Spis lektur obowiązkowych

piątek, 3 lutego 2017

Jak do tej pory, najdłuższy rozdział. Chyba trochę zbyt długi. (-.-)

Droga (nie) do miłości: Rozdział 45
„Nie brakuje mi ludzi, którzy potrafią wyważać drzwi, ale zawsze przydają mi się tacy, którzy od czasu do czasu wpadną na to, żeby najpierw nacisnąć klamkę.”
~J. Abercrombie

     Po przestronnej jadalnio-kuchni rozniosła się przyjemna woń pieczonego indyka. Dziękczynna potrawa właśnie opuściła gorący piekarnik i z gracją zmierzała na stół. Całe przedpołudnie wyczekiwałam tego momentu. Z niezwykłym zaangażowaniem pomagałam mamie przy sprzątaniu domu oraz przygotowywaniu obiadu, tylko po to, by jak najszybciej móc zasiąść do posiłku. Tego dnia puszczałam w niepamięć wszystkie szkody, jakie poniosłam podczas pobytu babci w naszym domu. Zalane pomieszczenie zostało uprzątnięte, a w powietrzu nie unosił się już smród spalenizny wymieszany z gęstym dymem. Oczywiście nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Rodzice wreszcie się spięli i zamówili fachowca, który naprawił zmywarkę oraz swym wprawionym okiem obejrzał zraszacze, które ostatnim razem zadziałały z niemałym opóźnieniem.
     Nałożyłam na talerz spory plaster mięsa nadziewanego suszonymi śliwkami. Z ogromnym apetytem kroiłam go na mniejsze kawałki i pospiesznie pałaszowałam wraz z pieczonymi ćwiartkami ziemniaków obtoczonych w przyprawach. Rozkoszowałam się każdym kęsem, mając świadomość, że następnym razem zasmakuję równie pysznego indyka dopiero za rok. Mamy nijak nie można było namówić na częstsze przyrządzanie tejże potrawy, chociaż powody jej decyzji nie były znane pozostałym domownikom.
     - Muszę przyznać, Sarah, że twoja ciamajdowatość jest odwrotnie proporcjonalna do umiejętności kulinarnych. Ta pieczeń jest dużo lepsza niż rok temu. Będziesz musiała dać mi na nią przepis – powiedziała babcia. Gmerała widelcem w kawałku mięsa, jakby usilnie próbowała doszukać się w nim czegoś niepokojącego.
     - Nie widzę w tym sensu – odparła mama, po czym upiła spory łyk czerwonego wina. – Przecież i tak nie potrafisz gotować, więc na co pójdą moje starania?
     - Mam jeszcze sporo czasu, żeby się nauczyć – burknęła Leila.
     - Niebawem kończysz siedemdziesiąt lat, gdyby było ci pisane dumne dzierżenie patelni i rondla, już dawno byś to robiła.
     Kobiety wpatrywały się w siebie rozgniewanym spojrzeniem. Obie uśmiechały się przyjaźnie, lecz w myślach zapewne obmyślały makabryczne plany pozbycia się rywalki. W całym pomieszczeniu roznosiła się chęć mordu, która była niemalże namacalna. Po dokładniejszym przyjrzeniu się, dało radę dostrzec zmaterializowaną złość w dwóch różnych postaciach. Istota usytułowana za mamą była przeraźliwie wysoka – musiała się schylić, aby głową nie dosięgnąć sufitu – ponadto prezentowała posturę godną kościotrupa. Nie miała żadnych kształtów, stanowiła zwykły, wąski prostokąt z kończynami przypominającymi kopyta. Z jej zamkniętej paszczy wystawały długie, cienkie kły. Na niektórych nabite zostały niewielkie kawałki mięsa bądź czegoś bliżej nieokreślonego. Oczodoły wręcz porażały czerwienią i ciągłe patrzenie na nie przyprawiało o ból. Zaś kreatura stojąca za babcią była niewiele wyższa od samej staruszki, za to sporo szersza. Nie posiadała rąk, a jedynie liczne macki zwieńczające jej przysadzistą budowę. Obślizgłe odnóża wiły się wokół bestii i aż bałam się wiedzieć, do jakiej długości potrafiły się rozciągnąć. Istota nie miała twarzy tylko sporej wielkości otwór na środku lica, z którego co rusz buchał złotawy płomień. Zapewne potwór nie rozgryzał swojej ofiary na strzępy, a połykał w całości.
     Potrząsnęłam głową, próbując wyzbyć się odrażających wyobrażeń. Wewnętrznymi stronami nadgarstków przetarłam oczy, po czym ponownie zerknęłam na kobiety. W dalszym ciągu prowadziły walkę na spojrzenia i zdawało się, iż żadna nie zamierzała odpuścić. Najważniejsze jednak, że za nimi nie dostrzegłam kreatur.
     Spojrzałam błagalnym wzrokiem na tatę, licząc na jakąkolwiek pomoc od niego. W zaistniałej sytuacji był jedyną osobą, która mogła i powinna zareagować. Wszakże niemą walkę prowadziła jego żona oraz matka. Mężczyzna jednak zdawał się nie dostrzegać problemu i beznamiętnie pałaszował pieczonego indyka, odsuwając na bok talerza suszone śliwki, których wprost nienawidził. Mój ojciec zawsze starał się nie wchodzić w paradę dyskutującym osobom. Stanowił niemalże archetyp bezkonfliktowości. Jednakże czasami miewałam wrażenie, że najzwyczajniej w świecie tchórzył – i właśnie taką opinię z czystym sumieniem mogłam ogłosić teraz. Z jednej strony wykazał się inteligencją, albowiem wkroczyłby pomiędzy młot a kowadło, gdyby próbował uspokoić kobiety. Z drugiej zaś, przybrał postawę bierną, tym samym nie dając najlepszego przykładu mi oraz Kevinowi.
     Westchnęłam cierpiętniczo. Skoro nie mogłam polegać na ojcu, postanowiłam osobiście zażegnać spór. Święto Dziękczynienia powinno spędzać się w pozytywnej atmosferze, a taka w naszym domu obecnie nie panowała.
     - Zaparzam herbatę, chce ktoś pić? – zagaiłam, wstając od stołu. Wzrok pozostałych członków rodziny utkwiony został we mnie. Nawet mama z babcią zaprzestały posyłać sobie nawzajem nienawistnych spojrzeń.
     - Zrób dzbanuszek czarnej, niesłodzonej – odparła Sarah. Kobieta odchrząknęła w zwiniętą w piąstkę dłoń, po czym zabrała się za konsumowanie indyka. Pokręciłam głową z bezradności. Te dwie zapewne nigdy się nie polubią. Ponadto sytuacja z poniedziałku najprawdopodobniej jedynie zaogniła konflikt.
     Obiad zjedliśmy w niemalże absolutnej ciszy. Jedynie odgłosy uderzanych o talerze sztućców oraz ciche siorbanie przerywały milczenie. Jak zwykle siedziałam na krześle usytułowanym u szczytu blatu, skąd miałam doskonały widok na domowników. Oczy wbijali w zastawę stołową i nie wydawało się, aby chcieli to zmienić. Brak rozmów zawsze mnie krępował, chociaż wśród najbliższych potrafiłam to ukrywać. Mimo wszystko wolałam, żeby ktoś palnął głupotę, za sprawą której wszyscy mogliby zanosić się śmiechem.
     Złożyliśmy brudne naczynia do zlewu. Zwartym krokiem udaliśmy się do salonu. Za niespełna kwadrans miał odbyć się mecz futbolu amerykańskiego. Oglądanie rozgrywek było czystą formalnością i jedynie tata wypełniał owe zobowiązanie. Reszta czysto teoretycznie podchodziła do sportu. Zasiadaliśmy wspólnie na kanapie, bo tak wypadało, ale zazwyczaj każdy zajmował się czymś zgoła odmiennym. Babcia i w tym roku postanowiła oderwać nas od telewizora. Z gabinetu, który tymczasowo służył jako jej sypialnia, przyniosła pokaźnych rozmiarów stos starych albumów ze zdjęciami. Kiedy jeszcze mieszkałam ze staruszką, często zakradałam się na strych, aby przeglądać czarno-białe, a niekiedy już pożółkłe fotografie. Często stanowiły one jedyne źródło wiedzy o rodzinie. Właśnie w taki sposób poznałam dziadków ze strony mamy, którzy zmarli na długo przed moimi narodzinami.
     - Tego, kochani, jeszcze nie widzieliście. Odkopałam swoje pierwsze klasery. – Leila usiadła pomiędzy mną a Kevinem, układając sobie na kolanach grube skoroszyty. – Szczerze powiedziawszy, to sama nie wiedziałam, że je mam. – Zaśmiała się perliście.
     Delikatnie muskała opuszkami palców ciemnobrązową okładkę, jakby obawiając się, że ta zaraz się rozsypie na małe kawałki. Powoli otworzyła album. Pierwsze zdjęcie przedstawiało drobną dziewczynkę w sukieneczce do kolan w kwiecisty wzór. Na jej filigranowej twarzyczce widniało naburmuszenie, które zdradzały napełnione powietrzem poliki. Oczy miała przymrużone, a długie, gęste rzęsy ocierały się o skórę. Rączki zaciśnięte w piąstki jedynie utwierdzały w przekonaniu, że dziecko było rozdrażnione. Przybliżyłam się do fotografii, chcąc rozpoznać widniejącą na niej osobę. Po dostrzeżeniu licznych piegów nabrałam pewnych podejrzeń, co do tożsamości malucha. Niewielki pieprzyk na czubku nosa uświadomił mnie, że miałam rację. Uroczą pięciolatką był nie kto inny jak moja babcia – poczciwa Leila lubująca się w kupowaniu przeróżnych ciast i ciasteczek, a następnie wciskająca gościom, że wszystkie wypieki wyszły spod jej rąk.
     - Byłam pięknym dzieciątkiem – westchnęła z nostalgią w głosie staruszka. – Ubolewam bardzo, że ty, Holly, nie wdałaś się we mnie.
     - Wyglądasz jak zniewieściały transwestyta – burknął nagle Kevin, przyciągając na siebie zaskoczone spojrzenia pozostałych domowników. Nawet tata oderwał wzrok od zakrzywionego telewizora.
     - Transwestyta może być zniewieściały? – spytałam retorycznie. Puściłam uwagę babci mimo uszu. Zdawałam sobie sprawę, iż kobieta chciała mnie sprowokować do wdania się z nią w dyskusję. Postanowiłam być ponad to, odpuszczając sobie potyczki słowne.
     - Co ty opowiadasz, wnusiu? Jestem ubrana w sukieneczkę i mam włosy za ramiona. Jak możesz uważać, że przypominam chłopca?
     - Chłopaka Holly są dłuższe – skwitował, krzyżując ręce na piersi.
     W pierwszej chwili nie zrozumiałam sensu wypowiedzianego przez jedenastolatka zdania. Tępo wpatrywałam się w znieruchomiałego tatę, mrugając przy tym nazbyt szybko. Tego momentu obawiałam się od samego początku związku z Duncanem. O ile wiadomym było, iż mama nie zrobi większych problemów, tak z drugim rodzicem zapewne pójdzie ciężej. Nie od dziś bowiem wiadomo, że ojcowie zawsze bronią swoich córek niezależnie od sytuacji, a każdego adoratora traktują gorzej niźli seryjnego mordercę. Głośno i z trudem przełknęłam ślinę. W gardle nagle wyrosła sporych rozmiarów gula, kiedy przeszywający wzrok Rona spoczął na mnie. Mocno zaciskał zęby, napinając mięśnie twarzy. Zazwyczaj ledwo widoczne zmarszczki na jego czole teraz wyraźnie się pogłębiły. Ściągnięte brwi na spółkę z przymrużonymi ślepiami jedynie utwierdzały w przekonaniu, że należało uciec z domu z krzykiem. Albo przynajmniej schować się pod kanapę.
     - ChłopakaHolly? – wydukał. Słychać było, że usilnie starał się nie krzyknąć.
     - Chodzi z tym jednym, co mieszka naprzeciwko. Chyba starszym, a na pewno wyższym – odparł Kevin, unosząc jedną rękę, jakby chciał urzeczywistnić wielkość Holdena.
     - Od kiedy spotykasz się z Duncanem? – zapytał tata. Kościste palce mocno zaciskał na szklanej misie wypełnionej do połowy prażoną kukurydzą.
     - Dlaczego się czepiasz, Ron? Przecież lubisz tego chłopca – wtrąciła mama. Patrzyła na swojego męża wzrokiem pełnym niezrozumienia i dezorientacji. Zapewne ona także nie wiedziała, gdzie tkwiło źródło nagłego wybuchu gniewu ze strony mężczyzny.
     - Właśnie przestałem. Och, jak bardzo go nie lubię. – Wstał z kanapy, uprzednio odkładając popcorn na drewniany, imitujący stoliczek, podłokietnik. – Zamierzam poważnie z nim porozmawiać. I to niezwłocznie. Patrzcie, właśnie wychodzę. – Żwawym krokiem skierował się ku drzwiom.
     - Synu mój drogi, co ty za głupoty wyczyniasz? Sam związałeś się z kobietą, której od samego początku nie trawiłam, a na dodatek masz z nią dwójkę dzieci. Osoba twojego pokroju nie ma prawa utrudniać związku komukolwiek – skarciła go babcia. Jasnowłosy zatrzymał się nagle, by wziąć kilka głębszych wdechów. Widać po nim było, że dokładnie analizował słowa Leily. Zupełnie niepotrzebnie. Wszyscy znajdujący się w salonie wiedzieli, iż nie sprzeciwi się matce, albowiem w tej kwestii miała całkowitą rację.
     Nienaturalnie mocno rozszerzonymi oczami wpatrywałam się w szerokie plecy ojca. Powietrze nabierałam przez rozchylone wargi. Nie zwracałam uwagi na suchość w gardle, która zapewne w niedługim czasie zacznie niemiłosiernie palić i niewidzialnymi rękoma popychać w stronę najbliższego pojemnika z wodą. Zamiast tego analizowałam każdy element, starając się dociec, co tak właściwie miało miejsce. Kiedy uświadomiłam sobie, że cała złość taty została wywołana przez niewyparzony jęzor Kevina, nabrałam ochoty w długi i nad wyraz bolesny sposób ukatrupić brata. Byłoby o jedną gębę do wykarmienia mniej. Lecz gdzieś w podświadomości dziękowałam jedenastolatkowi za jego wścibskość. Gdyby nie ona, nadal utrzymywałabym związek z Duncanem w tajemnicy, jakby rozchodziło się co najmniej o szyfr do sejfu przepełnionego złotem i klejnotami. Pragnienie podziękowania chłopcu bolało i tak na dobrą sprawę nie widziałam nawet, jak się go wyzbyć.
     - Skoro już się uspokoiłeś, to usiądź z nami, by pooglądać zdjęcia. – Babcia skinęłam głową w zapraszającym geście, lecz spotkała się z odmową.
     - Pójdę się przejść – odparł mimochodem, po czym zaczął zakładać odzienie wierzchnie. W salonie dało się słyszeć jedynie przytłumione szmery, a następnie dźwięk odbijających się od siebie nawzajem kluczy i trzaśnięcie drzwiami.
     - On chyba nie poszedł do Holdenów, co? – spytał niepewnie Kevin. Najwyraźniej także nie spodziewał się, że ojciec zareaguje tak gwałtownie.
     - Spokojnie – mruknęła mama, zwracając na siebie uwagę – przewietrzy się i zaraz wróci. – Odwróciła się w naszą stronę. Na jej twarzy widniał pogodny uśmiech, choć nie mogła ukryć, że był wymuszony. – Rodzice zawsze trudno znoszą dorastanie dzieci.
     - W tym muszę się z tobą zgodzić, aczkolwiek bardzo niechętnie – odparła staruszka, unosząc palec wskazujący, jakby właśnie wpadła na genialny pomysł. – Skoro Ron zdecydował się nas opuścić, wyłączmy te głośne cholerstwo i zajmijmy się przyjemniejszymi sprawami. Nie pokazałam wam jeszcze najbardziej wartościowych fotografii.
     Oglądanie starego albumu było niezwykle nostalgiczne. Babcia z promiennym wyrazem twarzy opowiadała o swoim dzieciństwie oraz pierwszych miłosnych przygodach. Zachowała zdjęcia wszystkich niespełnionych miłości z czasów liceum oraz studiów. Namiętnie opowiadała o wspólnych kempingach ze znajomymi, a w jej oczach pojawiły się łzy wzruszenia. Magiczne chwile co rusz przerywał Kevin, aby wtrącić mało wartościowy komentarz. Gdyby nie dzieląca nas odległość, już dawno dałabym mu porządnego kuksańca. W przeciwieństwie do mnie mamę oraz Leilę bawiły spostrzeżenia chłopca oraz uwagi o staromodnych strojach, w jakich prezentowali się bohaterowie fotografii. Irytowałam się niezmiernie, albowiem chciałam dowiedzieć się o młodzieńczych latach babci.
     Na ostatniej stronie widniała podobizna dwójki młodych mężczyzn. Byli niemalże identyczni – różniły ich jedynie fryzury. Stojący po prawej stronie miał długie włosy, które w artystyczny nieład układał porywisty wiatr. Drugi natomiast posiadał dużo krótsze kosmyki, starannie zaczesane do tyłu. Od razu rozpoznałam w nim tatę. Nigdy nie lubił, kiedy włosy wlatywały mu do oczu, co odróżniało go od bliźniaczego brata.
     - To będzie już siedem lat, jak Blase wyjechał do Japonii – westchnęła staruszka. Przetarła twarz dłonią, jakby w geście zmęczenia. Wszyscy wiedzieli, że trudno było jej pogodzić się z rozstaniem z synem, a zdawkowe maile, jakie otrzymywała nie napawały radością. Wujek raczej nie zamierzał wrócić do Stanów i dobitnie ogłosił to w zeszłym roku, gdy założył własną firmę. Nie odwiedzał rodziny nawet podczas świąt, czy też urodzin. Zdawać by się mogło, iż usilnie próbował zatrzeć za sobą wszelkie ślady obecności, raniąc przy tym najbliższych. Nigdy nie mogłam zrozumieć jego decyzji. W Ameryce osiągnąłby tyle, co za oceanem, a może nawet i więcej. Wszakże nie musiał zaczynać tutaj od zera. Najwidoczniej miał swoje pobudki, którymi uparcie się kierował i nie chciał ich zdradzać komukolwiek.


     Szkoła świeciła pustkami, chociaż z oddali niosły się głośne krzyki oraz pisk podeszw brutalnie zajeżdżanych o podłogę. Pomimo dnia wolnego, na sali gimnastycznej właśnie odbywał się zażarty mecz koszykówki – ostatni podczas eliminacji do mistrzostw stanu. Drużyna ze Stoney Bay High School już mogła cieszyć się pewnym awansem, bowiem wygrali wszystkie trzy poprzednie rozgrywki. Dzisiejsze spotkanie miało jedynie na celu umocnienie pozycji w rankingu i pokazanie rywalom, kto posiadał największe szanse na zajęcie pierwszego miejsca. Westchnęłam cierpiętniczo na samą myśl, że za niedługi czas mnie także czekał bój o dotarcie do ćwierćfinałów. Jednakże z tą różnicą, że my musiałyśmy wyjść z niego zwycięsko, jeżeli chciałyśmy dalej powalczyć o główną nagrodę.
     Niepostrzeżenie wślizgnęłam się na halę sportową i zajęłam miejsce w ostatnim rzędzie trybun, gdzie nie było żywej duszy. Kibiców zebrało się niewielu, a wszyscy rozsiedli się na dolnych ławkach, skąd najlepiej widać boisko. Nie chciałam rozpraszać Duncana. Według początkowych planów miał po mnie przyjechać zaraz po meczu, jednak bezczynne siedzenie w domu strasznie doskwierało. Rodzice wraz z babcią wybrali się na zakupy do centrum handlowego niespełna godzinę temu z myślą o załapaniu się na największe promocje. Czarny Piątek zdecydowanie stanowił apogeum szaleństwa oraz rozrzutności, które nie omijało nikogo. Nawet ja zostałam nim kopnięta. Od samego rana głowiłam się nad odpowiednim prezentem gwiazdkowym dla Holdena. Żywiłam nadzieję, iż wspólne wyjście na miasto pomoże mi w wyborze.
     Oparłam głowę na dłoni, beznamiętnym wzrokiem wpatrując się w popękany ekran telefonu. Przeglądałam strony internetowych butików w poszukiwaniu sukienki na szkolny bal. Co prawda jeszcze nie zostało oficjalnie powiedziane, kiedy owe wydarzenie nadejdzie, lecz cała szkoła już od kilku dni huczała od nadmiaru plotek. Ostatni wypad do galerii wraz z Raven i Rosaline nauczył mnie, że kupowanie ciuchów online stanowiło najlepsze rozwiązanie. Nie pisałam się na kolejne tortury, zwłaszcza, że starałam się możliwie jak najbardziej ochłodzić kontakty z białowłosą. Jej brudne gierki względem Lysandra dobitnie uświadomiły moją osobę, że nie była to dziewczyna zasługująca na bezwzględne zaufanie. Owszem, tolerowałam ją i ze wszystkich sił starałam się nie dać do zrozumienia, jakie miałam o niej zdanie, lecz to wszystko robiłam z myślą o Black. Ta dwójka została przyjaciółkami na długo przed moim pojawieniem się w Crystal Hills i nie mogłam bezcześcić tej relacji.
     Nagle rozbrzmiał donośny dźwięk gwizdka, a zaraz zawtórowały mu wesołe krzyki. Uniosłam spojrzenie znad urządzenia. Najpierw popatrzyłam na boisko, gdzie uczniowie ubrani w czarne stroje stali w ciasnym kółku, śmiejąc się oraz poklepując po plecach. Ich przeciwnicy schodzili z parkietu powłócząc nogami. Następnie zerknęłam na dużą, cyfrową tablicę punktową. Gospodarze wygrali mecz z ponad dwudziestopunktową przewagą. Zagwizdałam cicho pod nosem z uznaniem. Nie spodziewałam się, że reprezentanci naszej szkoły potrafią aż tak dobrze grać.
     Równie dobrze mogli po prostu trafić na słabeuszy.
     Zgarnęłam czarny szalik, który do tej pory leżał obok na ławce i niespiesznym krokiem poczęłam schodzić na dół. Zatrzymałam się na dłuższą chwilę przy drzwiach, przepuszczając w przejściu nieliczną grupę zagorzałych kibiców. Mignęła mi przed oczami rozweselona twarz właściciela jedynej pizzerii w mieście. Klientów z pewnością było mało, bo większa część mieszkańców już dawno ulotniła się z domów i udała na zakupy, więc mężczyzna znalazł trochę wolnego czasu, aby wesprzeć swoją ulubioną drużynę.
     Cały zespół skierował się do szatni, a ja, nie widząc sensu w dalszym sterczeniu przy dwuskrzydłowych wrotach, wyszłam na korytarz. Usiadłam na ławce obok pokoju wuefistów. Wyciągnęłam nogi przed siebie i skrzyżowałam je w kostkach. Spodziewałam się, że chłopacy nieprędko opuszczą przebieralnię, więc powróciłam do przeglądania asortymentu internetowego sklepu. Nienawidziłam sukienek, ale byłam świadoma, iż na bal nie mogłam udać się w spodniach. Elegancka kiecka stanowiła niemalże wymóg.
     - Holly? Co ty tutaj robisz? – Usłyszałam męski głos przepełniony zaskoczeniem. Drgnęłam wystraszona, jakbym właśnie została przyłapana na dokonywaniu aktu wandalizmu. Uniosłam rozszerzone ze strachu oczy na trenera Koslowa. – Przyszłaś dopingować kolegów? – zapytał z tajemniczym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy.
     Nauczyciel wychowania fizycznego był mężczyzną w średnim wieku o ciemnych włosach i piwnych oczach. Sprawiał wrażenie zadowolonego z życia człowieka – cały czas promieniował pozytywną energią i tracił ją wyłącznie w ekstremalnych przypadkach. Troszczył się o swoich uczniów, jakby byli jego dziećmi. Jak na dobrego ojca przystało, potrafił pochwalić, ale także i zganić oraz zmotywować do działania. Nienawidził lenistwa, a każdy przejaw dawania z siebie mniej niźli było się w stanie surowo karał. Należał do grona tych belfrów, z którymi nijak dało się pójść na kompromis. Wymagał wiele, ale zawsze obdarowywał przekonaniem, że robił to nie dla własnych korzyści, lecz z myślą o wychowanku. Zdobył sympatię licealistów, a zwłaszcza dziewcząt. Z jakiejkolwiek strony na niego nie spojrzeć, prezentował się nad wyraz dobrze i jedynie złota obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni odpychała namolne nastolatki oraz młodsze wiekiem nauczycielki. Ponadto do niedawna grał w lidze NBA. Według szkolnych plotek dyrektorka Shermansky starała się go zatrudnić jeszcze przed otwarciem placówki edukacyjnej.
     - W sumie to nie. Umówiłam się z Duncanem – odparłam, pukając paznokciami w kształcie migdałków o limonkową obudowę telefonu.
     - Ale musisz przyznać, że zagrał rewelacyjnie. – Skrzyżował ręce na szerokiej piersi.
     - Dotarłam dopiero pod koniec, więc zbyt wiele nie widziałam – mruknęłam. Tak na dobrą sprawę, to bladego pojęcia nie miałam, kto w ogóle został wpuszczony na boisko w ostatnich minutach meczu, lecz tego pan Koslow nie musiał wiedzieć.
     - Och, wielka szkoda – stwierdził. Zmierzwił palcami ciemne włosy. – Ale powinnaś Holdenowi gorąco pogratulować. – Puścił mi oczko, po czym zniknął za drzwiami pokoju wuefistów.
     Zamrugałam pospiesznie oczami, w dalszym ciągu wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze przed sekundą stał mężczyzna. Niezbyt zrozumiałam, co miał na myśli. Rozchodziło się o zwykłe powinszowanie, czy może raczej o coś dosadniejszego i przyjemniejszego?
     Kliknęłam językiem o podniebienie, chowając rozpaloną twarz w dłoniach. Nauczyciel zdecydowanie nie powinien posługiwać się takimi dwuznacznościami.
     Z drugiego końca korytarza dobiegły głośne rozmowy przeplatane wesołymi podśpiewkami. Spośród rozentuzjazmowanej gromadki niemalże natychmiast wyłapałam wysoką sylwetkę Duncana. Zamykał pochód, kręcąc ostentacyjnie na palcu kluczykiem od szatni. Zawsze tak robił, jakby ów przedmiot właśnie w tym celu został stworzony, a otwieranie nim drzwi to jedynie dodatkowy efekt, który nie był zamierzony. Zerwałam się na równe nogi, w pośpiechu wyłączając Internet oraz chowając komórkę do kieszeni kurtki. Cała drużyna się zatrzymała, jakby widok mojej osoby wprawił koszykarzy co najmniej w stan zdumienia. Zaśmiałam się pod nosem, widząc ich zdziwione wyrazy twarzy. Przed szereg wyszedł starszy z braci Holdenów. Jak zwykle blade wargi miał rozciągnięte w kpiarskim uśmieszku, a czarne oczy nie wyrażały choćby najdrobniejszego cienia emocji.
     - O, pofatygowałaś się po mnie? – zagaił, podchodząc bliżej.
     - No – rzuciłam, bujając się na pietach w przód i w tył. Palce splotłam za plecami. Czekałam aż chłopak znajdzie się naprzeciw, a kiedy to zrobił, stanęłam na palcach i złożyłam na jego ustach krótki pocałunek.
     Duncan ułożył dłoń na mojej talii, zbliżając nas do siebie. Odwrócił się twarzą do kolegów z zespołu. Rzucił niedbale kluczyk od szatni. Corey ledwo złapał przedmiot, nadal wpatrując się w naszą dwójkę z wymalowanym na licu zdziwieniem.
     - Oddajcie go Koslowowi – polecił brunet, po czym oboje ruszyliśmy opustoszałym korytarzem w kierunku wyjścia ze szkoły.
     - Najpierw coś przekąsimy, czy od razu ruszamy na zakupy? – spytałam, kiedy znajdowaliśmy się już na dziedzińcu.
     - Jedziemy do Bostonu – odparł machinalnie.
     Zatrzymałam się gwałtownie, strącając ramię chłopaka. Ten spojrzał na mnie zaskoczony niespodziewaną reakcją. Ze świstem wciągnęłam powietrze przez nos, a dłonie mocno zacisnęłam w piąstki. Paznokcie boleśnie wbijały się w skórę, lecz nie zwracałam na to większej uwagi. Rozszerzonymi z niedowierzenia oraz domieszką strachu oczami gapiłam się na Holdena. Zachodziłam w głowę, kto mógł podsunąć mu równie szatański pomysł. Wiązałam z tym miastem nieprzyjemne wspomnienia i zupełnie mi wystarczyło, że musiałam je odwiedzać z powodu cotygodniowych wizyt u psychologa. Naprawdę nie potrzebowałam częściej mijać tych samych uliczek, po których kręciły się zawsze jednakowe osoby, przyprawiające mnie o chęć wypłakania gorzkich łez. Nagminnie obserwowałam zza przyciemnianej szyby auta roześmiane twarze wrogów, mrużąc przy tym z zazdrości oczy. Zawsze wówczas myślałam, dlaczego ja nie mogłam cieszyć się każdym dniem jak oni.
     - Zwariowałeś – skwitowałam. – Nie jadę tam – oznajmiłam ostrym tonem, tupiąc przy okazji nogą niczym rozkapryszony bachor.
     - Ale Holly…
     - Nie ma żadnego ale. Nie chcę tam być, rozumiesz? – uniosłam głos, chociaż nie był to czyn zamierzony. Prychnęłam pod nosem z udawanym rozbawieniem. Stanowczym krokiem ruszyłam w stronę głównej bramy, nawet nie myśląc o odwróceniu się. Nie czułam złości względem Duncana – raczej przerażała mnie wizja spotkania na mieście byłych znajomych ze szkolnej ławki. W Czarny Piątek wszyscy opuszczali swoje domostwa i wybierali się na zakupy, toteż szanse na zetknięcie się z nimi były niesamowicie wysokie.
     Wyszłam z terenu liceum. Słyszałam nawoływania bruneta, jednakże nie zwracałam na nie większej uwagi. Na złamanie karku parłam do przodu, nie fatygując się nawet omijaniem kałuży. Z impetem rozchlapywałam wodę na siebie oraz wszystko dookoła.
     - Kurwa, ile można cię wołać? – warknął niemalże wprost do mojego ucha. Stanowczym ruchem złapał mnie za ramię, odwracając w swoją stronę. Był zły. Gniewnie ściągnął brwi, a blade usta zacisnął w wąską kreskę. Pomimo roztaczającej się wokół niego aury wściekłości nie podkuliłam ogona. Zawsze aprobowałam decyzje Holdena, lecz ta mi zagrażała. Zachowałam jeszcze resztki instynktu samozachowawczego, aby wychwycić niebezpieczeństwo i próbować wszelkimi możliwymi sposobami go uniknąć.
     - Nie pojadę do Bostonu – zastrzegłam.
     - Aleś ty uparta – westchnął, kręcąc głową ze zrezygnowaniem.
     - Duncana, ja po prostu…
     - W porządku. – Wszystkie chęci bojowe u obojga opadły niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Byłam zaskoczona zachowaniem Duncana. Jeszcze nigdy podczas trwania naszej kilkumiesięcznej znajomości nie poszedł komuś na rękę. – Zabieram cię na sushi, a później obadamy zawsze jednakowy asortyment naszej kochanej galerii.
     Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w chłopaka z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Naprawdę nie rozumiałam jego nagłej zmiany zdania. Wręcz emanował upartością i nikt nie posiadał tak ogromnej mocy, aby zmusić go do kompromisu. Albo miałam duży wpływ na Holdena, albo jeszcze przed moim dotarciem na salę gimnastyczną porządnie dostał piłką do koszykówki w głowę. Znając chłopaka, zdecydowanie obstawiałam drugą opcję.
     - Na odwrót – mruknęłam, mrużąc oczy, jakbym chciała wkraść się do umysłu bruneta i wyciągnąć odpowiedzi na wszystkie nurtujące pytania.
     - Hę? – wydał z siebie nieartykułowane dźwięk.
     - Pierw zakupy, potem jedzenie.
     - Jak rozkażesz, królowo. – Delikatnie skinął głową, po czym pociągnął mnie w przeciwnym kierunku do tego, w którym jeszcze niedawno zmierzałam.
     Na szkolnym parkingu, poza samochodem Duncana, stały jeszcze trzy pojazdy. W jednym z nich rozpoznałam zdecydowanie nazbyt wysoki nabytek Toby’ego. Zdziwiłam się, że pozostali członkowie drużyny jeszcze nie dotarli. Mury liceum powinni opuścić już dawno, zważywszy na to, iż mieli do oddania nauczycielowi wychowania fizycznego jedynie klucz.
     Holden wrzucił czarną, obszerną torbę z logiem popularnej sportowej marki na tylną kanapę. Zajęliśmy miejsca na przodzie i szybko wyjechaliśmy z zabetonowanego placu. Ulice nie były zatłoczone, podobnie zresztą jak chodniki. Sporadycznie mijaliśmy pojedyncze osoby, w znacznej większości wyprowadzające swoich czworonożnych pupili na spacer. Opustoszałe miasto zazwyczaj oznaczało dwie rzeczy: wybuch epidemii niezidentyfikowanej choroby, która zdziesiątkowała ludzkość, a jedynie przebywające w szkołach garstki osobników przetrwały pierwszą falę zarazy albo stłoczenie się wszystkich mieszkańców w jednym miejscu. Biorąc pod uwagę dzień, jaki dzisiaj mieliśmy, ponownie obstawiałam drugi wariant. Nieszczególnie się więc zdziwiłam, kiedy dojechaliśmy pod galerię. Auta tłoczyły się, jakby właśnie odbywała się wystawa motoryzacji wszelkich marek albo giełda samochodów używanych. A to tylko Czarny Piątek – dzień, w którym Amerykanie wariowali z powodu licznych promocji i z czystej chęci zaoszczędzenia kilku dolarów już miesiąc wcześniej obładowywali wózki świątecznymi prezentami.
     - Obawiam się, że nie znajdziemy miejsca – mruknął Duncan, rozglądając się na wszystkie strony. Ja natomiast miałam wzrok utkwiony w bocznej szybie i jedynie udawałam pomocną. Minęliśmy kilka wolnych przestrzeni, lecz usilnie tłumaczyłam sobie w duchu, iż tam ukochany Lexus Holdena by się nie zmieścił. Aczkolwiek w rzeczywistości moje czyny wcale nie były uwarunkowane troską o samochód, lecz o własną dupę. Naprawdę nie chciałam wchodzić do centrum handlowego, niemalże pękającego w szwach od nadmiaru ludzi.
     Nagle pojazd gwałtownie zahamował. Głową zarzuciłam do przodu, by za sekundę uderzyć nią w oparcie fotela. Karcącym wzrokiem spojrzałam na bruneta. Ten natomiast uparcie wpatrywał się w widok na zewnątrz. Mocno zaciskał palce na kierownicy, a usta rozciągnął w okropnym grymasie zwiastującym kłopoty. Chłopak zawsze upodabniał się do psychopatycznego mordercy, kiedy tworzył w mózgu przebiegły plan, mający na celu wmanewrowanie kogoś w największe gówno, jakie tylko można było sobie wyobrazić. Duncan Holden bez wątpienia stanowił idealny przykład szaleńca z sąsiedztwa, o którym niegłupim pomysłem byłoby nakręcenie niezwykle makabrycznego i mrożącego krew w żyłam filmu grozy.
     - Spieprzaj stąd, fiucie, to moje miejsce – rzucił prześmiewczym tonem.
     Odruchowo skierowałam wzrok na ten sam punkt co chłopak. Kilka metrów przed nami zatrzymał się drugi samochód. Pomiędzy pojazdami, niczym uwielbiany przez wszystkich garniec wypełniony złotem stojący na końcu tęczy, o którym od niepamiętnych czasów krążyły legendy, widniała wolna przestrzeń oddzielona od reszty świata trzema białymi liniami. Brunet docisnął gaz, a Lexus zawarczał głośno, jakby chciał odstraszyć konkurenta.
     Szatan i jego piekielny powóz.
     Zaśmiałam się pod nosem na owe skojarzenie, bo nie dało się ukryć, iż zaistniała sytuacja prezentowała się nad wyraz groteskowo. Raptownie Duncan podjechał do przodu, a za sekundę skręcił w lewo. Zasłoniłam dłońmi oczy. Obawiałam się, że nie zahamuje w porę i uderzy w pojazd stojący naprzeciwko. Który to już raz z kolei plułam sobie w brodę za ignorowanie postanowień i ponowne godzenie się na wspólną przejażdżkę z Holdenem?
     Kiedy ryk silnika ucichł, niepewnie uniosłam powieki. Z samochodu zaparkowanego przed nami przywitał mnie pogodnie niewielkich rozmiarów człowieczek, będący odświeżaczem powietrza. Machał na powitanie niezgrabną rączką, a pulchna buzia promieniała radością. Głośno przełknęłam ślinę, po czym odpięłam pasy i wysiadłam. Przy otwieraniu drzwi starałam się nie zarysować auta stojącego obok, co mała odległość skutecznie utrudniała.
     - No popatrz, zatrzymaliśmy się całkiem blisko wejścia – słusznie zauważył brunet. Mruknęłam jedynie w odpowiedzi, nie bardzo zaskoczona wątpliwą spostrzegawczością Duncana. Wprost uwielbiał stwierdzać fakty oczywiste dla wszystkich wokół.
     Splótł nasze palce w żelaznym uścisku. Szedł pierwszy, a ja krok za nim, ciągnięta za rękę. Lawirowaliśmy pomiędzy pojazdami niestrudzeni. Do przejścia mieliśmy co prawda niespełna połowę parkingu, lecz ciasno ustawione maszyny przeszkadzały w marszu. Holden ciężko stąpał glanami po asfalcie. Wtórowałam mu wygłuszonym stukotem grubych, kilkucentymetrowych obcasów czarnych botek.
     Galeria była jeszcze bardziej zatłoczona, niż się tego spodziewałam. Ludzie przepychali się między sobą i zdawać by się mogło, że każdy szedł w innym kierunku, choć żywa masa płynnie się poruszała. Z lotu ptaka zapewne przypominaliby pracowite mrówki, znoszące do piaskowego kopca jedzenie. Przez moment tkwiliśmy nieruchomo przy automatycznych drzwiach, bezmyślnie wgapiając się w wszędobylskie istoty. Duncan jeszcze wzmocnił uścisk, na co zareagowałam cichym syknięciem. Miał cholernie dużo siły i pewnie bez większego wysiłku mógłby połamać mi kości. Zaczął przeć na przód, prowadząc mnie za sobą. Górował nad innymi wzrostem, toteż widział, którędy należało się kierować, aby dotrzeć do ruchomych schodów. Ja dostrzegałam jedynie ramiona stłoczonych ludzi. Powoli zaczynałam dostawać uderzeń gorąca. W głowie niemiłosiernie pulsowało, jakby serce zamieniło się miejscami z mózgiem. Chcąc jeszcze bardziej podkreślić, iż nie powinno mnie tu być, mój żołądek począł wykręcać się na wszystkie strony, pobudzając do ruchu swoją zawartość. Czułam mdłości, a każdy dotyk i szturchnięcie obcej osoby jedynie potęgowało dyskomfort. Zawsze obawiałam się tłumów. Od kiedy pamięcią sięgałam, największy lęk wzbudzali we mnie starsi mężczyźni. Nawet przypadkowe muśnięcie, trwające nie więcej niż ułamek sekundy, sprawiało, że zaczynałam się trząść z obrzydzenia. Gdyby nie silna dłoń zaciskająca się na mojej – sporo mniejszej – już dawno wpadłabym w panikę i rozpaczliwie poszukiwałabym wyjścia z centrum handlowego. Obecność Duncana pozwalała na dalsze przepychanie się przez rozentuzjazmowanych klientów oraz napawała przeświadczeniem o bezpieczeństwie.
     Dopchaliśmy się do ruchomych schodów. Poręcze otoczone zostały grubymi łańcuchami wykonanymi ze sztucznych igieł, do których poprzyczepiane były srebrne, błękitne i fioletowe bombki uprzednio obtoczone w brokacie. Święta na dobre zawitały do galerii, chociaż do Bożego Narodzenia pozostał jeszcze miesiąc. Nie dało się ukryć, że atmosfera przestała odgrywać pierwszoplanową rolę, ustępując miejsca interesowi oraz chęci wzbogacenia się. Niegdyś po upragniony prezent ciągnęło się rodziców do sklepu dzień przed Wigilią – teraz wszystko stało się komercyjne, a nawet biała broda marnego przebierańca nie prezentowała się równie dobrze jak za dawnych czasów.
     - Najpierw obejrzymy gry, co? – zaproponował Holden. Nachylił się nade mną, ale i tak musiał podnieść głos, żebym cokolwiek usłyszała. Kiwnęłam głową na potwierdzenie. Nie miałam pomysłu na prezent dla chłopaka, a samej paczki papierosów głupio byłoby mu wręczyć. Wspólne przeglądanie nowych produkcji na komputer bądź konsolę powinno pomóc w dokonaniu odpowiedniego wyboru.
     Z przerażeniem wymalowanym na twarzy patrzyłam, jak szybko docieraliśmy na górną kondygnację. Jedynie na stopniach mogłam cieszyć się odrobiną przestrzeni osobistej. Docierając na piętro, starałam się nabrać w płuca możliwie jak najwięcej powietrza. Tłoczenie się w ludzkiej masie miało to do siebie, że wraz z upierdliwym dotykiem dostawało się w gratisie smród walący wprost do nozdrzy. Że też nie mogłam nabawić się kataru. Zatkany nos z pewnością pomógłby przetrwać ciężkie chwile pełne potu i resztek jedzenia.
     W sklepie z AGD panował jeszcze większy chaos niż w pozostałej części centrum handlowego. Kupujący lawirowali między półkami, pchając przed sobą wózki wypełnione różnego rodzaju sprzętami. Najczęściej upychali do nich wielkie kartonowe pudła zawierające w sobie telewizory. Kolejka przy kasach zakręcała w głąb magazynu i zapewne kończyła się dopiero na jego końcu. Wzdrygnęło mnie na samą myśl, że przyjdzie nam tkwić w tym obrzydliwie długim ogonku. W duchu żywiłam nadzieję, iż Holden nie zdecyduje się na zakupy w tym sklepie, a jedynie obejrzymy towary, póki nie wszystko zniknęło z regałów.
     Najpierw, jak zostało wcześniej ustalone, udaliśmy się do działu z grami. Chwilowo nie było tam nikogo poza dwoma pracownikami starającymi się możliwie jak najszybciej zasklepić ubytki w asortymencie. Duncan wertował wzrokiem plastikowe pudełka. Jego mina z każdą sekundą stawała się coraz bardziej niezadowolona. Jakby dostępne produkcje zradzały w nim irytację. Nie mogłam zaprzeczyć, że taki obrót sprawy mi służył. Chłopak zniechęci się do dalszych prób znalezienia interesującej gierki, a tym samym szybciej opuścimy market ze sprzętem elektronicznym. Uśmiechałam się przebiegle pod nosem, jednak dobry humor poszedł w zapomnienie, kiedy brunet sięgnął po jakiś produkt. Z niedowierzeniem patrzyłam, jak bacznie oglądał okładkę, by następnie przeczytać krótką prezentację widniejącą na tyle opakowania.
     - Nie, to też nie jest odpowiednie – mruknął, odkładając grę na półkę.
     - A czego w ogóle poszukujesz? – zapytałam z udawanym zainteresowaniem.
     - Szczerze? – Spojrzał na mnie znudzonym wzrokiem. – Sam nie wiem.
     - A to niby kobiety są niezdecydowane – żachnęłam się.
     - Gdybyś stała na moim miejscu, zagarnęłabyś pół koszyka i przyleciała do mnie z miną zbitego psiaka, mówiąc: Pomóż, bo sama nie potrafię wybrać. – Nieudolnie udawał piskliwy głosik małej dziewczynki. Skrzyżowałam ręce pod biustem, patrząc na niego wymownym spojrzeniem. – No co? To najbardziej prawdopodobna opcja.
     - Skoro masz taki ogląd na sytuację, wychodzimy – fuknęłam, udając obrażoną. Odwróciłam się na pięcie z zamiarem odejścia, lecz zatrzymał mnie głos Duncana.
     - Czekaj, muszę kupić prezent ojcu.
     - No chyba sobie kpisz? Naprawdę zamierzasz sterczeć w tej szatańskiej kolejce?
     - Jakbym posiadał możliwość wyboru – warknął.
     Wyminął pospiesznie moją osobę, po czym skierował się w stronę działu z telefonami oraz tabletami. Westchnęłam cierpiętniczo, kręcąc przy tym zrezygnowana głową. Nie rozumiałam własnych decyzji. Dlaczego wolałam wspomóc Holdena w wyborze upominków dla rodziców, niż siedzieć przed telewizorem pierwszej klasy z miską popcornu w rękach? Nawet masochistyczną naturą nie mogłam tego wytłumaczyć.
     Powłócząc nogami ruszyłam za chłopakiem. Przedarłam się przez kolejkę, z niebywałą wręcz cierpliwością wysłuchując obelżywych wyzwisk pod swoim adresem. Posłałam zbulwersowanej staruszce karcące spojrzenie, za co zostałam ofukana jej wyrafinowanym słownictwem. Jeżeli tak miała wyglądać magia świąt, to ja wypisuję się z tego gówna.
     Duncan zatrzymał się przy gablotce z urządzeniami przeróżnej wielkości, wyprodukowanymi przez mniej bądź bardziej znane firmy. Przyglądał się wybitnym dziełom postępu technologicznego ze znacznie lepiej widocznym na twarzy entuzjazmem niźli podczas oglądania gier.
     - W czymś mogę pomóc? – Dobiegło mnie uprzejme zapytanie. Zerknęłam na mężczyznę w średnim wieku ubranego w czarne spodnie od garnituru oraz żółtą koszulę.
     - Który pan poleca? – spytał Holden, wskazując kciukiem na tablety.
     Sprzedawca stanął bliżej wystawy. W ciągu krótkiej chwili omiótł spojrzeniem małych, nienaturalnie głęboko osadzonych w czaszce oczu, asortyment, po czym zaśmiał się pod nosem. Ponownie uniósł wzrok na bruneta, a jego mina wskazywała, że dzięki tym krótkim obserwacjom dowiedział się wszystkiego o urządzeniach dostępnych w sprzedaży.
     - Osobiście stawiam na Dell. Kupiłbym go, gdybym tylko miał wyższą pensję. – Zarechotał głośno, zwracając na siebie wzrok innych klientów oraz ekspedienta, którzy nieopodal rozmawiali na temat telewizorów.
     Odruchowo spojrzałam na gablotkę i wskazany przez mężczyznę tablet. Cena rzeczywiście nie wyglądała zachęcająco. Za tyle pieniędzy spokojnie mogłam zapełnić połowę trzydrzwiowej szafy, a pewnie zostałyby jeszcze drobniaki na skarpetki.
     Obu wciągnął wir rozmowy o parametrach i zbędnych pierdołach. Ja natomiast beznamiętnym wzrokiem wpatrywałam się w telefony. Zachodziłam w głowę, czy powinnam wykazać się brakiem empatii i naciągnąć rodziców na zakup nowej komórki. Wszakże w mojej pękł ekran podczas bohaterskiej akcji ratunkowej Kevina. Na dobrą sprawę nie miałam innego w zapasie, a nawet zwykłe czytanie wiadomości sprawiało problemy.
     - Holly, idziemy. – Poczułam na swoim ramieniu cudzą dłoń. Drgnęłam przestraszona nagłym dotykiem. Szeroko otwartymi oczami wpatrywałam się w Duncana. – Zajmiesz miejsce w kolejce? Ja skoczę tylko z panem na zaplecze.
     - W porządku – mruknęłam niepewnie. Odprowadziłam wzrokiem dwójkę oddalających się mężczyzn, których sylwetki po chwili zniknęły za regałami.
     Ustawiłam się na końcu ogonka, niemalże dotykając plecami tylnej ściany sklepu. Byłam skonana samą myślą, ile czasu poświęcę na zakup tego cholernego tabletu. A powinniśmy najpierw pójść na sushi – przynajmniej nie sterczałabym bezczynnie z pustym żołądkiem.
     Z początku szeregu dobiegały głośne rozmowy, powoli przeistaczające się w krzyki. Ustawieni nieopodal mnie ludzie w większości umilkli, a niewielka część zgromadzonych cicho szeptała między sobą. Zdenerwowane tony żywo ze sobą dyskutowały. Potyczki słowne trwały w najlepsze, a ja nie byłam w stanie czegokolwiek usłyszeć. Chociaż szczerze powiedziawszy, nie bardzo interesowałam się kłótnią dwóch kobiet o miejsce w kolejce. Z drugiej zaś strony nie mogłam powiedzieć, że mnie także to nie złościło. Osób w sklepie było zdecydowanie nadto i z pewnością nikt nie potrzebował scysji pomiędzy klientkami, która jedynie spowolni obsługę przy kasie. Oznaczało to jeszcze więcej czasu zmarnowanego na bezczynnym tkwieniu w markecie z AGD.
     - Już jestem – zaszczebiotał z udawaną wesołością Duncan. Właśnie podszedł do mnie i stanowczym ruchem objął w talii. Popatrzyłam na niego spod na wpół przymkniętych oczu. Czułam się psychicznie wykończona i najmniejszej nawet ochoty nie miałam na czułości. – O co ta cała szopka? – spytał, ruchem głowy wskazując na panie w średnim wieku, z niezwykłą wręcz zażyłością drące ze sobą koty.
     - Trajektoria lotu jednej weszła w kolizję z cyckami drugiej i tak oto powstał mały wybuch – wymamrotałam wypranym z emocji głosem.
     Chłopak zaśmiał się krótko, co w obecnej sytuacji wyglądało dosyć absurdalnie. Wszyscy dookoła, poza dwójką kłócących się kobiet, stali we względnej ciszy – jedynie wysoki na ponad dwa metry brunet o wyrazie twarzy iście szatańskim odważył się zarechotać, czym ściągnął na siebie zdziwiony wzrok większości zgromadzonych. Westchnęłam przeciągle, udając, że nie dostrzegłam natarczywych spojrzeń. Holden po prostu nie potrafił nie zwracać na siebie uwagi. Że też przyszło mi nawiązywać znajomości z osobami, które całym swoim jestestwem krzyczały, aby obserwować każdy ich ruch – bez względu czy z podziwem, czy z pogardą. Oni najzwyczajniej w świecie łaknęli bycia w centrum wydarzeń. Zerknęłam przelotnie na Duncana, starając się nie zważać na innych. Trzymał w rękach spore pudełko.
     - Naprawdę podarujesz tacie nowy tablet? – zapytałam, chociaż odpowiedź poznałam, gdy chłopak udał się wraz ze sprzedawcą do magazynu.
     - A czemu by nie? – Posłał mi kąśliwy uśmieszek.
     - Mój cieszy się, gdy w promocyjnej cenie kupię mu dwie książki zamiast jednej. – Wzruszyłam bezładnie ramionami.
     - Aż tak marne kieszonkowe dostajesz? – prychnął rozbawiony, a w jego głosie nie wyczułam nawet nutki oszustwa. Dźgnęłam go palcem pomiędzy żebrami, na co syknął cicho i począł rozmasowywać bolące miejsce. Zmierzwiłam palcami włosy, biorąc przy tym głębszy wdech. Zdawałam sobie sprawę, iż on tylko czekał, aż się zdenerwuję. Wówczas zrobię coś głupiego i absolutnie nieprzemyślanego, za co zechce się odpłacić, gdy tylko najdzie odpowiednia okazja.
     - Wmawiają mi, że to dla dobra rodziny. Jestem skłonna w to uwierzyć – mruknęłam. Na powrót utkwiłam spojrzenie zielonych oczu w Duncanie. On także na mnie patrzył, choć w jego ślepiach nie można było dostrzec powagi wymieszanej z irytacją, a jedynie radość. – A co dasz reszcie familji?
     - Mamcia zażyczyła sobie karnet do SPA, a Castielowi prezent kupują rodzice. Dostanie nową gitarę, a ja jedynie dorzucę zapasowe struny i może jakąś płytę.
     Zamrugałam pospiesznie, analizując każde wypowiedziane przez bruneta słowo. Zacisnęłam wargi w wąską kreskę. Splotłam palce na podbrzuszu, bawiąc się kciukami – raz ten u lewej dłoni był na górze, by za chwilę ustąpić miejsca swojemu prawemu odpowiednikowi.
     - My naprawdę mieszkamy na tym samym osiedlu? – rzuciłam, przekrzywiając głowę na bok. Holden ponownie zarechotał.
     Sprzedawca, który niedawno nas obsługiwał, podszedł do sprzeczających się klientek. Pomimo usilnych prób uspokojenia kobiet, żadna z nich nie zamierzała dać za wygraną. Ekspedient wydawał się być zirytowany, lecz mimo silnych emocji w nim buzujących zachował kamienną twarz. Praca w sklepie na pewno nie należała do prostych, a nieschodząca z piedestału dewiza klient – nasz pan jedynie utrudniała owe zajęcie. W ostateczności obie persony zostały wyproszone. Rzucały niepochlebne epitety pod adresem personelu, w czym były wyjątkowo zgodne. Nic tak nie łączyło jak wspólny wróg.
     Kolejka ruszała się wyjątkowo powoli. Ludzie mieli ponapychane całe koszyki asortymentem, więc przeliczenie wszystkiego oraz podpisanie niezbędnych dokumentów zajmowało mnóstwo czasu. Chyba w osamotnieniu staliśmy wyłącznie z jednym produktem, co jeszcze bardziej mnie denerwowało. Co rusz wzdychałam iście męczeńsko, przystępując przy tym z nogi na nogę. Zdążyłam już rozplątać się z więzów wełnianego czarnego szalika i rozpiąć zimową kurtkę, choć nadal czułam nieprzyjemny gorąc. Wszędobylski zaduch potęgował dyskomfort.
     Odetchnęłam z ulgą, gdy odkryłam, że stało przed nami trzech klientów. Po prawie godzinnym sterczeniu w ogonku nabrałam nawet ochoty, aby ucałować granitowy blat, za którym stało kilka kasjerek. Ponadto straciłam cały apetyt i zamierzałam wyjść z galerii, kiedy Duncan tylko zapłaci należytą kwotę. Byłam przygotowana błagać go o to.
     - O, ta gra wychodzi za tydzień – rzucił Holden, przerywając panujące od dłuższego czasu nad naszymi głowami milczenie. Szturchnął mnie łokciem, chociaż w rzeczywistości niespecjalnie interesowałam się jego zachciankami. Znudzonym wzrokiem spojrzałam na duży telewizor plazmowy, na którym właśnie wyświetlano zapowiedź nowej produkcji. – Ale jest możliwość zamówienia przedpremierowego egzemplarza.
     - Na czym to w ogóle polega? – spytałam niechętnie. Najzwyczajniej w świecie nie chciałam, aby chłopak poczuł się ignorowany.
     - Co? Zamawianie przed premierą?
     - Nie – westchnęłam, kręcąc głową z niedowierzeniem. – Ta gra. Co trzeba w niej robić?
     - Znasz Spore?
     - To klasyka. Równie dobrze mogłabym nie wiedzieć, co to Simsy – warknęłam. Moją wypowiedź nasączyłam większą dawką kąśliwości niż zamierzałam.
     - Więc wyobraź sobie, że obie polegają mniej więcej na tym samym, ale No Man’s Sky wygląda ładniej.
     Kiwnęłam głową na potwierdzenie. Fabuła owej produkcji nie prezentowała się zbyt oryginalnie. Chociaż nie mogłam ukryć, iż należałam do ignorantów pod względem gier i rzeczy z nimi związanych, więc mogłam nie doceniać jej możliwości. Mimo wszystko jedno musiałam przyznać – grafika rzeczywiście robiła wrażenie.
     - Możesz zamówić dwie? – spytałam. W dalszym ciągu wpatrywałam się w szeroki ekran. Reklama już się skończyła, lecz coś dziwnego nie pozwalało oderwać wzroku od telewizora. Zastanawiałam się, czy na pewno dobrze robiłam. W skarbonce nie brzęczały drobniaki, albowiem trzymałam w niej banknoty o dość wysokich nominałach, lecz nie byłam przekonana, co do ponownego wydania stu dolarów na prezent dla Kevina. Z drugiej zaś strony mogłam spróbować porozmawiać z mamą, aby podzielić tę kwotę na pół – w końcu odciążę rodziców od głowienia się nad odpowiednim upominkiem dla jedenastolatka.
     Nagle usłyszałam perlisty śmiech. Skamieniałam, zaprzestając nawet oddychania. Wszędobylski hałas zniknął, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Słyszałam jedynie chichot przyprawiający mnie o gęsią skórkę na ciele oraz nad wyraz szybkie bicie własnego serca. Oczy rozszerzyłam szeroko ze strachu. Wewnętrzne strony polików mocno zagryzłam. Niedługo musiałam czekać na metaliczny posmak w ustach. Bałam się nawet odwrócić, chociaż wiedziałam, kogo zobaczę przy wejściu do sklepu. Zdecydowanie zbyt długo byłam zmuszana do wysłuchiwania drwiącego śmiechu tej samej persony. Jeszcze do niedawna jej radość była wywoływana moją osobą, która cierpiała z powodu ciągłych docinek. Poczułam piekące pod powiekami łzy. Spodziewałam się, że w nowym mieście zapomnę o przykrych chwilach, lecz najwidoczniej nie zasługiwałam nawet na odrobinę spokoju. Piękna brunetka z obsesją na punkcie ozdób do włosów prześladowała mnie niczym cień o zachodzie słońca. Czy jej pojawienie się w Crystal Hills było karą za sprzeciw względem Duncana?


♥ ♥ ♥ ♥

5 komentarzy:

  1. Witam,witam i o zdrowie pytam ;) A tak na poważnie to na twojego bloga trafiłam wczoraj i właśnie skończyłam go czytać, co w sumie możesz zauważyć po komemtarzu pod ostatnim postem. Domyślam się, że ów perlisty smiech należy do kogoś z przeszłości naszej bohaterki? Ktoś z Bostonu? Jestem jednak ciekawa co Holly kupi Duncanowi. Podoba mi się twój styl pisania jak i ciekawy charakter wszystkich postaci. Czymś nowym jest cofnięcie czasu ff względem realiów jakie znamy z gry. No cóż jest jeszcze Duncan. Ten chory psychicznie skurczybyk skradł moje serce. Czekam na nexta i pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, nowa czytelniczko! \(^.^)/ Cieszę się niezmiernie, że mój blog przypadł Tobie do gustu. No i podziwiam Cię, że dałaś radę w tak krótkim czasie przeczytać tyle rozdziałów. Mnie by się najzwyczajniej w świecie nie chciało. Straszny ze mnie leń. Ale me serduszko właśnie odstawia taniec zwycięstwa, ponieważ polubiłaś Duncana. Wkładam w tę postać wszystkie siły i zawsze staram się, aby wyszła jak najlepiej. Zaryzykuję nawet stwierdzeniem, że jest moim ulubionym bohaterem.

      Wątek z właścicielem śmiechu rozwinę później. Naprawdę dużo później. Mam wszystko dokładnie przemyślane w tym temacie i jedynie żywię nadzieję, że o tym planie nie zapomnę. Ale masz rację, persona jest z Bostonu. (^.^)

      Usuń
  2. Wow! Długość super a rozdział jeszcze lepszy :D. Naprawdę świetnie piszesz weny Ci życzę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że długość rozdziału Ci odpowiada. Mówiąc szczerze, mam nadzieję, że więcej takiego długiego nie napiszę. Trudno było sprawdzać błędy. Mniej więcej w połowie zaczęłam poważnie zastanawiać się, kto będzie na tyle cierpliwy, by całość przeczytać na raz. (-.-)

      Usuń
  3. A ja mogę stwierdzić , że nawet nie zwracam uwagi na błędy ;). Tak dobrze się czyta , że te błędy są mało ważne ;). Tak się zaczytałam, że nie zwróciłam uwagi kiedy rozdział się skończył ;o

    OdpowiedzUsuń