Droga (nie) do miłości: Rozdział
44
„Dlaczego ludzie nie mogli swoim
wyglądem ostrzegać, jacy naprawdę są?
Dlaczego nie można było zobaczyć
ich wewnętrznej brzydoty?”
~C. Bartsch
Po
wczorajszym przedwczesnym śniegu pozostały jedynie kałuże. Znacznie się
ociepliło – mróz nie szczypał w nieosłoniętą skórę. Niewyobrażalnie się z tego
powodu cieszyłam. Zimowa kurtka nadal wisiała wilgotna na sznurze w pralni i
zapewne pozostanie tam jeszcze dzień. Siłą rzeczy musiałam ubrać cienkie
okrycie wierzchnie, które – nie dało się ukryć – przed minusową temperaturą nie
byłoby w stanie mnie ochronić.
Po raz
trzeci owinęłam czarny szal dookoła szyi i dziarskim krokiem opuściłam teren
szkoły, uprzednio kiwając głową na pożegnanie panu Carterowi. Aspołeczny
staruszek jedynie wykrzywił wargi w karykaturalnym uśmiechu.
Wiesz, Holly, po burzy zazwyczaj wychodzi
słońce – w głowie ponownie rozbrzmiały pocieszycielskie słowa Raven, które
przez cały dzień odbijały się od ścianek czaszki niczym piłeczka pingpongowa.
Po wczorajszym płaczu nie pozostał ślad, a ku ogromnemu zdziwieniu, rano
obudziłam się pół godziny przed czasem i całej rodzinie zrobiłam śniadanie. Już
dawno nie czułam takich chęci do życia.
- A dokąd
to się królewna wybiera? – Usłyszałam za sobą rozbawiony głos Duncana. Chłopak
chwycił za jednego z dwóch perfekcyjnie zaplecionych warkoczy, ciągnąc go w
swoją stronę. Zatrzymałam się w pół kroku i odwróciłam na pięcie w stronę ukochanego.
Metr dalej stał Castiel z enigmatycznym wyrazem twarzy. Ściągnęłam brwi,
niezwykle zdziwiona brakiem złośliwego grymasu na twarzy młodszego z braci
Holdenów. Najwidoczniej nie tylko mi towarzyszył dzisiaj dobry humor.
- Muszę
coś załatwić – odparłam wymijająco, posyłając brunetowi szczery uśmiech.
Przekrzywił delikatnie głowę na bok, jakby próbował dowiedzieć się czegoś
więcej wyłącznie dzięki podejrzliwemu spojrzeniu.
- Co
konkretnie? – drążył niestrudzony. Westchnęłam przeciągle, wywracając oczami.
- Jesteś
zazdrosny – stwierdziłam bez ogródek. – W promieniu kilkunastu kilometrów nie
ma innego świra, mogącego tobie w czymkolwiek dorównać.
Duncan
mocniej chwycił za warkocz, tym samym przyciągając mnie do swojej szerokiej
piersi. Dotknęłam policzkiem zimnej skóry, z której została wykonana kurtka
chłopaka. Zadarłam brodę do góry, by móc spojrzeć na przystojne lico bruneta.
Uśmiechał się figlarnie, a w czarnych oczach iskrzyły się wesołe ogniki.
Najwidoczniej moje zapewnienia przypadły mu do gustu i wywołały w nim
rozbawienie.
- Tylko
chciałem cię odwieźć do domu – mruknął zachrypniętym głosem. Zmrużyłam oczy,
wyczuwając jakiś spisek. Holden nie należał do uczynnych ludzi, pomagających
innym w potrzebie, a każdy dobry gest z jego strony był poprzedzony misternym
planem ułożonym w podstępnym mózgu. Uniósł wzrok ku niebu schowanemu za
popielatymi, gęstymi chmurami, po czym dodał niechętnie: – I zaprosić na jakieś
żarełko, czy coś.
-
Obiecałam po lekcjach zawieźć tacie papiery do biura, bo zapomniał ich rano z
domu.
-
Dlaczego twoja mama tego nie załatwi?
- Babcia
i Kevin omal nie spalili nam domu, więc teraz cały czas pilnuje tej dwójki.
Kiwnął
głową, oznajmiając, że zrozumiał i w pełni aprobował ten pomysł. Mimo to
odsunął się na niewielką odległość. Skrzyżował ręce na piersi. Rękawy skórzanej
kurtki napięły się na umięśnionych ramionach. Badawczym wzrokiem lustrował moją
osobę, jakby usilnie próbował dowiedzieć się, o czym myślałam. Ściągnął brwi, a
w zmrużonych, czarnych oczach pojawił się cień zwątpienia. Głośno przełknęłam
ślinę i w nerwowym geście przerzuciłam ciężar ciała na wyprostowaną nogę. Drugą
zaś ugięłam delikatnie w kolanie i zaczęłam miętolić między palcami kraciasty
materiał spódnicy. Czułam, że wątpił w prawdziwość moich słów albo próbował
bezgłośnie namówić mnie do dalszych zwierzeń. Aczkolwiek nadal tkwiłam w
milczeniu i z uwagą przyglądałam się jego mimice, starając się wyłapać choćby
najmniejszą zmianę.
- Wrócisz
za godzinę i będziesz wolna – powiedział nagle, a usta rozciągnął w cwanym
uśmieszku. Zamrugałam szybko oczami. Z początku nie zrozumiałam sensu słów,
które kilka sekund temu porwał wiatr. Dopiero po usłyszeniu następnego zdania
zaczęłam się denerwować. – Przyjadę po ciebie i zdecydujemy, gdzie jechać.
Patrzyłam
szeroko otwartymi oczami na Duncana, w dalszym ciągu cieszącego się, jakby
rozwiązał trudne zadanie z matematyki. Głośno przełknęłam ślinę. Powoli
zaczynałam odsuwać się od chłopaka, poruszając przy tym wszystkie zakamarki
mózgu w poszukiwaniu jakiegokolwiek sensownego wytłumaczenia. Przecież nie
mogłam powiedzieć, że wraz z Raven planowałyśmy śledzić Rosaline oraz Lysandra,
ażeby w odpowiednim momencie przerwać im romantyczne uniesienia, jeżeli do
takowych by doszło. Holden uznałby to za pomysł niemalże abstrakcyjny, a pewnie
nawet pokusiłby się o nazwanie nas idiotkami i miałby do tego pełne prawo.
Nagle do
głowy przyszedł mi świetny pomysł. Ostatkiem sił powstrzymywałam się przed
radosnym krzyknięciem oraz skakaniem w miejscu. Euforia zaczęła mnie wręcz
rozpierać. Uśmiechnęłam się szeroko, a w myślach przybiłam sobie piątkę.
- Wybacz,
ale mam dzisiaj umówioną wizytę u ginekologa – powiedziałam tonem przepełnionym
samozadowoleniem. Słów brakowało, aby opisać mój geniusz.
Zamieniliśmy się rolami – tym razem Duncan tkwił w bezruchu; możliwe, że
nawet nie oddychał. Patrzył beznamiętnym wzrokiem, lecz nabierałam wrażenia, iż
wgapiał się w punkt odległy, usytułowany gdzieś za mymi plecami. Oparłam rękę
na wypchniętym biodrze, całym ciężarem ciała obarczając lewą nogę. Chłopak
otworzył powoli usta, jednakże zaraz je zamknął. Powtórzył tę czynność
kilkakrotnie, przypominając w swoich poczynaniach świeżo wyjętą z wody rybę. Za
jego plecami rozniósł się przytłumiony chichot. Lekko wychyliłam się, chcąc
dojrzeć rozbawionego Castiela. Brunet przykładał dłoń do ust i trząsł się jakby
z zimna. Widziałam, że trudno mu było powstrzymać napad histerycznego śmiechu,
a patrząc na niego, mnie także zachciewało się dać upust narastającej radości. Wszakże
Duncan Holden właśnie zaniemówił i ten widok z całą pewnością nie należał do
nagminnych. Może wypadało uchwalić nowe święto narodowe?
- Co taki
wesoły się zrobiłeś? – zapytałam z przekąsem w głosie, kiwając głową na
młodszego z braci. Nagle przestał dygotać, odchrząknął głośno, a następnie
wziął duży haust powietrza. Mimo wszystko nadal nie przypominał człowieka
poważnego.
- Ja?
Wcale, tak tylko…
- Kobiety
czasami chodzą do ginekologów – powiedziałam iście profesorskim tonem. – Na
przykład, gdy planują rozpocząć współżycie seksualne – dodałam, posyłając
Duncanowi znaczące spojrzenie.
Castiel
przestał ukrywać rozbawienie. Rechotał donośnie, zwracając tym samym uwagę
ludzi przechodzących obok. Jego brat natomiast uniósł wzrok ku niebu. Wydawać
by się mogło, że nawet westchnął cierpiętniczo. Po chwili jednak, wbił we mnie
uważne spojrzenie, ponownie pozwalając cwaniackiemu grymasowi wpełznąć na
przystojne lico.
-
Współżycie seksualne, powiadasz? W takim razie chyba muszę ci dzisiaj odpuścić
wspólne wyjście. – Poczochrał moją grzywkę, a zaraz dał pstryczka w nos, niczym
małemu dziecku, które coś przeskrobało. Syknęłam, łapiąc się za bolące miejsce.
– Zadzwoń wieczorem. Albo przyjdź, postaram się pozbyć tej zarazy z domu. –
Wskazał palcem na stojącego za nim chłopaka.
Na krótką
chwilę złączył nasze usta, po czym odszedł w stronę szkolnego parkingu, ciągnąc
za sobą śmiejącego się brata. Patrzyłam na oddalające się sylwetki postawnych
brunetów, klnąc w duszy na wszystko dookoła. Co za szatańska myśli przyszła mi
do głowy z tym ginekologiem? Holden nie da za wygraną i prędzej czy później
dopnie swego, a ja za wszelką cenę chciałam oddalić tę chwilę od siebie jak
najbardziej. Głupimi pomysłami jedynie pogarszałam sytuację i dawałam mu znaki,
że pragnęłam tego samego.
Plasnęłam
dłońmi w oba policzki, które powoli zalewał dorodny rumieniec. Najbardziej
absurdalną rzeczą, jaką zrobiłam było związanie się z Duncanem – teraz jedynie
ponosiłam konsekwencje tej decyzji. Podczas uściśnięcia dłoni w kawiarni oraz
posłania mu życzliwego uśmiechu zgodziłam się na wszystko, co wiązało się z
byciem parą. Przecież nie mogłam w nieskończoność odganiać od siebie kosmatych
wizji. Holden w końcu rzuci się na mnie niczym Hannibal Lecter na kawałek mózgu
i skonsumuje z wielkim apetytem. Tylko po jaką cholerę, jeszcze go do tego
zachęcałam?
Westchnęłam
iście męczeńsko. Kręcąc z niedowierzeniem głową, udałam się w stronę centrum
miasta, gdzie znajdowała się kancelaria mojego taty. Postanowiłam przejść się,
a w między czasie trochę napsioczyć na nieprzemyślane decyzje podjęte pod
wpływem impulsu o niewiadomym pochodzeniu. O zgrozo, jeszcze uznałam plan Ginekolog za dobry!
Ulice
Crystal Hills były umiarkowanie zatłoczone. Większość mieszkańców nadal tkwiła
w pracy – najczęściej oddalonej od miejsca zamieszkania o kilkanaście
kilometrów. Jedynie uczniowie kręcili się po chodnikach, kierując się do domów
bądź lokalów, gdzie postanowili spotkać się większą grupą znajomych. Irytował
mnie fakt, że musiałam zrezygnować z chwilowego pobytu w mieszkaniu na rzecz
papierów ojca. Gdyby nie one, mogłabym się przebrać z niewygodnego mundurka i
coś przekąsić. Przede wszystkim odstawiłabym torbę, która dzisiaj wyjątkowo mi
ciążyła. Jakby z czystej złośliwości teczka zsunęła się z ramienia. Poprawiłam
ją, z gniewu fukając pod nosem. Dłonie włożyłam głęboko w kieszenie kurtki, a
wzrok uniosłam ku zachmurzonemu niebu. Ciemne, gęste chmury zwiastowały deszcz,
ale pocieszające było, że takowe obłoki unosiły się od poranka, a na ziemię nie
spadła nawet najmniejsza kropla. Żywiłam nadzieję, iż pozostanie tak do końca
dnia.
Stanęłam
na środku Placu Centralnego. Po lewej stronie znajdowała się niewielka scena,
stanowiąca jedyny obiekt na wyłożonym jasnymi kamieniami terenie w kształcie
kwadratu. Z trzech stron rozciągały się budynki różnego rodzaju sklepików oraz
knajpek. Niektóre z nich miały także drugie piętro, gdzie z pewnością mieszkali
właściciele przybytku. Naprzeciwko mnie rozpościerał się imponujący ratusz.
Czepliwy osobnik mógł stwierdzić, że urząd był zbyt rozbudowany na tak
niewielkie miasteczko i chyba nawet przyznałabym mu rację. Do dużych,
dwuskrzydłowych drzwi wykonanych z ciemnego drewna prowadziły trzy pary
szerokich schodów – jedne na wprost wejścia, a pozostałe po bokach. Kilka
grubych kolumn podtrzymywało wyższą kondygnację, której kawałek rzucał cień na
betonowy taras. Wszystkie okna były podłużne i zaokrąglone na górze. Budynek
zwieńczała kopuła, a u jej szczytu dumnie powiewała amerykańska flaga.
Wzrok
przerzuciłam na dobudówkę ratusza, gdzie mieściła się kancelaria adwokacka
mojego taty. Doskonale pamiętałam, jak Ron z ogromną radością mówił o
lokalizacji swojego biura. Cieszył się z niej, bowiem nie sposób było gabinet
przeoczyć.
Poczekałam, aż rowerzysta przejedzie deptakiem, po czym ruszyłam w
stronę parterowego budynku wykonanego z czerwonej cegły. Pokonałam kilka
betonowych schodków i popchnęłam drewniane drzwi, które z głośnym jękiem
udzieliły mi wstępu. Zatrzymałam się w niewielkim przedpokoju oświetlanym tylko
wyjątkowo abstrakcyjnym kinkietem składającym się z kilku białych kół,
przyklejonych do siebie w przypadkowy sposób. Pod lewą ścianą stał stary kufer,
nijak pasujący do wypolerowanej posadzki oraz bordowej tapety w czarne,
finezyjne zawijasy. Nad skrzynią został umiejscowiony wieszak o haczykach w
kształcie uśmiechniętych buziek. Ron lubował się w absolutnie niepasujących do
niczego pierdołach. Mama nie zezwalała na umieszczanie ich w domu, ponieważ
gryzły się usilnie z kosztownymi meblami, których strach było dotknąć w obawie
o pozostawienie choćby najkrótszego włosa, i odstraszały wszędobylską
elegancję. Ojczulek postanowił zatem wszelkie udziwnienia wynieść do swojego
miejsca pracy, gdzie Sarah nawet nie omieszkała włożyć nosa. Twierdziła, że sam
brak zapachu lawendy ją odstraszał.
Przeszłam
przez kolejne drzwi, trafiając do kolejnego pomieszczenie przypominającego
recepcję. Niemalże na środku stał kontuar wykonany z ciemnego drewna. Na
ścianie tuż za nim wisiała replika obrazu The
Hand Resist Him. Tata posiadał wyjątkowo spaczone poczucie humory – witanie
klientów kancelarii wiernym podrobem nawiedzonego malunku z pewnością tego
dowodziło.
- Tak,
będę u pani za pół godziny. Dobrze. Do widzenia. – Z drugiego pokoju, będącego
gabinetem, wyłoniła się postawna sylwetka Rona. Mężczyzna schował telefon do
wewnętrznej kieszeni marynarki.
-
Przyniosłam dokumenty – oznajmiłam, a następnie zaczęłam wertować zawartość
torby w celu znalezienia granatowej teczki. Przerzuciłam kilka zeszytów różnej
grubości oraz mały piórnik z podstawowymi przyborami szkolnymi.
- Nawet
nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo jestem ci wdzięczny. Zaraz jadę do
klientki, a pozew rozwodowy na stole zostawiłem. – Posłał mi wdzięczny uśmiech,
odbierając akta.
- Może w
końcu zaczniesz poważnie myśleć nad zatrudnieniem pomocnika? Swoją drogą,
rozważasz ten pomysł już od dobrych kilku miesięcy. Z pewnością odciążyłby cię
nieco od nadmiaru obowiązków. Nawet Kevin ostatnio narzekał na brak twojej
zapracowanej osoby.
Spojrzałam na ojca beznamiętnym wzrokiem spod przymkniętych powiek.
Wszyscy odczuwaliśmy jego nieobecność. Cieszyliśmy się z nowego miejsca
zamieszkania, bogato wystrojonego domu oraz luksusowych samochód, ale chyba
nikt z nad nie spodziewał się, że koszt posiadania tychże rzeczy będzie aż tak
wysoki.
Widziałam, jak uciekał spojrzeniem w bok, starając się nie zwracać uwagi
na moje usta zaciśnięte w wąską kreskę. Długimi palcami przeczesywał jasną
czuprynę naturalnie zmierzwionych włosów. Westchnął głośno, kręcąc przy tym
głową, jakby starał się za wszelką cenę odgonić jakieś niekorzystne myśli. Ponownie
zerknął na mnie ukradkiem. W niebieskich oczach kryła się trwoga oraz niemoc.
Także i mi zrobiło się niezręcznie. Nie planowałam urazić taty, chciałam
jedynie zaproponować słuszne rozwiązanie problemu, który na wskroś przeszywał
naszą rodzinę. Sama siebie nie rozumiałam – dotychczas stroniłam od wspólnych
pogaduszek z rodzicami, ale od kiedy zaczęłam spotykać się z Duncanem,
potrzebowałam znacznie więcej uwagi aniżeli wcześniej. Ciągle czułam niedosyt.
Czy od miłości można się uzależnić?
-
Liczyłem, że kiedyś ty bądź Kevin zasiądziecie na tym fotelu. – Wskazał dłonią
na obrotowe krzesło o wysokim oparciu, w całości obite ciemnobrązową skórą.
- We mnie
nie pokładaj nadziei. Nie piszę się na żmudne wertowanie papierów i szukanie
dowodów niewinności pierwszorzędnych zbrodniarzy. – Uniosłam ręce niczym w
obronnym geście. – A nawet gdybym zmieniła zdanie, i tak musiałbyś poczekać
jeszcze przynajmniej dziesięć lat. Do tego czasu zmienisz sobie pomagierów z
trzy razy.
- Pewnie
masz rację – westchnął. – Chyba będę musiał rozważyć twoją propozycję.
-
Najwyższa pora. – Zaśmiałam się pod nosem. Nie łudziłam się, iż tata prędko
spełni obietnicę, ale właśnie zrobił duży krok w dobrą stronę. Jeszcze
kilkanaście prób, a oferta pracy pojawi się w codziennej gazecie i pozostanie
jedynie czekać na odzew.
-
Powinienem już iść. – Zerknął przelotnie na złoty zegarek umiejscowiony na
lewym nadgarstku. Wręcz nienaturalnie rozszerzył oczy, walcząc ze sobą, aby
przypadkiem nie przekląć w mojej obecności. – Tak, zdecydowanie powinienem już
iść. Umówiłaś się z koleżanką w centrum handlowym, prawda? Może cię podwieźć?
- Nie
wydłużaj sobie drogi. Przejdę się, mam jeszcze sporo czasu – odparłam, choć tak
naprawdę nie wiedziałam, ile pozostało mi do spotkania z Raven. Pół godziny, a
może zaledwie dziesięć minut?
Machnęłam
ręką na pożegnanie, po czym szybkim krokiem opuściłam kancelarię adwokacką Stanley, dbając o staranne domknięcie za
sobą obu drewnianych skrzydeł. Będąc już na zewnątrz, odetchnęłam głęboko,
pełną piersią, zupełnie jakby miał to być ostatni haust powietrza, jaki w życiu
zaczerpnę. Trzęsły się dłonie, a serce dziwnie przyspieszyło. Dopiero teraz
dotarło do mnie, że zganiłam własnego ojca. Nigdy dotąd nie karciłam rodziców,
bo nie widziałam potrzeby do czynienia tego bądź najzwyczajniej w świecie
brakowało mi odwagi – co zdarzało się dużo częściej.
Przestań się nad sobą użalać. Powiedziałaś
prawdę, która już dawno powinna wylecieć z twoich ust. Nie ma nic złego w tym,
że chcesz częściej widzieć się z tatą. Oj, Holly, zrobiłaś się miękka. Gdzie
twoja dotychczasowa ostrość języka, hę?
Poszła
się kochać do przydrożnego burdelu wraz z twoim nadejściem, szkarado.
Dziwny
dźwięk, przypominający najohydniejszy rechot, rozbrzmiał w moich uszach, po
czym udał się do głowy, gdzie z impetem rozbijał się o ściany czaszki. Cała ta
sytuacja stawała się nad wyraz absurdalna – to już kolejny raz, kiedy druga (i
zdecydowanie gorsza) natura zdawała się znęcać nade mną fizycznie. Czyżbym
nieświadomie zaczynała w negatywny sposób używać autosugestii? W rzeczywistości
nie istniała Druga Holly, a przytaczane przez nią słowa tak naprawdę stanowiły
moje głęboko skrywane pragnienia. Wszem i wobec wygłaszała to, co ja chciałam
powiedzieć, ale hamował mnie zdrowy rozsądek. Powoli zaczynałam być rozbawiona
całą tą sytuacją, a dalsze próby dowiedzenia się, skąd ten upierdliwy głosik
się narodził mogły przyprawić o migrenę.
Z torby
przewieszonej przez ramię rozległa się krótka, aczkolwiek głośna melodia.
Zadrżałam zaskoczona nagłym dźwiękiem. Błagałam wszystkie znane mi bóstwa,
ażeby wiadomość nadał operator bądź mama, chcąca upewnić się, czy na pewno
zaniosłam papiery. Powoli zeszłam po schodkach, co rusz zerkając na stopnie,
aby przypadkiem nie upaść twarzą na deptak. Jednocześnie poszukiwałam w teczce
telefonu, klnąc pod nosem na jej zawartość. Naprawdę nie wiedziałam, po co nosiłam
przy sobie dodatkową parę skarpetek, aczkolwiek miałam przeczucie, że kiedy
zostawię ją na łóżku w sypialni, nagle okaże się niezastąpiona.
Komórka
jak na złość leżała na samym dnie. Z cierpiętniczym jękiem wydobyłam urządzenie
z odmętów czarnej torby. Wpatrywałam się w popękany ekran, a na mojej twarzy
malowało się niedowierzenie. Szybko jednak przeistoczyło się w pierwotny lęk
oraz obawę, czy dożyję następnego wschodu słońca.
Od: Raven
Treść: Mogę spóźnić się chwilkę, ale za
nie więcej niż kwadrans będę na miejscu.
Przeklęłam szkaradnie, ponownie wrzucając telefon do teczki i na szybko
zasuwając zamek. Jeszcze przed momentem sądziłam, że do spotkania pozostało
przynajmniej pół godziny, a okazało się, iż dotrę do galerii dużo po czasie.
Oczami wyobraźni widziałam rozwścieczoną twarz różowowłosej. Od jej zwykle
brązowych oczu biła krwista czerwień. Spomiędzy mocno zaciśniętych warg ciekły
dwie stróżki spienionej śliny, która ciurkiem skapywała na wypolerowaną
posadzkę, tworząc pod nogami dziewczyny kałużę. Zadrżałam przestraszona samą
wizją, i aż bałam się pomyśleć, co zastanę na miejscu.
Przewiesiłam torbę przez drugie ramię. Szeroki pasek boleśnie wbijał się
w mostek, lecz zdawałam sobie sprawę, że niosąc teczkę w ten sposób łatwiej
będzie biec. Wzięłam głęboki wdech, przygotowując się do szaleńczego maratonu.
Spodziewałam się, że nawet częste treningi siatkówki nie pomogą w zaistniałej
sytuacji. Zmęczę się jak nigdy, do centrum handlowego wejdę cała czerwona na
twarzy i z liśćmi we włosach. W najgorszym wypadku wypluję płuca wprost przed
glany Raven; może wówczas okaże mi odrobinę współczucia.
Gnałam
niezbyt szerokimi chodnikami, co rusz potrącając kogoś. Jak na złość akurat
teraz mieszkańcy Crystal Hills postanowili zażyć odrobiny świeżego powietrza.
Czułam się, jakbym była w jakiejś beznadziejnej gierce, w której należało biec
przez miasto i omijać przeszkody. Ludzie idący niemalże całą szerokością
deptaka z pewnością należeli do największych utrudnień – na domiar złego co
kilkadziesiąt metrów pojawiał się hydrant. Nie raz boleśnie o niego zaczepiłam,
klnąc przy tym na czym świat stał. Wiatr zacinał od tyłu, przez co ciemne
kosmyki leciały wprost na oczy, ograniczając pole widzenia. Naprawdę nie mogłam
znaleźć gorszej pory na wysiłek fizyczny.
W
ostatniej chwili dostrzegłam, że sygnalizator dla pieszych rozbłysnął
czerwienią. Zatrzymałam się tuż przed ulicą, chociaż gdzieś w duchu biłam się z
myślami, czy nie przebiec przez pasy. Każda sekunda była ważna, kiedy
ryzykowało się własnym życiem. Przechyliłam się do przodu, a dłonie oparłam na
udach. Oddychałam ciężko. Krople potu powoli spływały z czoła. Pocierałam
polikami oraz żuchwą o ramiona, lecz nadal czułam na twarzy mokre ślady.
Wolałam nie widzieć siebie w tym momencie w lustrze – widok mógłby mnie
przerazić.
Założyłam
za ucho niewielkie pasmo, które dotychczas łaskotało mnie w nos. Wzrok uniosłam
na rozpościerającą się nad parterowymi oraz dwupiętrowymi budynkami galerię
handlową. Jeszcze cztery, góra pięć przecznic i powinnam być na miejscu.
Zerknęłam na zegarek okalający lewy nadgarstek. Dłuższa wskazówka właśnie
przesunęła się na ósemkę, wszem i wobec ogłaszając, że się spóźniłam. Powinnam
teraz przechodzić przez rozsuwane drzwi, a tym czasem tkwiłam na przejściu i
sama do końca nie wiedziałam dlaczego. Z obu stron nie jechały samochody, a
mimo to czerwona dłoń w dalszym ciągu rzucała niewielkie światło. Zmrok
niemalże już zapadł, otulając miasto ciemnością. Pulchne chmurzyska nie
pozwalały dojrzeć gwiazd i jedynie okrągła tarcza księżyca ledwo dawała radę
przebić się przez szare kłęby.
Przymknęłam
na sekundę oczy, wciągając przez nos duży haust powietrza i wypuszczając go
powoli ustami. Pięć razy obejrzałam się w każdą ze stron, by nabrać pewności,
że nie zginę pod kołami samochodu. Przebiegłam szybko przez przejście. Nie
zwracałam uwagi na karcące spojrzenia osób nadal oczekujących na zmianę
świateł. Na złamanie karku pokonywałam dystans dzielący mnie od centrum
handlowego. W głowie słyszałam tykanie wyimaginowanego zegara, który jedynie
wywoływał ogarniający całe ciało strach. Niemalże widziałam przed oczami
wściekłą Raven z dłońmi pełnymi bladoróżowych kosmyków.
Niespełna
dziesięć minut później zbliżałam się do przystanku autobusowego usytułowanego
naprzeciwko galerii. Do zadaszonej ławeczki podjeżdżał właśnie długi pojazd.
Ściągnęłam gniewnie brwi, obawiając się natłoku ludzi na przejściu. Już zbyt
wiele szturchnięć łokciem zaliczyłam w jednym dniu.
Z
wątpliwą gracją wyminęłam kila osób, rzucając przez ramię zdawkowe przeprosiny.
Kobieta, którą potrąciłam, spoglądała na mnie złowrogo, ale nie miałam czasu,
aby się tym przejmować. Jedynie ulica i parking dzieliły mnie od miejsca
docelowego. Im bliżej się go znajdowałam, tym bardziej czułam nieustający ból w
nogach oraz płucach. Śmiałam podejrzewać, iż jutro nie będę w stanie wstać z
łóżka. Nawet nie chciałam myśleć o treningu.
Nagle
wpadłam na kogoś z impetem. Oboje straciliśmy równowagę i upadliśmy na chodnik.
Osobnik leżący pode mną jęknął boleśnie. Przez dłuższą chwilę nie otwierałam
oczu w obawie, że mogłam leżeć na starszym panu, któremu właśnie połamałam biodro.
- Złaź ze
mnie, głuuupku – warknęła postać. Pospiesznie rozchyliłam powieki, z
niedowierzeniem wymieszanym z ulgą przyglądając się bladoróżowym kosmykom
związanym w małego kucyka.
- Raven?
– zapytałam dla pewności, chociaż byłam niemal pewna, że to Black padła ofiarą
mojego gapiostwa.
-
Słuchaj, nawet ty nie masz prawa dobierać się do mnie w miejscu publicznym.
Zaśmiałam
się pod nosem. Zeszłam z koleżanki, po czym jej samej pomogłam wstać.
Dziewczyna otrzepała się z piasku. Wcisnęła ręce głęboko w kieszenie sztucznego
futra, a zdenerwowany wzrok wbiła we mnie. Uważnie lustrowała moją osobę od
stóp po samą głowę. Uniosła brwi, prychając głośno z dezaprobatą.
-
Spóźniłaś się – skwitowała, przenosząc ciężar ciała na prawą nogę.
- Jakbyś nie zauważyła, wpadłam na ciebie,
więc jesteś tak samo po czasie jak ja – odparłam. Zdjęłam torbę, by przewiesić
ją tylko przez jedno ramię. Ucisk na mostku stał się naprawdę nieznośny.
- Przynajmniej
wyglądam ludzko.
Skierowała
się w stronę przejścia dla pieszych. Patrzyłam na nią z nieodgadnioną miną. Twierdziła,
że wyglądałam kiepsko po szaleńczym maratonie przez całe centrum – to było
pewne. Zaczęłam zastanawiać się, czy słusznie szłam do galerii. Jeżeli
rzeczywiście prezentowałam się koszmarnie, nie powinnam pokazywać się na oczy
większej liczbie ludności. Z pewnością postąpiłabym mądrzej, gdybym przeszła na
drugą stronę jezdni i, z głową spuszczoną najniżej, jak tylko mogłam,
skierowała się na najbliższy przystanek. Powrót do domu zdecydowanie wydawał
się bardziej zachęcający. Problem stanowiła Raven. Nawet nie chciałam myśleć,
do jakich rozmiarów rozrosłaby się jej wściekłości, gdybym teraz obwieściła, że
olewam nasz plan i zmierzam na chatę.
Westchnęłam przeciągle. Trzeba było przystać na propozycję taty i zostać
odwiezioną pod same drzwi centrum handlowego. Przybyłabym niespóźniona i o
nienagannym wyglądzie.
Na
betonowym placu zatrzymałam się przy jednym z wielu zaparkowanych samochodów.
Nachyliłam się do przyciemnianej szyby. Różowowłosa miała całkowitą rację –
prezentowałam się jeszcze gorzej niż o poranku. Nawet skołtunione włosy na
czubku głowy oraz odciśnięta na policzku poduszka nie przyćmi czerwonej od
wysiłku twarzy i kropel potu wyłaniających się spod nierówno przystrzyżonej
grzywki. Otarłam rękawem ciecz ze skóry, po czym złapałam w palce czarne pasma,
do niedawna zaplecione w warkocze. Teraz niektóre kosmyki sterczały na boki.
Jakby napadł mnie grizzly, stwierdziłam w myślach.
Weszłyśmy
do budynku. Raven od razu skierowała się w stronę ruchomych schodów. Zapewne
zgłodniała i zamierzała udać się do knajpki z fast foodami. Mimo wszystko
uważałam, że najpierw powinnyśmy zastanowić się, gdzie mogłyśmy spotkać
Rosaline i Lysandra. Bezsensowne kręcenie się po galerii do niczego nie
doprowadzi, a jedynie obie się zdenerwujemy. Plan działania był najważniejszy.
Przyciągnięta dziwnym przeczuciem spojrzałam w lewo, gdzie znajdował się
butik z obuwiem oraz torebkami. Zapewne nigdy nie dowiem się, dlaczego właśnie
w tym kierunku zwróciłam wzrok. Może była to zasługa jakiegoś dobrego duszka,
który akurat przelatywał obok albo wielkiej reklamy ogłaszającej przeceny nawet
o połowę.
Stałam w
bezruchu, mrugając jedynie oczami szybciej niż normalnie. Zaczynałam ciężej
oddychać z powodu buzującej we mnie euforii. Śmiało mogłam powiedzieć, że
właśnie zostałam rażona piorunem szczęścia. Wierzący pewnie nazwałby to cudem.
Pomiędzy sklepowymi półkami przewijała się rozpromieniona Rosaline. Była w
swoim żywiole. Rozglądała się po asortymencie, co rusz przystając przy jednej
rzeczy, by popatrzeć na nią przez ułamek sekundy, a następnie pognać w stronę
następnej pary butów. Lysander nie odstępował jej nawet na krok. Bez cienia
poirytowania na twarzy krążył po butiku, czasami od niechcenia poprawiając
wykonaną z ciemnobrązowej skóry torbę zapinaną na dwie klamry. Pełne usta
rozciągały się w delikatnym uśmiechu, a różnobarwne tęczówki kryły w sobie
zadowolenie oraz nadzieję. Chłopak naprawdę poczuł coś głębszego do Rosaline.
Nie uważałam tego za dziwne – dziewczyna bowiem była urody przecudnej, a na
dodatek we wszystko, co robiła wkładała ogrom gracji i finezji. Jedynie dureń
mógłby przejść obok niej obojętnie. Problem stanowiło zauroczenie Meyer, którego
grot nie zwracał się w stronę Lysandra, lecz przystojnego ekspedienta ze sklepu
oferującego nad wyraz drogie ciuchy.
- Holly,
no przecież nie możemy szukać na pusty żołądek. – Przy moim uchu rozbrzmiało
cierpiętnicze zawodzenie głodnej Raven. Otrząsnęłam się z szoku wywołanego
widokiem znajomych i w żelaznym uścisku zamknęłam drobną dłoń koleżanki,
ciągnąc ją w kierunku toalet. Schowałyśmy się za ścianą, skąd miałyśmy
doskonały widok na butik. – Zdurniałaś? Masz natychmiast wytłumaczyć, o co…
- Zamknij
się i patrz – warknęłam, wskazując palcem na wejście do obuwniczego.
Przyglądałam się różowowłosej. Mimika jej twarzy przeszła ze
zdenerwowania w zaskoczenie, poprzestając na zadowoleniu. Uśmiechnęła się
szeroko, ukazując przy tym rażąco białe zęby. Jej ciocia była stomatologiem i
najwidoczniej obsesję na punkcie idealnego uśmiechu nastolatka odziedziczyła
właśnie po niej.
- Brawo,
mój giermku, w nagrodę dostaniesz podwójnego hamburgera – powiedziała, po czym
dziarskim krokiem ruszyła do sklepu. Zatrzymałam ją w ostatniej chwili,
zaciskając palce na pasku oliwkowej torby z mnóstwem przypinek z postaciami
anime oraz naszywek różnych zespołów metalowych.
- Stój –
rzuciłam. Brązowe tęczówki zatrzymały się na mnie. – Wyjdziesz tam i co
powiesz? Rosa, postępujesz niewłaściwie umawiając się na wspólne wyjścia z
kolegą twojego nowego ukochanego? A może wyciągniesz ją za fraki, jak
postąpiłaś z Niną?
Przez
dłuższy moment badawczym wzrokiem lustrowała moją osobę. Spodziewałam się
wybuchu złości oraz zażaleń, że próbowałam zniweczyć niemalże idealny plan. Ale
jedynie zostałam uraczona przeciągłym westchnięciem.
- Masz
rację, nie przemyślałam jeszcze tego – mruknęła, drapiąc się po karku. – Dobra,
kombinuj szybko, bo jeszcze nam uciekną.
- Hę? A
niby dlaczego ja?
- O co
robicie tyle wrzasku, księżniczki?
Zadrżałam
ze strachu. Ochrypły głos omalże nie wpędził mnie do grobu. Odruchowo złapałam
się za lewą pierś, czując zdecydowanie zbyt szybkie bicie serca. Powoli
obróciłam się na pięcie. Szeroko otwartymi oczami wpatrywałam się w Castiela.
Na jego licu błąkał się cyniczny uśmieszek. Ze świstem wciągnęłam powietrze
nosem. Przez ułamek sekundy naprawdę myślałam, że stał za mną Duncan, a cała
misterna intryga poszła się wyuzdanie kochać do przydrożnego burdelu.
Pomyśl trochę. To bracia; tak czy siak
wszystko wyjdzie na jaw, a ty dostaniesz po dupie.
Głośno
przełknęłam ślinę. Rzeczywiście nie posiadałam nawet najdrobniejszego powodu do
poczucia ulgi. Może wypadałoby zacząć bać się jeszcze bardziej.
- Holly,
nie miałaś być u ginekologa? – zapytał z udawaną ciekawością Holden. Skrzyżował
ręce na szerokiej piersi, przechylając głowę na bok. Wyglądał zupełnie jak jego
starszy krewniak, co jedynie potęgowało lęk.
-
Ginekologa? – powtórzyła Raven.
-
Palnęłam pierwsze, co mi przyszło na myśl – burknęłam.
-
Wiedziałem, że coś ściemniasz.
Dłuższy
moment mierzyłam się z Castielem spojrzeniami. Wyglądał na zadowolonego oraz
niezwykle dumnego z siebie – wszakże udało mu się wywęszyć spisek i jeszcze
przyłapać kłamczuchę na gorącym uczynku.
- Chętnie
kontynuowałabym tę jakże urzekającą rozmowę, ale parka właśnie nam ucieka.
Chodź, Wood, nie mamy czasu. – Różowowłosa splotła nasze palce i już zamierzała
zrobić krok, kiedy ponownie dało się usłyszeć zachrypły głos.
- Ej, co
wy kombinujecie? – zagaił brunet. Wyminął nas, po czym wychylił się
nieostrożnie i rozejrzał dookoła. – Przecież tu nikogo nie ma.
- Skoro
jesteś taki ciekawski, to pójdziesz z nami. Może do czegoś się przydasz –
mruknęła Raven, chwytając chłopaka pod ramię.
Holden
nadal próbował wyciągnąć jakieś informacje, lecz bezskutecznie. Obie
milczałyśmy, z uporem maniaka wpatrując się w plecy dwójki nastolatków idących
kilkanaście metrów przed nami. Niewątpliwie kierowali się w stronę strefy
żywieniowej, gdzie znajdowały się knajpki wszelkiej maści. Black musiała być
zadowolona, albowiem uda się jej upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – nie
spuści z oczu znajomych oraz zaspokoi nieustający głód.
Rosaline
wraz z Lysandrem weszli do niewielkiej kawiarenki. Jeszcze nigdy w niej nie
byłam, aczkolwiek Raven uważała, że nie serwowali tam wybitnej jakości dani,
toteż niespecjalnie mnie do tego lokalu ciągnęło. Zatrzymaliśmy się w
bezpiecznej odległości.
- No i co
dalej? – zapytał podirytowany Castiel. Szczerze powiedziawszy mnie także nie
odpowiadał brak jakiegokolwiek ruchu z naszej strony. Wejście do knajpki zaraz
za parą byłoby szczytem głupoty, ale z drugiej strony nie mogliśmy bezczynnie
ślęczeć w jednym miejscu i obserwować znajomych z ukrycia.
- Na
razie zostaniemy tutaj – Raven usiadła na ławce otoczonej z trzech stron
sztuczną trawą posadzoną w kamiennych donicach – i poczekamy na rozwój
wydarzeń. W między czasie coś wymyślimy.
-
Wyjaśnicie mi chociaż łaskawie, dlaczego ich śledzicie?
Wymieniłyśmy z różowowłosą niepewne spojrzenia. Holden nie wydawał się
osobą godną zaufania. Przynajmniej ja byłam o tym przekonana. Głównych
skrzypiec w tej sprawie wcale nie grał związek z Debrah. W większej mierze
rozchodziło się o jego sposób bycia. W stosunku do mnie ani razu nie okazał
swojej dobrej strony. Zawsze prezentował się jako gburowaty Castiel, który miał wszystkich w głębokim poważaniu, a i
nie bardzo przejmował się czymkolwiek. Istniał, bo musiał, ale raczej nie
czerpał z tego przyjemności. Czasami miałam nieodparte wrażenie, iż był cieniem
człowieka. Zbyt często nie prowadził konwersacji – przeważnie przebywał ze
swoją dziewczyną bądź sam pałętał się po szkolnych korytarzach. Sporadycznie
organizował w domu próby zespołu, gdzie pełnił rolę głównego gitarzysty. Na
treningach koszykówki także nie błyszczał rozmownością. Grał, ponieważ był w
tym dobry, ale raczej jego członkostwo w drużynie nie ukrywało za sobą wyższych
celów. Im głębiej rozwodziłam się nad osobą Castiela, tym bardziej brnęłam w
zapewnieniach, iż prezentował się nad wyraz nudnie. Mimo wszystko posiadałam
nieuzasadnione obawy przed wyjawieniem mu pobudek, jakimi kierowałyśmy się wraz
z Black podczas podejmowania decyzji o szpiegowaniu Rosaline i Lysandra. Jednakże
moja koleżanka najwyraźniej wyzbyła się wszelkich zahamowań w tej sprawie i
postanowiła wtajemniczyć Holdena.
- Ten
nowy zakochał się w Meyer, a ona kręci się wokół niego, ponieważ wchodził do
sklepu, gdzie pracuje jej nowy obiekt westchnień. Rozumiesz? Nic do niego nie
czuje. Jako, iż ja oraz Holly bronimy dziewiczych serc przed złamaniem,
postanowiłyśmy wybić Ros ten pomysł z głowy.
Spojrzałam na bruneta spod przymrużonych powiek. Chłopak nie wyglądał na
przekonanego, za to zacisnął wargi w wąską kreskę. Nie mogłam wyzbyć się
wrażenia, że zaraz wybuchnie śmiechem prosto w twarz różowowłosej.
-
Wampirek-świrek poczuł miętkę do Ros? Bujać to my, ale nie nas. – Włożył ręce
do kieszeni skórzanej kurtki. Ukradkiem spojrzał przez ramię na wnętrze
kawiarni. Westchnął przeciągle, kręcąc głową z politowaniem. – Nie chce mi się
w to wierzyć, ale zostanę z wami, bo mam co do tego złe przeczucia. Zwłaszcza,
że macie niewątpliwy dar do zanurzania się w kłopotach po sam czubek nosa.
Tkwiliśmy
w ciszy na ławce, bezczynnie wpatrując się w duże okno knajpki. Z uwagą
przyglądałam się nastolatkom znajdującym się wewnątrz. Siedzieli we dwoje przy
witrynie i z wielkim oddaniem konsumowali zamówione niedawno desery. Twarzy
Lysandra nie widziałam, lecz białowłosa patrzyła na niego wielkimi oczami
przepełnionymi kłamstwem. Zdawała się myśleć: Jak szybko go omamić i równie prędko zbiec z miejsca zdarzenia? Nie
rozumiałam postępowania Rosaline. Było tyle sposób na zainteresowanie sobą
faceta, a ona postanowiła iść krętą drogą, pozostawiając za sobą trupy
nieszczęśliwie zakochanych ludzi. Coś tknęło mnie, że jednak powinniśmy
zareagować jak najszybciej, póki chłopak nie postanowił wyznawać wybrance serca
żarliwej miłości bądź śpiewać jej serenad. Wstałam gwałtownie, zwracając na
siebie uwagę znajomych.
- Idziemy
tam i rozpoczynamy improwizację.
- Znów
palniesz gadkę o ginekologu? – spytał kpiarsko Castiel. Spiorunowałam go
wzrokiem. Miał czelność się wymądrzać, chociaż sam niewiele działał. Fakt, zapewne
nie interesowała go ta cała sprawa, ale skoro zgodził się nam współtowarzyszyć,
to siłą rzeczy mógłby trochę się wysilić.
Odwróciłam się na pięcie i pewnym krokiem ruszyłam w stronę wejścia do
kawiarni. Nie zwracałam uwagi na nawoływania Raven. Parłam do przodu, nawet nie
zastanawiając się, jak rozpocznę rozmowę z parą siedzącą w środku knajpki. Z
rozmachem otworzyłam drzwi. Wewnątrz nie było nikogo poza ową dwójką oraz
kelnerem stojącym za barem. Bez namysłu podeszłam do stolika znajomych. Oboje
spojrzeli na mnie zdezorientowani, a ja ostatkiem sił zmuszałam się do
pogodnego wyrazu twarzy.
- Holly?
Co ty tutaj robisz? – zapytała Rosaline, zamierając w bezruchu z filiżanką
parującej kawy przy ustach.
-
Zmęczyło nas buszowanie po sklepach i postanowiliśmy coś zjeść – odparłam,
słysząc za sobą ciężkie kroki. Do środka właśnie wpadli Raven wraz z Castielem.
– Nie będziecie źli, jak się dosiądziemy?
Odłożyłam
torbę na krześle i poczęłam zdejmować kurtkę.
- Jasne,
nie ma sprawy – odparł niepewnie Lysander.
-
Kupiliście jakieś interesujące ciuszki? – zagaiła podekscytowana białowłosa.
Jej postawa zmieniła się diametralnie, gdy tylko usłyszała o zakupach.
- Niestety
nic nas nie zaciekawiło – burknęła Black, posyłając w moją stronę niewidzialne
błyskawice. Uśmiechnęłam się do niej promiennie, co jeszcze bardziej
zdenerwowało dziewczynę.
Rozgościliśmy się, a wkrótce podszedł kelner, żeby od nowoprzybyłych
odebrać zamówienia. Każde z nas wybrało coś do picia. Nawet Raven niezręczna
sytuacja odebrała apetyt. Nad naszymi głowami póki co roztaczała się
przyjacielska atmosfera, lecz w dalszym ciągu czekała nas trudna rozmowa. Pomimo
usilnych prób nie mogłyśmy wciąż przekładać pogadanki z Meyer na późniejszy
termin.
Upiłam
kilka małych łyków waniliowego cappuccino. Odstawiłam filiżankę na spodek,
odchrząkując przy tym głośno. Miał to być znak dla różowowłosej i żywiłam
nadzieję, że go zrozumiała. Wstałam od stolika, informując, iż musiałam wyjść
do łazienki – Black podążyła za mną. Dziękowałam w duchu wszystkim znanym mi
bóstwom, że dostąpiłam zaszczytu posiadania inteligentnej przyjaciółki.
Weszłyśmy
do toalety. Raven oparła się rękoma o umywalkę i wpatrywała w swoje odbicie w
lustrze. Ja natomiast przylgnęłam plecami do drzwi, wbijając wzrok w biały
sufit. Część improwizacji było za nami, teraz pozostała najtrudniejsza kwestia.
- Napisz
do niej, żeby tu przyszła – mruknęłam beznamiętnym głosem.
- Co
planujesz? – spytała.
- Nie
wiem, ale raczej do niczego nie dojdziemy stojąc bezczynnie w kiblu.
Dziewczyna zaśmiała się szczerze rozbawiona.
- Musisz
zrobić to sama, nie mam kasy na koncie.
Wyjęłam z
kieszeni marynarki telefon. Zaplanowałam dobre pięć minut temu, jak w odpowiednich
warunkach skarcić Meyer. Nawet Castiel okazał się przydatny – przynajmniej nie
pozostawimy białowłosego przy stoliku samego.
Do: Rosaline
Treść: Przyjdź do toalety, chcemy z tobą
pogadać. Chłopakom powiedz, że musisz
zadzwonić do mamy.
- Reszta
należy do ciebie – zwróciłam się do Raven.
Westchnęła przeciągle, kręcąc przy tym głową. Cicho wypowiedziała kilka
słów, jednak nie zdołałam ich usłyszeć. Nie poprosiłam o powtórzenie, ponieważ
wiedziałam, że gdybym miała znać zdanie koleżanki, ta wypowiedziałaby je dużo
głośniej. Słysząc stukot obcasów za drzwiami, odsunęłam się o dwa kroki. Do
pomieszczenia weszła białowłosa. Miała niepewny wyraz twarzy, co w zaistniałej
sytuacji nie było rzeczą nadzwyczajną.
- Co się
stało? – spytała, powoli zamykając za sobą drzwi, jakby nie chciała, żeby ktoś
dowiedział się o naszej obecności.
Przerzuciłam spojrzenie na lustro. Ukradkiem skrzyżowałam wzrok z Raven,
niemo dając jej znać, aby zaczęła. To ona przyjaźniła się z Rosaline od lat,
więc stanowiła jedyną słuszną osobę do prawienia jej moralizujących kazań. Moja
rola w tym całym pochrzanionym planie dobiegła końca, aczkolwiek ciekawił mnie
przebieg rozmowy.
- Powiem
wprost – zaczęła ostrym tonem różowowłosa – nie podoba mi się sposób, w jaki
postępujesz z Lysandrem.
- Nie
bardzo rozumiem. – Meyer popatrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, a za
chwilę znów na Black. Resztkami zdrowego rozsądku powstrzymywałam się przed
prześmiewczym parsknięciem. W duchu liczyłam na to, że jedynie zgrywała
idiotkę.
- Dajesz
mu złudne nadzieje. – Podeszła do białowłosej i położyła na jej wątłych
ramionach dłonie. Palce mocniej zacisnęła na mundurkowej marynarce. – Ros, on
zaczyna coś do ciebie czuć. Zakończ te brudne gierki, dopóki jest jeszcze czas.
- Ja… – Chciała
coś dodać na swoje usprawiedliwienie, lecz powstrzymało ją karcące spojrzenie
stojącej przed nią dziewczyny. – Nie wiem, co mnie do tego podkusiło. Pierwszy
raz uknułam intrygę. Raven, przecież znamy się nie od dziś. Nigdy czegoś
takiego…
Urwała w
połowie, przyciągnięta przez przyjaciółkę. Obie stały przy drzwiach łazienki
przytulone w mocnym uścisku. Niby wzruszająca chwila, ale ja nadal nie byłam
pewna, czy Rosaline warto ufać. Postanowiłam mieć się na baczności i obserwować
każdy jej ruch.
♥ ♥ ♥ ♥
Rozdział rewelacyjny (z resztą jak zawsze). Uwielbiam twój styl pisania i to jak wszystko opisujesz. Jestem tu od dłuższego czasu, ale jakoś nigdy nie pisałam komentarzy (kiedyś musi być ten pierwszy raz). A teraz może coś o samym rozdziale. Nie wiem dlaczego, ale zachowanie Castiela wydało mi się trochę podejrzane... Może po prostu wydaje mi się. Rosaline niezbyt ufam i śmię mieć wątpliwości, co do niej i jej zachowania względem Lysandra. Mam nadzieję, że go nie skrzywdzi. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Z niecierpliwością będę wyczekiwać kolejnego rozdziału. Gorąco pozdrawiam i życzę weny.
OdpowiedzUsuńWitam Cię, nowa czytelniczko! \(^.^)/ Chociaż raczej powinnam napisać nowa autorko komentarzy, skoro już jakiś czas zaglądasz na mojego bloga. Zawsze miło jest gościć świeżą krew. Kolejni czytelnicy napawają nową energią oraz dostarczają niezbędnych chęci. Nie żeby starzy wyjadacze byli gorsi - ich też niezmiernie sobie cenię.
UsuńCastiel zawsze wydaje mi się podejrzany, nie jesteś w tym przeczuciu osamotniona. Jakoś dziwnie mu z oczu patrzy. Ale i tak go uwielbiam. (*3*) A co do Rosaline... Cóż, mam na nią plan. Mogę jedynie zdradzić, że nie odpuści tak łatwo. Zawzięta z niej babka, nie ma co na ten temat dyskutować.
Dziękuję za wenę. Z pewnością się przyda. Również gorąco pozdrawiam oraz życzę wszystkiego ciepłego w te mroźne dni. (^.^)/
Wpadam na bloga, żeby zobaczyć, czy pojawił się nowy rozdział i miło się zaskoczyłam! Chociaż trochę spóźniona to mimo wszystko ^.^ już zabieram się za czytanie
OdpowiedzUsuńNareszcie nadrobilam moja nieobecność ;). Jestem bardzo zadowolona z rozdziału , a tym bardziej z jego długości ;). Teraz na pewno będę na bieżąco ;). Czekam na kolejny rozdział i życzę , aby wena Cię nigdy nie opuszczała! ;)
OdpowiedzUsuń