Spis lektur obowiązkowych

czwartek, 31 sierpnia 2017

Ahoj, piraci! 
Rozdział skończony już tydzień temu - zaczęłam nawet następny - ale celowo zwlekałam z publikacją. Dzisiaj Kącik Twórczy Panienki Kernit kończy dwa latka. Ma już ząbki, raczkuje i całkiem dobrze się trzyma Dlatego...
Sto lat, sto lat! Niech, żyje, żyje nam!
Bardzo dziękuję wszystkim Czytelnikom, którzy zagłębiają się w lekturę moich tworów. Wspierają mnie, pokrzepiają miłymi słowami i zachęcają do dalszej pracy. Jestem Wam ogromnie wdzięczna, przede wszystkim za cierpliwość. Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną jeszcze na długo. No a sobie życzę, aby wytrwałość i pomysły mnie nie opuszczały. Jeszcze raz bardzo dziękuję i zapraszam do czytania. (^.^)

Droga (nie) do miłości: Rozdział 52
„Ja zawsze mam rację. Mam to od urodzenia.”
~C. R. Zafón

     Zaspanym wzrokiem błądziłam po suficie. Robiłam to od dobrych dwóch godzin i zdążyłam naliczyć osiem czerwonych plamek – zapewne po zabitych owadach – oraz jednego martwego komara, który wisiał na tyle długo, by zacząć powoli się odklejać. Tej nocy nie potrafiłam przespać spokojnie. Ilekroć udało mi się opuścić ponurą rzeczywistość, zaraz budziłam się zlana potem. Wystraszona sennym koszmarem rozglądałam się po pokoju w poszukiwaniu zjawy, mutanta albo psychopatycznego mordercy. W sumie cała parszywa trójca mogła czekać na mnie w szafie. Podejrzewałam czym wywołane zostały owe mary. Przeżywałam to samo od kilku lat i zawsze w noc poprzedzającą moje urodziny. Jakbym miała odpokutować swoje jestestwo. Wystarczającą karą będzie przymusowe stawienie się w szkole w dniu wolnym. Ponadto pogoda zniechęcała do wychodzenia spod kołdry. Wczoraj Crystal Hills nawiedziła najprawdziwsza śnieżyca. W ciągu kilku godzin przykryła całe miasteczko bialusieńką pierzyną, doszczętnie je przy tym wyludniając. Nawet cierpiący na pracoholizm tata postanowił na jakiś czas zamknąć swoją kancelarią. Odwołał także wszystkie spotkania.
     - Ażeby Shermansky wpadła w zaspę. Kto normalny każe dzieciom dekorować salę w tak szatańską pogodę? Jeszcze babsko śmie nazywać siebie pedagogiem. Cóż za absurd!
     Wściekła odrzuciłam na bok kołdrę. Postanowiłam nie czekać, aż zadzwoni budzik. Nie kwapiłam się także zerknięciem na godzinę. Równie dobrze mogła być piąta nad ranem, bo w domu panowała absolutna cisza, a na dworze jeszcze królował mrok. Pomimo usilnych prób i tak nie zdołałabym zasnąć. Jedynie rzucałabym się ze złości na łóżku, klnąc pod nosem. Zdecydowałam, że udam się do łazienki. W spokoju wezmę orzeźwiający prysznic.
     Naciągałam na stopy niedawno kupione kapcie w kształcie łap jakiegoś drapieżnego zwierza. Chociaż nie mogły mieć więcej niż dwa tygodnie, futerko zdążyło już skołtunić się, tworząc mało atrakcyjny obraz. Mimo to były niesamowicie wygodne, a i nie zsuwały się podczas wchodzenia po schodach.
     Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie. Wystraszona oraz zaskoczona podskoczyłam na krawędzi łóżka, o mały włos nie zlatując z niego. Odruchowo złapałam za pierś. Na krótką chwilę wstrzymałam oddech. Przymknęłam powieki, w myślach odliczałam do pięciu, aby uspokoić skołatane nerwy. Jeżeli to Kevin postanowił wtargnąć do mojego pokoju, po prostu w brutalny i niezwykle bolesny sposób pozbawię go życia. Może przez godzinę będę torturować gówniarza, by na zakończenie wyrwać jego bijące serce.
     - Dzień dobry, Holly. – Rozbrzmiał wesoły głos mojej mamy. Powoli zwróciłam się do niej twarzą, jednocześnie posyłając kobiecie mordercze spojrzenie. Niewiele brakowało, a zeszłabym przez nią na zawał.
     - Puka się – warknęłam, gniewnie mrużąc oczy. Sarah schowała dłonie za plecami, a miną wyrażała niezwykłe zadowolenie. Fenomen, pomyślałam. Żeby o tak nieludzkiej porze buchać entuzjazmem? – I dlaczego jesteś przed świtem na nogach?
     - Przed jakim świtem, kochanie? Właśnie wybiła siódma.
     Zamrugałam szybko kilka razy. Potrząsnęłam nerwowo głową. Musiałam się przesłyszeć. Najwyraźniej mózg z powodu nieprzespanej nocy pracował nieprawidłowo.
     - Możesz powtórzyć? – poprosiłam, chociaż w głębi duszy zdawałam sobie sprawę, iż zachowałam trzeźwość umysłu. Nie pierwszyzną było dla mnie słanianie się na nogach przez bite trzy dni bez przerw choćby na krótką drzemkę.
     - Wyłączyłam twój budzik, kiedy spałaś. Pomyślałam, że w urodziny powinnaś wypoczywać trochę dłużej. No i dzisiaj masz bojowe zadanie do wykonania. Wciąż nie mogę uwierzyć, że dobrowolnie zgłosiłaś się do dekorowania szkoły.
     Gwałtownie wstałam na równe nogi. Niewiele myśląc wskoczyłam na łóżko i w kilku krokach pokonałam jego szerokość. Zatrzymałam się tuż przed rodzicielką, pierwszy raz w życiu górując nad nią. Ręce oparłam na biodrach. Ledwie utrzymałam na wodzy rozgorączkowaną chęć pochwycenia za poły satynowej koszuli nocnej mojej mamy. Za to mierzyłam ją wściekłym spojrzeniem. Dłuższą chwilę selekcjonowałam w ustach słowa na dwie grupy: Bezpieczne oraz Nienadające się do użytku przy rodzicu. Mimo wszystko nie zamierzałam kłócić się z kobietą. Postawiłam sobie za cel pierwszorzędny, aby pozostać z nią w zgodzie do końca tego roku. Pozostało dziesięć pełnych dni oraz siedemnaście godzin – przy odrobinie szczęścia oraz zdrowego rozsądku powinno się udać.
     - Zastanawiałaś się, jak dojadę do szkoły? Mam kwadrans do autobusu, a w takim czasie nawet nie zdążę się ubrać.
     - Tata was zawiezie. Wysłałam także SMS-a Raven. Powiedziała, że będzie u nas wpół do.
     - Świetnie, pomyślałaś o wszystkim. – Skrzyżowałam ręce pod biustem i pochyliłam się do Sarah, prawie dotykając jej czoła swoim. – A śniadanko dla mnie zrobiłaś?
     - Mleko z kożuszkiem niedawno wyłączyłam, płatki są w czterech smakach. Do tego chrupiące, ale niezwęglone grzanki z dżemem truskawkowym. O czymś zapomniałam? – Teatralnie przyłożyła palec do ust.
     - Picie – rzuciłam z wyraźną pretensją w głosie. Przedstawione dotychczas menu brzmiało apetycznie, aczkolwiek było niczym bez napoju pomarańczowego.
     - Oczywiście na zimowe poranki serwujemy czarną gorącą herbatę z sokiem ze świeżo wyciśniętych owoców oraz domieszką cynamonu – odparła iście profesjonalnym tonem, jakby od maleńkości pracowała jako kelnerka. W rzeczywistości nawet nie lubiła chadzać do restauracji, aczkolwiek talentem aktorskim grzeszyła.
     - Za pięć minut będę na dole.
     - Jest jeszcze coś. – Wyciągnęła zza pleców drobny pakunek owinięty w różowy papier bez zbędnych obrazków. Po samym kolorze z łatwością mogłam rozpoznać, kto był odpowiedzialny za ozdabianie prezentu. – Babcia zostawiła to podczas swojej ostatniej wizyty. Kazała przekazać ci najserdeczniejsze życzenia oraz prośbę, abyś wieczorem do niej zadzwoniła. – Wręczyła mi prezent. Okazał się lekki, a w myślach błagałam znane mi bóstwa, abym nie dostała biżuterii. Wprost nienawidziłam obwieszać się jakimś żelastwem.
     - W tym roku też nie przyjedzie na święta? – spytałam ze smutkiem. Owszem, czasami szczerze nienawidziłam Leily i w przypływach złości obwiniałam ją za swoje niepowodzenia, ale brakowało mi jej w ten szczególny dzień. Koniec grudnia to czas, który powinno spędzać się w gronie najbliższych.
     - Wiesz, że nienawidzi Gwiazdki od śmierci dziadka. Już pół roku temu zarezerwowała turnus w sanatorium. Zjemy kolację w naszym stałym gronie.
     Zwiesiłam głowę. Wzrok utkwiłam w podarunku. Przestałam zastanawiać się, co też mógł kryć ozdobny papier w znienawidzonym przeze mnie kolorze. Mama w pocieszającym geście zmierzwiła moje czarne włosy, po czym dała mi pstryczka w nos. Odsunęłam się od niej. Jednakże materac nie był najlepszym miejscem do wykonywania gwałtownych ruchów. Straciłam równowagę i upadłam na tyłek. Jęknęłam cierpiętniczo, chociaż nie odczuwałam bólu. To raczej bezwarunkowy odruch. Sarah zaśmiała się perliście. Ponagliła mnie. Twierdziła, że nie zdążę zjeść śniadania, jeżeli nadal będę bawić się w pościeli. Mruknęłam coś na odczepnego. Kiedy kobieta zamknęła za sobą drzwi, rozerwałam różowy papier. Nie przejmowałam się brakiem delikatności, przecież wszystko i tak wyląduje w śmietniku.
     W środku znajdowało się tekturowe pudełeczko. Głośno przełknęłam ślinę. Byłam coraz bliżej przekonania, że jednak babcia postanowiła podarować mi biżuterię. Owa złowroga myśl niemalże zaciskała na mnie swoje muskularne ramiona, chwilowo pozbawiając dostępu do powietrza. A przecież tyle razy tłumaczyłam – wręcz błagałam – aby kupowali mi książki. W ostateczności nawet zwykła kolorowanka dla dzieci w wieku przedszkolnym byłaby lepsza od drogiego naszyjnika.
     Zdjęłam wieczko, a moim oczom ukazał się zwykły gumowy brelok w kształcie gwiazdy. Żółty napis na fioletowym tle wszem i wobec ogłaszał, iż dostąpiłam miana bycia honorową HOT 15. Oparłam głowę na zwiniętej w pięść dłoni. Nie powstrzymywałam śmiechu. Jak mogłam własną nietuzinkową babcię, która sama omijała jubilerów szerokim łukiem, posądzić o kupno biżuterii? Jej jedyną ozdobą był żelazny wisior sięgający pępka, służący jako niewielka namiastka urny. Staruszka nawet z nim spała. Twierdziła, że dzięki naszyjnikowi nie odstąpią się z mężem choćby na krok.
     Wstałam z łóżka i skierowałam się w stronę narożnego biurka. Z niewielkiej czarnej torebki wysadzanej po bokach grubymi ćwiekami wyjęłam pęk kluczy, aby przypiąć do nich brelok. Dłuższą chwilę patrzyłam na prezent i nie potrafiłam powstrzymać rozczulonego uśmiechu. Nadal nie mogłam uwierzyć, że babcia wpadła na taki prosty pomysł. Zazwyczaj kombinowała na wszelkie możliwe sposoby i utrudniała sprawę.
     Zabrałam rzeczy ze sobą. Po drodze wyjęłam z szafy czarne spodnie oraz tego samego koloru bluzę z twarzą klauna na przodzie. Żwawym krokiem opuściłam sypialnię, by udać się do łazienki. Żałowałam tylko, że zostało mi mało czasu, bo naprawdę nabrałam ochoty na długi i gorący prysznic. Żeby umilić sobie ten paskudny zimowy poranek.
     Niespełna dziesięć minut później zajmowałam już swoje stałe miejsce przy stole, skąd miałam doskonały widok na resztę domowników. Od razu czuć było odświętną atmosferę. Kevin nie poświęcał całej uwagi przenośnej konsoli – ba, nawet nie miał jej przy sobie! Tata natomiast odłożył gazetę codzienną na krzesło obok i jedynie posyłał nieprzyjemnym w dotyku kartkom papieru tęskne spojrzenie. Jedynie mama zachowała swoją zwyczajową postawę. Krzątała się po kuchni, próbując nie przypalić grzanek oraz nie rozsypać płatków.
     - Macie na dzisiaj jakieś plany? – zagaił tata. Brodę oparł na splecionych palcach i uważnym wzrokiem spoglądał to na mnie, to na jedenastolatka.
     Wymieniłam z bratem porozumiewawcze spojrzenia. Doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, do czego prowadziło to pytanie.
     - Będę dekorować salę gimnastyczną na jutrzejszy bal gwiazdkowy – odparłam poważnym tonem. – Tylko nie mów, że zapomniałeś.
     - Nie, oczywiście, że nie. Ale przecież nie zajmie ci to całego dnia.
     - Żebyś się nie zdziwił. Ta hala ma nienaturalne rozmiary.
     - No, a ty, Kevin?
     - Chciałem umówić się z Aaronem na Aionie.
     - Jejku, dzieciaki – westchnął przeciągle, kręcąc głową z politowaniem. – Całe życie przed wami i w tak brzydki sposób je marnujecie.
     - O, przepraszam – uniosłam rękę w akcie protestacyjnym – nie idę dzisiaj do szkoły z własnej, nieprzymuszonej woli. To wszystko wina Raven. Zdecydowanie bardziej wolałabym jeszcze spać.
     - Holly…
     - Dobra, możesz nam wyjaśnić, do czego ta rozmowa prowadzi? – warknął zniecierpliwiony chłopiec.
     - Chciałem zabrać was na lodowisko, ale skoro jesteście tacy zajęci, to chyba z mamą wybierzemy się sami. Co ty na to, kochanie?
     - Z przyjemnością! – rzuciła Sarah pogodnym głosem, po czym zaśmiała się perliście. Właśnie weszła do kuchni, niosąc duży talerz obłożony niespieczonymi grzankami.
     - Na lodowisko? – krzyknęliśmy z Kevinem w jednakowym momencie. Zaraz jednak skrzyżowaliśmy wrogie spojrzenia, w zabawny i charakterystyczny dla nas sposób marszcząc przy tym nos.
     - Nie wiem jak ty, braciak – położyłam łokieć na oparciu krzesła, obracając się przodem do jedenastolatka – ale ja zdążę wrócić przed obiadem.
     Uśmiechnęłam się zadziornie. Młody zmrużył gniewnie oczy. Rzuciłam mu wyzwanie. Wyjdzie z niego zwycięsko, jeżeli odstawi na bok naturę maniaka gier komputerowych. Nikt lepiej ode mnie nie zdawał sobie sprawy, ile go to kosztowało i z jak wielkim problemem właśnie się mierzył. Z niebywałą przyjemnością patrzyłam na zaciśnięte wargi świadczące o zaciekłej walce chłopca z samym sobą.
     - Kolega zrozumie, że lodowisko nie jest otwarte cały rok – wysyczał w końcu przez zaciśnięte zęby. Z pewnością nie był przekonany do własnych słów – wypowiedział je w większej mierze ze względu na swoje męskie ego. O ile takowe w wieku niespełna dwunastu lat mógł posiadać.
     Rodzice zaśmiali się serdecznie. Mieli ku temu bardzo dobry powód. Nieczęsto rozmawiałam z Kevinem na stopie chociażby koleżeńskiej. Przeważnie wymienialiśmy pogardliwe spojrzenia albo pomruki, które w naszym mniemaniu były powitaniem. Naprawdę rzadko zachowywaliśmy się jak rodzeństwo. Chyba ostatni raz przepłynęła przeze mnie siostrzana troska, kiedy gówniarza zaatakowała dwójka licealistów. Śmieszne, bo teraz jeden z nich zbliżał się do serca mojej przyjaciółki, a drugim z każdym dniem coraz bardziej się interesowałam. Jakież życie bywa przewrotne.
     Zapanowała prawie absolutna cisza. Zgromadzeni przy stole wpatrywali się w talerz pełen grzanek oraz z utęsknieniem wyczekiwali, aż mama poda resztę śniadania i wspólnie zaczniemy jeść. Tymczasem kobieta z powrotem przeszła do kuchni. Coś mi się w tym wszystkim nie podobało. Zerknęłam ukradkiem na zegar wiszący nad wejściem. Minutowa wskazówka właśnie zatrzymała się na arabskiej dwójce. O tej porze zawsze mieliśmy poranny posiłek za sobą, a dzisiaj nawet nie zabraliśmy się za jedzenie.
     Nagle w przejściu oddzielającym od siebie kuchnię z jadalnią stanęła Sarah. Trzymała w dłoniach czekoladowy torcik z wbitymi w niego woskowymi jedynką oraz piątką. Nie śpiewała Sto lat, po prostu położyła przede mną ciasto i rzuciła zwykłe najlepszego. Lekko zbita z tropu zdmuchnęłam świeczki. Nie pomyślałam życzenia. Na dzień dzisiejszy miałam wszystko, czego mogłam sobie zamarzyć, a nawet i więcej. Chciwość nie popłacała, więc z braku laku humorzasty los mógł zesłać na mnie kataklizm. Wolałam nie ryzykować.
     Mama po raz kolejny zniknęła w kuchni. Tym razem przyniosła ze sobą dwa dzbanki z parującymi napojami. W większym znajdowało się gorące mleko z obiecanym kożuszkiem, zaś w drugim czarna herbata doprawiona sokiem pomarańczowym oraz cynamonem. Przyjemna woń smakołyków, które zastawiły stół, rozniosła się w zastraszająco szybkim tempie po pieszczeniu.
     Nasypałam do miski czekoladowe płatki, po czym utopiłam je w białej cieczy. Z chirurgiczną precyzją zalewałam chrupki, aby żaden z nich nie pozostał nienamoczony. Uwielbiałam, jak rozmiękały pod wpływem gorąca i rozpływały się w ustach. Podałam ciężkie naczynie tacie, by zaraz sięgnąć po talerzyk. Nałożyłam trzy kruche, aczkolwiek nie zwęglone z żadnej strony, grzanki. Właśnie zamierzałam posmarować je dżemem morelowym, kiedy rozległ się dźwięk domofonu. Zastygłam w bezruchu z tępym nożem w jednej ręce, w drugiej zaś trzymałam niewielki słoik. Z etykietki patrzyły na mnie dwa uśmiechnięte owoce, których nienaturalny wytrzeszcz przyprawiał o dreszcze na ciele każdego dorosłego – dzieciaki zapewne odwzajemniały przyjazny gest. Nie od dziś bowiem wiadomo, że wszelkiej maści fobie nabywa się wraz z wiekiem. Jako czterolatki ludzie są odważniejsi i mniej rzeczy ich przeraża. Jedynie ciemność bądź igły wzbudzają histerię. Z biegiem lat lęk przed mrokiem i czającymi się w nim potworami znika. Zastrzyki także przestają straszyć. Pobłyskująca w świetle strzykawka staje się rzeczą normalną. Raczej martwi nas wynik badania, do którego ów igły się używa.
     - Holly, pójdziesz otworzyć?
     Dobiegł mnie niepewny głos matki. Powoli uniosłam na nią nieprzytomny wzrok. Zagapiłam się na roześmiane morele, całkowicie zapominając o rodzinie oraz domofonie, który ponownie dał o sobie znać. Odłożyłam słoik z dżemem. Ostrze noża oparłam na brzegu talerza, lecz podczas wstawania niechcący szturchnęłam sztuciec i wylądował on z łoskotem na ciemnym panelu. Patrzyłam na kawałek metalu bezwładnie leżący na podłodze. Cieszyłam się, że nie zdążyłam zamoczyć go w rozgniecionych morelach, bo musiałabym sprzątnąć resztki owoców.
     Irytująca melodyjka rozległa się po raz trzeci, gdy akurat doszłam do drzwi. Pod nosem wymrukiwałam przekleństwa. W duchu rzucałam klątwę na osobę, której właśnie udzielałam pozwolenie na przekroczenie progu rezydencji rodziny Stanleyów. Przekręciłam klucz w zamku i otworzyłam jedno skrzydło czarnych drzwi. Tuż za nimi stała Raven ze swoją zwyczajowo zirytowaną wszystkim miną. Dłonie wcisnęła głęboko w kieszenie sztucznego futra i może nawet uwierzyłabym, że jej zimo, gdyby owe okrycie wierzchnie było zapięte. Na dworze w sposób niezwykle brutalny warunki dyktowała Królowa Zima, a ta różowowłosa niewiasta najwyraźniej nic sobie z tego nie robiła.
     Odsunęłam się, aby dziewczyna mogła wejść do środka. Dłuższą chwilę wycierała podeszwy glanów o wyłożoną tuż przy drzwiach ścierkę. Postanowiłam nie zwracać jej uwagi, że na czubkach butów także miała śnieg.
     - Chcesz coś do picia? – zapytałam z czystej grzeczności, bo odpowiedź znałam.
     - Najlepiej ciepłą herbatę i dwa tosty.
     Przeszłyśmy przez korytarz. Raven nawet nie czekała na zaproszenie do stołu. Od razu zajęła miejsce obok Kevina, który patrzył na nią zaskoczony.
     - Dzień dobry wszystkim – rzuciła na powitanie. Z zadowolenia zacierała ręce, wzrokiem podziwiając trzęsące się od nawału jedzenia naczynia. Zadziwiające, że wystarczyło podać jej posiłek, a ulatywała z niej cała irytacja oraz niechęć.
     - Gotowa na dekorowanie sali? – zagaił z wyczuwalną zgryźliwością w głosie tata.
     - Niespecjalnie. Ale z drugiej strony, co byśmy robiły w wolny dzień?
     - No nie wiem, może spały? – warknęłam, po czym zacisnęłam zęby na przypieczonym kawałku pieczywa posmarowanym dżemem morelowym.
     - Raven, masz ochotę na płatki? – Dobiegło pytanie z kuchni, gdzie w dalszym ciągu krzątała się Sarah. Kobieta nie potrafiła w spokoju zasiąść do stołu, jeżeli wszystko nie zostało odpowiednio przygotowane. Na całe szczęście nie odziedziczyłam po rodzicielce smykałki do perfekcyjności.
     - Zjem ze smakiem! – odkrzyknęła. – A co to? Ktoś ma urodziny? – Wskazała palcem na niewielki czekoladowy torcik usytułowany na środku blatu. Spojrzenie brązowych oczu od razu padło na mnie. No tak, przecież nikt inny nie mógł kończyć dziś piętnastu lat.
     - Nie kłopocz się życzeniami, nie ucieszy się z nich – mruknął Kevin. Posępnie mieszał łyżką breję, która powstała z rozmiękłych płatków. W przeciwieństwie do mnie młody nienawidził gorącego mleka z kożuszkiem. O wiele bardziej wolał pić je zimne, najlepiej prosto z lodówki.
     Po zjedzonym śniadaniu ruszyliśmy w trójkę założyć odzienie wierzchnie. Mój młodszy brat w podskokach udał się na górę. Był wyraźnie zachwycony faktem, że w spokoju będzie mógł spędzić calutki dzień przed telewizorem. Mama w swoim zwyczaju zabrała się za sprzątanie po posiłku. Pomimo wielu kłótni z mężem o prawa kobiet do chwili wytchnienia, to zawsze właśnie ona ochoczo zabierała się za porządki. Czasami miewałam wrażenie, iż po prostu chciała spędzić kilkanaście minut na krzyku, aby wyładować emocje przed wycieraniem kurzy, co by przypadkiem w przypływie gniewu nie zbić drogiego wazonu.
     Droga do szkoły upłynęła mi na wpatrywaniu się w zimowy krajobraz. Ze znudzeniem przyglądałam się ośnieżonym dachom oraz wszędobylskim ozdobom świątecznym. Tata wraz z Raven zostali pochłonięci rozmową o trzeciej części Mission Impossible, którą wczorajszego wieczoru wyemitował jeden z kanałów filmowych. Szczerze nie przepadałam za wartką akcją oraz fabułą pełną wybuchów i pościgów. Jeżeli produkcja nie była komedią, horrorem dla widzów o stalowych nerwach bądź chociażby animowaną bajką to nawet nie zamierzałam o niej słyszeć. Na moje nieszczęście ulice pokryła gruba warstwa lodu oraz ubitego śniegu, a życzliwie rozsypana sól robiła więcej szkód aniżeli pożytku, toteż ponad dwadzieścia minut spędziłam na wysłuchiwaniu wesołej paplaniny o wybitnej roli Toma Cruise’a. Z każdą sekundą nabierałam coraz to większej ochoty, aby wysiąść z ogrzewanego Cadillaca i udać się do szkoły pieszo. Może wpadłabym w zaspę albo widowiskowo rozkraczyła się na chodniku, wprawiając nielicznych przechodniów w dobry humor, ale przynajmniej zrobiłabym to w ciszy.
     Odetchnęłam z wyraźną ulgą, kiedy samochód zatrzymał się tuż przed główną bramą liceum. Bez pożegnania opuściłam pojazd.
     - Do widzenia, panie Stanley – rzuciła na odchodne Raven. Nie widziałam jej, aczkolwiek mogłam założyć się o całą kolekcję mang, że energicznie machała ręką. Bardzo polubiła się z moim tatą. Czasami miewałam wrażenie, że ojczulek upatrzył sobie w metalówie bratnią duszę. Gdyby nie różnica wieku, może nawet posunąłby się do romansu. A tak pozostało mu jedynie traktować Black jak drugą córkę, tę bardziej do niego podobną.
     - Bawcie się dobrze. Holly, jak będziecie kończyć, zadzwoń, przyjadę po was.
     Podniosłam dłoń z uniesionym kciukiem. Nie chciało mi się krzyczeć. Byłam śpiąca, do tego rozmowa w aucie jeszcze bardziej mnie znużyła. Zamierzałam szybko wykonać przydzieloną mi pracę, by móc jak najprędzej znaleźć odpowiednie miejsce do drzemki. Może przy odrobinie szczęścia dam radę oddalić się niepostrzeżenie.
     - Dlaczego nie powiedziałaś, że masz dziś urodziny?
     Westchnęłam przeciągle. No tak, nie mogłam uniknąć tej rozmowy. Towarzyszyła mi niczym klątwa. Siedziała na mym wątłym ramieniu albo schowała się w obszytym miękkim futerkiem kapturze i wyczekiwała odpowiedniego momentu, aby o sobie przypomnieć.
     - Bo ich nie lubię, po prostu.
     - Coś ty? Co jest złego w dostawaniu prezentów?
     - Wszystko. Nie czujesz później potrzeby odwdzięczenia się? Chyba nie ma nic gorszego niż przymus kupowania upominków. Z tego samego powodu nie podchodzą mi także święta.
     - Jesteś dziwna.
     - Ja? – Spojrzałam z niedowierzeniem na koleżankę. – To raczej z większością populacji jest coś nie w porządku. No bo jak można cieszyć się ze starzenia się? Teraz mam piętnaście lat i chodzę do pierwszej liceum, ale za równo cztery wiosny będę zapieprzać w jakiejś małej kawiarence, aby dorobić sobie do alimentów od rodziców, którzy, gdy zdziadzieją i zrobią się marudni, wypomną mi każdego dolara jakiego zainwestowali w moje studenckie życie. O ile w ogóle dostanę się na jakąkolwiek uczelnię, bo to też nie jest pewne.
     - Ale z ciebie pesymistka. Gadasz jakbyś już dawno miała lata świetlności za sobą i skończyła jako samotna staruszka z gromadą grubych kocurów.
     - Wolałabym jednego chomika – burknęłam pod nosem, w ustach tłamsząc chęć powiedzenia, że wyjątkowo nie lubiłam kotów.
     Po korytarzu krzątało się kilkoro uczniów. Ich trasa zapewne obejmowała wyłącznie halę sportową oraz pokój gospodarzy, do którego to mieliśmy się zgłosić po przydział pracy. Udałyśmy się tam zaraz po zostawieniu kurtek w szatni. Za ławkami ustawionymi w kształcie litery U stała Debrah. Właśnie tłumaczyła dwóm licealistkom gdzie powinny się udać. Raven zaklęła szpetnie, mocno zaciskając kościste palce na moim nadgarstku. Chyba myślałyśmy o tym samym. Okres przedświąteczny nie był najlepszym momentem na kłótnie, a tej nie unikniemy, jeżeli staniemy oko w oko z Rotą. Ta żmija nie odpuści sobie kąśliwych uwag, zaś różowowłosa nie pozwoli, aby ktoś – zwłaszcza Debrah – ją obrażał. Sytuacja była z góry skazana na porażkę.
     - Potrzebujecie czegoś?
     Brunetka dostrzegła nas, kiedy obie dziewczyny opuściły pokój gospodarzy. Ręce oparła na sosnowym blacie, lekko pochylając się do przodu. Nie wyglądała najlepiej. Włosy związała w mało efektownego koka, raczej fryzura zrobiona na odwal się okraszone wykrzyknikiem i środkowym palcem. Makijażu nie miała wcale, przez co sińce pod oczami wysunęły się na pierwszy plan. Bladoniebieskie źrenice zazwyczaj wyrażały pogardę dla całego świata albo sztuczną sympatię, jeżeli spoglądały na jegomościa, który jeszcze nie zalazł ich właścicielce za skórę. Teraz jednak patrzyły w naszą stronę zza okularów. Nawet nie bezpośrednio na nas, bo zdawały się podziwiać białą ścianę korytarza rozciągającą się za naszymi plecami. Swoją drogą, nie wiedziałam, że Debrah miała problem ze wzrokiem.
     - Informacji – burknęła Raven. Mocniej wbiła paznokcie w moją skórę, a ja zagryzłam polik, aby nie jęknąć z bólu.
     - Pierwszakami kieruje Nath…
     - Świetnie – przerwałam dziewczynie – to my przyjdziemy później.
     Odwróciłam się do wyjścia. Zamierzałam możliwie jak najszybciej opuścić to pomieszczenie. Atmosfera póki co była znośna, w powietrzu nie unosiła się przytłaczająca rządza mordu. Mimo to czułam, że robi mi się duszno.
     - Ale w drodze wyjątku mogę przydzielić wam jakieś zadanie.
     Zamarłam w pół kroku. Niepewnie spojrzałam zza ramienia na Rotę. Jej mimika nie zmieniła się nawet o jotę, ewentualnie powieki trochę opadły. Skrzyżowałam wzrok z Raven. Obie miałyśmy obawy, czy przystać na propozycję drugoklasistki.
     - Nie panikujcie, przecież nie będę kazała wam wnosić choinki. Cóż – wzruszyła bezradnie ramionami – chciałabym, ale od ponad dwóch godzin zajmuje zaszczytne miejsce na sali. Zdążyli nawet posprzątać tonę sypiących się z drzewka igieł. A najcięższą robotę wziął na siebie Komitet Organizacyjny. Chyba mają wielką potrzebę wykazania się. Idioci.
     - Więc co proponujesz? – wyraziłam zainteresowanie. Czarne tipsy spiłowane w szpic niemalże przebiły skórę, lecz nadal starałam się nie okazać bólu. Wolałam dogadać się z Debrah niż bezczynnie siedzieć na korytarzu. Przecież nie wiedziałyśmy gdzie podziewał się Nathaniel, ani za ile wróci.
     - Wieszanie dekoracji albo noszenie krzesełek i ławek – powiedziała wyjątkowo znudzonym głosem. Najwyraźniej tę sama formułkę wypowiadała już kilkanaście razy.
     - Krzesełka.
     - Dekoracje.
     Spojrzałyśmy po sobie z Black. Gniewnie zmarszczyła brwi.
     - Zdrajczyni – prychnęła, wypuszczając z mocnego uścisku mój nadgarstek.
     - Przecież wiesz, że nie nadaję się do prac plastycznych.
     - W porządku. Raven, odpowiedzialni za ozdoby są na sali, dołącz do nich. No a ty, Holly, będziesz musiała poszukać Toby’ego albo Reida. Od dłuższego czasu ich nie słyszałam, więc możliwe, że zrobili sobie przerwę i siedzą w składziku na drugim piętrze.
     O owym pomieszczeniu krążyły legendy, które powstać mogły wyłącznie w umyśle nastolatka. I to takiego na silnych wspomagaczach. Jedna z nich mówiła o nieopacznym zamurowaniu robotnika, gdy ten uciął sobie drzemkę. Jego zwłoki znaleziono dopiero trzy miesiące później, a odór rozkładającego się ciała nie pozwolił zrobić z pokoju sali lekcyjnej, toteż powstała zwykła kanciapa. Chyba najbardziej prawdopodobna historia dotyczyła nieszczęśliwego wypadku. Podobno banda dzieciaków postanowiła pobawić się w szkole, kiedy była ona jeszcze w stanie surowym. Chłopiec poślizgnął się na oleistej cieczy rozlanej przez ślamazarnego budowlańca. Pech chciał, że inny idiota – a może nawet ten sam Spec Od Wszystkiego, kto wie – pozostawił betonowy bloczek z wbitymi w niego metalowymi prętami. Młodzik nie miał większych szans, ale według biegłych śmierć była natychmiastowa i bezbolesna. Tylko kto mógł to potwierdzić? Może młody cierpiał katusze, próbował podnieść się, odpychając drgającymi dłońmi od przebijającego płuco żelastwa? Mimo wszystko zdanie: Spokojnie, państwa syn umarł szybko i na pewno nie odczuwał bólu miało więcej szans na pocieszenie zrozpaczonych po stracie jedynego potomka rodziców niż rozważania, czy gówniarz próbował jakoś powstać i doczołgać się do kolegów.
     Na górnych kondygnacjach nie było widać żywej duszy. Nikt się nie przekrzykiwał, nie biegał jak opętany, rozpaczliwie poszukując bardziej kompetentnej od siebie osoby. Wręcz dało się usłyszeć szum wiatru za oknem. Nieprzyjemny dreszcz przeszył moje ciało. Że też akurat w takiej chwili musiałam przypomnieć sobie te wszystkie straszne historie. Niby wiedziałam, iż zostały wymyślone przez starszych uczniów, aby co roku móc straszyć pierwszaków, ale gdzieś z tyłu umysłu nie potrafiłam wyzbyć się lęku. Nerwowo oglądałam się do tyłu, rzadziej na boki, by nie dać zaskoczyć się duchowi. Powoli stawiałam kroki, kiedy dotarłam na drugie piętro. Miałam złudną nadzieję, że przynajmniej jeden z chłopców będzie stał na holu i czekał, aż do niego dołączę. Nic bardziej mylnego – korytarz był równie wyludniony, jak ten na niższym poziomie. Po prostu bosko. Upiór nie mógł wymarzyć sobie lepszego momentu, aby wyskoczyć na bezbronną nastolatkę.
     Nagły huk sprawił, że zatrzymałam się w pół kroku. Niepewnie dostawiłam prawą stopę do jej lewej odpowiedniczki, która nie zdążyła oderwać się od podłogi. Głośno przełknęłam ślinę. Bałam się odwrócić głowę od otwartych na oścież drzwi prowadzących na klatkę schodową, skąd jedyną drogę stanowiły schody na dach. Mieścił się tam klub astronomiczny, ale dzisiaj zajęcia były odwołane. Szczerze wątpiłam, aby ktoś zapuszczał się na nieodśnieżony taras. Chyba, że zamierzał popełnić samobójstwo. Mimo wszystko bardziej prawdopodobnym było, iż hałas dobiegał z pokoju pielęgniarki bądź legendarnego składziku. Wiedziona przeczuciem postanowiłam sprawdzić tę drugą możliwość.
     Drzwi były zamknięte, a ze środka nie dobiegały nawet najcichsze szmery. Może jednak zaszła pomyłka, a rozrabiaka ukrywał się w pomieszczeniu medycznym? Cóż, pewnie niejednemu przez myśl przeszła drzemka w jakimś ustronnym miejscy. Wszakże ja sama myślałam o niej jeszcze nie tak dawno.
     Bezmyślnie gapiąc się na ciemne drewno, doszłam do wniosku, że to odpowiedni czas na ciche odliczanie. Przynajmniej tak zazwyczaj postępowali aktorzy w filmach akcji. Smętne, dłużące się w nieskończoność dobijanie do magicznego słowa trzy, po którym mogło wydarzyć się wszystko.
     Jeden…
     Położyłam dłoń na pozłacanej klamce.
     Dwa…
     Oplotłam nań palce. Delikatnie, aby przypadkiem nie otworzyć drzwi zbyt wcześnie.
     Dwa i pół…
     Głośno przełknęłam ślinę. Gdybym była wierząca, przeżegnałabym się.
     A w sumie, raz mogę zrobić wyjątek. Pieprzyć Szatana, przecież nie zabierze mi miejsca w piekle za jeden gest modlitewny.
     Powoli wykonałam ręką znak krzyża.
     - W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego…
     Trzy.
     - Amen, kurwa!
     Pchnęłam drewniane skrzydło. Klamka po drugiej stronie z łoskotem odbiła się od ściany, wprawiając siedzące w pokoju osoby w stan przedzawałowy. Dwie pary rozszerzonych w strachu oczu zwróciły się w moją stronę. Przez dłuższą chwilę patrzyłam tępo na siedzącego w sposób nad wyraz niedbały na krześle blondyna. Nogi położył na ławce. Jedną dłonią złapał za blat, jakby chroniąc się przed upadkiem.
     - Ja pierdolę – mruknął stojący przy otwartym oknie Reid. – Tylko fajkę zmarnowałem.
     Nie wiedziałam, czy bardziej przejął się wyrzuconym papierosem, który zapewne był dopalony jedynie do połowo – może nawet nie – czy nagłą wizytą.
     - Zabić cię to za mało – warknął Toby, po czym zaciągnął się mocno. Popiół strzepał na podłogę, po której walało się mnóstwo kiepów. Wątpiłam, aby ta dwójka zdążyła w dwie godziny zaśmiecić salę do takiego stopnia. Ponadto ściany były pokryte kolorowymi i raczej nieurodziwymi napisami. Niegdyś białe ściany przybrały barwę spłowiałej żółci, a w niektórych miejscach zostały nadpalona. Legendarny składzik zapewne od początku istnienia Stoney Bay High School służył jako zwykła palarnia, a historie o przypadkowych śmierciach zostały wymyślone, aby nowicjusze nie zakłócali spokoju wtajemniczonym.
     - Co cię tu przywiało? – zagaił brunet, nawet nie siląc się na przyjazny ton. Wyjął z paczki nowego papierosa i zaraz go odpalił.
     - Zamknij drzwi – polecił drugi nastolatek.
     Wykonałam prośbę. Także nie chciałam, aby smród fajek wydostał się na korytarz, nawet jeżeli mało prawdopodobnym było pojawienie się jednego z nauczycieli.
     W pomieszczeniu śmierdziało obrzydliwie. Odruchowo marszczyłam nos z niesmakiem. Nawet otwarte na oścież okno, przez które wlatywało mroźne powietrze, nie w pełni wietrzyło składzik. Możliwe, że przez kilka lat po prostu nasiąknął nieprzyjemną wonią. Zapach przylgnął do brudnej podłogi, nieużywanych mebli, pożółkłych ścian, a nawet do sufitu i stał się dla nich zwyczajowy. Kto by pomyślał, że prywatne liceum dla dzieci nazbyt bogatych obywateli Stanów Zjednoczonych kryło w sobie tak obskurne pomieszczenie.
     - Mam wam pomóc przy znoszeniu krzesełek i ławek – wytłumaczyłam swoją obecność. Chłopcy nie musieli się odzywać. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia, utwierdzając mnie w przekonaniu, że im zawadzałam. Nerwowo założyłam kosmyk włosów za ucho.
     - Pewnie lada moment zorientują się, że dawno nas nie widzieli i zaczną węszyć. Lepiej zabierajmy dupy do roboty.
     Reid wyrzucił niedopałek na zewnątrz. Odsunął się od ściany, do której przylegał kurczowo plecami. Wyprostowany sprawiał jeszcze gorsze wrażenie. Był przesadnie chudy oraz wysoki, a luźne czarne ciuchy jedynie go wydłużały. Wyglądał jak Slenderman pozbawiony garnituru, za to z twarzą do połowy przysłoniętą ciemnymi włosami. Jeżeli miałabym wskazać najstraszniejszą osobę, jaką spotkałam w swym niedługim życiu, bez zastanowienia wymierzyłabym oskarżycielsko palcem w Reida. Przy nim nawet bracia Holdenowie wypadali słabo. Może to dlatego, że brunet miał zasłonięte oczy? Wszakże nie bez kozery właśnie je nazywano zwierciadłem duszy. A stawała się ona niedostępna, jeżeli ślepia były niewidoczne.
     - No, wstawaj – warknął na Toby’ego i kopnął w nogę krzesełka, na którym usadowił się nastolatek. Siedzenie zachybotało się niebezpiecznie.
     - Zwariowałeś? – krzyknął wystraszony blondyn. Ponownie złapał się blatu ławki, aby nie upaść. Spojrzał gniewnie na kolegę. Wyższy chłopak jedynie wsunął dłonie w kieszenie spodni. Niczym dręcząca zjawa stał obok Younga, wyczekując, aż ten wstanie.
     - Za co mam się brać? – spytałam, chcąc rozładować napięcie. Zamierzałam możliwie jak najszybciej odbębnić zadaną mi robotę.
     Reid ruchem głowy wskazał na wierzę z krzeseł stojącą w kącie. Nie była zbyt wysoka, ale w myślach kalkulowałam, ile razy będę musiała wejść na drugie piętro, by zaraz zejść z powrotem na parter, jeżeli wezmę po dwa siedziska. Wyszło dokładnie sześć pieprzonych razy. A mogłam zgłosić się na ochotnika do dekorowania sali. Podejrzewałam, że postąpiło tak większość uczniów, przez co pracy nie było wiele. Dlaczego genialne pomysły zawsze nieelegancko się spóźniały?
     Chłopcy wzięli po jednej ławce i wspólnie opuściliśmy śmierdzący składzik.
     - Tak swoją drogą, gdzie zgubiłaś Raven? – zagaił Toby. Na mej twarzy zabłąkał się cwaniacki uśmieszek. Blondyn nie mógł go dostrzec, ponieważ szedł na przodzie, ja zaś zamykałam pochód. Nie wiedziałam, czy ta dwójka oficjalnie została parą. Jeśli nie, to na pewno szli w tym kierunku. Oczywiście nie zdziwię się, gdy zobaczę ich razem na jutrzejszym balu gwiazdkowym.
     - Wycina śnieżynki – odparłam. Uważnie patrzyłam pod nogi, kiedy pokonywaliśmy schody. Jeszcze tego brakowało, bym runęła jak długa wprost na plecy Reida.
     - Poradzicie sobie sami z tymi gratami, prawda?
     - Zapomnij, stary, zostajesz tutaj. Chyba nie sądzisz, że ta mała uniesie ławkę?
     Brunetowi wyraźnie nie spodobał się pomysł jego kolegi. Zresztą mnie także. Blondyn jako jedyny zdawał się mieć ochotę na rozmowę. Krępowałam się ciszą, a ta z pewnością zapadłaby, gdybym pozostała sama z krewnym Slendermana.
     - No właśnie – zawtórowałam mojemu przedmówcy. Z uznaniem kiwnęłam głowa, lecz tego także nastolatkowie nie mogli zauważyć. – Poza tym, tylko byś jej przeszkadzał.
     - Od kiedy jesteście tacy zgodni, co? – burknął niezadowolony Toby. On naprawdę myślał, że z żywą radością zgodzimy się, aby nas olał i pognał do swej ukochanej. Niedoczekanie.
     Young zatrzymał się na półpiętrze. Odstawił ławkę na posadzkę. Nonszalancko skrzyżował ręce na szerokiej piersi i patrzył zmrużonymi w złości oczami to na mnie, to na bruneta. Z pomrukiem wyrażającym dezaprobatę postawiłam krzesła. Czy wspominałam o szybkim wykonaniu ciążącej na nas roboty? Westchnęłam z politowaniem, kręcąc przy tym głową. Dzisiaj wszystko szło nie tak, jak powinno.
     - Ale zdajesz sobie sprawę, że rozmawiamy po raz pierwszy? – Wskazałam palcem na Reida, który jako jedyny nie zrezygnował z trzymania ławki.
     - To przeraża jeszcze bardziej. – Klasnął w dłonie, jakby właśnie wpadł na genialny pomysł. – A może jesteście ze sobą spokrewnieni? W sumie, jak tak na was patrzę, to dostrzegam pewne podobieństwo.
     Resztkami zdrowego rozsądku stłamsiłam w zarodku chęć uderzenia z całej siły czołem o ścianę klatki schodowej. Cóż za niedorzeczna myśl naszła tego idiotę. Przecież na świecie mogły chodzić hordy anorektyków o zbyt długich grzywkach, to jeszcze nie czyniło z nich rodziny. Zaczynałam poważnie zastanawiać się, co też Raven dostrzegła w tym człowieku. Bo przecież nie urzekł jej błyskotliwym umysłem.
     - Archetypowy ze mnie jedynak. Podobnie jak z moich rodziców, dziadków i pewnie jeszcze od dekad gryzących ziemię szkieletów spoczywających pod nagrobkami z nazwiskiem Adler.
     - Ja za to mam młodszego brata, którego chętnie bym oddała, niekoniecznie w dobre ręce. Jacyś zainteresowani? – Spojrzałam po chłopcach. Toby skrzywił się nieznacznie na wspomnienie Kevina, a brunet kliknął językiem, co zapewne także miało oznaczać odmowę. Możliwe, że nadal pamiętali, jak jeden z nich nabijał limo pod okiem gówniarzowi. – Nie? Trudno, zabierzmy się zatem do pracy.
     Na powrót chwyciłam za oparcia krzesełek. Wyminęłam towarzyszy i jako pierwsza dotarłam do drzwi prowadzących na hol główny. Przytrzymałam drewniane skrzydło, aby przepuścić kolegów w przejściu. Nie wydawali się być zmęczeni noszeniem ławek, mimo to chciałam ich trochę odciążyć.
     Toby wyprostował się i dumnie wypiął pierś. Chyba nadal obstawał przy swoich niecelnych spostrzeżeniach. Wyciągnął rękę, aby chwycić za blat, jednak zamiast tego popchnął go nieopacznie. Metalowe nóżki z łoskotem uderzały o każdy stopień. Odruchowo mrużyłam oczy, kiedy do uszu docierał niepożądany hałas. I tak udało mi się dostrzec każdy ruch ławki. Podskakiwała na schodach niczym dzieciak na trampolinie z różnicą taką, że robiła wokół siebie więcej jazgotu. Kiedy stopnie się skończyły, dawno nieużywany mebel zgrabnie prześlizgnął się w drzwiach, tuż obok mnie, i zatrzymał na korytarzu.
     - Dawaj, teraz twoja kolej – żachnął się Young, zawadiacko szturchając kolegę łokciem.
     - Niegłupi pomysł, ale trochę zbyt głośny – powiedziałam z uznaniem. Z której strony na to wszystko nie spojrzeć, Toby uniknął znoszenia ławki ze schodów. Najwidoczniej miał więcej szczęścia niż rozumu. Za to ja dowiedziałam się, dlaczego Debrah wspomniała, że długo nie słyszała nastolatków. Swoim istnieniem obudziliby nawet umarlaka.


♥ ♥ ♥ ♥

4 komentarze:

  1. Dzień dobry! Julka zawitała na pokładzie i choć pogoda nie sprzyja kreatywnemu myśleniu, a nakłania jedynie do spania bądź zanurzenia się w gorącej wodzie w wannie, próbuje skleić jakiś komentarz xD Może być ciut niesensowny i chaotyczny, ale mówi się trudno!
    Przede wszystkim pragnę wyrazić swoje żywe zainteresowanie prezentem od babci. Kurczaki, taki drobiazg, a może rzeczywiście rozbawić. Nic, tylko pozazdrościć takiego wyczucia w kwestii prezentów, osobiście również cieszyłabym się jak głupia z takiego podarku xD Co prawda szkoda, że staruszka nie pojawi się w święta, co mogłoby zaowocować ciekawymi sytuacjami. Jednakowoż jestem pewna, że coś w jej miejsce wymyślisz, a przynajmniej taką żywię nadzieję.
    Wtargnięcie do składziku również było naprawdę niesamowite. Niby zwyczajna czynność, a potrafi nieziemsko rozbawić. Miny chłopaków musiały być bezcenne, sama na wyobrażenie tego skręcam się ze śmiechu.
    A skoro jesteśmy już przy tym składziku... Mój skrzywiony umysł wytworzył scenę, gdzie cała trójka siedzi w zamknięciu, gdy nagle pojawia się Duncan i zastanawia, co tam robili. ( ͡° ͜ʖ ͡°) - ta mina wyraża wszystko, o czym myślałam. Dziękuję, że tak się nie stało, nie chciałabym takich sytuacji, które mogą się przykro skończyć xD Dobra, koniec tego tematu.
    Przeczuwam przyszłe podwójne randki, to mogłoby być ciekawe... I, moim zdaniem, z lekka niebezpieczne, nigdy nie wiadomo, co może się zdarzyć. Jak to się mówi, pożyjemy, zobaczymy xD
    Kolejną sprawą, która wzbudza moją ciekawość jest to, czy Raven postanowi jakoś umilić urodziny Holly. Po niej można się wielu rzeczy spodziewać, także pozostaje mi czekać z zapartym tchem na następny ^0^
    No i teraz ważna sprawa....
    Sto lat, sto lat, niech żyją żyją nam!
    Z początku składam życzenia bohaterce, choć widzę, że tego nie lubi. Jednak jestem człowiekiem, który od takich rzeczy powstrzymać się nie może, więc...
    Dużo szczęścia i miłości, wielu wzruszeń i radości! Niech spokojnie się układa, zdrowie nigdy nie upada! Życia pięknego, w dobre rzeczy bogatego. Zmartwienia niech nie nawiedzają, a dobre duszki pomagają! Wszystkiego najlepszego na teraz i pozostałe lata, żyć musisz, Holly, szczęśliwie, nie ma bata!
    Kolejne życzenia rzecz jasna dla bloga i dla Ciebie, choć je napiszę zaraz. Teraz to ja chciałabym podziękować, że to piszesz. W Twojej opowieści panuje specyficzny, przyjemny klimat, którego nigdzie indziej nie mogę poczuć. Dziękuję, że piszesz tak cudowne rozdziały - każdy z osobna i wszystkie razem są niezwykłe, na (jak dla mnie) naprawdę najwyższym poziomie. Ja również Tobie życzę wytrwałości i pomysłów, chęci i pasji, niekończącej się weny i dużo dobrego w życiu. Przybywających czytelników, którzy będą motywować do pisania. Rozwijania się w tym i innych interesujących Cię aspektach, spełniania marzeń i ogólnie wszystkiego, co najlepsze. A ja osobiście zapewniam, że tutaj pozostanę na długo, bo nawet w momencie, gdy zainteresowanie SF nieco zmalało (dobrze, że taki okres się skończył), przybywałam tutaj z wielką radością. Naprawdę dziękuję i kończę zanudzać, przesyłając ciężarówkę weny i pozdrawiając serdecznie w oczekiwaniu na dalsze rozdziały ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj! Miło Cię gościć. (^.^)/ Rzeczywiście pogoda jest beznadziejna. Najpierw śmiercionośne upały, a później ulewy. Jak żyć? Zdołałam nawet się przeziębić. Skutki siedzenia po nocach przy otwartym oknie.

      Też ucieszyłabym się na taki prezent. Co prawda "Hot 15" już nigdy nie będę - ubolewam z tego powodu (;o;) - ale zawsze preferowałam drobne upominki. Krępują mnie drogie rzeczy i zdecydowanie wolę sama odkładać pieniążki przez cały rok, by w grudniu kupić coś konkretnego. Wtedy mam poczucie, że musiałam wyrzec się pewnych dobroci dla wyższego celu.

      Scena w składziku... Jejku, jak o tym wspomniałaś, to aż się zarumieniłam. A może to od gorączki, nie wiem. W każdym razie, nie wplączę Holly w takie zawiłe sytuacje. Jest jeszcze młoda, nie można zbytnio jej deprawować. (~ o ~)

      Bardzo dziękuję za życzenia. Holly na pewno również jest dozgonnie wdzięczna. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak pozytywnie podziałały na mnie Twoje słowa. Uśmiech mi nie schodził z twarzy. *(^o^)* Tak swoją drogą, urodziny Holly zupełnym przypadkiem zgrały się z urodzinami bloga. To nie było zamierzone, aczkolwiek, kiedy wczoraj wieczorem poprawiałam rozdział, byłam mile zaskoczona tym zbiegiem okoliczności.

      Pozdrawiam Cię gorąco i do następnego! ^_^

      Usuń
  2. Witam moją najdroższą autorkę ;)
    Sto lat , sto lat ! ;>
    Życzę Ci kochana dużo wytrwałości i żeby Cię wena nigdy nie opuściła i oczywiście chęci do pisania ;>
    Jesteś zajebiście utalentowana jeśli chodzi o pisanie ^^


    ~ A teraz przechodząc do rozdziału ;)
    Nie mogę napisać , że był kiepski lub krótki ; co to to nie ;>
    Od kiedy tu jestem nie zdarzyło się , aby który kolwiek rozdział mnie zawiódł ^^ naprawdę zazdroszczę Ci talentu ;)
    Rozbawił mnie moment wejścia Holly do tej kanciapy 😂 naprawdę jej charakter i niebywałe zachowanie ^^ poprostu bohater numer jeden i jako ten najlepszy ;)

    Czekam na kolejny rozdział ! Pozdrawiam ;* ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć i czołem! Dziękuję za życzenia oraz pochlebstwa. Bardzo mnie one radują. (^.^) Jestem łasa na komplementy, więc mów mi tak częściej.

      Nie no, zgrywam się. Taki tam żarcik. (-_-;)

      Moment ze schowkiem wyrwany z mojego życia. Tylko ja byłam na miejscu Toby'ego. No i nie udało mi się utrzymać na krześle... Samo wspomnienie boli. (._.)

      Nowiutki rozdział już się tworzy. Tym razem postawiłam sobie za cel główny dodać go w przeciągu maksymalnie dwóch tygodni. Jeśli nie dam rady, będę bardzo smutna.

      Pozdrawiam Cię gorąco i życzę samych dobroci. Do następnego!

      Usuń