Spis lektur obowiązkowych

poniedziałek, 11 września 2017

Witam wszystkich bardzo serdecznie. Dałam radę! Spełniłam swoje własne wymagania i dodałam rozdział w niecałe dwa tygodnie. Aczkolwiek nie mogę zagwarantować, że z comiesięczną częstotliwością będą ukazywać się następne części. Od października zaczynam studia, więc mój plan dnia ulegnie diametralnej zmianie. To mój pierwszy rok, więc nie wiem, na co powinnam się nastawić. Mam tylko nadzieję, że znajdę odpowiednio dużo czasu na pisanie. Ale jak będzie w rzeczywistości, dowiemy się za jakieś dwa miesiące. Trzymajcie za mnie kciuki. (^.^)

Droga (nie) do miłości: Rozdział 53
„Dziś zrozumiała, że – jak to mówił Gandhi – sama musi stać się zmianą, do której dążyła na świecie.”
~A. Ficner-Ogonowska

     Lustra w sklepach były obłudne. Oświetlenie w przymierzalniach jeszcze bardziej zakłamane. Ekspedientki, zanim rozpoczęły pracę w butikach, przechodziły skomplikowane szkolenia z zakresu psychologii i manipulacji.
     Te trzy niepodważalne wnioski wysunęłam, gdy tylko nałożyłam na siebie czerwoną sukienkę za – bagatela – niemałe pieniądze. Przed wnękową szafą stałam zmizerniała, zastanawiając się, jak bardzo zdenerwuję Duncana, jeśli zrezygnuję z pójścia na bal. Mama przez ponad kwadrans próbowała wmówić mi, że miałam w pokoju zdecydowanie niewystarczającą ilość światła, aby móc poprawnie ocenić swój wygląd. Rzeczywiście, czarny klosz z jedną żarówką w środku raczej nie rozjaśniał pomieszczenia zbyt dobrze, a szare ściany także działały mało korzystnie. Mimo to nadal uważałam, iż wpadłam w sidła handlowej mafii, sprytnie skonstruowanej grupy przestępczej wyłudzającej pieniądze od nieświadomych ludzi na całym świecie. Wszystko to było jednym wielkim spiskiem. Rzetelnie kontrolowanym procederem, do tego w pełni legalnym. Lustra zakrzywiały się w odpowiednich miejscach, aby odbicie delikatnie – wszakże pospolity zjadacz chleba miał się nie zorientować – eksponowało odpowiednie miejsca. Sylwetka wydłużała się i wyszczuplała niczym w komnacie krzywych luster, chociaż nie stawała się kuriozalnie zmodyfikowana. Oświetlenie punktowe, wydawać by się mogło, że składały się na nie niepozorne halogeny, w rzeczywistości zamontowane zostały pod odpowiednim kątem. Rzucały łunę sztucznego światła na twarz klienta, oślepiając go i nie pozwalając dostrzec mankamentów mierzonego ubrania. Natomiast ekspedientki – to właśnie od nich w większej mierze zależało, czy misja się powiedzie – znały się na ludzkim mózgu lepiej niż hipnotyzer i doktor psychologii razem wzięci. Uśmiechały się zza lady, zarzucały tonami ciuchów (nawet, jeżeli do przymierzalni można wnieść jedynie pięć rzeczy) oraz komplementowały każdy wybór, powtarzając sobie w myślach: Jesteś za gruba do tej sukienki. Patrz, brzuch aż ci wypływa zza spodni. Naprawdę uważasz, że butelkowa zieleń pasuje akurat do TWOJEJ twarzy? Cóż za naiwność…
     Telefon rozdzwonił się, a po pokoju rozeszły się pierwsze dźwięki piosenki, które w uszach mojej rodzinki przypominały jazgot. Dla mnie nie było rzeczy lepszej od połączenia muzyki metalowej z elektronicznym brzmieniem.
     - Noo… – mruknęłam posępnie do komórki.
     Odwróciłam się bokiem. Może z telefonem w ręce będę wyglądała lepiej.
     - Jesteś już gotowa? – Po głosie Duncan wydawał się zdenerwowany. W oddali usłyszałam krzyk pani Viviany, na który chłopak zareagował przeciągłym westchnięciem. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia. Zapewne biedaczysko zostało wymęczone przez zatroskaną mamusię i chciało czym prędzej opuścić rodzinny dom.
     - Co mi zrobisz, jeżeli odpuszczę sobie bal i zaproponuję wspólne oglądanie horrorów?
     - Nawet nie waż się tak żartować – warknął. Przyłożyłam dłoń do ust, aby nie usłyszał cichego chichotu. – Pięć minut ci wystarczy?
     - No nie wiem…
     - Holly, zatłukę cię. Ale uprzednio przez co najmniej tydzień nie wypuszczę z łóżka.
     - Powiało grozą – rzuciłam beznamiętnie, w myślach dopowiadając, że wolałabym zginąć od razu. Tortury raczej by mi nie służyły. – Sprawa jest poważna, bo dotyczy sukienki. Wyglądam w niej źle. Nawet nie mało korzystnie, po prostu źle.
     - Mam być szczery?
     - Wolałabym opcję miły i uroczy.
     - Nawet w worku po ziemniakach byłabyś piękna.
     - Jej, naprawdę się postarałeś. – Przeczesałam grzywkę, którą niespełna godzinę temu podcinałam. Również w niej dostrzegłam kilka mankamentów. Na środku była jakieś półtora milimetra krótsza niż po bokach. – A tak z czystej ciekawości, jak brzmiałaby szczera opinia?
     - Gówno mnie obchodzi ta kiecka i za dokładnie dwie minuty widzę cię w swoim aucie. Właśnie idę wystawić je z garażu, więc na twoim miejscu odszedłbym od lustra.
     Cały Holden. Zero zahamowań oraz autocenzury. Ale czego mogłam się po nim spodziewać? Chyba podświadomie liczyłam na takie słowa, bo odsuwały lamenty nad złymi zakupami na dalszy plan. Prymitywny strach przed gniewem Duncana wziął górę. Zakończyłam pospiesznie rozmowę, telefon wrzuciłam do czarnej lakierowanej kopertówki. Niespiesznie zeszłam po marmurowych schodach. Już dzisiaj udało mi się na nich przewrócić. Najwidoczniej rajstopy nie minimalizowały poślizgów, a nawet zwiększały ich częstotliwość. Po pokonaniu stopni wsunęłam stopy w wysokie szpilki, które dotychczas trzymałam w ręce. Nie martwiłam się bólem nóg. Od Reida, będącego zastępcą przewodniczącej drugoklasistów, dowiedziałam się, że szkoła zamówiła na bal catering. Oczami wyobraźni widziałam przytargane przez nas ławki uginające się pod ciężarem wszelkiej maści jedzenia. Poczynając od wielosmakowych koreczków, przechodząc przez wypieki o różnych kształtach i wielkościach, a kończąc na ponczu – obowiązkowym punkcie licealnych imprez – do którego zapewne ktoś, wbrew zakazowi, zdążył już dolać alkohol.
     - Na kilometr czuć bijące od ciebie pozytywne nastawienie – rzucił wyłaniający się z salonu tata. Niósł szklaną miskę, do niedawna zapełnioną popcornem, o czym świadczyły niesprażone ziarnka kukurydzy pozostawione na dnie.
     - Właśnie sobie uświadomiłam, ile jedzonka na mnie czeka – pisnęłam uradowana. Gdyby nie wysokie obcasy, z pewnością podskoczyłabym z radość.
     Zanim ubrałam kurtkę, jeszcze raz, tak dla pewności, spojrzałam w lustro wiszące nad komodą w przedpokoju. Sprawdziłam, czy ciasny kok nie zmienił się nawet o jotę przez dwadzieścia minut od wykonania go. Zawinęłam na palcu sięgające linii szczęki pasemko. Kosmyki wiszące po obu stronach twarzy były kleiste od lakieru, aczkolwiek nadal ruchome. Z polika delikatnie ściągnęłam wytuszowaną rzęsę, która postanowiła nie pójść na bal.
     - Ja wychodzę! – oznajmiłam, kiedy przekręcałam klucz w drzwiach.
     - Udanej zabawy! – odkrzyknęła z salonu mama.
     - Tylko wróć na noc do domu. – Ron karcąco pokiwał palcem. Od feralnego dnia, gdy dowiedział się o moim związku z Duncanem, mogłam zapomnieć o częstych wyjściach po zmierzchu. Wymówka: Idę pouczyć się u Raven przestała być skuteczna. Nie zdziwiłabym się, gdyby ojczulek w wolnych chwilach ślęczał w oknie z lornetką i obserwował, czy nie przekraczam progu domu państwa Holdenów w objęciach ich starszego syna.
     - Masz to jak w banku – odparłam, salutując na odczepnego, bo jedynie przyłożyłam palce do skroni. Dzisiaj z pewnością nie odwiedzę sąsiadów. Po niedawnym spotkaniu rodziców Duncana wolałam z następnymi kontaktami trochę zaczekać.
     Śnieg prószył delikatnie. Gdybym należała do osób przesadnie podziwiających piękno natury, stwierdziłabym, że kruche płatki, oświetlane ulicznymi latarniami oraz wszędobylskimi ozdobami świątecznymi, były widokiem magicznym. Smagane podmuchami wiatru szybowały w powietrzu. Wykonywały skomplikowane akrobacje, prezentując się z każdej strony. Wprawiały w nostalgię niejedno skamieniałe serce. Nawet najbardziej zabieganych zmuszały do chwilowego zatrzymania się. Cieszyły dzieciaki, które zachwycone wystawiały języki, aby posmakować drobinek wody. Wprowadzały w domach szczęśliwy nastrój, zachęcały do ubierania choinki, bo Gwiazdka już za pasem. I wszystkie płatki czyniły to dopóki nie spotkały na swej drodze przeszkody. Wówczas roztapiały się, a ich czar pryskał.
     Właśnie tak poczułam się, gdy po okolicy rozniósł się donośny dźwięk klaksonu. Niczym ta cząsteczka śniegu o pięknych kształtach, która zetknęła się z wilgotnym asfaltem i roztopiła się w ułamku sekundy za sprawą rozjeżdżonej warstwy soli.
     - Spóźniłaś się – warknął na powitanie, kiedy tylko zdążyłam otworzyć drzwi.
     - Ile? Pół minuty? I tak, ciebie też miło widzieć. – Uśmiechnęłam się sztucznie. Pokręcił głową, po czym na krótki moment złączył nasze usta w czułym pocałunku.
     Spostrzegłam, że w samochodzie był tylko Duncan. Spodziewałam się ujrzeć także Castiela wraz z Debrah. Najwidoczniej para znalazła inną podwózkę. Nie zamierzałam z tego powodu narzekać. Każda chwila spędzona z tą dziewuchą napawała mnie chęcią poderżnięcia gardła – obojętnie czy sobie, czy jej, bylebym tylko nie musiała słuchać melodyjnego głosu do cna przesiąkniętego fałszywością.
     Lecące w radiu reklamy drażniły niemiłosiernie. Nadzwyczaj głośny i żywiołowy mężczyzna namawiał do odwiedzenia salonu samochodowego, bo przecież nie ma lepszego prezentu na święta od nowego autka z pełną wersją wyposażenia. Kobieta z kolei piszczała z zachwytu oraz wychwalała pod niebiosa prostownicę do włosów z funkcją natychmiastowego suszenia. Brakowało jeszcze płaczącego bachora, proszącego o zestaw klocków LEGO.
     Chyba gdzieś tam w Bostonie usłyszeli moje myśli, bo z głośników zaraz rozległo się błagalne Mamo, mamo, kup!, a ja nabrałam ochoty uderzyć w coś głową.
     W umyśle zakiełkowało dziwne uczucie. Jakby niepokoju wymieszanego z zachwytem i podekscytowaniem. Niezwykle dziwne wrażenie, chociaż spotykałam je dosyć często. Po prostu miałam przeczucie, że o czymś zapomniałam. O czymś ważnym, czego nie powinnam pominąć, a jednak zrobiłam to. Dlaczego właśnie teraz usilnie próbowałam przypomnieć sobie ten istotny fakt? Myślałam o Debrah. Może właśnie jej temat chciałam poruszyć.
     Nie, niemożliwe. Od dłuższego czasu unikałyśmy się, a nasza ostatnia rozmowa przebiegła spokojnie. Ponadto dziewczyna uwielbiała odgrywać rozmaite sceny. A nie od dziś wiadomo, że każdy aktor potrzebował publiki. Gdybyśmy rzeczywiście stoczyły potyczki słowne, Duncan dowiedziałby się o tym jako jeden z pierwszych.
     Więc co obudziło ze snu to irytujące uczucie?
     No tak, przecież. Reklamy! Chciałam pomówić z Holdenem o prezentach.
     - Kupiłeś już dla mnie prezent? – zapytałam, zanim przemyślałam, jak okropnie zabrzmiało to w moich ustach. Jakbym zamierzała skontrolować, czy chłopak na pewno pamiętał o dostatecznie drogim upominku.
     Spojrzałam ze strachem na niego. Wzrok miał utkwiony na jezdni, a jego wyraz twarzy nie zmienił się nawet o jotę. Aczkolwiek musiałam pamiętać, że Duncan był mistrzem w ukrywaniu emocji. Z łatwością mógł zatuszować swoją złość.
     - Jeszcze nie – odparł po chwili. Nie wyczułam w głosie zdenerwowania, ale to o niczym nie świadczyło. – Chcesz coś konkretnego?
     Zerknął na mnie kątem oka. Spięłam się. Zawstydzona odwróciłam głowę, spojrzenie wbiłam w widok za boczną szybą. Mogłam w ogóle nie zaczynać tego tematu i zdać się na los. A nóż i widelec byłby wyjątkowo łaskawy.
     - W sumie nie, byleby nie było drogie – mruknęłam.
     - Dlaczego? – Zaśmiał się. Poczułam jeszcze większy stres.
     - No wiesz… – Głośno przełknęłam ślinę, bo naprawdę nie byłam pewna, czy powinnam kontynuować. – Nie chcę, żebyś kupował coś kosztownego, bo nie będę miała jak się odwdzięczyć. I nie przyjmę jakiejkolwiek biżuterii. Od razu zastrzegam.
     - Kurczę, a już wybrałem pierścionek zaręczynowy.
     Drgnęłam słysząc te słowa. Dreszcz autentycznego strachu przeszedł wzdłuż kręgosłupa, wywołując na całym ciele nieprzyjemne ciarki. Niepewnie spojrzałam na Duncana. Uśmiechał się niemrawo, wyglądał na smutnego. Głośno i z trudem przełknęłam ślinę. W gardle pojawiła się bolesna gula.
     - Nie mówisz poważnie – bardziej stwierdziłam niż zapytałam. Głos miałam cichy, wątły, prawie płaczliwy.
     - A jak myślisz?
     Zaśmiał się szyderczo. Kiełkujące poczucie winy przybrało na sile i przeistoczyło się w gniew. Mogłam się tego spodziewać. Cholerny zgrywus. Dlaczego w ogóle wzięłam jego słowa na poważnie? Przecież to prawa ręka Szatana, równie dobrym posunięciem byłoby uwierzenie facetowi krążącemu po domach i wychwalającemu specjalistyczne garnki dla światowej sławy kucharzy, które możesz mieć po promocyjnej cenie za jedyne cztery stówy.
     - Głupek – burknęłam pod nosem, wywołując u chłopaka jeszcze większe rozbawienie.
     - Szczerze mówiąc, nie mam koncepcji na prezent dla ciebie. Chyba, że przedstawisz jakiś konkretny pomysł. Może książka? Widziałem, że uzbierałaś pokaźną kolekcję.
     - Nie, jeszcze kilka kurzy się na półce, bo brak mi zapału do czytania.
     - Nowa gra na konsolę?
     - Zastrzegłam, że to powinno być coś niedrogiego.
     - Ubrania?
     - No przecież mówię, że nie chcę czegoś drogiego!
     - A kto ci każe wybierać najdroższą szmatkę?
     - To bezsensowne! – Wyrzuciłam ręce do góry w geście irytacji. – Nie możemy po prostu gdzieś wyjść? Po co ten cały zachód?
     - Kino i fast foody?
     - Stoi.
     - Niezwykle romantyczne.
     - My nie jesteśmy romantyczni, Duncan.
     Odetchnęłam z ulgą, kiedy oboje przystaliśmy na wspólne wyjście. Zamiast męczyć się przy wyborze odpowiedniego prezentu, spędzimy wspólnie kilka godzin robiąc rzeczy, na które mamy ochotę. A już zdążyłam się zamartwiać, że mimo wszystko będę musiała złapać się kaleczącej brzytwy pod postacią skąpego stroju pokojówki. To byłoby niezwykle krępujące. Zaraz po powrocie do domu zakradnę się do gabinetu ojca i spalę w kominku to nieszczęsne przebranie, ażeby więcej się nim nie przejmować.
     Szkolny parking był pełen aut. Kręciło się na nim sporo uczniów w eleganckich strojach. Chłopcy zawadiacko chowali dłonie do kieszeni garniturowych spodni. Dziewczęta przechadzały się dostojnie w iście balowych sukniach, poprawiając je co chwilę, jakby chciały zwrócić na siebie uwagę koleżanek. Powoli stawiały kroki, dumnie unosząc głowę. Nie do końca wiedziałam, czy spowalniały chód, aby nie wywinąć widowiskowego orła – nie od dziś bowiem jasne jest, że szpilki to nienajlepsze obuwie na lód – czy po prostu chciały jak najdłużej pobyć w zasięgu oceniających spojrzeń innych nastolatek. Cała struktura współczesnego społeczeństwa na jednym parkingu, cóż za widowisko! W dzisiejszych czasach wyznacznikiem sukcesu stała się liczba zawistników, która w głębi duszy cię podziwiała, lecz łatwiejszym dla nich sposobem na okazanie szacunku była zazdrość.
     Przez chwilę zastanawiałam się, jaką drogę wybrać, aby w miarę sprawnie dostać się do budynku liceum. Z przechyloną na bok głową i żywym zainteresowaniem zionącym z oczu przyglądałam się nastolatce machającej rękoma. Z trudem utrzymała równowagę, chociaż nogi lekko jej się rozjechały. Postanowiłam iść nieodśnieżonym trawnikiem. Z pewnością będę lepiej czuła się pokonując półmetrowe zaspy, aniżeli lądując tyłkiem na twardym lodzie. Przecież nie miałam co liczyć na pomoc ze strony Duncana. Nawet teraz chłopak w nad wyraz perfidny sposób mnie zignorował i podszedł do swoich kolegów z klasy.
     Bogowie, dlaczego to właśnie w tym idiocie przyszło mi się zakochać?
     Niemalże wyłam ze złości do rozgwieżdżonego nieba. Już pierwszy krok postawiony w śniegowym puchu okazał się ogromnym błędem. Walić przemoknięte szpilki, przecież nie po to nosiłam w torebce chusteczki, by później paradować w mokrych butach. Dotkliwe zimno, które w zastraszająco szybkim tempie rozchodziło się po moim ciele, było tym, czego akurat w tej chwili potrzebowałam najmniej. Czułam w kościach, że jak nic się rozchoruję – i to jeszcze przed świętami! A trzeba było wywalić się na lodzie.
     - Holly, co ty wyprawiasz?
     Zaniepokojony krzyk Holdena rozniósł się po parkingu. No proszę, zwrócił na mnie uwagę nieco wcześniej niż zakładałam. Według obliczeń powinien to zrobić, kiedy już będę stała na chodniku, kilka metrów od wejścia do szkoły. Najwyraźniej go nie doceniłam.
     Złapał mnie nagle za ramię, gwałtownie obracając do siebie twarzą.
     - A jak myślisz, idioto? Próbuję dostać się do środka – warknęłam.
     - Mogłaś powiedzieć. Przecież bym ci pomógł.
     - Jasne – prychnęłam rozbawiona. – Widziałam, jak bardzo byłeś zainteresowany.
     Zmrużył gniewnie oczy. Przez dłuższy moment wpatrywaliśmy się w siebie z wyrazem zaciętości na twarzach. Żadne nie odezwało się choćby słowem. Mierzyliśmy się wściekłymi spojrzeniami. Nie zwracaliśmy większej uwagi na fakt, iż staliśmy po kolana w zaspie. Śnieg moczył nasze ubrania, aczkolwiek my twardo kontynuowaliśmy beznadziejnie głupią rywalizację, sami nie wiedząc po co.
     Ta farsa stawała się powoli żałosna. Przerwał ją Duncan, obejmując mnie ręką w talii.
     - Zostaw mnie! Poradzę sobie! – krzyczałam. Niezłomnie próbowałam udowodnić chłopakowi, że przedrę się przez obraną wcześniej drogę bez jego pomocy.
     - Nie łódź się, dziewczynko. Utopisz się w tym śniegu – zażartował. Usta wykrzywił w ironicznym uśmieszku.
     Nazbyt gwałtownie wyrwałam się brunetowi. Postąpiłam krok do tyłu. Wąska szpilka wbiła się w nasiąkniętą wodą ziemię i ugrzęzła w niej. Straciłam równowagę, kiedy odruchowo uniosłam drugą nogę. Nie czując stabilnego gruntu, już wiedziałam, że to nie skończy się dobrze. Niech wszystko szlag trafi, powinnam iść oblodzonym asfaltem!
     W locie złapałam wyciągniętą w moją stronę dłoń Duncana. Złudna nadzieja zakiełkowała w głowie, że jednak się uda. Przecież ważący blisko dziewięćdziesiąt kilogramów koszykarz przeważy anorektyczkę. Na suchej nawierzchni zapewne tak by się stało, ale prawa fizyki nie działały w zaspie. Holden poślizgnął się na białym puchu i jak długi runął wprost na mnie.
     Przez ułamki sekund, które zdawały się trwać wieczność, bałam się otworzyć oczu. Leżący na mnie chłopak na pewno nie miał przyjemnej w odbiorze miny. Prawdę powiedziawszy, spodziewałam się, że zaraz po prostu natrze mą twarz śniegiem, obracając skrupulatnie wykonany makijaż w zwykłą, raczej brzydką plamę.
     Zamarłam w bezruchu, gdy usłyszałam przyduszony śmiech. Byłam przygotowana na każdą obelgę, na nawet najszkaradniejsze przekleństwo, ale z całą pewnością nie na charkliwy chichot. Nawet mnie ta sytuacja nie bawiła, a co dopiero Duncana.
     - No i z czego się cieszysz? Jesteśmy cali mokrzy. Jak się ludziom na oczy pokażemy?
     Niepewnie uchyliłam powieki. Twarz bruneta od mojej dzieliło kilka niewiele znaczących centymetrów. Jego wargi były wykrzywione w autentycznym uśmiechu. Krępował mnie ten widok. Jeszcze nigdy nie wiedziałam, aby Holdena coś szczerze rozbawiło. Zazwyczaj jedynie unosił leniwie kącik ust, a to i tak niemały wyczyn. Większość czasu spędzał na utrzymywaniu pokerowego niewzruszenia.
     - Ale z ciebie panikara. – Miał ton, jakby stwierdzał rzecz oczywistą. – Myślałem, że nie przejmujesz się tym balem i najchętniej w ogóle byś się na nim nie zjawiła.
     Pochylił się do mojego ucha. Bezwładnie opadające ciemne włosy połaskotały mnie w nos. Gorący oddech owiał skórę, wywołując chwilowe dreszcze biegnące wzdłuż kręgosłupa. Było to przyjemne uczucie. Nawet chwilowe ciepło skutecznie działało na zziębnięte od leżenia na śniegu ciało.
     - Wysyłasz sprzeczne sygnały, Holly – wyszeptał uwodzicielsko. Spięłam się mimowolnie. Ten skurczybyk nie przepuści żadnej okazji, żeby się ze mnie naigrywać.
     Uniósł głowę. W czarnych oczach iskrzyły się zawadiackie ogniki. Widziałam je doskonale, chociaż na podwórzu panował mrok, a światła latarni do nas nie docierały.
     Delikatnie pocałował mnie w czubek nosa. Mocno zacisnęłam powieki, jakby w obawie, że zaraz zostanę ugryziona. Ciążące mi ciało Holdena podniosło się. Niemalże natychmiast poczułam mroźne powietrze, przed którym dotychczas osłaniał mnie brunet.
     - Wstawaj, krasnalu.
     Spojrzałam na niego niepewnie, kiedy akurat unosił nogę, zapewne z zamiarem kopnięcia w moje kolano. Nogawki garniturowych spodni były mokre. Miałam nikłą nadzieję, że kurtka mi całkiem nie przemokła. W przeciwnym wypadku czerwona sukienka nadawałaby się wyłącznie do prania, a zamierzałam spędzić w niej kilka godzin. Dzisiejszy wieczór zapowiadał się raczej kiepsko. A niesłusznie sądziłam, że bal halloweenowy był totalną klapą. Impreza z okazji zbliżających się świąt zdecydowanie pobije poprzednią na głowę.
     Chwyciłam za wyciągnięte dłonie, które okazały się przerażająco zimne oraz wilgotne od śniegu. Syknęłam spiorunowana przenikliwym chłodem. Z pomocą Duncana podniosłam się z zaspy. Połowicznie otrzepałam się z białego puchu. Zamierzałam czym prędzej przedrzeć się przez zaśnieżony trawnik i wreszcie stanąć na twardym – nie przeszkadzałoby mi nawet, gdyby był oblodzony – gruncie. Bez słowa minęłam Holdena, którego wyraźnie bawiło spotykające nas nieszczęście. Szedł dwa kroki za mną, nucąc pod nosem cyrkową melodyjkę.
     Korytarz został obwieszony świątecznymi ozdobami. Z sufitowych lamp zwisały przyczepione do nitek gwiazdki wykonane z błyszczącego papieru. Na drzwiach sztucznym śniegiem odbito z szablonów zimowe motywy. Przy ścianach ciągnęły się kolorowe łańcuchy choinkowe oraz bogate girlandy. Z oddali dobiegały wszystkim doskonale znane słowa piosenki Last Christmas.
     Zostawiliśmy przemoczone kurtki w szatni i od razu ruszyliśmy do sali gimnastycznej, gdzie zapewne tłoczyła się już większość uczniów i pedagogów. Jeszcze przed wejściem na halę moje nozdrza zaatakowała silna woń świeżego świerku. Bożonarodzeniowe drzewko stało w centralnym punkcie pomieszczenie i przykuwało uwagę każdego swoją wielkością oraz pięknem świecidełek, którymi go przystrojono. Musiałam przyznać, że Komitet Organizacyjny wykonał kawał doskonałej roboty. Sala ani trochę nie przypominała miejsca, gdzie na co dzień odbywały się zajęcia wychowania fizycznego. Raczej bliżej jej było do okazałej auli, w której wyprawiano bankiety dla ważnych osobistości.
     - No i przybyli spóźnialscy!
     Ugięłam się pod ciężarem Toby’ego, bezczelnie uwieszającego się na mnie. Podbródek oparł na mojej głowie, a ramiona skrzyżował tuż pod biustem, przyciągając do siebie od tyłu. Zachwiałam się na wysokich obcasach i gdyby nie szeroki tors blondyna, z całą pewnością runęłabym jak długa na parkiet.
     - Na pewno nie jesteśmy ostatni – mruknął zirytowanym głosem Duncan. Zerknęłam na niego kątem oka. Bacznie przyglądał się koledze, śledząc każdy – nawet najmniejszy – jego ruch. Ja także nie czułam się komfortowo z myślą, że dłonie Younga znajdowały się niebezpiecznie blisko mych piersi.
     - Patrzcie, tamci wywijają konkretnie. – Zachichotał, wskazując palcem na Raven i Dake’a tańczących nieopodal nas. Chłopak pozbył się marynarki i zawadiacko zakasał rękawy bladoniebieskiej koszuli. Zaś Black zdawała się nie przejmować koniecznością trzymania w rękach czarnej satyny będącej dolną częścią jej kreacji. Swobodnie podskakiwała w rytm muzyki, na co pozwalały jej zniszczone chucky taylorsy w kolorze burgundu. Cóż, przynajmniej nie założyła glanów, pomyślałam. Zastanawiałam się, czy Rosaline zdążyła już dostać palpitacji serca na widok starych trampek na balu Gwiazdkowym.
     - W czymś tak niemodnym nawet nie powinni jej wpuszczać.
     Jak na zawołanie tuż obok stanęła białowłosa. Niechęć w jej głosie była wręcz namacalna.
     - Chyba odrobinkę przesadzasz. Jeżeli czuję się w tym dobrze…
     Sucrette chciała obronić koleżankę, narażając się tym samym na gniew naszej szkolnej fashionistki, lecz Meyer pozostawała nieugięta.
     - Dobrze można czuć się w domu. Tutaj odbywa się ważne wydarzenie, na którym po prostu trzeba wyglądać perfekcyjnie. Nie przyznam się do bliższej znajomości z tą dziewczyną. Nawet Amanda Berwick z drugiej klasy wcisnęła się w koturny!
     Amanda Berwick, znana szerszemu gronu jako Ślamazarna Amanda, była archetypem niepopularności. W każdym liceum można znaleźć przynajmniej jedną tego typu nastolatkę, aczkolwiek nasza Amanda biła je wszystkie na głowę. Jak to zwykle bywało z filmowymi brzydkimi kaczątkami, okazałaby się całkiem atrakcyjną kobietą, gdyby tylko zamieniła okrągłe okulary na szkła kontaktowe, wreszcie postanowiła zaprzyjaźnić się z grzebieniem i porzuciła tandetną biżuterię, w której skład wchodziły rzemykowe bransoletki oraz plastikowe pierścionki dodawane do powiększonych opakowań gum do żucia. Jednak Berwick wyróżniała się swoim nietuzinkowym sposobem bycia. Nie należała do cichych myszek. Potrafiła podejść do każdego, aby pochwalić się nowo zdobytym gatunkiem rzadkiej rośliny, które kolekcjonowała od kiedy skończyła trzy latka. Kilkakrotnie widziałam, jak rozmawiała na ten temat z Duncanem bądź jego młodszym bratem. Raz nawet podeszła do Debrah i wyszła z tej sytuacji bez szwanku! W ogóle nie krępowała się ich oschłością. Była otwarta na ludzi. Emanowała pozytywną energią, która czasami wręcz ją przytłaczała, przez co biedulka lądowała na podłodze. Nie grzeszyła gracją. Potrafiła potknąć się o ziarnko piasku, gubiąc przy tym okulary niczym Velma Dinkley z mojej ulubionej kreskówki. Może Amanda okazałaby się całkiem sympatyczna osobą, a jej ślamazarność dodałaby tylko uroku, gdyby w tym wszystkim nie była tak cholernie wkurzająca. Doskonale pamiętałam, jak w zeszłym miesiącu wylałam przez nią malinowe cappuccino, które zaledwie chwilę wcześniej odebrałam z automatu. Do tej pory dostawałam wypieków ze złości na samo wspomnienie tego felernego wydarzenia.
     - Napiłbym się czegoś – zakomunikował Duncana. – Idziesz, Holly?
     Przytaknęłam skinieniem głowy. Sprawnie wyswobodziłam się z uścisku, który poluźnił się, gdy Toby tylko usłyszał zimny ton głosu Holdena.
     Przedarliśmy się przez tłum pochłoniętych zabawą nastolatków. Stoliki z jedzeniem zostały ustawione przy oszklonej ścianie. Dookoła kręcili się nauczyciele, jakby za wszelką cenę chcieli dopilnować, aby żaden z uczniów nie dolał do picia alkoholu. Zapewne z marnym skutkiem. Mogłam założyć się o całą kolekcję mang, że poncz już został doprawiony niemałą dawką procentów.
     Wzięłam od Duncana zapełniony do połowy czerwony kubek. Najwidoczniej nie chciał, abym zbyt szybko się upiła. Od razu wyczułam intensywną woń słodkich owoców. Wiśnie, maliny i – o ile nos mnie nie mylił – pomarańcze tworzyły z czarną herbatą niezwykle przyjemną kompozycję.
     Dość pospiesznie wypiłam poncz. Do nosa nie doleciał zapach alkoholu, aczkolwiek od razu ugodził on w mój język. Skrzywiłam się, czując rozchodzący się po przełyku gorąc.
     - Smaczne, prawda? – zakpił Holden, uśmiechając się przebiegle. Delikatnie uniósł kubek, jakby zamierzał wznieść toast. Upił niewielki łyk napoju. Lubieżnie oblizał dolną wargę. Już nie tylko w gardle wybuchł żywy ogień. Piekielne płomienie siały spustoszenie także w brzuchu, w zastraszającym tempie przenosiły się również na twarz.
     Odwróciłam głowę. Udawałam zainteresowanie tańczącymi nastolatkami. Naprawdę nie chciałam, aby Duncan poczuł nadmierną satysfakcję. Postanowiłam nadal ciągnąć tę farsę, jakobym była śmiertelnie obrażona.
     - Droga młodzieży, dlaczego się nie bawicie? – Dobiegł mnie lekko zawiedziony głos pana Rikera, mojego wychowawcy będącego jednocześnie najmniej przewidywalnym nauczycielem w tej szkole. Cóż, zawsze mogliśmy trafić na Delanay.
     Mężczyzna stał po przeciwnej stronie stołu zastawionego różnorakim jedzeniem. Dumnie opierał dłonie na biodrach, jakby chciał pochwalić się czerwonym swetrem z wesołym reniferem na przodzie. Fakt, że ów zwierz trzymał w rękach zapalone petardy dziwić nie powinien. Wykładowca psychologii i socjologii słynął z mało oczywistych wyborów.
     - Ach, już rozumiem! – Zagwizdał wesoło, w zabawny sposób poruszając przy tym brwiami. – Czaicie się na ciacha.
     Holden zachłysnął się ponczem. Rzeczywiście, stwierdzenie nauczyciela zabrzmiało dość dwuznacznie. Odebrałam od bruneta kubek, bojąc się, że całą zawartość wyleje na podłogę.
     - Skąd pan wiedział? – Podchwyciłam temat. Posłałam nauczycielowi sztuczny uśmiech. Teraz zapewne wciśnie w nas przynajmniej po jednym kawałku każdego wypieku. Nie widziałam w tym większego problemu, ale szczerze współczułam Duncanowi. Nienawidził słodyczy równie bardzo jak bananów, koziego sera i kukurydzy, co dla mnie było przynajmniej niezrozumiałe. Mimo wszystko musi się przemęczyć, jeżeli chce uchronić poncz z domieszką alkoholu przed spłuczką w kiblu.
     Tak, jak przypuszczałam – Riker od razu zabrał się za nakładanie ciast na największe plastikowe talerzyki, jakie były dostępne. Pod nosem wymieniał nazwy wypieków niczym zawodowy cukiernik oraz zachwycał się ich smakiem. Polecał nam każde, choćby ze względu na jego kunsztowne zdobienia bądź obecność moreli. Kątem oka zerknęłam na Holdena. Z każdym pochwyconym przez nauczyciela kawałkiem robił coraz bardziej skwaszoną minę. Wyraźnie pobladł i nawet nieznacznie poluzował krawat.
     - W sekrecie wam powiem, że tort makowo-kawowy z domieszką orzechów włoskich jest najlepszy. Nie przypuszczałbym, że Delanay potrafi robić tak dobre ciasta. I do tego te cudowne dekoracje – powiedział z uznaniem mężczyzna. Spojrzałam na wręczony mi przez niego talerz z nieukrywanym strachem. Kto w ogóle pozwolił tej wiedźmie przyrządzić jedzenie na szkolny bal? Przecież mogła nas wszystkich otruć, a zrobiłaby to na pewno z wielką przyjemnością. – Ale radziłbym wyjąć rodzynki. Psują cały smak.
     Pewnie tylko one nie zostały zamoczone w arszeniku, przeszło mi przez myśl.
     Duncan odszedł bez słowa, zapewne z myślą znalezienia wolnego stolika. Albo kosza na śmieci. Skinęłam głową na pożegnanie nauczycielowi, po czym szybkim krokiem – tak szybkim, na jaki pozwalały mi wysokie obcasy – ruszyłam za chłopakiem. Nie zdziwię się, gdy wyrzuci wszystkie ciasta wraz z plastikowym talerzem. Okaże się nad wyraz przewidywalną osobą, jeżeli zrobi to w sposób ostentacyjny, tuż pod nosem członków grona pedagogicznego. Pewniakiem jest, że nie zostałby przez nich nawet napomniany. Tutejsi belfrzy byli ślepi na występki starszego z braci Holdenów. Brunet należał do wzorowych uczniów, ponadto przewodził odnoszącą duże sukcesy drużyną koszykówki. To jeden z tych nastolatków, które bez problemu dostają się do wymarzonego collegue i jeszcze przydzielone im zostaje stypendium. W liceum pozostawiają własną gablotkę z trofeami będącą Świętym Graalem, przypadkiem umieszczanym na wszystkich fotkach w gazetce szkolnej. Młodsze pokolenia z trudem walczą, aby stać się legendą, której koszulka, zdjęcie oraz kopia świadectwa na wieki pozostaną owiane honorem. A kiedy ów bohater dorośnie i zbije fortunę na własnym biznesie, zostaje mu przynajmniej raz na pięć lat wysłane zaproszenie do dawnego liceum na spotkanie z młodzieżą oraz uroczysty poczęstunek. Zaczęłam się zastanawiać, co też Duncan mógłby powiedzieć bandzie szesnastolatków z burzą hormonów lewitującą nad ich głowami. Jak traktował wszystkie zakochane w nim po uszy dziewczyny? Jak kupował nielegalnie sprzedawany alkohol? Albo skąd wytrzasnął pomysł na szatański tatuaż pokrywający całe ramię. Z pewnością nie nauczyłby młodzieży niczego pożytecznego.
     Wolne miejsca znaleźliśmy na drugim końcu sali. Najwyraźniej większość uczniów doszła do wniosku, że nie widzą sensu w zabawie z pustym żołądkiem. Albo – podobnie jak my – udała się do stołu zastawionego jedzeniem w celu wypicia ponczu, a szyki pokrzyżował im nauczyciel na siłę wciskający ciasta, przystawki bądź jeszcze ciepłe dania. Pedagodzy chyba wiedzieli o alkoholowej rewolcie i chociaż nie mogli już na nią zaradzić (lub wcale nie chcieli), to postanowili uchronić młodzież przed katastrofalnymi skutkami picia napojów wysokoprocentowych. Nie od dziś bowiem wiadomo, że alkohol na głodniaka jest bronią zabójczą, a raczej każdy wolałby oszczędzić sobie widoku wypluwającego kwas żołądkowy małolata. Na samo wyobrażenie tego obrazu poczułam ucisk w gardle.
     Z niesmakiem patrzyłam na górę ciast, która piętrzyła się przede mną. Na jej wierzchołku, niczym pan i władca, leżał kawałek tortu makowo-kawowego. Głowę dałabym sobie uciąć, że coś z nim nie w porządku. Rzeczywiście, wyglądał pięknie. Ale czy zatrute jabłko zjedzone przez Śnieżkę także nie było dorodniejsze od innych?
     - Chyba popisowy wypiek Delanay zostawię na koniec – mruknęłam bez przekonania. Najchętniej w ogóle nie próbowałabym go. – Przynajmniej skonam w męczarniach po skosztowaniu tych pysznie wyglądających słodkości.
     Niepewnie dotknęłam ciasta koniuszkiem plastikowego widelca. Spodziewałam się, że torcik wybuchnie albo przynajmniej rozsypie się niczym zamek z piasku. Jednak nic takiego nie wydarzyło się, a ja nabrałam podejrzeń, że może zatruty proszek do pieczenia wchodzi w reakcje wyłącznie z ludzką śliną. Przecież to dzieło wyrachowanej chemiczki, a po niej wypadało spodziewać się wszystkiego.
     - A ja wezmę go na pierwszy ogień – rzucił beznamiętnym głosem Duncan. Wzrokiem niewyrażającym emocji patrzył na mały kawałek ciasta, który właśnie zdołał nadziać na sztuciec. Oglądał go z każdej strony, chociaż nie wydawał się być przerażony bądź nieufny.
     - Dlaczego?
     - Jeżeli umrę, nie będę musiał męczyć się z resztą tych obrzydliwości.
     Patrzyłam z obawą, jak przeżuwał tort. Gdzieś z tyłu głowy tlił się strach, że Holden zaraz zacznie się krztusić bądź zzielenieje na twarzy i spadnie z krzesła. Niemalże widziałam rzucającą się w konwulsjach postać chłopaka oraz wyciekającą z kącika ust wąską strużkę śliny, która z czasem przybierała czerwony odcień.
     Przełknął niewielki kęs. Zamlaskał językiem o podniebienie, jakby chciał je zwilżyć. Wzruszył bezładnie ramionami, po czym sięgnął po następny kawałek.
     - Może chwilę odczekasz? – zaproponowałam, nie będąc pewną, czy Duncanowi zaraz się nie pogorszy. Trup na balu gwiazdkowym? Jeszcze tego brakowało.
     - Przesadzasz. Jest całkiem smaczny. Gorzki smak kawy niweluje słodycz.
     - Jeszcze bardziej mnie zniechęciłeś.
     - Jeżeli chcesz, możemy się wymienić. Ty stawiasz na stół torcik, a ja… No nie wiem. Masz może ochotę na sernik?
     Zamrugałam kilkakrotnie. Słowa bruneta kompletnie zbiły mnie z pantałyku. Ponadto dobitnie uświadomiły, że coś mu dolegało. Nie poczekał na moją odpowiedź. Wyraźnie rozochocony sięgnął po wypiek Delanay i za pomocą widelca ukradł go z talerza stojącego przede mną. Mnie to było nawet na rękę.
     Duncan z zapałem pałaszował ciasto. Przyjemnie oglądało się go, gdy emanował radością, nie posyłał każdemu wrogiego spojrzenia, a na jego twarzy nie widniał cwaniacki uśmieszek, wręcz krzyczący o swej wyższości nad innymi.
     - Co? – warknął, kiedy zorientował się, że bacznie mu się przyglądałam.
     - Wyglądasz całkiem uroczo z twarzą umazaną masą.
     - O czym ty… – Zrobił zabawnego zeza próbując dostrzec czubek własnego nosa. Zachichotałam, naprawdę rozczulona tym widokiem. Chyba magia świąt wpływała także na degeneratów pokroju Holdena. Zgarnęłam palcem krem o smaku kawy. Zlizałam go kokieteryjnie, udając obojętną na ogniki, które rozbłysły w oczach chłopaka.


♥ ♥ ♥ ♥

4 komentarze:

  1. Dzień dobry, zgłaszam obecność i przygotowanie do lekcji! xD
    Przepraszam, szkoła ma na mnie zdecydowanie zły wpływ. Sam fakt, iż po dziewięciogodzinnych męczarniach wracam nie do życia i nie mogłam przeczytać tego wspaniałego rozdziału, najlepiej o tym świadczy. Jak dobrze, że już przyszedł weekend ^-^
    Ale mniejsza. Naprawdę podziwiam wytrwałość i napisanie tak szybko tegoż rozdziału. Chyba każdy, kto choć raz pisał coś własnego, wie jak jest ciężko. Oczywiście zgodnie z Twoją prośbą będę trzymała kciuki, zarówno za to, aby studia były pięknym, sielankowym okresem, w którym również znajdziesz czas na realizowanie swoich pasji ^^ A tak z ciekawości, jaki obrałaś kierunek? Jak nie chcesz, to nie mów, rozumiem, że nie musisz opowiadać o swoim życiu obcej osobie z internetu xD

    Ale dobrze, przechodząc do rozdziału... Jak zwykle się nie zawiodłam! Naprawdę, mówiłam to już milion razy, lecz i tak powtórzę - cudownie piszesz, a te opowiadanie jest jedną z lepszych rzeczy, jakie tylko można spotkać w całym internecie!
    Gdybym miała określić jakoś ten rozdział, nazwałabym go "50 twarzy Holdena". Pokazał właśnie tę swoją jaśniejszą stronę i, co tu ukrywać, w moim mniemaniu było to urocze. Z nieopisanym zacieszem na twarzy czytałam to wszystko.

    Pan Riker zdobył moje uznanie. Kurczę, ile bym dała za kogoś takiego w mojej szkole xD

    Dobra, chyba nic więcej z siebie nie wykrzeszę. Rok szkolny skutecznie rozpuszcza mi mózg, więc de facto ciężko mi myśleć. Zażyczę jedynie weny i wszystkiego dobrego i do napisania! ^o^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj! Po przeczytaniu Twojego komentarza odetchnęłam z ulgą, że okres szkolny mam za sobą. W sumie to okres liceum, bo to był najbardziej stresogenny czas w moim życiu. Chyba nawet trzy długie wykłady dziennie oraz dwie sesje w roku nie przyćmią trzech klasówek tygodniowo, codziennych kartkówek, odpytywań ustnych oraz wypracowań na pięćset słów co tydzień. Matko, na samą myśl przechodzą mnie ciarki. Ogólnie niedawno stwierdziłam, że chciałabym zatrzymać się na etapie żłobka. A jeżeli chodzi o kierunek, który wybrałam... Chyba jestem skrajną masochistką no i mam skłonności samobójcze, bo jako humanistka idę na ekonomię. To było całkiem spontaniczne i raczej nieprzemyślane, aczkolwiek na razie nie żałuję. Mam nadzieję, że później też nie będę.

      Masz rację, w tym rozdziale chłopak pokazał nam, że potrafi być sympatyczny i całkiem słodziaśny - te ciasto źle na niego wpłynęło. Ale to nie koniec wrednego i ironicznego Duncana! Bo Duncan jest przede wszystkim wredny i ironiczny. Ogólnie rzecz ujmując, menda jakich mało.

      Cieszę się, że polubiłaś pana Rikera. To taki nauczyciel, którego zawsze chciałam mieć, ale nigdy nie miałam. Wyluzowany, z dziwnym podejściem do życia, lubiący pracę z młodzieżą, no i przystojny. Czy ktoś widział kiedyś przystojnego nauczyciela? To chyba jakiś mit.

      Tobie również życzę wszystkiego dobrego. Powodzenia w szkole, żebyś wszystko zdała bez problemów. Pozdrawiam gorąco i do napisania! (^.^)/

      Usuń
  2. Witaj moja droga autorko! (^.^)
    Szczerze to nie spodziewałam się , że Duncan potrafi się zachować nad zwyczaj normalnie (o.o) ;
    Aczkolwiek muszę stwierdzić , że podobało mi się jego zachowanie podczas tego balu ^^ i mam nadzieję , że to nie tylko święta tak na niego wpływają (*.*)
    Weny Ci życzę i czasu na pisanie ;)
    Pozdrawiam serdecznie! ^.^

    OdpowiedzUsuń
  3. Witej, chcesz może ciastko? *częstuje*
    W poprzednim komentarzu wspomniałam, że szybko się nie odezwę, ale pewne sprawy potoczyły się nieco inaczej (nie, nie chodzi o to, że nie minął miesiąc, a wstawiłaś rozdział) więc no... Łapaj tu parę słów ode mnie, jak chcesz. A jak nie chcesz, to ci je zostawię pod drzwiami.
    Nienawidzę Duncana i nic tego nie zmieni, no po prostu nie i koniec. Chętnie bym go własnoręcznie udusiła czy coś (no dobra, może nie od razu zabiła, ale na pewno w jakiś sposób pozbyłabym się go), mimo wszystko jednak są momenty, kiedy się tak uśmiecham co chwila, bo akurat w tym czy tamtym mi się podobał (tak jak teraz x3 A, i "podobał" nie w tym sensie... no, wiesz). Ale potem to już nie, potem to już go nie lubię z powrotem. (Jak się pisze - spowrotem czy z powrotem?) Dziwna z niego osoba, no po prostu go nie kumam.
    Ojejku, święta <3 Jak ja lubię przenosić się w świąteczny klimat, kiedy coś czytam. O rany, jak ja bym już chciała śnieg...
    Nie, wróć. Jeszcze jesień, bo ja kocham jesień, i ten, no. Jeszcze jesień. I jeszcze jesień.
    A czo z Raven i Toby'm? B]
    Na imprezach jestem zdecydowanie jak wychowawca Holly - jak już mnie tam zawlokłą za kołnierz, to ja i tak tylko jem ciasta xD I totalnie nie ogarniam Holly w kwestii sukienek. No jak można ich nie lubić, sukienki są w luj wygodne!

    Od początku tego bloga zadaję sobie pytanie, czemu piszę tu komentarze, i do tej pory nie znalazłam konkretnej odpowiedzi, aczkolwiek podejrzewam, że to dlatego, że masz ciepłą miejscówę i dobrą herbatę. Więc będę się tu wpraszać co jakiś czas, postaram się nie uwalić ci mieszkania błotem (w końcu zaraz jesień, a potem zima^^). Życzę powodzenia na studiach i w ogóle w życiu, nie daj się zabić zwykłym ludziom. W ogóle nie daj się zabić, przydasz się xP
    Do następnego!
    L.F.A.

    OdpowiedzUsuń