Jak do tej pory, najdłuższy rozdział. Chyba trochę zbyt długi. (-.-)
Droga (nie) do miłości: Rozdział
45
„Nie brakuje mi ludzi, którzy
potrafią wyważać drzwi, ale zawsze przydają mi się tacy, którzy od czasu do
czasu wpadną na to, żeby najpierw nacisnąć klamkę.”
~J. Abercrombie
Po
przestronnej jadalnio-kuchni rozniosła się przyjemna woń pieczonego indyka. Dziękczynna
potrawa właśnie opuściła gorący piekarnik i z gracją zmierzała na stół. Całe
przedpołudnie wyczekiwałam tego momentu. Z niezwykłym zaangażowaniem pomagałam
mamie przy sprzątaniu domu oraz przygotowywaniu obiadu, tylko po to, by jak
najszybciej móc zasiąść do posiłku. Tego dnia puszczałam w niepamięć wszystkie
szkody, jakie poniosłam podczas pobytu babci w naszym domu. Zalane
pomieszczenie zostało uprzątnięte, a w powietrzu nie unosił się już smród
spalenizny wymieszany z gęstym dymem. Oczywiście nie ma tego złego, co by na
dobre nie wyszło. Rodzice wreszcie się spięli i zamówili fachowca, który
naprawił zmywarkę oraz swym wprawionym okiem obejrzał zraszacze, które ostatnim
razem zadziałały z niemałym opóźnieniem.
Nałożyłam
na talerz spory plaster mięsa nadziewanego suszonymi śliwkami. Z ogromnym
apetytem kroiłam go na mniejsze kawałki i pospiesznie pałaszowałam wraz z
pieczonymi ćwiartkami ziemniaków obtoczonych w przyprawach. Rozkoszowałam się
każdym kęsem, mając świadomość, że następnym razem zasmakuję równie pysznego
indyka dopiero za rok. Mamy nijak nie można było namówić na częstsze
przyrządzanie tejże potrawy, chociaż powody jej decyzji nie były znane pozostałym
domownikom.
- Muszę
przyznać, Sarah, że twoja ciamajdowatość jest odwrotnie proporcjonalna do
umiejętności kulinarnych. Ta pieczeń jest dużo lepsza niż rok temu. Będziesz
musiała dać mi na nią przepis – powiedziała babcia. Gmerała widelcem w kawałku
mięsa, jakby usilnie próbowała doszukać się w nim czegoś niepokojącego.
- Nie
widzę w tym sensu – odparła mama, po czym upiła spory łyk czerwonego wina. –
Przecież i tak nie potrafisz gotować, więc na co pójdą moje starania?
- Mam
jeszcze sporo czasu, żeby się nauczyć – burknęła Leila.
-
Niebawem kończysz siedemdziesiąt lat, gdyby było ci pisane dumne dzierżenie
patelni i rondla, już dawno byś to robiła.
Kobiety
wpatrywały się w siebie rozgniewanym spojrzeniem. Obie uśmiechały się przyjaźnie,
lecz w myślach zapewne obmyślały makabryczne plany pozbycia się rywalki. W
całym pomieszczeniu roznosiła się chęć mordu, która była niemalże namacalna. Po
dokładniejszym przyjrzeniu się, dało radę dostrzec zmaterializowaną złość w
dwóch różnych postaciach. Istota usytułowana za mamą była przeraźliwie wysoka –
musiała się schylić, aby głową nie dosięgnąć sufitu – ponadto prezentowała
posturę godną kościotrupa. Nie miała żadnych kształtów, stanowiła zwykły, wąski
prostokąt z kończynami przypominającymi kopyta. Z jej zamkniętej paszczy
wystawały długie, cienkie kły. Na niektórych nabite zostały niewielkie kawałki
mięsa bądź czegoś bliżej nieokreślonego. Oczodoły wręcz porażały czerwienią i
ciągłe patrzenie na nie przyprawiało o ból. Zaś kreatura stojąca za babcią była
niewiele wyższa od samej staruszki, za to sporo szersza. Nie posiadała rąk, a
jedynie liczne macki zwieńczające jej przysadzistą budowę. Obślizgłe odnóża
wiły się wokół bestii i aż bałam się wiedzieć, do jakiej długości potrafiły się
rozciągnąć. Istota nie miała twarzy tylko sporej wielkości otwór na środku
lica, z którego co rusz buchał złotawy płomień. Zapewne potwór nie rozgryzał
swojej ofiary na strzępy, a połykał w całości.
Potrząsnęłam głową, próbując wyzbyć się odrażających wyobrażeń.
Wewnętrznymi stronami nadgarstków przetarłam oczy, po czym ponownie zerknęłam
na kobiety. W dalszym ciągu prowadziły walkę na spojrzenia i zdawało się, iż
żadna nie zamierzała odpuścić. Najważniejsze jednak, że za nimi nie dostrzegłam
kreatur.
Spojrzałam
błagalnym wzrokiem na tatę, licząc na jakąkolwiek pomoc od niego. W zaistniałej
sytuacji był jedyną osobą, która mogła i powinna zareagować. Wszakże niemą
walkę prowadziła jego żona oraz matka. Mężczyzna jednak zdawał się nie
dostrzegać problemu i beznamiętnie pałaszował pieczonego indyka, odsuwając na
bok talerza suszone śliwki, których wprost nienawidził. Mój ojciec zawsze
starał się nie wchodzić w paradę dyskutującym osobom. Stanowił niemalże
archetyp bezkonfliktowości. Jednakże czasami miewałam wrażenie, że
najzwyczajniej w świecie tchórzył – i właśnie taką opinię z czystym sumieniem
mogłam ogłosić teraz. Z jednej strony wykazał się inteligencją, albowiem wkroczyłby
pomiędzy młot a kowadło, gdyby próbował uspokoić kobiety. Z drugiej zaś,
przybrał postawę bierną, tym samym nie dając najlepszego przykładu mi oraz
Kevinowi.
Westchnęłam
cierpiętniczo. Skoro nie mogłam polegać na ojcu, postanowiłam osobiście
zażegnać spór. Święto Dziękczynienia powinno spędzać się w pozytywnej
atmosferze, a taka w naszym domu obecnie nie panowała.
-
Zaparzam herbatę, chce ktoś pić? – zagaiłam, wstając od stołu. Wzrok
pozostałych członków rodziny utkwiony został we mnie. Nawet mama z babcią
zaprzestały posyłać sobie nawzajem nienawistnych spojrzeń.
- Zrób
dzbanuszek czarnej, niesłodzonej – odparła Sarah. Kobieta odchrząknęła w
zwiniętą w piąstkę dłoń, po czym zabrała się za konsumowanie indyka. Pokręciłam
głową z bezradności. Te dwie zapewne nigdy się nie polubią. Ponadto sytuacja z
poniedziałku najprawdopodobniej jedynie zaogniła konflikt.
Obiad
zjedliśmy w niemalże absolutnej ciszy. Jedynie odgłosy uderzanych o talerze sztućców
oraz ciche siorbanie przerywały milczenie. Jak zwykle siedziałam na krześle
usytułowanym u szczytu blatu, skąd miałam doskonały widok na domowników. Oczy
wbijali w zastawę stołową i nie wydawało się, aby chcieli to zmienić. Brak
rozmów zawsze mnie krępował, chociaż wśród najbliższych potrafiłam to ukrywać.
Mimo wszystko wolałam, żeby ktoś palnął głupotę, za sprawą której wszyscy
mogliby zanosić się śmiechem.
Złożyliśmy
brudne naczynia do zlewu. Zwartym krokiem udaliśmy się do salonu. Za niespełna
kwadrans miał odbyć się mecz futbolu amerykańskiego. Oglądanie rozgrywek było
czystą formalnością i jedynie tata wypełniał owe zobowiązanie. Reszta czysto
teoretycznie podchodziła do sportu. Zasiadaliśmy wspólnie na kanapie, bo tak
wypadało, ale zazwyczaj każdy zajmował się czymś zgoła odmiennym. Babcia i w
tym roku postanowiła oderwać nas od telewizora. Z gabinetu, który tymczasowo
służył jako jej sypialnia, przyniosła pokaźnych rozmiarów stos starych albumów
ze zdjęciami. Kiedy jeszcze mieszkałam ze staruszką, często zakradałam się na
strych, aby przeglądać czarno-białe, a niekiedy już pożółkłe fotografie. Często
stanowiły one jedyne źródło wiedzy o rodzinie. Właśnie w taki sposób poznałam
dziadków ze strony mamy, którzy zmarli na długo przed moimi narodzinami.
- Tego,
kochani, jeszcze nie widzieliście. Odkopałam swoje pierwsze klasery. – Leila usiadła
pomiędzy mną a Kevinem, układając sobie na kolanach grube skoroszyty. –
Szczerze powiedziawszy, to sama nie wiedziałam, że je mam. – Zaśmiała się
perliście.
Delikatnie
muskała opuszkami palców ciemnobrązową okładkę, jakby obawiając się, że ta
zaraz się rozsypie na małe kawałki. Powoli otworzyła album. Pierwsze zdjęcie
przedstawiało drobną dziewczynkę w sukieneczce do kolan w kwiecisty wzór. Na
jej filigranowej twarzyczce widniało naburmuszenie, które zdradzały napełnione
powietrzem poliki. Oczy miała przymrużone, a długie, gęste rzęsy ocierały się o
skórę. Rączki zaciśnięte w piąstki jedynie utwierdzały w przekonaniu, że
dziecko było rozdrażnione. Przybliżyłam się do fotografii, chcąc rozpoznać
widniejącą na niej osobę. Po dostrzeżeniu licznych piegów nabrałam pewnych podejrzeń,
co do tożsamości malucha. Niewielki pieprzyk na czubku nosa uświadomił mnie, że
miałam rację. Uroczą pięciolatką był nie kto inny jak moja babcia – poczciwa
Leila lubująca się w kupowaniu przeróżnych ciast i ciasteczek, a następnie
wciskająca gościom, że wszystkie wypieki wyszły spod jej rąk.
- Byłam
pięknym dzieciątkiem – westchnęła z nostalgią w głosie staruszka. – Ubolewam
bardzo, że ty, Holly, nie wdałaś się we mnie.
-
Wyglądasz jak zniewieściały transwestyta – burknął nagle Kevin, przyciągając na
siebie zaskoczone spojrzenia pozostałych domowników. Nawet tata oderwał wzrok
od zakrzywionego telewizora.
-
Transwestyta może być zniewieściały? – spytałam retorycznie. Puściłam uwagę
babci mimo uszu. Zdawałam sobie sprawę, iż kobieta chciała mnie sprowokować do
wdania się z nią w dyskusję. Postanowiłam być ponad to, odpuszczając sobie
potyczki słowne.
- Co ty
opowiadasz, wnusiu? Jestem ubrana w sukieneczkę i mam włosy za ramiona. Jak
możesz uważać, że przypominam chłopca?
-
Chłopaka Holly są dłuższe – skwitował, krzyżując ręce na piersi.
W
pierwszej chwili nie zrozumiałam sensu wypowiedzianego przez jedenastolatka
zdania. Tępo wpatrywałam się w znieruchomiałego tatę, mrugając przy tym nazbyt
szybko. Tego momentu obawiałam się od samego początku związku z Duncanem. O ile
wiadomym było, iż mama nie zrobi większych problemów, tak z drugim rodzicem
zapewne pójdzie ciężej. Nie od dziś bowiem wiadomo, że ojcowie zawsze bronią
swoich córek niezależnie od sytuacji, a każdego adoratora traktują gorzej niźli
seryjnego mordercę. Głośno i z trudem przełknęłam ślinę. W gardle nagle wyrosła
sporych rozmiarów gula, kiedy przeszywający wzrok Rona spoczął na mnie. Mocno
zaciskał zęby, napinając mięśnie twarzy. Zazwyczaj ledwo widoczne zmarszczki na
jego czole teraz wyraźnie się pogłębiły. Ściągnięte brwi na spółkę z
przymrużonymi ślepiami jedynie utwierdzały w przekonaniu, że należało uciec z
domu z krzykiem. Albo przynajmniej schować się pod kanapę.
- Chłopaka… Holly? – wydukał. Słychać było, że usilnie starał się nie krzyknąć.
- Chodzi z tym jednym, co mieszka
naprzeciwko. Chyba starszym, a na pewno wyższym – odparł Kevin, unosząc jedną
rękę, jakby chciał urzeczywistnić wielkość Holdena.
- Od
kiedy spotykasz się z Duncanem? – zapytał tata. Kościste palce mocno zaciskał
na szklanej misie wypełnionej do połowy prażoną kukurydzą.
-
Dlaczego się czepiasz, Ron? Przecież lubisz tego chłopca – wtrąciła mama.
Patrzyła na swojego męża wzrokiem pełnym niezrozumienia i dezorientacji.
Zapewne ona także nie wiedziała, gdzie tkwiło źródło nagłego wybuchu gniewu ze
strony mężczyzny.
- Właśnie
przestałem. Och, jak bardzo go nie lubię. – Wstał z kanapy, uprzednio
odkładając popcorn na drewniany, imitujący stoliczek, podłokietnik. – Zamierzam
poważnie z nim porozmawiać. I to niezwłocznie. Patrzcie, właśnie wychodzę. –
Żwawym krokiem skierował się ku drzwiom.
- Synu
mój drogi, co ty za głupoty wyczyniasz? Sam związałeś się z kobietą, której od
samego początku nie trawiłam, a na dodatek masz z nią dwójkę dzieci. Osoba
twojego pokroju nie ma prawa utrudniać związku komukolwiek – skarciła go
babcia. Jasnowłosy zatrzymał się nagle, by wziąć kilka głębszych wdechów. Widać
po nim było, że dokładnie analizował słowa Leily. Zupełnie niepotrzebnie.
Wszyscy znajdujący się w salonie wiedzieli, iż nie sprzeciwi się matce,
albowiem w tej kwestii miała całkowitą rację.
Nienaturalnie
mocno rozszerzonymi oczami wpatrywałam się w szerokie plecy ojca. Powietrze
nabierałam przez rozchylone wargi. Nie zwracałam uwagi na suchość w gardle,
która zapewne w niedługim czasie zacznie niemiłosiernie palić i niewidzialnymi
rękoma popychać w stronę najbliższego pojemnika z wodą. Zamiast tego analizowałam
każdy element, starając się dociec, co tak właściwie miało miejsce. Kiedy
uświadomiłam sobie, że cała złość taty została wywołana przez niewyparzony
jęzor Kevina, nabrałam ochoty w długi i nad wyraz bolesny sposób ukatrupić
brata. Byłoby o jedną gębę do wykarmienia mniej. Lecz gdzieś w podświadomości
dziękowałam jedenastolatkowi za jego wścibskość. Gdyby nie ona, nadal
utrzymywałabym związek z Duncanem w tajemnicy, jakby rozchodziło się co
najmniej o szyfr do sejfu przepełnionego złotem i klejnotami. Pragnienie
podziękowania chłopcu bolało i tak na dobrą sprawę nie widziałam nawet, jak się
go wyzbyć.
- Skoro
już się uspokoiłeś, to usiądź z nami, by pooglądać zdjęcia. – Babcia skinęłam
głową w zapraszającym geście, lecz spotkała się z odmową.
- Pójdę
się przejść – odparł mimochodem, po czym zaczął zakładać odzienie wierzchnie. W
salonie dało się słyszeć jedynie przytłumione szmery, a następnie dźwięk
odbijających się od siebie nawzajem kluczy i trzaśnięcie drzwiami.
- On
chyba nie poszedł do Holdenów, co? – spytał niepewnie Kevin. Najwyraźniej także
nie spodziewał się, że ojciec zareaguje tak gwałtownie.
-
Spokojnie – mruknęła mama, zwracając na siebie uwagę – przewietrzy się i zaraz
wróci. – Odwróciła się w naszą stronę. Na jej twarzy widniał pogodny uśmiech,
choć nie mogła ukryć, że był wymuszony. – Rodzice zawsze trudno znoszą
dorastanie dzieci.
- W tym
muszę się z tobą zgodzić, aczkolwiek bardzo niechętnie – odparła staruszka,
unosząc palec wskazujący, jakby właśnie wpadła na genialny pomysł. – Skoro Ron
zdecydował się nas opuścić, wyłączmy te głośne cholerstwo i zajmijmy się przyjemniejszymi
sprawami. Nie pokazałam wam jeszcze najbardziej wartościowych fotografii.
Oglądanie
starego albumu było niezwykle nostalgiczne. Babcia z promiennym wyrazem twarzy
opowiadała o swoim dzieciństwie oraz pierwszych miłosnych przygodach. Zachowała
zdjęcia wszystkich niespełnionych miłości z czasów liceum oraz studiów.
Namiętnie opowiadała o wspólnych kempingach ze znajomymi, a w jej oczach
pojawiły się łzy wzruszenia. Magiczne chwile co rusz przerywał Kevin, aby
wtrącić mało wartościowy komentarz. Gdyby nie dzieląca nas odległość, już dawno
dałabym mu porządnego kuksańca. W przeciwieństwie do mnie mamę oraz Leilę
bawiły spostrzeżenia chłopca oraz uwagi o staromodnych strojach, w jakich
prezentowali się bohaterowie fotografii. Irytowałam się niezmiernie, albowiem
chciałam dowiedzieć się o młodzieńczych latach babci.
Na
ostatniej stronie widniała podobizna dwójki młodych mężczyzn. Byli niemalże
identyczni – różniły ich jedynie fryzury. Stojący po prawej stronie miał długie
włosy, które w artystyczny nieład układał porywisty wiatr. Drugi natomiast posiadał
dużo krótsze kosmyki, starannie zaczesane do tyłu. Od razu rozpoznałam w nim tatę.
Nigdy nie lubił, kiedy włosy wlatywały mu do oczu, co odróżniało go od
bliźniaczego brata.
- To będzie
już siedem lat, jak Blase wyjechał do Japonii – westchnęła staruszka. Przetarła
twarz dłonią, jakby w geście zmęczenia. Wszyscy wiedzieli, że trudno było jej
pogodzić się z rozstaniem z synem, a zdawkowe maile, jakie otrzymywała nie
napawały radością. Wujek raczej nie zamierzał wrócić do Stanów i dobitnie
ogłosił to w zeszłym roku, gdy założył własną firmę. Nie odwiedzał rodziny
nawet podczas świąt, czy też urodzin. Zdawać by się mogło, iż usilnie próbował
zatrzeć za sobą wszelkie ślady obecności, raniąc przy tym najbliższych. Nigdy
nie mogłam zrozumieć jego decyzji. W Ameryce osiągnąłby tyle, co za oceanem, a
może nawet i więcej. Wszakże nie musiał zaczynać tutaj od zera. Najwidoczniej
miał swoje pobudki, którymi uparcie się kierował i nie chciał ich zdradzać
komukolwiek.
♥
Szkoła
świeciła pustkami, chociaż z oddali niosły się głośne krzyki oraz pisk podeszw
brutalnie zajeżdżanych o podłogę. Pomimo dnia wolnego, na sali gimnastycznej
właśnie odbywał się zażarty mecz koszykówki – ostatni podczas eliminacji do
mistrzostw stanu. Drużyna ze Stoney Bay High School już mogła cieszyć się
pewnym awansem, bowiem wygrali wszystkie trzy poprzednie rozgrywki. Dzisiejsze
spotkanie miało jedynie na celu umocnienie pozycji w rankingu i pokazanie
rywalom, kto posiadał największe szanse na zajęcie pierwszego miejsca.
Westchnęłam cierpiętniczo na samą myśl, że za niedługi czas mnie także czekał
bój o dotarcie do ćwierćfinałów. Jednakże z tą różnicą, że my musiałyśmy wyjść
z niego zwycięsko, jeżeli chciałyśmy dalej powalczyć o główną nagrodę.
Niepostrzeżenie wślizgnęłam się na halę sportową i zajęłam miejsce w
ostatnim rzędzie trybun, gdzie nie było żywej duszy. Kibiców zebrało się
niewielu, a wszyscy rozsiedli się na dolnych ławkach, skąd najlepiej widać
boisko. Nie chciałam rozpraszać Duncana. Według początkowych planów miał po
mnie przyjechać zaraz po meczu, jednak bezczynne siedzenie w domu strasznie
doskwierało. Rodzice wraz z babcią wybrali się na zakupy do centrum handlowego
niespełna godzinę temu z myślą o załapaniu się na największe promocje. Czarny
Piątek zdecydowanie stanowił apogeum szaleństwa oraz rozrzutności, które nie
omijało nikogo. Nawet ja zostałam nim kopnięta. Od samego rana głowiłam się nad
odpowiednim prezentem gwiazdkowym dla Holdena. Żywiłam nadzieję, iż wspólne
wyjście na miasto pomoże mi w wyborze.
Oparłam
głowę na dłoni, beznamiętnym wzrokiem wpatrując się w popękany ekran telefonu.
Przeglądałam strony internetowych butików w poszukiwaniu sukienki na szkolny
bal. Co prawda jeszcze nie zostało oficjalnie powiedziane, kiedy owe wydarzenie
nadejdzie, lecz cała szkoła już od kilku dni huczała od nadmiaru plotek.
Ostatni wypad do galerii wraz z Raven i Rosaline nauczył mnie, że kupowanie
ciuchów online stanowiło najlepsze rozwiązanie. Nie pisałam się na kolejne
tortury, zwłaszcza, że starałam się możliwie jak najbardziej ochłodzić kontakty
z białowłosą. Jej brudne gierki względem Lysandra dobitnie uświadomiły moją
osobę, że nie była to dziewczyna zasługująca na bezwzględne zaufanie. Owszem,
tolerowałam ją i ze wszystkich sił starałam się nie dać do zrozumienia, jakie
miałam o niej zdanie, lecz to wszystko robiłam z myślą o Black. Ta dwójka
została przyjaciółkami na długo przed moim pojawieniem się w Crystal Hills i
nie mogłam bezcześcić tej relacji.
Nagle
rozbrzmiał donośny dźwięk gwizdka, a zaraz zawtórowały mu wesołe krzyki.
Uniosłam spojrzenie znad urządzenia. Najpierw popatrzyłam na boisko, gdzie
uczniowie ubrani w czarne stroje stali w ciasnym kółku, śmiejąc się oraz
poklepując po plecach. Ich przeciwnicy schodzili z parkietu powłócząc nogami.
Następnie zerknęłam na dużą, cyfrową tablicę punktową. Gospodarze wygrali mecz
z ponad dwudziestopunktową przewagą. Zagwizdałam cicho pod nosem z uznaniem.
Nie spodziewałam się, że reprezentanci naszej szkoły potrafią aż tak dobrze
grać.
Równie
dobrze mogli po prostu trafić na słabeuszy.
Zgarnęłam
czarny szalik, który do tej pory leżał obok na ławce i niespiesznym krokiem
poczęłam schodzić na dół. Zatrzymałam się na dłuższą chwilę przy drzwiach,
przepuszczając w przejściu nieliczną grupę zagorzałych kibiców. Mignęła mi
przed oczami rozweselona twarz właściciela jedynej pizzerii w mieście. Klientów
z pewnością było mało, bo większa część mieszkańców już dawno ulotniła się z
domów i udała na zakupy, więc mężczyzna znalazł trochę wolnego czasu, aby
wesprzeć swoją ulubioną drużynę.
Cały
zespół skierował się do szatni, a ja, nie widząc sensu w dalszym sterczeniu
przy dwuskrzydłowych wrotach, wyszłam na korytarz. Usiadłam na ławce obok
pokoju wuefistów. Wyciągnęłam nogi przed siebie i skrzyżowałam je w kostkach.
Spodziewałam się, że chłopacy nieprędko opuszczą przebieralnię, więc powróciłam
do przeglądania asortymentu internetowego sklepu. Nienawidziłam sukienek, ale
byłam świadoma, iż na bal nie mogłam udać się w spodniach. Elegancka kiecka
stanowiła niemalże wymóg.
- Holly?
Co ty tutaj robisz? – Usłyszałam męski głos przepełniony zaskoczeniem. Drgnęłam
wystraszona, jakbym właśnie została przyłapana na dokonywaniu aktu wandalizmu.
Uniosłam rozszerzone ze strachu oczy na trenera Koslowa. – Przyszłaś dopingować
kolegów? – zapytał z tajemniczym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy.
Nauczyciel wychowania fizycznego był mężczyzną w średnim wieku o
ciemnych włosach i piwnych oczach. Sprawiał wrażenie zadowolonego z życia
człowieka – cały czas promieniował pozytywną energią i tracił ją wyłącznie w
ekstremalnych przypadkach. Troszczył się o swoich uczniów, jakby byli jego
dziećmi. Jak na dobrego ojca przystało, potrafił pochwalić, ale także i zganić
oraz zmotywować do działania. Nienawidził lenistwa, a każdy przejaw dawania z
siebie mniej niźli było się w stanie surowo karał. Należał do grona tych
belfrów, z którymi nijak dało się pójść na kompromis. Wymagał wiele, ale zawsze
obdarowywał przekonaniem, że robił to nie dla własnych korzyści, lecz z myślą o
wychowanku. Zdobył sympatię licealistów, a zwłaszcza dziewcząt. Z jakiejkolwiek
strony na niego nie spojrzeć, prezentował się nad wyraz dobrze i jedynie złota
obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni odpychała namolne nastolatki oraz młodsze
wiekiem nauczycielki. Ponadto do niedawna grał w lidze NBA. Według szkolnych
plotek dyrektorka Shermansky starała się go zatrudnić jeszcze przed otwarciem
placówki edukacyjnej.
- W sumie
to nie. Umówiłam się z Duncanem – odparłam, pukając paznokciami w kształcie
migdałków o limonkową obudowę telefonu.
- Ale
musisz przyznać, że zagrał rewelacyjnie. – Skrzyżował ręce na szerokiej piersi.
-
Dotarłam dopiero pod koniec, więc zbyt wiele nie widziałam – mruknęłam. Tak na
dobrą sprawę, to bladego pojęcia nie miałam, kto w ogóle został wpuszczony na
boisko w ostatnich minutach meczu, lecz tego pan Koslow nie musiał wiedzieć.
- Och,
wielka szkoda – stwierdził. Zmierzwił palcami ciemne włosy. – Ale powinnaś
Holdenowi gorąco pogratulować. – Puścił mi oczko, po czym zniknął za drzwiami
pokoju wuefistów.
Zamrugałam
pospiesznie oczami, w dalszym ciągu wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze
przed sekundą stał mężczyzna. Niezbyt zrozumiałam, co miał na myśli.
Rozchodziło się o zwykłe powinszowanie, czy może raczej o coś dosadniejszego i
przyjemniejszego?
Kliknęłam
językiem o podniebienie, chowając rozpaloną twarz w dłoniach. Nauczyciel
zdecydowanie nie powinien posługiwać się takimi dwuznacznościami.
Z
drugiego końca korytarza dobiegły głośne rozmowy przeplatane wesołymi podśpiewkami.
Spośród rozentuzjazmowanej gromadki niemalże natychmiast wyłapałam wysoką
sylwetkę Duncana. Zamykał pochód, kręcąc ostentacyjnie na palcu kluczykiem od
szatni. Zawsze tak robił, jakby ów przedmiot właśnie w tym celu został
stworzony, a otwieranie nim drzwi to jedynie dodatkowy efekt, który nie był
zamierzony. Zerwałam się na równe nogi, w pośpiechu wyłączając Internet oraz
chowając komórkę do kieszeni kurtki. Cała drużyna się zatrzymała, jakby widok
mojej osoby wprawił koszykarzy co najmniej w stan zdumienia. Zaśmiałam się pod
nosem, widząc ich zdziwione wyrazy twarzy. Przed szereg wyszedł starszy z braci
Holdenów. Jak zwykle blade wargi miał rozciągnięte w kpiarskim uśmieszku, a
czarne oczy nie wyrażały choćby najdrobniejszego cienia emocji.
- O, pofatygowałaś się po mnie? – zagaił,
podchodząc bliżej.
- No –
rzuciłam, bujając się na pietach w przód i w tył. Palce splotłam za plecami.
Czekałam aż chłopak znajdzie się naprzeciw, a kiedy to zrobił, stanęłam na
palcach i złożyłam na jego ustach krótki pocałunek.
Duncan
ułożył dłoń na mojej talii, zbliżając nas do siebie. Odwrócił się twarzą do
kolegów z zespołu. Rzucił niedbale kluczyk od szatni. Corey ledwo złapał
przedmiot, nadal wpatrując się w naszą dwójkę z wymalowanym na licu zdziwieniem.
-
Oddajcie go Koslowowi – polecił brunet, po czym oboje ruszyliśmy opustoszałym
korytarzem w kierunku wyjścia ze szkoły.
-
Najpierw coś przekąsimy, czy od razu ruszamy na zakupy? – spytałam, kiedy
znajdowaliśmy się już na dziedzińcu.
- Jedziemy do Bostonu – odparł machinalnie.
Zatrzymałam się gwałtownie, strącając ramię chłopaka. Ten spojrzał na
mnie zaskoczony niespodziewaną reakcją. Ze świstem wciągnęłam powietrze przez
nos, a dłonie mocno zacisnęłam w piąstki. Paznokcie boleśnie wbijały się w
skórę, lecz nie zwracałam na to większej uwagi. Rozszerzonymi z niedowierzenia
oraz domieszką strachu oczami gapiłam się na Holdena. Zachodziłam w głowę, kto
mógł podsunąć mu równie szatański pomysł. Wiązałam z tym miastem nieprzyjemne wspomnienia
i zupełnie mi wystarczyło, że musiałam je odwiedzać z powodu cotygodniowych
wizyt u psychologa. Naprawdę nie potrzebowałam częściej mijać tych samych
uliczek, po których kręciły się zawsze jednakowe osoby, przyprawiające mnie o
chęć wypłakania gorzkich łez. Nagminnie obserwowałam zza przyciemnianej szyby
auta roześmiane twarze wrogów, mrużąc przy tym z zazdrości oczy. Zawsze wówczas
myślałam, dlaczego ja nie mogłam cieszyć się każdym dniem jak oni.
-
Zwariowałeś – skwitowałam. – Nie jadę tam – oznajmiłam ostrym tonem, tupiąc
przy okazji nogą niczym rozkapryszony bachor.
- Ale
Holly…
- Nie ma
żadnego ale. Nie chcę tam być,
rozumiesz? – uniosłam głos, chociaż nie był to czyn zamierzony. Prychnęłam pod
nosem z udawanym rozbawieniem. Stanowczym krokiem ruszyłam w stronę głównej
bramy, nawet nie myśląc o odwróceniu się. Nie czułam złości względem Duncana –
raczej przerażała mnie wizja spotkania na mieście byłych znajomych ze szkolnej ławki. W Czarny Piątek wszyscy opuszczali
swoje domostwa i wybierali się na zakupy, toteż szanse na zetknięcie się z nimi
były niesamowicie wysokie.
Wyszłam z
terenu liceum. Słyszałam nawoływania bruneta, jednakże nie zwracałam na nie
większej uwagi. Na złamanie karku parłam do przodu, nie fatygując się nawet
omijaniem kałuży. Z impetem rozchlapywałam wodę na siebie oraz wszystko
dookoła.
- Kurwa,
ile można cię wołać? – warknął niemalże wprost do mojego ucha. Stanowczym
ruchem złapał mnie za ramię, odwracając w swoją stronę. Był zły. Gniewnie
ściągnął brwi, a blade usta zacisnął w wąską kreskę. Pomimo roztaczającej się
wokół niego aury wściekłości nie podkuliłam ogona. Zawsze aprobowałam decyzje
Holdena, lecz ta mi zagrażała. Zachowałam jeszcze resztki instynktu
samozachowawczego, aby wychwycić niebezpieczeństwo i próbować wszelkimi
możliwymi sposobami go uniknąć.
- Nie
pojadę do Bostonu – zastrzegłam.
- Aleś ty
uparta – westchnął, kręcąc głową ze zrezygnowaniem.
-
Duncana, ja po prostu…
- W
porządku. – Wszystkie chęci bojowe u obojga opadły niczym za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki. Byłam zaskoczona zachowaniem Duncana. Jeszcze nigdy
podczas trwania naszej kilkumiesięcznej znajomości nie poszedł komuś na rękę. –
Zabieram cię na sushi, a później obadamy zawsze jednakowy asortyment naszej
kochanej galerii.
Przez
dłuższą chwilę wpatrywałam się w chłopaka z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Naprawdę nie rozumiałam jego nagłej zmiany zdania. Wręcz emanował upartością i
nikt nie posiadał tak ogromnej mocy, aby zmusić go do kompromisu. Albo miałam
duży wpływ na Holdena, albo jeszcze przed moim dotarciem na salę gimnastyczną
porządnie dostał piłką do koszykówki w głowę. Znając chłopaka, zdecydowanie
obstawiałam drugą opcję.
- Na
odwrót – mruknęłam, mrużąc oczy, jakbym chciała wkraść się do umysłu bruneta i
wyciągnąć odpowiedzi na wszystkie nurtujące pytania.
- Hę? –
wydał z siebie nieartykułowane dźwięk.
- Pierw
zakupy, potem jedzenie.
- Jak
rozkażesz, królowo. – Delikatnie skinął głową, po czym pociągnął mnie w
przeciwnym kierunku do tego, w którym jeszcze niedawno zmierzałam.
Na
szkolnym parkingu, poza samochodem Duncana, stały jeszcze trzy pojazdy. W
jednym z nich rozpoznałam zdecydowanie nazbyt wysoki nabytek Toby’ego.
Zdziwiłam się, że pozostali członkowie drużyny jeszcze nie dotarli. Mury liceum
powinni opuścić już dawno, zważywszy na to, iż mieli do oddania nauczycielowi
wychowania fizycznego jedynie klucz.
Holden wrzucił
czarną, obszerną torbę z logiem popularnej sportowej marki na tylną kanapę.
Zajęliśmy miejsca na przodzie i szybko wyjechaliśmy z zabetonowanego placu.
Ulice nie były zatłoczone, podobnie zresztą jak chodniki. Sporadycznie
mijaliśmy pojedyncze osoby, w znacznej większości wyprowadzające swoich
czworonożnych pupili na spacer. Opustoszałe miasto zazwyczaj oznaczało dwie
rzeczy: wybuch epidemii niezidentyfikowanej choroby, która zdziesiątkowała
ludzkość, a jedynie przebywające w szkołach garstki osobników przetrwały
pierwszą falę zarazy albo stłoczenie się wszystkich mieszkańców w jednym
miejscu. Biorąc pod uwagę dzień, jaki dzisiaj mieliśmy, ponownie obstawiałam
drugi wariant. Nieszczególnie się więc zdziwiłam, kiedy dojechaliśmy pod
galerię. Auta tłoczyły się, jakby właśnie odbywała się wystawa motoryzacji
wszelkich marek albo giełda samochodów używanych. A to tylko Czarny Piątek –
dzień, w którym Amerykanie wariowali z powodu licznych promocji i z czystej
chęci zaoszczędzenia kilku dolarów już miesiąc wcześniej obładowywali wózki
świątecznymi prezentami.
- Obawiam
się, że nie znajdziemy miejsca – mruknął Duncan, rozglądając się na wszystkie
strony. Ja natomiast miałam wzrok utkwiony w bocznej szybie i jedynie udawałam
pomocną. Minęliśmy kilka wolnych przestrzeni, lecz usilnie tłumaczyłam sobie w
duchu, iż tam ukochany Lexus Holdena by się nie zmieścił. Aczkolwiek w
rzeczywistości moje czyny wcale nie były uwarunkowane troską o samochód, lecz o
własną dupę. Naprawdę nie chciałam wchodzić do centrum handlowego, niemalże
pękającego w szwach od nadmiaru ludzi.
Nagle
pojazd gwałtownie zahamował. Głową zarzuciłam do przodu, by za sekundę uderzyć
nią w oparcie fotela. Karcącym wzrokiem spojrzałam na bruneta. Ten natomiast
uparcie wpatrywał się w widok na zewnątrz. Mocno zaciskał palce na kierownicy,
a usta rozciągnął w okropnym grymasie zwiastującym kłopoty. Chłopak zawsze
upodabniał się do psychopatycznego mordercy, kiedy tworzył w mózgu przebiegły
plan, mający na celu wmanewrowanie kogoś w największe gówno, jakie tylko można
było sobie wyobrazić. Duncan Holden bez wątpienia stanowił idealny przykład
szaleńca z sąsiedztwa, o którym niegłupim pomysłem byłoby nakręcenie niezwykle
makabrycznego i mrożącego krew w żyłam filmu grozy.
-
Spieprzaj stąd, fiucie, to moje miejsce – rzucił prześmiewczym tonem.
Odruchowo
skierowałam wzrok na ten sam punkt co chłopak. Kilka metrów przed nami
zatrzymał się drugi samochód. Pomiędzy pojazdami, niczym uwielbiany przez wszystkich
garniec wypełniony złotem stojący na końcu tęczy, o którym od niepamiętnych
czasów krążyły legendy, widniała wolna przestrzeń oddzielona od reszty świata
trzema białymi liniami. Brunet docisnął gaz, a Lexus zawarczał głośno, jakby
chciał odstraszyć konkurenta.
Szatan i jego piekielny powóz.
Zaśmiałam
się pod nosem na owe skojarzenie, bo nie dało się ukryć, iż zaistniała sytuacja
prezentowała się nad wyraz groteskowo. Raptownie Duncan podjechał do przodu, a
za sekundę skręcił w lewo. Zasłoniłam dłońmi oczy. Obawiałam się, że nie
zahamuje w porę i uderzy w pojazd stojący naprzeciwko. Który to już raz z kolei
plułam sobie w brodę za ignorowanie postanowień i ponowne godzenie się na
wspólną przejażdżkę z Holdenem?
Kiedy ryk
silnika ucichł, niepewnie uniosłam powieki. Z samochodu zaparkowanego przed
nami przywitał mnie pogodnie niewielkich rozmiarów człowieczek, będący
odświeżaczem powietrza. Machał na powitanie niezgrabną rączką, a pulchna buzia
promieniała radością. Głośno przełknęłam ślinę, po czym odpięłam pasy i
wysiadłam. Przy otwieraniu drzwi starałam się nie zarysować auta stojącego
obok, co mała odległość skutecznie utrudniała.
- No
popatrz, zatrzymaliśmy się całkiem blisko wejścia – słusznie zauważył brunet.
Mruknęłam jedynie w odpowiedzi, nie bardzo zaskoczona wątpliwą
spostrzegawczością Duncana. Wprost uwielbiał stwierdzać fakty oczywiste dla
wszystkich wokół.
Splótł
nasze palce w żelaznym uścisku. Szedł pierwszy, a ja krok za nim, ciągnięta za
rękę. Lawirowaliśmy pomiędzy pojazdami niestrudzeni. Do przejścia mieliśmy co
prawda niespełna połowę parkingu, lecz ciasno ustawione maszyny przeszkadzały w
marszu. Holden ciężko stąpał glanami po asfalcie. Wtórowałam mu wygłuszonym
stukotem grubych, kilkucentymetrowych obcasów czarnych botek.
Galeria
była jeszcze bardziej zatłoczona, niż się tego spodziewałam. Ludzie przepychali
się między sobą i zdawać by się mogło, że każdy szedł w innym kierunku, choć
żywa masa płynnie się poruszała. Z lotu ptaka zapewne przypominaliby pracowite
mrówki, znoszące do piaskowego kopca jedzenie. Przez moment tkwiliśmy
nieruchomo przy automatycznych drzwiach, bezmyślnie wgapiając się w
wszędobylskie istoty. Duncan jeszcze wzmocnił uścisk, na co zareagowałam cichym
syknięciem. Miał cholernie dużo siły i pewnie bez większego wysiłku mógłby
połamać mi kości. Zaczął przeć na przód, prowadząc mnie za sobą. Górował nad
innymi wzrostem, toteż widział, którędy należało się kierować, aby dotrzeć do
ruchomych schodów. Ja dostrzegałam jedynie ramiona stłoczonych ludzi. Powoli
zaczynałam dostawać uderzeń gorąca. W głowie niemiłosiernie pulsowało, jakby
serce zamieniło się miejscami z mózgiem. Chcąc jeszcze bardziej podkreślić, iż
nie powinno mnie tu być, mój żołądek począł wykręcać się na wszystkie strony, pobudzając
do ruchu swoją zawartość. Czułam mdłości, a każdy dotyk i szturchnięcie obcej
osoby jedynie potęgowało dyskomfort. Zawsze obawiałam się tłumów. Od kiedy
pamięcią sięgałam, największy lęk wzbudzali we mnie starsi mężczyźni. Nawet
przypadkowe muśnięcie, trwające nie więcej niż ułamek sekundy, sprawiało, że
zaczynałam się trząść z obrzydzenia. Gdyby nie silna dłoń zaciskająca się na
mojej – sporo mniejszej – już dawno wpadłabym w panikę i rozpaczliwie
poszukiwałabym wyjścia z centrum handlowego. Obecność Duncana pozwalała na
dalsze przepychanie się przez rozentuzjazmowanych klientów oraz napawała
przeświadczeniem o bezpieczeństwie.
Dopchaliśmy
się do ruchomych schodów. Poręcze otoczone zostały grubymi łańcuchami
wykonanymi ze sztucznych igieł, do których poprzyczepiane były srebrne,
błękitne i fioletowe bombki uprzednio obtoczone w brokacie. Święta na dobre
zawitały do galerii, chociaż do Bożego Narodzenia pozostał jeszcze miesiąc. Nie
dało się ukryć, że atmosfera przestała odgrywać pierwszoplanową rolę, ustępując
miejsca interesowi oraz chęci wzbogacenia się. Niegdyś po upragniony prezent
ciągnęło się rodziców do sklepu dzień przed Wigilią – teraz wszystko stało się
komercyjne, a nawet biała broda marnego przebierańca nie prezentowała się
równie dobrze jak za dawnych czasów.
-
Najpierw obejrzymy gry, co? – zaproponował Holden. Nachylił się nade mną, ale i
tak musiał podnieść głos, żebym cokolwiek usłyszała. Kiwnęłam głową na
potwierdzenie. Nie miałam pomysłu na prezent dla chłopaka, a samej paczki papierosów
głupio byłoby mu wręczyć. Wspólne przeglądanie nowych produkcji na komputer
bądź konsolę powinno pomóc w dokonaniu odpowiedniego wyboru.
Z
przerażeniem wymalowanym na twarzy patrzyłam, jak szybko docieraliśmy na górną
kondygnację. Jedynie na stopniach mogłam cieszyć się odrobiną przestrzeni
osobistej. Docierając na piętro, starałam się nabrać w płuca możliwie jak
najwięcej powietrza. Tłoczenie się w ludzkiej masie miało to do siebie, że wraz
z upierdliwym dotykiem dostawało się w gratisie smród walący wprost do nozdrzy.
Że też nie mogłam nabawić się kataru. Zatkany nos z pewnością pomógłby
przetrwać ciężkie chwile pełne potu i resztek jedzenia.
W sklepie
z AGD panował jeszcze większy chaos niż w pozostałej części centrum handlowego.
Kupujący lawirowali między półkami, pchając przed sobą wózki wypełnione różnego
rodzaju sprzętami. Najczęściej upychali do nich wielkie kartonowe pudła
zawierające w sobie telewizory. Kolejka przy kasach zakręcała w głąb magazynu i
zapewne kończyła się dopiero na jego końcu. Wzdrygnęło mnie na samą myśl, że
przyjdzie nam tkwić w tym obrzydliwie długim ogonku. W duchu żywiłam nadzieję,
iż Holden nie zdecyduje się na zakupy w tym sklepie, a jedynie obejrzymy
towary, póki nie wszystko zniknęło z regałów.
Najpierw,
jak zostało wcześniej ustalone, udaliśmy się do działu z grami. Chwilowo nie
było tam nikogo poza dwoma pracownikami starającymi się możliwie jak
najszybciej zasklepić ubytki w asortymencie. Duncan wertował wzrokiem
plastikowe pudełka. Jego mina z każdą sekundą stawała się coraz bardziej
niezadowolona. Jakby dostępne produkcje zradzały w nim irytację. Nie mogłam
zaprzeczyć, że taki obrót sprawy mi służył. Chłopak zniechęci się do dalszych
prób znalezienia interesującej gierki, a tym samym szybciej opuścimy market ze
sprzętem elektronicznym. Uśmiechałam się przebiegle pod nosem, jednak dobry
humor poszedł w zapomnienie, kiedy brunet sięgnął po jakiś produkt. Z
niedowierzeniem patrzyłam, jak bacznie oglądał okładkę, by następnie przeczytać
krótką prezentację widniejącą na tyle opakowania.
- Nie, to
też nie jest odpowiednie – mruknął, odkładając grę na półkę.
- A czego
w ogóle poszukujesz? – zapytałam z udawanym zainteresowaniem.
-
Szczerze? – Spojrzał na mnie znudzonym wzrokiem. – Sam nie wiem.
- A to
niby kobiety są niezdecydowane – żachnęłam się.
- Gdybyś
stała na moim miejscu, zagarnęłabyś pół koszyka i przyleciała do mnie z miną
zbitego psiaka, mówiąc: Pomóż, bo sama
nie potrafię wybrać. – Nieudolnie udawał piskliwy głosik małej dziewczynki.
Skrzyżowałam ręce pod biustem, patrząc na niego wymownym spojrzeniem. – No co?
To najbardziej prawdopodobna opcja.
- Skoro
masz taki ogląd na sytuację, wychodzimy – fuknęłam, udając obrażoną. Odwróciłam
się na pięcie z zamiarem odejścia, lecz zatrzymał mnie głos Duncana.
- Czekaj,
muszę kupić prezent ojcu.
- No
chyba sobie kpisz? Naprawdę zamierzasz sterczeć w tej szatańskiej kolejce?
- Jakbym
posiadał możliwość wyboru – warknął.
Wyminął
pospiesznie moją osobę, po czym skierował się w stronę działu z telefonami oraz
tabletami. Westchnęłam cierpiętniczo, kręcąc przy tym zrezygnowana głową. Nie
rozumiałam własnych decyzji. Dlaczego wolałam wspomóc Holdena w wyborze
upominków dla rodziców, niż siedzieć przed telewizorem pierwszej klasy z miską
popcornu w rękach? Nawet masochistyczną naturą nie mogłam tego wytłumaczyć.
Powłócząc
nogami ruszyłam za chłopakiem. Przedarłam się przez kolejkę, z niebywałą wręcz
cierpliwością wysłuchując obelżywych wyzwisk pod swoim adresem. Posłałam
zbulwersowanej staruszce karcące spojrzenie, za co zostałam ofukana jej
wyrafinowanym słownictwem. Jeżeli tak miała wyglądać magia świąt, to ja
wypisuję się z tego gówna.
Duncan
zatrzymał się przy gablotce z urządzeniami przeróżnej wielkości,
wyprodukowanymi przez mniej bądź bardziej znane firmy. Przyglądał się wybitnym
dziełom postępu technologicznego ze znacznie lepiej widocznym na twarzy
entuzjazmem niźli podczas oglądania gier.
- W czymś
mogę pomóc? – Dobiegło mnie uprzejme zapytanie. Zerknęłam na mężczyznę w
średnim wieku ubranego w czarne spodnie od garnituru oraz żółtą koszulę.
- Który
pan poleca? – spytał Holden, wskazując kciukiem na tablety.
Sprzedawca
stanął bliżej wystawy. W ciągu krótkiej chwili omiótł spojrzeniem małych,
nienaturalnie głęboko osadzonych w czaszce oczu, asortyment, po czym zaśmiał
się pod nosem. Ponownie uniósł wzrok na bruneta, a jego mina wskazywała, że
dzięki tym krótkim obserwacjom dowiedział się wszystkiego o urządzeniach
dostępnych w sprzedaży.
-
Osobiście stawiam na Dell. Kupiłbym go, gdybym tylko miał wyższą pensję. –
Zarechotał głośno, zwracając na siebie wzrok innych klientów oraz ekspedienta,
którzy nieopodal rozmawiali na temat telewizorów.
Odruchowo
spojrzałam na gablotkę i wskazany przez mężczyznę tablet. Cena rzeczywiście nie
wyglądała zachęcająco. Za tyle pieniędzy spokojnie mogłam zapełnić połowę
trzydrzwiowej szafy, a pewnie zostałyby jeszcze drobniaki na skarpetki.
Obu
wciągnął wir rozmowy o parametrach i zbędnych pierdołach. Ja natomiast
beznamiętnym wzrokiem wpatrywałam się w telefony. Zachodziłam w głowę, czy
powinnam wykazać się brakiem empatii i naciągnąć rodziców na zakup nowej
komórki. Wszakże w mojej pękł ekran podczas bohaterskiej akcji ratunkowej
Kevina. Na dobrą sprawę nie miałam innego w zapasie, a nawet zwykłe czytanie
wiadomości sprawiało problemy.
- Holly,
idziemy. – Poczułam na swoim ramieniu cudzą dłoń. Drgnęłam przestraszona nagłym
dotykiem. Szeroko otwartymi oczami wpatrywałam się w Duncana. – Zajmiesz
miejsce w kolejce? Ja skoczę tylko z panem na zaplecze.
- W
porządku – mruknęłam niepewnie. Odprowadziłam wzrokiem dwójkę oddalających się
mężczyzn, których sylwetki po chwili zniknęły za regałami.
Ustawiłam
się na końcu ogonka, niemalże dotykając plecami tylnej ściany sklepu. Byłam
skonana samą myślą, ile czasu poświęcę na zakup tego cholernego tabletu. A
powinniśmy najpierw pójść na sushi – przynajmniej nie sterczałabym bezczynnie z
pustym żołądkiem.
Z początku
szeregu dobiegały głośne rozmowy, powoli przeistaczające się w krzyki.
Ustawieni nieopodal mnie ludzie w większości umilkli, a niewielka część
zgromadzonych cicho szeptała między sobą. Zdenerwowane tony żywo ze sobą
dyskutowały. Potyczki słowne trwały w najlepsze, a ja nie byłam w stanie
czegokolwiek usłyszeć. Chociaż szczerze powiedziawszy, nie bardzo interesowałam
się kłótnią dwóch kobiet o miejsce w kolejce. Z drugiej zaś strony nie mogłam
powiedzieć, że mnie także to nie złościło. Osób w sklepie było zdecydowanie
nadto i z pewnością nikt nie potrzebował scysji pomiędzy klientkami, która
jedynie spowolni obsługę przy kasie. Oznaczało to jeszcze więcej czasu
zmarnowanego na bezczynnym tkwieniu w markecie z AGD.
- Już
jestem – zaszczebiotał z udawaną wesołością Duncan. Właśnie podszedł do mnie i
stanowczym ruchem objął w talii. Popatrzyłam na niego spod na wpół
przymkniętych oczu. Czułam się psychicznie wykończona i najmniejszej nawet
ochoty nie miałam na czułości. – O co ta cała szopka? – spytał, ruchem głowy
wskazując na panie w średnim wieku, z niezwykłą wręcz zażyłością drące ze sobą
koty.
-
Trajektoria lotu jednej weszła w kolizję z cyckami drugiej i tak oto powstał
mały wybuch – wymamrotałam wypranym z emocji głosem.
Chłopak
zaśmiał się krótko, co w obecnej sytuacji wyglądało dosyć absurdalnie. Wszyscy
dookoła, poza dwójką kłócących się kobiet, stali we względnej ciszy – jedynie
wysoki na ponad dwa metry brunet o wyrazie twarzy iście szatańskim odważył się
zarechotać, czym ściągnął na siebie zdziwiony wzrok większości zgromadzonych.
Westchnęłam przeciągle, udając, że nie dostrzegłam natarczywych spojrzeń.
Holden po prostu nie potrafił nie zwracać na siebie uwagi. Że też przyszło mi
nawiązywać znajomości z osobami, które całym swoim jestestwem krzyczały, aby
obserwować każdy ich ruch – bez względu czy z podziwem, czy z pogardą. Oni
najzwyczajniej w świecie łaknęli bycia w centrum wydarzeń. Zerknęłam przelotnie
na Duncana, starając się nie zważać na innych. Trzymał w rękach spore pudełko.
-
Naprawdę podarujesz tacie nowy tablet? – zapytałam, chociaż odpowiedź poznałam,
gdy chłopak udał się wraz ze sprzedawcą do magazynu.
- A czemu
by nie? – Posłał mi kąśliwy uśmieszek.
- Mój
cieszy się, gdy w promocyjnej cenie kupię mu dwie książki zamiast jednej. –
Wzruszyłam bezładnie ramionami.
- Aż tak
marne kieszonkowe dostajesz? – prychnął rozbawiony, a w jego głosie nie
wyczułam nawet nutki oszustwa. Dźgnęłam go palcem pomiędzy żebrami, na co
syknął cicho i począł rozmasowywać bolące miejsce. Zmierzwiłam palcami włosy,
biorąc przy tym głębszy wdech. Zdawałam sobie sprawę, iż on tylko czekał, aż
się zdenerwuję. Wówczas zrobię coś głupiego i absolutnie nieprzemyślanego, za
co zechce się odpłacić, gdy tylko najdzie odpowiednia okazja.
-
Wmawiają mi, że to dla dobra rodziny. Jestem skłonna w to uwierzyć – mruknęłam.
Na powrót utkwiłam spojrzenie zielonych oczu w Duncanie. On także na mnie
patrzył, choć w jego ślepiach nie można było dostrzec powagi wymieszanej z
irytacją, a jedynie radość. – A co dasz reszcie familji?
- Mamcia
zażyczyła sobie karnet do SPA, a Castielowi prezent kupują rodzice. Dostanie
nową gitarę, a ja jedynie dorzucę zapasowe struny i może jakąś płytę.
Zamrugałam pospiesznie, analizując każde wypowiedziane przez bruneta
słowo. Zacisnęłam wargi w wąską kreskę. Splotłam palce na podbrzuszu, bawiąc
się kciukami – raz ten u lewej dłoni był na górze, by za chwilę ustąpić miejsca
swojemu prawemu odpowiednikowi.
- My
naprawdę mieszkamy na tym samym osiedlu? – rzuciłam, przekrzywiając głowę na
bok. Holden ponownie zarechotał.
Sprzedawca,
który niedawno nas obsługiwał, podszedł do sprzeczających się klientek. Pomimo
usilnych prób uspokojenia kobiet, żadna z nich nie zamierzała dać za wygraną.
Ekspedient wydawał się być zirytowany, lecz mimo silnych emocji w nim
buzujących zachował kamienną twarz. Praca w sklepie na pewno nie należała do
prostych, a nieschodząca z piedestału dewiza klient – nasz pan jedynie utrudniała owe zajęcie. W ostateczności
obie persony zostały wyproszone. Rzucały niepochlebne epitety pod adresem
personelu, w czym były wyjątkowo zgodne. Nic tak nie łączyło jak wspólny wróg.
Kolejka
ruszała się wyjątkowo powoli. Ludzie mieli ponapychane całe koszyki
asortymentem, więc przeliczenie wszystkiego oraz podpisanie niezbędnych
dokumentów zajmowało mnóstwo czasu. Chyba w osamotnieniu staliśmy wyłącznie z
jednym produktem, co jeszcze bardziej mnie denerwowało. Co rusz wzdychałam
iście męczeńsko, przystępując przy tym z nogi na nogę. Zdążyłam już rozplątać
się z więzów wełnianego czarnego szalika i rozpiąć zimową kurtkę, choć nadal
czułam nieprzyjemny gorąc. Wszędobylski zaduch potęgował dyskomfort.
Odetchnęłam z ulgą, gdy odkryłam, że stało przed nami trzech klientów.
Po prawie godzinnym sterczeniu w ogonku nabrałam nawet ochoty, aby ucałować
granitowy blat, za którym stało kilka kasjerek. Ponadto straciłam cały apetyt i
zamierzałam wyjść z galerii, kiedy Duncan tylko zapłaci należytą kwotę. Byłam
przygotowana błagać go o to.
- O, ta
gra wychodzi za tydzień – rzucił Holden, przerywając panujące od dłuższego
czasu nad naszymi głowami milczenie. Szturchnął mnie łokciem, chociaż w
rzeczywistości niespecjalnie interesowałam się jego zachciankami. Znudzonym
wzrokiem spojrzałam na duży telewizor plazmowy, na którym właśnie wyświetlano
zapowiedź nowej produkcji. – Ale jest możliwość zamówienia przedpremierowego
egzemplarza.
- Na czym
to w ogóle polega? – spytałam niechętnie. Najzwyczajniej w świecie nie
chciałam, aby chłopak poczuł się ignorowany.
- Co?
Zamawianie przed premierą?
- Nie –
westchnęłam, kręcąc głową z niedowierzeniem. – Ta gra. Co trzeba w niej robić?
- Znasz Spore?
- To
klasyka. Równie dobrze mogłabym nie wiedzieć, co to Simsy – warknęłam. Moją wypowiedź nasączyłam większą dawką
kąśliwości niż zamierzałam.
- Więc
wyobraź sobie, że obie polegają mniej więcej na tym samym, ale No Man’s Sky wygląda ładniej.
Kiwnęłam
głową na potwierdzenie. Fabuła owej produkcji nie prezentowała się zbyt oryginalnie.
Chociaż nie mogłam ukryć, iż należałam do ignorantów pod względem gier i rzeczy
z nimi związanych, więc mogłam nie doceniać jej możliwości. Mimo wszystko jedno
musiałam przyznać – grafika rzeczywiście robiła wrażenie.
- Możesz
zamówić dwie? – spytałam. W dalszym ciągu wpatrywałam się w szeroki ekran.
Reklama już się skończyła, lecz coś dziwnego nie pozwalało oderwać wzroku od
telewizora. Zastanawiałam się, czy na pewno dobrze robiłam. W skarbonce nie
brzęczały drobniaki, albowiem trzymałam w niej banknoty o dość wysokich
nominałach, lecz nie byłam przekonana, co do ponownego wydania stu dolarów na
prezent dla Kevina. Z drugiej zaś strony mogłam spróbować porozmawiać z mamą,
aby podzielić tę kwotę na pół – w końcu odciążę rodziców od głowienia się nad
odpowiednim upominkiem dla jedenastolatka.
Nagle
usłyszałam perlisty śmiech. Skamieniałam, zaprzestając nawet oddychania.
Wszędobylski hałas zniknął, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Słyszałam jedynie chichot przyprawiający mnie o gęsią skórkę na ciele oraz nad
wyraz szybkie bicie własnego serca. Oczy rozszerzyłam szeroko ze strachu.
Wewnętrzne strony polików mocno zagryzłam. Niedługo musiałam czekać na
metaliczny posmak w ustach. Bałam się nawet odwrócić, chociaż wiedziałam, kogo zobaczę
przy wejściu do sklepu. Zdecydowanie zbyt długo byłam zmuszana do wysłuchiwania
drwiącego śmiechu tej samej persony. Jeszcze do niedawna jej radość była
wywoływana moją osobą, która cierpiała z powodu ciągłych docinek. Poczułam
piekące pod powiekami łzy. Spodziewałam się, że w nowym mieście zapomnę o
przykrych chwilach, lecz najwidoczniej nie zasługiwałam nawet na odrobinę
spokoju. Piękna brunetka z obsesją na punkcie ozdób do włosów prześladowała
mnie niczym cień o zachodzie słońca. Czy jej pojawienie się w Crystal Hills
było karą za sprzeciw względem Duncana?
♥ ♥ ♥ ♥
Witam,witam i o zdrowie pytam ;) A tak na poważnie to na twojego bloga trafiłam wczoraj i właśnie skończyłam go czytać, co w sumie możesz zauważyć po komemtarzu pod ostatnim postem. Domyślam się, że ów perlisty smiech należy do kogoś z przeszłości naszej bohaterki? Ktoś z Bostonu? Jestem jednak ciekawa co Holly kupi Duncanowi. Podoba mi się twój styl pisania jak i ciekawy charakter wszystkich postaci. Czymś nowym jest cofnięcie czasu ff względem realiów jakie znamy z gry. No cóż jest jeszcze Duncan. Ten chory psychicznie skurczybyk skradł moje serce. Czekam na nexta i pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńWitaj, nowa czytelniczko! \(^.^)/ Cieszę się niezmiernie, że mój blog przypadł Tobie do gustu. No i podziwiam Cię, że dałaś radę w tak krótkim czasie przeczytać tyle rozdziałów. Mnie by się najzwyczajniej w świecie nie chciało. Straszny ze mnie leń. Ale me serduszko właśnie odstawia taniec zwycięstwa, ponieważ polubiłaś Duncana. Wkładam w tę postać wszystkie siły i zawsze staram się, aby wyszła jak najlepiej. Zaryzykuję nawet stwierdzeniem, że jest moim ulubionym bohaterem.
UsuńWątek z właścicielem śmiechu rozwinę później. Naprawdę dużo później. Mam wszystko dokładnie przemyślane w tym temacie i jedynie żywię nadzieję, że o tym planie nie zapomnę. Ale masz rację, persona jest z Bostonu. (^.^)
Wow! Długość super a rozdział jeszcze lepszy :D. Naprawdę świetnie piszesz weny Ci życzę ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że długość rozdziału Ci odpowiada. Mówiąc szczerze, mam nadzieję, że więcej takiego długiego nie napiszę. Trudno było sprawdzać błędy. Mniej więcej w połowie zaczęłam poważnie zastanawiać się, kto będzie na tyle cierpliwy, by całość przeczytać na raz. (-.-)
UsuńA ja mogę stwierdzić , że nawet nie zwracam uwagi na błędy ;). Tak dobrze się czyta , że te błędy są mało ważne ;). Tak się zaczytałam, że nie zwróciłam uwagi kiedy rozdział się skończył ;o
OdpowiedzUsuń