Spis lektur obowiązkowych

wtorek, 2 stycznia 2018

Witajcie! Kłaniam się w pas. Trochę mi wstyd, że między rozdziałami wystąpiła taka przerwa. Chyba jeszcze nigdy nie dopadł mnie równie silny zastój twórczy. Mam przeogromną nadzieję, że w nowym roku zwiększę częstotliwość. Może jeszcze nie w tym miesiącu, bo nieubłaganie zbliża się sesja, a ja do wzorowych studentów niestety nie należę, ale po tych kilku miesiącach stresu i wyrywania włosów z głowy jest szansa, że ruszę ze zdwojoną siłą.
A co do samego rozdziału - tematycznie trochę się spóźniłam. Aczkolwiek wierzę, że właśnie dzięki niedawnemu świętu nabrałam wielkiej motywacji do ukończenia tej części. Liczę na pozytywny odbiór i życzę miłej lektury.

Droga (nie) do miłości: Rozdział 55
„On kontrolował jej chaos, ona potrafiła rozproszyć jego powagę.”
~K. Cass

     Przyglądałam się okładce grubej książki, którą dostałam w prezencie na święta. Była niezwykle intrygująca. Chociaż w tej chwili wszystko zdawało się nadzwyczaj ciekawe. Podniosłam lekturę. Właśnie uzmysłowiłam sobie, że nie znałam zarysu fabuły. Postanowiłam szybko nadrobić braki.
     Książka zostawiła ciemny ślad na biurku. Doskonale kontrastował z matowym drewnem. Przesunęłam palcem po blacie. Opuszek był szary. Z obrzydzeniem wytarłam go o dresowe spodnie. Skontrolowałam sytuację na regale obok. Równie źle. Mimo to nadzieja jeszcze się we mnie tliła. Do trzech razy sztuka. Podniosłam stopę. Spód czarnej skarpetki jakby wyblakł.
     Powinnam wreszcie posprzątać.
     Dobrze, że mama nie słyszy moich myśli. W przeciwnym razie wparowałaby do pokoju z naręczem środków chemicznym oraz mopem. Mimo wszystko na moment odsunęłam telefon od ucha, aby wychwycić ewentualne kroki dobiegające zza drzwi. Cisza. Zapomniałam, że rodzice z samego rana pojechali kupić fajerwerki.
     Odchyliłam się na obrotowym fotelu. Zrelaksowana upragnioną samotnością wypuściłam z głowy myśl o sprzątaniu.
     - Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
     Nieumyślnie zignorowałam również Raven. Od dobrych pięciu minut z ekscytacją w głosie opowiadała o jakiejś imprezie, na którą koniecznie musimy pójść. Była o tyle wyjątkowo, że niezorganizowana w domu Corey’a.
     - Mhm.
     - Ach tak? Więc, co właśnie powiedziałam?
     - Czy ty mnie w ogóle słuchasz – powtórzyłam znudzona.
     Ziewnęłam ostentacyjnie. Nie mogłam dzisiejszej nocy zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, a gdy już na dłużej zamknęłam oczy – zadzwoniła Raven. Wyraźnie zniecierpliwiona i czymś zachwycona. Do tej pory nie mogłam uwierzyć, że rozchodziło się o zwykłą popijawę. Kurczę, byłyśmy w liceum.
     - A przed tym?
     No i jesteśmy w rowie, Holly. Takim przy rzadko używanej drodze. Do tego leje i zaczyna grzmieć. Z cyklu: Gorzej już nie będzie, ale boisz się marudzić, bo spadnie na ciebie drzewo.
     - Możemy przestać bawić się w te kretyńskie przepychanki słowne? – warknęłam po chwili milczenia. Bowiem najlepszą formą obrony jest nagły atak. – Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Nie, kurna, nie słucham. Bo biadolisz ciągle o tym samym. Impreza!
     - Dlaczego tak krzyczysz? – Black także uniosła głos.
     - Bo mnie denerwujesz. Mam okres, nigdzie nie idę!
     Rozbawione prychnięcie było jedynie zapowiedzią dalszych wydarzeń. Niepozorną iskierką zwiastującą trawiący całe wsie pożar.
     W ostatnim momencie odsunęłam telefon od ucha. Położyłam go na biurku, a mimo to doskonale słyszałam napad histerycznego śmiechu. Aż mną wzdrygnęło.
     Zaczęłam czytać krótkie streszczenie – a raczej wprowadzenie – umiejscowione na tylnej okładce książki. Zwykły kryminał. Niespodziewane liczne morderstwa, powiązane ze sobą makabrycznością oraz brakiem konkretnych poszlak. Doświadczony (dlaczego to zawsze musi być mężczyzna?) detektyw – raczej nielubiany przez swoich współpracowników, a przełożeni tolerowali go wyłącznie dlatego, że prawdopodobnie w niedalekiej przyszłości zwerbuje go FBI, a głupio opierniczać kogoś tak dobrego – zamierza szybko oraz skutecznie rozwikłać tę łamigłówkę. Oczywiście coś stanie mu na przeszkodzie, ale owo coś na razie pozostało nienazwane.
     Przyjemna, niewymagająca wysiłku intelektualnego lektura do poduszki.
     - Halo!
     Nagłe warknięcie wyrwało mnie z macek krótkiej notki biograficznej autora książki, który notabene także nie zionął oryginalnością.
     - Jestem, jestem – mruknęłam bez entuzjazmu. – To co mówiłaś o tej imprezie?
     - Wiedziałam, że cię zainteresuje. – Tak, ja też, chociaż nie chciałam tego przed samą sobą przyznać. – Holden naprawdę nie pisnął nawet słówka?
     - Od tygodnia wysyłamy do siebie idiotyczne emotikonki. To nasza jedyna forma komunikacji. Trochę przykre.
     - I nudne. Ale przynajmniej dzieci z tego nie będzie.
     - Raven, proszę cię…
     - Wracając do tematu. Całą paczką obchodzimy Sylwestra na półwyspie nad Mystic. Brzmi świetnie, co?
     - Mówiąc całą paczką, masz na myśli tę rozwrzeszczaną zgraję, która zawsze zbiera się u Corey’a? Nie jestem pewna, czy wolę ich od mojego łóżeczka.
     - Aha, a teraz powiesz żartowałam.
     - Bynajmniej. Nie wiem, dlaczego ludzie tak zachwycają się nadejściem nowego roku. Przecież to strasznie upierdliwe. Każdy sika z radości, a później i tak wpisuje złą datę na ważnych dokumentach, bo zapomniał.
     - Większej zrzędy nie znam, naprawdę. Urodzin nie lubisz. Świąt i Sylwestra tak samo. Czy istnieje rzecz, na myśl której wydzielasz hormony szczęścia?
     - Oczywiście. Pizza i łóżko.
     - Po co w ogóle pytałam?
     - Też nie wiem.
     Mogłam założyć się o całą kolekcję mang, że Raven właśnie uderzyła otwartą dłonią w czoło. Donośne plaśnięcie przedarło się przez głośnik telefonu. Ponadto dziewczyna jęknęła cicho z bólu. Nie raz mówiłam jej, aby nie wyładowywała tyle siły na raz. Nie usłuchała i przez to doświadczała nieprzyjemnych konsekwencji.
     - Dobra, przejdźmy do konkretów. O której i gdzie planujemy spotkanie?
     - Wiedziałam, że się skusisz.
     - Chyba ześwirowałam, jeżeli wolę odpuścić sobie wolną chatę.
     - A co zrobiłaś z gówniarzem?
     - Idzie z rodzicami pod ratusz. Nie przegapi żadnej okazji, aby zobaczyć fajerwerki. Ma na ich punkcie obsesję. Przynajmniej raz w tygodniu pali zimne ognie.
     - Mały piroman.
     - Coś złego z niego wyrośnie. Czuję to w kościach.
     Jakby na potwierdzenie słów, wyłamałam palce obu rąk.


     Wraz z kilkoma osobami, do których nie pałałam szczególną sympatią, wystawałam pod spożywczakiem, dygocząc z zimna i wyklinając zimę najgorzej jak tylko umiałam. Castiel żywo gestykulował, próbując wytłumaczyć coś Reidowi. Adler wyraźnie nie był zainteresowany słowami kolegi. Z uporem maniaka wpatrywał się w neonowy szyld wiszący nad drzwiami, który zaraz straci swą kadencję. Jego przepalające się żarówki trzeszczały upiornie, tylko potęgując moją frustrację. Nie dość, że zimno, towarzystwo raczej mało doborowe, to jeszcze ten wkurzający dźwięk. Czy te głupki w środku mogłyby przyspieszyć ruchy i w końcu opuścić sklep? Jeszcze chwila, a bez słowa pójdę do domu.
     - Dobrze, mamo, będziemy uważać. – Słysząc głos Duncana, szczęśliwa odwróciłam się w jego stronę. Chłopak zabawnie wywrócił oczami, wyraźnie znudzony przedłużającą się konwersacją. – Zawsze mam na niego oko. W przeciwnym razie pozostałby ci tylko jeden syn. Za to jaki wspaniały.
     Uniosłam brew w geście powątpiewania. Z tymi komplementami bym się wstrzymała. A najlepiej całkiem o nich zapomniała.
     - Wszystko kupiliście? – zapytałam z wyczuwalną w głosie irytacją.
     - Rozwodzili się nad żarciem – odparł, nie zaszczycając mnie nawet ukradkowym spojrzeniem. Całą uwagę poświęcił telefonowi.
     Ostatnio zachowywał się dziwnie. Był nieswój. Zadumany, jakby myślami przemierzał odległe światy. Nieobecny podczas rozmów w cztery oczy, przy większej grupie znikał gdzieś w tłumie, pogrążony w wizjach i własnych sprawach. Ta farsa trwała od przeszło dwóch tygodni – dokładnie po zakończeniu egzaminów semestralnych. Nie mógł ich zawalić, był piątkowym uczniem, chociaż rzadko zaglądał do podręczników. Sedno tkwiło w czymś zupełnie innym. Zaczynałam odczuwać niepokój. Przez głowę przechodziły mi różne pomysły, wszystkie zawierające jednakowy mianownik. Zdrada. Prawie oszalałam z nerwów, gdy na tydzień drastycznie ukrócił kontakt do wysyłania beznadziejnie nieśmiesznych emotikonek. Dyskretnie wypytałam Corey’a, co o tym wszystkim myślał. Okazało się, że sprawa była poważna i bardziej zawiła, niż początkowo mogło się wydawać. Duncan zbywał każdego. Brown, wyczuwając narastające we mnie obawy, zapewnił, iż jestem jedyną osobą, którą niefrasobliwy brunet w ogóle informował o swoim jestestwie. Uspokoiłam się trochę, aczkolwiek nie na tyle, by odetchnąć z ulgą. Coś wisiało w powietrzu i powoli stawało się coraz bardziej uciążliwe.
     - Przynajmniej nie nad prezerwatywami – mruknęłam cicho, jednak Holden zdołał usłyszeć moje słowa.
     - W te już dawno się zaopatrzyłem.
     Uśmiechnął się cwaniacko. Chociaż nie z taką werwą oraz przekonaniem jak zazwyczaj. To nie był Duncan, jakiego znam, i z którym zdecydowałam się związać. Ten reprezentował bardziej zachowawczą postawę. Zważał na gesty, starannie dobierał wypowiedzi. Uważał, by nie mówić wszystkiego, a jednocześnie przekazać istotne informacje. Zupełnie jak przesłuchiwany podejrzany, zbyt pewny swego planu, aby zostać zaszczutym przez pierwszego lepszego gliniarza.
     Muszę brać poprawkę na jego słowa, pomyślałam, kiedy irytujący uśmieszek zamienił się w niepokojący grymas. Czułam się zwodzona i okłamywana.
     - Kupiłem ci coś – oznajmił nad wyraz wesołym tonem.
     Zaintrygowana niespodzianką odłożyłam na bok zmartwienia. Z uwagą obserwowałam rękę Duncana nurkującą w foliowej reklamówce. Po chwili podał mi papierową torebkę, z której wydobywał się przyjemny zapach zapiekanki. Wzięłam zawiniątko w dłonie. Było przyjemnie ciepłe.
     - Dziękuję – mruknęłam. Stanęłam na palcach, aby pocałować chłopaka, jednak ten pozostał w bezruchu. Nawet nie drgnął, kiedy ja próbowałam dosięgnąć możliwie jak najwyżej. – Mógłbyś się pochylić?
     - Nie – odparł machinalnie, głosem wypranym z jakichkolwiek emocji. Zwykle w takich sytuacjach powinien porażać swoją perfidnością oraz złośliwością. Lecz nie teraz. Kolejne zachowanie sprawiające, że przesiadujący we mnie strach rozrastał się. Teraz chyba zaczynał wypuszczać pierwsze pąki.
     Bez namysłu pociągnęłam Duncana w stronę ławki. Ciągle trzymając jego przedramię, powoli i raczej mało zgrabnie weszłam na zbite zardzewiałymi gwoźdźmi deski. Całe siedzenie było ośnieżone, a pod białym puchem skrył się lód. Botki na obcasie także nie pomagały w zachowaniu równowagi. Powinnam była kupić emu. Mało widowiskowo, ale jakże wygodne. Bądź chociażby zwykłe kozaki na płaskiej podeszwie. Zachciało się gówniarze dobrze wyglądać na zimę, niezwykle mądre.
     Stanęłam stabilnie, wprost przed Holdenem. Byliśmy równego wzrostu. Niezwykle dziwne uczucie. Przyzwyczaiłam się do zadzierania głowy, aby móc spojrzeć w czarne, beznamiętne ślepia i lepiej przyjrzeć się podłemu uśmiechowi.
     Nasze twarze dzieliło kilka centymetrów. Ledwie zdążyłam unieść ręce, ze sklepu wytoczyła się zgraja głośny nastolatków, przekomarzających się o jakąś pierdołę. Najwyraźniej słyszałam Raven, która karciła Dake’a za wybór cebulowych chipsów zamiast paprykowych.
     Spojrzałam na powoli oddalającego się od ławki Duncana. Z niemałym zdziwieniem wpatrywałam się w szerokie plecy chłopaka okryte ciemnobrązową kurtką pilotką. Nie potrafiłam uwierzyć, że zostawił mnie na pastwę losu. Przecież sama nie zdołam zejść na chodnik bez żadnych złamań.
     - Niech ktoś mi pomoże! – pisnęłam bliska rozpaczy, a jednocześnie wściekła do żywego.
     - Nieźle cię wykiwał.
     Corey jako jedyny zainteresował się moim losem. Delikatnie objął mnie w talii, jakby w obawie, że ulegnę uszkodzeniu przez mocniejszym dotyk. Nawet, gdy już stanęłam na pewnym gruncie, przez chwilę nie poluźnił uścisku. Upewniał się, czy złapałam równowagę.
     - Jesteś wspaniały – oznajmiłam zanim w porę zorientowałam się, że to zbyt poufałe słowa. Jakbym po prostu nie mogła podziękować Brownowi. Czułam na polikach dorodne rumieńce. W duchu cieszyłam się jak głupia z powodu ciemnej, bezgwiezdnej nocy. Światło ulicznej latarni nie docierało tak daleko, a neonowy szyld sklepu świecił coraz słabiej.
     Ruszyliśmy za resztą grupy, zamykając głośny pochód. Na czele dumnie kroczyła Raven. Odpuściła Dake’owi temat chipsów. Teraz dręczyła czymś Castiela, który wydawał się dziwnie zadowolony z nawiązanej rozmowy. Najwidoczniej na chwilę zapomniał o nieobecności Roty. Pierwszoligowa jędza do połowy stycznia będzie smażyć się na kalifornijskich plażach. Jeśli o mnie chodziło, mogła już stamtąd nie wracać.
     - Nadal mu się nie polepszyło? – zagaił od niechcenia Corey, chyba wyłącznie po to, aby przerwać krępującą ciszę.
     - Jak widać. – Ruchem głowy wskazałam na idącego środkiem ulicy Duncana. Dłonie wcisnął głęboko w kieszenie kurtki. Był przygarbiony, a mimo to nadal niesamowicie wysoki. Jego postać, oświetlana ulicznymi latarniami, rzucała długi cień, który przebiegał przez asfalt i załamywał się na krawężniku, aby dosięgnąć połowy chodnika. – Mam wrażenie, że jest coraz gorzej. Sam widziałeś, jak mnie potraktował. To znaczy, nie żebym była specjalnie zdziwiona, ale normalnie – zanim by odszedł – powinien uśmiechnąć się ironicznie albo posłać pod moim adresem jakąś kąśliwą uwagę dotyczącą wzrostu. A tu nic. Zero. Nawet nie wiem, czy na mnie spojrzał. Mam ogromną ochotę cisnąć w niego tą zapiekanką, ale jest zbyt pyszna, aby potraktować ją w tak paskudny sposób.
     Corey zaśmiał się pod nosem. Ostatnimi czasy nasze relacje uległy drobnej poprawie. O ironio, to właśnie dziwne zachowanie Duncana zbliżyło nas do siebie. Początkowo uważałam Browna za typowego mięśniaka. Czołowy zawodnik drużyny koszykarskiej. Średni z niego uczeń, jeżeli rozchodziło się o przedmioty ścisłe. Z humanistycznymi szło mu nieco lepiej, chociaż – czego dowodzą regularnie odciśnięte na jego policzku guziki od rękawów marynarki – większość lekcji przesypiał. Kompletna ciamajda na zajęciach artystycznych, ale akurat to mieliśmy wspólne. Członek elity, której przysługiwały najlepsze miejsca na stołówce. Ponadto miał prawo wcisnąć się w kolejkę przy sklepiku i nikt nie śmiał choćby krzywo na niego spojrzeć. Chyba przystojniak. Dziewczyny oglądały się za nim na korytarzu oraz zawzięcie kibicowały podczas meczy. Aczkolwiek to nie mój typ faceta.
     Mimo początkowej niechęci do Browna, stał się jedynym kolegą Duncana, którego tolerowałam, a czasami nawet lubiłam. Chociaż nadal irytował mnie niektórymi odzywkami oraz beznadziejnie głupimi zagrywkami, wiedziałam, że zasłużył na miano inteligentnego gościa. Jego szare oczy wręcz biły mądrością i opanowaniem. W ostatnim czasie, kiedy omal nie zwariowałam przez Holdena, to właśnie on stał na straży mojego zdrowego rozsądku. Upominał mnie oraz gasił histerię w zarodku. Nie raz pokazywał, że sprawiało mu to radość. Według niego, kiedy się zdenerwuję, przypominam rozgniewanego chomika usilnie próbującego przegryźć pręt klatki. A on uwielbiał chomiki. Rzeczywiście, daleko mi do wściekłego lwa, który w każdej chwili gotów jest rzucić się na intruza z zamiarem rozszarpania krtani.
     Na dłuższy moment zawiesiłam wzrok na zjedzonej w połowie zapiekance. Nie była już tak ciepła, jak kilka minut temu. Mróz szybko dotknął sera oraz innych składników, znacznie pogarszając ich smak. Zimne pieczarki były paskudne pod każdym względem.
     - A może chcesz? – podsunęłam Corey’owi pod nos przekąskę.
     - Nie, dzięki, obejdzie się – odparł, próbując ukryć lekkie zniesmaczenie.
     - Skoro tak uważasz… – Wzruszyłam ramionami. Mogłam założyć się o wszystko, że gdyby ładniej pachniała, bez wątpienia z wdzięcznością wyrwałby mi ją z rąk.
     Schowałam resztki zapiekanki do torebki obszytej czarnym sztucznym futrem z myślą, że dokończę później. Zapewne kompletnie zapomnę o upieczonej kanapce i dopiero następnego dnia wyrzucę do śmietnika.
     Pozostałą część drogi pokonaliśmy w milczeniu. Jedynie Raven zagłuszała ciszę, chociaż nawet ona zaniemówiła na kilka minut. Byliśmy beznadziejnie nudni, bez cienia wątpliwości. W ogóle miałam nieodparte wrażenie, że Crystal Hills uległo wyludnieniu. Co prawda szliśmy dosyć daleko od centrum miasteczka, ale z pewnością nie wszyscy mieszkańcy udali się na główny plac, gdzie niedawno rozpoczęło się wspólne świętowanie Sylwestra. Na tę okazję zostały rozstawione straganiki z różnorodnymi atrakcjami oraz serwujące rozmaite potrawy. Ponadto zaplanowano koncert jakiegoś – podobno bardzo znanego, chociaż nazwę słyszałam raz w życiu i bardzo szybko o niej zapomniałam – zespołu country. Jako gościa honorowego zaproszono nowego szeryfa hrabstwa Middlesex, który, jak wieść niesie, od razu zgodził się przybyć. W końcu to właśnie nasze miasteczko oddało na niego najwięcej głosów, wypadało więc pojawić się raz w roku, żeby pozbierać sprzymierzeńców. Oczywiście impreza miała zostać zwieńczona pięknym pokazem fajerwerków. Organizator postanowił olać Boże Narodzenie, aby więcej pieniędzy móc przeznaczyć na Sylwestra. Najwidoczniej komuś mocno pomyliły się priorytety. Nie od dziś bowiem wiadomo, że nie istniało bardziej komercyjne święto od Gwiazdki.
     Kiedy przechodziliśmy Mystic Street, jedną z bogatszych dzielnic w Crystal Hills oraz miejscem zamieszkania Raven i Rosaline, odruchowo spojrzałam w kierunku, gdzie mieściła się posiadłość rodziny Meyer. Zza bujnych drzew iglastych, rosnących wzdłuż wysokiego ogrodzenia, nie sposób było dojrzeć, czy w środku paliły się światła. Zastanawiałam się, dlaczego Ros nie zechciała spędzić Sylwestra razem z nami. Jeżeli dłużej nad tym pomyśleć, nie pojawiła się na żadnej imprezie. Z drugiej strony, nie powinno to dziwić. Białowłosa wyglądała jak arystokratka. Każda cząstka jej filigranowego ciała emanowała gracją. Od wyuczonych gestów wręcz biła wykwintność. Rosaline po prostu nijak nie pasowała do licealnych popijaw. Podczas gdy my upijaliśmy się najtańszym piwem, ona powoli, małymi łyczkami, sączyła szampana za kilkaset dolców.
     - Wyjechała z rodzicami w Alpy. Jeżdżą tam co roku w trakcie przerwy świątecznej. Organizują zlot całej rodziny i wspólnie jeżdżą na nartach – powiedział nagle Corey. Zupełnie jakby czytał w moich myślach.
     - Takiej to dobrze. Ciekawe, co jej rodzice robią, że trzepią taką kasę – palnęłam, zanim w porę zdążyłam ugryźć się w język. Ta niewyparzona gęba kiedyś doszczętnie mnie pogrąży.
     - Jej ojciec jest kardiologiem, a mama odziedziczyła w spadku ośrodek SPA – odparł, chociaż kompletnie nie spodziewałam się wyjaśnień.
     - To nawet by do niej pasowało. Ej, czekaj – rzuciłam nagle, kiedy coś zaświtało mi w głowie – mówisz o tym SPA piętrzącym się na Wrzosowych Wzgórzach?
     Potwierdził, a mi mimowolnie szczęka delikatnie opadła.
     - Przecież to jest ogromne. Mogę założyć się o wszystko, że przynajmniej raz w tygodniu muszą organizować akcje poszukiwawcze, bo klient skręcił w zły korytarz.
     - Skąd wiedziałaś?
     Spojrzałam na Corey’a z malującym się na mojej twarzy autentycznym zdziwieniem.
     - Żartujesz – wymamrotałam cicho, bardziej kierując to do siebie.
     Chłopak przez dłuższy moment patrzył na mnie beznamiętnym wzrokiem. Jego mimika nie wyrażała żadnych emocji. Po ściśniętych w wąską kreskę ustach mogłam wywnioskować, że albo zdenerwował się, że mu nie uwierzyłam, albo najzwyczajniej w świecie powstrzymywał śmiech. Po paru sekundach przekonałam się, iż druga opcja była trafna. Brown, chichocząc pod nosem, objął mnie silnym ramieniem i przyciągnął do swojego boku. Nie sięgałam mu nawet do ramienia. Zdawał się być jeszcze większy niż przed chwilą, kiedy stałam obok niego w niewielkiej odległości.
     Mystic Street kończyło się chaszczami oraz starymi, obdartymi z ciemnozielonej farby sztachetami, które zapewne niegdyś były płotem. Teraz stały samotnie pośród zarośli i marniały, robiąc za ozdobę w stylu angielskich ogrodów. Mimo wszystko pasowała ona do tutejszych domów, ucharakteryzowanych na starsze niż były w rzeczywistości. Jakby właściciele posesji zmówili się w kwestii wyglądu dzielnicy.
     Castiel jako pierwszy począł przedzierać się przez krzaki. Zaraz za nim podążyła Raven, wykazując się tym samym ogromną bezmyślnością. Kilkakrotnie Holden, niby całkowitym przypadkiem, zbyt wcześnie wypuścił z dłoni gałąź, która z rozmachem uderzała dziewczynę w twarz. Różowowłosa klęła przy tym szpetnie, ale nie zamieniła się miejscami z idącym za nią Tobym. Może zamierzała później dokuczyć Castielowi i potrzebowała do tego pretekstu.
     Szłam pomiędzy Duncanem, który na całe szczęście okazał się być bardziej dojrzały od swojego brata i nie trzepnął mnie żadną gałęzią, a Corey’em. Czułam się zdecydowanie bezpieczniej nie będąc ostatnią. Zamykanie pochodu zazwyczaj kończyło się w rękach psychopatycznego mordercy albo w paszczy wygłodniałego tygrysa mutanta. Przynajmniej w horrorach, ale nie bez powodu tak wielu reżyserów wykorzystywało ten oklepany motyw. Traktowałam go jako swoiste ostrzeżenie.
     Po kilku minutach przeprawy wreszcie opuściliśmy zagajnik i stanęliśmy na niewielkiej polanie. Z trzech stron była ogrodzona przerzedzającymi się drzewami, zza których dostrzegłam rzekę Mystic. Spokojną, płynącą swoim leniwym tempem. Na środku niewielkiego półwyspu znajdowało się spore zadaszenie, pod którego niewysokimi ścianami umiejscowiono ławki. Dostrzegłam nawet miejsce na ognisko, chociaż nie uważałam, aby rozpalanie ognia pod dachem należało do dobrych pomysłów. Śmierdziało mi to katastrofą.
     Całe to miejsce miało swój niepowtarzalny klimat, zwłaszcza teraz, gdy otulał je biały puch. Z pewnością niegdyś ludzie o nie dbali i urządzali tutaj spotkania w większym gronie. Teraz zapomniane i osamotnione traciło na sile.
     Towarzystwo rozsiadło się na drewnianych ławkach. Siedziska były dosyć wąskie, a przed nimi stały niewiele szersze stoły. Miejsca było mało. Gdybyśmy przyszli większą grupą, nikt nie miałby wystarczająco przestrzeni, żeby chociaż pokręcić zdrętwiałym tyłkiem. Ale chyba właśnie o to w tym wszystkim chodziło – żeby zacieśniać więzi międzyludzkie.
     Toby oraz Dake niemalże natychmiast zabrali się za rozpalanie ogniska. Chłopcy już wczoraj zaczęli przygotowywać półwysep. Odśnieżyli ławki oraz stoły, a także nazbierali drewna i odpowiednio zabezpieczyli je przed śniegiem. Na szczęście w nocy nie było żadnych opadów, mogących zepsuć plany. Ja natomiast widziałam wyłącznie niepotrzebny zachód. Dużo przyjemniej oraz łatwiej byłoby urządzić imprezę w domu. Zwłaszcza, że rodzice Corey’a wyjechali zaraz po świętach i dworek rodziny Brown stał teraz pusty. To właśnie tam mielibyśmy przenieść się, gdyby pogoda nam nie sprzyjała. Oczywiście doceniałam wysiłek kolegów, mnie nie chciałoby się tego ogarniać.
     Wyjęłam z foliowej reklamówki dwie butelki piwa oraz paczkę cebulowych chipsów. Chociaż sama ich nienawidziłam, wiedziałam, że Duncan za nimi przepadał. Śmierdząca przekąska miała być pierwszym lodołamaczem. Albo przebiję się przez twardą bryłę, albo do końca wieczora między mną a chłopakiem będzie wiało nieprzyjemnym chłodem.
     Holden siedział na uboczu, niespecjalnie czymkolwiek zainteresowany. Spokojnie palił papierosa, czasami wypuszczając z ust dymne kółeczka. Całym sobą krzyczał, że coś mu zawadzało i bez przerwy zaprzątało umysł.
     Raz kozie śmierć, przeszło mi przez myśl, kiedy zrobiłam pierwszy krok w kierunku chłopaka. Miałam tylko nadzieję, że zabije mnie szybko i w miarę możliwości jak najmniej boleśnie. Cholera, konanie w męczarniach na sam koniec roku byłoby beznadziejnie upierdliwe i jedynie dowiodłoby, że całe trzysta sześćdziesiąt pięć dni przeżyłam na marne. Tyle niepotrzebnie odrobionych prac domowych oraz wczesnych pobudek…
     - Patrz, co mam – zagadałam wesoło. Owszem, zwróciłam uwagę Duncana, aczkolwiek nie wyglądał na zachwyconego. Potrząsnęłam paczką chipsów z nadzieją, że chłopak trochę złagodnieje.
     Wpatrywał się we mnie beznamiętnym wzrokiem. Mrugnął, kiedy dostrzegł rysunek zielonej cebulki na opakowaniu, a ja uznałam to za zgodę na zajęcie miejsca obok.
     - Czy tylko ja uważam, że rozpalanie ogniska pod dachem jest kiepskim pomysłem?
     Ze strachem w oczach patrzyłam na niosącego drewno Toby’ego. Nie byłam pewna, czy zabrały się do tego odpowiednie osoby. Young oraz Morgan to nieznośne roztrzepańce, którym powierzenie opieki nad chomikiem mogło przynieść opłakane skutki. Nawet, jeżeli gryzoniowi udałoby się przetrwać, jego psychika już nigdy nie wróciłaby do normy.
     - Po to właśnie jest dziura. – Duncan wskazał palcem na dach, nie unosząc przy tym wzroku. W dalszym ciągu wpatrywał się w paczkę chipsów leżącą na stole. Miałam wrażenie, że palił coraz szybciej, aby móc czym prędzej dobrać się do cebulowej przekąski.
     Spojrzałam w górę. Drewniane belki rzeczywiście nie stykały się, tworząc wywietrznik o średnicy – tak na oko – metra. Zmyślna konstrukcja, nie powiem.
     Holden zgasił papierosa o blat i wrzucił go do puszki z resztkami coli, którą chwilę wcześniej pozostawiła Raven właśnie w ramach popielniczki. Zanim sięgnął po chipsy, otworzył nam po butelce piwa. Z ociąganiem sięgnęłam po alkohol. Więcej niż te pół litra gorzkiej cieczy nie zamierzałam wypić. Nie doskwierał mi biesiadny nastrój, a obojętność Duncana mogła jedynie pogorszyć moje samopoczucie. Chłopak w ogóle nie był zainteresowany czymkolwiek, a ja – jak ta idiotka –postanowiłam, że jeszcze w tym roku wyciągnę z niego jakieś sensowne informacje. Jego bierność doprowadzała mnie do szaleństwa. Jeszcze nigdy aż tak mnie nie irytował.
     Wzięłam głęboki wdech, na chwilę przymykając ciężkie powieki. Od jakiegoś czasu układałam w głowie przebieg rozmowy. Od czego powinnam zacząć, na czym przede wszystkim się skupić, no i jak nakłonić Holdena do wyjaśnień. Chyba jeszcze nigdy tak bardzo się nie denerwowałam. Nawet przed pierwszą rozmową z doktorem Connolley’em byłam bardziej opanowana. Może dlatego, że zostałam nafaszerowana środkami uspakajającymi oraz innym cholerstwem, które rzekomo miało mi pomóc.
     - Duncan, czy… – urwałam, czując w gardle nieprzyjemny ucisk. Zaraz spanikuję i poślę przełomową konwersację do piekła. Zacisnęłam z całych sił dłonie w pięści, boleśnie wbijając paznokcie w skórę. – Czy chcesz mi coś powiedzieć?
     Brawo, Stanley, zabrzmiałaś jak rasowy rodzic, który przed chwilą dowiedział się, że jego dziecko po raz pierwszy poszło na wagary. Ten ton głosu z pewnością przekona Holdena do wyznań. Już teraz mogłam przybić sobie piątkę i z pokorą uznać niepowodzenie misji. Zawaliłam to koncertowo.
     - Jeszcze nie – odparł po dłuższej chwili. Spojrzałam na niego szeroko otwartymi ze zdumienia oczami. Spodziewałam się pogardliwego prychnięcia, wymijającej odpowiedzi albo po prostu irytującego milczenia.
     - Jeszcze? Więc w przyszłości mam szanse usłyszeć wyjaśnienia?
     Stąpałam po cienkim lodzie. Niemalże słyszałam, jak przeźroczysta warstwa pęka pod moimi stopami. Powinnam ugryźć się w język i z cierpliwością poczekać na rozwój wydarzeń. Zamiast tego postanowiłam naciskać na Duncana. Niemądre posunięcie.
     - Najpierw sam muszę to ogarnąć. Bądź cierpliwa – mruknął, po czym rozległo się donośne chrupanie. Dobrał się do chipsów i nie miałam co liczyć na dłuższą rozmowę.
     Nie byłam usatysfakcjonowana. Mimo wszystko spodziewałam się czegoś więcej. Chociaż zalążka informacji. A dowiedziałam się jedynie, że owa sprawa poważnie zaprzątała myśli Holdena. Na pewno nie mogłam wiedzieć, jak poważnych kwestii dotyczyła. Duncan nie bez kozery poświęcił się jej w całości. Gdzieś w głębi duszy miałam żal do chłopaka, że nie chciał dopuścić mnie do swoich problemów. Z drugiej zaś strony, znałam go nie od dziś. Był przysłowiową Zosią Samosią, we własnym mniemaniu zdaną wyłącznie na siebie. Nie oczekiwał pomocy od innych, sam również rzadko obdarzał nią ludzi. Pozostało mi jedynie wspierać Holdena mentalnie, z nadzieją, że w najbliższym czasie dowiem się, jakie sprawy od pewnego czasu tak zawzięcie mącą jego głowę.
     Przylgnęłam do ramienia chłopaka. Drgnął pod wpływem niespodziewanego dotyku. Na sekundę zamarł z chipsem przed twarzą. A ja tylko podkuliłam pod siebie nogi i jeszcze szczelniej wtuliłam się w bok Duncana. Był nadzwyczajnie ciepły. I bardzo przyjemnie pachniał. Nie pomyślałabym, że wanilia, dym papierosowy oraz zielona cebulka mogą razem tworzyć tak interesującą kompozycję.


     - Jej ciocia weszła w ostatniej chwili. Byłem już tak blisko, palcami dotykałem stanika, a tu nagle drzwi się otwierają i słyszę: Dzieci, na pewno nie chcecie zjeść? Prawie z łóżka spadłem. – Wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem. Ja tylko wykrzywiłam usta w karykaturze uśmiechu. Chyba za mało wypiłam. – A ta jędza, zamiast ciotkę zbyć, złożyła pełne zamówienie.
     - Nie narzekałeś, kiedy pałaszowałeś burgera z frytkami – fuknęła Raven, udając obrażoną. Buńczucznie skrzyżowała ramiona i odwróciła głowę, jednocześnie szczelniej przylegając plecami do boku Toby’ego.
     - No tak – potwierdził chłopak, zamyślając się na dłuższy moment. – Ale dzisiaj cioteczki nie ma i nikt nam nie przeszkodzi.
     - Ha, nie bądź taki pewny siebie. Zawsze mogę zamknąć ci drzwi przed nosem.
     - Ona tylko zgrywa taką nieprzystępną. Jak jesteśmy sami, ciągle chce… Ała!
     Youngowi przerwał niespodziewany kuksaniec w żebra. Chłopak złapał się za bolące miejsce, posyłając różowowłosej rozgniewane spojrzenie.
     - Jeszcze jedno słowo – syknęła przez zęby Raven, nawet nie patrząc na ukochanego.
     Towarzystwo ponownie zaczęło się głośno śmiać. Nawet Duncan, który do niedawna całą uwagę skupiał na kolejnych butelkach piwa i nie przyłączał się do rozmowy, teraz chichotał pod nosem. Typowo męski humor. Żartowanie z intymnych spraw. Zaraz zaczną opowiadać kawały o bekaniu i pierdzeniu, by na sam koniec intensywnie rozprawiać o sporcie. Stanowczo zbyt mało wlałam w siebie alkoholu, aby puszczać te bezczelnie głupie teksty mimo uszu.
     Rozległy się pierwsze wystrzały. Na dworze pojaśniało, a wszystkie psy w okolicy zaczęły nieubłaganie szczekać.
     - To już? – zapytał z niedowierzeniem w głosie Dake.
     - Zostały dwie minuty – odparł Corey i jak na zawołanie wszyscy wstaliśmy z drewnianych ławek.
     Huk trwał tylko krótką chwilę. Najwidoczniej niecierpliwi postanowili się zreflektować. Ruszyliśmy w kierunku przerzedzających się drzew, za którymi został ukryty niewielki pomost. Teraz już zdezelowany, dotknięty niemiłosierną ręką czasu i sprawiający wrażenie niebezpiecznego. Chybotał się przy silniejszym podmuchu wiatru, a niekiedy nawet trzeszczał pod grubą warstwą śniegu.
     - Gdzie jest szampan? – krzyknął za nami Castiel, w pośpiechu przeszukując foliówki.
     - Stawiałem go pod stołem – odpowiedział Toby, gnając w podskokach na wybrzeże małego półwyspu. Tuż za nim biegła Raven, krzycząc, że i tak będzie pierwsza.
     Wysoko podnosiłam nogi. Botki sięgające niewiele ponad kostkę z łatwością przegrywały z zaspami. Śnieg osadzał się na nogawkach czarnych spodni, mimo że starałam się stawiać stopy na wydeptanych już śladach.
     - Ale z ciebie księżniczka – rzucił Castiel, idąc dziwnie blisko mnie. Przestaliśmy obrzucać się nawzajem nieprzyjemnymi spojrzeniami, aczkolwiek nadal zachowywaliśmy bezpieczną odległość. Najwidoczniej brak obecności Debrah w pobliżu oraz alkohol błąkający się w krwiobiegu uczynił z chłopaka w miarę znośną osobę.
     Puściłam uwagę Holdena mimo uszu, dalej starając się nie wywinąć widowiskowego orła. Przeszkodził mi w tym niefrasobliwy obcas buta, który w kontakcie ze śliskim kamieniem nie miał większych szans. Straciłam równowagę i niebezpiecznie przechyliłam się do przodu. W ostatniej chwili przed upadkiem uratował mnie Castiel. Mocno owinął rękę wokół mojej talii. Przez moment tkwiłam zgięta w pół z tyłkiem dociśniętym do bioder chłopaka. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, jak musieliśmy teraz wyglądać. W duchu dziękowałam za silny mróz, który już dawno zaczerwienił mi poliki. Przynajmniej nie musiałam tłumaczyć się z dorodnych rumieńców.
     - Dzięki – rzuciłam cicho i powoli wyswobodziłam się z uścisku Castiela.
     Ukradkiem rozejrzałam się po znajomych. Wszyscy już stali na wybrzeżu, z uporem maniaka wyczekując północy. Zerknęłam również na młodszego z braci Holdenów. Uśmiechnął się do mnie półgębkiem, wskazując ręką, abym szła dalej. Nadal pozostał dwa kroki za mną, jakby wyczekiwał mojego następnego upadku.
     - No, kochani, jeszcze minutka. Macie życzenia na nowy rok? – zagaiła Raven. Jej twarz była zaczerwieniona od zimna, ale oczy błyszczały podekscytowaniem.
     - Jasne. – Toby podszedł do dziewczyny i zawadiacko poczochrał jej włosy. – Chcia…
     - Akurat ciebie nie pytałam – warknęła, po czym odwróciła się do niego plecami.
     Zaśmiałam się, rozczulona ich zachowaniem. Byli doskonale zgraną parą. Aż miło na nich patrzeć. Szczęśliwa przyjaciółka to chyba najlepszy widok.
     Podeszłam do Duncana. Stał na uboczu i samotnie przyglądał się rozgwieżdżonemu niebu. Gdzieś w oddali rozbłyskiwały fajerwerki. Dłonie wciskał głęboko w kieszenie spodni.
     - A ty? Przygotowałeś życzenie? – zapytałam, wtulając się w bok chłopaka.
     - Jak ci powiem, nie spełni się – odparł, przyciągając mnie ramieniem bliżej siebie.
     - No tak. – Zaśmiałam się. Oparłam policzek na jego klatce piersiowej zakrytej grubą kurtką. Ciemnobrązowy materiał był przesiąknięty zwyczajowym zapachem Holdena.
     - To co, od dziesięciu – zawyrokował któryś z chłopców.
     Zaczęliśmy odliczać. Ja i Duncan w myślach, pozostali krzycząc głośno, aby wszyscy ich usłyszeli. Głosy licznie zgromadzonych przed ratuszem ludzi niosły się echem aż nad rzekę Mystic. Gdzieś w dalszych rejonach już odpalono fajerwerki.
     - Kurwa, nie mogę tego otworzyć! – zawył wściekle Castiel mocujący się z butelką szampana. Sądząc po następnych przekleństwach, co najmniej dwóch kolegów postanowiło mu pomóc. Cztery nie powiedział już nikt. Wszyscy skupili się na uwolnieniu alkoholu.
     Kaskada kolorów rozbłyskiwała na bezchmurnym niebie. Hukom nie było końca. Wesoła muzyka rozbrzmiewała ze sceny na Placu Centralnym. Szczekanie zaniepokojonych psów z okolicznych domów z każdą sekundą przybierało na sile. Szampan otworzył się zdecydowanie za późno i w większości uleciał na śnieg. Korek z rozmachem uderzył w ramię Duncana, który jak poparzony odsunął się ode mnie. Klnąc i skacząc w miejscu, trzymał się za bolącą rękę. A ja nie mogłam przestać się śmiać.
     Żeby nic się nie zmieniło.

♥ ♥ ♥ ♥

5 komentarzy:

  1. Witam Cię moja ulubiona autorko! ;)
    Tak niecierpliwie czekałam na ten rozdział i nareszcie się doczekalam (^.^)

    Co do rozdziału ; trochę się niepokoję o co może chodzić , że Duncan aż tak się zmienił (O.o)
    Mam nadzieję , że to nie zerwanie albo o zgrozo zdrada ;O.

    Jak Ty lubisz trzymać swoich czytelników w napięciu ^^
    Czekam już z niecierpliwością na kolejny pełen wrażeń rozdzial (*.*)

    Pozdrawiam Cię gorąco i życzę powodzenia w sesji ;*^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No czeeeść! (^3^)/ Cieszę się, że wpadłaś. Radują mnie wszystkie komentarze. Zawsze. Ale teraz, gdy ledwo mnie widać zza książek, zeszytów i kserówek, mój entuzjazm wzrasta jeszcze bardziej. Rzeczywiście kazałam Wam długo czekać. Sama wprost nie mogłam doczekać się jego publikacji, bo przez to zwlekanie czułam, że nawalam.

      Tajemnica Duncana zostanie ujawniona bardzo szybko. Nie zamierzam w nieskończoność trzymać Was w niepewności. (^.^) Jednakże tym samym uruchomi się reakcja łańcuchowa. Ogólnie trochę się zadzieje. Ale w końcu trzeba rozwiać tę sielankową atmosferę. Dosyć cukierków, pszczółek, kwiatków i perfumowanej wody. 8(>_<)8

      Bardzo dziękuję za wsparcie. Zwłaszcza w tym okresie przyda się jak mało kiedy. Uch, jeśli zaliczę ten semestr, będę mistrzem. Wspominałam już kiedyś, jak bardzo nienawidzę ekonomii? Albo inaczej - jak bardzo nienawidzę mojego wykładowcy od ekonomii? Mogłabym o tym książki napisać. Całą sagę. (-,-) W każdym razie również cieplutko Cię pozdrawiam. Życzę samej pozytywnej energii, ładnej pogody i jakiegoś pysznego ciacha. Do napisania! (^.^)/

      Usuń
  2. Ech.. Miałam cały komentarz napisany i wszystko poszło w pizdut. Pieprzeni klienci i telefon, który odświeżył stronę.
    Ja nie wiem jak mogłam Wcześniej nie zauważyć, że nie skomentowałam tego rozdziału!. No tak. Czytać to jest komu, ale żeby coś się wypowiedzieć, to nie ma!
    Rozdział jak zawsze genialny... Ale nie pasuje mi tu Duncan. Nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że to nie jest zerwanie albo zdrada, tylko zupełnie coś innego. Tylko co?
    Duncan jest chory?
    Wyjeżdża?
    A może właśnie o to chodzi... Duncan niedługo będzie kończyć liceum i pewnie wyjedzie na studia gdzieś dalej, a nasza Holly zostanie wtedy sama, z milionem myśli na minutę o tym co robi nasz niegrzeczny chłopiec. Pff... chłopiec. To już bardziej mężczyzna! Znając życie moje domysły są nietrafione, ale co do tego że to nie jest zdrada jestem wręcz na 90% pewna!
    Nie podoba mi się tez ten cały Corey. Za bardzo przymila się do Holly. Pewnie tylko coś wymyślam, ale mój instynkt mówi mi że jest coś na rzeczy. Tylko nie mogę sprecyzować co.
    Chyba już nic nie wymyślę co mogę jeszcze napisać.
    No nicz... zostaje mi jedynie pożegnać się z Tobą i niecierpliwie czekać na kolejny rozdział.
    Nie śpiesz się kochana! Ucz siem pilnie i zdaj sesję!
    Do następnego! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj! Miło mi Cię gościć u siebie. Zwłaszcza, że właśnie od Ciebie wróciłam. \(^o^)/ Ech, to chyba przemęczenie, wybacz.

      Jak już wspomniałam, sprawę Duncana rozwiążę szybciutko. To znaczy, jeśli bazujesz na czasie w opowiadaniu, bo w rzeczywistości może być ciężko. Ale wierzę, że rozumiesz. (n_n)

      Co do Corey'a - chłopak ma po prostu taki styl bycia. Jest trochę dziwny, ale jednocześnie bardzo przyjacielski. Nie zdradziłby Duncana. Matko, jak to zabrzmiało? (x.x) W sumie prawdziwie, bo jak faceci znają się długo, to ich relacja przeradza się w platoniczną miłość. Chyba, że jednak postanowią się do siebie zbliżyć, ale to jednak temat na dłuższe rozmowy. (~o~) Wracając do Corey'a, pomiędzy nim i Holly do niczego nie dojdzie, to mogę zapewnić. Chłopak raczej będzie wspierał ten związek, nie zawsze samego Holdena. I jeszcze się do niego przekonasz, obiecuję!

      Usuń
  3. Dobra, dobra! Oficjalnie dzisiaj kończę czytanie Twojego opowiadania, co napawa mnie niewyobrażalnym smutkiem. Dlaczego nie mogłabym czytać go wiecznie? Mam nadzieję, że kiedy skończę czytać rozdział 55 i 56 magicznie pojawi się ten z numerem 57 *^*
    Przeraża mnie to, że piszesz takie długie rozdziały! Ja ledwie dochodzę do 2-3 stron w wordzie, więc muszę się bardziej postarać! o.O
    Nie pozostaje mi nic innego jak dokończyć czytanie i narzekać na brak rozdziału.
    *3*

    OdpowiedzUsuń