Spis lektur obowiązkowych

czwartek, 24 października 2019


Jakimś sposobem odżyłam, chociaż nie wiem, na jak długo. I nie wiem, czy sięgnięcie do rezerw po rozdział jest odżyciem, ale od kilku miesięcy nie mogę sklecić nawet jednego zdania. Pomijając pracę, przez którą nie miałam w ogóle czasu dla siebie w wakacje (i w sumie to szambo nadal trwa, ale to już ostatnie dni), beznadziejny plan zajęć, zmuszający mnie do siedzenia od rana do wieczora na uczelni - właściwie, to powinnam tam zamieszkać - i ogólnie fatalne samopoczucie, bo jesień, to właściwie od miesiąca nie mam żadnych chęci do życia. Naprawdę żadnych.

1 października musiałam zadecydować o uśpieniu psa. Mojej miłości życia, jedynego prawdziwego przyjaciela i najwspanialszej istoty, jaką spotkałam i miałam zaszczyt gościć w swoim życiu. Niestety o przynajmniej kilka lat za krótko. I chociaż widząc Ją okropnie chorą i cierpiącą wiedziałam, że eutanazja będzie najlepszym, co mogę dla Niej zrobić, tak teraz mam wielkie wyrzuty sumienia. Że mogłam zrobić więcej. Pójść do innego weterynarza, spróbować z innymi lekami... Cokolwiek, by nadal próbować Ją ratować, nawet jeżeli wszyscy dookoła mówili, że się nie da.

Minęły trzy tygodnie i nauczyłam się o tym mówić bez łamliwego głosu czy łez w oczach, ale gdy wracam do domu, wszystko we mnie pęka. Bo wchodzę do miejsca, w którym Ona powinna być, czekać na mnie i wesoło merdać ogonem, rozwalona na moich poduchach, za co zawsze ją karciłam. Ale Jej nie ma. I nigdy już nie będzie.

Jeżeli macie jakieś zwierzaki, nawet te najmniejsze, chomiki czy szczury, codziennie je głaszczcie, przytulajcie i karmcie samymi rarytaskami. Mówcie, że je kochacie. Bo nikt nie dał Wam gwarancji, że dożyją późnej i spokojnej starości. Mojej Suni się nie udało i chyba właśnie to boli mnie najbardziej. Że odeszła zbyt wcześnie.

Droga (nie) do miłości: Rozdział 66
„Kogo dręczą wątpliwości, tego siły są sparaliżowane.”
~R. Steiner

     Sala gimnastyczna tonęła w serduszkach wszelkiej wielkości. Już wczoraj wszystkie zajęcia na hali sportowej zostały odwołane, aby Komitet Organizacyjny mógł w spokoju zawiesić dekoracje. Pozostałą część szkoły ominęło walentynkowe szaleństwo, ale na to akurat nie narzekałam. Zwariowałabym, gdybym od ósmej rano musiała oglądać kolorowe ozdóbki. Niektóre nawet świeciły. Zgroza.
     - Odjazd! – krzyknęła Raven, gdy dokładnie rozejrzała się po sali. – Kiedy zaczynamy?
     Posłałam koleżance znudzone spojrzenie. Od tygodnia trajkotała tylko o konkursach. Nawet Rosaline próbowała nieco ostudzić jej zachwyt, bo dziewczyna była naprawdę nieznośna. Nic nie pomagało. Trudno uwierzyć, że jeszcze dwa tygodnie temu krzywiła się na wzmiankę o Walentynkach, a dzisiaj – specjalnie na tę okoliczność – założyła bladożółte rajstopy w różowe serduszka. W połączeniu z jej kolorowymi włosami, mocnym makijażem oraz glanami wyglądały komicznie. Raven chyba miała rozdwojenie jaźni, ale znalazła sposób, by jednocześnie wyrazić miłość do metalu oraz słodkich pierdułek.
     - Za pięć minut będziemy wołać wszystkie pary – poinformował Nathaniel, który właśnie przechodził obok.
     - Co ty masz na głowie? – zagaiłam prześmiewczo, kiedy dostrzegłam na głowie chłopaka opaskę z serduszkami na sprężynkach. Złapałam za jedno i potrząsnęłam nim.
     - Wszystkim organizatorom kazali to założyć – westchnął zrezygnowany Logan.
     - Załatwisz mi taką? – poprosiła Raven. W przeciwieństwie do Natha, była oczarowana kolorową ozdobą, która, jak się później okazało, nawet świeciła.
     - Wszyscy uczestnicy je dostaną.
     - Czułam, że ta zabawa będzie najlepszą z dotychczasowych.
     Black uniosła z zachwytem ręce i wydała z siebie dźwięk. Coś na podobieństwo zduszonego pisku. Westchnęłam przeciągle, kręcąc głową z rezygnacją. Chyba nie miałabym przeciwskazań, gdyby kosmici porwali moją irytującą koleżankę. Pewnie osobiście popchnęłabym ją w obślizgłe ręce najeźdźców z kosmosu. Niech zrobią z niej obiekt doświadczalny, może przynajmniej oni dowiedzą się, czy zmiany, które zaszły w jej mózgu, były odwracalne. Jeśli nie, mogliby ją sobie zatrzymać. Jako zwierzaka domowego. W sumie już wyglądała jak rozwrzeszczana papuga.
     Jednakże w jednej kwestii musiałam przyznać Raven rację. Walentynkowe konkursy rzeczywiście wydawały się lepsze od poprzednich bali zorganizowanych przez szkołę. Pierwszy raz nie brałam w czymś udziału i nie musiałam marnować cennego wolnego czasu, który mogłam przeznaczyć na maraton anime. Odcinki Gangsty od dawna zalegały w zakładkach i oczekiwały na swoją kolej.
     - Nie masz żadnych powodów do radości, Kruczku. I tak nie zdołasz nas pokonać.
     Z tłumu nieoczekiwanie wyłoniła się Debrah. Stanęła tuż obok mnie i mierzyła Raven tryumfalnym spojrzeniem. Obie wyglądały jakby zamierzały rzucić się tej drugiej do gardła. Nieustępliwość oraz wola zwycięstwa rysowały się na ich twarzach, a w powietrzu wisiała rządza krwi. Czułam się przytłoczona nadmiarem ich emocji, bo pech chciał, że stałam pomiędzy walecznymi nastolatkami. W dodatku ani Nathaniel, ani tym bardziej Sucrette nie zamierzali wejść pomiędzy dziewczyny, aby spróbować je uspokoić.
     - To się jeszcze okaże, Rota – warknęła Raven, uśmiechając się przebiegle. – No i gdzie podział się twój ukochany? Jak śmiał oddalić się bez pozwolenia?
     - Mogłabym powiedzieć dokładnie to samo. Zresztą – brunetka skrzyżowała ręce, jeszcze bardziej uwydatniając spory biust – po co w ogóle marnuję czas na ciebie? Jesteś taka nieistotna.
     Ostentacyjnie zrzuciła z ramienia długi warkocz i z pełnym wyższości uśmiechem odeszła, zostawiając za sobą rozzłoszczoną różowowłosą.
     - Poczekaj, ty śmierdząca żmijo. Przestaniesz się szczerzyć, gdy odkryjesz, że możesz nie być tak ważna dla Castiela jak myślisz.
     Spojrzałam ze zdumieniem na Black. Była wściekła, bezsprzecznie. Ale na jej twarzy majaczyła również satysfakcja.
     - Nie mówisz poważnie – bardziej stwierdziłam niż zapytałam. – Kurna, Raven…
     - Teraz wiem, że dobrze zrobiłam – skwitowała, dusząc w zarodku moje chęci przemówienia jej do rozsądku.
     - O co chodzi? – zapytała zagubiona Sucrette, która straciła wątek jeszcze przed pojawieniem się Debrah. Od samego rana chodziła dziwnie nieobecna. Chyba ciągle wracała myślami do Dake’a. Jakby nie patrzeć, dzisiaj przed całą szkołą wystąpią jako para. Udawana, ale nie wszyscy o tym wiedzieli.
     - Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, dowiesz się jeszcze po południu – oświadczyła Raven, a w jej ustach zabrzmiało to trochę jak zapowiedź wojny.
     Pokręciłam głową z niedowierzeniem. Naprawdę miałam nadzieję, że spór pomiędzy Raven i Rotą trochę stracił na sile. Przecież zdarzało im się spędzać w swojej obecności czas i nie wszczynać przy tym awantur. Wówczas w ogóle nie zwracały uwagi na tę drugą. Nigdy nie zostaną nawet koleżankami, ale liczyłam na zwykłą akceptację. Najwidoczniej byłam po prostu naiwna, jeśli myślałam, że te uparte dziewuchy skończą z kłótniami i docinkami.
     - Prosimy Nathaniela Logana o podejście do stanowiska organizatorów. Powtarzam. Prosimy o…
     Beznamiętny głos rozległ się z głośników ustawionych w czterech kątach sali gimnastycznej. Na moment rozmowy uczniów nieco przycichły, ale gdy przywołująca Natha dziewczyna skończyła pierwsze zdanie, wszyscy nastolatkowie uznali, że nie było sensu dalej milczeć, gdy sprawa należała do tych błahych.
     - Czas na mnie. – Blondyn posłał nam przepraszający uśmiech. – Wy też powinnyście się zbierać. Zaraz zaczynamy.
     Raven, nim pozwoliła odejść koledze, ostatni raz sięgnęła do opaski na głowie chłopaka i włączyła migające światełka w plastikowych serduszkach na sprężynkach. Szeroki uśmiech nie schodził jej przy tym z twarzy. Nathaniel jedynie westchnął zrezygnowany, posłusznie znosząc fanaberie Black.
     - Holly-chan, zostajesz tutaj, prawda? – zapytała Sucrette, nim razem z różowowłosą ruszyły na poszukiwania swoich partnerów.
     - Tak, poszukam miejsca na trybunach.
     Odruchowo zerknęłam na krzesełka. Większość z nich była zajęta.
     - Trzymaj za mnie kciuki – poprosiła Raven, unosząc dłonie zaciśnięte w pięści.
     Pomachałam koleżankom, a gdy zniknęły w tłumie, ruszyłam w swoją stronę. Powinnam pospieszyć się, jeśli nie chciałam stać oparta o ścianę przez dwie godziny. Nie mogłam wyjść z szoku, że walentynkowe konkursy przyciągnęły tylu zainteresowanych. Nie tylko chętnych wziąć czynny udział w zabawach, ale również widzów. Na balach podawano darmowe jedzenie oraz picie, czasami zakrapiane alkoholem, a dzisiejsze wydarzanie ich nie zapewniało. Ponadto było nieobowiązkowe. Nastolatkowie mogli spędzić wolny czas przysypiając w bibliotece lub próbować uciec bramą na tyłach szkoły. Nikt nie zanotowałby nieobecności kilkudziesięciu niesfornych licealistów. Mimo to zabawa cieszyła się ogromnym zainteresowaniem.
     Dostrzegłam kilka wolnych miejsc w środkowym rzędzie. Od razu skierowałam się do nich pospiesznie, aby nikt mnie nie ubiegł. Usiadłam obok chłopaka jedzącego chipsy, sądząc po intensywnego zapachu, bekonowe. Na drugim krzesełku położyłam torbę i wyciągnęłam nogi, krzyżując je w kostkach. Miałam stąd doskonały widok na parkiet hali sportowej, gdzie wciąż stało mnóstwo licealistów. Przy stoisku organizatorów dostrzegłam Nathaniela oraz Kimberly, a także kilka nieznanych mi osób. Pod ścianą po mojej prawej umiejscowiono złączone stoliki, ozdobione białym obrusem w czerwone serca różnej wielkości. Siedziało przy nim pięciu nauczycieli, w tym również dyrektorka Shermansky, zapewne robiących tego dnia za jury. Walentynkową zabawę potraktowano bardzo poważnie.
     - Mówiłem, Reid, że jeszcze coś znajdziemy.
     Zamarłam, gdy usłyszałam głos Duncana niebezpiecznie blisko. Wstrzymałam oddech, zacisnęłam powieki i błagałam wszystkie znane mi bóstwa, by chłopak zrezygnował z miejsca obok i sobie poszedł. Najlepiej na trybuny po drugiej stronie sali sportowej.
     - O, Holly – rzucił nieco zaskoczony.
     Zaklęłam szpetnie w myślach. Z ponad pięciuset krzesełek musiał wybrać akurat to.
     - Cześć – mruknęłam pod nosem, nawet nie patrząc na Holdena. Kątem oka widziałam, że usiadł jedno miejsce dalej, a plecak położył na mojej torbie. Nie zareagowałam, bo mogło to wywołać niepotrzebne sprzeczki. Atmosfera między nami było niesamowicie napięta, zwłaszcza po imprezie u Raven. Brakowało, by cała szkoła patrzyła, jak się kłócimy. Wystarczyło, że mogli przeczytać o naszych problemach w związku. A Peggy na pewno kręciła się nieopodal ze swoim niezawodnym notatnikiem oraz telefonem w dłoni i tylko wypatrywała tematów na Artykuł miesiąca szkolnej gazetki.
     - Myślałem, że będziesz bawić się razem z Morganem.
     Pełne kpiny słowa przecięły powietrze i z oszałamiającą siłą uderzyły mnie w skroń. Zabolało. Jeśli to miał być żart, wypadł bardzo nieudolnie. Jeśli ukryta oznaka zazdrości – wyszło jeszcze gorzej.
     - Jest w parze z Sucrette – odparłam ze złością w głosie. Mówiłam przez ściśnięte gardło. Po długim okresie milczenia rozmowa z Duncanem sprawiała mi trudność. Niemal jak wtedy, gdy przyszedł do mojego domu po tygodniu nieobecności. Z tą różnicą, że teraz nie wiedziałam, jak powinnam nazywać naszą relację. Czułam się niezręcznie i wiedziałam, że chłopak także. Stąd te głupie, nieprzemyślane docinki.
     - Właśnie widzę. Jawna zdrada – skwitował.
     Zaraz się poryczę, pomyślałam, mocno zagryzając dolną wargę. Przy Holdenie i przy wszystkich ludziach z liceum, przed którymi usilnie próbowałam nie okazywać emocji. Szlag by to, nic nie szło poprawnie.
     - Jak długo to ma trwać? – zapytał Reid. Do tej pory jedynie przysłuchiwał się wymianie zdań w ciszy.
     Skołowana spojrzałam na chłopaka trzymającego na kolanach kilka książek. Duncan również patrzył na kolegę, a Adler sprawiał wrażenie, jakby nie rejestrował naszej obecności. Wertował kartki najgrubszej z lektur. Gdyby nie reakcja Holdena, pomyślałabym, że przesłyszałam się i ekscentryczny nastolatek w ogóle się nie odezwał.
     - Pytałem, do której mamy tu siedzieć – powtórzył brunet, wciąż nawet na nas nie zerkając. Wymieniliśmy z Duncanem krótkie, aczkolwiek porozumiewawcze spojrzenia. Oboje myśleliśmy, że Reid – zirytowany naszym zachowaniem – po prostu nie wytrzymał i postanowił przerwać tę farsę.
     - Podobno do końca przerwy obiadowej – odparłam, na co Adler skinął głową, poprawił się na plastikowym krzesełku i zaczął czytać.
     Popatrzyłam na Holdena, który jedynie wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że zachowanie bruneta nie było niczym nadzwyczajnym. Postanowiłam nie drążyć tego tematu. Reid nie należał do przeciętnych nastolatków. Miał swoje dziwne nawyki, których z reguły nie rozumiałam. Jednakże tym razem w duchu dziękowałam mu, że odezwał się nieoczekiwanie. Przykre myśli o Duncanie zniknęły na dalszym planie.
     - Uczestników konkurencji zapraszamy do stanowiska organizatorskiego, a resztę prosimy o zajęcie miejsc na trybunach. Za dziesięć minut zaczynamy – ogłosiła Kimberly, na którą zrzucono przykry obowiązek używania mikrofonu. Wyglądała na wyraźnie niezadowoloną i znudzoną, zwłaszcza że niewiele osób odniosło się do jej prośby.
     Kątem oka dostrzegłam, że dyrektorka Shermansky wstała od stołu jury i szybkim krokiem, postukując niewysokimi kwadratowymi obcasami, ruszyła w stronę kilku członków Komitetu Organizacyjnego. Z uprzejmym uśmiechem odebrała od czarnoskórej dziewczyny mikrofon. Stuknęła w niego trzy razy palcem, a z głośników wydobył się nieprzyjemny dźwięk, odbijający się echem w głowie.
     - Drodzy uczniowie, pragnę was poinformować, że za utrudnianie przeprowadzenia szkolnego wydarzenia jest przewidziana kara. Jeśli nie możecie znaleźć wolnych miejsc na trybunach, proszę udać się na balkony. Migusiem, moi państwo.
     - Ciekawe, po czym rozpoznałaby tych ludzi. Wszyscy wyglądają tak samo – prychnął Duncan. Stojący na parkiecie nastolatkowie nie bawili się w rozmyślania i potulnie ruszyli w stronę bocznych drzwi prowadzących na wyższą kondygnację.
     Po kilku minutach na środku hali sportowej pozostali jedynie zainteresowani czynnym udziałem w konkursie. Par, które zgłosiły się do zabawy, było całkiem sporo. Oprócz Raven i Sucrette z partnerami dostrzegłam również Debrah – bez dziwienia – z Castielem oraz Rosaline z Lysandrem. Na nich Black patrzyła nieustępliwie, jakby chciała telepatycznie przekazać przyjaciółce, że wygarnie jej tę decyzję. Poza tym znałam tylko jedną parę.
     - Kiedy Corey i Rebecca zdążyli zbliżyć się do siebie? – zagaiłam zaciekawiona, bo nigdy nie widziałam, aby ta dwójka ze sobą rozmawiała. Może na ostatniej domówce u Raven zamienili kilka zdań, ale nie wyglądało to na coś poważnego.
     - Też chciałbym wiedzieć – mruknął nieco posępnie Duncan. Wyraźnie nie podobało mu się, że jego najlepszy kumpel zataił przed nim znajomość z Rebeccą. Może postanowił być taktowny i nie dobijać Holdena swoim szczęściem.
     Osoby odpowiedzialne za organizację szybko uwinęły się z rozstawieniem pachołków, pomiędzy którymi zostały przyczepione styropianowe czerwone serca. Na każdą parę przypadało takich pięć.
     - Chyba wszyscy zajęli dogodne miejsca, więc to najwyższy czas, aby zacząć. Witam was gorąco w ten mroźny dzień. Mam nadzieję, że walentynkowa zabawa nieco rozgrzeje wasze serduszka – zaszczebiotała wesoło do mikrofonu Kim. – Już czuję bijące z trybun emocje.
     Okrzyki rozentuzjazmowanych nastolatków rozległy się zaraz po słowach dziewczyny. Musiałam przyznać, że miała talent do rozkręcania publiki, mimo że na moje oko wcale nie cieszyło ją przemawianie do takiego tłumu. Lorens odczekała chwilę, aż widzowie nieco ochłonęli, po czym ponownie zabrała głos.
     - Na początku powiem nieco o zasadach. Odważne pary, które podjęły się wzięcia udziału w zabawie, zostały już poinstruowane. Teraz moi koledzy przydzielają im numery oraz walentynkowe opaski, żeby uczestnicy lepiej poczuli klimat święta zakochanych. – Wskazała palcem na ozdobę na swojej głowie, która ciągle mieniła się kilkoma kolorami. – Dzisiejsza zabawa będzie polegała na zbieraniu punktów. Nikt nie odpadnie, a niepowodzenie w jednej konkurencji nie oznacza przegranej. Każdy ma równe szanse, niezależnie czy jest bezpośrednim sportowcem, czy czułym myślicielem. Przypomnę, że zwycięscy dostaną darmowe bilety do kina na dowolny seans filmowy. Ważne do końca miesiąca, dlatego, drogie wybranki, będziecie musiały szybko podjąć decyzję.
     Tym razem z radością zareagowali głównie panowie. Śmiali się i szturchali siedzących obok kolegów, kompletnie nie przejmując się, że większość z nich mogła co najwyżej pomarzyć o wyjściu do kina z dziewczyną. Niedojrzali gówniarze.
     - Pozwolę przedstawić sobie wspaniałe jury, które będzie dbało, aby wszystko przebiegło zgodnie z zasadami fair play. Pani Hathaway, nauczycielka twórczego pisania i pomysłodawczyni jednej z dzisiejszych konkurencji, ale szczegółów nie zdradzę. To niespodzianka. Pan Koslow, nasz najlepszy wuefista oraz trener męskiej drużyny koszykówki, będzie bacznie obserwował zmagania sportowe. Pan Griffin, szkolny pedagog, który zarzeka się, że jest tutaj wyłącznie w celu przeprowadzenia badań społecznych na uczniach. Pan Riker, nauczyciel psychologii i socjologii, a także najbardziej osobliwy człowiek w tej szkole, mimo że konkurencję ma niemałą.
     Wymienieni z nazwiska belfrzy, w akompaniamencie oklasków, niekiedy również wesołych krzyków, po kolei wstawali i uprzejmie kiwali głowami na powitanie. Z wyjątkiem pana Rikera, mojego niefrasobliwego wychowawcy, który – niczym rasowy idiota – machał rękami, krzycząc: Witajcie!. Niby nie powinno mnie to dziwić, a jednak ze zbolałą miną przyglądałam się tym wybrykom. Kim doskonale podsumowała mężczyznę, chociaż w jego przypadku użycie słowa osobliwy było delikatnym niedomówieniem.
     - Składowi sędziowskiemu będzie przewodniczyć jedyna w swoim rodzaju, największa wielbicielka koloru różowego, nasza droga pani dyrektor Florence Shermansky. – Kobieta wstała i również ukłoniła się z gracją wyćwiczoną przez wiele lat. Poprawiła elegancki żakiet i, z nieschodzącym z twarzy serdecznym uśmiechem, ponownie usiadła na środkowym krześle. – W tym miejscu muszę powiedzieć, że to właśnie pani dyrektor Shermansky jest pomysłodawczynią dzisiejszego wydarzenia, a także w dużej mierze przyczyniła się do jego organizacji, za co oczywiście bardzo dziękuję w imieniu wszystkich uczniów.
     Tym razem oklaski były znacznie głośniejsze, natomiast obyło się bez nawoływań i dziecinnych gwizdów. Pani Dyrektor przez wielkie D należał się szacunek.
     - Walentynkową zabawę przygotował Komitet Organizacyjny, a jej przebieg będzie dla was komentować Kimberly Lorens. Pięknie dziękuję za uwagę. Przejdźmy zatem do pierwszej konkurencji, do której niezbędne rekwizyty zostały już ustawione. A mowa o skokach przez serca.
     Publika wyraźnie zawrzała, mimo że pomysł na dyscyplinę był raczej banalny i na poziomie podstawówki. Patrzyłam na reakcję uczestników. Wszyscy wydawali się zadowoleni, bo z pewnością spodziewali się czegoś trudniejszego. Szaleńczych tańców albo konkursu całowania, co dla niektórych par mogłoby okazać się wręcz mordercze. Jedynie Rosaline zareagowała z wyraźną niechęcie, a nawet przerażeniem. Ze zbolałą miną tłumaczyła coś Lysandrowi, żywo przy tym gestykulując. Machała rękami, kilka razy prawie uderzając w głowę stojącą obok niej dziewczynę. Przyglądałam się koleżance, próbując uchwycić powód jej zdenerwowania. Wiedziałam, że Meyer nie należała do sportowców, a dużą część czasu spędzała na wymyślaniu powodów, które zmuszały ją do nieobecności na zajęciach z wychowania fizycznego. Jednakże przeskoczenie kilku niewysokich serduszek nie powinno sprawić tak wielkiego problemu.
     - To może być ciekawe – odezwał się Duncan.
     - Mówisz poważnie? – spytałam z lekkim niesmakiem. Osobiście nie widziałam niczego interesującego w tej konkurencji. Co innego, gdyby jedną osobę z pary przykuć do wielkiego obrotowego serca, a drugiej kazać rzucać w nią nożami. Albo toporkami. To byłoby ciekawe.
     - Widziałaś jej buty? Stawiam dychę, że się przewróci.
     Oparł się o krzesełko, krzyżując ręce na piersi. Z zadowoleniem patrzył na panikującą Rosaline niczym na ofiarę, dzięki której zarobi na paczkę papierosów.
     - Stoi. – Weszłam w tę głupią gierkę, bo wierzyłam w Meyer, a raczej w jej priorytety. Nie będzie biegała na szpilkach, jeśli przez to mogła zrobić sobie krzywdę. Darmowe bilety do kina nie były tego warte.
     - Same skoki są zbyt proste – Kimberly ponownie zabrała głos – dlatego przygotowaliśmy dodatkowe utrudnienie. Uczestnicy będą musieli udekorować muffinkę! Przy każdym sercu znajduje się stoisko ze słodkimi ozdobami. Do wyboru, do koloru. Różne smaki i kształty, każdy znajdzie coś dla siebie. W tej konkurencji nie tylko liczy się czas, ale również dbałość o estetykę. Każda para musi przygotować dwie babeczki. Strata przynajmniej jednej oznacza dyskwalifikację, więc – cytując klasyka – spieszcie się powoli.
     - To będą łatwe pieniądze – prychnął rozbawiony Duncan. Nie musiałam na niego patrzeć, żeby wiedzieć o jego cwaniackim uśmieszku.
     Obecność Holdena bardzo mnie stresowała. Nie wiedziałam, jak powinnam się zachować i na co mogłam sobie pozwolić. Nadal nie wyjaśniliśmy ważnych dla naszego związku kwestii, a zaistniała sytuacja wydawała się trochę nie na miejscu. Z punktu widzenia postronnego obserwatora wyglądaliśmy na znajomych. Niezbyt bliskich, bo zachowaliśmy bezpieczny odstęp w postaci krzesełka, ale też potrafiliśmy rozmawiać bez skrępowania. W rzeczywistości nigdy nie byłam równie zmieszana przy Duncanie jak teraz. Jego beztroskość nie ułatwiała sprawy.
     - Czy wszystkie pary są już gotowe? – Kimberly otrzymała głośne potwierdzenie, nie tylko ze strony zawodników. – W takim razie z radością ogłaszam, że rozpoczynamy pierwszą konkurencję!
     Halę sportową przepełnił krzyk rozentuzjazmowanych nastolatków, który nieprzerwanie towarzyszył uczestnikom. Prowadząca walentynkową zabawę Lorens świetnie nakręcała publikę. Niczym rasowy komentator zdawała relacje z przebiegu wydarzenia. Nie omieszkała wtrącić kilku kąśliwych uwag, za które jeszcze przez długi czas część rywalizujących osób będzie posyłać dziewczynie karcące spojrzenia. Sędziowie w osobie szkolnych pedagogów również wyglądali na zachwyconych. Zwłaszcza dyrektorka Shermansky. Głośno kibicowała parom i zagrzewała je do walki. Oceny kobiety na pewno będą jednakowe – wszyscy otrzymają najwyższe noty w każdej konkurencji. Dla mnie liczyło się tylko, że Rosaline mnie nie zawiodła i bez problemu, chociaż powoli, przebiegła na szpilkach wyznaczony dystans. Nie potrafiłam powstrzymać tryumfującego uśmiechu, gdy Duncan psioczył pod nosem na młodszą znajomą.
     W końcu po prawie pół godzinnych zmaganiach Kim ogłosiła piętnastominutową przerwę. Przypomniała również, że do końca walentynkowej zabawy uczniowie mogli wrzucać do Kufra Kupidyna liściki miłosne, które na ostatniej lekcji zostaną schowane do szafek przez członków Komitetu Organizacyjnego. W tej przeklętej skrzynce już spoczywała karteczka o wielkiej mocy mogącej przewrócić liceum do góry nogami. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, jak bardzo wścieknie się Debrah, gdy dowie się o wiadomości od nieznanej wielbicielki, którą jeszcze dzisiaj otrzyma Castiel. Obym tylko nie znalazła się w polu rażenia bomby o nazwie Zazdrosna Rota.
     Z głośników ustawionych w kątach hali sportowej grała przyjemna muzyka z rodzaju tej popularnej i puszczanej przez większość stacji radiowych. Aktualnie nic się nie działo, więc z braku laku patrzyłam na osoby sprzątające po niedawno zakończonej konkurencji. Znosili ławki oraz krzesełka pod ścianę sali i sprzątali pozostałości po wierszach miłosnych, z którymi zmagali się uczestnicy walentynkowej zabawy. Swoją drogą, właśnie tę niespodziankę przygotowała pani Hathaway. Dziwne, że nikt tego nie przewidział, przecież kobieta uczyła twórczego pisania. Przelanie uczuć na papier przysporzyło nastolatkom nie lada problemów. Wyznania okazały się płytkie i oklepane, a prawie wszystkie zaczynały się od słów Kocham cię tak bardzo jak to tylko możliwe. Jedynie Rosaline oraz Lysander odważyli się na coś emocjonalnego. Z ich wiersza naprawdę płynęła miłość. Ale czemu się dziwić, skoro oboje wyglądali na osoby bardziej uwrażliwione? Odniosłam wrażenie, że razem mogliby stworzyć piękny tomik poezji. O ile nie przeszkodziłaby im w tym Raven, która nieustępliwie przyglądała się parze, gdy odczytywali swoje zapiski. Nadal nie pogodziła się, że jej przyjaciółkę i Lysandra mogła łączyć tylko przyjaźń. Wciąż dopatrywała się tam zakochania. Szczęśliwie dla wszystkich przestała na każdym kroku krytykować za to Meyer, więc napięcie zdążyło już nieco opaść.
     - Nieźle, mają nawet kanapki i nachosy – odezwał się Duncan, kiedy jeden ze sprzedających przekąski nastolatków zbliżył się do nas. Nosili zawieszone na szyi tace z jedzeniem, zupełnie jak na meczach. – Może w ramach zakładu po prostu kupię żarcie, co?
     - Taa, czemu nie? – mruknęłam obojętnie. Nie miałam ochoty jeść, ale nie zamierzałam też wdawać się w niepotrzebne dyskusje z Holdenem.
     Duncan machnął ręką na nastolatka, który podszedł do nas szybko. Jakoś przepchnął się przez osoby siedzące na krzesełkach z brzegu trybuny. Nikt nie odważył się zwrócić brunetowi uwagi, że to on powinien wstać i wyjść na schody. A Holden chyba nie zdawał sobie zbytnio sprawy ze swojego braku kultury.
     - Płatków nie mieli – zażartował Duncan, podając mi trójkątną kanapkę z serem, sałatą i pomidorem oraz batona musli. Dla siebie wziął tylko paczkę nachosów.
     - Wielka szkoda – burknęłam, niespiesznie otwierając opakowanie batona.
     - Jesteś strasznie oschła – stwierdził z przekąsem w głosie.
     - Za to ty nadzwyczaj pogodny. Zwłaszcza jak na sytuację, w której jesteśmy.
     - Mówisz o tym walentynkowym szaleństwie?
     Spojrzałam na Holdena znudzonym wzrokiem, dając mu do zrozumienia, że tego typu żarciki po prostu nie były na miejscu. Oficjalnie nasz związek tkwił w zawieszeniu. Nie rozmawialiśmy od przeszło dwóch tygodni i nagły kontakt z Duncanem bardzo mnie krępował. Nie wiedziałam, jak powinnam się zachować, bo niczego sobie nie wyjaśniliśmy.
     - Skoro tak na to patrzysz, chyba ja powinienem być obrażony.
     - Więc dlaczego nie jesteś?
     Nie odpowiedział, a temat się urwał. Na szczęście. Chciałam porozmawiać z Holdenem, ale w innych warunkach. Bez tłumu dookoła. I najlepiej w innym tonie, mimo że zgryźliwość trzymała się wyłącznie mnie. Oboje zajęliśmy się jedzeniem, czekając, aż upłynie kilka minut i rozpocznie się druga część zmagań w walentynkowych konkurencjach.
     Przy wejściu tłoczyły się osoby, które postanowiły w trakcie przerwy skorzystać z toalety lub – za namową Kimberly – wrzucić wiadomość do Kufra Kupidyna. Na trybunach również panowało poruszenie, bo niektórzy mieli w planach, poza wyjściem z sali sportowej, kupić jakieś przekąski. Odpowiedzialni za gastronomię uwijali się jak w ukropie.
     - Niebawem zaczynamy, dlatego proszę o powrót na miejsca. Zawodnicy są już gotowi do walki, dlatego nie karzcie im długo czekać.
     Lorens poganiała uczniów. Tym razem wzięli sobie do serca słowa dziewczyny, bo z większą ochotą kierowali się na trybuny. Uznali, że nie warto ponownie prowokować dyrektorki Shermansky.
     Po kwadransie, który upłynął mi na jedzeniu, organizatorzy ustawili na środku sali dwa krzesełka, a pomiędzy nimi wysoki drewniany parawan z gustownymi zdobieniami. Prychnęłam rozbawiona, bo nie wierzyłam, że większość par biorących udział w zabawie poradzi sobie w tej konkurencji. Oczami wyobraźni widziałam rozwścieczoną Raven, kiedy okaże się, że Toby nie znał jej ulubionej potrawy.
     - Jestem ciekawa, jak dobrze znacie swoje drugie połówki. Zaraz przekonamy się, czy słuchaliście nudnych wywodów o najlepszych komediach romantycznych i widowiskowych pokazach mody. Informuję, że w konkurencji Powtórz, co powiedziałam nie mamy na celu skłócić uczestników. Potraktujcie to jako darmową terapię przedmałżeńską. Kolejność wyboru par jest zupełnie przypadkowa.
     Na pierwszy ogień poszli Rosaline oraz Lysander. Mimo że nie byli parą, a nawet nie znali się zbyt długo, odpowiedzieli poprawnie na wszystkie cztery pytania. Doskonale wiedzieli, co lubiła druga strona, zupełnie jakby przyjaźnili się od wielu lat. Bez wątpieni mieli wspólne zainteresowania i podobne gusta. Nawet ja nie wiedziała, jaki kolor uwielbiała Meyer, a spędzałam z nią znacznie więcej czasu niż Lysander.
     Drugą parą byli Raven i Toby. Po nich spodziewałam się wszystkiego. Różowowłosa miała nietypowe upodobania, więc jej chłopak będzie miał nie lada problem.
     - Zasady już znacie. Nathaniel, wspaniały przewodniczący pierwszoklasistów, zada każdemu z was cztery pytania oraz trzy warianty odpowiedzi. Będziecie odpowiadać jednocześnie i porównamy, jak dobrze się znacie. Gotowi?
     Oboje przytaknęli, a Kimberly ogłosiła początek konkurencji.
     - Pierwsze pytanie – zaczął Nath, czytając zapisane na kartce słowa. – Co Raven wolałaby dostać na walentynki? A: czekoladki. B: kwiaty. C: perfumy.
     Tylko nie wybierz ostatniego, pomyślałam, bacznie obserwując Younga, który najpierw stukał markerem o podkładkę, a dopiero w ostatnich dwóch sekundach coś napisał.
     - Sprawdzamy odpowiedzi. – Podnieśli kartki, na których widniały zupełnie inne litery. Westchnęłam przeciągle, kręcąc głową z rezygnacją. Czego innego mogłam się po nich spodziewać? – Niestety, Raven wybrała czekoladki, a nie kwiaty. Bez punktu.
     Black ze złością wymalowaną na twarzy podniosła się z krzesełka, aby znad parawanu spojrzeć na swojego ukochanego. To nie mogło dobrze się skończyć, a różowowłosa nie przeżyłaby szkolnego wydarzenia bez zrobienia na nim rozróby.
     - Chcesz powiedzieć, że nie powinnam jeść czekoladek? – warknęła, krzyżując ręce na piersi. Wyglądała na wściekłą i gotową w każdej chwili rzucić w Toby’ego trzymaną podkładką.
     - Nie, skąd? Ale myślałem, że wolisz kwiatki. Wszystkie dziewczyny je lubią – tłumaczył się Young, próbując udobruchać swoją ukochaną.
     - Może masz rację, ale wolę czekoladki. – Raven nieco ochłonęła, co nie zmieniało faktu, że decyzję chłopaka odebrała dwuznacznie. Grożąc palcem, burknęła: – Spróbuj na następne źle odpowiedzieć.
     Na szczęście blondyna pozostałe trzy pytania były raczej oczywiste. Black nie mogła chcieć obejrzeć komedii romantycznej lub melodramatu zamiast filmu akcji i nie postawiłaby rapu oraz K-popu ponad rocka. Ostatecznie w tej konkurencji nie zdobyli tylko jednego punktu, co na ten moment zapewniło im drugie miejsce w walentynkowej zabawie. Zaraz za Debrah i Castielem. Raven z pewnością była zmotywowana, by w kolejnych konkursach wypaść jak najlepiej. Od samej porażki bardziej denerwowała ją tylko przegrana z Rotą.
     Powoli zaczynała ciążyć mi bezczynność. Rywalizacja ciągnęła się zbyt długo, by utrzymać mnie w stałym zainteresowaniu. Chciałam usłyszeć tylko wynik końcowy, a do niego – miałam nieodparte wrażenie – wcale się nie zbliżaliśmy. Komitet Organizacyjny wymyślił bardzo dużo zabaw, co oczywiście większości uczniów bardzo się podobało. Ale nie mnie. Co najgorsze, nie potrafiłam znaleźć dla siebie alternatywnego zajęcia. Dzisiaj wyjątkowo nauczyciele nie zadali pracy domowej, więc nie mogłam zająć się odrabianiem lekcji, a jak na złość nie wzięłam dzisiaj telefonu.
     Pochyliłam się do przodu, oparłam brodę na zgiętej w łokciu ręce i cierpliwie czekałam na koniec przerwy obiadowej, a tym samym – koniec walentynkowego szaleństwa. Chociaż mój naręczny zegarek pokazywał, że zostało jeszcze dwadzieścia minut.
     - Nie rozumiem, po co ludzie robią z siebie debili dla biletów do kina. Nawet zniżki na popcorn nie uwzględnili – zagaiłam, licząc na jakąkolwiek reakcję Duncana. On również nie wyglądał na specjalnie zainteresowanego i już od jakiegoś czasu poświęcał więcej uwagi swojemu telefonowi niż szkolnej rywalizacji. Miałam nadzieję, że pomimo naszej niejasnej sytuacji, przynajmniej nie zbyje mnie w chamski sposób. W końcu rozpoczął rozmowę, a nawet postawił mi jedzenie.
     - Myślę, że robią to przede wszystkim dla dobrej zabawy – odpowiedział dyplomatycznie bez zbędnej zwłoki. Jakby tylko czekał, aż odezwę się pierwsza.
     Dłuższą chwilę myślałam nad słowami Holdena. Może miał rację i większość z par biorących udział w konkurencjach rzeczywiście upatrywała w tym całym cyrku wyłącznie rozrywki, ale z pewnością nie wszyscy.
     - Raven robi to dla biletów – odparłam, chyba próbując bardziej przekonać siebie niż Duncana. Tak naprawdę nie znałam motywów przyjaciółki. Była nieprzewidywalna, mogło kierować nią wszystko. Włącznie z chęcią uprzykrzenia życia dyrektorce Shermansky.
     Brunet roześmiał się chrapliwie, chyba spodziewając się takiej odpowiedzi. W końcu znał Black dłużej. Kurna, znaczną część moich znajomych znał lepiej ode mnie.
     - A ty? – Spojrzałam na chłopaka z niezrozumieniem. – Nie chciałaś wziąć w tym udziału? Tak szczerze.
     Szybko odwróciłam wzrok w obawie, że Holden zobaczy w moich oczach coś, czego nie powinien. Na przykład szoku albo potwierdzenia.
     - Nie, to głupie – mruknęłam jedynie, samej słysząc, jak żałośnie w tym momencie brzmiałam. Duncan nie zdecydował się tego ciągnąć, mimo że mógłby i pewnie po krótkich naciskach wyznałabym, że udawanie idiotki przed całym liceum rzeczywiście nie było mi na rękę, ale z chęcią oglądałabym zmagania innych par wtulona w bok Duncana. Brakowało mi tej bliskości. Przyjemnej woni waniliowego zapachu do auta połączonego z papierosami, napawającej mnie bezpieczeństwem. Tymczasem dzieliła nas odległość krzesełka, która jeszcze miesiąc temu byłaby niemożliwa.


     Raven dumnie trzymała przed twarzą wygrane w walentynkowej zabawie bilety do kina. Mimo że cała zabawa zakończyła się kilka godzin temu, dziewczyna wciąż nie straciła entuzjazmu. Z szerokim uśmiechem przemierzała szkolne korytarze, wszystkim napotkanym osobom pokazując, że to właśnie ona zajęła pierwsze miejsce. Nie Debrah Rota. Już kilka razy zdążyła wytknąć drugoklasistce porażkę, czym omal nie doprowadziła do przepychanki.
     - Czekaj, żmijo, najgorsze dopiero przed tobą – mruknęła z zachwytem Raven, gdy po zajęciach mijałyśmy Debrah oraz Castiela w szatni.
     Wywróciłam oczami, czując lekki niesmak. Zagrywkę koleżanki uważałam za co najmniej dziecinną, aczkolwiek w głębi duszy żałowałam, że nie zobaczę miny Roty, gdy zauważy w rękach swojego ukochanego liścik miłosny od tajemniczej wielbicielki.
     - No nareszcie! – krzyknęła z wyraźną irytacją w głosie Rosaline, kiedy tylko znalazłyśmy się w zasięgu jej wzroku. – Zdążyłyśmy się ubrać, a wy dopiero przyszłyście.
     - Nie panikuj, Ros. Sklep nie ucieknie – Raven zbyła przyjaciółkę. Nawet na nią nie spojrzała, od razu skierowała się w stronę swojej szafki, aby odłożyć zbędne podręczniki i wziąć te, które będą potrzebne na poniedziałkowe lekcje. – Ciekawe, czy dostałam jakieś liściki. A co z wami, dziewczynki?
     - Rosaline chyba nikt nie przebije – stwierdziła Sucrette.
     - Dlaczego mnie to nie dziwi? – Posłałam Meyer przyjacielski uśmiech, na co zareagowała delikatnym rumieńcem zażenowania. Była jedną z najładniejszych dziewczyn w naszym liceum. Takie eventy jak Kufer Kupidyna został wprost stworzony dla nastolatków, których onieśmielała nietuzinkowa uroda białowłosej. Anonimowo nabierali nieco odwagi.
     Minęłam bez słowa męczącą się z szafką Raven i weszłam do szatni, aby założyć zimową kurtkę. Na wieszakach wisiało już tylko odzienie wierzchnie Black. Reszta naszych klasowych kolegów już zdążyła opuścić szkołę. To prawda, że dzisiaj potrzebowałyśmy wyjątkowo dużo czasu na zebranie się do wyjścia.
     Zarzuciłam na ramiona swój płaszczyk, wzięłam sztuczne futro koleżanki, po czym wyszłam na korytarz, gdzie stały dziewczyny. Patrzyły na trzymaną przez Raven kartkę. Nie wierzyłam, że ktoś zdobył się na odwagę, aby napisać liścik miłosny do Kruczka.
     - Jesteś jak Mount Everest. Bijesz chłodem, ale zdobycie Ciebie przynosi wielką satysfakcję – przeczytałam na głos wiadomość, a z każdym wypowiedzianym słowem miałam coraz większą ochotę roześmiać się histerycznie. – Cóż za porównanie.
     - Wyjątkowo trafne – stwierdziła z przekąsem Rosaline.
     - Przynajmniej wiemy, że to nie Toby. Podpisał się jakoś?
     Otworzyłam własną szafkę. Na leżącym na książkowym szczycie podręczniku od historii USA dostrzegłam zwykłą białą kartkę. Dałabym sobie rękę uciąć, że wcześniej jej nie widziałam, a już na pewno to nie ja ją w tym miejscu położyłam.
     No bez jaj, przecież to niemożliwe, przeszło mi przez myśl, gdy uświadomiłam sobie, z jakiego powodu dzisiaj w szafkach uczniów znajdowały się obce liściki.
     Kątem oka spojrzałam na koleżanki. Wciąż czytały wiadomości, które otrzymała Raven. Rosaline oraz Sucrette świetnie bawiły się przy tym. Żartowały z różowowłosej, a ta z każdym kolejnym wyznaniem miłosnym była coraz bardziej zażenowana.
     Ukradkiem sięgnęłam po złożoną kartkę, maskując poczynania szukaniem potrzebnego mi na weekend podręcznika. Chwyciłam pierwszą lepszą książkę, na której rozłożyłam liścik. Przeczytałam go szybko, bo zawierał tylko jedno zdanie oraz niejasny podpis.

SPOTKAJMY SIĘ W PONIEDZIAŁEK O 20 POD SZKOŁĄ.
                                                                       D.

     Niepostrzeżenie schowałam tę dziwną wiadomość do kieszeni płaszcza. Nie zamierzałam mówić koleżankom o nieoczekiwanym prezencie. Zresztą nawet nie podejrzewałam, kto mógł go napisać. Pismo było nijakie, litery drukowane – żadnych znaków szczególnych. Mimo to w głębi serca miałam nadzieję, że D oznaczało Duncan. Było to głupie i złudne, bo Holden nie bawiłby się w kretyńskie listy podrzucane do szafek. O swoich zamiarach powiedziałby wprost, a dzisiaj miał do tego wiele odpowiednich okazji.
     - Przestańcie wreszcie! – warknęła rozgniewana Raven. Z hukiem zatrzasnęła szafkę i ruszyła w stronę schodów. Dziewczyny jedynie chichotały bardzo rozbawione wybuchem koleżanki. Musiały porządnie zajść jej za skórę.
     - Dobra, chodźcie. Musimy zrobić zakupy na jutro – przypomniałam. Tak naprawdę nie miałam głowy do chodzenia po markecie, ale musiałam zachować pozory. Do poniedziałku.

♥ ♥ ♥ ♥

1 komentarz:

  1. Boże.. Dlaczego ja muszę być taką leniwą kluchą?! Dlaczego nie mogę się zmotywować, żeby zrobić coś od razu, tylko oczywiście czekam na ostatnią chwilę? :c
    Oczywiście Nie byłabym sobą, gdybym nie przeczytała zaraz po publikacji, ale zabrać się za komentarz zabieram po kilku dniach... Ech... Musisz mi to wybaczyć... Mam nadzieję, że moje lenistwo nie jest aż tak straszne w Twoich oczach jak w moich.
    Najmocniej Ci współczuję z pieskiem... Ja miałam tak samo kilka lat temu z moim kociakiem, który zawsze do mnie przybiegał i wskakiwał na ręce, tylko że ja swojego znalazłam potrąconego na drodze... Niemniej jednak wiem co czujesz i łączę się z Tobą w bólu...
    Nawet nie wiesz jak bardzo niecierpliwie czekałam na kolejny rozdział. Czegokolwiek, a tym bardziej „Drogi...” A tu taka miła niespodzianka! Ach! Pochłonęłam niemal od razu cały rozdział.
    Jak ja doskonale rozumiem ekscytację Raven. Sama mam takie odpały, że cieszę się jak dziecko z durnotki. Na przykład ostatnio dostałam od chłopaka świecącą, gumową dynię. Cieszyła mi się micha całą drogę do domu XD
    Faceci są tak nieogarnięci, a tym bardziej w sprawach sercowych, że aż żal dupę ściska. Naprawdę, Duncan, aż tak trudno podejść i porozmawiać jak ludzie? Ale njee... bo po co? Przecież można udawać, że się nic nigdy nie stało, a to wszyscy dookoła mają paranoję.
    Nie podoba mi się plan Kruczka... Bardzo mi się nie podoba i mam dziwne wrażenie, że naszej papużce się oberwie i to ostro. Rota nie jest tak tępa, żeby nie załapać aluzji... Chociaż z nią to nigdy nic nie wiadomo. Mam nadzieję, że moje przeczucie mnie myli.
    To samo tyczy się tego tajemniczego liściku. Z jednej strony chcę myśleć, że to Duncan napisał i ma zamiar w końcu się zachować normalnie i sprostować całą sytuację z Holly, ale z drugiej strony intuicja mi podpowiada, że to jednak nie Duncan a Debrah. Tylko co ona mogłaby chcieć od naszej małej Holly? A no tak. Kruczek. Echh... Ale się porobiło...
    Mam nadzieję, że wena się w końcu ruszy i nie będziesz musiała tykać swoich zapasów (też bym chciała posiadać taką umiejętność, jak pisanie na zapas), a rozdział sam w sobie pojawi się już niedługo. Naprawdę mnie ciekawi kto tak pilnie chce się spotkać z Holly.
    Ślę mnóstwo ciepełka, kocyków i herbatek na rozgrzanie :*
    Nienawidzę przemarznąć...
    Do zobaczenia w następnym rozdziale :**

    OdpowiedzUsuń