Spis lektur obowiązkowych

czwartek, 14 czerwca 2018

Cześć i czołem!
Czy podobnie jak ja, Wy również cieszycie się piękną pogodą, nadchodzącymi wakacjami oraz zmianami wprowadzonymi w SF Uniwersytet? (-.-) Abstrahując od beznadziejnej i ogłupiającej polityki Beemoov, chciałabym przybliżyć wizualnie postać Raven Black alias Kruczek. Proszę, wyobraźcie sobie Chani w całych włosach, a nie tylko końcówkach, koloru pudrowego różu i voilà!

Droga (nie) do miłości: Rozdział 59
„Nieświadomość jest słodka. Wiedza to często odpowiedzialność, której nikt nie chce.”
~C. Ahern

     Już nie pamiętam, jak długo zbierałam w sobie siłę, aby rozpocząć ten temat. Kilka dni, tygodni, miesięcy, a może lat...
     Marne żarciki.
     Dzisiaj mieliśmy piątek. To znaczy, że od trzech dni walczyłam z wewnętrznym przekonaniem, że im szybciej załatwię pewne sprawy, tym szybciej o nich zapomnę. Wygrałam, chyba nawet walkowerem. Oczywiście kierowałam się moją odwieczną ideologią – jeśli musisz zrobić coś dzisiaj, zrób to jutro. Nigdy nie wyszłam na tym dobrze, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz, prawda? No cóż, na pewno nie nastał on we wtorkowe popołudnie. Całą środę również nie kwapiłam się do podjęcia jakichkolwiek działań. W czwartek zaczęłam myśleć, czy w ogóle warto. I nastał piątek. Dzień ostateczny, bo w weekend nie będę ludziom dupy zawracać.
     Wstałam z drewnianych belek przymocowanych do ściany, które robiły za ławkę. Niesamowicie niewygodną, ale jak wszystko w szkole. Może oprócz wielkiego materaca, którego używał klub lekkoatletów do trenowania skoków wzwyż. Ten był znośny. Raz nawet na nim przysnęłam podczas zajęć z wychowania fizycznego.
     Zanim zdecydowałam się na otworzenie drzwi z pozłacaną sto dwudziestką, wzięłam dwa głębokie wdechy. Pojęcia bladego nie miałam, dlaczego tak bardzo zjadał mnie stres. Przecież przechodziłam przez bardziej wstydliwe sytuacje. Wywrócenie się na Raven w szkolnym autobusie. Przyznanie do pobytu na oddziale psychiatrycznym. Pierwszy seks…
     Potrząsnęłam gwałtownie głową. Powinnam przestać myśleć. Zdecydowanie od tego robiłam się taka nerwowa.
     Pociągnęłam za klamkę. Chciałam tam wejść jak najszybciej, zanim zdążę przypomnieć sobie o jeszcze bardziej żenujących szczegółach z mojego życia.
     W klasie siedzieli jedynie Duncan, Corey i wysoki rudzielec, którego poznałam niedawno, aczkolwiek jego imienia nie zdołałam jeszcze zapamiętać. Zakodowałam tylko, aby trzymać się od niego z daleka, zwłaszcza, gdy byłam sama. Chłopak nie wyglądał przyjaźnie. Ba! Przypominał urodzonego mordercę ze skłonnościami do obdzierania swoich ofiar ze skóry i ćwiartowania. Pewnie układał skrupulatne plany lokowania kończyn. Nóżka przy grillu. Rączka pod sosenką. A głowa przed furtką, żeby było reprezentacyjnie.
     - Cześć – przywitałam się. Z wysiłkiem przyszło mi używanie uprzejmego tonu. Ledwo dawałam radę powstrzymać się przed jąkaniem.
     Trójka rosłych nastolatków odwróciła się w moją stronę. Dotychczas siedzieli tyłem. Najwyraźniej byli czymś bardzo zajęci, skoro nie usłyszeli, że ktoś wszedł. Albo najzwyczajniej w świecie mało ich to interesowało.
     - Holly – zawołał entuzjastycznie Duncan, po czym zwrócił się do kolegów. – Zaraz wracam, panowie. Luba wzywa.
     - Tylko nie trzymaj go zbyt długo, bo jeszcze nie skończyliśmy – poprosił Corey, unosząc sporych rozmiarów biały tablet. Oho, już wiedziałam, co wyczyniali w kącie.
     - Postaram się – odparłam, posyłając Brownowi niewinny uśmieszek. W myślach kalkulowałam, jak przeprowadzić rozmowę, żeby brunet nie zdążył przed końcem przerwy wrócić do kumpli.
     Wyszliśmy z sali na mało zatłoczony korytarz. Klasa, w której odbywały się zajęcia z przedmiotów matematycznych, mieściła się w zaułku, gdzie raczej rzadko zaglądali uczniowie. Nie było tu nic interesującego poza łazienką dla nauczycieli i to właśnie ona odstraszała zakochane pary. Niczym przyjemnym dla obu stron nie było nakrycie przez pedagoga migdalących się nastolatków. Pewnie do końca liceum wstydziłabym się spojrzeć owemu belfrowi w twarz.
     - Będziemy się całować? – zagaił Duncan, wyraźnie podekscytowany. Nachylił się nade mną znacznie, prawie przytykając nos do mojego czoła.
     - Znowu poker – stwierdziłam beznamiętnym głosem, zamiast zapytać. Była to rzecz niemalże oczywista, że ta trójka wyrostków utkała klub hazardzistów. Rozpuszczone bachory wydawały pieniądze zapracowanych rodziców na nałogi, podczas gdy ja nie miałam wystarczających funduszy na zakup zaległych mang.
     - Chcesz pokłócić się o to? – westchnął lekko poirytowany. Zapewne w innych okolicznościach rzeczywiście zwróciłabym Holdenowi uwagę, ale nie dzisiaj. Mieliśmy ważniejsze sprawy do omówienia. Znacznie przewyższające rangą niebezpieczne hobby mojego chłopaka i jego koleżków. Pojęcia nie miałam, co widzieli w tych kartach. Zwykłe wyrzucanie pieniędzy w błoto. Może powinnam zorganizować akcję charytatywną? Zamiast grać w pokera, kup Holly mangę! Zaiste genialna sprawa. Jutro wezmę się za projektowanie plakatów oraz ulotek.
     - Nie, raczej nie. Przyszłam porozmawiać.
     - Brzmi poważnie. – Skrzyżował ręce na piersi i odsunął się na znaczną odległość, jakby w obawie, że strzelę w niego jadem.
     - I takie jest. Twoi rodzice przyjechali, prawda?
     - Szpiegujesz mnie?
     Uśmiechnął się zadziornie i dostrzegłam, że ponownie chciał skrócić dystans pomiędzy nami, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Może to i lepiej. Właśnie wkraczałam na wyboistą ścieżkę, poruszając drażliwą dla Duncana kwestię. Nie zdziwiłabym się wielce, gdyby po usłyszeniu tematu rozmowy najzwyczajniej w świecie wyminął mnie i wszedł do klasy. Tylko po to, aby zabrać swoje rzeczy i opuścić teren szkoły przez boczną bramę wjazdową, z której korzystał dostawca jedzenie dla stołówki oraz sklepiku.
     - To chyba odpowiedni moment, by powiedzieć im o twoich planach na przyszłość.
     Holden ściągnął gniewnie brwi. Czułam, że tak zareaguje. Jeszcze chwila, a zniknie mi sprzed oczu, a do moich uszu dotrze mocne trzaśnięcie drzwiami.
     - A raczej o ich braku – dodałam, bo nie zdążyłam w porę ugryźć się w język. To brzmiało, jakbym ze wszystkich sił starała się zdenerwować Duncana.
     Oczekiwałam, że właśnie w tym momencie nastąpi wybuch niepohamowanego gniewu. Złość Holdena była okropna i przyprawiała o ciarki na plecach, chociaż do widowiskowych nie należała. Chłopak nigdy nie miał w zwyczaju krzyczeć, wymachiwać rękoma, czy uderzać we wszystko, co stało na jego drodze. Po prostu milczał. I właśnie to było przerażające. Ta niewiedza, co pod wpływem narastającej wściekłości chodziło mu po głowie. Ciągłe tłumienie emocji mogło mieć w przyszłości tragiczne skutki i naprawdę nie chciałabym ich poznać.
     - Może masz rację – mruknął zamyślony, patrząc na sufit, a mi szczęka opadła prawie do ziemi z zaskoczenia. – Staruszkowie zobaczyli moje i Casa wyniki testów semestralnych. Chodzą dumni i obdzwaniają całą rodzinę oraz wszystkich przyjaciół. Dasz wiarę, że zrobili listę nazwisk, by przypadkiem kogoś nie pominąć?
     - Klawo. Dla mnie tata zamówił pizzę w nagrodę za zdany egzamin z chemii. Ale do babci raczej nie zadzwonił.
     W myślach dodałam, że przecież i tak obeszłoby ją to, więc po co tyle zachodu.
     - To o której tobie pasuje? – zagaił Duncan po chwili milczenia. To wszystko było szalenie uciążliwe i zawstydzające.
     - Słucham? – mruknęłam, bo nie byłam pewna, czy dobrze zrozumiałam.
     - Masz jakieś plany po szkole? Nie wiem, uczyć się będziesz albo idziesz na zakupy z dziewczynami? Chociaż ostatnio rzadko widuję was w większej grupie.
     - Bo nasza grupa zaczyna niebezpiecznie maleć. Tylko Dake mi pozostał.
     Zupełnie nie podobał mi się temat, na jaki zeszła ta rozmowa. Relacje panujące pomiędzy Raven a Rosaline nie uległy polepszeniu w nawet minimalnym stopniu. Miałam wrażenie, że każdy dzień milczenia oddalał je od siebie. Zaczynałam zastanawiać się, czy dziewczyny w ogóle chcą dojść do porozumienia. Napięta sytuacja dawała w kość każdemu, kto był bliżej z tą nieznośną dwójką. Sucrette powróciła do przyjaźni z Violettą, najwyraźniej uznając to za bezpieczniejszą opcję. Przynajmniej fioletowowłosa w przypływie gniewu nie rzuci w Durand talerzem albo sztućcem. Chyba też spędzałabym więcej czasu z kimś niepowiązanym z szeregiem niefortunnych zdarzeń, które w ostateczności doprowadziły dotychczas prawie nierozłączne nastolatki do separacji. Problem tkwił w tym, że nie znałam takiej osoby. Duncan nigdy nie był sam, jakby koledzy czuli obowiązek pilnowania go. A znajomych mojego chłopaka wprost nie potrafiłam ścierpieć. Wśród nich widziałam jedynie przerażających typków, durnowatych wesołków oraz zarozumiałe cheerleaderki i naprawdę nie wiedziałam, która z tych grup była najgorsza. Czasami Dake dotrzymywał mi towarzystwa, ale co raz częściej przerwy spędzał wśród zawodników drużyny koszykówki. Chyba nawet zaprzyjaźnił się z młodszym bratem Kimberly, którego imienia nie zdołałam zapamiętać, ale akurat to nie było niczym zaskakującym. Cieszyłam się, że chociaż Morgan czerpał z licealnego życia jak najwięcej.
     - Zresztą, nieistotne. Po co pytasz o moje plany na dzisiaj?
     - Poprzesz mnie u rodziców.
     Zamrugałam szybko oczami. Chciałam zaśmiać się, a jednocześnie pokręcić głową z politowaniem. Przez myśl mi nawet przeszło, że Duncan stroił sobie żarty, ale on nie był typem dowcipnisia. Nigdy nie naigrywał się ze spraw, które bezpośrednio go dotyczyły.
     - Chwila, chwila – uniosłam dłoń, aby Holden nagle mi nie przerwał – mam trzymać cię za rączkę, kiedy będziesz mówił o działaniach zaprzepaszczających twoją przyszłość? Wybacz, Duncan, ale nie mogę tego zrobić.
     - Zapewniłaś, że akceptujesz moje decyzje – rzucił sucho. Ściągnął gniewnie brwi, irytując się co raz bardziej. No tak, może powiedziałam coś takiego w przypływie silnych emocji. Ponadto po tygodniowej rozłące, więc nie myślałam racjonalnie.
     Przeklęłam cicho pod nosem. Cóż za beznadziejna sytuacja. W ogóle nie lubiłam rozmawiać o sprawach rodzinnych – nieważne czy dotyczyły mnie, czy kogoś innego. Zawsze towarzyszyło temu skrępowanie. Uważałam, że dopóki nie dochodziło do przemocy, wszelkie brudy najlepiej prać w domu z zachowaniem szczególnej ostrożności, bo sąsiedzi bywali bardzo wścibscy. Chwila nieuwagi i cała dzielnica wiedziała o zdradach męża, prostytucji córki i wyrzuceniu syna ze szkoły za handel narkotykami, a przecież tylko pokłóciliście się o niezmyte naczynie, zalegające w zlewie od kilku dni.
     - Owszem, ale ich nie popieram.
     - Taa, wiem. Tylko przy świadku matka mnie nie zabije.
     Ku mojemu zdziwieniu, Duncan nie był zdenerwowany. Albo dobrze to ukrywał. W jego głosie usłyszałam nawet rozbawienie. Może naprawdę traktował mnie jak obronę przed wściekłością staruszków. Wcale nie zdziwiłabym się, gdyby pani Viviana rzuciła się na swojego starszego syna z nożem. Chyba na jej miejscu zrobiłabym to samo.
     Westchnęłam przeciągle, przez moment analizując wszystkie okoliczności. Śmierć Holdena nie była mi specjalnie na rękę, a i jego rodziców zdążyłam polubić, więc widok ich za kratkami na pewno nie sprawiłby mi przyjemności.
     - No dobra, no. Zgadzam się.
     Krótki śmiech Duncana dał mi do zrozumienia, że nie oczekiwał innej odpowiedzi. Od samego początku wiedział, jak zareaguję. W przeciwnym razie odetchnąłby z ulgą, że jednak uda mu się zachować życie na trochę dłużej.
     Zbliżył się, aby delikatnie objąć mnie w pasie i pocałować. Zaczepnie poczochrał moją idealnie ułożoną grzywkę. Zawsze tak robił, gdy miał dobry humor, chociaż zdawał sobie sprawę, jak bardzo mnie tym irytował. Już wolałam pstryczki w nos.
     - Jest pewien problem – zaczęłam niewyraźnie, bo twarz miałam ciągle przyciśniętą do szerokiej piersi bruneta – Mama może zasadzić się na ciebie w nocy, kiedy już będziesz sam.
     - To nazywasz problemem? Zamieszkasz u mnie. Łóżko mam duże. Już wiemy, że dla nas obojga starczy miejsca.
     - Ale z ciebie żartowniś – prychnęłam rozbawiona. Rzeczywiście, łóżko Duncan miał spore, chociaż rodzice za ścianą skutecznie zniechęcali do wszystkiego. Nawet granie w zwykłe planszówki w takich okolicznościach podchodziło mi pod hazard.
     - Mówię poważnie. Byłoby miło, gdybyś wpadła na dłużej.
     Ledwo wyczuwalnie musnął moje wargi swoimi. Odsunął się jednak, zanim w ogóle pomyślałam o pogłębieniu pocałunku. Znowu drażnił się ze mną, cholerny cwaniak. Ale to dobrze. Przynajmniej wiedziałam, że stres go nie zżerał. W przeciwnym wypadku Duncan mógłby być trudny w obejściu.
     - Może po wyjeździe rodziców.
     Nie zamierzałam nocować u Holdenów, kiedy pani Viviana oraz pan Richard siedzieli w pokoju obok albo piętro niżej. Nigdy nie zapomnę, jak bardzo zestresował mnie niespodziewany powrót sąsiadów do domu. W życiu tyle wstydu nie najadłam się, jak podczas witania teściów tylko w koszuli ich najstarszego syna. O Szatanie, nawet jej starannie wtedy nie zapięłam!
     - Trzymam za słowo. Chyba jeszcze nigdy z takim napięciem nie wyczekiwałem delegacji staruszków. – Uśmiechnął się zadziornie, jak to miał w zwyczaju. On się chyba nigdy nie zmieni.
     - Powiedziałam może. Nie oczekuj zbyt wiele.
     Odsunęłam się na dwa kroki, kiedy grymas rasowego cwaniaka poszerzył się jeszcze trochę. Mogłam założyć się o całą kolekcję mang, że minąłby jeszcze moment, a Duncan zaproponowałby wspólną ucieczkę z lekcji. Olać, że żadne z nas nie miało teraz domu na wyłączność. On coś by wymyślił. Nawet gdyby musiał cisnąć się w niezbyt obszernym sedanie. Takie uroki posiadania chłopaka, który z romantycznością w swoim życiu nie miał zbyt wiele wspólnego.
     - Przyjdę dopiero przed dwudziestą. Muszę jechać do Bostonu, a autobusy międzymiastowe jeżdżą co najmniej pokracznie.
     - Do… Lekarza? – Przytaknęłam bez skrępowania, które niestety towarzyszyło Duncanowi. Ja największy szok związany z powiedzeniem o chorobie miałam za sobą, ale rozumiałam chłopaka, że dla niego było to coś nowego i nietypowego. Nadal oswajał się z sytuacją, w którą wdepnął, ale znosił ją całkiem nie najgorzej. – Mogę cię zawieźć.
     - Wizytę mam na siedemnastą, więc opuszczę trening. Ty powinieneś zostać. Jesteś kapitanem, a Koslow dostanie szału, że znowu znikasz.
     - I co mi zrobi? Zdegraduje do drugiego składu? To byłoby samobójstwo.
     - Nikt nie jest niezastąpiony, Duncan. Jeżeli zostaniesz wyrzucony z drużyny, niemal na pewno nie dostaniesz stypendium.
     - Przecież powiedziałem, że nie zamierzam iść na studia – warknął ostro, dając do zrozumienia, jak bardzo drażliwy był to dla niego temat.
     Westchnęłam przeciągle, bo uważałam upartość Holdena za cechę małego, rozwydrzonego dzieciaka, a nie młodego dorosłego, który zaraz będzie decydować o swojej przyszłości – a ten młody dorosły, który stał przede mną, wszystkimi znanymi sobie środkami dążył do stracenia możliwości ukończenia prestiżowej uczelni i otrzymania dobrze płatnej pracy. Skrajny idiotyzm, ale co mogłam zrobić? Ostatnia nadzieja w jego rodzicach, chociaż zbyt długo znałam Duncana, aby ślepo wierzyć, że jeszcze zmieni zdanie. Nie pójdzie na studia. Nie, bo nie i zdania nie zmieni. Był zamknięty na rady ludzi, którzy jedynie pragnęli jego szczęścia. Miałam tylko nadzieję, że znajdzie odpowiednie dla siebie zajęcie, aby później nie żałował swojej upartości oraz pochopności.
     - Dobrze, dobrze, nie złość się. Uważam tylko, że mimo wszystko powinieneś mieć plan awaryjny, tak dla własnego spokoju ducha.
     Rozbrzmiał dzwonek kończący przerwę. Nie mógł wybrać lepszego momentu. Holden właśnie zamierzał odezwać się i zapewne kontynuować tę nieprzyjemną dyskusję, bo długie palce z dużą siłą zaciskał na ramionach.
     - Po ostatniej lekcji będę czekać na parkingu – oświadczyłam, po czym bez słowa pożegnania oddaliłam się, aby ruszyć na własne zajęcia. Byłam na siebie zła, że z uporem maniaka ciągnęłam temat studiów. Tak, jakbym najlepiej wiedziała, co jest dla Duncana odpowiednie. A przecież wcale tak nie było. W gruncie rzeczy nie wiedziałam o nim zbyt wiele. Zdecydowanie miałam zbyt mało informacji, aby mówić mu, co powinien zrobić.


     Holdena znalazłam pod drzwiami gabinetu doktora Connolley’a, chociaż miał zostać w barku i spokojnie pałaszować szarlotkę z lodami, którą entuzjastycznie polecała recepcjonistka. Ilekroć przychodzę do przychodni, zawsze wybierają  inne ciasto dnia. Ale Duncan wyrwał się stamtąd, gdy tylko wypił filiżankę mocnej, czarnej kawy bez zbędnych dodatków. Według chłopaka psuły jedynie intensywny smak, a przecież nie o to w tym wszystkim chodziło. Ciasta – rzecz oczywista – nawet nie obejrzał, bo słodyczy nie trawił. Nadal robił się zielony, kiedy przypominał sobie o stercie słodkości, którą spałaszował na grudniowym balu. Rzeczywiście wtedy przegiął z cukrem.
     - W porządku? – zagaił, zrywając się z obitej beżową skórą kanapy, gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi gabinetu.
     - Tak. Muszę tylko zajść do apteki po lekarstwa. Jest tuż za rogiem – odparłam, unosząc dłoń, w której trzymałam receptę.
     Patrzyłam na Duncana z pobłażliwością. Wyglądał na zaniepokojonego, a jeszcze bardziej niepewnego. Gołym okiem dało się dostrzec, że odczuwał dyskomfort z powodu specyfiki miejsca, w jakim obecnie przebywał. W pełni go rozumiałam. Niewielu ludzi miało wątpliwą przyjemność pojawić się w przychodni psychiatrycznej.
     Ciągnięta impulsem podeszłam do Holdena i mocno objęłam go w pasie. Oparłam czoło na mostku, który był wyraźnie wyczuwalny. Miałam wrażenie, że brunet trochę schudł. Ostatnie kilka tygodni spędził głównie na zamartwianiu się. Czułam, że oboje potrzebowaliśmy wsparcia. O ile ja dostawałam je w kapsułkach, o tyle Duncanowi ktoś cielesny musiał je zapewnić. Z coraz większym trudem przychodziło mu ukrywanie smutnego grymasu. Rzadziej rzucał niewybrednymi żarcikami, a niedawno przepuścił jakiegoś pierwszaka w kolejce do sklepiku. Holden nie mógł tak z dnia na dzień stać się uprzejmy.
     - Um, Holly, to chyba ja powinienem ciebie przytulać – mruknął, chociaż pomimo swoich słów nadal mnie nie objął.
     - Nieistotne – rzuciłam na odczepnego. Na usta cisnęło mi się, że Duncan przez chwilę wyglądał jak zbity pies i z pewnością bardziej potrzebował troski. Ale postanowiłam nie mówić tego na głos. Sądziłam, że brunet doskonale zdawał sobie sprawę, że nie był w najlepszej kondycji. Fizycznej jak i umysłowej. Aż ciężko było mi na niego patrzeć.
     - Przepraszam, wiedzą państwo, czy ktoś jest w środku?
     Trochę nazbyt gwałtownie odsunęłam się od Duncana, kiedy tuż obok nas stanęła jakaś kobieta. W średnim wieku, blondynka, o nienaturalnie dużych wargach i sztucznych rzęsach tak długich, że nie mogłam dostrzec koloru jej oczu. Ale głos miała przyjemny dla ucha. Melodyjny, chociaż z nutką chrypki. Od razu rozpoznałam w niej partnerkę doktora Connolley’a. Widziałam ją może dwa, trzy razy, ale pewnych osób nie można wyrzucić z pamięci. Najczęściej za sprawą ich osobliwości, a czasami ze względu na nietypowy kolor szminki. Siny fiolet przekalkowany z topielca.
     - Nie, nikogo nie ma – odparłam i szybko odsunęłam się od drzwi, ciągnąc za sobą Duncana. Czas reakcji trochę mu się późnił i chyba nawet wiedziałam dlaczego.
     - Mhm, fajnie – powiedziała promiennie, zaraz znikając w pomieszczeniu. Weszła bez pukania, a na dzień dobry rzuciła flirciarskie cześć, kotku. Wprost nie mogłam uwierzyć, jak bardzo ta kobieta pasowała do doktorka. Oboje mieli specyficzny wygląd, jakby właśnie wrócili z trasy koncertowej – Connolley swojego zespołu, a blondynka po prostu robiła za namolną fankę, którą czasami oprowadziło się po zapleczu klubu, duży nacisk kładąc na toaletę. No i te ich irytujące odzywki, jakie większość ludzi uznałaby za infantylne, zwłaszcza w ustach trzydziestolatków.
     Odsunęłam się od Holdena, aby założyć kurtkę. Szybko zarzuciłam ją na ramiona, a szalik chwyciłam w rękę. Jeszcze raz sprawdziłam, czy na pewno wszystko zabrałam z sofy. Portfel i recepta były najważniejsze. Już zamierzałam skierować się do drzwi wyjściowych z przychodni, ale spostrzegłam, że Duncan nie podzielał mojej decyzji. Stał otępiały ze wzrokiem wbitym w drzwi do gabinetu Connolley’a. Nie odmówiłam sobie przeciągłego westchnięcia. Przede mną stał okaz prawdziwego faceta ze wszystkimi męskimi przywarami. Splunąłby na siebie, gdyby przegapił okazję do podziwiania kobiecego piękna. No ale, żeby tępo gapić się na kawał drewna?
     - Chodź, kochasiu, rodzice na ciebie w domu czekają – rzuciłam rozbawiona, ciągnąc za rękaw kurtki chłopaka. Poprowadziłam go do głównego wyjścia, kręcąc głową z politowaniem. Przynajmniej szedł za mną posłusznie.
     - Oszałamiająca – westchnął, gdy stanęliśmy przy jego samochodzie.
     Wykręciłam oczami, powstrzymując się przed puszczeniem w eter wiązanki przekleństw. Zazdrość przeze mnie przemawiała, to pewne.
     - Rzeczywiście, lepiej bym tego nie ujęła. – Posłałam Duncanowi wymuszony uśmiech, chociaż w duchu wściekałam się na niego, że w ogóle śmiał wypowiedzieć to słowo na głos. Jeszcze w mojej obecności. – Siedź tutaj, skoczę szybko do apteki. Zaraz wrócę.
     Nie odpowiedział, a powinien rzucić jakąś kąśliwą uwagę. Celowo odezwałam się tonem rozkazującym, bo to zawsze denerwowało Holdena. Jednakże tym razem jedynie mruknął coś pod nosem, nawet na mnie nie patrząc. Wściekła trzasnęłam drzwiami od samochodu, licząc, że chociaż teraz wypadnie z auta, żeby zwrócić mi uwagę. O tego cholernego lexusa troszczył się bardziej niż o siebie. Ale i tym razem nie poskutkowało. Skapitulowałam. Machnęłam rękoma i z zębami zaciśniętymi na wewnętrznych stronach polików ruszyłam do apteki.


     Droga powrotna minęła nam we względnej ciszy, jeżeli nie liczyć kilku uwag rzuconych z mojej strony, kiedy Holden nadmiernie przekraczał prędkość. Zawsze jeździł szybko i brawurowo – najwyraźniej brakowało mu w życiu adrenaliny, chociaż nie rozumiałam, dlaczego właśnie podczas kierowania samochodem lubił jej sobie dostarczać. Aczkolwiek dzisiaj wyjątkowo mocno nadeptywał na gaz. Jakby nadal był oszołomiony widokiem ponętnych kształtów kobiety, którą spotkaliśmy na korytarzu przychodni. Normalnie nóż mi się w kieszeni otwierał, gdy tylko zaczynałam myśleć, co też Holden mógł wyobrażać sobie w tej chorej główce.
     Wściekła na męską słabość Duncana oraz swoją zazdrość nadymałam usta i podnosiłam górną wargę, bo w tej partii ciała kobiety doszukiwałam się doskonałości. Nawet zaczęłam przeglądać się w lusterku bocznym, aby sprawdzić, jak wyglądałabym z wypełnionymi ustami. Chociaż zawsze lubiłam swoje naturalne, mimo że były drobne, to przynajmniej pasowały do mojej małej twarzy, tak teraz zaczęłam rozważać, czy wizyta u chirurga plastycznego nie byłaby odpowiednim prezentem na osiemnaste urodziny.
     Na White Avenue zajechaliśmy kilka minut po dziewiętnastej. W domu Holdenów zarówno na parterze jak i piętrze paliły się światła. Zapewne Castiel nigdzie nie wychodził w taką paskudną pogodę. Było co najmniej zimno, a nos czerwieniał od mrozu po minucie stania na zewnątrz. Miałam tylko nadzieję, że nie zaprosił Debrah. W każdy inny dzień, ale nie dzisiaj. Już wystarczająco stres mnie zżarł, nie potrzebowałam na domieszkę złego kpiącego uśmieszku Roty, z ciekawością i podekscytowaniem przysłuchującej się kłótni Duncana z rodzicami. To byłaby najczystsza melodia dla jej gumowych uszu. Zwłaszcza, że nawet w kościach czułam ciężar nadchodzącej rozmowy.
     Holden wydawał się w ogóle nie przejmować tym, co miało za chwilę nadejść. Zachowywał się bardzo naturalnie. Jedynie leniwy uśmiech zdradzał, że coś przyjemnego chodziło mu po głowie. Przyjemnego… Zrobiona blondyna, ot co!
     Prychnęłam pod nosem. Ta sytuacja powoli przestawała być śmieszna. Zaczynałam żałować, że naciskałam ma Duncana, by porozmawiał z rodzicami. Gdyby cała sprawa spłynęła po mnie jak po kaczce, chłopak pewnie nie wpadłby na pomysł, żeby pojechać ze mną do Bostonu. Nie zobaczyłby tej paniusi. Nie myślałby teraz o niej i skupił się na rzeczach istotnych. No a przede wszystkim, ja nie byłabym zdenerwowana. Los ze mnie zakpił.
     Tuż u progu przywitało nas donośne szczekanie. Stukot pazurów o podłogę informował, że Demon już biegł przywitać się z nami. Zapewne do tej pory spał w jakimś kącie albo pod stołem, który był chyba jego ulubioną kryjówką. Może pod okrągłym blatem i pomiędzy metalowymi biegunami nowoczesnych krzeseł czuł się jak w budzie.
     - Cześć, kolego! – zawołałam do psa, kiedy ten wyłonił się zza ściany. Merdał energicznie ogonem i już unosił przednie łapy, nie mogąc doczekać się, aż będzie w odpowiedniej odległości do skoku.
     Z wielką siłą wbił w mój brzuch swoje masywne łapy, popychając mnie na drzwi. Za wszelką cenę starał się polizać mą twarz, co starałam się mu uniemożliwić. Jeszcze tego brakowało, żebym śmierdziała psią śliną. To byłaby totalna kompromitacja przed rodzicami Duncana. Chociaż nie zamierzałam odzywać się częściej niż to konieczne, należało zachować pewne zasady dobrego wyglądu. A woń karmy na pewno nie poprawiała wizerunku.
     - Już starczy, Demon, opanuj się – warknął Holden, po czym chwycił za obrożę i stanowczym gestem nakazał zwierzakowi usiąść. O dziwo psiak usłuchał. Już na siedząco merdał ogonem i patrzył na mnie z radością wymalowaną na pyszczku. Widziałam, że resztkami instynktu samozachowawczego trzymał dupę na podłodze. Tak naprawdę chciał nadal skakać na mnie i lizać po twarzy.
     - O, dzieciaki wróciły – rzuciła uradowana naszym widokiem pani Viviana. Podeszła do syna i na powitanie pocałowała go w policzek, chwilę później to samo czyniąc ze mną. To chyba włoska krew sprawiała, że była w tak dużym stopniu otwarta na ludzi. – Holly, czy Duncan mówił ci o swoich świetnych wynikach z testów?
     Spojrzałam ukradkiem na bruneta, kiedy oboje siedzieliśmy na drewnianej skrzyni i rozwiązywaliśmy sznurowadła. Rzeczywiście nie przesadzał, kiedy wspominał o podekscytowaniu rodzicielki. Teraz znacznie łatwiej wyobrażałam sobie, jak siedziała na kuchenny blacie z komórką przy uchu i od dwóch godzin obdzwaniała krewnych, by przekazać im dobre nowiny. A z tego, co słyszałam, Holdenowie rodzinę mieli niemałą.
     - Bez szczegółów. Coś tylko napomknął.
     - Oho, jaki skromniś. – Puściła chłopakowi oczko. – A tobie, jak poszły egzaminy. Wszystko zdałaś?
     - Na w miarę przyzwoitym poziomie. Nawet chemię zdołałam zaliczyć dzięki korepetycji z Duncanem. Przybliżył mi wiele rzeczy.
     I siebie przy okazji, przeszło mi przez myśl. Brunet najwidoczniej wykrył moje niedopowiedzenie, bo niby przypadkiem otarł zaczepnie swoją dłonią o moje udo.
     - Cieszy mnie to. Dunny i Cassy to tacy mądrzy chłopcy. Jestem z nich bardzo dumna.
     Nagle rozległ się donośny dźwięk gwizdka od czajnika. Ostatni raz słyszałam go, gdy jeszcze mieszkałam u babci. Sądziłam, że teraz każdy używał elektronicznych gadżetów, zwłaszcza, że nigdy nie widziałam, aby jakiś czajniczek stał na kuchence moich sąsiadów. Pani Viviana przeprosiła nas grzecznie i ruszyła do kuchni.
     Chciałam powiedzieć, że jej duma może za chwilę zemdleć, ale powstrzymałam się i odczekawszy, aż kobieta zniknie mi z pola widzenia, szepnęłam wyraźnie rozbawiona:
     - Dunny i Cassy?
     - Nie komentuj. Matka nas nienawidzi – warknął Duncan i ruszył do salonu, a zaraz za nim ja oraz Demon, błąkający się pomiędzy naszymi nogami.
     Prychnęłam śmiechem, ale rzeczywiście postanowiłam to przemilczeń. Przynajmniej na razie. Już dawno nie usłyszałam czegoś równie zabawnego i na pewno to zapamiętam. W odpowiednim czasie wykorzystam, bo widziałam, jak dogłębnie pieszczotliwe określenie poruszyło męskie ego Duncana.
     W salonie zastaliśmy jedynie pana Richarda. Siedział na szarej kanapie zrobionej na kształt litery c. Spoczął dokładnie w jednym z dwóch rogów sofy, nogi wyciągając na całej długości boku. Zrzucił na dywan poduchy ubrane we włochate poszewki w pastelowych kolorach. Gdyby moja mama to zobaczyła, pewnie dostałaby szału. Ale najwyraźniej w domu Holdenów nikt nie przykładał przesadnej uwagi do porządku.
     Mężczyzna podniósł wzrok znad kolorowego czasopisma dopiero, gdy usiedliśmy na przeciwległym boku kanapy. Chyba przeglądał katalog z samochodami.
     - Cześć, tato – rzucił na powitanie Duncan, bez żadnego skrępowania kładąc stopy na okrągłym stoliku do kawy.
     Właśnie w tym momencie Sarah Stanley dostałaby zawału, a z szoku pourazowego nie wyleczyłaby się do końca życia.
     - Co tak długo? O ile wiem, trening kończysz o wpół do szóstej – mruknął pan Richard, chociaż w jego tonie głosu nie wyczułam pretensji. W ogóle zainteresowania było tam niewiele. Raczej konieczna troskliwość, żeby dziecko nie poczuło się ignorowane. – Pamięć jeszcze mam znakomitą – dodał po chwili, tak na wszelki wypadek, gdyby któreś z nas zarzuciło mu sklerozę.
     - Szwendaliśmy się po galerii. Poszliśmy coś zjeść i takie tam – skłamał gładko Duncan, bez mrugnięcia okiem, jakby robił to od zawsze. Był świetnym kłamcą, wiedziałam to od dawna. Zastanawiałam się tylko, ile razy zbył mnie.
     - Zabijaliście czas – podsumował nas mężczyzna, po czym niechętnie odłożył czasopismo na stolik kawowy. Miałam rację, przeglądał katalog samochodowy.
     Nikt już nie zamierzał kontynuować rozmowy. W ciszy czekaliśmy na przyjście pani Viviany z gorącą herbatą. Posłałam jedynie Duncanowi skromny uśmiech w ramach podziękowania, że nie wyjawił prawdziwego powodu naszego późnego powrotu. Wizyta u psychiatry raczej nie była tematem, który poruszano z przyjemnością i lekkością. Zawsze wzbudzał spięcie w rozmówcach. Nawet wśród mojej rodziny, mimo że każdy tolerował zaburzenia natury psychicznej. Nikt jednak nie oswoił się z nimi, co pewnie nigdy nie ulegnie zmianie. Pewne rzeczy są na stałe.
     Po kilku minutach do salonu weszła kobieta niosąca czarną, prostokątną tacę, na której stał chiński komplet do parzenia herbaty. Nienawidziłam tych tradycyjnych kubeczków, bo nie miały uszu do złapania. Zawsze kończyłam z piekącymi palcami.
     Pani domu nalała każdemu mniej więcej jednakową porcję naparu. Robiła to z wielką starannością, jakby gościła ważną osobistość, a nie dziewczynę jej syna. Do tego sąsiadkę, z której rodzicami była w dobrych stosunkach. Ja natomiast z niejakim zachwytem przyglądałam się Vivianie nie tylko ze względu na jej precyzję, ale również zewnętrzną prezencję. Bo, co by nie mówić, wyglądała obłędnie nawet w znoszonym dresie, który pewnie kilka ładnych lat temu miał kolor pięknego burgundu, zaś teraz wypłowiał, a miejscami robiła się na nim siateczka.
     Niektórych genetyka skazywała na bycie pięknymi, przeszło mi przez myśl, kiedy uważnym, wręcz wścibskim wzrokiem śledziłam ruchy kobiety. Ja pierdzielę, ona nawet rękawy podwijała z gracją.
     - Wnioskuję, że chcecie porozmawiać z nami o czymś ważnym, skoro od razu nie zmyliście się na górę, hm? – zaczęła kobieta, gdy już zajęła miejsce obok męża i ujęła w dłonie czarny kubek z herbatą, kompletnie nie przejmując się, że był gorący.
     - No… Tak, to coś dość istotnego – westchnął Duncan, niechętnie wchodząc w temat.
     Zerknęłam na niego kątem oka, co niestety pani Viviana dostrzegła, bo od razu zapytała:
     - Holly, czy ty jesteś w ciąży?
     Zamurowało mnie. Dosłownie straciłam głos. Mięśnie mi zwiotczały. Czułam, jak poliki opadają powoli, jakbym się upiła. Zimny dreszcz przeszedł wzdłuż mojego kręgosłupa. Już dawno nie byłam tak zaskoczona.
     - Nic nie mówicie, czyli to prawda? Boże – zakryła usta dłońmi – przecież ty jeszcze jesteś dzieckiem. A twoi rodzice wiedzą? To dla nich na pewno będzie ogromny szok. Zresztą oboje chodzicie do szkoły i w ogóle nie powinniście uprawiać seksu! Widzisz, Richard, mówiłam, że ze zbytnią pobłażliwością ich wychowujemy. A ty, Duncan… Po prostu zawiodłam się na tobie. Uważałam cię za mądrego i odpowiedzialnego, a teraz… To nie może być prawda.
     Takiego emocjonalnego kalejdoskopu nie widziałam nigdy. Najpierw szok i niedowierzenie. Próba wyparcia złych myśli. Nawet cień sztucznego uśmiechu przebiegł przez twarz kobiety, jakby to miało rozwiązać problem. Niebotycznie wielki problem w oczach pani Holden. Aż nienaturalnie wyolbrzymiony. Później przyszedł czas na gniew. Nawet krzyk, który w połączeniu z pogodnym wyrazem twarzy – bo Viviana najwidoczniej nie potrafiła mimiką wyrażać złości – prezentował się groteskowo. Na końcu pojawił się szloch. Gwiazda programu, najbardziej oczekiwana i chełbiona. Kobieta przytuliła się do boku męża, twarz ukrywając w rękawie jego granatowego kardiganu.
     Z szeroko otwartymi oczami patrzyłam na tę scenkę, która wydawała się wprost nierealistyczna. Zupełnie, jakby ktoś wyciął kawałek filmu. Beznadziejnego dramatu albo głupkowatej komedii. Nie wiedziałam, która opcja była gorsza, ale w ramach pocieszenia pomyślałam, że przynajmniej to nie horror.
     Spojrzałam na Duncana, który również nie wyglądał na zorientowanego w sytuacji. Unosił brew w powątpiewającym geście, chociaż trząsł się, ledwo powstrzymując śmiech. Zagryzał przy tym dolną wargę. Miałam tylko nadzieję, że nagle nie wyjdzie z pokoju, aby gdzieś na uboczu buchnąć histerycznym rozbawieniem.
     - Spokojnie, Vi, dzieciaki wszystko nam zaraz wyjaśnią. – Pan Richard próbował jakoś uspokoić żonę. Pocierał swoją dużą dłonią ramię kobiety, aby pokazać, że był obok i ją wspierał. Przynajmniej on wyglądał na opanowanego i chyba nieprzekonanego do teorii ukochanej. Chociaż jeden rozsądny.
     - Co tu wyjaśniać? – bąknęła pani Viviana drżącym głosem. Złapała męża za poły rozpinanego swetra i przyciągnęła bliżej siebie, mimo że już przed momentem była między nimi niewielka odległość. – Jestem za młoda, aby zostać babcią!
     - A to tu cię boli… – mruknął rozbawiony mężczyzna, uśmiechając się półgębkiem.
     - Holly nie jest w żadnej ciąży – wtrącił wreszcie Duncan. Rychło w czas, bo powoli zaczynałam tracić nadzieję, że ktokolwiek przystopuje tę tragedię. – Nawet spożywczej, ale akurat tego czasami żałuję.
     - Co? – mruknęłyśmy jednocześnie z kobietą. Pojęcia nie miałam, którą bardziej zaskoczyły słowa chłopaka.
     - Byłoby, co obejmować – odparł Holden, unosząc dłonie i udając, że coś w nich ściskał. Plasnęłam go w przedramię, żeby przestał. Byłam tym zawstydzona. Z takimi rzeczami nie wyskakuje się przy rodzicach.
     - Czyli nie będę babcią? – zapytała Viviana, wyraźnie podekscytowana i szczęśliwa. Już zapomniała o szoku oraz szlochach.
     - O co, w takim razie, chodzi? – dopytywał rzeczowo pan Richard. Ani na moment nie stracił zimnej krwi, jakby przez takie sytuacje przechodził kilka razy dziennie. Trudno mu się dziwić, w końcu był zawodowym pilotem. Musiał trzymać nerwy na wodzy, bo tego wymagała jego praca.
     - Nie idę na studia – powiedział Duncan. Zrobił to bez chwili zwątpienia, całkowicie pewien swoich słów. I chyba to najbardziej rozjuszyło jego rodziców. Ta świadomość, że nie zdołają wpłynąć na syna.
     - Chyba żartujesz. Niby kiedy podjąłeś taką decyzję? – prychnęła kobieta, nieświadomie podnosząc tonację głosu. Niemalże piszczała zamiast krzyczeć. – Słyszysz to, Richard? – Jedną rękę oparła na biodrze, zaś drugą przyłożyła do polika Wyglądała na wyraźnie poruszoną i nie byłam pewna, czy zaraz zacznie rzucać z wściekłości w Duncana wszystkim, co jej wpadnie między palce – poczynając od chińskiego czajniczka – czy po prostu wyjdzie z salonu zapłakana. – Boże, już wolałabym, żeby Holly była w ciąży.
     Nie zdążyłam zareagować na słowa pani Viviany, bo zza ścianki działowej wyłonił się Castiel. Rozczochrany i tylko w dresowych spodniach. Ziewnął potężnie, nie trudząc się przysłonięciem ust dłonią. Najwidoczniej spał po ciężkim treningu, ale odgłosy dobiegające z parteru go zbudziły.
     - Co to za krzyki? W całym domu was słychać – burknął niezadowolony, że przerwano mu drzemkę. Nie dziwiłam się, też byłabym rozgniewana.
     - Twój brat oszalał. Po prostu zwariował – oznajmiła kobieta, wskazując dłonią siedzącego obok mnie Duncana.
     - Powiedziałam dokładnie to samo – mruknęłam pod nosem, bo naprawdę nie chciałam się wtrącać. Nie czułam, abym w ogóle była tutaj potrzebna. Ale wyjść w środku dyskusji też nie wypadało. Więc zostałam na swoim miejscu, starając się pozostać niezauważoną.
     - O co w ogóle chodzi? – dopytywał Castiel. Podszedł do oparcia kanapy i położył dłonie na miękkich zagłówkach, dokładnie po bokach mojej głowy. Głośno przełknęłam ślinę. Pragnęłam wtopić się w kanapę, a tym czasem wychodziłam coraz bardziej na środek sceny. Cóż za paradoks.
     - Nie chcę iść na studia i staruszkowie dostają szału – wyjaśnił starszy z braci.
     - No i fajnie. Rzeczywiście wielka tragedia – zironizował Cas, trochę zanadto pochylając się nade mną. Wyczułam słaby zapach perfum. Albo żelu pod prysznic, bo mógł ich nie używać, podobnie zresztą jak jego brat. W każdym razie pachniał przyjemnie.
     - Ty, Castiel, nie odzywaj się. Najlepiej będzie, jak wrócisz na górę – wtrącił pan Richard, poczuwając się do obowiązku napomnienia syna. Chyba nie chciał, aby ta dwójka przebywała w salonie razem, tworząc swoistą koalicję przeciwko rodzicom. Teraz siły były wyrównane.
     - Nie, dzięki, postoję i popatrzę.
     Mężczyzna tylko westchnął zniecierpliwiony oraz zirytowany faktem, że nawet młodsze dziecko nie słuchało go i wszczynało bunt. Do tego moja obecność pewnie rozjuszała Holdenów. Każdego po kolei. Ja także czułam się nieswojo w epicentrum rodzinnej awantury. Chętnie ulotniłabym się dyskretnie, ale nie mogłam uchwycić odpowiedniego momentu. Ucieczka bez słowa nie wchodziła w grę. W pewnym stopniu czułam, że musiałam tkwić u boku Duncana i wspierać go mentalnie.
     Po kilku sekundach nieprzyjemnej ciszy, podczas której byłam niemal pewna, że jeden z dorosłych najnormalniej w świecie rzuci się na Castiela, rozerwie go na strzępy, po czym zapakuje wszystkie części do worka i zaniesie na górę, odezwała się pani Viviana. Teraz spokojniej, bez krzyków, za to z nutą błagalności w głosie zapewne zamierzała przemówić starszemu synowi do rozumu. Marne były na to szanse.
     - Dziecko, rozumiesz, że rujnujesz sobie przyszłość? Masz szansę studiować na dobrej uczelni. Jesteś blisko otrzymania stypendium sportowego. Chcesz to wszystko zaprzepaścić dla… No właśnie, dla czego?
     - Mamo, rozumiesz, że mnie dalsza edukacja nie interesuje? – zaczął przekornie Duncan, usilnie próbując wyprowadzić swoją rodzicielkę z równowagi. – Tak samo jak bycie sędzią, kardiologiem, prezesem wielkiej korporacji, czy kim tam sobie jeszcze zamarzyliście. To nie mój świat.
     - Będziesz miał własny świat, gdy zaczniesz zarabiać i sam się utrzymywać.
     - Widzisz? Masz w dupie moje zdanie – warkną Holden, a wypowiedziane przez niego słowa przelały czarę goryczy.
     Po domu rozniósł się głośny huk, kiedy pan Richard uderzył pięścią w stolik kawowy. Demon, do tej pory leżący nieopodal mężczyzny, podniósł się szybko i truchtem opuścił salon. Widziałam, że podkulił ogon i położył uszy, wystraszony nagłym hałasem, którego żadne z nas nie spodziewało się usłyszeć. Nie ze strony człowieka, który dotychczas był najbardziej opanowany.
     - Duncan, gryź się w język.
     Każde słowo pan Richard cedził przez zaciśnięte ze złości zęby. Ledwo powstrzymywał się przed wypowiedzeniem dosadniejszej kwestii.
     - A dajcie mi wszyscy spokój. Tylko potraficie wkurwiać – burknął Duncan i w mgnieniu oka wstał z kanapy i wyszedł z salonu, pozostawiając po sobie silne emocje, które buzowały w każdym ze zgromadzonych. Usłyszałam jedynie kroki na schodach, które niewątpliwie mnie uspokoiły. Obawiałam się, że chłopak wsiądzie do samochodu, aby zostawić za sobą jak najdalej rodzinny dom, chyba nieprzyzwyczajony do tak zagorzałych awantur. A w takim stanie nikt nie powinien prowadzić.
     - Duncan! – krzyknęła za synem pani Viviana, ale odpowiedział jej tylko trzask drzwi.
     - Zostaw go – mruknął jej mąż wyraźnie spokojniejszym głosem. Emocje zaczynały opadać, chociaż w powietrzu nadal wisiało mnóstwo niewypowiedzianych słów.
     Kobieta chyba myślała podobnie, bo zaraz uchyliła drzwi tarasowe, aby przewietrzyć wnętrze. Rzeczywiście w środku było znacznie cieplej niż jeszcze kwadrans temu.
     - To się porobiło… Dawno takiej akcji nie mieliśmy – odezwał się Castiel. Już nie pochylał się nade mną. Jakiś czas temu powrócił do pozycji pionowej.
     - Proszę cię, chociaż ty pozostań neutralny – poprosił pan Richard. Patrzył na syna zimnymi oczami bez wyrazu. Identycznymi, jakimi na każdego spoglądał Duncan. Idealna czerń, w której z łatwością można utonąć.
     - Wybacz, tato, ale wiesz, że nie mogę. To mój brat – odarł chłopak, po czym skierował się do schodów prowadzących na piętro. Najpewniej chciał porozmawiać z Duncanem bądź wspólnie pomilczeć, bo to czasami pomagało bardziej od długich pogawędek. Albo po prostu zamierzał z powrotem położyć się spać. Chociaż musiałby być strasznym śpiochem, żeby móc zasnąć po takim natłoku emocji.
     Nastał spokój. Miałam wrażenie, że właśnie doświadczyłam najsilniejszej w swoim życiu burzy. Głośnej od grzmotów, świetlistej od błyskawic i porywistej od wiatru. Burzy, której koniec był bardzo upiorny, bo zbyt cichy.
     - Chyba powinnam już iść – oznajmiłam, przerywając milczenie.
     Wstałam z kanapy, tęsknie spoglądając na kubek herbaty. Nie wzięłam nawet małego łyka, a na pewno była smaczna i zdążyła już wystygnąć. Ale nie miałam odwagi, aby po tym wszystkim, co zaszło w domu Holdenów, zostać na wygodnej sofie i w spokoju pić napar.
     - Przepraszamy, że musiałaś tego wysłuchiwać – powiedział pan Richard z wyraźną skruchą, chociaż zaistniała sytuacja nie była przecież jego winą.
     - Nic nie szkodzi. – Uśmiechnęłam się niemrawo. – Niech państwo dadzą mu chwilę wytchnienia. Nagromadziło się w nim za dużo emocji.
     Próbowałam usprawiedliwiać Duncana, ale na miejscu jego rodziców zareagowałabym tak samo. W grę wchodziła przyszłość chłopaka.
     - Tylko dlaczego wyładowuje je na rodzinie? – mruknął mężczyzna. Nie zamierzałam odpowiadać. Wyczułam, że było to pytanie retoryczne.
     Skinęłam głową na pożegnanie. Nie kwapiłam się wiązaniem butów. Kurtkę zarzuciłam na ramiona, a szalik oraz torbę chwyciłam w dłoń. Szybko opuściłam dom sąsiadów, jakby w obawie, że coś mnie zatrzyma i nakaże zostać. Oparłam plecy o drzwi wejściowe i odetchnęłam głęboko. Dopiero teraz dostrzegłam, że w środku było mi bardzo duszno.
Czułam się winna, bo namówiłam Duncana na tę rozmowę, która w gruncie rzeczy kiedyś musiała się odbyć. Może po prostu to nie był dla niej odpowiedni czas.

♥ ♥ ♥ ♥

7 komentarzy:

  1. Hej :D! Twój blog dalej stoi! :D Aż jestem w szoku, bo dużo ludzi poodchodziło albo jak ja odeszli na Wattpad. Widzę także, że masz dużo nowych rozdziałów :D* Muszę nadrobić * Co tam słychać :D!?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj! (^.^)/ Nie dowierzam. Myślałam, że już nigdy Cię tutaj nie zobaczę. Przepraszam, bo zwątpiłam.

      Jak widzisz, wciąż jestem na Bloggerze i póki co nie zamierzam stąd odchodzić. Na Wattpada nie zaglądam, bo niski poziom dojrzałości oraz słownictwo większości jego użytkowników skutecznie mnie odstraszają. Co prawda mam tam konto, ale powód jego założenia już dawno przepadł, a i hasła już chyba nie pamiętam.

      Cieszę się, że dodałaś nowy rozdział na bloga. Przeczytałam, jakżeby inaczej, ale ze skomentowaniem mi nie po drodze. Rozleniwiłam się. (T_T) Mam nadzieję, że dodasz następne części, bo stęskniłam się za Twoją twórczością.

      Przesyłam cieplutkie pozdrowienia oraz całuski. Bądź zdrowa i szczęśliwa. Niech wena oraz kakao Cię nie opuszczają. (^3^)

      Usuń
    2. Haha no ja mam troch upośledzony czas :D" Teraz mnie kupe czasu nie było znowu, bo google nie poinformowało mnie, że odczytałaś :/

      Dodam, kiedyś na pewno xD" Ta historia mu się kiedyś skończyć. Po prostu ta historia z Servampem co piszę pochłania dużo mojego czasu( wierzysz, że strażnicy Servamp mają już aż 3 tomy :D? ). Po drodze rysuje dużo i zaczynam nagrywać let's playe, a co z tego ostatniego wyjdzie nie wiem ;)"

      Ja także przesyłam pozdrowienia :D! Mój piesek także, bo się nie chwaliłam, ale po ślubie mąż mi sprawił pieska <3!

      PS: Muszę nadrobić rozdziały u ciebie :D

      Usuń
  2. Nienawidzę swojego sprzętu. Naprawdę.
    Miałam już calutki komentarz napisany, już miało mi go dodać, ale odłączył mi się internet i wszystko plusz strzelił.
    Na początku chciałabym Cię przeprosić za brak jakiejkolwiek aktywności, ale zazwyczaj jak czytam rozdział, jest późno w nocy a ja najzwyczajniej w świecie później zapominam skomentować post i przypomina mi się w momencie, kiedy dodasz następny.
    Chciałabym się rozpisać na temat tego rozdziału, ale w tej chwili nie mam na to sił. Jedyne co zostało mi w myśli poprzednim komentarzu to, to że uwielbiam jak opisujesz rodzinę Holdenów. Serio. Wychodzi Ci to naprawdę genialnie. Ich relacje między sobą, charaktery... Naprawdę uwielbiam o nich czytać. Ech.. Ile ja bym dała żeby moja rodzina taka była...
    Mam nadzieję, że już niedługo dodasz kolejny rozdział, bo nie mogę się już doczekać aż będę mogła przeczytać dalszą część. Na razie pozostaje mi jedynie pożegnać się z Tobą i życzyć udanych wakacji!
    Do zobaczenia w kolejnym poście 💜

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj! (^.^)/ Z doświadczenia wiem, że usunięcie komentarza jest strasznie denerwujące. Zwłaszcza, jeśli napiszesz naprawdę dużo i wyrazisz swoje przemyślenia, a naciśnięcie nieodpowiedniego przycisku - w Twoim przypadku utracenie połączenia z Internetem - niweczy całą pracę. A napisanie porządnego komentarza wcale nie jest proste!

      Nie musisz przejmować się milczeniem. Doskonale Cię rozumiem. Zresztą ja także nie byłam w ostatnim czasie specjalnie wylewna na Twoim blogu, aczkolwiek muszę zaznaczyć, że czytam prawie na bieżąco. Mimo wakacji, które mam od miesiąca, nie potrafię zebrać się w sobie, usiąść i napisać komentarza. Konsola skutecznie odciąga mnie od rzeczywistości. (-.-) Dlatego, korzystając z okazji, co nieco naskrobię teraz. Przykro mi, że odkładasz historię Liwii na bok. Jestem bardzo związana z tą dziewczyną. Mimo to w pełni rozumiem Twoją decyzję. Skoro sama przestajesz czuć się w tym komfortowo, to nie ma sensu, żebyś na siłę pisała kolejne rozdziały. Lepiej odpocznij, odśwież umysł i wróć, gdy będziesz gotowa. Cierpliwie zaczekam. Cieszę się jednak, że nie pozostawiasz czytelników na pastwę losu. Co prawda nowych opowiadań jeszcze nie zaczęłam czytać, ale mam nadzieję, że niedługo zbiorę się w sobie i Cię tam odwiedzę.

      Tymczasem życzę wszystkiego dobrego, a na pewno pięknej, wakacyjnej pogody. Nie wiem jak u Ciebie, ale u mnie jest obrzydliwe duszno, wieje i leje. Powiedziałabym, że gorzej być nie może, ale wtedy piorun uderzy w mój dom. Przesyłam mnóstwo dobroci, zdrówka oraz pogody ducha. Do napisania! (^.^)

      Usuń
  3. 49 year old Information Systems Manager Ambur Waddup, hailing from Drumheller enjoys watching movies like Planet Terror and Surfing. Took a trip to Rock Art of the Mediterranean Basin on the Iberian Peninsula and drives a Delahaye 135 Competition Court Torpedo Roadster. na stronie internetowej

    OdpowiedzUsuń