Spis lektur obowiązkowych

poniedziałek, 1 października 2018


Jutro wracam na studia. A co najgorsze - prawie codziennie zaczynam o 8 rano. Nieludzka pora.
(>﹏<) Koniec z wstawaniem po południu i zarywaniem nocek na gry oraz pisanie. Na pewno przełoży się to na częstotliwość dodawania rozdziałów. Trzymajcie za mnie kciuki i wierzcie, że nie zwariuję.

Biuro detektywistyczne "Słodki Amoris"
Rozdział 3

            Szczerze nie lubiła brytyjskich pisarzy. W ogóle nie lubiła pisarzy, ale tych z wysp szczególnie. Męczyły ją książki, zwłaszcza opowieści o nieszczęśliwej miłości, a tych nie brakowało w każdej epoce literatury. Nie mogła od niej uciec, mimo że bardzo chciała. Utożsamiała się z tragicznymi bohaterami i uświadamiała sobie, że nie ma dla niej nadziei.
            – W ramach renesansu na dzisiaj mieliście przygotować informacje o Williamie Szekspirze, prawda?
            Pani Hathaway kręciła się na tyłach sali. Przeszukiwała szafki, chcąc odnaleźć wszystkie sztuki oraz sonety Szekspira, jakie posiadała. Miała ich dużo, bo był jej ulubionym pisarzem. Lubiła chwalić się, że nazywała się tak samo, jak jego żona. Nawet pomysły na imiona dla dzieci czerpała z twórczości pisarza.
            Micky nie rozumiała tej chorej fascynacji. W biografii Szekspira znalazła tylko jedną interesującą ciekawostkę. Podobno był biseksualny. Tutaj rewelacje dobiegały końca.
            Kiedy wybierała przedmioty na drugim roku, uważała, że podejmuje najlepszą decyzję. Miała do wyboru ortografię, za którą przyznawano niewiele punktów, twórcze pisanie – nawet nie chciała myśleć, jak okropne jest pisanie własnych opowiadań, felietonów oraz wierszy – i zajęcia z literatury. Było to obszerne zagadnienie, ale opierało się na zwykłym wkuwaniu nazwisk pisarzy, ich dorobku oraz lat, w jakich tworzyli. Nie spodziewała się interpretacji liryki. Na szczęście, pani Hathaway była bardzo wyrozumiałą kobietą. Akceptowała każdą analizę, o ile nie odbiegała od tematu.
            – Kto zechce przedstawić nam swoje notatki? – zapytała nauczycielka.
            W większości przypadków takie pytania mroziły krew w żyłach i przyprawiały uczniów o stan przedzawałowy. Wszyscy błagali, żeby tylko nie padło na nich. Na zajęciach z literatury było nieco inaczej. Pani Hathaway nie lubiła stresować ludzi. Nie miała w zwyczaju prosić do tablicy na przesłuchanie, jak nazywała zabieg stosowany przez większość pedagogów, aby wzbudzić szacunek. Ona wolała humanitarne metody. Jeśli uczniowie nie chcieli poprowadzić zajęć, robiła to osobiście. Zachęcone dzieciaki w końcu dołączały się i wspólnymi siłami tworzyli naprawdę interesujący wykład. Pani Hathaway wyznawała zasadę, że młodych trzeba intrygować nauką, aby sami zechcieli po nią sięgnąć, a nie zmuszać do niej. Miała ponad trzydziestoletnią praktykę zawodową, również w ośrodkach dla trudnej młodzieży, i z każdym rokiem była coraz bardziej pewna swoich metod.
            Zgłosiło się kilku ochotników. W tym Kentin, który zajmował pierwszą ławkę, zawsze z uwagą uczestnicząc w zajęciach. Micky nie potrafiła zrozumieć zaaferowania przyjaciela, ale szanowała jego uwielbienie dla sztuki wszelakiej. Był urodzonym humanistą. Oczytanym poliglotą miłującym historię nie tylko swojego kraju, ale również reszty świata. Uzupełniali się pod względem nauki. Kentin wszelkimi możliwymi sposobami starał się wbić do rudej głowy Micky ważne daty oraz bitwy, a ona pomagała chłopakowi z przedmiotami ścisłymi.
            Uczniowie, którzy tak jak Micky wybrali literaturę drogą dedukcji, a nie silnymi uczuciem, z niecierpliwością wyczekiwali dzwonka. Dla większości to ostatnia lekcja tego dnia. Niektórzy zostaną na zajęciach dodatkowych, ale Micky miała inne plany. Niespodziewanie dostali kolejne zlecenie, a dzisiaj na niej spoczywał obowiązek przyjęcia go. Nie otrzymali żadnych szczegółów dotyczących sprawy. Nie wiedzieli nawet, kto będzie ich zleceniodawcą. Micky nie lubiła takich niespodzianek. Wolała wiedzieć, na co powinna się przygotować. Mogła powoli zbierać informacje, a teraz po prostu traciła czas. Czas to pieniądze. Nie wolno go marnować.

Bądźcie w biurze po zajęciach. Mam dla Was zlecenie.

            Bez sensu. Nawet Peggy więcej ujawniała.
            Mail przyszedł na pocztę Słodkiego Amorisa ponad dwie godziny temu. Micky obliczyła, że wtedy trwała lekcja. Była to raczej spontaniczna decyzja, niepoparta przyjacielskimi konsultacjami. Zapewne chodziło o kolejną zdradę. Bardzo nie lubiła spraw dotyczących związków.
            Zaklęła szpetnie w myślach. Od kilku miesięcy mimowolnie zwracała większą uwagę na pary i doszła do kilku wniosków, ale jeden był szczególny.
            Najpierw pojawiał się stan zakochania. Niewinnej miłości. Postrzeleni strzałą Amora otaczali się bańką, nieprzepuszczającą prawdy oraz innych zanieczyszczeń świata realnego. Liczyli się tylko oni i ich uczucia. Ale bańka zawsze była cienka. W końcu pękała, a na zakochanych czekało brutalne zderzenie z rzeczywistością. Z reguły nie potrafili tego zaakceptować.
            Jako postronna obserwatorka, Micky znała jedynie szczęśliwy początek związku oraz jego tragiczny koniec. Nie wiedziała, co jest pośrodku. Nie wiedziała, czy w ogóle coś było. Może granica zaciera się tak prędko, że nie sposób jej dostrzec?
            Jedynie dorośli ludzi, którzy mają za sobą kilka (lub kilkanaście) burzliwych związków oraz wielkich miłości, byli na tyle ustatkowani emocjonalnie, by stworzyć prawdziwe uczucie, mogące przetrwać lata. Rozwydrzone, niepewne własnych decyzji nastolatki tego nie umiały.
            Czy Allison Crompton oraz Chris Henwick byli dojrzalsi od swoich rówieśników o lata i doświadczenia? Ich związek zdawał się bardzo poważny. Ile dziewczyn marzyło, że jeszcze w liceum spotka miłość życia? Micky nie wiedziała, ale zasilała ich szeregi.
            Im dłużej myślała o zaginionych licealistach, tym bardziej upewniała się w przekonaniu, że uczucia między nimi nie były prawdziwe. Coś ukrywali. Coś paskudnego, odrażającego i nieludzkiego. Na tym świecie nie ma miejsca na bezkresną miłość.

֍

            Posterunek policji w Pacific Grove mieścił się na rogu u zbiegu Pine Avenue i Forest Avenue. Popołudniem wiele osób kręciło się w pobliżu. Obok stał ratusz oraz posterunek straży pożarnej. Naprzeciwko w zeszłym roku otworzono muzeum motocykli, które na przekór opiniom większości mieszkańców przyciągało sporo odwiedzających. Głównie nietutejszych. Nikt nie rozumiał pomysłu, bo w Pacific Grove nigdy nie produkowano motocykli. Ba! Niczego tutaj nie produkowano. Kalifornijskie wybrzeża były wypoczynkowym rajem, więc miasto stało turystyką.
            Kilka kroków dalej zaczynała się sklepowa część Pacific Grove, gdzie w upchniętych na przymus butikach można znaleźć wszystko.
            Było to małe centrum równie małego miasta, ale miało to swoje pozytywne strony. Mało spraw do rozwiązania. Psia mać, pomyślał Malcolm, jeżeli te małolaty same się nie znajdą, będę prowadził najpoważniejsze śledztwo w historii Pacific Grove.
            Nie zostawił samochodu przy głównej ulicy, tylko od razu wjechał na policyjny parking na tyłach komisariatu. Dzisiaj nie zamierzał ruszać się z posterunku do końca służby. Wizyta w szkole trwała prawie trzy godziny i była bezowocna. Porozmawiał ze wszystkimi nauczycielami, z którymi zaginione nastolatki miały zajęcia. Dopadł nawet kilku uczniów, ale wszyscy mówili to samo. Nie wiem. Nic nie widziałem. Ostatnio gadaliśmy wczoraj na balu. Śledztwo stanęło w miejscu.
            Zabrał z siedzenia pasażera pudełka próżniowe. W jednym była zupa neapolitańska, a w drugim dwa plastry indyka w sosie beszamelowym oraz pieczone ćwiartki ziemniaków. Obiecał Ericowi, swojemu zastępcy, że przywiezie z domu resztki obiadu. Nie tylko Malcolm uwielbiał kuchnię żony.
            – Na reszcie! Umierałem z głody!
            Eric Jones dopadł go, gdy Malcolm przekroczył próg komisariatu. Prawdopodobnie warował pod drzwiami, a pogawędka przy automacie do kawy była wyłącznie przykrywką.
            – Co dzisiaj na obiad? – Eric wyrwał z dłoni kolegi jedno z pudełek, po czym otworzył wieko. – Mmm, zupa neapolitańska. Moja ulubiona.
            – Mówisz tak o każdej zupie – wytknął mu Malcolm. – Chodź do gabinetu.
            Nie musiał powtarzać. Młodszy mężczyzna od razu pognał do ich wspólnego biura. Wyjął z szuflady swojego biurka komplet sztućców i zaczął pochłaniać obiad. Zazdrościł Malcolmowi pysznych posiłków. Żona Erica nie potrafiła gotować. Szczytem jej umiejętności była jajecznica na boczku, a i to czasami psuła. Mimo wszystko kochał żonę i cenił swoje życie, dlatego nie krytykował. Po prostu każdego wieczora zabierał rodzinę na kolację.
            – Nie zgadniesz, czego się dowiedziałem – zagadał wesołym głosem Malcolm, nie przestając patrzeć na zajadającego się mężczyznę.
            Lubił Erica, mimo że dzieliło ich ponad dziesięć lat. Dorastali w innych rodzinach i mieli bardzo sprzeczne charaktery. Malcolm był ponurym, ironicznym mężczyzną, który wszedł w etap starzenia się. Eric to typ niepoprawnego optymisty. Zawsze wesoły oraz skory do pomocy. Aż nazbyt entuzjastyczny.
            Dobry glina i obojętny glina.
            – Hm? – Eric przełknął kawałek indyka. – Czego?
            – Niczego! – warknął Malcolm, wieszając na oparciu obrotowego fotela służbową kurtkę. – Te dzieciaki to cholerne ideały. Dobrze się uczą i biorą udział w życiu szkoły. Żaden nauczyciel na nich nie narzekał.
            – Nie wiedziałem, że istnieją takie nastolatki.
            – No właśnie! – Malcolm rozłożył bezradnie ręce. – Nie wiem, co o tym sądzić.
            – Szeryfie Dixon. – Do pomieszczenia wpadł Anthony Bolder. Zawsze kulturalnie pukał i czekał na zaproszenie, ale teraz był zbyt zaaferowany. – Technicy przysłali bilingi z telefonów zaginionych. Ostatnio logowali się do sieci około dziewiątej wieczorem przy Congress Avenue.
            – Co tam jest? – zastanawiał się Eric, wciąż jedząc obiad przygotowany przez żonę Malcolma.
            – Szkoła podstawowa, Country Club i park. Dosyć duży. Mało rozrywkowe miejsca.
            Malcolm potarł brodę dłonią. Jego teoria o ucieczce z domu stawała się coraz bardziej prawdopodobna. Congress Avenue to droga wyjazdowa z miasta, ale kompletnie bezużyteczna, jeśli zamierzali dostać się na lotnisko.
            Bo może wcale nie chcieli tam pojechać? Nie kupili biletów lotniczych, to szeryf Malcolm sprawdził osobiście.
            – Mogli zgubić się w tym parku – rozważał Eric. Dla niego cała sprawa była banalna. Wystarczyło odnaleźć kluczowy element układanki. Dzieciaki lubiły płatać figle. Zapewne ukryli się i czekali, aż zrozpaczeni rodzice ich znajdą.
            – Jest duży, ale nie na tyle, by w nim zabłądzić – burknął Malcolm, nieco zirytowany lekceważącym podejściem współpracownika. Znał rodziny tej dwójki, więc śledztwo traktował bardzo osobiście. Poza tym, sam był ojcem. Nawet nie chciał sobie wyobrażać, co musieli czuć ci ludzie. Jak cierpieli, nie wiedząc, gdzie podziewały się ich jedyne dzieci. Cały ich świat.
            – Może zostali pożarci przez niedźwiedzia?
            – Niedźwiedź w Pacific Grove? Co z tobą nie tak, Jones?
            – Przepraszam, że przerwę, ale mam jeszcze coś – wtrącił nieśmiało Anthony. – Już wysłałem patrol na Congress Avenue.
            – Świetnie. Niech dadzą znać, gdy coś znajdą – zarządził Malcolm.
            – Na przykład rozszarpane ciała dwójki nastolatków.
            – Już znaleźli.
            Rozdrażniony Malcolm Dixon oraz roześmiany Eric Jones w tym samym momencie spojrzeli na Anthony’ego. Był najmłodszym nabytkiem ich posterunku i jeszcze nie potrafił odnaleźć się w trudnych momentach, a sprzeczka szeryfów była jednym z nich.
            – Co? – dopytywał Malcolm. Szybkość działania oraz sprawne podejmowanie decyzji robiło na nim wrażenie, ale irytował się, że Anthony dawkował przekazywanie informacji.
            – Samochód Chrisa Henwicka, czarny cadillac Deville rocznik ’91, stoi na parkingu leśnym przy Congress Avenue. Oczywiście pusty.
            – Chłopcy z patrolu są pewni?
            Malcolm zerwał się z fotela. To był bardzo ważny trop. Możliwe, że właśnie odnaleźli element, którego brakowało im do wszczęcia śledztwa. Wreszcie mieli, czego się złapać.
            – Numery rejestracyjne są zgodne – oznajmił Anthony.

֎

            Micky zaparkowała przy ulicy, tuż przed drzwiami sklepu z płytami Vinyl Revolution. Jechał za nią szeryf Malcolm Dixon. Zatrzymał się na policyjnym parkingu, na tyłach komisariatu. Wysiadł z pick-upa, trzymając w rękach dwa pudełka próżniowe. Na pewno z domowym jedzeniem w środku.
            Dziewczyna pomyślała, że policjanci w Pacific Grove raczej nie prowadzili szybkiego trybu życia. Szeryf spędził w szkole dużo czasu, a później najprawdopodobniej wrócił do domu na obiad. Resztki zabrał ze sobą do pracy.
            Teraz przynajmniej wiedziała, skąd tylu gliniarzy z nadwagą. Zawsze myślała, że obraz policjanta zajadającego się pączkiem ociekającym lukrem jest przerysowany. Telewizja czasami pokazywała prawdę.
            Szarpnęła za klamkę i weszła do środka. W sklepie nie zastała żadnego klienta, co było normalne dla godzin popołudniowych. Z reguły wieczorem przychodziły tłumy.
            Wnętrze pachniało pomarańczowymi świeczkami zapachowymi, które Castiel rozkładał na każdej wolnej płaskiej powierzchni. Tylko w grudniu wymieniał je na   jabłkowo-cynamonowe. Znała chłopaka od lat, ale nadal nie potrafiła zrozumieć jego dziwnych fascynacji świeczkami zapachowymi. To chyba najbardziej kobiece hobby, o jakim słyszała, ale nigdy tego nie powiedziała. Przynajmniej nie przy Castielu.
            – Jest ktoś w domu? – rzuciła, chcąc wywabić kolegę z zaplecza.
            – Nie.
            Castiel wyjrzał zza futryny. Kiedyś były tutaj drzwi, ale po drobnym incydencie należało je usunąć. A raczej to, co z nich zostało. Złodziei nie witano w Vinyl Revolution z otwartymi ramionami.
            Otarł przedramieniem z czoła kropelki potu. Czerwone włosy związał w małego koka, a dodatkowo założył również opaskę, by krótsze kosmyki nie wpadały do oczu.
            – Chodź tu i mi pomóż – zwrócił się do dziewczyny, przywołując ją skinięciem palca.
            Micky westchnęła ciężko, ale zgodziła się. Nie miała na dzisiaj innych zajęć, a potrzebowała odreagować nieudaną rozmowę z klientem. Albo klientką. Nie wiedziała, bo nikt nie stawił się na spotkanie. Była przez to wściekła. Zmarnowała pół godziny.
            Na zapleczu stały puste kartony. Opakowania płyt winylowych walały się po starej kanapie. Laptop na rozkładanym stoliku kawowym był gotowy do pracy.
            – Dlaczego jesteś zmęczony? – zapytała, bo nie znalazła niczego, co wymagało wysiłku fizycznego.
            – Sprzątałem.
            – Poważnie? Nie zauważyłam.
            Micky ponownie rozejrzała się po zapleczu. Było naprawdę małe i bardzo zagracone. Do tego śmierdziało wilgocią. Dach z tej strony sklepu przeciekał, ale właściciel jeszcze nie znalazł w sobie odpowiednio dużo motywacji, by go naprawić.
            – Muszę dzisiaj przygotować wysyłkę do klientów – wyjaśnił Castiel. – Tutaj masz listę nazwisk, adresów i zamówień. Zapakuj wszystko do kartonów, napisz do kogo i gdzie trzeba wysłać, a później mnie zawołaj.
            – Co ty w tym czasie będziesz robił?
            – Idę na fajkę – odparł, wskazując palcem drzwi. Uśmiechnął się do Micky i przyjacielsko potargał ją po włosach. – Wytrzymasz beze mnie pięć minut.
            Castiel wyszedł, zostawiając dziewczynę samą pośród pustych kartonów. Niepotrzebnie brała ze sobą plecak. Mogła zostawić go w samochodzie, bo w tym ciasnym, niepachnącym świeżością pomieszczeniu nie znalazła wolnej przestrzeni, żeby go odłożyć. Nie wiedziała, gdzie powinna usiąść. Jedyne siedzisko zajmowały płyty winylowe różnych artystów. Głównie zespołów rockowych. Vincent Watson, właściciel Vinyl Revolution, słuchał wyłącznie rocka oraz metalu i na hobby opierał swój biznes.
            Praca okazała się żmudna oraz nad wyraz denerwująca. Płyt było mnóstwo i leżały na kanapie bezładnie. Micky miała problemy z odnalezieniem odpowiednich albumów. Żadnej organizacji ani wskazówek. Przeklinała w myślach Castiela, bo zostawił ją samą z robotą, za którą nawet nie dostanie zapłaty.
            – Temu kretynowi przez myśl nie przejdzie, żeby postawić mi obiad – burknęła pod nosem, przekładając płyty z jednej sterty na drugą. Znalazła dopiero jedno zamówienie, a na liście było ponad trzydzieści nazwisk. – Spieprzam stąd, gdy tylko czegoś się dowiem.
            – Więc, co chcesz wiedzieć?
            Drgnęła przestraszona, gdy usłyszała głos Castiela. Nie zauważyła, kiedy wrócił z papierosa.
            Micky szybko odzyskała rezon. Westchnęła teatralnie i rzuciła w kolegę gotową do wysyłki paczką.
            – Dlaczego jeszcze się z tobą przyjaźnię.
            – Ranisz mnie. – Zaśmiał się, znowu mierzwiąc dziewczynie włosy. Doskonale zdawał sobie sprawę, jak bardzo ją to drażniło. Czerpał radość z patrzenia na jej zmarszczony nosek oraz nadęte, zawsze rumiane poliki. Micky była urocza, gdy się złościła. Zwłaszcza, że gorączkowo temu zaprzeczała i wściekała się jeszcze bardziej, kiedy jej to wypominał.
            Dłuższą chwilę patrzyła na Castiela zdenerwowana. Uśmiechał się parszywie, trochę niebezpiecznie. Większość dziewczyn w ich liceum powiedziałaby, że seksownie i przyznałaby im rację.
            – Jesteś beznadziejny, Turner.
            Roześmiał się głośno. Z reguły Micky była bardziej skora do sprzeczek, ale widział, że dzisiaj coś szczególnego zaprzątało jej myśli. Przeczuwał, o czym chciała porozmawiać, ale nie zamierzał pospieszać dziewczyny. Zacznie temat, gdy uzna to za słuszne.
            W przeciwieństwie do Micky, zrzucił z kanapy płyty, by mieć, gdzie usiąść. Nie przejmował się, że zniszczy opakowania. Większość albumów była stara i przewinęła się przez wiele par rąk. Nie pachniały już świeżością, ale właśnie z tego powodu miały dużą wartość dla koneserów.
            – Słyszałeś, że Allison i Chris zaginęli?
            Cas niemal krzyknął: Aha! Znał Micky zbyt długo, by mogła ukryć przed nim cokolwiek. Poza tym, wiedział, czym zajmowała się po lekcjach. Zdziwiłby się, gdyby zignorowała sprawę zniknięcia. Nie popierał tej całej detektywistycznej paplaniny, ale skoro sprawiało jej to radość, nie zamierzał się wtrącać.
            – Jak cała szkoła. Uważasz, że mam z tym coś wspólnego? – zażartował, uśmiechając się drwiąco. Micky nienawidziła tego uśmiechu. Rozpraszał ją.
            – Tak, dlatego tutaj jestem. Przyszłam sprawdzić, czy nie schowałeś ich w sklepie.
            – Siedzisz na nich.
            Spojrzeli w dół, na kanapę, w jednakowym momencie. Dziewczyna nieco wzdrygnęła się obrzydzona. Nienawidziła czarnego humoru. Podobnie jak horrorów oraz krwawych scen. Castiel doskonale to wiedział i często wykorzystywał.
            – Może Allison byś tam upchnął, ale na pewno nie Chrisa – stwierdziła, posyłając koledze znudzone spojrzenie. Łudziła się, że przeprowadzą inteligentną rozmowę, ale już na samym początku Castiel wyprowadził ją z błędu.
            – W całości może nie, ale pociętego na kawałeczki…
            – Przestań, błagam – pisnęła, zakrywając uszy dłońmi.
            Chłopak roześmiał się głośno.
            – Jesteś obrzydliwy.
            – Słyszałem gorsze epitety – skwitował, nie dodając, że wszystkie padły z ust Micky. Uwielbiał się z nią droczyć, a ona była naprawdę dobra w wymyślaniu obelg. – Co z tym zaginięciem? Podobno dzisiaj w szkole pojawił się szeryf we własnej osobie.
            – Tak, ale niczego jeszcze nie ma. Albo nie chciał podzielić się tym z Shermansky.
            – Podsłuchiwaliście – wywnioskował. Był zdumiony, a jednocześnie rozbawiony. Zabawa w detektywów to jakaś farsa.
            – Nie komentuj – poprosiła Micky.
            – Nie zamierzam.
            Było jej nieco wstyd, bo wiedziała, jaki stosunek do Słodkiego Amorisa miał Castiel. Lubił kpić ze spraw, którymi zajmowała się razem z Sucrette oraz Kentinem. Zwłaszcza, gdy dotyczyły zdrad. Starała się nie rozmawiać z chłopakiem o śledztwach, dlatego zaistniała sytuacja była dla niej bardzo krępująca. Nie tylko przyszła do niego, by poplotkować o tajemniczym zaginięciu dwójki nastolatków, ale również po informacje. Powinna była spławić przyjaciół, a nie zgadzać się na przesłuchiwanie Castiela.
            – No dobra. – Westchnął nieco skołowany. – Chcesz pogadać o Allison?
            – Byliście razem.
            – Tylko kilka miesięcy. Mieliśmy inne priorytety.
            – To znaczy?
            – Naprawdę mam ci to tłumaczyć?
            Spojrzała na Castiela bez zrozumienia. Dopiero, gdy bezgłośnie wymówił: seks, pojęła aluzję. Od razu odwróciła wzrok spłoszona. Była wściekła na samą siebie. Ze brak profesjonalizmu oraz słabość do Turnera. Naprawdę nie powinna obciążać się tą rozmową. To dla niej zbyt wiele.
            Castiel z leniwym uśmiechem patrzył, jak siedząca naprzeciwko niego dziewczyna próbowała ukryć zażenowanie. Miała za krótkie włosy, aby przysłonić nimi rumiane poliki, a i w nagłe zainteresowanie listą odbiorców przesyłek nie potrafił uwierzyć.
            Przez chwilę chciał zmierzwić jej rude kosmyki. Rozgniewałaby się. Może nawet zaczęłaby na niego krzyczeć, co zdarzało się bardzo rzadko. Ale przynajmniej rozładowałby napięcie między nimi.
            Zanim wyciągnął rękę, Micky odłożyła kartkę papieru ze spisem nazwisk. Uniosła głowę i spojrzała na niego przeszywającym wzrokiem. W niebieskich oczach nie było już zagubienia oraz wstydu. Teraz iskrzyły determinacją.
            – Jaka jest Allison?
            – Nie wiem. Normalna? – Wzruszył ramionami. – Co mam ci powiedzieć?
            – Dlaczego wam nie wyszło? Chodziło tylko o seks?
            Castiel westchnął. Nie potrafił określić, do czego zmierzała ta rozmowa.
            – Mnie tak. All za bardzo zaangażowała się w ten związek. Była przekonana, że to coś poważnego. Z Chrisem pewnie mieli już przygotowane imiona dla dzieciaków.
            Micky nie dała po sobie poznać, że zdrobnienie ją poruszyło. Castiel nigdy ich nie używał. Nawet w stosunku do niej.
            – Myślisz, że mogli uciec? – zapytała. – Bez uprzedzenia.
            – Nie – odpowiedział natychmiast. – Allison nie wywinęłaby takiego numeru.

֍ ֎ ֍

4 komentarze:

  1. Witaj :D
    Czytam wiernie Twoje opowiadanie i coraz bardziej mnie ono ciekawi. Tak delikatnie dawkujesz nowe informacje, że kiedy kończę rozdział nie mogę uwierzyć, że to już koniec. Z wielką chęcią czytałabym więcej i więcej.
    Z całego serduszka współczuję Ci kolejnego roku studiów. Ja co prawda spędzam całe dnie w pracy, ale to równie mocno wykańcza ;c
    Dlaczego nie możemy być od razu wykształceni i bogaci?
    Do zobaczenia przy następnym poście :*
    Powodzenia na wkładach! Trzymam kciuki, żebyś przetrwała to wszystko ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam Cię serdecznie!

      Studia rzeczywiście są bardzo absorbujące. Nie potrafię odnaleźć się w tej przykrej rzeczywistości. Konieczność wstawania razem z budzikiem, a nie po pełnym wypoczęciu mnie dobija. Jednakże nawet nudne wykłady oraz wymagający profesorzy nie mogą równać się pracy. Z której strony na to nie spojrzeć, na zajęciach można przysnąć, a nawet na nie nie przyjść bez większych konsekwencji. Osobiście traktuję studia jako przedłużenie liceum, chociaż obeszłoby się bez okienek. Są wyjątkowo irytujące. (>.<)

      Pisząc Biuro detektywistyczne "Słodki Amoris" postawiłam sobie za cek główny, by rozdziały były zgrabne, zwinne oraz pełne znaczących dla fabuły informacji. Nie ma lania wody, bo i nie planuję ciągnąć tego w nieskończoność jak Drogi do (nie) miłości. To dwa zupełnie odmienne projekty, do których podchodzę z innym nastawieniem.

      Z całego serduszka dziękuję za ciepłe słowa. Tobie również życzę wytrwałości oraz cierpliwości. I miłego szefa. (^.^) Wszystkiego dobrego i do napisania!

      Usuń
  2. No witam, witam. Znów przybyłam, starając się zaspokoić niedosyt po ostatnim rozdziale, ale znów sprawiłas, że na nowe niedosyt czuję. To jak przedstawiłaś postać Castela jest cudowne i już go kocham i shipuje z Micky ♥ . No co mogę jeszcze powiedzieć oprócz tego, że rozdział cudowny i szczerze nigdy nie byłam przekonana do narracji trzeciosobowej, ale twój styl jest taki cudowny, że no nie mogłam się nie zakochać. Czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam serdecznie ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj! (^.^)/

      Uświadomiłam sobie, że po raz pierwszy odpowiadam na Twój komentarz. Musisz mi to wybaczyć. (T.T) Ostatnimi czasy zaglądałam na bloga wyłącznie w celu opublikowania nowego rozdziału. Kompletnie nie patrzyłam na komentarze.

      Przyznam szczerze - i bardzo nieskromnie - że Castiel w tym rozdziale wyszedł dokładnie po mojej myśli. Nie chciałam, żeby był burkliwym chamem, a raczej wesołym nastolatkiem o spaczonym humorze. Takim, którego da się lubić, ale potrzeba do tego cierpliwości. Mam nadzieję, że w dalszych częściach nie odbiegnie od mojego ideału i nie wymknie się spod kontroli.

      Co do możliwego romansu... Nie przewiduję tworzenia par, ale na pewno nie obejdzie się bez dwuznacznych sytuacji. Jednakże, w Biurze detektywistycznym "Słodki Amoris" chciałabym nieco odbiec od tematu miłości. Trochę mnie zmęczyła. Chyba z nadejściem jesieni zrobiłam się zgryźliwa. Mimo że pogoda wyjątkowo dopisuje.

      Cieszę się, że narracja przypadło Ci do gustu. Osobiście odnajduję się w niej rewelacyjnie. Zdecydowanie łatwiej pisać mi z takiej perspektywy. Daje więcej możliwości.

      Muszę przyznać, że jeszcze nie zaczęłam następnego rozdziału. Mam zastój twórczy. Znowu. (-,-) Aczkolwiek żywię nadzieję na poprawę, gdy tylko przyzwyczaję się do obowiązków. Wciąż nie potrafię uwierzyć, że moje kochane, ponad trzymiesięczne, wakacje dobiegły już końca. Tak strasznie za nimi tęsknię... (T.T)

      Życzę wszystkiego najlepszego. Pozdrawiam Cię cieplutko i do napisania!

      Usuń