Spis lektur obowiązkowych

niedziela, 30 października 2016

Droga (nie) do miłości: Rozdział 42
„Przeznaczenie stoi za ludźmi welonem tajemnicy zasłonięte i w dłoni trzyma kołczan z tysiącem zdarzeń…”
~E. Orzeszkowa

     Czarny bezkres uważnie lustrował wzrokiem moją twarz. Przepełniony rozbawionymi ognikami wpatrywał się w zarumienione od gorąca poliki, rozchylone wargi, spomiędzy których wylatywały ciche westchnienia, aż zatrzymywał się na przymrużonych oczach o zamglonym wyrazie.
     Łapczywie brałam duże wdechy, chcąc dostarczyć płucom możliwie jak najwięcej tlenu. Żarliwe pocałunki cholernie męczyły. Powoli przestawałam narzekać na katorżnicze treningi serwowane przez Williams. W następnym tygodniu rozegramy mecz z liceum w Waltham, więc przygotowywałyśmy się do niego niestrudzone. Ale nawet trudne do wykonania ćwiczenia nie mogły równać się z namiętnymi pieszczotami, które serwował Holden.
     Duncan pchnął mnie na drzwi, ponownie łącząc wargi w namiętnej pieszczocie. Rozpiął zimową kurtkę i odchylił poły ciemnego materiału. Dłońmi błądził po plecach, zarysowując palcami linię kręgosłupa, a czasami – niby to od niechcenia – zakradał się pod czarną bluzę. Podszczypywał wówczas rozgrzaną z podniecenia skórę. Wzdychałam z lubością wprost w usta chłopaka, niemal błagając o więcej. Nie wiedziałam, co wywołało w Holdenie aż takie pobudzenie; czy był to film akcji, na który wspólnie wybraliśmy się do kina, czy prażona kukurydza, wprost wchłaniana przez bruneta podczas seansu. Mimo wszystko działało na niego nadzwyczaj dobrze.
     - Mógłbyś chociaż zabrać mnie do domu – szepnęłam w przerwie na wzięcie oddechu.
     - Jakaś ty niecierpliwa – rzucił rozbawiony.
     Złożył na moich wargach krótki pocałunek, po czym sięgnął do tylnej kieszeni szarych spodni, by wyciągnąć z niej klucze. Już miał włożyć metalowy przedmiot do zamka, gdy nagle z domu rozległ się złowróżbny łomot. Twarz Duncana przybrała niepokojący wyraz. Ściągnął gniewnie brwi, zagryzając od środka lewy polik. Położył dłoń na klamce i już chciał za nią pociągnąć, lecz powstrzymałam go. Zacisnęłam palce na rękawie jego skórzanej kurtki.
     - A co, jeśli w środku jest złodziej? – zapytałam ze strachem w głosie. Zaistniała sytuacja nie prezentowała się najlepiej. Jeżeli po rezydencji Holdenów rzeczywiście kręcił się jakiś włamywacz, to z pewnością był on uzbrojony. Nawet dwumetrowy koszykarz nie miał większych szans z drewnianą pałką albo nożem. O pistolecie nawet nie wspomnę.
     - Jak pozwolę ukraść mu drogocenne obrazy i inne pierdoły, to moja matka mnie zabije. Uwierz, wolę zginąć z rąk jakiegoś przestępcy niż tej strasznej kobiety.
     Schowałam się za wysoką sylwetką bruneta i spod jego ramienia obserwowałam, jak powoli rozpościerał dwuskrzydłowe przejście. Głośno przełknął ślinę, a ja przywarłam do szerokich pleców. Piętrzył się we mnie strach. Brak wsparcia ze strony Duncana jedynie potęgował lęk. Jeżeli ktoś pokroju starszego z braci Holdenów nie czuł się pewnie, najzwyczajniej w świecie należało dać długą i nawet nie myśleć o oglądaniu się za siebie. Więc dlaczego, do jasnej cholery, jeszcze sterczałam przed domem sąsiadów, zamiast biec na złamanie karku w stronę własnego mieszkanka? Chyba resztki instynktu samozachowawczego pozostawiłam pod kołdrą.
     - Idioto, jak mogłeś zwalić ze schodów mojego Gibsona? – rozległ się wściekły krzyk. Niepewnie wychyliłam się zza bruneta. Na środku korytarza stali Castiel wraz z Tobym. Obaj wpatrywali się w spory przedmiot spoczywający na ziemi, przy czym nonszalancko opierający się o najniższy stopnień.
     - To tylko wy – westchnął Duncan i zmierzwił palcami ciemne włosy. Pokręcił głową, jakby chciał wyzbyć się natarczywych myśli, po czym ruszył do kuchni.
     - A kogo się spodziewałeś? Wróżki Zębuszki? – burknął kpiąco młodszy z braci, spoglądając na krewnego kątem oka.
     - Raczej złodzieja – mruknęłam beznamiętnym głosem.
     - Co? – Para szarych oczu spoczęła na mnie, lustrując uważnie każde drgnięcie. Czułam się nieswojo postawiona pod odstrzałem zimnego spojrzenia. Że też ten niepoprawny romantyk postanowił zbiec do innego pomieszczenia akurat teraz. Z drugiej zaś strony, sama sprowokowałam Castiela i koleją rzeczy powinnam ponieść za to karę. Jednak nie dziś. Właśnie tego dnia postanowiłam zachować dobry humor. Wieczorem przyjedzie babcia i najmniejszego nawet zamiaru nie miałam przywitać ją z ponurym grymasem na twarzy.
     - Nic takiego, bawcie się dalej, chłopcy – rzuciłam pospiesznie, po czym zniknęłam za łukiem drzwiowym.
     Duncan opierał się o drzwi lodówki i z niezwykłą konsternacją wymalowaną na przystojnym licu przyglądał się jej zawartości. Wczoraj osobiście wyciągnęłam go na zakupy, więc artykułów spożywczych nabył więcej, aniżeli potrzebował. Zapewne właśnie dlatego nie potrafił zdecydować się na konkretną rzecz.
     - Zrobić ci coś do jedzenia? – zagaił, w dalszym ciągu wgapiając się w półki chłodziarki.
     - Napchałam się popcornem. – Położyłam łokcie na wysepce kuchennej, a głowę ulokowałam na splecionych palcach.
     - Mhm – mruknął, sięgając po coś. Wyjął dwa hermetycznie zamykane pudełeczka oraz połówkę papryki. – Ej, gamonie, jecie? – krzyknął znienacka do dyskutujących zażarcie na schodach nastolatków.
     - Kanapki – rzucił jeden z nich.
     Po krótkiej chwili do kuchni wbiegła czwórka chłopaków. Natychmiast rzucili się w stronę Duncana, tłumacząc mu, co powinien położyć na chlebie. Z rozbawieniem przyglądałam się krążącej wzdłuż długiego blatu gromadce. Przepychali się między sobą i zaglądali do każdej szafki. Dźwięk uderzanych o siebie talerzy oraz szklanek rozchodził się po domu.
     - Witaj. – Usłyszałam obok melodyjny głos o angielskim akcencie. Odwróciłam się w stronę Lysandra, w dalszym ciągu uśmiechając się promiennie.
     - Cześć – przywitałam się. Przeniosłam spojrzenie na psiaka, którego białowłosy trzymał na rękach. – Hej, brzdącu – mruknęłam, drapiąc zwierzaka po uchu.
     - Taki mały to on nie jest – rzucił i jakby na potwierdzenie swoich słów delikatnie podrzucił Demona.
     - Teraz już nie, ale do niedawna była z niego taka urocza kuleczka. – Potargałam futrzaka.
     - Zupełne przeciwieństwo właściciela, co?
     Leniwie uniosłam kąciki ust, przypatrując się odwróconemu tyłem Castielowi. Próbował wyrwać z rąk Dake’a połówkę czerwonej papryki. Walczyli o te warzywo, jakby kosztowało fortunę, a już za jego niewielką część można kupić trzypiętrową willę. Zaśmiałam się w duchu na ten widok. Nie przepadałam za młodszym bratem Duncana z wzajemnością, ale przyjemnie patrzyło się, gdy miał dobry humor. Cała zazwyczaj otaczająca go zgryzota przechodziła do historii i nabierało się ochoty bliższego poznania bruneta. Może gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach, aniżeli podczas szkolnego apelu, na którym moja przyjaciółka i jego dziewczyna zrobiły niezłe widowisko, rozwinęlibyśmy znajomość.
     Zamrugałam pospiesznie oczami, w dalszym ciągu bezmyślnie wgapiając się w plecy kolegów. Pokręciłam głową, chcąc wyzbyć się wizji przedstawiającej mnie oraz Castiela w roli przyjaciół. Coś równie paskudnego nigdy nie nastanie. Podobna sprawa miała się z Debrah. Nawet związek z Duncanem nie mógł zmienić mojego nastawienia do tej pary.
     - Jak minęła próba? Zaaklimatyzowałeś się w zespole? – zapytałam, na powrót zwracają spojrzenie ku Lysandrowi.
     - Nie jest najgorzej. Chłopaki naprawdę dobrze sobie radzą – odparł, po czym odłożył psa na podłogę. Wyrośnięty szczeniak zaskomlał niezadowolony.
     Dwukolorowe tęczówki wpatrywały się we mnie intensywnie. Blade usta zdawały się rozciągnąć w delikatnym uśmiechu, niemal niewidocznym dla ludzkiego oka. Dłuższe pasmo śnieżnobiałych włosów, których końcówki zostały muśnięte czarną farbą, zostało założone za ucho. Tym samym odsłaniając trzy niewielkie, srebrne kółka na wskroś przebijające górną chrząstkę małżowiny.
     Lysander z niezwykłą gracją, godną arystokraty, zasiadł na barowym stołku. Nalał do szerokiej szklanki z grubym dnem wody z cytryną oraz miętą. Wskazał ruchem głowy dzbanek z napojem, proponując mi napicie się. Trochę nazbyt energicznie zaprzeczyłam machnięciem dłoni. Chłopak przyłożył przeźroczyste naczynie do warg i powoli, jakby obawiając się zalaniem białej jedwabnej koszuli, począł brać niewielkie łyki. Niczym zahipnotyzowana przyglądałam się wyrafinowanym gestom znajomego. Czułam względem niego emocje wyższe, które dotychczas nie miały okazji zakiełkować. Nie było to zauroczenie, jakie pojawiło się podczas niewinnych flirtów z Duncanem. Określiłabym to raczej mianem zafascynowania. Siedziałam bowiem obok persony nietuzinkowej, zaliczającej się do gatunku istot na wymarciu. Biła od niej aura oryginalności, którą wykazywał ubiór, głos, a przede wszystkim sam sposób bycia. Patrząc na Lysandra, nie mogłam wyzbyć się natarczywego wrażenia, że obcowałam z woskową figurą skradzioną z muzeum i jakimś niewytłumaczalnym trafem ożywioną; zapewne za pomocą czarnej magii.
     - Ty i Rosaline jesteście przyjaciółkami? – zapytał nagle, odrywając mnie od ciągłego wpatrywania się w jego przepełnione elegancją ruchy.
     - Nie określiłabym tak relacji panującej pomiędzy nami – odparłam, lecz widząc zdziwione spojrzenie chłopaka, dodałam szybko: – Poznałyśmy się dopiero niedawno.
     - I pewnie nie uczęszczacie do jednej klasy – stwierdził cicho. Odstawił szklankę na blat i utkwił wzrok w ciągle sprzeczających się kolegach z zespołu. Zmrużyłam powieki, próbując dostrzec na twarzy białowłosego jakiekolwiek emocje. Czułam, że coś wisiało w powietrzu. Nie wiedziałam, wobec czego konkretnie miałam złe myśli, ale to musiało być coś większego.
     Nagle wyimaginowane kowadło spadło wprost na moją głowę, wgniatając w podłogę, jak czyniło z kreskówkowymi postaciami. Rozwarłam szeroko oczy, przy czym kilkakrotnie uszczypnęłam się w lewe przedramię. Czyżby stała się rzecz, której się obawiałam?
     - Lysander, czy ona… – zaczęłam niepewnie, ale spokojny głos chłopaka mi przerwał.
     - Chyba mnie zainteresowała – oświadczył, ponownie przerzucając spojrzenie na mnie. Z trudem przełknęłam ślinę, ponieważ w gardle powstała duża gula. Tak, meteoryt zwany Zła decyzja wszedł na ten sam tor, co Ziemia i nieubłaganie dążył do destrukcji całej planety.


     Nerwowo uderzałam paznokciami w limonkową osłonkę na telefon. Chodziłam po całym pokoju, szurając kapciami z logiem Supermana po ciemnych panelach. Dlaczego ta różowowłosa kretynka nie odbierała, gdy akurat najbardziej jej potrzebowałam? Stres w pełni ogarnął moje ciało – od samego rana mama porządkowała dom na przyjazd teściowej, plując jadem na każdego, kto choćby zbliżył się do niej na metr, a do tego wyniknął nowy problem, z którym nijak sama sobie nie poradzę.
     - Halooo… – rozległ się zaspany głos po drugiej stronie słuchawki. Przystanęłam gwałtownie, opierając lewą dłoń na biodrze.
     - No wreszcie raczyłaś odebrać – warknęłam, omijając przywitanie. Nie było na to czasu. Należało jak najszybciej opracować genialny plan i wdrążyć go w życie. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy, w jakie bagno wpakowała nas Meyer.
     - Rozwiń temat – mruknęła wyraźnie zaintrygowana dziewczyna.
     - Kosztem Lysandra postanowiła zbliżyć się do sprzedawcy z butiku, a biedaczek się zakochał – wyjaśniłam na jednym wdechu.
     Przez chwilę panowała skrajna cisza. Z parteru nie dochodziły dźwięki przesuwanych wazonów z kwiatami, a z głośnika telefonu nie dało się usłyszeć nawet krótkiego oddechu. Z impetem opadłam na czarną skórzaną kanapę, stojącą naprzeciw telewizora. Mebel wydał z siebie przytłumiony jęk, który zignorowałam.
     Nagle wprost do mojego ucha doleciał histeryczny śmiech. Odruchowo odsunęłam telefon, chociaż natarczywe drgawki nadal nawiedzały plecy. Zamrugałam pospiesznie, bezmyślnie wgapiając się w sporych rozmiarów ekran smartfona, na którym widniało zdjęcie jedzącej hamburgera Raven, wystawiającej środkowy palec do obiektywu.
     - Ej! – krzyknęłam, ale nie przyniosło to jakiegokolwiek rezultatu. Dziewczyna nadal głośno rechotała, jakby właśnie usłyszała najzabawniejszy żart albo zobaczyła niedźwiedzia paradującego po pokoju w seksownej bieliźnie i słomianym kapeluszu na głowie. – Ej, słyszysz mnie? – zawołałam ponownie.
     - Tak. Tak, ale… – Kolejna salwa dzikiego chichotu wdarła się do mojego ucha.
     - Głupia, to poważna sprawa. Chciałabyś, żeby twoimi uczuciami ktoś się bawił?
     Różowowłosa zamilkła gwałtownie. Ponownie spojrzałam na telefon, by upewnić się, czy przypadkiem nie zakończyłam połączenia. Nie spodziewałam się, iż te słowa tak dosadnie zadziałają na Black. Co tu dużo mówić, wygląda jak wyprana z uczuć osoba, która za nic sobie miała innych ludzi.
     - Dobra, zgadzam się z tobą. Trzeba wybić Ros dalsze próby zbliżenia się do Losandra.
     - Lysandra - westchnęłam. – Kurczę, to nie jest trudne imię.
     - Jak cholera. – W tle usłyszałam przeciągły dźwięk domofonu. – Muszę kończyć. Wpadnę do ciebie w poniedziałek, od razu po meczu.
     - No, trzymaj się – mruknęłam w odpowiedzi.
     Telefon odłożyłam na bok, lecz w dalszym ciągu wystukiwałam nieznaną melodię na jasnozielonej ochronce. Głowę położyłam na oparciu kanapy i beznamiętnym wzrokiem wpatrywałam się w sufit. Pomimo odbytej rozmowy z Raven, nadal czułam się nieswojo. Wydawało mi się, że spowodowało to przypomnienie o nadchodzących rozgrywkach. Wytłumaczenie może było dobre, ale stres ogarnął mnie wraz z oderwaniem się od mar sennych. Wówczas wizja grania w siatkówkę jeszcze nie przedarła się do umysłu. Co zatem wywoływało te irytujące obawy?
     Zerknęłam na elektroniczny zegar dekodera. Jedynie pół godziny brakowało do planowanego powrotu taty, który pojechał do Bostonu po babcię.
     Nieprzyjemny skurcz złapał za żołądek. Zupełnie jakby czyjaś koścista dłoń poczęła bawić się wnętrznościami, próbując rozerwać je na drobne cząstki. Dotarło do mnie, że przez cały dzień obawiałam się odwiedzin poczciwej Leily. Uwielbiałam staruszkę i z rozpaczą żegnałam ją w dniu zakończenia szkoły. Aczkolwiek niechętnie będę oglądać osobę przesiąkniętą smrodem miasta, którego sama nazwa wzbudzała we mnie odrazę. A co, jeżeli babcia zapomni się i wspomni o ludziach niegdyś otaczających moją osobę ze wszystkich stron? Ludziach odpowiedzialnych za wszelkie rany na umyśle niewinnego dziecka. Ludziach potrafiących nawet najbardziej odporny na krytykę organizm wtrącić do piekła.
     Po pokoju rozległo się pukanie do drzwi oraz dźwięk poruszającej się klamki. Szybko wytarłam wierzchem dłoni kilka słonych kropel, które spływały po zaróżowionych policzkach, tworząc na nich mokre dróżki. Odwróciłam się, napotykając wzrokiem mamę. Jej intensywnie rude włosy sięgające ramion tkwiły w nieładzie. Gęsta grzywka została upięta różową spinką z czaszką, aby nie opadała na czoło. Posłałam rodzicielce wymuszony uśmiech, przy czym delikatnie kiwnęłam głową, dając znać, że byłam gotowa wysłuchać tego, co miała do powiedzenia.
     - Nakryjesz do stołu? Muszę jeszcze wziąć prysznic i się przebrać, a nie wiem, czy starczy mi na to wszystko czasu – wyrzuciła z siebie na jednym wdechu i pewnie powiedziałaby jeszcze więcej, gdybym nie przerwała jej poprzez uniesienie ręki.
     - Mamo, spokojnie. Kiedykolwiek nie dałyśmy rady? – spytałam retorycznie. Podeszłam do kobiety i położyłam jej na ramieniu dłoń, chcąc dodać otuchy.
     - Masz rację, niepotrzebnie panikuję. Ale Leila jest strasznie wymagająca i…
     - Babcia nie jest wymagająca – przerwałam rodzicielce. – Po prostu rzuca kąśliwe uwagi, które w równie irytujący sposób należy odbijać. Czasami powinnaś się wyluzować.
     Strzepnęłam z fartucha Sarah niewidzialny pyłek. Zaśmiałam się pod nosem na widok uśmiechniętej pszczoły, która wdzięczyła się na piersiach oraz brzuchu rudowłosej. Jeszcze raz spojrzałam na mamę, przekazując pozytywne myśli, po czym opuściłam pokój, szurając przy tym kapciami. Były za wielkie, a każde nieopaczne podniesienie nogi mogło zakończyć się bolesnym upadkiem. Właśnie dlatego podczas schodzenia ze schodów zawsze zdejmowałam domowe obuwie i w samych skarpetkach pokonywałam chłodne stopnie.
     Niespełna dwadzieścia minut później usłyszałam chrzęst kluczy w zamku oraz skrzypnięcie otwieranych drzwi. Wraz z mamą zamarłyśmy w bezruchu – ja rozkładająca sztućce według zasad savoir-vivre, a ona tkwiąca z dłońmi w bujnym bukiecie różnobarwnych astrów, które niedawno ścięła w ogrodzie. Wymieniłyśmy między sobą zszokowane spojrzenia. Przelotnie zerknęłam na zegar wiszący nad wejściem do przestronnej jadalnio-kuchni. Do planowanego powrotu pozostał jeszcze kwadrans. W duchu wyklinałam ojca za zbyt wczesne pojawienie się w domu. Pospiesznie odłożyłam wszystkie noże na ich prawidłowe miejsca, po czym wybiegłam do przedpokoju, by dać Sarah niezbędny czas na udekorowanie stołu.
     - Cześć, babciu – rzuciłam rozpromieniona widokiem staruszki.
     - Holly, jakże się za tobą stęskniłam. – Podeszłam do niewiele niższej ode mnie kobiety i mocno ją uścisnęłam. Jak zwykle pachniała cynamonem, którego było pełno w jej niewielkim domu. Uwielbiała ten zapach.
     Odsunęłyśmy się od siebie dosyć prędko – obie nie przepadałyśmy za zbytecznymi czułościami. O wiele bardziej preferowałyśmy długie rozmowy przy kominku z kubkiem parującej herbaty w rękach. Omiotła moją osobę doświadczonym wzrokiem pobladłych już z wiekiem niebieskich tęczówek, ukrytych za okrągłymi okularami w beżowej ramce.
     - Chyba wreszcie udało ci się przytyć, co? – zagaiła babcia, puszczając mi oczko.
     - Tak to już jest, gdy zamieszka się z osobą potrafiącą gotować – sprytnie odbiłam piłeczkę. Leila lekko dźgnęła mnie łokciem w żebra, śmiejąc się pod nosem.
     - Mamo, mógłbym wziąć twój płaszcz? – zagaił tata, czekając, aż staruszka rozepnie duże guziki popielatego okrycia wierzchniego.
     - A gdzie Sarah? – zapytała, rozglądając się po domu z udawaną ciekawością. Obie kobiety doskonale prezentowały kanony teściowej oraz synowej. Dokuczały sobie w każdym możliwym momencie i wręcz biła od nich aura zgryzoty. Jednakże w głębi duszy darzyły się ogromnym szacunkiem i pomagały sobie nawzajem, gdy sytuacja tego wymagała.
     - Już idę, kończyłam nakrywać stół. – Rudowłosa podeszła do rodzicielki jej męża i ucałowała ją w policzek. – Mieliście być równo o trzeciej – zauważyła, posyłając tacie wymowne spojrzenie.
     - Owszem, ale Ron jak zwykle przesadzał z prędkością – burknęła Leila, uderzając syna w ramię czerwoną kopertówką.
     - Jechałem przepisowo, to mama przesadza – westchnął mężczyzna, poprawiając krawat.
     - O, wybacz mój drogi, ale ja nigdy nie… Kevinek, słońce ty moje. Babcia się za tobą tak bardzo stęskniła. – Pospiesznie podeszła do jedenastolatka, który właśnie zszedł ze schodów. Niechętnie wpadł w ramiona staruszki, na co prychnęłam rozbawiona.
     - Nie będziemy stać w przedpokoju, zapraszam na obiad.
     Sarah wskazała ręką skręcający w prawo korytarz, prowadzący do jadalnio-kuchni. Przeszliśmy do pomieszczenia, skąd dochodziła aromatyczna woń żeberek w miodzie – popisowego danie mojej rodzicielki. Każdy zajął miejsce przy długim stole, pozostawiając kilka krzesełek wolnych. Tata rozlał do wysokich szklanek sok pomarańczowy, a mama ułożyła na wszystkich talerzach po dwie zapiekane bułeczki z sosem czosnkowym. Sięgnęłam po twarożek z ziołami, by posmarować pieczywo.
     Nagle rozległ się trzask pękającego szkła. Odruchowo przymknęłam oczy, jakby bojąc się gwałtownego hałasu. Niepewnie uniosłam powieki, dostrzegając rudowłosą kobietę zbierającą z podłogi kawałki białego talerza. W pomalowanych czerwoną szminką ustach zapewne tłamsiła szkaradne przekleństwo. Jak nikt inny wiedziałam, co zawsze przeżywała podczas wizyt babci. Czuła się wiecznie obserwowana przez parę niebieskich oczu, które gotowe były wyłapać choćby najmniejsze potknięcie.
     - Stwierdzam, że z każdym kolejnym rokiem wyzbywasz się gracji – rzuciła prześmiewczo babcia. Posłałam jej wraz z ojcem karcące spojrzenia, na które zareagowała jedynie niedbałym wzruszeniem ramion. Nie dało się ukryć, że Leila posiadała wyjątkowo trudny charakter i nie każdy był gotowy zmierzyć się z jej zgryzotą. – I znowu zrobiłaś kompozycję z astrów, chociaż doskonale wiesz, że ich nie lubię.
     - Wybacz, ale pogrzebowe chryzantemy już się skończyły – warknęła, podnosząc się z klęczek i posyłając teściowej niezwykle przyjazny uśmiech, wprost ociekający sztucznością.
     Westchnęłam przeciągle, kręcąc głową z dezaprobatą. Wiedziałam, że wynikną jakieś kłótnie. Czułam to, gdy Leila tylko przekroczyła próg naszego domu. Aczkolwiek nie spodziewałam się, że uszczypliwość wystąpi w tak kolosalnych rozmiarach.
     Po sytym posiłku rodzina podzieliła się na trzy grupy. Babcia oraz Kevin udali się na piętro. Chłopiec zaplanował, że nauczy staruszkę grać na konsoli, ażeby wreszcie nie musieć samemu pokonywać wirtualnych przeciwników. Tata poszedł do swojego biura, by wynieść z niego wszelkie przedmioty niezbędne mu do pracy. Z powodu braku czwartej sypialni, gości pozostających na noc należało ulokować w gabinecie. Natomiast ja pozostałam z mamą w kuchni i pomagałam jej w porządkowaniu stołu po obiedzie.
     Zmywałam sztućce, gdy niespodziewanie chuda ręka opadła na moje przedramię. Drgnęłam lekko, wystraszona nieoczekiwanym dotykiem. Spojrzałam na rodzicielkę, która w drugiej dłoni trzymała ścierkę do wycierania mokrych naczyń. Zmywarka zepsuła się w zeszłym tygodniu, więc pozostało mycie standardowe, a nikomu nie spieszyło się wezwać fachowca bądź kupić nowy sprzęt.
     - Stało się coś? – spytałam niepewnie, gdy dostrzegłam w oczach mamy boleść wymieszaną ze zmęczeniem.
     - Mam dla ciebie dobrą radę, córciu. Przede wszystkim najpierw wybierz teściową, a jej syna owiń sobie wokół palca dopiero później – powiedziała rozbawionym głosem, po czym potargała mnie po włosach.
     Na szczęście pani Viviana należała do niezwykle sympatycznych osób.
     Ugryzłam mocno wewnętrzną stronę polika. Dlaczego o tym pomyślałam? Czyżbym chciała wziąć ślub z Duncanem? Miałam dopiero piętnaście lat – powinnam cieszyć się życiem i zmieniać chłopaków częściej niż rękawiczki, a tymczasem myślałam o małżeństwie z pierwszą miłością. Ach, Zeusie, czemu to właśnie we mnie mierzyłeś piorunem pecha?


♥ ♥ ♥ ♥

4 komentarze:

  1. Ach.... Stęskniłam się za tym opowiadaniem. Ale nie narzekam, w końcu jest i doskonale rozumiem brak czasu. To, że ja pozwalałam sobie w liceum pofolgować to nie znaczy, że ktoś inny tak ma robić, czyż nie?
    Przyznam szczerze, że po pierwszych kilku zdaniach zrobiło mi się gorąco. Byłam pewna na 99%, że nie będzie scen dozwolonych powyżej 18, ale i tak pobudziłaś moją kosmatą wyobraźnię. Byłam też tak samo pewna, że rozróbę w domu zrobił Castiel a nie żadni włamywacze. Coraz częściej się przekonuję, że mam coś z jasnowidza XD
    Może na prawdę mam dar? o.O
    Biedny Lysio... Mam nadzieję, że za bardzo się nie zafascynował Rozalią, bo polubiłam ostatnimi czasy tą postać i nie chciałabym, żeby cierpiał z powodu dziwnych zagrań dziewczyny.
    Jak zwykle teściowa = zło. To już jest chyba standard. No ale nic się na to nie poradzi, że mama kocha najbardziej i nie chce się dzielić swoim ukochanym dzieckiem. Moja mama miała bardzo podobnie, tyle że między nią a jej teściową dochodziło do prawdziwych wojen. Tata musiał brać przepustkę z wojska, żeby je uspokoić \O>O/ A to już coś.
    Całe szczęście, że mnie moja (przyszła) teściowa bardzo lubi.
    Gorąco pozdrawiam i ślę mnóstwo ciepełka, czasu i weny do następnych rozdziałów :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj! Z lekką skruchą, ale również radością przybywam w Twoje progi! Pewnie się mnie nie spodziewałaś albo myślałaś, że już nie wrócę, skoro nie daję po sobie znaku życia, ale przyznam się szczerze, że zatęskniłam za blogowaniem, no i oczywiście za naszą Holly. Wpierw, postanowiłam nadrobić zaległości na Twoim blogu, a dopiero następnie zabrać się za pisanie rozdziałów.
    Po ostatnich (hmm, nie wiem czy dla nas - czytelników takich ostatnich, aczkolwiek dla bohaterów Twojego opowiadania na pewno) wydarzeniach byłam pewna, że związek Holly i Duncana legnie w gruzach. Niezmiernie denerwowała mnie ignorancja Holdena. W myślach miałam nawet opcję, że może od początku Holly była dla niego tylko zabawką i miał gdzieś na boku inną zdobycz. Na szczęście moje obawy nie zostały spełnione i wszystko potoczyło się jak należy. Powiem Ci, jednak, że widzę naszą główną bohaterkę u boku Lysandra. Krótka wymiana zdań między tą dwójką w domu braci Holdenów i myśli Holly zarysowały w mojej głowie obraz pary idealnej. Byłam nawet pewna, że fakt, iż białowłosemu spodobała się Rosaline wywoła u Holly uczucie zazdrości, jednak ku mojemu zdziwieniu tak się nie stało. Wręcz przeciwnie, nasza bohaterka myśli o ślubie z Duncanem. W pewnym sensie ją rozumiem, bo w takiej sytuacji nasunęłaby mi się podobna myśl, gdybym oczywiście miała swojego wybranka. Jednak dziewczyno, nie przywiązuj się za bardzo do Duncana, tylko żyj pełnią życia!
    Nawiązując do przyjazdu babci, całe szczęście, nie posiadam w rodzinie tak usposobionej persony. Znaczy, jest jedna ciocia, która również lubi rzucać kąśliwymi uwagami na prawo i lewo, ale mieszka ona pięćset kilometrów ode mnie, i widzimy się raptem raz do roku, o ile w ogóle się widzimy.
    Jestem bardzo ciekawa wątku postaci Lysandra. Postaram się jakoś wytrzymać ten miesiąc, lecz mam nadzieję, że przed urodzinami uda mi się przeczytać nowy rozdział. Tymczasem żegnam się i życzę wszystkiego co dobre oraz wytrwałości w nauce! Pozdrawiam i do szybkiego zobaczenia! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, nie spodziewałam się Ciebie. Kogo, jak kogo, ale na pewno nie Ciebie. Cieszę się, że wreszcie jesteś. Wierzyłam, że wrócisz. Chociaż myślałam, iż nastąpi to znacznie później. Miło jest słyszeć, że zatęskniłaś za Holly. Mnie również brakuje Twojego opowiadania, dlatego liczę na szybkie pojawienie się nowego rozdziału.

      Jeżeli masz urodziny w ostatnich dniach listopada albo - ta opcja jest dla mnie lepsza - w grudniu, to zdążę napisać kolejną część. Odsyłam pozdrowienia i również życzę wszystkiego wspaniałego! (^.^)/

      Usuń
  3. Hejo!
    Niedawno trafiłam na Twojego bloga. Przeczytałam wszystkie rozdziały i teraz postanowiłam się wypowiedzieć na temat tego opowiadania. Na początku, nie wiem dlaczego, ciężko mi się czytało rozdziały.. Lecz jak bardziej się wkręciłam to chciałam więcej i więcej. Teraz z ręką na sercu mogę powiedzieć, że masz mega talent do pisania. Z niecierpliwością czekam na nowy rozdział i mam cichą nadzieję, że pisanie tego opowiadania nie znudzi Ci się tak szybko. Życzę Ci dużej weny i czasu do pisania. Masz dla kogo pisać. My czekamy!
    Pozdrawiam i ściskam mocno! ; *

    OdpowiedzUsuń