Droga (nie) do miłości: Rozdział
42
„Przeznaczenie stoi za ludźmi
welonem tajemnicy zasłonięte i w dłoni trzyma kołczan z tysiącem zdarzeń…”
~E. Orzeszkowa
Czarny
bezkres uważnie lustrował wzrokiem moją twarz. Przepełniony rozbawionymi
ognikami wpatrywał się w zarumienione od gorąca poliki, rozchylone wargi,
spomiędzy których wylatywały ciche westchnienia, aż zatrzymywał się na
przymrużonych oczach o zamglonym wyrazie.
Łapczywie
brałam duże wdechy, chcąc dostarczyć płucom możliwie jak najwięcej tlenu.
Żarliwe pocałunki cholernie męczyły. Powoli przestawałam narzekać na
katorżnicze treningi serwowane przez Williams. W następnym tygodniu rozegramy
mecz z liceum w Waltham, więc przygotowywałyśmy się do niego niestrudzone. Ale
nawet trudne do wykonania ćwiczenia nie mogły równać się z namiętnymi
pieszczotami, które serwował Holden.
Duncan
pchnął mnie na drzwi, ponownie łącząc wargi w namiętnej pieszczocie. Rozpiął
zimową kurtkę i odchylił poły ciemnego materiału. Dłońmi błądził po plecach,
zarysowując palcami linię kręgosłupa, a czasami – niby to od niechcenia –
zakradał się pod czarną bluzę. Podszczypywał wówczas rozgrzaną z podniecenia
skórę. Wzdychałam z lubością wprost w usta chłopaka, niemal błagając o więcej.
Nie wiedziałam, co wywołało w Holdenie aż takie pobudzenie; czy był to film
akcji, na który wspólnie wybraliśmy się do kina, czy prażona kukurydza, wprost
wchłaniana przez bruneta podczas seansu. Mimo wszystko działało na niego
nadzwyczaj dobrze.
- Mógłbyś
chociaż zabrać mnie do domu – szepnęłam w przerwie na wzięcie oddechu.
- Jakaś
ty niecierpliwa – rzucił rozbawiony.
Złożył na
moich wargach krótki pocałunek, po czym sięgnął do tylnej kieszeni szarych
spodni, by wyciągnąć z niej klucze. Już miał włożyć metalowy przedmiot do zamka,
gdy nagle z domu rozległ się złowróżbny łomot. Twarz Duncana przybrała
niepokojący wyraz. Ściągnął gniewnie brwi, zagryzając od środka lewy polik.
Położył dłoń na klamce i już chciał za nią pociągnąć, lecz powstrzymałam go.
Zacisnęłam palce na rękawie jego skórzanej kurtki.
- A co,
jeśli w środku jest złodziej? – zapytałam ze strachem w głosie. Zaistniała
sytuacja nie prezentowała się najlepiej. Jeżeli po rezydencji Holdenów
rzeczywiście kręcił się jakiś włamywacz, to z pewnością był on uzbrojony. Nawet
dwumetrowy koszykarz nie miał większych szans z drewnianą pałką albo nożem. O
pistolecie nawet nie wspomnę.
- Jak
pozwolę ukraść mu drogocenne obrazy i inne pierdoły, to moja matka mnie zabije.
Uwierz, wolę zginąć z rąk jakiegoś przestępcy niż tej strasznej kobiety.
Schowałam
się za wysoką sylwetką bruneta i spod jego ramienia obserwowałam, jak powoli
rozpościerał dwuskrzydłowe przejście. Głośno przełknął ślinę, a ja przywarłam
do szerokich pleców. Piętrzył się we mnie strach. Brak wsparcia ze strony
Duncana jedynie potęgował lęk. Jeżeli ktoś pokroju starszego z braci Holdenów nie
czuł się pewnie, najzwyczajniej w świecie należało dać długą i nawet nie myśleć
o oglądaniu się za siebie. Więc dlaczego, do jasnej cholery, jeszcze sterczałam
przed domem sąsiadów, zamiast biec na złamanie karku w stronę własnego
mieszkanka? Chyba resztki instynktu samozachowawczego pozostawiłam pod kołdrą.
- Idioto,
jak mogłeś zwalić ze schodów mojego Gibsona? – rozległ się wściekły krzyk.
Niepewnie wychyliłam się zza bruneta. Na środku korytarza stali Castiel wraz z
Tobym. Obaj wpatrywali się w spory przedmiot spoczywający na ziemi, przy czym
nonszalancko opierający się o najniższy stopnień.
- To
tylko wy – westchnął Duncan i zmierzwił palcami ciemne włosy. Pokręcił głową,
jakby chciał wyzbyć się natarczywych myśli, po czym ruszył do kuchni.
- A kogo się spodziewałeś? Wróżki Zębuszki?
– burknął kpiąco młodszy z braci, spoglądając na krewnego kątem oka.
- Raczej
złodzieja – mruknęłam beznamiętnym głosem.
- Co? –
Para szarych oczu spoczęła na mnie, lustrując uważnie każde drgnięcie. Czułam
się nieswojo postawiona pod odstrzałem zimnego spojrzenia. Że też ten
niepoprawny romantyk postanowił zbiec do innego pomieszczenia akurat teraz. Z
drugiej zaś strony, sama sprowokowałam Castiela i koleją rzeczy powinnam
ponieść za to karę. Jednak nie dziś. Właśnie tego dnia postanowiłam zachować
dobry humor. Wieczorem przyjedzie babcia i najmniejszego nawet zamiaru nie
miałam przywitać ją z ponurym grymasem na twarzy.
- Nic
takiego, bawcie się dalej, chłopcy – rzuciłam pospiesznie, po czym zniknęłam za
łukiem drzwiowym.
Duncan
opierał się o drzwi lodówki i z niezwykłą konsternacją wymalowaną na
przystojnym licu przyglądał się jej zawartości. Wczoraj osobiście wyciągnęłam
go na zakupy, więc artykułów spożywczych nabył więcej, aniżeli potrzebował.
Zapewne właśnie dlatego nie potrafił zdecydować się na konkretną rzecz.
- Zrobić ci
coś do jedzenia? – zagaił, w dalszym ciągu wgapiając się w półki chłodziarki.
-
Napchałam się popcornem. – Położyłam łokcie na wysepce kuchennej, a głowę ulokowałam
na splecionych palcach.
- Mhm –
mruknął, sięgając po coś. Wyjął dwa hermetycznie zamykane pudełeczka oraz
połówkę papryki. – Ej, gamonie, jecie? – krzyknął znienacka do dyskutujących
zażarcie na schodach nastolatków.
- Kanapki
– rzucił jeden z nich.
Po
krótkiej chwili do kuchni wbiegła czwórka chłopaków. Natychmiast rzucili się w
stronę Duncana, tłumacząc mu, co powinien położyć na chlebie. Z rozbawieniem
przyglądałam się krążącej wzdłuż długiego blatu gromadce. Przepychali się
między sobą i zaglądali do każdej szafki. Dźwięk uderzanych o siebie talerzy
oraz szklanek rozchodził się po domu.
- Witaj.
– Usłyszałam obok melodyjny głos o angielskim akcencie. Odwróciłam się w stronę
Lysandra, w dalszym ciągu uśmiechając się promiennie.
- Cześć –
przywitałam się. Przeniosłam spojrzenie na psiaka, którego białowłosy trzymał
na rękach. – Hej, brzdącu – mruknęłam, drapiąc zwierzaka po uchu.
- Taki
mały to on nie jest – rzucił i jakby na potwierdzenie swoich słów delikatnie
podrzucił Demona.
- Teraz
już nie, ale do niedawna była z niego taka urocza kuleczka. – Potargałam
futrzaka.
- Zupełne
przeciwieństwo właściciela, co?
Leniwie
uniosłam kąciki ust, przypatrując się odwróconemu tyłem Castielowi. Próbował
wyrwać z rąk Dake’a połówkę czerwonej papryki. Walczyli o te warzywo, jakby
kosztowało fortunę, a już za jego niewielką część można kupić trzypiętrową
willę. Zaśmiałam się w duchu na ten widok. Nie przepadałam za młodszym bratem
Duncana z wzajemnością, ale przyjemnie patrzyło się, gdy miał dobry humor. Cała
zazwyczaj otaczająca go zgryzota przechodziła do historii i nabierało się
ochoty bliższego poznania bruneta. Może gdybyśmy spotkali się w innych
okolicznościach, aniżeli podczas szkolnego apelu, na którym moja przyjaciółka i
jego dziewczyna zrobiły niezłe widowisko, rozwinęlibyśmy znajomość.
Zamrugałam pospiesznie oczami, w dalszym ciągu bezmyślnie wgapiając się
w plecy kolegów. Pokręciłam głową, chcąc wyzbyć się wizji przedstawiającej mnie
oraz Castiela w roli przyjaciół. Coś równie paskudnego nigdy nie nastanie.
Podobna sprawa miała się z Debrah. Nawet związek z Duncanem nie mógł zmienić
mojego nastawienia do tej pary.
- Jak
minęła próba? Zaaklimatyzowałeś się w zespole? – zapytałam, na powrót zwracają
spojrzenie ku Lysandrowi.
- Nie
jest najgorzej. Chłopaki naprawdę dobrze sobie radzą – odparł, po czym odłożył
psa na podłogę. Wyrośnięty szczeniak zaskomlał niezadowolony.
Dwukolorowe
tęczówki wpatrywały się we mnie intensywnie. Blade usta zdawały się rozciągnąć
w delikatnym uśmiechu, niemal niewidocznym dla ludzkiego oka. Dłuższe pasmo
śnieżnobiałych włosów, których końcówki zostały muśnięte czarną farbą, zostało
założone za ucho. Tym samym odsłaniając trzy niewielkie, srebrne kółka na
wskroś przebijające górną chrząstkę małżowiny.
Lysander
z niezwykłą gracją, godną arystokraty, zasiadł na barowym stołku. Nalał do
szerokiej szklanki z grubym dnem wody z cytryną oraz miętą. Wskazał ruchem
głowy dzbanek z napojem, proponując mi napicie się. Trochę nazbyt energicznie
zaprzeczyłam machnięciem dłoni. Chłopak przyłożył przeźroczyste naczynie do
warg i powoli, jakby obawiając się zalaniem białej jedwabnej koszuli, począł
brać niewielkie łyki. Niczym zahipnotyzowana przyglądałam się wyrafinowanym
gestom znajomego. Czułam względem niego emocje wyższe, które dotychczas nie
miały okazji zakiełkować. Nie było to zauroczenie, jakie pojawiło się podczas
niewinnych flirtów z Duncanem. Określiłabym to raczej mianem zafascynowania.
Siedziałam bowiem obok persony nietuzinkowej, zaliczającej się do gatunku istot
na wymarciu. Biła od niej aura oryginalności, którą wykazywał ubiór, głos, a
przede wszystkim sam sposób bycia. Patrząc na Lysandra, nie mogłam wyzbyć się
natarczywego wrażenia, że obcowałam z woskową figurą skradzioną z muzeum i
jakimś niewytłumaczalnym trafem ożywioną; zapewne za pomocą czarnej magii.
- Ty i
Rosaline jesteście przyjaciółkami? – zapytał nagle, odrywając mnie od ciągłego
wpatrywania się w jego przepełnione elegancją ruchy.
- Nie
określiłabym tak relacji panującej pomiędzy nami – odparłam, lecz widząc
zdziwione spojrzenie chłopaka, dodałam szybko: – Poznałyśmy się dopiero
niedawno.
- I
pewnie nie uczęszczacie do jednej klasy – stwierdził cicho. Odstawił szklankę
na blat i utkwił wzrok w ciągle sprzeczających się kolegach z zespołu.
Zmrużyłam powieki, próbując dostrzec na twarzy białowłosego jakiekolwiek
emocje. Czułam, że coś wisiało w powietrzu. Nie wiedziałam, wobec czego
konkretnie miałam złe myśli, ale to musiało być coś większego.
Nagle
wyimaginowane kowadło spadło wprost na moją głowę, wgniatając w podłogę, jak
czyniło z kreskówkowymi postaciami. Rozwarłam szeroko oczy, przy czym
kilkakrotnie uszczypnęłam się w lewe przedramię. Czyżby stała się rzecz, której
się obawiałam?
- Lysander, czy ona… – zaczęłam niepewnie,
ale spokojny głos chłopaka mi przerwał.
- Chyba
mnie zainteresowała – oświadczył, ponownie przerzucając spojrzenie na mnie. Z
trudem przełknęłam ślinę, ponieważ w gardle powstała duża gula. Tak, meteoryt zwany
Zła decyzja wszedł na ten sam tor, co
Ziemia i nieubłaganie dążył do destrukcji całej planety.
♥
Nerwowo
uderzałam paznokciami w limonkową osłonkę na telefon. Chodziłam po całym
pokoju, szurając kapciami z logiem Supermana po ciemnych panelach. Dlaczego ta
różowowłosa kretynka nie odbierała, gdy akurat najbardziej jej potrzebowałam?
Stres w pełni ogarnął moje ciało – od samego rana mama porządkowała dom na
przyjazd teściowej, plując jadem na każdego, kto choćby zbliżył się do niej na
metr, a do tego wyniknął nowy problem, z którym nijak sama sobie nie poradzę.
- Halooo…
– rozległ się zaspany głos po drugiej stronie słuchawki. Przystanęłam
gwałtownie, opierając lewą dłoń na biodrze.
- No
wreszcie raczyłaś odebrać – warknęłam, omijając przywitanie. Nie było na to
czasu. Należało jak najszybciej opracować genialny plan i wdrążyć go w życie. –
Nawet nie zdajesz sobie sprawy, w jakie bagno wpakowała nas Meyer.
- Rozwiń
temat – mruknęła wyraźnie zaintrygowana dziewczyna.
- Kosztem
Lysandra postanowiła zbliżyć się do sprzedawcy z butiku, a biedaczek się
zakochał – wyjaśniłam na jednym wdechu.
Przez
chwilę panowała skrajna cisza. Z parteru nie dochodziły dźwięki przesuwanych
wazonów z kwiatami, a z głośnika telefonu nie dało się usłyszeć nawet krótkiego
oddechu. Z impetem opadłam na czarną skórzaną kanapę, stojącą naprzeciw
telewizora. Mebel wydał z siebie przytłumiony jęk, który zignorowałam.
Nagle
wprost do mojego ucha doleciał histeryczny śmiech. Odruchowo odsunęłam telefon,
chociaż natarczywe drgawki nadal nawiedzały plecy. Zamrugałam pospiesznie,
bezmyślnie wgapiając się w sporych rozmiarów ekran smartfona, na którym
widniało zdjęcie jedzącej hamburgera Raven, wystawiającej środkowy palec do
obiektywu.
- Ej! –
krzyknęłam, ale nie przyniosło to jakiegokolwiek rezultatu. Dziewczyna nadal
głośno rechotała, jakby właśnie usłyszała najzabawniejszy żart albo zobaczyła
niedźwiedzia paradującego po pokoju w seksownej bieliźnie i słomianym kapeluszu
na głowie. – Ej, słyszysz mnie? – zawołałam ponownie.
- Tak.
Tak, ale… – Kolejna salwa dzikiego chichotu wdarła się do mojego ucha.
- Głupia,
to poważna sprawa. Chciałabyś, żeby twoimi uczuciami ktoś się bawił?
Różowowłosa zamilkła gwałtownie. Ponownie spojrzałam na telefon, by
upewnić się, czy przypadkiem nie zakończyłam połączenia. Nie spodziewałam się,
iż te słowa tak dosadnie zadziałają na Black. Co tu dużo mówić, wygląda jak
wyprana z uczuć osoba, która za nic sobie miała innych ludzi.
- Dobra,
zgadzam się z tobą. Trzeba wybić Ros dalsze próby zbliżenia się do Losandra.
-
Lysandra - westchnęłam. – Kurczę, to nie jest trudne imię.
- Jak
cholera. – W tle usłyszałam przeciągły dźwięk domofonu. – Muszę kończyć. Wpadnę
do ciebie w poniedziałek, od razu po meczu.
- No,
trzymaj się – mruknęłam w odpowiedzi.
Telefon
odłożyłam na bok, lecz w dalszym ciągu wystukiwałam nieznaną melodię na
jasnozielonej ochronce. Głowę położyłam na oparciu kanapy i beznamiętnym
wzrokiem wpatrywałam się w sufit. Pomimo odbytej rozmowy z Raven, nadal czułam
się nieswojo. Wydawało mi się, że spowodowało to przypomnienie o nadchodzących
rozgrywkach. Wytłumaczenie może było dobre, ale stres ogarnął mnie wraz z
oderwaniem się od mar sennych. Wówczas wizja grania w siatkówkę jeszcze nie
przedarła się do umysłu. Co zatem wywoływało te irytujące obawy?
Zerknęłam
na elektroniczny zegar dekodera. Jedynie pół godziny brakowało do planowanego
powrotu taty, który pojechał do Bostonu po babcię.
Nieprzyjemny skurcz złapał za żołądek. Zupełnie jakby czyjaś koścista
dłoń poczęła bawić się wnętrznościami, próbując rozerwać je na drobne cząstki.
Dotarło do mnie, że przez cały dzień obawiałam się odwiedzin poczciwej Leily. Uwielbiałam
staruszkę i z rozpaczą żegnałam ją w dniu zakończenia szkoły. Aczkolwiek
niechętnie będę oglądać osobę przesiąkniętą smrodem miasta, którego sama nazwa
wzbudzała we mnie odrazę. A co, jeżeli babcia zapomni się i wspomni o ludziach
niegdyś otaczających moją osobę ze wszystkich stron? Ludziach odpowiedzialnych
za wszelkie rany na umyśle niewinnego dziecka. Ludziach potrafiących nawet
najbardziej odporny na krytykę organizm wtrącić do piekła.
Po pokoju
rozległo się pukanie do drzwi oraz dźwięk poruszającej się klamki. Szybko
wytarłam wierzchem dłoni kilka słonych kropel, które spływały po zaróżowionych
policzkach, tworząc na nich mokre dróżki. Odwróciłam się, napotykając wzrokiem
mamę. Jej intensywnie rude włosy sięgające ramion tkwiły w nieładzie. Gęsta
grzywka została upięta różową spinką z czaszką, aby nie opadała na czoło.
Posłałam rodzicielce wymuszony uśmiech, przy czym delikatnie kiwnęłam głową,
dając znać, że byłam gotowa wysłuchać tego, co miała do powiedzenia.
- Nakryjesz do stołu? Muszę jeszcze wziąć
prysznic i się przebrać, a nie wiem, czy starczy mi na to wszystko czasu –
wyrzuciła z siebie na jednym wdechu i pewnie powiedziałaby jeszcze więcej,
gdybym nie przerwała jej poprzez uniesienie ręki.
- Mamo,
spokojnie. Kiedykolwiek nie dałyśmy rady? – spytałam retorycznie. Podeszłam do
kobiety i położyłam jej na ramieniu dłoń, chcąc dodać otuchy.
- Masz
rację, niepotrzebnie panikuję. Ale Leila jest strasznie wymagająca i…
- Babcia
nie jest wymagająca – przerwałam rodzicielce. – Po prostu rzuca kąśliwe uwagi,
które w równie irytujący sposób należy odbijać. Czasami powinnaś się wyluzować.
Strzepnęłam z fartucha Sarah niewidzialny pyłek. Zaśmiałam się pod nosem
na widok uśmiechniętej pszczoły, która wdzięczyła się na piersiach oraz brzuchu
rudowłosej. Jeszcze raz spojrzałam na mamę, przekazując pozytywne myśli, po
czym opuściłam pokój, szurając przy tym kapciami. Były za wielkie, a każde
nieopaczne podniesienie nogi mogło zakończyć się bolesnym upadkiem. Właśnie
dlatego podczas schodzenia ze schodów zawsze zdejmowałam domowe obuwie i w
samych skarpetkach pokonywałam chłodne stopnie.
Niespełna
dwadzieścia minut później usłyszałam chrzęst kluczy w zamku oraz skrzypnięcie
otwieranych drzwi. Wraz z mamą zamarłyśmy w bezruchu – ja rozkładająca sztućce
według zasad savoir-vivre, a ona tkwiąca z dłońmi w bujnym bukiecie
różnobarwnych astrów, które niedawno ścięła w ogrodzie. Wymieniłyśmy między
sobą zszokowane spojrzenia. Przelotnie zerknęłam na zegar wiszący nad wejściem
do przestronnej jadalnio-kuchni. Do planowanego powrotu pozostał jeszcze
kwadrans. W duchu wyklinałam ojca za zbyt wczesne pojawienie się w domu.
Pospiesznie odłożyłam wszystkie noże na ich prawidłowe miejsca, po czym
wybiegłam do przedpokoju, by dać Sarah niezbędny czas na udekorowanie stołu.
- Cześć,
babciu – rzuciłam rozpromieniona widokiem staruszki.
- Holly,
jakże się za tobą stęskniłam. – Podeszłam do niewiele niższej ode mnie kobiety
i mocno ją uścisnęłam. Jak zwykle pachniała cynamonem, którego było pełno w jej
niewielkim domu. Uwielbiała ten zapach.
Odsunęłyśmy się od siebie dosyć prędko – obie nie przepadałyśmy za
zbytecznymi czułościami. O wiele bardziej preferowałyśmy długie rozmowy przy
kominku z kubkiem parującej herbaty w rękach. Omiotła moją osobę doświadczonym
wzrokiem pobladłych już z wiekiem niebieskich tęczówek, ukrytych za okrągłymi
okularami w beżowej ramce.
- Chyba
wreszcie udało ci się przytyć, co? – zagaiła babcia, puszczając mi oczko.
- Tak to już jest, gdy zamieszka się z osobą
potrafiącą gotować – sprytnie odbiłam piłeczkę. Leila lekko dźgnęła mnie
łokciem w żebra, śmiejąc się pod nosem.
- Mamo,
mógłbym wziąć twój płaszcz? – zagaił tata, czekając, aż staruszka rozepnie duże
guziki popielatego okrycia wierzchniego.
- A gdzie
Sarah? – zapytała, rozglądając się po domu z udawaną ciekawością. Obie kobiety
doskonale prezentowały kanony teściowej oraz synowej. Dokuczały sobie w każdym
możliwym momencie i wręcz biła od nich aura zgryzoty. Jednakże w głębi duszy
darzyły się ogromnym szacunkiem i pomagały sobie nawzajem, gdy sytuacja tego
wymagała.
- Już
idę, kończyłam nakrywać stół. – Rudowłosa podeszła do rodzicielki jej męża i
ucałowała ją w policzek. – Mieliście być równo o trzeciej – zauważyła,
posyłając tacie wymowne spojrzenie.
- Owszem,
ale Ron jak zwykle przesadzał z prędkością – burknęła Leila, uderzając syna w
ramię czerwoną kopertówką.
- Jechałem
przepisowo, to mama przesadza – westchnął mężczyzna, poprawiając krawat.
- O,
wybacz mój drogi, ale ja nigdy nie… Kevinek, słońce ty moje. Babcia się za tobą
tak bardzo stęskniła. – Pospiesznie podeszła do jedenastolatka, który właśnie
zszedł ze schodów. Niechętnie wpadł w ramiona staruszki, na co prychnęłam
rozbawiona.
- Nie
będziemy stać w przedpokoju, zapraszam na obiad.
Sarah wskazała
ręką skręcający w prawo korytarz, prowadzący do jadalnio-kuchni. Przeszliśmy do
pomieszczenia, skąd dochodziła aromatyczna woń żeberek w miodzie – popisowego
danie mojej rodzicielki. Każdy zajął miejsce przy długim stole, pozostawiając
kilka krzesełek wolnych. Tata rozlał do wysokich szklanek sok pomarańczowy, a
mama ułożyła na wszystkich talerzach po dwie zapiekane bułeczki z sosem
czosnkowym. Sięgnęłam po twarożek z ziołami, by posmarować pieczywo.
Nagle
rozległ się trzask pękającego szkła. Odruchowo przymknęłam oczy, jakby bojąc
się gwałtownego hałasu. Niepewnie uniosłam powieki, dostrzegając rudowłosą
kobietę zbierającą z podłogi kawałki białego talerza. W pomalowanych czerwoną
szminką ustach zapewne tłamsiła szkaradne przekleństwo. Jak nikt inny wiedziałam,
co zawsze przeżywała podczas wizyt babci. Czuła się wiecznie obserwowana przez
parę niebieskich oczu, które gotowe były wyłapać choćby najmniejsze potknięcie.
-
Stwierdzam, że z każdym kolejnym rokiem wyzbywasz się gracji – rzuciła
prześmiewczo babcia. Posłałam jej wraz z ojcem karcące spojrzenia, na które
zareagowała jedynie niedbałym wzruszeniem ramion. Nie dało się ukryć, że Leila
posiadała wyjątkowo trudny charakter i nie każdy był gotowy zmierzyć się z jej
zgryzotą. – I znowu zrobiłaś kompozycję z astrów, chociaż doskonale wiesz, że
ich nie lubię.
- Wybacz,
ale pogrzebowe chryzantemy już się skończyły – warknęła, podnosząc się z
klęczek i posyłając teściowej niezwykle przyjazny uśmiech, wprost ociekający
sztucznością.
Westchnęłam przeciągle, kręcąc głową z dezaprobatą.
Wiedziałam, że wynikną jakieś kłótnie. Czułam to, gdy Leila tylko przekroczyła
próg naszego domu. Aczkolwiek nie spodziewałam się, że uszczypliwość wystąpi w
tak kolosalnych rozmiarach.
Po sytym
posiłku rodzina podzieliła się na trzy grupy. Babcia oraz Kevin udali się na
piętro. Chłopiec zaplanował, że nauczy staruszkę grać na konsoli, ażeby
wreszcie nie musieć samemu pokonywać wirtualnych przeciwników. Tata poszedł do
swojego biura, by wynieść z niego wszelkie przedmioty niezbędne mu do pracy. Z
powodu braku czwartej sypialni, gości pozostających na noc należało ulokować w
gabinecie. Natomiast ja pozostałam z mamą w kuchni i pomagałam jej w
porządkowaniu stołu po obiedzie.
Zmywałam
sztućce, gdy niespodziewanie chuda ręka opadła na moje przedramię. Drgnęłam
lekko, wystraszona nieoczekiwanym dotykiem. Spojrzałam na rodzicielkę, która w
drugiej dłoni trzymała ścierkę do wycierania mokrych naczyń. Zmywarka zepsuła
się w zeszłym tygodniu, więc pozostało mycie standardowe, a nikomu nie spieszyło
się wezwać fachowca bądź kupić nowy sprzęt.
- Stało
się coś? – spytałam niepewnie, gdy dostrzegłam w oczach mamy boleść wymieszaną
ze zmęczeniem.
- Mam dla
ciebie dobrą radę, córciu. Przede wszystkim najpierw wybierz teściową, a jej syna
owiń sobie wokół palca dopiero później – powiedziała rozbawionym głosem, po
czym potargała mnie po włosach.
Na
szczęście pani Viviana należała do niezwykle sympatycznych osób.
Ugryzłam
mocno wewnętrzną stronę polika. Dlaczego o tym pomyślałam? Czyżbym chciała
wziąć ślub z Duncanem? Miałam dopiero piętnaście lat – powinnam cieszyć się
życiem i zmieniać chłopaków częściej niż rękawiczki, a tymczasem myślałam o
małżeństwie z pierwszą miłością. Ach, Zeusie, czemu to właśnie we mnie
mierzyłeś piorunem pecha?
♥ ♥ ♥ ♥
Ach.... Stęskniłam się za tym opowiadaniem. Ale nie narzekam, w końcu jest i doskonale rozumiem brak czasu. To, że ja pozwalałam sobie w liceum pofolgować to nie znaczy, że ktoś inny tak ma robić, czyż nie?
OdpowiedzUsuńPrzyznam szczerze, że po pierwszych kilku zdaniach zrobiło mi się gorąco. Byłam pewna na 99%, że nie będzie scen dozwolonych powyżej 18, ale i tak pobudziłaś moją kosmatą wyobraźnię. Byłam też tak samo pewna, że rozróbę w domu zrobił Castiel a nie żadni włamywacze. Coraz częściej się przekonuję, że mam coś z jasnowidza XD
Może na prawdę mam dar? o.O
Biedny Lysio... Mam nadzieję, że za bardzo się nie zafascynował Rozalią, bo polubiłam ostatnimi czasy tą postać i nie chciałabym, żeby cierpiał z powodu dziwnych zagrań dziewczyny.
Jak zwykle teściowa = zło. To już jest chyba standard. No ale nic się na to nie poradzi, że mama kocha najbardziej i nie chce się dzielić swoim ukochanym dzieckiem. Moja mama miała bardzo podobnie, tyle że między nią a jej teściową dochodziło do prawdziwych wojen. Tata musiał brać przepustkę z wojska, żeby je uspokoić \O>O/ A to już coś.
Całe szczęście, że mnie moja (przyszła) teściowa bardzo lubi.
Gorąco pozdrawiam i ślę mnóstwo ciepełka, czasu i weny do następnych rozdziałów :3
Witaj! Z lekką skruchą, ale również radością przybywam w Twoje progi! Pewnie się mnie nie spodziewałaś albo myślałaś, że już nie wrócę, skoro nie daję po sobie znaku życia, ale przyznam się szczerze, że zatęskniłam za blogowaniem, no i oczywiście za naszą Holly. Wpierw, postanowiłam nadrobić zaległości na Twoim blogu, a dopiero następnie zabrać się za pisanie rozdziałów.
OdpowiedzUsuńPo ostatnich (hmm, nie wiem czy dla nas - czytelników takich ostatnich, aczkolwiek dla bohaterów Twojego opowiadania na pewno) wydarzeniach byłam pewna, że związek Holly i Duncana legnie w gruzach. Niezmiernie denerwowała mnie ignorancja Holdena. W myślach miałam nawet opcję, że może od początku Holly była dla niego tylko zabawką i miał gdzieś na boku inną zdobycz. Na szczęście moje obawy nie zostały spełnione i wszystko potoczyło się jak należy. Powiem Ci, jednak, że widzę naszą główną bohaterkę u boku Lysandra. Krótka wymiana zdań między tą dwójką w domu braci Holdenów i myśli Holly zarysowały w mojej głowie obraz pary idealnej. Byłam nawet pewna, że fakt, iż białowłosemu spodobała się Rosaline wywoła u Holly uczucie zazdrości, jednak ku mojemu zdziwieniu tak się nie stało. Wręcz przeciwnie, nasza bohaterka myśli o ślubie z Duncanem. W pewnym sensie ją rozumiem, bo w takiej sytuacji nasunęłaby mi się podobna myśl, gdybym oczywiście miała swojego wybranka. Jednak dziewczyno, nie przywiązuj się za bardzo do Duncana, tylko żyj pełnią życia!
Nawiązując do przyjazdu babci, całe szczęście, nie posiadam w rodzinie tak usposobionej persony. Znaczy, jest jedna ciocia, która również lubi rzucać kąśliwymi uwagami na prawo i lewo, ale mieszka ona pięćset kilometrów ode mnie, i widzimy się raptem raz do roku, o ile w ogóle się widzimy.
Jestem bardzo ciekawa wątku postaci Lysandra. Postaram się jakoś wytrzymać ten miesiąc, lecz mam nadzieję, że przed urodzinami uda mi się przeczytać nowy rozdział. Tymczasem żegnam się i życzę wszystkiego co dobre oraz wytrwałości w nauce! Pozdrawiam i do szybkiego zobaczenia! :*
Masz rację, nie spodziewałam się Ciebie. Kogo, jak kogo, ale na pewno nie Ciebie. Cieszę się, że wreszcie jesteś. Wierzyłam, że wrócisz. Chociaż myślałam, iż nastąpi to znacznie później. Miło jest słyszeć, że zatęskniłaś za Holly. Mnie również brakuje Twojego opowiadania, dlatego liczę na szybkie pojawienie się nowego rozdziału.
UsuńJeżeli masz urodziny w ostatnich dniach listopada albo - ta opcja jest dla mnie lepsza - w grudniu, to zdążę napisać kolejną część. Odsyłam pozdrowienia i również życzę wszystkiego wspaniałego! (^.^)/
Hejo!
OdpowiedzUsuńNiedawno trafiłam na Twojego bloga. Przeczytałam wszystkie rozdziały i teraz postanowiłam się wypowiedzieć na temat tego opowiadania. Na początku, nie wiem dlaczego, ciężko mi się czytało rozdziały.. Lecz jak bardziej się wkręciłam to chciałam więcej i więcej. Teraz z ręką na sercu mogę powiedzieć, że masz mega talent do pisania. Z niecierpliwością czekam na nowy rozdział i mam cichą nadzieję, że pisanie tego opowiadania nie znudzi Ci się tak szybko. Życzę Ci dużej weny i czasu do pisania. Masz dla kogo pisać. My czekamy!
Pozdrawiam i ściskam mocno! ; *