Niewielka sala kinowa wręcz pękała w szwach. Nikt nie spodziewał się takiego obłożenia. Bilety na premierę zostały wyprzedane jeszcze tego samego dnia, w którym zapowiedziano występ. Bogacze byli gotowi zapłacić każde pieniądze, ażeby wygryźć z miejsca tych biedniejszych - aczkolwiek szybszych ludzi. Babcine powiedzonko "Kto dupy z kanapy nie ruszy, temu miejsca przy stole zabraknie" zapewne nigdy nie wyjdzie z obiegu.
Po klimatyzowanym pomieszczeniu roznosiły się przytłumione szepty oraz szelest opakowań z niezdrowymi przekąskami. Zgromadzeni próbowali dojrzeć coś w ciemności. Przekrzykiwali się nawzajem w sprawie domysłów, czego by też mogła dotyczyć projekcja. Inni nazwaliby ich głupcami; pchali się na wielką niewiadomą, a mimo to towarzyszyła im radość.
Nagle ogromny ekran rozbłysnął na biało. Niespodziewana jasność oślepiła widzów. Pomruki i ogólna wrzawa przybrały na sile, lecz dobiegający z głośników umieszczonych w kątach sali męski głos skutecznie je zagłuszył.
>Kino Skostniały Paluszek ma zaszczyt serdecznie zaprosić na premierowe widowisko. Pragnie także podziękować za wytrwałość oraz dalsze chęci zagłębiania się w fabułę dzieła, które za krótką chwilę przedstawimy. Życzymy miłego słuchania czterdziestej części opowiadania. Uprzejmie prosimy o wyłączenie wszelkich urządzeń rejestrujących obraz bądź dźwięk. Po zakończonym seansie zostaną rozdane darmowe próbki kremu przeciwko hemoroidom na bazie świeżo odessanej krwi. Dziękujemy za uwagę oraz polecamy się na przyszłość.<
Zapanowała absolutna cisza. Oczy wszystkich utkwione zostały w scenie, na którą dwóch mężczyzn w czarnych garniturach oraz przerażających maskach klaunów wniosło stary, obity ciemnozielonym materiałem fotel na drewnianych nóżkach. Zaraz niepewnym krokiem weszła średniego wzrostu postać. Całe jej ciało wraz z głową przykrywał granatowy płaszcz. Niosła w ręce grubą księgę, zaś drugą dłoń kurczowo zaciskała na zasłaniającym twarz kapturze. Bała się publiki, to był jej pierwszy występ na żywo. Tyle ciekawskich par ślepi patrzyło właśnie na nią. Mimo wszystko jej priorytetem pozostało zachowanie anonimowości.
Usiadła na krześle, nie przejmując się cierpiętniczym jękiem, jaki z siebie wydało. Trzęsącymi palcami wertowała pożółkłe kartki papieru - niektóre zostały zalane kawą lub innymi trunkami pobudzającymi. Wreszcie zatrzymała się na konkretnej stronie, odchrząknęła w zwiniętą w pięść dłoń i zachrypniętym od papierosów głosem zaczęła czytać...
Nagle ogromny ekran rozbłysnął na biało. Niespodziewana jasność oślepiła widzów. Pomruki i ogólna wrzawa przybrały na sile, lecz dobiegający z głośników umieszczonych w kątach sali męski głos skutecznie je zagłuszył.
>Kino Skostniały Paluszek ma zaszczyt serdecznie zaprosić na premierowe widowisko. Pragnie także podziękować za wytrwałość oraz dalsze chęci zagłębiania się w fabułę dzieła, które za krótką chwilę przedstawimy. Życzymy miłego słuchania czterdziestej części opowiadania. Uprzejmie prosimy o wyłączenie wszelkich urządzeń rejestrujących obraz bądź dźwięk. Po zakończonym seansie zostaną rozdane darmowe próbki kremu przeciwko hemoroidom na bazie świeżo odessanej krwi. Dziękujemy za uwagę oraz polecamy się na przyszłość.<
Zapanowała absolutna cisza. Oczy wszystkich utkwione zostały w scenie, na którą dwóch mężczyzn w czarnych garniturach oraz przerażających maskach klaunów wniosło stary, obity ciemnozielonym materiałem fotel na drewnianych nóżkach. Zaraz niepewnym krokiem weszła średniego wzrostu postać. Całe jej ciało wraz z głową przykrywał granatowy płaszcz. Niosła w ręce grubą księgę, zaś drugą dłoń kurczowo zaciskała na zasłaniającym twarz kapturze. Bała się publiki, to był jej pierwszy występ na żywo. Tyle ciekawskich par ślepi patrzyło właśnie na nią. Mimo wszystko jej priorytetem pozostało zachowanie anonimowości.
Usiadła na krześle, nie przejmując się cierpiętniczym jękiem, jaki z siebie wydało. Trzęsącymi palcami wertowała pożółkłe kartki papieru - niektóre zostały zalane kawą lub innymi trunkami pobudzającymi. Wreszcie zatrzymała się na konkretnej stronie, odchrząknęła w zwiniętą w pięść dłoń i zachrypniętym od papierosów głosem zaczęła czytać...
Droga (nie) do miłości: Rozdział
40
„A może chciał tylko spojrzeć w
przepaść? Nie wierzył, że głąb go pociągnie na zawsze?”
~S. Aleksijewicz
Należałam
do czołówki największych pechowców tego pochrzanionego świata. Szczęście definitywnie
postanowiło się na mnie obrazić, gniewnie tupią swoją pokraczną nóżką.
Odwróciło się na pięcie i w podskokach niczym zając pognało ku zachodzącemu
słońcu. Z oddali dostrzegałam jedynie jego wypięty, raczej mało zgrabny, tyłek
– a i to odebrałam jako niemy przekaz.
Wszystko
zaczęło się od nieociekającej słodyczą rozmowy z Raven. Później było już tylko
gorzej. Po stromej równi pochyłej leciałam ryjem w dół wprost do czarnej
przepaści, gdzie czekały na mnie najstraszniejsze koszmary. Ognisko z okazji
Halloween zakończyłam równie szybko jak zaczęłam. Możliwe, że nawet prędzej.
Wybuch histerii zesłał nad moją głowę karcącą chmurę, która co rusz nakazywała
spoglądać na rozwścieczonego Duncana. W trakcie patrzenia na wykrzywioną w
grymasie złości twarz chłopaka czułam ogromną skruchę. Z powodu beznadziejnego
obowiązku zarzekał się, iż odprowadzi mnie do domu, próbując przy okazji ukoić
rozszalałe nerwy. Owszem, pod furtkę zostałam odeskortowana, jednakże o wiele
bardziej wolałam sama przemierzać wyjątkowo tłoczne ulice Crystal Hills,
aniżeli zmagać się z ciągle rosnącym poczuciem winy.
Bez słowa
rozeszliśmy się do domów. Przez bite pół godziny siedziałam na łóżku w sypialni
i powstrzymywałam chcące zasmakować wolności łzy przed wypłynięciem. Wszelkimi
zasobami sił wgryzałam się w dolną wargę oraz wbijałam paznokcie w skórę na
przedramionach – a to wszystko w celu zatuszowania rozpaczy. Ostatnia wizyta u
psychologa wzbudziła w moich rodzicach nadzieję i zaszczepiła wiarę, że może
dałam radę choć w pewnym stopniu zapanować nad chorobą. Naprawdę nie chciałam
rujnować ich marzeń. Czułam się w obowiązku być córką, którą można chwalić się
na każdym kroku. Przykładne dzieci nie miewały depresji, więc i ja musiałam
możliwymi sposobami wyprzeć ją ze świadomości. Podobno wroga najpierw należało
poznać, ażeby móc stoczyć z nim wyrównaną walkę i myśleć o zwycięstwie. Mój
przeciwnik stanowił wyzwanie najwyższej rangi – byłam nim ja sama we własnej
osobie.
Kiedy
smutek w końcu oddał bitwę walkowerem, mogłam opuścić pokój i z miłą dla oka
maską na twarzy udać się do salonu, gdzie przesiadywała większość rodziny.
Pragnęłam spędzić popołudnie w pozytywnej atmosferze, próbując zepchnąć przykre
wspomnienia sprzed godziny na dalszy plan. Jednakże nie miałam zapisanego w
gwiazdach spokoju. Parszywe bóstwa postanowiły poznęcać się nade mną możliwie
jak najdłużej. Zapewne chciały sprawdzić, czy byłam wystarczająco silna, by móc
dalej egzystować.
Mama z
promiennym uśmiechem oświadczyła, że nazajutrz wyjeżdżają wraz z tatą do babci.
Ojczulkowi za niespełna dwa tygodnie stuknie czterdziestka i z tej okazji
chciał pozwiedzać stare śmieci. Rodzice zachowali na tyle roztropności, by
domyślić się, iż nie pałałam chęcią odwiedzenia Bostonu. Więc postanowili
zostawić mnie na niedzielę samą z Kevinem, któremu także nie uśmiechało się
opuszczanie całego technologicznego dobytku. Ponadto dzieciak nie lubił
przebywać w pobliżu poczciwej Leily zbyt długo, od kiedy ta zaproponowała mu
wizytę u psychologa.
Dzięki
takiemu obrotowi spraw, na ostatni dzień weekendu utknęłam w domu, pilnując
młodszego brata oraz jego kolegi ze szkoły. Jakby tego było mało, w telewizorze
nie leciało nic godnego uwagi. Beznamiętnym wzrokiem wpatrywałam się w
zakrzywiony ekran, bez chwili wytchnienia przeskakując kanały. Nadal tkwiłam w
złudnej nadziei, że może uda mi się odnaleźć coś sensownego. Nawet na The Walking Dead nie omieszkałbym
narzekać.
- Szlag
by to strzelił! – krzyknęłam, nie przejmując się, że na górze przebywało dwóch
jedenastolatków. Zapewne zostali całkowicie wchłonięci przez konsolową gierkę i
zapomnieli o otaczającej ich rzeczywistości.
Wściekła
cisnęłam pilotem o podłogę i z enigmatycznym wyrazem twarzy przyglądałam się,
jak odpadała mniejsza część, a baterie poturlały się pod wiszącą pięć
centymetrów nad ziemią półkę. Westchnęłam zrezygnowana, układając się wygodnie
na brzuchu i wtulając buzię w poduszkę. Chciałam, aby ten dzień już się
skończył. Nawet wizja pogadanki z dyrektorką Shermansky wydawała się być lepsza
od bezczynnego tkwienia na kanapie.
Nagle
rozległ się dźwięk domofonu. Ta cholernie irytująca melodyjka zapewne samego
Archanioła Gabriela pozbawiłaby nieskalanej cierpliwości. Przekręciłam głowę na
bok, wbijając wzrok w cyfrowy zegar będący nieodzowną częścią dekodera. Kreski
równej długości informowały, że właśnie minęło dziesięć minut po czternastej.
Członek rodziny Aarona zadeklarował, iż właśnie o tej godzinie przyjedzie po
chłopca. Tylko dlaczego ta para szczylów grzecznie nie wyczekiwała pod drzwiami
na przybycie gościa? Powinni niczym potulne pieski ślęczeć przed wejściem z
przyklejonymi do brody językami, machając przy tym wyimaginowanymi ogonami.
Przynajmniej ja tak oczekiwałam nadejścia Duncana. Pytanie brzmiało: Czy to oni
nie zostali prawidłowo wychowani, czy to ze mną Holden pogrywał jak chciał?
Sturlałam
się z owalnej kanapy, z łoskotem upadając na jasną deskę podłogową. Jęknęłam
cierpiętniczo, czując rozchodzący się po plecach ból. Mamrocząc pod nosem
wiązankę przekleństw wstałam na równe nogi. Kilka większych kości głośno
strzeliło, aczkolwiek nie zwróciłam na nie jakiejkolwiek uwagi. Z krzywym
uśmiechem na twarzy oraz dłonią ulokowaną na krzyżu ruszyłam w stronę drzwi.
Nawet nie pofatygowałam się, by sprawdzić, kto nachodził mój dom. Nacisnęłam
palcem wskazującym na posrebrzany guziczek, zdecydowanie nazbyt długo otwierając
metalową furtkę. Sięgnęłam po pęk kluczy na narożnej komodzie przy wejściu, po
czym wsunęłam jeden z przedmiotów do zamka. Z charakterystycznym chrobotem przekręciłam
go dwa razy i rozchyliłam drewniane skrzydła drzwiowe.
Ziewnęłam
głośno, nie zasłaniając ust dłonią. Wewnętrznymi stronami nadgarstków
przetarłam oczy, jakby chcąc wyostrzyć wzrok. Zamrugałam pospiesznie kilka
razy, po czym utkwiłam spojrzenie zielonych tęczówek w nowoprzybyłym osobniku,
który stał metr przede mną. Podskoczyłam wyraźnie zaskoczona widokiem Dake’a na
moim podwórzu. On także zdawał się nie być przekonany, czy nie stanowiłam
wytworu jego wybujałej fantazji. Niepewnie uniósł kąciki ust, wskazując palcem
na wnętrze domu. Odsunęłam się, wpuszczając kolegę do środka.
- Co cię
do mnie sprowadza? – zapytałam od niechcenia, po prostu z czystej grzeczności.
- Brat –
odparł, drapiąc się po karku, jak to miał w zwyczaju, gdy nie czuł się zbyt
pewnie.
- Ach
tak, brat – wymamrotałam pod nosem, w dalszym ciągu wgapiając się w pociągłą
twarz chłopaka. Dłuższą chwilę zajęło mi pojęcie jego słów. Resztkami zdrowego
rozsądku powstrzymywałam się przed uderzeniem otwartą dłonią w czoło. – Brat,
no przecież. Bo niby co innego? Zaczekaj sekundkę.
Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę
schodów. Pokręciłam głową z niedowierzeniem. Czułam gdzieś w podświadomości, że
Aaron wydawał się być dziwnie znajomy, lecz nawet nie śmiałabym przypuszczać,
iż to młodszy brat Morgana. A to ci numer – dobrze, że Dake nie miał siostry,
która zaprzyjaźniłaby się z Kevinem, bo zaczynałabym snuć pewne domysły, jakoby
ktoś tam na górze postanowił umilić swój wieczny żywot jajcarskim
czworokącikiem. Mimowolnie wzdrygnęłam się na tę myśl. Blondynowi bez wątpienia
nie wypadało odmówić atrakcyjności, aczkolwiek kandydat na mojego przyszłego
męża z niego żaden.
Zapukałam
w białe drzwi i nie czekając na reakcję weszłam do pokoju jedenastolatka.
Czarne rolety jak zwykle zostały zasunięte, przez co w pomieszczeniu panowała
prawie całkowita ciemność. Jedynie różnobarwna poświata bijąca od ekranu
telewizora pomagała rozeznać się w otoczeniu.
Dzieciaki
siedziały na frędzlowatym dywanie w kształcie kwadratu i z uporem maniaka
wpatrywały się w komputerową rozgrywkę. Zapaliłam światło. Nagła jasność
zdezorientowała chłopców. Przyzwyczajeni do mroku odruchowo mrużyli oczy.
- Ej no,
my tu walczymy – warknął Kevin, zasłaniając ślepia przedramieniem. Krzywił się
znacznie. Najwidoczniej moc płynąca z energooszczędnych żarówek skutecznie go
paraliżowała i odbierała wszelkie zdolności.
- Prędzej
oślepniecie, niż przejdziecie to gówno, gnomy – rzuciłam prześmiewczo. Widok
próbujących uchronić się przed światłem jedenastolatków z pewnością na długi
czas pozostanie w mojej pamięci. Wyglądali niczym wampiry, które w porę nie
znalazły wystarczająco ciemnej kryjówki przed wschodzącym słońcem. – Aaron,
twój brat po ciebie przyszedł, więc kończcie te zabawy.
Zostawiłam uchylone drzwi i na powrót zeszłam na dół. Dake nadal tkwił w
tym samym miejscu, gdzie przed krótką chwilą go zostawiłam. Wbił we mnie
spojrzenie zielonych oczu, gdy usłyszał szuranie kapciami po marmurowych
schodach. Bacznie mi się przyglądał, dopóki nie stanęłam w niewielkiej
odległości od niego.
- Zaraz
zejdzie – poinformowałam.
Kiwnął
głową w odpowiedzi, po czym rozejrzał się pobieżnie po wystroju wnętrza.
- W życiu
nie spodziewałbym się, że jesteś siostrą Kevina – powiedział, uśmiechając się
delikatnie. – Zwłaszcza, gdy młody opowiadał o twoim bohaterskim wyczynie.
- Nie
bardzo rozumiem – mruknęłam, przekrzywiając głowę na bok.
- Jak
ruszyłaś na ratunek swojemu braciszkowi. Tak między nami, miałaś dużo
szczęścia, że Toby i Reid puścili ci to mimo uszu.
- Tylko
ze względu na Duncana – rzuciłam pod nosem, uciekając wzrokiem.
- Zapewne
masz rację. Musiałaś mu odpowiednio podziękować, skoro zdecydował się na
związek z tobą. Rozumiesz, on raczej woli osiąść na pewnych fundamentach, a nie
chwiejnej konstrukcji, której jeszcze nikt nie zdążył sprawdzić.
- Taa… Z
pewnością – westchnęłam. Nagle wszystkie wspomnienia z wczoraj powróciły niczym
bumerang, który niesfornie przesunął się w locie o parę centymetrów i uciął
głowę swojemu właścicielowi. Jejku, Dake nie miał w sobie za grosz elokwencji.
Przejechałam dłonią po twarzy, na dłuższy moment przysłaniając oczy.
Prychnęłam histerycznym śmiechem. Z innego punktu widzenia moje zachowanie
zdawało się reprezentować wyjątkowo niski poziom intelektualny. Całą sprawę
potraktowałam po macoszemu, nawet nie myśląc, by wgłębić się w jej
problematykę. Z góry zasądziłam, że wszelkie wahania nastroju były spowodowane
chorobą psychiczną, a tym samym przyzwalałam na ranienie ludzi mi bliskich. Czy
chciałam w oczach innych stanowić osobę niezrównoważoną oraz nad wyraz
wybuchową? Raczej nie, aczkolwiek nie wiedziałam, jak powinnam zabrać się za
próbę zmiany nastawienia. Może właśnie dlatego od gówniary miałam problem ze
znalezieniem przyjaciół, a przez życie plątałam się pomiędzy krótkotrwałymi
znajomościami.
- Och,
wybacz. Zapomniałem, że się posprzeczaliście. – Spuścił wzrok na podłogę i
ponowie nerwowo podrapał się po karku.
- A ty
skąd o tym wiesz? – zapytałam, mrużąc gniewnie oczy. Im więcej ludzi słyszało o
moim wczorajszym wybuchu złości, tym mniej komfortowo się czułam. Wolałam nawet
nie wyobrażać sobie tych aroganckich uśmieszków, pod ostrzałem których jutro
się znajdę. Rota zapewne już zadbała, abym została w należyty sposób powitana.
- Byłem
wczoraj u Iris. Toby trochę się rozgadał, sama rozumiesz. Ognisko zakończyło
się tuż po waszym odejściu.
- Co ta
dwójka ma ze sobą wspólnego? – Skrzyżowałam ręce pod biustem.
- Są
rodzeństwem. Nie wiedziałaś?
- Wybacz,
ale poznałam was całkiem niedawno, toteż…
-
Rozumiem, nie tłumacz się.
W domu
zapanowała cisza. Chłopcy na górze chyba w magiczny sposób wyparowali. Ja
przypatrywałam się przystojnej twarzy kolegi, doszukując się w niej jakichś
emocji, jednakże bez większego rezultatu. Dake natomiast bezmyślnie wgapiał się
w obraz autorstwa mojej mamy. Zapewne kolejny abstrakcyjny pejzaż z innego
wymiaru. Sarah lubowała się w tworzeniu światów fikcyjnych; czasami malowała
również mitologiczne postacie. Uważałam ją za niespełnioną reżyserkę filmów
fantastycznych i niemal byłam pewna, że gdyby nabyła talent literacki, teraz
ślęczałaby przed laptopem, pisząc kolejną powieść o smokach.
- W
każdym razie – zagaił nagle blondyn, wybudzając mnie ze swoistego transu –
wiedz, że zawsze stanę po twojej stronie, jeżeli przyjdzie do bójki z Debrah.
Chyba, że w grę wejdzie wygląd, to wtedy… No wiesz, Holly, nie masz większych
szans.
Zaśmiałam
się szczerze rozbawiona słowami chłopaka. Okalająca je nutka strachu także
dodawała im humoru. Nie gniewałam się na Morgana. Oczywistym było, że przy
Rocie wyglądałam niczym dwunastoletnie dziewczę, które dopiero uczyło się
samodzielności i robiło pierwsze kroki w pozbawionym matczynej nadopiekuńczości
świecie. Dzieliła nas przepaść, której siłą rzeczy nie dało rady przeskoczyć, a
i surowców do budowy mostu brakowało. Zostałam uziemiona na pustyni, gdzie o pożywieniu
i stałym dostępnie do wody można tylko pomarzyć. Pozostała jedynie samotna
wędrówka wzdłuż wąwozu i tląca się nadzieja na znalezienie przejścia
prowadzącego do żyznej gleby.
♥
Fotel
obity beżową skórą, chociaż z pewnością wyglądał na wygodny, mnie przyprawiał o
uczucie dyskomfortu. Ledwo dawałam radę wysiedzieć na tym nieszczęsnym meblu,
którego każda część wywoływała ból. Wierciłam się nerwowo próbując znaleźć
odpowiednią pozycję. Już od dobrych dziesięciu minut starałam się usiąść jak normalny
człowiek, aczkolwiek jasny materiał palił moje ciało i wciągał niczym ruchome
piaski. Gdyby nie krytyczna sytuacja, w jakiej się znajdowałam, już dawno
wyszłabym, zatrzaskując za sobą drzwi.
Zerknęłam
kątem oka na Raven. Wydawała się w ogóle nie przejmować ciągłymi pojękiwaniami
starego mebla. Oparła głowę na zwiniętej w pięść dłoni, a lewą nogę ulokowała
na kolanie prawej kończyny. Oddychała miarowo, a przymknięte oczy jasno dawały
do zrozumienia, że dziewczynie się przysnęło.
Westchnęłam zirytowana do granic możliwości. Próbowałam zająć się czymś,
byleby nie zwracać uwagi na zabytkowy fotel, który Shermansky zapewne wykupiła
z antykwariatu. Nie wykluczałam możliwości, iż siedzenie miało tyle samo
wiosen, co dyrektorka.
Rozejrzałam się po gabinecie, próbując
dostrzec jakąś interesującą rzecz. Jednakże od patrzenia na jasnoróżową tapetę w
ciemniejsze wzorki niewiele brakowało, a dostałabym konwulsji. Na ścianie za
dużym biurkiem wisiały zdjęcia ukochanym psów staruszki. Każdemu poświęciła
cztery fotografie, umieszczając wszystkie w fikuśnych ramkach. W pomieszczeniu
roznosiła się woń cynamonu oraz czegoś niezdatnego do bliższego określenia, ale
z pewnością nieprzyjemnego. Możliwe, że to zwyczajowy zapach poczciwej
Florence. Nie lubiłam ciągnącego się za starszymi ludźmi aromatu. Prawdziwe
katusze przeżywałam mieszkając z babcią. Po spotkaniach Klubu Szydełkowców potrafiłam cały wolny dzień spędzić na
dezynfekcji domu.
- Nie no,
zaraz wykituję – mruknęłam, gdy zaczęłam zatapiać się w zbyt miękkim oparciu.
-
Wiercisz się, jakbyś miała robale w dupie – warknęła Raven, uchylając jedną
powiekę. – Weź usiądź jak cywilizowany człowiek i nie rób cyrków.
- Łatwo
ci mówić. Nawet sobie nie wyobrażasz, jaki ten fotel jest niewygodny. Ciągle
się w nim zapadam.
-
Pleciesz głupoty – rzuciła, po czym gwałtownie wstała na równe nogi i podeszła
do mnie. – Zejdź – nakazała, machając przy tym ręką.
Podparłam
się na podłokietnikach, by podnieść się. Zatrzymałam się na moment przy
koleżance. Dłońmi wskazałam mebel, zapraszając ją do spoczęcia na niezwykle
zaszczytnym miejscu. Różowowłosa posłała mi złowrogie spojrzenie, po czym
odwróciła się tyłem do siedziska i raptownie usiadła. Materiał ugiął się pod
jej niewielkim ciałem, a Raven wyglądała na wystraszoną. Tkwiła nieruchomo i
wytrzeszczonymi ślepiami wpatrywała się we mnie.
- A nie
mówiłam? – Skrzyżowałam ręce pod biustem.
- Trefny
ten komfort – burknęła.
Wygramoliła się z fotela, a następnie zajęła krzesło obok. Jakby chciała
pokazać swoje szczęście, założyła nogę na nogę i bacznie mi się przyglądała. Na
jej twarzy błąkał się cwaniacki uśmieszek, a wesołe hormony wręcz z niej
kipiały. Naprawdę nie rozumiałam, jak mogła zachowywać się tak spokojnie w
gabinecie Shermansky, który swoją drogą chyba zacznę nazywać Landrynkowym Piekłem.
Z
cierpiętniczym jękiem opadłam na jasną skórą, wręcz pochłaniającą mnie w
całości. Myślałam, że wpadnę w szał. Niewiele brakowało, abym wykopała
nieszczęsny mebel przez okno, dewastując przy okazji całe pomieszczenie. Czułam
z każdą sekundą powiększającą się frustrację, a dyrektorka nawet nie zdążyła
jeszcze przekroczyć progu. Zapewne w dalszym ciągu prowadziła interesującą
rozmowę z sekretarką, do której wyszła niespełna dwadzieścia minut temu z
prośbą o kawę. Nie znałam powodu ciągłych męczarni, wszakże to nie ja narobiłam
rabanu podczas balu halloweenowego, aczkolwiek pocieszałam się faktem, iż
ominęłam rygorystyczne ćwiczenia pod nadzorem pana Koslowa. Tkwienie w różowej
klitce, gdzie brakowało jedynie malunków roześmianych jednorożców, było
znacznie lepsze niźli zajęcia z wychowania fizycznego.
Przekręciłam się twarzą do oparcia fotela. Mocno zaciskałam palce na
podłokietnikach i próbowałam założyć nogi na zagłówek. W tej pozycji zatapiałam
się zdecydowanie bardziej, jednak powoli zaczynałam odczuwać upragnioną wygodę.
Nagle
mahoniowe drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem. Zamarłam w bezruchu z głową
prawie dotykającą podłogi. Pospiesznie podciągnęłam się na rękach, rozglądając
po gabinecie. Z sąsiedniego pomieszczenia dochodził cichy chichot. Próbowałam
jak najprędzej powrócić do prawidłowej pozycji, jaką należało przyjmować
siadając na fotelu. Parokrotnie kopnęłam w oparcie, pozostawiając na skórze
odciski podeszw.
-
Wybaczcie mi tę zwłokę, ale wystąpiła nieoczekiwana sprawa – zaczęła
Shermansky, a po pokoju rozeszły się ciche postukiwania jej trzycentymetrowych
obcasów. – Holly, mogę wiedzieć, w co ty się bawisz?
- Próbuję
usiąść – odparłam, starając się przekręcić w należytym kierunku.
Raven
zakaszlała sztucznie, chcąc zatuszować wzbierającą w niej radość. Nie miałam
jej tego za złe – patrząc na to z perspektywy postronnego obserwatora, zapewne
musiałam wyglądać co najmniej komicznie. Nieoczekiwane pojawienie się starszej
kobiety tylko dodawało humory całej sytuacji.
- Fotel
się pod nią ugina – wymamrotała różowowłosa, zakrywając usta dłonią.
- Tak, to
prawda. Zbyt wiele osób go eksploatowało.
Black
prychnęła rozbawiona, dusząc w sobie histeryczny śmiech. Kiedy usiadłam na
wprost Shermansky, dostrzegłam jej zaciśnięte w wąską kreskę wargi oraz mocno
wytrzeszczone oczy. Wyglądała, jakby próbowała połknąć błagające o świeże
powietrze przekleństwo. Szybkim ruchem poprawiła okulary półramki, odchrząkując
przy tym znacząco. Najwidoczniej nawet emerytki miewały kosmate myśli.
- Skoro wszystkim
jest już wygodnie, przejdźmy do konkretów – zaczęła, po czym upiła spory łyk
parującego napoju. – Niestety rozmowa nie będzie przyjemna. Wezwałam was ze
względu na karygodne zachowanie panny Black. Muszę przyznać, iż w całej
karierze pedagoga szkolnego jeszcze nie spotkałam się z równie bezczelnym
przypadkiem jak ty, moja droga. Twoje postępowanie podczas piątkowego balu
przeszło wszelkie granice. Mam nadzieję, że spróbujesz jakoś się wytłumaczyć.
- Uważam
wygraną Debrah za oszustwo – rzuciła Raven, twardo patrząc w oczy kobiecie.
Biła od niej aura pewności siebie, a także chęci przekonania do swoich racji.
Ponownie
zwróciłam spojrzenie na dyrektorkę. Zmarszczki na czole pogłębiły się jeszcze
bardziej, choć do tej pory brałam to za rzecz niemalże niemożliwą. Gniewnie
zmrużyła oczy i w nerwowym geście poczęła uderzać paznokciami o kubek. Przeczuwałam
początek krwawej walki i powoli zaczynałam obawiać się jej skutków.
- Wasza
klasa zajęła drugie miejsce i musisz pogodzić się, że ktoś był od ciebie
lepszy.
- Tylko
dziwnym trafem tym kimś okazała się
pani wnuczka. Śmierdzi fałszerstwem.
-
Posłuchaj, panno Black, nie życzę sobie tego typu oskarżeń pod moim adresem –
syknęła Shermansky, a z szarych oczu co rusz wylatywały bezbłędnie wymierzone
pociski – celownik został ustawiony na samym środku czoła różowowłosej.
- Prosiła
pani, abym…
- Miałaś
wytłumaczyć się ze swojego postępowania. Zamiast tego rzucasz na wszystkie
strony wyssane z palca podejrzenia.
- No
właśnie chciałam przystąpić do wyjaśnień.
- Myślę,
że powiedziałaś już wystarczająco.
-
Przepraszam – zaczęłam niepewnie, unosząc rękę. Zwróciłam uwagę kłócącej się
dwójki, która posłała mi nienawistne spojrzenia. Zupełnie, jakbym była
sprawczynią tej nieprzyjemnej wymiany zdań. W rzeczywistości sądziłam, iż
robiłam za najbardziej pokrzywdzoną istotę. – Dlaczego ja musiałam się tutaj
stawić?
Shermansky zamrugałam szybko kilka razy, po czym palcem wskazującym
ponownie poprawiła okulary, które nieznacznie zsunęły się z jej garbatego nosa.
Upiła kolejny łyk mocnej kawy. Po gabinecie zdążył rozprzestrzenić się
intensywny aromat napoju, skutecznie maskując przykry zapach starości.
- Z tobą
zamierzałam pomówić po wyjaśnieniu pewnych kwestii z panną Black, aczkolwiek
nie wszyscy chcą ze mną współpracować.
- Chyba
zakończyłyśmy już rozmowę – skwitowała Raven. Buńczucznie skrzyżowała ręce na
piersi, dając tym samym do zrozumienia, iż nie planowała kontynuować dyskusji.
- W
porządku, Holly, powiem to wprost. Jestem zdania, że twoja koleżanka ma na ciebie
zły wpływ. – Różowowłosa zachłysnęła się powietrzem. Kaszlała w dłoń, trzymając
się drugą ręką za brzuch. Mnie również zaskoczyło stwierdzenie, które właśnie
padło. – Do tej pory nie sprawiałaś problemów, jednakże wbrew woli trafiasz na
główną scenę i odgrywasz rolę pomocnika złego charakteru.
- Z całym
szacunkiem, pani Shermansky, ale dobrowolnie zakolegowałam się z Raven i na
dzień dzisiejszy nie mam powodów do zakończenia tej znajomości – powiedziałam
chłodno. Wprost nienawidziłam, kiedy ktoś narzucał mi, z kim powinnam
rozmawiać. Black stanowiła pierwszą osobę, będącą jednocześnie moją
rówieśniczką, która zechciała ze mną spędzać czas. Wiedziała o depresji oraz
przykrej przeszłości, a mimo to nie zrezygnowała ze mnie. Czułam płynące od
niej szczere wsparcie i nagły brak dostępu do życiodajnego źródełka zabiłby
wszelkie nadzieje na poprawę. Nie mogłam sobie na to pozwolić. Tę przyjaźń
uważałam za coś więcej niż zwykłą, koleżeńską relację. Potrzebowałam tej
narwanej metalówy i gdzieś w głębi duszy wierzyłam, iż ona mnie także.
- W
porządku, nie mam innego wyjścia, jak uznać twoją decyzję, dziecko. Lecz nie
popieram jej. Widzę dla ciebie potencjał, a towarzystwo wokół cię ogranicza.
- To
wyłącznie pani zdanie, którego ja nie podzielam.
Wstałam z fotela, wciąż mierząc dyrektorkę
pogardliwym spojrzeniem. Cały respekt, jaki wobec tej kobiety czułam ulotnił
się i zapewne więcej do nas nie zajrzy. Brak elokwencji wręcz kipiała ze
staruszki. Kiedy została szkolnym pedagogiem, z całą pewnością minęła się ze
swoim powołaniem.
- Jeżeli
to już wszystko, chciałabym wyjść – rzuciłam beznamiętnym głosem. Kątem oka
zerknęłam na wiszący nad drzwiami zegar z kukułką, wskazujący za dwadzieścia
dziewiątą. Następna lekcja miała wkrótce się rozpocząć, a potrzebowałam jeszcze
ochłonąć z emocji.
- Tak,
chyba należy zakończyć to spotkanie. Panno Black, udzielam ci nagany za złe
zachowanie. Dołączona będzie do twoich akt. Teraz możecie już iść.
Raven z
głośnym szurnięciem odsunęła fotel, podnosząc się. Obie pochwyciłyśmy nasze
torby, po czym opuściłyśmy gabinet. Nie uraczyłyśmy dyrektorki nawet zdawkowym do widzenia. Nie wiedziałam jak
dziewczyna, ale osobiście powstrzymywałam się przed wypowiedzeniem kilku
dosadnych słów. Obraźliwe epitety, za które z pewnością także dostałabym wpis
do dokumentów, cisnęły mi się na usta i jedynie resztki zdrowego rozsądku
pozwalały na ugryzienie się w język.
Opustoszałe korytarze zawsze wywoływały na mojej skórze nieprzyjemne
dreszcze. Nie powinno się odwiedzać liceum, gdy było ono puste. Z klas nie
dochodziły nawet najcichsze szmery, a każdy zaułek wyglądał tak, jakby czaił
się za nim seryjny morderca. Rozglądałam się nerwowo w poszukiwaniu nawet
kilkucentymetrowej plamy krwi, która dałaby mi wystarczający pretekst do
ucieczki ze szkoły w podskokach.
Różowowłosa
nagle zatrzymała się w pół kroku i odwróciła. Przez dłuższy moment wpatrywała
się w punkt za mną. Później jednak zwróciła spojrzenie brązowych oczu na moją
twarz. Przyjrzałam się jej lepiej. Nawet spod sporej ilości tuszu do rzęs
widziałam zaczerwienione białka, a napuchnięte powieki jedynie utwierdzały w
przekonaniu, że dziewczyna spędziła wiele godzin wypłakując słone łzy w
poduszkę. Również niezwykle jasny podkład nie zdołał zakryć zasinień pod
oczami. Raven co rusz oblizywała niemal bordowe wargi, na których dostrzegłam
kilka ugryzień. Wolałam nie zastanawiać się, jak usilnie próbowała powstrzymać
płacz.
- Masz
ochotę na cappuccino? – zapytała wesoło. Ton głosu bardzo nie pasował do jej wyglądu.
W tym stanie powinna charczeć niczym starszy pan obchodzący pięćdziesiątą
rocznicę jego małżeństwa z papierosami. Wysiliłam się na tyle, by przybrać na
twarz uśmiech. Gest ten wręcz emanował sztucznością, lecz postanowiłam to
przemilczeć.
- Nie,
dzięki, wypiłam kubek w domu – odparłam, machając dłonią, jakbym próbowała
odgonić namolną muchę.
- Jak
chcesz. – Wzruszyła ramionami, po czym podeszła do automatu z gorącymi
napojami. Udałam się w jednakowym kierunku i zajęłam miejsce na prowizorycznej
ławeczce wciśniętej pomiędzy maszynę a ścianę. Siedzisko upodobałyśmy sobie już
na początku roku.
Na
korytarzu panowała prawie absolutna cisza. Jedynie odgłosy lejącej się herbaty
dawały do zrozumienia, że liceum nie stało puste. W nerwowym geście miętoliłam
pomiędzy palcami kraciastą spódniczkę sięgającą kolan. Biłam się z myślami, czy
poprawnym było zapytać Black o jej samopoczucie. Wszakże sama mi powiedziała o
niezbyt miłej sytuacji w domu. Z drugiej zaś strony, zdawałam sobie sprawę, że
nie wtajemniczyła mnie dobrowolnie i gdybym nie wydzwaniała do niej z uporem
maniaka, zapewne nadal tkwiłabym w niewiedzy. Dlaczego musiałam być tak
cholernie natrętną osobą? Dla własnego spokoju ducha powinnam czasami odpuścić
i iść przez świat w błogiej nieświadomości, że istnieli zwyrodnialcy wszelkiej
maści, a gdzieś za rogiem dwóch mężczyzn właśnie mogło gwałcić dziesięciolatkę.
- Kiedy
zamierzasz wrócić do domu? – zapytałam, karcąc się w myślach, że nie zdążyłam w
porę ugryźć się w język. Aż naszła mnie upierdliwa chęć uderzenia głową w
ścianę.
-
Niedługo – rzuciła mimochodem Raven. Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam.
Byłam pewna, iż na tym temat się zakończy, lecz dziewczyna postanowiła ciągnąć
rozmowę dalej. – To nie nasza pierwsza sprzeczka. Za tydzień obie ochłoniemy,
ale na razie nie powinnyśmy przebywać w jednym budynku.
-
Wybuchowe charakterki, co? – Zaśmiałam się pod nosem i szturchnęłam koleżankę w
ramię. – Gdybyś jeszcze kiedyś zamierzała powtórzyć domowy armagedon, zawsze
możesz do mnie zadzwonić. Raczej nie będę mogła pozwolić ci mieszkać u mnie
przez tydzień, ale chętnie wysłucham wszelkich zażaleń.
- Dzięki,
na przyszłość zapamiętam.
Ponownie
nad naszymi głowami zawisła niekomfortowa cisza. Oparłam głowę o chłodną ścianę
i beznamiętnym wzrokiem patrzyłam w śnieżnobiały sufit. Prostokątne lampy
zostały powieszony w idealnie równych odstępach. Współczułam ludziom, którym
przyszło mierzyć odległości pomiędzy długimi świetlówkami. Osobiście po pięciu
minutach z krzykiem opuściłabym szkołę i już nigdy więcej nie przeszła obok
niej.
- Chyba
pomiędzy wami jest namiętnie – rzuciła nagle Raven. Odwróciłam twarz w jej
stronę. Usta rozciągnęła w cwaniackim uśmieszku. Wskazywała palcem na swoją
szyję. Odruchowo dotknęłam dłońmi tego samego miejsca na mym ciele i dopiero
wówczas zorientowałam się, o czym była mowa. Całkowicie zapomniałam o dorodnej
malince, przez co rano nie pozostawiłam rozpuszczonych włosów.
- Raczej
było – burknęłam przypominając sobie pogardliwe spojrzenia Holdena, gdy
odprowadzał mnie do domu. Poczułam silne ukłucie w okolicach mostka, a obraz
stał się rozmazany i niewiele mogłam dojrzeć.
- Znowu
się do siebie nie odzywacie? – zapytała z wyraźną pretensją w głosie. – No
gadaj, o co poszło tym razem?
- Podczas
sobotniego ogniska naskoczyłam na Debrah, a później się rozryczałam… –
przerwałam, czując, że mój głos zaraz zacznie się łamać. Wzięłam głęboki wdech
przez nos, a powietrze wypuściłam buzią, układając wargi w dziubek. – Nasz
związek w ogóle jest pozbawiony sensu. Ale rozumiem Duncana, bycie z osobą
chorą psychicznie to największa kara, jaka może człowieka spotkać. Chyba nawet
Rocie nie życzę takich katuszy.
- Ej, nie
mów tak! – Raven stanowczo złapała mnie za ramię i odwróciła w swoją stronę. W
brązowych oczach widziałam gniew wymieszany z gotowością do ataku. Kościste
palce mocno zaciskały się na mojej skórze. – Nie wolno ci odrzucać ludzkich
zachowań. Każdy może kochać, choćby miał schizofrenię, amputowane obie ręce i
ważył dwieście kilo. Nikt nie jest w stanie odebrać mu prawa do miłości, a
najsmutniejsze jest to, że zazwyczaj właśnie skrzywdzona przez los osoba
wyzbywa się możliwości poznania tego uczucia. Wiesz, Holly, po burzy zazwyczaj
wychodzi słońce.
- Dobrze
to ujęłaś – zazwyczaj. – Odwróciłam
wzrok. Nie dawałam rady dalej powstrzymywać gromadzących się pod powiekami łez
przed wypłynięciem na blade poliki. Niech płyną i pozostawiają po sobie mokre
bruzdy. – Ale jeszcze częściej po pogodowej katastrofie przez wiele tygodni
liczy się ofiary.
♥ ♥ ♥ ♥
Hello :D!
OdpowiedzUsuńTe zdjęcia psa przypomniały mi moment z Harrego Pottera jak ta gruba baba miała porozwieszane koty w sali xD" Cholera wyobraziłam sobie to... Scary. Jeśli ostatnie zdanie wypowiedział Ducan jak nic powinnam go zajebać pierwszą lepszą miotłą jaka jest w okolicy.
Pozdrawiam :P
Nie, nie, spokojnie. To była Holly. Nie zrobiłabym z Duncana takiego wredziocha. To znaczy, chyba nie. =^.^=
Usuńbo inaczej ja bym Ducanowi wyrwala nogi z dupy. Zaraz po tym jakbym go zajebala miotla xD
UsuńPrzybywam! Sorki za spóźnienie, jestem na wyjeździe i tak nie mam czasu. Ale jestem!
OdpowiedzUsuńJulka: -Ta, brawo!
-Irytujesz mnie...
Julka: -Wiem XD
-Rozdział bardzo fajny, świetny i w ogóle. Szkoda mi Holly, niech ona się nie martwi! Wszystko będzie dobrze, musi być! Nie załamuj się kobieto! Zakazuję!
Julka: -Jakby ktoś cię słuchał...
-Cicho tam! Dyrektorka budzi we mnie odruchy wymiotne, tym bardziej jej chory gabinet. Psychiczny malarz musiał go robić xD. Chyba, że ona sama...
Julka: -Rozpierdoliłabym młotkiem od razu.
-Siedź cicho, dobra?
Julka: -I tak nie masz już nic do powiedzenia, bo jesteś leń.
-Też racja. To pozdrawiam, dużo weny i czekamy na następny!
Hmmm. Co ja tu... A. Ok.
OdpowiedzUsuńHej hej. Rozdział git, a ostatnie zdanie też boskie.
Wiem że pierdziele bez sensu, ale całą noc nie spałam i nie kontaktuję.
Normalnie chyba posłałabym pare... Naście wiązanek w kierunku shermansky i roty, ale nawet na to nie mam siły.
Pozdrawiam, weny, a i boski wstęp.
Kiedy można się spodziewać nowego rozdziału ? :D
OdpowiedzUsuńStawiałabym na koniec sierpnia. Przykro mi, ale nie mam głowy do czegokolwiek. Te wakacje po prostu zwalają mnie z nóg. Bardzo przepraszam za tak długą nieobecność, ale niestety nie obiecuję poprawy. Wręcz przeciwnie - podejrzewam, że będzie jeszcze gorzej. (T.T)
UsuńOch jaka szkoda ; (. No cóż pozostaje mi tylko czekanie ;o. Mam jednak nadzieję,że będzie lepiej :D 😉
OdpowiedzUsuń