Spis lektur obowiązkowych

niedziela, 2 kwietnia 2017

Droga (nie) do miłości: Rozdział 47
„Spojrzenie na znajomą rzecz z innej perspektywy umożliwia nabranie dystansu.”
~Ch. Strayed

     Rozbrzmiał dzwonek na przerwę, którego o dziwno nie wyczekiwałam. Wprost odwrotnie – pragnęłam, aby dał o sobie znać możliwie jak najpóźniej. Na zajęciach z historii USA odbył się sprawdzian, do którego wyjątkowo się przygotowałam. Na pamięć znałam wszystkie rozwinięcia zagadnień, łącznie z datami oraz najważniejszymi nazwiskami.
     - Kończcie, dzieci, i wychodźcie – zaapelował podniesionym głosem pan Farazowski, próbując przekrzyczeć szuranie krzeseł towarzyszące ogólnemu rozgardiaszowi. – Przykro mi, Holly, czas minął – powiedział, zabierając mi sprzed nosa kartkę. Próbowałam zawrzeć chociażby jedno dodatkowe zdanie, lecz nie dałam rady. Zaklęłam szkaradnie pod nosem, z impetem dociskając przycisk długopisu do ławki. Jeszcze tyle mogłam napisać o Herbatce bostońskiej, a zdążyłam rozwieść się wyłącznie nad skutkami owego wydarzenia!
     - Przepraszam! – Rozległ się zirytowany ton, dobiegający od strony drzwi. Hałas zelżał na sile, a wzrok większości uczniów skierował się na nowoprzybyłą postać. – Zajmę wam tylko chwilę. Proszę, usiądźcie i wysłuchajcie ogłoszenia.
     Pomruki niezadowolenia rozeszły się po klasie. Z przybierającym na sile gniewem cisnęłam niewielki piórnik do wnętrza torby. Nieelegancko rozsiadłam się na krzesełku, nogi wyciągając przed siebie, a ręce krzyżując pod biustem. Z krzywym grymasem na twarzy wpatrywałam się w niewysoką brunetkę sterczącą przed tablicą. W dłoniach trzymała plik kartek. Ta sama dziewczyna obwieściła nam o imprezie z okazji Halloween, lecz nadal wiedziałam o niej tylko tyle, iż pełniła rolę zastępcy gospodarza pierwszaków. Niewiele interesowałam się jej imieniem, zwłaszcza, że od samego początku, gdy tylko ją ujrzałam, nie zapałałam do niej sympatią. Miała w sobie nutkę fałszerstwa, którą emanowała na kilometr.
     - Dwudziestego drugiego grudnia odbędzie się bal gwiazdkowy – zaczęła, a ja wraz z Raven wymieniłyśmy między sobą jednoznaczne spojrzenia. Obie jeszcze miałyśmy w pamięci wydarzenie sprzed półtora miesiąca i nie kwapiłyśmy się do przechodzenia po raz kolejny przez to samo – ale dzień wcześniej należy przygotować dekorację. Musicie wytypować cztery osoby, które się tego podejmą.
     - Dake, wchodzisz w to? – zagaiła prześmiewczo różowowłosa. Zebrani roześmiali się głośno, co wywołało w członkini samorządu wyraźne zirytowanie. Zapewne chciała możliwie jak najszybciej zakończyć swój wywód i udać się na stołówkę, a nieplanowane rozmowy tylko jej w tym przeszkadzały.
     - Zapomnij – warknął chłopak. Odwróciłam się. Pomimo wrogiego tonu głosu, na jego twarzy malował się szeroki uśmiech.
     - Co leży w zakresie obowiązków osób zgłaszających się? – zapytałam, nie siląc się nawet, by brzmieć na prawdziwie zainteresowaną. Po prostu pragnęłam mieć już z głowy niepotrzebne obwieszczenia, które jedynie skracały nam przerwę obiadową.
     - Tego niestety nie wiem. Pewnie rozwieszanie ozdób, pomoc przy nakrywaniu stołów i tym podobne – odparła brunetka, żywo gestykulując. – To jak, kogo typujecie?
     - Dawaj, Wood, i tak nie mamy lepszych zajęć. – Spojrzałam rozszerzonymi w autentycznym zdziwieniu oczami na Raven, jakby właśnie przyznała się do bycia transwestytą. W pierwszej chwili pomyślałam, iż najzwyczajniej w świecie znowu się naigrywała. Jednakże jej poważna mina świadczyła o zamiarach dobrowolnego zapisania się do tego cyrku.
     - Postradałaś rozum? Już raz wpakowałaś mnie w podobne bagno. Nie dam drugi raz wkręcić się w to. Cytując Dake’a – zapomnij – burknęłam, odwracając głowę. Nawet nie chciałam słyszeć prób zmiany mojej decyzji. Była ona bowiem absolutna i niepodważalna.
     - Istnieje możliwość poproszenia pani Shermansky o nagrodę za aktywne uczestnictwo w życiu szkoły – dodała zastępczyni Nathaniela, uśmiechając się niezwykle przekonywująco. Gdybym wcześniej nie widziała niechęci wypisanej na jej twarzy, z całą pewnością uwierzyłabym, iż miała dobre intencje względem nas. Tak naprawdę sama pragnęła jak najszybciej zakończyć tę farsę.
     - Taa… Od dyrektorki dostaniemy co najwyżej figę z makiem – mruknęłam.
     Ponownie spojrzałam na różowowłosą, tym samym robiąc złe posunięcie. Dziewczyna wpatrywała się we mnie maślanymi oczami, nieudolnie imitując kota z Shreka. Z tym groteskowym wyrazem twarzy bliżej jej było w stronę więzienia o zaostrzonym rygorze aniżeli filmu animowanego dla dzieci. Westchnęłam przeciągle, kręcąc głową z politowaniem. Nie rozumiałam, dlaczego ta nieokrzesana nastolatka miała na mnie tak duży wpływ. Bez przerwy ciągnęła do kadzi pełnej złych decyzji, a mimo to szłam za nią niczym potulny piesek. Od samego początku byłam sceptycznie nastawiona do nadchodzącego balu. Kłopoty wyczuwałam już na sporą odległość. Mogłam założyć się naprawdę o wiele, że Raven ponownie pokaże pazurki. Historia lubowała się w zataczaniu koła i tak zapewne będzie również w tym przypadku. Pierwej zaangażujemy się w przygotowanie imprezy, by później zakończyć ją przedwcześnie z wielkim hukiem. Nie widziałam innej możliwości. Zaczęłam się nawet zastanawiać, co też panna Black wymyśli w ramach rozrywki zaserwowanej całej szkole. Drugi raz Florence jej nie przepuści i zawiesi na tydzień bądź dwa. W Stoney Bay High School nareszcie zagości spokój. Chociaż tylko chwilowy, zapewne i on pozwoli dyrektorce trochę odpocząć. Aczkolwiek gdzieś w głębi duszy pragnęłam przekonać się, do czego jeszcze była zdolna moja koleżanka. Właśnie ta niezdrowa fascynacja rzeczami zakazanymi przechyliła szalę wyboru.
     - W porządku – zgodziłam się niepewna własnych poczynań. Lecz kiedy indziej miałam ryzykować, jak nie w liceum?
     - Jesteś najlepsza – rzuciła Raven, wyciągając zwiniętą w piąstkę dłoń. Przybiłyśmy żółwika, po czym sięgnęłam po kartki, które podała mi brunetka.
     - Zapiszcie swoje imiona oraz nazwiska – poleciła iście urzędowym tonem.
     - A wy tam – Black zwróciła się do reszty klasy – wybierajcie kolejnych dwóch śmiałków. Byle szybko, bo nie zamierzam przegapić lunchu.
     Obie podpisałyśmy się. Lista została na ławce różowowłosej. Wyczekiwałyśmy, aż pozostali uczniowie naradzą się w sprawie wyboru. Patrzyłam na zgromadzonych, którzy z każdą sekundą wydawali się być coraz bardziej zdenerwowani. Zapewne za moment dojdzie do ostrej wymiany zdań, a pan Farazowski raczej nie zapobiegnie kłótniom. Oczami wyobraźni widziałam, jak mężczyzna z piskiem godnym rasowej drag queen wybiega z pomieszczenia, wzywając pomocy. Mimowolnie zaśmiałam się na tę wizję. Jedynie Dake nie brał czynnego udziału w dyskusji. Głowę oparł na splecionych palcach i beznamiętnym wzrokiem wpatrywał się w widok za szybą. Szkolny ogród stał się jeszcze piękniejszy, gdy zawitała w nim zima. Bezdyskusyjnie mógł przyciągnąć wzrok nawet takiego ignoranta, jakim był Morgan. Chociaż, od kiedy zaczął spotykać się z Iris – fanką muzyki, która we wszystkim dostrzegała skrywane piękno – częściej rozwodził się nad rzeczami błahymi.
     Po niespełna pięciu minutach zażartej rozmowy upodabniającej nastolatków do starawych przekupek na targu, przekrzykujących się o jakość sprzedawanych przez siebie towarów, wszyscy doszli do jedynej słusznej decyzji. Mianowicie postanowili, że będą ciągnąć kartki. Dwie osoby z najdłuższymi skrawkami zostaną oddelegowane do pomocy przy dekorowaniu hali gimnastycznej. Cięcie papieru jedynie wydłużyło czas oczekiwania na werdykt, a we mnie wzbudziło prymitywny gniew. Resztkami zdrowego rozsądku powstrzymywałam się przed gwałtownym powstaniem z krzesła oraz wyznaczeniem pary nieszczęśników – tak zupełnie na chybił trafił, ażeby było w miarę możliwości sprawiedliwie. Już przeprowadzenie wyliczanki trwałoby krócej.
     - Chyba w waszej klasie jest z tym najwięcej problemu – stwierdziła znudzonym głosem członkini samorządu, która najwidoczniej miała już dosyć bezczynnego stania na środku sali, toteż wygodnie rozsiadła się na mojej ławce. Nie zwróciłam jej uwagi tylko dlatego, że na dzień dzisiejszy miałam już po dziurki w nosie idiotycznych sprzeczek. A jeszcze czekał nas mecz siatkówki, który wprost nie miał prawa odbyć się bezproblemowo. Zawsze musiała znaleźć się choćby jedna osoba – obojętnie, w jakiej drużynie – chcąca wszelkimi znanymi metodami wywalczyć dodatkowy punkt, niesłusznie przyznany przez sędziego jej rywalkom.
     - No nie! – Rozniósł się po pomieszczeniu niezadowolony jęk. – Dlaczego zawsze mnie spotyka najgorsze?
     Często zadawałam sobie to pytanie i pomimo usilnych prób nie znalazłam na nie żadnej sensownej odpowiedzi. Pozostało jedynie pogodzić się z losem i żyć dalej.
     Zerknęłam na zgromadzonych w kółku uczniów. Drobny rudzielec targał swoje kędzierzawe włosy, jakby utkwił w nich jakiś robak. Jego twarz wykrzywiał grymas niezadowolenia. Rzeczywiście chłopak miał pecha. Całkiem niedawno zajął ulubione miejsce Duncana na auli, gdzie podczas apelów zbierała się cała szkoła. Holden rzucił nim boleśnie o krzesło, zmuszając do oddalenia się. Biedak uciekał z zawrotną prędkością, omal nie gubiąc niezasznurowanych butów.
     Z wytypowaniem czwartego nieszczęśnika pojawił się problem. Skrawki papieru zostały pocięte w prawie jednakowe długości, toteż trudno było orzec, kto wylosował drugą z kolei najdłuższą kartkę. Chcąc pozostać solidarnym względem kolegi, na ochotnika do dekorowania sali zgłosił się znajomy rudowłosego. Ten sam, który absolutnym fartem nie stanął w polu rażenia Duncana, gdy doszło do ogłoszenia wyników wyborów na członków samorządu.
     - Spokojnie, chłopcy, spójrzcie na to z drugiej strony – zwolnią nas z lekcji – rzuciła pocieszycielsko Raven, chociaż nasi towarzysze niedoli pozostali niewzruszeni.
     - Niezupełnie – wtrącił pan Farazowski. Leniwie uniósł kąciki ust, posyłając Kruczkowi przepraszające spojrzenie. – W tym dniu w ogóle nie odbędą się zajęcia.
     - Co? – ryknęła dziewczyna. Raptownie podniosła się na równe nogi, wywracając przy tym siedzisko. Zwróciła się w stronę brunetki. – Powiedz, że z tego można się wypisać.
     - Przykro mi, zaklepałyście już miejsca – odparła, wzruszając ramionami. Chociaż z pozoru wydawała się być niewzruszona, w rzeczywistości na pewno aż pękała z rozbawienia zaistniałym obrotem spraw.
     - Heh – wyrwało mi się spomiędzy rozchylonych warg. Zaśmiałam się histerycznie, jakbym właśnie usłyszała żart godny najlepszego w swym fachu komika. Złapałam się za głowę, miętosząc pomiędzy palcami czarne pasma. Zielone oczy, z których na pewno aż biła krwiożercza aura spoczęły na różowowłosej. – Przecież ja cię zabiję.
     - Dobrze, dzieciaki, wychodźcie, bo naprawdę jest już sporo po dzwonku – oznajmił nauczyciel. Wszyscy jak na komendę skierowali się w stronę drzwi.
     Przez chwilę nadal tkwiłam na niewygodnym krześle i z rządzą mordu wypisaną na licu wpatrywałam się w koleżankę. Ta natomiast zbłąkanym wzrokiem bezmyślnie wgapiała się w kartkę papieru, gdzie wykaligrafowanym, różniącym się jedynie barwą atramentu, pismem zostały uwiecznione nasze nazwiska. Chyba próbowała samym spojrzeniem wygumkować owe podpisy, chociaż nie miała co się łudzić – nie znikną stamtąd, mimo że obie tego pragnęłyśmy.
     Westchnęłam iście męczeńsko. Zapięłam suwak szarej torby z emblematem popularnej marki i wraz z tłumem ruszyłam do wyjścia. Nagle ktoś złapał mnie za nadgarstek, ciągnąc do tyłu. Wyrwałam rękę, odwracając się. W odległości niespełna metra stała Raven, nadal zszokowana, jakby niedowierzając, że znów wpakowała nas w dodatkową robotę, z której nie zaczerpniemy nawet grama korzyści.
     - Po prostu się nie odzywaj. Ani teraz, ani później – warknęłam przez zaciśnięte zęby, wbijając pomalowany na czarno paznokieć w ramię koleżanki.
     Przemierzałyśmy niezatłoczone korytarze w ciszy. Dla Black mogła wydawać się ona krępująca i pewnie za wszelką cenę próbowała znaleźć odpowiedni temat do rozpoczęcia rozmowy. Ja natomiast napawałam się chwilą błogiego spokoju. Starałam się opanować skołatane nerwy. Lepiej dla różowowłosej, gdyby jednak zachowała milczenie. Byłam na nią wściekła, a gniew zapewne pozostanie ze mną aż do końca meczu. Zapłonęłam wolą walki i z rozkoszą wymalowaną na twarzy pragnęłam dostrzec smutek moich przeciwniczek, kiedy odbierzemy im możliwość awansu do następnego etapu zawodów. Ponadto my same nie mogłyśmy przegrać. Zaliczyłyśmy już jedną porażkę, a konsekwencją następnej było wyeliminowanie z rozgrywek. Na naszych barkach ciążyła ogromna presja.
     Większość liceum zebrała się w stołówce. Kolejka po lunch ciągnęła się aż do połowy pomieszczenia. Zawsze w taki sposób kończyło się późne przybycie do jadłodajni. Nabierałam ochoty na pójście do sklepiku w celu kupienia paczki wielozbożowych ciastek oraz soku pomarańczowego. Przynajmniej w spokoju oraz bez przymusu sterczenia w ogonku mogłabym skonsumować posiłek. Już zamierzałam odwrócić się na pięcie i bez słowa opuścić stołówkę, gdy nagle zatrzymał mnie zniecierpliwiony głos Rosaline. Zerknęłam kątem oka w stronę nadchodzącej dziewczyny, niosącej na rękach czerwoną tacę z obiadem.
     - Gdzie wyście się podziewały? – zapytała z wyraźną pretensją w głosie.
     - Zatrzymał nas bal gwiazdkowy – burknęła Raven.
     - Dobrze, że na was nie czekałam.
     Białowłosa zajęła miejsce przy naszym ulubionym stoliku usytułowanym tuż obok wyjścia z pomieszczenia. Było tutaj najluźniej, nikt nie siadałam tuż za naszymi plecami, a przede wszystkim nie podsłuchiwał rozmów. Niedawno rozeszła się po szkole plotka, że klub dziennikarski zmienił taktykę działania. Członkowie nie podchodzili już z promiennymi uśmiechami do innych uczniów, aby wypytać o ciekawostki oraz nadchodzące wydarzenia. Zaczęli wydobywać informacje w dużo przebieglejszy sposób. Siadali nieopodal nastolatków słynących z plotkowania i z uwagą przysłuchiwali się każdemu słowu. Niby nie zagłębiałyśmy się w tajemnice innych ludzi, a o sprawach ważnych rozmawiałyśmy poza szkołą, jednakże chcąc zachować ostrożność postanowiłyśmy możliwie jak najrzadziej przebywać w towarzystwie obcych nam osób. W gazetce szkolnej co rusz pojawiały się pikantne szczegóły z życia licealistów oraz domniemania, które bez obaw można określić mianem wyssanych z palca. Mimo wszystko każdy był narażony na zostanie gwiazdą miesięcznika i właśnie ten fakt przerażał najbardziej. Czułam uzasadnione obawy. Mój związek z Duncanem nie pozostał niezauważony. Przez pierwsze tygodnie znajdowaliśmy się na językach większości uczniów, a pomimo tego nie napisano o nas artykułu. Możliwe, że zazdrosne dziewczyny wytworzyły tak skomplikowane teorie spiskowe, że dla klubu dziennikarskiego nie pozostały nawet ochłapy na kościach. Brałam także pod uwagę, iż członkowie kółka najzwyczajniej w świecie obawiali się Holdena. Miał niezbędny do spokojnego egzystowania autorytet, ponadto był ogólnie lubiany, a poza tym cholernie nieprzewidywalny i mógł wzbudzać lęk wśród amatorskich redaktorów. Aczkolwiek podejrzewałam, że ludzie odpowiedzialni za szkolną gazetkę trzymali dla nas coś specjalnego – według mnie ta opcja prezentowała się najbardziej realistycznie. Wszakże wspomniano o wypowiedzeniu wojny pomiędzy Raven a Debrah na apelu rozpoczynającym rok szkolny. Początkujący dziennikarze nie omieszkali napisać także o wybuchu złości różowowłosej podczas balu halloweenowego i jej burzliwej wymianie zdań z dyrektorką. Moja osoba w tych obu artykułach nie wystąpiła, chociaż zawsze stałam obok Kruczka, próbując ją uspokoić. Niby powinnam cieszyć się z tego powodu, lecz gdzieś w podświadomości wyczuwałam niemałe kłopoty. Nad murami Stoney Bay High School zawisła cisza przed burzą.
     Postanowiłam przeczekać najgorsze chwile przy okrągłym stole. Podobnie zresztą postąpiła Raven. Obie wypytywałyśmy Rosaline, co dzisiaj było serwowane i jakie potrawy mogła nam polecić. Białowłosa wybrała wegetariańską lasagne, która prezentowała się nadzwyczaj pysznie, chociaż dzisiaj wyjątkowo miałam ochotę na mięso. Black podzielała moje zdanie, twierdząc, że należało zbierać siły przed zbliżającym się meczem. Zaraz po przerwie na lunch musiałyśmy stawić się pod pokojem wuefistów. Rozgrzewka rozpocznie się na piątej godzinie, a należało jeszcze omówić taktykę. Dzisiejsze spotkanie roztaczało wokół siebie aurę zdenerwowania oraz niepewności, a to wszystko przeplatała nić nasączona chęcią mordu. Dla obu drużyn ta gra mogła okazać się ostatnią w tegorocznych zawodach.
     - Macie smutne miny, trochę uśmiechu jeszcze nikomu nie zaszkodziło – zagadała wyraźnie rozpromieniona Rosaline. Chyba oficjalne wieści o imprezie organizowanej pod koniec grudnia pozytywnie na nią zadziałały.
     - Stres nas zżera – mruknęłam, podpierając głowę na dłoni. Obserwowałam ledwo poruszającą się kolejkę do bufetu. Kucharki chyba także podzielały nasz brak entuzjazmu, prze co wyjątkowo powoli wydawały posiłki.
     - Rozumiem – odparła, nadziewając na widelec kawałek czerwonej papryki. – Może porozmawiamy o czymś przyjemnym? Hm… Na przykład o balu. Myślałam nad zaproszeniem Lysandra, co wy…
     - Ros, znowu zaczynasz? – przerwałam dziewczynie, piorunując ją wzrokiem. Gniewnie ściągnęłam brwi, a na czole powstały niewidoczne z powodu grzywki głębokie zmarszczki. Kiełkujący we mnie niepokój teraz urósł do rozmiarów potężnej sekwoi.
     - Do niczego nie dojdzie – zapewniła, chociaż nadal nie byłam co do tego przekonana. Wymieniłam zdawkowe spojrzenia z Raven – ona także nie wyglądała na uradowaną z pomysłu koleżanki. – Chcę tylko, by mi towarzyszył. Ponadto to będzie odpowiedni moment do przeprowadzenia poważnej rozmowy.
     - Nie ma to jak dostanie kosza na balu gwiazdkowym – żachnęła się różowowłosa. Rzeczywiście, takie postępowanie mogło jedynie pogorszyć sprawę i wprawić chłopaka w zły humor. Może Kruczek powinna zepsuć i tę imprezę?
     - A ty, z kim idziesz? – Meyer zwróciła się do przyjaciółki. Najwidoczniej wyczuła nasz pesymizm i postanowiła zmienić temat na taki, który by jej nie dotyczył.
     - Jeszcze się nad tym nie zastanawiałam. Może pozostanę w osamotnieniu… – Uniosła głowę, po czym dodała: – Kolejka zaczyna się zmniejszać.
     Wyjęła portfel z obszytej naszywkami torby w kolorze oliwkowym, po czym ruszyła w stronę ogonka. Przez chwilę obserwowałyśmy oddalającą się sylwetkę nastolatki.
     - Ona coś kombinuje – stwierdziła Rosaline, mrużąc oczy i palcem wskazującym pocierając brodę. Wyglądała dosyć komicznie, jednak postanowiłam swoje spostrzeżenia zachować dla siebie.
     - Popieram. Już od kilku tygodni zachowuje się inaczej.
     Białowłosa odwróciła się gwałtownie, wymierzając widelcem w sam czubek mojego nosa. Z przestrachem w oczach patrzyłam na ostre zwieńczenia sztućca. Głośno przełknęłam ślinę, kiedy Meyer ugodziła mnie delikatnie w skórę, po czym zaczęła wymachiwać metalowym przedmiotem na wszystkie strony.
     - Musimy być czujne – szepnęła, jakby bojąc się, iż ktoś nas usłyszy. Niepewnie przytaknęłam skinieniem głowy.
     Po zjedzeniu lunchu opuściłyśmy stołówkę i skierowałyśmy się w stronę strefy sportowej. Do końca przerwy pozostało jeszcze dwadzieścia minut, ale im szybciej znajdziemy się w szatni, tym więcej czasu będziemy miały na rozgrzewkę. Rosaline odprowadziła nas pod szklane drzwi, za którymi kryły się obiekty sportowe. Za nim udała się na własne lekcje, każdą z nas objęła mocno, życząc przy tym powodzenia. Poleciła jeszcze, abyśmy pozdrowiły od niej Sucrette, po czym ruszyła w kierunku schodów prowadzących na piętro. Zanim Raven rozpostarła przeźroczyste skrzydło, wzięłyśmy kilka głębszych wdechów. Stresowałam się jak nigdy przedtem. Przebieg meczu w głównej mierze zależał od pierwszego składu, lecz zastępstwo wchodziło zawsze w drugim secie i za wszelką cenę próbowało zdobyć dodatkowy punkt. Jeżeli my także nie damy z siebie wszystkiego, możemy pogrzebać szansę na awans do ćwierćfinałów.
     - Gotowa?
     - Już bardziej nie będę – mruknęłam bez przekonania. Różowowłosa westchnęłam przeciągle, po czym rozchyliła drzwi. Powolnym krokiem, jakbyśmy zmierzały na ścięcie, mijałyśmy kantorki ze sprzętem sportowym oraz szatnie, które do nas nie należały. Zatrzymałyśmy się przed ostatnimi wrotami po prawej, skąd nie wydobywał się nawet przytłumiony pomruk. Było cicho jak jeszcze nigdy, przez co zaczynałam odczuwać większy niepokój. Albo dotarłyśmy na miejsce pierwsze, albo dziewczynom stres odebrał mowę.
     Niepewnie zajrzałam do przebieralni. W środku, na metalowych ławkach umiejscowionych pod oknem oraz na lewo od wejścia, siedziało kilka kluczowych zawodniczek. Rebecca – nasza kapitanka – oparła łokcie na kolanach. Zwiesiła głowę, układając czoło na zwiniętych w pięści dłoniach. Oddychała powoli, miarowo, chociaż zdenerwowanie biło od niej na kilometr. Podobnie sprawa miała się z jej dwiema przyjaciółkami, również grającymi w pierwszy składzie. Rozejrzałam się po szatni, jednak poza Durand nie dostrzegłam w niej nikogo więcej. Najwidoczniej Debrah jeszcze nie postanowiła zaszczycić nas swoją obecnością. Pewnym było, iż się pojawi. Nie opuściła nawet jednego treningu, a na wygranej zależało jej chyba bardziej niż trenerce Williams. Pytanie brzmiało, czy spróbuje wykrzesać z zawodniczek chociaż odrobinę dobrego humoru, czy ona także klapnie tyłkiem na ławce i będzie bezczynnie gapić się w podłogę. Zapewne żadna dziewczyna z drużyny nie przepadała za Rotą, jednak właśnie w niej pokładałyśmy nadzieję na poprawę atmosfery w załodze. Nawet Raven nie potrafiła tak dobrze motywować grupy do działania i właśnie ze względu na umiejętności do wyniosłego przemawiania drugoklasistka została zastępcą kapitana.
     Położyłam torbę na ziemi, po czym podeszłam do umiejscowionych na ścianie naprzeciwko szafek. Otworzyłam swój schowek i wyjęłam z niego czarny strój z żółtą trzynastką. Feralna liczba może dzisiaj przyniesie nam szczęście. Niespiesznie przebrałam się w sportowe ubrania. Akurat wiązałam buty, gdy drzwi pomieszczenia otworzyły się gwałtownie. W progu stała Debrah z szerokim uśmiechem na ustach. Mocniej zacisnęła gumkę, która utrzymywała jej długie, ciemne włosy w niezgrabnym koku.
     - A co to za posępne miny? Jeżeli w takim stanie wyjdziecie na boisko, to zmrozicie rywalki negatywną energię i nie będzie sensu zaczynać meczu. – Oparła dłonie na zaokrąglonych biodrach. Chłodnym spojrzeniem niebieskich tęczówek omiotła zebrane w przebieralni nastolatki.
     - Rota, nie miej mi tego za złe, ale twoje nastawienie jest bezwartościowe. Umieramy ze stresu i nawet wesoła paplanina tego nie zmieni – mruknęła Rebecca. Wysunęła trzęsące się ręce przed siebie, pokazując wszystkim poziom zdenerwowania, jaki ją ogarnął.
     - Rozumiem wasze obawy. Zwłaszcza, że to ostatnie zawodny, w których bierzecie udział. Ale nie możecie tracić sił, bo zakończycie szkolną karierę siatkarską w najgorszy z możliwych sposobów. Nie wyjdziecie nawet z grupy eliminacyjnej, jeżeli zawładną wami złe emocje. Po prostu się odprężcie i zacznijcie myśleć pozytywnie, do cholery!
     W ciszy patrzyłyśmy na Debrah. Równo wyregulowane brwi miała gniewnie ściągnięte, a nos lekko zmarszczony. W nerwowym geście stukała palcami o biodra, przestępując przy tym z nogi na nogę. Nagle kapitanka wstała z metalowej ławki. Powolnym krokiem podeszła do brunetki, spoglądając na nią z góry. Chociaż nie lubiłam Roty, obawiałam się, że postawna blondynka mogła chcieć wyrządzić jej krzywdę. Była sporo wyższa od drugoklasistki pomimo, iż ta miała na nogach szpilki.
     - Masz rację – powiedziała cicho Rebecca. Ledwo zdołałam ją usłyszeć. – Absolutną. Nie możemy wyjść z tej pieprzonej szatni dopóki wszystkie nie postawimy sobie za cel wygrania tego meczu. Dalej, laski, po prostu to zróbmy!
     Podniosłyśmy się w jednakowym momencie i zbliżyłyśmy do obu kapitanek. Stanęłyśmy w ciasnym okręgu. Ramionami obejmowałyśmy koleżanki obok, a głowy nachyliłyśmy do środka. Nie potrzebowałyśmy już więcej gorliwych przemów. Wystarczyło nam kilka zdań wypowiedzianych przez Debrah oraz zdecydowanie naszego dowódcy.
     - Do boju! – krzyknęłyśmy w tym samym momencie, poklepując się nawzajem po plecach.
     - No, i tak ma być! A teraz chodźmy skopać dupy naszym rywalkom! – Rebecca wskazała władczo palcem na drzwi pomieszczenia, po czym zaczęła się ku nim kierować.
     - Em, Lindberg, a dasz przebrać się pozostałym, czy w gaciach mam wyjść na salę? – spytała prześmiewczo Raven.
     - W sumie to mogłaby być nasza nowa strategia. Myślę, że trochę rozkojarzyłabyś te cnotki z katolickiej szkółki. – Blondynka zawadiacko klepnęła młodszą zawodniczkę w pośladek, po czym opuściła szatnię, śmiejąc się przy tym perliście.
     Weszłyśmy na halę sportową jako pierwsze. Nasze rywalki jeszcze nie przybyły, a pozostało im około pół godziny na dotarcie. Trenerka Williams rozmawiała o czymś z mężczyzną w średnim wieku, który zapewne będzie pełnił rolę sędziego w dzisiejszym spotkaniu. Brunet wydawał się być zainteresowany rozmową z naszą nauczycielką, posyłał jej serdeczne spojrzenia, a czasami nawet nikłe uśmiechy. W duchu gratulowałam kobiecie. Nie każdy posiadał urok osobisty, a jeszcze mniej osób potrafiło wykorzystać go w calu osiągnięcia korzyści.
     - Patrzcie, jak go bajeruje. Spryciula – rzuciła różowowłosa, kręcąc głową z rozbawieniem.
     Z drugiego końca sali rozległ się łomot. Drgnęłam przestraszona gwałtownym hałasem. Z grymasem niezadowolenia na twarzy odwróciłam się w stronę wejścia prowadzącego na korytarz. Przed drzwiami stał Dake. Unosił ręce w obronnym geście, a pod jego nogami leżał metalowy słupek, do którego przywiązywano siatkę. Chłopak zapewne upuścił sporych rozmiarów drążek, prawie przyprawiając zgromadzonych w pomieszczeniu o zawał.
     - Co on tutaj… – zaczęła Sucrette, lecz umilkła, widząc wchodzącego na halę Duncana.
     Zamrugałam szybko powiekami. W pierwszej chwili pomyślałam, iż miałam zwidy. Przecież Holden powinien siedzieć teraz na zajęciach i skrupulatnie powtarzać materiał z pierwszej klasy. Tymczasem stał tutaj w całej okazałości i karcił młodszego kolegę za niezdarność. Podbiegłam do nastolatków, chcąc dowiedzieć się, co ich sprowadzało. Położyłam dłoń na ramieniu bruneta. Ten spojrzał na mnie z irytacją wymalowaną na przystojnej twarzy. Zła emocja zaraz jednak zniknęła, a na jej miejsce wkroczył cwaniacki uśmieszek. Cała sprawa wprawiała mnie w dezorientację.
     - Dlaczego tu jesteście? – spytałam szeptem, patrząc to na Duncana, to na Dake’a.
     - Przyszliśmy wam pokibicować – odparł blondyn z entuzjazmem w głosie.
     - Przecież powinniście być na lekcjach – słusznie zauważyłam. Osiemnastolatek objął mnie w pasie, przyciągając do siebie stanowczym ruchem. Wodził wzrokiem po mojej osobie, próbując przyprawić o szybsze bicie serca. Ten organ już dawno działam na zwiększonych obrotach, ale na pewno nie ze względu na atrakcyjnego młodzieńca.
     - Nie cieszysz się, że będziemy was wspierać? – zagaił, a swą wypowiedź nasączył sztuczną pretensją. Wywróciłam oczami. Czasami zachowywał się jak rozkapryszony bachor.
     - Owszem, ale nadal nie wiem, kto w ogóle pozwolił wam tutaj wejść.
     - Zagadaliśmy z Koslowem, że pomożemy przy rozstawianiu sprzętu, a później grzecznie pooglądamy mecz – wyjaśnił Holden, po czym pocałował mnie w usta. Odsunęłam się, na co zareagował pomrukiem niezadowolenia. Nadal nie zostałam usatysfakcjonowana. – Co mam ci jeszcze powiedzieć? Jaki mam kolor bokserek? – warknął.
     - Nie rozmawiam z tobą – burknęłam, wyswobadzając się z uścisku. Zrobiłam kilka kroków w stronę drużyny, ale na moment jeszcze się zatrzymałam. Na powrót zwróciłam się w stronę chłopaków. – I wisisz mi przeprosinową szarlotkę.
     - Hę? A niby za co? – rzucił niezbyt inteligentnie, wyraźnie zdezorientowany. Zaśmiałam się pod nosem, po czym pomachałam mu na odchodne.
     - Po co przyleźli? – zapytała Raven, kiedy usadowiłam się przy niej.
     - Pomagają przy organizacji, więc w podzięce zostali zwolnieni z zajęć. Będą wysyłać nam pozytywne wibracje. – Wyciągnęłam ramiona na boki i poczęłam robić fale.
     - Super! Przyda się każde wsparcie! – zwołała radośnie Su, przyłączając się do mnie. Obie wyginałyśmy ręce w dziwnych ruchach.
     Różowowłosa westchnęła przeciągle. Oparła łokcie na kolanach, a głowę ulokowała na zgiętej w nadgarstku dłoni. Ze znudzeniem przyglądała się trybunom znajdującym się naprzeciw nas, podczas gdy ja oraz Durand podniosłyśmy się z siedzeń i wykonałyśmy niedbale taniec robota. Zaraz przyłączyły się do nas pozostałe dziewczyny z klubu siatkarskiego. Wspólnie ułożyłyśmy skomplikowany układ, chociaż każda z nas prezentowała inną figurę, a czasami nawet odmienny styl. Debrah próbowała zanucić jakiś popowy kawałek, myląc się przy tym nadzwyczaj często. Po wielu próbach przypomnienia sobie oryginalnego tekstu, które spełzły na niczym, postanowiła improwizować. Zaczęła wydawać z siebie niezidentyfikowane dźwięki, udając przy tym DJ-a.
     - Chodź, nie zamulaj.
     Podeszłam do Raven, w dalszym ciągu siedzącej na najniższej trybunie. Pociągnęłam ją za ręce, lecz ta nadal pozostała nieruchoma. Z kamiennym wyrazem twarzy wpatrywała się w punkt przed sobą. Miała nieobecne oczy, a myślami zapewne była daleko od Stoney Bay High School. Zaintrygowała mnie jej postawa. Odwróciłam głowę, próbując odszukać rzecz, która tak bardzo ją pochłonęła swoim jestestwem. Po drugiej stronie sali, mniej więcej w środkowym rzędzie granatowych krzesełek, siedziała grupa chłopaków – niewielka część drużyny koszykówki. Zdziwiłam się, albowiem podejrzewałam, że jedynie Duncan oraz Dake wymigali się z zajęć w celu obejrzenia meczu. Pomiędzy Reidem a młodszym z braci Holdenów siedział Toby. Wyraźnie nie był zainteresowany rozmową prowadzoną przez jego kolegów. Patrzył na nas spod przydługiej, postrzępionej grzywki. Ponownie zwróciłam spojrzenie soczyście zielonych tęczówek na różowowłosą. W dalszym ciągu gapiła się mętnym wzrokiem w to samo miejsce. Nie wierzyłam w przypadki, zwłaszcza podczas nastoletniego życie nie miewały one miejsca. Wszystko zostało dokładnie obmyślane, aby nakierować młodych ludzi do odpowiedniego celu. Tylko dlaczego ta para wgapiała się w siebie, nawet przy tym nie mrugając?
     - Raven, czy wy… – urwałam, bo dziewczyna na moment opuściła powieki. Przez sekundę oczy miała zamknięte, a gdy ponownie ukazała światu brązowe głębie, ich wyraz zmienił się. Nie były już obojętne, pojawiła się w nich nutka rozmarzenia oraz niezidentyfikowanego, głębszego uczucia. Pospiesznie uwolniłam nadgarstki koleżanki spomiędzy chudych palców. Przyłożyłam dłonie do ust, a ślepia nienaturalnie rozszerzyłam. – Czy ty próbujesz mi właśnie powiedzieć, że… – przełknęłam głośno ślinę, robiąc trzymającą w napięciu pauzę – że zakochałaś się w Tobym?


♥ ♥ ♥ ♥

3 komentarze:

  1. Witam witam i o zdrowie pytam ;). Czekałam na rozdział niecierpliwie a jakże by inaczej ;). Uwielbiam przede wszystkim tą długość rozdziałów ;). Czyta się niczym książkę znanego autora.. Tylko teraz zakończyłaś w takim momencie , ze będę chyba siedzieć jak na szpilkach i czekać na kolejny rozdział ;). A co do tego to oczywiście super , świetnie się czyta , a co najważniejsze lekko i płynnie ;).
    Czekam na next i duuuużo weny Ci życzę ! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję pięknie za komentarz. Nowy rozdział pisze się powoli, ale już mam trochę więcej niż połowę, więc myślę, że za kilka dni go opublikuję. Po maturach (czyli po 15 maja) powinnam ruszyć z nową siłą do tworzenia. Nie ma nic lepszego od pisania po nocach. (*.*)

      Pozdrawiam gorąco i życzę wszystkiego dobrego. (^.^)/

      Usuń
  2. Miałam skomentować jak już wszystko przeczytam, ale ten rozdział wprawił mnie w niezwykle dobry humor i chciałm to wykrzyczeć!

    OdpowiedzUsuń