Spis lektur obowiązkowych

piątek, 30 września 2016

! A Little Thing Shot Challenge !

Witam wszystkich gorąco i niezwykle przyjaźnie. Kopnął mnie zaszczyt bycia nominowaną do nowo powstałego wyzwania/zabawy. Dziękuję Fallen Angel i jednocześnie przepraszam, albowiem przekroczyłam termin o jakiś tydzień. Soraski, że tak powiem.
Pierw przytoczę zasady, bo one są najważniejsze i nimi należy się kierować. Sedno całej sprawy leży w tym, ażeby napisać fanfic (one-shot) jakiegoś powstałego już tworu literackiego, filmowego albo nawet gry. Oczywiście miło byłoby poczytać o postaciach ze Słodkiego Flirtu. Nominowany ma za zadanie odnieść się do tematu odgórnie mu narzuconego. Napisanie fanficu powinno zajęć maksymalnie tydzień (co mnie się, niestety, nie udało).

A oto tematy:

1. Tygrysy mają swoje instynkty.
2. Pozdrowisz?
3. Cierpienie wewnętrzne bez bólu.
4. Uczucia okrutnika paskudnika, który nigdy nie mówi o uczuciach.
5. Wyścig ze słońcem niesie ryzyko.
6. Obudź mnie, ożyw znów.
7. Yin i Yang, czyli nie wszystko jest takie na jakie wygląda.
8. Jednostronna miłość/wata cukrowa - Czy słodycze mogą mieć uczucia?
9. Skomplikowany wzór - proste rozwiązanie.
10. Czy szczęściarz z wąsami pokona zombie w światowej wojnie?

Mnie został przydzielony temat numer 3. Osoba nominowana musi przekazać wyzwanie kolejnym szczęśliwcom, dając im temat odmienny od swojego oraz autora, który ją nominował, a także przytoczyć zasady challengu.

Nominuję Raimei Osaka oraz wręczam jej temat numer 10.

Formalności mamy już za sobą, a więc zapraszam do czytania. (^3^)


Samemu sobie (One-shot)
„Sądziłam, że po długim oczekiwaniu wygrałam jedyną partię, jaką kiedykolwiek pragnęłam zagrać, grę o uczucia absolutne. Przegrałam ją. Nie widziałam ani końca tego okropnego cierpienia, ani lekarstwa na nie.”
~A. Maurois

     Trzeci raz śledził ten sam krótki tekst. Niby tylko dwa zdania, a potrafiły wyprowadzić go z równowagi. Zrujnować dobry humor, opuścić czarną kotarę uszytą z grubego aksamitu na błogi uśmiech. Po co powtórnie to czytał? Przecież nie zdoła zmienić treści wiadomości.
     Odrzucił telefon na bok. Był wściekły, chociaż sam do końca nie wiedział dlaczego. Rosaline od razu zaznaczyła, że może nie dać rady wyrwać się wcześniej z pracy. Leo w pojedynkę nie poradziłby sobie z uszyciem nowej kolekcji. Mimo wszystko nie zdołał powstrzymać kwitnącego w nim rozczarowania. Po raz kolejny został wystawiony do wiatru.
     Bezmyślnie gapił się na plakat z alternatywną wersją Damy z gronostajem. Wielkie, czarne, beznamiętne ślepia bezwłosego szkaradztwa wpatrywały się w niego, prawie wywiercając dziurę w czaszce. Nienawidził tego obrazu z całego serca. Budził w nim niepokój i nie potrafił pojąć, jak jego brat mógł zasnąć ze świadomością, że nad głową wisiało mu takie paskudztwo. Poczuł nieprzyjemne ciarki na plecach.
     - Armin – zagaił niechętnie. Spodziewał się, jaką dostanie odpowiedź, lecz postanowił chociaż spróbować.
     Przekręcił się na brzuch. Splótł palce pod brodą i z uwagą wpatrywał się w wąskie plecy brata. Był chudy. Chorobliwie chudy, rzec można nawet, że miał anorektyczną posturę. Ciemne włosy trwały w mało artystycznym nieładzie. Szara koszulka została znacznie wymiętolona i zapewne nie pachniała już świeżością. Kiedy ostatnio robili pranie? Może tydzień temu uczyniła to ich mama, gdy złożyła niezapowiedzianą wizytę.
     - Armin – powtórzył z większą zażartością. Młody mężczyzna nadal nie zareagował. Całą uwagę skupił na plazmowym ekranie oraz padzie.
     Gniewnie ściągnął brwi zakryte przydługą grzywką. Został zignorowany. Niby rzecz codzienna, a jednak nadal wywoływała zawód. Po dwudziestu latach powinien przyzwyczaić się, że jego brat w weekendy odłączał się od świata rzeczywistego. Tylko co z tego, jeżeli z każdym dniem co raz bardziej pragnął bliskości drugiego człowieka. Zwykłej rozmowy, chwili spędzonej na plotkowaniu i śmianiu się z błahostek.
     Po skończeniu liceum cała ich paczka pozostała w mieście. Część kontynuowała edukację na studiach, pozostali znaleźli pracę. Teoretycznie byli ze sobą blisko – raz w miesiącu spotykali się w ulubionym barze na piwo bądź dwa, obgadując nowo poznane osoby. W praktyce nic już ich nie łączyło. Nie mieli wspólnych tematów, coraz częściej czuł skrępowanie przy ludziach, których jeszcze do niedawna uznawał za przyjaciół. Pozostali mu jedynie Rosaline, Armin oraz…
     A może by tak zadzwonić do Sucrette, pomyślał. Dziewczyna powinna zgodzić się na wspólne buszowanie po sklepach.
     Już sięgał po telefon, od urządzenia dzieliło go tylko kilka centymetrów, kiedy przypomniał sobie, że koleżanka planowała weekendowy wyjazd z rodzicami. Su była roztrzepańcem jakich mało, ale zawsze skrupulatnie trzymała się swoich planów. Nie było mowy, aby została w mieście i wyczekiwała zaproszenia na zakupy.
     Ponownie zerknął na brata błagalnym wzrokiem. Starał się przesłać mu swoje myśli, namowy na wspólne wyjście z domu. W jakimkolwiek celu – wcale nie musieli iść do centrum handlowego. Chciał po prostu wyrwać się z dwupokojowego mieszkania na ósmym piętrze, które od ponad roku wynajmowali z Arminem. Nagle zaczęła przeszkadzać mu duchota oraz wszędobylski nieporządek. Do szału doprowadzały go brudne opakowania po śmieciowym żarciu stojące na etażerce.
     Brunet nie odwrócił się. Wręcz przeciwnie – zdawał się być jeszcze bardziej zaabsorbowany komputerową grą niż minutę temu. Alexowi zebrało się na wymioty. Poczuł silny skręt żołądka. Po gardle rozeszło się toksyczne palenie. Chciał płakać. Łzy powoli napłynęły do oczu. Świat stał się zamglony.
     Gwałtownie wstał z łóżka. Pochwycił telefon i wyszedł z pokoju. Przez ułamek sekundy myślał, czy może jednak nie podejść do brata. Nie stanąć przed telewizorem z podpartymi na biodrach dłońmi. Nie przerwać tej farsy. Tylko co by to dało? Najwyżej zdenerwowałby Armina i wywołał kolejną awanturę. Wolał ulotnić się w spokoju. Chociaż nie odmówił sobie trzaśnięcia drzwiami.
     Szybko naciągnął na stopy znoszone adidasy za kostkę w kolorach jaskrawych. Zarzucił na ramiona błękitną puchową kurtkę i opuścił mieszkanie. Przed wejściem do windy sprawdził jeszcze, czy w kieszeni na pewno miał klucze oraz dokumenty. Nie wziął portfela. Pewnie i tak nie zbliży się do galerii, stracił cały zapał do robienia zakupów.
     Wściekle naciskał guzik, lecz windy nie było nawet słychać. Co jest z tym gównem?, myślał, skupiając się na wyłapywaniu jakichkolwiek odgłosów. Na klatce schodowej panowała absolutna cisza. Mimo to chłopak doświadczał niemalże ogłuszającego hałasu. W uszach mu dzwoniło, a serce łomotało ze zdenerwowania.
     - Pewnie dzieciaków spod trzynastki znudził maraton kreskówek i postanowiły pobawić się windą. Cholera, te pieprzone ferie chyba są za długie – mruczał pod nosem, wyglądając zza metalowej poręczy. Próbował dojrzeć głowę któregoś z knypków. Gdyby jakaś się wyłoniła, bez chwili zawahania splunąłby na nią gęstą flegmą.
     Bujna czupryna jednak nie pojawiła się na celowniku. Podobnie jak winda, po której ślad zaginął. Może zepsuła się i akurat na ósmym piętrze dozorca zapomniał wywiesić kartki z informacją. Albo owa niewesoła nowina widniała na tablicy ogłoszeń, znajdującej się zaraz obok wejścia do bloku.
     Usiłował przypomnieć sobie, kiedy ostatnio opuszczał wieżowiec.
     W zeszłym tygodniu. Może nawet później.
     Od jak dawna nie miał pracy? Zaraz minie miesiąc. Równo miesiąc błogiego opierdalania się w dusznej klitce.
     Ten dzień miał być inny. Planował pójść z Rosaline na zakupy, oddać się przyjemności nabywania nowych szmatek, po które sięgał wyłącznie raz – podczas zdejmowania ich ze sklepowych wieszaków. I wszystko diabeł sobie przywłaszczył. Przyjaciółka wystawiła go dla pracy bądź narzeczonego – nie do końca wiedział, jaka ewentualność bardziej go drażniła. Brat jak zwykle zignorował. No i ta przeklęta winda zaginęła.
     Kopnął w poręcz, całą wprawiając w ruch. Po raz ostatni spojrzał na stare, pomazane drzwi. Dał im równo dwie sekundy na otworzenie się i zaproszenie do swych wątłych włości. Nie zrobiły tego. Straciły ostatnią szansę. Postanowił zejść schodami.
     Prawie znalazł się na siódmym piętrze, gdy nagle usłyszał przytłumiony dźwięk dzwonka. Przystanął w pół kroku. Zamknął na chwilę oczy. Mocno wbił górne jedynki w dolną wargę. Westchnął głęboko. Nawet ta cholerna winda nadająca się wyłącznie na złom postanowiła z niego zakpić.
     Zbiegał na dół po dwa stopnie. Chciał czym prędzej opuścić obskurny wieżowiec. Pchnął drzwi wejściowe do bloku. Od razu jego twarz owiał chłodny, zimowy wiatr. Uwielbiał zapach mroźnego powietrza. Napawał się widokiem ośnieżonych trawników, oblodzonych chodników i jezdni oraz zaczerwionych polików ludzi, których mijał. Chociaż Gwiazdka była prawie miesiąc temu, a wszyscy zapewne już wytrzeźwieli po Nowym Roku, ozdoby na ulicznych latarniach jeszcze nie zniknęły. Nadal czuł świąteczną atmosferę, mimo że wszystkie podarowane mu przez rodziców pieniądze zdążył już roztrwonić na głupoty.
     Poklepał się po kieszeniach. Zaklął szkaradnie w myślach. Zapomniał wziąć słuchawek. Telefonu zresztą także. Niby mógł zawrócić do domu, lecz na samą myśl o mijaniu obskurnej klatki schodowej oraz złośliwej windy dostawał mdłości. Przecież wytrzyma godzinę bez muzyki elektronicznej.
     Powolnym krokiem ruszył przed siebie. Skręcił w główną ulicę. Podświadomie kierował się w stronę dzielnicy sklepowej, gdzie mieściło się największe centrum handlowe w mieście. Kiedy mijał budynek swojego dawnego liceum, przystanął na chwilę. Z nostalgią wpatrywał się w błękitne ściany oraz oszklone drzwi, za którymi spędził najlepsze lata życia. Wiązał ze Słodkim Amorisem wspaniałe wspomnienia. Poznał tam paczkę niezastąpionych przyjaciół. Przeżył z nimi sytuacje kryzysowe, ale też chwile miłe, podnoszące na duchu. Właśnie dzięki tym ludziom zdołał odkryć swoją prawdziwą naturę, udało mu się otworzyć na świat i iść przez niego z dumnie uniesioną głową.
     Z piskiem opon zatrzymał się przed nim Dodge Challenger z lat siedemdziesiątych o krwistoczerwonym kolorze. W tym mieście tylko jedna osoba mogła jeździć równie osobliwym samochodem. Zawsze śmiał się, że lakier auta dobrał do farby na włosach.
     - Dupę ci spizgało? – Zaśmiał się złośliwie, jak to miał w zwyczaju. Zawadiacko wystawił łokieć przez otwartą szybę.
     No tak, pomyślał, cały Castiel. Niezmienny i wytrwały w swej irytującej postaci.
     Obszedł samochód, aby zasiąść na fotelu pasażera. W środku roznosiła się przyjemna woń cytryny, która nieodwracalnie kojarzyła mu się z przyjacielem ze szkolnej ławki.
     - Chyba nie masz konkretnych planów, skoro tak łatwo dałeś się zaciągnąć do mojego autka – raczej stwierdził aniżeli zapytał. Alex nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, jaką minę przybrał mężczyzna. Leniwie uniesiony kącik ust zawsze wywoływał w nim te same uczucia. Gorąc oraz ucisk w podbrzuszu.
     - Masz rację. Wybiegłem z domu bez pomyślunku. Nie dałbym rady dłużej ślęczeć przed telewizorem. Uwierzysz, że Armin przeszedł wzdłuż i wszerz grę, którą kupił dwa dni temu?
     - Naprawdę cię to dziwi? – zapytał retorycznie. – Swoją drogą, miałem spiknąć się z nim na gamerski wieczorek. Może jutro do was wpadnę?
     Nie dał po sobie poznać, że słowa Castiela obudziły w nim nowe nadzieje. Był mistrzem w tuszowaniu uczuć. Miłość ucharakteryzował na przyjaźń. Chociaż wydarzenia z zeszłego miesiąca dalej kołatały się w jego umyśle, nawet, jeżeli udawał, że o nich nie pamiętał.
     Odruchowo oblizał dolną wargę. Wydawało mu się, iż w dalszym ciągu czuł na nich namiętny dotyk innych, dotychczas obcych ust. Na samo wspomnienie tej upojnej i zakrapianej sporą dawką alkoholu nocy zrobiło mu się gorąco. Nerwowo poruszył się na obitym czarną skórą fotelu. Odchrząknął, doświadczając nagłego drapania w gardle.
     - Alex! – Usłyszał nieprzyjemny dla ucha warkot, bynajmniej niepochodzący z silnika sportowego samochodu.
     Zwrócił gwałtownie twarz w kierunku kolegi. Z samego profilu Castiela mógł wyczytać, że był zirytowany. Zdecydowanie nie należał do cierpliwych osób. Chciał nawet przeprosić za brak zainteresowania, ale przecież myślał o czerwonowłosym. Poświęcał mu całą swoją uwagę, a to znaczyło więcej niż chwila rozmowy.
     - Mógłbyś mnie nie ignorować?
     - No tak – przytaknął lekko zawstydzony. – A co mówiłeś?
     - Pytałem, gdzie cię wysadzić.
     Zamrugał szybko powiekami. Z pewnością zrobił zabawną minę, bo Castiel zaśmiał się chrapliwie. Chwilę zajęło mu zrozumienie słów wypowiedzianych przez chłopaka. Miał nadzieję, że może jednak się przesłyszał, że spotkanie z kolegą nie zakończy się tak szybko. Liczył na wypad do taniej knajpki. Niekoniecznie spodziewał się romantycznej kolacji, ale żeby tak szybko został odstawiony z kwitkiem?
     - Ty dokąd się wybierasz? – Postawił na najlepszą linię obrony – odpowiedź pytaniem na pytanie. No dobra, przytaknął w myślach, to bardziej unik, aniżeli defensywa, ale przynajmniej zdołam obadać teren.
     - Umówiłem się.
     Nie dociekał, z kim, gdzie i dlaczego. Po leniwie uniesionym kąciku ust trafnie wywnioskował, że rozchodziło się o jakąś dziewczynę. Coś w Alexym pękło. Poczuł nagły ucisk w gardle, z pewnością było to nieprzyjemne doznanie. Jakby niewidzialne palce osaczały jego szyję, zaciskały się na niej. Dolna warga zadrżała, a oczy zapiekły. To musiało się tak skończyć. Po prostu zbyt wiele sobie wyobrażał. Nie miał prawa przechylać szali na swoją stronę opierając się na jednym pocałunku, na pieszczocie pod wpływem alkoholu. Ale, cholera, jakże to uniesienie było namiętne i pełne pożądania.
     Szybko otrząsnął się z błogostanu. Powrócił do ponurej rzeczywistości. Na powrót znalazł się w odrestaurowanym Dodgu, we wnętrzu po brzegi wypełnionym ciężką atmosferą, której nie mógł dalej znosić. Nie dawał rady w niej oddychać.
     - Wysadź mnie na najbliższym parkingu – mruknął ledwo słyszalnie.
     - Co cię ugryzło?
     - Nic – warknął. – Nie zamierzam ci przeszkadzać.
     Wbił smutne spojrzenie błękitnych oczu w boczną szybę. Półmetrowe zaspy śniegu oraz świąteczne ozdoby już nie napawały go dobrym humorem. Teraz widział wyłącznie szarą, obrzydliwą breję na ulicach.
     Samochód zatrzymał się na zatoczce dla autobusów. Alex zamierzał chwycić za klamkę i wypaść na mroźne powietrze, które w zastraszająco szybkim tempie pomaluje jego poliki na bordowo. Nie mógł. Kościste palce zakleszczyły wątły nadgarstek. Kurwa, puść, powtarzał w myślach niczym mantrę, zaklęcie o niezwykłej sile potrafiącej osuszać morza i przenosić góry. Jednak tym razem nawet błagania by nie pomogły. Z tym czerwonowłosym typem trudno było pójść na ugodę. Wszystko pisano pod jego dyktando.
     - Pamiętasz, prawda?
     Zaśmiał się histerycznie. Mógł założyć się o wszystko, że Castiel nigdy nie wierzył w amnezję kolegi. Po prostu tak było mu wygodniej. Chyba dla nich obu było wygodniej. Trwanie w błogim przekonaniu, że te pół minuty to zwykła mara senna pozwalało na normalne funkcjonowanie. Powrót do wieloletniej przyjaźni bez zbędnych półsłówek.
     Uniósł głowę. Patrzył na chłopaka spod przydługiej grzywki zafarbowanej na niebiesko. Jego oczy wyrażały sprzeczne emocje. Z jednej strony raziły smutkiem, wręcz rozpaczą. Z drugiej zaś – radością, jakby wyznanie prawdy przyniosło ulgę. Na twarz Alexa wstąpił ponury uśmiech. Wymuszony, sztuczny grymas ociekający bezradnością, aczkolwiek będący ujawnieniem głęboko skrywanej tajemnicy.
     Wysiadł bez słowa. Biegł po oblodzonym chodniku. Kilkakrotnie wpadł w poślizg, lecz zdawał się tego nie zauważać. Niby przemierzał puste uliczki chaotycznie, bez większego sensu, jakby na oślep. W rzeczywistości wiedział, dokąd się kierował. Do swojej ostoi spokoju. Habitatu, do którego wrócić mógł zawsze.
     Zagajnik nieopodal parku był pusty. Zapomniany i omijany nawet przez największe łachudry społeczeństwa. Zupełnie jak ja, przeszło mu przez myśl, kiedy przedzierał się przez stare drzewa iglaste. Padł na plecy, wprost w zaspę śniegu. Chciało mu się jednocześnie wyć ze smutku, krzyczeć w niebogłosy ze złości oraz śmiać się do rozpuku. Miotały nim emocje nienazwane. Przebrnąłby przez odrzucenie. Przecież niczego innego się nie spodziewał. Ale liczył na chwilę szczerej rozmowy. Kilka pocieszających gestów, darmowe piwo i odór dymu papierosowego, od którego chyba już zdążył się uzależnić. Zamiast tego dostał twarz bez wyrazu, kręcącą się na boki w niemej odmowie.
     Zaszlochał głośno. Nawet nie zorientował się, kiedy pierwsza łza spłynęła po skroni i opadła na biały puch, drążąc w nim niewielką zapadlinę. Zakrył oczy przedramieniem. Nie powstrzymywał płaczu, przecież i tak nikt go nie usłyszy. Znów tkwił w tej okropnej samotności. Cierpiał, choć nie wiedział, skąd rozchodził się ból. Z serca? Wątroby? Mózgu? A może z całego ciała, odrętwiałego od zimna.
     Został sam. Porzucony, zagubiony, pozostawiony samemu sobie.

Koniec

2 komentarze:

  1. Przybywam, pochłonięta pragnieniem przeczytanie czegoś zajebistego! Prawdę mówiąc, trochę stęskniłam się za Twoim stylem pisania, toteż nawet taki one-shot pochłonęłam z pożądaniem. Jest on po prostu niesamowity, odebrało mi mowę. Po pierwsze, niesamowity pomysł, jeśli chodzi o samą fabułę. Przyznać muszę, iż strasznie szkoda mi Alexego. W jakiejś części rozumiem Kastiela, którego związek czy coś mnie zobowiązującego z Alexym nie wychodzi, jednakże Alex miał prawo się zakochać.
    Po drugie, kocham Twój styl pisania, więc i tym razem nie byłam zawiedziona.
    Dobra, pewnie z racji późnej pory, mój komentarz nie ma najmniejszego sensu. Życzę Ci dużo weny, jak i czasu zarówno na pisanie, jak i na przyjemności oraz odpoczynek. Do zobaczenia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedny Alexy :< Chodz Raieczka Ci pomoże~! Będziemy jak TVN - nie jesteś sam. Bardzo fajny one shot! Kastiel z Alexym hm... widać nei tylko u mnie to postacie mają coś wspólnego xD Dziękuje za nominację i postaram się jak najszybciej z nią uporać :D!

    OdpowiedzUsuń