Spis lektur obowiązkowych

poniedziałek, 16 października 2017

Cześć!
Witam wszystkich w ten wspaniały wieczór/tę wspaniałą noc - zależy, kto jak wydziela części doby. Dla mnie to jeszcze wieczór. Nieistotne. Rozdział napisany już dosyć dawno, lecz z powodów dziwnych i nieprzewidzianych (no fajnie by było, gdyby ktoś mnie przed nimi uprzedził) zawirowań w moim życiu dopiero teraz znalazłam czas, aby go opublikować. To chyba "The Walking Dead" tak dobrze na mnie wpłynąło. (^.^) W każdym razie zapraszam do czytania i życzę dobrej zabawy.

Droga (nie) do miłości: Rozdział 54
„Niektóre zachody słońca są tak różowe, że trudno o większe bezguście.”
~T. Pratchett

     Toby, w przeciwieństwie do mnie, posiadał względne umiejętności taneczne. Chociaż nie wpasował się w rytm I Love Rock’n’Roll i wykonywał zbyt wiele obrotów, jakby chciał, abym zwróciła zawartość żołądka. Niejednokrotnie byłam bliska upadku, udowadniając, że wysokie obcasy nie nadawały się na parkiet, ale chłopak za każdym razem w odpowiednim momencie chwytał mnie w pasie i robiliśmy widowiskowy przechył. Wyglądało to na zupełnie zamierzone.
     Kiedy ostatnie dźwięki piosenki rozeszły się po sali, Toby położył dłonie na moich biodrach i przyciągnął w swoim kierunku. Przylgnęliśmy do siebie ciałami. Byliśmy stanowczo zbyt blisko, a brak przyzwoitego dystansu bardzo mnie krępował. Dotyk męskich dłoni w tańcu nie przeszkadzał, aczkolwiek teraz stał się lekko kłopotliwy.
     - Wyglądasz, jakbyś czekała na całusa – zagaił żartobliwie, a na jego twarz wstąpił szeroki uśmiech, który w ogóle nie przypominał cynicznego grymasu Duncana.
     Na krótką chwilę zapomniałam, że Toby straszył mojego młodszego braciszka, że przyszpilił go do ściany sklepu i wymachiwał mu pięścią przed nosem. Przestał się liczyć fakt, iż blondyn był najlepszym kolegą Castiela – znienawidzonego przeze mnie buca, spoufalającego się z dziewczyną, którą darzyłam jeszcze większą nienawiścią. Amnezja na szczęście trwała tylko moment, zdrowy rozsądek wrócił na swoje zagrzane miejsce, a Young znów zaczął przerażać samym swoim jestestwem.
     Odsunęłam się od chłopaka na kilka kroków. Mina mu zrzedła, wyglądał na smutnego, jakbym go dotkliwie uraziła.
     - Muszę czegoś się napić – rzuciłam lakonicznie, byleby tylko mieć wymówkę, aby wrócić do stolika, gdzie siedzieli pozostali. Nagle zaczęłam obawiać się Toby’ego, a jego obecność wydawała się dusząca, toksyczna, wręcz śmiercionośna. Lęk był irracjonalny, przecież otaczał nas tłum ludzi. Ponadto jeszcze chwilę wcześniej doskonale bawiłam się w towarzystwie blondyna. Mimo to ogarniał mnie niepokój. Bezpieczniej będę czuła się przy Duncanie, chociaż, kiedy widziałam go ostatnio, nie wyglądał najlepiej.
     Nie zdziwiłam się, gdy po podejściu do stolika zastałam starszego Holdena oraz Raven w stanie niemalże agonalnym. Oboje rozsiedli się na krzesełkach, dosunęli sobie nawet po drugim służącym za podnóżek. Trzymali się za brzuchy, co tylko utwierdzało w przekonaniu, że cierpieli z silnego przejedzenia. Chyba do domu będę musiała dotrzeć pieszo.
     Do dwójki łakomczuchów dołączył także Dake. Chłopak wyglądał jak kłębowisko smutków oraz niepowodzeń. Głowę opierał na splecionych palcach i nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w przestrzeń przed sobą. Włosy miał w raczej mało artystycznym nieładzie. Marynarkę zgubił gdzieś w natłoku przytłaczających zdarzeń, a rękawy wymiętolonej koszuli podwinął do łokci.
     Cały stół był zastawiony pustymi kubkami po ponczu oraz ubrudzonymi kremem plastikowymi talerzami. Nawet nie chciałam myśleć, ile ciast oraz alkoholu rozcieńczonego z herbatą wciągnęła na trójka muszkieterów.
     Prawdziwa umieralnia, przeszło mi przez myśl, kiedy Duncan jęknął żałośnie. Aż chciałoby się powiedzieć, że bal gwiazdkowy, wieńczący pierwszy semestr nauki, zamienił się w noc żywych trupów.
     - Jak bardzo źle się czujesz? – zapytałam Holdena, gdy zajęłam miejsce obok niego.
     - Co? – Spojrzał na mnie mętnym wzrokiem. Nie śmierdział alkoholem. Najwidoczniej to cukier działał na biedaka tak destrukcyjnie.
     - Pytałam, w jakim jesteś stanie – powtórzyłam głośniej, aby przebić się przez świąteczną piosenkę, która właśnie miała swoje pięć minut.
     - W takim, na jaki wyglądam – burknął, odwracając głowę. Na widok niedojedzonego kawałka tortu pani Delanay skrzywił się z obrzydzeniem. A mówiłam, żeby go nie jadł. Wiadomym było od początku, że wredna chemiczka zamieniła proszek do pieczenia na truciznę. Efekty przedstawiono na załączonym obrazku. – Czuję się, jakby ktoś kopnął mnie w jaja glanem, kiedy akurat wyrzygałem się na porannym kacu.
     Posłał mi niemrawy uśmiech. Teraz mój żołądek zrobił podwójne salto.
     - Mogłeś darować sobie szczegóły, dzięki za umilenie wieczoru.
     - A temu co się stało? Ostatnio prezentował się trochę lepiej – zagaił Toby, ruchem głowy wskazując na leżącego na stole Dake’a. Chłopak z każdą chwilą wyglądał coraz gorzej, ale Young miał rację – pół godziny temu, kiedy oboje ruszyliśmy na parkiet, blondyn jeszcze trzymał się na nogach. Zapewne teraz nie byłby w stanie wstać z krzesełka.
     - Twoja siostra wystawiła go do wiatru – wyjaśniła Raven. Szturchnęła łokciem Morgana, ale ten tylko burknął coś pod nosem. – I to w dzień balu. Trochę kiepski termin. Mogła zaczekać z tym do jutra.
     Dziewczyna wzruszyła ramionami, jakby chciała pokazać, że pomimo wypowiedzianych słów nie interesowała się losem kolegi. W rzeczywistości sprawa przedstawiała się zgoła odmiennie. Trzeba być ślepym – albo obżartym do nieprzytomności ciastem – żeby nie zorientować się, iż obchodziło ją samopoczucie Dake’a. Choćby nie wiem, jak próbowała to ukryć, wręcz kipiała troską i z pewnością miała wielką ochotę dosadnie powiedzieć Iris, co myślała na temat jej postępowania. Nie dziwiłam się różowowłosej. Młodsza siostra Toby’ego zachowała się podle, ale najwyraźniej to było u nich rodzinne.
     - Przestań się tym zamartwiać, stary. Znajdziesz następną. – Young próbował pocieszyć kolegę, chociaż w jego zamiarach wyczuwałam obłudę. Zapewne miał, kolokwialnie mówiąc, w dupie, co czuł i myślał Dake. Z drugiej strony, czemu mu się dziwić? Stanął po stronie członka swojej rodziny. Paradoksalnie postąpił szlachetnie.
     Nagle Duncan podniósł się z krzesła. Jęknął cicho, a twarz wykrzywił w grymasie bólu. Niezapomniany widok. Szatański pomiot konający w męczarniach z powodu przejedzenia. Zapewne do końca życia będę żałować, że nie uwieczniłam tej sceny, która może się już więcej nie powtórzyć. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie omieszkam wspomnieć chłopakowi o jego bezrozumnym postępowaniu. Każdy powinien mieć jakiś umiar. Nawet, jeżeli jesteś złym do szpiku kości sadystą, żołądek nadal posiadasz ludzki.
     - Zbieramy się – zarządził Holden, posyłając mi jednoznaczne spojrzenie. Zwężone oczy oraz zaciśnięta szczęka jasno dawały do zrozumienia, że nie przyjmował odmowy. Nie zamierzałam kłócić się z nim. Robiło się późno, już dawno minęła północ. Nogi mnie bolały od stanowczo zbyt długiego noszenia szpilek, a do tego zmęczenie owładnęło moim ciałem. To odpowiednia pora, aby zmyć makijaż, ubrać obciachową piżamę i zanurkować w pościeli.
     - Weźmiecie ze sobą Dakotę? – zapytała z nadzieją w głosie Raven. A nie mówiłam, że martwi się o niego? – Lepiej poczuje się w domu. Poza tym jest coraz mniej ludzi i nauczyciele zaczynają kręcić się przy stolikach. Jeszcze narobi nam wszystkim problemów.
     - No i pilnowanie go będzie cholernie upierdliwe – wtrącił Toby.
     - O to nie musisz się martwić. Raczej nie miałby siły na ucieczki i dzikie tańce dookoła choinki. Ale weźmiemy go, bo zaczyna zielenieć – powiedział Duncan, po czym podał mi swoją marynarkę, która dotychczas spoczywała na oparciu krzesełka. Podszedł do Dake’a i zaczął nim delikatnie potrząsać. Zachował przy tym niewielką odległość, jakby w obawie, że chłopak zaraz na niego zwymiotuje. – Wstawaj, chłopie, wracamy do domu. Koniec imprezy.
     - Nie! Zostaję! – warknął stanowczo blondyn. Gwałtownie odsunął się od Holdena, omal nie lądując tyłkiem na podłodze. Zmierzył pogardliwym wzrokiem stojącego przed nim Duncana. Gdyby nie był tak pijany, zapewne naszłaby go ochota na zabawę w berka. Niemalże zionął gotowością, aby poderwać się do biegu i jedynie nieustępliwa siła grawitacji w dalszym ciągu trzymała go na drewnianym siedzisku.
     - Jakbym pytał cię o zdanie – burknął brunet, po czym mało delikatnie złapał kolegę za ramiona i podniósł go. Dake zachwiał się na miękkich nogach.
     Pożegnaliśmy się z Raven oraz Tobym i powolnym krokiem udaliśmy się w stronę wyjścia z hali sportowej. Morgan jeszcze chwilę próbował wyrwać się z silnego uścisku Duncana, aczkolwiek bezskutecznie. Jeszcze tego brakowało, żebyśmy musieli ciągnąć go po parkiecie. Ewentualnie moglibyśmy związać go lampkami choinkowymi, a gębę zakneblować bombką. Najlepiej ozdobioną brokatem, ażeby nałykał się tego paskudztwa.
     Krzyki protestu roznosiły się po prawie pustym korytarzu. Uczniowie, których mijaliśmy, patrzyli na nas w zdumieniu, zupełnie jak na porywaczy. Prychnęłam w myślach. Kto chciałby uprowadzić Dake’a? Był niesłychanie upierdliwą osobą, o zdecydowanie zbyt wielkich pokładach energii, której nawet alkohol nie dał rady mu odebrać. Z pewnością przysporzyłby zbrodniarzowi nie lada problemów.
     Zabrałam ze szkolnej szatni kurtki całej trójki. Jednakże tylko ja zdecydowałam się ubrać okrycie wierzchnie. Morgan stanowczo zaprzeczył, jakby było mu zimno. Może to i lepiej. Mroźne powietrze trochę go otrzeźwi i przestanie sprawiać kłopoty. Duncan, choćby nawet chciał, nie miał możliwości zarzucenia na ramiona skurzanej kurtki. Chwilowe pozostawienie blondyna samego niosłoby za sobą katastrofalne skutki.
     - Kluczyki od wozu mam w marynarce. Poszukaj ich, Holly – zwrócił się do mnie Holden, kiedy zatrzymaliśmy się przy jego samochodzie.
     Przetrzepałam wszystkie kieszenie. Jak się okazało, pęk metalowych przedmiotów był schowany w kurtce, ale postanowiłam nie wypominać tego brunetowi. Już i tak wyglądał na niezadowolonego. Nie chciałam bardziej go drażnić. Cierpiał z powodu obżarstwa, a na dodatek musiał niańczyć pijanego nastolatka. Takie skumulowanie nieszczęść pewnie nawet świętego wytrąciłoby z równowagi. A starszy z braci Holdenów do nich nie należał.
     Dake został brutalnie pchnięty na tylne siedzenia. Duncan zapiął mu pasy i zatrzasnął drzwi, zanim ten zdążył cokolwiek powiedzieć. A odezwać się na pewno chciał, bo już otwierał usta oraz uniósł palec wskazujący, jakby zamierzał wygłosić jakąś mądrość.
     Trasę dzielącą nas od domu Morgana pokonaliśmy w absolutnej ciszy. Nawet blondyn nie odezwał się choćby słowem. Przestał wszczynać niepotrzebne dyskusje. Przez myśl mi przeszło, że może przysnął, ale myliłam się. Gdy odwróciłam się w jego stronę, zobaczyłam, że uważnie obserwował widoki za szybą. Usta zacisnął w wąską kreskę. Oczy zmrużył, lecz nie ukrył szklącego się spojrzenia. Chciał płakać. Rozryczeć się niczym małe dziecko, które zgubiło mamę i pozostało samo w galerii handlowej pośród tłumu nieznajomych. Zapewne czuł rozpacz, był zagubiony, a w jego głowie kłębiły się różnorakie myśli. To wszystko dało wyczytać się z twarzy chłopaka. Mimo natłoku uczuć starał się zachować pozory obojętności. Przynajmniej dopóki nie zniknie za drzwiami własnego pokoju.
     Zatrzymaliśmy się tuż przed rzędem trzypiętrowych domków szeregowych. Przy Caderfield Street znajdował się wyłącznie taki typ zabudowy. Mieszkała tutaj średnio zamożna społeczność Crystal Hills, o ile w ogóle można było tak nazwać ludzi posiadających kilkaset metrów kwadratowych domostwa.
     Nie pospieszaliśmy Dake’a. W spokoju czekaliśmy, aż zbierze siły i na własnych nogach wysiądzie z samochodu. Obchodziliśmy się z nim jak z jajkiem. Zupełnie, jakby na zawsze stracił bliską osobę bądź ledwo uniknął śmierci z rąk psychopatycznego mordercy. A przecież tylko został rzucony. Poza tym Iris nie wygląda na osobę stanowczą oraz zdecydowaną. Już sam fakt, że spotykała się przez kilka tygodni z Morganem może stanowić powód, aby podejrzewać ją o pewne zaburzenia. Możliwe, że działała pochopnie. Świąteczna atmosfera zamąciła jej w głowie albo przestraszyła się perspektywy konieczności kupna prezentu dla Dake’a. W każdym razie po Nowym Roku wróci do szkoły z mocnym postanowieniem odbudowania związku. Ewentualnie chłopak otrząśnie się po traumatycznych przeżyciach i znów stanie się upierdliwy oraz nad wyraz denerwujący.
     - To takie niesprawiedliwe. Przecież nic złego nie zrobiłem. – Niespodziewanie milczenie przerwał Morgan. Obstawiałam, iż wyjdzie z samochodu bez słowa. Najwidoczniej alkohol wywołał w nim potrzebę wyżalenia się komuś bądź wyjaśnienia swego postępowania.
     - Wiesz, laski często zachowują się dość irracjonalnie. Pewnie same nie rozumieją, po co i dlaczego robią pewne rzeczy. Ale my, faceci, musimy do tego przywyknąć. Przecież nie mamy innego wyjścia.
     Spojrzałam na Duncana z powątpiewaniem. Kiedy dostrzegł, że przyglądam się mu natarczywie, wzruszył jedynie ramionami. Na usta cisnęło mi się, że przecież zawsze mógł zrobić transfer do tęczowej drużyny. Byłam świadoma, że tymi słowami wywołałabym kłótnię, toteż postanowiłam odpuścić. Priorytet stanowiło jak najszybsze pozbycie się Dake’a.
     - Mam przypomnieć, jak skończyło się wybieranie płatków?
     - Nie, dzięki, obejdzie się – warknęłam, odwracając głowę.
     W zeszłym tygodniu odbyła się premiera kokosowych płatków śniadaniowych. Za wszelką cenę zamierzałam je kupić i spożyć tego samego dnia, najlepiej wszystkie na raz. Nie dowieźli ich do Fresh Jacky – osiedlowego spożywczaka, którego właściciel sprzedawał papierosy oraz alkohol nieletnim – dlatego namówiłam Holdena, aby zawiózł mnie do jedynego w mieście supermarketu. Owszem, upatrzone przeze mnie jedzonko znalazłam w sklepie wielkopowierzchniowym, ale opakowanie uznałam za co najmniej nudne i beznadziejne. Dlatego postawiłam na sprawdzone płatki, które kupowałam od lat. Duncan ledwo powstrzymał się przed obdarciem mnie ze skóry, bo owe przekąski były dostępne także w spożywczaku.
     - Dzięki za – czknął pijacko – podwózkę.
     Dake zgarnął swoją kurtkę leżącą obok niego, po czym otworzył drzwi samochodu.
     - Może odprowadzić cię do drzwi? – zaproponował Duncan.
     - Poradzę sobie – mruknął Morgan i wysiadł.
     Nie odjechaliśmy. Oboje uważaliśmy, że wypuszczanie blondyna samego było kiepskim pomysłem, ale siłą nie mogliśmy go zaciągnąć. Z auta obserwowaliśmy, jak chłopak chwiejnym krokiem pokonywał kilkudziesięciometrową drogę do domu.
     - Wypieprzy się – rzucił Holden.
     Chwilę później Dake poślizgnął się na oblodzonym chodniku. Przejechał kawałek na jednej nodze, wymachując rękoma na boki. Nie zdołał utrzymać równowagi. Poleciał jak długi na brzuch, w ostatniej sekundzie podparł się dłońmi, aby nie przywalić twarzą o twardą nawierzchnię. Skrzywiłam się na ten okropny widok. Morgan był w beznadziejnym stanie, zarówno fizycznym, jak i psychicznym.
     - A nie mówiłem?
     Duncan, wzdychając ze zirytowania, wysiadł z auta. Pomógł wstać koledze. Z uwieszonym na ramieniu blondynem ruszył w stronę drzwi. Był na tyle łaskawy, aby nie pobudzić rodziców Dake’a. Otworzył mieszkanie kluczem, który wyciągnął z kurtki chłopaka i razem zniknęli w środku.
     Pojawił się dopiero po kwadransie, kiedy zaczynałam się niepokoić i już chwyciłam za telefon, aby zadzwonić do Holdena. Wyglądał na wyraźnie zdenerwowanego. Z całą pewnością nie należał do osób, które lubiły niańczyć innych.
     - Co za przypał – rzucił zdenerwowany.
     Nie odpalił samochodu. Przez moment tkwiliśmy w ciszy, oboje wpatrując się w czarny bezkres rozciągający się za przednią szybą. Pomimo palących się ulicznych latarni oraz ozdób świątecznych, którymi poprzystrajane zostały domy, świat spowijała bezgraniczna ciemność. Ledwo widoczna była linia na jezdni rozdzielająca dwa pasy.
     - W sumie, nie dziwię się mu – przerwałam milczenie. – Okres przedświąteczny raczej nie jest odpowiednim momentem, aby z kimś zerwać. Każdego by to dotknęło.
     - Nie wywinęłabyś mi takiego numeru, co?
     - Ej, to moja kwestia! – Szturchnęłam Duncana łokciem.
     Zaśmialiśmy się. Nie wiem, jak z Holdenem, ale moja radość była fałszywa. Dotarło do mnie, że pech może spaść na człowieka w każdym momencie. Jeżeli skromna i wesolutka Iris skłoniła się ku tak wyrachowanemu czynowi, to nie chciałam nawet myśleć, do czego był zdolny Duncan. Zapewne rzuciłby mnie w jeszcze mniej wyrafinowany sposób. Widmo rozpaczy zawisło nad moją głową i pozostanie tam przynajmniej przez tydzień.


     - Jest prosto?
     - Ciut-ciut w prawo.
     - Tak?
     - Nie, jeszcze trochę.
     - No co ty, teraz przesadziłeś.
     - Musisz przesunąć w lewo.
     - Ale niewiele.
     - Dobrze?
     - W prawo!
     - W lewo!
     - Zdecydujcie się. Zaraz same będzie wieszać tę cholerną gwiazdę!
     - Ron, nie unoś się, bardzo cię proszę.
     Tata od co najmniej dziesięciu minut stał na drabinie i usilnie próbował zamontować posrebrzaną Gwiazdę Betlejemską na czubku rozłożystej choinki. Wraz z mamą pomagałyśmy mu w tej jakże trudnej sztuce, chociaż z marnym skutkiem. Jedynie utrudniałyśmy pracę, doskonale zdając sobie z tego sprawę. Dopóki nie zjawiłyśmy się, szło tacie świetnie. Zdecydowanie zbyt dobrze.
     - Niech zostanie, jak jest. Już niczego nie będę zmieniał – warknął mężczyzna, schodząc po szczeblach. Był wyraźnie zdenerwowany.
     - Przesadziłeś z tą prawością, tatku – stwierdziłam, patrząc na krzywo przymocowaną ozdobę. Przechyliłam głowę z nadzieją, że inna perspektywa pomoże mi dostrzec doskonałość. Nic bardziej mylnego – było jeszcze gorzej.
     - Holly…
     - No cóż, najwidoczniej prawnicy tak mają.
     Wzruszyłam od niechcenia ramionami, kompletnie ignorując wściekłe spojrzenie, które posyłał mi ojciec. Zgarnęłam z etażerki stojącej obok przeszklonych drzwi tarasowych całe pudełko chusteczek higienicznych, po czym usadowiłam się na kanapie. Od samego rana w telewizji leciał maraton filmów animowanych i razem z Kevinem postanowiliśmy przynajmniej do kolacji udawać, że jesteśmy nim bardzo zainteresowani. Byliśmy skłonni zrobić wiele, aby nie zostać zagonionymi do kuchni bądź ogrodu. Oboje nienawidziliśmy gotować i jedynie krzątalibyśmy się mamie pod nogami. A na podwórzu szalał mroźny wiatr i jedynie głupiec z własnej, nieprzymuszonej woli zgodziłby się dekorować choinki rosnące przed domem oraz ustawiać dmuchane renifery na frontowym trawniku. Przynajmniej białe lampki okalające kontury dachu zamontowała wyspecjalizowana w tym fachu firma, która zgarnęła za godzinę pracy więcej pieniędzy niż ja w ciągu roku wyciągam od rodziców za bycie ich najukochańszym dzieckiem. Chyba podwyższę swoje honoraria.
     Smarknęłam w chusteczkę. Już od wczorajszego poranka męczył mnie katar w spółce z duszącym kaszlem. Panowie nie wyglądali, jakby zamierzali prędko się poddać. W opozycji do mnie – już chwytałam za białą flagę. Czułam w kościach, że te parszywe zarazki dopiero przybierały na sile. Na domiar złego, zużyłam cały sprej do udrożniania dróg oddechowych, a jedyna apteka w Crystal Hills, Sosenka (nazwa mało oczywista, ponieważ w miasteczku nie rosła ani jedna sosna), była w Wigilię zamknięta. Ostatnią noc spędziłam na przewracaniu się z boku na bok. W ostateczności skończyłam na kanapie przed telewizorem i z raczej ujemnym zainteresowaniem oglądałam powtórkę towarzyskiego meczu koszykówki pomiędzy Detroit Pistons a Los Angeles Clippers. Punktem kulminacyjnym całego nieszczęścia był przymus odwołania randki z Duncanem. Szkoda, bo akurat dzisiaj miałam wielką ochotę zjeść szalenie niezdrowego burgera oraz frytki.
     - Holly, ucisz te wrzaskuny i wreszcie odbierz telefon! – krzyknęła z kuchni mama.
     Odruchowo poderwałam się na równe nogi. Nie przypominałam sobie, abym zabierała komórkę ze swojego pokoju, ale Sarah przecież nie posiadała aż tak dobrego słuchu. Chyba to przeziębienie źle oddziaływało na mój stan umysłu. Przyłożyłam dłoń do rozgrzanego czoła. Oho, a więc to jednak gorączka.
     Mama przywitała mnie już u progu karcącym spojrzeniem. Wyciągała w moją stronę rękę, w której trzymała wciąż krzyczący telefon.
     - Zmień dzwonek – warknęła, wciskając mi w dłonie urządzenie.
     Odwróciła się na pięcie, aby powrócić do wyrabiania ciasta na maślane ciasteczka. Czekoladowe słodkości oraz cynamonowe z dodatkiem bakalii stygły na blacie, gotowe do zapakowania. Nie rozumiałam, dlaczego mama tak bardzo starała się dogodzić sąsiadom. Idea świątecznej życzliwości nie przemawiała do mnie. Podczas pobytu pod opieką babci Leily nauczyłam się jednej, niezwykle ważnej rzeczy – tradycje należy modyfikować, w końcu to one mają służyć tobie, a nie na odwrót.
     Z mieszanymi uczuciami patrzyłam na ekran smartfonu. Wątłe przerażenie powoli rozpościerało skrzydła, aby po brzegi wypełnić moje serce. Ten skurczybyk wyczuwał, kiedy o nim myślałam, co do tego nie miałam żadnych wątpliwości. Z drugiej strony cieszyłam się, że zadzwonił. Ja zwlekałabym z wykonaniem telefonu dopóki nie stałoby się to koniecznością. Zapewne wtedy byłoby już za późno.
     Odebrałam, kierując się w stronę schodów prowadzących na piętro.
     - Czeeeść – przywitał się. Miał zachrypnięty głos i mówił, jakby ktoś zaciskał na jego nosie palce. Nie tylko mi czułe pocałunki w zaspie wyszły bokiem.
     - Chyba wiem, co chcesz powiedzieć – mruknęłam. Uśmiechnęłam się niemrawo do własnego odbicia w lustrze. Machałam na do widzenia podwójnej porcji frytek oraz nuggetsom. Och, a ten sztuczny sos słodko-kwaśny, który smakował o niebo lepiej od tego domowej roboty… Postanowiłam, że nie odpuszczę wspólnego wypadu do knajpki. Namówię Duncana, choćbym miała zapłacić za nas oboje.
     - Naprawdę? Czyli widzimy się za pół godziny – oznajmił wyraźnie rozpromieniony.
     - Czekaj! Co?
     - Pomyślałem, że możemy zamówić pizzę do twojego domu. Nie sądzę, aby z taką ilością smarków wpuścili mnie do jakiejkolwiek restauracji. Co najmniej trzykrotnie przekraczam dzienny limit zarazków. A i ty nie brzmisz dobrze.
     Kichnęłam, jakby na potwierdzenie słów chłopaka.
     - Właśnie o tym mówię.
     - Dlaczego nie możemy spotkać się u ciebie?
     Wyciągnęłam z pudełka ostatnią chusteczkę higieniczną. Patrzyłam na nią niczym na świętego Graala. Zużyłam już cały zapas dostępny w domu. Pozostał jedynie papier toaletowy, który nie był delikatny, a tym bardziej nie pachniał truskawkami.
     - Matka wpadła w jakiś amok. Wydziera się na wszystkich o byle pierdołę. Nawet pies oberwał, kiedy wszedł do kuchni, aby się napić. Czuję się jak w jakimś wariatkowie. Poszło o – zakaszlał głośno, zapewne będzie się tak dusił przez najbliższe dwa tygodnie – jej ulubioną bombkę. Stłukła ją własnoręcznie, a chce za to zabić resztę rodziny.
     - Taa… Mam tak na co dzień. Zabarykaduj się w pokoju, to przeżyjesz.
     - Masz mnie za idiotę? – warknął. – Od prawie dwóch godzin nie wystawiam nosa zza drzwi. Nie muszę. Ta wariatka sama tutaj przyłazi.
     - Kurczę – wyrwało mi się.
     - Kurczę? To słowo nawet w kilku procentach nie oddaje beznadziejności tej sytuacji. Tutaj trzeba mocnych epitetów, Holly.
     - Dobra, przyjdź nawet teraz. Pizzę zamówimy ode mnie.
     - Otwieraj drzwi.
     Rozłączył się zanim zdążyłam chociażby pomyśleć nad odpowiedzią. Nie przemyślałam tej decyzji. Duncan w moim domu także nie miał zagwarantowanego bezpieczeństwa. Tata w dalszym ciągu bacznie go obserwował, z odbezpieczonym pistoletem wyczekując nawet najmniejszego przewinienia ze strony chłopaka. Dałabym radę przemycić Holdena do pokoju, gdyby Ron przesiadywał zabarykadowany w swoim biurze. Podeszłam do drzwi balkonowych. Mężczyzna obrzucał białymi lampkami młody świerk, który rósł w centralnej części ogrodu. Zaraz skończy dekorowanie tyłów domu i zabierze się za frontowy trawnik. Nie istniał choćby cień szansy, że nie dostrzeże wchodzącego na naszą posesję Duncana. Mogłam mieć tylko nadzieję, że zabije chłopaka szybko.
     Zeszłam do kuchni, gdzie z szaleństwem wymalowanym na twarzy urzędowała mama. Stanowiła ostatnią deskę ratunku. Może jej uda się wymyślić genialny plan bądź – na co zresztą liczyłam – zagada tatę, bym mogła spokojnie zaprowadzić Duncana na górę. Późniejszym jego odeskortowaniem do drzwi na razie się nie zamartwiałam.
     - Mam prośbę – wypaliłam, gdy tylko weszłam do pomieszczenia. Sarah drgnęła nerwowo, sparaliżowana nagłością mojego przybycia.
     - Ale mnie przestraszyłaś. – Odwróciła się. Dłonie dociskała do klatki piersiowej, jakby chciała powstrzymać swoje szybko bijące serce przed wyskoczeniem. – Jeżeli zamierzasz mi pomóc, to przepraszam, ale wolę wszystko zrobić sama. Dla bezpieczeństwa.
     Dosadnie zaakcentowała ostatnie słowa. Rozumiałam jej obawy. Nie nadawałam się do kuchni, ewentualnie jako pełnoetatowy pożeracz, a jego w tej chwili raczej nie potrzebowała.
     - Nie, to zupełnie nie o to chodzi. Duncan zaraz przyjdzie, a tata kręci się przy drzwiach. Mogłabyś coś z nim zrobić? Jakoś odciągnąć go na tył domu albo, no nie wiem, przekupić go ciasteczkami, żeby przyszedł do kuchni?
     Kobieta zamrugała pospiesznie. Patrzyła na mnie przez dłuższy moment zdezorientowana. Przez myśli mi przeszło, że właśnie osiąga punkt wrzenia i nie minie pięć sekund, a wybuchnie niekontrolowaną wściekłością. Odruchowo cofnęłam się o krok. Sarah już zaciskała muśnięte ciemnym błyszczykiem wargi w wąską linię, jakby usilnie próbowała powstrzymać wulgaryzmy, które cisnęły się na jej usta.
     - Ty tak poważnie, córciu? – zapytała. Wyraźnie słyszałam rozbawienie w głosie mamy.
     - No. Nie pamiętasz, jak zareagował, kiedy dowiedział się, że mam chłopaka?
     - Doskonale. – Wywróciła oczami. – Tyle, co się nasłuchałam, to moje.
     - Widzisz? I jeszcze się dziwisz, że chcę cię wciągnąć w misterny plan?
     Rudowłosa wybuchła gromki śmiechem. Pierwszy raz widziałam ją w stanie niemalże euforycznym. Dłonie położyła na brzuchu, delikatnie go ściskając. Fartuch z uroczą wielką pszczołą na przodzie był już wcześniej ubrudzony kakao, a teraz dołączyła do niego polewa czekoladowa, która nie zdążyła jeszcze zastygnąć na palach kobiety.
     - Och, przepraszam, Holly. – Wytarła cieknące po jej policzku łzy rozbawienia, tłumiąc w zarodku chęć ponownego wybuchnięcia śmiechem. – Ale twoja powaga była niesamowita.
     Zamrugałam szybko ze zdziwienia. Jednakże zaskoczenie prędko ustąpiło miejsca złości. Buńczucznie skrzyżowałam ręce na piersiach, po czym wypaliłam:
     - A co w tym takiego zabawnego?
     Spojrzała na mnie nienaturalnie mocno rozszerzonymi oczami. Wyglądała niczym zamroczone dziecko, któremu zły wujek właśnie odebrał zabawkę i jeszcze nie za bardzo wiedziało, jak powinno zareagować. Rozpłakać się? Zacząć ładnie prosić o zwrot ulubionego pluszaka? Czy może wydrzeć się w niebogłosy, aby zaalarmować całe sąsiedztwo?
     - Czyli naprawdę myślałaś, że tata będzie przeżywał twój związek w nieskończoność – stwierdziła po dłuższym milczeniu. Podeszła do mnie, aby dać mi solidnego pstryczka w nos.
     - Ała! – pisnęłam, łapiąc za bolące miejsce. Odsunęłam się na bezpieczną odległość, która pozwalała w razie potrzeby szybko uciec do pokoju na piętrze.
     - Biedak przeżył chwilowy szok. W końcu nie spodziewał się, że jego mała córeczka tak szybko dorośnie.
     - Czy ty się ze mnie nabijasz? – warknęłam, ponownie krzyżując ręce na piersiach.
     - Ależ skąd! – zaprzeczyła zdecydowanie zbyt szybko. Kłamała. Moja własna matka stroiła sobie żarty, podczas gdy ja omal nie wyszłam z siebie, aby wymyślić sprytny plan przetransportowania Duncana na górę. Po prostu cudownie.
     - Nieważne. Zapomnij o całej sprawie. Wróć do ciasteczek i udawaj, że ta rozmowa nie miała miejsca.
     Machnęłam ręką na odczepnego i oddaliłam się. Przystanęłam na środku holu. Zerknęłam na dwuskrzydłowe drzwi frontowe. Gdzieś w wnętrznościach zakiełkowało ziarenko niepokoju. Na bezsensownej rozmowie z matką straciłam dobre pięć minut. W tym czasie Holden powinien zdążyć przejść przez mało ruchliwą ulicę. Jednakże nadal nie rozległ się dźwięk dzwonka. Domofon także nie wydał z siebie wesołej melodyjki, imitującej tę, którą wygrywał samochód rozwożący lody w upalne dni.
     Podbiegłam do drzwi. Chwyciłam za klamkę, lecz zamek nie ustąpił. Kilkakrotnie powtórzyłam ten ruch, dopiero po dłuższej chwili zdając sobie sprawę, że powinnam przekręcić klucz. Tak też zrobiłam.
     Wyjrzałam na zewnątrz, skąd dochodziły głosy dwóch rozmawiających mężczyzn. Zamarłam na widok taty wymachującego przed nosem Duncana zwiniętymi lampkami choinkowymi. Ron nie zamierzał prawić morałów nastolatkowi, czy chociażby przesłuchiwać go. On postanowił rozwiązać sprawę raz na zawsze.
     - Tato! – zawołałam, zwracając uwagę głośno dyskutującej dwójki. – Nawet nie wasz się tego zrobić!
     - Ale sama mówiłaś, że…
     - Oj, nie zwalaj winy na mnie, dobrze ci radzę. – Oskarżycielsko wymierzyłam w ojca palcem wskazującym. – Sam będziesz za to płacił.
     - Przecież już zapłaciłem.
     - Niby kiedy?
     - No nie wiem. Może miesiąc temu, gdy twojej matce ubzdurało się wymienić wszystkie ozdoby świąteczne, które de facto działały bez zarzutu, na ten szmelc!
     Cisnął lampkami o ziemię, ale to najwyraźniej mu nie wystarczyło, więc postanowił jeszcze je kopnąć. Dobrze, że ich nie rozdeptał, bo później mama kazałaby mu na kolanach zbierać malutkie odłamki szkła z trawnika, co by nikt na wiosnę się nie pokuł.
     - Według ciebie starymi światełkami lepiej dusiłoby się człowieka?
     - O czym ty bredzisz? – wtrącił się Duncan, który dotychczas jedynie z uwagą przysłuchiwał się rozmowie.
     - Ty jeszcze pytasz? Przecież mój własny ojciec wygrażał ci tymi lampkami! Wiem, bo sama widziałam! – Podparłam ręce na biodrach.
     - Boże – westchnął chłopak, przykładając dłoń do czoła. Wyglądał na załamanego. Pokręcił głową, po czym spojrzał na mnie z niedowierzeniem. – Mówisz poważnie?
     - A co, nie mam racji?
     - Nie! – warknęli obaj.
     - Twój tata tylko się żalił, że nowe lampki nie działają i na następny rok będziecie musieli kupić następne.
     - Jak mogłaś pomyśleć, że chcę kogoś zamordować? – zapytał z wyrzutem Ron.
     - Wyglądałeś zupełnie jak Krzyk zasadzający się na Sydney w łazience.
     - Masz szlaban na horrory – oznajmił, po czym odwrócił się na pięcie, zapewne z zamiarem pójścia do składziku na tyłach domu.
     - Ale…
     - Do odwołania – dodał i zniknął za rogiem.
     Otworzyłam usta, chcąc wydać z siebie jakiś protestacyjny jęk. Jakikolwiek odgłos, który nakłoniłby tatę do zmiany decyzji albo chociaż wychylenia się i powiedzenie, że tylko żartował. Ale nie zareagowałam. Patrzyłam otępiałym wzrokiem na wysokie cisy rosnące przy płocie, jednocześnie pełniące funkcję zasłony przed wścibskimi spojrzeniami sąsiadów.
     - Chodź do środku, już i tak jesteś przeziębiona. Zresztą ja też.
     Z chwilowego letargu wyrwał mnie głos Duncana. Chłopak położył na moim barku dłoń i lekko wepchnął do wnętrza domu. Od razu zdjął kurtkę oraz buty, po czym skierował się w stronę schodów. Śledziłam uważnie jego ruchy. Był dziwnie skulony, jakby usilnie próbował schować głowę w ramionach. Wyglądał na przestraszonego i zagubionego. Co chwilę pociągał nosem, czego wcześniej nie dostrzegłam.
     - On naprawdę wyglądał, jakby chciał cię udusić – mruknęłam posępnie.
     - Czyżby? – Odwrócił się gwałtownie. Uniósł brew w powątpiewającym geście. Roztaczająca się wokół niego aura zdezorientowania wyleciała przez otwarte na oścież drzwi tarasowe. – Prawnik-zabójca, tego w Crystal Hills jeszcze nie było.
     - Nie nabijaj się ze mnie! – krzyknęłam. Dłonie zacisnęłam w piąstki, uzewnętrzniając tym samym swoją złość. Tupnęłam nogą niczym rozkapryszona pięciolatka, która po raz pierwszy spotkała się z odmową.
     - Dlaczego tak hałasujecie?
     Z bocznego korytarza, prowadzącego do przestronnej jadalnio-kuchni, wyłoniła się Sarah. Wycierała ubrudzone czekoladą oraz wielobarwnym lukrem dłonie w kraciastą szmatkę. Nie wyglądała na zadowoloną. Wszakże przeszkodziliśmy jej w dekorowaniu ciasteczek, które żartobliwie nazywałam Lizuskami.
     - Lampki się zepsuły – oznajmiłam beznamiętnym głosem, ruchem głowy wskazując na otwarte drzwi tarasowe.
     - No bez żartów. – Opuściła ręce wzdłuż tułowia w geście bezradności. – Przecież są zupełnie nowe. Ron, gdzie ty jesteś, do cholery?
     - Odczep się! – odkrzyknął tata z podwórza. Najwyraźniej przeczuwał, czego chciała od niego rudowłosa.
     Mama, jakby prąd ją poraził, drgnęła zaskoczona. Nienaturalnie rozszerzyła oczy ze zdumienia. Kościste palce zacisnęła na kuchennej szmatce. Wzięła kilka głębszych wdechów, po czym stanowczym krokiem ruszyła do salonu, mrucząc pod nosem wiązankę przekleństw. Naprawdę nie chciałam wiedzieć, co ta kobieta zrobi ze swoim mężem. Szurając kapciami o posadzkę, szybko przemierzyłam dystans dzielący mnie od schodów. Wyminęłam Duncana i pokonywałam po dwa stopnie, aby czym prędzej znaleźć się na górze.
     - Jacy oni uroczy – rzucił chłopak, ku mojemu zdziwieniu, bez krzty kpiny w głosie.
     - Przy tobie to i tak pikuś – wymamrotałam na tyle cicho, aby Holden nie zdołał usłyszeć.
     Od razu po przekroczeniu progu mojego pokoju położyłam się do łóżka i po uszy zakryłam kołdrą. Dopiero teraz poczułam, jak bardzo zmarzłam. Zaczęłam trząść się z zimna. Chyba byłam poważniej chora niż z początku myślałam. Zwykłe przeziębienie szybko przerodziło się w poważną grypę, która teraz machała do mnie wykręconą rączką zwieńczoną wyszczerbionymi paznokciami. Widok co najmniej odrażający.
     - Kusisz, księżniczko – mruknął uwodzicielsko. Usiadł obok. Łokieć oparł na wezgłowiu łóżka, delikatnie nachylając się przy tym.
     - Głupek – burknęłam, odwracając głowę i jeszcze wyżej podciągając kołdrę.
     Duncan bez wahania szarpnął za poszewkę, odrzucając pościel w nogi. Zawisł nade mną. Mogłam z zabójczą dokładnością przyjrzeć się jego twarzy. Czarne oczy zdawały się być przykryte mglistą kurtyną. Straciły na barwie, zupełnie jakby patrzył nimi stary, schorowany człowiek, który w życiu doświadczył nieopisanego bólu. Skóra bruneta przybrała ziemisty odcień. Jedynie w okolicach płatków nosa delikatnie zaczerwieniła się, z pewnością od ciągłego tarcia chusteczką higieniczną. Holden był w zdecydowanie gorszym stanie niż wskazywało na to jego zachowanie, a próby ukrycia złego samopoczucia tylko dolewały oliwy do ognia. Powieki stały się delikatnie zasinione oraz opuchnięte i założyć się mogłam o wiele, że to dopiero początek.
     Musnął delikatnie spękanymi ustami moją dolną wargę. Zaraz pocałował również rozgrzany policzek. Biłam się z własnymi myślami. Emocjonalna część Holly krzyczała, aby kontynuować pieszczoty. Pragnęła przekonać się, co wydarzy się za chwilę, jak dalej potoczą się sprawy. Natomiast cząstka odpowiedzialna za racjonalne myślenie wręcz błagała, abym przerwała tę farsę. Dzisiaj namiętne czułości nie doprowadziłby do niczego dobrego. Jedynie spotęgowałyby spustoszenia, które szerzyła w naszych organizmach choroba.
     Stanowczym ruchem odepchnęłam Duncana. Pokręciłam głową w zaprzeczalnym geście. Wyraźnie zdziwił go brak przyzwolenia z mojej strony.
     - Jestem chora.
     - No patrz, cóż za zbieg okoliczności – ja też.
     Na powrót przybliżył się, jednak i tym razem pozostałam nieugięta. Widziałam rozczarowanie w wyblakłych oczach. Zwężające się wargi, powstrzymujące rozgniewane warknięcie. Napięte mięśnie dolnej szczęki. Gwałtowne przełykanie śliny. Widziałam to wszystko, a jednak kurczowo trzymałam się swoich postanowień.
     Położyłam dłonie na bokach jego głowy. Chude palce wplątałam w miękkie włosy. Kołtuniłam opuszkami ciemne kosmyki, na nowo poznając ich strukturę. Złożyłam czuły pocałunek na skroni Duncana. Trwaliśmy przez dłuższą chwilę w delikatnym uścisku. Zacisnęłam powieki, nie pozwalając łzom wypłynąć. Nagle dotknął mnie smutek. Swą lodowatą dłoń zacisnął na mym sercu. Z trudem przełknęłam ślinę.
     - Chyba nurkowanie w śniegu wyszło nam bokiem – zagaiłam, siląc się na stabilny ton. Każde, nawet najmniejsze załamanie w głosie zostałoby szybko wychwycone.
     - Mamy te same zarazki. Nie uważasz, że to szalenie romantyczne?
     Prychnęłam szczerze rozbawiona. Odsunęłam się od Holdena, aczkolwiek nie oderwałam od niego wzroku. Bacznie przyglądałam się twarzy chłopaka, starając się dostrzec choćby najdrobniejsze zmiany w jego mimice. Przez ułamek sekundy wyglądał na zdrowszego, bardziej zadziornego, wręcz promieniował swoją zwyczajową zgryźliwością. Ale tylko przez ułamek sekundy. Później powróciło zmęczenie oraz choroba. Nie dowierzałam, że pospolita grypa potrafiła tak wyniszczyć człowieka – niemalże wyssać z niego życie.
     - Raczej obrzydliwe. – Posłałam Duncanowi wymuszony uśmiech.
     Cofnęłam się najdalej, jak mogłam. Plecy przytknęłam do pikowanego, skórzanego wezgłowi łóżka, a kolana podkuliłam pod brodę. Starałam się stworzyć barierę pomiędzy nami. Bałam się kolejnego zbliżenia. Wolałam zachować bezpieczny dystans.
     - To co z tą pizzą? – zmieniłam temat na wygodniejszy, przynajmniej dla mnie.
     - Jaką chcesz?
     - Obojętnie. Byleby bez oliwek i ostrych dodatków.
     - Czyli tego, co lubię najbardziej – westchnął rozczarowany.
     Wstał z łóżka. Jego kości w nogach strzeliły głośno. Skrzywiłam się, słysząc ten okropny dźwięk. Nienawidziłam go. Obrzydzał mnie i przyprawiał o nieprzyjemne dreszcze na całym ciele. Mimowolnie jeszcze bardziej skuliłam się w sobie.
     Wyjął z tylnej kieszeni telefon. Dość długo szukał numeru do jedynej pizzerii w mieście.
     - A jak już jesteś na chodzie, możesz przynieść do łóżka laptop. Obejrzymy jakiś film.
     Duncan zerknął na mnie kątem oka. Westchnął przeciągle, wyraźnie zirytowany.
     - Myślisz, że gdy jesteś chora, to masz prawo wykorzystywać innych?
     - Tak.
     Przez moment stał nieruchomo, nadal posyłając w moją stronę złowrogie spojrzenie. Uniósł kąciki ust, niby to od niechcenia, raczej z przymusu.
     - Mała cwaniara – mruknął zaczepnie, na co zareagowałam rozbawionym prychnięciem. Machnęłam na chłopaka dłonią, dając mu znać, że wymagałam od niego wyłącznie zamówienia pizzy. Wszelkie rozmowy były zbędne.


♥ ♥ ♥ ♥

13 komentarzy:

  1. Zgłaszam obecność i przeczytanie rozdziału!
    Nie no, jak to drętwo brzmi :/ Chyba wena na komentarze dzisiaj odfrunęła hen, hen i nie potrafię niczego mądrze napisać. Ale mniejsza z tym.

    Straaaasznie się cieszę, że mogłam przeczytać ten rozdział. Powaga — nic tak od kilku dobrych dni, a może nawet i tygodni tak nie poprawiło mi humoru. Jak zwykle się nie zawiodłam — serio wysoki poziom wciąż utrzymany, szacunek. Do tego nie raz mnie rozbawił, zwłaszcza fragmenty, które zawierały w sobie niecodzienne zachowanie Duncana. Aż się ucieszyłam, że u mnie w szkole nie ma żadnych balów i tak bogato zastawionych stołów, więc nie muszę odczuwać tegoż przejedzenia. Takich bólów wystarczy mi od jedzonka babuni XD

    Zdziwiło mnie postępowanie Iris. Było to dla mnie dalece od jej pogodnego, serdecznego wizerunku. Aczkolwiek fakt, czasem tak bywa, że po prostu nie da się dalej funkcjonować w związku. Niemniej pozostaję podejrzliwa i wyczuwam jakąś intrygę, choć to pewnie przez moje spaczenia. W tym wszystkim szkoda naprawdę Dakoty, gość chyba nieprędko się z tego otrząśnie... Chyba, bo z nim nic nigdy nie wiadomo.

    Łączę się w bólu z Holly i Duncanem, choróbska rzeczywiście skutecznie utrudniają życie i zabierają wszystko, co piękne. Choć tym razem mam od nich nieco inne schorzenie, doskonale to pamiętam, aż za dobrze. Nie bez powodu na mój widok w przychodni lekarze od razu się pytają „Och, znowu Ty? Co tym razem się Ciebie uczepiło?”. Także zdrówka im!

    Teraz już chyba będę kończyć, trudno mi się myśli XD Życzę wszystkiego dobrego (łącznie z weną i spokojem, ich nawet pięćdziesiąt tysięcy ton!) i pozdrawiam, grzecznie czekając na następny! ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj! (^.^) Bardzo miło mi Cię gościć. Jak zawsze zresztą.

      Skłamię, jeśli napiszę, że zmiana zachowania Duncana nie sprawia mi trudności. Nawet delikatna kombinacje przy jego parszywym charakterze jest dla mnie kłopotliwa. Holden ma swoją wredną osobowość, nad którą ciężko pracowałam zanim w ogóle zabrałam się za pisanie pierwszego rozdziału. Śmiem twierdzić, że skupiam się na nim najbardziej i skaczę wokół niego jak głupia. Mimo to czasami lubię się natrudzić, a słowa uznania dają do zrozumienia, że było warto. Ale, żeby nie było, źle czujący się Duncan sprawił mi trochę radości. (*^*)

      Związek Iris i Dake'a... No cóż, żaden z niego ważny wątek. Ot, licealna miłostka. Aczkolwiek jeszcze o nim wspomnę, bo wyszłoby raczej nienaturalnie, gdyby Morgan tak po prostu pogodził się z rozstaniem. Za wszelką cenę próbuję odbiec od jego pierwowzoru. Jakoś nie leży mi taki wyprany z uczuć drań, skaczący z kwiatka na kwiatek. Bardziej podoba mi się w wersji lubiącego niewinny podryw, ale potrafiącego zaangażować się młodzieńca. Ale nie ma co przesadzać - w końcu to tylko nastolatek, ślubu oraz zakładania rodziny raczej nie planuje.

      Gorąco dziękuję za wenę, spokój i motywację. Nie wiem, kiedy w ogóle zabiorę się za nowy rozdział, bo chwilowo nie mam do tego głowy. Jednakże będę starać się pisać przynajmniej co drugi dzień. Dłuższe przerwy źle mi robią, bo im bardziej zwlekam, tym trudniej otworzyć Worda. Ciężko jest wbić się w rytm.

      Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę wszystkiego dobrego. Niech moc oraz zdrowie - żebyś nie pochorowała się jak nasze gołąbeczki - będą z Tobą. A tak od siebie dodam, że już spieszę do Ciebie na rozdział. Nie wiem, jak mogłam go wcześniej nie zauważyć. (-,-) Do napisania! (^.^)/

      Usuń
  2. Witaj moja kochana autorko ;(*.*)
    Czekałam niecierpliwie na rozdział , aż wypadło mi coś i nie miałam czasu aby tu zajrzeć ;<.
    No , ale już wróciłam i nigdzie się nie wybieram ^^.

    A więc przechodząc do sedna (^.^)
    Rozdział jak zawsze zadowala swą długością , aczkolwiek mi to jest ciężko dogodzić i jakoś mi zawsze mało ;o wręcz czuję niedosyt ^^
    I to jest powodem niecierpliwego oczekiwania na kolejny rozdział ;)

    Któż by się spodziewał , iż choroba rozłoży Duncana na łopatki ^^
    Jak widać w każdym domu na Boże Narodzenie przed kolacją jest sytuacja po prostu nie do opisania ;)
    Nie powiem(napiszę), ale sytuacja z tymi lampkami naprawdę mnie rozbawila :D ; i oczywiście tata Holly kiedy po prostu już tego nie wytrzymał i kazał żonie się odczepić 😂

    Życzę Ci weny i czekam na kolejny rozdział ❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam Cię w mych skromnych progach! Służę maślanymi ciasteczkami oraz cieplutkim kakao. (^.^) Jedz, ile wlezie!

      Nikt nie da rady powstrzymać grypy. Nawet sługa Szatana musiał złożyć jej należyty pokłon. A jak powszechnie wiadomo, mężczyźni źle znoszą przeziębienie. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że kobieta podczas porodu przeżywa taki sam ból jak mężczyzna podczas grypy. Patrząc po moim najbliższym otoczeniu, śmiało mogę powiedzieć, że jest w tym jakiś sens.

      Święta, święta... Nadchodźcie! (*^*) Wprost nie mogę doczekać się grudnia i w tym roku liczę na śnieg. A przynajmniej na brak deszczu, bo mam go już po kokardę, mimo że zaczął padać dopiero wczoraj. No ale tylko dwa miesiące i znów będę mogła rozkoszować się pierniczkami mojej mamy, które niezmiennie od dziesięciu lat robi wyłącznie na Gwiazdkę. Żadne błagania i marudzenie jej nie przekonuje do zmiany decyzji. A co do tego świątecznego wariactwa, to rzeczywiście dotyka chyba wszystkich. U mnie zawsze jest problem z choinką. Albo za mała i nie mogę spełnić się artystycznie przy dekorowaniu, albo zbyt rozłożysta i zamiast w kącie stoi na środku salonu, bo przecież gałązek nie można podciąć. Jak to będzie wyglądać?! - że tak zacytują mamę. (-,-) A w zeszłym roku tata strzelił gafę. Przytargał choinkę dwa tygodnie przed świętami. Niby świeżo ścięta i długo będzie stała. Mhm, jasne. Posypała się jeszcze przed 24, a rozzłoszczony ojczulek jeździł po całym mieście w poszukiwaniu w miarę ładnego drzewka wśród samych przebranych już trzykrotnie sierotek. Aż jestem ciekawa, co stanie się w tym roku.

      Dziękuję za wenę. Jak zawsze przydatna. Tajemniczo szepnę, że rozdział ma już trzy strony i z każdym dniem się powiększa. Więc jeśli nie zginę pod nawałem nauki (gdzie moje studencie imprezy, ja się pytam?!) to może w pierwszej połowie listopada uda mi się go opublikować. Proszę trzymać za mnie kciuki! (^.^)

      Usuń
  3. Witaj! W końcu mogę się tutaj udzielić!
    Ehh... Przeczytaniw całego bloga, żeby nadrobić braki i odświeżyć pamięć trochę zajmują, ale już skończyłam! Możesz być ze mnie dumna.
    Nawet nie wiesz jak mi brakowało Twojego bloga. Przywiązałam się do Holly, Raven i Duncana. Nawet Rosa nie jest tak upierdliwa jak na początku i zdążyłam ją polubić, aczkolwiek dalej mam do niej pewne opory.
    Jaką dla mnie było niespodzianką przeczytanie 50 rozdziału. Uhh... Wprost nie mogłam uwierzyć co się tam wtedy stało. Mój zboczony umysł w końcu został w pełni zaspokojony :D he he he Ale niw wiem czemu mam dziwne wrażenie, że coś się dalej pokiełbasi. Może po prostu mam w pracy za dużo czasu na myślenie i snuje jakieś nieprawdopodobne i niemożliwe do zrealizowania domysły albo moja podświadomość dobrze mi podpowiada i niedługo wywinie się jakaś gruba i przypałowa akcja z naszą parką w roli głównej.
    Holden też mi coś nie pasuje. Nie wiem czemu ale co do niego mam złe przeczucia. Miejmy nadzieję, że to tylko przeczucia i nic złego się nie stanie.
    Ehh pisanie na telefoniw komentarza jest strasznie upierdliwe. Szczególnie jeśli ma się świadomość, że jutro o 7 muszę wstać do pracy i ganiać po sklepie przez 9h. Yhh... a mogłabym to poświęcić na czytanie albo knucie kolejnego niecnego pomysłu na następny rozdział.
    No nic. Będę kończyć, bo nie chcę Cię zanudzać pierdoleniem niespełnionej humanistki xd
    Rozdział oczywiście jak każdy poprzedni rozwalający na łopatki. Życzę mnóstwa ciepełka i cierpliwości na wykładach :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, że tak trochę chamsko i w ogóle się może wcinam, ale... o niebiosa, żyjesz o-O *-*

      Usuń
  4. Mam nadzieję, że Panna Kernit wybaczy mi/nam ten mały spam, ale po prostu nie mogę się powstrzymać, żeby nie dodać odpowiedzi.
    Tak, żyję i wróciłam, tym razem tak bardziej na stałe i nie mam zamiaru już robić tak długaśnych przerw :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, co to za spamowanie na moim blogu? (>.<)

      A tak na poważnie, zareagowałam podobnie, gdy zobaczyłam po długiej przerwie nowy rozdział u Fallen Angel. Bardzo miłe zaskoczenie, naprawdę.

      Co do Twojego komentarza, to wiedz, że jestem z Ciebie bardzo dumna, bo przeczytanie wszystkich rozdziałów rzeczywiście mogło być czasochłonne. Już jakiś czas temu zabrałam się za powtórzenie tej historii i do tej pory dotarłam do dwudziestego trzeciego. Także tego... Jeśli chodzi o Twoje przypuszczenia, to zdradzę tylko, że nie może być ciągle cukierkowo.

      Wykorzystując ten komentarz oraz chwilę czasu dodam, iż rozdział nie pojawi się prędko z powodu braku czasu. Może pod koniec grudnia, ale niczego nie obiecuję.

      A tymczasem pozdrawiam wszystkich gorąco i będę się żegnać. (^.^)/

      Usuń
    2. Ech... i znowu każesz nam czekać w niepewności? Ale ja rozumiem, wybaczam. Byłabym chyba największą hipokrytką, gdybym nie wykazała się zrozumieniem. Wszak ja sama zostawiłam bloga na pół roku bez niczego, ale to mniejsza.
      Wiedziałam, że moje przeczucia mnie nie mylą! Jestem jakimś jasnowidzem normalnie, bo każde (albo prawie każde) przeczucie się sprawdza!
      Będę czekać z niecierpliwością na kolejny rozdział, który mam nadzieję ukaże się szybko.
      Również Cię pozdrawiam i przesyłam mnóstwo gorącej herbatki :3

      Usuń
    3. Tak tak, jeszcze raz (albo po raz pierwszy?) przepraszam za dziwny komentarz, ale po prostu nie mogłam się powstrzymać, bo to jak powrót do przeszłości xD A tak na marginesie, kiedy można się spodziewać następnego rozdziału?

      Usuń
    4. Żeby nie robi tutaj już więcej spamu, wszelkie informacje znajdują się u mnie na blogu ;)

      Usuń
    5. Jejku, tam już zawitałam, pytanie skierowałam do Panienki Kernit o-o Przepraszam że tak nabłociłam! *wycofuje się do drzwi, przy okazji strącając z półki jakieś lusterko*

      Usuń
    6. Stawiałabym na koniec miesiąca, ale to nic pewnego. Szczerze powiedziawszy, są na to marne szanse, bo nie mam nawet połowy rozdziału, a nauki mi tylko przybywa. Ale nie martwcie się, kochani, albowiem bez prezentu na święta Was nie zostawię. Coś wymyślę. (^.^)

      Usuń