Spis lektur obowiązkowych

poniedziałek, 9 stycznia 2017

Droga (nie) do miłości: Rozdział 44
„Dlaczego ludzie nie mogli swoim wyglądem ostrzegać, jacy naprawdę są?
Dlaczego nie można było zobaczyć ich wewnętrznej brzydoty?”
~C. Bartsch

     Po wczorajszym przedwczesnym śniegu pozostały jedynie kałuże. Znacznie się ociepliło – mróz nie szczypał w nieosłoniętą skórę. Niewyobrażalnie się z tego powodu cieszyłam. Zimowa kurtka nadal wisiała wilgotna na sznurze w pralni i zapewne pozostanie tam jeszcze dzień. Siłą rzeczy musiałam ubrać cienkie okrycie wierzchnie, które – nie dało się ukryć – przed minusową temperaturą nie byłoby w stanie mnie ochronić.
     Po raz trzeci owinęłam czarny szal dookoła szyi i dziarskim krokiem opuściłam teren szkoły, uprzednio kiwając głową na pożegnanie panu Carterowi. Aspołeczny staruszek jedynie wykrzywił wargi w karykaturalnym uśmiechu.
     Wiesz, Holly, po burzy zazwyczaj wychodzi słońce – w głowie ponownie rozbrzmiały pocieszycielskie słowa Raven, które przez cały dzień odbijały się od ścianek czaszki niczym piłeczka pingpongowa. Po wczorajszym płaczu nie pozostał ślad, a ku ogromnemu zdziwieniu, rano obudziłam się pół godziny przed czasem i całej rodzinie zrobiłam śniadanie. Już dawno nie czułam takich chęci do życia.
     - A dokąd to się królewna wybiera? – Usłyszałam za sobą rozbawiony głos Duncana. Chłopak chwycił za jednego z dwóch perfekcyjnie zaplecionych warkoczy, ciągnąc go w swoją stronę. Zatrzymałam się w pół kroku i odwróciłam na pięcie w stronę ukochanego. Metr dalej stał Castiel z enigmatycznym wyrazem twarzy. Ściągnęłam brwi, niezwykle zdziwiona brakiem złośliwego grymasu na twarzy młodszego z braci Holdenów. Najwidoczniej nie tylko mi towarzyszył dzisiaj dobry humor.
     - Muszę coś załatwić – odparłam wymijająco, posyłając brunetowi szczery uśmiech. Przekrzywił delikatnie głowę na bok, jakby próbował dowiedzieć się czegoś więcej wyłącznie dzięki podejrzliwemu spojrzeniu.
     - Co konkretnie? – drążył niestrudzony. Westchnęłam przeciągle, wywracając oczami.
     - Jesteś zazdrosny – stwierdziłam bez ogródek. – W promieniu kilkunastu kilometrów nie ma innego świra, mogącego tobie w czymkolwiek dorównać.
     Duncan mocniej chwycił za warkocz, tym samym przyciągając mnie do swojej szerokiej piersi. Dotknęłam policzkiem zimnej skóry, z której została wykonana kurtka chłopaka. Zadarłam brodę do góry, by móc spojrzeć na przystojne lico bruneta. Uśmiechał się figlarnie, a w czarnych oczach iskrzyły się wesołe ogniki. Najwidoczniej moje zapewnienia przypadły mu do gustu i wywołały w nim rozbawienie.
     - Tylko chciałem cię odwieźć do domu – mruknął zachrypniętym głosem. Zmrużyłam oczy, wyczuwając jakiś spisek. Holden nie należał do uczynnych ludzi, pomagających innym w potrzebie, a każdy dobry gest z jego strony był poprzedzony misternym planem ułożonym w podstępnym mózgu. Uniósł wzrok ku niebu schowanemu za popielatymi, gęstymi chmurami, po czym dodał niechętnie: – I zaprosić na jakieś żarełko, czy coś.
     - Obiecałam po lekcjach zawieźć tacie papiery do biura, bo zapomniał ich rano z domu.
     - Dlaczego twoja mama tego nie załatwi?
     - Babcia i Kevin omal nie spalili nam domu, więc teraz cały czas pilnuje tej dwójki.
     Kiwnął głową, oznajmiając, że zrozumiał i w pełni aprobował ten pomysł. Mimo to odsunął się na niewielką odległość. Skrzyżował ręce na piersi. Rękawy skórzanej kurtki napięły się na umięśnionych ramionach. Badawczym wzrokiem lustrował moją osobę, jakby usilnie próbował dowiedzieć się, o czym myślałam. Ściągnął brwi, a w zmrużonych, czarnych oczach pojawił się cień zwątpienia. Głośno przełknęłam ślinę i w nerwowym geście przerzuciłam ciężar ciała na wyprostowaną nogę. Drugą zaś ugięłam delikatnie w kolanie i zaczęłam miętolić między palcami kraciasty materiał spódnicy. Czułam, że wątpił w prawdziwość moich słów albo próbował bezgłośnie namówić mnie do dalszych zwierzeń. Aczkolwiek nadal tkwiłam w milczeniu i z uwagą przyglądałam się jego mimice, starając się wyłapać choćby najmniejszą zmianę.
     - Wrócisz za godzinę i będziesz wolna – powiedział nagle, a usta rozciągnął w cwanym uśmieszku. Zamrugałam szybko oczami. Z początku nie zrozumiałam sensu słów, które kilka sekund temu porwał wiatr. Dopiero po usłyszeniu następnego zdania zaczęłam się denerwować. – Przyjadę po ciebie i zdecydujemy, gdzie jechać.
     Patrzyłam szeroko otwartymi oczami na Duncana, w dalszym ciągu cieszącego się, jakby rozwiązał trudne zadanie z matematyki. Głośno przełknęłam ślinę. Powoli zaczynałam odsuwać się od chłopaka, poruszając przy tym wszystkie zakamarki mózgu w poszukiwaniu jakiegokolwiek sensownego wytłumaczenia. Przecież nie mogłam powiedzieć, że wraz z Raven planowałyśmy śledzić Rosaline oraz Lysandra, ażeby w odpowiednim momencie przerwać im romantyczne uniesienia, jeżeli do takowych by doszło. Holden uznałby to za pomysł niemalże abstrakcyjny, a pewnie nawet pokusiłby się o nazwanie nas idiotkami i miałby do tego pełne prawo.
     Nagle do głowy przyszedł mi świetny pomysł. Ostatkiem sił powstrzymywałam się przed radosnym krzyknięciem oraz skakaniem w miejscu. Euforia zaczęła mnie wręcz rozpierać. Uśmiechnęłam się szeroko, a w myślach przybiłam sobie piątkę.
     - Wybacz, ale mam dzisiaj umówioną wizytę u ginekologa – powiedziałam tonem przepełnionym samozadowoleniem. Słów brakowało, aby opisać mój geniusz.
     Zamieniliśmy się rolami – tym razem Duncan tkwił w bezruchu; możliwe, że nawet nie oddychał. Patrzył beznamiętnym wzrokiem, lecz nabierałam wrażenia, iż wgapiał się w punkt odległy, usytułowany gdzieś za mymi plecami. Oparłam rękę na wypchniętym biodrze, całym ciężarem ciała obarczając lewą nogę. Chłopak otworzył powoli usta, jednakże zaraz je zamknął. Powtórzył tę czynność kilkakrotnie, przypominając w swoich poczynaniach świeżo wyjętą z wody rybę. Za jego plecami rozniósł się przytłumiony chichot. Lekko wychyliłam się, chcąc dojrzeć rozbawionego Castiela. Brunet przykładał dłoń do ust i trząsł się jakby z zimna. Widziałam, że trudno mu było powstrzymać napad histerycznego śmiechu, a patrząc na niego, mnie także zachciewało się dać upust narastającej radości. Wszakże Duncan Holden właśnie zaniemówił i ten widok z całą pewnością nie należał do nagminnych. Może wypadało uchwalić nowe święto narodowe?
     - Co taki wesoły się zrobiłeś? – zapytałam z przekąsem w głosie, kiwając głową na młodszego z braci. Nagle przestał dygotać, odchrząknął głośno, a następnie wziął duży haust powietrza. Mimo wszystko nadal nie przypominał człowieka poważnego.
     - Ja? Wcale, tak tylko…
     - Kobiety czasami chodzą do ginekologów – powiedziałam iście profesorskim tonem. – Na przykład, gdy planują rozpocząć współżycie seksualne – dodałam, posyłając Duncanowi znaczące spojrzenie.
     Castiel przestał ukrywać rozbawienie. Rechotał donośnie, zwracając tym samym uwagę ludzi przechodzących obok. Jego brat natomiast uniósł wzrok ku niebu. Wydawać by się mogło, że nawet westchnął cierpiętniczo. Po chwili jednak, wbił we mnie uważne spojrzenie, ponownie pozwalając cwaniackiemu grymasowi wpełznąć na przystojne lico.
     - Współżycie seksualne, powiadasz? W takim razie chyba muszę ci dzisiaj odpuścić wspólne wyjście. – Poczochrał moją grzywkę, a zaraz dał pstryczka w nos, niczym małemu dziecku, które coś przeskrobało. Syknęłam, łapiąc się za bolące miejsce. – Zadzwoń wieczorem. Albo przyjdź, postaram się pozbyć tej zarazy z domu. – Wskazał palcem na stojącego za nim chłopaka.
     Na krótką chwilę złączył nasze usta, po czym odszedł w stronę szkolnego parkingu, ciągnąc za sobą śmiejącego się brata. Patrzyłam na oddalające się sylwetki postawnych brunetów, klnąc w duszy na wszystko dookoła. Co za szatańska myśli przyszła mi do głowy z tym ginekologiem? Holden nie da za wygraną i prędzej czy później dopnie swego, a ja za wszelką cenę chciałam oddalić tę chwilę od siebie jak najbardziej. Głupimi pomysłami jedynie pogarszałam sytuację i dawałam mu znaki, że pragnęłam tego samego.
     Plasnęłam dłońmi w oba policzki, które powoli zalewał dorodny rumieniec. Najbardziej absurdalną rzeczą, jaką zrobiłam było związanie się z Duncanem – teraz jedynie ponosiłam konsekwencje tej decyzji. Podczas uściśnięcia dłoni w kawiarni oraz posłania mu życzliwego uśmiechu zgodziłam się na wszystko, co wiązało się z byciem parą. Przecież nie mogłam w nieskończoność odganiać od siebie kosmatych wizji. Holden w końcu rzuci się na mnie niczym Hannibal Lecter na kawałek mózgu i skonsumuje z wielkim apetytem. Tylko po jaką cholerę, jeszcze go do tego zachęcałam?
     Westchnęłam iście męczeńsko. Kręcąc z niedowierzeniem głową, udałam się w stronę centrum miasta, gdzie znajdowała się kancelaria mojego taty. Postanowiłam przejść się, a w między czasie trochę napsioczyć na nieprzemyślane decyzje podjęte pod wpływem impulsu o niewiadomym pochodzeniu. O zgrozo, jeszcze uznałam plan Ginekolog za dobry!
     Ulice Crystal Hills były umiarkowanie zatłoczone. Większość mieszkańców nadal tkwiła w pracy – najczęściej oddalonej od miejsca zamieszkania o kilkanaście kilometrów. Jedynie uczniowie kręcili się po chodnikach, kierując się do domów bądź lokalów, gdzie postanowili spotkać się większą grupą znajomych. Irytował mnie fakt, że musiałam zrezygnować z chwilowego pobytu w mieszkaniu na rzecz papierów ojca. Gdyby nie one, mogłabym się przebrać z niewygodnego mundurka i coś przekąsić. Przede wszystkim odstawiłabym torbę, która dzisiaj wyjątkowo mi ciążyła. Jakby z czystej złośliwości teczka zsunęła się z ramienia. Poprawiłam ją, z gniewu fukając pod nosem. Dłonie włożyłam głęboko w kieszenie kurtki, a wzrok uniosłam ku zachmurzonemu niebu. Ciemne, gęste chmury zwiastowały deszcz, ale pocieszające było, że takowe obłoki unosiły się od poranka, a na ziemię nie spadła nawet najmniejsza kropla. Żywiłam nadzieję, iż pozostanie tak do końca dnia.
     Stanęłam na środku Placu Centralnego. Po lewej stronie znajdowała się niewielka scena, stanowiąca jedyny obiekt na wyłożonym jasnymi kamieniami terenie w kształcie kwadratu. Z trzech stron rozciągały się budynki różnego rodzaju sklepików oraz knajpek. Niektóre z nich miały także drugie piętro, gdzie z pewnością mieszkali właściciele przybytku. Naprzeciwko mnie rozpościerał się imponujący ratusz. Czepliwy osobnik mógł stwierdzić, że urząd był zbyt rozbudowany na tak niewielkie miasteczko i chyba nawet przyznałabym mu rację. Do dużych, dwuskrzydłowych drzwi wykonanych z ciemnego drewna prowadziły trzy pary szerokich schodów – jedne na wprost wejścia, a pozostałe po bokach. Kilka grubych kolumn podtrzymywało wyższą kondygnację, której kawałek rzucał cień na betonowy taras. Wszystkie okna były podłużne i zaokrąglone na górze. Budynek zwieńczała kopuła, a u jej szczytu dumnie powiewała amerykańska flaga.
     Wzrok przerzuciłam na dobudówkę ratusza, gdzie mieściła się kancelaria adwokacka mojego taty. Doskonale pamiętałam, jak Ron z ogromną radością mówił o lokalizacji swojego biura. Cieszył się z niej, bowiem nie sposób było gabinet przeoczyć.
     Poczekałam, aż rowerzysta przejedzie deptakiem, po czym ruszyłam w stronę parterowego budynku wykonanego z czerwonej cegły. Pokonałam kilka betonowych schodków i popchnęłam drewniane drzwi, które z głośnym jękiem udzieliły mi wstępu. Zatrzymałam się w niewielkim przedpokoju oświetlanym tylko wyjątkowo abstrakcyjnym kinkietem składającym się z kilku białych kół, przyklejonych do siebie w przypadkowy sposób. Pod lewą ścianą stał stary kufer, nijak pasujący do wypolerowanej posadzki oraz bordowej tapety w czarne, finezyjne zawijasy. Nad skrzynią został umiejscowiony wieszak o haczykach w kształcie uśmiechniętych buziek. Ron lubował się w absolutnie niepasujących do niczego pierdołach. Mama nie zezwalała na umieszczanie ich w domu, ponieważ gryzły się usilnie z kosztownymi meblami, których strach było dotknąć w obawie o pozostawienie choćby najkrótszego włosa, i odstraszały wszędobylską elegancję. Ojczulek postanowił zatem wszelkie udziwnienia wynieść do swojego miejsca pracy, gdzie Sarah nawet nie omieszkała włożyć nosa. Twierdziła, że sam brak zapachu lawendy ją odstraszał.
     Przeszłam przez kolejne drzwi, trafiając do kolejnego pomieszczenie przypominającego recepcję. Niemalże na środku stał kontuar wykonany z ciemnego drewna. Na ścianie tuż za nim wisiała replika obrazu The Hand Resist Him. Tata posiadał wyjątkowo spaczone poczucie humory – witanie klientów kancelarii wiernym podrobem nawiedzonego malunku z pewnością tego dowodziło.
     - Tak, będę u pani za pół godziny. Dobrze. Do widzenia. – Z drugiego pokoju, będącego gabinetem, wyłoniła się postawna sylwetka Rona. Mężczyzna schował telefon do wewnętrznej kieszeni marynarki.
     - Przyniosłam dokumenty – oznajmiłam, a następnie zaczęłam wertować zawartość torby w celu znalezienia granatowej teczki. Przerzuciłam kilka zeszytów różnej grubości oraz mały piórnik z podstawowymi przyborami szkolnymi.
     - Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo jestem ci wdzięczny. Zaraz jadę do klientki, a pozew rozwodowy na stole zostawiłem. – Posłał mi wdzięczny uśmiech, odbierając akta.
     - Może w końcu zaczniesz poważnie myśleć nad zatrudnieniem pomocnika? Swoją drogą, rozważasz ten pomysł już od dobrych kilku miesięcy. Z pewnością odciążyłby cię nieco od nadmiaru obowiązków. Nawet Kevin ostatnio narzekał na brak twojej zapracowanej osoby.
     Spojrzałam na ojca beznamiętnym wzrokiem spod przymkniętych powiek. Wszyscy odczuwaliśmy jego nieobecność. Cieszyliśmy się z nowego miejsca zamieszkania, bogato wystrojonego domu oraz luksusowych samochód, ale chyba nikt z nad nie spodziewał się, że koszt posiadania tychże rzeczy będzie aż tak wysoki.
     Widziałam, jak uciekał spojrzeniem w bok, starając się nie zwracać uwagi na moje usta zaciśnięte w wąską kreskę. Długimi palcami przeczesywał jasną czuprynę naturalnie zmierzwionych włosów. Westchnął głośno, kręcąc przy tym głową, jakby starał się za wszelką cenę odgonić jakieś niekorzystne myśli. Ponownie zerknął na mnie ukradkiem. W niebieskich oczach kryła się trwoga oraz niemoc. Także i mi zrobiło się niezręcznie. Nie planowałam urazić taty, chciałam jedynie zaproponować słuszne rozwiązanie problemu, który na wskroś przeszywał naszą rodzinę. Sama siebie nie rozumiałam – dotychczas stroniłam od wspólnych pogaduszek z rodzicami, ale od kiedy zaczęłam spotykać się z Duncanem, potrzebowałam znacznie więcej uwagi aniżeli wcześniej. Ciągle czułam niedosyt. Czy od miłości można się uzależnić?
     - Liczyłem, że kiedyś ty bądź Kevin zasiądziecie na tym fotelu. – Wskazał dłonią na obrotowe krzesło o wysokim oparciu, w całości obite ciemnobrązową skórą.
     - We mnie nie pokładaj nadziei. Nie piszę się na żmudne wertowanie papierów i szukanie dowodów niewinności pierwszorzędnych zbrodniarzy. – Uniosłam ręce niczym w obronnym geście. – A nawet gdybym zmieniła zdanie, i tak musiałbyś poczekać jeszcze przynajmniej dziesięć lat. Do tego czasu zmienisz sobie pomagierów z trzy razy.
     - Pewnie masz rację – westchnął. – Chyba będę musiał rozważyć twoją propozycję.
     - Najwyższa pora. – Zaśmiałam się pod nosem. Nie łudziłam się, iż tata prędko spełni obietnicę, ale właśnie zrobił duży krok w dobrą stronę. Jeszcze kilkanaście prób, a oferta pracy pojawi się w codziennej gazecie i pozostanie jedynie czekać na odzew.
     - Powinienem już iść. – Zerknął przelotnie na złoty zegarek umiejscowiony na lewym nadgarstku. Wręcz nienaturalnie rozszerzył oczy, walcząc ze sobą, aby przypadkiem nie przekląć w mojej obecności. – Tak, zdecydowanie powinienem już iść. Umówiłaś się z koleżanką w centrum handlowym, prawda? Może cię podwieźć?
     - Nie wydłużaj sobie drogi. Przejdę się, mam jeszcze sporo czasu – odparłam, choć tak naprawdę nie wiedziałam, ile pozostało mi do spotkania z Raven. Pół godziny, a może zaledwie dziesięć minut?
     Machnęłam ręką na pożegnanie, po czym szybkim krokiem opuściłam kancelarię adwokacką Stanley, dbając o staranne domknięcie za sobą obu drewnianych skrzydeł. Będąc już na zewnątrz, odetchnęłam głęboko, pełną piersią, zupełnie jakby miał to być ostatni haust powietrza, jaki w życiu zaczerpnę. Trzęsły się dłonie, a serce dziwnie przyspieszyło. Dopiero teraz dotarło do mnie, że zganiłam własnego ojca. Nigdy dotąd nie karciłam rodziców, bo nie widziałam potrzeby do czynienia tego bądź najzwyczajniej w świecie brakowało mi odwagi – co zdarzało się dużo częściej.
     Przestań się nad sobą użalać. Powiedziałaś prawdę, która już dawno powinna wylecieć z twoich ust. Nie ma nic złego w tym, że chcesz częściej widzieć się z tatą. Oj, Holly, zrobiłaś się miękka. Gdzie twoja dotychczasowa ostrość języka, hę?
     Poszła się kochać do przydrożnego burdelu wraz z twoim nadejściem, szkarado.
     Dziwny dźwięk, przypominający najohydniejszy rechot, rozbrzmiał w moich uszach, po czym udał się do głowy, gdzie z impetem rozbijał się o ściany czaszki. Cała ta sytuacja stawała się nad wyraz absurdalna – to już kolejny raz, kiedy druga (i zdecydowanie gorsza) natura zdawała się znęcać nade mną fizycznie. Czyżbym nieświadomie zaczynała w negatywny sposób używać autosugestii? W rzeczywistości nie istniała Druga Holly, a przytaczane przez nią słowa tak naprawdę stanowiły moje głęboko skrywane pragnienia. Wszem i wobec wygłaszała to, co ja chciałam powiedzieć, ale hamował mnie zdrowy rozsądek. Powoli zaczynałam być rozbawiona całą tą sytuacją, a dalsze próby dowiedzenia się, skąd ten upierdliwy głosik się narodził mogły przyprawić o migrenę.
     Z torby przewieszonej przez ramię rozległa się krótka, aczkolwiek głośna melodia. Zadrżałam zaskoczona nagłym dźwiękiem. Błagałam wszystkie znane mi bóstwa, ażeby wiadomość nadał operator bądź mama, chcąca upewnić się, czy na pewno zaniosłam papiery. Powoli zeszłam po schodkach, co rusz zerkając na stopnie, aby przypadkiem nie upaść twarzą na deptak. Jednocześnie poszukiwałam w teczce telefonu, klnąc pod nosem na jej zawartość. Naprawdę nie wiedziałam, po co nosiłam przy sobie dodatkową parę skarpetek, aczkolwiek miałam przeczucie, że kiedy zostawię ją na łóżku w sypialni, nagle okaże się niezastąpiona.
     Komórka jak na złość leżała na samym dnie. Z cierpiętniczym jękiem wydobyłam urządzenie z odmętów czarnej torby. Wpatrywałam się w popękany ekran, a na mojej twarzy malowało się niedowierzenie. Szybko jednak przeistoczyło się w pierwotny lęk oraz obawę, czy dożyję następnego wschodu słońca.
     Od: Raven
     Treść: Mogę spóźnić się chwilkę, ale za nie więcej niż kwadrans będę na miejscu.
     Przeklęłam szkaradnie, ponownie wrzucając telefon do teczki i na szybko zasuwając zamek. Jeszcze przed momentem sądziłam, że do spotkania pozostało przynajmniej pół godziny, a okazało się, iż dotrę do galerii dużo po czasie. Oczami wyobraźni widziałam rozwścieczoną twarz różowowłosej. Od jej zwykle brązowych oczu biła krwista czerwień. Spomiędzy mocno zaciśniętych warg ciekły dwie stróżki spienionej śliny, która ciurkiem skapywała na wypolerowaną posadzkę, tworząc pod nogami dziewczyny kałużę. Zadrżałam przestraszona samą wizją, i aż bałam się pomyśleć, co zastanę na miejscu.
     Przewiesiłam torbę przez drugie ramię. Szeroki pasek boleśnie wbijał się w mostek, lecz zdawałam sobie sprawę, że niosąc teczkę w ten sposób łatwiej będzie biec. Wzięłam głęboki wdech, przygotowując się do szaleńczego maratonu. Spodziewałam się, że nawet częste treningi siatkówki nie pomogą w zaistniałej sytuacji. Zmęczę się jak nigdy, do centrum handlowego wejdę cała czerwona na twarzy i z liśćmi we włosach. W najgorszym wypadku wypluję płuca wprost przed glany Raven; może wówczas okaże mi odrobinę współczucia.
     Gnałam niezbyt szerokimi chodnikami, co rusz potrącając kogoś. Jak na złość akurat teraz mieszkańcy Crystal Hills postanowili zażyć odrobiny świeżego powietrza. Czułam się, jakbym była w jakiejś beznadziejnej gierce, w której należało biec przez miasto i omijać przeszkody. Ludzie idący niemalże całą szerokością deptaka z pewnością należeli do największych utrudnień – na domiar złego co kilkadziesiąt metrów pojawiał się hydrant. Nie raz boleśnie o niego zaczepiłam, klnąc przy tym na czym świat stał. Wiatr zacinał od tyłu, przez co ciemne kosmyki leciały wprost na oczy, ograniczając pole widzenia. Naprawdę nie mogłam znaleźć gorszej pory na wysiłek fizyczny.
     W ostatniej chwili dostrzegłam, że sygnalizator dla pieszych rozbłysnął czerwienią. Zatrzymałam się tuż przed ulicą, chociaż gdzieś w duchu biłam się z myślami, czy nie przebiec przez pasy. Każda sekunda była ważna, kiedy ryzykowało się własnym życiem. Przechyliłam się do przodu, a dłonie oparłam na udach. Oddychałam ciężko. Krople potu powoli spływały z czoła. Pocierałam polikami oraz żuchwą o ramiona, lecz nadal czułam na twarzy mokre ślady. Wolałam nie widzieć siebie w tym momencie w lustrze – widok mógłby mnie przerazić.
     Założyłam za ucho niewielkie pasmo, które dotychczas łaskotało mnie w nos. Wzrok uniosłam na rozpościerającą się nad parterowymi oraz dwupiętrowymi budynkami galerię handlową. Jeszcze cztery, góra pięć przecznic i powinnam być na miejscu. Zerknęłam na zegarek okalający lewy nadgarstek. Dłuższa wskazówka właśnie przesunęła się na ósemkę, wszem i wobec ogłaszając, że się spóźniłam. Powinnam teraz przechodzić przez rozsuwane drzwi, a tym czasem tkwiłam na przejściu i sama do końca nie wiedziałam dlaczego. Z obu stron nie jechały samochody, a mimo to czerwona dłoń w dalszym ciągu rzucała niewielkie światło. Zmrok niemalże już zapadł, otulając miasto ciemnością. Pulchne chmurzyska nie pozwalały dojrzeć gwiazd i jedynie okrągła tarcza księżyca ledwo dawała radę przebić się przez szare kłęby.
     Przymknęłam na sekundę oczy, wciągając przez nos duży haust powietrza i wypuszczając go powoli ustami. Pięć razy obejrzałam się w każdą ze stron, by nabrać pewności, że nie zginę pod kołami samochodu. Przebiegłam szybko przez przejście. Nie zwracałam uwagi na karcące spojrzenia osób nadal oczekujących na zmianę świateł. Na złamanie karku pokonywałam dystans dzielący mnie od centrum handlowego. W głowie słyszałam tykanie wyimaginowanego zegara, który jedynie wywoływał ogarniający całe ciało strach. Niemalże widziałam przed oczami wściekłą Raven z dłońmi pełnymi bladoróżowych kosmyków.
     Niespełna dziesięć minut później zbliżałam się do przystanku autobusowego usytułowanego naprzeciwko galerii. Do zadaszonej ławeczki podjeżdżał właśnie długi pojazd. Ściągnęłam gniewnie brwi, obawiając się natłoku ludzi na przejściu. Już zbyt wiele szturchnięć łokciem zaliczyłam w jednym dniu.
     Z wątpliwą gracją wyminęłam kila osób, rzucając przez ramię zdawkowe przeprosiny. Kobieta, którą potrąciłam, spoglądała na mnie złowrogo, ale nie miałam czasu, aby się tym przejmować. Jedynie ulica i parking dzieliły mnie od miejsca docelowego. Im bliżej się go znajdowałam, tym bardziej czułam nieustający ból w nogach oraz płucach. Śmiałam podejrzewać, iż jutro nie będę w stanie wstać z łóżka. Nawet nie chciałam myśleć o treningu.
     Nagle wpadłam na kogoś z impetem. Oboje straciliśmy równowagę i upadliśmy na chodnik. Osobnik leżący pode mną jęknął boleśnie. Przez dłuższą chwilę nie otwierałam oczu w obawie, że mogłam leżeć na starszym panu, któremu właśnie połamałam biodro.
     - Złaź ze mnie, głuuupku – warknęła postać. Pospiesznie rozchyliłam powieki, z niedowierzeniem wymieszanym z ulgą przyglądając się bladoróżowym kosmykom związanym w małego kucyka.
     - Raven? – zapytałam dla pewności, chociaż byłam niemal pewna, że to Black padła ofiarą mojego gapiostwa.
     - Słuchaj, nawet ty nie masz prawa dobierać się do mnie w miejscu publicznym.
     Zaśmiałam się pod nosem. Zeszłam z koleżanki, po czym jej samej pomogłam wstać. Dziewczyna otrzepała się z piasku. Wcisnęła ręce głęboko w kieszenie sztucznego futra, a zdenerwowany wzrok wbiła we mnie. Uważnie lustrowała moją osobę od stóp po samą głowę. Uniosła brwi, prychając głośno z dezaprobatą.
     - Spóźniłaś się – skwitowała, przenosząc ciężar ciała na prawą nogę.
     - Jakbyś nie zauważyła, wpadłam na ciebie, więc jesteś tak samo po czasie jak ja – odparłam. Zdjęłam torbę, by przewiesić ją tylko przez jedno ramię. Ucisk na mostku stał się naprawdę nieznośny.
     - Przynajmniej wyglądam ludzko.
     Skierowała się w stronę przejścia dla pieszych. Patrzyłam na nią z nieodgadnioną miną. Twierdziła, że wyglądałam kiepsko po szaleńczym maratonie przez całe centrum – to było pewne. Zaczęłam zastanawiać się, czy słusznie szłam do galerii. Jeżeli rzeczywiście prezentowałam się koszmarnie, nie powinnam pokazywać się na oczy większej liczbie ludności. Z pewnością postąpiłabym mądrzej, gdybym przeszła na drugą stronę jezdni i, z głową spuszczoną najniżej, jak tylko mogłam, skierowała się na najbliższy przystanek. Powrót do domu zdecydowanie wydawał się bardziej zachęcający. Problem stanowiła Raven. Nawet nie chciałam myśleć, do jakich rozmiarów rozrosłaby się jej wściekłości, gdybym teraz obwieściła, że olewam nasz plan i zmierzam na chatę.
     Westchnęłam przeciągle. Trzeba było przystać na propozycję taty i zostać odwiezioną pod same drzwi centrum handlowego. Przybyłabym niespóźniona i o nienagannym wyglądzie.
     Na betonowym placu zatrzymałam się przy jednym z wielu zaparkowanych samochodów. Nachyliłam się do przyciemnianej szyby. Różowowłosa miała całkowitą rację – prezentowałam się jeszcze gorzej niż o poranku. Nawet skołtunione włosy na czubku głowy oraz odciśnięta na policzku poduszka nie przyćmi czerwonej od wysiłku twarzy i kropel potu wyłaniających się spod nierówno przystrzyżonej grzywki. Otarłam rękawem ciecz ze skóry, po czym złapałam w palce czarne pasma, do niedawna zaplecione w warkocze. Teraz niektóre kosmyki sterczały na boki. Jakby napadł mnie grizzly, stwierdziłam w myślach.
     Weszłyśmy do budynku. Raven od razu skierowała się w stronę ruchomych schodów. Zapewne zgłodniała i zamierzała udać się do knajpki z fast foodami. Mimo wszystko uważałam, że najpierw powinnyśmy zastanowić się, gdzie mogłyśmy spotkać Rosaline i Lysandra. Bezsensowne kręcenie się po galerii do niczego nie doprowadzi, a jedynie obie się zdenerwujemy. Plan działania był najważniejszy.
     Przyciągnięta dziwnym przeczuciem spojrzałam w lewo, gdzie znajdował się butik z obuwiem oraz torebkami. Zapewne nigdy nie dowiem się, dlaczego właśnie w tym kierunku zwróciłam wzrok. Może była to zasługa jakiegoś dobrego duszka, który akurat przelatywał obok albo wielkiej reklamy ogłaszającej przeceny nawet o połowę.
     Stałam w bezruchu, mrugając jedynie oczami szybciej niż normalnie. Zaczynałam ciężej oddychać z powodu buzującej we mnie euforii. Śmiało mogłam powiedzieć, że właśnie zostałam rażona piorunem szczęścia. Wierzący pewnie nazwałby to cudem. Pomiędzy sklepowymi półkami przewijała się rozpromieniona Rosaline. Była w swoim żywiole. Rozglądała się po asortymencie, co rusz przystając przy jednej rzeczy, by popatrzeć na nią przez ułamek sekundy, a następnie pognać w stronę następnej pary butów. Lysander nie odstępował jej nawet na krok. Bez cienia poirytowania na twarzy krążył po butiku, czasami od niechcenia poprawiając wykonaną z ciemnobrązowej skóry torbę zapinaną na dwie klamry. Pełne usta rozciągały się w delikatnym uśmiechu, a różnobarwne tęczówki kryły w sobie zadowolenie oraz nadzieję. Chłopak naprawdę poczuł coś głębszego do Rosaline. Nie uważałam tego za dziwne – dziewczyna bowiem była urody przecudnej, a na dodatek we wszystko, co robiła wkładała ogrom gracji i finezji. Jedynie dureń mógłby przejść obok niej obojętnie. Problem stanowiło zauroczenie Meyer, którego grot nie zwracał się w stronę Lysandra, lecz przystojnego ekspedienta ze sklepu oferującego nad wyraz drogie ciuchy.
     - Holly, no przecież nie możemy szukać na pusty żołądek. – Przy moim uchu rozbrzmiało cierpiętnicze zawodzenie głodnej Raven. Otrząsnęłam się z szoku wywołanego widokiem znajomych i w żelaznym uścisku zamknęłam drobną dłoń koleżanki, ciągnąc ją w kierunku toalet. Schowałyśmy się za ścianą, skąd miałyśmy doskonały widok na butik. – Zdurniałaś? Masz natychmiast wytłumaczyć, o co…
     - Zamknij się i patrz – warknęłam, wskazując palcem na wejście do obuwniczego.
     Przyglądałam się różowowłosej. Mimika jej twarzy przeszła ze zdenerwowania w zaskoczenie, poprzestając na zadowoleniu. Uśmiechnęła się szeroko, ukazując przy tym rażąco białe zęby. Jej ciocia była stomatologiem i najwidoczniej obsesję na punkcie idealnego uśmiechu nastolatka odziedziczyła właśnie po niej.
     - Brawo, mój giermku, w nagrodę dostaniesz podwójnego hamburgera – powiedziała, po czym dziarskim krokiem ruszyła do sklepu. Zatrzymałam ją w ostatniej chwili, zaciskając palce na pasku oliwkowej torby z mnóstwem przypinek z postaciami anime oraz naszywek różnych zespołów metalowych.
     - Stój – rzuciłam. Brązowe tęczówki zatrzymały się na mnie. – Wyjdziesz tam i co powiesz? Rosa, postępujesz niewłaściwie umawiając się na wspólne wyjścia z kolegą twojego nowego ukochanego? A może wyciągniesz ją za fraki, jak postąpiłaś z Niną?
     Przez dłuższy moment badawczym wzrokiem lustrowała moją osobę. Spodziewałam się wybuchu złości oraz zażaleń, że próbowałam zniweczyć niemalże idealny plan. Ale jedynie zostałam uraczona przeciągłym westchnięciem.
     - Masz rację, nie przemyślałam jeszcze tego – mruknęła, drapiąc się po karku. – Dobra, kombinuj szybko, bo jeszcze nam uciekną.
     - Hę? A niby dlaczego ja?
     - O co robicie tyle wrzasku, księżniczki?
     Zadrżałam ze strachu. Ochrypły głos omalże nie wpędził mnie do grobu. Odruchowo złapałam się za lewą pierś, czując zdecydowanie zbyt szybkie bicie serca. Powoli obróciłam się na pięcie. Szeroko otwartymi oczami wpatrywałam się w Castiela. Na jego licu błąkał się cyniczny uśmieszek. Ze świstem wciągnęłam powietrze nosem. Przez ułamek sekundy naprawdę myślałam, że stał za mną Duncan, a cała misterna intryga poszła się wyuzdanie kochać do przydrożnego burdelu.
     Pomyśl trochę. To bracia; tak czy siak wszystko wyjdzie na jaw, a ty dostaniesz po dupie.
     Głośno przełknęłam ślinę. Rzeczywiście nie posiadałam nawet najdrobniejszego powodu do poczucia ulgi. Może wypadałoby zacząć bać się jeszcze bardziej.
     - Holly, nie miałaś być u ginekologa? – zapytał z udawaną ciekawością Holden. Skrzyżował ręce na szerokiej piersi, przechylając głowę na bok. Wyglądał zupełnie jak jego starszy krewniak, co jedynie potęgowało lęk.
     - Ginekologa? – powtórzyła Raven.
     - Palnęłam pierwsze, co mi przyszło na myśl – burknęłam.
     - Wiedziałem, że coś ściemniasz.
     Dłuższy moment mierzyłam się z Castielem spojrzeniami. Wyglądał na zadowolonego oraz niezwykle dumnego z siebie – wszakże udało mu się wywęszyć spisek i jeszcze przyłapać kłamczuchę na gorącym uczynku.
     - Chętnie kontynuowałabym tę jakże urzekającą rozmowę, ale parka właśnie nam ucieka. Chodź, Wood, nie mamy czasu. – Różowowłosa splotła nasze palce i już zamierzała zrobić krok, kiedy ponownie dało się usłyszeć zachrypły głos.
     - Ej, co wy kombinujecie? – zagaił brunet. Wyminął nas, po czym wychylił się nieostrożnie i rozejrzał dookoła. – Przecież tu nikogo nie ma.
     - Skoro jesteś taki ciekawski, to pójdziesz z nami. Może do czegoś się przydasz – mruknęła Raven, chwytając chłopaka pod ramię.
     Holden nadal próbował wyciągnąć jakieś informacje, lecz bezskutecznie. Obie milczałyśmy, z uporem maniaka wpatrując się w plecy dwójki nastolatków idących kilkanaście metrów przed nami. Niewątpliwie kierowali się w stronę strefy żywieniowej, gdzie znajdowały się knajpki wszelkiej maści. Black musiała być zadowolona, albowiem uda się jej upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – nie spuści z oczu znajomych oraz zaspokoi nieustający głód.
     Rosaline wraz z Lysandrem weszli do niewielkiej kawiarenki. Jeszcze nigdy w niej nie byłam, aczkolwiek Raven uważała, że nie serwowali tam wybitnej jakości dani, toteż niespecjalnie mnie do tego lokalu ciągnęło. Zatrzymaliśmy się w bezpiecznej odległości.
     - No i co dalej? – zapytał podirytowany Castiel. Szczerze powiedziawszy mnie także nie odpowiadał brak jakiegokolwiek ruchu z naszej strony. Wejście do knajpki zaraz za parą byłoby szczytem głupoty, ale z drugiej strony nie mogliśmy bezczynnie ślęczeć w jednym miejscu i obserwować znajomych z ukrycia.
     - Na razie zostaniemy tutaj – Raven usiadła na ławce otoczonej z trzech stron sztuczną trawą posadzoną w kamiennych donicach – i poczekamy na rozwój wydarzeń. W między czasie coś wymyślimy.
     - Wyjaśnicie mi chociaż łaskawie, dlaczego ich śledzicie?
     Wymieniłyśmy z różowowłosą niepewne spojrzenia. Holden nie wydawał się osobą godną zaufania. Przynajmniej ja byłam o tym przekonana. Głównych skrzypiec w tej sprawie wcale nie grał związek z Debrah. W większej mierze rozchodziło się o jego sposób bycia. W stosunku do mnie ani razu nie okazał swojej dobrej strony. Zawsze prezentował się jako gburowaty Castiel, który miał wszystkich w głębokim poważaniu, a i nie bardzo przejmował się czymkolwiek. Istniał, bo musiał, ale raczej nie czerpał z tego przyjemności. Czasami miałam nieodparte wrażenie, iż był cieniem człowieka. Zbyt często nie prowadził konwersacji – przeważnie przebywał ze swoją dziewczyną bądź sam pałętał się po szkolnych korytarzach. Sporadycznie organizował w domu próby zespołu, gdzie pełnił rolę głównego gitarzysty. Na treningach koszykówki także nie błyszczał rozmownością. Grał, ponieważ był w tym dobry, ale raczej jego członkostwo w drużynie nie ukrywało za sobą wyższych celów. Im głębiej rozwodziłam się nad osobą Castiela, tym bardziej brnęłam w zapewnieniach, iż prezentował się nad wyraz nudnie. Mimo wszystko posiadałam nieuzasadnione obawy przed wyjawieniem mu pobudek, jakimi kierowałyśmy się wraz z Black podczas podejmowania decyzji o szpiegowaniu Rosaline i Lysandra. Jednakże moja koleżanka najwyraźniej wyzbyła się wszelkich zahamowań w tej sprawie i postanowiła wtajemniczyć Holdena.
     - Ten nowy zakochał się w Meyer, a ona kręci się wokół niego, ponieważ wchodził do sklepu, gdzie pracuje jej nowy obiekt westchnień. Rozumiesz? Nic do niego nie czuje. Jako, iż ja oraz Holly bronimy dziewiczych serc przed złamaniem, postanowiłyśmy wybić Ros ten pomysł z głowy.
     Spojrzałam na bruneta spod przymrużonych powiek. Chłopak nie wyglądał na przekonanego, za to zacisnął wargi w wąską kreskę. Nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że zaraz wybuchnie śmiechem prosto w twarz różowowłosej.
     - Wampirek-świrek poczuł miętkę do Ros? Bujać to my, ale nie nas. – Włożył ręce do kieszeni skórzanej kurtki. Ukradkiem spojrzał przez ramię na wnętrze kawiarni. Westchnął przeciągle, kręcąc głową z politowaniem. – Nie chce mi się w to wierzyć, ale zostanę z wami, bo mam co do tego złe przeczucia. Zwłaszcza, że macie niewątpliwy dar do zanurzania się w kłopotach po sam czubek nosa.
     Tkwiliśmy w ciszy na ławce, bezczynnie wpatrując się w duże okno knajpki. Z uwagą przyglądałam się nastolatkom znajdującym się wewnątrz. Siedzieli we dwoje przy witrynie i z wielkim oddaniem konsumowali zamówione niedawno desery. Twarzy Lysandra nie widziałam, lecz białowłosa patrzyła na niego wielkimi oczami przepełnionymi kłamstwem. Zdawała się myśleć: Jak szybko go omamić i równie prędko zbiec z miejsca zdarzenia? Nie rozumiałam postępowania Rosaline. Było tyle sposób na zainteresowanie sobą faceta, a ona postanowiła iść krętą drogą, pozostawiając za sobą trupy nieszczęśliwie zakochanych ludzi. Coś tknęło mnie, że jednak powinniśmy zareagować jak najszybciej, póki chłopak nie postanowił wyznawać wybrance serca żarliwej miłości bądź śpiewać jej serenad. Wstałam gwałtownie, zwracając na siebie uwagę znajomych.
     - Idziemy tam i rozpoczynamy improwizację.
     - Znów palniesz gadkę o ginekologu? – spytał kpiarsko Castiel. Spiorunowałam go wzrokiem. Miał czelność się wymądrzać, chociaż sam niewiele działał. Fakt, zapewne nie interesowała go ta cała sprawa, ale skoro zgodził się nam współtowarzyszyć, to siłą rzeczy mógłby trochę się wysilić.
     Odwróciłam się na pięcie i pewnym krokiem ruszyłam w stronę wejścia do kawiarni. Nie zwracałam uwagi na nawoływania Raven. Parłam do przodu, nawet nie zastanawiając się, jak rozpocznę rozmowę z parą siedzącą w środku knajpki. Z rozmachem otworzyłam drzwi. Wewnątrz nie było nikogo poza ową dwójką oraz kelnerem stojącym za barem. Bez namysłu podeszłam do stolika znajomych. Oboje spojrzeli na mnie zdezorientowani, a ja ostatkiem sił zmuszałam się do pogodnego wyrazu twarzy.
     - Holly? Co ty tutaj robisz? – zapytała Rosaline, zamierając w bezruchu z filiżanką parującej kawy przy ustach.
     - Zmęczyło nas buszowanie po sklepach i postanowiliśmy coś zjeść – odparłam, słysząc za sobą ciężkie kroki. Do środka właśnie wpadli Raven wraz z Castielem. – Nie będziecie źli, jak się dosiądziemy?
     Odłożyłam torbę na krześle i poczęłam zdejmować kurtkę.
     - Jasne, nie ma sprawy – odparł niepewnie Lysander.
     - Kupiliście jakieś interesujące ciuszki? – zagaiła podekscytowana białowłosa. Jej postawa zmieniła się diametralnie, gdy tylko usłyszała o zakupach.
     - Niestety nic nas nie zaciekawiło – burknęła Black, posyłając w moją stronę niewidzialne błyskawice. Uśmiechnęłam się do niej promiennie, co jeszcze bardziej zdenerwowało dziewczynę.
     Rozgościliśmy się, a wkrótce podszedł kelner, żeby od nowoprzybyłych odebrać zamówienia. Każde z nas wybrało coś do picia. Nawet Raven niezręczna sytuacja odebrała apetyt. Nad naszymi głowami póki co roztaczała się przyjacielska atmosfera, lecz w dalszym ciągu czekała nas trudna rozmowa. Pomimo usilnych prób nie mogłyśmy wciąż przekładać pogadanki z Meyer na późniejszy termin.
     Upiłam kilka małych łyków waniliowego cappuccino. Odstawiłam filiżankę na spodek, odchrząkując przy tym głośno. Miał to być znak dla różowowłosej i żywiłam nadzieję, że go zrozumiała. Wstałam od stolika, informując, iż musiałam wyjść do łazienki – Black podążyła za mną. Dziękowałam w duchu wszystkim znanym mi bóstwom, że dostąpiłam zaszczytu posiadania inteligentnej przyjaciółki.
     Weszłyśmy do toalety. Raven oparła się rękoma o umywalkę i wpatrywała w swoje odbicie w lustrze. Ja natomiast przylgnęłam plecami do drzwi, wbijając wzrok w biały sufit. Część improwizacji było za nami, teraz pozostała najtrudniejsza kwestia.
     - Napisz do niej, żeby tu przyszła – mruknęłam beznamiętnym głosem.
     - Co planujesz? – spytała.
     - Nie wiem, ale raczej do niczego nie dojdziemy stojąc bezczynnie w kiblu.
     Dziewczyna zaśmiała się szczerze rozbawiona.
     - Musisz zrobić to sama, nie mam kasy na koncie.
     Wyjęłam z kieszeni marynarki telefon. Zaplanowałam dobre pięć minut temu, jak w odpowiednich warunkach skarcić Meyer. Nawet Castiel okazał się przydatny – przynajmniej nie pozostawimy białowłosego przy stoliku samego.
     Do: Rosaline
     Treść: Przyjdź do toalety, chcemy z tobą pogadać. Chłopakom powiedz, że musisz
                 zadzwonić do mamy.
     - Reszta należy do ciebie – zwróciłam się do Raven.
     Westchnęła przeciągle, kręcąc przy tym głową. Cicho wypowiedziała kilka słów, jednak nie zdołałam ich usłyszeć. Nie poprosiłam o powtórzenie, ponieważ wiedziałam, że gdybym miała znać zdanie koleżanki, ta wypowiedziałaby je dużo głośniej. Słysząc stukot obcasów za drzwiami, odsunęłam się o dwa kroki. Do pomieszczenia weszła białowłosa. Miała niepewny wyraz twarzy, co w zaistniałej sytuacji nie było rzeczą nadzwyczajną.
     - Co się stało? – spytała, powoli zamykając za sobą drzwi, jakby nie chciała, żeby ktoś dowiedział się o naszej obecności.
     Przerzuciłam spojrzenie na lustro. Ukradkiem skrzyżowałam wzrok z Raven, niemo dając jej znać, aby zaczęła. To ona przyjaźniła się z Rosaline od lat, więc stanowiła jedyną słuszną osobę do prawienia jej moralizujących kazań. Moja rola w tym całym pochrzanionym planie dobiegła końca, aczkolwiek ciekawił mnie przebieg rozmowy.
     - Powiem wprost – zaczęła ostrym tonem różowowłosa – nie podoba mi się sposób, w jaki postępujesz z Lysandrem.
     - Nie bardzo rozumiem. – Meyer popatrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, a za chwilę znów na Black. Resztkami zdrowego rozsądku powstrzymywałam się przed prześmiewczym parsknięciem. W duchu liczyłam na to, że jedynie zgrywała idiotkę.
     - Dajesz mu złudne nadzieje. – Podeszła do białowłosej i położyła na jej wątłych ramionach dłonie. Palce mocniej zacisnęła na mundurkowej marynarce. – Ros, on zaczyna coś do ciebie czuć. Zakończ te brudne gierki, dopóki jest jeszcze czas.
     - Ja… – Chciała coś dodać na swoje usprawiedliwienie, lecz powstrzymało ją karcące spojrzenie stojącej przed nią dziewczyny. – Nie wiem, co mnie do tego podkusiło. Pierwszy raz uknułam intrygę. Raven, przecież znamy się nie od dziś. Nigdy czegoś takiego…
     Urwała w połowie, przyciągnięta przez przyjaciółkę. Obie stały przy drzwiach łazienki przytulone w mocnym uścisku. Niby wzruszająca chwila, ale ja nadal nie byłam pewna, czy Rosaline warto ufać. Postanowiłam mieć się na baczności i obserwować każdy jej ruch.


♥ ♥ ♥ ♥

4 komentarze:

  1. Rozdział rewelacyjny (z resztą jak zawsze). Uwielbiam twój styl pisania i to jak wszystko opisujesz. Jestem tu od dłuższego czasu, ale jakoś nigdy nie pisałam komentarzy (kiedyś musi być ten pierwszy raz). A teraz może coś o samym rozdziale. Nie wiem dlaczego, ale zachowanie Castiela wydało mi się trochę podejrzane... Może po prostu wydaje mi się. Rosaline niezbyt ufam i śmię mieć wątpliwości, co do niej i jej zachowania względem Lysandra. Mam nadzieję, że go nie skrzywdzi. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Z niecierpliwością będę wyczekiwać kolejnego rozdziału. Gorąco pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam Cię, nowa czytelniczko! \(^.^)/ Chociaż raczej powinnam napisać nowa autorko komentarzy, skoro już jakiś czas zaglądasz na mojego bloga. Zawsze miło jest gościć świeżą krew. Kolejni czytelnicy napawają nową energią oraz dostarczają niezbędnych chęci. Nie żeby starzy wyjadacze byli gorsi - ich też niezmiernie sobie cenię.

      Castiel zawsze wydaje mi się podejrzany, nie jesteś w tym przeczuciu osamotniona. Jakoś dziwnie mu z oczu patrzy. Ale i tak go uwielbiam. (*3*) A co do Rosaline... Cóż, mam na nią plan. Mogę jedynie zdradzić, że nie odpuści tak łatwo. Zawzięta z niej babka, nie ma co na ten temat dyskutować.

      Dziękuję za wenę. Z pewnością się przyda. Również gorąco pozdrawiam oraz życzę wszystkiego ciepłego w te mroźne dni. (^.^)/

      Usuń
  2. Wpadam na bloga, żeby zobaczyć, czy pojawił się nowy rozdział i miło się zaskoczyłam! Chociaż trochę spóźniona to mimo wszystko ^.^ już zabieram się za czytanie

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie nadrobilam moja nieobecność ;). Jestem bardzo zadowolona z rozdziału , a tym bardziej z jego długości ;). Teraz na pewno będę na bieżąco ;). Czekam na kolejny rozdział i życzę , aby wena Cię nigdy nie opuszczała! ;)

    OdpowiedzUsuń