Narzekałam na długość poprzedniego rozdziału? Cóż, ten jest jeszcze bardziej przytłaczający. Boję się, co popełnię następnym razem. Może rozprawę filozoficzną... W sobotę czeka mnie koszmar w postaci próbnej matury ustnej z polskiego. Proszę, życzcie mi powodzenia, a przede wszystkim szczęścia. Przyda się, jak nigdy przedtem. (T.T)
Droga (nie) do miłości: Rozdział
46
„Zawsze trzeba mieć plan awaryjny
do planu awaryjnego.”
~G. Flynn
Minął
tydzień od parszywego dnia, w którym spotkałam najgorszego wroga. Nikomu nie
powinno się życzyć śmierci, lecz zapłakałabym ze szczęścia, gdyby w lokalnej
gazecie napisano o śmierci mojego prześladowcy. Jeszcze do niedawna z
przekonaniem w głosie określiłabym ową osobę mianem byłego kata, jednakże dobitnie przekonałam się, że będzie dawać o
sobie znać nawet w innym mieście. Uważałam, iż napatoczyłabym się na nią także
na drugim końcu świata. Po prostu ktoś na górze bardzo mnie nie lubił i
postanowił potraktować niemalże równie źle jak biblijnego Hioba.
Czułam
się nieswojo. Co rusz spoglądałam za siebie oraz bliżej przyglądałam się innym
ludziom, jakby w obawie, że wśród uczniów dostrzegę niewysoką brunetkę o
perlistym uśmiechu i całej gamie spinek we włosach. Dostawałam paranoi, czego
byłam świadoma, a Raven i tak dobitnie mi to wypominała na każdym kroku.
Stanowczo tupnęła glanem o wypolerowaną podłogę, po czym pospiesznie opuściła
stołówkę, kiedy poprosiłam ją o obserwowanie grupki dziewczyn siedzących przy
stoliku nieopodal. Naprawdę bałam się konfrontacji z Laetitią i nie dawałam
wyjść przed szereg myśli, że pojawienie się dziewczyny w centrum handlowym
należało do zwykłego zbiegu okoliczności. Fakt – nieprzyjemnego dla mnie oraz
przyprawiającego o dreszcze na całym ciele – lecz nadal był to przypadek,
których pełno występowało na świecie.
Westchnęłam
przeciągle, kładąc tył głowy na oparciu krzesła. Niemalże na nim leżałam, a
tyłek niebezpiecznie wystawał zza siedzenia. Niewiele brakowało, a z impetem
runęłabym na podłogę. Wzrok utkwiłam w talerzu, na którym leżał grillowany
stek, pieczone ziemniaki oraz zielona sałata. Z nudów grzebałam widelcem w
obiedzie jedynie go dewastując. Pomimo ładnego zapachu prezentował się prawie
odrażająco. Nie miałam apetytu. Od dobrych kilku dni nawet nie chciałam patrzeć
na jedzenie. Wręcz dostawałam mdłości od samego stania naprzeciw lodówki. Swoim
zachowaniem przyprawiałam rodziców o zbędne zamartwianie się. Mama oczywiście nie
omieszkała powiedzieć doktorowi Connolle’yowi o dziwnych symptomach, z
pewnością oznaczających zbyt małą dawkę zażywanych antydepresantów. Niemalże
błagałam terapeutę, aby nie brał słów kobiety na poważnie, sugerując, że
biedaczka popadła w histerię. Mężczyzna, słysząc o zdrowych nawykach
żywieniowych Sarah, stwierdził, iż to efekt uboczny jej maniakalnego podejścia
do zdrowej żywności i słusznie zbagatelizował nierealny problem. Chociaż
zapewnienie od osoby wiarygodnej, że jakakolwiek brunetka mnie nie śledziła
zapewne by pomogło.
Podciągnęłam się na krzesełku, wracając do
normalnej pozycji. Krótki moment pogrzebałam sztućcem w sałacie, rozrywając
fragmenty zielonych listków na jeszcze mniejsze części. Doszłam do jedynego
sensownego wniosku, że i tak nic nie zdołam przełknąć, a niezjedzony posiłek
należało odnieść, w dalszym ciągu żywiąc się wyłącznie wodą mineralną z
automatu. Założyłam torbę na ramię. Powolnym krokiem zmierzałam w stronę
metalowego wózka usytułowanego tuż przy drzwiach prowadzących do kuchni. Nie
mogłam wyzbyć się wrażenia, iż ktoś mnie śledził. Czułam na plecach uważne
spojrzenia kilku, a nawet kilkunastu par oczu, które zdawały się błagać, abym
zwróciła na nie wzrok. Może rzeczywiście popadałam w paranoję? Przecież
Laetitia nie mogła przepisać się do Stoney Bay High School, albowiem dopiero
kończyła podstawówkę. Do rozpoczęcia liceum brakowało jej pełnego semestru, a i
tak nie podejrzewałam, aby rodzice dziewczyny uzbierali odpowiednią sumę
pieniędzy na czesne za prywatną placówkę edukacyjną. Chyba, że wzięli kredyt.
Nastolatka nie ukrywała swojego pochodzenia. Dolarami się nie podcierała. Chcąc
wspomóc rodzinny budżet, rozwoziła gazety. Była pracowita – nijak nie dało rady
jej tego odebrać – ale śmiałam twierdzić, iż stanowiło to jej jedyną pozytywną
cechę. Wszelkie niepowodzenia w szkole oraz domu odreagowywała na mnie, jakby z
nienawiści, że pochodziłyśmy z dwóch różnych światów. Nie grałam w marnym
filmie moralizatorskim; nigdy nie zamierzałam wybaczyć dziewczynie tych
wypłakanych przez nią łez oraz szram na ciele, które zdawały się być jedyną
ucieczką od szarej rzeczywistości. Ponadto nadal wzbudzała w mojej osobie
prymitywny lęk. Czułam się przy niej jak mała mysz stojąca oko w oko z
wygłodniałym lwem. Śmierdząca krwią niedawno pożartej zwierzyny ślina skapywała
na szarawą sierść trzęsącego się ze strachu gryzonia. Cholera jasna, nawet nie
mogłam spróbować uciec do nory, bo przerośnięty kocur o bujnej grzywie od razu
przygniótłby mnie włochatą łapą do ziemi, wyciskając na wierzch me ślepia wraz
z wnętrznościami!
Kierowałam
się w stronę wyjścia ze stołówki. W brzuchu mi burczało, chociaż nie odczuwałam
głodu. Jakby żołądek ze zwykłego przyzwyczajenia wydawał z siebie odgłosy
pomimo braku przymusu. Ukradkiem spojrzałam na złączone stoliki usytułowane
przy oszklonej szybie. Siedział przy nich stały skład, który zapewne zmieni się
dopiero w następnym roku szkolnym. Pomimo związku z Duncanem nie spędzaliśmy
razem zbyt wiele czasu w trakcie trwania lekcji. Odwoził mnie na zajęcia i sporadycznie
podrzucał do domu. Kiedy oboje nie zostaliśmy przygnieceni lawiną nauki,
spotykaliśmy się na godzinę bądź dwie. Nie byliśmy zbyt długo parą, a już
wkradała się pomiędzy nas rutyna. Ponownie zaczynałam obawiać się, że jak tak
dalej pójdzie, zerwiemy jeszcze w tym roku.
Holden
bazgrał długopisem po kartce z wielkim przejęciem. Kręcił nią na różne strony,
aby łatwiej mu było rysować. Przystanęłam na chwilę, próbując dostrzec, nad
jakim rysunkiem tak bardzo się skupiał. Gdy skończył, popatrzył na swoje
dzieło, po czym podsunął prostokątny kawałek papieru Corey’owi, o mały włos nie
wkładając świstka do talerza blondyna. Zaśmiałam się pod nosem, kręcąc przy tym
głową z rozbawieniem. Grymas zdenerwowania na pociągłej twarzy Browna wyglądał
wprost groteskowo. Chłopak nigdy się nie złościł – przeważnie przybierał maskę
absolutnego zrelaksowania, a wokół siebie rozsiewał aurę optymizmu oraz
swoistej tajemniczości. Rozmawiał wyłącznie z nielicznymi, reszcie natomiast
posyłał przyjazne uśmiechy. Czasami miewałam wrażenie, iż robił to tylko
dlatego, by nie wyjść na ignoranta i buca.
Opuściłam
szkolną jadłodajnię, która dzisiaj wyjątkowo nie pękała w szwach. Jakby połowa
miasta nadal buszowała po sklepach bądź leżała w szpitalu z powodu obrażeń
zadanych podczas przepychanek w centrum handlowym. Takie zmasowane najazdy na
butiki nigdy nie mogły obejść się bez rannych.
Wszyscy
dookoła zdawali się być dziwnie poruszeni. Rozmawiali w mniejszych lub
większych grupkach, żywo przy tym gestykulując. Każdy z uczniów miał cos do
dodania, a reszta mu przytakiwała. Zjawisko nadzwyczaj szokujące. Przeważnie
nastolatkowie kłócili się o pierdoły najniższej kategorii, a tym czasem
uczniowie byli zgodni. Nie dałabym sobie głowy uciąć, ale podejrzewałam, iż
rozchodziło się o bal zimowy. Grudzień już nadszedł, więc do wydarzenia zapewne
nie brakowało wiele czasu. Niby cała szkoła o tym plotkowała, lecz do mnie
żadne teorie dotyczące licealnej zabawy nie dotarły. Nie wiedziałam, czy to
celowe działanie moich znajomych, czy najzwyczajniej w świecie nie wykazywałam nazbyt wielkiego zainteresowania. Tego typu imprezy nieszczególnie były w moim guście.
Ponadto nadal pamiętałam, jak skończył się bal halloweenowy. Raven z hukiem
przedwcześnie opuściła towarzystwo, po czym obie wylądowałyśmy w landrynkowym
gabinecie pani Shermansky. Do tego przyszło mi zająć cholernie niewygodny
fotel, który zapewne zapadał się nawet pod nikłym ciężarem ptasiego pióra.
Leniwym
krokiem zmierzałam w stronę strefy sportowej. Za niespełna godzinę rozpocznę
zajęcia z wychowania fizycznego. Szłam na nie równie chętnie jak na ścięcie. Po lekcjach na basenie włosy, pomimo ugniatającego je czepka, przesiąkły nieprzyjemnym zapachem
chlorowanej wody, która cały czas kręciła się pod moim nosem. Na dodatek w
dalszym ciągu miałam nieodparte wrażenie, że gdzieś nieopodal czaiła się
Laetitia, obserwująca mnie uważnie zza jednego z licznych filarów. Rozglądałam
się, chociaż nie potrafiłam jej dojrzeć i z racjonalnego punktu widzenia
powinnam stwierdzić, iż dziewczyny po prostu w szkole nie było. Bo i niby co
mogła w niej robić? Jednakże strach wziął górę nad rozsądkiem.
Nagle
ktoś dotknął mojego ramienia. Pisnęłam zlękniona i odskoczyłam kawałek,
szturchając przy tym innego ucznia. Bałam się odwrócić. Oczami wyobraźni
widziałam niewiele wyższą ode mnie brunetkę. Jej pełne usta muśnięte malinowym
błyszczykiem rozciągały się w szerokim uśmiechu, ukazując dwa rzędy
śnieżnobiałych zębów. Kły były nieco przydługie, a ich końce zdawały się
zawijać do środka. W nienaturalnie dużych, błękitnych oczach niemalże iskrzyły
pogarda oraz rozbawienie.
-
Przepraszam, Holly, nie chciałam cię przestraszyć. – Usłyszałam zmartwiony głos,
który z całą pewnością nie należał do mojej prześladowczyni. Był zbyt miękki i
melodyjny.
Uzmysłowiona, że za plecami nie miałam Laetitii, odwróciłam się, choć
niepewnie oraz niezwykle powoli. Jeszcze nie zdążyłam otrząsnąć się z szoku.
Ujrzałam Rosaline, a u jej boku stała Iris. Obie wyglądały na zadowolone, lecz
przez filigranową twarz białowłosej co rusz przebiegał niepokój. Głośno
wciągnęłam powietrze przez nos, aby zaraz wypuścić je lekko rozchylonymi
ustami. Próbowałam unormować zdecydowanie za szybkie bicie serca. Chyba
pierwszy raz ucieszyłam się na widok Meyer.
- Coś się
stało? – zapytałam, próbując przyodziać maskę beznamiętności, zresztą
nieudolnie. Rosaline ściągnęła brwi, dociekliwie mnie lustrując swoimi piwnymi
oczami. Mimowolnie spięłam się pod bacznym spojrzeniem, a przygotowana na
szybko kreacja sceniczna całkowicie ześlizgnęła się z mojego lica. Tkwiłam na środku
szkolnego korytarza pewna, że byłam naga i nawet ślepiec odczytałby tłoczące
się w mej głowie obawy.
-
Dlaczego musi się coś stać, żebyśmy zechciały z tobą porozmawiać? – dociekała
nastolatka. Położyła drobną dłoń na wypchniętym biodrze. Ani o jotę nie
przesunęła wzroku.
Zaśmiałam
się nerwowo. Ukradkiem zerknęłam na wypolerowaną posadzkę. Podrapałam się po
karku, głowiąc się nad sensowną odpowiedzią. Białowłosa nie reprezentowała
swoją postawą człowieka łatwowiernego. Prawdy nie mogłam jej powiedzieć,
albowiem straciła moje zaufanie dłuższy czas temu i nie zapowiadało się na to,
aby je odbudowała. Problem tkwił w tym, że to ja miałam przez to pod górkę, a
nie ona. Przy ludziach, których nie lubiłam, trudniej przychodziło mi mijanie
się z prawdą.
- Nie,
tak tylko…
- Raven
miała rację, dziwnie się zachowujesz – przerwała moją wypowiedź Meyer. Może to
i dobrze; zapewne palnęłabym jakąś głupotę. – Chodzi o Duncana?
- On
zupełnie nie ma z tym nic wspólnego. – Pomachałam dłońmi w zaprzeczającym ruchu,
aby wypaść wiarygodniej. Na twarzy zawitał przesiąknięty sztucznością uśmiech.
Widząc jedną ze starannie wyregulowanych brwi uniesioną w powątpiewającym
geście, dobitnie uświadomiłam się w przekonaniu, iż aktorka ze mnie żadna. Nie przekonałabym swoją marną grą nawet naiwnego czterolatka,
któremu łatwiej ukraść lizaka niż spić się do nieprzytomności butelką czystej
wódki.
-
Nieważne – westchnęła białowłosa – nie o tym zamierzałam z tobą porozmawiać.
- Rosa
organizuje Wieczorek w spódnicy,
jesteś zaproszona – powiedziała Iris z charakterystycznym dla siebie
optymizmem. Czasami zastanawiałam się, jak ktoś równie pogodny mógł być blisko
spokrewniony z Tobym, który nie rozsiewał wokół siebie aury miłości do całej
ludzkości, a bez wyrazu pogardy na licu rozmawiał z nielicznymi.
- Wieczorek w spódnicy? – Spojrzałam
niepewnie na Meyer.
- Owszem,
Wieczorek w spódnicy – bardziej
ambitna nazwa dla pospolitego nocowanie.
Dziewczyna przeczesała zgrabnymi palcami swoje długie, lśniące włosy.
Zdawały się być bardzo miękkie oraz przyjemne w dotyku. W dłoniach poczułam
wyimaginowany aksamit, nad którym omal nie rozpłynęłam się z rozkoszy.
Pokręciłam szybko głową, aby wyzbyć się przyjemnych wizji. Możliwe, że ostatnio
zbyt rzadko spotykałam się z Duncanem, co powodowała mała ilość czasu wolnego.
Najzwyczajniej w świecie brakowało mi ciepła ludzkiego ciała i nawet widok
zadbanych kosmyków wpędzał moją osobę w błogostan.
- To co,
przyjdziesz, czy zaczynasz układanie marnej wymówki? – spytała z przekąsem.
- Tak,
jasne – odparłam niepewnie. Nie mogłam wyzbyć się wrażenia, iż stała przede mną
Raven przebrana za Rosaline. Równie wyszczekanej persony jak panna Black dawno
nie spotkałam, a szczerze wątpiłam, by białowłosa także lubiła pokazywać
przydługie pazury oraz umorusane krwią kły.
-
Świetnie – pisnęła radośnie dziewczyna, na powrót promiennie się uśmiechając. –
Bądź o dwudziestej pod domem Kruczka – oznajmiła, po czym odwróciła się i wraz
z Iris już zamierzały odejść.
- Czekaj!
– Zerknęła na mnie przez ramię. – Przynieść coś ze sobą do jedzenia?
- Nie
trzeba, wszystko przygotowałam.
Pomachały
dłońmi na pożegnanie, znikając w tłumie. Jeszcze przez dłuższy moment tkwiłam
samotnie na korytarzu z uniesioną ręką, jakbym próbowała pochwycić którąś z
idących obok nastolatek za włosy. Na twarz przywdziałam maskę beznamiętności,
chociaż ledwo próbowałam oprzeć się pokusie wywrzeszczenia tego, co mi na sercu
leżało. Naprawdę nie rozumiałam, dlaczego zgodziłam się przyjść na noc do
Rosaline. Nawet jej nie lubiłam, a perspektywa spędzenia z nią kilkunastu
godzin z pewnością nie radowała mojej osoby. Chyba nie zamierzałam wdawać się w
niepotrzebne dyskusje oraz uniknąć krępujących sytuacji i to było powodem, dla
którego zapisałam się na herbatkę z diabłem, żartobliwie określaną mianem Wieczorku w spódnicy.
♥
Ze
strachem ogarniającym całe ciało i powoli przedostającym się wszystkimi jego
otworami do wnętrza samochodu patrzyłam na twarz Duncana. Usilnie próbowałam
nie spoglądać w czarne, bezkresne oczy, w których nie malowało się nic poza
wściekłością. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, jak bardzo chłopak musiał być
zdenerwowany, skoro nie potrafił ukryć emocji nim targających. Mocno zaciskał
kościste palce na skórzanej kierownicy, jakby za wszelką cenę pragnął wyrwać ją
z deski rozdzielczej. Ja natomiast dociskałam plecy do twardej tapicerki na
drzwiach, mocno zagryzając wewnętrzne strony polików, ażeby nie krzyknąć z bólu
wymieszanego ze strachem. Jak na złość siedząca na tylnej kanapie Raven właśnie
żywo opowiadała swojej cioci o planach na wieczór i obmyślała, co przyrządzić
na obiad. Że też ją wzięło na kąciki kulinarne, kiedy mnie groziło poważne niebezpieczeństwo
ze strony własnego chłopaka.
- Po co
tam idziesz? – warknął przez zaciśnięte zęby. Mięśnie twarzy miał napięte,
przez co szczęka oraz kości policzkowe były jeszcze bardziej uwydatnione.
- Muszę
trochę się zrelaksować – odpowiedziałam niepewnie, siląc się na szczery
uśmiech. Mimo wszystko czułam, że nie przekonam tym Holdena, a jego ściągnięte
brwi jedynie mnie w tym utwierdziły. – Nauczyciele jak szaleni wciskają w nas
wiedzę przed egzaminami semestralnymi. Mam już dosyć ślęczenia z nosem w
książkach.
- Gdybyś
uczyła się systematycznie, teraz nie ciążyłaby na tobie taka presja.
- Hę? A
ty niby powtarzasz materiał z lekcji na lekcję? I ciekawe, kiedy to robisz,
skoro cały czas spędzasz ze znajomymi?
- Czwarta
z kolei najwyższa średnia w szkole do czegoś zobowiązuje.
Buńczucznie skrzyżowałam ręce pod biustem, powątpiewającym wzrokiem
przyglądając się brunetowi. Nadal tłumił w sobie gniew, ale przynajmniej
zaprzestał prób wyrwania kierownicy z jej stałego miejsca. Nie rozumiałam
powodu jego zdenerwowania. Złościł się, że zamierzałam wyjść bez niego, czy
miał mi za złe zrezygnowanie z podręcznika do chemii na rzecz zarwania nocki w
babskim gronie? Doskonale zdawał sobie sprawę, iż należałam do średnich
uczniów, którzy mogli jedynie pomarzyć o świadectwie z wyróżnieniem. Jednakże
Duncan najwidoczniej chciał, by jego dziewczyna prezentowała wyższy poziom.
Mogłam mu co najwyżej obiecać, że podciągnę się z przedmiotów humanistycznych,
chociaż do tego także nie byłam przekonana.
- Masz
zielone, głuuupku – mruknęła z tylnej kanapy Raven, która najwidoczniej właśnie
zakończyła rozmowę z ciocią.
Holden
westchnął przeciągle, po czym spojrzał na drogę i wprawił samochód w ruch.
Zwróciłam wzrok na boczną szybę, przyglądając się mijanym domostwom. W
większości z nich nadal panowała ciemność. Znaczna część mieszkańców Crystal
Hills pracowała w innych, większych miastach, więc przeprawa z biura do domu
trwała ponad godzinę. Zdarzało się również tak, że bogaci obywatele zatłoczonych
metropolii kupowali posiadłości wakacyjne w naszej niewielkiej mieścinie i
przebywali w nich sporadycznie – przeważnie spędzali tutaj weekendy.
- Dobrze
zrozumiałam? Jesteś zazdrosny, że Holly spotyka się z nami? – zadrwiła.
Zadrżałam, słysząc głośny wdech ze strony bruneta. Podczas gdy dziewczyna
świetnie bawiła się w sporej odległości od Holdena, ja obawiałam się nagłego
wybuchu złości, który zapewne byłby w stanie zmieść z powierzchni Ziemi połowę
miasta. – Och, daj spokój, Duncan, przecież nic jej z nami nie grozi.
- Nie
obstawałbym przy tym – mruknął.
- A niby
gdzie byłoby lepiej? Może z Debrah za ścianą? – prychnęła rozbawiona. Odruchowo
przylgnęłam bokiem do drzwi auta, niemalże czując narastającą w chłopaku złość.
Złowróżbna aura zaraz przybierze materialną postać i pocznie rzucać pojazdem na
wszystkie strony, jakby był on piłeczką pingpongową przymocowaną sznurkiem do
paletki.
- Debrah
nie będzie. Idą razem z Castielem do Toby’ego na… – Urwał nagle. W samochodzie
przez chwilę panowała absolutna cisza. Zaniepokojona niespodziewanym
milczeniem, spojrzałam na chłopaka. Zaciskał blade wargi w wąską kreskę i
mrugał szybko powiekami, jakby coś wpadło mu do oka. Wyglądał niepokojąco, a
zdezorientowany Duncan nie zapowiadał niczego dobrego. – O kurwa, zapomniałem.
- Co
znowu? – warknęła Raven, czytając mi w myślach. Także chciałam wiedzieć, co też
zaprzątało umysł bruneta.
- Urodziny
Younga – westchnął. Przejechał dłonią po twarzy, na dłuższy moment zatrzymując
się przy ustach, zasłaniając je.
- No co
ty nie powiesz – rzuciła Black. Chociaż na nią nie patrzyłam, mogłam założyć
się o wszystko, że właśnie skrzyżowała ręce pod biustem i tryumfalnym wzrokiem
patrzyła na odbicie chłopaka w lusterku wstecznym. – Miał poprzedniego dnia,
ale dopiero dzisiaj pozbył się reszty familji z domu.
- I
chcesz powiedzieć, że o tym pamiętałaś? – spytał z wyraźną pretensją w głosie,
jakby miał żal do dziewczyny, że wcześniej nie przypomniała mu o ważnym
wydarzeniu.
-
Oczywiście. Mam łeb do dat.
- Tylko o
moich urodzinach, dziwnym trafem, zawsze zapominasz – warknął.
- Pamiętam
tylko to, co chcę pamiętać.
- Dobra,
Holly, pójdziesz na babski wieczorek, a ja na imprezę do Toby’ego – zarządził
Duncan. Najwyraźniej nie chciał nawet słyszeć o próbach sprzeciwu bądź
modyfikacji jego – jak zapewne zakładał – idealnego planu.
-
Sprytnie to sobie wykombinowałeś, Holden – mruknęła z udawanym podziwem różowowłosa,
po czym lekko pogłaskała moje ramię. – Wood, nie pozwól mu na to.
-
Przecież i tak mnie nie posłucha – odparłam tonem wypranym z emocji. Posyłałam
chłopakowi nienawistne spojrzenie. Dlaczego on wszystko musiał robić
interesownie?
- Zapewne
masz rację, ale przynajmniej zagości w tobie satysfakcja, że próbowałaś na
niego wpłynąć.
Westchnęłam przeciągle. Musiałam przyznać Raven słuszność, lecz co mi
przyjdzie ze strzępienia języka, jeżeli wyrachowany osobnik i tak zrobi według
własnych zachcianek? W najlepszym wypadku dojdzie pomiędzy nami do kłótni, na
którą naprawdę nie posiadałam ochoty. Ostatnia sprzeczka niosła za sobą bardzo
nieprzyjemne konsekwencje w postaci kilkudniowego milczenia oraz krzywych
spojrzeń posyłanych sobie nawzajem podczas przerw. Jeżeli tak miały wyglądać
moje scysje z Duncanem, to chciałam ich unikać za wszelką cenę, choćbym musiała
przez to postępować wbrew własnym przekonaniom.
Samochód
zatrzymał się przy bramie prowadzącej na posesję rodziny Black, tym samym
całkowicie blokując jeden pas ruchu. Różowowłosa pospiesznie zabrała torbę
wykonaną z materiału w kolorze oliwkowym, na której widniały rozmaite przypinki
i naszywki z logami zespołów metalowych. Przed opuszczeniem auta rzuciła
zdawkowe na razie, po czym z
rozmachem zatrzasnęła drzwi, jakby chciała uwypuklić swoją złość. Odruchowo
podskoczyłam na obitym jasną skórą siedzeniu. Jeszcze przez moment
tarasowaliśmy połowę jezdni, oboje przyglądając się dziewczynie pokonującej
niewielką odległości do domu. Kiedy upewniliśmy się, że bezpiecznie dotarła pod
drzwi, chłopak ponownie kontynuował jazdę.
Trwaliśmy
w milczeniu – nawet radio nie było włączone. Jedynie strachem przed gwałtowną
reakcją ze strony bruneta powstrzymywałam się przed puszczeniem jakiegoś cholernie
głośnego kawałka, pozwalającego zapomnieć o ciężkiej atmosferze wiszącej nad
naszymi głowami. Miałam nieodparte wrażenie, że zaraz rozpęta się burza, niewykraczająca
poza granice nowego lexusa. Niemalże dusiłam się gęstym powietrzem.
Wjechaliśmy
do garażu. Duncan zaparkował z mistrzowską wręcz precyzją, dokładnie na środku
dobudówki. Tym samym zajął aż dwa miejsca.
- Mogę
mieć do ciebie prośbę? – zagaiłam niepewnie. Nerwowo miętosiłam pomiędzy
palcami rąbek kraciastej spódnicy. Czułam, jak poliki smagał żywy ogień
pochodzący z najgłębszych czeluści piekielnych. Holden mruknął coś
niezrozumiałego, zachęcając mnie do kontynuowania wypowiedzi. – Nie przesadź z
alkoholem.
Zamglony
wzrok zwróciłam na twarz bruneta. Zielone oczy wbiłam w jego blade usta.
Usilnie starałam się nie patrzeć w dwa czarne bezkresy, obawiając się reakcji
ze strony chłopaka. Nikt nie lubił, gdy stawiano mu granice – tyczyło się to
przede wszystkim prawej ręki samego Szatana.
- Jesteś
zazdrosna? – zapytał. Nieudolnie próbował ukryć rozbawienie. Jeszcze bardziej
wzmógł się we mnie wstyd. Zostałam wyśmiana przez własnego chłopaka. – Co jest?
Kosmyk
moich czarnych włosów założył za ucho. Lodowata dłoń poczęła muskać polik,
skutecznie zmniejszając uczucie gorąca. Przerzuciłam wzrok na widok za przednią
szybą. Niewyłączone światła samochodowe oświetlały pustą ścianę wykonaną z
białej cegły.
- To jak
będzie? – drążył niestrudzony. Stanowczym ruchem złapał za żuchwę, odwracając
głowę, abym patrzyła wprost na niego. Miał iście posągowy wyraz twarzy –
zresztą jak zwykle. W oczach także nie tliła się choćby maleńka cząstka emocji
i właśnie to w zaistniałej sytuacji najbardziej mnie krępowało. Wolałabym, aby
krzyknął bądź uderzył pięścią w deskę rozdzielczą. Żeby zrobił cokolwiek, dając
znać, iż jednak coś czuł.
- Nie –
mruknęłam, lecz zaraz odezwałam się ponownie. – To znaczy tak, ale… – Wzięłam
głęboki wdech. Na kilka sekund opuściłam powieki, w myślach układając logiczną
wypowiedź. – Po prostu przerażają mnie twoje wcześniejsze kontakty z
dziewczynami.
Milczał.
Gdyby nie trzymał kurczowo mojej dolnej szczęki, zapewne plasnęłabym się
otwartą dłonią w czoło. Z całą pewnością go zdenerwowałam i za moment nakaże mi
wziąć swoje rzeczy i w podskokach opuścić posesję. Zakładałam, iż nie był
przyzwyczajony do zazdrości względem jego osoby albo zderzył się z nią już tyle
razy, że mało go ona interesowała. Zdziwiłam się więc bardzo, gdy delikatnie
uniósł kąciki ust. W czarnych oczach na krótką chwilę pojawił się cień
czułości. Chłodne wargi spoczęły na moich. Delikatnie je rozchyliłam, lecz to
było zbyt mało. Duncan szybko pogłębił pocałunek. Błądził językiem po
podniebieniu, czasami zachęcając do pieszczoty jego odpowiednik. Smukłe palce
wplątał pomiędzy ciemne pasma sięgające linii bioder i kołtunił je z niezwykłą
zażyłością. Ja natomiast skrzyżowałam dłonie w nadgarstkach na karku chłopaka,
przyciągając go do siebie. Całowaliśmy się długo i namiętnie, jedynie na ułamki
sekund robiąc przerwy na wdechy. Oboje potrzebowaliśmy tej bliskości, chociaż
sami nie zdawaliśmy sobie sprawy jak bardzo.
Odsunęliśmy się na niewielką odległość. Stykaliśmy się czubkami nosów, a
Holden trzymał w zębach moją dolną wargę. Przygryzał ją dosyć boleśnie. Robił
to w pełni świadomie, chcąc pozostawić na mych ustach ślad swojej obecności. A
to przecież ja byłam zazdrosna. Powinnam napiętnować go, aby żadna dziewczyna
nawet nie zechciała się zbliżyć.
- Masz
prawo się obawiać – mruknął, kiedy zaprzestał w końcu okaleczania mnie. – Ale
wiedz, że należę tylko do ciebie. I vice versa.
♥
Stałam na
środku korytarza tuż obok Niny. Drobna blondyneczka ubrana w bladoróżową
sukienkę z licznymi falbanami u dołu, która niemalże zlewała się z kolorem jej
końcówek włosów, opierała się o drewniana balustradę. Obie z enigmatycznymi
uśmiechami na twarzach wpatrywałyśmy się w biegającą po domu Raven. Dziewczyna
cały czas szeptała coś pod nosem, co chwilę przystając w miejscu, by zaraz
ponownie powrócić do szaleńczego maratonu. Przez ramię miała przewieszoną
sportową torbę, do której co rusz wkładała jakiś przedmiot. Miałam wrażenie, iż
robiła to na chybił trafił. Po prostu pakowała wszystko, co jej się pod rękę
nawinęło i wcale bym się nie zdziwiła, gdyby pozostała część rodziny Black
miała problem z włączeniem telewizora, czego powodem okaże się brak pilota.
- Ale
zdajesz sobie sprawę, że jutro wrócisz do domu? – zagaiłam niepewnie, kiedy
różowowłosa chwyciła okrągłą poduchę z salonowej kanapy.
- Ona tak
zawsze – burknęła Nina wyraźnie znudzonym głosem. Zerknęłam na nią kątem oka. –
Wolałabyś nie widzieć jej przed tygodniowym wyjazdem na wczasy.
Oczami
wyobraźni dostrzegłam Raven wrzucającą lamkę nocną do furgonetki z napisem Przeprowadzki. Przechyliłam głowę na bok
zastanawiając się, ile prawdy kryło się w mojej wizji. Nastolatka naprawdę
zamierzała wynieść pół dobytku, a przecież szła do domu oddalonego od jej
własnego o kilkadziesiąt metrów. Na dobrą sprawę wystarczyło tylko przejść przez
ulicę. Przyjrzałam się swojej conversowej
torbie, z której wystawała głowa pluszowej owcy. Nie dała się upchnąć do końca,
skubana. Zaczynałam się zastanawiać, czy nie spakowałam zbyt mało rzeczy.
Kruczek wzięła całą kosmetyczkę, a nawet kilka maseczek na włosy na wypadek,
gdyby Rosaline takowych nie posiadała. Ponadto pięć par skarpetek różnej
grubości oraz długości i dwa razy więcej kompletów bielizny dobitnie mnie
uświadomiły, że prowizoryczna piżama składająca się z koszulki Duncana wraz z
jednym pełnym strojem na zmianę mogły nie wystarczyć.
-
Słoneczko, na pewno zaopatrzyłaś się w pastę do zębów?
Z salonu
dobiegł melodyjny głos, a zaraz zza łuku drzwiowego wyłoniła się postać pani
Agathy. Wysoka kobieta o pełnych kształtach opierała się o framugę. Jej
ciemnoróżowe włosy kaskadą opadały na wąskie ramiona oraz dorodne piersi.
Najwidoczniej w rodzinie Black uwielbienie dla nietypowych kolorów było
genetyczne. Pomalowane szminką w odcieniu jagodowym usta ułożyły się w dziubek.
Nienaturalnie duże, brązowe oczy bacznie wpatrywały się w bratanicę, która
ponownie stanęła na środku korytarza i wertowała uzbierane z całego domu
fanty.
- Tak,
ciociu. Nić dentystyczną oraz ładowarkę do szczoteczki także wzięłam – odparła.
-
Doskonale – pisnęła kobieta. – Powinnaś nauczyć siostry pewnych norm, którymi
kieruje się każda, dobrze przygotowana dama.
Z
niedowierzeniem wymalowanym na twarzy patrzyłam na odegraną przed chwilą
scenkę. Wprost nie mogło do mnie dotrzeć, że opiekunka Raven nie tylko nie
zwracała uwagi na dziwne zachowanie nastolatki, ale dodatkowo je aprobowała.
- O mamo…
– westchnęłam z politowaniem.
- Teraz
widzisz, z czym muszę się mierzyć każdego dnia? – warknęła Nina.
Odwróciłam się twarzą do blondynki. Dłonie położyłam na jej wątłych
ramionach.
-
Szczerze ci współczuję – powiedziałam, przytakując głową, jakbym chciała dodać
realizmu swoim słowom. Dziewczynka jedynie prychnęła pod nosem, po czym udała
się na górę. Drewniane stopnie skrzypiały pod każdym jej krokiem.
- Chyba
spakowałam wszystko – mruknęła różowowłosa, drapiąc się po karku.
-
Świetnie – rzuciłam. Wstałam ze schodów i podeszłam do koleżanki. – Bierz te graty
i wychodzimy. Mamy pół godziny spóźnienia.
-
Niemożliwe, przecież dopiero co tutaj przyszłaś! – Spojrzała na mnie szeroko
otwartymi oczami. Zamachała rękoma na boki, jakby próbowała wznieść się w
powietrze. Niechcący rzuciła kluczami w kąt przedpokoju, na co przeklęła
szkaradnie.
-
Zdążyłam już wypić dwa kubki kakao i porozmawiać z Ros. Swoją drogą, nie
brzmiała na zadowoloną. – Obserwowałam, jak dziewczyna podnosiła klucze, po
czym ponownie podeszła do spakowanych przedmiotów. Zawiesiła sportową torbę na
ramieniu, a pod pachę upchnęła okrągłą poduchę.
-
Wychodzę, nie zapomnijcie o mnie! – rzuciła na wychodne Raven, machając
stojącej przy wejściu do salonu kobiecie.
- Do
widzenia! – także się pożegnałam.
- Miło
było cię poznać, Holly. Wpadaj do nas częściej – powiedziała pogodnie Agatha.
- Z
przyjemnością.
Opuściłyśmy
posesję i powolnym krokiem zmierzałyśmy w stronę domu Rosaline. Irytował mnie
fakt, że strasznie się wlekłyśmy. Przejeżdżający obok nas kierowca długo
przytrzymał klakson, jakby chciał nas pospieszyć. Łatwo było naigrywać się z
innych, samemu siedząc w samochodzie. Różowowłosa nabrała mnóstwo zbędnych
szpargałów, a teraz ledwo mogła iść. Wypchaną po brzegi torbę ciągnęła za sobą
po chodniku. Gdzieś w podświadomości czułam, iż błękitny materiał może nie
wytrzymać otarć i najzwyczajniej w świecie pęknie. Wizja porozrzucanych dookoła
rzeczy Raven wzbudziła we mnie rozbawienie wymieszane z gniewem. Rozzłoszczona
dziewczyna stanowiła widok mogący nawet największych ponuraków przyprawić o
uśmiech na twarzy. Jednocześnie przymus sprzątania wszystkich przedmiotów
jedynie opóźniłby nasze dotarcie do celu. Błagałam znane mi bóstwa, aby
napełniły sportową torbę niezwykłą wytrzymałością.
-
Mogłabyś mi pomóc – warknęła wyraźnie zmęczona nastolatka.
- Jeszcze
czego. – Zaśmiałam się. Splotłam palce na karku, wpatrując się w bramy mijanych
domów. Wzrokiem poszukiwałam numeru 21, pod którym zameldowana była rodzina
Meyer. Skrzynka na listy, obok której właśnie przechodziłyśmy, oraz namalowana
na niej siódemka świadczyły, iż nie byłyśmy nawet w połowie drogi. A mogłyśmy
poprosić panią Agathę, aby nas podrzuciła pod same drzwi.
-
Zapamiętam to sobie, Wood!
- Nie wątpię
– westchnęłam. Wzrok utkwiłam w czarnym niebie, na którym pobłyskiwały
pojedyncze gwiazdy. Rozglądałam się za jakąś konstelacją, aczkolwiek żadnej nie
mogłam dojrzeć. – Twoja ciocia jest bardzo miła i…
-
Szajbnięta? – weszła mi w zdanie. Zamrugałam kilka razy powiekami, dalej usiłując
połączyć niewidzialnymi kreskami świecące punkciki, aby ułożyć z nich
gwiazdozbiór.
- Raczej
chciałam powiedzieć, że podobna do ciebie.
- Dzięki
– warknęła, na co ponownie zachichotałam.
- To ty
nazwałaś ją szajbniętą. – Wzruszyłam ramionami,
choć mogłam założyć się o wiele, iż dziewczyna na mnie nie patrzyła. Zbyt
zaaferowana była ciągnięciem torby, która prezentowała wyjątkową upartość i za
wszelką cenę próbowała zatrzymać się w miejscu.
Zapanowała niemalże absolutna cisza, przerywana jedynie głębszymi
wdechami oraz przekleństwami rzucanymi przez Raven pod moim adresem. Puszczałam
je mimo uszu, bo i co miałam zrobić? Poza tym niektóre mnie bawiły. Ulicę oraz
chodniki po obu jej stronach oświetlały liczne latarnie. W niektórych domach
dało radę dojrzeć zapalone światła w pomieszczeniach, gdzie akurat
przesiadywali członkowie rodzin. Jednakże większość posesji okalały różnego
rodzaju drzewa i krzewy, całkowicie odcinające dostęp ciekawskim sąsiadom.
Właśnie tak wyglądało podwórko przed posiadłością Rosaline. Przypadkowe
rozmieszczenie roślin wraz z ozdobami przywodziło na myśl angielskie ogrody.
Wszystkiego było w nich pełno, nic nie znalazło dla siebie prywatnego kąciku, a
flora rosła, jak chciała. Ale w tym krył się urok. Bo niby co przyjemnego było
w patrzeniu na żywopłoty ostrzyżone spod linijki, na listkach których jeszcze
widniał pot zestresowanego ogrodnika?
Stanęłam
pod wysoką bramą, wystylizowaną na dużo starszą niż w rzeczywistości. Farba
została nałożona tak, aby imitować ubytki oraz otarcia. Dziwnym trafem ktoś
zapomniał o domalowaniu rdzy. Wokół ogrodzenia zostały posadzone drzewa
iglaste, zza których wyłaniały się krzewy. Zapewne w czasie trwania
cieplejszych pór roku zadziwiały różnobarwnością swych kwiatów. Nad furtką
widniał drewniany łuk oplątany uschniętymi winoroślami. Zza bujnej roślinności
niewiele można było dostrzec. Ścieżka została wykonana z brunatnych płytek w
kształcie sześciokąta foremnego. Pomiędzy kamieniami widniały dosyć spore
odstępy. Większej części posiadłości nie było sposób dojrzeć. Nad rozłożystymi
gałęziami drzew rozpościerał się jedynie w znacznej odległości od ulicy dach o
barwie granatu. Z komina unosił się ciemnoszary dym.
-
Jesteśmy u celu – mruknęłam, po czym nacisnęłam guzik wideofonu. Zaraz
rozbrzmiał wyraźnie podirytowany głos dobiegający z drugiej strony urządzenia.
– Przybyły wasze zguby. – Uśmiechnęłam się promiennie, machając do kamerki. Nie
cieszyła mnie perspektywa spędzenia całej nocy z Meyer. Wręcz przeciwnie –
czułam nieuzasadniony strach. Jednakże, pomimo wielu trudności, wreszcie
dotarłyśmy na miejsce, chociaż spóźnione o ponad godzinę, a co poniektóre
padały ze zmęczenia.
Przepuściłam
Raven przez furtkę pierwszą. Ostatnie kilkadziesiąt metrów przeszła z ciężką
torbą przewieszoną przez ramię. Jej mina wyrażała wręcz namacalne cierpienie.
Jedyna pomoc, jaką jej zaoferowałam, dotyczyła niesienia dużej poduszki.
Dziewczyna sama przysporzyło sobie kuriozalnego problemu, więc w samotności
powinna mu sprostać.
Zamknęłam
starannie bramkę. Odwróciłam się powoli, jakby chcąc wywołać efekt zaskoczenia.
Moim oczom ukazała się ogromna rezydencja przypominająca o połowę mniejszy
Pałac Buckingham. Brakowało jedynie monumentalnej rzeźby oraz dużych klombów
tulipanów. Przez chwilę nie oddychałam. Tkwiłam w jednym miejscu z
rozdziawionymi ustami oraz rozszerzonymi w prawdziwym niedowierzeniu oczami.
Zdawałam sobie sprawę, że rodzice Rosaline byli bogaci – wszakże dziewczyna nie
kupowałabym bez zastanowienia sukienki za ponad trzysta dolarów, gdyby sprawy
miały się inaczej. Mimo wszystko tak okazałego domu się nie spodziewałam.
Białowłosa
stała przy wysokich, dwuskrzydłowych drzwiach wykonanych z ciemnego drewna.
Oparła wyprostowaną rękę o framugę, zaś drugą ułożyła na biodrze. Nerwowo
tupała stopą przyodzianą w kapcia przypominającego pyszczek różowego królika.
- Co tak
długo? Wszyscy już dawno przyszli! – krzyknęła wyraźnie rozgniewana. Przeszła w
głąb domostwa, widząc męczącą się z torbą Black. Uniosła wysoko starannie
wyregulowane brwi, a drobne usta zacisnęła w wąską kreskę. Ona najwyraźniej
także nie zamierzała pomóc koleżance. Wypchane po brzegi zlepki niebieskiego
materiału wyjątkowo ciążyły różowowłosej, która przechylała się w lewą stronę.
- Raven
nie mogła się spakować – mruknęłam. Stałam przed kamiennymi stopniami i
wyczekiwałam, aż dziewczyna wespnie się na górę.
-
Dlaczego mnie to nie dziwi? Gdybyś widziała, ile rzeczy zabrała ze sobą, gdy na
tydzień wybyła z domu. Pięć razy szła po walizki.
- Jestem
skłonna to sobie wyobrazić.
- Zawsze
myślałam, że ja mam problem, ale Kruczek uświadomiła mi, że jeszcze nie jest ze
mną tak najgorzej.
- Halo,
ja tu stoję obok i wszystko słyszę – warknęła Black, po czym wspięła się na
ostatni schodek. Odetchnęła głęboko, a wolną dłonią otarła kropelki potu z
twarzy.
-
Przynajmniej będziesz wiedziała, że wszystkie klamoty zanosisz sama na górę –
powiedziała Rosaline tonem nieznoszącym sprzeciwu. Karcącym wzrokiem
obserwowała, jak jej przyjaciółka iście męczeńskim krokiem weszła do środka.
Poszłam
śladem Raven i także przestąpiłam próg bogato zdobionej rezydencji. Sufit był
umiejscowiony wysoko nad naszymi głowami, a wisiał z niego okazały, kryształowy
żyrandol. Po bokach holu rozpościerały się schody, prowadzące na wyższą
kondygnację. Korytarz na piętrze okalał trzy strony i jedynie drewniana
balustrada chroniła przed bolesnym upadkiem na jasną, granitową posadzkę, z
której wykonana została podłoga na parterze.
Zdjęłyśmy
buty oraz kurtki, chowając odzienie wierzchnie do wnękowej szafy imitującej
duże lustro. Meyer poprowadziła nas na wprost. Pomiędzy dwiema kolumnami było
przejście do dalszej części domu. Znalazłyśmy się w przestronnym salonie, gdzie
rządził absolutny przepych. Granatowe tapety przyozdobione fikuśnymi zawijasami
w odcieniu jasnego błękitu w połowie zostały zabudowane ciemnymi drewnianymi
panelami, a na ich odkrytej części widniały obrazy w pozłacanych ramach z
pięknie namalowanymi krajobrazami. Zmrużyłam podejrzliwie oczy, podchodząc do
jednego z licznych malowideł o różnych wielkościach. W prawym dolnym rogu dumnie
prezentowała się wykaligrafowana litera S.
Nawet nie musiałam uważnie przyglądać się dziełu, od razu rozpoznałam jego
autora.
- To mój
ulubiony – Brzask nad przepaścią.
Dasz wiarę, że takie cudeńka tworzy mieszkanka naszego miasteczka? – zagaiła
Rosaline, stając obok mnie.
- Taa…
Moja mamcia – mruknęłam. Na pierwszym planie widniał strumyk. Na kamienistym
brzegu leżało kilka pustych butelek, a nieopodal dogasało ognisko. Za drzewami
skrywało się kilka wilków, a wszystkie wpatrywały się w widza. Niektóre groźnie
szczerzyły kły, jakby zaraz miały wyskoczyć z ramy i rozszarpać namolnego
obserwatora. Nad lasem wschodziło złote słońce, przemieniając zwykle białe chmury w czerwone płachty. Trawa oraz liście były niemalże czarne, prawie
zlewając się z sierścią drapieżników, które dało się dostrzec głównie dzięki
ich burgundowym ślepiom. Jeden z promieni padał na butelkę, przyprawiając o
strach, iż zaraz cały las stanie w płomieniach. Krystalicznie czysta tafla wody
odbijała w sobie niebo, dopiero budzące się do życia.
- Ma talent
kobieta – powiedziała Raven. Zatrzymała się obok mojego drugiego ramienia.
Tkwiłyśmy we trzy, podziwiając obraz, jakby prezentował on coś niespotykanego.
A to tylko zwykły krajobraz powstały w umyśle Sarah.
- Dobra,
chodźmy, bo pewnie reszta się niecierpliwi – oznajmiłam, bojąc się, że mogłyśmy
spędzić całą wieczność na wgapianiu się w obraz.
Przeszłyśmy przez środek salonu, mijając usytułowany na środku szklany
stolik do kawy. Wokół niego ustawionych zostało sześć foteli o wysokich oparciach.
Białowłosa rozchyliła poły czarnej zasłony, ukazując przejście do kolejnego
pomieszczenia. W centralnym punkcie pokoju tkwił biały fortepian. Ściany po
bokach były oszklone, a z prawej strony znajdowało się przejście na taras.
Jedynie światła ogrodowych latarni oświetlały wnętrze. Przebrnęłyśmy przez
drugą kotarę, a naszym oczom ponownie ukazał się hol – tym razem nieco
mniejszy. Znajdowały się w nim wyłącznie kręte schody, a w kątach stały kwiaty
o dużych liściach. Weszłyśmy po drewnianych stopniach, skrzypiących w
niebogłosy, jakby wołały o pomstę do Najwyższego. Na piętrze powitały nas dwie
pary białych, dwuskrzydłowych wrót. Jedne z nich stały otworem, drugie
natomiast były zamknięte. Spomiędzy uchylonych drzwi dobiegały przytłumione
odgłosy rozmów oraz szelest papierków. Domyśliłam się, że to właśnie tam
mieścił się pokój Rosaline.
- Cześć,
dziewczyny – przywitałam się, machając ręką. Raven natomiast mruknęła coś
niezrozumiałego zza moich pleców. Najwidoczniej targanie ciężkiej torby
skutecznie uśmierzyło jej entuzjazm.
- Cześć!
– zawołały wspólnie. Siedziały na stosie poduszek, przykryte kocami i
wpatrywały się w zakrzywiony ekran wiszącego na ścianie telewizora. Trzymały w
rękach paczki popcornu oraz czekoladowe babeczki.
- Muszę
wam przedstawić Kimberly. Jest w drugiej klasie, a przede wszystkim przynależy
do kółka gastronomicznego. Specjalizuje się w pieczeniu ciast. – Meyer wskazała
ręką cztery nastolatki. Dopiero teraz dostrzegłam, że była wśród nich
nieznajoma twarz.
Czarnoskóra dziewczyna o włosach związanych w cieniutkie warkoczyki
sięgające łopatek wychyliła się znacznie, abyśmy mogły ją dojrzeć. Uśmiechała
się szeroko, a w jej policzkach utworzyły się urocze dołeczki.
- To ty
rozdawałaś ciastka podczas promocji klubów? – zapytała różowowłosa. Nagle siły
witalne do niej powróciły, gdy temat rozmowy zszedł na jedzenie.
- Tak,
dokładnie. Smakowało?
- Jeszcze
jak. Cały dzień chodził za mną ich smak.
- Miło
słyszeć. – Zaśmiała się. – To moje popisowe danie.
- Robisz
słodkości na zamówienie?
- Raven,
przestań – warknęłam przez zaciśnięte zęby. Szturchnęłam koleżankę w ramię, aby
trochę przystopowała. Powoli zaczynała robić się natarczywa.
- W
porządku, cieszę się, gdy ktoś docenia moją pracę – powiedziała Kim, a na jej
okrągłej twarzy ponownie zagościł uśmiech. Swoimi ciemnozielonymi oczami
intensywnie wpatrywała się we mnie. Czułam, jak na moje poliki wkradał się
rumieniec zażenowania. Nie tyle brakiem poparcia ze strony czarnoskórej, co
uprzejmym gestem z jej strony. Jeszcze nigdy nie zawstydziłam się uśmiechem
drugiej dziewczyny.
- Ej,
film się skończył – oznajmiła Sucrette, po czym przechyliła plastikowe
opakowanie i wsypała resztki prażonej kukurydzy do buzi.
- W takim
razie włączę drugi – mruknęła Rosaline, podchodząc do wąskiego białego kredensu
na okrągłych nóżkach. Otworzyła szklane drzwiczki, wertując wzrokiem tytuły.
- Tylko proszę,
żadnych dennych romansideł – zastrzegła Raven, wygodnie usadawiając się na
szerokim łóżku z baldachimem. Oparła głowę o białą kolumnę, znudzonym wzrokiem
przyglądała się białowłosej.
- Może,
tak dla odmiany, jakiś film akcji? – zaproponowała Kimberly.
- Nie lubię przemocy i rozlewu krwi – mruknęła
Violetta. Wyraźnie skrzywiła się na myśl o makabrycznych scenach.
-
Popieram. – Iris podniosła rękę i rozejrzała się po twarzach koleżanek.
Westchnęłam przeciągle, kręcąc głową zrezygnowania. Zamierzałam
podrzucić pomysł z horrorem, ale w zaistniałej sytuacji szybko zostałabym
przegłosowana. W większym gronie, gdzie każdy posiadał odmienny gust, trudno
było podjąć decyzję.
-
Proponuję maraton z Godzinami szczytu.
Komedia raczej nikogo nie zgorszy, a na dodatek to klasyk. – Rosaline wyjęła z
kredensu opakowanie z płytą, po czym podeszła do odtwarzacza DVD.
Kiedy na
ekranie pojawił się obraz, wszystkie zajęłyśmy miejsca. Wraz z białowłosą
dosiadłyśmy się do Raven. Wygodnie położyłam się na brzuchu, a pod brodę
wsunęłam pluszowy wałek. Sięgnęłam po szklaną miskę wypełnioną popcornem.
Dotychczas nikt nie zwracał na nią uwagi, a szkoda byłoby marnować jedzenie.
Dłoń zawiesiłam nad naczyniem, kiedy różowowłosa zatopiła palce w prażonej
kukurydzy. Plasnęłam ją w rękę, posyłając także karcące spojrzenie. Dziewczyna
zrobiła minę niewiniątka, jakby właśnie została niesłusznie zbesztana.
W ciszy
nie wytrzymałyśmy nawet połowy filmu. Każda musiała wtrącić swoje
spostrzeżenia, nie zawsze dotyczące projekcji. Gdy temat rozmowy zszedł na
nieubłagalnie zbliżający się wielkimi krokami bal gwiazdkowy, odgłosy walki
dobiegające z telewizora stały się jedynie niewiele znaczącym tłem dla
pogadanki.
- Macie
już wybrane sukienki? – spytała Sucrette z wyrazem podekscytowania w głosie.
-
Oczywiście – burknęła Rosaline, jakby posiadanie imponującej kreacji stanowiło
rzecz oczywistą. – Chcecie zobaczyć?
- Lepiej
nie – zareagowałam nazbyt szybko. Dziewczyna spojrzała na mnie ze zdziwieniem
wymieszanym z irytacją. Nie miałam zamiaru oglądać ciuchów Meyer – zdawałam
sobie sprawę, iż mogła o nich opowiadać całą wieczność, a i tak by nie
skończyła. Jednakże nie chciałam, aby moje słowa zostały źle odebrane. Omiotłam
wzrokiem zgromadzone nastolatki. Wszystkie spoglądały po sobie, nie do końca
wiedząc, co powinny zrobić. Uniosłam oczy ku górze. Dlaczego zawsze musiałam
palnąć jakąś gafę? – Pozwól nam zaskoczyć się w dniu balu.
Białowłosa zamrugała pospiesznie. Widziałam, że biła się z własnymi
myślami. Spodziewałam się wybuchu złości z jej strony, lecz do niczego nie
doszło. Wręcz przeciwnie – kształtne usta muśnięte malinową pomadką ułożyły się
w przyjaznym uśmiechu. Odetchnęłam w duchu, gdy atmosfera straciła znacząco na
wadze.
- Masz w
zupełności rację. Zmieniając temat, wiecie, że Kimberly mieszka naprzeciwko
mnie już dobre pięć lat? W życiu się na oczy nie widziałyśmy; dopiero tydzień
temu zostałam zaatakowana przez jej psa.
- Taa… –
Zaśmiała się czarnoskóra dziewczyna. Podrzuciła sprażone nasionko kukurydzy, które
wpadło wprost do jej buzi. – Nieźle przy tym sąsiadów wystraszyłaś. Ale w
podzięce upiekłam jej ciasto. – Uśmiechnęła się promiennie. Znowu poczułam to
dziwne skrępowanie na widok uroczych dołeczków w policzkach.
- Kurczę,
dlaczego na mnie twój zwierzak nie napadł? – rzuciła pretensjonalnie Raven.
- A gdzie
mieszkałaś przed przeprowadzką do Crystal Hills? – zapytała Iris.
- W Bostonie.
Cudne miasto, żal było z niego wyjeżdżać.
Spuściłam
wzrok. Nerwowo miętosiłam między palcami frędzle przy białym wałku. Krępowałam
się słowami Kim. W przeciwieństwie do niej nie posiadałam miłych wspomnień
związanych z tym miastem. Mimo wszystko nie chciałam zepsuć humorów koleżankom.
-
Holly-chan też stamtąd jest – oznajmiła Su. Położyła dłoń na moim
przedramieniu.
-
Naprawdę? – Przytaknęłam skinieniem głowy. Ze zwykłego przymusu uniosłam kąciki
ust. – Jaka dzielnica?
- Fenway.
- Ja mieszkałam na West Roxbury. Pewnie
nawet nie miałyśmy okazji, żeby się spotkać.
- Kim,
chodzimy już drugi rok razem do szkoły, a wcześniej nie wiedziałyśmy o swojej
obecności – powiedziała Durand.
- Tak,
masz rację. Chociaż nie ukrywam, chciałam was poznać. Pierwszaki trzęsące całą
szkołą to klawa rewelacja.
- Serio
jesteśmy takie popularne? – spytała podekscytowana różowowłosa.
- Holly
usidliła szkolnego podrywacza, którego najdłuższy związek przetrwał niespełna tydzień.
Oczywiście do tej pory. Przełamałaś schemat. A ty, Raven, miałaś odwagę
postawić się Rocie i jej babci-dyrektorce. Wszyscy byli zszokowani.
- Heh,
zawsze wiedziałam, że będę sławna. Wood, jesteśmy na dobrej drodze, aby strącić
Debrah z piedestału. – Poczochrała mnie po włosach. Z niebywałą wręcz
cierpliwością znosiłam irytującą dewastację fryzury.
- Tak –
westchnęłam bez przekonania. Już nie tyle podjęcie tematu związanego z Bostonem
wywołało we mnie przykry nastrój, co wzmianka o Holdenie. Ponownie zrodziły się
obawy związane z trwałością naszego związku. Cała szkoła huczała od licznych
podbojów chłopaka, a jego nienaganna prezencja jedynie przyciągała kolejne
wielbicielki. Miałam przeczucie, iż powinnam nie spuszczać z niego wzroku,
chociaż zakrawało to na totalną głupotę. Ponadto udowodniłabym, że nie darzyłam
bruneta zaufaniem. Próbowałam samą siebie przekonać, że wszystkie obawy były
nieuzasadnione, ale dzisiejsza impreza urodzinowa Toby’ego tylko wzmagała
niepokój. Dziewczyn oraz alkoholu na pewno na niej nie zabraknie, a nie od dziś
wiadomym było, iż to destrukcyjne połączenie. – Znasz osobiście Duncana? –
Pytanie skierowałam do Kimberly.
- Mój
młodszy brat jest z nim w drużynie koszykówki, więc czasami do nas przychodził.
Kiwnęłam
głową, okazując zrozumienie. Żywiłam nadzieję, że czegoś dowiem się od
nastolatki, ale moje plany spełzły na panewce. Tak na dobrą sprawę, nie
zagłębiłam się w przeszłości Holdena. Ktoś postronny mógłby powiedzieć, że on w
mojej także, ale zupełnym przypadkiem poznał najbardziej skrywaną przeze mnie
tajemnicę. Poza tym odbiegiem od normy stanowiłam normalną nastolatkę, zupełnie
niewyróżniającą się z tłumu. Byłam po prostu doskonałym przeciwieństwem
Duncana.
♥
Kręciłam
się z boku na bok. W pokoju panował zaduch, którego nawet rozszczelnione drzwi
balkonowe nie potrafiły zniwelować. Najwidoczniej siódemka dziewcząt w jednej
sypialni to trochę zbyt wiele, aby zachować świeżość powietrza. Ponadto żadna
nie zamierzała odstąpić miejsca na łóżku, toteż ściskałyśmy się w niewygodnych
pozycjach. Skuliłam się niczym embrion. Kolana miałam pod samą brodą, a na
dodatek Raven co rusz przytulała się do mnie od tyłu. Jakby tego było mało,
Sucrette wygodnie ulokowała swój łokieć wprost na mej twarzy. Ilekroć starałam
się zrzucić niesforną rękę, ta powracała na poprzednią lokację. I jeszcze to
okropne chrapanie dobiegające z drugiej strony materaca. Początkowo posądzałam
Kimberly o spanie z otwartą buzią – nie wiedziałam dlaczego, ale ona pasowała
mi do tej roli najlepiej. Jakże się więc zdziwiłam, kiedy uniosłam głowę z
poduszki na wysokość zaledwie kilku centymetrów i dostrzegłam Violettę
dociskającą polik do drewnianej kolumny łoża. Mocno obejmowała pluszowego
misia, a spomiędzy jej drobnych warg wydobywał się irytujący dźwięk, który omal
nie przyprawił mnie o nerwicę.
Westchnęłam zmęczona ciągłymi przeciwnościami. Zrzuciłam z siebie
polarowy koc, nakrywając nim twarz różowowłosej. Ta mruknęła coś
niezrozumiałego pod nosem i przekręciła się na drugi bok. Zamrugałam szybko
powiekami. Naprawdę tylko tyle potrzebowałam, aby uwolnić się z jej żelaznego
uścisku? Przełożyłam jedną nogę na drugą stronę tułowia Sucrette. Zachwiałam
się niebezpiecznie. Chcąc utrzymać równowagę, przełożyłam ciężar ciała na
wyprostowane ręce, które położyłam po obu stronach głowy brunetki. Siedziałam
na niej okrakiem, chociaż dziewczynie najwyraźniej ten fakt nie przeszkadzał w
spaniu. Kiedy udało mi się wygramolić z łóżka, skierowałam się do łazienki. Chłodne
deski podłogowe szczypały moje stopy. Otworzyłam drzwi i dopiero wówczas
zorientowałam się, że w pomieszczeniu ktoś był. Zaspanym wzrokiem omiotłam
wnętrze. Przy umywalce stała Rosaline. Włosy miała związane w niedbałego koka
na czubku głowy. Patrzyła na mnie lekko zaskoczona.
- Oj,
wybacz, zaraz wyjdę – mruknęłam i już chciałam odwrócić się na pięcie, lecz
zatrzymałam się słysząc zachrypnięty głos koleżanki.
- Nie,
zostań. Zamierzałam z tobą porozmawiać. Chyba to jest najlepsza chwila.
Wytarła
dłonie w purpurowy ręcznik. Zbliżyła się o kilka kroków. Odruchowo cofnęłam
się, plecami dotykając drzwi. Nie wiedziałam dlaczego bałam się nagłej
konfrontacji. Logicznie patrząc na zaistniałą sytuację, nie posiadałam powodów
do obaw. Mimo wszystko przeczuwałam najgorsze.
-
Zauważyłam, że ostatnio unikasz kontaktów ze mną. Nie wiem, czym jest to
spowodowane. Jakoś cię uraziłam, czy…
- Od
samego początku mi nie podpasowałaś – mruknęłam beznamiętnie. Wzrok spuściłam
na beżowe kafelki podłogowe. Już dawno zbierałam wewnętrzne siły, aby to
powiedzieć. – Czułam… Nie, nadal czuję zazdrość. Zbliżyłam się do Raven, nie
wiedząc o tobie. Boję się odrzucenia, a gdzieś w głowie tli się przeczucie, że
zostanę pozostawiona przez nią. Wróciłaś, odzyskała przyjaciółkę, więc
zastępstwo nie jest jej potrzebne.
- Holly…
- Daj mi
dokończyć – zażądałam ostrym tonem. Białowłosa drgnęła lekko. – Gdy zaczynałam
powoli się do ciebie przekonywać, wyszła ta cała sytuacja z Lysandrem. Nie
rozumiem, jak mogłaś tak okropnie go potraktować. Twoje zachowanie bardzo mi
się nie spodobało, a całe zaufanie przepadło.
Zapadła
cisza, przerywana jedynie kapiącą z kranu wodą. Obie wpatrywałyśmy się w
posadzkę, jakby to właśnie na niej miały pojawić się odpowiedzi na krążące po
naszych umysłach pytania. Chyba żadna z nas nie wiedziała, jak powinna zareagować.
Rosaline usłyszała nieprzychylną opinię na swój temat, a ja wygarnęłam
wszystko, co mi leżało na sercu. Nienawidziłam tego robić. Po takim zabiegu
ktoś zawsze pozostawał z raną na duszy, zaś inna osoba prowadziła wewnętrzne
bitwy związane z moralnością. Nie uważałam, abym postąpiła słusznie, mówiąc Meyer
o moich obawach związanych z jej osobą, ale ile można było plątać się w
niejasności relacji pomiędzy nami? Kiedyś musiał nadejść moment zwierzeń i
dobrze się stało, że oprócz nas nikt ich nie usłyszał.
-
Rozumiem – mruknęła. Zaśmiała się nerwowo, kręcąc głową. – Uważałam zwykłe
przeprosiny za adekwatne do sytuacji. Najwidoczniej się pomyliłam. Wiem, iż źle
zrobiłam – mogłam zranić Lysandra, a przecież nie to było moją intencją. Nie tą
drogą poszłam, chcąc zbliżyć się do sprzedawcy w sklepie.
- Tak,
zdecydowanie nie spojrzałaś na drogowskazy.
Obie
zachichotałyśmy, szczerze rozbawione. Męczyła mnie ciągła zgryźliwość w
stosunku do Rosaline i chyba już dawno powinnyśmy szczerze porozmawiać.
- Chodź.
– Machnęłam ręką, przywołując dziewczynę do siebie. Podeszła pospiesznie,
rzucając się wprost w moje ramiona. Uderzyłyśmy o drzwi, chociaż nie
zwróciłyśmy na to większej uwagi. Oparła podbródek na zagłębieniu między
obojczykami, a ja wtuliłam polik w jej mostek. Napawałam się przyjemną wonią leśnych
owoców, która była tak bardzo charakterystyczna dla białowłosej oraz doskonale
do niej pasowała. Wszelkie waśnie mogłyśmy uznać za zakończone, chociaż nadal
nie zamierzałam zwierzać się Meyer ze wszystkich problemów. Niektóre sprawy
należało zostawić tylko dla najbardziej zaufanych osób i im było ich mniej, tym
sekrety stawały się bezpieczniejsze.
♥ ♥ ♥ ♥
No wow ta długość jest na prawdę zadowalająca, czuję się jakbym czytała książkę nieznanej mi do tej pory autorki ;). Na prawdę masz talent pisarski jestem pod wrażeniem; o. A co do matury to powodzenia życzę , na pewno zdasz śpiewająco o ile już się to wydarzyło ;). Weny Ci życzę i mnóstwo czasu na pisanie ;*
OdpowiedzUsuńMatury nie zdałam. Zabrakło punktu. (T.T) Ale to w ogóle nie był mój dzień. Najpierw zalałam laptopa klejem do tipsów, na szczęście skończyło się tylko na strachu i dziwnej maziajce. Później to beznadziejne kombo w postaci "Potopu" i gramatyki. Gorzej nie mogłam wtopić. (>.<) Wystosuję jakieś odpowiednie pismo, aby pośmiertnie zabrali Sinkiewiczowi Nobla, bo jego twórczość rujnuje moje życie od gimnazjum.
UsuńMimo wszystko bardzo dziękuję za miły komentarz. Bezsprzecznie poprawił moje samopoczucie. Niby taka drobna rzecz, a jak cieszy. Chociaż nadal dziwię się, że długość Ci odpowiada. Ja osobiście bardzo się męczę, kiedy to czytam. Pozdrawiam gorącą i rzyczę wszystkiego dobrego! (^.^)/
Och to rzeczywiscie szkoda , że nie zdałaś ;o , ale jestem pewna , że to wina dnia tak jak napisałaś wyżej ;). Też czasem mam taki dzień , że nic mi nie idzie.. ;).
OdpowiedzUsuńA co do długości rozdziału ;) bardzo mi pasuje taka długość ;) to się nazywa prawdziwe opowiadanie ;). Natrafiłam na ich wiele i większość z nich jest chaotycznie pisana i w dodatku bardzo krótka ;). Więc nawet nie porównuję. To co Ty piszesz i jak piszesz... nawet nie mam słów ;) po prostu wow ;o. Naprawdę zaskakujesz i długością oraz bogatym zasobem słów także jedyne co jeszcze mogę Ci napisać to to , ze jesteś świetną pisarką i nie zaprzestawaj pisania bo na prawdę masz talent ;*