Spis lektur obowiązkowych

piątek, 10 marca 2017

Narzekałam na długość poprzedniego rozdziału? Cóż, ten jest jeszcze bardziej przytłaczający. Boję się, co popełnię następnym razem. Może rozprawę filozoficzną... W sobotę czeka mnie koszmar w postaci próbnej matury ustnej z polskiego. Proszę, życzcie mi powodzenia, a przede wszystkim szczęścia. Przyda się, jak nigdy przedtem. (T.T)

Droga (nie) do miłości: Rozdział 46
„Zawsze trzeba mieć plan awaryjny do planu awaryjnego.”
~G. Flynn

     Minął tydzień od parszywego dnia, w którym spotkałam najgorszego wroga. Nikomu nie powinno się życzyć śmierci, lecz zapłakałabym ze szczęścia, gdyby w lokalnej gazecie napisano o śmierci mojego prześladowcy. Jeszcze do niedawna z przekonaniem w głosie określiłabym ową osobę mianem byłego kata, jednakże dobitnie przekonałam się, że będzie dawać o sobie znać nawet w innym mieście. Uważałam, iż napatoczyłabym się na nią także na drugim końcu świata. Po prostu ktoś na górze bardzo mnie nie lubił i postanowił potraktować niemalże równie źle jak biblijnego Hioba.
     Czułam się nieswojo. Co rusz spoglądałam za siebie oraz bliżej przyglądałam się innym ludziom, jakby w obawie, że wśród uczniów dostrzegę niewysoką brunetkę o perlistym uśmiechu i całej gamie spinek we włosach. Dostawałam paranoi, czego byłam świadoma, a Raven i tak dobitnie mi to wypominała na każdym kroku. Stanowczo tupnęła glanem o wypolerowaną podłogę, po czym pospiesznie opuściła stołówkę, kiedy poprosiłam ją o obserwowanie grupki dziewczyn siedzących przy stoliku nieopodal. Naprawdę bałam się konfrontacji z Laetitią i nie dawałam wyjść przed szereg myśli, że pojawienie się dziewczyny w centrum handlowym należało do zwykłego zbiegu okoliczności. Fakt – nieprzyjemnego dla mnie oraz przyprawiającego o dreszcze na całym ciele – lecz nadal był to przypadek, których pełno występowało na świecie.
     Westchnęłam przeciągle, kładąc tył głowy na oparciu krzesła. Niemalże na nim leżałam, a tyłek niebezpiecznie wystawał zza siedzenia. Niewiele brakowało, a z impetem runęłabym na podłogę. Wzrok utkwiłam w talerzu, na którym leżał grillowany stek, pieczone ziemniaki oraz zielona sałata. Z nudów grzebałam widelcem w obiedzie jedynie go dewastując. Pomimo ładnego zapachu prezentował się prawie odrażająco. Nie miałam apetytu. Od dobrych kilku dni nawet nie chciałam patrzeć na jedzenie. Wręcz dostawałam mdłości od samego stania naprzeciw lodówki. Swoim zachowaniem przyprawiałam rodziców o zbędne zamartwianie się. Mama oczywiście nie omieszkała powiedzieć doktorowi Connolle’yowi o dziwnych symptomach, z pewnością oznaczających zbyt małą dawkę zażywanych antydepresantów. Niemalże błagałam terapeutę, aby nie brał słów kobiety na poważnie, sugerując, że biedaczka popadła w histerię. Mężczyzna, słysząc o zdrowych nawykach żywieniowych Sarah, stwierdził, iż to efekt uboczny jej maniakalnego podejścia do zdrowej żywności i słusznie zbagatelizował nierealny problem. Chociaż zapewnienie od osoby wiarygodnej, że jakakolwiek brunetka mnie nie śledziła zapewne by pomogło.
     Podciągnęłam się na krzesełku, wracając do normalnej pozycji. Krótki moment pogrzebałam sztućcem w sałacie, rozrywając fragmenty zielonych listków na jeszcze mniejsze części. Doszłam do jedynego sensownego wniosku, że i tak nic nie zdołam przełknąć, a niezjedzony posiłek należało odnieść, w dalszym ciągu żywiąc się wyłącznie wodą mineralną z automatu. Założyłam torbę na ramię. Powolnym krokiem zmierzałam w stronę metalowego wózka usytułowanego tuż przy drzwiach prowadzących do kuchni. Nie mogłam wyzbyć się wrażenia, iż ktoś mnie śledził. Czułam na plecach uważne spojrzenia kilku, a nawet kilkunastu par oczu, które zdawały się błagać, abym zwróciła na nie wzrok. Może rzeczywiście popadałam w paranoję? Przecież Laetitia nie mogła przepisać się do Stoney Bay High School, albowiem dopiero kończyła podstawówkę. Do rozpoczęcia liceum brakowało jej pełnego semestru, a i tak nie podejrzewałam, aby rodzice dziewczyny uzbierali odpowiednią sumę pieniędzy na czesne za prywatną placówkę edukacyjną. Chyba, że wzięli kredyt. Nastolatka nie ukrywała swojego pochodzenia. Dolarami się nie podcierała. Chcąc wspomóc rodzinny budżet, rozwoziła gazety. Była pracowita – nijak nie dało rady jej tego odebrać – ale śmiałam twierdzić, iż stanowiło to jej jedyną pozytywną cechę. Wszelkie niepowodzenia w szkole oraz domu odreagowywała na mnie, jakby z nienawiści, że pochodziłyśmy z dwóch różnych światów. Nie grałam w marnym filmie moralizatorskim; nigdy nie zamierzałam wybaczyć dziewczynie tych wypłakanych przez nią łez oraz szram na ciele, które zdawały się być jedyną ucieczką od szarej rzeczywistości. Ponadto nadal wzbudzała w mojej osobie prymitywny lęk. Czułam się przy niej jak mała mysz stojąca oko w oko z wygłodniałym lwem. Śmierdząca krwią niedawno pożartej zwierzyny ślina skapywała na szarawą sierść trzęsącego się ze strachu gryzonia. Cholera jasna, nawet nie mogłam spróbować uciec do nory, bo przerośnięty kocur o bujnej grzywie od razu przygniótłby mnie włochatą łapą do ziemi, wyciskając na wierzch me ślepia wraz z wnętrznościami!
     Kierowałam się w stronę wyjścia ze stołówki. W brzuchu mi burczało, chociaż nie odczuwałam głodu. Jakby żołądek ze zwykłego przyzwyczajenia wydawał z siebie odgłosy pomimo braku przymusu. Ukradkiem spojrzałam na złączone stoliki usytułowane przy oszklonej szybie. Siedział przy nich stały skład, który zapewne zmieni się dopiero w następnym roku szkolnym. Pomimo związku z Duncanem nie spędzaliśmy razem zbyt wiele czasu w trakcie trwania lekcji. Odwoził mnie na zajęcia i sporadycznie podrzucał do domu. Kiedy oboje nie zostaliśmy przygnieceni lawiną nauki, spotykaliśmy się na godzinę bądź dwie. Nie byliśmy zbyt długo parą, a już wkradała się pomiędzy nas rutyna. Ponownie zaczynałam obawiać się, że jak tak dalej pójdzie, zerwiemy jeszcze w tym roku.
     Holden bazgrał długopisem po kartce z wielkim przejęciem. Kręcił nią na różne strony, aby łatwiej mu było rysować. Przystanęłam na chwilę, próbując dostrzec, nad jakim rysunkiem tak bardzo się skupiał. Gdy skończył, popatrzył na swoje dzieło, po czym podsunął prostokątny kawałek papieru Corey’owi, o mały włos nie wkładając świstka do talerza blondyna. Zaśmiałam się pod nosem, kręcąc przy tym głową z rozbawieniem. Grymas zdenerwowania na pociągłej twarzy Browna wyglądał wprost groteskowo. Chłopak nigdy się nie złościł – przeważnie przybierał maskę absolutnego zrelaksowania, a wokół siebie rozsiewał aurę optymizmu oraz swoistej tajemniczości. Rozmawiał wyłącznie z nielicznymi, reszcie natomiast posyłał przyjazne uśmiechy. Czasami miewałam wrażenie, iż robił to tylko dlatego, by nie wyjść na ignoranta i buca.
     Opuściłam szkolną jadłodajnię, która dzisiaj wyjątkowo nie pękała w szwach. Jakby połowa miasta nadal buszowała po sklepach bądź leżała w szpitalu z powodu obrażeń zadanych podczas przepychanek w centrum handlowym. Takie zmasowane najazdy na butiki nigdy nie mogły obejść się bez rannych.
     Wszyscy dookoła zdawali się być dziwnie poruszeni. Rozmawiali w mniejszych lub większych grupkach, żywo przy tym gestykulując. Każdy z uczniów miał cos do dodania, a reszta mu przytakiwała. Zjawisko nadzwyczaj szokujące. Przeważnie nastolatkowie kłócili się o pierdoły najniższej kategorii, a tym czasem uczniowie byli zgodni. Nie dałabym sobie głowy uciąć, ale podejrzewałam, iż rozchodziło się o bal zimowy. Grudzień już nadszedł, więc do wydarzenia zapewne nie brakowało wiele czasu. Niby cała szkoła o tym plotkowała, lecz do mnie żadne teorie dotyczące licealnej zabawy nie dotarły. Nie wiedziałam, czy to celowe działanie moich znajomych, czy najzwyczajniej w świecie nie wykazywałam nazbyt wielkiego zainteresowania. Tego typu imprezy nieszczególnie były w moim guście. Ponadto nadal pamiętałam, jak skończył się bal halloweenowy. Raven z hukiem przedwcześnie opuściła towarzystwo, po czym obie wylądowałyśmy w landrynkowym gabinecie pani Shermansky. Do tego przyszło mi zająć cholernie niewygodny fotel, który zapewne zapadał się nawet pod nikłym ciężarem ptasiego pióra.
     Leniwym krokiem zmierzałam w stronę strefy sportowej. Za niespełna godzinę rozpocznę zajęcia z wychowania fizycznego. Szłam na nie równie chętnie jak na ścięcie. Po lekcjach na basenie włosy, pomimo ugniatającego je czepka, przesiąkły nieprzyjemnym zapachem chlorowanej wody, która cały czas kręciła się pod moim nosem. Na dodatek w dalszym ciągu miałam nieodparte wrażenie, że gdzieś nieopodal czaiła się Laetitia, obserwująca mnie uważnie zza jednego z licznych filarów. Rozglądałam się, chociaż nie potrafiłam jej dojrzeć i z racjonalnego punktu widzenia powinnam stwierdzić, iż dziewczyny po prostu w szkole nie było. Bo i niby co mogła w niej robić? Jednakże strach wziął górę nad rozsądkiem.
     Nagle ktoś dotknął mojego ramienia. Pisnęłam zlękniona i odskoczyłam kawałek, szturchając przy tym innego ucznia. Bałam się odwrócić. Oczami wyobraźni widziałam niewiele wyższą ode mnie brunetkę. Jej pełne usta muśnięte malinowym błyszczykiem rozciągały się w szerokim uśmiechu, ukazując dwa rzędy śnieżnobiałych zębów. Kły były nieco przydługie, a ich końce zdawały się zawijać do środka. W nienaturalnie dużych, błękitnych oczach niemalże iskrzyły pogarda oraz rozbawienie.
     - Przepraszam, Holly, nie chciałam cię przestraszyć. – Usłyszałam zmartwiony głos, który z całą pewnością nie należał do mojej prześladowczyni. Był zbyt miękki i melodyjny.
     Uzmysłowiona, że za plecami nie miałam Laetitii, odwróciłam się, choć niepewnie oraz niezwykle powoli. Jeszcze nie zdążyłam otrząsnąć się z szoku. Ujrzałam Rosaline, a u jej boku stała Iris. Obie wyglądały na zadowolone, lecz przez filigranową twarz białowłosej co rusz przebiegał niepokój. Głośno wciągnęłam powietrze przez nos, aby zaraz wypuścić je lekko rozchylonymi ustami. Próbowałam unormować zdecydowanie za szybkie bicie serca. Chyba pierwszy raz ucieszyłam się na widok Meyer.
     - Coś się stało? – zapytałam, próbując przyodziać maskę beznamiętności, zresztą nieudolnie. Rosaline ściągnęła brwi, dociekliwie mnie lustrując swoimi piwnymi oczami. Mimowolnie spięłam się pod bacznym spojrzeniem, a przygotowana na szybko kreacja sceniczna całkowicie ześlizgnęła się z mojego lica. Tkwiłam na środku szkolnego korytarza pewna, że byłam naga i nawet ślepiec odczytałby tłoczące się w mej głowie obawy.
     - Dlaczego musi się coś stać, żebyśmy zechciały z tobą porozmawiać? – dociekała nastolatka. Położyła drobną dłoń na wypchniętym biodrze. Ani o jotę nie przesunęła wzroku.
     Zaśmiałam się nerwowo. Ukradkiem zerknęłam na wypolerowaną posadzkę. Podrapałam się po karku, głowiąc się nad sensowną odpowiedzią. Białowłosa nie reprezentowała swoją postawą człowieka łatwowiernego. Prawdy nie mogłam jej powiedzieć, albowiem straciła moje zaufanie dłuższy czas temu i nie zapowiadało się na to, aby je odbudowała. Problem tkwił w tym, że to ja miałam przez to pod górkę, a nie ona. Przy ludziach, których nie lubiłam, trudniej przychodziło mi mijanie się z prawdą.
     - Nie, tak tylko…
     - Raven miała rację, dziwnie się zachowujesz – przerwała moją wypowiedź Meyer. Może to i dobrze; zapewne palnęłabym jakąś głupotę. – Chodzi o Duncana?
     - On zupełnie nie ma z tym nic wspólnego. – Pomachałam dłońmi w zaprzeczającym ruchu, aby wypaść wiarygodniej. Na twarzy zawitał przesiąknięty sztucznością uśmiech. Widząc jedną ze starannie wyregulowanych brwi uniesioną w powątpiewającym geście, dobitnie uświadomiłam się w przekonaniu, iż aktorka ze mnie żadna. Nie przekonałabym swoją marną grą nawet naiwnego czterolatka, któremu łatwiej ukraść lizaka niż spić się do nieprzytomności butelką czystej wódki.
     - Nieważne – westchnęła białowłosa – nie o tym zamierzałam z tobą porozmawiać.
     - Rosa organizuje Wieczorek w spódnicy, jesteś zaproszona – powiedziała Iris z charakterystycznym dla siebie optymizmem. Czasami zastanawiałam się, jak ktoś równie pogodny mógł być blisko spokrewniony z Tobym, który nie rozsiewał wokół siebie aury miłości do całej ludzkości, a bez wyrazu pogardy na licu rozmawiał z nielicznymi.
     - Wieczorek w spódnicy? – Spojrzałam niepewnie na Meyer.
     - Owszem, Wieczorek w spódnicy – bardziej ambitna nazwa dla pospolitego nocowanie.
     Dziewczyna przeczesała zgrabnymi palcami swoje długie, lśniące włosy. Zdawały się być bardzo miękkie oraz przyjemne w dotyku. W dłoniach poczułam wyimaginowany aksamit, nad którym omal nie rozpłynęłam się z rozkoszy. Pokręciłam szybko głową, aby wyzbyć się przyjemnych wizji. Możliwe, że ostatnio zbyt rzadko spotykałam się z Duncanem, co powodowała mała ilość czasu wolnego. Najzwyczajniej w świecie brakowało mi ciepła ludzkiego ciała i nawet widok zadbanych kosmyków wpędzał moją osobę w błogostan.
     - To co, przyjdziesz, czy zaczynasz układanie marnej wymówki? – spytała z przekąsem.
     - Tak, jasne – odparłam niepewnie. Nie mogłam wyzbyć się wrażenia, iż stała przede mną Raven przebrana za Rosaline. Równie wyszczekanej persony jak panna Black dawno nie spotkałam, a szczerze wątpiłam, by białowłosa także lubiła pokazywać przydługie pazury oraz umorusane krwią kły.
     - Świetnie – pisnęła radośnie dziewczyna, na powrót promiennie się uśmiechając. – Bądź o dwudziestej pod domem Kruczka – oznajmiła, po czym odwróciła się i wraz z Iris już zamierzały odejść.
     - Czekaj! – Zerknęła na mnie przez ramię. – Przynieść coś ze sobą do jedzenia?
     - Nie trzeba, wszystko przygotowałam.
     Pomachały dłońmi na pożegnanie, znikając w tłumie. Jeszcze przez dłuższy moment tkwiłam samotnie na korytarzu z uniesioną ręką, jakbym próbowała pochwycić którąś z idących obok nastolatek za włosy. Na twarz przywdziałam maskę beznamiętności, chociaż ledwo próbowałam oprzeć się pokusie wywrzeszczenia tego, co mi na sercu leżało. Naprawdę nie rozumiałam, dlaczego zgodziłam się przyjść na noc do Rosaline. Nawet jej nie lubiłam, a perspektywa spędzenia z nią kilkunastu godzin z pewnością nie radowała mojej osoby. Chyba nie zamierzałam wdawać się w niepotrzebne dyskusje oraz uniknąć krępujących sytuacji i to było powodem, dla którego zapisałam się na herbatkę z diabłem, żartobliwie określaną mianem Wieczorku w spódnicy.


     Ze strachem ogarniającym całe ciało i powoli przedostającym się wszystkimi jego otworami do wnętrza samochodu patrzyłam na twarz Duncana. Usilnie próbowałam nie spoglądać w czarne, bezkresne oczy, w których nie malowało się nic poza wściekłością. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, jak bardzo chłopak musiał być zdenerwowany, skoro nie potrafił ukryć emocji nim targających. Mocno zaciskał kościste palce na skórzanej kierownicy, jakby za wszelką cenę pragnął wyrwać ją z deski rozdzielczej. Ja natomiast dociskałam plecy do twardej tapicerki na drzwiach, mocno zagryzając wewnętrzne strony polików, ażeby nie krzyknąć z bólu wymieszanego ze strachem. Jak na złość siedząca na tylnej kanapie Raven właśnie żywo opowiadała swojej cioci o planach na wieczór i obmyślała, co przyrządzić na obiad. Że też ją wzięło na kąciki kulinarne, kiedy mnie groziło poważne niebezpieczeństwo ze strony własnego chłopaka.
     - Po co tam idziesz? – warknął przez zaciśnięte zęby. Mięśnie twarzy miał napięte, przez co szczęka oraz kości policzkowe były jeszcze bardziej uwydatnione.
     - Muszę trochę się zrelaksować – odpowiedziałam niepewnie, siląc się na szczery uśmiech. Mimo wszystko czułam, że nie przekonam tym Holdena, a jego ściągnięte brwi jedynie mnie w tym utwierdziły. – Nauczyciele jak szaleni wciskają w nas wiedzę przed egzaminami semestralnymi. Mam już dosyć ślęczenia z nosem w książkach.
     - Gdybyś uczyła się systematycznie, teraz nie ciążyłaby na tobie taka presja.
     - Hę? A ty niby powtarzasz materiał z lekcji na lekcję? I ciekawe, kiedy to robisz, skoro cały czas spędzasz ze znajomymi?
     - Czwarta z kolei najwyższa średnia w szkole do czegoś zobowiązuje.
     Buńczucznie skrzyżowałam ręce pod biustem, powątpiewającym wzrokiem przyglądając się brunetowi. Nadal tłumił w sobie gniew, ale przynajmniej zaprzestał prób wyrwania kierownicy z jej stałego miejsca. Nie rozumiałam powodu jego zdenerwowania. Złościł się, że zamierzałam wyjść bez niego, czy miał mi za złe zrezygnowanie z podręcznika do chemii na rzecz zarwania nocki w babskim gronie? Doskonale zdawał sobie sprawę, iż należałam do średnich uczniów, którzy mogli jedynie pomarzyć o świadectwie z wyróżnieniem. Jednakże Duncan najwidoczniej chciał, by jego dziewczyna prezentowała wyższy poziom. Mogłam mu co najwyżej obiecać, że podciągnę się z przedmiotów humanistycznych, chociaż do tego także nie byłam przekonana.
     - Masz zielone, głuuupku – mruknęła z tylnej kanapy Raven, która najwidoczniej właśnie zakończyła rozmowę z ciocią.
     Holden westchnął przeciągle, po czym spojrzał na drogę i wprawił samochód w ruch. Zwróciłam wzrok na boczną szybę, przyglądając się mijanym domostwom. W większości z nich nadal panowała ciemność. Znaczna część mieszkańców Crystal Hills pracowała w innych, większych miastach, więc przeprawa z biura do domu trwała ponad godzinę. Zdarzało się również tak, że bogaci obywatele zatłoczonych metropolii kupowali posiadłości wakacyjne w naszej niewielkiej mieścinie i przebywali w nich sporadycznie – przeważnie spędzali tutaj weekendy.
     - Dobrze zrozumiałam? Jesteś zazdrosny, że Holly spotyka się z nami? – zadrwiła. Zadrżałam, słysząc głośny wdech ze strony bruneta. Podczas gdy dziewczyna świetnie bawiła się w sporej odległości od Holdena, ja obawiałam się nagłego wybuchu złości, który zapewne byłby w stanie zmieść z powierzchni Ziemi połowę miasta. – Och, daj spokój, Duncan, przecież nic jej z nami nie grozi.
     - Nie obstawałbym przy tym – mruknął.
     - A niby gdzie byłoby lepiej? Może z Debrah za ścianą? – prychnęła rozbawiona. Odruchowo przylgnęłam bokiem do drzwi auta, niemalże czując narastającą w chłopaku złość. Złowróżbna aura zaraz przybierze materialną postać i pocznie rzucać pojazdem na wszystkie strony, jakby był on piłeczką pingpongową przymocowaną sznurkiem do paletki.
     - Debrah nie będzie. Idą razem z Castielem do Toby’ego na… – Urwał nagle. W samochodzie przez chwilę panowała absolutna cisza. Zaniepokojona niespodziewanym milczeniem, spojrzałam na chłopaka. Zaciskał blade wargi w wąską kreskę i mrugał szybko powiekami, jakby coś wpadło mu do oka. Wyglądał niepokojąco, a zdezorientowany Duncan nie zapowiadał niczego dobrego. – O kurwa, zapomniałem.
     - Co znowu? – warknęła Raven, czytając mi w myślach. Także chciałam wiedzieć, co też zaprzątało umysł bruneta.
     - Urodziny Younga – westchnął. Przejechał dłonią po twarzy, na dłuższy moment zatrzymując się przy ustach, zasłaniając je.
     - No co ty nie powiesz – rzuciła Black. Chociaż na nią nie patrzyłam, mogłam założyć się o wszystko, że właśnie skrzyżowała ręce pod biustem i tryumfalnym wzrokiem patrzyła na odbicie chłopaka w lusterku wstecznym. – Miał poprzedniego dnia, ale dopiero dzisiaj pozbył się reszty familji z domu.
     - I chcesz powiedzieć, że o tym pamiętałaś? – spytał z wyraźną pretensją w głosie, jakby miał żal do dziewczyny, że wcześniej nie przypomniała mu o ważnym wydarzeniu.
     - Oczywiście. Mam łeb do dat.
     - Tylko o moich urodzinach, dziwnym trafem, zawsze zapominasz – warknął.
     - Pamiętam tylko to, co chcę pamiętać.
     - Dobra, Holly, pójdziesz na babski wieczorek, a ja na imprezę do Toby’ego – zarządził Duncan. Najwyraźniej nie chciał nawet słyszeć o próbach sprzeciwu bądź modyfikacji jego – jak zapewne zakładał – idealnego planu.
     - Sprytnie to sobie wykombinowałeś, Holden – mruknęła z udawanym podziwem różowowłosa, po czym lekko pogłaskała moje ramię. – Wood, nie pozwól mu na to.
     - Przecież i tak mnie nie posłucha – odparłam tonem wypranym z emocji. Posyłałam chłopakowi nienawistne spojrzenie. Dlaczego on wszystko musiał robić interesownie?
     - Zapewne masz rację, ale przynajmniej zagości w tobie satysfakcja, że próbowałaś na niego wpłynąć.
     Westchnęłam przeciągle. Musiałam przyznać Raven słuszność, lecz co mi przyjdzie ze strzępienia języka, jeżeli wyrachowany osobnik i tak zrobi według własnych zachcianek? W najlepszym wypadku dojdzie pomiędzy nami do kłótni, na którą naprawdę nie posiadałam ochoty. Ostatnia sprzeczka niosła za sobą bardzo nieprzyjemne konsekwencje w postaci kilkudniowego milczenia oraz krzywych spojrzeń posyłanych sobie nawzajem podczas przerw. Jeżeli tak miały wyglądać moje scysje z Duncanem, to chciałam ich unikać za wszelką cenę, choćbym musiała przez to postępować wbrew własnym przekonaniom.
     Samochód zatrzymał się przy bramie prowadzącej na posesję rodziny Black, tym samym całkowicie blokując jeden pas ruchu. Różowowłosa pospiesznie zabrała torbę wykonaną z materiału w kolorze oliwkowym, na której widniały rozmaite przypinki i naszywki z logami zespołów metalowych. Przed opuszczeniem auta rzuciła zdawkowe na razie, po czym z rozmachem zatrzasnęła drzwi, jakby chciała uwypuklić swoją złość. Odruchowo podskoczyłam na obitym jasną skórą siedzeniu. Jeszcze przez moment tarasowaliśmy połowę jezdni, oboje przyglądając się dziewczynie pokonującej niewielką odległości do domu. Kiedy upewniliśmy się, że bezpiecznie dotarła pod drzwi, chłopak ponownie kontynuował jazdę.
     Trwaliśmy w milczeniu – nawet radio nie było włączone. Jedynie strachem przed gwałtowną reakcją ze strony bruneta powstrzymywałam się przed puszczeniem jakiegoś cholernie głośnego kawałka, pozwalającego zapomnieć o ciężkiej atmosferze wiszącej nad naszymi głowami. Miałam nieodparte wrażenie, że zaraz rozpęta się burza, niewykraczająca poza granice nowego lexusa. Niemalże dusiłam się gęstym powietrzem.
     Wjechaliśmy do garażu. Duncan zaparkował z mistrzowską wręcz precyzją, dokładnie na środku dobudówki. Tym samym zajął aż dwa miejsca.
     - Mogę mieć do ciebie prośbę? – zagaiłam niepewnie. Nerwowo miętosiłam pomiędzy palcami rąbek kraciastej spódnicy. Czułam, jak poliki smagał żywy ogień pochodzący z najgłębszych czeluści piekielnych. Holden mruknął coś niezrozumiałego, zachęcając mnie do kontynuowania wypowiedzi. – Nie przesadź z alkoholem.
     Zamglony wzrok zwróciłam na twarz bruneta. Zielone oczy wbiłam w jego blade usta. Usilnie starałam się nie patrzeć w dwa czarne bezkresy, obawiając się reakcji ze strony chłopaka. Nikt nie lubił, gdy stawiano mu granice – tyczyło się to przede wszystkim prawej ręki samego Szatana.
     - Jesteś zazdrosna? – zapytał. Nieudolnie próbował ukryć rozbawienie. Jeszcze bardziej wzmógł się we mnie wstyd. Zostałam wyśmiana przez własnego chłopaka. – Co jest?
     Kosmyk moich czarnych włosów założył za ucho. Lodowata dłoń poczęła muskać polik, skutecznie zmniejszając uczucie gorąca. Przerzuciłam wzrok na widok za przednią szybą. Niewyłączone światła samochodowe oświetlały pustą ścianę wykonaną z białej cegły.
     - To jak będzie? – drążył niestrudzony. Stanowczym ruchem złapał za żuchwę, odwracając głowę, abym patrzyła wprost na niego. Miał iście posągowy wyraz twarzy – zresztą jak zwykle. W oczach także nie tliła się choćby maleńka cząstka emocji i właśnie to w zaistniałej sytuacji najbardziej mnie krępowało. Wolałabym, aby krzyknął bądź uderzył pięścią w deskę rozdzielczą. Żeby zrobił cokolwiek, dając znać, iż jednak coś czuł.
     - Nie – mruknęłam, lecz zaraz odezwałam się ponownie. – To znaczy tak, ale… – Wzięłam głęboki wdech. Na kilka sekund opuściłam powieki, w myślach układając logiczną wypowiedź. – Po prostu przerażają mnie twoje wcześniejsze kontakty z dziewczynami.
     Milczał. Gdyby nie trzymał kurczowo mojej dolnej szczęki, zapewne plasnęłabym się otwartą dłonią w czoło. Z całą pewnością go zdenerwowałam i za moment nakaże mi wziąć swoje rzeczy i w podskokach opuścić posesję. Zakładałam, iż nie był przyzwyczajony do zazdrości względem jego osoby albo zderzył się z nią już tyle razy, że mało go ona interesowała. Zdziwiłam się więc bardzo, gdy delikatnie uniósł kąciki ust. W czarnych oczach na krótką chwilę pojawił się cień czułości. Chłodne wargi spoczęły na moich. Delikatnie je rozchyliłam, lecz to było zbyt mało. Duncan szybko pogłębił pocałunek. Błądził językiem po podniebieniu, czasami zachęcając do pieszczoty jego odpowiednik. Smukłe palce wplątał pomiędzy ciemne pasma sięgające linii bioder i kołtunił je z niezwykłą zażyłością. Ja natomiast skrzyżowałam dłonie w nadgarstkach na karku chłopaka, przyciągając go do siebie. Całowaliśmy się długo i namiętnie, jedynie na ułamki sekund robiąc przerwy na wdechy. Oboje potrzebowaliśmy tej bliskości, chociaż sami nie zdawaliśmy sobie sprawy jak bardzo.
     Odsunęliśmy się na niewielką odległość. Stykaliśmy się czubkami nosów, a Holden trzymał w zębach moją dolną wargę. Przygryzał ją dosyć boleśnie. Robił to w pełni świadomie, chcąc pozostawić na mych ustach ślad swojej obecności. A to przecież ja byłam zazdrosna. Powinnam napiętnować go, aby żadna dziewczyna nawet nie zechciała się zbliżyć.
     - Masz prawo się obawiać – mruknął, kiedy zaprzestał w końcu okaleczania mnie. – Ale wiedz, że należę tylko do ciebie. I vice versa.


     Stałam na środku korytarza tuż obok Niny. Drobna blondyneczka ubrana w bladoróżową sukienkę z licznymi falbanami u dołu, która niemalże zlewała się z kolorem jej końcówek włosów, opierała się o drewniana balustradę. Obie z enigmatycznymi uśmiechami na twarzach wpatrywałyśmy się w biegającą po domu Raven. Dziewczyna cały czas szeptała coś pod nosem, co chwilę przystając w miejscu, by zaraz ponownie powrócić do szaleńczego maratonu. Przez ramię miała przewieszoną sportową torbę, do której co rusz wkładała jakiś przedmiot. Miałam wrażenie, iż robiła to na chybił trafił. Po prostu pakowała wszystko, co jej się pod rękę nawinęło i wcale bym się nie zdziwiła, gdyby pozostała część rodziny Black miała problem z włączeniem telewizora, czego powodem okaże się brak pilota.
     - Ale zdajesz sobie sprawę, że jutro wrócisz do domu? – zagaiłam niepewnie, kiedy różowowłosa chwyciła okrągłą poduchę z salonowej kanapy.
     - Ona tak zawsze – burknęła Nina wyraźnie znudzonym głosem. Zerknęłam na nią kątem oka. – Wolałabyś nie widzieć jej przed tygodniowym wyjazdem na wczasy.
     Oczami wyobraźni dostrzegłam Raven wrzucającą lamkę nocną do furgonetki z napisem Przeprowadzki. Przechyliłam głowę na bok zastanawiając się, ile prawdy kryło się w mojej wizji. Nastolatka naprawdę zamierzała wynieść pół dobytku, a przecież szła do domu oddalonego od jej własnego o kilkadziesiąt metrów. Na dobrą sprawę wystarczyło tylko przejść przez ulicę. Przyjrzałam się swojej conversowej torbie, z której wystawała głowa pluszowej owcy. Nie dała się upchnąć do końca, skubana. Zaczynałam się zastanawiać, czy nie spakowałam zbyt mało rzeczy. Kruczek wzięła całą kosmetyczkę, a nawet kilka maseczek na włosy na wypadek, gdyby Rosaline takowych nie posiadała. Ponadto pięć par skarpetek różnej grubości oraz długości i dwa razy więcej kompletów bielizny dobitnie mnie uświadomiły, że prowizoryczna piżama składająca się z koszulki Duncana wraz z jednym pełnym strojem na zmianę mogły nie wystarczyć.
     - Słoneczko, na pewno zaopatrzyłaś się w pastę do zębów?
     Z salonu dobiegł melodyjny głos, a zaraz zza łuku drzwiowego wyłoniła się postać pani Agathy. Wysoka kobieta o pełnych kształtach opierała się o framugę. Jej ciemnoróżowe włosy kaskadą opadały na wąskie ramiona oraz dorodne piersi. Najwidoczniej w rodzinie Black uwielbienie dla nietypowych kolorów było genetyczne. Pomalowane szminką w odcieniu jagodowym usta ułożyły się w dziubek. Nienaturalnie duże, brązowe oczy bacznie wpatrywały się w bratanicę, która ponownie stanęła na środku korytarza i wertowała uzbierane z całego domu fanty.
     - Tak, ciociu. Nić dentystyczną oraz ładowarkę do szczoteczki także wzięłam – odparła.
     - Doskonale – pisnęła kobieta. – Powinnaś nauczyć siostry pewnych norm, którymi kieruje się każda, dobrze przygotowana dama.
     Z niedowierzeniem wymalowanym na twarzy patrzyłam na odegraną przed chwilą scenkę. Wprost nie mogło do mnie dotrzeć, że opiekunka Raven nie tylko nie zwracała uwagi na dziwne zachowanie nastolatki, ale dodatkowo je aprobowała.
     - O mamo… – westchnęłam z politowaniem.
     - Teraz widzisz, z czym muszę się mierzyć każdego dnia? – warknęła Nina.
     Odwróciłam się twarzą do blondynki. Dłonie położyłam na jej wątłych ramionach.
     - Szczerze ci współczuję – powiedziałam, przytakując głową, jakbym chciała dodać realizmu swoim słowom. Dziewczynka jedynie prychnęła pod nosem, po czym udała się na górę. Drewniane stopnie skrzypiały pod każdym jej krokiem.
     - Chyba spakowałam wszystko – mruknęła różowowłosa, drapiąc się po karku.
     - Świetnie – rzuciłam. Wstałam ze schodów i podeszłam do koleżanki. – Bierz te graty i wychodzimy. Mamy pół godziny spóźnienia.
     - Niemożliwe, przecież dopiero co tutaj przyszłaś! – Spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami. Zamachała rękoma na boki, jakby próbowała wznieść się w powietrze. Niechcący rzuciła kluczami w kąt przedpokoju, na co przeklęła szkaradnie.
     - Zdążyłam już wypić dwa kubki kakao i porozmawiać z Ros. Swoją drogą, nie brzmiała na zadowoloną. – Obserwowałam, jak dziewczyna podnosiła klucze, po czym ponownie podeszła do spakowanych przedmiotów. Zawiesiła sportową torbę na ramieniu, a pod pachę upchnęła okrągłą poduchę.
     - Wychodzę, nie zapomnijcie o mnie! – rzuciła na wychodne Raven, machając stojącej przy wejściu do salonu kobiecie.
     - Do widzenia! – także się pożegnałam.
     - Miło było cię poznać, Holly. Wpadaj do nas częściej – powiedziała pogodnie Agatha.
     - Z przyjemnością.
     Opuściłyśmy posesję i powolnym krokiem zmierzałyśmy w stronę domu Rosaline. Irytował mnie fakt, że strasznie się wlekłyśmy. Przejeżdżający obok nas kierowca długo przytrzymał klakson, jakby chciał nas pospieszyć. Łatwo było naigrywać się z innych, samemu siedząc w samochodzie. Różowowłosa nabrała mnóstwo zbędnych szpargałów, a teraz ledwo mogła iść. Wypchaną po brzegi torbę ciągnęła za sobą po chodniku. Gdzieś w podświadomości czułam, iż błękitny materiał może nie wytrzymać otarć i najzwyczajniej w świecie pęknie. Wizja porozrzucanych dookoła rzeczy Raven wzbudziła we mnie rozbawienie wymieszane z gniewem. Rozzłoszczona dziewczyna stanowiła widok mogący nawet największych ponuraków przyprawić o uśmiech na twarzy. Jednocześnie przymus sprzątania wszystkich przedmiotów jedynie opóźniłby nasze dotarcie do celu. Błagałam znane mi bóstwa, aby napełniły sportową torbę niezwykłą wytrzymałością.
     - Mogłabyś mi pomóc – warknęła wyraźnie zmęczona nastolatka.
     - Jeszcze czego. – Zaśmiałam się. Splotłam palce na karku, wpatrując się w bramy mijanych domów. Wzrokiem poszukiwałam numeru 21, pod którym zameldowana była rodzina Meyer. Skrzynka na listy, obok której właśnie przechodziłyśmy, oraz namalowana na niej siódemka świadczyły, iż nie byłyśmy nawet w połowie drogi. A mogłyśmy poprosić panią Agathę, aby nas podrzuciła pod same drzwi.
     - Zapamiętam to sobie, Wood!
     - Nie wątpię – westchnęłam. Wzrok utkwiłam w czarnym niebie, na którym pobłyskiwały pojedyncze gwiazdy. Rozglądałam się za jakąś konstelacją, aczkolwiek żadnej nie mogłam dojrzeć. – Twoja ciocia jest bardzo miła i…
     - Szajbnięta? – weszła mi w zdanie. Zamrugałam kilka razy powiekami, dalej usiłując połączyć niewidzialnymi kreskami świecące punkciki, aby ułożyć z nich gwiazdozbiór.
     - Raczej chciałam powiedzieć, że podobna do ciebie.
     - Dzięki – warknęła, na co ponownie zachichotałam.
     - To ty nazwałaś ją szajbniętą. – Wzruszyłam ramionami, choć mogłam założyć się o wiele, iż dziewczyna na mnie nie patrzyła. Zbyt zaaferowana była ciągnięciem torby, która prezentowała wyjątkową upartość i za wszelką cenę próbowała zatrzymać się w miejscu.
     Zapanowała niemalże absolutna cisza, przerywana jedynie głębszymi wdechami oraz przekleństwami rzucanymi przez Raven pod moim adresem. Puszczałam je mimo uszu, bo i co miałam zrobić? Poza tym niektóre mnie bawiły. Ulicę oraz chodniki po obu jej stronach oświetlały liczne latarnie. W niektórych domach dało radę dojrzeć zapalone światła w pomieszczeniach, gdzie akurat przesiadywali członkowie rodzin. Jednakże większość posesji okalały różnego rodzaju drzewa i krzewy, całkowicie odcinające dostęp ciekawskim sąsiadom. Właśnie tak wyglądało podwórko przed posiadłością Rosaline. Przypadkowe rozmieszczenie roślin wraz z ozdobami przywodziło na myśl angielskie ogrody. Wszystkiego było w nich pełno, nic nie znalazło dla siebie prywatnego kąciku, a flora rosła, jak chciała. Ale w tym krył się urok. Bo niby co przyjemnego było w patrzeniu na żywopłoty ostrzyżone spod linijki, na listkach których jeszcze widniał pot zestresowanego ogrodnika?
     Stanęłam pod wysoką bramą, wystylizowaną na dużo starszą niż w rzeczywistości. Farba została nałożona tak, aby imitować ubytki oraz otarcia. Dziwnym trafem ktoś zapomniał o domalowaniu rdzy. Wokół ogrodzenia zostały posadzone drzewa iglaste, zza których wyłaniały się krzewy. Zapewne w czasie trwania cieplejszych pór roku zadziwiały różnobarwnością swych kwiatów. Nad furtką widniał drewniany łuk oplątany uschniętymi winoroślami. Zza bujnej roślinności niewiele można było dostrzec. Ścieżka została wykonana z brunatnych płytek w kształcie sześciokąta foremnego. Pomiędzy kamieniami widniały dosyć spore odstępy. Większej części posiadłości nie było sposób dojrzeć. Nad rozłożystymi gałęziami drzew rozpościerał się jedynie w znacznej odległości od ulicy dach o barwie granatu. Z komina unosił się ciemnoszary dym.
     - Jesteśmy u celu – mruknęłam, po czym nacisnęłam guzik wideofonu. Zaraz rozbrzmiał wyraźnie podirytowany głos dobiegający z drugiej strony urządzenia. – Przybyły wasze zguby. – Uśmiechnęłam się promiennie, machając do kamerki. Nie cieszyła mnie perspektywa spędzenia całej nocy z Meyer. Wręcz przeciwnie – czułam nieuzasadniony strach. Jednakże, pomimo wielu trudności, wreszcie dotarłyśmy na miejsce, chociaż spóźnione o ponad godzinę, a co poniektóre padały ze zmęczenia.
     Przepuściłam Raven przez furtkę pierwszą. Ostatnie kilkadziesiąt metrów przeszła z ciężką torbą przewieszoną przez ramię. Jej mina wyrażała wręcz namacalne cierpienie. Jedyna pomoc, jaką jej zaoferowałam, dotyczyła niesienia dużej poduszki. Dziewczyna sama przysporzyło sobie kuriozalnego problemu, więc w samotności powinna mu sprostać.
     Zamknęłam starannie bramkę. Odwróciłam się powoli, jakby chcąc wywołać efekt zaskoczenia. Moim oczom ukazała się ogromna rezydencja przypominająca o połowę mniejszy Pałac Buckingham. Brakowało jedynie monumentalnej rzeźby oraz dużych klombów tulipanów. Przez chwilę nie oddychałam. Tkwiłam w jednym miejscu z rozdziawionymi ustami oraz rozszerzonymi w prawdziwym niedowierzeniu oczami. Zdawałam sobie sprawę, że rodzice Rosaline byli bogaci – wszakże dziewczyna nie kupowałabym bez zastanowienia sukienki za ponad trzysta dolarów, gdyby sprawy miały się inaczej. Mimo wszystko tak okazałego domu się nie spodziewałam.
     Białowłosa stała przy wysokich, dwuskrzydłowych drzwiach wykonanych z ciemnego drewna. Oparła wyprostowaną rękę o framugę, zaś drugą ułożyła na biodrze. Nerwowo tupała stopą przyodzianą w kapcia przypominającego pyszczek różowego królika.
     - Co tak długo? Wszyscy już dawno przyszli! – krzyknęła wyraźnie rozgniewana. Przeszła w głąb domostwa, widząc męczącą się z torbą Black. Uniosła wysoko starannie wyregulowane brwi, a drobne usta zacisnęła w wąską kreskę. Ona najwyraźniej także nie zamierzała pomóc koleżance. Wypchane po brzegi zlepki niebieskiego materiału wyjątkowo ciążyły różowowłosej, która przechylała się w lewą stronę.
     - Raven nie mogła się spakować – mruknęłam. Stałam przed kamiennymi stopniami i wyczekiwałam, aż dziewczyna wespnie się na górę.
     - Dlaczego mnie to nie dziwi? Gdybyś widziała, ile rzeczy zabrała ze sobą, gdy na tydzień wybyła z domu. Pięć razy szła po walizki.
     - Jestem skłonna to sobie wyobrazić.
     - Zawsze myślałam, że ja mam problem, ale Kruczek uświadomiła mi, że jeszcze nie jest ze mną tak najgorzej.
     - Halo, ja tu stoję obok i wszystko słyszę – warknęła Black, po czym wspięła się na ostatni schodek. Odetchnęła głęboko, a wolną dłonią otarła kropelki potu z twarzy.
     - Przynajmniej będziesz wiedziała, że wszystkie klamoty zanosisz sama na górę – powiedziała Rosaline tonem nieznoszącym sprzeciwu. Karcącym wzrokiem obserwowała, jak jej przyjaciółka iście męczeńskim krokiem weszła do środka.
     Poszłam śladem Raven i także przestąpiłam próg bogato zdobionej rezydencji. Sufit był umiejscowiony wysoko nad naszymi głowami, a wisiał z niego okazały, kryształowy żyrandol. Po bokach holu rozpościerały się schody, prowadzące na wyższą kondygnację. Korytarz na piętrze okalał trzy strony i jedynie drewniana balustrada chroniła przed bolesnym upadkiem na jasną, granitową posadzkę, z której wykonana została podłoga na parterze.
     Zdjęłyśmy buty oraz kurtki, chowając odzienie wierzchnie do wnękowej szafy imitującej duże lustro. Meyer poprowadziła nas na wprost. Pomiędzy dwiema kolumnami było przejście do dalszej części domu. Znalazłyśmy się w przestronnym salonie, gdzie rządził absolutny przepych. Granatowe tapety przyozdobione fikuśnymi zawijasami w odcieniu jasnego błękitu w połowie zostały zabudowane ciemnymi drewnianymi panelami, a na ich odkrytej części widniały obrazy w pozłacanych ramach z pięknie namalowanymi krajobrazami. Zmrużyłam podejrzliwie oczy, podchodząc do jednego z licznych malowideł o różnych wielkościach. W prawym dolnym rogu dumnie prezentowała się wykaligrafowana litera S. Nawet nie musiałam uważnie przyglądać się dziełu, od razu rozpoznałam jego autora.
     - To mój ulubiony – Brzask nad przepaścią. Dasz wiarę, że takie cudeńka tworzy mieszkanka naszego miasteczka? – zagaiła Rosaline, stając obok mnie.
     - Taa… Moja mamcia – mruknęłam. Na pierwszym planie widniał strumyk. Na kamienistym brzegu leżało kilka pustych butelek, a nieopodal dogasało ognisko. Za drzewami skrywało się kilka wilków, a wszystkie wpatrywały się w widza. Niektóre groźnie szczerzyły kły, jakby zaraz miały wyskoczyć z ramy i rozszarpać namolnego obserwatora. Nad lasem wschodziło złote słońce, przemieniając zwykle białe chmury w czerwone płachty. Trawa oraz liście były niemalże czarne, prawie zlewając się z sierścią drapieżników, które dało się dostrzec głównie dzięki ich burgundowym ślepiom. Jeden z promieni padał na butelkę, przyprawiając o strach, iż zaraz cały las stanie w płomieniach. Krystalicznie czysta tafla wody odbijała w sobie niebo, dopiero budzące się do życia.
     - Ma talent kobieta – powiedziała Raven. Zatrzymała się obok mojego drugiego ramienia. Tkwiłyśmy we trzy, podziwiając obraz, jakby prezentował on coś niespotykanego. A to tylko zwykły krajobraz powstały w umyśle Sarah.
     - Dobra, chodźmy, bo pewnie reszta się niecierpliwi – oznajmiłam, bojąc się, że mogłyśmy spędzić całą wieczność na wgapianiu się w obraz.
     Przeszłyśmy przez środek salonu, mijając usytułowany na środku szklany stolik do kawy. Wokół niego ustawionych zostało sześć foteli o wysokich oparciach. Białowłosa rozchyliła poły czarnej zasłony, ukazując przejście do kolejnego pomieszczenia. W centralnym punkcie pokoju tkwił biały fortepian. Ściany po bokach były oszklone, a z prawej strony znajdowało się przejście na taras. Jedynie światła ogrodowych latarni oświetlały wnętrze. Przebrnęłyśmy przez drugą kotarę, a naszym oczom ponownie ukazał się hol – tym razem nieco mniejszy. Znajdowały się w nim wyłącznie kręte schody, a w kątach stały kwiaty o dużych liściach. Weszłyśmy po drewnianych stopniach, skrzypiących w niebogłosy, jakby wołały o pomstę do Najwyższego. Na piętrze powitały nas dwie pary białych, dwuskrzydłowych wrót. Jedne z nich stały otworem, drugie natomiast były zamknięte. Spomiędzy uchylonych drzwi dobiegały przytłumione odgłosy rozmów oraz szelest papierków. Domyśliłam się, że to właśnie tam mieścił się pokój Rosaline.
     - Cześć, dziewczyny – przywitałam się, machając ręką. Raven natomiast mruknęła coś niezrozumiałego zza moich pleców. Najwidoczniej targanie ciężkiej torby skutecznie uśmierzyło jej entuzjazm.
     - Cześć! – zawołały wspólnie. Siedziały na stosie poduszek, przykryte kocami i wpatrywały się w zakrzywiony ekran wiszącego na ścianie telewizora. Trzymały w rękach paczki popcornu oraz czekoladowe babeczki.
     - Muszę wam przedstawić Kimberly. Jest w drugiej klasie, a przede wszystkim przynależy do kółka gastronomicznego. Specjalizuje się w pieczeniu ciast. – Meyer wskazała ręką cztery nastolatki. Dopiero teraz dostrzegłam, że była wśród nich nieznajoma twarz.
     Czarnoskóra dziewczyna o włosach związanych w cieniutkie warkoczyki sięgające łopatek wychyliła się znacznie, abyśmy mogły ją dojrzeć. Uśmiechała się szeroko, a w jej policzkach utworzyły się urocze dołeczki.
     - To ty rozdawałaś ciastka podczas promocji klubów? – zapytała różowowłosa. Nagle siły witalne do niej powróciły, gdy temat rozmowy zszedł na jedzenie.
     - Tak, dokładnie. Smakowało?
     - Jeszcze jak. Cały dzień chodził za mną ich smak.
     - Miło słyszeć. – Zaśmiała się. – To moje popisowe danie.
     - Robisz słodkości na zamówienie?
     - Raven, przestań – warknęłam przez zaciśnięte zęby. Szturchnęłam koleżankę w ramię, aby trochę przystopowała. Powoli zaczynała robić się natarczywa.
     - W porządku, cieszę się, gdy ktoś docenia moją pracę – powiedziała Kim, a na jej okrągłej twarzy ponownie zagościł uśmiech. Swoimi ciemnozielonymi oczami intensywnie wpatrywała się we mnie. Czułam, jak na moje poliki wkradał się rumieniec zażenowania. Nie tyle brakiem poparcia ze strony czarnoskórej, co uprzejmym gestem z jej strony. Jeszcze nigdy nie zawstydziłam się uśmiechem drugiej dziewczyny.
     - Ej, film się skończył – oznajmiła Sucrette, po czym przechyliła plastikowe opakowanie i wsypała resztki prażonej kukurydzy do buzi.
     - W takim razie włączę drugi – mruknęła Rosaline, podchodząc do wąskiego białego kredensu na okrągłych nóżkach. Otworzyła szklane drzwiczki, wertując wzrokiem tytuły.
     - Tylko proszę, żadnych dennych romansideł – zastrzegła Raven, wygodnie usadawiając się na szerokim łóżku z baldachimem. Oparła głowę o białą kolumnę, znudzonym wzrokiem przyglądała się białowłosej.
     - Może, tak dla odmiany, jakiś film akcji? – zaproponowała Kimberly.
     - Nie lubię przemocy i rozlewu krwi – mruknęła Violetta. Wyraźnie skrzywiła się na myśl o makabrycznych scenach.
     - Popieram. – Iris podniosła rękę i rozejrzała się po twarzach koleżanek.
     Westchnęłam przeciągle, kręcąc głową zrezygnowania. Zamierzałam podrzucić pomysł z horrorem, ale w zaistniałej sytuacji szybko zostałabym przegłosowana. W większym gronie, gdzie każdy posiadał odmienny gust, trudno było podjąć decyzję.
     - Proponuję maraton z Godzinami szczytu. Komedia raczej nikogo nie zgorszy, a na dodatek to klasyk. – Rosaline wyjęła z kredensu opakowanie z płytą, po czym podeszła do odtwarzacza DVD.
     Kiedy na ekranie pojawił się obraz, wszystkie zajęłyśmy miejsca. Wraz z białowłosą dosiadłyśmy się do Raven. Wygodnie położyłam się na brzuchu, a pod brodę wsunęłam pluszowy wałek. Sięgnęłam po szklaną miskę wypełnioną popcornem. Dotychczas nikt nie zwracał na nią uwagi, a szkoda byłoby marnować jedzenie. Dłoń zawiesiłam nad naczyniem, kiedy różowowłosa zatopiła palce w prażonej kukurydzy. Plasnęłam ją w rękę, posyłając także karcące spojrzenie. Dziewczyna zrobiła minę niewiniątka, jakby właśnie została niesłusznie zbesztana.
     W ciszy nie wytrzymałyśmy nawet połowy filmu. Każda musiała wtrącić swoje spostrzeżenia, nie zawsze dotyczące projekcji. Gdy temat rozmowy zszedł na nieubłagalnie zbliżający się wielkimi krokami bal gwiazdkowy, odgłosy walki dobiegające z telewizora stały się jedynie niewiele znaczącym tłem dla pogadanki.
     - Macie już wybrane sukienki? – spytała Sucrette z wyrazem podekscytowania w głosie.
     - Oczywiście – burknęła Rosaline, jakby posiadanie imponującej kreacji stanowiło rzecz oczywistą. – Chcecie zobaczyć?
     - Lepiej nie – zareagowałam nazbyt szybko. Dziewczyna spojrzała na mnie ze zdziwieniem wymieszanym z irytacją. Nie miałam zamiaru oglądać ciuchów Meyer – zdawałam sobie sprawę, iż mogła o nich opowiadać całą wieczność, a i tak by nie skończyła. Jednakże nie chciałam, aby moje słowa zostały źle odebrane. Omiotłam wzrokiem zgromadzone nastolatki. Wszystkie spoglądały po sobie, nie do końca wiedząc, co powinny zrobić. Uniosłam oczy ku górze. Dlaczego zawsze musiałam palnąć jakąś gafę? – Pozwól nam zaskoczyć się w dniu balu.
     Białowłosa zamrugała pospiesznie. Widziałam, że biła się z własnymi myślami. Spodziewałam się wybuchu złości z jej strony, lecz do niczego nie doszło. Wręcz przeciwnie – kształtne usta muśnięte malinową pomadką ułożyły się w przyjaznym uśmiechu. Odetchnęłam w duchu, gdy atmosfera straciła znacząco na wadze.
     - Masz w zupełności rację. Zmieniając temat, wiecie, że Kimberly mieszka naprzeciwko mnie już dobre pięć lat? W życiu się na oczy nie widziałyśmy; dopiero tydzień temu zostałam zaatakowana przez jej psa.
     - Taa… – Zaśmiała się czarnoskóra dziewczyna. Podrzuciła sprażone nasionko kukurydzy, które wpadło wprost do jej buzi. – Nieźle przy tym sąsiadów wystraszyłaś. Ale w podzięce upiekłam jej ciasto. – Uśmiechnęła się promiennie. Znowu poczułam to dziwne skrępowanie na widok uroczych dołeczków w policzkach.
     - Kurczę, dlaczego na mnie twój zwierzak nie napadł? – rzuciła pretensjonalnie Raven.
     - A gdzie mieszkałaś przed przeprowadzką do Crystal Hills? – zapytała Iris.
     - W Bostonie. Cudne miasto, żal było z niego wyjeżdżać.
     Spuściłam wzrok. Nerwowo miętosiłam między palcami frędzle przy białym wałku. Krępowałam się słowami Kim. W przeciwieństwie do niej nie posiadałam miłych wspomnień związanych z tym miastem. Mimo wszystko nie chciałam zepsuć humorów koleżankom.
     - Holly-chan też stamtąd jest – oznajmiła Su. Położyła dłoń na moim przedramieniu.
     - Naprawdę? – Przytaknęłam skinieniem głowy. Ze zwykłego przymusu uniosłam kąciki ust. – Jaka dzielnica?
     - Fenway.
     - Ja mieszkałam na West Roxbury. Pewnie nawet nie miałyśmy okazji, żeby się spotkać.
     - Kim, chodzimy już drugi rok razem do szkoły, a wcześniej nie wiedziałyśmy o swojej obecności – powiedziała Durand.
     - Tak, masz rację. Chociaż nie ukrywam, chciałam was poznać. Pierwszaki trzęsące całą szkołą to klawa rewelacja.
     - Serio jesteśmy takie popularne? – spytała podekscytowana różowowłosa.
     - Holly usidliła szkolnego podrywacza, którego najdłuższy związek przetrwał niespełna tydzień. Oczywiście do tej pory. Przełamałaś schemat. A ty, Raven, miałaś odwagę postawić się Rocie i jej babci-dyrektorce. Wszyscy byli zszokowani.
     - Heh, zawsze wiedziałam, że będę sławna. Wood, jesteśmy na dobrej drodze, aby strącić Debrah z piedestału. – Poczochrała mnie po włosach. Z niebywałą wręcz cierpliwością znosiłam irytującą dewastację fryzury.
     - Tak – westchnęłam bez przekonania. Już nie tyle podjęcie tematu związanego z Bostonem wywołało we mnie przykry nastrój, co wzmianka o Holdenie. Ponownie zrodziły się obawy związane z trwałością naszego związku. Cała szkoła huczała od licznych podbojów chłopaka, a jego nienaganna prezencja jedynie przyciągała kolejne wielbicielki. Miałam przeczucie, iż powinnam nie spuszczać z niego wzroku, chociaż zakrawało to na totalną głupotę. Ponadto udowodniłabym, że nie darzyłam bruneta zaufaniem. Próbowałam samą siebie przekonać, że wszystkie obawy były nieuzasadnione, ale dzisiejsza impreza urodzinowa Toby’ego tylko wzmagała niepokój. Dziewczyn oraz alkoholu na pewno na niej nie zabraknie, a nie od dziś wiadomym było, iż to destrukcyjne połączenie. – Znasz osobiście Duncana? – Pytanie skierowałam do Kimberly.
     - Mój młodszy brat jest z nim w drużynie koszykówki, więc czasami do nas przychodził.
     Kiwnęłam głową, okazując zrozumienie. Żywiłam nadzieję, że czegoś dowiem się od nastolatki, ale moje plany spełzły na panewce. Tak na dobrą sprawę, nie zagłębiłam się w przeszłości Holdena. Ktoś postronny mógłby powiedzieć, że on w mojej także, ale zupełnym przypadkiem poznał najbardziej skrywaną przeze mnie tajemnicę. Poza tym odbiegiem od normy stanowiłam normalną nastolatkę, zupełnie niewyróżniającą się z tłumu. Byłam po prostu doskonałym przeciwieństwem Duncana.


     Kręciłam się z boku na bok. W pokoju panował zaduch, którego nawet rozszczelnione drzwi balkonowe nie potrafiły zniwelować. Najwidoczniej siódemka dziewcząt w jednej sypialni to trochę zbyt wiele, aby zachować świeżość powietrza. Ponadto żadna nie zamierzała odstąpić miejsca na łóżku, toteż ściskałyśmy się w niewygodnych pozycjach. Skuliłam się niczym embrion. Kolana miałam pod samą brodą, a na dodatek Raven co rusz przytulała się do mnie od tyłu. Jakby tego było mało, Sucrette wygodnie ulokowała swój łokieć wprost na mej twarzy. Ilekroć starałam się zrzucić niesforną rękę, ta powracała na poprzednią lokację. I jeszcze to okropne chrapanie dobiegające z drugiej strony materaca. Początkowo posądzałam Kimberly o spanie z otwartą buzią – nie wiedziałam dlaczego, ale ona pasowała mi do tej roli najlepiej. Jakże się więc zdziwiłam, kiedy uniosłam głowę z poduszki na wysokość zaledwie kilku centymetrów i dostrzegłam Violettę dociskającą polik do drewnianej kolumny łoża. Mocno obejmowała pluszowego misia, a spomiędzy jej drobnych warg wydobywał się irytujący dźwięk, który omal nie przyprawił mnie o nerwicę.
     Westchnęłam zmęczona ciągłymi przeciwnościami. Zrzuciłam z siebie polarowy koc, nakrywając nim twarz różowowłosej. Ta mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem i przekręciła się na drugi bok. Zamrugałam szybko powiekami. Naprawdę tylko tyle potrzebowałam, aby uwolnić się z jej żelaznego uścisku? Przełożyłam jedną nogę na drugą stronę tułowia Sucrette. Zachwiałam się niebezpiecznie. Chcąc utrzymać równowagę, przełożyłam ciężar ciała na wyprostowane ręce, które położyłam po obu stronach głowy brunetki. Siedziałam na niej okrakiem, chociaż dziewczynie najwyraźniej ten fakt nie przeszkadzał w spaniu. Kiedy udało mi się wygramolić z łóżka, skierowałam się do łazienki. Chłodne deski podłogowe szczypały moje stopy. Otworzyłam drzwi i dopiero wówczas zorientowałam się, że w pomieszczeniu ktoś był. Zaspanym wzrokiem omiotłam wnętrze. Przy umywalce stała Rosaline. Włosy miała związane w niedbałego koka na czubku głowy. Patrzyła na mnie lekko zaskoczona.
     - Oj, wybacz, zaraz wyjdę – mruknęłam i już chciałam odwrócić się na pięcie, lecz zatrzymałam się słysząc zachrypnięty głos koleżanki.
     - Nie, zostań. Zamierzałam z tobą porozmawiać. Chyba to jest najlepsza chwila.
     Wytarła dłonie w purpurowy ręcznik. Zbliżyła się o kilka kroków. Odruchowo cofnęłam się, plecami dotykając drzwi. Nie wiedziałam dlaczego bałam się nagłej konfrontacji. Logicznie patrząc na zaistniałą sytuację, nie posiadałam powodów do obaw. Mimo wszystko przeczuwałam najgorsze.
     - Zauważyłam, że ostatnio unikasz kontaktów ze mną. Nie wiem, czym jest to spowodowane. Jakoś cię uraziłam, czy…
     - Od samego początku mi nie podpasowałaś – mruknęłam beznamiętnie. Wzrok spuściłam na beżowe kafelki podłogowe. Już dawno zbierałam wewnętrzne siły, aby to powiedzieć. – Czułam… Nie, nadal czuję zazdrość. Zbliżyłam się do Raven, nie wiedząc o tobie. Boję się odrzucenia, a gdzieś w głowie tli się przeczucie, że zostanę pozostawiona przez nią. Wróciłaś, odzyskała przyjaciółkę, więc zastępstwo nie jest jej potrzebne.
     - Holly…
     - Daj mi dokończyć – zażądałam ostrym tonem. Białowłosa drgnęła lekko. – Gdy zaczynałam powoli się do ciebie przekonywać, wyszła ta cała sytuacja z Lysandrem. Nie rozumiem, jak mogłaś tak okropnie go potraktować. Twoje zachowanie bardzo mi się nie spodobało, a całe zaufanie przepadło.
     Zapadła cisza, przerywana jedynie kapiącą z kranu wodą. Obie wpatrywałyśmy się w posadzkę, jakby to właśnie na niej miały pojawić się odpowiedzi na krążące po naszych umysłach pytania. Chyba żadna z nas nie wiedziała, jak powinna zareagować. Rosaline usłyszała nieprzychylną opinię na swój temat, a ja wygarnęłam wszystko, co mi leżało na sercu. Nienawidziłam tego robić. Po takim zabiegu ktoś zawsze pozostawał z raną na duszy, zaś inna osoba prowadziła wewnętrzne bitwy związane z moralnością. Nie uważałam, abym postąpiła słusznie, mówiąc Meyer o moich obawach związanych z jej osobą, ale ile można było plątać się w niejasności relacji pomiędzy nami? Kiedyś musiał nadejść moment zwierzeń i dobrze się stało, że oprócz nas nikt ich nie usłyszał.
     - Rozumiem – mruknęła. Zaśmiała się nerwowo, kręcąc głową. – Uważałam zwykłe przeprosiny za adekwatne do sytuacji. Najwidoczniej się pomyliłam. Wiem, iż źle zrobiłam – mogłam zranić Lysandra, a przecież nie to było moją intencją. Nie tą drogą poszłam, chcąc zbliżyć się do sprzedawcy w sklepie.
     - Tak, zdecydowanie nie spojrzałaś na drogowskazy.
     Obie zachichotałyśmy, szczerze rozbawione. Męczyła mnie ciągła zgryźliwość w stosunku do Rosaline i chyba już dawno powinnyśmy szczerze porozmawiać.
     - Chodź. – Machnęłam ręką, przywołując dziewczynę do siebie. Podeszła pospiesznie, rzucając się wprost w moje ramiona. Uderzyłyśmy o drzwi, chociaż nie zwróciłyśmy na to większej uwagi. Oparła podbródek na zagłębieniu między obojczykami, a ja wtuliłam polik w jej mostek. Napawałam się przyjemną wonią leśnych owoców, która była tak bardzo charakterystyczna dla białowłosej oraz doskonale do niej pasowała. Wszelkie waśnie mogłyśmy uznać za zakończone, chociaż nadal nie zamierzałam zwierzać się Meyer ze wszystkich problemów. Niektóre sprawy należało zostawić tylko dla najbardziej zaufanych osób i im było ich mniej, tym sekrety stawały się bezpieczniejsze.


♥ ♥ ♥ ♥

3 komentarze:

  1. No wow ta długość jest na prawdę zadowalająca, czuję się jakbym czytała książkę nieznanej mi do tej pory autorki ;). Na prawdę masz talent pisarski jestem pod wrażeniem; o. A co do matury to powodzenia życzę , na pewno zdasz śpiewająco o ile już się to wydarzyło ;). Weny Ci życzę i mnóstwo czasu na pisanie ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matury nie zdałam. Zabrakło punktu. (T.T) Ale to w ogóle nie był mój dzień. Najpierw zalałam laptopa klejem do tipsów, na szczęście skończyło się tylko na strachu i dziwnej maziajce. Później to beznadziejne kombo w postaci "Potopu" i gramatyki. Gorzej nie mogłam wtopić. (>.<) Wystosuję jakieś odpowiednie pismo, aby pośmiertnie zabrali Sinkiewiczowi Nobla, bo jego twórczość rujnuje moje życie od gimnazjum.

      Mimo wszystko bardzo dziękuję za miły komentarz. Bezsprzecznie poprawił moje samopoczucie. Niby taka drobna rzecz, a jak cieszy. Chociaż nadal dziwię się, że długość Ci odpowiada. Ja osobiście bardzo się męczę, kiedy to czytam. Pozdrawiam gorącą i rzyczę wszystkiego dobrego! (^.^)/

      Usuń
  2. Och to rzeczywiscie szkoda , że nie zdałaś ;o , ale jestem pewna , że to wina dnia tak jak napisałaś wyżej ;). Też czasem mam taki dzień , że nic mi nie idzie.. ;).

    A co do długości rozdziału ;) bardzo mi pasuje taka długość ;) to się nazywa prawdziwe opowiadanie ;). Natrafiłam na ich wiele i większość z nich jest chaotycznie pisana i w dodatku bardzo krótka ;). Więc nawet nie porównuję. To co Ty piszesz i jak piszesz... nawet nie mam słów ;) po prostu wow ;o. Naprawdę zaskakujesz i długością oraz bogatym zasobem słów także jedyne co jeszcze mogę Ci napisać to to , ze jesteś świetną pisarką i nie zaprzestawaj pisania bo na prawdę masz talent ;*

    OdpowiedzUsuń