Witajcie! Kłaniam się w pas. Trochę mi wstyd, że między rozdziałami wystąpiła taka przerwa. Chyba jeszcze nigdy nie dopadł mnie równie silny zastój twórczy. Mam przeogromną nadzieję, że w nowym roku zwiększę częstotliwość. Może jeszcze nie w tym miesiącu, bo nieubłaganie zbliża się sesja, a ja do wzorowych studentów niestety nie należę, ale po tych kilku miesiącach stresu i wyrywania włosów z głowy jest szansa, że ruszę ze zdwojoną siłą.
A co do samego rozdziału - tematycznie trochę się spóźniłam. Aczkolwiek wierzę, że właśnie dzięki niedawnemu świętu nabrałam wielkiej motywacji do ukończenia tej części. Liczę na pozytywny odbiór i życzę miłej lektury.
Droga (nie) do miłości: Rozdział
55
„On kontrolował jej chaos, ona
potrafiła rozproszyć jego powagę.”
~K. Cass
Przyglądałam się okładce grubej książki, którą dostałam w prezencie na
święta. Była niezwykle intrygująca. Chociaż w tej chwili wszystko zdawało się
nadzwyczaj ciekawe. Podniosłam lekturę. Właśnie uzmysłowiłam sobie, że nie
znałam zarysu fabuły. Postanowiłam szybko nadrobić braki.
Książka
zostawiła ciemny ślad na biurku. Doskonale kontrastował z matowym drewnem. Przesunęłam
palcem po blacie. Opuszek był szary. Z obrzydzeniem wytarłam go o dresowe
spodnie. Skontrolowałam sytuację na regale obok. Równie źle. Mimo to nadzieja
jeszcze się we mnie tliła. Do trzech razy sztuka. Podniosłam stopę. Spód
czarnej skarpetki jakby wyblakł.
Powinnam
wreszcie posprzątać.
Dobrze,
że mama nie słyszy moich myśli. W przeciwnym razie wparowałaby do pokoju z naręczem
środków chemicznym oraz mopem. Mimo wszystko na moment odsunęłam telefon od
ucha, aby wychwycić ewentualne kroki dobiegające zza drzwi. Cisza. Zapomniałam,
że rodzice z samego rana pojechali kupić fajerwerki.
Odchyliłam się na obrotowym fotelu. Zrelaksowana upragnioną samotnością
wypuściłam z głowy myśl o sprzątaniu.
- Czy ty
mnie w ogóle słuchasz?
Nieumyślnie zignorowałam również Raven. Od dobrych pięciu minut z
ekscytacją w głosie opowiadała o jakiejś imprezie, na którą koniecznie musimy
pójść. Była o tyle wyjątkowo, że niezorganizowana w domu Corey’a.
- Mhm.
- Ach
tak? Więc, co właśnie powiedziałam?
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz – powtórzyłam znudzona.
Ziewnęłam
ostentacyjnie. Nie mogłam dzisiejszej nocy zasnąć. Przewracałam się z boku na
bok, a gdy już na dłużej zamknęłam oczy – zadzwoniła Raven. Wyraźnie
zniecierpliwiona i czymś zachwycona. Do tej pory nie mogłam uwierzyć, że
rozchodziło się o zwykłą popijawę. Kurczę, byłyśmy w liceum.
- A przed
tym?
No i
jesteśmy w rowie, Holly. Takim przy rzadko używanej drodze. Do tego leje i
zaczyna grzmieć. Z cyklu: Gorzej już nie
będzie, ale boisz się marudzić, bo spadnie na ciebie drzewo.
- Możemy
przestać bawić się w te kretyńskie przepychanki słowne? – warknęłam po chwili
milczenia. Bowiem najlepszą formą obrony jest nagły atak. – Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Nie,
kurna, nie słucham. Bo biadolisz ciągle o tym samym. Impreza!
-
Dlaczego tak krzyczysz? – Black także uniosła głos.
- Bo mnie
denerwujesz. Mam okres, nigdzie nie idę!
Rozbawione prychnięcie było jedynie zapowiedzią dalszych wydarzeń. Niepozorną
iskierką zwiastującą trawiący całe wsie pożar.
W
ostatnim momencie odsunęłam telefon od ucha. Położyłam go na biurku, a mimo to
doskonale słyszałam napad histerycznego śmiechu. Aż mną wzdrygnęło.
Zaczęłam
czytać krótkie streszczenie – a raczej wprowadzenie – umiejscowione na tylnej
okładce książki. Zwykły kryminał. Niespodziewane liczne morderstwa, powiązane
ze sobą makabrycznością oraz brakiem konkretnych poszlak. Doświadczony
(dlaczego to zawsze musi być mężczyzna?) detektyw – raczej nielubiany przez
swoich współpracowników, a przełożeni tolerowali go wyłącznie dlatego, że
prawdopodobnie w niedalekiej przyszłości zwerbuje go FBI, a głupio opierniczać
kogoś tak dobrego – zamierza szybko oraz skutecznie rozwikłać tę łamigłówkę.
Oczywiście coś stanie mu na przeszkodzie, ale owo coś na razie pozostało nienazwane.
Przyjemna, niewymagająca wysiłku intelektualnego lektura do poduszki.
- Halo!
Nagłe
warknięcie wyrwało mnie z macek krótkiej notki biograficznej autora książki,
który notabene także nie zionął oryginalnością.
- Jestem,
jestem – mruknęłam bez entuzjazmu. – To co mówiłaś o tej imprezie?
-
Wiedziałam, że cię zainteresuje. – Tak, ja też, chociaż nie chciałam tego przed
samą sobą przyznać. – Holden naprawdę nie pisnął nawet słówka?
- Od
tygodnia wysyłamy do siebie idiotyczne emotikonki. To nasza jedyna forma
komunikacji. Trochę przykre.
- I
nudne. Ale przynajmniej dzieci z tego nie będzie.
- Raven,
proszę cię…
-
Wracając do tematu. Całą paczką obchodzimy Sylwestra na półwyspie nad Mystic.
Brzmi świetnie, co?
- Mówiąc całą paczką, masz na myśli tę
rozwrzeszczaną zgraję, która zawsze zbiera się u Corey’a? Nie jestem pewna, czy
wolę ich od mojego łóżeczka.
- Aha, a
teraz powiesz żartowałam.
-
Bynajmniej. Nie wiem, dlaczego ludzie tak zachwycają się nadejściem nowego
roku. Przecież to strasznie upierdliwe. Każdy sika z radości, a później i tak
wpisuje złą datę na ważnych dokumentach, bo zapomniał.
-
Większej zrzędy nie znam, naprawdę. Urodzin nie lubisz. Świąt i Sylwestra tak
samo. Czy istnieje rzecz, na myśl której wydzielasz hormony szczęścia?
-
Oczywiście. Pizza i łóżko.
- Po co w
ogóle pytałam?
- Też nie
wiem.
Mogłam
założyć się o całą kolekcję mang, że Raven właśnie uderzyła otwartą dłonią w
czoło. Donośne plaśnięcie przedarło się przez głośnik telefonu. Ponadto
dziewczyna jęknęła cicho z bólu. Nie raz mówiłam jej, aby nie wyładowywała tyle
siły na raz. Nie usłuchała i przez to doświadczała nieprzyjemnych konsekwencji.
- Dobra,
przejdźmy do konkretów. O której i gdzie planujemy spotkanie?
-
Wiedziałam, że się skusisz.
- Chyba
ześwirowałam, jeżeli wolę odpuścić sobie wolną chatę.
- A co
zrobiłaś z gówniarzem?
- Idzie z
rodzicami pod ratusz. Nie przegapi żadnej okazji, aby zobaczyć fajerwerki. Ma
na ich punkcie obsesję. Przynajmniej raz w tygodniu pali zimne ognie.
- Mały
piroman.
- Coś
złego z niego wyrośnie. Czuję to w kościach.
Jakby na
potwierdzenie słów, wyłamałam palce obu rąk.
♥
Wraz z
kilkoma osobami, do których nie pałałam szczególną sympatią, wystawałam pod
spożywczakiem, dygocząc z zimna i wyklinając zimę najgorzej jak tylko umiałam.
Castiel żywo gestykulował, próbując wytłumaczyć coś Reidowi. Adler wyraźnie nie
był zainteresowany słowami kolegi. Z uporem maniaka wpatrywał się w neonowy
szyld wiszący nad drzwiami, który zaraz straci swą kadencję. Jego przepalające
się żarówki trzeszczały upiornie, tylko potęgując moją frustrację. Nie dość, że
zimno, towarzystwo raczej mało doborowe, to jeszcze ten wkurzający dźwięk. Czy
te głupki w środku mogłyby przyspieszyć ruchy i w końcu opuścić sklep? Jeszcze
chwila, a bez słowa pójdę do domu.
- Dobrze,
mamo, będziemy uważać. – Słysząc głos Duncana, szczęśliwa odwróciłam się w jego
stronę. Chłopak zabawnie wywrócił oczami, wyraźnie znudzony przedłużającą się
konwersacją. – Zawsze mam na niego oko. W przeciwnym razie pozostałby ci tylko
jeden syn. Za to jaki wspaniały.
Uniosłam
brew w geście powątpiewania. Z tymi komplementami bym się wstrzymała. A
najlepiej całkiem o nich zapomniała.
-
Wszystko kupiliście? – zapytałam z wyczuwalną w głosie irytacją.
-
Rozwodzili się nad żarciem – odparł, nie zaszczycając mnie nawet ukradkowym
spojrzeniem. Całą uwagę poświęcił telefonowi.
Ostatnio
zachowywał się dziwnie. Był nieswój. Zadumany, jakby myślami przemierzał
odległe światy. Nieobecny podczas rozmów w cztery oczy, przy większej grupie
znikał gdzieś w tłumie, pogrążony w wizjach i własnych sprawach. Ta farsa
trwała od przeszło dwóch tygodni – dokładnie po zakończeniu egzaminów
semestralnych. Nie mógł ich zawalić, był piątkowym uczniem, chociaż rzadko
zaglądał do podręczników. Sedno tkwiło w czymś zupełnie innym. Zaczynałam
odczuwać niepokój. Przez głowę przechodziły mi różne pomysły, wszystkie
zawierające jednakowy mianownik. Zdrada. Prawie oszalałam z nerwów, gdy na
tydzień drastycznie ukrócił kontakt do wysyłania beznadziejnie nieśmiesznych
emotikonek. Dyskretnie wypytałam Corey’a, co o tym wszystkim myślał. Okazało
się, że sprawa była poważna i bardziej zawiła, niż początkowo mogło się
wydawać. Duncan zbywał każdego. Brown, wyczuwając narastające we mnie obawy,
zapewnił, iż jestem jedyną osobą, którą niefrasobliwy brunet w ogóle informował
o swoim jestestwie. Uspokoiłam się trochę, aczkolwiek nie na tyle, by odetchnąć
z ulgą. Coś wisiało w powietrzu i powoli stawało się coraz bardziej uciążliwe.
-
Przynajmniej nie nad prezerwatywami – mruknęłam cicho, jednak Holden zdołał
usłyszeć moje słowa.
- W te już dawno się zaopatrzyłem.
Uśmiechnął się cwaniacko. Chociaż nie z taką werwą oraz przekonaniem jak
zazwyczaj. To nie był Duncan, jakiego znam, i z którym zdecydowałam się
związać. Ten reprezentował bardziej zachowawczą postawę. Zważał na gesty,
starannie dobierał wypowiedzi. Uważał, by nie mówić wszystkiego, a jednocześnie
przekazać istotne informacje. Zupełnie jak przesłuchiwany podejrzany, zbyt
pewny swego planu, aby zostać zaszczutym przez pierwszego lepszego gliniarza.
Muszę
brać poprawkę na jego słowa, pomyślałam, kiedy irytujący uśmieszek zamienił się
w niepokojący grymas. Czułam się zwodzona i okłamywana.
- Kupiłem
ci coś – oznajmił nad wyraz wesołym tonem.
Zaintrygowana niespodzianką odłożyłam na bok zmartwienia. Z uwagą
obserwowałam rękę Duncana nurkującą w foliowej reklamówce. Po chwili podał mi
papierową torebkę, z której wydobywał się przyjemny zapach zapiekanki. Wzięłam
zawiniątko w dłonie. Było przyjemnie ciepłe.
-
Dziękuję – mruknęłam. Stanęłam na palcach, aby pocałować chłopaka, jednak ten
pozostał w bezruchu. Nawet nie drgnął, kiedy ja próbowałam dosięgnąć możliwie
jak najwyżej. – Mógłbyś się pochylić?
- Nie –
odparł machinalnie, głosem wypranym z jakichkolwiek emocji. Zwykle w takich
sytuacjach powinien porażać swoją perfidnością oraz złośliwością. Lecz nie
teraz. Kolejne zachowanie sprawiające, że przesiadujący we mnie strach
rozrastał się. Teraz chyba zaczynał wypuszczać pierwsze pąki.
Bez
namysłu pociągnęłam Duncana w stronę ławki. Ciągle trzymając jego przedramię,
powoli i raczej mało zgrabnie weszłam na zbite zardzewiałymi gwoźdźmi deski.
Całe siedzenie było ośnieżone, a pod białym puchem skrył się lód. Botki na
obcasie także nie pomagały w zachowaniu równowagi. Powinnam była kupić emu. Mało
widowiskowo, ale jakże wygodne. Bądź chociażby zwykłe kozaki na płaskiej
podeszwie. Zachciało się gówniarze dobrze wyglądać na zimę, niezwykle mądre.
Stanęłam
stabilnie, wprost przed Holdenem. Byliśmy równego wzrostu. Niezwykle dziwne
uczucie. Przyzwyczaiłam się do zadzierania głowy, aby móc spojrzeć w czarne,
beznamiętne ślepia i lepiej przyjrzeć się podłemu uśmiechowi.
Nasze twarze
dzieliło kilka centymetrów. Ledwie zdążyłam unieść ręce, ze sklepu wytoczyła
się zgraja głośny nastolatków, przekomarzających się o jakąś pierdołę.
Najwyraźniej słyszałam Raven, która karciła Dake’a za wybór cebulowych chipsów
zamiast paprykowych.
Spojrzałam na powoli oddalającego się od ławki Duncana. Z niemałym
zdziwieniem wpatrywałam się w szerokie plecy chłopaka okryte ciemnobrązową
kurtką pilotką. Nie potrafiłam uwierzyć, że zostawił mnie na pastwę losu.
Przecież sama nie zdołam zejść na chodnik bez żadnych złamań.
- Niech ktoś mi pomoże! – pisnęłam bliska
rozpaczy, a jednocześnie wściekła do żywego.
- Nieźle
cię wykiwał.
Corey
jako jedyny zainteresował się moim losem. Delikatnie objął mnie w talii, jakby
w obawie, że ulegnę uszkodzeniu przez mocniejszym dotyk. Nawet, gdy już
stanęłam na pewnym gruncie, przez chwilę nie poluźnił uścisku. Upewniał się,
czy złapałam równowagę.
- Jesteś
wspaniały – oznajmiłam zanim w porę zorientowałam się, że to zbyt poufałe
słowa. Jakbym po prostu nie mogła podziękować Brownowi. Czułam na polikach
dorodne rumieńce. W duchu cieszyłam się jak głupia z powodu ciemnej,
bezgwiezdnej nocy. Światło ulicznej latarni nie docierało tak daleko, a neonowy
szyld sklepu świecił coraz słabiej.
Ruszyliśmy za resztą grupy, zamykając głośny pochód. Na czele dumnie kroczyła
Raven. Odpuściła Dake’owi temat chipsów. Teraz dręczyła czymś Castiela, który
wydawał się dziwnie zadowolony z nawiązanej rozmowy. Najwidoczniej na chwilę
zapomniał o nieobecności Roty. Pierwszoligowa jędza do połowy stycznia będzie
smażyć się na kalifornijskich plażach. Jeśli o mnie chodziło, mogła już stamtąd
nie wracać.
- Nadal
mu się nie polepszyło? – zagaił od niechcenia Corey, chyba wyłącznie po to, aby
przerwać krępującą ciszę.
- Jak
widać. – Ruchem głowy wskazałam na idącego środkiem ulicy Duncana. Dłonie
wcisnął głęboko w kieszenie kurtki. Był przygarbiony, a mimo to nadal
niesamowicie wysoki. Jego postać, oświetlana ulicznymi latarniami, rzucała
długi cień, który przebiegał przez asfalt i załamywał się na krawężniku, aby
dosięgnąć połowy chodnika. – Mam wrażenie, że jest coraz gorzej. Sam widziałeś,
jak mnie potraktował. To znaczy, nie żebym była specjalnie zdziwiona, ale
normalnie – zanim by odszedł – powinien uśmiechnąć się ironicznie albo posłać
pod moim adresem jakąś kąśliwą uwagę dotyczącą wzrostu. A tu nic. Zero. Nawet
nie wiem, czy na mnie spojrzał. Mam ogromną ochotę cisnąć w niego tą
zapiekanką, ale jest zbyt pyszna, aby potraktować ją w tak paskudny sposób.
Corey
zaśmiał się pod nosem. Ostatnimi czasy nasze relacje uległy drobnej poprawie. O
ironio, to właśnie dziwne zachowanie Duncana zbliżyło nas do siebie. Początkowo
uważałam Browna za typowego mięśniaka. Czołowy zawodnik drużyny koszykarskiej.
Średni z niego uczeń, jeżeli rozchodziło się o przedmioty ścisłe. Z
humanistycznymi szło mu nieco lepiej, chociaż – czego dowodzą regularnie
odciśnięte na jego policzku guziki od rękawów marynarki – większość lekcji
przesypiał. Kompletna ciamajda na zajęciach artystycznych, ale akurat to
mieliśmy wspólne. Członek elity,
której przysługiwały najlepsze miejsca na stołówce. Ponadto miał prawo wcisnąć
się w kolejkę przy sklepiku i nikt nie śmiał choćby krzywo na niego spojrzeć.
Chyba przystojniak. Dziewczyny oglądały się za nim na korytarzu oraz zawzięcie
kibicowały podczas meczy. Aczkolwiek to nie mój typ faceta.
Mimo
początkowej niechęci do Browna, stał się jedynym kolegą Duncana, którego
tolerowałam, a czasami nawet lubiłam. Chociaż nadal irytował mnie niektórymi
odzywkami oraz beznadziejnie głupimi zagrywkami, wiedziałam, że zasłużył na
miano inteligentnego gościa. Jego szare oczy wręcz biły mądrością i
opanowaniem. W ostatnim czasie, kiedy omal nie zwariowałam przez Holdena, to
właśnie on stał na straży mojego zdrowego rozsądku. Upominał mnie oraz gasił
histerię w zarodku. Nie raz pokazywał, że sprawiało mu to radość. Według niego,
kiedy się zdenerwuję, przypominam rozgniewanego chomika usilnie próbującego
przegryźć pręt klatki. A on uwielbiał chomiki. Rzeczywiście, daleko mi do
wściekłego lwa, który w każdej chwili gotów jest rzucić się na intruza z
zamiarem rozszarpania krtani.
Na
dłuższy moment zawiesiłam wzrok na zjedzonej w połowie zapiekance. Nie była już
tak ciepła, jak kilka minut temu. Mróz szybko dotknął sera oraz innych
składników, znacznie pogarszając ich smak. Zimne pieczarki były paskudne pod
każdym względem.
- A może
chcesz? – podsunęłam Corey’owi pod nos przekąskę.
- Nie,
dzięki, obejdzie się – odparł, próbując ukryć lekkie zniesmaczenie.
- Skoro
tak uważasz… – Wzruszyłam ramionami. Mogłam założyć się o wszystko, że gdyby
ładniej pachniała, bez wątpienia z wdzięcznością wyrwałby mi ją z rąk.
Schowałam
resztki zapiekanki do torebki obszytej czarnym sztucznym futrem z myślą, że
dokończę później. Zapewne kompletnie zapomnę o upieczonej kanapce i dopiero
następnego dnia wyrzucę do śmietnika.
Pozostałą
część drogi pokonaliśmy w milczeniu. Jedynie Raven zagłuszała ciszę, chociaż
nawet ona zaniemówiła na kilka minut. Byliśmy beznadziejnie nudni, bez cienia
wątpliwości. W ogóle miałam nieodparte wrażenie, że Crystal Hills uległo
wyludnieniu. Co prawda szliśmy dosyć daleko od centrum miasteczka, ale z
pewnością nie wszyscy mieszkańcy udali się na główny plac, gdzie niedawno
rozpoczęło się wspólne świętowanie Sylwestra. Na tę okazję zostały rozstawione
straganiki z różnorodnymi atrakcjami oraz serwujące rozmaite potrawy. Ponadto
zaplanowano koncert jakiegoś – podobno bardzo znanego, chociaż nazwę słyszałam
raz w życiu i bardzo szybko o niej zapomniałam – zespołu country. Jako gościa
honorowego zaproszono nowego szeryfa hrabstwa Middlesex, który, jak wieść
niesie, od razu zgodził się przybyć. W końcu to właśnie nasze miasteczko oddało
na niego najwięcej głosów, wypadało więc pojawić się raz w roku, żeby pozbierać
sprzymierzeńców. Oczywiście impreza miała zostać zwieńczona pięknym pokazem
fajerwerków. Organizator postanowił olać Boże Narodzenie, aby więcej pieniędzy
móc przeznaczyć na Sylwestra. Najwidoczniej komuś mocno pomyliły się priorytety.
Nie od dziś bowiem wiadomo, że nie istniało bardziej komercyjne święto od
Gwiazdki.
Kiedy
przechodziliśmy Mystic Street, jedną z bogatszych dzielnic w Crystal Hills oraz
miejscem zamieszkania Raven i Rosaline, odruchowo spojrzałam w kierunku, gdzie
mieściła się posiadłość rodziny Meyer. Zza bujnych drzew iglastych, rosnących wzdłuż
wysokiego ogrodzenia, nie sposób było dojrzeć, czy w środku paliły się światła.
Zastanawiałam się, dlaczego Ros nie zechciała spędzić Sylwestra razem z nami.
Jeżeli dłużej nad tym pomyśleć, nie pojawiła się na żadnej imprezie. Z drugiej
strony, nie powinno to dziwić. Białowłosa wyglądała jak arystokratka. Każda
cząstka jej filigranowego ciała emanowała gracją. Od wyuczonych gestów wręcz
biła wykwintność. Rosaline po prostu nijak nie pasowała do licealnych popijaw.
Podczas gdy my upijaliśmy się najtańszym piwem, ona powoli, małymi łyczkami,
sączyła szampana za kilkaset dolców.
-
Wyjechała z rodzicami w Alpy. Jeżdżą tam co roku w trakcie przerwy świątecznej.
Organizują zlot całej rodziny i wspólnie jeżdżą na nartach – powiedział nagle
Corey. Zupełnie jakby czytał w moich myślach.
- Takiej
to dobrze. Ciekawe, co jej rodzice robią, że trzepią taką kasę – palnęłam,
zanim w porę zdążyłam ugryźć się w język. Ta niewyparzona gęba kiedyś
doszczętnie mnie pogrąży.
- Jej
ojciec jest kardiologiem, a mama odziedziczyła w spadku ośrodek SPA – odparł,
chociaż kompletnie nie spodziewałam się wyjaśnień.
- To
nawet by do niej pasowało. Ej, czekaj – rzuciłam nagle, kiedy coś zaświtało mi
w głowie – mówisz o tym SPA piętrzącym się na Wrzosowych Wzgórzach?
Potwierdził, a mi mimowolnie szczęka delikatnie opadła.
-
Przecież to jest ogromne. Mogę założyć się o wszystko, że przynajmniej raz w
tygodniu muszą organizować akcje poszukiwawcze, bo klient skręcił w zły
korytarz.
- Skąd
wiedziałaś?
Spojrzałam na Corey’a z malującym się na mojej twarzy autentycznym
zdziwieniem.
-
Żartujesz – wymamrotałam cicho, bardziej kierując to do siebie.
Chłopak
przez dłuższy moment patrzył na mnie beznamiętnym wzrokiem. Jego mimika nie
wyrażała żadnych emocji. Po ściśniętych w wąską kreskę ustach mogłam
wywnioskować, że albo zdenerwował się, że mu nie uwierzyłam, albo
najzwyczajniej w świecie powstrzymywał śmiech. Po paru sekundach przekonałam
się, iż druga opcja była trafna. Brown, chichocząc pod nosem, objął mnie silnym
ramieniem i przyciągnął do swojego boku. Nie sięgałam mu nawet do ramienia.
Zdawał się być jeszcze większy niż przed chwilą, kiedy stałam obok niego w
niewielkiej odległości.
Mystic
Street kończyło się chaszczami oraz starymi, obdartymi z ciemnozielonej farby
sztachetami, które zapewne niegdyś były płotem. Teraz stały samotnie pośród
zarośli i marniały, robiąc za ozdobę w stylu angielskich ogrodów. Mimo wszystko
pasowała ona do tutejszych domów, ucharakteryzowanych na starsze niż były w
rzeczywistości. Jakby właściciele posesji zmówili się w kwestii wyglądu
dzielnicy.
Castiel
jako pierwszy począł przedzierać się przez krzaki. Zaraz za nim podążyła Raven,
wykazując się tym samym ogromną bezmyślnością. Kilkakrotnie Holden, niby
całkowitym przypadkiem, zbyt wcześnie wypuścił z dłoni gałąź, która z rozmachem
uderzała dziewczynę w twarz. Różowowłosa klęła przy tym szpetnie, ale nie zamieniła
się miejscami z idącym za nią Tobym. Może zamierzała później dokuczyć
Castielowi i potrzebowała do tego pretekstu.
Szłam
pomiędzy Duncanem, który na całe szczęście okazał się być bardziej dojrzały od
swojego brata i nie trzepnął mnie żadną gałęzią, a Corey’em. Czułam się
zdecydowanie bezpieczniej nie będąc ostatnią. Zamykanie pochodu zazwyczaj
kończyło się w rękach psychopatycznego mordercy albo w paszczy wygłodniałego
tygrysa mutanta. Przynajmniej w horrorach, ale nie bez powodu tak wielu reżyserów
wykorzystywało ten oklepany motyw. Traktowałam go jako swoiste ostrzeżenie.
Po kilku
minutach przeprawy wreszcie opuściliśmy zagajnik i stanęliśmy na niewielkiej
polanie. Z trzech stron była ogrodzona przerzedzającymi się drzewami, zza
których dostrzegłam rzekę Mystic. Spokojną, płynącą swoim leniwym tempem. Na
środku niewielkiego półwyspu znajdowało się spore zadaszenie, pod którego
niewysokimi ścianami umiejscowiono ławki. Dostrzegłam nawet miejsce na ognisko,
chociaż nie uważałam, aby rozpalanie ognia pod dachem należało do dobrych
pomysłów. Śmierdziało mi to katastrofą.
Całe to
miejsce miało swój niepowtarzalny klimat, zwłaszcza teraz, gdy otulał je biały
puch. Z pewnością niegdyś ludzie o nie dbali i urządzali tutaj spotkania w
większym gronie. Teraz zapomniane i osamotnione traciło na sile.
Towarzystwo
rozsiadło się na drewnianych ławkach. Siedziska były dosyć wąskie, a przed nimi
stały niewiele szersze stoły. Miejsca było mało. Gdybyśmy przyszli większą
grupą, nikt nie miałby wystarczająco przestrzeni, żeby chociaż pokręcić
zdrętwiałym tyłkiem. Ale chyba właśnie o to w tym wszystkim chodziło – żeby
zacieśniać więzi międzyludzkie.
Toby oraz
Dake niemalże natychmiast zabrali się za rozpalanie ogniska. Chłopcy już wczoraj
zaczęli przygotowywać półwysep. Odśnieżyli ławki oraz stoły, a także nazbierali
drewna i odpowiednio zabezpieczyli je przed śniegiem. Na szczęście w nocy nie
było żadnych opadów, mogących zepsuć plany. Ja natomiast widziałam wyłącznie
niepotrzebny zachód. Dużo przyjemniej oraz łatwiej byłoby urządzić imprezę w
domu. Zwłaszcza, że rodzice Corey’a wyjechali zaraz po świętach i dworek
rodziny Brown stał teraz pusty. To właśnie tam mielibyśmy przenieść się, gdyby
pogoda nam nie sprzyjała. Oczywiście doceniałam wysiłek kolegów, mnie nie
chciałoby się tego ogarniać.
Wyjęłam z
foliowej reklamówki dwie butelki piwa oraz paczkę cebulowych chipsów. Chociaż
sama ich nienawidziłam, wiedziałam, że Duncan za nimi przepadał. Śmierdząca
przekąska miała być pierwszym lodołamaczem. Albo przebiję się przez twardą
bryłę, albo do końca wieczora między mną a chłopakiem będzie wiało
nieprzyjemnym chłodem.
Holden
siedział na uboczu, niespecjalnie czymkolwiek zainteresowany. Spokojnie palił
papierosa, czasami wypuszczając z ust dymne kółeczka. Całym sobą krzyczał, że
coś mu zawadzało i bez przerwy zaprzątało umysł.
Raz kozie
śmierć, przeszło mi przez myśl, kiedy zrobiłam pierwszy krok w kierunku
chłopaka. Miałam tylko nadzieję, że zabije mnie szybko i w miarę możliwości jak
najmniej boleśnie. Cholera, konanie w męczarniach na sam koniec roku byłoby
beznadziejnie upierdliwe i jedynie dowiodłoby, że całe trzysta sześćdziesiąt
pięć dni przeżyłam na marne. Tyle niepotrzebnie odrobionych prac domowych oraz
wczesnych pobudek…
- Patrz,
co mam – zagadałam wesoło. Owszem, zwróciłam uwagę Duncana, aczkolwiek nie
wyglądał na zachwyconego. Potrząsnęłam paczką chipsów z nadzieją, że chłopak
trochę złagodnieje.
Wpatrywał
się we mnie beznamiętnym wzrokiem. Mrugnął, kiedy dostrzegł rysunek zielonej
cebulki na opakowaniu, a ja uznałam to za zgodę na zajęcie miejsca obok.
- Czy
tylko ja uważam, że rozpalanie ogniska pod dachem jest kiepskim pomysłem?
Ze
strachem w oczach patrzyłam na niosącego drewno Toby’ego. Nie byłam pewna, czy
zabrały się do tego odpowiednie osoby. Young oraz Morgan to nieznośne
roztrzepańce, którym powierzenie opieki nad chomikiem mogło przynieść opłakane
skutki. Nawet, jeżeli gryzoniowi udałoby się przetrwać, jego psychika już nigdy
nie wróciłaby do normy.
- Po to
właśnie jest dziura. – Duncan wskazał palcem na dach, nie unosząc przy tym
wzroku. W dalszym ciągu wpatrywał się w paczkę chipsów leżącą na stole. Miałam
wrażenie, że palił coraz szybciej, aby móc czym prędzej dobrać się do cebulowej
przekąski.
Spojrzałam w górę. Drewniane belki rzeczywiście nie stykały się, tworząc
wywietrznik o średnicy – tak na oko – metra. Zmyślna konstrukcja, nie powiem.
Holden
zgasił papierosa o blat i wrzucił go do puszki z resztkami coli, którą chwilę
wcześniej pozostawiła Raven właśnie w ramach popielniczki. Zanim sięgnął po
chipsy, otworzył nam po butelce piwa. Z ociąganiem sięgnęłam po alkohol. Więcej
niż te pół litra gorzkiej cieczy nie zamierzałam wypić. Nie doskwierał mi
biesiadny nastrój, a obojętność Duncana mogła jedynie pogorszyć moje
samopoczucie. Chłopak w ogóle nie był zainteresowany czymkolwiek, a ja – jak ta
idiotka –postanowiłam, że jeszcze w tym roku wyciągnę z niego jakieś sensowne
informacje. Jego bierność doprowadzała mnie do szaleństwa. Jeszcze nigdy aż tak
mnie nie irytował.
Wzięłam
głęboki wdech, na chwilę przymykając ciężkie powieki. Od jakiegoś czasu
układałam w głowie przebieg rozmowy. Od czego powinnam zacząć, na czym przede
wszystkim się skupić, no i jak nakłonić Holdena do wyjaśnień. Chyba jeszcze
nigdy tak bardzo się nie denerwowałam. Nawet przed pierwszą rozmową z doktorem
Connolley’em byłam bardziej opanowana. Może dlatego, że zostałam nafaszerowana
środkami uspakajającymi oraz innym cholerstwem, które rzekomo miało mi pomóc.
- Duncan,
czy… – urwałam, czując w gardle nieprzyjemny ucisk. Zaraz spanikuję i poślę
przełomową konwersację do piekła. Zacisnęłam z całych sił dłonie w pięści,
boleśnie wbijając paznokcie w skórę. – Czy chcesz mi coś powiedzieć?
Brawo,
Stanley, zabrzmiałaś jak rasowy rodzic, który przed chwilą dowiedział się, że
jego dziecko po raz pierwszy poszło na wagary. Ten ton głosu z pewnością
przekona Holdena do wyznań. Już teraz mogłam przybić sobie piątkę i z pokorą
uznać niepowodzenie misji. Zawaliłam to koncertowo.
- Jeszcze
nie – odparł po dłuższej chwili. Spojrzałam na niego szeroko otwartymi ze
zdumienia oczami. Spodziewałam się pogardliwego prychnięcia, wymijającej
odpowiedzi albo po prostu irytującego milczenia.
- Jeszcze? Więc w przyszłości mam szanse
usłyszeć wyjaśnienia?
Stąpałam
po cienkim lodzie. Niemalże słyszałam, jak przeźroczysta warstwa pęka pod moimi
stopami. Powinnam ugryźć się w język i z cierpliwością poczekać na rozwój
wydarzeń. Zamiast tego postanowiłam naciskać na Duncana. Niemądre posunięcie.
-
Najpierw sam muszę to ogarnąć. Bądź cierpliwa – mruknął, po czym rozległo się
donośne chrupanie. Dobrał się do chipsów i nie miałam co liczyć na dłuższą
rozmowę.
Nie byłam
usatysfakcjonowana. Mimo wszystko spodziewałam się czegoś więcej. Chociaż
zalążka informacji. A dowiedziałam się jedynie, że owa sprawa poważnie zaprzątała
myśli Holdena. Na pewno nie mogłam wiedzieć, jak poważnych kwestii dotyczyła.
Duncan nie bez kozery poświęcił się jej w całości. Gdzieś w głębi duszy miałam
żal do chłopaka, że nie chciał dopuścić mnie do swoich problemów. Z drugiej zaś
strony, znałam go nie od dziś. Był przysłowiową Zosią Samosią, we własnym
mniemaniu zdaną wyłącznie na siebie. Nie oczekiwał pomocy od innych, sam
również rzadko obdarzał nią ludzi. Pozostało mi jedynie wspierać Holdena
mentalnie, z nadzieją, że w najbliższym czasie dowiem się, jakie sprawy od
pewnego czasu tak zawzięcie mącą jego głowę.
Przylgnęłam do ramienia chłopaka. Drgnął pod wpływem niespodziewanego
dotyku. Na sekundę zamarł z chipsem przed twarzą. A ja tylko podkuliłam pod
siebie nogi i jeszcze szczelniej wtuliłam się w bok Duncana. Był nadzwyczajnie
ciepły. I bardzo przyjemnie pachniał. Nie pomyślałabym, że wanilia, dym
papierosowy oraz zielona cebulka mogą razem tworzyć tak interesującą
kompozycję.
♥
- Jej
ciocia weszła w ostatniej chwili. Byłem już tak blisko, palcami dotykałem
stanika, a tu nagle drzwi się otwierają i słyszę: Dzieci, na pewno nie chcecie zjeść? Prawie z łóżka spadłem. –
Wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem. Ja tylko wykrzywiłam usta w karykaturze
uśmiechu. Chyba za mało wypiłam. – A ta jędza, zamiast ciotkę zbyć, złożyła
pełne zamówienie.
- Nie
narzekałeś, kiedy pałaszowałeś burgera z frytkami – fuknęła Raven, udając
obrażoną. Buńczucznie skrzyżowała ramiona i odwróciła głowę, jednocześnie
szczelniej przylegając plecami do boku Toby’ego.
- No tak
– potwierdził chłopak, zamyślając się na dłuższy moment. – Ale dzisiaj
cioteczki nie ma i nikt nam nie przeszkodzi.
- Ha, nie
bądź taki pewny siebie. Zawsze mogę zamknąć ci drzwi przed nosem.
- Ona
tylko zgrywa taką nieprzystępną. Jak jesteśmy sami, ciągle chce… Ała!
Youngowi
przerwał niespodziewany kuksaniec w żebra. Chłopak złapał się za bolące
miejsce, posyłając różowowłosej rozgniewane spojrzenie.
- Jeszcze
jedno słowo – syknęła przez zęby Raven, nawet nie patrząc na ukochanego.
Towarzystwo ponownie zaczęło się głośno śmiać. Nawet Duncan, który do
niedawna całą uwagę skupiał na kolejnych butelkach piwa i nie przyłączał się do
rozmowy, teraz chichotał pod nosem. Typowo męski humor. Żartowanie z intymnych
spraw. Zaraz zaczną opowiadać kawały o bekaniu i pierdzeniu, by na sam koniec
intensywnie rozprawiać o sporcie. Stanowczo zbyt mało wlałam w siebie alkoholu,
aby puszczać te bezczelnie głupie teksty mimo uszu.
Rozległy
się pierwsze wystrzały. Na dworze pojaśniało, a wszystkie psy w okolicy zaczęły
nieubłaganie szczekać.
- To już?
– zapytał z niedowierzeniem w głosie Dake.
- Zostały
dwie minuty – odparł Corey i jak na zawołanie wszyscy wstaliśmy z drewnianych
ławek.
Huk trwał
tylko krótką chwilę. Najwidoczniej niecierpliwi postanowili się zreflektować.
Ruszyliśmy w kierunku przerzedzających się drzew, za którymi został ukryty
niewielki pomost. Teraz już zdezelowany, dotknięty niemiłosierną ręką czasu i
sprawiający wrażenie niebezpiecznego. Chybotał się przy silniejszym podmuchu
wiatru, a niekiedy nawet trzeszczał pod grubą warstwą śniegu.
- Gdzie
jest szampan? – krzyknął za nami Castiel, w pośpiechu przeszukując foliówki.
-
Stawiałem go pod stołem – odpowiedział Toby, gnając w podskokach na wybrzeże
małego półwyspu. Tuż za nim biegła Raven, krzycząc, że i tak będzie pierwsza.
Wysoko
podnosiłam nogi. Botki sięgające niewiele ponad kostkę z łatwością przegrywały
z zaspami. Śnieg osadzał się na nogawkach czarnych spodni, mimo że starałam się
stawiać stopy na wydeptanych już śladach.
- Ale z
ciebie księżniczka – rzucił Castiel, idąc dziwnie blisko mnie. Przestaliśmy
obrzucać się nawzajem nieprzyjemnymi spojrzeniami, aczkolwiek nadal
zachowywaliśmy bezpieczną odległość. Najwidoczniej brak obecności Debrah w
pobliżu oraz alkohol błąkający się w krwiobiegu uczynił z chłopaka w miarę
znośną osobę.
Puściłam
uwagę Holdena mimo uszu, dalej starając się nie wywinąć widowiskowego orła.
Przeszkodził mi w tym niefrasobliwy obcas buta, który w kontakcie ze śliskim
kamieniem nie miał większych szans. Straciłam równowagę i niebezpiecznie
przechyliłam się do przodu. W ostatniej chwili przed upadkiem uratował mnie
Castiel. Mocno owinął rękę wokół mojej talii. Przez moment tkwiłam zgięta w pół
z tyłkiem dociśniętym do bioder chłopaka. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać,
jak musieliśmy teraz wyglądać. W duchu dziękowałam za silny mróz, który już
dawno zaczerwienił mi poliki. Przynajmniej nie musiałam tłumaczyć się z
dorodnych rumieńców.
- Dzięki
– rzuciłam cicho i powoli wyswobodziłam się z uścisku Castiela.
Ukradkiem
rozejrzałam się po znajomych. Wszyscy już stali na wybrzeżu, z uporem maniaka
wyczekując północy. Zerknęłam również na młodszego z braci Holdenów. Uśmiechnął
się do mnie półgębkiem, wskazując ręką, abym szła dalej. Nadal pozostał dwa
kroki za mną, jakby wyczekiwał mojego następnego upadku.
- No,
kochani, jeszcze minutka. Macie życzenia na nowy rok? – zagaiła Raven. Jej
twarz była zaczerwieniona od zimna, ale oczy błyszczały podekscytowaniem.
- Jasne.
– Toby podszedł do dziewczyny i zawadiacko poczochrał jej włosy. – Chcia…
- Akurat
ciebie nie pytałam – warknęła, po czym odwróciła się do niego plecami.
Zaśmiałam
się, rozczulona ich zachowaniem. Byli doskonale zgraną parą. Aż miło na nich
patrzeć. Szczęśliwa przyjaciółka to chyba najlepszy widok.
Podeszłam
do Duncana. Stał na uboczu i samotnie przyglądał się rozgwieżdżonemu niebu.
Gdzieś w oddali rozbłyskiwały fajerwerki. Dłonie wciskał głęboko w kieszenie
spodni.
- A ty? Przygotowałeś
życzenie? – zapytałam, wtulając się w bok chłopaka.
- Jak ci
powiem, nie spełni się – odparł, przyciągając mnie ramieniem bliżej siebie.
- No tak.
– Zaśmiałam się. Oparłam policzek na jego klatce piersiowej zakrytej grubą
kurtką. Ciemnobrązowy materiał był przesiąknięty zwyczajowym zapachem Holdena.
- To co,
od dziesięciu – zawyrokował któryś z chłopców.
Zaczęliśmy odliczać. Ja i Duncan w myślach, pozostali krzycząc głośno,
aby wszyscy ich usłyszeli. Głosy licznie zgromadzonych przed ratuszem ludzi
niosły się echem aż nad rzekę Mystic. Gdzieś w dalszych rejonach już odpalono
fajerwerki.
- Kurwa,
nie mogę tego otworzyć! – zawył wściekle Castiel mocujący się z butelką
szampana. Sądząc po następnych przekleństwach, co najmniej dwóch kolegów
postanowiło mu pomóc. Cztery nie
powiedział już nikt. Wszyscy skupili się na uwolnieniu alkoholu.
Kaskada
kolorów rozbłyskiwała na bezchmurnym niebie. Hukom nie było końca. Wesoła
muzyka rozbrzmiewała ze sceny na Placu Centralnym. Szczekanie zaniepokojonych
psów z okolicznych domów z każdą sekundą przybierało na sile. Szampan otworzył
się zdecydowanie za późno i w większości uleciał na śnieg. Korek z rozmachem
uderzył w ramię Duncana, który jak poparzony odsunął się ode mnie. Klnąc i
skacząc w miejscu, trzymał się za bolącą rękę. A ja nie mogłam przestać się
śmiać.
Żeby nic
się nie zmieniło.
♥ ♥ ♥ ♥
Witam Cię moja ulubiona autorko! ;)
OdpowiedzUsuńTak niecierpliwie czekałam na ten rozdział i nareszcie się doczekalam (^.^)
Co do rozdziału ; trochę się niepokoję o co może chodzić , że Duncan aż tak się zmienił (O.o)
Mam nadzieję , że to nie zerwanie albo o zgrozo zdrada ;O.
Jak Ty lubisz trzymać swoich czytelników w napięciu ^^
Czekam już z niecierpliwością na kolejny pełen wrażeń rozdzial (*.*)
Pozdrawiam Cię gorąco i życzę powodzenia w sesji ;*^
No czeeeść! (^3^)/ Cieszę się, że wpadłaś. Radują mnie wszystkie komentarze. Zawsze. Ale teraz, gdy ledwo mnie widać zza książek, zeszytów i kserówek, mój entuzjazm wzrasta jeszcze bardziej. Rzeczywiście kazałam Wam długo czekać. Sama wprost nie mogłam doczekać się jego publikacji, bo przez to zwlekanie czułam, że nawalam.
UsuńTajemnica Duncana zostanie ujawniona bardzo szybko. Nie zamierzam w nieskończoność trzymać Was w niepewności. (^.^) Jednakże tym samym uruchomi się reakcja łańcuchowa. Ogólnie trochę się zadzieje. Ale w końcu trzeba rozwiać tę sielankową atmosferę. Dosyć cukierków, pszczółek, kwiatków i perfumowanej wody. 8(>_<)8
Bardzo dziękuję za wsparcie. Zwłaszcza w tym okresie przyda się jak mało kiedy. Uch, jeśli zaliczę ten semestr, będę mistrzem. Wspominałam już kiedyś, jak bardzo nienawidzę ekonomii? Albo inaczej - jak bardzo nienawidzę mojego wykładowcy od ekonomii? Mogłabym o tym książki napisać. Całą sagę. (-,-) W każdym razie również cieplutko Cię pozdrawiam. Życzę samej pozytywnej energii, ładnej pogody i jakiegoś pysznego ciacha. Do napisania! (^.^)/
Ech.. Miałam cały komentarz napisany i wszystko poszło w pizdut. Pieprzeni klienci i telefon, który odświeżył stronę.
OdpowiedzUsuńJa nie wiem jak mogłam Wcześniej nie zauważyć, że nie skomentowałam tego rozdziału!. No tak. Czytać to jest komu, ale żeby coś się wypowiedzieć, to nie ma!
Rozdział jak zawsze genialny... Ale nie pasuje mi tu Duncan. Nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że to nie jest zerwanie albo zdrada, tylko zupełnie coś innego. Tylko co?
Duncan jest chory?
Wyjeżdża?
A może właśnie o to chodzi... Duncan niedługo będzie kończyć liceum i pewnie wyjedzie na studia gdzieś dalej, a nasza Holly zostanie wtedy sama, z milionem myśli na minutę o tym co robi nasz niegrzeczny chłopiec. Pff... chłopiec. To już bardziej mężczyzna! Znając życie moje domysły są nietrafione, ale co do tego że to nie jest zdrada jestem wręcz na 90% pewna!
Nie podoba mi się tez ten cały Corey. Za bardzo przymila się do Holly. Pewnie tylko coś wymyślam, ale mój instynkt mówi mi że jest coś na rzeczy. Tylko nie mogę sprecyzować co.
Chyba już nic nie wymyślę co mogę jeszcze napisać.
No nicz... zostaje mi jedynie pożegnać się z Tobą i niecierpliwie czekać na kolejny rozdział.
Nie śpiesz się kochana! Ucz siem pilnie i zdaj sesję!
Do następnego! :*
Witaj! Miło mi Cię gościć u siebie. Zwłaszcza, że właśnie od Ciebie wróciłam. \(^o^)/ Ech, to chyba przemęczenie, wybacz.
UsuńJak już wspomniałam, sprawę Duncana rozwiążę szybciutko. To znaczy, jeśli bazujesz na czasie w opowiadaniu, bo w rzeczywistości może być ciężko. Ale wierzę, że rozumiesz. (n_n)
Co do Corey'a - chłopak ma po prostu taki styl bycia. Jest trochę dziwny, ale jednocześnie bardzo przyjacielski. Nie zdradziłby Duncana. Matko, jak to zabrzmiało? (x.x) W sumie prawdziwie, bo jak faceci znają się długo, to ich relacja przeradza się w platoniczną miłość. Chyba, że jednak postanowią się do siebie zbliżyć, ale to jednak temat na dłuższe rozmowy. (~o~) Wracając do Corey'a, pomiędzy nim i Holly do niczego nie dojdzie, to mogę zapewnić. Chłopak raczej będzie wspierał ten związek, nie zawsze samego Holdena. I jeszcze się do niego przekonasz, obiecuję!
Dobra, dobra! Oficjalnie dzisiaj kończę czytanie Twojego opowiadania, co napawa mnie niewyobrażalnym smutkiem. Dlaczego nie mogłabym czytać go wiecznie? Mam nadzieję, że kiedy skończę czytać rozdział 55 i 56 magicznie pojawi się ten z numerem 57 *^*
OdpowiedzUsuńPrzeraża mnie to, że piszesz takie długie rozdziały! Ja ledwie dochodzę do 2-3 stron w wordzie, więc muszę się bardziej postarać! o.O
Nie pozostaje mi nic innego jak dokończyć czytanie i narzekać na brak rozdziału.
*3*