Powróciłam. Żywa, szczęśliwa, zmotywowana do działania i wreszcie wypoczęta. Myślałam, że ferie spędzę na pisaniu i nadrabianiu zaległości. Tymczasem zeszyt z pomysłami jest coraz pełniejszy nowych wątków, a realizacji brak. Ale postanowiłam rzeczywiście zrobić przerwę od wszystkiego. Taki reset, który bardzo mi pomógł. Spędziłam całe dwa tygodnie - zdałam wszystko w terminie, jestem z siebie dumna, chociaż trochę na farcie - na słodkim lenistwie. Nic produktywnego, absolutne odmóżdżenie. Ale, jak powszechnie wiadomo, wszystko, co dobre, szybko się kończy. Od poniedziałku wracam na uczelnię, mimo to myślę, że wczułam się w życie studenckie na tyle, by nie dać się przesadnie zszokować każdą nowością. Także jest duża szansa, iż rzeczywiście obietnice wzmożonej aktywności z mojej strony staną się faktem. Na razie zapraszam na nowy rozdział, w którym wyjdzie na jaw tajemnica Duncana Holdena. Dam, Dam, Dam, Daaam!
Droga (nie) do miłości: Rozdział
56
„A przecież chciał jak najlepiej.
Co zresztą w pewnym sensie pogarsza tylko sprawę. Ci, co chcą dobrze, postępują
w taki sam sposób jak ci, co chcą źle.”
~A. Huxley
Raven
odchrząknęła głośno i dość sugestywnie. W pierwszej chwili pomyślałam, że
próbuje tym uciszyć Rosaline, która wesoło trajkotała o rodzinnym wyjeździe w
Alpy. Kiedy ugodziła mnie widelcem w przedramię, zorientowałam się, że
dziewczyna chce zwrócić moją uwagę. Spojrzałam na nią kątem oka, raczej
niechętnie, a już na pewno z irytacją.
- Czy
możesz łaskawie z nami porozmawiać? Ros opowiada o swoich feriach. Chociaż
udawaj, że słuchasz i od czasu do czasu uśmiechnij się albo pokiwaj głową.
- Ale po
co? – Raven przybrała minę, jakby właśnie dostała krzesłem w głowę. Bądź
połknęła kość kurczaka. Nie wiem, co byłoby zabawniejsze. – Wyjazd się udał i
ogólnie słodko-pierdząco, że tak powiem. Wyłapałam to już w pierwszym zdaniu.
- Holly,
znowu się nie wyspałaś? – spytała z troską Sucrette.
Przetarłam twarz dłonią. Miałam ogromną ochotę odpowiedzieć, że zarwałam
nockę na oglądaniu horrorów, jak niegdyś zbyłam głupkowatą brunetkę. Już
zdążyłam uznać Durand za myślicielkę oraz filozofa z powołania. A tu proszę –
dziewczyna znowu burzy mój światopogląd. Mimo ogromnych chęci ubliżenia Su,
ugryzłam język i nawet zdołałam uśmiechnąć się blado.
- Nie,
ona po prostu z natury jest wredna i cyniczna – warknęła Black, ponownie
dźgając mnie widelcem w rękę.
Wściekła
wyrwałam sztuciec spomiędzy kościstych palców koleżanki, po czym z całej siły
cisnęłam nim o podłogę. Dźwięk upadającego metalu rozniósł się po stołówce, z
której znaczna część uczniów zdążyła już dawno wyjść.
- Ups,
spadł. Ale ze mnie niezdara – mruknęłam przesłodzonym głosem.
- Idziesz
po nowy – wysyczała przez zaciśnięte zęby, mrużąc przy tym wściekle oczy.
-
Kochane, uspokójcie się – poprosiła Rosaline. Uniosła ręce, jakby w geście
obrony lub chęci zwrócenia na siebie uwagi. – Holly przeszła pozytywnie fazę
zakochania i teraz wkracza na krętą drogę miłości. Musimy wspierać ją w tych
trudnych chwilach oraz trzymać kciuki, aby nie zaliczyła falstartu. A przede
wszystkim, należy zrozumieć jej wahania nastrojów. Podobno stopień
rozdrażnienia kobiet na początku związku jest porównywalny do zespołu napięcia
przedmiesiączkowego.
- Skąd ty
bierzesz te cholernie podniosłe teksty? – fuknęła Raven, której chęci bojowe
lekko podupadły na sile. Mimo to w dalszym ciągu wyglądała jak najeżony
rotwailer.
- Ciebie
również to dotyczy, Kruczku.
- Mnie?
Niby z której strony?
-
Naprawdę sądzisz, że nikt nie dostrzegł twojego maślanego spojrzenia oraz
półuśmieszków skierowanych w stronę Toby’ego?
Zachichotałam pod nosem. O Meyer mogłam powiedzieć wiele, nie zawsze w
superlatywach, ale łeb na karku w sprawach uczuciowych miała. Doskonale
przejrzała Raven, która teraz zaniemówiła z delikatnie opuszczoną szczęką.
- Wiem,
nigdy nie przyznasz, jak bardzo się w nim zadurzyłaś, ale na moje oko, kochana,
to wpadłaś po same uszy.
- N-nie
prawda! – zawyła różowowłosa.
Wręcz
oniemiałam z wrażenia. Metalówa, wariatka o jakże psychopatycznym śmiechu i
żeńska wersja Marilyna Mansona w jednym zająknęła się. Ba, nawet spąsowiała!
Dwunasty stycznia od dnia dzisiejszego mianuję świętem międzynarodowym. Mamy wolne
i te sprawy. Zabieramy tyłki w troki, wracamy do domu, przyjaciele, aby
świętować jak najhuczniej, bowiem nie lada okazja nam się trafiła.
Zawstydzona Raven Black… Kto by przypuszczał, że taka chwila nadejdzie?
Jednakże
moje oszołomienie nie trwało nazbyt długo. Dziewczyna szybko oprzytomniała i
uzmysłowiła sobie, że podeszła do sprawy zbyt emocjonalnie. Odchrząknęła,
teatralnie zasłaniając pomalowane krwistoczerwoną szminką usta zwiniętą w
piąstkę dłonią, po czym na powrót jej mimika zaczęła przesiąkać obojętnością.
- Lepiej
znajdź sobie chłopaka, Meyer, zamiast tworzyć mój portret psychologiczny – burknęła,
szczerząc się przy tym cwaniacko. Była wyraźnie dumna, że dała radę odgryźć
się.
- Tak się
składa, że jestem na najlepszej drodze do szczęśliwego związku.
Rosaline
splotła palce pod brodą. Miała rozmarzony wzrok, jej piwne oczy rozbłysły, a
małe, aczkolwiek pełne wargi, kształtem przypominające usta porcelanowej lalki,
ułożyły się w błogi uśmiech. Spojrzałyśmy z Raven po sobie. Najwidoczniej nie
tylko ja przeczuwałam, że ta sytuacja miała drugie dno. Różnicę między nami
stanowiła wyłącznie ciekawość. Black posiadała jej aż nadto i jakoś musiała dać
upust kotłującym się w niej pytaniom pozostawionym bez odpowiedzi. Dlatego bez
dłuższego zastanowienie wypaliła:
- Czyżby?
– Skrzyżowała ramiona na piersi i uniosła brwi w powątpiewającym geście. – Wreszcie
umówiłaś się z tym sklepikarzem?
- Nie,
ale…
- A
rozmawialiście?
-
Jeszcze…
- W ogóle
widziałaś się z nim od czasu waszego pierwszego spotkania?
- Jesteś
okropna, wiesz? – pisnęła Ros, wyraźnie zirytowana dociekliwością przyjaciółki.
Czego innego spodziewała się po rożowowłosej? Wsparcia oraz pocieszenia? Nie,
zły adres. Kompletnie inny kierunek.
- To ty
jesteś okropna, Rosaline. – Raven oparła łokcie na okrągłym stole, przysuwając
się do siedzącej naprzeciw dziewczyny. – Wykorzystujesz Lesandra. Bawisz się
jego uczuciami, chociaż wyraźnie prosiłam, byś tego nie robiła.
-
Lysandra – znudzonym głosem poprawiłam koleżankę.
- Co? –
Spojrzała na mnie zmrużonymi oczami.
- On ma
na imię Lysander, naucz się w końcu. Tym durnym przejęzyczeniem odebrałaś
swojej wypowiedzi całą zajebistość.
Black
machnęła na to ręką. Wyraźnie obrała za priorytet dobitne skarcenie Ros i
dawała mi do zrozumienia, abym jej w tym nie przeszkadzała. Wzruszyłam niedbale
ramionami. Pal licho, co będzie dalej. Postanowiłam w całości oddać się
szopskiej sałatce, która jako jedyna na moim talerzu miała jeszcze jako-taki
smak. Kurczak oraz pieczone talarki ziemniaczane z pewnością były już
bezpłciowe oraz mdłe. A poza tym, kto z własnej, nieprzymuszonej woli jadłby
zimne skrzydełka?
- Obie
nie macie pojęcia, co czuję!
Zastygłam
w bezruchu z kawałkiem fety nabitym na widelec tuż przed nosem. Spodziewałam
się emocjonalnego wybuchu ze strony Meyer, aczkolwiek nie rozumiałam, dlaczego
mnie także wzięła na celownik. Przecież nie powiedziałam niczego karcącego pod
jej adresem. Owszem, w moim mniemaniu postępowała niewłaściwie, ale kim dla niej
byłam, żeby móc ją strofować? To robota Raven. Niech ona się tym zajmie i
dostanie po dupie.
-
Jesteście w udanych związkach. Świetnie dogadujecie się ze swoimi chłopakami.
Nie macie nawet najmniejszych powodów do narzekań. Co najwyżej Su mogłaby mnie
pouczać.
- J-ja? –
jęknęła wywołana z imienia, którą właśnie oderwano od pałaszowania truskawkowej
galaretki.
-
Przestań się tłumaczyć. Nic nie usprawiedliwia twojego postępowania względem… –
Black przerwała na moment. Zapewne znowu zapomniała imienia, ale tym razem
postanowiłam jej nie pomagać, niech się pomęczy. – Tego chłopaka. Wiedziałam,
że nie odpuścisz. Jesteś zbyt uparta i egoistyczna. Zawsze musi być tak, jak ty
tego chcesz. Już pójście z nim na bal było jednym, wielkim, kurewskim błędem!
- To mój
przyjaciel! Jeżeli chcesz wiedzieć, rozmawiałam z nim na ten temat i wszystko
wyjaśniliśmy. Nie masz powodów do obaw, nie zranię go.
Z głośnym
szurnięciem odsunęła się na krześle. Wstała gwałtownie i, zabrawszy gustowną,
markową torebkę, przeszła na około stołu. Zatrzymała się tuż za Raven, patrząc
na dziewczynę załzawionymi oczami.
- Szkoda,
że tylko o Lysandra tak się troszczysz – powiedziała łamiącym się głosem, po
czym wyszła ze stołówki.
Nad naszym
stolikiem zawisła prawie absolutna cisza. Jedynie ja, niewzruszona sytuacją
sprzed chwili, dalej wydłubywałam z sałatki fetę. Z nudów stukałam widelcem o
talerz. Brak jakichkolwiek dźwięków bardzo mi ciążył.
- Czy…
- Myślę,
że nie. Teraz potrzebuje samotności. Powinnaś to uszanować – poradziłam Raven.
Dziewczyna w odpowiedzi jedynie zaklęła siarczyście. Chyba w to jedno słowo
włożyła wszystkie siły, które jej pozostały.
Uniosłam
wzrok na Sucrette. Tkwiła nieruchomo na krzesełku. Galaretkę zdążyła od siebie
odsunąć, najwidoczniej tracąc apetyt. Kuliła się w sobie, było to wyraźnie
widać. Zdawała się z każdą sekundą coraz mniejsza, jakby za moment miała
całkowicie zniknąć. Posłałam jej ciepły uśmiech, chociaż teraz absolutnie nie
czułam radości. Dziewczyna wyglądała tak marnie, że nie wybaczyłabym sobie do
końca życia, gdybym nie spróbowała jej pocieszyć.
Black
westchnęła cierpiętniczo. Ciężko opadła na krzesełko. Dłonie wcisnęła w
kieszenie mundurkowej marynarki. Nerwowo zagryzała wewnętrzną stronę policzków.
Rozejrzałam się po stołówce. Większość uczniów skończyła obiad jeszcze
przed naszym przyjściem, a ci, którzy zostali, zajmowali się zupełnie innymi
rzeczami niż jedzeniem. Na górnej kondygnacji, tuż przy barierce siedziały dwie
największe plotkary w szkole. Dziwnym trafem mało kto znał ich imiona. Swoich
danych personalnych nie zdążyły jeszcze wyśpiewać, ale pewnie i na to przyjdzie
czas, jeżeli zabraknie sensownych nowinek. Wiedziałam tylko, że obie
uczęszczały do pierwszej klasy, a jedna z nich należała do szkolnego samorządu.
Pełniła rolę skarbnika najmłodszego rocznika.
Patrzyły
na nas z cwaniackimi uśmieszkami. Zapewne pod stołem przybijały sobie piątkę.
Zmrużyłam podejrzliwie oczy. Jeszcze dzisiaj całe liceum będzie huczeć od
plotek. Barwnych i doskonalszych od oryginału, ale przecież takie właśnie
powinny być. Zaczęłam martwić się, czy pogłoski nie dojdą do Debrah. Ta żmija
zrobi wszystko, aby uprzykrzyć Raven życie. A teraz różowowłosa była słaba.
Rozchwiana po kłótni z przyjaciółką mogła łatwo dać się podejść i sprowokować.
- A co z
Duncanem? Ostatnio wcale go nie widuję – zagaiła Black.
Szybka
zmiana tematu, przeszło mi przez myśl. Zaprzestałam bezczelnego gapienia się na
dwie nastolatki. Doskonale zdawały sobie sprawę, że na nie patrzyłam. Śmiałam
twierdzić, iż czerpały z tego satysfakcję.
- Chyba
nie żyje – mruknęłam beznamiętnie.
- Jak to?
– spytała ze strachem w głosie Sucrette. Lekko pobladła na twarzy.
- Nie
wiem, może wpadł do pralki? – rzuciłam na odczepnego, wzruszając ramionami.
- To nie
jest zabawne – warknęła Raven.
- A
widzisz, żebym się śmiała? Po prostu nie daje znaku życia, więc to prawie tak,
jakby umarł, prawda?
- Ty i
ten twój porypany czarny humor.
W
rzeczywistości bardzo się zamartwiałam. Ostatnio widziałam Duncana pierwszego
stycznia, podobnie jak Raven i Corey. Rozważałam wypytanie Castiela, w końcu to
bracia, na pewno coś wiedział. Ale w głowie cały czas mi dźwięczało, że
powinnam poczekać. Cierpliwość popłacała i w końcu Holden sam do mnie
przyjdzie. Wówczas szczerze porozmawiamy o dręczących go sprawach, przez które
nie może nawet przyjść do szkoły. O ile przed Sylwestrem byłam kłębkiem nerwów
– czasami nawet nie mogłam spać, ponieważ rozmyślałam nad wszelakimi
problemami, przed jakimi chłopak mógł stanąć – tak teraz omal nie chodziłam po
ścianach. Wystarczyłaby głupkowata emotikonka, aby mój stres osłabł. Ale nie
dostałam ani jednej wiadomości. Pozostało mi jedynie żartować. Naprawdę
zaczynałam tracić cierpliwość. Rozpoczął się drugi tydzień nowego roku, a on
nadal milczał.
- Może
jutro przyjdzie – rzuciłam mimochodem, chcąc jakoś zbyć koleżanki. W
rzeczywistości sama nie wierzyłam swoim słowom. Były zbyt optymistyczne.
♥
Ziściły
się moje najgorsze obawy. Duncan nie pojawił się następnego dnia. Reszta
tygodnia pozostała bez zmian. Popadałam w paranoję. Cały czas trzymałam telefon
w ręce, jakby to miało nakłonić chłopaka do napisania. Rankiem wychodziłam co
najmniej dwie minuty wcześniej, aby sprawdzić, czy drzwi do garażu sąsiadów nie
otwierają się. Wracając ze szkoły, rozglądałam się za czarnym lexusem. W domu
obsesja ciągłego czuwania tylko przybierała na sile. Imałam się każdego
beznadziejnego zadania w ogrodzie, bo z okien nie dałam rady dostrzec
posiadłości z naprzeciwka.
Ogólna
atmosfera w szkole także była napięta. Nauczyciele na czele z dyrektorką
Shermansky na gwałt uzupełniali wszystkie papiery oraz dzienniki. Wzywali
rodziców, aby usprawiedliwili pod byle jakim pretekstem nieobecności swoich
pociech. Kiedy przypadkiem wpadłam na Nathaniela po lekcjach, okazało się, że
samorząd uczniowski był w podobnej sytuacji. Nagle wykryto jakieś nieścisłości
w budżecie i należało zrobić korekty wszelkich faktur z pierwszego semestru. Nikt
oficjalnie nie podał przyczyny, dla której liceum zmieniło się w cyrk na
kółkach, ale według krążących pogłosek mieliśmy spodziewać się w niedalekiej
przyszłości kontroli. Jako szkoła prywatna, podlegaliśmy bardziej rygorystycznym
przepisom, a co za tym szło – wszystko należało dopiąć na ostatni guzik. Nie
żeby mi to przeszkadzało. Wykładowcy, zawaleni tonami dokumentów ważnych oraz
jeszcze ważniejszych, nie prowadzili normalnych lekcji. Kazali przeczytać temat
i zrobić z niego notatkę pod groźbą zabrania zeszytów i wystawienia ocen z
pracy na zajęciach. Bujać to my, ale nie nas. Nawet belferowski nos nie
wystawał zza papierowych gór. Nauczyciele byli zbyt zapracowani, aby na swoje
barki zrzucać dodatkową pracę.
Wśród
uczniów – przynajmniej tych, z którymi czasami wymieniłam zdawkowe przywitanie
– również panowała niestabilna atmosfera. Raven nadal nie rozmawiała z
Rosaline. Prawdę mówiąc, nie widziałam białowłosej od dnia pamiętnej kłótni,
ale Sucrette czasami namawiała Black do rozmowy z przyjaciółką. Chyba nie było
niczego gorszego od zwaśnionych nastolatek. Obie uparte oraz bezkompromisowe.
Problem stanowił brak zachowawczości u Raven. Jej rozdrażnienie zaciskało swe
obślizgłe macki na relacji z Tobym. Coraz częściej sprzeczali się pod byle pretekstem.
Chyba chodziło im wyłącznie o pokrzyczenie na siebie. Ale nie tylko ta dwójka
przechodziła kryzys w związku. Castiel oraz Debrah także byli widywani razem
rzadko. Podobno Rota miała urwanie głowy w samorządzie, ale nawet przerwy
obiadowej te dwie, dotychczas bezustannie ćwierkające, papużki nierozłączki
spędzały oddzielnie. Na świętego Graala, nawet Corey pałętał się po szkole z
wyraźnym niezadowoleniem wymalowanym na twarzy. Podczas dzisiejszego treningu
podsłuchałam jego rozmowę z trenerem męskiej drużyny koszykówki. Chłopak
znacznie się pogorszył, ponadto został zrugany za Duncana. Według pana Koslowa,
skoro byli przyjaciółmi, jednocześnie mieli na siebie ogromny wpływ. Z Holdenem
to nie przejdzie. Jemu do rozsądku nikt nie przemówi, o czym dobitnie
przekonywałam się od kilku tygodni.
Ogólnie
nabierałam przeświadczenia, że ten cały chaos wywołał Duncan. Zniknął bez słowa
i raptownie wszystko zawisło głową w dół. Cholera, nawet ścienny zegar w moim
pokoju odmówił posłuszeństwa. Niby stanął w miejscu, a jednak obie wskazówki
usilnie próbowały zmienić kierunek swej odwiecznej wędrówki. A przecież
niedawno wymieniłam baterie na zupełnie nowe. Nie mogły tak szybko się
wyczerpać.
Rozległ
się donośny dźwięk dzwonka w drzwiach. Zapewne znowu zapomniałam zamknąć
furtki. Jednakże zignorowałam przybysza, przekonana, że mama mu otworzy.
Dopiero, gdy za trzecim razem ktoś spróbował się dobić, uświadomiłam sobie, że
w domu byłam sama. Tata nadal tkwił w kancelarii. Według jego wieloletnich
spostrzeżeń, sporo małżeństw w ramach prezentów noworocznych serwowało sobie
rozwody. Natomiast mama pojechała z samego rana do miasta na drugim końcu
stanu, aby spotkać się z klientką, będącą jednocześnie jej przyjaciółką z
czasów studiów. Wzięła ze sobą Kevina. Tak po prostu, pomimo że dzieciak miał
dzisiaj lekcje. Nie żeby chęć młodego do wyruszenia w trasę mnie nie dziwiła.
Takiego szoku jak dzisiaj przy śniadaniu dawno nie przeżyłam.
- Idę, no
idę. Pali się czy co?
Mruczałam
pod nosem niezadowolona, że zostałam odciągnięta od dotychczasowych zajęć. Po
wymianie baterii w zegarze zamierzałam obejrzeć jakąś komedię z miską prażonej
kukurydzy na kolanach, a później pójść spać. Byłam wyjątkowo zmęczona. Nie
fizycznie, a mentalnie. Chyba cały weekend nie wyściubię nosa spod kołdry.
Przekręciłam
klucz w zamku. Dwukrotnie, jak od maleńkości uczyli mnie rodzice.
- Chyba tylko wy w tej mieścinie tak się
barykadujecie – rzucił na powitanie Duncan.
Z głośnym
świstem wciągnęłam powietrze. Szeroko otwartymi w zdumieniu oczami patrzyłam na
chłopaka. Nie mogłam uwierzyć, że stał przede mną. Po tylu dniach niepewności
oraz ciągłego stresu w pierwszej kolejności pomyślałam, iż najzwyczajniej w
świecie miałam przywidzenia. Taka uczuciowa fatamorgana. Zbyt długa rozłąka
doprowadziła do omamów.
-
Przyzwyczajenia z Bostonu – odparłam mimochodem, nadal z niedowierzeniem
przyglądając się Holdenowi.
Wyciągnęłam do niego obie ręce. Niepewnie dotknęłam twardego materiału,
z którego zrobiono kurtkę pilotkę. Palcami musnęłam ciemne kosmyki. Jak zawsze
były miękkie w dotyku.
-
Powinienem je podciąć? – zapytał nagle, pesząc mnie. Szybko zabrałam dłoń,
chowając ją za plecami.
- Nie, są
w porządku – mruknęłam, po czym odsunęłam się od wejścia. – Wchodź.
Zamknął
za sobą drzwi. Szybko zdjął kurtkę oraz buty. Z uwagą przyglądałam się każdemu
ruchowi bruneta. Chociaż widziałam je już niejednokrotnie, teraz zdawały się
być zupełnie nowe, jakbym miała poznawać je ponownie.
- Rodzice
w domu?
- Nie,
dzisiaj wrócą późno. Napijesz się czegoś? – Pokręcił głową w geście odmowy. – W
takim razie zapraszam na górę.
Pokonywałam
marmurowe stopnie z przekonaniem, że zajmowało to długi szmat czasu. Każda
sekunda w moim mniemaniu stawała się godziną. Rozciągliwą, przesadnie
elastyczną, a na pewno niechcącą odejść w niepamięć.
-
Zostawię tylko ręcznik w łazience. Rozgość się. – Wskazałam dłonią wnętrze
pokoju, którego drzwi stały otworem. – Usiądź, gdzie ci będzie wygodnie i
poczekaj chwilę.
Zgrabnie
wyminęłam Duncana. W duchu odetchnęłam z ulgą, że niedawno umyłam włosy. Miałam
przynajmniej sensowny pretekst do spędzenia chwili na pozbieranie myśli w jedną
całość. Różne osądy, stwierdzenia oraz przeczucia kołatały się w umyśle. Żadne
z nich nie prezentowało się zachwycająco. Podejrzewałam, że Holden mógł wplątać
się w niezłe bagno. Próbowałam stworzyć przed oczami jego postać, którą jeszcze
kilka minut wcześniej zobaczyłam w drzwiach. Starałam się przypomnieć sobie,
czy na pewno miał wszystkie palce. Czy rozsznurowywanie butów nie sprawiło mu
problemów. Bo na twarzy z pewnością nie widniały oznaki pobicia. Tliła się we
mnie nadzieja, iż nie dorwał go groźny gang.
Patrzyłam
na własne odbicie w lustrze. Brak korektora wysunął na piedestał wyraźne
zasinienia wokół oczu. Wargi były poranione, bo non stop gryzłam je w nerwach
od przeszło tygodnia. Mokre, oklapłe włosy o nienaturalnie czarnej barwie
stanowiły kropkę nad i w tragizmie
mojej osoby. Ale nie to było najgorsze. Złapałam się, że odczuwałam strach.
Silny, niemal paraliżujący, wywołany nagłym przybyciem Duncana. Już nie
niepokój, bo ten został zmiażdżony pod naciskiem przerażenia. Nie pamiętałam,
kiedy ostatnio czułam się równie nieswojo.
Wzięłam
głęboki wdech. Dłońmi przetarłam zmizerniałą twarz. Nie rozumiałam własnego
zachowania. Przez bity tydzień wyczekiwałam oznaki życia ze strony Holdena. A
kiedy znalazł się w moim domu, panikowałam. Bałam się. Chciałam uciec. Byłam
bardzo sprzeczną osobą. Duncan często mi to powtarzał.
-
Przepraszam, że musiałeś czekać – mruknęłam beznamiętnym głosem, gdy
przekroczyłam próg pokoju.
- Jesteś
dzisiaj wyjątkowo formalna – stwierdził, kręcąc się na obrotowym fotelu niczym
na karuzeli. Wyglądał przy tym bardzo groteskowo.
- Trzymam
dystans.
- Po tym,
co razem zrobiliśmy? – Uśmiechnął się zadziornie.
- Po tym,
jak nagle zniknąłeś.
- Nie
zniknąłem. Cały czas byłem po drugiej stronie ulicy.
Skrzyżowałam ręce na piersi. Nie zamierzałam wdawać się w dalsze
dyskusje z Duncanem. Chciałam jak najszybciej poznać przyczynę jego nietypowego
zachowania. Reszta latała mi koło dupy.
- Dobra,
posłuchaj – przestał się kręcić i zatrzymał fotel, aby móc na mnie spojrzeć –
miałem swoje powody. Oczywiście powiem ci o wszystkim, ale…
- Czekam
– burknęłam, przerywając mu. Spodziewałam się, że będzie mu zależało na przedłużeniu
tej farsy.
- Aleś ty
niecierpliwa. A może podejdziesz? – zaproponował, poklepując przy tym blat
biurka. Podejrzliwie zmrużyłam oczy.
- Nie,
dziękuję, zostanę tutaj.
- Jak
uważasz. – Wzruszył ramionami, po czym okręcił się na fotelu. Miałam nadzieję,
że to już ostatni raz. – Chyba jesteś zdenerwowana, co?
Wywróciłam oczami. Czułam, jak wzbierał we mnie gniew. Przysięgłam sobie
w myślach, że jeśli chłopak nie przestanie owijać w bawełnę, po prostu wyrzucę
go za drzwi i zapomnę o istnieniu człowieka imieniem Duncan Holden. Szału można
dostać od jego brudnych zagrywek. Niewiele brakowało, aby piana mi z ust
wyciekła.
- Nie,
nie zdenerwowana. Wściekła, Duncan. Wściekła. Czy w ogóle zdajesz sobie sprawę,
do jak kuriozalnej sytuacji doprowadziłeś?
- No i
właśnie zamierzam wszystko wyjaśnić.
- To, do
cholery jasnej, weź się wreszcie do roboty, bo na razie tylko kręcisz się na
tym popierdolonym fotelu i nic sensownego nie mówisz!
- Jeżeli
dobrze rozegram zawody, mam zapewnione miejsce w Emory.
Patrzyłam
zdumiona na Holdena. Odwzajemniał spojrzenie, aczkolwiek jego oczy były
pozbawione wyrazu. Wyzbyte z emocji. Czyli zupełnie normalne.
Po
dłuższej chwili otrząsnęłam się z pierwszego szoku. Niemrawo rozchyliłam wargi.
Chciałam powiedzieć coś sensownego, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
Jeszcze przed momentem miałam natłok myśli. Nie mogłam zdecydować, od czego
zacząć. A teraz? Tkwiłam pod otwartymi drzwiami jak skończona idiotka i z
debilnym wyrazem twarzy przyglądałam się Duncanowi.
Kierowana
impulsem podeszłam do chłopaka. Zatrzymałam się tuż przed nim. Wgapiałam się w
niego bezmyślnym wzrokiem, jakbym oczekiwała, że zaraz powie: Żartowałem, tak naprawdę miałem grypę.
Nie
powiedział, a ja z każdą sekundą coraz lepiej rozumiałam.
-
Przecież to w Atlancie – wymamrotałam. Błądziłam spojrzeniem po całym pokoju.
Przez chwilę obraz był zamglony, a oczy zapiekły nieprzyjemnie. Odetchnęłam
głębiej, aby powstrzymać płacz. Nie mogłam teraz wpaść w histerię.
- Tak –
potwierdził.
- Jak
daleko stąd jest Atlanta? Tysiąc mil?
- Z
kawałkiem. Trzy godziny samolotem.
- Hm,
trochę dużo – stwierdziłam, starając się ignorować nagłą słabość nóg.
Aczkolwiek łamliwego głosu nie zdołałam ukryć.
Nie
wytrzymałam natłoku uczuć. Nim się spostrzegłam, tkwiłam w objęciach Duncana.
Kurczowo zaciskałam palce na czarnej bluzie. Polik oparłam na wgłębieniu między
obojczykami chłopaka. Napawałam się jego zwyczajowym zapachem. Wonią papierosów
zmieszaną z waniliowym odświeżaczem powietrza. Już tak dawno tego nie czułam. Chciałam
wchłonąć jak najwięcej przyjemnego aromatu, który na początku mojej znajomości
z Holdenem zawsze wywoływał we mnie niesmak. W tej chwili bardzo pomagał mi
uspokoić się oraz odepchnąć na bok przykre myśli. Nie wyobrażałam sobie
rozstania z chłopakiem. Nie potrafiłam, a może raczej nie chciałam przyswoić
tej informacji. Była zbyt druzgocąca.
- Nie
przyjmę propozycji – oznajmił nagle, delikatnie odpychając mnie od siebie. Patrzyłam
na niego zamglonymi od łez oczami. Spojrzenie na pewno miałam przepełnione
niepewnością oraz brakiem zrozumienia. Byłam co najmniej skołowana.
- Co? Jak to nie przyjmiesz? – Wyprostowałam
się gwałtownie. Momentalnie odzyskałam rezon, a dokuczliwe myśli,
przyprawiające o przytłoczenie, rozpłynęły się w gęstej atmosferze. – Czy ty
zdajesz sobie sprawę, jakiej szkole odmawiasz?
- Dokładnie przemyślałem tę decyzję – odparł
beznamiętnym tonem. Jedynie niebezpiecznie zmrużone oczy zdradzały, że chłopaka
zaczynała ogarniać irytacja.
- Tak ci
się tylko wydaje. To wielka szansa, Duncan. Emory mają najlepszą uniwersytecką
drużynę koszykówki w Stanach. A z ich rekomendacją będziesz mógł myśleć o
Hawksach.
- Jeżeli
mam gdzieś grać, to wyłącznie w Boston Celtics.
- Ale z
ciebie uparciuch – westchnęłam cierpiętniczo, wywracając oczami. Najwidoczniej
oboje zaczynaliśmy denerwować siebie nawzajem. Zupełnie nie tak wyobrażałam
sobie nasze spotkanie po tygodniu rozłąki. Liczyłam, że zaczniemy się
przytulać, później namiętnie całować, a żarliwym wyznaniom nieprzeminionej
miłości nie będzie końca. Nic z tych rzeczy. Zamiast cieszyć się swoją
obecnością, dyskutowaliśmy o przyszłości Duncana.
- Brzmisz
jak moja matka – burknął, po czym zakręcił się kilka razy na fotelu.
-
Właśnie, co na to rodzice? – zapytałam, siadając na biurku. Wyczułam, że Holden
trochę spuścił z tonu.
- Jeszcze
z nimi nie rozmawiałem. – Odchylił się na oparciu. Splótł palce, a dłonie
położył na brzuchu. Wbił spojrzenie w sufit. – Zastanawiam się, czy w ogóle ich
o tym powiadomić.
-
Zwariowałeś – skwitowałam. – Najzwyczajniej w świecie oszalałeś.
Zmierzył
mnie lodowatym wzrokiem. Zdenerwowałam go. Zrobiłam jeden krok za daleko, nie
dostrzegając zza mgły głębokiego krateru. Teraz wisiałam nad przepaścią, ale
jedną nogą byłam już w grobie.
- Mylisz
się, Holly. To mądre posunięcie. Staruszkowie wściekną się, kiedy usłyszą, że
zamierzam odmówić jednemu z najlepszych uniwerków w kraju.
- Co nie
byłoby niczym dziwnym. Każdy rodzic wpadłby w szał i powiedział: Nie tak cię wychowałem, młody człowieku.
- Sama
dostrzegasz problem.
- To nie problem, a normalna reakcja na
głupie zachowanie dziecka.
Dłuższy
moment mierzyliśmy się spojrzeniami. Duncan z jawną niechęcią w oczach, a ja
błagalnie. Naprawdę sądziłam, że tę sprawę należało rozwiązać w inny sposób.
Milczenie nigdy nie pomaga. Prędzej czy później państwo Holden dowiedzą się o
wszystkim i wywołają istny armagedon. Już miałam przed oczami obraz wściekłej
Viviany, rzucającej talerzami i co rusz uderzającej pięścią w blat szklanego
stołu. Raczej nieprzyjemny widok. Duncan by tego nie przeżył, to pewne.
- Swoją
drogą, dlaczego tak bardzo wzbraniasz się przed pójściem do Emory? – zagaiłam,
inteligentnie pomijając, jak ta jedna decyzja może zaważyć na przyszłości
Holdena.
- Należą
do jakiejś religijnej organizacji. Nie zamierzam babrać się w świętoszkowatym
łajnie. Daję sobie rękę obciąć, że przy tym uniwerku, nasze liceum to
wylęgarnia wyuzdania oraz nieprawości.
- Na
pewno nie jest tak źle, jak uważasz. Ale w twoich słowach dostrzegam ziarnko
sensu.
-
Świetnie. – Wstał z fotela, stając bardzo blisko mnie. Nachylił się delikatnie,
jednakże nadal pozostawiał mi pole manewru. – Teraz przestaniesz mnie dręczyć i
wstawisz się za mną, kiedy ktoś zacznie prawić mi morały.
- Po
prostu nie będę się odzywać, w porządku? – Uśmiechnęłam się, starając, aby
wyglądać możliwie jak najbardziej przekonująco. – Mam jeszcze jedno pytanie.
Ostatnie – dodałam szybko, gdy Duncan przewrócił ze znudzenia oczami.
- Niech
stracę.
- Na
rzecz czego postanowiłeś olać Emory?
Milczał
dłuższą chwilę. Wzrok utkwił w niedynamicznych widokach za oknem. Bądź w
telewizorze – tego nie byłam pewna. Mocno zaciskał szczękę. Oddychał ciężko,
poruszając przy tym płatkami nosa. Wyglądał, jakby bił się z myślami. Nie był
pewien, czy wtajemniczenie mnie we wszystko to dobry pomysł. Z każdą sekundą
przyglądania się chłopakowi utwierdzałam się w przeczuciu, że nie chciałam znać
jego dokładnych planów. Aż strach sobie wyobrazić, jak zamierzał spożytkować
swoją inteligencję. Przecież wielu psychopatycznych morderców można bez namysłu
określić mianem geniusza.
- Jeszcze
tego nie wiem – powiedział, a ja czułam, jak krew odchodziła mi z twarzy.
Odwołuję swoje myśli. Ten człowiek nie miał ani grama mądrości potrzebnej do
przetrwania. Jego dobre oceny to zwykła pomyłka. – Ale – spojrzał na mnie,
uśmiechając się przy tym cwaniacko – na pewno nie zamierzam za bardzo oddalać
się od ciebie.
- Mhm,
uważaj, bo jeszcze się na to nabiorę – fuknęłam, krzyżując ręce pod biustem.
Duncan
pochylił się nieznacznie. Dłonie oparł na biurku, po obu stronach mojego ciała.
Patrzyliśmy sobie w oczy, jakbyśmy próbowali poznać myśli drugiej strony. Tylko
na ułamek sekundy złączyliśmy usta. Bardziej w ramach czystej formalności niż
okazania uczuć. Nie było w tym namiętności, ale na razie nie zamierzałam
przesadzać z emocjami w kontaktach z Duncanem. Nadal żywiłam do niego urazę.
Powinien bez ogródek powiedzieć mi o trapiących go myślach. Zwłaszcza, że
decyzje podjął sam, mnie tylko o niej poinformował.
- W
dalszym ciągu uważam, że wypada porozmawiać z rodzicami – powiedziałam, kiedy
chłopak odsunął się na wyciągnięcie ręki. Nie wyglądał na zachwyconego
odtrąceniem.
-
Przemyślę to jeszcze.
- Byle
nie kolejny tydzień.
Uśmiechnęłam się ironicznie. Chyba jeszcze nigdy nie czerpałam tyle
satysfakcji z droczenia się z Holdenem.
- Mam
nastawić się na długie wypominanie – raczej stwierdził, aniżeli zapytał. Zrobił
przy tym iście męczeńską minę.
- Mną nie
musisz się przejmować. Reszta urządzi ci twoją własną, prywatną apokalipsę.
- Reszta? – Uniósł brwi w autentycznym
zdumieniu. Biedaczysko, naprawdę nie miał pojęcia, co czekało na niego w
niedalekiej przyszłości.
- Corey
na pewno obedrze cię ze skóry, ale wcześniej pozwoli Koslowowi rzucić tobą do
kosza. Obaj wariowali z niewiedzy. Oho, a o Shermansky nawet wolałabym nie
wspominać. Kontrola czeka naszą szkołą i nie da się ukryć, że…
- Dobra,
w porządku, pojąłem. Mam przejebane.
- Ładnie
rzecz nazywając, to tak.
Westchnął
przeciągle. Kręcił głową z wyraźnym zrezygnowaniem. Zapewne wolałby jeszcze
przez następny tydzień pozostać w bezpiecznym zaciszu domu. Z dala od
rozzłoszczonych osób, które rozedrą go na strzępy, zanim jeszcze usłyszą jakieś
wyjaśnienia. Niestety musiał zderzyć się z brutalną rzeczywistością. A im
szybciej, tym lepiej, bo atmosfera w szkole z każdym dniem stawała się coraz
bardziej nieznośna. Pojawienie się Duncana może trochę poprawić relacje.
Przynajmniej miałam taką nadzieję.
♥ ♥ ♥ ♥
WIEDZIAŁAM! PO PROSTU WIEDZIAŁAM!
OdpowiedzUsuńJa chyba naprawdę zacznę się zastanawiać nad zbadaniem się, czy nie posiadam szóstego zmysłu. Mnie (prawie) nigdy nie myli przeczucie. Czułam wewnętrznie, że to chodzi o wyjazd do szkoły, ale jakoś nie chce mi się do końca wierzyć w gadkę o wielce religijnej szkole. To jest zbyt oczywiste i gdyby od tego tylko zależało, to Duncan nie zastanawiałby się nad tym aż dwa tygodnie. Poza tym raczej ot tak nie zrezygnowałby z ogromnej okazji do wielkiej kariery. Tu chodzi o coś więcej. Tylko o co?
Czyżby zakochał się tak naprawdę w naszej małej Holly i wiązał z nią jakąś dłuższą, bardziej poważną przyszłość?
Hmm.... Nie wiem, nie wiem... Podejrzane coś to jest.
A Rosalia... Ech.. nawet nie wiem jak to skomentować. Czyżby naprawdę powiedziała Lysandrowi, że to tylko przyjazne zaproszenie i nic więcej? Też do tego przekonana nie jestem. Gdyby białowłosa postępowała tak racjonalnie i hmm... otwarcie to od razu zagadałaby do Leo, a nie knuła intrygi wplątując w to jego brata.
Biedny Lysio...
A Raven też nie lepsza. Zamiast pomóc przyjaciółce, to wyżywa się na niej i kłóci się z wszystkimi dookoła. Uparte dziewczyny są straszne.
Ups... Współczuję wszystkim, którzy mają ze mną do czynienia.
Zaczęłam trochę komentarz od dupy strony, ale mam nadzieję, że Ci to nie przeszkadza, ale po prostu musiałam dać upust emocjom i wygadać się o najbardziej emocjonującym momencie.
Cieszę się też ogromnie, że wszystko zdałaś i odpoczęłaś :D Nie mogę doczekać się już kolejnego rozdziału. Nie wiem czemu mam przeczucie, że Duncan nie zacznie od tak okazywać super uczuć... Ewentualnie zacznie się aż nadto kleić do Holly. Jedna z dwóch opcji. Zobaczymy.
Na razie pozostaje mi tylko cierpliwie czekać i snuć domysły.
Gorąco pozdrawiam, ślę kakałyko, wenę i ciasteczka z czekoladą :D
Do zobaczenia! :3
No witaj. (^.^) Oczekiwałam Twojej reakcji na ten rozdział. Kiedy czytałam poprzedni komentarz, który napisałaś, nie mogłam powstrzymać śmiechu. Doskonale wszystko przewidziałaś. To już nie pierwszy raz, gdy Twoje przeczucia się sprawdzają. Może rzeczywiście masz nieomylną intuicję.
UsuńAch, te kłótnie... Wszystko komplikują. Relacje Rosaline i Lysandra nigdy nie będą do końca jasne, to oczywiste biorąc pod uwagę zauroczenie chłopaka. A co do Raven, ona po prostu jest wybuchowa i nie potrafi ugryźć się w język. Mogę zdradzić tylko, że kłótnia przyjaciółek była mi potrzebna do zrealizowania mego niecnego planu. (~o~)
Bardzo dziękuję za smakołyczki. Twój komentarz przeczytałam wczoraj i zachęcił mnie do zakupu herbatników w czekoladzie. Nie mogłam się powstrzymać. (*3*) Pozdrawiam Cię gorąco i do napisania.
Witam, witam, postanowiłam wrócić do żywych, więc nadrabiam Twoje cudowne opowiadanie i zaczynam pisać swoje ( może wytrwam do więcej niż 2 rozdziały :D )
OdpowiedzUsuńCzeeeść! (*3*) No nie spodziewałam się Twojego powrotu. Zdążyłam pogodzić się z faktem, że odeszłaś z blogosfery. A tu proszę, miłe zaskoczenie. Jak rozumiem, FANFIK nie odżyje? Szkoda, bo zapowiadał się cudownie. Mimo to będę z niecierpliwością wyczekiwać Twojego kolejnego tworu. Wierzę, iż będzie równie dobry, a może nawet lepszy.
UsuńPozdrawiam Cię gorąco w ten mroźny dzień i przesyłam mnóstwo pogody ducha oraz czasu na czytanie, bo chyba masz duże zaległości, co? Życzę wszystkiego dobrego i - mam nadzieję - do napisania. (^.^)/
W końcu przeczytałam! Odczuwam tak wielką pustkę... jak tak można? Dodawaj mi tu rozdział na raz, dwa, trzy!
UsuńUwieblbia Duncana, choć jest takim typem, którego w rzeczywistości ominęłabym szerokim łukiem, wpatrując się przy tym w telefon.
Relacja Holly i Duncana wydaje się taka... specyficzna i nietrwała, poza tym ta fascynacja Holly Lysandrem. (×-×) Wyczuwam napięcie seksualne w powietrzu, bądź za dużo czytam ostatnio książek z XIX wieku, w szczególności Jane Austen i Lwa Tołstoja.
No mniejsz z tym, mam nadzieję, że prędko dodasz następny rozdział, a związek Duncana i Holly będzie nabierał na sile. ( Chociaż nie miałabym nic przeciwko, jeśli byłaby z Lysandrem. Kocham Lysandra nad życie *3* )
Życzę dużo weny ( chociaż osoboiście bardziej wierzę w chęci i zawziętość ), chęci także!
Teraz tylko czekać!