Już jeeest. (*3*) Szybko, bo obstawiałam, że zdążę naskrobać coś dopiero po 15 maja. Najwidoczniej wena dopisuje nawet podczas matur. To dobrze. Potrzebuję natchnienia, bo najgorsze dopiero przede mną. Czyli ustne... Nienawidzę człowieka, który to zło wymyślił. (>.<)
Droga (nie) do miłości: Rozdział
48
„Chcą, abyśmy grali w ich grę.
Wtedy są pewni, że przegramy. Musimy grać we własną grę. Dopiero wtedy coś
stworzymy.”
~A. Gaup
Gwizdek
przywołujący zawodników na boisko rozniósł się głośnym echem po hali. Właśnie
rozpoczął się drugi set, który według zamierzeń miał rozegrać zastępczy skład.
Jednakże przeciwniczki okazały się silniejsze niż przewidywałyśmy. Trenerka
Williams postanowiła wystawić mieszaną drużynę. Wzięłam głębszy wdech, czując
jeszcze większą presję. Byłam pod bacznym okiem starszych koleżanek nie tylko z
perspektywy ławki rezerwowych, ale także z bliskiej odległości. Mnie i Debrah
dzieliła jedynie zajmująca pozycję rozgrywającej Sucrette, a za plecami miałam
Heather oraz Chloe. Nie miałam choćby najmniejszego prawa wyjść cało z tej
sytuacji.
Stanęłyśmy na swoich miejscach. Nerwowo wyłamywałam palce i przechylałam
głowę na wszystkie strony, by strzelić karkiem. Z rozszerzonymi w strachu
oczami patrzyłam na stojącą przede mną dziewczynę. Miała przynajmniej metr
siedemdziesiąt pięć, a do tego szerokie barki i lekko zarysowane mięśnie
ramion. Patrzyła na moją skuloną postać z wyraźną wyższością wywołaną nie tylko
sporą różnicą wzrostu. Wyglądała niczym ucieleśnienie najbardziej
przerażających mar sennych, które pojawiały się sporadycznie, lecz w pamięci
pozostawały na długi czas.
Po sali
ponownie rozniósł się dźwięk gwizdka sędziego. Grę rozpoczynała drużyna przeciwna.
Wszystkie przygotowałyśmy się do ewentualnego odbioru, ale najbardziej
wyczulona była stojąca w prawym rogu boiska Chloe. Właśnie tam piłkę posyłała
zagrywająca teraz nastolatka, jakby licząc, że w końcu zrezygnujemy z wytrwałej
obrony tego miejsca. Przewidywalność zdecydowanie należała do jej słabych
stron.
Okrągły
przedmiot odbił się kilka razy od podłogi, po czym został obrócony pomiędzy
szczupłymi palcami i posłany do góry. Słysząc głośne plaśnięcie, moje serce
podskoczyło w nienaturalnym rytmie. Poczułam kłujący ból w okolicy mostka.
Skrzywiłam się nieznacznie, wyłącznie silną wolą oraz zdrowym rozsądkiem
powstrzymując się przed odruchowym złapaniem za miejsce, z którego rozchodziło
się cierpienie. Zdawałam sobie sprawę, iż byłam pod bacznym okiem nie tylko
koleżanek z drużyny, ale także przeciwniczek wraz z ich trenerem. Nawet drobne
posunięcie niemalże natychmiast zostanie wyłapane i zakodowane w pamięci przez
mężczyznę w podeszłym wieku, wyglądającego na zawodowca. Nie miałam zamiaru
stać się słabym ogniwem, postrzeganym przez innych jako idealna ofiara.
Według
oczekiwań, zagrywająca przed sekundą dziewczyna wycelowała piłką dokładnie w
prawy róg boiska. Chloe nie miała nawet drobnego problemu z odbiorem –
precyzyjnie odbiła pasiasty przedmiot wewnętrznymi stronami przedramion, jak
uczyli tego trenerzy, posyłając go na niezbyt wielką wysokość, aby pozostałe
zawodniczki z łatwością rozegrały akcję. Sucrette wbiegła na środek pola.
Opuszkami palców nakierowała piłkę za siebie, gdzie stała Debrah. Z perspektywy
widza jedynie musnęła sztuczną skórę, a jej tor lotu zmieniła za pomocą
telekinezy. Zupełnie odmiennie postąpiła drugoklasistka, która zdecydowanym
uderzeniem przebiła przedmiot na drugą stronę boiska, aczkolwiek trafiła w aut.
Przeciwniczki krzyknęły radośnie, niczym na komendę, po czym stanęły w ciasnym
okręgu i nawzajem poklepywały się po plecach. Rota tupnęła nogą o podłogę, klnąc
przy tym szkaradnie pod nosem. Wszystko wyszło doskonale, jedynie siła ataku
okazała się zbyt duża.
Gwizdek zwrócił uwagę wszystkich
zgromadzonych. Sędzia otarł palce drugą dłonią, a następnie wskazał
wyprostowaną ręką na nas. Spojrzałyśmy po sobie. Każda w dalszym ciągu tkwiła
na swojej pozycji. Byłyśmy porozrzucane po całym polu i chyba nikt nie zamierzał
tego zmienić. Nie mogłyśmy uwierzyć w decyzję arbitra. Przecież żadna z
dziewczyn wykonujących blok nie dotknęła piłki, więc skąd taki werdykt? Gdzieś
w głębi umysłu chciałam zwrócić się do sędziego; upomnieć go, aby nie dawał nam
forów wyłącznie ze względu na trenerkę Williams. Z drugiej zaś strony, chciałam
wygrać, a nie znalazła się jeszcze na świecie osoba, która bez brudnych
sztuczek dostałaby się na piedestał. Szczyt był mały, znajdowało się na nim
miejsce wyłącznie dla ścisłej czołówki, a walka była zażarta. Należało mieć
twardą dupę oraz łokcie, żeby móc przepchać się przez chordy pretendentów do
tronu bądź nie cierpieć zbyt wielce z powodu upadku na chropowate kamienie.
Po
trybunach rozniósł się wesoły krzyk. Zwróciłam wzrok w stronę garstki chłopaków
zajmujących miejsca na kilku krzesełkach w środkowym rzędzie. Zupełnie
zapomniałam o ich obecności. Widząc rozradowanych kolegów zaczęłam denerwować
się jeszcze bardziej. Nie tylko powinnam dobrze wypaść przed własną drużyną,
ale także przed nimi – zwłaszcza Duncanem. Nie uśmiechało mi się wysłuchiwać
kpiarskich docinek o złym stylu gry bądź zawadzaniu na boisku. Nie należałam do
najbardziej ambitnych osób, lecz strach wywołany niepowodzeniem wręcz
paraliżował. Po prostu obawiałam się krytyki.
Trener
przeciwniczek wstał gwałtownie z ławki i począł kierować się do podwyższenia,
na którym stał sędzia. Wyraźnie był zdenerwowany jego decyzją. Zresztą nie
można się mu dziwić. Nawet taka amatorka jak ja dostrzegła niesprawiedliwość
werdyktu. Mężczyźni żywo dyskutowali. Zrodziły się we mnie obawy, iż
szkoleniowiec zaraz wespnie się po drabince i zrzuci oponenta na dół,
kompletnie niezrażony prawdopodobnymi konsekwencjami swych działań. Złość aż
nim miotała.
- Nie
przejmuj się, niczego nie zweryfikują. – Drgnęłam, kiedy kościste palce zacisnęły
się na moim ramieniu. Kątem oka zerknęłam na Raven. Wydawała się zadowolona,
chociaż na wpół przymknięte powieki jasno dawały do zrozumienia, że ona także
miała mieszane odczucia względem początku drugiej połowy meczu. Mimo wszystko
dla dobra drużyny obie postanowiłyśmy się nie wychylać. Doskonale wiedziałyśmy,
w jak ważnym pojedynku brałyśmy udział, a zaprzepaszczenie choćby najmniejszej
szansy na wygraną mogło skutkować wydaleniem z klubu. Nie z decyzji trenerki, a
dzięki ciągłej presji narzuconej przez pozostałe zawodniczki.
Mecz
został wznowiony, a szkoleniowiec rywalek odszedł na swoje miejsce ociekając
jeszcze większą wściekłością niż chwilę temu. Pani Williams uniosła dwa kciuki
pokazując, że wszystko było w jak najlepszym porządku. Nie zgadzałam się z jej
opinią. Jeżeli nie przejdziemy eliminacji w uczciwy sposób, nie powinnyśmy
nawet marzyć o dojściu do półfinałów. Wszakże nie istniało zbyt wielkie prawdopodobieństwo,
że spotkamy tego samego sędziego w dalszych rozgrywkach.
Tym razem
przyszła na mnie kolej, abym zagrywała. Sucrette podała mi piłkę, którą
złapałam drżącymi ze zdenerwowania dłońmi. Był dopiero początek seta.
Prowadziłyśmy zaledwie jednym punktem, a każdy kolejny cenił się w najczystszym
złocie. Losy meczu mogły potoczyć się we wszystkie możliwe strony i nikt nie
śmiał nawet orzec, kto wygra. Jeżeli teraz poślę pasiastą kulę na aut bądź – co
bardziej prawdopodobne – uderzy ona w siatkę, będzie remis. Na moich barkach
ciążyła ogromna presja, której życzliwe spojrzenia koleżanek z drużyny oraz
wesołe nawoływania chłopaków usadowionych na trybunach nie potrafiły
przezwyciężyć. Czułam, jakbym została zamknięta w przeźroczystym pudle. Tkwiłam
w nim wyłącznie ja oraz żółto-niebieska piłka. Nieznośny głosik w głowie za
wszelką cenę próbował przebić się do świadomości, ale ostatkiem sił mu to
uniemożliwiałam. Starałam się skupić. Całą energię duchową kumulowałam w
okrągłym przedmiocie, na którym kurczowo zaciskałam palce. Nie dochodziły do
mnie odgłosy z zewnątrz, do nozdrzy nie wpadała lekko wyczuwalna woń potu, a w
umyśle kwitła pustka. Chyba właśnie doznałam legendarnego katharsis.
Podrzuciłam piłkę wysoko, sama także podskoczyłam. Jeszcze w locie
plasnęłam z dużą siłą sztuczną skórę, wywołując zaczerwienie dłoni.
Zignorowałam pieczenie. Wpatrywałam się w lecący z zawrotną prędkością obiekt,
jakbym tylko spojrzeniem mogła sprawić, iż trafi on w pole rywali, nie dając im
nawet szansy na reakcję. Podeszwami czarnych sportowych butów dotknęłam
wypolerowanego parkietu. Ugięłam kolana, a dłonie oparłam na nich, przez co
zamarłam, pochylając się do przodu. Na hali rządy absolutystyczne sprawowała
cisza. Wszystko zdawało się skamienieć i jedynie ruchome gałki oczne dawały do
zrozumienia, że ludzie nie zamienili się w marmurowe posągi. Zaistniała
sytuacja wręcz emanowała nienaturalnością. Piłka, pomimo siły uderzenia, w
zwolnionym tempie szybowała nad głowami zawodniczek. Na ułamek sekundy otarła
się o białą taśmę, wprawiając w ledwo wyczuwalne drgania całą siatkę. Nasze
przeciwniczki przygotowały się o odbioru. Każda wyglądała na gotową do walki i
niemalże niemożliwym było, aby którakolwiek z nich spartaczyła przyjęcie. Z
wyraźnym trudem przełknęłam ślinę. Miałam świadomość, iż kontratak ze strony
rywalek może dostarczyć im pierwszy w tym secie punkt – wówczas doszłoby do
remisu. Zaczynałam się denerwować. Serce znacznie przyspieszyło i pompowało
zbyt wiele krwi. Czułam, że nadmiar bordowej cieczy rozsadzi moje ciało od
środka.
Nagle po
sali rozniosło się głośne plaśnięcie. Gdybym uważnym wzrokiem nie śledziła
trajektorii lotu żółto-niebieskiego przedmiotu, z pewnością powiedziałabym, iż
jakaś zawodniczka z mistrzowska precyzją odbiła piłkę wprost nad głową
rozgrywającej. Za parę nic nieznaczących sekund na naszej stronie boiska
rozegra się istne piekło; emocje osiągną zenit, a stres pokona zdrowy rozsądek
w krwawej bitwie. Jednakże nie doświadczymy tego ogromu skrajnych uczuć. Myśli
nie będą buzować nam w głowach. Obszyty sztuczną skórą pęcherz, który po brzegi
wypełniało powietrze, wszedł w kolizję z twarzą zawodniczki z liceum w Sudbury.
Średniego wzrostu blondynka z krzykiem opadła na podłogę. Cały czas trzymała
się obiema dłońmi za nos. Spomiędzy palców wydostawały się krople szkarłatnej
cieczy, w krótkich odstępach skapując na parkiet. Niewiele czasu oraz krwi
upłynęło zanim wokół poszkodowanej zebrała się grupka gapiów, a każdy z nich
pragnął w swój własny, odmienny od innych sposób pomóc. Sędzia wstrzymał grę i
zszedł z podwyższenia, aby z bliska przyjrzeć się sytuacji. Natomiast żadna z
moich koleżanek z drużyny nawet nie drgnęła. Nie wyglądały, jakby zamierzały to
zmienić. Jedynie pani Williams krokiem powolnym oraz niezwykle wymuszonym
podeszła do zbiegowiska. Zapewne wyłącznie z czystej grzeczności przeplatanej
poczuciem konieczności w ogóle wstała z ławki.
- Szybko,
niech ktoś pobiegnie po pielęgniarkę! – krzyknął szkoleniowiec drugiej drużyny.
- Myślę,
że będzie dużo szybciej, jeżeli dziewczyna pójdzie do gabinetu osobiście -
zasugerowała nasza trenerka nader spokojnym głosem, tak bardzo kontrastującym z
wzburzonym tonem mężczyzny.
-
Przecież sama tam nie trafi, a lepiej nie wysyłać jej z pani uczennicami, bo
może spaść ze schodów! – warknął. Powątpiewającym wzrokiem patrzyłam na niego.
Wyprostowałam się, ręce krzyżując pod piersią.
- Chyba
pan nie sugeruje, że Holly specjalnie uderzyła piłką w twarz tę biedaczkę. To
jest gra! Tutaj zawsze trzeba być czujnym. – Kobieta wymachiwała palcem
wskazującym przed nosem swojego rozmówcy, jakby mu groziła. Cała dyskusja
powoli zaczynała prezentować się nad wyraz groteskowo. Dwójka dorosłych ludzi
kłóciła się niczym para przedszkolaków o jedyny w pudełku czerwony klocek,
kompletnie nie zważając na siedzącą pod ich nogami nastolatkę z krwawiącym
nosem. Dobrze, że pomiędzy trenerów wkroczył arbiter, albowiem zbędne darcie
kotów mogło trwać jeszcze dłużej.
- Uspokójcie
się, proszę. Proponuję, abyście państwo oboje udali się wraz z zawodniczką po
pomoc medyczną. Do waszego powrotu wstrzymuję grę – zarządził sędzia.
Członkinie drużyn z wyraźnym niezadowoleniem skierowały się w stronę
ławek rezerwowych. Wszystkie ze względną pokorą przyjęły niekorzystną decyzję.
Jedynie Raven postanowiła sprawiać kłopoty. Rzucała pod adresem mężczyzny nieprzychylne
epitety i gdyby nie szybka interwencja Heather, różowowłosa właśnie stałaby
naprzeciw niego z rządzą mordu wyrysowaną na twarzy. Nastolatka zdecydowanie
nie potrafiła pohamować swoich napadów złości, co mogło jedynie negatywnie
wpłynąć na dalsze losy meczu.
Zajęłyśmy
miejsca oddalone w niewielkim odstępie od pierwszych rzędów trybun. Z
przeciągłym westchnięciem opadłam na drewniane siedzisko. Drugi set dopiero się
rozpoczął, a ja już zdążyłam powalić na łopatki jedną z rywalek, czego skutkiem
było chwilowe przerwanie spotkania. Tylko Holly Stanley mogła dokonać takiego
spustoszenia dokładnie po czterech minutach gry.
Brawo, kochanie, jesteś wyjątkowa. Wyjątkowo
ciamajdowata, a przy tym głodna krwi.
Nie do
końca wiedziałam, czy właśnie samą siebie pochwaliłam, czy raczej obrzuciłam
wyjątkowo wykwintną obelgą. W każdym razie jednego byłam pewna – cała sprawa
nie pozostanie bez echa, a kwestię sporną stanowił stosunek do niej pozostałych
reprezentantek Stoney Bay High School. Dziewczęta albo zaczną nosić mnie na
rękach i karmić ciemnymi winogronami bez pestek bądź też zlinczują i
przynajmniej przez miesiąc nie obdarzą nawet krótkim spojrzeniem.
♥
Piłka
odbiła się od siatki. Debrah rzuciła się na podłogę, próbując ją podbić, lecz
bezskutecznie. Brunetka uderzyła pięścią o parkiet, przeklinając szkaradnie pod
nosem. W pełni rozumiałam jej wzburzenie. Trzeci set dłużył się niemiłosiernie.
Obie drużyny miały po dwadzieścia dziewięć punktów i nie zapowiadało się, aby
ktoś zamierzał odpuścić. Nasze rywalki były przez chwilę na straconej pozycji –
jeszcze trochę, a odniosłyby druzgocącą porażkę. Pomimo tego nie traciły woli
walki i zdołały nadrobić punkty.
Pasiasta
kula zgrabnie przeleciała nad białą taśmą. Rebecca precyzyjnie wykonała
przyjęcie, kierując okrągły przedmiot nad głowę rozgrywającej. Ta posłała piłkę
za własne plecy, wprost pod rękę wyskakującej do ataku Roty. Cała akcja trwała
zaledwie kilka sekund. Przeciwniczki nie zdążyły nawet uformować stabilnego
bloku, dlatego przedarcie się przez ich ręce należało do wyjątkowo łatwych
zadań.
Siedzące
na ławce rezerwowych zawodniczki poderwały się gwałtownie. Robiłyśmy to samo za
każdym razem, gdy tylko jeden punkt dzielił od końca meczu, a nas – od awansu.
Rytmicznie tupałyśmy butami o podłogę oraz klaskałyśmy. Chłopcy usadowieni w
środkowym rzędzie trybun wykrzykiwali pokrzepiające hasła. Jedynie pani
Williams tkwiła w bezruchu. Oparła brodę na splecionych palcach i beznamiętnym
wzrokiem lustrowała boisko. Nie zdziwiłabym się, gdyby nawet nie oddychała.
Chociaż z pozoru wydawała się spokojna oraz opanowana, w środku zapewne aż w
niej wrzało od nadmiaru emocji.
Heather
wyciągnęła przed siebie wyprostowaną rękę. Na dłoni położyła piłkę. Oddychała
głęboko i mimo, że miała zamknięte oczy odnosiłam wrażenie, iż dziewczyna
intensywnie wpatrywała się w okrągły przedmiot. Zupełnie jak ja kilkadziesiąt
minut temu, próbowała przesłać w nią energię duchową, dzięki czemu piłka
samodzielnie nakieruje się na boisko przeciwnika, a przy odrobinie szczęścia
nie zostanie zauważona.
Na sali
zapanowała absolutna cisza, kiedy powietrze przecięło głośne gwizdnięcie.
Zacisnęłam mocno kciuki, a piąstki przyłożyłam do ust. Miałam już serdecznie
dosyć nawału napięcia – pragnęłam jak najszybciej zakończyć to spotkanie i udać
się do chłodnej szatni. Jeżeli teraz ponownie dojdzie do remisu, chyba dostanę
zawału. Skoro wygrałyśmy już dwa sety, nasze przeciwniczki mogłyby wykazać się
odrobiną współczucia i najzwyczajniej w świecie odpuścić sobie dalszą walkę.
Równie zawziętych bestii jeszcze nigdy nie widziałam.
Blondynka
podrzuciła piłkę, po czym zrobiła zamach i plasnęła otwartą dłonią w kawałek
sztucznej skóry. Nie zrobiła wyskoku – zamiast wykonać widowiskową zagrywkę,
wolała upewnić się, że ta na pewno wyjdzie. Żółto-niebieska piłka bez problemu
przeleciała nad siatką i z równie wielką łatwością opadła na wewnętrzne strony
przedramion zawodniczki z przeciwnej drużyny. Ich libero była niemalże
bezbłędna. W przeciągu całego spotkania jedynie dwa odbiory zakończyły się
fiaskiem.
- Niech
to szlag – warknęłam pod nosem. Jeszcze mocniej ścisnęłam kciuki, a paznokcie
pozostałych palców boleśnie wbiły się w skórę. Przymrużonymi ze zdenerwowania
oczami patrzyłam na sytuację rozgrywającą się na boisku.
Piłka
wróciła na naszą stronę. Otarła się o dłonie Rebecci, po czym z trudem została
podbita do góry przez Chloe, która straciła równowagę. Dziewczyna przeczołgała
się na aut. Nie zdążyłaby wstać, a jedynie zawadzałaby pozostałym, gdyby
została w granicach linii wydzielających pole. Kapitanka naszej drużyny zrobiła
wystawę w stronę Debrah, a ta wykrzesała z siebie ostatnie siły, by zaatakować.
Jednakże nie zrobiła tego precyzyjnie, a przedmiot wylądował w niewielkiej
odległości od trybun. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Znowu mieliśmy remis,
gra w dalszym ciągu się przedłużała, a siatkarki ledwo zipały.
- Pani
Williams, może powinnyśmy zrobić… – przerwałam, słysząc przeciągły dźwięk
gwizdka. Przerzuciłam spojrzenie z trenerki na sędziego. Pierwej zasygnalizował
dotknięcie siatki przez jedną z uczennic szkoły w Sudbury, a następnie koniec
meczu.
- O Boże!
– Kobieta poderwała się z ławki. Teczka, którą trzymała dotychczas na kolanach,
zsunęła się, a kilka papierów z szelestem upadło na parkiet. – Wygrałyśmy,
dziewczynki, wygrałyśmy! – krzyknęła radośnie, po czym zaczęła podskakiwać w
miejscu. Odsunęłam się na bezpieczną odległość, nie chcąc przypadkiem oberwać
łokciem.
Z
niedowierzeniem wymalowanym na twarzy patrzyłam na moje koleżanki z drużyny.
Nie miały siły się cieszyć – położyły się na podłodze. Nogi oraz ręce rozłożyły
na boki, a twarze zwróciły ku wysokiemu sufitowi. Nasze przeciwniczki także nie
opuściły jeszcze boiska. Stały nieruchomo i wyglądały na jeszcze bardziej
zaskoczone ode mnie. Zdawały się nie godzić z decyzją arbitra, ale żadna nie
posiadała na tyle odwagi, by podejść do podwyższenia i wszcząć dyskusję.
Musiały z pokorą przyjąć werdykt. Nawet ich trener był skłócony z samym sobą. Z
jednej strony kłębiła się w nim chęć podważenia słów sędziego, zaś z drugiej
zdawał sobie sprawę, iż nerwowa wymiana zdań nie przyniosłaby żadnych efektów.
Wszakże już raz próbował wejść w polemikę z mężczyzną i na nic mu się zdało
strzępienie języka.
Trybuny,
chociaż prawie puste, rozgrzmiały donośnym wiwatem. Uśmiechnęłam się pod nosem
słysząc wesołe przyśpiewki. Chłopcy stanowili chyba najlepszą publiczność, jaka
mogła nam się trafić. Cieszyli się, gdy zdobywałyśmy punkty oraz przeklinali
szkaradnie, kiedy i my to robiłyśmy. Narodziła się we mnie potrzeba
odwdzięczenia się i w głębi duszy przyrzekłam sobie, że zabiorę dziewczyny na
najbliższy mecz koszykówki, abyśmy wspólnie wsparły kolegów. Mimo wszystko
nadal pamiętałam o szarlotce, którą był mi winien Duncan.
Arbiter
ostatni raz tego dnia dmuchnął w gwizdek, przywołując wszystkie zawodniczki pod
siatkę, aby się pożegnały. Stanęłyśmy w dwóch rzędach, po czym w równym tempie
skinęłyśmy głowami. Stojąca przede mną dziewczyna patrzyła na mnie, a w jej
oczach – pomimo sromotnej klęski, jaką poniosła – iskrzyła się wyższość. Nie
zamierzałam prowokować nastolatki, chociaż kpiarski uśmieszek cisnął się na
moje usta.
Ruszyłyśmy do szatni w niemalże absolutnej ciszy. Jedynie ciężkie kroki
oraz szurania butami o parkiet roznosiły się po hali sportowej. Wszystkie
byłyśmy zmęczone, nie starczyło nam sił nawet na cieszenie się ze zwycięstwa.
Po wejściu
do przestronnego pomieszczenia od razu opadłyśmy na ławki. Oparłam polik o
chłodną ścianę, biorąc przy tym kilka głębszych wdechów. W końcu mogłam
odpocząć od nadmiaru wrażeń i odsapnąć. Ociężałe powieki zakryły zielone oczy,
a długie rzęsy przyjemnie połaskotały skórę na kościach policzkowych. Czułam
nieopisaną wręcz błogość. Nie byłam wymęczona fizycznie, a psychicznie. Stres
wywołany niepewnością, czy przejdziemy do ćwierćfinałów zapewne zabarwił kilka
włosów na szaro.
-
Holly-chan, jesteś wielka! – pisnęła Sucrette, a niespełna sekundę później
zwaliła się na mnie całym ciężarem swojego drobnego ciała. Nieprzygotowana na
nagły atak straciłam równowagę i wraz z dziewczyną runęłam na podłogę. Boleśnie
uderzyłam łokciem o twardą posadzkę. Stęknęłam cierpiętniczo.
- Durand,
wariatko, jeszcze nabawi się przez ciebie kontuzji. Nie rzucaj się na ludzi od
tyłu. – Przed oczami pojawiły się czarne adidasy. Uniosłam wzrok i chociaż
przydługa grzywka zasłaniała twarz stojącej naprzeciwko persony, żółta
piętnastka na koszulce wszem i wobec ogłaszała, iż to właśnie Raven postanowiła
ruszyć na ratunek poturbowanej niewieście.
- Co jak
co, ale dzisiaj dałaś czadu, młoda. – Obok przykucnęła Rebecca. Potargała moje
włosy, tworząc z kosmyków mało artystyczny nieład. Skrzywiłam się zirytowana
zachowaniem starszej koleżanki. Dlaczego nagle wszystkie postanowiły zacieśnić
ze mną więzi? – Gdyby nie twoja powalająca zagrywka, mogłoby nie pójść tak
szybko.
- Hę? –
spytałam nieinteligentnie, aczkolwiek rzeczywiście byłam zdezorientowana.
Domyśliłam się, że kapitance rozchodziło się o niechcące uszkodzenie nosa
zawodniczce z przeciwnej drużyny, lecz reszta pozostała niewiadomą. Zapewne
upadek zadziałał również na szare komórki, przez co miałam pewne trudności z
łączeniem faktów.
-
Trafiłaś w jedną z najlepszych, więc to poważnie osłabiło całą drużynę. – Po
pomieszczeniu rozniósł się chłodny głos Debrah. Westchnęłam przeciągle.
Naprawdę nie chciałam jej słuchać. Pragnęłam napawać się zwycięstwem, a
świadomość, że brunetka przebywała w tej samej szatni jedynie psuła humor i wprawiała
w przygnębienie. – Nie wiem, czy masz takie szczęście, czy ukrywasz przed
światem swoją przebiegłość, ale jedno muszę ci przyznać – postarałaś się.
- No
brawo, Rota. Powinna ci podziękować za te miłe słowa? – warknęła wyraźnie
rozdrażniona różowowłosa.
- Niech
robi, jak uważa – mruknęła w odpowiedzi. Oczami wyobraźni widziałam wzruszającą
w niedbały sposób ramionami nastolatkę. Często właśnie takim gestem oznajmiała
rozmówcy, że kończyła dyskusję.
Zepchnęłam
z siebie Su, w czym niemało pomogła mi Rebecca. Podniosłam się do pozycji
siedzącej, krzyżując nogi, a głowę oparłam o metalową ławkę. Rozejrzałam się po
pomieszczeniu. Pozostałe zawodniczki patrzyły na mnie z dziwnymi uśmieszkami na
twarzach. Zdecydowanie czułam się niekomfortowo będąc w centrum uwagi. Wolałam
pozostać szarą myszką niedostrzeżoną przez innych uczniów, chociaż związanie
się z Duncanem stanowczo temu zaprzeczało. Z drugiej zaś strony ulżyło mi, gdy
dziewczyny podziękowały za wyeliminowanie jednej przeciwniczki. Obawiałam się,
iż mogły mieć o to pretensje. Zastanawiałam się tylko, gdzie schowały kosz bezpestkowych,
ciemnych winogron.
Nagle
rozległo się ciche pukanie do drzwi. Jednocześnie zwróciłyśmy oczy w stronę
wyjścia, po czym spojrzałyśmy po sobie, jakby każda oczekiwała od koleżanek
odpowiedzi. Na dłużej zawiesiłam wzrok na Debrah. Ona postąpiła tak samo, a
bladobłękitne tęczówki skierowała ku mojej osobie, mrużąc przy tym podejrzliwie
powieki. Właśnie prowadziłyśmy telepatyczną kłótnię o to, której chłopak
postanowił wykazać się niewielką dozą romantyzmu i zapragnął pogratulować nam
wygranego meczu. A nóż i widelec może wziął ze sobą także jakieś dobre
czekoladki? Nasze myśli były o tyle kuriozalne, że ani jeden z braci Holdenów
nawet nie pomyślałby o tak rozczulającym geście. W naturze diabelskiego rodzeństwa z pewnością nie leżało obdarowywanie swych
ukochanych jakimikolwiek prezentami. Żyli w przeświadczeniu, iż ich boskie
jestestwa w zupełności wystarczały do pełni szczęścia. A mama zawsze powtarzała,
żebym znalazła sobie chłopaka, który będzie mnie rozpieszczał oraz na każdym
kroku wygłaszał żarliwe wyznania o nieprzemijającej miłości. Mimo wszystko
postąpiłam całkowicie wbrew radom rodzicielki, a głębszym uczuciem obdarzyłam
skończonego dupka o beznamiętnym wyrazie oczu, złośliwym uśmieszku i tatuażami
pokrywającymi całą rękę. Ale jakże ten dupek potrafił namiętnie całować…
-
Wszystkie są ubrane? – zapytała Chloe, która jako pierwsza otrząsnęła się z chwilowej
zadumy i podeszła kilka kroków ku drzwiom. Nie słysząc jakiejkolwiek
odpowiedzi, pociągnęła za klamkę.
W progu
stała rozpromieniona trenerka. Jasne włosy miała w nieładzie, a czarną bluzę z
logiem Stoney Bay High School przewiązała sobie w pasie. Nigdy tego nie robiła
– zawsze z należytym szacunkiem traktowała sportowe dresy, jakby były
przesiąknięte uzdrowicielskimi mocami. Najwyraźniej euforia wzięła górę nad
zwyczajowym zachowaniem kobiety.
Pani
Williams ciężko opadła na ławkę, wzdychając przeciągle. Gdyby jej usta nie rozciągały
się w szerokim uśmiechu, a z oczu nie biła najczystsza radość, bez zawahania
stwierdziłabym, iż za moment usłyszymy przykrą nowinę.
- Muszę
wam powiedzieć, dziewczęta, że dzisiaj wykonałyście kawał dobrej roboty. Jestem
z was dumna. – Omiotła wzrokiem zawodniczki. Przez dłuższą chwilę przyglądała
się Rebecce oraz stojącej obok dziewczyny Debrah. Obie kapitanki wymieniły
między sobą krótkie spojrzenia. Nie darzyły się nawzajem sympatią, ale w
sprawach związanych z siatkówką niemalże zawsze pozostawały zgodne – należało
zrobić wszystko, aby wygrać.
- Teraz
najważniejsze są ćwierćfinały – stwierdziła Chloe.
- Tak, to
prawda – przytaknęła trenerka. – Będziemy ćwiczyć jeszcze ciężej, żeby bez
problemu dostać się do finału, a później go wygrać.
- Drużyna
– Rebecca wyciągnęła przed siebie wyprostowaną rękę, a zaraz wszystkie
zawodniczki, włącznie z panią Williams, nakryły jej dłoń własnymi – do boju! –
krzyknęła, na co wszystkie uniosłyśmy pięści, jakbyśmy już teraz zagrzewały się
do walki.
- Zdejmujcie
koszulki, moje drogie panie, właśnie wchodzę.
Zaskoczone usłyszeniem męskiego głosu odwróciłyśmy się w stronę drzwi.
Moją pierwszą myślą było, że może to jednak któryś z braci Holdenów zaszczycił
nas swoją obecnością. Już nawet zamierzałam skarcić Duncana, usilnie
przeświadczona, iż to on, a nie Castiel, zechciał nam pogratulować. Początkowo
widok Dake’a mnie zdziwił, lecz zaraz uświadomiłam sobie, że jedynie blondyn
mógł wpaść na równie kretyński pomysł, by nachodzić dziewczyny w szatni bez
uprzedzenia.
Morgan
przekroczył próg i powoli kierował się w głąb pomieszczenia, jednakże zastygł w
pół kroku. Uśmiech mu zrzedł, a na twarz wstąpiło autentyczne zdezorientowanie.
Zielone oczy rozszerzyły się do nienaturalnej wielkości, jakby przed chłopakiem
właśnie wyrósł najprawdziwszy Zeus z krwi i kości.
- P-pani
Williams? A co pani tutaj robi? – wydukał, na co Raven zareagowała rozbawionym
prychnięciem. Ja także ledwo powstrzymywałam się przed wybuchnięciem śmiechem.
Morgan wpieprzył się nam do przebieralni i jeszcze śmiał zapytać, dlaczego
siedziała w niej nasza trenerka. Bez wątpienia blondyn miał więcej szczęścia
niż rozumu. Gdyby zastał którąś z dziewcząt w negliżu, zapewne dorodne limo pod
okiem przez najbliższe dwa tygodnie przypominałoby mu o jakże głupiej decyzji.
-
Mogłabym zapytać ciebie o to samo, Dake – odparła kobieta. W jej głosie nie
wyczułam nawet krzty złości. W normalnej sytuacji zaprowadziłaby
niefrasobliwego nastolatka do dyrektorki, ciągnąc go przez całą szkołę za ucho.
Aczkolwiek dzisiaj zdecydowanie miała dobry humor, który zabraniał jej wyżywać
się na uczniach.
- Tak,
racja. To może ja już sobie pójdę – mruknął, siląc się na uśmiech. Powoli
począł wycofywać się w stronę korytarza.
- Nie ma
takiej potrzeby. – Williams wstała z ławki, po czym podeszła do chłopaka i
położyła dłoń na jego ramieniu. – Kolega chciał zaprosić was na imprezę.
Proszę, nie zabijajcie go za to.
- A skąd
pani to wie? – spytał, nawet nie próbując ukryć zaskoczenia.
- Ściany mają uszy. – Kobieta złapała się za
srebrny kolczyk, który zwisał na kilka milimetrów, jakby chciała dodać swoim
słowom autentyczności. – Tylko nie przesadźcie.
Opuściła
szatnię, pozostawiając Dake’a sam na sam z niepewnymi zaistniałej sytuacji
nastolatkami. Zapanowała cisza, przerywana jedynie głośniejszym przełykaniem
śliny przez Morgana. Będąc w jego skórze, już dawno uciekłabym z piskiem. Nawet
wizja przyjęcia wyprawionego z okazji wygranej mogła nie uśmierzyć złości
starszych dziewczyn. Zwłaszcza Heather słynęła ze stanowczości oraz
agresywności w kontaktach z uczniami niższych klas.
- To co z
tą imprezą? – zagaiła wyraźnie zainteresowana Rebecca. Spojrzałam na nią z dozą
niepewności. Blondynka była wzorową licealistką, rywalizującą od pierwszego
roku nauki w szkole średniej z Duncanem o czołowe miejsce na testach ze
wszystkich przedmiotów. Ponadto pełniła obowiązki przewodniczącej tegorocznych
czwartoklasistów. Nie w głowie jej zarywanie nocy na pałętanie się po
domówkach.
- Co ty
wyrabiasz? – syknęła Chloe, szturchając koleżankę w bok. Najwyraźniej nie tylko
ja zdziwiłam się decyzją naszej kapitanki.
- Oj, daj
spokój. Mamy coś do uczczenia.
- Gdzie w
ogóle zamierzacie iść? – spytała Debrah. Skrzyżowała ręce pod biustem, przez co
jej piersi jeszcze bardziej się uwydatniły.
- Do
Holdenów, jedynie oni mają wolną chatę.
Nie
spodobał mi się ten pomysł. Diabelskie
rodzeństwo zapewne niejednokrotnie organizowało huczne przyjęcia, lecz w
żadnym z nich nie brałam udziału. Wizja picia piwa oraz obściskiwania się na
kanapie naprzeciwko mojego własnego domu nie napawała mnie optymizmem. Miałam
ogromną nadzieję, że mama wyjechała gdzieś w plener, aby zrobić zdjęcia
zimowych krajobrazów, które następnie wykorzysta do malowania pejzaży, a gdy
już wróci, nie połączy samochodów tarasujących podjazd sąsiadów z moją osobą. Z
pewnością nie przymknęłaby oka na imprezowanie w samym środku tygodnia.
♥
Mierzyłam
Castiela wzrokiem wściekłego bazyliszka. Naprawdę marzyłam o tym, by zmienił
się w kamień i pozostał na sklepowym parkingu przez całą zimę. Może z
nadejściem ciepłych dni odtajałby, a do tego czasu miałabym zaklepane miejsce z
przodu, obok kierowcy.
Chłopak
siedział na fotelu obitym jasną skórą. Całą uwagę skupił na ekranie telefonu.
Czułam wzbierającą we mnie wściekłość. Tylko na kwadrans weszłam do
spożywczaka, aby pomóc Sucrette w wyborze smaków chipsów, a ten cham
wykorzystał odpowiednią chwilę i rozłożył się na moim siedzeniu, jakby dekretem
cesarza należało ono do niego.
- Wracaj
na tył – nakazałam, chociaż spodziewałam się, że napotkam opór. Westchnęłam
przeciągle, kręcąc głową z niedowierzeniem. Miałam nieodparte wrażenie, iż próbowałam
przemówić do rozsądku pięciolatkowi bądź człowiekowi upośledzonemu umysłowo.
Oparłam się o otwarte drzwi samochodu, a dłoń, w której trzymałam plastikową
siatkę z przekąskami, ułożyłam na wypchniętym biodrze. – Holden, mówię coś do
ciebie.
- A ja
udaję, że nie słyszę – mruknął, nie zaszczycając mnie nawet ukradkowym
spojrzeniem. Ręce wraz z nogami się uginały. Dlaczego to właśnie mi przyszło
użerać się z tak krytycznym przypadkiem?
-
Wygrałam w kamień, papier i nożyce, więc to ja dostąpię zaszczytu siedzenia z
przodu. Po prostu zabierz swój tyłek z fotela, a problem sam się rozwiąże.
- Twoje
zwycięstwo obejmowało wyłącznie drogę do sklepu. Później starsi mają
pierwszeństwo, gówniaro. – Zwrócił twarz w moją stronę wyłącznie po to, abym
zobaczyła kpiarski uśmieszek. Zupełnie taki sam, jak u Duncana.
Po
polikach rozlała się fala ciepła. Przyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż
kręgosłupa. Odwróciłam głowę, nie chcąc, by Castiel dostrzegł moje zażenowanie.
Usilnie wpatrywałam się w automatyczne drzwi wejściowe, siłą umysłu próbując
zmusić starszego z braci do natychmiastowego opuszczenia budynku. Żywiłam
złudną nadzieję, że przynajmniej jemu uda się przemówić do rozumu nieznośnemu
nastolatkowi. Jednakże oszklone wrota nie rozsunęły się i ich progu nie
przekroczył postawny brunet. Postanowiłam zatem wziąć sprawy we własne ręce.
- Między
nami jest tylko rok różnicy, kolego. Poza tym – buńczucznie skrzyżowałam ręce
pod biustem – dlaczego nie chcesz usiąść obok swojej dziewczyny? Naprawdę aż
tak bardzo przeszkadza ci jej towarzystwo?
Chłopak
zmarszczył nos niczym kot, który zaraz miał rzucić się do ataku. Także oczy
zmrużył niebezpiecznie, dając mi znak, iż właśnie przegięłam pałę i powinnam
szykować się na najgorsze. Zdziwiłam się ogromnie, kiedy wysiadł z auta,
szturchając mnie ramieniem. Kliknęłam językiem o podniebienie, masując obolałe
miejsce. Przez dłuższą chwilę przyglądał mi się z góry. Chyba oczekiwał, że
zlęknę się jego wrogiego wyrazu twarzy. Ja natomiast tkwiłam w bezruchu zdziwiona,
iż tak szybko dał za wygraną.
Duncan sprawiałby więcej problemów. Może
powinnaś zakręcić się wokół jego kochanego braciszka, szybciej padłby ci do
stóp.
Lekko
potrząsnęłam głową, starając się pozbyć natrętnych myśli. Już w dniu naszego
pierwszego spotkania zapałaliśmy do siebie niechęcią i nie zapowiadało się, aby
uległo to zmianie. Po prostu pewnych ludzi nie trawi się od samego początku.
Nierealnym więc było zrezygnowanie ze starszego z Holdenów na rzecz Castiela.
Samo wyobrażenie o tym wywołało we mnie niesmak.
- Ażeby
ci dupa ugrzęzła w fotelu – warknął, zatrzaskując za sobą drzwi od strony
pasażera. Odruchowo zamknęłam oczy, zaskoczona nagłym hukiem.
- Raczej
na to nie licz. Pod takim kościotrupem nawet źdźbło trawy nie pękłoby – rzuciła
przechodząca obok Raven. Zwróciłam się ku niej. Trzymała w dłoni czekoladowy
lód w rożku, ze smakiem zajadając się nim. W ogóle nie przejmowała się faktem,
że była zima, a temperatura usytuowała się dużo poniżej zera. – Dake, małpo,
idziesz tam? – zawołała jakby z przymusu, bo nawet nie raczyła spojrzeć do
tyłu, czy blondyn rzeczywiście za nią podążał. W odpowiedzi otrzymała jedynie
zdawkowe mruknięcie. Chłopak szedł z naręczem plastikowych reklamówek po brzegi
wypchanych butelkami pełnymi różnego rodzaju trunków. Za wszelką cenę próbował
zrównać krok z różowowłosą, jednak ta nie dawała mu na to zbyt wielkich szans.
Szybko parła do przodu, byleby jak najprędzej znaleźć się w cieplutkim wnętrzu
czarnego, wypolerowanego na błysk pick-upa, który należał do Toby’ego.
-
Nieważne – rzucił mimochodem Castiel, po czym zajął miejsce tuż za mną. Miałam
jedynie nadzieję, że nie przyjdzie mu do głowy kopanie oparcia.
Niespełna
dziesięć minut później wszyscy zrobili już zakupy i usadowili się w
samochodach. Duncan opuścił spożywczak jako ostatni, co nie obeszło się bez
zbędnych docinek ze strony jego młodszego krewniaka. Kiedy usłyszałam pytanie
dotyczące nabycia ulubionych prezerwatyw osiemnastolatka, w głowie narodził się
silny lęk. Uczucie strachu przybrało na wadze, gdy Duncan zaśmiał się jedynie
pod nosem, posyłając bratu krótkie spojrzenie. Obecna sytuacja ani trochę mi
nie odpowiadała i pewniej czułabym się w towarzystwie Raven albo Sucrette.
Nawet Dake nadałby się do tej roli – rozładowałby napięcie swoimi durnymi
żarcikami i spostrzeżeniami. Zjechałam delikatnie z fotela, mocniej się do
niego dociskając. Pragnęłam zniknąć; przenieść się do innego wymiaru, gdzie nie
groziłoby mi tak jawne niebezpieczeństwo. Miałam nieodparte wrażenie, że byłam
pieprzoną sarenką, która swoją nieuwagą oraz głupotą wprosiła się na kolację do
wygłodniałych wilków. Bałam się nawet oddychać, by przypadkiem nie rozjuszyć
jednego z drapieżników.
Wjechaliśmy
na posesję Holdenów. Duncan z mistrzowską precyzją zaparkował auto w samym
środku garażu, pozostawiając każdemu pasażerowi sporą przestrzeń do otworzenia
drzwi. Ostatnimi czasy zaczął prowadzić dużo spokojniej. Możliwe, że uskuteczniane
przeze mnie krzyki oraz skargi na zbyt szybką jazdę dały mu do myślenia i
postanowił nie pchać się na przedwczesne spotkanie z robakami.
Heather
zastawiła cały podjazd moich sąsiadów swoim białym Lincolnem MKC, a Toby
bezczelnie zatarasował część chodnika. Jeżeli żadna z miejscowych marud nie
zadzwoni po policję, będziemy mogli poszczycić się niemałym sukcesem. Okoliczni
mieszkańcu potrafili być wyjątkowo upierdliwi i czepiali się o zwykłe koszenie
trawnika, jeżeli miało ono miejsce między godziną dwudziestą wieczorem a
dwunastą w południe. Ślina im z pysków ciekła, gdy tylko pomyślałeś o
przycięciu źdźbeł w niedzielę.
Zgarnęłam
conversową torbę z bagażnika oraz
pochwyciłam siatkę z chipsami, a następnie ruszyłam w stronę spiżarni, za
drzwiami której przed momentem zniknęła Debrah. Przeszłam przez niewielkie
pomieszczenie, gdzie nie znajdował się nawet jeden słoik z konfiturami. Po
przechowywalnii powideł pozostała wyłącznie nazwa. Brunetka otworzyła także
frontowe wrota, aby mogli wejść goście. Teczkę rzuciłam w kąt przedpokoju,
podobnie czyniąc z czarnymi botkami na grubym, niespełna
dziesięciocentymetrowym obcasie. Zimową kurtkę oraz wełniany szal powiesiłam na
jednym z wieszaków, po czym szurając stopami o chłodną posadzkę udałam się do
salonu.
Plastikową reklamówkę niedbale rzuciłam na szklanym stoliku, a sama
opadłam na duży narożnik obity szarym materiałem. Przez myśl mi nie przyszło,
by wyjąć przekąski. O wsypaniu ich do misek nawet nie marzyłam. Byłam na to
zbyt zmęczona. Wysiłek umysłowy wykańczał zdecydowanie bardziej niż ćwiczenia
fizyczne. Stres ogarnął mój umysł jedynie na dwie godziny, mimo to czułam,
jakbym wróciła z rozprawy sądowej, która decydowała, czy zakończę żywot na
krześle elektrycznym.
Debrah
usiadła obok, po czym chwyciła do ręki pilot od telewizora. Najwidoczniej ona
także postanowiła odpocząć po wyczerpującym meczu. Gospodarze domu dzisiaj nie
mieli co liczyć na swoje ukochane – zostali zmuszeni do samodzielnego
przyniesienie naczyń oraz otwieracza do piwa.
- Myślisz,
że znajdziemy coś ciekawego? – zagaiła niespodziewanie dziewczyna.
Ściągnęłam zdezorientowana brwi, mrugając pry tym kilkakrotnie. Nie
byłam przygotowana na jakąkolwiek próbę rozpoczęcia rozmowy z jej strony.
Powoli odwróciłam głowę. W duchu obawiałam się, że Rota zaraz rzuci się na
mnie, a to pojedyncze pytanie miało jedynie na celu zmylenie mojej osoby.
Jednakże, kiedy nie dostrzegłam na urodziwej twarzy żadnego niepokojącego
grymasu, uspokoiłam się. Brunetka znudzonym wzrokiem wpatrywała się w zakrzywiony
ekran, skacząc po kanałach. Mogłam założyć się o wszystko, iż nawet nie raczyła
przeczytać, jakie programy na nich leciały. Naciskała niewielki przycisk
wyłącznie z braku laku.
- Nie
lubimy się, ale chyba na to możesz odpowiedzieć, prawda? – Spojrzała na mnie
kątem oka, wywołując dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa. Nawet nic
nieznaczący gest z jej strony mógł przyprawić o zawał. Bałam się Debrach,
chociaż jeszcze większy strach czułam przed przyznaniem się do tego.
- Może –
mruknęłam niepewnie. Słowa z trudem wychodziły spomiędzy warg. W gardle
pojawiła się ogromna gula, utrudniająca nawet przełykanie.
- Może coś znajdziemy, czy może zasługuję na odpowiedź? – warknęła,
a ja podskoczyłam w miejscu, gdy usłyszałam złowrogi ton. Dziewczyna
najwidoczniej to dostrzegła, ponieważ na jej twarzy zawitał kpiący uśmieszek.
Wprost wspaniale. Dlaczego nie postanowiłam pomóc pozostałym z wnoszeniem
zakupów? Zapewne nie musiałabym wówczas rozmawiać z Rotą, a i ona nie
dowiedziałaby się, iż wywoływała we mnie lęk.
- To
pierwsze – odparłam. Kolana podciągnęłam pod brodę i oplotłam je silnie
ramionami. Kuliłam się w obawie przed nagłą reakcją ze strony nastolatki. W tym
momencie wydawała się straszniejsza nawet od Duncana.
- Skoro
tak mówisz…
Zatrzymała na jednym z kanałów muzycznym. Właśnie leciał jakiś popowy
kawałek i chociaż powinnam się lekko odstresować, jeszcze bardziej zapragnęłam
znaleźć się we własnym łóżku, po uszy zakopana pod grubą kołdrą. Taneczne brzmienia
zawsze wprawiały mnie w niezadowolenie. Wesołe przyśpiewki o miłości oraz na
siłę przystojni mężczyźni, którzy
jeszcze niedawno srali w pieluchy to całkowicie nie moje klimaty.
Do pokoju
weszły Raven oraz Sucrette, niosąc w rękach szklane michy wypełnione chipsami
oraz szklanki z solonymi paluszkami. Tuż za nimi kroczyli chłopcy z butelkami
piwa. Postawili wszystko na stoliku, który niemalże uginał się pod ciężarem
naczyń. Niby nie mieliśmy zamiaru robić dużej imprezy, bo przed dwudziestą
wszyscy chcieli wrócić trzeźwi do domów, ale nie zapowiadało się, by nasze
plany wypaliły. Po prostu jak zwykle rozpieszczony bachory posiadały zbyt wiele
pieniędzy na kartach kredytowych.
- Za chwilę będzie pizza, tylko Chloe i Cas
muszą ją podgrzać – oświadczył Reid, po czym usiadł na bujanym fotelu będącym
częścią kompletu do narożnika.
Debrah
zamarła w bezruchu z ręką wyciągniętą w stronę butelki alkoholu. Ukradkiem
spojrzałam na nią. Palce jej się trzęsły, a ścięgna na szyi napięły, jakby
dziewczyna zamierzała ruszyć do ataku. Wyprostowała się niczym struna, by za
sekundę podnieść się gwałtownie do pionu i opuścić salon. Stawiała ciężkie
kroki. Przez krótką chwilę naprawdę zrobiło mi się szkoda młodszego z braci
Holdenów. Może nie teraz, ale gdy para pozostanie sama, Rota zapewne zrobi mu
karczemną awanturę. Nie spodziewałam się, iż brunetka może należeć do
chorobliwie zazdrosnych kobiet. Zawsze emanowała pewnością siebie, a co za tym
idzie – była świadoma swojej nienagannej prezencji. Najzwyczajniej w świecie
nie powinna martwić się, że zostanie zdradzona.
Adler
wzruszył ramionami, po czym wysunął z fotela podnóżek i rozsiadł się wygodnie.
Ze znudzeniem przeglądał coś w swoim telefonie, co rusz biorąc spory łyk piwa.
Miał zapewnioną podwózkę bezpośrednio do domu, więc nie przejmował się ilością
wlanego w siebie trunku. Reid nigdy nie zważał na opinię innych. Był raczej
małomówny i skryty w sobie. Nie lubił ludzi, każdego uważał za idiotę i gdyby
nie jego przyjaciel z dzieciństwa – Toby – zapewne w ogóle nie odrywałby nosa
od ekranu komórki bądź tabletu. Całkowicie pochłonąłby go świat książek, które
czytywał namiętnie na każdej przerwie. Najlepiej czuł się w towarzystwie powieści
oraz tomików poezji stworzonych przez francuskich pisarzy na przełomie
dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Pewnie dlatego przez kolegów nazywany był
Dekadentem. Chociaż postronny widz z łatwością określiłby go mianem wyrzutka,
którego wielokrotnie przeżuło, a następnie wypluło i zdeptało butem dzisiejsze
społeczeństwo, to nie dało się ukryć, iż był on człowiekiem niebywale
interesującym. Basista z zamiłowaniem do pesymistycznych tworów literackich w
połączeniu z tendencją do łatwego popadania w złość stanowił dla mnie coś
piekielnie interesującego, a zarazem niebezpiecznego. Zwykłe wymienienie z nim
spojrzenia wydawało się śmiertelne. Pod pewnymi względami przypominał mi
Lysandra. Obaj unikali kontaktów z innymi i wydawali się posiadać własne światy,
których elementy każdego dnia szkicowali magicznymi ołówkami, nieosiągalnymi
dla zwykłego śmiertelnika. Różnica pomiędzy nimi polegała na dość oczywistym
fakcie – Reid wyglądał jak normalny nastolatek stroniący od jedzenie i
fryzjera. Był wręcz chorobliwie chudy, a jego postrzępione czarne włosy,
sięgające kilka centymetrów za linię ramion, zakrywały całą lewą część twarzy
oraz połowę prawej. Jeszcze nigdy nie dostrzegłam, jaki miał kolor oczu, a tym
bardziej nie rozumiałam praktykowanego przez niego sposobu poruszania się,
dzięki któremu nie zaliczył bolesnego spotkania z latarnią. Nie miał w sobie
nawet grama dostojności, którą na każdym kroku wykazywał się białowłosy. Mówił
bez akcentu, a do tego nie przypominał arcydzieła. Mimo wszystko nadal z
uśmiechem na twarzy oraz ekscytacją przypięłabym mu na czoło łatkę zatytułowaną
Unikat. Gdyby tylko te cholerne kudły
nie tarasowały dostępu.
- I jak
się rozmawiało z Jadowitą Baronową? – Obok zasiadła Raven, podając mi butelkę
piwa. Z nikłym uśmiechem na ustach przyjęłam podarunek. Jadowita Baronowa to
przydomek, który wspólnie z dziewczynami nadałyśmy Debrah podczas nocowania u
Rosaline. Brzmiał tandetnie niczym imię wiecznie przegrywającego czarnego
charakteru z kretyńskiej kreskówki mającej na celu odmóżdżyć najmłodszych
przedstawicieli społeczeństwa, ale chyba na nic lepszego Rota nie zasługiwała.
- Możemy
porozmawiać? – zagaiłam niepewnie. Dzisiejsza rozmowa z Meyer na stołówce
dobitnie uświadomiła mi pewne fakty, a zachowanie różowowłosej tuż przed meczem
pozwoliło mi się jedynie upewnić, że skamieniałe serducho metalówy nareszcie
drgnęło.
- Pewnie.
A to coś ważnego?
-
Niespecjalnie, ale może lepiej będzie, jak wyjdziemy na zewnątrz.
Wstałam z
narożnika i skierowałam się w stronę drzwi prowadzących na taras. Nie
przejmowałam się mrozem, ślepo wierząc, że biała koszula oraz tego samego
koloru rajstopy ogrzeją mnie. Rozsunęłam przeszklone drzwi, a mroźne powietrze
natychmiast buchnęło mi w twarz. Z logicznego punktu widzenia powinnam zawrócić
się, by założyć buty i kurtkę obszytą w środku miękkim futrem, lecz chciałam
mieć już za sobą niezręczną wymianę zdań. Raven nigdy nie wykazywała się
natarczywością, nie wypytywała o mój związek z Duncanem, a ja pomimo tego
zamierzałam wpieprzyć się w jej uczucia.
Klapnęłyśmy
na wiklinową ławeczkę, której siedzenie wraz z oparciem wyłożone zostały grubą
gąbką obszytą limonkowym materiałem. Plasnęłam dłońmi o uda, po czym potarłam
nimi o kraciastą spódnicę. Tym sposobem chciałam się rozgrzać oraz dodać sobie
otuchy. Nie znałam powodu zdenerwowania, ale faktem było, iż zrodziło się
gdzieś głęboko we mnie i zapewne za żadne skarby świata nie zniknie szybko.
- No
więc… – przerwałam, widząc jak Black wyciągnęła z kieszeni swej marynarki
papierosy oraz zapalniczkę. Potrząsnęłam lekko głową, nie mogąc uwierzyć w
rzeczy, które właśnie działy się na moich oczach. Przez myśl mi przeleciało, iż
opary alkoholu podziałały za wcześnie, ale już po chwili do nozdrzy doleciał
nieprzyjemny zapach dymu tytoniowego. – Co ty robisz? – spytałam, chcąc upewnić
się, że nie miałam omamów wzrokowych. Co prawda widziałam już palącą Raven,
lecz wówczas zaistniały zupełnie inne okoliczności. Była niezwykle wzburzona, a
teraz? Chciała odstresować się po meczu?
- Wdycham
trujące opary, które skrócą mój nędzny żywot bądź wywołają raka płuc –
powiedziała ironicznie, naśladując głos staruszki. Wykręciła oczami. – Nie
produkuj się, ciotka cały czas mi o tym mówi. Najczęściej porusza temat żółtych
zębów. Pewnie dlatego, że jest dentystką. Jakieś spaczenie zawodowe czy coś w
tym stylu.
- Nie
będę robiła ci wykładów moralizatorskich. Wiedz jedynie, że mi się to nie
podoba. – Wzięłam większy haust powietrza i wypuściłam go przez usta.
Próbowałam dodać sobie otuchy. – Zapytam wprost, czujesz coś do Toby’ego?
Różowowłosa zakrztusiła się dymem. Kasłała głośno, wypuszczając przy tym
szare obłoki. W innych okolicznościach poklepałabym ją po plecach, ale niech
się dusi tym świństwem. Upiłam łyk piwa, ze stoickim spokojem przypatrując się
koleżance.
- Co ci
do łba strzeliło? – warknęła, kiedy kaszel wreszcie ustąpił.
-
Przecież widziałam, jak na niego patrzysz. Jeszcze pół roku temu mogłabyś robić
ze mnie idiotkę, ale nie teraz, gdy sama dałam się usidlić tej beznadziejnej
miłości.
Nad
naszymi głowami zapanowała cisza. Beznamiętny wzrok wbiłam w ciemnobrązową
butelkę, próbując przy tym zedrzeć z niej naklejkę. Raven dalej paliła
papierosa. Jakby z przekorą wydychała dym w moją stronę. Znając gwałtowność
oraz nieprzewidywalność dziewczyny, spodziewałam się, iż zacznie gorączkowo
zaprzeczać, jakoby rzeczywiście żywiła głębsze uczucia do Younga. Przeliczyłam
się. Ona po prostu milczała, próbując chyba odnaleźć odpowiednie słowa. Z
cierpliwością wyczekiwałam jej odpowiedzi.
- Wiesz?
Raczej masz rację – mruknęła w końcu z przekonaniem w głosie.
Spojrzałam na nią rozszerzonymi w zdziwieniu oczami. Ona także patrzyła
w moim kierunku, lecz wzrok miała jakby pusty. Chyba bardziej skupiła się na
przestrzeni za mną, bo czułam się prześwietlana. Nie byłam pewna czy to dobry
znak.
Drzwi
tarasowe otworzyły się, a w progu stanął Duncan. Zdążył już zdjąć szkolny
mundurek i założyć wygodne dresy, podkoszulek oraz rozpinaną bluzę.
Zazdrościłam mu; także chciałam móc przebrać się z krępującej mnie odzieży w
strój domowy.
- Raven,
Dake cię woła. Prawie zablokował twój telefon.
- Zabiję
gnoja! – warknęła, po czym szybko wstała z ławeczki. Niedopalonego papierosa
wcisnęła w rękę chłopakowi, a następnie przepchnęła się w przejściu, mrucząc
coś niezrozumiałego pod nosem. I tyle by było z jej obecności.
Pokręciłam głową rozbawiona. Nawet nie chciałam myśleć, co też
różowowłosa zrobi z biednym Morganem. Możliwe, że zaciągnie go do swojego domu,
gdzie staranie obedrze ze skóry, uprzednio obcinając mu język, aby nie
niepokoił sąsiadów. Po dokładnym okaleczeniu ciała, nadzieje je na pal i
wystawi jako osobliwą ozdobę ogrodową. Ta makabryczna zbrodnia z pewnością
przyniesie rozgłos nazbyt spokojnemu Crystal Hills.
Holden
przez krótki moment zaglądał do salonu. Z pewnością sprawdzał, czy na biały
frędzlowany dywan nie spadnie nawet jedna kropelka krwi. Pani Viviana zabiłaby
obu swoich synów, gdyby któraś z dekoracji uległa choćby drobnemu uszkodzeniu.
A zrobiłaby to w sposób nadzwyczaj bolesny i brutalny – aż szkoda byłoby
przegapić takiego widowiska.
- Nie
jest ci zimno? – zapytał, siadając obok.
- Trochę
– odparłam i na potwierdzenie mych słów zatrzęsłam się, kiedy podmuch zimnego
wiatru omiótł skórę ukrytą za cieniutką warstwą ubrań.
-
Potrzymaj. – Podał mi żarzącego się szluga, odłożył butelkę z alkoholem na
ziemię, a następnie zdjął czarną bluzę. Nakrył mnie nią, zakładając także
kaptur na głowę. Był stanowczo zbyt duży i przysłonił mi w połowie pole
widzenia.
-
Dziękuję – mruknęłam nieśmiało. Nasz związek nie trwał od tygodnia; mieliśmy
już za sobą kilka nieporozumień, a nawet tydzień bezwzględnego milczenia, który
omal nas nie rozdzielił. Mimo to nadal nie mogłam zachować spokoju, kiedy
Duncan wykazywał wobec mnie przejawy troski. Opiekuńczość po prostu do niego
nijak nie pasowała.
- O czym
rozmawiałyście?
- A takie
tam babskie sprawy. Nic, co by cię zainteresowało. – Machnęłam niedbale ręką na
odczepnego. Pociągnęłam porządny łyk piwa, próbując za wszelką cenę doprowadzić
serce do normalnego rytmu bicia. Łudziłam się, iż dzięki odurzeniu alkoholem
wyzbędę się skrępowania. Cholerka, ja chyba nigdy nie zacznę czuć się przy
Holdenie swobodnie.
- Masz
przede mną jakieś tajemnice? – Jego głos był ostry oraz surowy. Brzmiał jak
ojciec karcący niesforne dziecko, które stłukło szybę sąsiadom. Nie podobało mi
się to. Wolałam, żeby ciągnął mnie za włosy i boleśnie wbijał palce w żebra
bądź kości miednicy – przynajmniej to zakrawało na grę wstępną w wykonaniu
popaprańca. Nie potrzebowałam drugiego taty, a namiętnego kochanka.
- Raczej
Raven – burknęłam, gniewnie ściągając brwi, czego chłopak nie mógł dostrzec.
- Chodź
do mnie – zażądał władczym tonem.
Przybliżyłam się do niego, opierając głowę na umięśnionym ramieniu.
Zdziwiłam się, kiedy pozostał nieruchomo. Myślałam, że nabrał ochoty na
czułości, a jednak prezentował postawę bierną. Spojrzałam w czarne, beznamiętne
oczy, zadzierając wysoko brodę.
- Chcę
cię bliżej siebie.
Przez
ciało przeszedł dreszcz podniecenia. Wyglądał niezwykle zmysłowo z potarganymi
włosami i lekko rozchylonymi wargami. Chwycił za trzymaną przeze mnie butelkę,
by odstawić ją na drewniane deski, którymi wyłożony był taras. Złapał za dłoń,
bezgłośnie nakazując, abym wstała. Przez krótką chwilę stałam przed nim, a on
uważnie lustrował moją sylwetkę. Mocno splótł nasze palce, przyciągając do
siebie. Usiadłam na jego kolanach okrakiem. Byłam speszona i niepewna własnych
poczynań. Tkwiliśmy w takiej pozycji przez kilka sekund, dłużących się
niemiłosiernie. Poliki smagał żywy ogień. Kurczyłam się pod podnieconym
wzrokiem ciemnych, bezkresnych tęczówek. Opuszkami dotykał mojej szyi, a ja
drżałam z przyjemności. Przybliżyłam się jeszcze bardziej i gwałtownie wpiłam w
gorące usta. Dłońmi czochrałam miękkie kosmyki. Duncan pogłębił pocałunek,
łącząc nasze języki w namiętnym tańcu. Pragnęłam teraz umrzeć – przyciśnięta do
szerokiej piersi i z kościstymi palcami zaciskającymi się na mych pośladkach
byłam cholernie szczęśliwa.
♥ ♥ ♥ ♥
Witam moją ulubioną autorkę! ;).
OdpowiedzUsuńWczorajszej nocy już przeczytałam , ale nie byłam już w stanie pozostawić śladu ze względu na opadające powieki ; więc znalazłam teraz czas , aby to nadrobić ^,^ ;
Więc przechodząc już do sedna ;)...
Rozdział jak zwykle zachwycający bogactwem słów oraz długością.
I nareszcie doczekałam się momentu z Duncanem *,* . Strasznie polubiłam tego cholernego ignoranta i mam nadzieję , że będzie coraz więcej akcji w roli głównej " Holly i Duncan"
Pozdrawiam i weny życzę ! ;*
Witaj! \(^.^)/
UsuńCieszę się, że jesteś, czytasz i komentujesz, a do tego pochlebiasz. Tak bardzo mi miło z tego powodu.
Sytuacji z Holly oraz Duncanem nie zabraknie. Zwłaszcza teraz. Zamierzam skupić się głównie na nich, bo chyba trochę tę parkę oszołomów zaniedbałam. Planuję trochę ich do siebie zbliżyć. (*3*)
Bardzo dziękuję za wenę, bo jej zawsze jest mało. Pozdrawiam cieplutko i życzę wszystkiego dobrego.