Spis lektur obowiązkowych

sobota, 17 lutego 2018

Powróciłam. Żywa, szczęśliwa, zmotywowana do działania i wreszcie wypoczęta. Myślałam, że ferie spędzę na pisaniu i nadrabianiu zaległości. Tymczasem zeszyt z pomysłami jest coraz pełniejszy nowych wątków, a realizacji brak. Ale postanowiłam rzeczywiście zrobić przerwę od wszystkiego. Taki reset, który bardzo mi pomógł. Spędziłam całe dwa tygodnie - zdałam wszystko w terminie, jestem z siebie dumna, chociaż trochę na farcie - na słodkim lenistwie. Nic produktywnego, absolutne odmóżdżenie. Ale, jak powszechnie wiadomo, wszystko, co dobre, szybko się kończy. Od poniedziałku wracam na uczelnię, mimo to myślę, że wczułam się w życie studenckie na tyle, by nie dać się przesadnie zszokować każdą nowością. Także jest duża szansa, iż rzeczywiście obietnice wzmożonej aktywności z mojej strony staną się faktem. Na razie zapraszam na nowy rozdział, w którym wyjdzie na jaw tajemnica Duncana Holdena. Dam, Dam, Dam, Daaam!

Droga (nie) do miłości: Rozdział 56
„A przecież chciał jak najlepiej. Co zresztą w pewnym sensie pogarsza tylko sprawę. Ci, co chcą dobrze, postępują w taki sam sposób jak ci, co chcą źle.”
~A. Huxley

     Raven odchrząknęła głośno i dość sugestywnie. W pierwszej chwili pomyślałam, że próbuje tym uciszyć Rosaline, która wesoło trajkotała o rodzinnym wyjeździe w Alpy. Kiedy ugodziła mnie widelcem w przedramię, zorientowałam się, że dziewczyna chce zwrócić moją uwagę. Spojrzałam na nią kątem oka, raczej niechętnie, a już na pewno z irytacją.
     - Czy możesz łaskawie z nami porozmawiać? Ros opowiada o swoich feriach. Chociaż udawaj, że słuchasz i od czasu do czasu uśmiechnij się albo pokiwaj głową.
     - Ale po co? – Raven przybrała minę, jakby właśnie dostała krzesłem w głowę. Bądź połknęła kość kurczaka. Nie wiem, co byłoby zabawniejsze. – Wyjazd się udał i ogólnie słodko-pierdząco, że tak powiem. Wyłapałam to już w pierwszym zdaniu.
     - Holly, znowu się nie wyspałaś? – spytała z troską Sucrette.
     Przetarłam twarz dłonią. Miałam ogromną ochotę odpowiedzieć, że zarwałam nockę na oglądaniu horrorów, jak niegdyś zbyłam głupkowatą brunetkę. Już zdążyłam uznać Durand za myślicielkę oraz filozofa z powołania. A tu proszę – dziewczyna znowu burzy mój światopogląd. Mimo ogromnych chęci ubliżenia Su, ugryzłam język i nawet zdołałam uśmiechnąć się blado.
     - Nie, ona po prostu z natury jest wredna i cyniczna – warknęła Black, ponownie dźgając mnie widelcem w rękę.
     Wściekła wyrwałam sztuciec spomiędzy kościstych palców koleżanki, po czym z całej siły cisnęłam nim o podłogę. Dźwięk upadającego metalu rozniósł się po stołówce, z której znaczna część uczniów zdążyła już dawno wyjść.
     - Ups, spadł. Ale ze mnie niezdara – mruknęłam przesłodzonym głosem.
     - Idziesz po nowy – wysyczała przez zaciśnięte zęby, mrużąc przy tym wściekle oczy.
     - Kochane, uspokójcie się – poprosiła Rosaline. Uniosła ręce, jakby w geście obrony lub chęci zwrócenia na siebie uwagi. – Holly przeszła pozytywnie fazę zakochania i teraz wkracza na krętą drogę miłości. Musimy wspierać ją w tych trudnych chwilach oraz trzymać kciuki, aby nie zaliczyła falstartu. A przede wszystkim, należy zrozumieć jej wahania nastrojów. Podobno stopień rozdrażnienia kobiet na początku związku jest porównywalny do zespołu napięcia przedmiesiączkowego.
     - Skąd ty bierzesz te cholernie podniosłe teksty? – fuknęła Raven, której chęci bojowe lekko podupadły na sile. Mimo to w dalszym ciągu wyglądała jak najeżony rotwailer.
     - Ciebie również to dotyczy, Kruczku.
     - Mnie? Niby z której strony?
     - Naprawdę sądzisz, że nikt nie dostrzegł twojego maślanego spojrzenia oraz półuśmieszków skierowanych w stronę Toby’ego?
     Zachichotałam pod nosem. O Meyer mogłam powiedzieć wiele, nie zawsze w superlatywach, ale łeb na karku w sprawach uczuciowych miała. Doskonale przejrzała Raven, która teraz zaniemówiła z delikatnie opuszczoną szczęką.
     - Wiem, nigdy nie przyznasz, jak bardzo się w nim zadurzyłaś, ale na moje oko, kochana, to wpadłaś po same uszy.
     - N-nie prawda! – zawyła różowowłosa.
     Wręcz oniemiałam z wrażenia. Metalówa, wariatka o jakże psychopatycznym śmiechu i żeńska wersja Marilyna Mansona w jednym zająknęła się. Ba, nawet spąsowiała! Dwunasty stycznia od dnia dzisiejszego mianuję świętem międzynarodowym. Mamy wolne i te sprawy. Zabieramy tyłki w troki, wracamy do domu, przyjaciele, aby świętować jak najhuczniej, bowiem nie lada okazja nam się trafiła.
     Zawstydzona Raven Black… Kto by przypuszczał, że taka chwila nadejdzie?
     Jednakże moje oszołomienie nie trwało nazbyt długo. Dziewczyna szybko oprzytomniała i uzmysłowiła sobie, że podeszła do sprawy zbyt emocjonalnie. Odchrząknęła, teatralnie zasłaniając pomalowane krwistoczerwoną szminką usta zwiniętą w piąstkę dłonią, po czym na powrót jej mimika zaczęła przesiąkać obojętnością.
     - Lepiej znajdź sobie chłopaka, Meyer, zamiast tworzyć mój portret psychologiczny – burknęła, szczerząc się przy tym cwaniacko. Była wyraźnie dumna, że dała radę odgryźć się.
     - Tak się składa, że jestem na najlepszej drodze do szczęśliwego związku.
     Rosaline splotła palce pod brodą. Miała rozmarzony wzrok, jej piwne oczy rozbłysły, a małe, aczkolwiek pełne wargi, kształtem przypominające usta porcelanowej lalki, ułożyły się w błogi uśmiech. Spojrzałyśmy z Raven po sobie. Najwidoczniej nie tylko ja przeczuwałam, że ta sytuacja miała drugie dno. Różnicę między nami stanowiła wyłącznie ciekawość. Black posiadała jej aż nadto i jakoś musiała dać upust kotłującym się w niej pytaniom pozostawionym bez odpowiedzi. Dlatego bez dłuższego zastanowienie wypaliła:
     - Czyżby? – Skrzyżowała ramiona na piersi i uniosła brwi w powątpiewającym geście. – Wreszcie umówiłaś się z tym sklepikarzem?
     - Nie, ale…
     - A rozmawialiście?
     - Jeszcze…
     - W ogóle widziałaś się z nim od czasu waszego pierwszego spotkania?
     - Jesteś okropna, wiesz? – pisnęła Ros, wyraźnie zirytowana dociekliwością przyjaciółki. Czego innego spodziewała się po rożowowłosej? Wsparcia oraz pocieszenia? Nie, zły adres. Kompletnie inny kierunek.
     - To ty jesteś okropna, Rosaline. – Raven oparła łokcie na okrągłym stole, przysuwając się do siedzącej naprzeciw dziewczyny. – Wykorzystujesz Lesandra. Bawisz się jego uczuciami, chociaż wyraźnie prosiłam, byś tego nie robiła.
     - Lysandra – znudzonym głosem poprawiłam koleżankę.
     - Co? – Spojrzała na mnie zmrużonymi oczami.
     - On ma na imię Lysander, naucz się w końcu. Tym durnym przejęzyczeniem odebrałaś swojej wypowiedzi całą zajebistość.
     Black machnęła na to ręką. Wyraźnie obrała za priorytet dobitne skarcenie Ros i dawała mi do zrozumienia, abym jej w tym nie przeszkadzała. Wzruszyłam niedbale ramionami. Pal licho, co będzie dalej. Postanowiłam w całości oddać się szopskiej sałatce, która jako jedyna na moim talerzu miała jeszcze jako-taki smak. Kurczak oraz pieczone talarki ziemniaczane z pewnością były już bezpłciowe oraz mdłe. A poza tym, kto z własnej, nieprzymuszonej woli jadłby zimne skrzydełka?
     - Obie nie macie pojęcia, co czuję!
     Zastygłam w bezruchu z kawałkiem fety nabitym na widelec tuż przed nosem. Spodziewałam się emocjonalnego wybuchu ze strony Meyer, aczkolwiek nie rozumiałam, dlaczego mnie także wzięła na celownik. Przecież nie powiedziałam niczego karcącego pod jej adresem. Owszem, w moim mniemaniu postępowała niewłaściwie, ale kim dla niej byłam, żeby móc ją strofować? To robota Raven. Niech ona się tym zajmie i dostanie po dupie.
     - Jesteście w udanych związkach. Świetnie dogadujecie się ze swoimi chłopakami. Nie macie nawet najmniejszych powodów do narzekań. Co najwyżej Su mogłaby mnie pouczać.
     - J-ja? – jęknęła wywołana z imienia, którą właśnie oderwano od pałaszowania truskawkowej galaretki.
     - Przestań się tłumaczyć. Nic nie usprawiedliwia twojego postępowania względem… – Black przerwała na moment. Zapewne znowu zapomniała imienia, ale tym razem postanowiłam jej nie pomagać, niech się pomęczy. – Tego chłopaka. Wiedziałam, że nie odpuścisz. Jesteś zbyt uparta i egoistyczna. Zawsze musi być tak, jak ty tego chcesz. Już pójście z nim na bal było jednym, wielkim, kurewskim błędem!
     - To mój przyjaciel! Jeżeli chcesz wiedzieć, rozmawiałam z nim na ten temat i wszystko wyjaśniliśmy. Nie masz powodów do obaw, nie zranię go.
     Z głośnym szurnięciem odsunęła się na krześle. Wstała gwałtownie i, zabrawszy gustowną, markową torebkę, przeszła na około stołu. Zatrzymała się tuż za Raven, patrząc na dziewczynę załzawionymi oczami.
     - Szkoda, że tylko o Lysandra tak się troszczysz – powiedziała łamiącym się głosem, po czym wyszła ze stołówki.
     Nad naszym stolikiem zawisła prawie absolutna cisza. Jedynie ja, niewzruszona sytuacją sprzed chwili, dalej wydłubywałam z sałatki fetę. Z nudów stukałam widelcem o talerz. Brak jakichkolwiek dźwięków bardzo mi ciążył.
     - Czy…
     - Myślę, że nie. Teraz potrzebuje samotności. Powinnaś to uszanować – poradziłam Raven. Dziewczyna w odpowiedzi jedynie zaklęła siarczyście. Chyba w to jedno słowo włożyła wszystkie siły, które jej pozostały.
     Uniosłam wzrok na Sucrette. Tkwiła nieruchomo na krzesełku. Galaretkę zdążyła od siebie odsunąć, najwidoczniej tracąc apetyt. Kuliła się w sobie, było to wyraźnie widać. Zdawała się z każdą sekundą coraz mniejsza, jakby za moment miała całkowicie zniknąć. Posłałam jej ciepły uśmiech, chociaż teraz absolutnie nie czułam radości. Dziewczyna wyglądała tak marnie, że nie wybaczyłabym sobie do końca życia, gdybym nie spróbowała jej pocieszyć.
     Black westchnęła cierpiętniczo. Ciężko opadła na krzesełko. Dłonie wcisnęła w kieszenie mundurkowej marynarki. Nerwowo zagryzała wewnętrzną stronę policzków.
     Rozejrzałam się po stołówce. Większość uczniów skończyła obiad jeszcze przed naszym przyjściem, a ci, którzy zostali, zajmowali się zupełnie innymi rzeczami niż jedzeniem. Na górnej kondygnacji, tuż przy barierce siedziały dwie największe plotkary w szkole. Dziwnym trafem mało kto znał ich imiona. Swoich danych personalnych nie zdążyły jeszcze wyśpiewać, ale pewnie i na to przyjdzie czas, jeżeli zabraknie sensownych nowinek. Wiedziałam tylko, że obie uczęszczały do pierwszej klasy, a jedna z nich należała do szkolnego samorządu. Pełniła rolę skarbnika najmłodszego rocznika.
     Patrzyły na nas z cwaniackimi uśmieszkami. Zapewne pod stołem przybijały sobie piątkę. Zmrużyłam podejrzliwie oczy. Jeszcze dzisiaj całe liceum będzie huczeć od plotek. Barwnych i doskonalszych od oryginału, ale przecież takie właśnie powinny być. Zaczęłam martwić się, czy pogłoski nie dojdą do Debrah. Ta żmija zrobi wszystko, aby uprzykrzyć Raven życie. A teraz różowowłosa była słaba. Rozchwiana po kłótni z przyjaciółką mogła łatwo dać się podejść i sprowokować.
     - A co z Duncanem? Ostatnio wcale go nie widuję – zagaiła Black.
     Szybka zmiana tematu, przeszło mi przez myśl. Zaprzestałam bezczelnego gapienia się na dwie nastolatki. Doskonale zdawały sobie sprawę, że na nie patrzyłam. Śmiałam twierdzić, iż czerpały z tego satysfakcję.
     - Chyba nie żyje – mruknęłam beznamiętnie.
     - Jak to? – spytała ze strachem w głosie Sucrette. Lekko pobladła na twarzy.
     - Nie wiem, może wpadł do pralki? – rzuciłam na odczepnego, wzruszając ramionami.
     - To nie jest zabawne – warknęła Raven.
     - A widzisz, żebym się śmiała? Po prostu nie daje znaku życia, więc to prawie tak, jakby umarł, prawda?
     - Ty i ten twój porypany czarny humor.
     W rzeczywistości bardzo się zamartwiałam. Ostatnio widziałam Duncana pierwszego stycznia, podobnie jak Raven i Corey. Rozważałam wypytanie Castiela, w końcu to bracia, na pewno coś wiedział. Ale w głowie cały czas mi dźwięczało, że powinnam poczekać. Cierpliwość popłacała i w końcu Holden sam do mnie przyjdzie. Wówczas szczerze porozmawiamy o dręczących go sprawach, przez które nie może nawet przyjść do szkoły. O ile przed Sylwestrem byłam kłębkiem nerwów – czasami nawet nie mogłam spać, ponieważ rozmyślałam nad wszelakimi problemami, przed jakimi chłopak mógł stanąć – tak teraz omal nie chodziłam po ścianach. Wystarczyłaby głupkowata emotikonka, aby mój stres osłabł. Ale nie dostałam ani jednej wiadomości. Pozostało mi jedynie żartować. Naprawdę zaczynałam tracić cierpliwość. Rozpoczął się drugi tydzień nowego roku, a on nadal milczał.
     - Może jutro przyjdzie – rzuciłam mimochodem, chcąc jakoś zbyć koleżanki. W rzeczywistości sama nie wierzyłam swoim słowom. Były zbyt optymistyczne.


     Ziściły się moje najgorsze obawy. Duncan nie pojawił się następnego dnia. Reszta tygodnia pozostała bez zmian. Popadałam w paranoję. Cały czas trzymałam telefon w ręce, jakby to miało nakłonić chłopaka do napisania. Rankiem wychodziłam co najmniej dwie minuty wcześniej, aby sprawdzić, czy drzwi do garażu sąsiadów nie otwierają się. Wracając ze szkoły, rozglądałam się za czarnym lexusem. W domu obsesja ciągłego czuwania tylko przybierała na sile. Imałam się każdego beznadziejnego zadania w ogrodzie, bo z okien nie dałam rady dostrzec posiadłości z naprzeciwka.
     Ogólna atmosfera w szkole także była napięta. Nauczyciele na czele z dyrektorką Shermansky na gwałt uzupełniali wszystkie papiery oraz dzienniki. Wzywali rodziców, aby usprawiedliwili pod byle jakim pretekstem nieobecności swoich pociech. Kiedy przypadkiem wpadłam na Nathaniela po lekcjach, okazało się, że samorząd uczniowski był w podobnej sytuacji. Nagle wykryto jakieś nieścisłości w budżecie i należało zrobić korekty wszelkich faktur z pierwszego semestru. Nikt oficjalnie nie podał przyczyny, dla której liceum zmieniło się w cyrk na kółkach, ale według krążących pogłosek mieliśmy spodziewać się w niedalekiej przyszłości kontroli. Jako szkoła prywatna, podlegaliśmy bardziej rygorystycznym przepisom, a co za tym szło – wszystko należało dopiąć na ostatni guzik. Nie żeby mi to przeszkadzało. Wykładowcy, zawaleni tonami dokumentów ważnych oraz jeszcze ważniejszych, nie prowadzili normalnych lekcji. Kazali przeczytać temat i zrobić z niego notatkę pod groźbą zabrania zeszytów i wystawienia ocen z pracy na zajęciach. Bujać to my, ale nie nas. Nawet belferowski nos nie wystawał zza papierowych gór. Nauczyciele byli zbyt zapracowani, aby na swoje barki zrzucać dodatkową pracę.
     Wśród uczniów – przynajmniej tych, z którymi czasami wymieniłam zdawkowe przywitanie – również panowała niestabilna atmosfera. Raven nadal nie rozmawiała z Rosaline. Prawdę mówiąc, nie widziałam białowłosej od dnia pamiętnej kłótni, ale Sucrette czasami namawiała Black do rozmowy z przyjaciółką. Chyba nie było niczego gorszego od zwaśnionych nastolatek. Obie uparte oraz bezkompromisowe. Problem stanowił brak zachowawczości u Raven. Jej rozdrażnienie zaciskało swe obślizgłe macki na relacji z Tobym. Coraz częściej sprzeczali się pod byle pretekstem. Chyba chodziło im wyłącznie o pokrzyczenie na siebie. Ale nie tylko ta dwójka przechodziła kryzys w związku. Castiel oraz Debrah także byli widywani razem rzadko. Podobno Rota miała urwanie głowy w samorządzie, ale nawet przerwy obiadowej te dwie, dotychczas bezustannie ćwierkające, papużki nierozłączki spędzały oddzielnie. Na świętego Graala, nawet Corey pałętał się po szkole z wyraźnym niezadowoleniem wymalowanym na twarzy. Podczas dzisiejszego treningu podsłuchałam jego rozmowę z trenerem męskiej drużyny koszykówki. Chłopak znacznie się pogorszył, ponadto został zrugany za Duncana. Według pana Koslowa, skoro byli przyjaciółmi, jednocześnie mieli na siebie ogromny wpływ. Z Holdenem to nie przejdzie. Jemu do rozsądku nikt nie przemówi, o czym dobitnie przekonywałam się od kilku tygodni.
     Ogólnie nabierałam przeświadczenia, że ten cały chaos wywołał Duncan. Zniknął bez słowa i raptownie wszystko zawisło głową w dół. Cholera, nawet ścienny zegar w moim pokoju odmówił posłuszeństwa. Niby stanął w miejscu, a jednak obie wskazówki usilnie próbowały zmienić kierunek swej odwiecznej wędrówki. A przecież niedawno wymieniłam baterie na zupełnie nowe. Nie mogły tak szybko się wyczerpać.
     Rozległ się donośny dźwięk dzwonka w drzwiach. Zapewne znowu zapomniałam zamknąć furtki. Jednakże zignorowałam przybysza, przekonana, że mama mu otworzy. Dopiero, gdy za trzecim razem ktoś spróbował się dobić, uświadomiłam sobie, że w domu byłam sama. Tata nadal tkwił w kancelarii. Według jego wieloletnich spostrzeżeń, sporo małżeństw w ramach prezentów noworocznych serwowało sobie rozwody. Natomiast mama pojechała z samego rana do miasta na drugim końcu stanu, aby spotkać się z klientką, będącą jednocześnie jej przyjaciółką z czasów studiów. Wzięła ze sobą Kevina. Tak po prostu, pomimo że dzieciak miał dzisiaj lekcje. Nie żeby chęć młodego do wyruszenia w trasę mnie nie dziwiła. Takiego szoku jak dzisiaj przy śniadaniu dawno nie przeżyłam.
     - Idę, no idę. Pali się czy co?
     Mruczałam pod nosem niezadowolona, że zostałam odciągnięta od dotychczasowych zajęć. Po wymianie baterii w zegarze zamierzałam obejrzeć jakąś komedię z miską prażonej kukurydzy na kolanach, a później pójść spać. Byłam wyjątkowo zmęczona. Nie fizycznie, a mentalnie. Chyba cały weekend nie wyściubię nosa spod kołdry.
     Przekręciłam klucz w zamku. Dwukrotnie, jak od maleńkości uczyli mnie rodzice.
     - Chyba tylko wy w tej mieścinie tak się barykadujecie – rzucił na powitanie Duncan.
     Z głośnym świstem wciągnęłam powietrze. Szeroko otwartymi w zdumieniu oczami patrzyłam na chłopaka. Nie mogłam uwierzyć, że stał przede mną. Po tylu dniach niepewności oraz ciągłego stresu w pierwszej kolejności pomyślałam, iż najzwyczajniej w świecie miałam przywidzenia. Taka uczuciowa fatamorgana. Zbyt długa rozłąka doprowadziła do omamów.
     - Przyzwyczajenia z Bostonu – odparłam mimochodem, nadal z niedowierzeniem przyglądając się Holdenowi.
     Wyciągnęłam do niego obie ręce. Niepewnie dotknęłam twardego materiału, z którego zrobiono kurtkę pilotkę. Palcami musnęłam ciemne kosmyki. Jak zawsze były miękkie w dotyku.
     - Powinienem je podciąć? – zapytał nagle, pesząc mnie. Szybko zabrałam dłoń, chowając ją za plecami.
     - Nie, są w porządku – mruknęłam, po czym odsunęłam się od wejścia. – Wchodź.
     Zamknął za sobą drzwi. Szybko zdjął kurtkę oraz buty. Z uwagą przyglądałam się każdemu ruchowi bruneta. Chociaż widziałam je już niejednokrotnie, teraz zdawały się być zupełnie nowe, jakbym miała poznawać je ponownie.
     - Rodzice w domu?
     - Nie, dzisiaj wrócą późno. Napijesz się czegoś? – Pokręcił głową w geście odmowy. – W takim razie zapraszam na górę.
     Pokonywałam marmurowe stopnie z przekonaniem, że zajmowało to długi szmat czasu. Każda sekunda w moim mniemaniu stawała się godziną. Rozciągliwą, przesadnie elastyczną, a na pewno niechcącą odejść w niepamięć.
     - Zostawię tylko ręcznik w łazience. Rozgość się. – Wskazałam dłonią wnętrze pokoju, którego drzwi stały otworem. – Usiądź, gdzie ci będzie wygodnie i poczekaj chwilę.
     Zgrabnie wyminęłam Duncana. W duchu odetchnęłam z ulgą, że niedawno umyłam włosy. Miałam przynajmniej sensowny pretekst do spędzenia chwili na pozbieranie myśli w jedną całość. Różne osądy, stwierdzenia oraz przeczucia kołatały się w umyśle. Żadne z nich nie prezentowało się zachwycająco. Podejrzewałam, że Holden mógł wplątać się w niezłe bagno. Próbowałam stworzyć przed oczami jego postać, którą jeszcze kilka minut wcześniej zobaczyłam w drzwiach. Starałam się przypomnieć sobie, czy na pewno miał wszystkie palce. Czy rozsznurowywanie butów nie sprawiło mu problemów. Bo na twarzy z pewnością nie widniały oznaki pobicia. Tliła się we mnie nadzieja, iż nie dorwał go groźny gang.
     Patrzyłam na własne odbicie w lustrze. Brak korektora wysunął na piedestał wyraźne zasinienia wokół oczu. Wargi były poranione, bo non stop gryzłam je w nerwach od przeszło tygodnia. Mokre, oklapłe włosy o nienaturalnie czarnej barwie stanowiły kropkę nad i w tragizmie mojej osoby. Ale nie to było najgorsze. Złapałam się, że odczuwałam strach. Silny, niemal paraliżujący, wywołany nagłym przybyciem Duncana. Już nie niepokój, bo ten został zmiażdżony pod naciskiem przerażenia. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio czułam się równie nieswojo.
     Wzięłam głęboki wdech. Dłońmi przetarłam zmizerniałą twarz. Nie rozumiałam własnego zachowania. Przez bity tydzień wyczekiwałam oznaki życia ze strony Holdena. A kiedy znalazł się w moim domu, panikowałam. Bałam się. Chciałam uciec. Byłam bardzo sprzeczną osobą. Duncan często mi to powtarzał.
     - Przepraszam, że musiałeś czekać – mruknęłam beznamiętnym głosem, gdy przekroczyłam próg pokoju.
     - Jesteś dzisiaj wyjątkowo formalna – stwierdził, kręcąc się na obrotowym fotelu niczym na karuzeli. Wyglądał przy tym bardzo groteskowo.
     - Trzymam dystans.
     - Po tym, co razem zrobiliśmy? – Uśmiechnął się zadziornie.
     - Po tym, jak nagle zniknąłeś.
     - Nie zniknąłem. Cały czas byłem po drugiej stronie ulicy.
     Skrzyżowałam ręce na piersi. Nie zamierzałam wdawać się w dalsze dyskusje z Duncanem. Chciałam jak najszybciej poznać przyczynę jego nietypowego zachowania. Reszta latała mi koło dupy.
     - Dobra, posłuchaj – przestał się kręcić i zatrzymał fotel, aby móc na mnie spojrzeć – miałem swoje powody. Oczywiście powiem ci o wszystkim, ale…
     - Czekam – burknęłam, przerywając mu. Spodziewałam się, że będzie mu zależało na przedłużeniu tej farsy.
     - Aleś ty niecierpliwa. A może podejdziesz? – zaproponował, poklepując przy tym blat biurka. Podejrzliwie zmrużyłam oczy.
     - Nie, dziękuję, zostanę tutaj.
     - Jak uważasz. – Wzruszył ramionami, po czym okręcił się na fotelu. Miałam nadzieję, że to już ostatni raz. – Chyba jesteś zdenerwowana, co?
     Wywróciłam oczami. Czułam, jak wzbierał we mnie gniew. Przysięgłam sobie w myślach, że jeśli chłopak nie przestanie owijać w bawełnę, po prostu wyrzucę go za drzwi i zapomnę o istnieniu człowieka imieniem Duncan Holden. Szału można dostać od jego brudnych zagrywek. Niewiele brakowało, aby piana mi z ust wyciekła.
     - Nie, nie zdenerwowana. Wściekła, Duncan. Wściekła. Czy w ogóle zdajesz sobie sprawę, do jak kuriozalnej sytuacji doprowadziłeś?
     - No i właśnie zamierzam wszystko wyjaśnić.
     - To, do cholery jasnej, weź się wreszcie do roboty, bo na razie tylko kręcisz się na tym popierdolonym fotelu i nic sensownego nie mówisz!
     - Jeżeli dobrze rozegram zawody, mam zapewnione miejsce w Emory.
     Patrzyłam zdumiona na Holdena. Odwzajemniał spojrzenie, aczkolwiek jego oczy były pozbawione wyrazu. Wyzbyte z emocji. Czyli zupełnie normalne.
     Po dłuższej chwili otrząsnęłam się z pierwszego szoku. Niemrawo rozchyliłam wargi. Chciałam powiedzieć coś sensownego, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Jeszcze przed momentem miałam natłok myśli. Nie mogłam zdecydować, od czego zacząć. A teraz? Tkwiłam pod otwartymi drzwiami jak skończona idiotka i z debilnym wyrazem twarzy przyglądałam się Duncanowi.
     Kierowana impulsem podeszłam do chłopaka. Zatrzymałam się tuż przed nim. Wgapiałam się w niego bezmyślnym wzrokiem, jakbym oczekiwała, że zaraz powie: Żartowałem, tak naprawdę miałem grypę.
     Nie powiedział, a ja z każdą sekundą coraz lepiej rozumiałam.
     - Przecież to w Atlancie – wymamrotałam. Błądziłam spojrzeniem po całym pokoju. Przez chwilę obraz był zamglony, a oczy zapiekły nieprzyjemnie. Odetchnęłam głębiej, aby powstrzymać płacz. Nie mogłam teraz wpaść w histerię.
     - Tak – potwierdził.
     - Jak daleko stąd jest Atlanta? Tysiąc mil?
     - Z kawałkiem. Trzy godziny samolotem.
     - Hm, trochę dużo – stwierdziłam, starając się ignorować nagłą słabość nóg. Aczkolwiek łamliwego głosu nie zdołałam ukryć.
     Nie wytrzymałam natłoku uczuć. Nim się spostrzegłam, tkwiłam w objęciach Duncana. Kurczowo zaciskałam palce na czarnej bluzie. Polik oparłam na wgłębieniu między obojczykami chłopaka. Napawałam się jego zwyczajowym zapachem. Wonią papierosów zmieszaną z waniliowym odświeżaczem powietrza. Już tak dawno tego nie czułam. Chciałam wchłonąć jak najwięcej przyjemnego aromatu, który na początku mojej znajomości z Holdenem zawsze wywoływał we mnie niesmak. W tej chwili bardzo pomagał mi uspokoić się oraz odepchnąć na bok przykre myśli. Nie wyobrażałam sobie rozstania z chłopakiem. Nie potrafiłam, a może raczej nie chciałam przyswoić tej informacji. Była zbyt druzgocąca.
     - Nie przyjmę propozycji – oznajmił nagle, delikatnie odpychając mnie od siebie. Patrzyłam na niego zamglonymi od łez oczami. Spojrzenie na pewno miałam przepełnione niepewnością oraz brakiem zrozumienia. Byłam co najmniej skołowana.
     - Co? Jak to nie przyjmiesz? – Wyprostowałam się gwałtownie. Momentalnie odzyskałam rezon, a dokuczliwe myśli, przyprawiające o przytłoczenie, rozpłynęły się w gęstej atmosferze. – Czy ty zdajesz sobie sprawę, jakiej szkole odmawiasz?
     - Dokładnie przemyślałem tę decyzję – odparł beznamiętnym tonem. Jedynie niebezpiecznie zmrużone oczy zdradzały, że chłopaka zaczynała ogarniać irytacja.
     - Tak ci się tylko wydaje. To wielka szansa, Duncan. Emory mają najlepszą uniwersytecką drużynę koszykówki w Stanach. A z ich rekomendacją będziesz mógł myśleć o Hawksach.
     - Jeżeli mam gdzieś grać, to wyłącznie w Boston Celtics.
     - Ale z ciebie uparciuch – westchnęłam cierpiętniczo, wywracając oczami. Najwidoczniej oboje zaczynaliśmy denerwować siebie nawzajem. Zupełnie nie tak wyobrażałam sobie nasze spotkanie po tygodniu rozłąki. Liczyłam, że zaczniemy się przytulać, później namiętnie całować, a żarliwym wyznaniom nieprzeminionej miłości nie będzie końca. Nic z tych rzeczy. Zamiast cieszyć się swoją obecnością, dyskutowaliśmy o przyszłości Duncana.
     - Brzmisz jak moja matka – burknął, po czym zakręcił się kilka razy na fotelu.
     - Właśnie, co na to rodzice? – zapytałam, siadając na biurku. Wyczułam, że Holden trochę spuścił z tonu.
     - Jeszcze z nimi nie rozmawiałem. – Odchylił się na oparciu. Splótł palce, a dłonie położył na brzuchu. Wbił spojrzenie w sufit. – Zastanawiam się, czy w ogóle ich o tym powiadomić.
     - Zwariowałeś – skwitowałam. – Najzwyczajniej w świecie oszalałeś.
     Zmierzył mnie lodowatym wzrokiem. Zdenerwowałam go. Zrobiłam jeden krok za daleko, nie dostrzegając zza mgły głębokiego krateru. Teraz wisiałam nad przepaścią, ale jedną nogą byłam już w grobie.
     - Mylisz się, Holly. To mądre posunięcie. Staruszkowie wściekną się, kiedy usłyszą, że zamierzam odmówić jednemu z najlepszych uniwerków w kraju.
     - Co nie byłoby niczym dziwnym. Każdy rodzic wpadłby w szał i powiedział: Nie tak cię wychowałem, młody człowieku.
     - Sama dostrzegasz problem.
     - To nie problem, a normalna reakcja na głupie zachowanie dziecka.
     Dłuższy moment mierzyliśmy się spojrzeniami. Duncan z jawną niechęcią w oczach, a ja błagalnie. Naprawdę sądziłam, że tę sprawę należało rozwiązać w inny sposób. Milczenie nigdy nie pomaga. Prędzej czy później państwo Holden dowiedzą się o wszystkim i wywołają istny armagedon. Już miałam przed oczami obraz wściekłej Viviany, rzucającej talerzami i co rusz uderzającej pięścią w blat szklanego stołu. Raczej nieprzyjemny widok. Duncan by tego nie przeżył, to pewne.
     - Swoją drogą, dlaczego tak bardzo wzbraniasz się przed pójściem do Emory? – zagaiłam, inteligentnie pomijając, jak ta jedna decyzja może zaważyć na przyszłości Holdena.
     - Należą do jakiejś religijnej organizacji. Nie zamierzam babrać się w świętoszkowatym łajnie. Daję sobie rękę obciąć, że przy tym uniwerku, nasze liceum to wylęgarnia wyuzdania oraz nieprawości.
     - Na pewno nie jest tak źle, jak uważasz. Ale w twoich słowach dostrzegam ziarnko sensu.
     - Świetnie. – Wstał z fotela, stając bardzo blisko mnie. Nachylił się delikatnie, jednakże nadal pozostawiał mi pole manewru. – Teraz przestaniesz mnie dręczyć i wstawisz się za mną, kiedy ktoś zacznie prawić mi morały.
     - Po prostu nie będę się odzywać, w porządku? – Uśmiechnęłam się, starając, aby wyglądać możliwie jak najbardziej przekonująco. – Mam jeszcze jedno pytanie. Ostatnie – dodałam szybko, gdy Duncan przewrócił ze znudzenia oczami.
     - Niech stracę.
     - Na rzecz czego postanowiłeś olać Emory?
     Milczał dłuższą chwilę. Wzrok utkwił w niedynamicznych widokach za oknem. Bądź w telewizorze – tego nie byłam pewna. Mocno zaciskał szczękę. Oddychał ciężko, poruszając przy tym płatkami nosa. Wyglądał, jakby bił się z myślami. Nie był pewien, czy wtajemniczenie mnie we wszystko to dobry pomysł. Z każdą sekundą przyglądania się chłopakowi utwierdzałam się w przeczuciu, że nie chciałam znać jego dokładnych planów. Aż strach sobie wyobrazić, jak zamierzał spożytkować swoją inteligencję. Przecież wielu psychopatycznych morderców można bez namysłu określić mianem geniusza.
     - Jeszcze tego nie wiem – powiedział, a ja czułam, jak krew odchodziła mi z twarzy. Odwołuję swoje myśli. Ten człowiek nie miał ani grama mądrości potrzebnej do przetrwania. Jego dobre oceny to zwykła pomyłka. – Ale – spojrzał na mnie, uśmiechając się przy tym cwaniacko – na pewno nie zamierzam za bardzo oddalać się od ciebie.
     - Mhm, uważaj, bo jeszcze się na to nabiorę – fuknęłam, krzyżując ręce pod biustem.
     Duncan pochylił się nieznacznie. Dłonie oparł na biurku, po obu stronach mojego ciała. Patrzyliśmy sobie w oczy, jakbyśmy próbowali poznać myśli drugiej strony. Tylko na ułamek sekundy złączyliśmy usta. Bardziej w ramach czystej formalności niż okazania uczuć. Nie było w tym namiętności, ale na razie nie zamierzałam przesadzać z emocjami w kontaktach z Duncanem. Nadal żywiłam do niego urazę. Powinien bez ogródek powiedzieć mi o trapiących go myślach. Zwłaszcza, że decyzje podjął sam, mnie tylko o niej poinformował.
     - W dalszym ciągu uważam, że wypada porozmawiać z rodzicami – powiedziałam, kiedy chłopak odsunął się na wyciągnięcie ręki. Nie wyglądał na zachwyconego odtrąceniem.
     - Przemyślę to jeszcze.
     - Byle nie kolejny tydzień.
     Uśmiechnęłam się ironicznie. Chyba jeszcze nigdy nie czerpałam tyle satysfakcji z droczenia się z Holdenem.
     - Mam nastawić się na długie wypominanie – raczej stwierdził, aniżeli zapytał. Zrobił przy tym iście męczeńską minę.
     - Mną nie musisz się przejmować. Reszta urządzi ci twoją własną, prywatną apokalipsę.
     - Reszta? – Uniósł brwi w autentycznym zdumieniu. Biedaczysko, naprawdę nie miał pojęcia, co czekało na niego w niedalekiej przyszłości.
     - Corey na pewno obedrze cię ze skóry, ale wcześniej pozwoli Koslowowi rzucić tobą do kosza. Obaj wariowali z niewiedzy. Oho, a o Shermansky nawet wolałabym nie wspominać. Kontrola czeka naszą szkołą i nie da się ukryć, że…
     - Dobra, w porządku, pojąłem. Mam przejebane.
     - Ładnie rzecz nazywając, to tak.
     Westchnął przeciągle. Kręcił głową z wyraźnym zrezygnowaniem. Zapewne wolałby jeszcze przez następny tydzień pozostać w bezpiecznym zaciszu domu. Z dala od rozzłoszczonych osób, które rozedrą go na strzępy, zanim jeszcze usłyszą jakieś wyjaśnienia. Niestety musiał zderzyć się z brutalną rzeczywistością. A im szybciej, tym lepiej, bo atmosfera w szkole z każdym dniem stawała się coraz bardziej nieznośna. Pojawienie się Duncana może trochę poprawić relacje. Przynajmniej miałam taką nadzieję.


♥ ♥ ♥ ♥

5 komentarzy:

  1. WIEDZIAŁAM! PO PROSTU WIEDZIAŁAM!
    Ja chyba naprawdę zacznę się zastanawiać nad zbadaniem się, czy nie posiadam szóstego zmysłu. Mnie (prawie) nigdy nie myli przeczucie. Czułam wewnętrznie, że to chodzi o wyjazd do szkoły, ale jakoś nie chce mi się do końca wierzyć w gadkę o wielce religijnej szkole. To jest zbyt oczywiste i gdyby od tego tylko zależało, to Duncan nie zastanawiałby się nad tym aż dwa tygodnie. Poza tym raczej ot tak nie zrezygnowałby z ogromnej okazji do wielkiej kariery. Tu chodzi o coś więcej. Tylko o co?
    Czyżby zakochał się tak naprawdę w naszej małej Holly i wiązał z nią jakąś dłuższą, bardziej poważną przyszłość?
    Hmm.... Nie wiem, nie wiem... Podejrzane coś to jest.
    A Rosalia... Ech.. nawet nie wiem jak to skomentować. Czyżby naprawdę powiedziała Lysandrowi, że to tylko przyjazne zaproszenie i nic więcej? Też do tego przekonana nie jestem. Gdyby białowłosa postępowała tak racjonalnie i hmm... otwarcie to od razu zagadałaby do Leo, a nie knuła intrygi wplątując w to jego brata.
    Biedny Lysio...
    A Raven też nie lepsza. Zamiast pomóc przyjaciółce, to wyżywa się na niej i kłóci się z wszystkimi dookoła. Uparte dziewczyny są straszne.
    Ups... Współczuję wszystkim, którzy mają ze mną do czynienia.
    Zaczęłam trochę komentarz od dupy strony, ale mam nadzieję, że Ci to nie przeszkadza, ale po prostu musiałam dać upust emocjom i wygadać się o najbardziej emocjonującym momencie.
    Cieszę się też ogromnie, że wszystko zdałaś i odpoczęłaś :D Nie mogę doczekać się już kolejnego rozdziału. Nie wiem czemu mam przeczucie, że Duncan nie zacznie od tak okazywać super uczuć... Ewentualnie zacznie się aż nadto kleić do Holly. Jedna z dwóch opcji. Zobaczymy.
    Na razie pozostaje mi tylko cierpliwie czekać i snuć domysły.
    Gorąco pozdrawiam, ślę kakałyko, wenę i ciasteczka z czekoladą :D
    Do zobaczenia! :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No witaj. (^.^) Oczekiwałam Twojej reakcji na ten rozdział. Kiedy czytałam poprzedni komentarz, który napisałaś, nie mogłam powstrzymać śmiechu. Doskonale wszystko przewidziałaś. To już nie pierwszy raz, gdy Twoje przeczucia się sprawdzają. Może rzeczywiście masz nieomylną intuicję.

      Ach, te kłótnie... Wszystko komplikują. Relacje Rosaline i Lysandra nigdy nie będą do końca jasne, to oczywiste biorąc pod uwagę zauroczenie chłopaka. A co do Raven, ona po prostu jest wybuchowa i nie potrafi ugryźć się w język. Mogę zdradzić tylko, że kłótnia przyjaciółek była mi potrzebna do zrealizowania mego niecnego planu. (~o~)

      Bardzo dziękuję za smakołyczki. Twój komentarz przeczytałam wczoraj i zachęcił mnie do zakupu herbatników w czekoladzie. Nie mogłam się powstrzymać. (*3*) Pozdrawiam Cię gorąco i do napisania.

      Usuń
  2. Witam, witam, postanowiłam wrócić do żywych, więc nadrabiam Twoje cudowne opowiadanie i zaczynam pisać swoje ( może wytrwam do więcej niż 2 rozdziały :D )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czeeeść! (*3*) No nie spodziewałam się Twojego powrotu. Zdążyłam pogodzić się z faktem, że odeszłaś z blogosfery. A tu proszę, miłe zaskoczenie. Jak rozumiem, FANFIK nie odżyje? Szkoda, bo zapowiadał się cudownie. Mimo to będę z niecierpliwością wyczekiwać Twojego kolejnego tworu. Wierzę, iż będzie równie dobry, a może nawet lepszy.

      Pozdrawiam Cię gorąco w ten mroźny dzień i przesyłam mnóstwo pogody ducha oraz czasu na czytanie, bo chyba masz duże zaległości, co? Życzę wszystkiego dobrego i - mam nadzieję - do napisania. (^.^)/

      Usuń
    2. W końcu przeczytałam! Odczuwam tak wielką pustkę... jak tak można? Dodawaj mi tu rozdział na raz, dwa, trzy!
      Uwieblbia Duncana, choć jest takim typem, którego w rzeczywistości ominęłabym szerokim łukiem, wpatrując się przy tym w telefon.
      Relacja Holly i Duncana wydaje się taka... specyficzna i nietrwała, poza tym ta fascynacja Holly Lysandrem. (×-×) Wyczuwam napięcie seksualne w powietrzu, bądź za dużo czytam ostatnio książek z XIX wieku, w szczególności Jane Austen i Lwa Tołstoja.
      No mniejsz z tym, mam nadzieję, że prędko dodasz następny rozdział, a związek Duncana i Holly będzie nabierał na sile. ( Chociaż nie miałabym nic przeciwko, jeśli byłaby z Lysandrem. Kocham Lysandra nad życie *3* )
      Życzę dużo weny ( chociaż osoboiście bardziej wierzę w chęci i zawziętość ), chęci także!
      Teraz tylko czekać!

      Usuń