mojej
absolutnej i niepodważalnej decyzji z pewnością nie zmienię przez najbliższy
tydzień, aczkolwiek do tego czasu będę kurczowo się jej trzymać. Tak, jak
przewidziałam, przed zielonym zameczkiem otoczonym ogrodem w stylu angielskim
stanęliśmy dokładnie pół godziny po opuszczeniu sklepu. Czułam, że dzisiaj
nastał właśnie ten dzień, gdy wszystkie moje przeczucia się iściły. Woń
wygranej unosiła się nad dachami bogato zdobionych domów, czyniąc powietrze nad
wyraz ciężkim.
Przekroczyliśmy próg. Pierwszą rzeczą, jaką usłyszałam był dźwięk
tłuczonego szkła oraz dziewczęcy krzyk. Mimowolnie wzdrygnęłam się, gdy do uszu
dostało się piskliwe zawodzenie. Hałas wręcz brutalnie wdzierał się do środka
czaszki, rzucając mózgiem na wszystkie strony. Prawie czułam, jak narząd tłukł
się o wszystkie ściany niewielkiej części układu kostnego, niczym w pijanym
tańcu. Nina miała przeponę i wielką szkodę stanowił fakt, że wykorzystywała jej
moc do straszenia ludzi.
- Głupi
zwierzak! Zbiłeś mój ulubiony kubek! – zawyła dziewczynka.
Kocur
zdawał się ignorować wrzaski oraz lamenty dwunastolatki. Dostojnym krokiem
opuścił kuchnię, unosząc przy tym ogon, jakby dawał drobnej blondyneczce do
zrozumienia, że miał w głębokim poważaniu jej własność, która teraz leżała w
kawałkach na podłodze. Rudy pers przystanął na chwilę w miejscu i przekręcił
łepek w naszą stronę. Jego żółte oczy bacznie zlustrowały nas znudzonym
spojrzeniem. Ziewnął bezczelnie, przeciągając się oraz mrucząc z zadowolenia.
Podszedł powoli do Raven. Otarł się o but sięgający połowy łydki, a następnie
oparł przednie łapy na kolanie właścicielki i z zaciekawieniem przyłożył nos do
lnianej torby pełnej zakupów.
- Nic dla
ciebie nie mam, Kocurze – rzuciła dziewczyna, kiwając głową na boki.
Futrzak
zadzierał pyszczek, wgapiając się hipnotyzującymi ślepiami w różowowłosą.
- Dobra,
schowałam jeszcze kilka przysmaków.
Nastolatka odłożyła siatkę z produktami spożywczymi i ruszyła w stronę
kuchni. Kot miauknął, jakby z wyższością, chcąc zapewne okazać swą dumę. Mogłam
założyć się o wszystko, że myślał teraz o sukcesie, jaki osiągnął. Wszak
zdominował niepokorną metalówę wyłącznie krótkim spojrzeniem.
Zerknęłam
na Dake’a. Wydawał się w ogóle niezaciekawiony zaistniałą sytuacją. Wzruszyłam
obojętnie ramionami, po czym skierowałam się do pomieszczenia, gdzie przyjdzie
nam za moment stoczyć długą i ciężką bitwę z małymi dyniami. Nienawidziłam ich
drążyć, toteż na Halloween zakupiłam plastikowe ozdoby, odporne na wodę oraz
zgniliznę. Wnętrzności tych
przeklętych warzyw śmierdziały niemiłosiernie i za każdym razem, gdy miałam
wątpliwą przyjemność się do nich zbliżyć, ledwo powstrzymywałam odruch
wymiotny. Dlaczego tradycją nie było robienie lampionów z arbuzów? Pachniały
przyjemnie, a smakowały jeszcze lepiej.
Na
podłodze kucała drobna blondyneczka. Jej jasne włosy o bladoróżowych
zakończeniach związane zostały w mało artystycznego koka. Falbaniasty dół
sukienki rozłożył się na białych kafelkach, jakby chciał pochwalić się
kwiecistym wzorem materiału. Nina ostrożnie zamiatała miotełką kawałki kubka,
mrucząc przy tym pod nosem niezrozumiałe słowa. Z pewnością psioczyła na
niefrasobliwego kota jej starszej siostry. Nie dziwiłam się dziewczynce, ta
ruda bestia powinna smażyć się w piekle. Nawet bardzo bym się nie zdziwiła,
gdyby Raven wykopała go z cmentarza i za pomocą czarnej magii przywróciła do
życia. Kocur wydawał się być ulubioną maskotą Szatana.
- Młoda,
jak skończysz, to zmykaj stąd – rzuciła różowowłosa.
- A co
będziecie robić? – zapytała młodsza z rodzeństwa, wyrzucając swój ulubiony
kubek do śmietnika pod zlewem.
- Potrawę
na konkurs halloweenowy. Dynie faszerowane mięskiem. – Dziewczyna zatarła ręce
z zachwytu. – Zostawić tobie i cioci po jednej?
- Jasne.
– Nina uśmiechnęła się uroczo, po czym w podskokach opuściła kuchnię.
- Słodką
masz siostrzyczkę – stwierdziłam, wpatrując się w łuk drzwiowy, za którym przed
sekundą zniknęła dwunastolatka.
- Oj,
Holly, widać, że jeszcze niczego nie wiesz o życiu. Prawda, Dakota?
- Ta mała
– wskazał palcem na schody – to zło absolutne. Lepiej jej nie denerwować.
Chłopak
wyglądał na przestraszonego. Miał nienaturalnie rozszerzone oczy, a wargi
zacisnął w wąską kreskę. Zadrżał ledwo widocznie. Skoro nawet Morgan czuł lęk
przed młodszą z sióstr Black, to coś musiało być na rzeczy. Zaczynałam powoli
twierdzić, że Crystal Hills stanowiło mieścinę wręcz przepełnioną strasznymi
ludźmi. Tylko nie rozumiałam, dlaczego musiałam ich wszystkich spotykać.
Wygodnie
rozsiedliśmy się przy kwadratowym blacie przymocowanym do ściany, imitującym
tym samym stolik. Zabraliśmy się do jednego z najbardziej znienawidzonych
przeze mnie zajęć – drążenia dyni. Raven znalazła w Internecie kilka ciekawych
motywów lampionów. Niektóre przypominały straszne buźki, inne uśmiechnięte.
Wśród nich nie mogło również zabraknąć mordki kota, którą różowowłosa wycinała
w całkowitym skupieniu.
Pozbycie
się śmierdzących wnętrzności zajęło
nam ponad godzinę. Kiedy wszystkie warzywa wyglądały już perfekcyjnie, Dake
zabrał się za sprzątanie rozgardiaszu. Pestki oraz miąższ walały się po całej
kuchni. Wychodząc z pomieszczenia, ledwo dawałam radę uniknąć nadepnięcia na
kawałki dyni. Pospiesznie udałam się do łazienki. Chciałam jak najszybciej
pozbyć się z rąk tego obrzydliwego zapachu. Czułam w gardle palące uczucie, a w
ustach nieprzyjemny posmak. Namydlając dłonie spojrzałam w lustro. Byłam wręcz
chorobliwie blada. Lekko kręciło mi się w głowie od nadmiaru przedzierającego
się do moich nozdrzy smrodu. Pchnięta dziwnym uczuciem powąchałam podwinięty do
łokcia rękaw czarnej bluzy. Skrzywiłam się z obrzydzenia, gdy wyczułam woń
dyni.
♥ ♥ ♥ ♥
Piszę ten komentarz trzeci raz, bo znowu coś niechcący kliknęłam.
OdpowiedzUsuńWitaj! W końcu mogę komentowAć, niestety rylko na komórce. Moj laptop badal ma strajk. Ale od razu do rzeczy.
Akcja przy wybieraniu stroju: padłam. Duncan na pewno bardzo się ucieszy, gdy zobaczy w nim Holly. Z resztą pewbie większość chłopaków nie bedzie mogla oderwac od niej wzroku.
Nie wiem co wiecej napisac. Więc kończę! Życzę weny czasu i chęci!
Pozdrawiam
Też nienawidzę drążyć dyń, więc najczęściej daje wtedy drapaka xD Wkręciłam się w te historię i w sumie w dwa dni przeczytałam wszystko! WSZYSTKO! Jestem na to nakręcona jak na kamikaze, które uwielbiam pić !
OdpowiedzUsuńA teraz co do rozdziału. Szukanie sukienki to jedno z najgroszych ( powtarzam ) najgorszych rzeczy jakie można sobie wyobrazić, więc rozumiem to rozgoryczenie. Też osobiście wolałabym zostać w domu wpierdzielając jakąś pizze i oglądając jakiś głupi serial. Rosalie to jest prawdziwa zakupoholiczka z krwii i kości.
Czekam z niecierpliwością na następny rozdział :D! I co najważniejsze życzę weny!
Nie masz tu nigdzie spamu więc zareklamuje się tutaj
Każdy z nas ma marzenia. Megami Osaka jest zwykłą humorzastą nastolatką, której jednym z celów jest stworzenie własnego komiksu. Cały wolny czas poświęca tworzeniu swojego dzieła i marudzeniu nad swoim życiem. Pewnego dnia jednak jej straszy brat, który jest rockmanem postanowił ją przenieść do małego miasteczka by uczęszczała do tamtejszej szkoły Słodki Amoris poznając życie innych nastolatków. Co gorsza jej tropem podąża zabójca ich rodziców.
Czy Osaka zaaklimatyzuje się w nowej szkole?
Czy łaskawie skończy swój komiks?
Kim jest morderca czyhający na Megami?
Serdecznie zapraszam jeśli masz czas i ochotę poczytać :)
http://megami-rock.blogspot.com
Witam nową czytelniczkę w moich skromnych progach. \(^.^)/ Bardzo się cieszę, że blog przypadł Tobie do gustu, mam nadzieję, iż pozostaniesz ze mną na długi czas. Niezwykle podziwiam Twoją cierpliwość - mnie zapewne nie chciałoby się czytać tyle rozdziałów w tak krótkim czasie. Już kiedyś próbowałam i nic z tego nie wyszło.
UsuńW wolnej chwili napewno zaznajomię się z Twoim opowiadaniem i pozostawię po sobie ślad. Tymczasem przesyłam gorące pozdrowienia!
Ja jestem jak potwór. Jak coś mi się spodoba mogę ślęczeć całe Boże dni by przeczytać wszystko xD I na pewno pozostanę tutaj na dłuższy czas to możesz być pewna =^^=
UsuńAle ty świetnie piszesz *-* Zabrałam się do czytania wszystkiego bodajże wczoraj i twój blog bardzo mi się spodobał. Kilka razy minęłam twojego bloga, ale brak czasu opóźnił moją ,,wenę czytelniczą", no i u mnie na blogu rozdziały też się same nie napiszą, więc wiadomo... Mam nadzieję, że zostanę tu na dużo dłużej ;* Pozdrawiam i obdarowuje cię taczką weny ❤
OdpowiedzUsuńOch, jakaś nowa duszyczka się zabłąkała? Zapraszam, zapraszam, częstuj się cieplutkim mleczkiem z miodkiem oraz chrupiącymi rogalikami własnoręcznej roboty. Zawsze z promiennym uśmiechem na twarzy witam przybyszów żądnych mojej twórczości. Miło mi słyszeć, że opowiadanie przypadło Tobie do gustu. Podarunek w postaci taczki weny z chęcią przyjmę, albowiem jej nigdy za mało. Cóż mogę jeszcze dodać? Ja także Cię pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego. \(^.^)/
UsuńI znów przy kolejnym rozdziale dobieram się do niego przez trzy dni. Co jest ze mną nie tak?! Czyżby wizja prawie 3 miesięcy wolnego odcięła mi mózg? Chyba tak...
OdpowiedzUsuńWitaj!
Jakże się cieszę widząc kolejny rozdział. No i oczywiście cieszę się, że go skończyłam czytać. Ale nie tylko do czytana mam taki słaby pociąg. Pisanie też mi opornie idzie. A co ja Ci się będę zwierzać i zanudzać. Przejdźmy do konkretów.
Doskonale rozumiem Holly. Sama gdybym wpadła na manekina spaliłabym się ze wstydu, myląc go z człowiekiem. A w szczególności w miejscu pełnym ludzi. A, że ja zawsze wkopie się w coś zawstydzającego, byłoby to nieuniknione.
Od razu wyobraziłam sobie tą sukienkę i Holly ubraną w nią i widząc ten obraz oczami wyobraźni, skojarzyło mi się to z rodziną Adamsów i Wednesday. Chociaż czytając dalej moja wyobraźnia zadziałała trochę zbyt entuzjastycznie i zobaczyłam naszą bohaterkę w niezbyt nadającym się do pokazania światu obliczu.
Nie mogłam się pohamować od śmiechu czytając rozważania Holly na temat reakcji Dunkana. Rozłożyło mnie to na łopatki. Nawet teraz jak sobie o tym pomyślę, to mi się gęba cieszy. Chyba nawet nie trzeba sobie wyobrażać jak wielkich sił woli chłopak będzie musiał użyć, by powstrzymać się od obłapiania dziewczyny. A przynajmniej ja to tak widzę.
Uwielbiam koty, a zwierzątko Raven jest po prostu... Och. Sama mam kilka kotów z czego jeden potrafi być naprawdę upierdliwy. I żarłoczny na słodycze. Raz jak kupiłam sobie czekoladę to mi połowę ukradł! I to tak na bezczela - wpadł mi na biurko, capnął w zębiska i uciekł do kuchni. Ale patrząc na jego słodką, puchatą mordusię i te wielkie sowie oczy nie sposób się na niego złościć.
Nie mogę się już doczekać rozdziału w którym Holly pokaże się Dunkanowi w halloweenowym przebraniu. Jak ja bym chciała to zobaczyć...
Z niecierpliwością czekam na kolejny fragment.
Gorąco pozdrawiam i życzę dobrej pogody współgrającej z ogromem weny :D