! A Little Thing Shot Challenge !
Witam wszystkich gorąco i niezwykle przyjaźnie. Kopnął mnie zaszczyt bycia nominowaną do nowo powstałego wyzwania/zabawy. Dziękuję Fallen Angel i jednocześnie przepraszam, albowiem przekroczyłam termin o jakiś tydzień. Soraski, że tak powiem.
Pierw przytoczę zasady, bo one są najważniejsze i nimi należy się kierować. Sedno całej sprawy leży w tym, ażeby napisać fanfic (one-shot) jakiegoś powstałego już tworu literackiego, filmowego albo nawet gry. Oczywiście miło byłoby poczytać o postaciach ze Słodkiego Flirtu. Nominowany ma za zadanie odnieść się do tematu odgórnie mu narzuconego. Napisanie fanficu powinno zajęć maksymalnie tydzień (co mnie się, niestety, nie udało).
A oto tematy:
1. Tygrysy mają swoje instynkty.
2. Pozdrowisz?
3. Cierpienie wewnętrzne bez bólu.
4. Uczucia okrutnika paskudnika, który nigdy nie mówi o uczuciach.
5. Wyścig ze słońcem niesie ryzyko.
6. Obudź mnie, ożyw znów.
7. Yin i Yang, czyli nie wszystko jest takie na jakie wygląda.
8. Jednostronna miłość/wata cukrowa - Czy słodycze mogą mieć uczucia?
9. Skomplikowany wzór - proste rozwiązanie.
10. Czy szczęściarz z wąsami pokona zombie w światowej wojnie?
Mnie został przydzielony temat numer 3. Osoba nominowana musi przekazać wyzwanie kolejnym szczęśliwcom, dając im temat odmienny od swojego oraz autora, który ją nominował, a także przytoczyć zasady challengu.
Nominuję Raimei Osaka oraz wręczam jej temat numer 10.
Formalności mamy już za sobą, a więc zapraszam do czytania. (^3^)
Samemu
sobie (One-shot)
„Sądziłam,
że po długim oczekiwaniu wygrałam jedyną partię, jaką kiedykolwiek pragnęłam
zagrać, grę o uczucia absolutne. Przegrałam ją. Nie widziałam ani końca tego
okropnego cierpienia, ani lekarstwa na nie.”
~A.
Maurois
Trzeci raz śledził ten sam krótki tekst.
Niby tylko dwa zdania, a potrafiły wyprowadzić go z równowagi. Zrujnować dobry
humor, opuścić czarną kotarę uszytą z grubego aksamitu na błogi uśmiech. Po co
powtórnie to czytał? Przecież nie zdoła zmienić treści wiadomości.
Odrzucił telefon na bok. Był wściekły,
chociaż sam do końca nie wiedział dlaczego. Rosaline od razu zaznaczyła, że
może nie dać rady wyrwać się wcześniej z pracy. Leo w pojedynkę nie poradziłby
sobie z uszyciem nowej kolekcji. Mimo wszystko nie zdołał powstrzymać
kwitnącego w nim rozczarowania. Po raz kolejny został wystawiony do wiatru.
Bezmyślnie gapił się na plakat z
alternatywną wersją Damy z gronostajem.
Wielkie, czarne, beznamiętne ślepia bezwłosego szkaradztwa wpatrywały się w
niego, prawie wywiercając dziurę w czaszce. Nienawidził tego obrazu z całego
serca. Budził w nim niepokój i nie potrafił pojąć, jak jego brat mógł zasnąć ze
świadomością, że nad głową wisiało mu takie paskudztwo. Poczuł nieprzyjemne
ciarki na plecach.
-
Armin – zagaił niechętnie. Spodziewał się, jaką dostanie odpowiedź, lecz
postanowił chociaż spróbować.
Przekręcił się na brzuch. Splótł palce pod
brodą i z uwagą wpatrywał się w wąskie plecy brata. Był chudy. Chorobliwie
chudy, rzec można nawet, że miał anorektyczną posturę. Ciemne włosy trwały w
mało artystycznym nieładzie. Szara koszulka została znacznie wymiętolona i
zapewne nie pachniała już świeżością. Kiedy ostatnio robili pranie? Może
tydzień temu uczyniła to ich mama, gdy złożyła niezapowiedzianą wizytę.
- Armin – powtórzył z większą zażartością.
Młody mężczyzna nadal nie zareagował. Całą uwagę skupił na plazmowym ekranie
oraz padzie.
Gniewnie ściągnął brwi zakryte przydługą
grzywką. Został zignorowany. Niby rzecz codzienna, a jednak nadal wywoływała
zawód. Po dwudziestu latach powinien przyzwyczaić się, że jego brat w weekendy
odłączał się od świata rzeczywistego. Tylko co z tego, jeżeli z każdym dniem co
raz bardziej pragnął bliskości drugiego człowieka. Zwykłej rozmowy, chwili spędzonej
na plotkowaniu i śmianiu się z błahostek.
Po skończeniu liceum cała ich paczka
pozostała w mieście. Część kontynuowała edukację na studiach, pozostali
znaleźli pracę. Teoretycznie byli ze sobą blisko – raz w miesiącu spotykali się
w ulubionym barze na piwo bądź dwa, obgadując nowo poznane osoby. W praktyce
nic już ich nie łączyło. Nie mieli wspólnych tematów, coraz częściej czuł
skrępowanie przy ludziach, których jeszcze do niedawna uznawał za przyjaciół.
Pozostali mu jedynie Rosaline, Armin oraz…
A może by tak zadzwonić do Sucrette,
pomyślał. Dziewczyna powinna zgodzić się na wspólne buszowanie po sklepach.
Już sięgał po telefon, od urządzenia
dzieliło go tylko kilka centymetrów, kiedy przypomniał sobie, że koleżanka
planowała weekendowy wyjazd z rodzicami. Su była roztrzepańcem jakich mało, ale
zawsze skrupulatnie trzymała się swoich planów. Nie było mowy, aby została w
mieście i wyczekiwała zaproszenia na zakupy.
Ponownie zerknął na brata błagalnym
wzrokiem. Starał się przesłać mu swoje myśli, namowy na wspólne wyjście z domu.
W jakimkolwiek celu – wcale nie musieli iść do centrum handlowego. Chciał po
prostu wyrwać się z dwupokojowego mieszkania na ósmym piętrze, które od ponad
roku wynajmowali z Arminem. Nagle zaczęła przeszkadzać mu duchota oraz
wszędobylski nieporządek. Do szału doprowadzały go brudne opakowania po
śmieciowym żarciu stojące na etażerce.
Brunet nie odwrócił się. Wręcz przeciwnie
– zdawał się być jeszcze bardziej zaabsorbowany komputerową grą niż minutę
temu. Alexowi zebrało się na wymioty. Poczuł silny skręt żołądka. Po gardle
rozeszło się toksyczne palenie. Chciał płakać. Łzy powoli napłynęły do oczu.
Świat stał się zamglony.
Gwałtownie wstał z łóżka. Pochwycił
telefon i wyszedł z pokoju. Przez ułamek sekundy myślał, czy może jednak nie
podejść do brata. Nie stanąć przed telewizorem z podpartymi na biodrach dłońmi.
Nie przerwać tej farsy. Tylko co by to dało? Najwyżej zdenerwowałby Armina i
wywołał kolejną awanturę. Wolał ulotnić się w spokoju. Chociaż nie odmówił
sobie trzaśnięcia drzwiami.
Szybko naciągnął na stopy znoszone adidasy
za kostkę w kolorach jaskrawych. Zarzucił na ramiona błękitną puchową kurtkę i
opuścił mieszkanie. Przed wejściem do windy sprawdził jeszcze, czy w kieszeni
na pewno miał klucze oraz dokumenty. Nie wziął portfela. Pewnie i tak nie
zbliży się do galerii, stracił cały zapał do robienia zakupów.
Wściekle naciskał guzik, lecz windy nie
było nawet słychać. Co jest z tym gównem?, myślał, skupiając się na wyłapywaniu
jakichkolwiek odgłosów. Na klatce schodowej panowała absolutna cisza. Mimo to
chłopak doświadczał niemalże ogłuszającego hałasu. W uszach mu dzwoniło, a
serce łomotało ze zdenerwowania.
- Pewnie dzieciaków spod trzynastki
znudził maraton kreskówek i postanowiły pobawić się windą. Cholera, te
pieprzone ferie chyba są za długie – mruczał pod nosem, wyglądając zza
metalowej poręczy. Próbował dojrzeć głowę któregoś z knypków. Gdyby jakaś się wyłoniła,
bez chwili zawahania splunąłby na nią gęstą flegmą.
Bujna czupryna jednak nie pojawiła się na
celowniku. Podobnie jak winda, po której ślad zaginął. Może zepsuła się i
akurat na ósmym piętrze dozorca zapomniał wywiesić kartki z informacją. Albo
owa niewesoła nowina widniała na tablicy ogłoszeń, znajdującej się zaraz obok
wejścia do bloku.
Usiłował przypomnieć sobie, kiedy ostatnio
opuszczał wieżowiec.
W zeszłym tygodniu. Może nawet później.
Od jak dawna nie miał pracy? Zaraz minie
miesiąc. Równo miesiąc błogiego opierdalania się w dusznej klitce.
Ten dzień miał być inny. Planował pójść z
Rosaline na zakupy, oddać się przyjemności nabywania nowych szmatek, po które
sięgał wyłącznie raz – podczas zdejmowania ich ze sklepowych wieszaków. I
wszystko diabeł sobie przywłaszczył. Przyjaciółka wystawiła go dla pracy bądź
narzeczonego – nie do końca wiedział, jaka ewentualność bardziej go drażniła.
Brat jak zwykle zignorował. No i ta przeklęta winda zaginęła.
Kopnął w poręcz, całą wprawiając w ruch.
Po raz ostatni spojrzał na stare, pomazane drzwi. Dał im równo dwie sekundy na
otworzenie się i zaproszenie do swych wątłych włości. Nie zrobiły tego. Straciły
ostatnią szansę. Postanowił zejść schodami.
Prawie znalazł się na siódmym piętrze, gdy
nagle usłyszał przytłumiony dźwięk dzwonka. Przystanął w pół kroku. Zamknął na
chwilę oczy. Mocno wbił górne jedynki w dolną wargę. Westchnął głęboko. Nawet
ta cholerna winda nadająca się wyłącznie na złom postanowiła z niego zakpić.
Zbiegał na dół po dwa stopnie. Chciał czym
prędzej opuścić obskurny wieżowiec. Pchnął drzwi wejściowe do bloku. Od razu
jego twarz owiał chłodny, zimowy wiatr. Uwielbiał zapach mroźnego powietrza.
Napawał się widokiem ośnieżonych trawników, oblodzonych chodników i jezdni oraz
zaczerwionych polików ludzi, których mijał. Chociaż Gwiazdka była prawie
miesiąc temu, a wszyscy zapewne już wytrzeźwieli po Nowym Roku, ozdoby na
ulicznych latarniach jeszcze nie zniknęły. Nadal czuł świąteczną atmosferę,
mimo że wszystkie podarowane mu przez rodziców pieniądze zdążył już roztrwonić
na głupoty.
Poklepał się po kieszeniach. Zaklął
szkaradnie w myślach. Zapomniał wziąć słuchawek. Telefonu zresztą także. Niby
mógł zawrócić do domu, lecz na samą myśl o mijaniu obskurnej klatki schodowej
oraz złośliwej windy dostawał mdłości. Przecież wytrzyma godzinę bez muzyki
elektronicznej.
Powolnym krokiem ruszył przed siebie.
Skręcił w główną ulicę. Podświadomie kierował się w stronę dzielnicy sklepowej,
gdzie mieściło się największe centrum handlowe w mieście. Kiedy mijał budynek
swojego dawnego liceum, przystanął na chwilę. Z nostalgią wpatrywał się w
błękitne ściany oraz oszklone drzwi, za którymi spędził najlepsze lata życia.
Wiązał ze Słodkim Amorisem wspaniałe wspomnienia. Poznał tam paczkę
niezastąpionych przyjaciół. Przeżył z nimi sytuacje kryzysowe, ale też chwile
miłe, podnoszące na duchu. Właśnie dzięki tym ludziom zdołał odkryć swoją
prawdziwą naturę, udało mu się otworzyć na świat i iść przez niego z dumnie
uniesioną głową.
Z piskiem opon zatrzymał się przed nim Dodge
Challenger z lat siedemdziesiątych o krwistoczerwonym kolorze. W tym mieście
tylko jedna osoba mogła jeździć równie osobliwym samochodem. Zawsze śmiał się,
że lakier auta dobrał do farby na włosach.
- Dupę ci spizgało? – Zaśmiał się
złośliwie, jak to miał w zwyczaju. Zawadiacko wystawił łokieć przez otwartą
szybę.
No tak, pomyślał, cały Castiel. Niezmienny
i wytrwały w swej irytującej postaci.
Obszedł samochód, aby zasiąść na fotelu
pasażera. W środku roznosiła się przyjemna woń cytryny, która nieodwracalnie
kojarzyła mu się z przyjacielem ze szkolnej ławki.
- Chyba nie masz konkretnych planów, skoro
tak łatwo dałeś się zaciągnąć do mojego autka – raczej stwierdził aniżeli
zapytał. Alex nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, jaką minę przybrał
mężczyzna. Leniwie uniesiony kącik ust zawsze wywoływał w nim te same uczucia.
Gorąc oraz ucisk w podbrzuszu.
- Masz rację. Wybiegłem z domu bez
pomyślunku. Nie dałbym rady dłużej ślęczeć przed telewizorem. Uwierzysz, że
Armin przeszedł wzdłuż i wszerz grę, którą kupił dwa dni temu?
- Naprawdę cię to dziwi? – zapytał
retorycznie. – Swoją drogą, miałem spiknąć się z nim na gamerski wieczorek.
Może jutro do was wpadnę?
Nie dał po sobie poznać, że słowa Castiela
obudziły w nim nowe nadzieje. Był mistrzem w tuszowaniu uczuć. Miłość
ucharakteryzował na przyjaźń. Chociaż wydarzenia z zeszłego miesiąca dalej
kołatały się w jego umyśle, nawet, jeżeli udawał, że o nich nie pamiętał.
Odruchowo oblizał dolną wargę. Wydawało mu
się, iż w dalszym ciągu czuł na nich namiętny dotyk innych, dotychczas obcych
ust. Na samo wspomnienie tej upojnej i zakrapianej sporą dawką alkoholu nocy
zrobiło mu się gorąco. Nerwowo poruszył się na obitym czarną skórą fotelu.
Odchrząknął, doświadczając nagłego drapania w gardle.
- Alex! – Usłyszał nieprzyjemny dla ucha
warkot, bynajmniej niepochodzący z silnika sportowego samochodu.
Zwrócił gwałtownie twarz w kierunku
kolegi. Z samego profilu Castiela mógł wyczytać, że był zirytowany.
Zdecydowanie nie należał do cierpliwych osób. Chciał nawet przeprosić za brak
zainteresowania, ale przecież myślał o czerwonowłosym. Poświęcał mu całą swoją
uwagę, a to znaczyło więcej niż chwila rozmowy.
- Mógłbyś mnie nie ignorować?
- No tak – przytaknął lekko zawstydzony. –
A co mówiłeś?
- Pytałem, gdzie cię wysadzić.
Zamrugał szybko powiekami. Z pewnością
zrobił zabawną minę, bo Castiel zaśmiał się chrapliwie. Chwilę zajęło mu zrozumienie
słów wypowiedzianych przez chłopaka. Miał nadzieję, że może jednak się
przesłyszał, że spotkanie z kolegą nie zakończy się tak szybko. Liczył na wypad
do taniej knajpki. Niekoniecznie spodziewał się romantycznej kolacji, ale żeby
tak szybko został odstawiony z kwitkiem?
- Ty dokąd się wybierasz? – Postawił na
najlepszą linię obrony – odpowiedź pytaniem na pytanie. No dobra, przytaknął w myślach,
to bardziej unik, aniżeli defensywa, ale przynajmniej zdołam obadać teren.
- Umówiłem się.
Nie dociekał, z kim, gdzie i dlaczego. Po
leniwie uniesionym kąciku ust trafnie wywnioskował, że rozchodziło się o jakąś
dziewczynę. Coś w Alexym pękło. Poczuł nagły ucisk w gardle, z pewnością było
to nieprzyjemne doznanie. Jakby niewidzialne palce osaczały jego szyję,
zaciskały się na niej. Dolna warga zadrżała, a oczy zapiekły. To musiało się
tak skończyć. Po prostu zbyt wiele sobie wyobrażał. Nie miał prawa przechylać
szali na swoją stronę opierając się na jednym pocałunku, na pieszczocie pod wpływem
alkoholu. Ale, cholera, jakże to uniesienie było namiętne i pełne pożądania.
Szybko otrząsnął się z błogostanu.
Powrócił do ponurej rzeczywistości. Na powrót znalazł się w odrestaurowanym
Dodgu, we wnętrzu po brzegi wypełnionym ciężką atmosferą, której nie mógł dalej
znosić. Nie dawał rady w niej oddychać.
- Wysadź mnie na najbliższym parkingu – mruknął
ledwo słyszalnie.
- Co cię ugryzło?
- Nic – warknął. – Nie zamierzam ci
przeszkadzać.
Wbił smutne spojrzenie błękitnych oczu w
boczną szybę. Półmetrowe zaspy śniegu oraz świąteczne ozdoby już nie napawały
go dobrym humorem. Teraz widział wyłącznie szarą, obrzydliwą breję na ulicach.
Samochód zatrzymał się na zatoczce dla
autobusów. Alex zamierzał chwycić za klamkę i wypaść na mroźne powietrze, które
w zastraszająco szybkim tempie pomaluje jego poliki na bordowo. Nie mógł.
Kościste palce zakleszczyły wątły nadgarstek. Kurwa, puść, powtarzał w myślach
niczym mantrę, zaklęcie o niezwykłej sile potrafiącej osuszać morza i przenosić
góry. Jednak tym razem nawet błagania by nie pomogły. Z tym czerwonowłosym
typem trudno było pójść na ugodę. Wszystko pisano pod jego dyktando.
- Pamiętasz, prawda?
Zaśmiał się histerycznie. Mógł założyć się
o wszystko, że Castiel nigdy nie wierzył w amnezję kolegi. Po prostu tak było
mu wygodniej. Chyba dla nich obu było wygodniej. Trwanie w błogim przekonaniu,
że te pół minuty to zwykła mara senna pozwalało na normalne funkcjonowanie.
Powrót do wieloletniej przyjaźni bez zbędnych półsłówek.
Uniósł głowę. Patrzył na chłopaka spod przydługiej
grzywki zafarbowanej na niebiesko. Jego oczy wyrażały sprzeczne emocje. Z jednej
strony raziły smutkiem, wręcz rozpaczą. Z drugiej zaś – radością, jakby
wyznanie prawdy przyniosło ulgę. Na twarz Alexa wstąpił ponury uśmiech.
Wymuszony, sztuczny grymas ociekający bezradnością, aczkolwiek będący
ujawnieniem głęboko skrywanej tajemnicy.
Wysiadł bez słowa. Biegł po oblodzonym
chodniku. Kilkakrotnie wpadł w poślizg, lecz zdawał się tego nie zauważać. Niby
przemierzał puste uliczki chaotycznie, bez większego sensu, jakby na oślep. W
rzeczywistości wiedział, dokąd się kierował. Do swojej ostoi spokoju. Habitatu,
do którego wrócić mógł zawsze.
Zagajnik nieopodal parku był pusty. Zapomniany
i omijany nawet przez największe łachudry społeczeństwa. Zupełnie jak ja,
przeszło mu przez myśl, kiedy przedzierał się przez stare drzewa iglaste. Padł
na plecy, wprost w zaspę śniegu. Chciało mu się jednocześnie wyć ze smutku,
krzyczeć w niebogłosy ze złości oraz śmiać się do rozpuku. Miotały nim emocje
nienazwane. Przebrnąłby przez odrzucenie. Przecież niczego innego się nie
spodziewał. Ale liczył na chwilę szczerej rozmowy. Kilka pocieszających gestów,
darmowe piwo i odór dymu papierosowego, od którego chyba już zdążył się
uzależnić. Zamiast tego dostał twarz bez wyrazu, kręcącą się na boki w niemej
odmowie.
Zaszlochał głośno. Nawet nie zorientował
się, kiedy pierwsza łza spłynęła po skroni i opadła na biały puch, drążąc w nim
niewielką zapadlinę. Zakrył oczy przedramieniem. Nie powstrzymywał płaczu,
przecież i tak nikt go nie usłyszy. Znów tkwił w tej okropnej samotności.
Cierpiał, choć nie wiedział, skąd rozchodził się ból. Z serca? Wątroby? Mózgu? A
może z całego ciała, odrętwiałego od zimna.
Został sam. Porzucony, zagubiony,
pozostawiony samemu sobie.
Koniec
Przybywam, pochłonięta pragnieniem przeczytanie czegoś zajebistego! Prawdę mówiąc, trochę stęskniłam się za Twoim stylem pisania, toteż nawet taki one-shot pochłonęłam z pożądaniem. Jest on po prostu niesamowity, odebrało mi mowę. Po pierwsze, niesamowity pomysł, jeśli chodzi o samą fabułę. Przyznać muszę, iż strasznie szkoda mi Alexego. W jakiejś części rozumiem Kastiela, którego związek czy coś mnie zobowiązującego z Alexym nie wychodzi, jednakże Alex miał prawo się zakochać.
OdpowiedzUsuńPo drugie, kocham Twój styl pisania, więc i tym razem nie byłam zawiedziona.
Dobra, pewnie z racji późnej pory, mój komentarz nie ma najmniejszego sensu. Życzę Ci dużo weny, jak i czasu zarówno na pisanie, jak i na przyjemności oraz odpoczynek. Do zobaczenia!
Biedny Alexy :< Chodz Raieczka Ci pomoże~! Będziemy jak TVN - nie jesteś sam. Bardzo fajny one shot! Kastiel z Alexym hm... widać nei tylko u mnie to postacie mają coś wspólnego xD Dziękuje za nominację i postaram się jak najszybciej z nią uporać :D!
OdpowiedzUsuń