Jutro wracam na studia. A co najgorsze - prawie codziennie zaczynam o 8 rano. Nieludzka pora.
(>﹏<) Koniec z wstawaniem po południu i zarywaniem nocek na gry oraz pisanie. Na pewno przełoży się to na częstotliwość dodawania rozdziałów. Trzymajcie za mnie kciuki i wierzcie, że nie zwariuję.
Biuro detektywistyczne "Słodki Amoris"
Rozdział
3
Szczerze
nie lubiła brytyjskich pisarzy. W ogóle nie lubiła pisarzy, ale tych z wysp
szczególnie. Męczyły ją książki, zwłaszcza opowieści o nieszczęśliwej miłości,
a tych nie brakowało w każdej epoce literatury. Nie mogła od niej uciec, mimo
że bardzo chciała. Utożsamiała się z tragicznymi bohaterami i uświadamiała
sobie, że nie ma dla niej nadziei.
– W
ramach renesansu na dzisiaj mieliście przygotować informacje o Williamie
Szekspirze, prawda?
Pani
Hathaway kręciła się na tyłach sali. Przeszukiwała szafki, chcąc odnaleźć
wszystkie sztuki oraz sonety Szekspira, jakie posiadała. Miała ich dużo, bo był
jej ulubionym pisarzem. Lubiła chwalić się, że nazywała się tak samo, jak jego
żona. Nawet pomysły na imiona dla dzieci czerpała z twórczości pisarza.
Micky
nie rozumiała tej chorej fascynacji. W biografii Szekspira znalazła tylko jedną
interesującą ciekawostkę. Podobno był biseksualny. Tutaj rewelacje dobiegały
końca.
Kiedy
wybierała przedmioty na drugim roku, uważała, że podejmuje najlepszą decyzję.
Miała do wyboru ortografię, za którą przyznawano niewiele punktów, twórcze
pisanie – nawet nie chciała myśleć, jak okropne jest pisanie własnych
opowiadań, felietonów oraz wierszy – i zajęcia z literatury. Było to obszerne
zagadnienie, ale opierało się na zwykłym wkuwaniu nazwisk pisarzy, ich dorobku
oraz lat, w jakich tworzyli. Nie spodziewała się interpretacji liryki. Na
szczęście, pani Hathaway była bardzo wyrozumiałą kobietą. Akceptowała każdą
analizę, o ile nie odbiegała od tematu.
–
Kto zechce przedstawić nam swoje notatki? – zapytała nauczycielka.
W
większości przypadków takie pytania mroziły krew w żyłach i przyprawiały
uczniów o stan przedzawałowy. Wszyscy błagali, żeby tylko nie padło na nich. Na
zajęciach z literatury było nieco inaczej. Pani Hathaway nie lubiła stresować
ludzi. Nie miała w zwyczaju prosić do tablicy na przesłuchanie, jak nazywała zabieg stosowany przez większość
pedagogów, aby wzbudzić szacunek. Ona wolała humanitarne metody. Jeśli
uczniowie nie chcieli poprowadzić zajęć, robiła to osobiście. Zachęcone
dzieciaki w końcu dołączały się i wspólnymi siłami tworzyli naprawdę
interesujący wykład. Pani Hathaway wyznawała zasadę, że młodych trzeba
intrygować nauką, aby sami zechcieli po nią sięgnąć, a nie zmuszać do niej.
Miała ponad trzydziestoletnią praktykę zawodową, również w ośrodkach dla
trudnej młodzieży, i z każdym rokiem była coraz bardziej pewna swoich metod.
Zgłosiło
się kilku ochotników. W tym Kentin, który zajmował pierwszą ławkę, zawsze z uwagą
uczestnicząc w zajęciach. Micky nie potrafiła zrozumieć zaaferowania
przyjaciela, ale szanowała jego uwielbienie dla sztuki wszelakiej. Był
urodzonym humanistą. Oczytanym poliglotą miłującym historię nie tylko swojego
kraju, ale również reszty świata. Uzupełniali się pod względem nauki. Kentin
wszelkimi możliwymi sposobami starał się wbić do rudej głowy Micky ważne daty
oraz bitwy, a ona pomagała chłopakowi z przedmiotami ścisłymi.
Uczniowie,
którzy tak jak Micky wybrali literaturę drogą dedukcji, a nie silnymi uczuciem,
z niecierpliwością wyczekiwali dzwonka. Dla większości to ostatnia lekcja tego
dnia. Niektórzy zostaną na zajęciach dodatkowych, ale Micky miała inne plany.
Niespodziewanie dostali kolejne zlecenie, a dzisiaj na niej spoczywał obowiązek
przyjęcia go. Nie otrzymali żadnych szczegółów dotyczących sprawy. Nie
wiedzieli nawet, kto będzie ich zleceniodawcą. Micky nie lubiła takich
niespodzianek. Wolała wiedzieć, na co powinna się przygotować. Mogła powoli
zbierać informacje, a teraz po prostu traciła czas. Czas to pieniądze. Nie
wolno go marnować.
Bądźcie w biurze po zajęciach. Mam dla Was zlecenie.
Bez
sensu. Nawet Peggy więcej ujawniała.
Mail
przyszedł na pocztę Słodkiego Amorisa
ponad dwie godziny temu. Micky obliczyła, że wtedy trwała lekcja. Była to
raczej spontaniczna decyzja, niepoparta przyjacielskimi konsultacjami. Zapewne
chodziło o kolejną zdradę. Bardzo nie lubiła spraw dotyczących związków.
Zaklęła
szpetnie w myślach. Od kilku miesięcy mimowolnie zwracała większą uwagę na pary
i doszła do kilku wniosków, ale jeden był szczególny.
Najpierw
pojawiał się stan zakochania. Niewinnej miłości. Postrzeleni strzałą Amora
otaczali się bańką, nieprzepuszczającą prawdy oraz innych zanieczyszczeń świata
realnego. Liczyli się tylko oni i ich uczucia. Ale bańka zawsze była cienka. W
końcu pękała, a na zakochanych czekało brutalne zderzenie z rzeczywistością. Z
reguły nie potrafili tego zaakceptować.
Jako
postronna obserwatorka, Micky znała jedynie szczęśliwy początek związku oraz
jego tragiczny koniec. Nie wiedziała, co jest pośrodku. Nie wiedziała, czy w
ogóle coś było. Może granica zaciera się tak prędko, że nie sposób jej
dostrzec?
Jedynie
dorośli ludzi, którzy mają za sobą kilka (lub kilkanaście) burzliwych związków
oraz wielkich miłości, byli na tyle ustatkowani emocjonalnie, by stworzyć
prawdziwe uczucie, mogące przetrwać lata. Rozwydrzone, niepewne własnych
decyzji nastolatki tego nie umiały.
Czy
Allison Crompton oraz Chris Henwick byli dojrzalsi od swoich rówieśników o lata
i doświadczenia? Ich związek zdawał się bardzo poważny. Ile dziewczyn marzyło,
że jeszcze w liceum spotka miłość życia? Micky nie wiedziała, ale zasilała ich
szeregi.
Im
dłużej myślała o zaginionych licealistach, tym bardziej upewniała się w
przekonaniu, że uczucia między nimi nie były prawdziwe. Coś ukrywali. Coś
paskudnego, odrażającego i nieludzkiego. Na tym świecie nie ma miejsca na
bezkresną miłość.
֍
Posterunek
policji w Pacific Grove mieścił się na rogu u zbiegu Pine Avenue i Forest Avenue.
Popołudniem wiele osób kręciło się w pobliżu. Obok stał ratusz oraz posterunek
straży pożarnej. Naprzeciwko w zeszłym roku otworzono muzeum motocykli, które
na przekór opiniom większości mieszkańców przyciągało sporo odwiedzających.
Głównie nietutejszych. Nikt nie rozumiał pomysłu, bo w Pacific Grove nigdy nie
produkowano motocykli. Ba! Niczego tutaj nie produkowano. Kalifornijskie
wybrzeża były wypoczynkowym rajem, więc miasto stało turystyką.
Kilka
kroków dalej zaczynała się sklepowa część Pacific Grove, gdzie w upchniętych na
przymus butikach można znaleźć wszystko.
Było
to małe centrum równie małego miasta, ale miało to swoje pozytywne strony. Mało
spraw do rozwiązania. Psia mać, pomyślał Malcolm, jeżeli te małolaty same się
nie znajdą, będę prowadził najpoważniejsze śledztwo w historii Pacific Grove.
Nie
zostawił samochodu przy głównej ulicy, tylko od razu wjechał na policyjny
parking na tyłach komisariatu. Dzisiaj nie zamierzał ruszać się z posterunku do
końca służby. Wizyta w szkole trwała prawie trzy godziny i była bezowocna.
Porozmawiał ze wszystkimi nauczycielami, z którymi zaginione nastolatki miały
zajęcia. Dopadł nawet kilku uczniów, ale wszyscy mówili to samo. Nie wiem. Nic nie widziałem. Ostatnio
gadaliśmy wczoraj na balu. Śledztwo stanęło w miejscu.
Zabrał
z siedzenia pasażera pudełka próżniowe. W jednym była zupa neapolitańska, a w
drugim dwa plastry indyka w sosie beszamelowym oraz pieczone ćwiartki
ziemniaków. Obiecał Ericowi, swojemu zastępcy, że przywiezie z domu resztki
obiadu. Nie tylko Malcolm uwielbiał kuchnię żony.
–
Na reszcie! Umierałem z głody!
Eric
Jones dopadł go, gdy Malcolm przekroczył próg komisariatu. Prawdopodobnie
warował pod drzwiami, a pogawędka przy automacie do kawy była wyłącznie
przykrywką.
–
Co dzisiaj na obiad? – Eric wyrwał z dłoni kolegi jedno z pudełek, po czym
otworzył wieko. – Mmm, zupa neapolitańska. Moja ulubiona.
–
Mówisz tak o każdej zupie – wytknął mu Malcolm. – Chodź do gabinetu.
Nie
musiał powtarzać. Młodszy mężczyzna od razu pognał do ich wspólnego biura.
Wyjął z szuflady swojego biurka komplet sztućców i zaczął pochłaniać obiad.
Zazdrościł Malcolmowi pysznych posiłków. Żona Erica nie potrafiła gotować.
Szczytem jej umiejętności była jajecznica na boczku, a i to czasami psuła. Mimo
wszystko kochał żonę i cenił swoje życie, dlatego nie krytykował. Po prostu
każdego wieczora zabierał rodzinę na kolację.
–
Nie zgadniesz, czego się dowiedziałem – zagadał wesołym głosem Malcolm, nie
przestając patrzeć na zajadającego się mężczyznę.
Lubił
Erica, mimo że dzieliło ich ponad dziesięć lat. Dorastali w innych rodzinach i
mieli bardzo sprzeczne charaktery. Malcolm był ponurym, ironicznym mężczyzną,
który wszedł w etap starzenia się. Eric to typ niepoprawnego optymisty. Zawsze
wesoły oraz skory do pomocy. Aż nazbyt entuzjastyczny.
Dobry
glina i obojętny glina.
–
Hm? – Eric przełknął kawałek indyka. – Czego?
–
Niczego! – warknął Malcolm, wieszając na oparciu obrotowego fotela służbową
kurtkę. – Te dzieciaki to cholerne ideały. Dobrze się uczą i biorą udział w
życiu szkoły. Żaden nauczyciel na nich nie narzekał.
–
Nie wiedziałem, że istnieją takie nastolatki.
–
No właśnie! – Malcolm rozłożył bezradnie ręce. – Nie wiem, co o tym sądzić.
–
Szeryfie Dixon. – Do pomieszczenia wpadł Anthony Bolder. Zawsze kulturalnie
pukał i czekał na zaproszenie, ale teraz był zbyt zaaferowany. – Technicy
przysłali bilingi z telefonów zaginionych. Ostatnio logowali się do sieci około
dziewiątej wieczorem przy Congress Avenue.
–
Co tam jest? – zastanawiał się Eric, wciąż jedząc obiad przygotowany przez żonę
Malcolma.
–
Szkoła podstawowa, Country Club i park. Dosyć duży. Mało rozrywkowe miejsca.
Malcolm
potarł brodę dłonią. Jego teoria o ucieczce z domu stawała się coraz bardziej
prawdopodobna. Congress Avenue to droga wyjazdowa z miasta, ale kompletnie
bezużyteczna, jeśli zamierzali dostać się na lotnisko.
Bo
może wcale nie chcieli tam pojechać? Nie kupili biletów lotniczych, to szeryf
Malcolm sprawdził osobiście.
–
Mogli zgubić się w tym parku – rozważał Eric. Dla niego cała sprawa była
banalna. Wystarczyło odnaleźć kluczowy element układanki. Dzieciaki lubiły
płatać figle. Zapewne ukryli się i czekali, aż zrozpaczeni rodzice ich znajdą.
–
Jest duży, ale nie na tyle, by w nim zabłądzić – burknął Malcolm, nieco
zirytowany lekceważącym podejściem współpracownika. Znał rodziny tej dwójki, więc
śledztwo traktował bardzo osobiście. Poza tym, sam był ojcem. Nawet nie chciał
sobie wyobrażać, co musieli czuć ci ludzie. Jak cierpieli, nie wiedząc, gdzie
podziewały się ich jedyne dzieci. Cały ich świat.
–
Może zostali pożarci przez niedźwiedzia?
–
Niedźwiedź w Pacific Grove? Co z tobą nie tak, Jones?
– Przepraszam,
że przerwę, ale mam jeszcze coś – wtrącił nieśmiało Anthony. – Już wysłałem
patrol na Congress Avenue.
–
Świetnie. Niech dadzą znać, gdy coś znajdą – zarządził Malcolm.
–
Na przykład rozszarpane ciała dwójki nastolatków.
–
Już znaleźli.
Rozdrażniony
Malcolm Dixon oraz roześmiany Eric Jones w tym samym momencie spojrzeli na
Anthony’ego. Był najmłodszym nabytkiem ich posterunku i jeszcze nie potrafił
odnaleźć się w trudnych momentach, a sprzeczka szeryfów była jednym z nich.
–
Co? – dopytywał Malcolm. Szybkość działania oraz sprawne podejmowanie decyzji
robiło na nim wrażenie, ale irytował się, że Anthony dawkował przekazywanie
informacji.
–
Samochód Chrisa Henwicka, czarny cadillac Deville rocznik ’91, stoi na parkingu
leśnym przy Congress Avenue. Oczywiście pusty.
–
Chłopcy z patrolu są pewni?
Malcolm
zerwał się z fotela. To był bardzo ważny trop. Możliwe, że właśnie odnaleźli
element, którego brakowało im do wszczęcia śledztwa. Wreszcie mieli, czego się
złapać.
–
Numery rejestracyjne są zgodne – oznajmił Anthony.
֎
Micky
zaparkowała przy ulicy, tuż przed drzwiami sklepu z płytami Vinyl Revolution. Jechał za nią szeryf
Malcolm Dixon. Zatrzymał się na policyjnym parkingu, na tyłach komisariatu.
Wysiadł z pick-upa, trzymając w rękach dwa pudełka próżniowe. Na pewno z
domowym jedzeniem w środku.
Dziewczyna
pomyślała, że policjanci w Pacific Grove raczej nie prowadzili szybkiego trybu
życia. Szeryf spędził w szkole dużo czasu, a później najprawdopodobniej wrócił
do domu na obiad. Resztki zabrał ze sobą do pracy.
Teraz
przynajmniej wiedziała, skąd tylu gliniarzy z nadwagą. Zawsze myślała, że obraz
policjanta zajadającego się pączkiem ociekającym lukrem jest przerysowany. Telewizja
czasami pokazywała prawdę.
Szarpnęła
za klamkę i weszła do środka. W sklepie nie zastała żadnego klienta, co było
normalne dla godzin popołudniowych. Z reguły wieczorem przychodziły tłumy.
Wnętrze
pachniało pomarańczowymi świeczkami zapachowymi, które Castiel rozkładał na
każdej wolnej płaskiej powierzchni. Tylko w grudniu wymieniał je na jabłkowo-cynamonowe. Znała chłopaka od lat,
ale nadal nie potrafiła zrozumieć jego dziwnych fascynacji świeczkami zapachowymi.
To chyba najbardziej kobiece hobby, o jakim słyszała, ale nigdy tego nie
powiedziała. Przynajmniej nie przy Castielu.
–
Jest ktoś w domu? – rzuciła, chcąc wywabić kolegę z zaplecza.
–
Nie.
Castiel
wyjrzał zza futryny. Kiedyś były tutaj drzwi, ale po drobnym incydencie
należało je usunąć. A raczej to, co z nich zostało. Złodziei nie witano w Vinyl Revolution z otwartymi ramionami.
Otarł
przedramieniem z czoła kropelki potu. Czerwone włosy związał w małego koka, a
dodatkowo założył również opaskę, by krótsze kosmyki nie wpadały do oczu.
–
Chodź tu i mi pomóż – zwrócił się do dziewczyny, przywołując ją skinięciem
palca.
Micky
westchnęła ciężko, ale zgodziła się. Nie miała na dzisiaj innych zajęć, a
potrzebowała odreagować nieudaną rozmowę z klientem. Albo klientką. Nie
wiedziała, bo nikt nie stawił się na spotkanie. Była przez to wściekła.
Zmarnowała pół godziny.
Na
zapleczu stały puste kartony. Opakowania płyt winylowych walały się po starej
kanapie. Laptop na rozkładanym stoliku kawowym był gotowy do pracy.
–
Dlaczego jesteś zmęczony? – zapytała, bo nie znalazła niczego, co wymagało
wysiłku fizycznego.
–
Sprzątałem.
–
Poważnie? Nie zauważyłam.
Micky
ponownie rozejrzała się po zapleczu. Było naprawdę małe i bardzo zagracone. Do
tego śmierdziało wilgocią. Dach z tej strony sklepu przeciekał, ale właściciel
jeszcze nie znalazł w sobie odpowiednio dużo motywacji, by go naprawić.
–
Muszę dzisiaj przygotować wysyłkę do klientów – wyjaśnił Castiel. – Tutaj masz
listę nazwisk, adresów i zamówień. Zapakuj wszystko do kartonów, napisz do kogo
i gdzie trzeba wysłać, a później mnie zawołaj.
– Co
ty w tym czasie będziesz robił?
–
Idę na fajkę – odparł, wskazując palcem drzwi. Uśmiechnął się do Micky i
przyjacielsko potargał ją po włosach. – Wytrzymasz beze mnie pięć minut.
Castiel
wyszedł, zostawiając dziewczynę samą pośród pustych kartonów. Niepotrzebnie
brała ze sobą plecak. Mogła zostawić go w samochodzie, bo w tym ciasnym,
niepachnącym świeżością pomieszczeniu nie znalazła wolnej przestrzeni, żeby go
odłożyć. Nie wiedziała, gdzie powinna usiąść. Jedyne siedzisko zajmowały płyty
winylowe różnych artystów. Głównie zespołów rockowych. Vincent Watson,
właściciel Vinyl Revolution, słuchał
wyłącznie rocka oraz metalu i na hobby opierał swój biznes.
Praca
okazała się żmudna oraz nad wyraz denerwująca. Płyt było mnóstwo i leżały na
kanapie bezładnie. Micky miała problemy z odnalezieniem odpowiednich albumów.
Żadnej organizacji ani wskazówek. Przeklinała w myślach Castiela, bo zostawił
ją samą z robotą, za którą nawet nie dostanie zapłaty.
–
Temu kretynowi przez myśl nie przejdzie, żeby postawić mi obiad – burknęła pod
nosem, przekładając płyty z jednej sterty na drugą. Znalazła dopiero jedno
zamówienie, a na liście było ponad trzydzieści nazwisk. – Spieprzam stąd, gdy
tylko czegoś się dowiem.
–
Więc, co chcesz wiedzieć?
Drgnęła
przestraszona, gdy usłyszała głos Castiela. Nie zauważyła, kiedy wrócił z
papierosa.
Micky
szybko odzyskała rezon. Westchnęła teatralnie i rzuciła w kolegę gotową do
wysyłki paczką.
–
Dlaczego jeszcze się z tobą przyjaźnię.
–
Ranisz mnie. – Zaśmiał się, znowu mierzwiąc dziewczynie włosy. Doskonale zdawał
sobie sprawę, jak bardzo ją to drażniło. Czerpał radość z patrzenia na jej
zmarszczony nosek oraz nadęte, zawsze rumiane poliki. Micky była urocza, gdy
się złościła. Zwłaszcza, że gorączkowo temu zaprzeczała i wściekała się jeszcze
bardziej, kiedy jej to wypominał.
Dłuższą
chwilę patrzyła na Castiela zdenerwowana. Uśmiechał się parszywie, trochę
niebezpiecznie. Większość dziewczyn w ich liceum powiedziałaby, że seksownie i
przyznałaby im rację.
–
Jesteś beznadziejny, Turner.
Roześmiał
się głośno. Z reguły Micky była bardziej skora do sprzeczek, ale widział, że
dzisiaj coś szczególnego zaprzątało jej myśli. Przeczuwał, o czym chciała
porozmawiać, ale nie zamierzał pospieszać dziewczyny. Zacznie temat, gdy uzna
to za słuszne.
W
przeciwieństwie do Micky, zrzucił z kanapy płyty, by mieć, gdzie usiąść. Nie
przejmował się, że zniszczy opakowania. Większość albumów była stara i
przewinęła się przez wiele par rąk. Nie pachniały już świeżością, ale właśnie z
tego powodu miały dużą wartość dla koneserów.
–
Słyszałeś, że Allison i Chris zaginęli?
Cas
niemal krzyknął: Aha! Znał Micky zbyt
długo, by mogła ukryć przed nim cokolwiek. Poza tym, wiedział, czym zajmowała
się po lekcjach. Zdziwiłby się, gdyby zignorowała sprawę zniknięcia. Nie
popierał tej całej detektywistycznej paplaniny, ale skoro sprawiało jej to
radość, nie zamierzał się wtrącać.
–
Jak cała szkoła. Uważasz, że mam z tym coś wspólnego? – zażartował, uśmiechając
się drwiąco. Micky nienawidziła tego uśmiechu. Rozpraszał ją.
–
Tak, dlatego tutaj jestem. Przyszłam sprawdzić, czy nie schowałeś ich w
sklepie.
–
Siedzisz na nich.
Spojrzeli
w dół, na kanapę, w jednakowym momencie. Dziewczyna nieco wzdrygnęła się
obrzydzona. Nienawidziła czarnego humoru. Podobnie jak horrorów oraz krwawych
scen. Castiel doskonale to wiedział i często wykorzystywał.
–
Może Allison byś tam upchnął, ale na pewno nie Chrisa – stwierdziła, posyłając
koledze znudzone spojrzenie. Łudziła się, że przeprowadzą inteligentną rozmowę,
ale już na samym początku Castiel wyprowadził ją z błędu.
– W
całości może nie, ale pociętego na kawałeczki…
–
Przestań, błagam – pisnęła, zakrywając uszy dłońmi.
Chłopak
roześmiał się głośno.
–
Jesteś obrzydliwy.
– Słyszałem
gorsze epitety – skwitował, nie dodając, że wszystkie padły z ust Micky.
Uwielbiał się z nią droczyć, a ona była naprawdę dobra w wymyślaniu obelg. – Co
z tym zaginięciem? Podobno dzisiaj w szkole pojawił się szeryf we własnej
osobie.
–
Tak, ale niczego jeszcze nie ma. Albo nie chciał podzielić się tym z
Shermansky.
–
Podsłuchiwaliście – wywnioskował. Był zdumiony, a jednocześnie rozbawiony.
Zabawa w detektywów to jakaś farsa.
–
Nie komentuj – poprosiła Micky.
–
Nie zamierzam.
Było
jej nieco wstyd, bo wiedziała, jaki stosunek do Słodkiego Amorisa miał Castiel. Lubił kpić ze spraw, którymi
zajmowała się razem z Sucrette oraz Kentinem. Zwłaszcza, gdy dotyczyły zdrad.
Starała się nie rozmawiać z chłopakiem o śledztwach, dlatego zaistniała sytuacja
była dla niej bardzo krępująca. Nie tylko przyszła do niego, by poplotkować o
tajemniczym zaginięciu dwójki nastolatków, ale również po informacje. Powinna
była spławić przyjaciół, a nie zgadzać się na przesłuchiwanie Castiela.
–
No dobra. – Westchnął nieco skołowany. – Chcesz pogadać o Allison?
–
Byliście razem.
–
Tylko kilka miesięcy. Mieliśmy inne priorytety.
–
To znaczy?
–
Naprawdę mam ci to tłumaczyć?
Spojrzała
na Castiela bez zrozumienia. Dopiero, gdy bezgłośnie wymówił: seks, pojęła aluzję. Od razu odwróciła
wzrok spłoszona. Była wściekła na samą siebie. Ze brak profesjonalizmu oraz
słabość do Turnera. Naprawdę nie powinna obciążać się tą rozmową. To dla niej
zbyt wiele.
Castiel
z leniwym uśmiechem patrzył, jak siedząca naprzeciwko niego dziewczyna
próbowała ukryć zażenowanie. Miała za krótkie włosy, aby przysłonić nimi
rumiane poliki, a i w nagłe zainteresowanie listą odbiorców przesyłek nie
potrafił uwierzyć.
Przez
chwilę chciał zmierzwić jej rude kosmyki. Rozgniewałaby się. Może nawet zaczęłaby
na niego krzyczeć, co zdarzało się bardzo rzadko. Ale przynajmniej rozładowałby
napięcie między nimi.
Zanim
wyciągnął rękę, Micky odłożyła kartkę papieru ze spisem nazwisk. Uniosła głowę
i spojrzała na niego przeszywającym wzrokiem. W niebieskich oczach nie było już
zagubienia oraz wstydu. Teraz iskrzyły determinacją.
–
Jaka jest Allison?
–
Nie wiem. Normalna? – Wzruszył ramionami. – Co mam ci powiedzieć?
–
Dlaczego wam nie wyszło? Chodziło tylko o seks?
Castiel
westchnął. Nie potrafił określić, do czego zmierzała ta rozmowa.
–
Mnie tak. All za bardzo zaangażowała się w ten związek. Była przekonana, że to
coś poważnego. Z Chrisem pewnie mieli już przygotowane imiona dla dzieciaków.
Micky
nie dała po sobie poznać, że zdrobnienie ją poruszyło. Castiel nigdy ich nie
używał. Nawet w stosunku do niej.
–
Myślisz, że mogli uciec? – zapytała. – Bez uprzedzenia.
–
Nie – odpowiedział natychmiast. – Allison nie wywinęłaby takiego numeru.
֍ ֎ ֍
Witaj :D
OdpowiedzUsuńCzytam wiernie Twoje opowiadanie i coraz bardziej mnie ono ciekawi. Tak delikatnie dawkujesz nowe informacje, że kiedy kończę rozdział nie mogę uwierzyć, że to już koniec. Z wielką chęcią czytałabym więcej i więcej.
Z całego serduszka współczuję Ci kolejnego roku studiów. Ja co prawda spędzam całe dnie w pracy, ale to równie mocno wykańcza ;c
Dlaczego nie możemy być od razu wykształceni i bogaci?
Do zobaczenia przy następnym poście :*
Powodzenia na wkładach! Trzymam kciuki, żebyś przetrwała to wszystko ♥
Witam Cię serdecznie!
UsuńStudia rzeczywiście są bardzo absorbujące. Nie potrafię odnaleźć się w tej przykrej rzeczywistości. Konieczność wstawania razem z budzikiem, a nie po pełnym wypoczęciu mnie dobija. Jednakże nawet nudne wykłady oraz wymagający profesorzy nie mogą równać się pracy. Z której strony na to nie spojrzeć, na zajęciach można przysnąć, a nawet na nie nie przyjść bez większych konsekwencji. Osobiście traktuję studia jako przedłużenie liceum, chociaż obeszłoby się bez okienek. Są wyjątkowo irytujące. (>.<)
Pisząc Biuro detektywistyczne "Słodki Amoris" postawiłam sobie za cek główny, by rozdziały były zgrabne, zwinne oraz pełne znaczących dla fabuły informacji. Nie ma lania wody, bo i nie planuję ciągnąć tego w nieskończoność jak Drogi do (nie) miłości. To dwa zupełnie odmienne projekty, do których podchodzę z innym nastawieniem.
Z całego serduszka dziękuję za ciepłe słowa. Tobie również życzę wytrwałości oraz cierpliwości. I miłego szefa. (^.^) Wszystkiego dobrego i do napisania!
No witam, witam. Znów przybyłam, starając się zaspokoić niedosyt po ostatnim rozdziale, ale znów sprawiłas, że na nowe niedosyt czuję. To jak przedstawiłaś postać Castela jest cudowne i już go kocham i shipuje z Micky ♥ . No co mogę jeszcze powiedzieć oprócz tego, że rozdział cudowny i szczerze nigdy nie byłam przekonana do narracji trzeciosobowej, ale twój styl jest taki cudowny, że no nie mogłam się nie zakochać. Czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam serdecznie ♥
OdpowiedzUsuńWitaj! (^.^)/
UsuńUświadomiłam sobie, że po raz pierwszy odpowiadam na Twój komentarz. Musisz mi to wybaczyć. (T.T) Ostatnimi czasy zaglądałam na bloga wyłącznie w celu opublikowania nowego rozdziału. Kompletnie nie patrzyłam na komentarze.
Przyznam szczerze - i bardzo nieskromnie - że Castiel w tym rozdziale wyszedł dokładnie po mojej myśli. Nie chciałam, żeby był burkliwym chamem, a raczej wesołym nastolatkiem o spaczonym humorze. Takim, którego da się lubić, ale potrzeba do tego cierpliwości. Mam nadzieję, że w dalszych częściach nie odbiegnie od mojego ideału i nie wymknie się spod kontroli.
Co do możliwego romansu... Nie przewiduję tworzenia par, ale na pewno nie obejdzie się bez dwuznacznych sytuacji. Jednakże, w Biurze detektywistycznym "Słodki Amoris" chciałabym nieco odbiec od tematu miłości. Trochę mnie zmęczyła. Chyba z nadejściem jesieni zrobiłam się zgryźliwa. Mimo że pogoda wyjątkowo dopisuje.
Cieszę się, że narracja przypadło Ci do gustu. Osobiście odnajduję się w niej rewelacyjnie. Zdecydowanie łatwiej pisać mi z takiej perspektywy. Daje więcej możliwości.
Muszę przyznać, że jeszcze nie zaczęłam następnego rozdziału. Mam zastój twórczy. Znowu. (-,-) Aczkolwiek żywię nadzieję na poprawę, gdy tylko przyzwyczaję się do obowiązków. Wciąż nie potrafię uwierzyć, że moje kochane, ponad trzymiesięczne, wakacje dobiegły już końca. Tak strasznie za nimi tęsknię... (T.T)
Życzę wszystkiego najlepszego. Pozdrawiam Cię cieplutko i do napisania!