Spis lektur obowiązkowych

poniedziałek, 8 maja 2017

Już jeeest. (*3*) Szybko, bo obstawiałam, że zdążę naskrobać coś dopiero po 15 maja. Najwidoczniej wena dopisuje nawet podczas matur. To dobrze. Potrzebuję natchnienia, bo najgorsze dopiero przede mną. Czyli ustne... Nienawidzę człowieka, który to zło wymyślił. (>.<)

Droga (nie) do miłości: Rozdział 48
„Chcą, abyśmy grali w ich grę. Wtedy są pewni, że przegramy. Musimy grać we własną grę. Dopiero wtedy coś stworzymy.”
~A. Gaup

     Gwizdek przywołujący zawodników na boisko rozniósł się głośnym echem po hali. Właśnie rozpoczął się drugi set, który według zamierzeń miał rozegrać zastępczy skład. Jednakże przeciwniczki okazały się silniejsze niż przewidywałyśmy. Trenerka Williams postanowiła wystawić mieszaną drużynę. Wzięłam głębszy wdech, czując jeszcze większą presję. Byłam pod bacznym okiem starszych koleżanek nie tylko z perspektywy ławki rezerwowych, ale także z bliskiej odległości. Mnie i Debrah dzieliła jedynie zajmująca pozycję rozgrywającej Sucrette, a za plecami miałam Heather oraz Chloe. Nie miałam choćby najmniejszego prawa wyjść cało z tej sytuacji.
     Stanęłyśmy na swoich miejscach. Nerwowo wyłamywałam palce i przechylałam głowę na wszystkie strony, by strzelić karkiem. Z rozszerzonymi w strachu oczami patrzyłam na stojącą przede mną dziewczynę. Miała przynajmniej metr siedemdziesiąt pięć, a do tego szerokie barki i lekko zarysowane mięśnie ramion. Patrzyła na moją skuloną postać z wyraźną wyższością wywołaną nie tylko sporą różnicą wzrostu. Wyglądała niczym ucieleśnienie najbardziej przerażających mar sennych, które pojawiały się sporadycznie, lecz w pamięci pozostawały na długi czas.
     Po sali ponownie rozniósł się dźwięk gwizdka sędziego. Grę rozpoczynała drużyna przeciwna. Wszystkie przygotowałyśmy się do ewentualnego odbioru, ale najbardziej wyczulona była stojąca w prawym rogu boiska Chloe. Właśnie tam piłkę posyłała zagrywająca teraz nastolatka, jakby licząc, że w końcu zrezygnujemy z wytrwałej obrony tego miejsca. Przewidywalność zdecydowanie należała do jej słabych stron.
     Okrągły przedmiot odbił się kilka razy od podłogi, po czym został obrócony pomiędzy szczupłymi palcami i posłany do góry. Słysząc głośne plaśnięcie, moje serce podskoczyło w nienaturalnym rytmie. Poczułam kłujący ból w okolicy mostka. Skrzywiłam się nieznacznie, wyłącznie silną wolą oraz zdrowym rozsądkiem powstrzymując się przed odruchowym złapaniem za miejsce, z którego rozchodziło się cierpienie. Zdawałam sobie sprawę, iż byłam pod bacznym okiem nie tylko koleżanek z drużyny, ale także przeciwniczek wraz z ich trenerem. Nawet drobne posunięcie niemalże natychmiast zostanie wyłapane i zakodowane w pamięci przez mężczyznę w podeszłym wieku, wyglądającego na zawodowca. Nie miałam zamiaru stać się słabym ogniwem, postrzeganym przez innych jako idealna ofiara.
     Według oczekiwań, zagrywająca przed sekundą dziewczyna wycelowała piłką dokładnie w prawy róg boiska. Chloe nie miała nawet drobnego problemu z odbiorem – precyzyjnie odbiła pasiasty przedmiot wewnętrznymi stronami przedramion, jak uczyli tego trenerzy, posyłając go na niezbyt wielką wysokość, aby pozostałe zawodniczki z łatwością rozegrały akcję. Sucrette wbiegła na środek pola. Opuszkami palców nakierowała piłkę za siebie, gdzie stała Debrah. Z perspektywy widza jedynie musnęła sztuczną skórę, a jej tor lotu zmieniła za pomocą telekinezy. Zupełnie odmiennie postąpiła drugoklasistka, która zdecydowanym uderzeniem przebiła przedmiot na drugą stronę boiska, aczkolwiek trafiła w aut. Przeciwniczki krzyknęły radośnie, niczym na komendę, po czym stanęły w ciasnym okręgu i nawzajem poklepywały się po plecach. Rota tupnęła nogą o podłogę, klnąc przy tym szkaradnie pod nosem. Wszystko wyszło doskonale, jedynie siła ataku okazała się zbyt duża.
     Gwizdek zwrócił uwagę wszystkich zgromadzonych. Sędzia otarł palce drugą dłonią, a następnie wskazał wyprostowaną ręką na nas. Spojrzałyśmy po sobie. Każda w dalszym ciągu tkwiła na swojej pozycji. Byłyśmy porozrzucane po całym polu i chyba nikt nie zamierzał tego zmienić. Nie mogłyśmy uwierzyć w decyzję arbitra. Przecież żadna z dziewczyn wykonujących blok nie dotknęła piłki, więc skąd taki werdykt? Gdzieś w głębi umysłu chciałam zwrócić się do sędziego; upomnieć go, aby nie dawał nam forów wyłącznie ze względu na trenerkę Williams. Z drugiej zaś strony, chciałam wygrać, a nie znalazła się jeszcze na świecie osoba, która bez brudnych sztuczek dostałaby się na piedestał. Szczyt był mały, znajdowało się na nim miejsce wyłącznie dla ścisłej czołówki, a walka była zażarta. Należało mieć twardą dupę oraz łokcie, żeby móc przepchać się przez chordy pretendentów do tronu bądź nie cierpieć zbyt wielce z powodu upadku na chropowate kamienie.
     Po trybunach rozniósł się wesoły krzyk. Zwróciłam wzrok w stronę garstki chłopaków zajmujących miejsca na kilku krzesełkach w środkowym rzędzie. Zupełnie zapomniałam o ich obecności. Widząc rozradowanych kolegów zaczęłam denerwować się jeszcze bardziej. Nie tylko powinnam dobrze wypaść przed własną drużyną, ale także przed nimi – zwłaszcza Duncanem. Nie uśmiechało mi się wysłuchiwać kpiarskich docinek o złym stylu gry bądź zawadzaniu na boisku. Nie należałam do najbardziej ambitnych osób, lecz strach wywołany niepowodzeniem wręcz paraliżował. Po prostu obawiałam się krytyki.
     Trener przeciwniczek wstał gwałtownie z ławki i począł kierować się do podwyższenia, na którym stał sędzia. Wyraźnie był zdenerwowany jego decyzją. Zresztą nie można się mu dziwić. Nawet taka amatorka jak ja dostrzegła niesprawiedliwość werdyktu. Mężczyźni żywo dyskutowali. Zrodziły się we mnie obawy, iż szkoleniowiec zaraz wespnie się po drabince i zrzuci oponenta na dół, kompletnie niezrażony prawdopodobnymi konsekwencjami swych działań. Złość aż nim miotała.
     - Nie przejmuj się, niczego nie zweryfikują. – Drgnęłam, kiedy kościste palce zacisnęły się na moim ramieniu. Kątem oka zerknęłam na Raven. Wydawała się zadowolona, chociaż na wpół przymknięte powieki jasno dawały do zrozumienia, że ona także miała mieszane odczucia względem początku drugiej połowy meczu. Mimo wszystko dla dobra drużyny obie postanowiłyśmy się nie wychylać. Doskonale wiedziałyśmy, w jak ważnym pojedynku brałyśmy udział, a zaprzepaszczenie choćby najmniejszej szansy na wygraną mogło skutkować wydaleniem z klubu. Nie z decyzji trenerki, a dzięki ciągłej presji narzuconej przez pozostałe zawodniczki.
     Mecz został wznowiony, a szkoleniowiec rywalek odszedł na swoje miejsce ociekając jeszcze większą wściekłością niż chwilę temu. Pani Williams uniosła dwa kciuki pokazując, że wszystko było w jak najlepszym porządku. Nie zgadzałam się z jej opinią. Jeżeli nie przejdziemy eliminacji w uczciwy sposób, nie powinnyśmy nawet marzyć o dojściu do półfinałów. Wszakże nie istniało zbyt wielkie prawdopodobieństwo, że spotkamy tego samego sędziego w dalszych rozgrywkach.
     Tym razem przyszła na mnie kolej, abym zagrywała. Sucrette podała mi piłkę, którą złapałam drżącymi ze zdenerwowania dłońmi. Był dopiero początek seta. Prowadziłyśmy zaledwie jednym punktem, a każdy kolejny cenił się w najczystszym złocie. Losy meczu mogły potoczyć się we wszystkie możliwe strony i nikt nie śmiał nawet orzec, kto wygra. Jeżeli teraz poślę pasiastą kulę na aut bądź – co bardziej prawdopodobne – uderzy ona w siatkę, będzie remis. Na moich barkach ciążyła ogromna presja, której życzliwe spojrzenia koleżanek z drużyny oraz wesołe nawoływania chłopaków usadowionych na trybunach nie potrafiły przezwyciężyć. Czułam, jakbym została zamknięta w przeźroczystym pudle. Tkwiłam w nim wyłącznie ja oraz żółto-niebieska piłka. Nieznośny głosik w głowie za wszelką cenę próbował przebić się do świadomości, ale ostatkiem sił mu to uniemożliwiałam. Starałam się skupić. Całą energię duchową kumulowałam w okrągłym przedmiocie, na którym kurczowo zaciskałam palce. Nie dochodziły do mnie odgłosy z zewnątrz, do nozdrzy nie wpadała lekko wyczuwalna woń potu, a w umyśle kwitła pustka. Chyba właśnie doznałam legendarnego katharsis.
     Podrzuciłam piłkę wysoko, sama także podskoczyłam. Jeszcze w locie plasnęłam z dużą siłą sztuczną skórę, wywołując zaczerwienie dłoni. Zignorowałam pieczenie. Wpatrywałam się w lecący z zawrotną prędkością obiekt, jakbym tylko spojrzeniem mogła sprawić, iż trafi on w pole rywali, nie dając im nawet szansy na reakcję. Podeszwami czarnych sportowych butów dotknęłam wypolerowanego parkietu. Ugięłam kolana, a dłonie oparłam na nich, przez co zamarłam, pochylając się do przodu. Na hali rządy absolutystyczne sprawowała cisza. Wszystko zdawało się skamienieć i jedynie ruchome gałki oczne dawały do zrozumienia, że ludzie nie zamienili się w marmurowe posągi. Zaistniała sytuacja wręcz emanowała nienaturalnością. Piłka, pomimo siły uderzenia, w zwolnionym tempie szybowała nad głowami zawodniczek. Na ułamek sekundy otarła się o białą taśmę, wprawiając w ledwo wyczuwalne drgania całą siatkę. Nasze przeciwniczki przygotowały się o odbioru. Każda wyglądała na gotową do walki i niemalże niemożliwym było, aby którakolwiek z nich spartaczyła przyjęcie. Z wyraźnym trudem przełknęłam ślinę. Miałam świadomość, iż kontratak ze strony rywalek może dostarczyć im pierwszy w tym secie punkt – wówczas doszłoby do remisu. Zaczynałam się denerwować. Serce znacznie przyspieszyło i pompowało zbyt wiele krwi. Czułam, że nadmiar bordowej cieczy rozsadzi moje ciało od środka.
     Nagle po sali rozniosło się głośne plaśnięcie. Gdybym uważnym wzrokiem nie śledziła trajektorii lotu żółto-niebieskiego przedmiotu, z pewnością powiedziałabym, iż jakaś zawodniczka z mistrzowska precyzją odbiła piłkę wprost nad głową rozgrywającej. Za parę nic nieznaczących sekund na naszej stronie boiska rozegra się istne piekło; emocje osiągną zenit, a stres pokona zdrowy rozsądek w krwawej bitwie. Jednakże nie doświadczymy tego ogromu skrajnych uczuć. Myśli nie będą buzować nam w głowach. Obszyty sztuczną skórą pęcherz, który po brzegi wypełniało powietrze, wszedł w kolizję z twarzą zawodniczki z liceum w Sudbury. Średniego wzrostu blondynka z krzykiem opadła na podłogę. Cały czas trzymała się obiema dłońmi za nos. Spomiędzy palców wydostawały się krople szkarłatnej cieczy, w krótkich odstępach skapując na parkiet. Niewiele czasu oraz krwi upłynęło zanim wokół poszkodowanej zebrała się grupka gapiów, a każdy z nich pragnął w swój własny, odmienny od innych sposób pomóc. Sędzia wstrzymał grę i zszedł z podwyższenia, aby z bliska przyjrzeć się sytuacji. Natomiast żadna z moich koleżanek z drużyny nawet nie drgnęła. Nie wyglądały, jakby zamierzały to zmienić. Jedynie pani Williams krokiem powolnym oraz niezwykle wymuszonym podeszła do zbiegowiska. Zapewne wyłącznie z czystej grzeczności przeplatanej poczuciem konieczności w ogóle wstała z ławki.
     - Szybko, niech ktoś pobiegnie po pielęgniarkę! – krzyknął szkoleniowiec drugiej drużyny.
     - Myślę, że będzie dużo szybciej, jeżeli dziewczyna pójdzie do gabinetu osobiście - zasugerowała nasza trenerka nader spokojnym głosem, tak bardzo kontrastującym z wzburzonym tonem mężczyzny.
     - Przecież sama tam nie trafi, a lepiej nie wysyłać jej z pani uczennicami, bo może spaść ze schodów! – warknął. Powątpiewającym wzrokiem patrzyłam na niego. Wyprostowałam się, ręce krzyżując pod piersią.
     - Chyba pan nie sugeruje, że Holly specjalnie uderzyła piłką w twarz tę biedaczkę. To jest gra! Tutaj zawsze trzeba być czujnym. – Kobieta wymachiwała palcem wskazującym przed nosem swojego rozmówcy, jakby mu groziła. Cała dyskusja powoli zaczynała prezentować się nad wyraz groteskowo. Dwójka dorosłych ludzi kłóciła się niczym para przedszkolaków o jedyny w pudełku czerwony klocek, kompletnie nie zważając na siedzącą pod ich nogami nastolatkę z krwawiącym nosem. Dobrze, że pomiędzy trenerów wkroczył arbiter, albowiem zbędne darcie kotów mogło trwać jeszcze dłużej.
     - Uspokójcie się, proszę. Proponuję, abyście państwo oboje udali się wraz z zawodniczką po pomoc medyczną. Do waszego powrotu wstrzymuję grę – zarządził sędzia.
     Członkinie drużyn z wyraźnym niezadowoleniem skierowały się w stronę ławek rezerwowych. Wszystkie ze względną pokorą przyjęły niekorzystną decyzję. Jedynie Raven postanowiła sprawiać kłopoty. Rzucała pod adresem mężczyzny nieprzychylne epitety i gdyby nie szybka interwencja Heather, różowowłosa właśnie stałaby naprzeciw niego z rządzą mordu wyrysowaną na twarzy. Nastolatka zdecydowanie nie potrafiła pohamować swoich napadów złości, co mogło jedynie negatywnie wpłynąć na dalsze losy meczu.
     Zajęłyśmy miejsca oddalone w niewielkim odstępie od pierwszych rzędów trybun. Z przeciągłym westchnięciem opadłam na drewniane siedzisko. Drugi set dopiero się rozpoczął, a ja już zdążyłam powalić na łopatki jedną z rywalek, czego skutkiem było chwilowe przerwanie spotkania. Tylko Holly Stanley mogła dokonać takiego spustoszenia dokładnie po czterech minutach gry.
     Brawo, kochanie, jesteś wyjątkowa. Wyjątkowo ciamajdowata, a przy tym głodna krwi.
     Nie do końca wiedziałam, czy właśnie samą siebie pochwaliłam, czy raczej obrzuciłam wyjątkowo wykwintną obelgą. W każdym razie jednego byłam pewna – cała sprawa nie pozostanie bez echa, a kwestię sporną stanowił stosunek do niej pozostałych reprezentantek Stoney Bay High School. Dziewczęta albo zaczną nosić mnie na rękach i karmić ciemnymi winogronami bez pestek bądź też zlinczują i przynajmniej przez miesiąc nie obdarzą nawet krótkim spojrzeniem.


     Piłka odbiła się od siatki. Debrah rzuciła się na podłogę, próbując ją podbić, lecz bezskutecznie. Brunetka uderzyła pięścią o parkiet, przeklinając szkaradnie pod nosem. W pełni rozumiałam jej wzburzenie. Trzeci set dłużył się niemiłosiernie. Obie drużyny miały po dwadzieścia dziewięć punktów i nie zapowiadało się, aby ktoś zamierzał odpuścić. Nasze rywalki były przez chwilę na straconej pozycji – jeszcze trochę, a odniosłyby druzgocącą porażkę. Pomimo tego nie traciły woli walki i zdołały nadrobić punkty.
     Pasiasta kula zgrabnie przeleciała nad białą taśmą. Rebecca precyzyjnie wykonała przyjęcie, kierując okrągły przedmiot nad głowę rozgrywającej. Ta posłała piłkę za własne plecy, wprost pod rękę wyskakującej do ataku Roty. Cała akcja trwała zaledwie kilka sekund. Przeciwniczki nie zdążyły nawet uformować stabilnego bloku, dlatego przedarcie się przez ich ręce należało do wyjątkowo łatwych zadań.
     Siedzące na ławce rezerwowych zawodniczki poderwały się gwałtownie. Robiłyśmy to samo za każdym razem, gdy tylko jeden punkt dzielił od końca meczu, a nas – od awansu. Rytmicznie tupałyśmy butami o podłogę oraz klaskałyśmy. Chłopcy usadowieni w środkowym rzędzie trybun wykrzykiwali pokrzepiające hasła. Jedynie pani Williams tkwiła w bezruchu. Oparła brodę na splecionych palcach i beznamiętnym wzrokiem lustrowała boisko. Nie zdziwiłabym się, gdyby nawet nie oddychała. Chociaż z pozoru wydawała się spokojna oraz opanowana, w środku zapewne aż w niej wrzało od nadmiaru emocji.
     Heather wyciągnęła przed siebie wyprostowaną rękę. Na dłoni położyła piłkę. Oddychała głęboko i mimo, że miała zamknięte oczy odnosiłam wrażenie, iż dziewczyna intensywnie wpatrywała się w okrągły przedmiot. Zupełnie jak ja kilkadziesiąt minut temu, próbowała przesłać w nią energię duchową, dzięki czemu piłka samodzielnie nakieruje się na boisko przeciwnika, a przy odrobinie szczęścia nie zostanie zauważona.
     Na sali zapanowała absolutna cisza, kiedy powietrze przecięło głośne gwizdnięcie. Zacisnęłam mocno kciuki, a piąstki przyłożyłam do ust. Miałam już serdecznie dosyć nawału napięcia – pragnęłam jak najszybciej zakończyć to spotkanie i udać się do chłodnej szatni. Jeżeli teraz ponownie dojdzie do remisu, chyba dostanę zawału. Skoro wygrałyśmy już dwa sety, nasze przeciwniczki mogłyby wykazać się odrobiną współczucia i najzwyczajniej w świecie odpuścić sobie dalszą walkę. Równie zawziętych bestii jeszcze nigdy nie widziałam.
     Blondynka podrzuciła piłkę, po czym zrobiła zamach i plasnęła otwartą dłonią w kawałek sztucznej skóry. Nie zrobiła wyskoku – zamiast wykonać widowiskową zagrywkę, wolała upewnić się, że ta na pewno wyjdzie. Żółto-niebieska piłka bez problemu przeleciała nad siatką i z równie wielką łatwością opadła na wewnętrzne strony przedramion zawodniczki z przeciwnej drużyny. Ich libero była niemalże bezbłędna. W przeciągu całego spotkania jedynie dwa odbiory zakończyły się fiaskiem.
     - Niech to szlag – warknęłam pod nosem. Jeszcze mocniej ścisnęłam kciuki, a paznokcie pozostałych palców boleśnie wbiły się w skórę. Przymrużonymi ze zdenerwowania oczami patrzyłam na sytuację rozgrywającą się na boisku.
     Piłka wróciła na naszą stronę. Otarła się o dłonie Rebecci, po czym z trudem została podbita do góry przez Chloe, która straciła równowagę. Dziewczyna przeczołgała się na aut. Nie zdążyłaby wstać, a jedynie zawadzałaby pozostałym, gdyby została w granicach linii wydzielających pole. Kapitanka naszej drużyny zrobiła wystawę w stronę Debrah, a ta wykrzesała z siebie ostatnie siły, by zaatakować. Jednakże nie zrobiła tego precyzyjnie, a przedmiot wylądował w niewielkiej odległości od trybun. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Znowu mieliśmy remis, gra w dalszym ciągu się przedłużała, a siatkarki ledwo zipały.
     - Pani Williams, może powinnyśmy zrobić… – przerwałam, słysząc przeciągły dźwięk gwizdka. Przerzuciłam spojrzenie z trenerki na sędziego. Pierwej zasygnalizował dotknięcie siatki przez jedną z uczennic szkoły w Sudbury, a następnie koniec meczu.
     - O Boże! – Kobieta poderwała się z ławki. Teczka, którą trzymała dotychczas na kolanach, zsunęła się, a kilka papierów z szelestem upadło na parkiet. – Wygrałyśmy, dziewczynki, wygrałyśmy! – krzyknęła radośnie, po czym zaczęła podskakiwać w miejscu. Odsunęłam się na bezpieczną odległość, nie chcąc przypadkiem oberwać łokciem.
     Z niedowierzeniem wymalowanym na twarzy patrzyłam na moje koleżanki z drużyny. Nie miały siły się cieszyć – położyły się na podłodze. Nogi oraz ręce rozłożyły na boki, a twarze zwróciły ku wysokiemu sufitowi. Nasze przeciwniczki także nie opuściły jeszcze boiska. Stały nieruchomo i wyglądały na jeszcze bardziej zaskoczone ode mnie. Zdawały się nie godzić z decyzją arbitra, ale żadna nie posiadała na tyle odwagi, by podejść do podwyższenia i wszcząć dyskusję. Musiały z pokorą przyjąć werdykt. Nawet ich trener był skłócony z samym sobą. Z jednej strony kłębiła się w nim chęć podważenia słów sędziego, zaś z drugiej zdawał sobie sprawę, iż nerwowa wymiana zdań nie przyniosłaby żadnych efektów. Wszakże już raz próbował wejść w polemikę z mężczyzną i na nic mu się zdało strzępienie języka.
     Trybuny, chociaż prawie puste, rozgrzmiały donośnym wiwatem. Uśmiechnęłam się pod nosem słysząc wesołe przyśpiewki. Chłopcy stanowili chyba najlepszą publiczność, jaka mogła nam się trafić. Cieszyli się, gdy zdobywałyśmy punkty oraz przeklinali szkaradnie, kiedy i my to robiłyśmy. Narodziła się we mnie potrzeba odwdzięczenia się i w głębi duszy przyrzekłam sobie, że zabiorę dziewczyny na najbliższy mecz koszykówki, abyśmy wspólnie wsparły kolegów. Mimo wszystko nadal pamiętałam o szarlotce, którą był mi winien Duncan.
     Arbiter ostatni raz tego dnia dmuchnął w gwizdek, przywołując wszystkie zawodniczki pod siatkę, aby się pożegnały. Stanęłyśmy w dwóch rzędach, po czym w równym tempie skinęłyśmy głowami. Stojąca przede mną dziewczyna patrzyła na mnie, a w jej oczach – pomimo sromotnej klęski, jaką poniosła – iskrzyła się wyższość. Nie zamierzałam prowokować nastolatki, chociaż kpiarski uśmieszek cisnął się na moje usta.
     Ruszyłyśmy do szatni w niemalże absolutnej ciszy. Jedynie ciężkie kroki oraz szurania butami o parkiet roznosiły się po hali sportowej. Wszystkie byłyśmy zmęczone, nie starczyło nam sił nawet na cieszenie się ze zwycięstwa.
     Po wejściu do przestronnego pomieszczenia od razu opadłyśmy na ławki. Oparłam polik o chłodną ścianę, biorąc przy tym kilka głębszych wdechów. W końcu mogłam odpocząć od nadmiaru wrażeń i odsapnąć. Ociężałe powieki zakryły zielone oczy, a długie rzęsy przyjemnie połaskotały skórę na kościach policzkowych. Czułam nieopisaną wręcz błogość. Nie byłam wymęczona fizycznie, a psychicznie. Stres wywołany niepewnością, czy przejdziemy do ćwierćfinałów zapewne zabarwił kilka włosów na szaro.
     - Holly-chan, jesteś wielka! – pisnęła Sucrette, a niespełna sekundę później zwaliła się na mnie całym ciężarem swojego drobnego ciała. Nieprzygotowana na nagły atak straciłam równowagę i wraz z dziewczyną runęłam na podłogę. Boleśnie uderzyłam łokciem o twardą posadzkę. Stęknęłam cierpiętniczo.
     - Durand, wariatko, jeszcze nabawi się przez ciebie kontuzji. Nie rzucaj się na ludzi od tyłu. – Przed oczami pojawiły się czarne adidasy. Uniosłam wzrok i chociaż przydługa grzywka zasłaniała twarz stojącej naprzeciwko persony, żółta piętnastka na koszulce wszem i wobec ogłaszała, iż to właśnie Raven postanowiła ruszyć na ratunek poturbowanej niewieście.
     - Co jak co, ale dzisiaj dałaś czadu, młoda. – Obok przykucnęła Rebecca. Potargała moje włosy, tworząc z kosmyków mało artystyczny nieład. Skrzywiłam się zirytowana zachowaniem starszej koleżanki. Dlaczego nagle wszystkie postanowiły zacieśnić ze mną więzi? – Gdyby nie twoja powalająca zagrywka, mogłoby nie pójść tak szybko.
     - Hę? – spytałam nieinteligentnie, aczkolwiek rzeczywiście byłam zdezorientowana. Domyśliłam się, że kapitance rozchodziło się o niechcące uszkodzenie nosa zawodniczce z przeciwnej drużyny, lecz reszta pozostała niewiadomą. Zapewne upadek zadziałał również na szare komórki, przez co miałam pewne trudności z łączeniem faktów.
     - Trafiłaś w jedną z najlepszych, więc to poważnie osłabiło całą drużynę. – Po pomieszczeniu rozniósł się chłodny głos Debrah. Westchnęłam przeciągle. Naprawdę nie chciałam jej słuchać. Pragnęłam napawać się zwycięstwem, a świadomość, że brunetka przebywała w tej samej szatni jedynie psuła humor i wprawiała w przygnębienie. – Nie wiem, czy masz takie szczęście, czy ukrywasz przed światem swoją przebiegłość, ale jedno muszę ci przyznać – postarałaś się.
     - No brawo, Rota. Powinna ci podziękować za te miłe słowa? – warknęła wyraźnie rozdrażniona różowowłosa.
     - Niech robi, jak uważa – mruknęła w odpowiedzi. Oczami wyobraźni widziałam wzruszającą w niedbały sposób ramionami nastolatkę. Często właśnie takim gestem oznajmiała rozmówcy, że kończyła dyskusję.
     Zepchnęłam z siebie Su, w czym niemało pomogła mi Rebecca. Podniosłam się do pozycji siedzącej, krzyżując nogi, a głowę oparłam o metalową ławkę. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Pozostałe zawodniczki patrzyły na mnie z dziwnymi uśmieszkami na twarzach. Zdecydowanie czułam się niekomfortowo będąc w centrum uwagi. Wolałam pozostać szarą myszką niedostrzeżoną przez innych uczniów, chociaż związanie się z Duncanem stanowczo temu zaprzeczało. Z drugiej zaś strony ulżyło mi, gdy dziewczyny podziękowały za wyeliminowanie jednej przeciwniczki. Obawiałam się, iż mogły mieć o to pretensje. Zastanawiałam się tylko, gdzie schowały kosz bezpestkowych, ciemnych winogron.
     Nagle rozległo się ciche pukanie do drzwi. Jednocześnie zwróciłyśmy oczy w stronę wyjścia, po czym spojrzałyśmy po sobie, jakby każda oczekiwała od koleżanek odpowiedzi. Na dłużej zawiesiłam wzrok na Debrah. Ona postąpiła tak samo, a bladobłękitne tęczówki skierowała ku mojej osobie, mrużąc przy tym podejrzliwie powieki. Właśnie prowadziłyśmy telepatyczną kłótnię o to, której chłopak postanowił wykazać się niewielką dozą romantyzmu i zapragnął pogratulować nam wygranego meczu. A nóż i widelec może wziął ze sobą także jakieś dobre czekoladki? Nasze myśli były o tyle kuriozalne, że ani jeden z braci Holdenów nawet nie pomyślałby o tak rozczulającym geście. W naturze diabelskiego rodzeństwa z pewnością nie leżało obdarowywanie swych ukochanych jakimikolwiek prezentami. Żyli w przeświadczeniu, iż ich boskie jestestwa w zupełności wystarczały do pełni szczęścia. A mama zawsze powtarzała, żebym znalazła sobie chłopaka, który będzie mnie rozpieszczał oraz na każdym kroku wygłaszał żarliwe wyznania o nieprzemijającej miłości. Mimo wszystko postąpiłam całkowicie wbrew radom rodzicielki, a głębszym uczuciem obdarzyłam skończonego dupka o beznamiętnym wyrazie oczu, złośliwym uśmieszku i tatuażami pokrywającymi całą rękę. Ale jakże ten dupek potrafił namiętnie całować…
     - Wszystkie są ubrane? – zapytała Chloe, która jako pierwsza otrząsnęła się z chwilowej zadumy i podeszła kilka kroków ku drzwiom. Nie słysząc jakiejkolwiek odpowiedzi, pociągnęła za klamkę.
     W progu stała rozpromieniona trenerka. Jasne włosy miała w nieładzie, a czarną bluzę z logiem Stoney Bay High School przewiązała sobie w pasie. Nigdy tego nie robiła – zawsze z należytym szacunkiem traktowała sportowe dresy, jakby były przesiąknięte uzdrowicielskimi mocami. Najwyraźniej euforia wzięła górę nad zwyczajowym zachowaniem kobiety.
     Pani Williams ciężko opadła na ławkę, wzdychając przeciągle. Gdyby jej usta nie rozciągały się w szerokim uśmiechu, a z oczu nie biła najczystsza radość, bez zawahania stwierdziłabym, iż za moment usłyszymy przykrą nowinę.
     - Muszę wam powiedzieć, dziewczęta, że dzisiaj wykonałyście kawał dobrej roboty. Jestem z was dumna. – Omiotła wzrokiem zawodniczki. Przez dłuższą chwilę przyglądała się Rebecce oraz stojącej obok dziewczyny Debrah. Obie kapitanki wymieniły między sobą krótkie spojrzenia. Nie darzyły się nawzajem sympatią, ale w sprawach związanych z siatkówką niemalże zawsze pozostawały zgodne – należało zrobić wszystko, aby wygrać.
     - Teraz najważniejsze są ćwierćfinały – stwierdziła Chloe.
     - Tak, to prawda – przytaknęła trenerka. – Będziemy ćwiczyć jeszcze ciężej, żeby bez problemu dostać się do finału, a później go wygrać.
     - Drużyna – Rebecca wyciągnęła przed siebie wyprostowaną rękę, a zaraz wszystkie zawodniczki, włącznie z panią Williams, nakryły jej dłoń własnymi – do boju! – krzyknęła, na co wszystkie uniosłyśmy pięści, jakbyśmy już teraz zagrzewały się do walki.
     - Zdejmujcie koszulki, moje drogie panie, właśnie wchodzę.
     Zaskoczone usłyszeniem męskiego głosu odwróciłyśmy się w stronę drzwi. Moją pierwszą myślą było, że może to jednak któryś z braci Holdenów zaszczycił nas swoją obecnością. Już nawet zamierzałam skarcić Duncana, usilnie przeświadczona, iż to on, a nie Castiel, zechciał nam pogratulować. Początkowo widok Dake’a mnie zdziwił, lecz zaraz uświadomiłam sobie, że jedynie blondyn mógł wpaść na równie kretyński pomysł, by nachodzić dziewczyny w szatni bez uprzedzenia.
     Morgan przekroczył próg i powoli kierował się w głąb pomieszczenia, jednakże zastygł w pół kroku. Uśmiech mu zrzedł, a na twarz wstąpiło autentyczne zdezorientowanie. Zielone oczy rozszerzyły się do nienaturalnej wielkości, jakby przed chłopakiem właśnie wyrósł najprawdziwszy Zeus z krwi i kości.
     - P-pani Williams? A co pani tutaj robi? – wydukał, na co Raven zareagowała rozbawionym prychnięciem. Ja także ledwo powstrzymywałam się przed wybuchnięciem śmiechem. Morgan wpieprzył się nam do przebieralni i jeszcze śmiał zapytać, dlaczego siedziała w niej nasza trenerka. Bez wątpienia blondyn miał więcej szczęścia niż rozumu. Gdyby zastał którąś z dziewcząt w negliżu, zapewne dorodne limo pod okiem przez najbliższe dwa tygodnie przypominałoby mu o jakże głupiej decyzji.
     - Mogłabym zapytać ciebie o to samo, Dake – odparła kobieta. W jej głosie nie wyczułam nawet krzty złości. W normalnej sytuacji zaprowadziłaby niefrasobliwego nastolatka do dyrektorki, ciągnąc go przez całą szkołę za ucho. Aczkolwiek dzisiaj zdecydowanie miała dobry humor, który zabraniał jej wyżywać się na uczniach.
     - Tak, racja. To może ja już sobie pójdę – mruknął, siląc się na uśmiech. Powoli począł wycofywać się w stronę korytarza.
     - Nie ma takiej potrzeby. – Williams wstała z ławki, po czym podeszła do chłopaka i położyła dłoń na jego ramieniu. – Kolega chciał zaprosić was na imprezę. Proszę, nie zabijajcie go za to.
     - A skąd pani to wie? – spytał, nawet nie próbując ukryć zaskoczenia.
     - Ściany mają uszy. – Kobieta złapała się za srebrny kolczyk, który zwisał na kilka milimetrów, jakby chciała dodać swoim słowom autentyczności. – Tylko nie przesadźcie.
     Opuściła szatnię, pozostawiając Dake’a sam na sam z niepewnymi zaistniałej sytuacji nastolatkami. Zapanowała cisza, przerywana jedynie głośniejszym przełykaniem śliny przez Morgana. Będąc w jego skórze, już dawno uciekłabym z piskiem. Nawet wizja przyjęcia wyprawionego z okazji wygranej mogła nie uśmierzyć złości starszych dziewczyn. Zwłaszcza Heather słynęła ze stanowczości oraz agresywności w kontaktach z uczniami niższych klas.
     - To co z tą imprezą? – zagaiła wyraźnie zainteresowana Rebecca. Spojrzałam na nią z dozą niepewności. Blondynka była wzorową licealistką, rywalizującą od pierwszego roku nauki w szkole średniej z Duncanem o czołowe miejsce na testach ze wszystkich przedmiotów. Ponadto pełniła obowiązki przewodniczącej tegorocznych czwartoklasistów. Nie w głowie jej zarywanie nocy na pałętanie się po domówkach.
     - Co ty wyrabiasz? – syknęła Chloe, szturchając koleżankę w bok. Najwyraźniej nie tylko ja zdziwiłam się decyzją naszej kapitanki.
     - Oj, daj spokój. Mamy coś do uczczenia.
     - Gdzie w ogóle zamierzacie iść? – spytała Debrah. Skrzyżowała ręce pod biustem, przez co jej piersi jeszcze bardziej się uwydatniły.
     - Do Holdenów, jedynie oni mają wolną chatę.
     Nie spodobał mi się ten pomysł. Diabelskie rodzeństwo zapewne niejednokrotnie organizowało huczne przyjęcia, lecz w żadnym z nich nie brałam udziału. Wizja picia piwa oraz obściskiwania się na kanapie naprzeciwko mojego własnego domu nie napawała mnie optymizmem. Miałam ogromną nadzieję, że mama wyjechała gdzieś w plener, aby zrobić zdjęcia zimowych krajobrazów, które następnie wykorzysta do malowania pejzaży, a gdy już wróci, nie połączy samochodów tarasujących podjazd sąsiadów z moją osobą. Z pewnością nie przymknęłaby oka na imprezowanie w samym środku tygodnia.


     Mierzyłam Castiela wzrokiem wściekłego bazyliszka. Naprawdę marzyłam o tym, by zmienił się w kamień i pozostał na sklepowym parkingu przez całą zimę. Może z nadejściem ciepłych dni odtajałby, a do tego czasu miałabym zaklepane miejsce z przodu, obok kierowcy.
     Chłopak siedział na fotelu obitym jasną skórą. Całą uwagę skupił na ekranie telefonu. Czułam wzbierającą we mnie wściekłość. Tylko na kwadrans weszłam do spożywczaka, aby pomóc Sucrette w wyborze smaków chipsów, a ten cham wykorzystał odpowiednią chwilę i rozłożył się na moim siedzeniu, jakby dekretem cesarza należało ono do niego.
     - Wracaj na tył – nakazałam, chociaż spodziewałam się, że napotkam opór. Westchnęłam przeciągle, kręcąc głową z niedowierzeniem. Miałam nieodparte wrażenie, iż próbowałam przemówić do rozsądku pięciolatkowi bądź człowiekowi upośledzonemu umysłowo. Oparłam się o otwarte drzwi samochodu, a dłoń, w której trzymałam plastikową siatkę z przekąskami, ułożyłam na wypchniętym biodrze. – Holden, mówię coś do ciebie.
     - A ja udaję, że nie słyszę – mruknął, nie zaszczycając mnie nawet ukradkowym spojrzeniem. Ręce wraz z nogami się uginały. Dlaczego to właśnie mi przyszło użerać się z tak krytycznym przypadkiem?
     - Wygrałam w kamień, papier i nożyce, więc to ja dostąpię zaszczytu siedzenia z przodu. Po prostu zabierz swój tyłek z fotela, a problem sam się rozwiąże.
     - Twoje zwycięstwo obejmowało wyłącznie drogę do sklepu. Później starsi mają pierwszeństwo, gówniaro. – Zwrócił twarz w moją stronę wyłącznie po to, abym zobaczyła kpiarski uśmieszek. Zupełnie taki sam, jak u Duncana.
     Po polikach rozlała się fala ciepła. Przyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa. Odwróciłam głowę, nie chcąc, by Castiel dostrzegł moje zażenowanie. Usilnie wpatrywałam się w automatyczne drzwi wejściowe, siłą umysłu próbując zmusić starszego z braci do natychmiastowego opuszczenia budynku. Żywiłam złudną nadzieję, że przynajmniej jemu uda się przemówić do rozumu nieznośnemu nastolatkowi. Jednakże oszklone wrota nie rozsunęły się i ich progu nie przekroczył postawny brunet. Postanowiłam zatem wziąć sprawy we własne ręce.
     - Między nami jest tylko rok różnicy, kolego. Poza tym – buńczucznie skrzyżowałam ręce pod biustem – dlaczego nie chcesz usiąść obok swojej dziewczyny? Naprawdę aż tak bardzo przeszkadza ci jej towarzystwo?
     Chłopak zmarszczył nos niczym kot, który zaraz miał rzucić się do ataku. Także oczy zmrużył niebezpiecznie, dając mi znak, iż właśnie przegięłam pałę i powinnam szykować się na najgorsze. Zdziwiłam się ogromnie, kiedy wysiadł z auta, szturchając mnie ramieniem. Kliknęłam językiem o podniebienie, masując obolałe miejsce. Przez dłuższą chwilę przyglądał mi się z góry. Chyba oczekiwał, że zlęknę się jego wrogiego wyrazu twarzy. Ja natomiast tkwiłam w bezruchu zdziwiona, iż tak szybko dał za wygraną.
     Duncan sprawiałby więcej problemów. Może powinnaś zakręcić się wokół jego kochanego braciszka, szybciej padłby ci do stóp.
     Lekko potrząsnęłam głową, starając się pozbyć natrętnych myśli. Już w dniu naszego pierwszego spotkania zapałaliśmy do siebie niechęcią i nie zapowiadało się, aby uległo to zmianie. Po prostu pewnych ludzi nie trawi się od samego początku. Nierealnym więc było zrezygnowanie ze starszego z Holdenów na rzecz Castiela. Samo wyobrażenie o tym wywołało we mnie niesmak.
     - Ażeby ci dupa ugrzęzła w fotelu – warknął, zatrzaskując za sobą drzwi od strony pasażera. Odruchowo zamknęłam oczy, zaskoczona nagłym hukiem.
     - Raczej na to nie licz. Pod takim kościotrupem nawet źdźbło trawy nie pękłoby – rzuciła przechodząca obok Raven. Zwróciłam się ku niej. Trzymała w dłoni czekoladowy lód w rożku, ze smakiem zajadając się nim. W ogóle nie przejmowała się faktem, że była zima, a temperatura usytuowała się dużo poniżej zera. – Dake, małpo, idziesz tam? – zawołała jakby z przymusu, bo nawet nie raczyła spojrzeć do tyłu, czy blondyn rzeczywiście za nią podążał. W odpowiedzi otrzymała jedynie zdawkowe mruknięcie. Chłopak szedł z naręczem plastikowych reklamówek po brzegi wypchanych butelkami pełnymi różnego rodzaju trunków. Za wszelką cenę próbował zrównać krok z różowowłosą, jednak ta nie dawała mu na to zbyt wielkich szans. Szybko parła do przodu, byleby jak najprędzej znaleźć się w cieplutkim wnętrzu czarnego, wypolerowanego na błysk pick-upa, który należał do Toby’ego.
     - Nieważne – rzucił mimochodem Castiel, po czym zajął miejsce tuż za mną. Miałam jedynie nadzieję, że nie przyjdzie mu do głowy kopanie oparcia.
     Niespełna dziesięć minut później wszyscy zrobili już zakupy i usadowili się w samochodach. Duncan opuścił spożywczak jako ostatni, co nie obeszło się bez zbędnych docinek ze strony jego młodszego krewniaka. Kiedy usłyszałam pytanie dotyczące nabycia ulubionych prezerwatyw osiemnastolatka, w głowie narodził się silny lęk. Uczucie strachu przybrało na wadze, gdy Duncan zaśmiał się jedynie pod nosem, posyłając bratu krótkie spojrzenie. Obecna sytuacja ani trochę mi nie odpowiadała i pewniej czułabym się w towarzystwie Raven albo Sucrette. Nawet Dake nadałby się do tej roli – rozładowałby napięcie swoimi durnymi żarcikami i spostrzeżeniami. Zjechałam delikatnie z fotela, mocniej się do niego dociskając. Pragnęłam zniknąć; przenieść się do innego wymiaru, gdzie nie groziłoby mi tak jawne niebezpieczeństwo. Miałam nieodparte wrażenie, że byłam pieprzoną sarenką, która swoją nieuwagą oraz głupotą wprosiła się na kolację do wygłodniałych wilków. Bałam się nawet oddychać, by przypadkiem nie rozjuszyć jednego z drapieżników.
     Wjechaliśmy na posesję Holdenów. Duncan z mistrzowską precyzją zaparkował auto w samym środku garażu, pozostawiając każdemu pasażerowi sporą przestrzeń do otworzenia drzwi. Ostatnimi czasy zaczął prowadzić dużo spokojniej. Możliwe, że uskuteczniane przeze mnie krzyki oraz skargi na zbyt szybką jazdę dały mu do myślenia i postanowił nie pchać się na przedwczesne spotkanie z robakami.
     Heather zastawiła cały podjazd moich sąsiadów swoim białym Lincolnem MKC, a Toby bezczelnie zatarasował część chodnika. Jeżeli żadna z miejscowych marud nie zadzwoni po policję, będziemy mogli poszczycić się niemałym sukcesem. Okoliczni mieszkańcu potrafili być wyjątkowo upierdliwi i czepiali się o zwykłe koszenie trawnika, jeżeli miało ono miejsce między godziną dwudziestą wieczorem a dwunastą w południe. Ślina im z pysków ciekła, gdy tylko pomyślałeś o przycięciu źdźbeł w niedzielę.
     Zgarnęłam conversową torbę z bagażnika oraz pochwyciłam siatkę z chipsami, a następnie ruszyłam w stronę spiżarni, za drzwiami której przed momentem zniknęła Debrah. Przeszłam przez niewielkie pomieszczenie, gdzie nie znajdował się nawet jeden słoik z konfiturami. Po przechowywalnii powideł pozostała wyłącznie nazwa. Brunetka otworzyła także frontowe wrota, aby mogli wejść goście. Teczkę rzuciłam w kąt przedpokoju, podobnie czyniąc z czarnymi botkami na grubym, niespełna dziesięciocentymetrowym obcasie. Zimową kurtkę oraz wełniany szal powiesiłam na jednym z wieszaków, po czym szurając stopami o chłodną posadzkę udałam się do salonu.
     Plastikową reklamówkę niedbale rzuciłam na szklanym stoliku, a sama opadłam na duży narożnik obity szarym materiałem. Przez myśl mi nie przyszło, by wyjąć przekąski. O wsypaniu ich do misek nawet nie marzyłam. Byłam na to zbyt zmęczona. Wysiłek umysłowy wykańczał zdecydowanie bardziej niż ćwiczenia fizyczne. Stres ogarnął mój umysł jedynie na dwie godziny, mimo to czułam, jakbym wróciła z rozprawy sądowej, która decydowała, czy zakończę żywot na krześle elektrycznym.
     Debrah usiadła obok, po czym chwyciła do ręki pilot od telewizora. Najwidoczniej ona także postanowiła odpocząć po wyczerpującym meczu. Gospodarze domu dzisiaj nie mieli co liczyć na swoje ukochane – zostali zmuszeni do samodzielnego przyniesienie naczyń oraz otwieracza do piwa.
     - Myślisz, że znajdziemy coś ciekawego? – zagaiła niespodziewanie dziewczyna.
     Ściągnęłam zdezorientowana brwi, mrugając pry tym kilkakrotnie. Nie byłam przygotowana na jakąkolwiek próbę rozpoczęcia rozmowy z jej strony. Powoli odwróciłam głowę. W duchu obawiałam się, że Rota zaraz rzuci się na mnie, a to pojedyncze pytanie miało jedynie na celu zmylenie mojej osoby. Jednakże, kiedy nie dostrzegłam na urodziwej twarzy żadnego niepokojącego grymasu, uspokoiłam się. Brunetka znudzonym wzrokiem wpatrywała się w zakrzywiony ekran, skacząc po kanałach. Mogłam założyć się o wszystko, iż nawet nie raczyła przeczytać, jakie programy na nich leciały. Naciskała niewielki przycisk wyłącznie z braku laku.
     - Nie lubimy się, ale chyba na to możesz odpowiedzieć, prawda? – Spojrzała na mnie kątem oka, wywołując dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa. Nawet nic nieznaczący gest z jej strony mógł przyprawić o zawał. Bałam się Debrach, chociaż jeszcze większy strach czułam przed przyznaniem się do tego.
     - Może – mruknęłam niepewnie. Słowa z trudem wychodziły spomiędzy warg. W gardle pojawiła się ogromna gula, utrudniająca nawet przełykanie.
     - Może coś znajdziemy, czy może zasługuję na odpowiedź? – warknęła, a ja podskoczyłam w miejscu, gdy usłyszałam złowrogi ton. Dziewczyna najwidoczniej to dostrzegła, ponieważ na jej twarzy zawitał kpiący uśmieszek. Wprost wspaniale. Dlaczego nie postanowiłam pomóc pozostałym z wnoszeniem zakupów? Zapewne nie musiałabym wówczas rozmawiać z Rotą, a i ona nie dowiedziałaby się, iż wywoływała we mnie lęk.
     - To pierwsze – odparłam. Kolana podciągnęłam pod brodę i oplotłam je silnie ramionami. Kuliłam się w obawie przed nagłą reakcją ze strony nastolatki. W tym momencie wydawała się straszniejsza nawet od Duncana.
     - Skoro tak mówisz…
     Zatrzymała na jednym z kanałów muzycznym. Właśnie leciał jakiś popowy kawałek i chociaż powinnam się lekko odstresować, jeszcze bardziej zapragnęłam znaleźć się we własnym łóżku, po uszy zakopana pod grubą kołdrą. Taneczne brzmienia zawsze wprawiały mnie w niezadowolenie. Wesołe przyśpiewki o miłości oraz na siłę przystojni mężczyźni, którzy jeszcze niedawno srali w pieluchy to całkowicie nie moje klimaty.
     Do pokoju weszły Raven oraz Sucrette, niosąc w rękach szklane michy wypełnione chipsami oraz szklanki z solonymi paluszkami. Tuż za nimi kroczyli chłopcy z butelkami piwa. Postawili wszystko na stoliku, który niemalże uginał się pod ciężarem naczyń. Niby nie mieliśmy zamiaru robić dużej imprezy, bo przed dwudziestą wszyscy chcieli wrócić trzeźwi do domów, ale nie zapowiadało się, by nasze plany wypaliły. Po prostu jak zwykle rozpieszczony bachory posiadały zbyt wiele pieniędzy na kartach kredytowych.
     - Za chwilę będzie pizza, tylko Chloe i Cas muszą ją podgrzać – oświadczył Reid, po czym usiadł na bujanym fotelu będącym częścią kompletu do narożnika.
     Debrah zamarła w bezruchu z ręką wyciągniętą w stronę butelki alkoholu. Ukradkiem spojrzałam na nią. Palce jej się trzęsły, a ścięgna na szyi napięły, jakby dziewczyna zamierzała ruszyć do ataku. Wyprostowała się niczym struna, by za sekundę podnieść się gwałtownie do pionu i opuścić salon. Stawiała ciężkie kroki. Przez krótką chwilę naprawdę zrobiło mi się szkoda młodszego z braci Holdenów. Może nie teraz, ale gdy para pozostanie sama, Rota zapewne zrobi mu karczemną awanturę. Nie spodziewałam się, iż brunetka może należeć do chorobliwie zazdrosnych kobiet. Zawsze emanowała pewnością siebie, a co za tym idzie – była świadoma swojej nienagannej prezencji. Najzwyczajniej w świecie nie powinna martwić się, że zostanie zdradzona.
     Adler wzruszył ramionami, po czym wysunął z fotela podnóżek i rozsiadł się wygodnie. Ze znudzeniem przeglądał coś w swoim telefonie, co rusz biorąc spory łyk piwa. Miał zapewnioną podwózkę bezpośrednio do domu, więc nie przejmował się ilością wlanego w siebie trunku. Reid nigdy nie zważał na opinię innych. Był raczej małomówny i skryty w sobie. Nie lubił ludzi, każdego uważał za idiotę i gdyby nie jego przyjaciel z dzieciństwa – Toby – zapewne w ogóle nie odrywałby nosa od ekranu komórki bądź tabletu. Całkowicie pochłonąłby go świat książek, które czytywał namiętnie na każdej przerwie. Najlepiej czuł się w towarzystwie powieści oraz tomików poezji stworzonych przez francuskich pisarzy na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Pewnie dlatego przez kolegów nazywany był Dekadentem. Chociaż postronny widz z łatwością określiłby go mianem wyrzutka, którego wielokrotnie przeżuło, a następnie wypluło i zdeptało butem dzisiejsze społeczeństwo, to nie dało się ukryć, iż był on człowiekiem niebywale interesującym. Basista z zamiłowaniem do pesymistycznych tworów literackich w połączeniu z tendencją do łatwego popadania w złość stanowił dla mnie coś piekielnie interesującego, a zarazem niebezpiecznego. Zwykłe wymienienie z nim spojrzenia wydawało się śmiertelne. Pod pewnymi względami przypominał mi Lysandra. Obaj unikali kontaktów z innymi i wydawali się posiadać własne światy, których elementy każdego dnia szkicowali magicznymi ołówkami, nieosiągalnymi dla zwykłego śmiertelnika. Różnica pomiędzy nimi polegała na dość oczywistym fakcie – Reid wyglądał jak normalny nastolatek stroniący od jedzenie i fryzjera. Był wręcz chorobliwie chudy, a jego postrzępione czarne włosy, sięgające kilka centymetrów za linię ramion, zakrywały całą lewą część twarzy oraz połowę prawej. Jeszcze nigdy nie dostrzegłam, jaki miał kolor oczu, a tym bardziej nie rozumiałam praktykowanego przez niego sposobu poruszania się, dzięki któremu nie zaliczył bolesnego spotkania z latarnią. Nie miał w sobie nawet grama dostojności, którą na każdym kroku wykazywał się białowłosy. Mówił bez akcentu, a do tego nie przypominał arcydzieła. Mimo wszystko nadal z uśmiechem na twarzy oraz ekscytacją przypięłabym mu na czoło łatkę zatytułowaną Unikat. Gdyby tylko te cholerne kudły nie tarasowały dostępu.
     - I jak się rozmawiało z Jadowitą Baronową? – Obok zasiadła Raven, podając mi butelkę piwa. Z nikłym uśmiechem na ustach przyjęłam podarunek. Jadowita Baronowa to przydomek, który wspólnie z dziewczynami nadałyśmy Debrah podczas nocowania u Rosaline. Brzmiał tandetnie niczym imię wiecznie przegrywającego czarnego charakteru z kretyńskiej kreskówki mającej na celu odmóżdżyć najmłodszych przedstawicieli społeczeństwa, ale chyba na nic lepszego Rota nie zasługiwała.
     - Możemy porozmawiać? – zagaiłam niepewnie. Dzisiejsza rozmowa z Meyer na stołówce dobitnie uświadomiła mi pewne fakty, a zachowanie różowowłosej tuż przed meczem pozwoliło mi się jedynie upewnić, że skamieniałe serducho metalówy nareszcie drgnęło.
     - Pewnie. A to coś ważnego?
     - Niespecjalnie, ale może lepiej będzie, jak wyjdziemy na zewnątrz.
     Wstałam z narożnika i skierowałam się w stronę drzwi prowadzących na taras. Nie przejmowałam się mrozem, ślepo wierząc, że biała koszula oraz tego samego koloru rajstopy ogrzeją mnie. Rozsunęłam przeszklone drzwi, a mroźne powietrze natychmiast buchnęło mi w twarz. Z logicznego punktu widzenia powinnam zawrócić się, by założyć buty i kurtkę obszytą w środku miękkim futrem, lecz chciałam mieć już za sobą niezręczną wymianę zdań. Raven nigdy nie wykazywała się natarczywością, nie wypytywała o mój związek z Duncanem, a ja pomimo tego zamierzałam wpieprzyć się w jej uczucia.
     Klapnęłyśmy na wiklinową ławeczkę, której siedzenie wraz z oparciem wyłożone zostały grubą gąbką obszytą limonkowym materiałem. Plasnęłam dłońmi o uda, po czym potarłam nimi o kraciastą spódnicę. Tym sposobem chciałam się rozgrzać oraz dodać sobie otuchy. Nie znałam powodu zdenerwowania, ale faktem było, iż zrodziło się gdzieś głęboko we mnie i zapewne za żadne skarby świata nie zniknie szybko.
     - No więc… – przerwałam, widząc jak Black wyciągnęła z kieszeni swej marynarki papierosy oraz zapalniczkę. Potrząsnęłam lekko głową, nie mogąc uwierzyć w rzeczy, które właśnie działy się na moich oczach. Przez myśl mi przeleciało, iż opary alkoholu podziałały za wcześnie, ale już po chwili do nozdrzy doleciał nieprzyjemny zapach dymu tytoniowego. – Co ty robisz? – spytałam, chcąc upewnić się, że nie miałam omamów wzrokowych. Co prawda widziałam już palącą Raven, lecz wówczas zaistniały zupełnie inne okoliczności. Była niezwykle wzburzona, a teraz? Chciała odstresować się po meczu?
     - Wdycham trujące opary, które skrócą mój nędzny żywot bądź wywołają raka płuc – powiedziała ironicznie, naśladując głos staruszki. Wykręciła oczami. – Nie produkuj się, ciotka cały czas mi o tym mówi. Najczęściej porusza temat żółtych zębów. Pewnie dlatego, że jest dentystką. Jakieś spaczenie zawodowe czy coś w tym stylu.
     - Nie będę robiła ci wykładów moralizatorskich. Wiedz jedynie, że mi się to nie podoba. – Wzięłam większy haust powietrza i wypuściłam go przez usta. Próbowałam dodać sobie otuchy. – Zapytam wprost, czujesz coś do Toby’ego?
     Różowowłosa zakrztusiła się dymem. Kasłała głośno, wypuszczając przy tym szare obłoki. W innych okolicznościach poklepałabym ją po plecach, ale niech się dusi tym świństwem. Upiłam łyk piwa, ze stoickim spokojem przypatrując się koleżance.
     - Co ci do łba strzeliło? – warknęła, kiedy kaszel wreszcie ustąpił.
     - Przecież widziałam, jak na niego patrzysz. Jeszcze pół roku temu mogłabyś robić ze mnie idiotkę, ale nie teraz, gdy sama dałam się usidlić tej beznadziejnej miłości.
     Nad naszymi głowami zapanowała cisza. Beznamiętny wzrok wbiłam w ciemnobrązową butelkę, próbując przy tym zedrzeć z niej naklejkę. Raven dalej paliła papierosa. Jakby z przekorą wydychała dym w moją stronę. Znając gwałtowność oraz nieprzewidywalność dziewczyny, spodziewałam się, iż zacznie gorączkowo zaprzeczać, jakoby rzeczywiście żywiła głębsze uczucia do Younga. Przeliczyłam się. Ona po prostu milczała, próbując chyba odnaleźć odpowiednie słowa. Z cierpliwością wyczekiwałam jej odpowiedzi.
     - Wiesz? Raczej masz rację – mruknęła w końcu z przekonaniem w głosie.
     Spojrzałam na nią rozszerzonymi w zdziwieniu oczami. Ona także patrzyła w moim kierunku, lecz wzrok miała jakby pusty. Chyba bardziej skupiła się na przestrzeni za mną, bo czułam się prześwietlana. Nie byłam pewna czy to dobry znak.
     Drzwi tarasowe otworzyły się, a w progu stanął Duncan. Zdążył już zdjąć szkolny mundurek i założyć wygodne dresy, podkoszulek oraz rozpinaną bluzę. Zazdrościłam mu; także chciałam móc przebrać się z krępującej mnie odzieży w strój domowy.
     - Raven, Dake cię woła. Prawie zablokował twój telefon.
     - Zabiję gnoja! – warknęła, po czym szybko wstała z ławeczki. Niedopalonego papierosa wcisnęła w rękę chłopakowi, a następnie przepchnęła się w przejściu, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem. I tyle by było z jej obecności.
     Pokręciłam głową rozbawiona. Nawet nie chciałam myśleć, co też różowowłosa zrobi z biednym Morganem. Możliwe, że zaciągnie go do swojego domu, gdzie staranie obedrze ze skóry, uprzednio obcinając mu język, aby nie niepokoił sąsiadów. Po dokładnym okaleczeniu ciała, nadzieje je na pal i wystawi jako osobliwą ozdobę ogrodową. Ta makabryczna zbrodnia z pewnością przyniesie rozgłos nazbyt spokojnemu Crystal Hills.
     Holden przez krótki moment zaglądał do salonu. Z pewnością sprawdzał, czy na biały frędzlowany dywan nie spadnie nawet jedna kropelka krwi. Pani Viviana zabiłaby obu swoich synów, gdyby któraś z dekoracji uległa choćby drobnemu uszkodzeniu. A zrobiłaby to w sposób nadzwyczaj bolesny i brutalny – aż szkoda byłoby przegapić takiego widowiska.
     - Nie jest ci zimno? – zapytał, siadając obok.
     - Trochę – odparłam i na potwierdzenie mych słów zatrzęsłam się, kiedy podmuch zimnego wiatru omiótł skórę ukrytą za cieniutką warstwą ubrań.
     - Potrzymaj. – Podał mi żarzącego się szluga, odłożył butelkę z alkoholem na ziemię, a następnie zdjął czarną bluzę. Nakrył mnie nią, zakładając także kaptur na głowę. Był stanowczo zbyt duży i przysłonił mi w połowie pole widzenia.
     - Dziękuję – mruknęłam nieśmiało. Nasz związek nie trwał od tygodnia; mieliśmy już za sobą kilka nieporozumień, a nawet tydzień bezwzględnego milczenia, który omal nas nie rozdzielił. Mimo to nadal nie mogłam zachować spokoju, kiedy Duncan wykazywał wobec mnie przejawy troski. Opiekuńczość po prostu do niego nijak nie pasowała.
     - O czym rozmawiałyście?
     - A takie tam babskie sprawy. Nic, co by cię zainteresowało. – Machnęłam niedbale ręką na odczepnego. Pociągnęłam porządny łyk piwa, próbując za wszelką cenę doprowadzić serce do normalnego rytmu bicia. Łudziłam się, iż dzięki odurzeniu alkoholem wyzbędę się skrępowania. Cholerka, ja chyba nigdy nie zacznę czuć się przy Holdenie swobodnie.
     - Masz przede mną jakieś tajemnice? – Jego głos był ostry oraz surowy. Brzmiał jak ojciec karcący niesforne dziecko, które stłukło szybę sąsiadom. Nie podobało mi się to. Wolałam, żeby ciągnął mnie za włosy i boleśnie wbijał palce w żebra bądź kości miednicy – przynajmniej to zakrawało na grę wstępną w wykonaniu popaprańca. Nie potrzebowałam drugiego taty, a namiętnego kochanka.
     - Raczej Raven – burknęłam, gniewnie ściągając brwi, czego chłopak nie mógł dostrzec.
     - Chodź do mnie – zażądał władczym tonem.
     Przybliżyłam się do niego, opierając głowę na umięśnionym ramieniu. Zdziwiłam się, kiedy pozostał nieruchomo. Myślałam, że nabrał ochoty na czułości, a jednak prezentował postawę bierną. Spojrzałam w czarne, beznamiętne oczy, zadzierając wysoko brodę.
     - Chcę cię bliżej siebie.
     Przez ciało przeszedł dreszcz podniecenia. Wyglądał niezwykle zmysłowo z potarganymi włosami i lekko rozchylonymi wargami. Chwycił za trzymaną przeze mnie butelkę, by odstawić ją na drewniane deski, którymi wyłożony był taras. Złapał za dłoń, bezgłośnie nakazując, abym wstała. Przez krótką chwilę stałam przed nim, a on uważnie lustrował moją sylwetkę. Mocno splótł nasze palce, przyciągając do siebie. Usiadłam na jego kolanach okrakiem. Byłam speszona i niepewna własnych poczynań. Tkwiliśmy w takiej pozycji przez kilka sekund, dłużących się niemiłosiernie. Poliki smagał żywy ogień. Kurczyłam się pod podnieconym wzrokiem ciemnych, bezkresnych tęczówek. Opuszkami dotykał mojej szyi, a ja drżałam z przyjemności. Przybliżyłam się jeszcze bardziej i gwałtownie wpiłam w gorące usta. Dłońmi czochrałam miękkie kosmyki. Duncan pogłębił pocałunek, łącząc nasze języki w namiętnym tańcu. Pragnęłam teraz umrzeć – przyciśnięta do szerokiej piersi i z kościstymi palcami zaciskającymi się na mych pośladkach byłam cholernie szczęśliwa.


♥ ♥ ♥ ♥

2 komentarze:

  1. Witam moją ulubioną autorkę! ;).
    Wczorajszej nocy już przeczytałam , ale nie byłam już w stanie pozostawić śladu ze względu na opadające powieki ; więc znalazłam teraz czas , aby to nadrobić ^,^ ;


    Więc przechodząc już do sedna ;)...
    Rozdział jak zwykle zachwycający bogactwem słów oraz długością.
    I nareszcie doczekałam się momentu z Duncanem *,* . Strasznie polubiłam tego cholernego ignoranta i mam nadzieję , że będzie coraz więcej akcji w roli głównej " Holly i Duncan"
    Pozdrawiam i weny życzę ! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj! \(^.^)/
      Cieszę się, że jesteś, czytasz i komentujesz, a do tego pochlebiasz. Tak bardzo mi miło z tego powodu.

      Sytuacji z Holly oraz Duncanem nie zabraknie. Zwłaszcza teraz. Zamierzam skupić się głównie na nich, bo chyba trochę tę parkę oszołomów zaniedbałam. Planuję trochę ich do siebie zbliżyć. (*3*)

      Bardzo dziękuję za wenę, bo jej zawsze jest mało. Pozdrawiam cieplutko i życzę wszystkiego dobrego.

      Usuń