Spis lektur obowiązkowych

piątek, 21 lipca 2017

Tytułem wstępu.
To zdecydowanie najdłuższy rozdział, jaki dotychczas stworzyłam. Pisałam go i pisałam... I pisałam jeszcze dalej, nie znajdując odpowiedniego momentu, aby sensownie skończyć. Dlatego ostatni akapit - o dziwo - jest krótki i taki, według mnie, urwany w połowie. Chętnie coś jeszcze bym naskrobała, ale wprost rozpiera mnie złość oraz swoista niecierpliwość, że pomimo wakacji nadal dodaję posty co miesiąc. No ale nic. Rozdział ma równiutko 19 stron w Wordzie. I chociaż do korekty zabierałam się ze słowami : "O ja cię, kurna, nie", to skończyłam szybko. Względnie, bo dwie godziny to dla niektórych mnóstwo czasu, ale momentami zerkałam na telewizor, żeby pooglądać "Kości" i stoczyłam zażarty bój z OGROMNĄ i przerażającą muchą, który przegrałam z kretesem, bo wstrętny owad wciąż żyje.
W każdym razie, nie przedłużając, zapraszam do czytania. Mam nadzieję, że rozdział się spodoba.

Droga (nie) do miłości: Rozdział 51
„Jeśli chodzi o ciuchy, to ograniczyłam się do absolutnie niezbędnego minimum zgodnie z zasadą: lepiej o jeden sweter za mało niż jedna ulubiona książka mniej.”
~M. Gläser

     Ostatni raz przejrzałam arkusz z zadaniami. Odpowiedziałam na większość poleceń, chociaż z chemii – tak jak przypuszczałam – poszło mi najgorzej. Już teraz zdawałam sobie z tego sprawę. Zdecydowanie powinnam ponownie przysiąść nad książkami, jeżeli chciałam spokojnie przejść przez drugie półrocze. Delanay i tak była na mnie wyjątkowo cięta, nie musiałam dawać jej kolejnych powodów do złości.
     Podniosłam rękę, oznajmiając panu Rikerowi, iż zakończyłam pisanie egzaminu. Mężczyzna odłożył na blat biurka kubek z parującą herbatą oraz czasopismo dla zmotoryzowanych. Ostatnimi czasy często wspominał, że zamierzał kupić nowy samochód i nawet podpytywał chłopców z naszej klasy, który według nich byłby najlepszy. Typowy Joshua – nie przepuści okazji, aby zabłysnąć przed licealistami.
     - No i jak? Chyba nie było takie trudne, co? – zagaił, wertując strony testu. Czasami potakiwał głową, jakby chciał poinformować mnie, że zaznaczyłam dobrą odpowiedź.
     - Ucieszę się, jeżeli ze wszystkiego zdam – mruknęłam niepocieszona. Zaczęłam pakować długopisy do torebki.
     - Oj, nie przesadzaj. – Potargał moją grzywkę, śmiejąc się przy tym pod nosem. – No dobra, zmykaj do domu. Ja też chciałbym już usiąść przed laptopem i coś zjeść.
     Wstałam, zasuwając po sobie krzesełko. Niewielką czarną kopertówkę przewiesiłam przez ramię. Pospiesznym krokiem opuściłam salę, rzucając na odchodne zdawkowe do widzenia. W odpowiedzi otrzymałam jedynie ledwo słyszalny pomruk.
     Kiedy zamknęłam drzwi, uniosłam ręce w zwycięskim geście.
     - Przeżyłam – rzuciłam z wyraźną ulgą w głosie. Ostatniego dnia egzaminów obawiałam się najbardziej. Jeżeli źle poszedłby mi test z chemii, nie tylko zostałabym uziemiona przez Delanay. Rodzice oraz Duncan wspólnie pozbawiliby mnie życia w sposób niebywale okrutny. O mej śmierci trąbiliby w telewizji przez co najmniej miesiąc, a może nawet jakiś genialny reżyser posłużyłby się nią do napisania scenariusza wybitnego horroru.
     - No nareszcie – warknęła Raven. Siedziała na naszej ławeczce wciśniętej pomiędzy ścianę a automat z napojami. Nerwowo machała nogą oraz zgniatała plastikowy kubek, który zapewne do niedawna wypełniała miętowo-malinowa herbata. – Już myślałam, że Riker zamęczył cię swoimi beznadziejnymi wywodami o nowych, bezczelnie drogich poduszkach z kaczego pierza, które wczoraj kupił.
     - Poduszki? Nie. Ale nie oparł się pokusie sięgnięcia po katalog z samochodami.
     - Jest jeszcze bardziej niedojrzały niż nasi klasowi koledzy. Skąd Shermansky go wyciągnęła? Z kapelusza?
     - Z Harvardu – odparłam, posyłając dziewczynie wymuszony uśmiech. Prychnęła z pogardą pod nosem.
     Szłyśmy opustoszałym korytarzem w stronę wyjścia ze szkoły. Poza nami w budynku z pewnością pozostali jedynie pracownicy. Stykałyśmy się ramionami. Przez moje ciało co chwilę przebiegały intensywne prądy. Od kilku dni dziwnie reagowałam na każdy, choćby najdelikatniejszy dotyk. Stałam się niezwykle wrażliwa oraz podatna na bodźce zewnętrzne. Do niedawna jedynie Duncan był w stanie wywołać u mnie zawstydzenie oraz dorodne rumieńce – teraz nie przysparzało to trudności także innym ludziom. Gdzieś w podświadomości czułam, iż Raven dostrzegła we mnie zmiany. Spędzałyśmy wiele czasu na wspólnych przygotowaniach do egzaminów, a zaraz po testach szłyśmy do kawiarenki La Friandise na kawałek szarlotki oraz gorącą czekoladę. Poświęcałam jej więcej wolnych chwil niż własnemu chłopakowi, który w dalszym ciągu zmagał się z sugestywnymi spojrzeniami ze strony rodzicielki. Pani Viviana zapewne do końca życia nie zapomni o tej niezręcznej sytuacji. Przynajmniej nie wspomniała o niej mojej mamie, za co byłam kobiecie ogromnie wdzięczna. Nawet nie chciałam myśleć, jak zareagowałaby Sarah, gdyby dowiedziała się, iż jej jedyna córka uprawiała seks w wieku piętnastu lat i na dodatek została na tym przyłapana.
     Przed oczami pojawiła się koścista, blada dłoń zwieńczona sztucznymi czarnymi paznokciami o kształcie szponów. Na palcu wskazującym oraz serdecznym widniały srebrne obrączki, zaś na środkowym dumnie prezentowała się czarna głowa kozła. Zamrugałam kilkakrotnie, kręcąc przy tym głową.
     - Holly, jesteś tu jeszcze? – warknęła zirytowana Raven. Naprawdę nienawidziła, kiedy ktoś ją ignorował.
     - Wybacz, zamyśliłam się – mruknęłam, spuszczając wzrok na białą wypolerowaną podłogę, której jasność wręcz oślepiała.
     - Zauważyłam. – Westchnęła przeciągle. – Ostatnio często odlatujesz.
     Wymruczałam pod nosem zdawkowe przeprosiny, chcąc zbyć koleżankę. Planowałam powiedzieć jej, że moje relacje z Duncanem wkroczyły na wyższy poziom, lecz nie teraz. Na razie powinnyśmy odetchnąć po trzech niezwykle stresujących dniach oraz skupić się na nadchodzącym wielkimi krokami balu gwiazdkowym. Wszakże już dzisiaj miałyśmy w planach wyruszyć na poszukiwania sukienek.
     - Holden trochę ochłonął? – zagaiła niespodziewanie, wprawiając mnie w zdziwienie. Zatrzymałam się gwałtownie w pół kroku. Szeroko otwartymi oczami patrzyłam na różowowłosą. Gniewnie ściągnęła brwi, a usta ułożyła w dziubek. Wyglądała na zdenerwowaną moim zachowaniem.
     O wszystkim wie, przeszło mi przez myśl. Nieprzyjemny deszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa. W gardle pojawiła się sporych rozmiarów gula utrudniająca swobodne przełykanie śliny. Czy naprawdę byłam aż tak przewidywalna oraz łatwa do rozpracowania? Pomimo piętrzących się obaw postanowiłam udać głupka.
     - C-co przez to rozumiesz? – spytałam, posyłając dziewczynie wymuszony uśmiech.
     Wskazała palcem na szyję. Odruchowo złapałam się za krtań. Opuszkami palców pocierałam skórę. Dopiero po dłuższej chwili uzmysłowiłam sobie, o co się rozchodziło.
     - A, to… – machnęłam niedbale ręką. – Już nie boli. Rodzice nie zorientowali się, więc nie ma sprawy. Nie wracajmy do tego, proszę.
     - Jak wolisz, ale według mnie powinnaś postawić znak zapytania nad tym związkiem. Zwłaszcza, że to nie pierwszy raz, kiedy jest w stosunku do ciebie agresywny.
     Zaśmiałam się serdecznie. Szczerze poruszyły mnie słowa Black. Roztaczała wokół siebie aurę obojętności oraz ignorancji wobec innych, a mimo to potrafiła troszczyć się o najbliższych. Walczyła o dobro ludzi dla niej ważnych niczym rozwścieczony gladiator, którego życie zależało od decyzji cezara. Wystarczyło wywrzeć na nim dobre wrażenie, a można było myśleć o jutrzejszym śniadaniu. Przedtem jednak należało zabić kilka istot.
     Od razu zrobiło mi się cieplej na sercu. Każdy potrzebował wsparcia pod postacią innego człowieka, wówczas mógł mówić o szczęściu. Samotność stanowiła najgorszą chorobę cywilizacyjną i była sprawczynią najbardziej makabrycznych śmierci. Chociaż, gdy przypomnę sobie pierwsze spotkanie z Raven, nabieram ochoty roześmiać się histerycznie. Nie zapowiadało się, aby nasza znajomość była długa oraz owocna. Najpierw ja wykazałam się niebywałą upierdliwością, by za chwilę zostać przyćmioną przez niespodziewane napady śmiechu ze strony różowowłosej.
     Podeszłam do koleżanki. Objęłam ją ramieniem, przyciągając do siebie. Złożyłam na jej poliku krótki pocałunek. Szybko wyrwała się z moich objęć, pocierając dłonią skórę twarzy, jakby chciała zmazać z siebie toksyczną substancję. Patrzyła na mnie zmrużonymi oczami, a w brązowych tęczówkach czaiła się czysta nienawiść. Wzruszyłam bezradnie ramionami i bez słowa ruszyłam w stronę piwnicy, gdzie znajdowały się szatnie.
     - Ros i Su czekają na nas w galerii – rzuciła za mną. Zamiast odpowiedzieć, zaczęłam nucić opening z anime, które od tygodnia męczę. – Wood, do cholery jasnej, nie zlewaj mnie!
     Nie zwracałam uwagi na krzyki Black. Nawet jej żarliwe wyznania nieprzeminionej nienawiści nie nakłoniły do reakcji. Postanowiłam trochę podenerwować koleżankę. Po oddaniu arkusza egzaminacyjnego wyzbyłam się całego napięcia i chyba nic nie było w stanie wyprowadzić mnie dziś z równowagi. Również wspólne zakupy z Meyer prezentowały się nad wyraz optymistycznie. Czułam, że tego pięknego, zimowego popołudnia wszystko mi się uda, a znalezienie odpowiedniej sukienki na bal okaże się zwykłą formalnością.
     Pokonywałam po dwa stopnie. W dalszym ciągu nuciłam pod nosem, wprawiając tym różowowłosą we wściekłość. Klęła szkaradnie, co rusz nakazując mi, abym się zamknęła.
     Zarzuciłam na ramiona zimową kurtkę. Nie zapinałam jej. Już od samego rana pogoda dopisywała. Na niebie nie błąkał się ani jeden obłok, natomiast słońce dawało o sobie znać. Nagrzewało grube warstwy puchu, które raziły przechodniów. Z trudem można było spojrzeć na wysokie zaspy.
     - Idziemy? – spytałam Raven pakującej coś do torby pełnej naszywek. Dziewczyna wydała z siebie nieartykułowany dźwięk. Zaraz usłyszałam chrzęst zapinanej klamry.
     Pchnęłam oszklone drzwi. Dopiero na podwórku trzy razy okręciłam wokół szyi wełniany szal, nie zaciskając go jednak szczelnie. Nie było aż tak zimno, a i wiatr mroźny nie wiał.
     Przystanęłam na górnym schodku. Przymknęłam powieki. Ramiona rozpostarłam na boki. Z perspektywy obserwatora musiałam wyglądać, jakbym zamierzała zeskoczyć ze schodów i wylądować na plecach różowowłosej koleżanki. Zaśmiałam się na tę wizję. Zapewne Black zabiłaby mnie chwilę po podniesieniu się z odśnieżonego chodnika. Odetchnęłam głęboko napawając się przyjemną wonią, tak bardzo charakterystyczną dla zimy. Uwielbiałam tę porę roku. Nie tylko ze względu na piękne scenerie. Źle znosiłam upały oraz zaduch, a w grudniu mi one nie groziły.
     - Czujesz to? – rzuciłam, powoli otwierając oczy.
     - Niby co? Suche powietrze i gęsią skórkę? Nie żartuj sobie, Wood, wiesz dobrze, że wolę gorące klimaty.
     - Nie o tym mówię – burknęłam z udawaną irytacją. Wesołym krokiem pokonałam posypane piaskiem oraz solą stopnie. Zatrzymałam się tuż przed Raven, która ze zdenerwowania marszczyła brwi. – Ferie, kochanie. Ferie. – Położyłam dłonie na jej polikach, ściskając szczupłą twarz. – Całe dwa tygodnie wolnego.
     - Chyba zapomniałaś o balu gwiazdkowym i przygotowaniach do niego. – Odtrąciła nachalne ręce i poczęła kierować się w stronę bramy. Dłonie głęboko włożyła do kieszeni sztucznego futra, które sięgało połowy pośladków. Najwyraźniej nadal była na mnie zła.
     - Gdzieżbym śmiała – prychnęłam rozbawiona. – Pamiętam również, przez kogo mamy stawić się w poniedziałek na sali gimnastycznej, aby pomóc w dekorowaniu.
     Odwróciła się gwałtownie na pięcie. Wycelowała we mnie palcem wskazującym.
     - Nawet nie waż mi się tego wypominać – wysyczała przez zaciśnięte zęby, a zaraz dodała, kręcąc głową z politowaniem: – To była najgorsza pomyłka w tym miesiącu.
     Zaśmiałam się pod nosem.
     Opuściłyśmy teren liceum. Po drodze pożegnałyśmy się z panem Carterem, który rozłożył się na obrotowym krześle. W ręku trzymał do połowy zjedzoną zapiekankę, a całą uwagę poświęcił komikowi występującemu w małym telewizorku. Nie oderwałby wzroku od ekranu nawet, gdyby dorobek życia pani Shermansky stanął w płomieniach.
     Jednocześnie opadłyśmy na drewnianą ławkę, wzdychając przy tym przeciągle. Oparłam głowę o szybę. Na przystanku byłyśmy same, a do przyjazdu autobusu pozostało prawie dziesięć minut. Nie pozostało nam nic innego, jak bezczynne tkwienie na zimnym drewnie i odliczanie w myślach każdej sekundy. Żadna z nas nie kwapiła się do rozpoczęcia rozmowy. Raven wbiła wzrok w swój telefon, co chwilę uderzając sztucznymi paznokciami o hartowane szkło. Nienawidziłam tego dźwięku. Ilekroć upominałam koleżankę, aby opuszkami przesuwała po ekranie, ta z jeszcze większą zażartością wykonywała tę upierdliwą czynność. Postanowiłam więc ugryźć się w język i zająć umysł czymś innym. Chciałam całą uwagę skupić na licznych ozdobach domu naprzeciwko. Nie rozumiałam, dlaczego ludzie wydawali tyle pieniędzy na migotliwe pierdoły. Żeby tego było mało, później należało obwiesić nimi całą posiadłość wraz z drzewami na podwórzu, aby nie raziły nagimi gałęziami. Szczerze powiedziawszy, nigdy nie czułam potrzeby obchodzenia jakichkolwiek świąt. Robiłam to, ponieważ tak nakazywała tradycja, a moi rodzice ją praktykowali. Chociaż wątpiłam, żeby doszukiwali się w tym głębszego sensu. Ot, kolejny pretekst, aby urządzić spotkanie naszej niewielkiej familji. Zapewne jako zgorzkniała staruszka przestanę przejmować się kupnem gwiazdkowego drzewka bądź upieczeniem dziękczynnego indyka.
     - Wood… – Mruknęłam pod nosem, dając koleżance do zrozumienia, że słucham. – Masz już prezent dla Holdena?
     Przeniosłam beznamiętny wzrok na różowowłosą. W dalszym ciągu wpatrywała się w ekran telefonu. Chyba przeglądała jakieś strony z drobnymi upominkami. Przez dłuższy moment patrzyłam na nią, jakbym usilnie próbowała zagłębić się w myślach dziewczyny. Zastanawiałam się, do czego piła, próbując okrężną drogą wydobyć ze mnie potrzebne informacje. Postanowiłam jednak, iż poczekam, aż sama zechce o tym powiedzieć.
     - Nie, jeszcze nie – odparłam i na powrót oparłam potylicę o oszkloną ścianę przystanku. Czułam na sobie lekko zdziwione spojrzenie Raven. Nie zareagowałam. Udawałam, że zaintrygowałam się uliczną latarnią, do której przyczepiono pokaźnych rozmiarów świecące dzwonki złączone kokardą.
     - A w ogóle masz zamiar coś mu kupić?
     - Poczuwam się w obowiązku zrobić to, aczkolwiek nawet najmniejszej ochoty w sobie nie znajduję, by owe plany urzeczywistnić. Zresztą pieniędzmi także nie sram.
     - Przyznaj, jeszcze o tym nie myślałaś.
     - Wręcz przeciwnie – zaprzeczyłam trochę nazbyt energicznie. – Początkowo zastanawiałam się nad upieczeniem mu ciasta z pudełka, ale on przecież nie cierpi słodyczy. Zestaw z fast foodami nie należy do klawych pomysłów, a sama niczego skomplikowanego nie ugotuję. Więc poprzestałam na papierosach. Chyba tylko one go uszczęśliwią.
     - Wyszukane, nie powiem.
     - Mogłabym jeszcze rozważyć kupno jakiegoś filmu. W tym temacie gust nam się pokrywa, miałabym jakieś szanse na trafienie z tytułem. Ewentualnie podaruję mu książkę z kolorowymi obrazkami. Przy dobrych wiatrach po prostu ją przekartkuje i rzuci w głąb szafy, za to ja odbębnię swoje powinności przykładnej dziewczyny.
     - Nie bardzo się do tego przykładasz – stwierdziła mimochodem. Najwyraźniej postawiła sobie za cel skutecznie zniechęcić mnie do podejmowania dalszych kroków.
     - Byłam z nim na zakupach, kiedy wybierał prezenty dla rodziców. Ojcu kupił najdroższy tablet, jaki aktualnie był w sprzedaży, po czym pochwalił się, że mamie funduje weekend w SPA. Naprawdę myślisz, że czymś go uszczęśliwię?
     Odwróciłam głowę, krzyżując spojrzenie z koleżanką. Rozszerzonymi w zdziwieniu oczami błądziła po mojej twarzy, jakby próbowała dopatrzyć się chociaż grama zawahania. Skoro nie wykryła go w głosie, może chociaż uda jej się w mimice. Nic z tego. Byłam śmiertelnie poważna oraz zniechęcona. Już wolałabym niczego nie otrzymać od Holdena i samej nie stanąć przed koniecznością odwdzięczenia się.
     - Masz jeszcze ten strój pokojówki? – spytała, mrużą przy tym powieki.
     Zamrugałam szybko kilkakrotnie. Pojęłam, co też chodziło po tej różowej głowie. Musiałam przyznać, iż Black kombinowała całkiem nieźle. Pokiwałam palcem wskazującym, jakbym właśnie wygrażała dziewczynie.
     - A wiesz, że to nie taki głupi pomysł?
     Roześmiałyśmy się obie, a Raven klepnęła mnie przyjacielsko w ramię. Zapewne wzięła moje słowa za zwykłe żarty dla rozluźnienia atmosfery oraz zejścia z trudnego tematu. W rzeczywistości na poważnie poczęłam myśleć o ponownym przywdzianiu tego skąpego stroju. Nadal pamiętałam, jakie wrażenie wywarł on na Duncanie i wiedziałam, że nie byłby zdolny do przejścia obojętnie obok tego zapraszającego gestu. Plan wydawał się idealny, gdybym tylko kilka dni temu odmówiła chłopakowi seksu, a swój pierwszy raz potraktowała jako swoisty prezent gwiazdkowy, ale też pewny krok w stronę dorosłości. Wszakże miałabym wówczas piętnaście lat nie tylko rocznikowo. Zaklęłam szpetnie pod nosem. Nigdy nie wybiegałam w przeszłość i przez to nie tak prędko uporam się z upominkowym problemem.
     Autobus zajechał na zatoczkę. Wsiadłyśmy do środka i zajęłyśmy miejsca na szarym końcu, uprzednio płacąc kierowcy za przejazd. Rzuciłam torebkę na prowizoryczną półkę tuż przy oknie, a sama rozwaliłam się na krzesełku. Zaczęłam naprawdę przejmować się prezentem dla Duncana. Byłam niemalże pewna, iż dostanę od niego coś kosztownego. Miałam tylko nadzieję, że nie wręczy mi złotego łańcuszka z serduszkiem. Czułabym się wówczas uwiązana i postawiona pod murem. Takich upominków nie wypadało odrzucić, chociaż należały do niezwykle zobowiązujących.
     Niespełna kwadrans później lawirowałyśmy pomiędzy samochodami, pokonując szeroki parking, który oddzielał nas od galerii. Szczerze wątpiłam, aby Rosaline oraz Sucrette czekały posłusznie w kawiarence na drugim piętrze. Białowłosa zapewne zaciągnęła starszą koleżankę do jednego z wielu butików pod pretekstem obejrzenia butów. Sklepów w centrum handlowym nie brakowało, a szukanie w nich pary nastolatek było pomysłem dosadnie śmiesznym i nieprzemyślanym.
     Wewnątrz wielkiego, owalnego budynku w połowie wykonanego ze szkła nie przebywało zbyt dużo osób. Najwidoczniej większość aut należała do ludzi, którzy wybrali się na seans filmowy do pobliskiego kina. Okres przedświąteczny opiewał w nowe komedie romantyczne, a tym z pewnością nie brakowało fanów. Cieszyłam się, że Holden nie postanowił zabrać mnie na jedną z owych produkcji. Skoro zasnęłam na horrorze, nawet nie chciałam myśleć, jak zareagowałabym na lekkie klimaty owiane nutką uroczego romansu.
     Po ruchomych schodów dostałyśmy się na wyższą kondygnację. Od razu skierowałyśmy się w stronę strefy z knajpkami. Koleżanki miały na nas czekać w tej samej kawiarence, w której jeszcze nie tak dawno przemawiałyśmy Rosaline do rozumu w sprawie Lysandra. Pojęcia nie miałam, czy nasz wysiłek przyniósł zamierzony skutek. Meyer rzeczywiście zaprzestała rozmów o białowłosym chłopaku, ale bąknęła coś o zaproszeniu go na bal gwiazdkowy. Nie uważałam tego za dobry pomysł, lecz mimo to postanowiłam się nie wtrącać. Dziewczyna nie była dla mnie nikim ważnym, jej problemy także. Martwiłam się jedynie o nowego kolegę. Chociaż nie wiedziałam o nim zbyt wiele, a i nie rozmawialiśmy często – wzbudzał moje zaufanie. Wyglądał na człowieka łagodnego, miłego i niekonfliktowego. Ponadto zachwycał swoim sposobem bycia. Jego zwykły przemarsz przez szkolny korytarz przyciągał wzrok. Może właśnie ze względu na nietuzinkową atrakcyjność zaskarbił sobie sympatię pospolitej nastolatki?
     Stanęłyśmy przed witryną cukierenki i rozejrzałyśmy się po jej wnętrzu w poszukiwaniu znajomych. Kelner wycierający pucharki do lodów spojrzał na nas podejrzliwie. Zupełnie, jakbyśmy zamierzały włamać się do kawiarni w celu wykradzenia pysznie prezentujących się wypieków. Nawet, gdyby zatrzymała nas policja, czułabym spełnienie. Możliwość skosztowania tylu torcików, babeczek oraz kruchych ciastek była warta takich poświęceń.
     Raven szturchnęła mnie łokciem w żebra, wyrywając tym samym z wyjątkowo przyjemnych rozmyślań. Złapała za moją dłoń i pociągnęła do środka. Ros wraz z Sucrette zajęły stolik w kącie. Siedziały na fotelach obitych beżową skórą. Rozmawiały o czymś, co chwilę sięgając po drobne filiżanki, by upić łyk napoju. Zapewne obie zamówiły czarną kawę bez dodatków. Na samą myśl o niej przeszył mnie dreszcz obrzydzenia.
     - Już jesteśmy – rzuciła różowowłosa.
     Obie zwróciły wzrok w naszym kierunku. Durand uśmiechnęła się przyjaźnie i pomachała na powitanie. Druga z dziewcząt nie wyglądała na zadowoloną. Gniewnie zmarszczyła brwi, a usta zacisnęła w wąską kreskę. Doskonale wiedziałam, z czym miała problem. Nienawidziła czekać na kogoś bezczynnie.
     - Wybaczcie, ale naprawdę zależało mi na tym teście – powiedziałam, chociaż w głębi duszy nie czułam konieczności tłumaczenia się. Postanowiłam jednak zachować zgryźliwości dla siebie.
     - Rozumiemy, Holly – odparła brunetka, a jej szczery uśmiech jeszcze się powiększył.
     - To co – Meyer klasnęła dłońmi w uda – dopijamy i lecimy na zakupy? Mówię wam, tylko pobieżnie, bo pobieżnie, ale widziałam kilka obłędnych sukienek na wystawach.
     - I to mnie martwi, Ros. Znając twój gust będziemy wyglądały jak kwartet sfrustrowanych czterdziestek chcących za wszelką cenę wbić się na imprezę dla młodzików.
     - Przede wszystkim, Kruczku, dopilnuję, byś założyła szpilki.
     Białowłosa pogroziła przyjaciółce palcem, po czym przechyliła filiżankę i kilkoma łykami dokończyła kawę. Opuściłyśmy kawiarnię, żegnając się z kelnerem, który odprowadził nas wzrokiem. Zdecydowanie mogłyśmy przyciągać ciekawskie spojrzenia. W końcu ile żeńskich wersji Marilyna Mansona oraz żywych laleczek z porcelany kręciło się po Crystal Hills?
     Za namową Rosaline udałyśmy się do butiku, gdzie podobno sprzedawano najlepsze sukienki w mieście. Spodziewałam się także, iż były one najdroższymi – wszakże Meyer nie próżnowała i ochoczo wydawała pieniądze rodziców. Weszłyśmy do gustownie urządzonego sklepu. Od progu przywitał nas melodyjny głos ekspedientki oraz jej przyjazny uśmiech. Kobieta wyglądała naprawdę uprzejmie, a jednocześnie sprawiała wrażenie wciskary – do porzygu miłej sprzedawczyni, która obrzucała klienta ubraniami i wmawiała mu, że prezentował się w nich świetnie, chociaż były dwa rozmiary za małe.
     Wraz z Raven stanęłyśmy na środku butiku i nie do końca wiedziałyśmy, co powinnyśmy ze sobą zrobić. Nasze koleżanki od razu rzuciły się na wieszaki, z rozmachem przebierając w kreacjach. Pociągnęłam różowowłosą w stronę sukienek o ciemniejszych barwach. Wyczułam od ekspedientki piętrzącą się chęć zaoferowania pomocy. Nie uwolniłybyśmy się, gdyby zaczęła doradzać nam w wyborze.
     - Czego tak właściwie szukamy? – spytała Black, z niesmakiem przyglądając się prostej, zapewne sięgającej kolan kreacji w kolorze chabrowym.
     - Sama nie wiem. Powinnyśmy postawić na szyk i elegancję, ale zarazem bez przesadyzmu, bo to tylko zwykły bal gwiazdkowy, a nie maturalny. Swoją drogą, nie wiem nawet, kto wpadł na tak beznadziejny pomysł, żeby organizować imprezę z okazji rozpoczęcia ferii zimowych. A może chodziło o zakończenie egzaminów? – Potarłam palcem wskazującym brodę, udając autentycznie zamyśloną.
     - Większość wydarzeń w tej szkole zakrawa na nonsens. Jakbyśmy po prostu nie mogli ubrać luźnych ciuchów. – Z impetem zaczepiła wieszak na metalowym drążku i buńczucznie skrzyżowała ręce pod piersiami.
     - To co, może odpuścimy i pójdziemy do domu? – zaproponowałam. Piwne oczy popatrzyły na mnie spod mocno wytuszowanych rzęs. Czasami zastanawiałam się, czy dziewczyna dobrze widziała zza tej smolistej kurtyny.
     - Na nic lepszego nie mogłaś wpaść – rzuciła wyraźnie uradowana i razem, jak na komendę, obróciłyśmy się na pięcie i ruszyłyśmy do drzwi.
     Nie zdążyłyśmy nawet zbliżyć się do bramek antykradzieżowych, a już zostałyśmy pociągnięte do tyłu. Zachwiałam się niebezpiecznie, ale w ostatniej chwili złapałam za ramię Raven, tym samym utrzymując równowagę na zgiętych w kolanach nogach.
     - A wy dokąd? – Złowrogi głos przeszył mnie na wskroś wywołując mimowolne ciarki. Rosaline mierzyła nas przenikliwym spojrzeniem, jakby szczerze pragnęła odprawić brutalny mord. Niemalże czułam kłębiącą się nad jej głową żądzę krwi.
     - Postanowiłyśmy, że… – We wciskaniu beznadziejnej wymówki przeszkodził mi dzwonek mojego telefonu. Zgrabne palce zaciskające się na kapturze skapitulowały, ja zaś przeprosiłam na moment i w pośpiechu opuściłam butik.
     Stanęłam na środku przejścia. Zniecierpliwiona szukałam w torebce komórki. Niby niewielka, a nadal czarna dziura. Upiorna melodyjka przeistoczyła się w wokal balansujący na krawędzi krzyku. Odgarnęłam na bok trzy opakowania chusteczek higienicznych. Opuszkami natrafiłam na kilka długopisów. Klucze obiły się o siebie, wydając charakterystyczny, metaliczny dźwięk. Ale telefonu ani śladu. Podeszłam do ławki zajętej przez dwóch nastolatków. Mogłam założyć się o całą kolekcję mang, że uczęszczali do Stoney Bay High School, w innym wypadku nie krzątaliby się po niewielkim miasteczku. Przechyliłam torebkę dnem do góry, a z jej odmętów wysypała się chmara wszelakich drobiazgów. Znalazłam nawet stare paragony i bon towarowy ważny do czerwca zeszłego roku. Odrzuciłam zbędne papiery, lecz nadal nie widziałam popękanego ekranu ani limonkowej obudowy. Jonathan Davis umilkł, tym samym pozbawiając mnie ostatniej nadziei na znalezienie komórki. Zrezygnowana opuściłam ręce wzdłuż tułowia. Łokciem uderzyłam o coś twardego. Zaklęłam w myślach szkaradnie. Na dłuższą chwilę przymknęłam powieki i zagryzłam dolną wargę. Wzięłam głębszy wdech, wypuszczając ze świstem powietrze nosem. Jedynie przebywanie w miejscu publicznym powstrzymało mnie przed plaśnięciem dłonią w sam środek czoła. Odpięłam guzik przy kieszeni kurtki i wsunęłam do niej palce. Od razu natrafiłam na gładką powierzchnię telefonu. Wyjęłam go, po czym odblokowałam ekran. Widniała na nim ikonka odłożonej słuchawki. Otworzyłam powiadomienia, aby zobaczyć, kto dzwonił. Wyświetliło się imię starszego z braci Holdenów. Zmarszczyłam brwi. Czego on chce?, przeszło mi przez myśl, gdy wybierałam numer chłopaka. Przez pierwsze sygnały tupałam nerwowo nogą o wypolerowaną posadzkę. Przy piątym przeciągłym dźwięku zaczęłam się zastanawiać, czy ten pochrzaniony sadysta nie miał zbyt wiele wolnego czasu. Po siódmym nabrałam ochoty zostawić mu obraźliwą wiadomość na poczcie głosowej i zaniechać kontaktów z nim do końca roku.
     - Nareszcie – warknął głos w słuchawce.
     - Mogłabym powiedzieć to samo.
     - Jak ci poszedł egzamin? – zagaił, a ja wywróciłam oczami z niedowierzenia. Naprawdę dzwonił tylko po to, by mi matkować? – Pytam wyłącznie z czystej grzeczności, bo nie masz wyboru – musisz zdać. Inaczej będę zły.
     - Nie martw się, raczej poszło dobrze.
     - To ty powinnaś się martwić. A co teraz robisz?
     - No właśnie nie mogę za bardzo rozmawiać, bo jestem z dziewczynami w galerii. Szukamy sukienek.
     - Och, to świetnie. Koniecznie…
     Z głośników porozwieszanych po całym budynku rozniósł się kobiecy głos informujący, że jakiś kierowca źle zaparkował samochód i jest proszony o natychmiastowe przestawienie auta. Oczywiście należało dwa razy powtórzyć wiadomość, tak dla pewności.
     - Holly, jesteś tam?
     - Tak, ale babka od telegramów cię zagłuszyła. Mógłbyś powtórzyć?
     - Mówiłem, żebyś wybrała czerwoną.
     - Niby dlaczego?
     - Bo będzie pasować do mojego krawatu.
     - Masz czerwony krawat?
     - Nie, czarny. Ale musisz przyznać, że te kolory doskonale ze sobą współgrają.
     - Wystarczy, że na Halloween oboje robiliśmy za wampiry – mruknęłam posępnie, palcami masując skroń.
     - Nie słyszę.
     - W porządku. Zobaczę co da się zrobić.
     Nagle w tle rozległo się głośne przekleństwo, a za moment coś z impetem uderzyło o podłogę. Odruchowo przymknęłam oczy.
     - Powiedz Castielowi, żeby nie robił takiego hałasu.
     - To nie on. Toby po raz kolejny przegrał w Cluedo.
     - Gdzie ty, do cholery, jesteś? – warknęłam wyraźnie rozgniewana. Sądziłam, że od przyjazdu jego rodziców nie wystawiał nosa z domu. Przynajmniej jeszcze wczoraj zarzekał się, iż chce spędzić z nimi jak najwięcej czasu, bo nie prędko dostaną następny urlop.
     - Siedzimy u Corey’a i gramy w planszówki.
     - Zakładam, że odpadłeś.
     - Taa… Na samym początku.
     Zaśmiałam się, po czym życzyłam Duncanowi udanej zabawy i poprosiłam, aby pozdrowił ode mnie chłopców. Zakończyłam rozmowę, na powrót chowając telefon do kieszeni. Z niesmakiem przyglądałam się porozrzucanym na ławce szpargałom. Wszystko, łącznie ze śmieciami, wpakowałam do torebki, w myślach obiecując sobie, że jeszcze dzisiaj opróżnię ją ze starych paragonów. Wróciłam do sklepu. Dziewczyny tkwiły dokładnie w tym samym miejscu, w którym je pozostawiłam. Rosaline stała z rękoma opartymi na zaokrąglonych biodrach i karcąco spoglądała to na mnie, to na Raven. Różowowłosa wcisnęła dłonie w kieszenie sztucznego futra. Skrupulatnie wgapiała się w niezidentyfikowany punkt przed sobą. Sucrette zaś nadal rozglądała się po butiku, wzrokiem poszukując interesujących ubrań.
     - Dobra, żale odsuwamy na bok i skupiamy się na znalezieniu tej jedynej – rzuciłam z udawanym entuzjazmem. W rzeczywistości najchętniej opuściłabym centrum handlowe i udała się do domu, choćby na piechotę. Pogoda była wręcz wymarzona na długie spacery.
     - Hę? Tak szybko zmieniasz front? – warknęła Black. – Zdrajczyni. Gadaj, czym cię ta zakupoholiczka przekupiła.
     - Wszelkie pretensje miej do Duncana. Koleś napalił się na ten bal i chce, abym założyła czerwoną sukienkę.
     - Jak seksownie – pisnęła Meyer. Najwidoczniej przeszła jej złość, gdy tylko usłyszała o moim zaangażowaniu. Klasnęła uradowana. Piwne oczy od razu zmieniły swój wyraz. Teraz wydawały się emanować przesadnym zachwytem. – Chyba ma jakieś zamierzenia względem ciebie. Nie możesz tego zmarnować.
     Oj tak, on już od dawna miał plany związane z tobą. Nawet zdążył je bez większego wysiłku zrealizować.
     Spuściłam wzrok na czubki czarnych botek. Nie chciałam dać po sobie poznać, że skrępowały mnie słowa koleżanki. Póki co wydarzenia z poniedziałku były tematem tabu.
     Rozdzieliłyśmy się. Każda poszła w swoim kierunku, rozglądając się za odpowiednią dlań kreacją. Przynajmniej wiedziałam, za jakim kolorem miałam się rozglądać, chociaż nie byłam skłonna powiedzieć, że on mi odpowiadał. Nienawidziłam czerwonych ubrań. W sumie tolerowałam tę barwę wyłącznie na ścianach oraz włosach.
     Leniwie wertowałam wieszaki. Z każdą sekundą nabierałam coraz większych obaw. Żadna z dostępnych w butiku sukienek nie zachwycała mnie. To po prostu nie mogła się udać. Może powinnam zasymulować grypę? Odpuściłabym sobie dekorowanie sali, a przede wszystkim ten nieszczęsny bal. Przysięgłam w duchu, że to ostatnia tego typu impreza, w jakiej wezmę udział. Nawet Halloween zapowiadało się lepiej; przynajmniej nie musiałam prezentować się gustownie, a przebranie pewnie do czegoś jeszcze się przyda.
     - Holly, a co powiesz o tej? – Z drugiego końca sklepu rozległ się głos podekscytowanej Rosaline. Niechętnie odwróciłam głowę. Mój gust zdecydowanie różnił się od upodobań dziewczyny. Szczerze wątpiłam, że kupię wybrane przez nią ubranie. Aczkolwiek nabrałam nadziei, kiedy dostrzegłam trzymaną przez białowłosą kreację. Czerwona sukienka bez ramiączek i z wyraźnym odcięciem gorsetu od spódnicy zrobiła na mnie wrażenie. Dół był lekko rozkloszowany oraz asymetryczny – tył sięgał kilka centymetrów niżej niż przód.
     Podeszłam do Meyer. Nie dawałam po sobie poznać, że spodobała mi się jej propozycja. Ze sceptycyzmem wymalowanym na twarzy dotykałam materiału. Starałam się dostrzec jakąkolwiek, choćby najdrobniejszą wadę, zdobywając tym samym pretekst do odmowy kupna kreacji. Kurde, naprawdę chciałam móc zasymulować chorobę i czas pozostały do świąt spędzić w cieplutkim łóżeczku z mangą w ręce. Niedawno przyszły kolejne tomy, a ja nie zdołałam znaleźć nawet chwili na powąchanie ich.
     - Jest na nią promocja – oznajmiła białowłosa. Skubana, za wszelką cenę zamierzała wcisnąć mi tę kieckę. Nie zdziwiłabym się, gdyby była skłonna zaproponować pożyczkę albo nawet ofiarować brakującą sumę.
     - Gdzie jest przymierzalnia? – zapytałam posępnie, wyrywając koleżance ubranie.
     Ekspedientka zaprowadziła mnie na tył sklepu, gdzie wydzielono miejsca na cztery niewielkie pokoiki. Zamknęłam się w jednym z nich. Zanim poczęłam zdejmować kurtkę, ponownie przyjrzałam się czerwonej kreacji. Wyglądała zjawiskowo i może właśnie dlatego tak usilnie próbowałam dostrzec w niej mankament. Westchnęłam przeciągle, po czym zabrałam się za zdejmowanie odzienia wierzchniego. Niedługo po tym kraciasta spódnica opadła na podłogę, a ja przystąpiłam do odpinania niesfornych guzików przy koszuli. Kiedy zostałam w samej bieliźnie oraz czarnych bawełnianych rajstopach, zdjęłam sukienkę z wieszaka. Rozpięłam posrebrzany suwak i przez głowę wsunęłam na siebie kreację. Uniosłam wzrok na lustro. Dokładnie oglądałam swoje odbicie, kilkakrotnie obracając się w miejscu. Nie skrzywiłam się z dezaprobatą, ale też nie byłam przekonana. Chyba nigdy nie zachwycę się jakąkolwiek sukienką – po prostu od gówniary kochałam się w spodniach i to właśnie tej części garderoby postanowiłam poświęcić całe życie.
     - Mogę zajrzeć? – Zza drzwi dobiegł mnie głos Meyer. Mruknęłam na potwierdzenie, w zapraszającym geście uchylając drewniane skrzydło. – Wyglądasz fenomenalnie.
     - Nie wiem, Ros. Jakoś tego nie czuję – burknęłam. Między palcami miętoliłam skrawek materiału, by za moment szybkimi ruchami dłoni starać się go wyprostować.
     - Przekonasz się do niej, gdy tylko zapniemy suwak.
     Zamaszystym ruchem zasunęła zamek. Obie wpatrywałyśmy się w kryształową taflę. Miałyśmy nietęgie miny i chyba nawet myślałyśmy o tym samym. Złapałam za gorset, tuż pod pachą, podciągając go. Ani trochę nie trzymał się na moim małym biuście. Przechyliłam głowę na bok. Posłałam białowłosej porozumiewawcze spojrzenie i tonem nieznoszącym sprzeciwu nakazałam jej uwolnić mnie spod połów czerwonego poliestru. Powinnam cieszyć się widokiem opadającej sukienki. Wyglądała, jakby osuwała się ze zmęczenia po stoczonym boju, który niestety okazał się dla niej przegranym. Mimo to w duchu czułam swoisty zawód. Chyba jednak zależało mi na balu oraz kupnie właśnie tej kreacji. A może najzwyczajniej w świecie pragnęłam uszczęśliwić Duncana?
     - Czy jest dostępny mniejszy rozmiar? – Wychyliłam się z przymierzalni, kierując pytanie do stojącej nieopodal ekspedientki.
     - Na pewno mamy większy – mruknęła wyraźnie niepocieszona. Z pewnością zależało jej na zarobieniu pieniędzy. – Musiałabym sprawdzić.
     - Byłabym wdzięczna.
     Opuściłam krwiście czerwony krąg materiału. Podniosłam sukienkę i otrzepałam ją z ewentualnych paprochów. Skrzyżowałam wzrok z Meyer. Była ode mnie wyższa o dobre piętnaście centymetrów, przez co musiałam zadzierać do góry głowę. Wyglądała na szczerze zasmuconą. Wzruszyłam bezładnie ramionami, a usta rozciągnęłam w niemrawych uśmiechu.
     - To niejedyny sklep. Znajdziemy coś. – Poklepałam ją po głowie. Zaistniała sytuacja prezentowała się nad wyraz groteskowo. Przecież to na mnie sukienka nie pasowała, a rolę pocieszanej pełniła Rosaline.
     - I jak, Wood, wykładasz kasę na ladę? – zagaiła żartobliwie Raven, która wraz z Sucrette właśnie do nas podeszła. Obie niosły naręcze rozmaitych ubrań. Kreacje wybrane przez brunetkę mieniły się wszystkimi kolorami tęczy, zaś Black postawiła do stonowane, ponure barwy. Najwyraźniej uważała, że różowe włosy dostarczały jej wizerunkowi wystarczającej ilości żywiołowości.
     - Jeżeli będzie mniejszy rozmiar – mruknęła posępnie białowłosa.
     - No tak, czego można spodziewać się po takim kościotrupie? – żachnęła się, krzyżując ręce na piersi. – A mówiłam ci, żebyś więcej jadła. Wtedy cycki by urosły. Dziwię się tylko Holdenowi, że nie wciska w ciebie dwóch obiadów. Jego poprzednie dziewczyny… Ała!
     Metalówa przerwała nagle swój wywód. Odruchowo upuściła trzymane sukienki i złapała się za bolący piszczel. Spomiędzy ust wypuściła wiązankę przekleństw pod adresem Meyer.
     - Ugryź się czasem w język – warknęła Ros. Kręciła głową z politowaniem, posyłając przyjaciółce karcące spojrzenie.
     Patrzyłam na białowłosą z nieukrywanym zdziwieniem. Nie spodziewałabym się, iż weźmie moją stronę, kiedy Raven postanowi wyrazić swoje zdanie. Dziewczyna nigdy nie przebierała w słowach, zdążyłam już przywyknąć do jej brutalnych opinii. Chociaż nie podobało mi się to, jej spostrzeżenia zazwyczaj trafiały z mistrzowską precyzją w sedno sprawy. Dlatego też zaniepokoiłam się wzmianką o byłych partnerkach Duncana. Nawet jeżeli zdecydowana ich większość po prostu przewinęła się przez jego łóżko i odeszła w zapomnienie. Takie tematy budziły obawy. Zwłaszcza teraz, gdy dałam chłopakowi wszystko, czego mógł po mnie oczekiwać. A jeżeli stanę się bezużyteczną zabawką? Zostanę porzucona, pozostawiona na pastwę losu w jakimś ciemnym zaułku.
     - Ma pani szczęście, zachował się ostatni egzemplarz.
     Stukotowi wysokich obcasów prawie udało się zagłuszyć przyjazny głos ekspedientki. Sucrette, pomimo ciążącego jej balastu, sięgnęła po sukienki, które rozsypała po podłodze różowowłosa. Udała się do najbardziej oddalonej przymierzalni, zabierając ze sobą sprawczynię całego zamieszania. Pozostała ze mną jedynie Rosaline. Starałam się nie zwracać uwagi na jej troskliwe spojrzenie. Nie byłam do końca przekonana, czy dziewczynie autentycznie zrobiło się żal mojej osoby. Pomijając nieprzyjemną sytuację z Lysandrem, białowłosa nie okazywała swoim postępowaniem zakłamania. Zawsze szczerze się uśmiechała oraz promieniowała radością. W przeciwieństwie do Raven była elokwentna. Także chwilę temu zabłysła niebywałym wyczuciem czasu oraz sytuacji. Przecież mogła nie powstrzymywać Kruczka przed wypowiedzeniem się na temat Duncana, a jednak zrobiła to. Moje dobro postawiła wyżej w hierarchii wartości niż samopoczucie najlepszej przyjaciółki. Mimo to nadal nie potrafiłam w pełni jej zaufać. Obawiałam się, że raczej nie ulegnie to zmianie. Od samego początku naszej znajomości traktowałam Meyer chłodno. Analogicznie sprawa miała się z Sucrette. Obie dziewczyny trzymałam na dystans, dając się wodzić pierwszemu wrażeniu za nos. A przecież właśnie teraz mogłam budować trwałe relacje.
     - Proszę, ta powinna być odpowiednia. – Pracownica butiku podała mi czerwoną sukienkę. Nadzieja malowała się na jej okrągłej twarzy. Może właśnie od tego zakupu zależało, czy dostanie upragnioną premię?
     Rosaline opuściła niewielkie pomieszczenie pozostawiając mnie samą. Patrzyłam na czerwony materiał, który trzymałam w rękach. Zdawała się otaczać go jaskrawa poświata, jakby kawałek poliestru stanowił rzadki artefakt. A jeżeli to światło dawało mi znak? Wręcz krzyczało: Przymierz, a zobaczysz, jak doskonale na tobie leżę! Podobne emocje czułam, kiedy mierzyłam strój pokojówki, a okazał się on strzałem w dziesiątkę.
     Zagryzłam od wewnątrz oba poliki. Powoli wsunęłam kreację przez głowę. Pociągnęłam za dół odpowiednio układając tkaninę na ciele. Mogłam wyczuć różnicę pomiędzy tą sukienką, a jej poprzedniczką nawet bez zapinania suwaka. Nabrałam większych nadziei.
     Im większe one są, tym rozczarowanie trudniej przeżyć. Wiesz o tym, prawda? Przecież już nie raz doświadczałaś zawodu. Rzeknę nawet, iż znasz go od podszewki, a mimo to zawsze zapewnia ci nowe doznania. Jesteś aż tak naiwna, czy masz kartę członkowską do elitarnego klubu masochistów?
     Uszczypnęłam skórę na przedramieniu. Zaciśniętymi zębami powstrzymywałam cierpiętniczy jęk przed wydostaniem się. Z zawziętością patrzyłam na lustro. Ta wariatka wewnątrz mnie nie mogła wziąć góry.
     Usłyszałam zniecierpliwione pukanie do drzwi. Mocniej wbiłam w ciało paznokcie. Czułam, jak zagłębiały się w tkankę, aż w końcu ból stał się nie do zniesienia. Zamglonym wzrokiem popatrzyłam na własną rękę. Do obu wgłębień podeszła krew, lecz nawet kropelka szkarłatnej cieczy nie upłynęła. Ponownie zerknęłam na odbicie w kryształowej tafli. Wyglądałam dobrze, a rana była niewielka. Otworzyłam przebieralnię. Od razu odwróciłam się plecami do Rosaline, aby zasunęła suwak. Kiedy zrobiła to, odruchowo złapałam za materiał przy piersiach. Pociągnęłam, ale nie udało mi się go rozciągnąć na bok. Uśmiechnęłam się pod nosem. Ulga rozlała się po całym ciele. Misja wykonana!
     - Będę płacić gotówką – powiedziałam bez zawahania.
     Meyer pisnęła zachwycona. Po odejściu ekspedientki złapała za ramiączka mojego stanika i zdjęła je. Przechyliła głowę na bok.
     - Masz samonośny biustonosz?
     - Coś się znajdzie – odparłam.
     - Zrobisz wystrzałową fryzurę i Duncan nie będzie mógł oczu od ciebie oderwać.
     Zaśmiałyśmy się nerwowo. Chyba w pamięci obu pojawiła się sytuacja sprzed kilku minut, kiedy to Raven dodała o trzy słowa za dużo. Miałam tylko nadzieję, że ta niewyparzona gęba nie przysporzy jej kłopotów.
     Ros opuściła przymierzalnię, uprzednio informując, że pójdzie zobaczyć poczynania reszty. Spodziewałam się, iż raczej weźmie się za poszukiwania stroju dla siebie. Przez cały nasz pobyt w sklepie ani razu nie chwyciła za sukienkę z myślą o włożeniu jej. Najwidoczniej zbytnio przejęła się mną. Powróciło nieznośne uczucie, które głośno i wyraźnie mówiło, abym była wdzięczna Rosaline.
     Szybko założyłam szkolny mundurek. Na stopy wsunęłam toporne botki z czarnej skóry. Zimową kurtkę oraz szal niosłam w ręce. W galerii panowała zdecydowanie zbyt wysoka temperatura, aby spacerować po szerokich korytarzach w odzieniu wierzchnim. Chwyciłam za wieszak z czerwoną sukienką, po czym przeszłam do kasy. W sklepie pojawiły się dwie kobiety w średnim wieku, które z uwagą słuchały ekspedientki. Nie dostrzegłam koleżanek, więc zapewne nadal mierzyły ubrania. Stanęłam przy kasie. Oczekując na pracownicę butiku uzmysłowiłam sobie, że nawet nie znałam ceny trzymanej przeze mnie kreacji. Szybko poszukiwałam metki. Jak na złość zaplątała się o metalowy uchwyt. Kilkakrotnie szarpnęłam za prostokątny kartonik. Usłyszałam dźwięk rwącego się sznurka, a kawałek tektury został w mojej ręce. Zagryzłam dolną wargę. Przynajmniej teraz mogłam odczytać, że kiecka kosztowała niecałe dwieście dolarów. W duchu gratulowałam sobie przezorności. Rano dostałam od mamy stówę na kupno nowej sukienki oraz drobne dodatki. Na wszelki wypadek wzięłam również oszczędności, które podarowała mi babcia w przeddzień swojego wyjazdu.
     - Przepraszam, że musiała pani czekać – wyrecytowała formułkę ekspedientka, kiedy stanęła po drugiej stronie lady. Wyciągnęła ręce po ubranie, ale podałam jej tylko plakietkę z ceną. Spojrzała na mnie niepewnie.
     - Niechcący ją oderwałam – odparłam. Uśmiechnęłam się wymuszenie. Myślałam, że może dzięki temu kobieta łyknie moją fałszywą skruchę.
     - Holly! – Odwróciłam się słysząc wołanie białowłosej. – Mam zaszczyt przedstawić ci niepokorne modelki w ugrzecznionych stylizacjach. Dziewczęta, zapraszam.
     Zza rogu wyłoniły się Sucrette oraz Raven. O ile widok tej pierwszej, ubranej w prostą koronkową kieckę w kolorze chabrowym, nie zrobił na mnie większego wrażenia, tak różowowłosa wciśnięta w suknię balową z prawdziwego zdarzenia wprawiła mnie w zachwyt. Plisowany gorset o dekolcie w kształcie serca nie miał żadnych zdobień. Byłyby one zupełnie zbędne, jedynie dodawałyby mu sztuczności. Dół kreacji spływał satynowymi falami wzdłuż nóg nastolatki, a otaczająca go woalka sprawiała wrażenie swoistej tarczy. Jakby do jej przeznaczeń należała ochrona droższego materiału.
     - Zamknij buzię, Wood, bo i tak nie uwierzę, że wyglądam w tym dobrze. – Black złapała za poły tkaniny i rozciągnęła ją na boki. – Przecież to ubranie do trumny!
     - Jak teraz o tym powiedziałaś… – mruknęłam z udawanym zamyśleniem.
     - Przestań. Prezentujecie się świetnie – oznajmiła Rosaline. Dłonie podparła na zaokrąglonych biodrach. Bacznie lustrowała obie koleżanki z wyraźnymi oznakami samozadowolenia na licu. Wolałam nie wiedzieć, w jaki sposób nakłoniła Kruczka do założenia tak eleganckiego stroju. Zapewne posłużyła się szatańskimi mocami albo była w posiadaniu ośmieszającego różowowłosą filmu.
     Wyjęłam z torebki portfel i podałam ekspedientce prawie odliczoną kwotę. Za moimi plecami nastolatki nadal prowadziły zaciekły bój na argumenty. Raven uparcie trwała przy stwierdzeniu, że wyglądała, jakby wybierała się na własny pogrzeb. Białowłosa oponowała, mówiąc, iż jej przyjaciółka wreszcie przypominała kobietę.
     - Dziękuję za zakupy i zapraszam ponownie.
     Kiwnęłam głową, odwzajemniając przy tym serdeczny uśmiech. Chociaż w myślach dopowiadałam sobie, że pewnie już się więcej nie zobaczymy. Najzwyczajniej w świecie nie było mnie stać na bezmyślne trwonienie pieniędzy, a i sukienek nawet nie lubiłam.
     - Nie chcę wam przeszkadzać, ale mogłybyście się pospieszyć? Nie mam zamiaru siedzieć tutaj aż do zamknięcia.
     Podeszłam do dziewczyn. Sucrette już jakiś czas temu śmignęła do przymierzalni.
     - Ty też uważasz, że powinnam wydać ponad trzy stówy na tę – za przeproszeniem – szmatę?
     Brązowe oczy wwiercały się w sam środek mojego czoła. Niemalże czułam, jak przenikliwe spojrzenie odgarniało na bok przydługą grzywkę. Zdawałam sobie sprawę, iż Raven oczekiwała zaprzeczenia. Liczył się dla niej każdy sojusznik, albowiem walka z Meyer do najłatwiejszych nie należała. Mimo wszystko nie byłam w stanie zgodzić się z różowowłosą. Wyglądała w tej sukience przepięknie.
     - Na pewno daleko ci w niej do trumny – odparłam wymijająco. Nie zamierzałam do niczego zmuszać koleżanki. Powinna podjąć samodzielną decyzję – my mogłyśmy tylko doradzić, ale ostateczne zdanie siedziało w jej kieszeni.
     Westchnęła cierpiętniczo. Tupnęła stopą okrytą jedynie cienkim materiałem czarnych rajstop o wyglancowaną posadzkę. Okręciła się na pięcie stając przodem do wąskiego, aczkolwiek długiego na całą wysokość ściany lustra. Patrzyła na siebie z każdej strony. Zapewne zachowywałam się identycznie, kiedy doszukiwałam się wad w czerwonej sukience, która teraz leżała w papierowej torbie trzymanej przeze mnie w dłoni.
     - Przecież i tak lepszej nie znajdę – burknęła, po czym ruszyła do przymierzalni. Chociaż zgodziła się kupić kreację, jej postawa wręcz krzyczała ze złości. Dłonie zacisnęła w pięści i szła lekko przygarbiona. Prawie trzęsła się z nadmiaru negatywnych emocji.
     Niespełna dziesięć minut później opuściłyśmy butik biedniejsze o kilkaset dolarów. Przynajmniej udało nam się uszczęśliwić ekspedientkę, która nie kryła swego zadowolenia.
     - A ty, Ros, dlaczego niczego nie kupiłaś? – zapytała Sucrette, słusznie zauważając, że białowłosa jako jedyna nie niosła papierowej torby.
     - No właśnie! – warknęła Raven, oskarżycielsko mierząc w koleżankę palcem. – Ciągasz nas po przytułkach dla zbyt dzianych paniusi, więc z czystej grzeczności mogłaś chociaż torebkę upolować.
     - Sporo myślałam o Lysandrze. Wzięłam sobie do serca wasze słowa i doszłam do wniosku, że nie powinnam bawić się w niedorzeczne podchody z miłością.
     - Dobrze gadasz, ale nie o to robimy ci wyrzuty. – Różowowłosa zaczynała powoli się niecierpliwić. Mnie natomiast zaintrygowała wypowiedź Meyer, ale czułam dziwny niepokój.
     - Wobec tego – syknęła przez zaciśnięte zęby, a zirytowane spojrzenie piwnych oczu ciskały błyskawicami w Kruczka – postanowiłam odwiedzić sklep, w którym pracuje Leonard pod pretekstem poszukiwań sukienki na bal.
     - Sprytne i przebiegłe – mruknęłam z wyraźnym uznaniem.
     - No nie? Nawet, jeżeli nie znajdę tam niczego ciekawego, spędzę z nim trochę czasu. W najgorszym przypadku odkurzę jakąś kreację sprzed roku.
     - Sorki, dziewczyny, ale nie będę mogła iść z wami. Obiecałam pomóc rodzicom w porządkach – oznajmiła Durand.
     Zapewniłyśmy, że nie będziemy miały jej tego za złe. Szczerze powiedziawszy zazdrościłam Su wymówki. Nie wątpiłam w szczerość brunetki – po prostu także chciałabym mieć zwolnienie z dalszych zakupów. O niczym tak bardzo nie marzyła jak gorący prysznic oraz opakowanie maślanych ciasteczek. Do tego wszystkiego mięciutkie łóżeczko, a wisienkę na torcie stanowiłyby nowiutkie mangi, których nie zdążyłam nawet wypakować z kartonu. Rzuciłam paczkę w kąt pokoju z nadzieją, że zdążę sięgnąć po nią zanim obrośnie kurzem.
     Rozdzieliłyśmy się przed wejściem do centrum handlowego. Sucrette mieszkała na najbliższym osiedlu domków, a my udałyśmy się na przystanek. W ciszy pokonywałyśmy parking. Raven, jakby próbowała usilnie udowodnić, że glany były najlepszym obuwiem zimowym, deptała po każdej zaspie. Do swoich sięgających trochę za kostkę botek na grubym obcasie nie miałam zastrzeżeń, aczkolwiek dziwiłam się, iż Rosaline mogła stawiać kroki w skórzanych kozaczkach na wysokiej szpilce. Chociaż asfalt został odśnieżony oraz posypany solą, nadal był oblodzony i cholernie śliski.
     - Ej, czy to przypadkiem nie jest nasz autobus? – rzuciłam. Z niepokojem patrzyłam na wyjeżdżający z wysepki pojazd.
     - Na pewno, tylko jedna linia kursuje w tej zapyziałej norze – warknęła różowowłosa.
     - Nie przesadzaj, mamy galerię, kino, całodobowy market i…
     - Jesteście niepoważne – przerwałam Meyer, bo doskonale wiedziałam, że mogła wyliczyć każdy budynek w mieście, aby udowodnić metalówie, iż Crystal Hills było miłym miasteczkiem – mamy jakieś pół godziny do przyjazdu następnego bana, a wy kłócicie się o jakieś błahostki!
     - Możemy zawrócić do kawiarni po kawę na wynos – zaproponowała białowłosa.
     - Ani mi się śni. – Black buńczucznie skrzyżowała ręce na piersi. – Pójdziemy z buta. Przynajmniej trochę się rozgrzejemy.
     - Żartujesz sobie, prawda? Nie pisałam się na spacer!
     - Przez kogo tyle czasu siedziałyśmy w sklepie?
     - Oho, wypraszam sobie. To ty sprawiałaś problemy. Skostniała fanka glanów, której sukienka poplami honor.
     Przyspieszyłam kroku, aby wyminąć nieznośne nastolatki. Nie zamierzałam ich uciszać. Obie tak pochłonęła kłótnia, że nawet nie dostrzegły ile przyszłyśmy. Parking przed centrum handlowym miałyśmy już za plecami i mogłyśmy co najwyżej serdecznie pozdrowić go środkowym palcem.
     Wcisnęłam skostniałe dłonie głęboko w kieszenie zimowej kurtki. Kiedy opuszczałyśmy szkołę, temperatura była zdecydowanie wyższa. Świeciło także słońce, które przygrzewało z wdzięcznością. Nosem próbowałam podciągnąć owinięty trzykrotnie wokół szyi szal. Chłodne powietrze owiewało skórę. Poliki piekły niemiłosiernie. Z każdą sekundą nabierałam coraz większej ochoty, by zawrócić do galerii i w ciepełku poczekać na następny autobus.
     Rozległ się donośny dźwięk klaksonu. Odruchowo rozejrzałam się dookoła. Zapewne jakiś kierowca nie dostrzegł zielonego światła albo pieszy postanowił wtargnąć na jezdnię, wszem i wobec obwieszczając, że przepisy ruchu drogowego go nie dotyczyły.
     - Holly! – zawołał ktoś. Nerwowo zmarszczyła brwi, po raz kolejny rozglądając się po okolicy. Tuż przy krawężniku zatrzymał się czarny Cadillac. Swoim rozmiarem wręcz przerażał, a mimo to nie zdołałam za pierwszym razem zauważyć samochodu.
     Odwróciłam się. Zza opuszczonej szyby od strony pasażera wyglądała rozpromieniona twarz mojego taty. W pogodnym uśmiechu ukazywał dwa rzędy równych śnieżnobiałych zębów. Czasami zastanawiałam się, czy ojczulek za młodu nie reklamował pasty wybielającej. Posiadał iście modelowe uzębienie.
     - Może was podrzucić? – zaproponował. Bez namysłu machnęłam ręką, aby przywołać koleżanki i zgodnie ruszyłyśmy do auta. Najwidoczniej one także wolały przejechać te kilka kilometrów zamiast maszerować w zimnie.
     - Dzień dobry – przywitały się chórem dziewczyny.
     - Nawet bardzo dobry – odparł Ron. – No, to gdzie zmierzacie?
     - Do butiku obok chińskiej restauracji.
     - A nie wracacie przypadkiem z centrum handlowego?
     - Słuszne spostrzeżenie, panie Stanley – mruknęła z tylnego siedzenia Raven, która – nie zważając na innych – przełączała piosenki. Pewnie znowu zapomniałam odłączyć pendrive z zagłówka po weekendowej, rodzinnej wycieczce do Winthrop.
     Niemalże czułam, jak mroczna aura kłębiła się wokół Rosaline. Jeszcze trochę, a zmaterializuje się i pocznie rzucać samochodem.
     - Chcemy zbadać nowe tereny – mruknęłam wymijająco.
     Najmniejszej nawet ochoty nie miałam na zagłębianie taty w sprawy stricte dla małolatów. Chociaż istniały szanse, że zrozumiałby emocje Meyer, wszakże sam duchem był ciągle niepokornym nastolatkiem i to chyba nigdy nie ulegnie zmianie. Uszyty na miarę garnitur, drogi zegarek oraz elegancki samochód to tylko przykrywka. Podobnie jak Sarah lubił czasami posłuchać głośnej muzyki i machać głową do rytmu. Albo odkurzyć stary bas zamiast pójść z klientem na kolację. Lecz w przeciwieństwie do kobiety, w pewnym momencie uznał, że należy chociaż zgrywać dorosłego z prawdziwego zdarzenia. Związek rodziców rozpoczął się rok po moich narodzinach – dopiero wówczas stwierdzili, że nie byłam wpadką, a elementem łączącym dwie pokrewne dusze. Kiedy usłyszałam tę historię, o mały włos nie umarłam z zażenowania. Ale czegóż można spodziewać się po parze punkowców-artystów, którzy pierwszy swój raz z rzeczywistością zaliczyli ponad piętnaście lat temu, gdy dowiedzieli się o byciu stwórcami? Aż dziw, że ojciec odrzucił zamiłowanie do surrealistycznego malarstwa i Sex Pistols na rzecz własnej kancelarii adwokackiej.
     - Tak swoją drogą – tata spojrzał na mnie kątem oka, jednak zaraz zreflektował się i na powrót wbił spojrzenie błękitnych tęczówek w ulicę – dlaczego dzisiaj skończyłeś wcześniej?
     - Mama nic ci nie powiedziała? – Zaprzeczyłam ruchem głowy. – Więc pewnie to miała być niespodzianka. Jesteśmy na szesnastą umówieni u Holdenów.
     Raven prychnęła śmiechem. Rosaline złapała za boki oparcia mojego fotela i wychyliła się. Czułam, jak jej ciepły oddech owiewał mój polik. Ja natomiast rozszerzonymi w zdziwieniu oczami bezmyślnie gapiłam się na mężczyznę kierującego autem. Kąciki jego ust leniwie uniosły się do góry. Nie zniesmaczył się reakcjami moich koleżanek. Raczej chodziło o Duncana. Zapewne nadal nie pogodził się z faktem, że jego jedyna córcia tak szybko znalazła sobie chłopaka. Na dodatek reprezentującego swoją postawą idealne przeciwieństwo wyśnionego zięcia.
     Niespełna pięć minut później zatrzymaliśmy się pod dwupiętrowym budynkiem wykonanym z beżowej cegły. Podczas jazdy nikt nie odważył się odezwać. Jedynie różowowłosa usilnie próbowała powstrzymać kolejny napływ histerycznego rozbawienia. Za nim wysiadłam z samochodu rzuciłam tacie na pożegnanie ciche cześć, po czym obiegłam maskę, by stanąć na chodniku. Posłałam Black nienawistne spojrzenie. Och, nawet nie chciałam myśleć, jak zareagowałaby na tę wieść, gdyby wiedziała, że niedawno uprawiałam seks z Holdenem, a na domiar złego jego rodzice prawie nas na tym przyłapali. Możliwe, że ziściłoby się powiedzenie pęknąć ze śmiechu.
     Rosaline pchnęła drzwi. Nasze przybycie oznajmił dzwonek przyczepiony do drewnianej ramy. Gęsiego przekroczyłyśmy próg sklepu. W środku nie było ani jednej żywej duszy. Nawet cichy szmer nie dochodził od strony zaplecza.
     - Może jest zamknięte – mruknęłam bez przekonania. Gdybym miała rację, wówczas nie udałoby nam się wejść.
     - Pewnie sprzedawca na chwilę wyszedł. Powinnyśmy postać przy kasie, żeby nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń – zaproponowała Meyer.
     - Jakoś mało rozgarnięty ten twój książę – rzuciła prześmiewczo Raven.
     Nie zdążyłyśmy podejść do marmurowej lady, kiedy z drugiej strony sklepu dobiegł dźwięk otwieranych drzwi. Zaraz rozległ się charakterystyczny chrobot przekręcanego w zamku klucza, a po nim kroki. Jak na komendę podniosłyśmy wzrok na łukowate przejście wykute w ścianie, w którym stał Lysander. Chłopak miał nietęgą minę. Wytrzeszczonymi w zdziwieniu oczami wpatrywał się w nas. Szybko się jednak zreflektował. Odchrząknął sztucznie w zwiniętą w pięść dłoń, po czym zapytał:
     - Jak tu weszłyście?
     - Akurat teleportowałyśmy się do domu, tylko coś nam nie poszło. Holly, mówiłam ci, że powinnaś jeszcze poćwiczyć swoją czarną magię zanim zaczniesz używać jej na ludziach.
     Posłałam Raven znudzone spojrzenie. Dziewczyna tylko wzruszyła niedbale ramionami. Wprost uwielbiała naigrywać się z innych, a należało przyznać, iż szło jej to całkiem dobrze.
     - Było otwarte – oznajmiła Rosaline, kciukiem wskazując na drzwi za sobą.
     - Och, czyżbym zapomniał ich zamknąć? – wymamrotał. Szczupłą dłonią dotknął bladego, pozbawionego jakiejkolwiek skazy polika. Ów gest był przepełniony arystokratyczną gracją. Dreszcz podniecenia przeszedł po moich plecach. Jeszcze nigdy nie widziałam człowieka, który posiadałby w sobie tyle naturalnej gracji. Fenom, pomyślałam. Prawdziwy fenomen.
     - Na to wygląda – rzuciła Black. Zapewne mieliła w ustach kpiarski śmiech.
     - Po tych testach jestem dziwnie rozkojarzony. A nie mogłem odmówić bratu pomocy w jego sklepie.
     - Jesteś krewnym właściciela?
     - To butik Leonarda?
     Zwróciłam twarz na prawo, gdzie stały obie nastolatki. Patrzyły na mnie z nieukrywanym zdziwieniem oraz małą dozą zwątpienia. Ich pytanie zdecydowanie nie pokryło się z moim.
     - No co? Nie wiedziałyście, że są rodzeństwem? – W zaprzeczającym geście pokręciły powoli głowami. – Obaj mówią z angielskim akcentem, a ja w przypadki nie wierzę.
     - Myślałaś może o karierze detektywa? – burknęła Raven.
     - Taa… W dzieciństwie, kiedy nałogowo oglądała Scooby’ego.
     - Przyszłyśmy rozejrzeć się za jakąś sukienką na bal – Rosaline przerwała krótką wymianę zdań pomiędzy mną a różowowłosą.
     - Nie znam się na ubraniach, więc nie zdołam wam pomóc. Przykro mi.
     - W porządku, myślę, że sobie poradzimy.
     - Ale pamiętaj, szukasz kiecki dla siebie. To trudniejsze zadanie niż wciskanie jej komuś.
     - Zamknij buzię póki jeszcze się nie uruchomiłam – wysyczała przez zaciśnięte zęby Meyer, a następnie ruszyła na początek sklepu. Metalówa jedynie zaśmiała się pod nosem. Najwidoczniej tego dnia postawiła sobie za cel główny wyprowadzenie białowłosej z równowagi. Swoją drogą, jeszcze nie widziałam jej zdenerwowanej.
     Postanowiłyśmy nie przeszkadzać Ros w zakupach. Grzecznie usiadłyśmy na obitych białą skórą fotelach. W jednakowym momencie założyłyśmy nogę na nogę i splotłyśmy palce na wystającym kolanie.
     - Zrobić wam coś do picia? – zaproponował Lysander.
     - Malinowe cappuccino z mlekiem, rozrobione w proporcjach pół na pół – odparłyśmy chórkiem. Chłopak uśmiechnął się półgębkiem i zniknął na zapleczu.
     - Dzisiaj jesteśmy wyjątkowo zgodne – stwierdziłam.
     - Też to zauważyłaś?
     Zanim białowłosy przyniósł nam ciepłe napoje, Meyer zdążyła przejrzeć cały asortyment butiku i wybrać dwie sukienki, które najbardziej jej się spodobały.
     - Co o nich sądzicie? – zapytała, kiedy stanęła przed nami, by pokazać zdobycze.
     - Beżowa? Serio, Ros? Myślałam, że stać cię na coś więcej – burknęła Black, krzyżując ręce na piersi. Kręciła głową z dezaprobatą.
     - Lawendowa jest zdecydowanie ładniejsza. I pasuje do twoich włosów.
     - Z drugiej strony, przecież możesz zafarbować kudły na czarno i wtedy ta pierwsza też będzie dobra. Co nie, Wood?
     - Gdy teraz o tym powiedziałaś…
     - Pojęłam wasze aluzje – warknęła, rzucając w różowowłosą beżową kreacją. – Odwieś ją!
     Kiedy dziewczyna się odwróciła, przybiłyśmy z Black piątkę.
     - I jeszcze jedno – gwałtownie zwróciła się w naszym kierunku z palcem wskazującym wyciągniętym przed siebie – ja wcale się tak nie zachowuję.
     Wstrzymałyśmy wdech. Przez dłuższą chwilę mierzyła nas wściekłym spojrzeniem. Zdawałoby się, że z jej pomalowanego srebrnym lakierem paznokcia za moment wylecą śmiercionośne pociski, które z mistrzowską precyzją przetną powietrze i przewiercą na wylot czaszki dwóm licealistkom. Odetchnęłam z ulgą dopiero, gdy Rosaline zniknęła za rogiem.
     - Proszę, wasze cappuccino.
     Lysander podał nam kubki z parującym napojem. Przyjemna woń od razu rozlała się po sklepie. Przyłożyłam nos do naczynia, aby móc lepiej poczuć ten cudowny zapach. Ze świstem wciągnęłam powietrze.
     - Dziękujemy – rzuciłyśmy jednocześnie.
     - Zawsze mówicie jednym językiem? – zagaił wyraźnie rozbawiony.
     - Tylko dziś – odparłam.
     - Gdybyście jeszcze czegoś potrzebowały, to będę przy kasie.
     Odszedł. Bacznie przyglądałam się jego niezbyt szerokim plecom. Biała koszula wisiała na nim luźno, jakby była o dwa rozmiary za duża. Nogawki kraciastych spodni wchodziły w solidnie zasznurowane czarne martensy sięgające połowy łydki. Najwidoczniej zaraz po wyjściu ze szkoły przyszedł do butiku. Nawet nie zdążył się przebrać. Wychyliłam się niedyskretnie, kiedy powoli zaczynałam tracić chłopaka z pola widzenia. Wygodnie rozsiadł się na skórzanym prezesowskim fotelu. Sięgnął po coś leżącego na biurku pod ladą. Wzrok utkwił w owym przedmiocie trzymanym w dłoniach. Dłuższe pasmo włosów, których końcówki zafarbowano na czarno, przysłaniało połowę przystojnego lica. Lecz pomimo tego nadal dostrzegałam wymalowane na nim skupienie.
     Raven szturchnęła mnie mocno w ramię. Zerknęłam na nią kątem oka. Wyglądała na lekko zirytowaną moim postępowaniem. Powoli wyprostowałam się na siedzeniu. Z tej perspektywy nie widziałam Lysandra. Z cichym westchnięciem opadłam na oparcie. Głowę położyłam na zwiniętej w piąstkę dłoni. Nie rozumiałam swych poczynań. Przecież nie zakochałam się w białowłosym. Jak dla mnie był zbyt tajemniczy. Może właśnie dlatego tak bardzo fascynowałam się nim? Właśnie, fascynacja! Naturalne zainteresowanie nietuzinkowym osobnikiem tego samego gatunku.
     - Jak wyglądam?
     Uniosłam wzrok na Rosaline. Przez moment czułam, jakby osunął mi się grunt pod nogami. Zabrakło powietrza w płucach, a głos uwiązł w gardle. W lawendowej, prostej sukience na cienkich ramiączkach wyglądała zjawiskowo. Nie miała żadnych zdobień i właśnie dlatego emanowała klasą. Dłuższy tren ciągnął się kawałek za dziewczyną. Kreacja doskonale podkreślała figurę. Kiedy Meyer stawiała krok, materiał układał się wdzięcznie, eksponując długie nogi. Niezbyt głęboki dekolt uwydatniał biust, ale nie robił tego w sposób wulgarny. Wisienką na torcie stały się opadające kaskadą na plecy włosy w kolorze śniegu. Ich barwa idealnie współgrała z lawendową satyną.
     - No nie siedźcie tak bez słowa. Powiedzcie coś – zażądała twardym tonem. Stanęła do nas bokiem, jakby chciała pokazać, że także pośladki miała niczego sobie.
     - Mam laga – wymamrotałam ledwo otwierając usta.
     - Hę? – mruknęła Ros, unosząc jedną brew.
     - Zawiesiła się – wyjaśniła Raven.
     - To co, powinnam ją wziąć?
     - Musisz. Jak w ogóle śmiałaś zapytać o taką oczywistość? – warknęła różowowłosa.
     Półprzytomnym wzrokiem patrzyłam na wycofującą się powoli Meyer. Całowała swoje dłonie i wysyłała nam buziaki. Nie miała za co dziękować, przecież to nie nasza zasługa, że była pieprzonym ideałem, któremu we wszystkim dobrze.
     Chwilę później stałyśmy przy kasie. Lysander niezgrabnie nabijał na kasę należną za sukienkę kwotę. Białowłosa już czekała z portfelem w ręce, aby zapłacić. Wyraźnie targała nią ekscytacja. Zresztą czego się dziwić – zakupy okazały się nad wyraz udane.
     - Rosaline, chciałem poprosić cię o to już wcześniej, ale nie miałem okazji. – Ze strachem spojrzałam na chłopaka. Z doświadczenia pozyskanego poprzez oglądanie oklepanych filmów dla nastolatek wiedziałam, czego prologiem były te słowa. – Pójdziesz ze mną na bal?
     - T-tak, chętnie – odparła niepewnie.
     Skrzyżowałam zaniepokojony wzrok z Raven, której niewiele brakowało do nagłego ataku szału. Najwyraźniej obie czułyśmy nadchodzące wielkimi krokami kłopoty.


♥ ♥ ♥♥

8 komentarzy:

  1. Dzień dobry! Julka melduje się na pokładzie! Choć nie ma tu nic z nim wspólnego... Zdecydowanie nie umiem w powitania, więc chyba na przyszłość je sobie odpuszczę.
    Z samego początku pragnę złożyć wyrazu ubolewania z powodu walki z muchą. Ten owad jest okrutny i sama nie pałam do niego sympatią. Choć być może moja nienawiść przekłada się z strachu, albowiem kot-morderca czai się i w amoku może zaatakować każdego. Lecz mniejsza z tym. Podziwiam Cię za te długie rozdziały - nie ma znaczenia, ile się na nie czeka - bo warto. Naprawdę, mimo że czekam z niecierpliwieniem, wiem, że jest na co czekać. Teraz, gdy teoretycznie powinnam pakować się na weekendowy wyjazd, rzuciłam wszystko, by to przeczytać.
    Dla mnie dwie godziny sprawdzania to kolejny powód do szacunku. Osobiście w najśmielszych snach tak bym nie potrafiła, swoim zwyczajem dzieląc tekst na części i szukając błędów w krótkich fragmentach, oddzielonych długimi przerwami. A co do ostatniego akapitu, nie odczuwam, ażeby był jakiś urwany w połowie. Jest wprost idealnie.
    Cóż mogę powiedzieć? Może poczynając od ogółów - rozdział naprawdę niesamowity, jak zresztą zwykle. Ogromnie trzymam kciuki za egzamin, który pisała główna bohaterka. Musi zaliczyć, nie ma innej opcji! xD Swoją drogą, wychwalam ją, że wytrzymała chodzenie po sklepach. Dla mnie to odległa bajka, a wręcz horror. I coraz bardziej zżywam się z Holly i Raven - sukienki nie wpisują się w moje gusta. Nigdy nie zapomnę tego strachu, gdy dowiedziałam się, że do pierwszej komunii chodzi się w białej sukience - krzyk i płacz na sali. No, ale jak trzeba, to trzeba. Tak czy siak, no po prostu brawa.
    Po tym rozdziale poziom mojej sympatii do Rosalie znowu rośnie. Co jak co, ale dobry z niej człowiek. A w końcówce - trzeba powiedzieć - nie miała chyba zbyt innego wyjścia. Ja na przykład nie umiałabym po prostu odmówić.
    Tak z innej beczki, mam wrażenie, że wkrótce zdarzy się coś, co kompletnie zszokuje i zdziwi. Być może to tylko moje urojenia (w końcu na każdym kroku widzę jakiś podstęp i podłą intrygę) i w sumie to wyszłoby na lepsze. Jak zazwyczaj lubię, gdy wszystko się wali, tak przy tej historii jest odwrotnie. Przez przywiązanie i życzliwość do bohaterów, nie jestem w stanie życzyć im dramatów. Lecz co będzie to będzie, ostateczny głos masz tu Ty, więc ja będę wyczekiwać kolejnych części ^^ I chyba nie skleję już żadnego sensownego zdania, toteż życzę po prostu weny i wszystkiego dobrego! ^^ Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia aka napisania!
    P.S. Troszkę chaotyczny komentarz, ale dzisiaj nie mogę zebrać myśli. Przepraszam za to xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czołem! (^.^)/ Nie martw się, też często mam problemy z powitaniami. Z reguły są oklepane i pozbawione cienia kreatywności, ale czym innym można je zastąpić? No i zazwyczaj zamiast przejść po nich do konkretów, leję wodę, tworząc zbędne wstępy w ogóle nie na temat.

      Co do muchy... Byłam naprawdę przerażona. Ogólnie panicznie boję się owadów, zwłaszcza tych wydających odgłosy, od kiedy wielka ćma uderzyła mnie w czoło. Prawie dostałam zawału. (;o;) No a że mucha przeżyła, ja byłam w ciągłym strachu.

      Cieszę się ogromnie, że rozdział wyszedł udany. Szczerze obawiałam się, iż z powodu - jak dla mnie trochę przesadnej - długości nie tylko będzie trudny do przeczytania, ale także z czasem stanie się nieprzyjemny w odbiorze. Co za dużo, to niezdrowo.

      Jeżeli chodzi o dalszą fabułę, to rzeczywiście przewiduję pewne przewroty w relacjach bohaterów. Nie jakieś szczególnie dramatyczne, bez obaw. Ale więcej nie zdradzę. (^o^)

      Również serdecznie pozdrawiam. Życzę udanego weekendowego wyjazdu, gdziekolwiek się wybierasz. Albo już wybrałaś, bo od ponad trzech godzin jest sobota. ('_') I nie przejmuj się komentarzem, wyszedł bardzo dobrze, a na pewno niechaotycznie.

      Usuń
  2. Witam moja kochana autorko!^^
    Więc może zacznę od długości Rozdziału; ) , a więc WOW O.o naprawdę cudownie długi rozdzialik ;). Uwielbiam twoja twórczość , więc cieszę się jak dzieciak kiedy widzę jak długi jest rozdział ;)

    Już wyobrażam sobie reakcję Duncana na widok Holly w nowej kreacji ^^ az nie mogę się doczekać tego balu ;>

    Tylko właśnie ciężko mi wyobrazić sobie Raven w kiecce ;o no po prostu nie mogę... ^^

    No i jeszcze spotkanie i państwa Holdenów ^^ coś czuję , że to będzie niezapomniane spotkanko ;>
    A kto wie, może przebiegnie super bez żadnych konfliktów i tym podobnych ? No cóż poczekam i zobaczę co się wydarzy ;)

    No więc na koniec życzę Ci weny moja ulubiona autorko !;* będę cierpliwie czekać ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj! (^.^)/ Jestem bardzo rada, że rozdział Ci się spodobał. Mimo wszystko nie planuję świadomie pisać więcej tak długich chapterów. Chociaż od jakiegoś czasu tak mówię, a każdy następny jest dłuższy od poprzedniego. No ale cóż, z weną nie można walczyć.

      Czerwona sukienka na pewno zrobi na Duncanie wrażenie. W końcu jest CZERWONA. (*^*) No i dziewczyna wzięła sobie do serca jego prośbę, więc nie może tego nie docenić. To byłoby niegrzeczne z jego strony.

      Rzeczywiście, Raven w sukience to niecodzienny widok. Chociaż na bal halloweenowym też założyła elegancką kreację. Do trampek... Nieważne. (-_-;)

      Dziękuję za komentarz oraz cierpliwość. Mam przeogromną nadzieję, że wreszcie dam radę dodać następny rozdział za mniej niż miesiąc. Jak dobre wiatry zawieją... Ach, marzenia. (._.) Pozdrawiam serdecznie i życzę samych dobroci.

      Usuń
  3. "Nogawki kraciastych spodni wchodziły w solidnie zasznurowane czarne martensy sięgające połowy łydki"

    OdpowiedzUsuń
  4. Marnie egzystując na swoim łóżku, otoczona mnóstwem chusteczek higienicznych i co chwila pokasłując, stwierdziłam, że skoro i tak nie jestem w stanie zasnąć, to zostawię tutaj ponownie jakiś ślad, może się ucieszysz, że się ponownie odezwałam, może ci to wisi, ale mniejsza o to.

    Żyć mi się odechciewa w te wakacje. Szczerze, to zapomniałam na chwilę, że ja w ogóle czytam blogi, i jak nagle dostałam olśnienia o czwartej rano, cierpiąc na bezsenność, od razu pochłonęłam Twój kolejny, jak zwyr dopracowany rozdział, który czytało mi się dziwnie miło. Nie działo się w nim co prawda coś nadzwyczajnego, aczkolwiek podejrzewam, że to przez dziwną sytuację u mnie tak się zsynchronizowałam z ową notką. I naprawdę, humor mi się znacznie poorawił, gdy doszłam do fragmentu, jak Duncan mówi o swojej przegranej. Zielonego pojęcia nie mam, czemu akurat w tym momencie, ale przynajmniej się uśmiechnęłam. A uśmiech podobno dodaje uroku ludziom xD
    Trochę mi szkoda Lysandra, szkoda Ros i szkoda Wood, bo coś mi tam podszeptuje, że te dwie laski się pokłócą o naszego wyjętego z innej epoki osobliwca. A tak poza tym, to jak zawsze super. Podziwiam Cię, jak rzeźbisz w tekście, w tych szczegółach; na samym początku całego opowiadania myślałam, że się zmęczę ilością opisów, prawie jak u Tolkiena, ale szybko zdałam sobie sprawę, iż posiadasz znolność zawierania przydatnych i ciekawych informacji w tych drobiazgach, i czuję się trochę tak, jakbym przechadzała się ulicą w XIX - wiecznej Anglii xD Trzymaj tak dalej! I nie przejmuj się systematycznością publikowania, ja na przykład potrafiłam kiedyś wrzucać coś co pół roku...
    Miłych resztek wakacji życzę i zapraszam do siebie na herbatkę. Trochę jeszcze muszę popracować nad sposobem jej parzenia, jednak sądzę, że idzie mi lepiej i śmiało mogę podawać kubki z tymże ciepłym trunkiem xD Do zobaczenia kiedyśtam, bo wątpię, żebym odezwała się w najbliższym czasie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj! (^.^)/ Oczywiście, że raduje mnie Twoja obecność. Zawsze cieszę się, kiedy dostanę komentarz i obok żadnego, nawet bardzo krótkiego, nie przechodzę obojętnie.

      Widzę, że nie tylko ja mam problem z tegorocznymi wakacjami. Zawsze szalałam z radości, bo mogłam wreszcie przerzucić się na tryb nocny, w którym egzystuje mi się znacznie lepiej. Ale w tym roku... Nie wiem, może dlatego, że skończyłam szkołę i przeraża mnie wizja nadchodzącej dorosłości. (.o.')

      Duncan i jego przegrana to czysta premedytacja z mojej strony. Chłopak nie ma talentu do planszówek. W przeciwieństwie do mnie, nieskromnie dodam. (^o^) Nie mogłam pozwolić, aby Holden był we wszystkim doskonały, toteż odjęłam mu umiejętności na tej płaszczyźnie. Pechowiec, nie wzbogaci się w Monopoly.

      Co do Twojego bloga, to trochę mi smutno, że przeniosłaś go na Wattpada. (._.) Jeszcze nie wiem dlaczego, ale nie lubię tej stronki. Jakoś między nami nie iskrzy. Nie potrafi do mnie przemówić. To tylko ja i moje fanaberie, więc nie masz, czym się przejmować. Lecz na pewno Cię odwiedzę, to mogę obiecać. Także tego... Życzę wszystkiego dobrego i ślę gorące pozdrowienia!

      Usuń
  5. Jestem pod wrażeniem. Bardzo fajny wpis.

    OdpowiedzUsuń